Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Derbyshire
Kamienny wiatrak
Strona 1 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
AutorWiadomość
Kamienny wiatrak
Zbudowany w XIX wieku wiatrak był kiedyś postrachem pobliskiej wsi. Mugole opowiadali sobie historie o córce młynarza, która nieszczęśliwie zakochała się w jednym z lordów Greengrass. Wzdychała do niego przez długie tygodnie, a gdy ten odrzucił jej zaloty, postanowiła odebrać sobie życie. Po wejściu do środka dalej widać sznur, na którym się powiesiła, jednak nigdzie w okolicy nie można znaleźć ciała. Wiatrak pozostaje pusty, a nawet najstarsi ludzie zapomnieli, kto był jego właścicielem. Czasem w nocy słychać jedynie pohukiwania wiatru i ciche płacze niosące się od stu lat po śmierci młodej dziewczyny.
2 XII 57
Rodzice już dawno odeszli z tego świata i chwała im za to, lepiej, że tego co się dzieje, nie widzieli. Czasem Stevie przyjeżdżał do rodzinnego domu, który teraz kompletnie popadł w ruderę, ale nie miał czasu, by się tym zająć. Nie było też najbezpieczniej, zdawało się, jakby lada moment ktoś mógł wejść i podpalić wioskę mugoli. Listonosze w trakcie wojny działali. Tak samo jak w trakcie I Wojny Światowej, jak i II Wojny Światowej. Jak Anglia te wszystkie wojny przetrwała, to i tą przetrwa. Chociaż ta była zupełnie inna. W zarośniętej już skrzynce znalazł list, nadany jeszcze w lipcu. Cholera, wydawało się, jakby mniej tygodni minęło od ostatnich odwiedzin, ale w tym wieku to człowiek inaczej patrzy na upływ czasu. Ten był zaadresowany do Steviego i kompletnie wybił go z rytmu. Wpatrując się w podpis, nie był w stanie uwierzyć, że to prawda. Pearl... Tyle lat się nie widzieli, zostawiła go przecież. Znowu z jego winy. Gdy tylko wrócił z Hogwartu (jak rodzice opowiadali sąsiadom - ze szkoły z internatem), wiele dzieciaków już zdążyła wyjechać. Czasem do wielkich miast, czasem na wojnę. Możliwości było wiele. Tam została ona, Pearl. Słodka dziewucha, chociaż wielkiej miłości między nimi nie było. Zwykłe skakanie po drzewach, młodzieńcze zaloty i w końcu pierwsze wspólne razy na kajakach albo na grzybach. Miała jechać gdzieś daleko, do szkoły dla sanitariuszek, więc przyznał jej się w końcu, niemal żegnając się, że jest czarodziejem. Ta wyśmiała go i odeszła, wyzywając od wariatów. Znowu z jego winy.
Przypomniała sobie po latach i chciała pomocy, więc popędził jak poparzony pod wskazany adres, chociaż minęło tyle miesięcy. Mógł pojawiać się tam częściej, co jeśli nie zdążył?
Stevie, miałeś racje te wszystkie lata temu, a ja Ci nie wierzyłam i miałam za wariata. Oj ja głupia byłam, ale teraz już za późno. Wierzę, żeś Ty dobry został, chociaż o Was różnie mówią. Lata temu gdy odeszłam, ktoś odszedł ze mną. Stevie, masz córkę.
Złapał się wtedy za głowę i przysiadł na starej, połamanej już prawie ławce. Jak to córkę? Przecież miał już córki. Jedną, którą stracił tyle lat temu i drugą, która wciąż przy nim była i nigdzie nie chciała odejść. Czy był ktoś jeszcze? Jak to możliwe? Minęło tyle lat... 40 lat...
Mieszka w Londynie i trzeba ją ratować, nie odzywała się i nie wiem już do kogo zwrócić się o pomoc. Odwiedź mnie, wszystko Ci opowiem. Pearl.
Stevie zjawił się chwilę później we wskazanym w liście miejscu, małej mieścinie, w której na ulicach było widać tylko przemykających szybko ludzi. Kulili się pod wzrokiem kogokolwiek, żyjąc w kompletnym strachu. W końcu stanął przed domem nadawcy, a jego oczom ukazały się jedynie stare zgliszcza. Kompletnie zrujnowany budynek wyglądał tak, jakby ktoś zrzucił na niego potężny głaz, przynajmniej połowy wielkości domu. Pożar już dawno wygasł, ale zwęglone drewno walało się wszędzie. Na środku tego wszystkiego stał tylko jeden mężczyzna, ubrany zbyt elegancko by pasować do tego miejsca. Zaraz, czy to mógł być...?
- Pan Sallow? - Beckett zapytał cicho, nie wierząc własnym oczom. Postarzał się jegomość, zresztą nie był od niego wiele starszy. Wspomnienia z Ministerstwa wracały jak strzała, gdy jeszcze lata temu Sallow wypytywał go o mugoli i ich zwyczaje, a nawet o pieluchy. Wydawało się, że to porządny czarodziej, ale z biegiem czasu jakby się zmienił i teraz, od kiedy Beckett przerwał pracę w Ministerstwie, nie mieli żadnego kontaktu. Jeśli mężczyzna dalej pracował dla Ministra, to był cholernym wrogiem. - To dopiero przypadek... - rozejrzał się dookoła. Czego mógł tam szukać? - To Pana robota? - zapytał spokojnie i zaczął zbliżać się do mężczyzny, mając różdżkę w pogotowiu. Ministerialne skurczybyki... i biedna Pearl... Gdyby tylko pojawił się tam wcześniej, wiele tygodni wcześniej...
[bylobrzydkobedzieladnie]
Rodzice już dawno odeszli z tego świata i chwała im za to, lepiej, że tego co się dzieje, nie widzieli. Czasem Stevie przyjeżdżał do rodzinnego domu, który teraz kompletnie popadł w ruderę, ale nie miał czasu, by się tym zająć. Nie było też najbezpieczniej, zdawało się, jakby lada moment ktoś mógł wejść i podpalić wioskę mugoli. Listonosze w trakcie wojny działali. Tak samo jak w trakcie I Wojny Światowej, jak i II Wojny Światowej. Jak Anglia te wszystkie wojny przetrwała, to i tą przetrwa. Chociaż ta była zupełnie inna. W zarośniętej już skrzynce znalazł list, nadany jeszcze w lipcu. Cholera, wydawało się, jakby mniej tygodni minęło od ostatnich odwiedzin, ale w tym wieku to człowiek inaczej patrzy na upływ czasu. Ten był zaadresowany do Steviego i kompletnie wybił go z rytmu. Wpatrując się w podpis, nie był w stanie uwierzyć, że to prawda. Pearl... Tyle lat się nie widzieli, zostawiła go przecież. Znowu z jego winy. Gdy tylko wrócił z Hogwartu (jak rodzice opowiadali sąsiadom - ze szkoły z internatem), wiele dzieciaków już zdążyła wyjechać. Czasem do wielkich miast, czasem na wojnę. Możliwości było wiele. Tam została ona, Pearl. Słodka dziewucha, chociaż wielkiej miłości między nimi nie było. Zwykłe skakanie po drzewach, młodzieńcze zaloty i w końcu pierwsze wspólne razy na kajakach albo na grzybach. Miała jechać gdzieś daleko, do szkoły dla sanitariuszek, więc przyznał jej się w końcu, niemal żegnając się, że jest czarodziejem. Ta wyśmiała go i odeszła, wyzywając od wariatów. Znowu z jego winy.
Przypomniała sobie po latach i chciała pomocy, więc popędził jak poparzony pod wskazany adres, chociaż minęło tyle miesięcy. Mógł pojawiać się tam częściej, co jeśli nie zdążył?
Stevie, miałeś racje te wszystkie lata temu, a ja Ci nie wierzyłam i miałam za wariata. Oj ja głupia byłam, ale teraz już za późno. Wierzę, żeś Ty dobry został, chociaż o Was różnie mówią. Lata temu gdy odeszłam, ktoś odszedł ze mną. Stevie, masz córkę.
Złapał się wtedy za głowę i przysiadł na starej, połamanej już prawie ławce. Jak to córkę? Przecież miał już córki. Jedną, którą stracił tyle lat temu i drugą, która wciąż przy nim była i nigdzie nie chciała odejść. Czy był ktoś jeszcze? Jak to możliwe? Minęło tyle lat... 40 lat...
Mieszka w Londynie i trzeba ją ratować, nie odzywała się i nie wiem już do kogo zwrócić się o pomoc. Odwiedź mnie, wszystko Ci opowiem. Pearl.
Stevie zjawił się chwilę później we wskazanym w liście miejscu, małej mieścinie, w której na ulicach było widać tylko przemykających szybko ludzi. Kulili się pod wzrokiem kogokolwiek, żyjąc w kompletnym strachu. W końcu stanął przed domem nadawcy, a jego oczom ukazały się jedynie stare zgliszcza. Kompletnie zrujnowany budynek wyglądał tak, jakby ktoś zrzucił na niego potężny głaz, przynajmniej połowy wielkości domu. Pożar już dawno wygasł, ale zwęglone drewno walało się wszędzie. Na środku tego wszystkiego stał tylko jeden mężczyzna, ubrany zbyt elegancko by pasować do tego miejsca. Zaraz, czy to mógł być...?
- Pan Sallow? - Beckett zapytał cicho, nie wierząc własnym oczom. Postarzał się jegomość, zresztą nie był od niego wiele starszy. Wspomnienia z Ministerstwa wracały jak strzała, gdy jeszcze lata temu Sallow wypytywał go o mugoli i ich zwyczaje, a nawet o pieluchy. Wydawało się, że to porządny czarodziej, ale z biegiem czasu jakby się zmienił i teraz, od kiedy Beckett przerwał pracę w Ministerstwie, nie mieli żadnego kontaktu. Jeśli mężczyzna dalej pracował dla Ministra, to był cholernym wrogiem. - To dopiero przypadek... - rozejrzał się dookoła. Czego mógł tam szukać? - To Pana robota? - zapytał spokojnie i zaczął zbliżać się do mężczyzny, mając różdżkę w pogotowiu. Ministerialne skurczybyki... i biedna Pearl... Gdyby tylko pojawił się tam wcześniej, wiele tygodni wcześniej...
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Stevie Beckett dnia 12.03.21 16:28, w całości zmieniany 1 raz
The member 'Stevie Beckett' has done the following action : Rzut kością
'Zdarzenia' :
'Zdarzenia' :
2.11.1957
Na początku listopada Layla zawsze chodziła na cmentarz, do swoich dziadków. Zakochany Cornelius chodził z nią, choć nienawidził tych wizyt. Spotykali tam Pearl, która bardzo pragnęła zostać teściową i bardzo suszyła im głowę, brr. Gdy Layla zaszła w ciążę, przestał już chodzić na cmentarz. Zdążył zapomnieć o tym obyczaju, ale przypomniał sobie akurat w tym roku.
Po jej śmierci.
Nie wiedział, gdzie jest pochowana. Czy w ogóle ktokolwiek ją pochował? Marcelius mówił, że jej mieszkanie spłonęło. Czy spopieliła się wraz z nim?
Dużo przeżyli w tym mieszkaniu.
Nie wiedział, dlaczego pomyślał akurat o domu Pearl Mallard. Chyba łudził się, że chociaż on jeszcze stoi. Jedyne miejsce, które mógłby odwiedzić zamiast cmentarza. Jedyna rzecz, jaka pozostała mu po Layli. Ciekawe, czy Pearl jeszcze żyje? Mógłby z nią porozmawiać, powspominać. Wymazać jej pamięć. O ile nadal mieszka tam, gdzie wcześniej.
Skrócił włosy zaklęciem Capillus, narzucił na siebie płaszcz z głębokim kapturem i udał się do Derbyshire.
Nie wiedział, na co liczył - chyba na to, że wszystko będzie choć trochę jak dawniej.
A zastał kolejne zgliszcza.
Powinien się tego spodziewać. Sam napędzał kampanię nienawiści przeciwko mugolskim domom. Burn them all, chwytliwy slogan.
Ognia już dawno nie było, na szczęście, ale zapach spalenizny i tak nieprzyjemnie kłuł w nozdrza. Cornelius zamknął oczy i wzdrygnął się lekko, gdy znów uderzyło w niego najgorsze wspomnienie w życiu, wspomnienie wydarte Jade Sykes, śmierć Solasa, swąd palonego ciała i tamten okropny krzyk, niby ludzki, ale trochę zwierzęcy, jak nie jego brata.
Kochał go całym sercem.
Laylę też chyba kochał, skoro się tu wybrał. Korciło go, by odejść, ale trochę wbrew sobie wszedł w ruiny, szukając... czegokolwiek. Może zostały tutaj jakieś pamiątki? Ślady Pearl? Ślady Layli?
Jego uwagę przykuła nadwęglona komoda, której chyba nie objęły płomienie. Drżącą ręką otworzył szufladę i...
...wśród bibelotów leżały zdjęcia.
Rozszerzył oczy, nie wierząc w swoje szczęście. Zdjął kaptur, zanurzył ręce w znaleziskach i...
I wtedy wydarzyło się kilka rzeczy na raz.
Najpierw usłyszał swoje nazwisko. Ktoś go rozpoznał, tutaj?
Czas na Oblivate, ktokolwiek to jest. Poderwał głowę i przez twarz przemknął mu grymas zaskoczenia i obrzydzenia i częściowej ulgi. Beckett?!
Mugolaków nie było już w Ministerstwie, stąd ulga. Beckett nikomu nie doniesie, chyba. Ale nie powinni ze sobą rozmawiać. Skończyły się czasy, gdy gadali o mugolskich pieniądzach przy herbacie.
-Beckett?! Co tu... Co pan insynuuje? Skąd... -że znowu, jaka jego robota? A może powinien powiedzieć, że jego? Próbował zmyślić odpowiedź na poczekaniu, ale wtem poczuł czyjąś dłoń w kieszeni własnego płaszcza.
Obejrzał się za siebie, gniewnie wyciągając różdżkę.
Wychudzony złodziej musiał się czaić w ruinach już jakiś czas, wychylił się dopiero, gdy Stevie i Cornelius wydawali się zajęci rozmową.
-Drętwota! - warknął Sallow odruchowo, a promień zaklęcia pomknął w bezczelnego przestępcę. Ten słabo wzniósł różdżkę, chcąc się obronić.
-Protego! Litości!
Drętwota Kornela
rzucam za NPC (Protego, bez modyfikatora - statystykę NPC niweluje jego osłabienie)
Na początku listopada Layla zawsze chodziła na cmentarz, do swoich dziadków. Zakochany Cornelius chodził z nią, choć nienawidził tych wizyt. Spotykali tam Pearl, która bardzo pragnęła zostać teściową i bardzo suszyła im głowę, brr. Gdy Layla zaszła w ciążę, przestał już chodzić na cmentarz. Zdążył zapomnieć o tym obyczaju, ale przypomniał sobie akurat w tym roku.
Po jej śmierci.
Nie wiedział, gdzie jest pochowana. Czy w ogóle ktokolwiek ją pochował? Marcelius mówił, że jej mieszkanie spłonęło. Czy spopieliła się wraz z nim?
Dużo przeżyli w tym mieszkaniu.
Nie wiedział, dlaczego pomyślał akurat o domu Pearl Mallard. Chyba łudził się, że chociaż on jeszcze stoi. Jedyne miejsce, które mógłby odwiedzić zamiast cmentarza. Jedyna rzecz, jaka pozostała mu po Layli. Ciekawe, czy Pearl jeszcze żyje? Mógłby z nią porozmawiać, powspominać. Wymazać jej pamięć. O ile nadal mieszka tam, gdzie wcześniej.
Skrócił włosy zaklęciem Capillus, narzucił na siebie płaszcz z głębokim kapturem i udał się do Derbyshire.
Nie wiedział, na co liczył - chyba na to, że wszystko będzie choć trochę jak dawniej.
A zastał kolejne zgliszcza.
Powinien się tego spodziewać. Sam napędzał kampanię nienawiści przeciwko mugolskim domom. Burn them all, chwytliwy slogan.
Ognia już dawno nie było, na szczęście, ale zapach spalenizny i tak nieprzyjemnie kłuł w nozdrza. Cornelius zamknął oczy i wzdrygnął się lekko, gdy znów uderzyło w niego najgorsze wspomnienie w życiu, wspomnienie wydarte Jade Sykes, śmierć Solasa, swąd palonego ciała i tamten okropny krzyk, niby ludzki, ale trochę zwierzęcy, jak nie jego brata.
Kochał go całym sercem.
Laylę też chyba kochał, skoro się tu wybrał. Korciło go, by odejść, ale trochę wbrew sobie wszedł w ruiny, szukając... czegokolwiek. Może zostały tutaj jakieś pamiątki? Ślady Pearl? Ślady Layli?
Jego uwagę przykuła nadwęglona komoda, której chyba nie objęły płomienie. Drżącą ręką otworzył szufladę i...
...wśród bibelotów leżały zdjęcia.
Rozszerzył oczy, nie wierząc w swoje szczęście. Zdjął kaptur, zanurzył ręce w znaleziskach i...
I wtedy wydarzyło się kilka rzeczy na raz.
Najpierw usłyszał swoje nazwisko. Ktoś go rozpoznał, tutaj?
Czas na Oblivate, ktokolwiek to jest. Poderwał głowę i przez twarz przemknął mu grymas zaskoczenia i obrzydzenia i częściowej ulgi. Beckett?!
Mugolaków nie było już w Ministerstwie, stąd ulga. Beckett nikomu nie doniesie, chyba. Ale nie powinni ze sobą rozmawiać. Skończyły się czasy, gdy gadali o mugolskich pieniądzach przy herbacie.
-Beckett?! Co tu... Co pan insynuuje? Skąd... -że znowu, jaka jego robota? A może powinien powiedzieć, że jego? Próbował zmyślić odpowiedź na poczekaniu, ale wtem poczuł czyjąś dłoń w kieszeni własnego płaszcza.
Obejrzał się za siebie, gniewnie wyciągając różdżkę.
Wychudzony złodziej musiał się czaić w ruinach już jakiś czas, wychylił się dopiero, gdy Stevie i Cornelius wydawali się zajęci rozmową.
-Drętwota! - warknął Sallow odruchowo, a promień zaklęcia pomknął w bezczelnego przestępcę. Ten słabo wzniósł różdżkę, chcąc się obronić.
-Protego! Litości!
Drętwota Kornela
rzucam za NPC (Protego, bez modyfikatora - statystykę NPC niweluje jego osłabienie)
Cornelius Sallow
Zawód : Szef Biura Informacji, propagandzista
Wiek : 44
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
niech nie opuszcza ciebie twoja siostra Pogarda
OPCM : 8 +3
UROKI : 38 +8
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1 +3
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Cornelius Sallow' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 90
'k100' : 90
Obecność Sallowa w takim miejscu, na tych potwornych zgliszczach w Derbyshire. O czym to tak właściwie mogło świadczyć? Oczywiście, Cornelius zmienił się przez lata, ale nigdy w życiu Stevie nie podejrzewałby go o bycie mordercą albo podpalaczem. Mówiło się jednak, że sprawca zawsze wraca na miejsce zbrodni, więc co innego mógł tam robić ten człowiek, jeśli to nie była jego robota? Przez chwilę był skonsternowany, ale dalej podążał pewnym krokiem w stronię mężczyzny, wciąż trzymając różdżkę w dłoni. Zza ściany niczym duch wyszedł jakiś wychudzony i wręcz szary na twarzy chłopak. Wpierw spojrzał na Becketta z przerażeniem w oczach, ale zaraz niczym desperat sięgnął do kieszeni płaszcza mężczyzny, wpatrując się w Steviego spojrzeniem błagalnym. Bał się, ewidentnie się bał.
- To ja się pytam skąd, panie Sallow? - zebrał się na więcej odwagi niż mógł przypuszczać. - To pana robota czy nie? - głos mu buzował.
Normalnie nie byłby aż tak butny, chociaż fakt, że znali się sprzed lat dodawał mu werwy. W końcu zawsze okazywali sobie nawzajem szacunek, pamiętał zresztą jak doradzał młodemu wtedy jeszcze Corneliusowi na temat dzieci, jak opowiadał o mugolach. Wtedy gdy jeszcze wszystko było względnie normalne. Kto mógł przypuszczać jak daleko to zajdzie i jak mocno zmieni się myślenie Sallowa. Wtem ten odwrócił się jak poparzony i wymierzył różdżką w bezdomnego.
- Ja chcę tylko jeść, proszę - krzyknął po tym gdy obronił się przed urokiem Cornela.
Cholera jasna, co za okropny dzień. Przecież miał tu znaleźć Pearl, miał poznać prawdę. Skoro napisała, że ma córkę... Kolejną córkę? Czy to w ogóle było możliwe? Tyle lat żył w nieświadomości by w końcu zostać postawionym przed faktem dokonanym. Oczywiście, gdy jeszcze obydwoje byli młodzi, zdarzało się znikać na strychu na całe noce i być może, rzeczywiście, mogli czegoś nie dopilnować, ale przecież Pearl wyjechała do szkoły, nie dawała o sobie znać przez te wszystkie lata. Dopiero teraz... Teraz gdy takich jak ona już dawno starali się wysiedlić z całej Anglii. Albo i nawet wymordować!
- Sallow! Co się z Tobą stało?! - krzyknął jeszcze, pełen frustracji. - Zostaw tego człowieka, nie chciał nic złego - wymierzył różdżką w mężczyznę. - A Ty stoisz tu w zgliszczach domu i chcesz mi wmówić, że nie masz z tym nic wspólnego? Fera ecco! - wypowiedział inkantację, celując różdżką w Sallowa i myśląc tylko o tym, żeby na chwilę stał się ślepy jak kret* i nie skrzywdził tego biednego człowieka. Jak się trochę uspokoi, wtedy będzie można logicznie porozmawiać.
*Kret posiada oczy, choć są bardzo trudne do dostrzeżenia, bo ich średnica wynosi około 1 mm. Prawdopodobnie wykrywają one tylko zmianę natężenia światła, jednak zwierzęta te nie korzystają z narządu wzroku w swoich codziennych wędrówkach.
- To ja się pytam skąd, panie Sallow? - zebrał się na więcej odwagi niż mógł przypuszczać. - To pana robota czy nie? - głos mu buzował.
Normalnie nie byłby aż tak butny, chociaż fakt, że znali się sprzed lat dodawał mu werwy. W końcu zawsze okazywali sobie nawzajem szacunek, pamiętał zresztą jak doradzał młodemu wtedy jeszcze Corneliusowi na temat dzieci, jak opowiadał o mugolach. Wtedy gdy jeszcze wszystko było względnie normalne. Kto mógł przypuszczać jak daleko to zajdzie i jak mocno zmieni się myślenie Sallowa. Wtem ten odwrócił się jak poparzony i wymierzył różdżką w bezdomnego.
- Ja chcę tylko jeść, proszę - krzyknął po tym gdy obronił się przed urokiem Cornela.
Cholera jasna, co za okropny dzień. Przecież miał tu znaleźć Pearl, miał poznać prawdę. Skoro napisała, że ma córkę... Kolejną córkę? Czy to w ogóle było możliwe? Tyle lat żył w nieświadomości by w końcu zostać postawionym przed faktem dokonanym. Oczywiście, gdy jeszcze obydwoje byli młodzi, zdarzało się znikać na strychu na całe noce i być może, rzeczywiście, mogli czegoś nie dopilnować, ale przecież Pearl wyjechała do szkoły, nie dawała o sobie znać przez te wszystkie lata. Dopiero teraz... Teraz gdy takich jak ona już dawno starali się wysiedlić z całej Anglii. Albo i nawet wymordować!
- Sallow! Co się z Tobą stało?! - krzyknął jeszcze, pełen frustracji. - Zostaw tego człowieka, nie chciał nic złego - wymierzył różdżką w mężczyznę. - A Ty stoisz tu w zgliszczach domu i chcesz mi wmówić, że nie masz z tym nic wspólnego? Fera ecco! - wypowiedział inkantację, celując różdżką w Sallowa i myśląc tylko o tym, żeby na chwilę stał się ślepy jak kret* i nie skrzywdził tego biednego człowieka. Jak się trochę uspokoi, wtedy będzie można logicznie porozmawiać.
*Kret posiada oczy, choć są bardzo trudne do dostrzeżenia, bo ich średnica wynosi około 1 mm. Prawdopodobnie wykrywają one tylko zmianę natężenia światła, jednak zwierzęta te nie korzystają z narządu wzroku w swoich codziennych wędrówkach.
The member 'Stevie Beckett' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 64
'k100' : 64
Cornelius zaklął w myślach, gdy złodziejaszek obronił się przed jego Drętwotą. Nadal miał wzniesioną różdżkę, wychudzony człowiek cofnął się zaś o krok. Pewnie Sallow zaatakowałby znowu, gdyby Beckett nie rozproszył ich obojga.
-Jak pan śmie mi coś takiego zarzucać. - warknął legilimenta, aż czerwieniejąc z tłumionej wściekłości. Przybył tutaj w kiepskim nastroju, a teraz jakiś mugolak zarzuca mu... właściwie co? Podpalenie? Morderstwo własnej prawie-teściowej? Gdyby nie odwiedzał właśnie rodzinnego domu matki swojego syna, podszedłby pewnie do sprawy mniej emocjonalnie i jeszcze bardziej butnie. -Nie ma pan... - Nie masz prawa tu być, szlamo - powinien odpowiedzieć. A ja mam prawo robić, co chcę. To mugolski dom, mieszkańców powinno się... przepędzić, mogę sobie stąd wziąć, czego dusza zapragnie. Do pracy, haruję w końcu dla zwycięzców tej wojny. - powinien o tym pamiętać. Pewnie pamiętałby o tym, gdyby chodziło o jakikolwiek inny dom. Tutaj, wśród wspomnień o Layli, czuł się jednak jak winowajca, jak intruz, jak szuja. -...prawa się wtrącać. - dokończył więc, zapewne łagodniej niż powinien. W jego głosie nadal buzowała jednak tłumiona złość, na twarzy widać było napięcie. Obecność Becketta, starego i przyjaznego niegdyś znajomego, wzbudziła w nim wyraźny dyskomfort. Jak się okazało, słusznie, bo dziadkowi zachciało się zabawy w bohatera.
-Chciał mnie okraść! - zaprotestował Cornelius i od razu tego pożałował, bo dlaczego właściwie tłumaczył się niczym smarkacz? Zanim zdążył powiedzieć coś więcej, Beckett rzucił mu w oczy oskarżeniem i... zaatakował!
-Protego! - warknął Cornelius, w porę osłaniając się tarczą. Z wrażenia upuścił aż zdjęcia, które od razu porwał przeciąg. Jedna z fotografii pofrunęła pod nogi Steviego. Na mugolskim, nieruchomym zdjęciu, było widać śliczną dziewczynę z rocznym malcem w ramionach.
Layla.
Pod nogami tej szlamy.
O nie, tego już za wiele. Unieruchomi tych dwojga, a potem ich zlegilimentuje, a potem sprawi, że zapomną o całej sprawie, albo odstawi ich do Ministerstwa, a potem zabierze stąd wszystkie fotografie.
Właściwie, chciał odpłacić się Beckettowi atakiem za atak, ale wychudzony złodziej wystraszył się kolejną wymianą zaklęć. Nieznajomy zaczął uciekać, panicznie, niezgrabnie wchodząc w drogę między Steviem a Cornelem.
No dobrze, najpierw on.
-DRĘTWOTA! - ryknął Sallow, posyłając chudzielca potężny urok. Tamten nie miał nawet szans wznieść tarczy. Złodziej padł na ziemię, a Cornelius wreszcie mógł wycelować w Steviego różdżką.
Tak, powinien go aresztować, powinien zapomnieć o dawnych czasach i wszystkich radach na temat mugolskich pieniędzy i pieluch...
-Spieprzaj stąd. - wypalił, zanim zdążył pomyśleć.
rzuty, st wybudzenia się npc z Drętwoty to 72
-Jak pan śmie mi coś takiego zarzucać. - warknął legilimenta, aż czerwieniejąc z tłumionej wściekłości. Przybył tutaj w kiepskim nastroju, a teraz jakiś mugolak zarzuca mu... właściwie co? Podpalenie? Morderstwo własnej prawie-teściowej? Gdyby nie odwiedzał właśnie rodzinnego domu matki swojego syna, podszedłby pewnie do sprawy mniej emocjonalnie i jeszcze bardziej butnie. -Nie ma pan... - Nie masz prawa tu być, szlamo - powinien odpowiedzieć. A ja mam prawo robić, co chcę. To mugolski dom, mieszkańców powinno się... przepędzić, mogę sobie stąd wziąć, czego dusza zapragnie. Do pracy, haruję w końcu dla zwycięzców tej wojny. - powinien o tym pamiętać. Pewnie pamiętałby o tym, gdyby chodziło o jakikolwiek inny dom. Tutaj, wśród wspomnień o Layli, czuł się jednak jak winowajca, jak intruz, jak szuja. -...prawa się wtrącać. - dokończył więc, zapewne łagodniej niż powinien. W jego głosie nadal buzowała jednak tłumiona złość, na twarzy widać było napięcie. Obecność Becketta, starego i przyjaznego niegdyś znajomego, wzbudziła w nim wyraźny dyskomfort. Jak się okazało, słusznie, bo dziadkowi zachciało się zabawy w bohatera.
-Chciał mnie okraść! - zaprotestował Cornelius i od razu tego pożałował, bo dlaczego właściwie tłumaczył się niczym smarkacz? Zanim zdążył powiedzieć coś więcej, Beckett rzucił mu w oczy oskarżeniem i... zaatakował!
-Protego! - warknął Cornelius, w porę osłaniając się tarczą. Z wrażenia upuścił aż zdjęcia, które od razu porwał przeciąg. Jedna z fotografii pofrunęła pod nogi Steviego. Na mugolskim, nieruchomym zdjęciu, było widać śliczną dziewczynę z rocznym malcem w ramionach.
Layla.
Pod nogami tej szlamy.
O nie, tego już za wiele. Unieruchomi tych dwojga, a potem ich zlegilimentuje, a potem sprawi, że zapomną o całej sprawie, albo odstawi ich do Ministerstwa, a potem zabierze stąd wszystkie fotografie.
Właściwie, chciał odpłacić się Beckettowi atakiem za atak, ale wychudzony złodziej wystraszył się kolejną wymianą zaklęć. Nieznajomy zaczął uciekać, panicznie, niezgrabnie wchodząc w drogę między Steviem a Cornelem.
No dobrze, najpierw on.
-DRĘTWOTA! - ryknął Sallow, posyłając chudzielca potężny urok. Tamten nie miał nawet szans wznieść tarczy. Złodziej padł na ziemię, a Cornelius wreszcie mógł wycelować w Steviego różdżką.
Tak, powinien go aresztować, powinien zapomnieć o dawnych czasach i wszystkich radach na temat mugolskich pieniędzy i pieluch...
-Spieprzaj stąd. - wypalił, zanim zdążył pomyśleć.
rzuty, st wybudzenia się npc z Drętwoty to 72
Słowa palą,
więc pali się słowa. Nikt o treści popiołów nie pyta.
więc pali się słowa. Nikt o treści popiołów nie pyta.
Cornelius Sallow
Zawód : Szef Biura Informacji, propagandzista
Wiek : 44
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
niech nie opuszcza ciebie twoja siostra Pogarda
OPCM : 8 +3
UROKI : 38 +8
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1 +3
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Co się stało z tym człowiekiem? Czy tak mocno pochłonął go wielki świat łatwego pieniądza, jakiego teraz można było się dorobić w Ministerstwie Magii? Beckett nawet nie chciał rozmyślać na temat powodów poczynań mężczyzny. Kiedyś widział w nim swego rodzaju druha, może nawet kogoś na wzór młodszego czarodziejskiego brata. Teraz jednak, Sallow wydawał się mu zupełnie obcy, pochłonięty wartościami, których przecież nie wyznawał.
- Panie Sallow - starał się mówić ze spokojem, ale głos mu drżał. - Czy gdzieś tu jest jej ciało? - rozejrzał się, próbując jeszcze powstrzymać płytki oddech. Czuł jakby serce stawało mu w gardle, a wszystkie dobre wspomnienia z Pearl powracały. Zgliszcza wydawały się stare, już dawno wypalone. Jeśli cokolwiek można było uratować z tego domu to jedynie wspomnienia po niej. Nie mieli kontaktu tak wiele lat, a jednak teraz ten list ciążył w wewnętrznej kieszeni marynarki Becketta. Obawiał się, że to wszystko mogło być kłamstwem, nikt zresztą nie wiedział jak bardzo Pearl zmieniła się przez ostatnie 40 lat. Może nie sądziła, że Stevie przyjedzie jej pomóc, w tym ogarniętym szaleństwem świecie, o ile nie okłamie go na temat córki. Przecież i tak by przybył, wystarczyło jedno słowo... Tymczasem, był tam za późno. Przez swoje lenistwo, może nawet strach przed zatraceniem się we wspomnieniach.
Gdy Cornelius obronił się przed czarem, Stevie zaklął w duchu. To takie proste zaklęcie, ale widać Sallow musiał trenować obronę przed takimi. Już chciał zamachnąć się różdżką, by wypowiedzieć kolejną inkantację, gdy z rąk mężczyzny coś wypadło. Wiatr, który, przez wybite dawno okna, hulał po opuszczonym domu, popchnął je wprost pod nogi Becketta. Dostrzegł jeszcze wzrok mężczyzny, czy on panikował? Zimna kalkulacja kazała działać, ale instynkt mówił coś innego. Nie mógł przecież poświęcić życia tego biedaka, by sięgnąć po zdjęcie. Z drugiej strony... Jeśli Cornelius je trzymał, to mogła być niezwykle silna karta przetargowa. Schylił się by podnieść je lewą ręką, w prawej dalej trzymając różdżkę, i gdy zaledwie na chwilę odwrócił głos, ryk ministerialnego oficjela przebił ciszę. Biedak padł na ziemię, porażony mocą zaklęcia.
Na brodę Merlina! Co ten człowiek wyczyniał? Czy naprawdę nie miał w sobie nawet odrobiny ciepła, która zostałaby mu z dawnych lat? Przecież wydawał się być takim dobrym ojcem!
Wyminął ofiarę Sallowa, która teraz leżała na ziemi, odrętwiała.
I wtedy spłynął na niego jakiś dziwny spokój. Tak jakby dobry duch Mary Jo dalej nad nim czuwał, pozwalając by bicie serca powoli uspokajało się. Tym razem jednak raz z tym spokojem, w Beckettcie wzrosła adrenalina. Kalkulacja szans odeszła w niepamięć, a emocje wzięły górę. Nigdy nie był wyczynowcem, a w sercu coś mówiło mu spieprzaj. Mógł się deportować, tymczasem dłoń przełożył w lewą różdżkę, chociaż wcale nie była jego prowadzącą. Wydawało mu się jakby robił to w zwolnionym tempie, jakby każda cząsteczka ciała działała o wiele spokojniej, bacznie obserwując otoczenie. Rozwiąże to starym sposobem. Mugolskim.
- Panie Sallow... - wypowiedział, jakby chciał go jednak przeprosić za to co zrobi.
Zacisnął pięść i strzelił mu w szczękę.
Ryzykował. Trudno.
lekki cios w żuchwę
- Panie Sallow - starał się mówić ze spokojem, ale głos mu drżał. - Czy gdzieś tu jest jej ciało? - rozejrzał się, próbując jeszcze powstrzymać płytki oddech. Czuł jakby serce stawało mu w gardle, a wszystkie dobre wspomnienia z Pearl powracały. Zgliszcza wydawały się stare, już dawno wypalone. Jeśli cokolwiek można było uratować z tego domu to jedynie wspomnienia po niej. Nie mieli kontaktu tak wiele lat, a jednak teraz ten list ciążył w wewnętrznej kieszeni marynarki Becketta. Obawiał się, że to wszystko mogło być kłamstwem, nikt zresztą nie wiedział jak bardzo Pearl zmieniła się przez ostatnie 40 lat. Może nie sądziła, że Stevie przyjedzie jej pomóc, w tym ogarniętym szaleństwem świecie, o ile nie okłamie go na temat córki. Przecież i tak by przybył, wystarczyło jedno słowo... Tymczasem, był tam za późno. Przez swoje lenistwo, może nawet strach przed zatraceniem się we wspomnieniach.
Gdy Cornelius obronił się przed czarem, Stevie zaklął w duchu. To takie proste zaklęcie, ale widać Sallow musiał trenować obronę przed takimi. Już chciał zamachnąć się różdżką, by wypowiedzieć kolejną inkantację, gdy z rąk mężczyzny coś wypadło. Wiatr, który, przez wybite dawno okna, hulał po opuszczonym domu, popchnął je wprost pod nogi Becketta. Dostrzegł jeszcze wzrok mężczyzny, czy on panikował? Zimna kalkulacja kazała działać, ale instynkt mówił coś innego. Nie mógł przecież poświęcić życia tego biedaka, by sięgnąć po zdjęcie. Z drugiej strony... Jeśli Cornelius je trzymał, to mogła być niezwykle silna karta przetargowa. Schylił się by podnieść je lewą ręką, w prawej dalej trzymając różdżkę, i gdy zaledwie na chwilę odwrócił głos, ryk ministerialnego oficjela przebił ciszę. Biedak padł na ziemię, porażony mocą zaklęcia.
Na brodę Merlina! Co ten człowiek wyczyniał? Czy naprawdę nie miał w sobie nawet odrobiny ciepła, która zostałaby mu z dawnych lat? Przecież wydawał się być takim dobrym ojcem!
Wyminął ofiarę Sallowa, która teraz leżała na ziemi, odrętwiała.
I wtedy spłynął na niego jakiś dziwny spokój. Tak jakby dobry duch Mary Jo dalej nad nim czuwał, pozwalając by bicie serca powoli uspokajało się. Tym razem jednak raz z tym spokojem, w Beckettcie wzrosła adrenalina. Kalkulacja szans odeszła w niepamięć, a emocje wzięły górę. Nigdy nie był wyczynowcem, a w sercu coś mówiło mu spieprzaj. Mógł się deportować, tymczasem dłoń przełożył w lewą różdżkę, chociaż wcale nie była jego prowadzącą. Wydawało mu się jakby robił to w zwolnionym tempie, jakby każda cząsteczka ciała działała o wiele spokojniej, bacznie obserwując otoczenie. Rozwiąże to starym sposobem. Mugolskim.
- Panie Sallow... - wypowiedział, jakby chciał go jednak przeprosić za to co zrobi.
Zacisnął pięść i strzelił mu w szczękę.
Ryzykował. Trudno.
lekki cios w żuchwę
The member 'Stevie Beckett' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 25
--------------------------------
#2 'k8' : 8, 4
#1 'k100' : 25
--------------------------------
#2 'k8' : 8, 4
Powrócił do tego miejsca po to, by pożegnać się z przeszłością. Był nawet przygotowany na spotkanie Pearl, właściwie to nawet pragnął wtargnąć jej do głowy. Wydrzeć ostatnie wspomnienia o Layli, a potem zatrzeć ślady. Nikt, a szczególnie jakaś mugolka, nie powinien wiedzieć o jego związku z panną Mallard.
Nie był za to gotowy na spotkanie czarodzieja, dawnego... czy mógłby określić Becketta przyjacielem? Niegdyś z łatwością znajdowali wspólny język, a Stevie był serdeczny i pomocny. Sallow przestał się do niego odzywać z powodów politycznych, nie było między nimi żadnej urazy... no dobrze, Beckett miał prawo chować do niego urazę.
I oskarżać go o morderstwo?!
Czy jest tu gdzieś jej ciało?
Roześmiał się h i s t e r y c z n i e, spoglądając na fotografię pod nogami mugolaka. Śliczna Layla, martwa Layla. Gdyby mógł iść po jej ciało, na jej grób, nie pałętałby się teraz w domu prawie-teściowej. Jelita kłębiły się wokół zdjęcia, oplatały na butach Steviego. Czuć było woń spalenizny. Merlinie, tak strasznie bał się ognia.
Miał nadzieję, że już nie żyła, gdy tamten morderca spalił jej mieszkanie.
Corneliusowi zrobiło się niedobrze.
-A myśli pan, panie Beckett, że szmalcownicy zostawiają po sobie ciała? - odparował, nie mając pojęcia, że Stevie pyta go o inną kobietę. Nie przyszedł tu przecież dla Pearl, tylko dla Layli.
-Dobrze panu radzę... - zaczął, bo mimo wszystko nie pragnął przecież jego śmierci ani aresztowania. Mógł sobie grozić temu złodziejowi i mugolakowi, ale przecież przybył tutaj incognito. Nikt, nikt nie powinien wiedzieć o jego związkach z tym miejscem. Nigdy go tu nie było.
No właśnie - pożałował, że kazał Steviemu uciekać. Powinien najpierw wymazać mu pamięć. Ścisnął mocniej różdżkę, nawet zadowolony, że Beckett jeszcze się nie zmył. Nie spodziewał się jednak waleczności od starego dziadka. Co za szaleniec porywa się na kogoś z pięściami, mając w rękach różdżkę?! No, chyba tylko szlama.
Zdumiony Cornelius spróbował uniknąć ciosu i uchylić się, by własną lewą pięść wpakować w brzuch Becketta.
Tymczasem złodziej leżał sparaliżowany, usiłując przemóc działanie Drętwoty.
1. k10 mój unik
2. lekki cios w brzuch (doliczę minus/obrażenia jeśli nie uniknę) & k8
3. npc próbuje się wybudzić, st 72
Nie był za to gotowy na spotkanie czarodzieja, dawnego... czy mógłby określić Becketta przyjacielem? Niegdyś z łatwością znajdowali wspólny język, a Stevie był serdeczny i pomocny. Sallow przestał się do niego odzywać z powodów politycznych, nie było między nimi żadnej urazy... no dobrze, Beckett miał prawo chować do niego urazę.
I oskarżać go o morderstwo?!
Czy jest tu gdzieś jej ciało?
Roześmiał się h i s t e r y c z n i e, spoglądając na fotografię pod nogami mugolaka. Śliczna Layla, martwa Layla. Gdyby mógł iść po jej ciało, na jej grób, nie pałętałby się teraz w domu prawie-teściowej. Jelita kłębiły się wokół zdjęcia, oplatały na butach Steviego. Czuć było woń spalenizny. Merlinie, tak strasznie bał się ognia.
Miał nadzieję, że już nie żyła, gdy tamten morderca spalił jej mieszkanie.
Corneliusowi zrobiło się niedobrze.
-A myśli pan, panie Beckett, że szmalcownicy zostawiają po sobie ciała? - odparował, nie mając pojęcia, że Stevie pyta go o inną kobietę. Nie przyszedł tu przecież dla Pearl, tylko dla Layli.
-Dobrze panu radzę... - zaczął, bo mimo wszystko nie pragnął przecież jego śmierci ani aresztowania. Mógł sobie grozić temu złodziejowi i mugolakowi, ale przecież przybył tutaj incognito. Nikt, nikt nie powinien wiedzieć o jego związkach z tym miejscem. Nigdy go tu nie było.
No właśnie - pożałował, że kazał Steviemu uciekać. Powinien najpierw wymazać mu pamięć. Ścisnął mocniej różdżkę, nawet zadowolony, że Beckett jeszcze się nie zmył. Nie spodziewał się jednak waleczności od starego dziadka. Co za szaleniec porywa się na kogoś z pięściami, mając w rękach różdżkę?! No, chyba tylko szlama.
Zdumiony Cornelius spróbował uniknąć ciosu i uchylić się, by własną lewą pięść wpakować w brzuch Becketta.
Tymczasem złodziej leżał sparaliżowany, usiłując przemóc działanie Drętwoty.
1. k10 mój unik
2. lekki cios w brzuch (doliczę minus/obrażenia jeśli nie uniknę) & k8
3. npc próbuje się wybudzić, st 72
Cornelius Sallow
Zawód : Szef Biura Informacji, propagandzista
Wiek : 44
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
niech nie opuszcza ciebie twoja siostra Pogarda
OPCM : 8 +3
UROKI : 38 +8
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1 +3
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Cornelius Sallow' has done the following action : Rzut kością
#1 'k10' : 7
--------------------------------
#2 'k100' : 55
--------------------------------
#3 'k8' : 3
--------------------------------
#4 'k100' : 96
#1 'k10' : 7
--------------------------------
#2 'k100' : 55
--------------------------------
#3 'k8' : 3
--------------------------------
#4 'k100' : 96
A więc to tak... Biedna Pearl...
Steviego aż zemdliło na słowa Sallowa. A myśli pan, panie Beckett, że szmalcownicy zostawiają po sobie ciała? Nieprzyjemne ukłucie w piersi dawało o sobie znać, ciągle coraz mocniej i mocniej. Nie był nawet pewien czy to serce mu się łamie czy może właśnie dostaje zawału. Miał swoje lata, a nawet czarodzieje nie byli odporni na ataki serca.
Z jednej strony, to był najgorszy możliwy moment na zawał. Stał oko w oko w Sallowem, którego poglądy doskonale pamiętał. Lata temu był miłym kolegą z Ministerstwa Magii, ale z biegiem czasu coraz mocniej pochłaniały go złe wartości, odbiegające daleko od wszystkiego co reprezentował Zakon.
Z drugiej jednak strony, lepiej było dostać zawału w pobliżu kogoś kto mógłby wezwać jakąkolwiek pomoc, niż samemu w domu. Chociaż, po chwilowym zastanowieniu, obserwując poczynania Sallowa, był pewien, że prędzej zostawiłby go tam na śmierć, niżeli, nawet ze względu na stare czasy, pomógł.
- Co się z panem stało? - pokręcił głową. - Najpierw Departament Niewłaściwego Użycia Czarów, a teraz co? Myślałem, że stać pana na więcej - szkoda było strzępić języka na kogoś takiego, chociaż naprawdę Beckettowi aż żal się zrobiło. Może to jednak nie jego wina? Propaganda Ministerstwa dociera wszędzie, jemu pewnie też wyprali mózg.
Tylko ten biedny mężczyzna, wciąż odrętwiały na ziemi... Beckett zdecydował się jednak zaatakować, a atak niemal mu wyszedł. Sallow tylko odrobinę uchylił się, ale i tak dostał. Steviego aż zabolały kostki w palcach. To nic, warto było. Stracił jednak czujność, przestał patrzeć na mężczyznę, odwracając się do biedaka, który chyba właśnie przełamał zaklęcie. Oberwał w brzuch, prosto w żołądek, i tak ściśnięty przez stres tego poranka. Zabolało, ale zdołał się wyprostować. Nie będzie jakiś Sallow pluł mu w twarz. Byli w końcu dorosłymi ludźmi, o wiele starszymi niż te wszystkie młodziki, które ledwo co opuściły mury Hogwartu. Mogli okazać sobie nieco więcej wyrozumiałości, nawet przez wzgląd na stare czasy. Chyba.
- Poniosło mnie... - powiedział spokojnie, otrzepując koszulę, choć nie było z czego. Nie przeprosił. Nie miał zamiaru.
Do ręki bezdomnego Stevie wcisnął kilka galeonów. Zbyt często nosił je luzem w spodniach, dzięki czemu Trixie podbierała mu drobne. Niech ma, dziewczyna. Nie żyło im się przecież aż tak źle. - Masz i zmiataj stąd - powiedział do mężczyzny, lepiej niech stąd zniknie zanim komuś stanie się krzywda.
Beckett dojrzał kątem oka zdjęcie, które wcześniej wypuścił z rąk Cornelius. Kobieta, blondynka, trzymała w rękach małego brzdąca. Z daleka nie widział czy to Pearl... Kolor włosów się zgadzał. Nie miał bladego pojęcia czemu Cornelius trzymałby to zdjęcie i czemu byłoby ono dla niego ważne? Czy szmalcownicy zabierali za sobą pamiątki?
Znów poczuł skok adrenaliny. Jeśli to ostatnie co zostało po Pearl, biednej Pearl, to wolał by nie wpadło w dłonie dupka na usługach Malfoya. Beckett nie puścił nawet różdżki, złapał ją jedynie w prawą dłoń, która dalej lekko pulsowała od uderzenia. Rzucił się w stronę zdjęcia, upadając na ziemię, oby je złapał.
żywotność: 207/212
nie bronię się, wykorzystuje turę na przekazanie biedakowi pieniędzy
przekazuję 20PM ze swojej skrytki
1.test sporny na złapanie zdjęcia (+zwinność)
Steviego aż zemdliło na słowa Sallowa. A myśli pan, panie Beckett, że szmalcownicy zostawiają po sobie ciała? Nieprzyjemne ukłucie w piersi dawało o sobie znać, ciągle coraz mocniej i mocniej. Nie był nawet pewien czy to serce mu się łamie czy może właśnie dostaje zawału. Miał swoje lata, a nawet czarodzieje nie byli odporni na ataki serca.
Z jednej strony, to był najgorszy możliwy moment na zawał. Stał oko w oko w Sallowem, którego poglądy doskonale pamiętał. Lata temu był miłym kolegą z Ministerstwa Magii, ale z biegiem czasu coraz mocniej pochłaniały go złe wartości, odbiegające daleko od wszystkiego co reprezentował Zakon.
Z drugiej jednak strony, lepiej było dostać zawału w pobliżu kogoś kto mógłby wezwać jakąkolwiek pomoc, niż samemu w domu. Chociaż, po chwilowym zastanowieniu, obserwując poczynania Sallowa, był pewien, że prędzej zostawiłby go tam na śmierć, niżeli, nawet ze względu na stare czasy, pomógł.
- Co się z panem stało? - pokręcił głową. - Najpierw Departament Niewłaściwego Użycia Czarów, a teraz co? Myślałem, że stać pana na więcej - szkoda było strzępić języka na kogoś takiego, chociaż naprawdę Beckettowi aż żal się zrobiło. Może to jednak nie jego wina? Propaganda Ministerstwa dociera wszędzie, jemu pewnie też wyprali mózg.
Tylko ten biedny mężczyzna, wciąż odrętwiały na ziemi... Beckett zdecydował się jednak zaatakować, a atak niemal mu wyszedł. Sallow tylko odrobinę uchylił się, ale i tak dostał. Steviego aż zabolały kostki w palcach. To nic, warto było. Stracił jednak czujność, przestał patrzeć na mężczyznę, odwracając się do biedaka, który chyba właśnie przełamał zaklęcie. Oberwał w brzuch, prosto w żołądek, i tak ściśnięty przez stres tego poranka. Zabolało, ale zdołał się wyprostować. Nie będzie jakiś Sallow pluł mu w twarz. Byli w końcu dorosłymi ludźmi, o wiele starszymi niż te wszystkie młodziki, które ledwo co opuściły mury Hogwartu. Mogli okazać sobie nieco więcej wyrozumiałości, nawet przez wzgląd na stare czasy. Chyba.
- Poniosło mnie... - powiedział spokojnie, otrzepując koszulę, choć nie było z czego. Nie przeprosił. Nie miał zamiaru.
Do ręki bezdomnego Stevie wcisnął kilka galeonów. Zbyt często nosił je luzem w spodniach, dzięki czemu Trixie podbierała mu drobne. Niech ma, dziewczyna. Nie żyło im się przecież aż tak źle. - Masz i zmiataj stąd - powiedział do mężczyzny, lepiej niech stąd zniknie zanim komuś stanie się krzywda.
Beckett dojrzał kątem oka zdjęcie, które wcześniej wypuścił z rąk Cornelius. Kobieta, blondynka, trzymała w rękach małego brzdąca. Z daleka nie widział czy to Pearl... Kolor włosów się zgadzał. Nie miał bladego pojęcia czemu Cornelius trzymałby to zdjęcie i czemu byłoby ono dla niego ważne? Czy szmalcownicy zabierali za sobą pamiątki?
Znów poczuł skok adrenaliny. Jeśli to ostatnie co zostało po Pearl, biednej Pearl, to wolał by nie wpadło w dłonie dupka na usługach Malfoya. Beckett nie puścił nawet różdżki, złapał ją jedynie w prawą dłoń, która dalej lekko pulsowała od uderzenia. Rzucił się w stronę zdjęcia, upadając na ziemię, oby je złapał.
żywotność: 207/212
nie bronię się, wykorzystuje turę na przekazanie biedakowi pieniędzy
przekazuję 20PM ze swojej skrytki
1.test sporny na złapanie zdjęcia (+zwinność)
The member 'Stevie Beckett' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 38
'k100' : 38
Beckett miał minę, jakby chciał się rozpłakać. Nic dziwnego, Corneliusowi też czasem chciało się płakać na myśl o losie biednej Layli. Jelita, szmalcownik, pożar i biedny Marcelius to wszystko widział...
Nie mógł jednak pozwolić sobie na rozpacz. Co najwyżej na żałosną próbę odzyskania ostatnich pamiątek. Marcelius powinien mieć to zdjęcie, mimo wszystko. A Cornelius nie mógł sobie pozwolić na okazywanie emocji, a już na pewno nie przy Beckettcie. W swoim egocentryzmie nie pomyślał nawet, skąd tutaj wziął się Stevie. Mugolaków ciągnęło do mugoli jak do swoich, może po prostu teraz tu mieszkał, czy coś?
Co się z panem stało? Zacisnął mocno zęby, bo choć kłamał i snuł przemowy zawodowo, to teraz nie znajdował odpowiednich słów.
-Stanąłem po stronie zwycięzców. Bo mogłem. Bo powinienem. - westchnął ciężko, wzruszając smętnie ramionami. W końcu mógł. W swojej arogancji sądził, że zaraz zdąży wymazać mu pamięć, a udana Drętwota wobec złodzieja tylko go ośmieliła.
-A pan, panie Beckett? Ukrywa się pan? - zagaił łagodniej, tak jakby znów rozmawiali o funtach i kursie wymiany walut, przy herbacie.
Zaraz tego pożałował, bo dawny kolega wymierzył mu celny cios żuchwę. Cornelius zdołał odwrócić trochę głowę, ale i tak boleśnie przygryzł sobie język i na moment zaniemówił. Przynajmniej własny refleks go nie zawiódł - stary dziad nie zdążył ochronić się przed ciosem w brzuch i został zmuszony do cofnięcia się.
Poniosło? Tak to nazywasz? Upokorzony Cornel spojrzał na Steviego lodowato, z żądzą mordu w oczach, chwycił mocno różdżkę i...
...I wtedy złodziej zerwał się na nogi, a Beckett wcisnął mu... pieniądze?!
Cornelius zaniemówił, absolutnie zbity z tropu tym gestemdobrej woli beznadziejnej głupoty.
-Zwariował pan? - zamrugał. Mugolacy raczej nie spali na pieniądzach, co ten Beckett robi? -Niedługo sam pan będzie głodował i co? Dla obcego człowieka, spisanego na straty? - wykrzywił z pogardą wargi i wzniósł różdżkę. -Obli... - vate, ale Beckett nagle rzucił się na ziemię. W stronę...
O nie, o nie, o nie.
-Accio zdjęcie! - wrzasnął Sallow, a zdjęcie zniknęło tuż sprzed palców Steviego i pomknęło w jego stronę. Cornelius złapał pamiątkę i mocno przycisnął zdjęcie do serca. Jest jego, jego, jego.
rzuty
Nie mógł jednak pozwolić sobie na rozpacz. Co najwyżej na żałosną próbę odzyskania ostatnich pamiątek. Marcelius powinien mieć to zdjęcie, mimo wszystko. A Cornelius nie mógł sobie pozwolić na okazywanie emocji, a już na pewno nie przy Beckettcie. W swoim egocentryzmie nie pomyślał nawet, skąd tutaj wziął się Stevie. Mugolaków ciągnęło do mugoli jak do swoich, może po prostu teraz tu mieszkał, czy coś?
Co się z panem stało? Zacisnął mocno zęby, bo choć kłamał i snuł przemowy zawodowo, to teraz nie znajdował odpowiednich słów.
-Stanąłem po stronie zwycięzców. Bo mogłem. Bo powinienem. - westchnął ciężko, wzruszając smętnie ramionami. W końcu mógł. W swojej arogancji sądził, że zaraz zdąży wymazać mu pamięć, a udana Drętwota wobec złodzieja tylko go ośmieliła.
-A pan, panie Beckett? Ukrywa się pan? - zagaił łagodniej, tak jakby znów rozmawiali o funtach i kursie wymiany walut, przy herbacie.
Zaraz tego pożałował, bo dawny kolega wymierzył mu celny cios żuchwę. Cornelius zdołał odwrócić trochę głowę, ale i tak boleśnie przygryzł sobie język i na moment zaniemówił. Przynajmniej własny refleks go nie zawiódł - stary dziad nie zdążył ochronić się przed ciosem w brzuch i został zmuszony do cofnięcia się.
Poniosło? Tak to nazywasz? Upokorzony Cornel spojrzał na Steviego lodowato, z żądzą mordu w oczach, chwycił mocno różdżkę i...
...I wtedy złodziej zerwał się na nogi, a Beckett wcisnął mu... pieniądze?!
Cornelius zaniemówił, absolutnie zbity z tropu tym gestem
-Zwariował pan? - zamrugał. Mugolacy raczej nie spali na pieniądzach, co ten Beckett robi? -Niedługo sam pan będzie głodował i co? Dla obcego człowieka, spisanego na straty? - wykrzywił z pogardą wargi i wzniósł różdżkę. -Obli... - vate, ale Beckett nagle rzucił się na ziemię. W stronę...
O nie, o nie, o nie.
-Accio zdjęcie! - wrzasnął Sallow, a zdjęcie zniknęło tuż sprzed palców Steviego i pomknęło w jego stronę. Cornelius złapał pamiątkę i mocno przycisnął zdjęcie do serca. Jest jego, jego, jego.
rzuty
Słowa palą,
więc pali się słowa. Nikt o treści popiołów nie pyta.
więc pali się słowa. Nikt o treści popiołów nie pyta.
Ostatnio zmieniony przez Cornelius Sallow dnia 05.07.21 7:57, w całości zmieniany 1 raz
Cornelius Sallow
Zawód : Szef Biura Informacji, propagandzista
Wiek : 44
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
niech nie opuszcza ciebie twoja siostra Pogarda
OPCM : 8 +3
UROKI : 38 +8
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1 +3
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Strona 1 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
Kamienny wiatrak
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Derbyshire