Pomnik Cronusa Wyzwoliciela
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Pomnik Cronusa Wyzwoliciela
Po całkowitym przejęciu stolicy przez czarodziejów i ustaniu walk, dla upamiętnienia zwycięstwa nad mugolami tuż przed Pałacem Buckingham postawiono wzniosły pomnik na cześć nowego Ministra Magii. Pomnik Wyzwoliciela, wyjątkowo utalentowanego autora, brytyjskiego rzeźbiarza, Aikena Cattermole przedstawia półnagą sylwetkę Cronusa Malfoya odrywającego głowę ostatniemu stąpającemu po londyńskich ziemiach mugolowi. Pomnik jest wyjątkowy — z kamiennej głowy mocno osadzonej w wyciągniętej dłoni ministra nieustannie sączy się krew. Czy prawdziwa — mecenasi sztuki nie mają pewności. Oczywiste jest jednak, że wykonana z bałkańskiego marmuru statua wzbudza ogromny podziw. Plotki głoszą, że każdy kto nabierze w dłonie sączącej się posoki i wysmaruje nią twarz sprowadzi na siebie uśmiech fortuny.
Wydawało się, że nic nie powinno być w stanie zakłócić uroczystości tak podniosłej, ale ledwie wybrzmiały ostatnie dźwięki uświetniających artystyczny występ bębnów, poruszenie rozgrywające się gdzieś za jego plecami stało się niemożliwe do zignorowania; odwrócił się, po drodze zahaczając spojrzeniem o piękną twarz Melisande – zaciśnięcie szczupłych palców na jego dłoni komentując jedynie podobnym gestem, dyskretnym i ledwie zauważalnym, pilnując, by na jego twarzy nie odmalowało się zaskoczenie. To nie był dobry moment na publiczne okazywanie emocji, nawet jeśli wyglądało na to, że nie wszyscy przedstawiciele arystokratycznej śmietanki towarzyskiej podzielali tę opinię – w reakcji na wzburzoną wymianę zdań pomiędzy Mathieu a lordem Blackiem uniósł wyżej brwi, uważne spojrzenie zatrzymując jednak wyłącznie na tym pierwszym. Rigel go nie interesował, nigdy wcześniej nie zdarzyło im się zamienić choćby dwóch znaczących słów, ale zdawał sobie sprawę, że jego kuzyn w ostatnich tygodniach z czymś wyraźnie się zmagał; dostrzegł to zarówno w trakcie ich krótkiej rozmowy na tarasie, jak i podczas misji na ziemiach Suffolku, nie spodziewał się jednak, że ten stanie się uczestnikiem skandalu. Utkwił wzrok w jego twarzy, nie miał zamiaru strofować go tutaj, w żaden sposób nie okazując też, co myślał na temat jego zachowania – szczęśliwie szybko okiełznanego, czy to samodzielnie, czy pod wpływem kilku celnych słów wypowiedzianych przez Melisande.
Przemówienie Corneliusa na powrót skupiło jego uwagę na scenie, rozproszoną zaraz potem wiązanką przelewających się ponad głowami gości honorowych wyzwisk; tym razem nie odwrócił się za siebie, z pozbawionych kontekstu słów wnioskując, że zamieszanie musiał wywołać któryś z gapiów – miał nadzieję, że patrol magicznej policji poradzi sobie z nim w odpowiedni sposób, podskórnie wyczuwając, że dopilnować miał tego sam Sallow – z pewnością niezbyt zachwycony, że ktoś ośmielił się zakłócić jego przemówienie. Porywające i podnoszące na duchu, choć jeśli Manannan miałby być szczery: za wcześnie. Odchylił się wygodniej w fotelu, wysłuchując słów szumnie ogłaszających zwycięstwo ponad Zakonem Feniksa, a chociaż na ogół nietrudno poddawał się emocjom, w trakcie ulotnych chwil tuż po bitwie w forcie czując się tak, jakby właśnie odnieśli sukces w całej wojnie, to tamto złudne wrażenie zdążyło okrzepnąć; zdawał sobie sprawę z tego, że przed nimi wciąż majaczyło wiele bitew – i wiele wyzwań, z których spora część miała mieć miejsce na terenie Norfolku.
Dołączył się do oklasków wieńczących przemowę Corneliusa, cichnących, gdy na scenie pojawił się Minister Magii we własnej osobie – i podnoszących się ponownie, kiedy służący Czarnemu Panu Śmierciożercy otrzymali najwyższe możliwe odznaczenie. Zasłużenie; Manannan nie potrafił nie odczuwać instynktownego szacunku, gdy obserwował czwórkę kolejno pojawiających się na scenie czarodziejów, bez trudu wychwytując spojrzenie rzucone mu przez Macnaira; przekazanie mu zwierzchnictwa nad zdobytymi ziemiami Suffolku kwitując szczerym uśmiechem, nie wyobrażał sobie na tej pozycji odpowiedniejszego kandydata, myślami odważnie wybiegając już w przyszłość – zastanawiając się, ile mogliby osiągnąć wspólnie, Norfolk i Suffolk leżały wszakże tuż obok siebie, połączone nie tylko linią brzegową, ale i długą, lądową granicą, poprzecinaną siecią podziemnych tuneli. Kiwnął z uznaniem głową, po chwili przenosząc wzrok na madame Mericourt, na Tristana Rosiera, na Ramseya Mulcibera; mając nadzieję, że ten ostatni nie oceniał jego zaangażowania przez pryzmat niefortunnych wydarzeń z udziałem jego bliskiej kuzynki.
Gdy w przestrzeni ponownie poniósł się głos Mistrza Ceremonii, tym razem pośród zasłużonych wymieniającego jego imię i nazwisko, nie poruszył się od razu, w pierwszej chwili nie rozumiejąc – nie przypuszczając, że naprawdę miał stanąć na scenie u boku ich wszystkich, tych, którzy w szeregach Lorda Voldemorta walczyli od długich miesięcy. Nie, skromność nie należała do jego przymiotów, a jednak – nawet on zdawał sobie sprawę z zaszczytu, jakim było dostrzeżenie jego zasług, na tle innych tak nielicznych, bo rozciągających się na przestrzeni zaledwie paru tygodni. Powstał powoli, wcześniej przenosząc jeszcze na moment spojrzenie na Melisande, zastanawiając się, co ona myślała o tym wszystkim; odnotowując w pamięci, by zapytać ją o to później, w trakcie nadchodzącego bankietu. Zamieszanie odgrywające się gdzieś z tyłu odeszło w zapomnienie, gdy wspinał się po prowadzących na scenę schodkach, słysząc jedynie dudniącą w uszach krew, zadzierając dumnie głowę i nie opuszczając jej ani na moment, kiedy do jego szaty przypinano lśniący złotem medal. Przeznaczony jemu – Traversowi, synowi rodu, który do niedawna budził pośród arystokracji uczucia pełne sprzeczności, splamiony hańbiącymi działaniami poprzedniego nestora; dziś ta plama miała zostać zmazana – oby na zawsze; oby już nikt nigdy nie spojrzał na nich z powątpiewaniem.
Zszedł ze sceny razem z innymi, powracając na swoje miejsce w pierwszym rzędzie, wciąż słysząc w uszach własną krew; zmuszając się, z trudem, do ponownego uniesienia spojrzenia w górę, na Mistrza Ceremonii – który zdawał się wciąż mieć coś do powiedzenia.
| p r z e p r a s z a m za poślizg oraz proszę o wybaczenie, jeśli kogoś zignorowałam, nieobecność wytrąciła mnie z rytmu - ale już do Was wracam <3
Przemówienie Corneliusa na powrót skupiło jego uwagę na scenie, rozproszoną zaraz potem wiązanką przelewających się ponad głowami gości honorowych wyzwisk; tym razem nie odwrócił się za siebie, z pozbawionych kontekstu słów wnioskując, że zamieszanie musiał wywołać któryś z gapiów – miał nadzieję, że patrol magicznej policji poradzi sobie z nim w odpowiedni sposób, podskórnie wyczuwając, że dopilnować miał tego sam Sallow – z pewnością niezbyt zachwycony, że ktoś ośmielił się zakłócić jego przemówienie. Porywające i podnoszące na duchu, choć jeśli Manannan miałby być szczery: za wcześnie. Odchylił się wygodniej w fotelu, wysłuchując słów szumnie ogłaszających zwycięstwo ponad Zakonem Feniksa, a chociaż na ogół nietrudno poddawał się emocjom, w trakcie ulotnych chwil tuż po bitwie w forcie czując się tak, jakby właśnie odnieśli sukces w całej wojnie, to tamto złudne wrażenie zdążyło okrzepnąć; zdawał sobie sprawę z tego, że przed nimi wciąż majaczyło wiele bitew – i wiele wyzwań, z których spora część miała mieć miejsce na terenie Norfolku.
Dołączył się do oklasków wieńczących przemowę Corneliusa, cichnących, gdy na scenie pojawił się Minister Magii we własnej osobie – i podnoszących się ponownie, kiedy służący Czarnemu Panu Śmierciożercy otrzymali najwyższe możliwe odznaczenie. Zasłużenie; Manannan nie potrafił nie odczuwać instynktownego szacunku, gdy obserwował czwórkę kolejno pojawiających się na scenie czarodziejów, bez trudu wychwytując spojrzenie rzucone mu przez Macnaira; przekazanie mu zwierzchnictwa nad zdobytymi ziemiami Suffolku kwitując szczerym uśmiechem, nie wyobrażał sobie na tej pozycji odpowiedniejszego kandydata, myślami odważnie wybiegając już w przyszłość – zastanawiając się, ile mogliby osiągnąć wspólnie, Norfolk i Suffolk leżały wszakże tuż obok siebie, połączone nie tylko linią brzegową, ale i długą, lądową granicą, poprzecinaną siecią podziemnych tuneli. Kiwnął z uznaniem głową, po chwili przenosząc wzrok na madame Mericourt, na Tristana Rosiera, na Ramseya Mulcibera; mając nadzieję, że ten ostatni nie oceniał jego zaangażowania przez pryzmat niefortunnych wydarzeń z udziałem jego bliskiej kuzynki.
Gdy w przestrzeni ponownie poniósł się głos Mistrza Ceremonii, tym razem pośród zasłużonych wymieniającego jego imię i nazwisko, nie poruszył się od razu, w pierwszej chwili nie rozumiejąc – nie przypuszczając, że naprawdę miał stanąć na scenie u boku ich wszystkich, tych, którzy w szeregach Lorda Voldemorta walczyli od długich miesięcy. Nie, skromność nie należała do jego przymiotów, a jednak – nawet on zdawał sobie sprawę z zaszczytu, jakim było dostrzeżenie jego zasług, na tle innych tak nielicznych, bo rozciągających się na przestrzeni zaledwie paru tygodni. Powstał powoli, wcześniej przenosząc jeszcze na moment spojrzenie na Melisande, zastanawiając się, co ona myślała o tym wszystkim; odnotowując w pamięci, by zapytać ją o to później, w trakcie nadchodzącego bankietu. Zamieszanie odgrywające się gdzieś z tyłu odeszło w zapomnienie, gdy wspinał się po prowadzących na scenę schodkach, słysząc jedynie dudniącą w uszach krew, zadzierając dumnie głowę i nie opuszczając jej ani na moment, kiedy do jego szaty przypinano lśniący złotem medal. Przeznaczony jemu – Traversowi, synowi rodu, który do niedawna budził pośród arystokracji uczucia pełne sprzeczności, splamiony hańbiącymi działaniami poprzedniego nestora; dziś ta plama miała zostać zmazana – oby na zawsze; oby już nikt nigdy nie spojrzał na nich z powątpiewaniem.
Zszedł ze sceny razem z innymi, powracając na swoje miejsce w pierwszym rzędzie, wciąż słysząc w uszach własną krew; zmuszając się, z trudem, do ponownego uniesienia spojrzenia w górę, na Mistrza Ceremonii – który zdawał się wciąż mieć coś do powiedzenia.
| p r z e p r a s z a m za poślizg oraz proszę o wybaczenie, jeśli kogoś zignorowałam, nieobecność wytrąciła mnie z rytmu - ale już do Was wracam <3
some men have died
and some are alive
and others sail on the sea
with the keys to the cage
and the devil to pay
we lay to fiddler's green
and some are alive
and others sail on the sea
with the keys to the cage
and the devil to pay
we lay to fiddler's green
Manannan Travers
Zawód : korsarz, kapitan Szalonej Selmy
Wiek : 31
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
so I sat there,
beside the drying blood
of my worst enemy,
and wept
beside the drying blood
of my worst enemy,
and wept
OPCM : 5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 30 +4
CZARNA MAGIA : 12 +4
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Czarodziej
Rycerze Walpurgii
Przemówienie Corneliusa dobiegło końca i korzystając z chwilowego zamieszania, wywołanego salwą oklasków, Rigel odpowiedział Evandrze, lekko nachylając głowę w jej stronę.
-Nie, nie miałem jeszcze okazji z nim współpracować, ale te nieliczne spotkania pokazały, że masz rację. On ma talent do tego, czym się zajmuje. - pokiwał powoli głową, zastanawiając się nad czymś, a po chwili dodał pogodniejszym tonem. - Bardzo inteligentny i ciekawy człowiek. Szkoda tylko, że roztacza taką… małoprzyjemną aurę lizusostwa.
Najpierw nie do końca zrozumiał, co właściwie miała zamiar wręczyć mu przyjaciółka i dopiero po chwili rozpoznał w białym kształcie chusteczkę. Black z wdzięcznością przyjął opatrzony inicjałami lady Rosier kawałek materiału, aby ukradkiem otrzeć policzek. W duchu cieszył się, że ta chwila słabości, jaką mimowolnie okazało jego ciało, prawdopodobnie nie zostanie źle odebrane. Moment był wyniosły, padały piękne słowa, i nic dziwnego, że ktoś w końcu uroni łzę. To pasowało do odgrywanej przez Rigela roli.
-Jeśli pozwolisz, to zachowam ją na to wydarzenie? Może się jeszcze przydać. - ponownie zwrócił się do przyjaciółki, nie chcąc oddawać jej brudnej chusteczki, a i też niespecjalnie mając ochotę do rzucania zaklęć, by ją oczyścić. Czarodziej jeszcze nie sprawdzał jaki wpływ mają Widły na tworzenie magii, dlatego w obecnej sytuacji wolał nie eksperymentować. Zrobi to kiedy indziej w bardziej kontrolowanych warunkach.
Na scenie zmieniali się występujący, aż w końcu nadszedł czas na główną część programu, czyli odznaczenia. Niespecjalnie skupiał się na ceremonii, gdyż jego myśli po raz kolejny powędrowały gdzieś dalej, w stronę zmarłego brata. Alphard pewnie też by tu stał razem z innymi poplecznikami Czarnego Pana, a na jego piersi zawisłby jeden z tych prześlicznych medali. Niestety wizja ta nie miała szans się spełnić. Brat od paru miesięcy leżał w rodzinnym grobowcu, a jego kości powoli pochłaniał czas i robaki. Pozostawało jednak pytanie, czy gdzieś wśród zgromadzonych stoi ten, kto powinien był umrzeć zamiast Alpharda?
To było niesprawiedliwe. Jak wszystko w tym życiu i tym świecie. I może właśnie taki świat musiał w końcu zamienić się w pył, żeby odrodzić się w zupełnie innej formie? W takiej, w której w ich towarzystwo wkraczały nieszlachetne osoby, zdobywając ziemię na własność; gdzie Sabaty przestają być hermetycznymi wydarzeniami dla osób, których nazwiska widnieją w "Skorowidzu"; gdzie wszystko zostaje wywrócone do góry nogami... Ale to już nie jego - Rigela - problem.
Jedynym przyjemnym elementem ceremonii był moment, kiedy to medalem oraz wpływami została nagrodzona Deirdre Mericourt. Wszystko dlatego, że każdy prztyczek w nos Crouchom był jak miód na zbolałe serce młodego lorda. Fakt nagrodzenia kobiety dodatkowo pokazywał, że czasami wielkie umysły potrafią się mylić w swoich naukowych publikacjach - a to również nie mogło nie cieszyć.
-Nie, nie miałem jeszcze okazji z nim współpracować, ale te nieliczne spotkania pokazały, że masz rację. On ma talent do tego, czym się zajmuje. - pokiwał powoli głową, zastanawiając się nad czymś, a po chwili dodał pogodniejszym tonem. - Bardzo inteligentny i ciekawy człowiek. Szkoda tylko, że roztacza taką… małoprzyjemną aurę lizusostwa.
Najpierw nie do końca zrozumiał, co właściwie miała zamiar wręczyć mu przyjaciółka i dopiero po chwili rozpoznał w białym kształcie chusteczkę. Black z wdzięcznością przyjął opatrzony inicjałami lady Rosier kawałek materiału, aby ukradkiem otrzeć policzek. W duchu cieszył się, że ta chwila słabości, jaką mimowolnie okazało jego ciało, prawdopodobnie nie zostanie źle odebrane. Moment był wyniosły, padały piękne słowa, i nic dziwnego, że ktoś w końcu uroni łzę. To pasowało do odgrywanej przez Rigela roli.
-Jeśli pozwolisz, to zachowam ją na to wydarzenie? Może się jeszcze przydać. - ponownie zwrócił się do przyjaciółki, nie chcąc oddawać jej brudnej chusteczki, a i też niespecjalnie mając ochotę do rzucania zaklęć, by ją oczyścić. Czarodziej jeszcze nie sprawdzał jaki wpływ mają Widły na tworzenie magii, dlatego w obecnej sytuacji wolał nie eksperymentować. Zrobi to kiedy indziej w bardziej kontrolowanych warunkach.
Na scenie zmieniali się występujący, aż w końcu nadszedł czas na główną część programu, czyli odznaczenia. Niespecjalnie skupiał się na ceremonii, gdyż jego myśli po raz kolejny powędrowały gdzieś dalej, w stronę zmarłego brata. Alphard pewnie też by tu stał razem z innymi poplecznikami Czarnego Pana, a na jego piersi zawisłby jeden z tych prześlicznych medali. Niestety wizja ta nie miała szans się spełnić. Brat od paru miesięcy leżał w rodzinnym grobowcu, a jego kości powoli pochłaniał czas i robaki. Pozostawało jednak pytanie, czy gdzieś wśród zgromadzonych stoi ten, kto powinien był umrzeć zamiast Alpharda?
To było niesprawiedliwe. Jak wszystko w tym życiu i tym świecie. I może właśnie taki świat musiał w końcu zamienić się w pył, żeby odrodzić się w zupełnie innej formie? W takiej, w której w ich towarzystwo wkraczały nieszlachetne osoby, zdobywając ziemię na własność; gdzie Sabaty przestają być hermetycznymi wydarzeniami dla osób, których nazwiska widnieją w "Skorowidzu"; gdzie wszystko zostaje wywrócone do góry nogami... Ale to już nie jego - Rigela - problem.
Jedynym przyjemnym elementem ceremonii był moment, kiedy to medalem oraz wpływami została nagrodzona Deirdre Mericourt. Wszystko dlatego, że każdy prztyczek w nos Crouchom był jak miód na zbolałe serce młodego lorda. Fakt nagrodzenia kobiety dodatkowo pokazywał, że czasami wielkie umysły potrafią się mylić w swoich naukowych publikacjach - a to również nie mogło nie cieszyć.
HOW MUCH CAN YOU TAKE BEFORE YOU SNAP?
Rigel Black
Zawód : Stażysta w Departamencie Tajemnic, naukowiec
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Wszystko to co mam, to ta nadzieja, że życie mnie poskleja
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Wilkołak
Nieaktywni
— Po tym, co odwalił, ma to jak w banku — Zwrócił się do półgoblinki z uzasadnionym przekonaniem. Trudno było mu orzec to, czy lepszym miejscem do spędzenia pewnego okresu w swoim życiu było więzienie, do którego trafiło się za różne występki czy do zakładu dla obłąkanych przez wzgląd na choroby psychiczne. Niemniej w tym momencie był stuprocentowo pewny, że ten człowiek powinien trafić na wspomniany szpitalny oddział. Tam się nim zajmą. Gdyby to on znalazł się w podobnej sytuacji i miałby wsparcie osoby pokroju Zlaty to za wszelką cenę starałby się tego nie spierdolić. Zwłaszcza na kilka dni przed pełnią.
Przez tego czarodzieja o inteligencji gumochłona i swoją błędną decyzję, Zlata była proszona o podążenie za tymi funkcjonariuszami. Nie oznaczało to nic dobrego dla półgoblinki. Zwłaszcza teraz, gdy zdecydowała się poręczyć za czarodzieja. Nie spodziewał się tego, że ona wręczy mu swoje cygaro i paczkę landrynek. Zmarszczył orli nos, czując jak dym tytoniowy wdziera mu się w nozdrza z większą intensywnością. Palenie tego przez Zlatę pod tym względem było jeszcze akceptowalne, wystarczyło trochę się odwrócić od źródła tego zapachu. Paczka landrynek zdecydowanie bardziej trafiała w jego gusta.
— Chciałaś chyba powiedzieć potrzymaj mi cygaro, a landrynki możesz sobie zjeść — Poprawił swoją towarzyszkę. Z oczywistych względów nie sięgał po tytoń, za wyjątkiem sytuacji, w których wypadało dla towarzystwa. Tak też zrobił. Cygaro można było zapalić ponownie od jego zgaśnięcia. Trzymając je w lewej dłoni, zamierzał czekać aż zgaśnie. Sam natomiast sięgnął po pierwszą landrynkę z woreczka, wsadzając ją do ust.
Gdy myślał, że to już koniec tego przedstawienia, rozpoczął się jego kolejny akt. Ten czarodziej tkwiący po same uszy w smoczym łajnie postanowił wyciągnąć różdżkę i użyć magii przy salwowaniu się ucieczką. Nie zaskoczyło go to, że szybko stracił swoją różdżkę i skończył w kajdanach oraz spętany łańcuchami. Przez jego uszy przeleciał dalszy monolog tego półgłówka, nie pozostawiwszy po sobie śladu za wyjątkiem braku zarejestrowanej różdżki. Jego też nie figurowała w tych rejestrach. Tak jak on nie był zarejestrowanym wilkołakiem.
— Chyba nic tu po nas — Zasugerował Zlacie. Gdyby miała pewność, że ją puszczą wolno to mogliby znaleźć sobie inne miejsce.
Przez tego czarodzieja o inteligencji gumochłona i swoją błędną decyzję, Zlata była proszona o podążenie za tymi funkcjonariuszami. Nie oznaczało to nic dobrego dla półgoblinki. Zwłaszcza teraz, gdy zdecydowała się poręczyć za czarodzieja. Nie spodziewał się tego, że ona wręczy mu swoje cygaro i paczkę landrynek. Zmarszczył orli nos, czując jak dym tytoniowy wdziera mu się w nozdrza z większą intensywnością. Palenie tego przez Zlatę pod tym względem było jeszcze akceptowalne, wystarczyło trochę się odwrócić od źródła tego zapachu. Paczka landrynek zdecydowanie bardziej trafiała w jego gusta.
— Chciałaś chyba powiedzieć potrzymaj mi cygaro, a landrynki możesz sobie zjeść — Poprawił swoją towarzyszkę. Z oczywistych względów nie sięgał po tytoń, za wyjątkiem sytuacji, w których wypadało dla towarzystwa. Tak też zrobił. Cygaro można było zapalić ponownie od jego zgaśnięcia. Trzymając je w lewej dłoni, zamierzał czekać aż zgaśnie. Sam natomiast sięgnął po pierwszą landrynkę z woreczka, wsadzając ją do ust.
Gdy myślał, że to już koniec tego przedstawienia, rozpoczął się jego kolejny akt. Ten czarodziej tkwiący po same uszy w smoczym łajnie postanowił wyciągnąć różdżkę i użyć magii przy salwowaniu się ucieczką. Nie zaskoczyło go to, że szybko stracił swoją różdżkę i skończył w kajdanach oraz spętany łańcuchami. Przez jego uszy przeleciał dalszy monolog tego półgłówka, nie pozostawiwszy po sobie śladu za wyjątkiem braku zarejestrowanej różdżki. Jego też nie figurowała w tych rejestrach. Tak jak on nie był zarejestrowanym wilkołakiem.
— Chyba nic tu po nas — Zasugerował Zlacie. Gdyby miała pewność, że ją puszczą wolno to mogliby znaleźć sobie inne miejsce.
Sebastian Bartius
Zawód : Myśliwy, taksydermista
Wiek : 50
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Don’t shake me
Don’t make me bear my teeth
You really don’t wanna meet that guy
Don’t make me bear my teeth
You really don’t wanna meet that guy
OPCM : 14 +3
UROKI : 10 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 6
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 13
Genetyka : Wilkołak
Nieaktywni
Bliskość Tristana przyjęła ze skrywaną wdzięcznością. Prosty gest znaczył więcej, niż wyznania z potokiem słów, dodawał otuchy, jakiej właśnie potrzebowała. Poprawiając się w fotelu, pozwoliła sobie na subtelne zetknięcie ich rąk, którego on przez grube warstwy szaty zapewne nawet nie poczuł, lecz dla półwili był swoistą kotwicą.
Nieprzyjemna aura lizusostwa zastanowiła ją na krótką chwilę, kiedy sięgając dyskretnym wzrokiem siedzącego w pierwszym rzędzie czarodzieja zastanawiała się w jaki sposób dobiera metody, stając na jednej linii w osobą sobie nową. Czy przygotowuje pergaminy pełne skrupulatnych notatek, wniosków z obserwacji, tematów do poruszenia? A może działa z wrodzonym wyczuciem, subtelnie lawirując między kolejnymi personami, starając się nie tyle wykorzystać swoją pozycję, co zwyczajnie bawić towarzystwo i dzielić humorem. Płonne były te nadzieje na dystans i wrażliwość wśród śmietanki towarzyskiej, z biegiem lat coraz wyraźniej dostrzegała mechanizmy obronne wypracowane przez podobnych tu zgromadzonym. Wielu było takich, którzy dbają wyłącznie o własny interes, tytuł i gromadzone pod swoją pieczą ziemie. Pozycja była wszystkim, każdy chciał własną umocnić, sięgając po coraz to większą władzę. Pogawędki o dobrym samopoczuciu czy nowej premierze baletu podszyte były drugim dnem, wywołując grymas na twarzach tych, którzy chcieli zwyczajnie zakosztować spokoju oraz towarzystwa. Doyenne rozumiała co Rigel miał na myśli i widziała tu tylko jedno rozwiązanie, obracać się wśród tych, którzy nie muszą już nic nikomu udowadniać.
Krótkim skinieniem przytaknęła lordowi Black, pozwalając mu zachować śnieżnobiałą chusteczkę. Nosiła ją przy sobie z przyzwyczajenia, na podobne sytuacje, w których należało pomóc przyjacielowi, jak i na chwile słabości, kiedy to serpentyna dawała o sobie znać. Sam fakt, że udało jej się dziś przetrwać bliską obecność madame Mericourt bez upuszczenia krwi z nosa świadczył, iż była do tego spotkania lepiej przygotowana.
Widok obecnego na scenie wuja pozwalał uświadomić sobie, jak mocno wokół władzy zaciśnięte były więzy jej rodziny. Na scenie przy lordzie Malfoyu mieli dziś stanąć Rosierowie, Travers, nawet obecność Mulcibera, który związany był z nimi od wielu lat, działała pokrzepiająco. Jej brat pewnie też stałby dziś wśród odznaczonych, gdyby nie okrutne kłamstwa zwolenników mugoli, które żerując na jego słabym umyśle, wykorzystały go, by ich osłabić, jednak śmierć Francisa osiągała odwrotny skutek.
Kiedy Tristan opuszczał ich rząd, nie odprowadziła go spojrzeniem, wyczekując już jego obecności na scenie. Całą swoją prezencją bił dumą i odpowiedzialnością za kraj, za który tak odważnie walczył. Choć widok orderów połyskujących na czerni jego stroju wprawiał w zachwyt, przyczyniał się do chęci naprędkiego opuszczenia wydarzenia, by z dala od wścibskich spojrzeń dać mu dowód swojej wdzięczności i uznania. Ale czy aby na pewno z dala od wszystkich spojrzeń? Wzrok Evandry prześlizgnął się na Deirdre, która stojąc u boku Tristana, także wypinała dumnie pierś z odznaczeniem. Patrzyła na nią bez żywej zazdrości, a jednak nadal towarzyszył jej ścisk w dole brzucha. To nie chęć rywalizacji o mężczyznę, nie zawiść z powodu wyróżnienia i możliwości prezentowania się na scenie. Deirdre to jedyna czarownica, która dzisiejszego wieczoru otrzymała już drugie odznaczenie. Sprawiała wrażenie wiedzącej, czego oczekuje od życia oraz samej siebie; kobiety, która nie cofnie się przed niczym, by zdobyć to, czego pragnie. Należały jej się owacje oraz podziw, w opinii doyenne większy, niż mężczyznom, którzy rodzili się wraz z przypisanym doń poważaniem, kobiety zaś musiały o nie zabiegać. Przesuwając wzrokiem po jej sylwetce nie miała już żadnych wątpliwości, że nie chce z nią rywalizować, a być taka, jak ona.
Wśród wyróżnionych była jeszcze jedna postać, na której wzrok półwili zatrzymał się na dłużej. Cillian Macnair, czy pamiętał treść wymienionych między nimi listów? Może i otrzymał oficjalne odznaczenie, dając dowód swej odwadze i waleczności, lecz ile warta była jego lojalność i powierzone słowo? A może zdążył już o niej zapomnieć, o pospiesznie wymienianych pocałunkach i cieple sunącej po udzie dłoni? Evandra nie pamiętała wiele z tamtej nocy, poza strachem, rozpaczą i narastającą złością. Wzrastające w niej pragnienie podsycane chęcią zemsty, która przyniosłaby tragedię, gdyby tylko doczekała się innego końca. Z początku targał nią wstyd, kiedy uświadomiła sobie słabość własnej krwi oraz płci, jakby to określiło kilku znawców teorii magii, lecz spotkania z madame Mericourt oraz obserwacja zachowania Tristana pozwoliła go odrzucić. Dziś miała pewność, że jej nie żałowała; policzki półwili nie spłonęły rumieńcem.
Trzymając się w ryzach i nie pozwalając sobie na żaden przesadny entuzjazm, z uśmiechem na ustach biła brawa dla zasłużonych. Mistrz Ceremonii stał już z kolejnymi pergaminem pełnym nazwisk, a w myślach lady Rosier pojawiło się pytanie, czy znajdzie się wśród nich odznaczenie dla Czarnego Pana?
Nieprzyjemna aura lizusostwa zastanowiła ją na krótką chwilę, kiedy sięgając dyskretnym wzrokiem siedzącego w pierwszym rzędzie czarodzieja zastanawiała się w jaki sposób dobiera metody, stając na jednej linii w osobą sobie nową. Czy przygotowuje pergaminy pełne skrupulatnych notatek, wniosków z obserwacji, tematów do poruszenia? A może działa z wrodzonym wyczuciem, subtelnie lawirując między kolejnymi personami, starając się nie tyle wykorzystać swoją pozycję, co zwyczajnie bawić towarzystwo i dzielić humorem. Płonne były te nadzieje na dystans i wrażliwość wśród śmietanki towarzyskiej, z biegiem lat coraz wyraźniej dostrzegała mechanizmy obronne wypracowane przez podobnych tu zgromadzonym. Wielu było takich, którzy dbają wyłącznie o własny interes, tytuł i gromadzone pod swoją pieczą ziemie. Pozycja była wszystkim, każdy chciał własną umocnić, sięgając po coraz to większą władzę. Pogawędki o dobrym samopoczuciu czy nowej premierze baletu podszyte były drugim dnem, wywołując grymas na twarzach tych, którzy chcieli zwyczajnie zakosztować spokoju oraz towarzystwa. Doyenne rozumiała co Rigel miał na myśli i widziała tu tylko jedno rozwiązanie, obracać się wśród tych, którzy nie muszą już nic nikomu udowadniać.
Krótkim skinieniem przytaknęła lordowi Black, pozwalając mu zachować śnieżnobiałą chusteczkę. Nosiła ją przy sobie z przyzwyczajenia, na podobne sytuacje, w których należało pomóc przyjacielowi, jak i na chwile słabości, kiedy to serpentyna dawała o sobie znać. Sam fakt, że udało jej się dziś przetrwać bliską obecność madame Mericourt bez upuszczenia krwi z nosa świadczył, iż była do tego spotkania lepiej przygotowana.
Widok obecnego na scenie wuja pozwalał uświadomić sobie, jak mocno wokół władzy zaciśnięte były więzy jej rodziny. Na scenie przy lordzie Malfoyu mieli dziś stanąć Rosierowie, Travers, nawet obecność Mulcibera, który związany był z nimi od wielu lat, działała pokrzepiająco. Jej brat pewnie też stałby dziś wśród odznaczonych, gdyby nie okrutne kłamstwa zwolenników mugoli, które żerując na jego słabym umyśle, wykorzystały go, by ich osłabić, jednak śmierć Francisa osiągała odwrotny skutek.
Kiedy Tristan opuszczał ich rząd, nie odprowadziła go spojrzeniem, wyczekując już jego obecności na scenie. Całą swoją prezencją bił dumą i odpowiedzialnością za kraj, za który tak odważnie walczył. Choć widok orderów połyskujących na czerni jego stroju wprawiał w zachwyt, przyczyniał się do chęci naprędkiego opuszczenia wydarzenia, by z dala od wścibskich spojrzeń dać mu dowód swojej wdzięczności i uznania. Ale czy aby na pewno z dala od wszystkich spojrzeń? Wzrok Evandry prześlizgnął się na Deirdre, która stojąc u boku Tristana, także wypinała dumnie pierś z odznaczeniem. Patrzyła na nią bez żywej zazdrości, a jednak nadal towarzyszył jej ścisk w dole brzucha. To nie chęć rywalizacji o mężczyznę, nie zawiść z powodu wyróżnienia i możliwości prezentowania się na scenie. Deirdre to jedyna czarownica, która dzisiejszego wieczoru otrzymała już drugie odznaczenie. Sprawiała wrażenie wiedzącej, czego oczekuje od życia oraz samej siebie; kobiety, która nie cofnie się przed niczym, by zdobyć to, czego pragnie. Należały jej się owacje oraz podziw, w opinii doyenne większy, niż mężczyznom, którzy rodzili się wraz z przypisanym doń poważaniem, kobiety zaś musiały o nie zabiegać. Przesuwając wzrokiem po jej sylwetce nie miała już żadnych wątpliwości, że nie chce z nią rywalizować, a być taka, jak ona.
Wśród wyróżnionych była jeszcze jedna postać, na której wzrok półwili zatrzymał się na dłużej. Cillian Macnair, czy pamiętał treść wymienionych między nimi listów? Może i otrzymał oficjalne odznaczenie, dając dowód swej odwadze i waleczności, lecz ile warta była jego lojalność i powierzone słowo? A może zdążył już o niej zapomnieć, o pospiesznie wymienianych pocałunkach i cieple sunącej po udzie dłoni? Evandra nie pamiętała wiele z tamtej nocy, poza strachem, rozpaczą i narastającą złością. Wzrastające w niej pragnienie podsycane chęcią zemsty, która przyniosłaby tragedię, gdyby tylko doczekała się innego końca. Z początku targał nią wstyd, kiedy uświadomiła sobie słabość własnej krwi oraz płci, jakby to określiło kilku znawców teorii magii, lecz spotkania z madame Mericourt oraz obserwacja zachowania Tristana pozwoliła go odrzucić. Dziś miała pewność, że jej nie żałowała; policzki półwili nie spłonęły rumieńcem.
Trzymając się w ryzach i nie pozwalając sobie na żaden przesadny entuzjazm, z uśmiechem na ustach biła brawa dla zasłużonych. Mistrz Ceremonii stał już z kolejnymi pergaminem pełnym nazwisk, a w myślach lady Rosier pojawiło się pytanie, czy znajdzie się wśród nich odznaczenie dla Czarnego Pana?
show me your thorns
and i'll show you
hands ready to
bleed
and i'll show you
hands ready to
bleed
Evandra Rosier
Zawód : Arystokratka, filantropka
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I am blooming from the wound where I once bled.
OPCM : 0
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 16 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 14
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Półwila
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Funkcjonariusz, na którego spojrzał Cornelius, ten znajdujący się najbliżej niego, popatrzył na polityka, czując na sobie jego spojrzenie, ale nie zareagował w żaden sposób — rozglądał się dalej, czujnie i uważnie, raz po raz zerkając w stronę tyłu, gdzie miało miejsce owe zamieszanie. Powoli wszystko jednak wracało do normy, z tyłu nastała cisza, po pierwszych błyskach zaklęć i zatrzymaniu zrobiło się spokojniej i ciszej.Zlata, wykorzystując sytuację, w trakcie której kilka inkantacji wybrzmiało między czarodziejem z drzewa, a policją, schowała się za plecami jednego z nich. Obaj byli na tyle zaaferowani sytuacją, że nie zwrócili na nią żadnej uwagi. Straszy z funkcjonariuszy opuścił różdżkę i podszedł do Russela. Chwycił go za ramię i odwrócił tyłem do siebie.
— Pouczenie otrzyma pan w odpowiedniej celi Tower, panie Carringhton — odpowiedział mu zdecydowanym tonem i pchnął go w kierunku wyjścia z placu, nie zamierzając z nim dyskutować, a już na pewno nie tutaj, nie w tym miejscu. Popychał czarodzieja, a później go prowadził, wyprowadzając z tłumu. Kiedy znaleźli się kilkadziesiąt jardów od fontanny, starszy z funkcjonariuszy zatrzymał się nagle i szarpnął Russelem. — Cunningham, różdżka. Wziąłeś ją? — spojrzał na drugiego członka patrolu egzekucyjnego, ale nie czekając na odpowiedź, ruchem głowy wskazał na fontannę. — Rusz zad po nią. Ja się nim zajmę, doprowadzę go do Tower.
— Tak jest — odpowiedział mu młodszy i zaraz zawrócił biegiem, by odszukać zagubioną różdżkę czarodzieja.
Starszy funkcjonariusz ruszył z Russelem dalej, aż doprowadził go na skraj placu, a później skręcił z nim w jedną z głównych ulic, która była jednak całkiem opustoszała. Przystanął przy jednym z drzew, na których mimo kwietnia wciąż nie było świeżych pędów. Zapewne przez pogodę. Deszcz lał się z nieba, co obaj odczuli dość szybko przemakając. Plac pod fontanną był zabezpieczony zaklęciami, te jednak nie sięgały tak daleko. Obrócił Russela przodem do siebie i wbił mu różdżkę w gardło.
— Kim jesteś? Imię i nazwisko, gnoju. Nie próbuj mnie tym razem okłamać, bo gwarantuję ci, że nie dotrzesz nawet do celi Tower. Mów.
W tym czasie Mistrz Ceremonii rozwinął kolejny zwój, odchrząknął i spojrzał z powagą na zgromadzonych pod sceną ludzi.
— Szanowni goście. Na podstawie decyzji Wizengamotu za wybitne przejawy ofiarności, odwagi, empatii i mądrości podczas misji pokojowych w czasie trwającej wojny, Minister Magii odznacza Orderem Morgany lady doyenne Evandrę Rosier, a także lady Primrose Burke. Bardzo proszę o pomoc damom w dotarciu na scenę przed sir Cronusa. — Mistrz Ceremonii zatrzymał się, czekając aż obie damy znajdą się na czerwonym dywanie. Dwa pudełka pojawiły się tuż obok ministra i otworzyły, a ze środka błysnął błękitny atłas, na którym odznaczał się złoty order z niebieską wstęgą.
Cronus Malfoy poczekał aż obie czarownice znajdą się na scenie, po czym wyjął ostrożnie ordery — dla odmiany, wstęga uformowana była w kształt kokardy. Ostrożnie przypiął odznaczenia po lewej stronie, nad piersią. Po wszystkim skłonił się lekko i uśmiechnął.
— W imieniu wszystkich czarodziejskich obywateli dziękuję wam, szanowne lady, za wasze zaangażowanie w słuszną sprawę. Za serce, które oddałyście innym w czasie ostatnich miesięcy i tę pokojową walkę o ludzkie życia. Wierzę, że będziecie od dziś największym przykładem i waszymi śladami kroczyć będą kolejne wspaniałe czarownice. Wasze działania w Sussex i Staffordshire odniosły sukces.— Ukłonił się raz jeszcze, a wśród ludzi zgromadzonymi pod sceną rozbrzmiały brawa. Reporter czarownicy uważnie śledził ten moment, szybko dyktując, a samopiszące pióro obok niego skrobało z zawrotną szybkością. Mistrz Ceremonii zasugerował ponowną pomoc kobietom, przy zejściu ze sceny, a kiedy zajęły już swoje miejsca i wszyscy ucichli, rozwinął zwój ponownie.
—Za wyjątkowe zasługi w przeciwdziałaniu terroryzmowi, walce z wrogiem, zaangażowaniu w misje pokojowe i stabilizacyjne na terenie naszego kraju objętego wojną, Minister Magii odznacza lorda nestora Kentu, Tristana Rosiera, złotym Medalem Zasługi. Także złotym Medalem Zasługi odznacza lorda nestora Durham, Edgara Burka. Srebrnym Medalem Zasługi, panią Deirdre Mericourt, srebrnym Medalem Zasługi pana Drew Macnaira, srebrnym Medalem Zasługi pana Ramseya Mulcibera, srebrnym Medalem Zasługi lorda Mathieu Rosiera, brązowym Medalem Zasługi lorda Xaviera Burka, brązowym Medalem Zasługi pana Corneliusa Sallowa. Proszę wszystkich o podejście do sir Cronusa Malfoya. — Mistrz Ceremonii zrobił kolejną pauzę, a na scenie, tuż obok Ministra Magii pojawiła się seria kolejnych drewnianych pudełek, które otworzyły się jedno po drugim.
Gdy na scenie pojawili się wszyscy wołani, Minister Magii każdemu czarodziejowi przypiął do szaty, obok pozostałych odznaczeń, kolejne. Uścisnął także dłoń każdemu, pozwalając by ta chwila trwała, a reporterzy obu magazynów mogli zapamiętać, uwiecznić i doskonale opisać te chwile.
— Dziś stoimy w obliczu większego wyzwania niż kiedykolwiek wcześniej, a echo wojny, w trakcie której ustanowiono ten medal ucichło. Teraz możemy cieszyć się pasmem sukcesów dzięki wam i w imieniu obywateli dziękuję za to, że stoicie na straży, mierząc się z dzisiejszym zagrożeniem niezależnie od tego jaką formę przybiera i jaki atak wymierza w naszą wolność i godność. Działania w Kent, Durham, Staffordshire, Shropshire, Suffolk, Warwickshire pozwoliły, w znaczącym stopniu pozbyć się wrogich jednostek i otoczyć ludność odpowiednią opieką. — Cronus Malfoy skinął wszystkim głową, a Mistrz Ceremonii zaprosił wszystkich by z powrotem zajęli swoje miejsca pod sceną. Ponownie rozwinął zwój.
— Na podstawie ministerialnego dekretu, za wyjątkowe zasługi wykraczające poza obowiązki czarodzieja, które przyniosły chwałę i chlubę Ministerstwu Magii i obywatelom Wielkiej Brytanii, Minister Magii odznacza lorda Zacharego Shafiq srebrną Gwiazdą Odrodzenia, pannę Tatianę Dolohov brązową Gwiazdą Odrodzenia oraz pośmiertnie Lucę Waffling brązową Gwiazdą Odrodzenia. Proszę o podejście na scenę. — Obok sir Cronusa Malfoya pojawiły się cztery pudełka, z czego dwa pozostały nieotwarte. Minister Magii poczekał aż wszyscy wejdą na scenę — ponieważ na miejscu zabrakło Tatiany, trzecie pudełko zamknęło się. Kiedy Zachary stanął naprzeciw Ministra, ten przypiął mu do lewej piersi srebrną gwiazdę.
— Wasz poświęcenie i zaangażowanie powinno być wzorem do naśladowania dla wszystkich czarodziejów w Wielkiej Brytanii. W imieniu Ministerstwa Magii, dziękuję za zabezpieczenie i otoczenie ochroną naszych terenów, zagraniczne negocjacje, a także ofiarne szerzenie pomocy potrzebującym.— Cronus Malfoy uścisnął dłoń lordowi i zaraz za nim zszedł ze sceny. Dwa zamknięte pudełka ujął ostrożnie jeden z czarodziejów, którzy czekali za sceną; po czym zniósł jeden Tristanowi Rosierowi, a drugi Ramseyowi Mulciberowi. Pierwszy był przeznaczony dla Elviry Multon, srebrna Gwiazda Odrodzenia, drugi dla także nieobecnej tatiany Dołohov, którą przez wzgląd na pokrewieństwo przekazano rodzinie. Mistrz Ceremonii pozostał na scenie, ale nie trzymał już w dłoni zwoju — czekał aż wszyscy rozsiądą się wygodnie.
Czas na odpis trwa do 29 kwietnia godz: 20:00. Jack Russel na odpis ma 24h.
mapka w powiększeniu
Legenda:
Członkowie Patrolu Egzekucyjnego
MC - Mistrz Ceremonii
CM - Cronus Malfoy
Czarodzieje i bezimienne osoby towarzyszące
— Pouczenie otrzyma pan w odpowiedniej celi Tower, panie Carringhton — odpowiedział mu zdecydowanym tonem i pchnął go w kierunku wyjścia z placu, nie zamierzając z nim dyskutować, a już na pewno nie tutaj, nie w tym miejscu. Popychał czarodzieja, a później go prowadził, wyprowadzając z tłumu. Kiedy znaleźli się kilkadziesiąt jardów od fontanny, starszy z funkcjonariuszy zatrzymał się nagle i szarpnął Russelem. — Cunningham, różdżka. Wziąłeś ją? — spojrzał na drugiego członka patrolu egzekucyjnego, ale nie czekając na odpowiedź, ruchem głowy wskazał na fontannę. — Rusz zad po nią. Ja się nim zajmę, doprowadzę go do Tower.
— Tak jest — odpowiedział mu młodszy i zaraz zawrócił biegiem, by odszukać zagubioną różdżkę czarodzieja.
Starszy funkcjonariusz ruszył z Russelem dalej, aż doprowadził go na skraj placu, a później skręcił z nim w jedną z głównych ulic, która była jednak całkiem opustoszała. Przystanął przy jednym z drzew, na których mimo kwietnia wciąż nie było świeżych pędów. Zapewne przez pogodę. Deszcz lał się z nieba, co obaj odczuli dość szybko przemakając. Plac pod fontanną był zabezpieczony zaklęciami, te jednak nie sięgały tak daleko. Obrócił Russela przodem do siebie i wbił mu różdżkę w gardło.
— Kim jesteś? Imię i nazwisko, gnoju. Nie próbuj mnie tym razem okłamać, bo gwarantuję ci, że nie dotrzesz nawet do celi Tower. Mów.
W tym czasie Mistrz Ceremonii rozwinął kolejny zwój, odchrząknął i spojrzał z powagą na zgromadzonych pod sceną ludzi.
— Szanowni goście. Na podstawie decyzji Wizengamotu za wybitne przejawy ofiarności, odwagi, empatii i mądrości podczas misji pokojowych w czasie trwającej wojny, Minister Magii odznacza Orderem Morgany lady doyenne Evandrę Rosier, a także lady Primrose Burke. Bardzo proszę o pomoc damom w dotarciu na scenę przed sir Cronusa. — Mistrz Ceremonii zatrzymał się, czekając aż obie damy znajdą się na czerwonym dywanie. Dwa pudełka pojawiły się tuż obok ministra i otworzyły, a ze środka błysnął błękitny atłas, na którym odznaczał się złoty order z niebieską wstęgą.
Cronus Malfoy poczekał aż obie czarownice znajdą się na scenie, po czym wyjął ostrożnie ordery — dla odmiany, wstęga uformowana była w kształt kokardy. Ostrożnie przypiął odznaczenia po lewej stronie, nad piersią. Po wszystkim skłonił się lekko i uśmiechnął.
— W imieniu wszystkich czarodziejskich obywateli dziękuję wam, szanowne lady, za wasze zaangażowanie w słuszną sprawę. Za serce, które oddałyście innym w czasie ostatnich miesięcy i tę pokojową walkę o ludzkie życia. Wierzę, że będziecie od dziś największym przykładem i waszymi śladami kroczyć będą kolejne wspaniałe czarownice. Wasze działania w Sussex i Staffordshire odniosły sukces.— Ukłonił się raz jeszcze, a wśród ludzi zgromadzonymi pod sceną rozbrzmiały brawa. Reporter czarownicy uważnie śledził ten moment, szybko dyktując, a samopiszące pióro obok niego skrobało z zawrotną szybkością. Mistrz Ceremonii zasugerował ponowną pomoc kobietom, przy zejściu ze sceny, a kiedy zajęły już swoje miejsca i wszyscy ucichli, rozwinął zwój ponownie.
—Za wyjątkowe zasługi w przeciwdziałaniu terroryzmowi, walce z wrogiem, zaangażowaniu w misje pokojowe i stabilizacyjne na terenie naszego kraju objętego wojną, Minister Magii odznacza lorda nestora Kentu, Tristana Rosiera, złotym Medalem Zasługi. Także złotym Medalem Zasługi odznacza lorda nestora Durham, Edgara Burka. Srebrnym Medalem Zasługi, panią Deirdre Mericourt, srebrnym Medalem Zasługi pana Drew Macnaira, srebrnym Medalem Zasługi pana Ramseya Mulcibera, srebrnym Medalem Zasługi lorda Mathieu Rosiera, brązowym Medalem Zasługi lorda Xaviera Burka, brązowym Medalem Zasługi pana Corneliusa Sallowa. Proszę wszystkich o podejście do sir Cronusa Malfoya. — Mistrz Ceremonii zrobił kolejną pauzę, a na scenie, tuż obok Ministra Magii pojawiła się seria kolejnych drewnianych pudełek, które otworzyły się jedno po drugim.
Gdy na scenie pojawili się wszyscy wołani, Minister Magii każdemu czarodziejowi przypiął do szaty, obok pozostałych odznaczeń, kolejne. Uścisnął także dłoń każdemu, pozwalając by ta chwila trwała, a reporterzy obu magazynów mogli zapamiętać, uwiecznić i doskonale opisać te chwile.
— Dziś stoimy w obliczu większego wyzwania niż kiedykolwiek wcześniej, a echo wojny, w trakcie której ustanowiono ten medal ucichło. Teraz możemy cieszyć się pasmem sukcesów dzięki wam i w imieniu obywateli dziękuję za to, że stoicie na straży, mierząc się z dzisiejszym zagrożeniem niezależnie od tego jaką formę przybiera i jaki atak wymierza w naszą wolność i godność. Działania w Kent, Durham, Staffordshire, Shropshire, Suffolk, Warwickshire pozwoliły, w znaczącym stopniu pozbyć się wrogich jednostek i otoczyć ludność odpowiednią opieką. — Cronus Malfoy skinął wszystkim głową, a Mistrz Ceremonii zaprosił wszystkich by z powrotem zajęli swoje miejsca pod sceną. Ponownie rozwinął zwój.
— Na podstawie ministerialnego dekretu, za wyjątkowe zasługi wykraczające poza obowiązki czarodzieja, które przyniosły chwałę i chlubę Ministerstwu Magii i obywatelom Wielkiej Brytanii, Minister Magii odznacza lorda Zacharego Shafiq srebrną Gwiazdą Odrodzenia, pannę Tatianę Dolohov brązową Gwiazdą Odrodzenia oraz pośmiertnie Lucę Waffling brązową Gwiazdą Odrodzenia. Proszę o podejście na scenę. — Obok sir Cronusa Malfoya pojawiły się cztery pudełka, z czego dwa pozostały nieotwarte. Minister Magii poczekał aż wszyscy wejdą na scenę — ponieważ na miejscu zabrakło Tatiany, trzecie pudełko zamknęło się. Kiedy Zachary stanął naprzeciw Ministra, ten przypiął mu do lewej piersi srebrną gwiazdę.
— Wasz poświęcenie i zaangażowanie powinno być wzorem do naśladowania dla wszystkich czarodziejów w Wielkiej Brytanii. W imieniu Ministerstwa Magii, dziękuję za zabezpieczenie i otoczenie ochroną naszych terenów, zagraniczne negocjacje, a także ofiarne szerzenie pomocy potrzebującym.— Cronus Malfoy uścisnął dłoń lordowi i zaraz za nim zszedł ze sceny. Dwa zamknięte pudełka ujął ostrożnie jeden z czarodziejów, którzy czekali za sceną; po czym zniósł jeden Tristanowi Rosierowi, a drugi Ramseyowi Mulciberowi. Pierwszy był przeznaczony dla Elviry Multon, srebrna Gwiazda Odrodzenia, drugi dla także nieobecnej tatiany Dołohov, którą przez wzgląd na pokrewieństwo przekazano rodzinie. Mistrz Ceremonii pozostał na scenie, ale nie trzymał już w dłoni zwoju — czekał aż wszyscy rozsiądą się wygodnie.
mapka w powiększeniu
Legenda:
Członkowie Patrolu Egzekucyjnego
MC - Mistrz Ceremonii
CM - Cronus Malfoy
Czarodzieje i bezimienne osoby towarzyszące
Ramsey Mulciber
Nie spoglądał już w stronę policjanta, mając nadzieję, że funkcjonariusze wykonają swoje zadanie sumiennie. Zmrużył lekko oczy, gdy ze sceny dojrzał błyski, ale skupił się na odznaczeniach i pohamował chęć przyjrzenia się zamieszaniu uważniej - świadom, że to na nim i innych wyróżnionych ogniskuje się teraz wzrok zebranych. Nie pozwoli zepsuć tego momentu jakiemuś plebsowi, być może pijanemu.
Gdy minęła go Deirdre, mogła dostrzec w jego spojrzeniu coś, czego nigdy nie widziała u Corneliusa Sallowa. Zniknął dawny protekcjonalizm - teraz, być może po raz pierwszy, spoglądał na nią z szacunkiem, w którym nie było ani śladu typowego dla niego wyrachowania. Zaskoczyła go już wtedy, gdy zobaczył na jej przedramieniu Mroczny Znak, ale dzisiaj naprawdę mu zaimponowała. Bywał już w życiu dumny z Valerie, z przekonanego do zabijania mugoli Septimusa, i tak dalej, ale nie w ten sposób. Nie podziwiał w końcu nikogo poza samym sobą, do dzisiaj.
Zaczął myśleć o zamieszaniu w tyle dopiero na swoim miejscu, gdy wymienił już radosne spojrzenia z Valerie i znów wsłuchał się w słowa Mistrza Ceremonii. Może na plac śmiał przyjść ktoś pijany? Przez myśl przemknęło mu, że być może interwencja w Parszywym Pasażerze była zbyt łagodna - czy lokal się po niej podźwignął? Nie sprawdzał, ale lokal kojarzył mu się ze wszystkim, co ohydne i nieuporządkowane - podobne speluny powinno się zamknąć, raz na zawsze. Wojna być może nie była odpowiednim czasem, jego własne przemówienie łagodziło nastroje społeczne, nie ma co ich podsycać - ale po niej będą mieli szmat czasu na reformy. Może podatek od alkoholu, tak by biedota nie miała do niego dostępu? Wrócił myślami do przemówienia, ufając, że policja doskonale wykonuje swoje zadanie - choć gdzieś czuł niespokojne ukłucie na myśl, że złodzieje z odciętą ręką powinni siedzieć w Tower dłużej. Musiał sprawdzić szczegóły, gdy wróci do Ministerstwa i będzie miał czas wczytać się w przepisy. Powinien powiedzieć coś Valerie, ale może nie dzisiaj, może nie przed ślubem, może nigdy, wyglądała przecież na taką szczęśliwą. Poślubiła bohatera wojennego, a bohaterowie nie popełniają błędów. Nawet, jeśli te błędy być może słyszą o ich bohaterskich czynach zza kulis. A nie mówiłem? - powiedziałby najchętniej wszystkim, którzy kiedykolwiek wątpili w to, że miał rację. Powstanie nowy, wspaniały świat, a on zajął miejsce w pierwszym rzędzie. Nieco za późno, Deirdre zorientowała się o wiele przed nim, ale wciąż wcześniej niż własny ojciec. Mógłby dziś napisać do Sallow Coppice, ale wolał poczekać - niech dowiedzą się jutro z gazet. Może pani matka będzie miała dobry dzień, może nawet coś z nich zrozumie.
Tym bardziej, że to nie był koniec wspaniałych wieści. Klaskał gdy odznaczono lady doyenne i lady Burke, ale to kolejne medale sprawiły, że znów poczuł nieznaną wcześniej ekscytację. Już pierwsze odznaczenie, tak prestiżowe, go mile zdziwiło - drugi medal zawracał w głowie. Gdy ze sceny wyczytano Shropshire, Cornelius spojrzał triumfalnie na narzeczoną. Pozytywne nastroje w hrabstwie, spektakularny koncert, to również jej zasługa. Korciło go, by obejrzeć się na Eberhart, ale nie wypadało, podziękuje jej potem. Wszedł na scenę by znów odebrać odznaczenie, z pewnym zdziwieniem odnotowując nieobecność Tatiany - wraz z Maghnusem i Elvirą pomogli w walce o Shropshire, a z całej trójki to Dolohov zaimponowała mu zainteresowaniem legilimencją. Gdy odebrał kolejne odznaczenie, wrócił na miejsce, krzyżując spojrzenia z Valerie na tyle, na ile wypadało. Widziała, że promieniał. Jeśli znała go lepiej niż myślał, być może dostrzegła, że o czymś intensywnie myślał - ale starał się tego nie okazywać, nie przy niej, nie przy kobiecie, której obiecał bezpieczeństwo i pozycję. To już miała, miała też u boku bohatera wojennego. Wybiegł myślami w przyszłość - zasługiwała na jeszcze więcej, a odznaczenia zachęcały do pracy ze zdwojoną intensywnością.
Gdy minęła go Deirdre, mogła dostrzec w jego spojrzeniu coś, czego nigdy nie widziała u Corneliusa Sallowa. Zniknął dawny protekcjonalizm - teraz, być może po raz pierwszy, spoglądał na nią z szacunkiem, w którym nie było ani śladu typowego dla niego wyrachowania. Zaskoczyła go już wtedy, gdy zobaczył na jej przedramieniu Mroczny Znak, ale dzisiaj naprawdę mu zaimponowała. Bywał już w życiu dumny z Valerie, z przekonanego do zabijania mugoli Septimusa, i tak dalej, ale nie w ten sposób. Nie podziwiał w końcu nikogo poza samym sobą, do dzisiaj.
Zaczął myśleć o zamieszaniu w tyle dopiero na swoim miejscu, gdy wymienił już radosne spojrzenia z Valerie i znów wsłuchał się w słowa Mistrza Ceremonii. Może na plac śmiał przyjść ktoś pijany? Przez myśl przemknęło mu, że być może interwencja w Parszywym Pasażerze była zbyt łagodna - czy lokal się po niej podźwignął? Nie sprawdzał, ale lokal kojarzył mu się ze wszystkim, co ohydne i nieuporządkowane - podobne speluny powinno się zamknąć, raz na zawsze. Wojna być może nie była odpowiednim czasem, jego własne przemówienie łagodziło nastroje społeczne, nie ma co ich podsycać - ale po niej będą mieli szmat czasu na reformy. Może podatek od alkoholu, tak by biedota nie miała do niego dostępu? Wrócił myślami do przemówienia, ufając, że policja doskonale wykonuje swoje zadanie - choć gdzieś czuł niespokojne ukłucie na myśl, że złodzieje z odciętą ręką powinni siedzieć w Tower dłużej. Musiał sprawdzić szczegóły, gdy wróci do Ministerstwa i będzie miał czas wczytać się w przepisy. Powinien powiedzieć coś Valerie, ale może nie dzisiaj, może nie przed ślubem, może nigdy, wyglądała przecież na taką szczęśliwą. Poślubiła bohatera wojennego, a bohaterowie nie popełniają błędów. Nawet, jeśli te błędy być może słyszą o ich bohaterskich czynach zza kulis. A nie mówiłem? - powiedziałby najchętniej wszystkim, którzy kiedykolwiek wątpili w to, że miał rację. Powstanie nowy, wspaniały świat, a on zajął miejsce w pierwszym rzędzie. Nieco za późno, Deirdre zorientowała się o wiele przed nim, ale wciąż wcześniej niż własny ojciec. Mógłby dziś napisać do Sallow Coppice, ale wolał poczekać - niech dowiedzą się jutro z gazet. Może pani matka będzie miała dobry dzień, może nawet coś z nich zrozumie.
Tym bardziej, że to nie był koniec wspaniałych wieści. Klaskał gdy odznaczono lady doyenne i lady Burke, ale to kolejne medale sprawiły, że znów poczuł nieznaną wcześniej ekscytację. Już pierwsze odznaczenie, tak prestiżowe, go mile zdziwiło - drugi medal zawracał w głowie. Gdy ze sceny wyczytano Shropshire, Cornelius spojrzał triumfalnie na narzeczoną. Pozytywne nastroje w hrabstwie, spektakularny koncert, to również jej zasługa. Korciło go, by obejrzeć się na Eberhart, ale nie wypadało, podziękuje jej potem. Wszedł na scenę by znów odebrać odznaczenie, z pewnym zdziwieniem odnotowując nieobecność Tatiany - wraz z Maghnusem i Elvirą pomogli w walce o Shropshire, a z całej trójki to Dolohov zaimponowała mu zainteresowaniem legilimencją. Gdy odebrał kolejne odznaczenie, wrócił na miejsce, krzyżując spojrzenia z Valerie na tyle, na ile wypadało. Widziała, że promieniał. Jeśli znała go lepiej niż myślał, być może dostrzegła, że o czymś intensywnie myślał - ale starał się tego nie okazywać, nie przy niej, nie przy kobiecie, której obiecał bezpieczeństwo i pozycję. To już miała, miała też u boku bohatera wojennego. Wybiegł myślami w przyszłość - zasługiwała na jeszcze więcej, a odznaczenia zachęcały do pracy ze zdwojoną intensywnością.
Słowa palą,
więc pali się słowa. Nikt o treści popiołów nie pyta.
więc pali się słowa. Nikt o treści popiołów nie pyta.
Cornelius Sallow
Zawód : Szef Biura Informacji, propagandzista
Wiek : 44
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
niech nie opuszcza ciebie twoja siostra Pogarda
OPCM : 8 +3
UROKI : 38 +8
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1 +3
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Ceremonia trwała w najlepsze, a Primrose nieświadoma zamieszania jakie miało miejsce na tyłach skupiała całą swoją uwagę na scenie. Zwój w dłoniach Mistrza Ceremonii świadczył o tym, że coś jeszcze było przygotowane w części oficjalnej.
Całe wydarzenie ociekało wręcz podniosłością ku chwale porządków jakie zaprowadzali Rycerze Walpurgii i rozumiała potrzebę odznaczania aktywnych działaczy. Tylko w ten sposób podtrzymywali ducha niezłomności, a przecież przed nimi wciąż wiele do zrobienia. Nie mogli spocząć na laurach, a medal miał jedynie utwierdzić każdego kto go otrzymał aby nie zbaczał z wytyczonej sobie ścieżki.
Widok jedynej kobiety wśród odznaczonych napawał dumą i jednocześnie bolał. Tak mało czarownic się czynnie angażowało w działania na rzecz nowej i lepszej przyszłości. Domyślała się z czego to wynika, a artykuł Ramseya Mulcibera mógł je utwierdzić w przekonaniu, że nie są zdolne do większych czynów, choć co bardziej przekorne mogły zareagować podobnie jak lady Burke - oburzeniem i chęcią udowodnienia mężczyźnie, że się myli. Droga ta będzie wyboista i pełna zakrętów, ale co to dla niej? Była zawzięta, uparta i doskonale wiedziała, że jej potencjałowi magicznemu nic nie zagraża.
Drgnęła nieznacznie gdy usłyszała swoje imię ze sceny. Była gościem honorowym, ale sądziła, że zaproszenie otrzymała z racji tego, że należy do rodu Burke, a ten właśnie został odznaczony za zasługi w osobie Edgara i Xaviera.
Powoli wstała ze swojego miejsca, a uwaga z pomocą dotarcia damom do sceny uznała za mało stosowną. Była w pełni sprawna i nie potrzebowała asysty. Oczywiście jeżeli taka się pojawiła to przyjęła ją, ponieważ nie miała zamiaru robić scen. To była ważna uroczystość, a fotoreporterzy wciąż błyskali światłem lamp ze swoich aparatów. Wraz z lady doyenne Rosier znalazła się na scenie i oczekiwała otrzymania orderu. Kiedy Minister znalazł się przy niej uśmiechnęła się delikatnie i skinieniem głowy podziękowała za ten zaszczyt. Niebieska wstęga odcinała się na głębokiej czerni kreacji lady Burke.
Nie działała czynnie dla poklasku. Nie spodziewała się, że jej działania zostaną zauważone, przyćmione przez wielkie bitwy i akcje jakie czynili inni. Zwykle działania pokojowe czy czysto społeczne i ekonomiczne przechodziły bez echa. Podobnie jak czarodziej liczyła, że więcej kobiet się teraz zaangażuje w działania. Sama miała zaproponować dwóm, bardzo utalentowanym aby wzięły udział w artystycznym wydarzeniu jakie chciała zorganizować z pomocą Madame. Zerknęła na Evandre, która prezentowała się wspaniale i dumnie przyjmując swój order. Zmieniła się od czasów szkolnych bardzo, wiele przeszła i nabrała tej pewności siebie, obok której nie można było przejść obojętnie. Jako lady doyenne mogła mieć realny wpływ na środowisko, na kobiety w ich kręgu i była przekonana, że przyjaciółka wykorzysta odznaczenie do dalszego działania.
W drodze na swoje miejsce posłała spojrzenie w stronę Rigela. Nie potrafiła zbyt długo gniewać się na przyjaciela i choć pierwsze nerwy opadły to i tak chciała się z nim później rozmówić.
Gdy powróciła na swoje miejsce nachyliła się w stronę Mathieu.
-To było nieoczekiwane. - Powiedziała cicho. Zaraz jednak ponownie uniosła głowę słysząc, że jej brat otrzymał kolejne odznaczenie. Podobnie Xavier oraz Mathieu. Ledwo co usiedli na ich piersiach znalazły się kolejne dowody uznania ich zasług. Biła brawo, ponieważ należały im się za cały trud jaki wkładali każdego dnia.
Niedługo potem usłyszała o kolejnej kobiecie, ale ta niestety nie pojawiła się na scenie. Jednak miło było słyszeć, że więcej przedstawicielek płci pięknej było odznaczanych, ale brakowało jej butnej blondynki w osobie Elviry Multon. Z tego co lady Burke się zorientowała ta również czynnie działała w ramach Rycerzy Walpurgii, dziwnym było, że nie była obecna na uroczystości.
Mistrz Ceremonii tym razem nie miał już w dłoni zwoju, istniała szansa, że część oficjalna zbliża się właśnie ku końcowi.
Całe wydarzenie ociekało wręcz podniosłością ku chwale porządków jakie zaprowadzali Rycerze Walpurgii i rozumiała potrzebę odznaczania aktywnych działaczy. Tylko w ten sposób podtrzymywali ducha niezłomności, a przecież przed nimi wciąż wiele do zrobienia. Nie mogli spocząć na laurach, a medal miał jedynie utwierdzić każdego kto go otrzymał aby nie zbaczał z wytyczonej sobie ścieżki.
Widok jedynej kobiety wśród odznaczonych napawał dumą i jednocześnie bolał. Tak mało czarownic się czynnie angażowało w działania na rzecz nowej i lepszej przyszłości. Domyślała się z czego to wynika, a artykuł Ramseya Mulcibera mógł je utwierdzić w przekonaniu, że nie są zdolne do większych czynów, choć co bardziej przekorne mogły zareagować podobnie jak lady Burke - oburzeniem i chęcią udowodnienia mężczyźnie, że się myli. Droga ta będzie wyboista i pełna zakrętów, ale co to dla niej? Była zawzięta, uparta i doskonale wiedziała, że jej potencjałowi magicznemu nic nie zagraża.
Drgnęła nieznacznie gdy usłyszała swoje imię ze sceny. Była gościem honorowym, ale sądziła, że zaproszenie otrzymała z racji tego, że należy do rodu Burke, a ten właśnie został odznaczony za zasługi w osobie Edgara i Xaviera.
Powoli wstała ze swojego miejsca, a uwaga z pomocą dotarcia damom do sceny uznała za mało stosowną. Była w pełni sprawna i nie potrzebowała asysty. Oczywiście jeżeli taka się pojawiła to przyjęła ją, ponieważ nie miała zamiaru robić scen. To była ważna uroczystość, a fotoreporterzy wciąż błyskali światłem lamp ze swoich aparatów. Wraz z lady doyenne Rosier znalazła się na scenie i oczekiwała otrzymania orderu. Kiedy Minister znalazł się przy niej uśmiechnęła się delikatnie i skinieniem głowy podziękowała za ten zaszczyt. Niebieska wstęga odcinała się na głębokiej czerni kreacji lady Burke.
Nie działała czynnie dla poklasku. Nie spodziewała się, że jej działania zostaną zauważone, przyćmione przez wielkie bitwy i akcje jakie czynili inni. Zwykle działania pokojowe czy czysto społeczne i ekonomiczne przechodziły bez echa. Podobnie jak czarodziej liczyła, że więcej kobiet się teraz zaangażuje w działania. Sama miała zaproponować dwóm, bardzo utalentowanym aby wzięły udział w artystycznym wydarzeniu jakie chciała zorganizować z pomocą Madame. Zerknęła na Evandre, która prezentowała się wspaniale i dumnie przyjmując swój order. Zmieniła się od czasów szkolnych bardzo, wiele przeszła i nabrała tej pewności siebie, obok której nie można było przejść obojętnie. Jako lady doyenne mogła mieć realny wpływ na środowisko, na kobiety w ich kręgu i była przekonana, że przyjaciółka wykorzysta odznaczenie do dalszego działania.
W drodze na swoje miejsce posłała spojrzenie w stronę Rigela. Nie potrafiła zbyt długo gniewać się na przyjaciela i choć pierwsze nerwy opadły to i tak chciała się z nim później rozmówić.
Gdy powróciła na swoje miejsce nachyliła się w stronę Mathieu.
-To było nieoczekiwane. - Powiedziała cicho. Zaraz jednak ponownie uniosła głowę słysząc, że jej brat otrzymał kolejne odznaczenie. Podobnie Xavier oraz Mathieu. Ledwo co usiedli na ich piersiach znalazły się kolejne dowody uznania ich zasług. Biła brawo, ponieważ należały im się za cały trud jaki wkładali każdego dnia.
Niedługo potem usłyszała o kolejnej kobiecie, ale ta niestety nie pojawiła się na scenie. Jednak miło było słyszeć, że więcej przedstawicielek płci pięknej było odznaczanych, ale brakowało jej butnej blondynki w osobie Elviry Multon. Z tego co lady Burke się zorientowała ta również czynnie działała w ramach Rycerzy Walpurgii, dziwnym było, że nie była obecna na uroczystości.
Mistrz Ceremonii tym razem nie miał już w dłoni zwoju, istniała szansa, że część oficjalna zbliża się właśnie ku końcowi.
May god have mercy on my enemies
'cause I won't
'cause I won't
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Zająwszy miejsce na przedzie nie był świadomy jak wiele osób przyszło na uroczystość ani co dokładnie działo się za jego plecami. Tylko raz pozwolił sobie zerknąć za ramię, zauważając wśród obecnych swoją siostrę u boku Rosiera – wątpił, by był to przypadek, ale wiedział też, że w czasie drogi powrotnej do Durham Adeline podzieli się z nim wieloma spostrzeżeniami, na które sam nigdy by nie wpadł. Zawsze była jego oczami i uszami podczas takich publicznych wydarzeń.
Występ artystów przypomniał mu Sabat, choć prezentowane przez nich wystąpienie znacznie się różniło od delikatnych tańców przed kilkoma miesiącami. Edgar nie znał się na sztuce, nie był w stanie określić czy dobrze skaczą, mógł jedynie stwierdzić, czy mu się podoba. I podobało się, szczególnie podniosłe zakończenie w towarzystwie fajerwerków – nadało to uroczystości większego rozmachu, a chyba Ministerstwu właśnie o to chodziło.
Poprawił się nieznacznie na krześle, kiedy na scenę wyszedł Cornelius. Edgar niby wiedział, że pracuje jako rzecznik Ministerstwa, ale jeszcze nie miał okazji obserwować go w pracy. Władał słowem w zaskakującą łatwością, której sam miał nigdy nie opanować. Opisywał walki Rycerzy pięknymi epitetami, choć w rzeczywistości z pięknem nie miały nic wspólnego – dobrze o tym wiedział, sam doświadczał tego brudu i krwi. Edgar nie zdziwił się, kiedy Durham zostało wymienione wśród hrabstw zaangażowanych w politykę antymugolską – wiedział, że się spisali: on i reszta rodziny, choć Durham jeszcze przed nastaniem rządów Cronusa Malfoya nie przyjmowało mugolaków z otwartymi ramionami. Burkowie od zawsze jasno opowiadali się po stronie czarodziejów, w przeciwieństwie do co poniektórych rodów, które zdawały się fruwać jak chorągiewka.
Po usłyszeniu swojego nazwiska wstał z krzesła, nieznacznie poprawił rękaw wyjściowej szaty i udał się na scenę. Stanął obok reszty wyróżnionych, kiwając głową Xavierowi. Nie dało się nie zauważyć, że wśród nich było wielu arystokratów, co Edgara zawsze cieszyło, w końcu to oni stali na czele magicznego społeczeństwa. Nigdy nie przywiązywał większej wagi do takich symboli, niemniej z dumą odebrał od Ministra order za swoje zasługi. Wydawało mu się, że widzi w tyle jakiś zamieszanie, ale wszystko działo się zbyt daleko, żeby miał bardziej skupiać na tym uwagę. Wrócił na swoje miejsce, nie spodziewając się już dalszych odznaczeń, a jednak chwilę później na scenę została wezwana Primrose. Dołączył do oklasków, obserwując jak jego siostra zajmuje miejsce na scenie obok lady doyenne Rosierów. Odznaczenie nie powinno go dziwić, Prim należała do wyjątkowo zaangażowanych czarownic, ale nie sądził, że zostanie doceniona tak szybko. Tak samo jej niedawne dołączenie w szeregi Rycerzy: zaskakująco szybko pięła się w hierarchii pomimo młodego wieku. Edgar był z niej dumny, choć jednocześnie trochę się obawiał, że jej uwagę za bardzo pochłoną rzeczy, na które nie powinna poświęcać czasu. Odprowadził ją wzrokiem ze sceny, ponownie skupiając się na mistrzu ceremonii. I ponownie z jego ust padło jego imię i nazwisko. Westchnął cicho, zastanawiając się ile to przedstawienie ma jeszcze trwać. Spojrzał porozumiewawczo na Adeline, uśmiechając się kątem ust, ona doskonale wiedziała co o tym wszystkim sądził. Kolejny raz stanął na scenie, tym razem obok Tristana, któremu skinął głową – jego przedsięwzięcia na terenach Kentu faktycznie były godne podziwu. Edgar wciąż zmagał się z wpływami Northumberland, którzy pomimo nieprzyjaznego otoczenia zdawali się rosnąć w siłę. Powziął ich sobie na cel w przeciągu najbliższych miesięcy. Bo choć dzisiejsza uroczystość sprawiała wrażenie podsumowania działań wojennych, dobrze wiedział, że takowe jeszcze się nie skończyły. Zszedł ze sceny, za każdym razem ignorując niecierpliwych fotoreporterów, wracając na swoje miejsce.
Występ artystów przypomniał mu Sabat, choć prezentowane przez nich wystąpienie znacznie się różniło od delikatnych tańców przed kilkoma miesiącami. Edgar nie znał się na sztuce, nie był w stanie określić czy dobrze skaczą, mógł jedynie stwierdzić, czy mu się podoba. I podobało się, szczególnie podniosłe zakończenie w towarzystwie fajerwerków – nadało to uroczystości większego rozmachu, a chyba Ministerstwu właśnie o to chodziło.
Poprawił się nieznacznie na krześle, kiedy na scenę wyszedł Cornelius. Edgar niby wiedział, że pracuje jako rzecznik Ministerstwa, ale jeszcze nie miał okazji obserwować go w pracy. Władał słowem w zaskakującą łatwością, której sam miał nigdy nie opanować. Opisywał walki Rycerzy pięknymi epitetami, choć w rzeczywistości z pięknem nie miały nic wspólnego – dobrze o tym wiedział, sam doświadczał tego brudu i krwi. Edgar nie zdziwił się, kiedy Durham zostało wymienione wśród hrabstw zaangażowanych w politykę antymugolską – wiedział, że się spisali: on i reszta rodziny, choć Durham jeszcze przed nastaniem rządów Cronusa Malfoya nie przyjmowało mugolaków z otwartymi ramionami. Burkowie od zawsze jasno opowiadali się po stronie czarodziejów, w przeciwieństwie do co poniektórych rodów, które zdawały się fruwać jak chorągiewka.
Po usłyszeniu swojego nazwiska wstał z krzesła, nieznacznie poprawił rękaw wyjściowej szaty i udał się na scenę. Stanął obok reszty wyróżnionych, kiwając głową Xavierowi. Nie dało się nie zauważyć, że wśród nich było wielu arystokratów, co Edgara zawsze cieszyło, w końcu to oni stali na czele magicznego społeczeństwa. Nigdy nie przywiązywał większej wagi do takich symboli, niemniej z dumą odebrał od Ministra order za swoje zasługi. Wydawało mu się, że widzi w tyle jakiś zamieszanie, ale wszystko działo się zbyt daleko, żeby miał bardziej skupiać na tym uwagę. Wrócił na swoje miejsce, nie spodziewając się już dalszych odznaczeń, a jednak chwilę później na scenę została wezwana Primrose. Dołączył do oklasków, obserwując jak jego siostra zajmuje miejsce na scenie obok lady doyenne Rosierów. Odznaczenie nie powinno go dziwić, Prim należała do wyjątkowo zaangażowanych czarownic, ale nie sądził, że zostanie doceniona tak szybko. Tak samo jej niedawne dołączenie w szeregi Rycerzy: zaskakująco szybko pięła się w hierarchii pomimo młodego wieku. Edgar był z niej dumny, choć jednocześnie trochę się obawiał, że jej uwagę za bardzo pochłoną rzeczy, na które nie powinna poświęcać czasu. Odprowadził ją wzrokiem ze sceny, ponownie skupiając się na mistrzu ceremonii. I ponownie z jego ust padło jego imię i nazwisko. Westchnął cicho, zastanawiając się ile to przedstawienie ma jeszcze trwać. Spojrzał porozumiewawczo na Adeline, uśmiechając się kątem ust, ona doskonale wiedziała co o tym wszystkim sądził. Kolejny raz stanął na scenie, tym razem obok Tristana, któremu skinął głową – jego przedsięwzięcia na terenach Kentu faktycznie były godne podziwu. Edgar wciąż zmagał się z wpływami Northumberland, którzy pomimo nieprzyjaznego otoczenia zdawali się rosnąć w siłę. Powziął ich sobie na cel w przeciągu najbliższych miesięcy. Bo choć dzisiejsza uroczystość sprawiała wrażenie podsumowania działań wojennych, dobrze wiedział, że takowe jeszcze się nie skończyły. Zszedł ze sceny, za każdym razem ignorując niecierpliwych fotoreporterów, wracając na swoje miejsce.
We build castles with our fears and sleep in them like
kings and queens
kings and queens
Edgar Burke
Zawód : nestor, B&B, łamacz klątw
Wiek : 35
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Gdybym był babą, rozpłakałbym się rzewnie nad swym losem, ale jestem Burkiem, więc trzymam fason.
OPCM : 25 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 30 +1
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 9
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nie zwrócił większej uwagi a najpewniej nie dostrzegł nawet dotyku Evandry, obdarzając wyznanie Deirdre wygłodniałym uśmiechem; uroczystości i ceremonie były obowiązkiem, ich późniejsze świętowanie - już tylko przyjemnością. Z zastanowieniem przeniósł spojrzenie na scenę, nie rozpraszając się rozmowami w trakcie najważniejszych wydarzeń - odznaczenia były wszak wyrazem wdzięczności wobec wszystkich Rycerzy Walpurgii, docenieniem ich roli i oddaniem hołdu Czarnemu Panu, któremu wszyscy służyli. Z zadowoleniem odnotował obecność Traversa na scenie, którego doceniona obecność jedynie upewniała go w przekonaniu, że podjął słuszną decyzję wysyłając do Norfolku swoją siostrę. Przyglądając się pozostałym mężczyznom, którzy przewijali się przez scenę, wsłuchując w wyczytywane nazwiska i spoglądając na tych, któzy kierowali się dziś honorem, zastanawiał się nad losem młodszej z sióśtr.
Lecz z zamyślonego odrętwienia wyrwał go głos Mistrza Ceremonii, na którego skierował uwagę w momencie przyznania żeńskich orderów; powstrzymał wpół zaskoczone, a wpół zadowolone drgnienie twarzy, gdy wywołana została jego żona, z subtelnym zainteresowaniem przenosząc spojrzenie na siedzącą obok Mathieu Primrose, gdy okazała się drugą odznaczoną dzisiaj damą. Zadanie, któe jej powierzył, wykonała z dbałością o szczegóły, a zarówno ona, jak Evandra, dokładały przez ostatnie miesiące starań, by wspomóc najbardziej poszkodowaną ludność kraju. Jak wielki wstyd tlił się dziś w sercach zdolnych do walki mężczyzn, gdy spoglądali na kobiety docenione za udział w stawianiu fundamentów pod budowany nowy wspaniały świat?
Piękny uśmiech półwili niósł pociechę, w chwilach zwątpienia mógł nieść nadzieję, dostrzegł to już dawno. Sprawiało satysfakcję, że dostrzegli to również inni. Dumę wzbudzało nagromadzenie nagród w rodzinie.Dołączył do aplauzu, gdy odbierała swoją nagrodę, szukając spojrzenia jej błękitnych oczu, lecz głowę w tej samej chwili przechylił nieznacznie w kierunku Deirdre.
- [b]Myślisz, że zmienili wystrój twoich komnat?[b] - Zastanowił się, nie pozwalając emocjom zmącić powagi wypisanej na twarzy, wymaganej przez rangę tego wydarzenia. Kiedy Evandra powróciła do ich rzędu, uniósł ku niej wzrok raz jeszcze - wzrok zadowolony, pełnionej przez siebie roli sprostała w pełni, a on naprzemiennie odczuwał dumę i satysfakcję - z tego, że należała do niego.
Wówczas jednak wywołano go po raz trzeci, wystąpił obok Edgara, gdy wręczano im kolejne odznaczenia. Uniesiony podbródek i wypięta pierś były co prawda częścią tego spektaklu, lecz w tym wszystkim chodziło o coś więcej: o historię, która nie tworzyła się na ich oczach, a była pisana ich rękoma, jego ręką. Skinął z uznaniem lordowi Durham, w milczeniu wsłuchując się w nazwiska kolejnych wywołanych, z czego zdecydowana większość nie stanowiła żadnego zaskoczenia. Znał ich zasługi, znał ich pracę i wiedział, żę na wszystko, co dziś otrzymali, pracowali długo, odważnie i z poświęceniem, nie bacząc na własne bezpieczeństwo. Na jego piersi zawisl trzeci medal - czy teraz, ojcze, czy teraz jesteś ze mnie dumny?
Ty nigdy nie osiągnąłeś tak wiele.
Odmaszerował wraz z pozostałymi, zajmując swoje miejsce. Uhonorowanie Zachary'ego niewątpliwie było nie mniej zasłużone, uzdrowiciel poświęcał pełnię swojej wiedzy, by wspomóc ich sprawę najmocniej, jak potrafił. Jako Egipcjanin mógłby budzić tu nieufność, zdołał jednak udowodnić swoją wartość.
Z roztargnieniem drgnął, gdy zbliżył się do niego czarodziej z puzderkiem, dyskretnie je od niego odbierając; domyślił się, żę i ten miał trafić w ręce panny Multon - jak na czarownicę tak niekompetentną zebrała dziś zadziwiająco wiele honorów. Czyżby skreślił ją zbyt szybko?
Lecz z zamyślonego odrętwienia wyrwał go głos Mistrza Ceremonii, na którego skierował uwagę w momencie przyznania żeńskich orderów; powstrzymał wpół zaskoczone, a wpół zadowolone drgnienie twarzy, gdy wywołana została jego żona, z subtelnym zainteresowaniem przenosząc spojrzenie na siedzącą obok Mathieu Primrose, gdy okazała się drugą odznaczoną dzisiaj damą. Zadanie, któe jej powierzył, wykonała z dbałością o szczegóły, a zarówno ona, jak Evandra, dokładały przez ostatnie miesiące starań, by wspomóc najbardziej poszkodowaną ludność kraju. Jak wielki wstyd tlił się dziś w sercach zdolnych do walki mężczyzn, gdy spoglądali na kobiety docenione za udział w stawianiu fundamentów pod budowany nowy wspaniały świat?
Piękny uśmiech półwili niósł pociechę, w chwilach zwątpienia mógł nieść nadzieję, dostrzegł to już dawno. Sprawiało satysfakcję, że dostrzegli to również inni. Dumę wzbudzało nagromadzenie nagród w rodzinie.Dołączył do aplauzu, gdy odbierała swoją nagrodę, szukając spojrzenia jej błękitnych oczu, lecz głowę w tej samej chwili przechylił nieznacznie w kierunku Deirdre.
- [b]Myślisz, że zmienili wystrój twoich komnat?[b] - Zastanowił się, nie pozwalając emocjom zmącić powagi wypisanej na twarzy, wymaganej przez rangę tego wydarzenia. Kiedy Evandra powróciła do ich rzędu, uniósł ku niej wzrok raz jeszcze - wzrok zadowolony, pełnionej przez siebie roli sprostała w pełni, a on naprzemiennie odczuwał dumę i satysfakcję - z tego, że należała do niego.
Wówczas jednak wywołano go po raz trzeci, wystąpił obok Edgara, gdy wręczano im kolejne odznaczenia. Uniesiony podbródek i wypięta pierś były co prawda częścią tego spektaklu, lecz w tym wszystkim chodziło o coś więcej: o historię, która nie tworzyła się na ich oczach, a była pisana ich rękoma, jego ręką. Skinął z uznaniem lordowi Durham, w milczeniu wsłuchując się w nazwiska kolejnych wywołanych, z czego zdecydowana większość nie stanowiła żadnego zaskoczenia. Znał ich zasługi, znał ich pracę i wiedział, żę na wszystko, co dziś otrzymali, pracowali długo, odważnie i z poświęceniem, nie bacząc na własne bezpieczeństwo. Na jego piersi zawisl trzeci medal - czy teraz, ojcze, czy teraz jesteś ze mnie dumny?
Ty nigdy nie osiągnąłeś tak wiele.
Odmaszerował wraz z pozostałymi, zajmując swoje miejsce. Uhonorowanie Zachary'ego niewątpliwie było nie mniej zasłużone, uzdrowiciel poświęcał pełnię swojej wiedzy, by wspomóc ich sprawę najmocniej, jak potrafił. Jako Egipcjanin mógłby budzić tu nieufność, zdołał jednak udowodnić swoją wartość.
Z roztargnieniem drgnął, gdy zbliżył się do niego czarodziej z puzderkiem, dyskretnie je od niego odbierając; domyślił się, żę i ten miał trafić w ręce panny Multon - jak na czarownicę tak niekompetentną zebrała dziś zadziwiająco wiele honorów. Czyżby skreślił ją zbyt szybko?
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
Po powrocie na swoje miejsce na nowo utkwił wzrok w scenie. Na moment tylko zerknął w kierunku lady Odetty, domyślał się, że pewnie wolałby teraz przebywać gdzie indziej. On już nie obchodził raczej hucznie urodzin, o ile w ogóle je obchodził, ale wiedział, że damy celebrują ten dzień. Zapamiętał sobie aby podczas późniejszego bankietu w jakiś sposób poprawić jej humor. W końcu on miał dobry humor pierwszy raz od dłuższego czasu, należało to wykorzystać.
Gdy Mistrz Ceremonii na nowo zaczął mówić, znów skupił na nim całą swoją uwagę. Słysząc jak mężczyzna ze sceny wypowiada imię jego kuzynki uśmiechnął się. Odznaczenie się Primrose należało. Czynnie działa od dłuższego czasu, brała udział w wielu inicjatywach, sam poprosił ją nawet o towarzystwo podczas jednego ze swoich wyjazdów, widząc, że jej wiedza z całą pewnością będzie wielką. Tak też było i nawet fakt, że lekko ucierpiało na tym jej zdrowie nie spowodował, że kuzynka zrezygnowała. Naturalnie dołączył się do głośnych braw odprowadzając kuzynkę spojrzeniem na jej miejsce kiedy schodziła ze sceny.
Po chwili uniósł brew z lekkim zaskoczeniem słysząc ponownie swoje imię. Już jedno odznaczenie było dla niego nie małym zaskoczeniem, a co dopiero dwa. Podniósł się ze swojego miejsca, ciesząc się, że jednak usiadł na brzegu, nie musiał przynajmniej nikogo przepraszać aby przejść. Wszedł na scenę spokojnym krokiem, wiedząc, że media też muszą mieć pożywkę. Chwilę później drugi order został przypięty do jego piersi. Dzisiaj pisała się nowa historia, historia, której będą się uczyć kolejne pokolenia młodych czarodziei. Istniała możliwość, że nazwiska osób, których noga stanęła na tej scenie będą uwzględnione w tej historii. Perspektywa edukowania kolejnych pokoleń, wpajanie im tak naprawdę jedynych słusznych poglądów było czymś co by sobie życzył. Jego dzieci już wiedziały co powinny robić, jak się zachowywać i jak działać, uważał, że jego obowiązkiem jako rodzica było wpoić im te wszystkie zasady.
Na wspomnienie działań w Durham czy innych hrabstwach, w których brał udział nieznacznie kącik ust drgnął mu ku górze. Będąc na celowniku tylu aparatów zachowywał powagę, jednak nie mógł lekko się uśmiechnąć. Czystki w Durham w listopadzie sprawiły mu dużo satysfakcji, tak samo jak działania na rzecz poprawienia stanu życia czarodziei w Warwickshire i Staffordshire, bo to w tych trzech hrabstwach udzielał się najbardziej.
W końcu wrócił na swój fotel, w którym usiadł wygodnie. Miały miejsce jeszcze kolejne odznaczenia, które również nagrodził brawami. Pokiwał lekko z zadowoleniem na informację, że lord Shafiq również został wyróżniony. To dobrze wróżyło, uznanie działań szlachty pochodzącej z zagranicy dobrze działało na współpracę międzynarodową, a jako osoba, która prowadziła interesy poza granicami Anglii coś o tym wiedział.
Gdy Mistrz Ceremonii na nowo zaczął mówić, znów skupił na nim całą swoją uwagę. Słysząc jak mężczyzna ze sceny wypowiada imię jego kuzynki uśmiechnął się. Odznaczenie się Primrose należało. Czynnie działa od dłuższego czasu, brała udział w wielu inicjatywach, sam poprosił ją nawet o towarzystwo podczas jednego ze swoich wyjazdów, widząc, że jej wiedza z całą pewnością będzie wielką. Tak też było i nawet fakt, że lekko ucierpiało na tym jej zdrowie nie spowodował, że kuzynka zrezygnowała. Naturalnie dołączył się do głośnych braw odprowadzając kuzynkę spojrzeniem na jej miejsce kiedy schodziła ze sceny.
Po chwili uniósł brew z lekkim zaskoczeniem słysząc ponownie swoje imię. Już jedno odznaczenie było dla niego nie małym zaskoczeniem, a co dopiero dwa. Podniósł się ze swojego miejsca, ciesząc się, że jednak usiadł na brzegu, nie musiał przynajmniej nikogo przepraszać aby przejść. Wszedł na scenę spokojnym krokiem, wiedząc, że media też muszą mieć pożywkę. Chwilę później drugi order został przypięty do jego piersi. Dzisiaj pisała się nowa historia, historia, której będą się uczyć kolejne pokolenia młodych czarodziei. Istniała możliwość, że nazwiska osób, których noga stanęła na tej scenie będą uwzględnione w tej historii. Perspektywa edukowania kolejnych pokoleń, wpajanie im tak naprawdę jedynych słusznych poglądów było czymś co by sobie życzył. Jego dzieci już wiedziały co powinny robić, jak się zachowywać i jak działać, uważał, że jego obowiązkiem jako rodzica było wpoić im te wszystkie zasady.
Na wspomnienie działań w Durham czy innych hrabstwach, w których brał udział nieznacznie kącik ust drgnął mu ku górze. Będąc na celowniku tylu aparatów zachowywał powagę, jednak nie mógł lekko się uśmiechnąć. Czystki w Durham w listopadzie sprawiły mu dużo satysfakcji, tak samo jak działania na rzecz poprawienia stanu życia czarodziei w Warwickshire i Staffordshire, bo to w tych trzech hrabstwach udzielał się najbardziej.
W końcu wrócił na swój fotel, w którym usiadł wygodnie. Miały miejsce jeszcze kolejne odznaczenia, które również nagrodził brawami. Pokiwał lekko z zadowoleniem na informację, że lord Shafiq również został wyróżniony. To dobrze wróżyło, uznanie działań szlachty pochodzącej z zagranicy dobrze działało na współpracę międzynarodową, a jako osoba, która prowadziła interesy poza granicami Anglii coś o tym wiedział.
Xavier Burke
Zawód : artefakciarz, gospodarz Palarni Opium
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
I know what you are doing in the dark, I know what your greatest desires are
OPCM : 10 +2
UROKI : 11 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 18 +2
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Czarodziej
Rycerze Walpurgii
Jesteś szczurem, Jack. Stałeś się nim w momencie, gdy tylko za pierwszym razem udało Ci się wydostać z tego pieprzonego więzienia jakimś cudem.
Krok. Krok. Krok.
Strażnik kierował nim jak szmacianą lalką, która oddała mu się bez żadnego problemu byleby to wszystko się skończyło. Z uniżoną głową niczym pokorne cielę ruszał się naprzód. Każde pchnięcie go naprzód jedynie powodowało, że wargi poruszały się nierówno. Jakby pod jego nosem wychodziły ciche modlitwy, które uczył go John Russell, gdy tylko miały przyjść trudne momenty. A było ich naprawdę wiele, skoro modlitwa tak bardzo wryła się w jego głowie.
Ojcze nasz, któryś jest w niebie, bądź wola twoja... Ochroń go przed złem, Boże. Nie wiesz, że to także i twój baranek, którego kiedyś ocalił twój sługa.
Byli już pomału tylko oni sami. Tylko on i strażnik, który miał zamiar mścić się na kolejnym ścierwie, które śmiało mu przerwać zabawę w postaci pilnowanie zgrai ważniaków, którzy srają przywilejami tylko dlatego, że mają pieniądz. Pieniądz był tym, co rządziło tym światem. Gdyby nie ta dziedziczona fortuna, te ścierwa byłyby takie same jak on. Szlacheckie gówno niewarte splunięcia, bez pieniędzy. Wtedy nie byłoby żadnego "koronowania" ich działań. Nie byłoby też tego... Wszystkiego. Byłby gdzie indziej... Może nadal w więzieniu, ale dawno odbyłby karę i byłby znowu wolny. Znowu sobą. Teraz... znowu był szczurem, który miał wrócić do własnej klatki. Do tej przeklętej klatki. Co on miał teraz zrobić... Co zrobić, aby uwolnić się spod jarzma kogoś, kto bez tego munduru byłby takim samym plebsem jak on. Usta nadal poruszały się pod nosem bezdźwięcznie.
Obraziłem Boga następującymi grzechami... W sumie to i tak znasz je najlepiej. No dalej, Panie. Pomóż mu... Daj mu wytchnienie i daj mu też szansę.
W końcu została mu wciśnięta w gardło różdżka. Symbol władzy czarodziejskiej. Symbol symbolowi nierówny. Czuł jak rozlewa się po jego ciele strach, który przez chwilę go paraliżował. Zamknął jednak powieki, poczuł na swojej twarzy kapiącą z nieba wodę. Łzy Johna? Czy może to jego własne, bo jego dusza za niedługo miała odejść. Zaciągnął się powietrzem do płuc.
Byłeś szczurem Russell... Wiesz co robią szczury, które zostają podparte do ściany... Bardzo dobrze. Niech obserwuje Cię dobrze John, bo właśnie zamierzasz zrobić coś, co znowu uratuje Ci życie. Być może. Niech Pani Los trzyma cię w opiece wraz z twoim zmarłym opiekunem.
Na jego twarzy zapanował ponownie spokój.
– Cela 312, panie policjancie. Cela 312, która jeszcze była jakiś czas temu moim domem. Byłem tam, słyszałem was... Heh... – John, proszę, pomóż mi... Jack pomyślał jeszcze na sekundę zanim nie przeszedł do działania.
Policjant był przy nim blisko. Był na zasięg jego ciała, mógł zrobić to co zamierzał. Był złodziejem, kanciarzem... Nie było przy nich drugiego gościa, dlatego dokonanie kolejnego czynu to tylko chęć uratowania się. Zamierzał wykonać silne kopnięcie w krocze z pomocą własnej nogi. Celował w miejsce, gdzie znajdowały się klejnoty przeklętego policjanta. Błagał tylko o to, aby nie udało mu się tego uniknąć i policjant padł przed nim w paraliżującym bólu po którym mógłby odebrać mu szybko różdżkę i postarać się zbiec z tego miejsca zanim ten drugi półgłówek przyjdzie do nich. Teleportacją (o ile to możliwe) lub samemu na własnych nogach usuwając się w cienie. John, proszę...
Krok. Krok. Krok.
Strażnik kierował nim jak szmacianą lalką, która oddała mu się bez żadnego problemu byleby to wszystko się skończyło. Z uniżoną głową niczym pokorne cielę ruszał się naprzód. Każde pchnięcie go naprzód jedynie powodowało, że wargi poruszały się nierówno. Jakby pod jego nosem wychodziły ciche modlitwy, które uczył go John Russell, gdy tylko miały przyjść trudne momenty. A było ich naprawdę wiele, skoro modlitwa tak bardzo wryła się w jego głowie.
Ojcze nasz, któryś jest w niebie, bądź wola twoja... Ochroń go przed złem, Boże. Nie wiesz, że to także i twój baranek, którego kiedyś ocalił twój sługa.
Byli już pomału tylko oni sami. Tylko on i strażnik, który miał zamiar mścić się na kolejnym ścierwie, które śmiało mu przerwać zabawę w postaci pilnowanie zgrai ważniaków, którzy srają przywilejami tylko dlatego, że mają pieniądz. Pieniądz był tym, co rządziło tym światem. Gdyby nie ta dziedziczona fortuna, te ścierwa byłyby takie same jak on. Szlacheckie gówno niewarte splunięcia, bez pieniędzy. Wtedy nie byłoby żadnego "koronowania" ich działań. Nie byłoby też tego... Wszystkiego. Byłby gdzie indziej... Może nadal w więzieniu, ale dawno odbyłby karę i byłby znowu wolny. Znowu sobą. Teraz... znowu był szczurem, który miał wrócić do własnej klatki. Do tej przeklętej klatki. Co on miał teraz zrobić... Co zrobić, aby uwolnić się spod jarzma kogoś, kto bez tego munduru byłby takim samym plebsem jak on. Usta nadal poruszały się pod nosem bezdźwięcznie.
Obraziłem Boga następującymi grzechami... W sumie to i tak znasz je najlepiej. No dalej, Panie. Pomóż mu... Daj mu wytchnienie i daj mu też szansę.
W końcu została mu wciśnięta w gardło różdżka. Symbol władzy czarodziejskiej. Symbol symbolowi nierówny. Czuł jak rozlewa się po jego ciele strach, który przez chwilę go paraliżował. Zamknął jednak powieki, poczuł na swojej twarzy kapiącą z nieba wodę. Łzy Johna? Czy może to jego własne, bo jego dusza za niedługo miała odejść. Zaciągnął się powietrzem do płuc.
Byłeś szczurem Russell... Wiesz co robią szczury, które zostają podparte do ściany... Bardzo dobrze. Niech obserwuje Cię dobrze John, bo właśnie zamierzasz zrobić coś, co znowu uratuje Ci życie. Być może. Niech Pani Los trzyma cię w opiece wraz z twoim zmarłym opiekunem.
Na jego twarzy zapanował ponownie spokój.
– Cela 312, panie policjancie. Cela 312, która jeszcze była jakiś czas temu moim domem. Byłem tam, słyszałem was... Heh... – John, proszę, pomóż mi... Jack pomyślał jeszcze na sekundę zanim nie przeszedł do działania.
Policjant był przy nim blisko. Był na zasięg jego ciała, mógł zrobić to co zamierzał. Był złodziejem, kanciarzem... Nie było przy nich drugiego gościa, dlatego dokonanie kolejnego czynu to tylko chęć uratowania się. Zamierzał wykonać silne kopnięcie w krocze z pomocą własnej nogi. Celował w miejsce, gdzie znajdowały się klejnoty przeklętego policjanta. Błagał tylko o to, aby nie udało mu się tego uniknąć i policjant padł przed nim w paraliżującym bólu po którym mógłby odebrać mu szybko różdżkę i postarać się zbiec z tego miejsca zanim ten drugi półgłówek przyjdzie do nich. Teleportacją (o ile to możliwe) lub samemu na własnych nogach usuwając się w cienie. John, proszę...
1. k100 + S = k100 + 30
2. Przy udanym trafieniu w krocze: 15 + 3k8
2. Przy udanym trafieniu w krocze: 15 + 3k8
Jack Russell
Zawód : Hazardzista, kieszonkowiec i poeta
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Jack Russell' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 44
--------------------------------
#2 'k100' : 69, 43, 64
#1 'k100' : 44
--------------------------------
#2 'k100' : 69, 43, 64
Miała wrażenie, że opływa ją woda, że czas zwalnia i przyśpiesza; dookoła narastał aplauz, kalejdoskop mijanych twarzy przesuwał się i rozsypywał; nie zwróciła uwagi na pełne uznania spojrzenie Corneliusa, nie zatrzymywała też już wzroku na nikim szczególnym, z wysoko podniesionym czołem powracając na swoje miejsce. Bezpieczne, pozwalające odetchnąć swobodniej pod ciężarem odpowiedzialności – zaczerpnęła jednak tylko jeden głębszy oddech, bo chwilę spokoju zakłóciła kontynuacja ceremonii, zaskakująca, lecz przynosząca dziwne, masochistyczne zadowolenie. Order Morgany bez wątpienia należał się zarówno lady Burke, jak i Evandrze; gdy półwila mijała Deirdre w drodze ku scenie, Mericourt posłała jej spojrzenie spod półprzymkniętych powiek, kocie, ukontentowane, uprzejme i prowokujące jednocześnie. Wkrótce potem dołączyła do aplauzu, podążając wzrokiem za wchodzącą na scenę lady doyenne. Wyglądała przytłaczająco pięknie, tak bardzo, że aż rażąco; znów zmrużyła oczy, zaciskając na moment usta, gdy usłyszała prawie niesłyszalnie wymruczane pytanie Tristana.
Pytanie absolutnie nie na miejscu, ułożone ze słów mających sprawić jej ból, nie radość. Sądziła, że jej pogratuluje, że skomentuje otrzymanie przez nią – przez nich – najwyższego oznaczenia, że korzystając z chwili względnej samotności, ciągle otoczonej setkami spojrzeń, powie, że jest z niej dumny. Z tego, co osiągnęła pomimo przeciwności losu, o jakich nie chciała już pamiętać, nie teraz, nie w chwili nieoczekiwanego triumfu. Rosier próbował sprowadzić ją na ziemię, prawie ugięła się pod ciężarem wspomnień, lecz nie pozwoliła, by z jej twarzy spłynął lekki uśmiech. – Niezbyt mnie to interesuje, sir – odpowiedziała grzecznie, cicho, choć stanowczo, odruchowo muskając opuszką palca order lśniący na jej piersi. Order Merlina Pierwszej Klasy, odznaczenie tak wyjątkowe, że mimo ciężaru odznaczenia ciągle nie wierzyła, że to właśnie ona dostąpiła zaszczytu otrzymania go. Opuściła dłoń na podłokietnik, tuż obok ręki Tristana, ledwie powstrzymując się przed pieszczotliwym zaciśnięciem palców na jego nadgarstku. Mogłaby to zrobić niezauważona, Evandra pozostawała jeszcze na scenie – ale nie uczyniła tego. – Gratuluję posiadania tak aktywnie działającej na rzecz siły czarodziejskiego społeczeństwa małżonki, musi być lord niezwykle dumny z jej osiągnięć – dodała nieco głośniej, próbując nie przelać w żadną z głosek wewnętrznej goryczy czy zazdrości. Widziała blask w męskich oczach, głęboką dumę: z żony, nie z niej, choć to ona otrzymała więcej wyróżnień. Poczuła prawie dziecięce poczucie niesprawiedliwości; nie okazała go jednak, podnosząc się, gdy Evandra mijała ją, by powrócić na swoje miejsce. – Gratuluję, lady doyenne. Cieszę się, że czarownice także doceniane są za swoją ciężką pracę oraz dobre serce – powiedziała cicho i skinęła lekko głową, z szacunkiem, po raz pierwszy od pamiętnego spotkania w oranżerii przebywając z nią tak blisko, prawie czując różany zapach skóry. Przepuściła damę, usiadła i chwilę później – który to już raz? - podniosła się znów, idąc na scenę samotnie wśród mężczyzn, za każdym razem coraz wyraźniej odczuwając swoją inność, wyobcowanie. Nie uśmiechała się słodko do zdjęcia z Ministrem Magii ściskającym jej dłoń, była poważna, wyniosła, ale i pełna szacunku; wiedziała, że się wyróżnia, że większość zgromadzonych również zwraca uwagę na jej kobiecą sylwetkę wśród tych postawnych, większych, męskich. Że jej zachowanie jest oceniane surowiej, że doszukują się w niej lekkomyślności, głupoty lub oceniają wyłącznie po wyglądzie. Może się myliła, może była przewrażliwiona przez tezy podkreślane w artykule Mulcibera; a może zbyt wiele emocji próbowało dojść do głosu, gdy w końcu ktoś – nie byle kto, Minister Magii, reprezentujący całe magiczne społeczeństwo – ją docenił. Wróciła na miejsce, dołączyła do aplauzu witającego Zachary’ego i zerknęła beznamiętnie na pudełko, które otrzymał Tristan, niezbyt zainteresowana jego zawartością – raczej zastanawiając się, kiedy parada triumfatorów dobiegnie końca. I da radę zapanować całkowicie nad swą mimiką po przekroczeniu progów Wenus, zderzona z początkami swej drogi ku wielkości.
Pytanie absolutnie nie na miejscu, ułożone ze słów mających sprawić jej ból, nie radość. Sądziła, że jej pogratuluje, że skomentuje otrzymanie przez nią – przez nich – najwyższego oznaczenia, że korzystając z chwili względnej samotności, ciągle otoczonej setkami spojrzeń, powie, że jest z niej dumny. Z tego, co osiągnęła pomimo przeciwności losu, o jakich nie chciała już pamiętać, nie teraz, nie w chwili nieoczekiwanego triumfu. Rosier próbował sprowadzić ją na ziemię, prawie ugięła się pod ciężarem wspomnień, lecz nie pozwoliła, by z jej twarzy spłynął lekki uśmiech. – Niezbyt mnie to interesuje, sir – odpowiedziała grzecznie, cicho, choć stanowczo, odruchowo muskając opuszką palca order lśniący na jej piersi. Order Merlina Pierwszej Klasy, odznaczenie tak wyjątkowe, że mimo ciężaru odznaczenia ciągle nie wierzyła, że to właśnie ona dostąpiła zaszczytu otrzymania go. Opuściła dłoń na podłokietnik, tuż obok ręki Tristana, ledwie powstrzymując się przed pieszczotliwym zaciśnięciem palców na jego nadgarstku. Mogłaby to zrobić niezauważona, Evandra pozostawała jeszcze na scenie – ale nie uczyniła tego. – Gratuluję posiadania tak aktywnie działającej na rzecz siły czarodziejskiego społeczeństwa małżonki, musi być lord niezwykle dumny z jej osiągnięć – dodała nieco głośniej, próbując nie przelać w żadną z głosek wewnętrznej goryczy czy zazdrości. Widziała blask w męskich oczach, głęboką dumę: z żony, nie z niej, choć to ona otrzymała więcej wyróżnień. Poczuła prawie dziecięce poczucie niesprawiedliwości; nie okazała go jednak, podnosząc się, gdy Evandra mijała ją, by powrócić na swoje miejsce. – Gratuluję, lady doyenne. Cieszę się, że czarownice także doceniane są za swoją ciężką pracę oraz dobre serce – powiedziała cicho i skinęła lekko głową, z szacunkiem, po raz pierwszy od pamiętnego spotkania w oranżerii przebywając z nią tak blisko, prawie czując różany zapach skóry. Przepuściła damę, usiadła i chwilę później – który to już raz? - podniosła się znów, idąc na scenę samotnie wśród mężczyzn, za każdym razem coraz wyraźniej odczuwając swoją inność, wyobcowanie. Nie uśmiechała się słodko do zdjęcia z Ministrem Magii ściskającym jej dłoń, była poważna, wyniosła, ale i pełna szacunku; wiedziała, że się wyróżnia, że większość zgromadzonych również zwraca uwagę na jej kobiecą sylwetkę wśród tych postawnych, większych, męskich. Że jej zachowanie jest oceniane surowiej, że doszukują się w niej lekkomyślności, głupoty lub oceniają wyłącznie po wyglądzie. Może się myliła, może była przewrażliwiona przez tezy podkreślane w artykule Mulcibera; a może zbyt wiele emocji próbowało dojść do głosu, gdy w końcu ktoś – nie byle kto, Minister Magii, reprezentujący całe magiczne społeczeństwo – ją docenił. Wróciła na miejsce, dołączyła do aplauzu witającego Zachary’ego i zerknęła beznamiętnie na pudełko, które otrzymał Tristan, niezbyt zainteresowana jego zawartością – raczej zastanawiając się, kiedy parada triumfatorów dobiegnie końca. I da radę zapanować całkowicie nad swą mimiką po przekroczeniu progów Wenus, zderzona z początkami swej drogi ku wielkości.
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
Wśród słodkiej radości, pudrowej dumy czy nawet delikatnie łaskoczącej język pikanterią zdziwienia, którą mogli czuć zgromadzeni na uroczystości czarodzieje, pojawiło się coś jeszcze. Coś, co sprawiło, że jasne spojrzenie Valerie straciło rozradowane iskierki, z koloru porannego nieba przypominając raczej lodową taflę, pełną powagi, zaskakująco chłodną. Dla niej, jako dla artystki scenicznej, powaga publiki była czymś, co nie podlegało dyskusji. Uwaga zebranych była jedną z form zapłaty za wysiłek, który w swe rzemiosło, podniesione przecież do perfekcji, wkładali występujący. To, że przemówienie Corneliusa zostało w tak bezczelny sposób przerwane, miało okazję zupełnie zrujnować humor jego narzeczonej. Na całe szczęście — prędzej czy później — zamieszanie ucichło lub zostało odciągnięte gdzieś dalej, pozwalając śpiewaczce na nabranie spokojniejszego oddechu.
Wezwanie na scenę dam umknęło jej uwadze, przede wszystkim dlatego, że nie miała okazji ani z nimi porozmawiać, ani dosłyszeć o ich osiągnięciach. Od jej powrotu do kraju minęło ledwie trzy miesiące, z których czas spędzała albo w Londynie, albo w rodzinnym Shropshire. Niemniej jednak, jeżeli otrzymały order, z pewnością było to zasłużone. Musiała chyba nadrobić zaległości. Na całe szczęście miała przy sobie kogoś idealnego do przekazania wszystkich informacji.
Ożywiła się natomiast na drugi z honorów, który dzisiejszego wieczoru przypadł jej narzeczonemu. Jej własne ego zostało odrobinę połechtane w momencie, w którym wśród bezpiecznych hrabstw wymienione zostało także Shropshire. Spojrzenie, które posłała siedzącemu po jej lewej mężczyźnie, było równie triumfalne, choć cieplejsze. To on był ojcem tegoż sukcesu, Valerie — do tej pory — jedynie mu asystowała, nie wychodząc poza ramy wyznaczone ich profesjonalizmem. Teraz gdy byli narzeczeństwem, za kilka miesięcy także małżeństwem, mogli liczyć na większą swobodę działania. Czy tylko jej się wydawało, czy w zielonym spojrzeniu Sallowa dojrzała iskierki głodu? Ambicji, która bez zawodu pchała go przez życie? Która niemal obezwładniała także i Vanity, stanowiąc ją perfekcyjnie poddaną kreacji jego woli?
Promieniał, lecz myśli wyraźnie wybiegały poza plac przed pomnikiem, poza Pałac Buckingham, gdzieś daleko za Londyn. Dłoń raz jeszcze odnalazła tą należącą do mężczyzny, którą ścisnęła delikatnie, w pokrzepiającym geście.
— Bądź z siebie dumny, najdroższy — szepnęła melodyjnie, choć na tyle cicho, by mieć pewność, że usłyszy ją wyłącznie Cornelius. W końcu panowanie nad głosem stanowiło część jej zawodowych obowiązków.
Także i jej myśli wybiegły gdzieś, do tyłu, zatrzymując się na siedzącej po drugiej stronie Amelii. Valerie miała nadzieję, że przyjaciółka nie wymówi się w żaden nieprzystający do okazji sposób, a na pewno, że nie podniesie konieczności powrotu do pracy. Samo odznaczenie było już wystarczającym wydarzeniem do omówienia w zaufanym gronie, do podzielenia się radością z powoli stabilizującej się sytuacji. I nawet przeciągająca się nieobecność jej brata przy boku Eberhart nie mogła tego zniszczyć!
Wezwanie na scenę dam umknęło jej uwadze, przede wszystkim dlatego, że nie miała okazji ani z nimi porozmawiać, ani dosłyszeć o ich osiągnięciach. Od jej powrotu do kraju minęło ledwie trzy miesiące, z których czas spędzała albo w Londynie, albo w rodzinnym Shropshire. Niemniej jednak, jeżeli otrzymały order, z pewnością było to zasłużone. Musiała chyba nadrobić zaległości. Na całe szczęście miała przy sobie kogoś idealnego do przekazania wszystkich informacji.
Ożywiła się natomiast na drugi z honorów, który dzisiejszego wieczoru przypadł jej narzeczonemu. Jej własne ego zostało odrobinę połechtane w momencie, w którym wśród bezpiecznych hrabstw wymienione zostało także Shropshire. Spojrzenie, które posłała siedzącemu po jej lewej mężczyźnie, było równie triumfalne, choć cieplejsze. To on był ojcem tegoż sukcesu, Valerie — do tej pory — jedynie mu asystowała, nie wychodząc poza ramy wyznaczone ich profesjonalizmem. Teraz gdy byli narzeczeństwem, za kilka miesięcy także małżeństwem, mogli liczyć na większą swobodę działania. Czy tylko jej się wydawało, czy w zielonym spojrzeniu Sallowa dojrzała iskierki głodu? Ambicji, która bez zawodu pchała go przez życie? Która niemal obezwładniała także i Vanity, stanowiąc ją perfekcyjnie poddaną kreacji jego woli?
Promieniał, lecz myśli wyraźnie wybiegały poza plac przed pomnikiem, poza Pałac Buckingham, gdzieś daleko za Londyn. Dłoń raz jeszcze odnalazła tą należącą do mężczyzny, którą ścisnęła delikatnie, w pokrzepiającym geście.
— Bądź z siebie dumny, najdroższy — szepnęła melodyjnie, choć na tyle cicho, by mieć pewność, że usłyszy ją wyłącznie Cornelius. W końcu panowanie nad głosem stanowiło część jej zawodowych obowiązków.
Także i jej myśli wybiegły gdzieś, do tyłu, zatrzymując się na siedzącej po drugiej stronie Amelii. Valerie miała nadzieję, że przyjaciółka nie wymówi się w żaden nieprzystający do okazji sposób, a na pewno, że nie podniesie konieczności powrotu do pracy. Samo odznaczenie było już wystarczającym wydarzeniem do omówienia w zaufanym gronie, do podzielenia się radością z powoli stabilizującej się sytuacji. I nawet przeciągająca się nieobecność jej brata przy boku Eberhart nie mogła tego zniszczyć!
tradition honor excellence
Valerie Sallow
Zawód : Celebrytka, śpiewaczka
Wiek : 30 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
sharpen your senses
and turn the knife
i know those
party games too
and turn the knife
i know those
party games too
OPCM : 5 +1
UROKI : 7 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0 +3
ZWINNOŚĆ : 16 +3
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Na wywołane na scenę czarownice patrzyła z kiełkującym w myślach zadowoleniem. Dobrze, że i one doczekały się orderów w podzięce za zasługi, jakimi niewątpliwie wykazały się podczas ostatnich miesięcy, budując w społecznej świadomości zaufanie wobec arystokracji roztaczającej pieczę nad bezpiecznymi hrabstwami. Więcej - wiedzieć o tym nie mogła. Nie znała zarówno jednej, jak i drugiej, a gdyby miała szansę, znać by ich lepiej pewnie nie miała powodu. Na co dzień Amelia obcowała z kobietami nauk, nawet jeśli większość z nich okazywała się chodzącym rozczarowaniem, ale siłą rzeczy splatały ją z nimi wspólne zainteresowania, tematy, na które można było podyskutować choćby w przerwie między naprawdę istotnymi kwestiami i zadaniami. O czym mogłaby natomiast rozmawiać z damami, z pięknymi, wrażliwymi na krzywdę sercami? O najlepszych metodach kontroli rozpłodowych rytuałów garborogów? Nie, ten świat, ich świat, nie był dominium, do jakiego mogła i śmiałaby wkroczyć.
Odznaczanie trwało dalej, kolejna jego część zaprosiła na podium głównie te same sylwetki, na których piersi spoczywały wcześniej otrzymane medale. Z satysfakcją zarejestrowała ponowne wywołanie Corneliusa. Na jego modnej szacie trofea wojenne wyglądały dostojnie i przede wszystkim pasująco; szkoda tylko, że nie mogła podobną myślą, prozaiczną i przyziemną, podzielić się z jego najbliższym przyjacielem, którego nieobecność cały czas stała w jej sercu nieodłączną zadrą. Gdyby zamierzała pojawić się na bankiecie, mogłaby spytać Valerie o powody jego niezjawienia, ale wtedy pokazałaby światu, że jakkolwiek jej zależało. A to przecież kłamstwo. Bzdura. Błędna gra pozorów. Jedyne, na czym mogło jej zależeć, to oddanie należnego hołdu Ministerstwu, które tego dnia zorganizowało tak wspaniałą uroczystość. Septimus jednak nie potrafił uczynić nawet tego.
Tym razem Amelia nie odezwała się słowem. Hałasy za jej plecami zdawały się ucichnąć, burdy zażegnano (oby skutecznie i twardą ręką), trwała zatem we względnym bezruchu, przerywając go tylko przy konieczności odpowiedzenia owacjami na to, co działo się na scenie. Choć musiała przyznać, że myślami mimowolnie odpływała w kierunku papierów gnieżdżących się na biurku domowego gabinetu. Rozmyślała nad rozdziałami, układała w głowie zdania odpowiadające wcześniej ustalonej chronologii, a nawet znalazła chwilę, by zastanowić się nad stosowną karą za niedopilnowanie narzuconych nakazów na hodowlę zajmującą się sprzedażą młodych marmitów. Co prawda działalność nie uchybiała mocno, lecz za każdym razem Eberhart odnajdowała w jej funkcjonowaniu niedostatecznie oszlifowane szczegóły, detale, które zawsze kończyły się grzywną. Teraz - podejrzewała, że wcale nie będzie inaczej. Niedoskonałość należało bowiem szlifować. Karą, nie nagrodą.
Marmitom zresztą blisko było do krakena, którego wraz z Manannanem miała okazję wyswobodzić z oków mugolskiego bestialstwa; wielkimi krokami nadchodził dzień, gdy należało upewnić się o stanie jego zdrowia. Ekscytujące.
Odznaczanie trwało dalej, kolejna jego część zaprosiła na podium głównie te same sylwetki, na których piersi spoczywały wcześniej otrzymane medale. Z satysfakcją zarejestrowała ponowne wywołanie Corneliusa. Na jego modnej szacie trofea wojenne wyglądały dostojnie i przede wszystkim pasująco; szkoda tylko, że nie mogła podobną myślą, prozaiczną i przyziemną, podzielić się z jego najbliższym przyjacielem, którego nieobecność cały czas stała w jej sercu nieodłączną zadrą. Gdyby zamierzała pojawić się na bankiecie, mogłaby spytać Valerie o powody jego niezjawienia, ale wtedy pokazałaby światu, że jakkolwiek jej zależało. A to przecież kłamstwo. Bzdura. Błędna gra pozorów. Jedyne, na czym mogło jej zależeć, to oddanie należnego hołdu Ministerstwu, które tego dnia zorganizowało tak wspaniałą uroczystość. Septimus jednak nie potrafił uczynić nawet tego.
Tym razem Amelia nie odezwała się słowem. Hałasy za jej plecami zdawały się ucichnąć, burdy zażegnano (oby skutecznie i twardą ręką), trwała zatem we względnym bezruchu, przerywając go tylko przy konieczności odpowiedzenia owacjami na to, co działo się na scenie. Choć musiała przyznać, że myślami mimowolnie odpływała w kierunku papierów gnieżdżących się na biurku domowego gabinetu. Rozmyślała nad rozdziałami, układała w głowie zdania odpowiadające wcześniej ustalonej chronologii, a nawet znalazła chwilę, by zastanowić się nad stosowną karą za niedopilnowanie narzuconych nakazów na hodowlę zajmującą się sprzedażą młodych marmitów. Co prawda działalność nie uchybiała mocno, lecz za każdym razem Eberhart odnajdowała w jej funkcjonowaniu niedostatecznie oszlifowane szczegóły, detale, które zawsze kończyły się grzywną. Teraz - podejrzewała, że wcale nie będzie inaczej. Niedoskonałość należało bowiem szlifować. Karą, nie nagrodą.
Marmitom zresztą blisko było do krakena, którego wraz z Manannanem miała okazję wyswobodzić z oków mugolskiego bestialstwa; wielkimi krokami nadchodził dzień, gdy należało upewnić się o stanie jego zdrowia. Ekscytujące.
i won't be afraid. hesitation got me against the wall,
but no more mistakes like i made before.
but no more mistakes like i made before.
Amelia Eberhart
Zawód : Magizoolog w Departamencie Kontroli nad Magicznymi Stworzeniami, w Wydziale Zwierząt
Wiek : 37
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
if you were a woman and i was a man
would it be so hard to understand?
would it be so hard to understand?
OPCM : 8 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 7 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 12
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Pomnik Cronusa Wyzwoliciela
Szybka odpowiedź