Wydarzenia


Ekipa forum
Kamienny wiatrak
AutorWiadomość
Kamienny wiatrak [odnośnik]05.02.21 13:00
First topic message reminder :

Kamienny wiatrak

Zbudowany w XIX wieku wiatrak był kiedyś postrachem pobliskiej wsi. Mugole opowiadali sobie historie o córce młynarza, która nieszczęśliwie zakochała się w jednym z lordów Greengrass. Wzdychała do niego przez długie tygodnie, a gdy ten odrzucił jej zaloty, postanowiła odebrać sobie życie. Po wejściu do środka dalej widać sznur, na którym się powiesiła, jednak nigdzie w okolicy nie można znaleźć ciała. Wiatrak pozostaje pusty, a nawet najstarsi ludzie zapomnieli, kto był jego właścicielem. Czasem w nocy słychać jedynie pohukiwania wiatru i ciche płacze niosące się od stu lat po śmierci młodej dziewczyny.
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Kamienny wiatrak - Page 5 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Kamienny wiatrak [odnośnik]13.12.22 14:51
16 maja 1958 roku
Lot we dwóch na jednej miotle nie należy do najprzyjemniejszych z podniebnych doświadczeń, zwłaszcza gdy trasa jest stosunkowo długa, a kończyny domagają się odpoczynku, a nawet leczenia. Wznosząc się rychło ponad korony okalające grotę drzew Ian obiera wskazany mu przez Billy’ego kurs. Próbuje się przemóc, zignorować uporczywy ból, który przesłania myśli, a mnogość tychże odciąga od skupienia na locie. W kilku miejscach chwieje się, gdy cierpnie mu ręka, a bagaż w postaci trzymającego się go dowódcy ciąży, ograniczając ruchy. Prędko łapie równowagę, darując sobie słowa przeprosin za wszelkie niewygody. Nie musi pytać, by mieć pewność, że żadnemu z nich nie podoba się taki obrót rzeczy.
Bez większych problemów odnajdują położoną w ukryciu dwadzieścia mil dalej miejscówkę Hipogryfów. Docierają tam po kilkunastu dłuższych minutach drogi - zapewne byliby szybciej, ale Smith wolał redukować prędkość na rzecz bezpieczeństwa. Lądują w pewnej odległości od celu, mozolnym spacerem pokonując ostatnią prostą. Na miejscu niemal od razu zajmuje się nimi uzdrowiciel, przejęty chyba bardziej niż jego pacjenci. Jest tak skupiony na swojej pracy, w drżącej dłoni ściskając różdżkę, że nie zadaje zbyt wielu pytań o to, co jest powodem ich wizyty w kryjówce. Ian jest mu wdzięczny, nie wiedząc nawet jak wielu odpowiedzi może udzielić. Każdego innego dnia cieszyłby się z możliwości poznania kolejnych osób zaangażowanych w ich rebelię. Chce znać ich wszystkich walczących o dobrą, wspólną przyszłość, o pozbycie się jarzma tych, co to sądzą, że pozjadali wszystkie rozumy. Wysłuchać ich historii, opowieści zarówno o tych wielkich i heroicznych akcjach, jak i mniej przyjemnych, wprawiających w zadumę, a jakie często są powodem, dla którego dziś stoją u swego boku.
Pobieżnie opatrzony, już bez wielkiego, wywołującego ścisk w klatce piersiowej bólu, a wyłącznie z dyskomfortem licznych siniaków oraz zadrapań, odchodzi nieco na bok, zastanawiając się co z tym fantem dalej zrobić. Matka na pewno będzie niepocieszona, widząc brudne, poszarpane ubranie. Czy domyśla się, że chłopak chce iść w ślady swojego zmarłego brata, że podejmuje już pierwsze kroki, by stać się obrońcą rodziny, prawdziwym mężczyzną? Zdanie pani Smith schodzi teraz jednak na drugi plan, bo Ian kątem oka dostrzega Moore’a. Bierze naraz głębszy oddech, czując że oto wielkimi krokami nadciąga reprymenda. Uważa się za winnego tej częściowej porażce, która doprowadziła ich do poturbowanego stanu, w dodatku pozbawiając go miotły. Musi ponieść odpowiedzialność i jest na nią gotów, nawet jeśli ścisk w żołądku i mętlik w myślach mówią coś zupełnie innego.
- Jak noga Billy, wszystko w porządku? - pyta nieco speszonym tonem, nie wiedząc czy w ogóle wypada mu w takiej sytuacji mówić do dowódcy po imieniu. Nigdy dotąd nie stoi też w obliczu podobnych, poważnych konsekwencji swoich działań, a przynajmniej nie dostrzega takowych w swoich dotychczasowych doświadczeniach. Tym bardziej przybiera poważną postawę, a grobowość jego miny daleka jest od odważnych uśmiechów, jakie towarzyszyły mu na początku wyprawy. Podsuwa mu bukłak z wodą, chcąc choć w tej jednej rzeczy się wreszcie przydać. - Ten uzdrowiciel sprawiał wrażenie, jakby nie do końca znał się na rzeczy. Ale nie będzie tak źle, co? - Nieśmiało unosi kącik ust w marnym uśmiechu, naciągają się czerwone smugi drobnych ran znaczących policzki.
Ian Smith
Ian Smith
Zawód : stolarz, lotnik w oddziale łączności "Sowa"
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
and the only solution
is to stand and fight
OPCM : 10 +2
UROKI : 4 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2 +1
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 16
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t11168-ian-smith#343705 https://www.morsmordre.net/t11207-oisin#344724 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f422-irlandia-cork-maryborough-woods https://www.morsmordre.net/t11208-skrytka-bankowa-nr-2441#344725 https://www.morsmordre.net/t11209-ian-smith#344726
Re: Kamienny wiatrak [odnośnik]14.12.22 15:41
Serce wciąż biło mu zbyt szybko, kiedy pokonywali ostatni fragment otwartego terenu, stopniowo obniżając lot – żeby wreszcie wylądować kilkadziesiąt metrów od opuszczonego budynku, który od paru tygodni pełnił funkcję kryjówki działających w okolicy Hipogryfów. Chociaż po drodze dwukrotnie uparł się na zrobienie szerokiej pętli nad lasem, zyskując w ten sposób stuprocentową pewność, że nikt za nimi nie podążał, to i tak raz po raz odwracał się przez ramię, jakby spodziewał się ujrzeć pościg złożony z gromady szmalcowników. Fakt, że po raz pierwszy od dawna leciał na miotle jako pasażer, również nie pomagał w uspokojeniu galopujących nerwów – i nie chodziło nawet o to, że nie ufał Ianowi. Wprost przeciwnie, ostrożność, z jaką prowadził miotłę, wyjątkowo go zaskoczyła; puszczając go przodem spodziewał się konieczności ciągłego studzenia młodzieńczej brawury, ale w trakcie całego lotu nie odezwał się ani razu – zduszając nieliczne, cisnące się na usta komentarze.
Odetchnął swobodniej dopiero, kiedy znaleźli się na ziemi, za szczelną barierą otaczających kryjówkę zaklęć ochronnych – podczas ostatnich kilkunastu pokonanych piechotą metrów zaciskając zęby i uparcie ignorując ból promieniujący od zwichniętej kostki. Przed wejściem pozdrowił wartownika, zatrzymując się przy nim na moment i puszczając Iana przodem, widząc, że stacjonujący w budynku magomedyk od razu się nim zajmie. Sam w tym czasie zamienił kilka słów z członkiem Hipogryfów, wypytując go o aktualną sytuację – i cicho streszczając informacje, które udało im się zebrać na temat szmalcowników, wiedząc doskonale, że bojówka dobrze je wykorzysta – zwłaszcza przy planowaniu akcji terenowych.
Kiedy dotarł do uzdrowiciela, Ian stał już nieco z boku – na własnych nogach, trzymając się prawie prosto. To powinno go uspokoić, ale chociaż wiedział już, że Smith wróci tego dnia bezpiecznie do domu, wciąż nie potrafił pozbyć się spod powiek widoku lecącego w jego stronę głazu: rączki miotły łamiącej się jak wykałaczka, obracającego się niekontrolowanie ciała, gałęzi uderzających w nogi, ramiona, głowę; bolesnego upadku, który wycisnął z jego płuc całe powietrze, a mógł skończyć się co najmniej tragicznie. Dlaczego, na litość Merlina, zdecydował posłać go samego za dwójką olbrzymów? Wiedział przecież, podskórnie, że to nie był dobry pomysł; intuicja podpowiadała mu wycofanie się, poszukanie innego rozwiązania, a jednak: postawił dobro misji wyżej.
Syknął głośno, gdy nastawiona kość wskoczyła na swoje miejsce, powodując, że pod powiekami zatańczyły mu gwiazdy. Miał ochotę się szarpnąć, zakląć siarczyście, ale zamiast tego otworzył oczy, odszukując spojrzeniem twarz mężczyzny, który mu pomagał, żeby wydukać słabe: dzięki. Dwa głębokie wdechy i był w stanie się podnieść, odkuśtykać w stronę drewnianej ławki; siniaki i płytkie rozcięcia mogły zaczekać, zresztą: miał teraz coś zupełnie innego na głowie.
Jak noga Billy, wszystko w porządku?
Zamrugał szybko powiekami, wahając się przez ułamek sekundy, bo przez chwilę znów nie widział nad sobą Iana – a jego starszego brata, ze świeżym sińcem zdobiącym ubłocony policzek, pochylającego się nad nim, gdy starał się dojść do siebie po oberwaniu tłuczkiem. Jak noga, Billy? Przełknął ślinę, zmuszając się do słabego uśmiechu i jednocześnie przesuwając się nieco w bok, żeby zrobić Smithowi miejsce na ławce. – P-p-podobno nie odpadnie – rzucił żartobliwie, starając się zmazać w ten sposób rozlewającą się po języku gorycz. Zerknął w stronę czarodzieja krzątającego się wokół pustej już leżanki, zastanawiając się, czy powinien powiedzieć Ianowi, że prawdopodobnie wcale nie był uzdrowicielem – a kimś, kto złapał trochę podstawowej magomedycznej wiedzy. – A ty? Jak się czujesz? – zapytał, przenosząc wzrok na chłopaka, zupełnie jakby mógł w ten sposób cokolwiek ocenić.
Pochylił się, opierając łokcie na kolanach i zerkając na swoje dłonie; dopiero teraz orientując się, że na nadgarstku nie miał swojego zegarka. – Co tam się st-t-ało? Opowiadaj – rzucił, jeszcze nie oceniając, nie wydając osądów; chciał wiedzieć o wszystkim, co miało miejsce od chwili, w której Ian zniknął mu z pola widzenia, nawołując za sobą olbrzymy.




I came and I was nothing
and time will give us nothing
so why did you choose to lean on
a man you knew was falling?

William Moore
William Moore
Zawód : lotnik, łącznik, szkoleniowiec
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Żonaty
jeno odmień czas kaleki,
zakryj groby płaszczem rzeki,
zetrzyj z włosów pył bitewny,
tych lat gniewnych
czarny pył
OPCM : 30 +5
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 10 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 30
SPRAWNOŚĆ : 25
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t5432-william-moore https://www.morsmordre.net/t5459-bursztyn https://www.morsmordre.net/t12096-william-moore https://www.morsmordre.net/f376-irlandia-gory-derryveagh https://www.morsmordre.net/t5461-skrytka-bankowa-nr-1345 https://www.morsmordre.net/t5460-billy-moore
Re: Kamienny wiatrak [odnośnik]24.12.22 7:48
Dostrzega to majaczące się na twarzy Billy’ego zawahanie. Z trudem przychodzi mu nieinterperetowanie go na swoją niekorzyść. Blady uśmiech i żartobliwy ton, ubarwiający kredowobiałą twarz Moore’a świadczyły o odzyskiwaniu przez niego humoru - a może tylko robi dobrą minę do złej gry?
Pojedyncze kamienie chrzęszczą pod butami Smitha, kiedy przysuwa się do dowódcy i zajmuje miejsce na ławce. Próbuje powstrzymać grymas dyskomfortu, gdy zmiana pozycji okazuje się nieco nadwyrężać świeżo zaleczone rany. Nie ma świadomości, że tutejsi parający się lecznictwem czarodzieje są w tej kwestii laikami. Niby widzi podczas treningów tych, którzy zdają się pierwszy raz w życiu dzierżyć różdżkę czy miotłę. Czasem wznosi oczy ku niebu i zaciska zęby, by nie rzucić komentarzem, że mało się starają, że za mało im zależy. Zdarza mu się mierzyć wszystkich swoją miarą, szukając przyświecającego sobie zaangażowania, niechętnie spoglądając na swych przyszłych towarzyszy broni, nie chcąc znaleźć się u ich boku w krytycznej, decydującej sytuacji. Z drugiej zaś strony każdemu stara się pomagać i poprawiać niedociągnięcia. Inni widzą jego umiejętności, jak często popisuje się i rzuca radami, nierzadko chętnie korzystając z podsuwanych wskazówek. Ian z wolna traktuje ich jak znajomych ze szkolnej drużyny quidditcha, wierząc że każdy się przecież kiedyś wyrobi.
- Wszystko w porządku! - rzuca szybko w odpowiedzi, jeszcze nim Billy kończy swą wypowiedź. Tak bardzo zależy mu na niesprawianiu problemów, wykazaniu się i pokazaniu z jak najlepszej strony, że nie chce mimo wszystko zagwarantować swoją gotowość do dalszego działania. - Znaczy… będę żyć. Raz-dwa to rozchodzę - poprawia się po chwili, czując jak kąciki ust drżą w napięciu z wysiłku uśmiechu. Obolałość ciała miała być już wyłącznie czasowa, nie doświadczył na tyle poważnych urazów, by nie być w stanie się ruszyć.
Naraz oblewa go zimny, biegnący wzdłuż pleców dreszcz. Wystarcza jedno pytanie Moore’a, by poczuł się jak winny na przesłuchaniu, nawet jeśli jeszcze godzinę wcześniej tkwi w przekonaniu, że wszystkie działania wykonuje zgodnie z planem.
- Zrobiłem tak, jak mówiłeś - zastrzega od razu, mimowolnie prostując plecy i niemal natychmiast się przygarbiając, gdy nadwyrężony mięsień brzucha daje o sobie znać. - Udało mi się je odciągnąć, te olbrzymy. Chciałem je trochę skołować, krążyliśmy po okolicy, tak byle dalej od miejsca, gdzie je znaleźliśmy. Ciskały jakimiś głazami, próbowały mnie dosięgnąć, bo starałem się być cały czas na ich widoku. Wiesz, jakby mnie zgubiły, toby pewnie zaraz zrezygnowały i poszły do was, więc musiałem się z nimi trzymać w miarę blisko. - Z ust Smitha wylewa się potok wyjaśnień, którymi stara się jak najlepiej wytłumaczyć przebieg wydarzeń. Gestykuluje przy tym rękoma, w dość ograniczony bolesnym uciskiem sposób. - Wróciłem do jaskini, tak jak mówiłeś, żeby się wyrobić na czas, zsynchronizować i w ogóle. - Na lewym nadgarstku Iana wciąż tkwi zapięty na skórzany pasek zegarek Billy’ego. Chłopak nie od razu orientuje się, by go zwrócić, za bardzo przejęty opowieścią. - A później wybraliśmy drogę powrotną, lecąc idealnie na nich. I ten… znaleźli nas, a resztę już znasz. Nie wyrobiłem przy tym głazie, mogłem się odwrócić, lepiej pilnować tyłów. Albo przynajmniej od razu zareagować, powiedzieć, że lepiej drugą, okrężną drogą, albo przynajmniej zwiększyć pułap, żeby nas nie zobaczyły - kontynuuje swój wywód, robiąc coraz częstsze przerwy na cięższy oddech. Markotnieje wreszcie i odwraca wzrok w stronę zielonej gęstwiny, pośród której krzątało się dwóch Hipogryfów.
- Udało się czegoś dowiedzieć, tam w grocie? Ta wyprawa nie poszła na marne, prawda? - odzywa się znów po chwili, ukradkiem i z ukosa zerkając na Billy’ego, chcąc odczytać z jego twarzy wrażenia.
Ian Smith
Ian Smith
Zawód : stolarz, lotnik w oddziale łączności "Sowa"
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
and the only solution
is to stand and fight
OPCM : 10 +2
UROKI : 4 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2 +1
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 16
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t11168-ian-smith#343705 https://www.morsmordre.net/t11207-oisin#344724 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f422-irlandia-cork-maryborough-woods https://www.morsmordre.net/t11208-skrytka-bankowa-nr-2441#344725 https://www.morsmordre.net/t11209-ian-smith#344726
Re: Kamienny wiatrak [odnośnik]27.12.22 13:45
Uniósł wyżej brwi w reakcji na energiczne zapewnienie padające z ust Iana, ani przez moment nie mając wątpliwości, że było nieco przesadzone. Tam, w lesie, wszystko działo się zbyt szybko, by zdążył wychwycić szczegóły upadku, ale potrafił mniej-więcej oszacować, z jakiej wysokości spadli – i już sam fakt, że obaj byli w stanie o własnych siłach wdrapać się na miotłę, zawdzięczali przede wszystkim szczęściu. Gruchnięcie o ziemię z kilkunastu metrów mogło zaowocować złamanym kręgosłupem albo rozbitą czaszką, a chociaż wiedział, że skończyło się na paru pękniętych żebrach i stłuczeniach (wypytał o to udzielającego im pomocy magomedyka, gdy miał pewność, że Ian jest poza zasięgiem słuchu), to i tak mieli zapewne potrzebować paru dni, żeby móc bez grymasu na twarzy zawiązać sznurowadła. – Wsp-p-paniale – skomentował, naśladując ton głosu Smitha i wyciągając rękę, żeby (niezbyt delikatnie) klepnąć go w ramię. – To dla rozruszania leć zrobić dziesięć okrążeń wokół ob-b-bozowiska – powiedział, starając się przy tym brzmieć całkowicie poważnie, wykorzystując promieniujący od kolana ból dla powstrzymania cisnącego się na usta rozbawienia. Zatrzymał wyczekujące spojrzenie na twarzy lotnika, jakby czekając, aż zerwie się, żeby spełnić polecenie – i dopiero po paru sekundach wyciągnął rękę, żeby go zatrzymać, na wszelki wypadek – jeśli Ian okazałby się mieć wystarczająco dużo determinacji, żeby to zrobić. – Żartowałem – oznajmił. – Weź kilka dni wolnego, to był p-p-paskudny upadek. W międzyczasie zorganizuję ci nową miotłę – dodał. Miał chwilę, żeby pomyśleć nad tym w trakcie drogi powrotnej; Sowy co prawda nie miały się wcale lepiej niż inne wydziały podziemnego ministerstwa – zwłaszcza, jeśli chodziło o zaopatrzenie – ale pomysł, który zaświtał mu w głowie, miał szansę wypalić – musiał tylko napisać parę listów.
Kiwnął głową słysząc pierwsze słowa Iana, zachęcając go, żeby kontynuował – dostrzegając zdenerwowanie w gestach, ale nie komentując go w żaden sposób. Nie wzywał go na dywanik, nie szykował reprymendy – Smith nie zignorował w końcu jego poleceń – zwyczajnie chcąc zrozumieć, co dokładnie w trakcie ich misji poszło nie tak. Kiedy wybrzmiało ostatnie zdanie, milczał przez moment; sięgnął dłonią do twarzy, żeby przesunąć palcami po krawędzi żuchwy – bolała, musiał uderzyć nią w którąś z gałęzi. – W g-g-grocie uruchomiliśmy którąś z pułapek, dlatego wybrałem kierunek odwrotny do tego, z którego mogliby nadbiec szmalcownicy – nie zwróciłem uwagi na to, skąd lecisz. To – podkreślił, wykonując gest dłonią w powietrzu, jakby wskazywał na coś realnego, namacalnego – był mój błąd. Twój p-po-polegał na tym, że nie krzyknąłeś mi od razu, że to idiotyczny pomysł – powiedział. Teraz, kiedy opadły już pierwsze emocje, a on miał pewność, że wyjdą z tego cało – mógł spojrzeć na sytuację chłodniej, ignorując nawet fakt, że z twarzy Iana spoglądały na niego oczy Rodericka. Może trochę mniej pewne siebie, Rod zapewne śmiałby się już z tego, jak sprytnie przechytrzyli olbrzymów i układał barwne historie o tym, jak ledwie uszli z życiem – ale reszta się zgadzała. – W chwili, kiedy olbrzymy nas zauważyły, było już za p-p-późno – uniknięcie głazu przy tak gęsto rosnących drzewach to koszmar, nawet jeślibyś mu uciekł, władowałbyś się w drzewo. – A zderzenie czołowe mogłoby okazać się jeszcze bardziej śmiercionośne, nagłe wytracenie prędkości to prawie gwarantowany wstrząs mózgu.
Wiemy, gdzie jest wejście, i jak jest st-t-trzeżone – odpowiedział po chwili na pytanie Iana. Zebrali z Garfieldem mniej informacji, niż miał nadzieję uzyskać, ale nie wracali z niczym – grupa uderzeniowa nie będzie lecieć w ciemno. – Udało się nam też ustalić, ile mniej-więcej szmalcowników znajduje się w środku, i – całkiem p-p-przypadkiem – jak dużo czasu zajmuje im przedostanie się do wyjścia. Pod ziemią są trzy p-p-poziomy, to z perspektywy ewentualnego szturmu też całkiem istotne – streścił, samemu przy okazji układając fakty w głowie. – No i wiemy o olbrzymach, i że nie są zbyt mądre – ale za to całkiem n-n-nieźle celują – dodał pół-żartem, pół-serio. – Nie połamaliśmy się na marne – zapewnił, dostrzegając, że Ian jakby przygasł. Spodziewał się spektakularnego sukcesu? Okazji do bohaterstwa? – Ty coś widziałeś? Po drodze? – zapytał; zdawał sobie sprawę, że Ian – zajęty olbrzymami – zapewne nie miał czasu na rekonesans, ale zawsze istniała szansa, że coś rzuciło mu się w oczy.




I came and I was nothing
and time will give us nothing
so why did you choose to lean on
a man you knew was falling?

William Moore
William Moore
Zawód : lotnik, łącznik, szkoleniowiec
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Żonaty
jeno odmień czas kaleki,
zakryj groby płaszczem rzeki,
zetrzyj z włosów pył bitewny,
tych lat gniewnych
czarny pył
OPCM : 30 +5
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 10 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 30
SPRAWNOŚĆ : 25
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t5432-william-moore https://www.morsmordre.net/t5459-bursztyn https://www.morsmordre.net/t12096-william-moore https://www.morsmordre.net/f376-irlandia-gory-derryveagh https://www.morsmordre.net/t5461-skrytka-bankowa-nr-1345 https://www.morsmordre.net/t5460-billy-moore
Re: Kamienny wiatrak [odnośnik]05.01.23 15:10
Wybałusza oczy na Billy’ego, nie przypuszczając, że ten z taką łatwością i ochotą przyjmie słowa wyjaśnienia. Waha się nad wykonaniem polecenia - czy on na pewno nie żartuje?! - i już podnosi się z miejsca, by choć podjąć próbę jego wykonania. Dziesięć okrążeń to przecież wcale nie tak wiele. Zadyszkę złapie przy trzecim, przy szóstym wypluje płuca, ale do dziesiątego dotrze, bo przecież nie pozwoli, by dobre imię Smithów sczezło gdzieś między połamanymi konarami ze swądem porażki. W porę zatrzymany staje w miejscu i spogląda zdezorientowany na Moore’a. Krótką chwilę zajmuje mu zrozumienie, że to tylko żart. To na poturbowane ciało i wstrząśnięty mózg zrzuca winę na nieogarnięcie próby rozładowania atmosfery.
- Dałbym radę, naprawdę - zapewnia gorączkowo, siadając z powrotem na skraju ławki. - Dzięki - uśmiecha się blado, słysząc o nowej miotle. Nie ma jeszcze okazji, by pożegnać się i odbyć żałobę po starej, by móc w pełni cieszyć się rozwiązaniem. Godzi się już z myślą, że nie wraca dziś do domu, naprędce napisze tylko do matki list, niech się nie martwi przedłużającą się nieobecnością syna. Ostatnim, czego chce, to dołożyć jej zmartwień o chłopaku, który wedle jej opinii zdecydowanie zbyt często bywa na pogrążonych w wojnie terenach.
Rzadko kiedy przejawia zdenerwowanie czy stres. Nigdy dotąd nie ma obowiązków, z wypełnienia których spowiadać ma się przed przełożonymi. Nakładanych przez szkolnych profesorów szlabanów nie traktuje poważnie, lekką ręką przyjmuje każdy z nich i odbębnia z większym czy też mniejszym zainteresowaniem, uważając za odskocznię od codzienności. Czy to nie podczas szlabanów zawiązują się znajomości, zacieśniają przyjaźnie, powstają wspomnienia, do jakich powracać można w późniejszych latach z majączącym się na ustach rozbawieniem? Potliwość dłoni i rozbiegane spojrzenie uaktywniają się w innych sytuacjach, najczęściej w obecności jakiejś pięknej panny, przy której zapomina języka w gębie i gubi się w słowach, przejmując się, że nie wypadnie tak dobrze, jakby chciał. Także i teraz męczy go niepewność, bo pierwszy raz w życiu musi odpowiadać przed kimś, kto pokłada w nim nadzieje i oczekiwania, kto nakłada nań odpowiedzialność za powodzenie akcji, a nadzieje te zostają zmiażdżone, dokładnie tak jak witki ukochanej miotły.
Milczenie Moore’a jest wymowne i równie zastanawiające. Smith zawiesza się, także w milczeniu, osadzając w przełożonym wyczekujące spojrzenie. Brak nagany jest dla niego szokiem. Mruga kilkakrotnie w zdezorientowaniu. Czy on właśnie przyznaje się do własnego błędu?
- To prawda, sytuacja była już przesądzona i z góry przegrana - przytakuje mu z pewnym oddechem ulgi, że nie musi mu tłumaczyć czegoś, co dla Smitha jest oczywiste, ale w sposób, jaki by nie urągał przełożonemu. Zawsze mogli wzbić się też w powietrze nieco wyżej, jednak sprawiłoby to, ze mogliby stać się widoczni na niebie, co tylko dodatkowo pogorszyłoby sprawę. Potrząsa przecząco głową, ubolewając, że nie ma okazji, by także wejść do jaskini i obejrzeć jak wygląda miejsce zajęte przez szmalcowników.
- Nie. Nic specjalnego - mruczy pod nosem, co w połączeniu z wyraźnym irlandzkim akcentem chłopaka zdaje się być mało zrozumiałe. - Kiedy sprawdzaliśmy teren, dotarłem do skraju lasu, tam dalej na wschód, zaczynało się Buxton. Budynki wydawały się całkiem zwyczajne. - Wzrusza ramionami i trochę głupio mu, że nie dostrzegł wtedy nic więcej, a teraz nie ma jak pomóc. - Wychodzi na to, że wybrali to miejsce wyłącznie przez piękno lasów? - podsuwa częściowo żartobliwie, ale też szukając na głos powodu, dla którego szmalcownicy wybierają właśnie tę grotę dla swoich nieciekawych interesów. - Co mogło ich w tej okolicy zainteresować? Czy to jakiś strategicznie ważny punkt?
Naraz przypomna sobie o zapiętym na nadgarstku zegarku. Odrapana szybka chroniąca jego tarczę tylko nieznacznie utrudnia widoczność i dostrzeżenie szczegółów.
- To twoje. Dzięki, następnym razem będę mieć swój - deklaruje, rozpinając pasek i wręczając go Billemu. O ile będzie następny raz. - Musisz zdać z tego raport? Z tego, co się wydarzyło? - pyta od razu, jakby słowa nie mogły zaczekać na swoją kolej. - Następnym razem postaram się bardziej. No bo na tym nie koniec, prawda? - woli się upewnić i czeka z niecierpliwie utkwionym w twarzy Moore’a spojrzeniem. Tego jeszcze brakowało, by była to jego pierwsza i ostatnia akcja.
Ian Smith
Ian Smith
Zawód : stolarz, lotnik w oddziale łączności "Sowa"
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
and the only solution
is to stand and fight
OPCM : 10 +2
UROKI : 4 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2 +1
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 16
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t11168-ian-smith#343705 https://www.morsmordre.net/t11207-oisin#344724 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f422-irlandia-cork-maryborough-woods https://www.morsmordre.net/t11208-skrytka-bankowa-nr-2441#344725 https://www.morsmordre.net/t11209-ian-smith#344726
Re: Kamienny wiatrak [odnośnik]04.03.23 22:38
Wiem, wiem – przytaknął w odpowiedzi na zapewnienie Smitha, podejrzewając, że w istocie wykonałby powierzone zadanie – nawet jeśli miałby zemdleć na linii mety. Trochę go to w nim przerażało: to ślepe zaangażowanie, z jakim rzucał się do przodu, bez względu na wiążące się z nim niebezpieczeństwo. Zastanawiał się, z czego wynikało – z młodzieńczego narwania czy z bezwarunkowego oddania sprawie, a jeśli z tego drugiego: to skąd się wzięło, co właściwie popchnęło go w szeregi Sów. Nie miał jeszcze okazji o to zapytać, być może mógł to zrobić teraz – ale zamiast tego zmiął niezadane pytanie w ustach, zwyczajnie przyglądając się Ianowi w milczeniu. – Nabiegasz się na t-t-treningu, na razie oszczędzaj energię – dodał, musiał dojść do siebie; upadek był paskudny.
W odpowiedzi na jego słowa przytaknął raz jeszcze, w żaden sposób nie komentując malującego się na twarzy Smitha zaskoczenia. Przyznanie się do błędu nigdy nie było proste, na języku rozpływając się goryczą, ale od dawna już nie miewał z tym problemu, nie widząc sensu w ukrywaniu własnych potknięć. Zwłaszcza, gdy miał do czynienia z młodymi lotnikami; niektórzy mogliby uznać, że tracił w ten sposób na autorytecie, ale jeżeli na swoich błędach mógł ich czegoś nauczyć – to właściwie o to nie dbał. Popełniali je wszyscy, to też była ważna lekcja; czasami największą sztuką okazywało się zmierzenie z ich konsekwencjami.
Zamyślił się przez chwilę nad słowami Iana. – Całe Derbyshire jest st-t-trategiczne – odpowiedział, to w końcu na ziemiach Greengrassów toczyły się ostatnio najbardziej zacięte walki, najdotkliwiej dotykając sąsiednie Staffordshire – ale docierając i tutaj. – Buxton leży w samym środku Peak District, grota jest dobrze ukryta – mogą wyłapywać i ludzi uciekających na p-p-północ, do Lancashire, i tych starających się dotrzeć na półwysep – dodał, bardziej zgadując niż kreśląc realne scenariusze – nie będąc w stanie przejrzeć planów szmalcowników. W głosie zadźwięczał mu gniew, jeżeli kogoś nienawidził z całego serca – to byli to właśnie oni, czarodzieje żerujący na niewinnych, sprzedający ludzkie życia za parę galeonów. Miał już z nimi do czynienia, głównie w Londynie – i za każdym razem, kiedy przypominał sobie o zamordowanych kobietach i dzieciach, gorąca złość rozpalała jego trzewia na nowo.
Ucieczka przed olbrzymami i późniejsza rozmowa sprawiły, że zupełnie zapomniał o zegarku – dlatego dostrzegając wyciągniętą w jego stronę dłoń, w pierwszej chwili zamrugał z zaskoczeniem, dopiero po sekundzie orientując się, o czym mówił do niego Ian. – A, tak. Dzięki – powiedział, zamykając palce na skórzanym pasku, przez sekundę ważąc go w dłoni – żeby wreszcie wprawnym ruchem zapiąć go z powrotem na nadgarstku, dopiero teraz czując, jak bardzo brakowało mu znajomego ciężaru. – Tak, w Plymouth – przytaknął, zerkając z zaciekawieniem na Smitha; dlaczego pytał? – Chcesz p-p-polecieć ze mną? – zapytał, czy o to chodziło? Osobiście uważał, że w zdawaniu raportów nie było nic fascynującego, większość z nich spisywał na pergaminie nieznośnie długo, po kilka razy upewniając się, czy nie pominął żadnej istotnej informacji – przeklinając fakt, że słowa nigdy nie należały do jego przyjaciół. – To zależy od ciebie – odparł zgodnie z prawdą. Nie widział powodów, dla których miałby powstrzymać Smitha przed wzięciem udziału w kolejnych akcjach (nie licząc tych, z uwagi na które powstrzymać go nie mógł), ale nie mógł też do niczego go zmusić; pochylił się niżej, opierając łokcie na kolanach, raz jeszcze zatrzymując spojrzenie na twarzy lotnika. Pytanie zatańczyło mu na wargach, wahał się przez moment – ale wreszcie zdecydował się odezwać. – Dlaczego to zrobiłeś? – zapytał, podbródkiem wskazując na pomieszczenie, w którym się znajdowali: prowizoryczną lecznicę, kilka ścian przykrytych wykonanym na szybko dachem, wysłużone meble pochodzące z różnych kompletów, szafki z zaopatrzeniem. – Dołączyłeś do p-p-podziemia – sprecyzował. Dla niego odpowiedź była oczywista, dla Iana – wcale nie musiała; był młody, utalentowany, mógłby zająć się czymkolwiek – a jednak wybrał ich. Pozwalając pytaniu zawisnąć w przestrzeni, oderwał wzrok od lotnika, znów sięgając po bukłak i pociągając z niego łyk chłodnej wody.




I came and I was nothing
and time will give us nothing
so why did you choose to lean on
a man you knew was falling?

William Moore
William Moore
Zawód : lotnik, łącznik, szkoleniowiec
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Żonaty
jeno odmień czas kaleki,
zakryj groby płaszczem rzeki,
zetrzyj z włosów pył bitewny,
tych lat gniewnych
czarny pył
OPCM : 30 +5
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 10 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 30
SPRAWNOŚĆ : 25
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t5432-william-moore https://www.morsmordre.net/t5459-bursztyn https://www.morsmordre.net/t12096-william-moore https://www.morsmordre.net/f376-irlandia-gory-derryveagh https://www.morsmordre.net/t5461-skrytka-bankowa-nr-1345 https://www.morsmordre.net/t5460-billy-moore
Re: Kamienny wiatrak [odnośnik]15.03.23 13:01
Wychowuje się i dorasta w przeświadczeniu, że słabość jest tym, co należy skrzętnie przed światem ukrywać. Męskość wiąże się przecież z odwagą, zaprzeczeniem przyznawania do winy, spuszczania głowy i sypania jej popiołem. Słowa Moore’a tym bardziej wprawiają go w zdumienie, zastanawia się czy ten podczas upadku nie doznaje jakiegoś znacznie poważniejszego urazu - no bo kto normalny przyznaje się do czegoś podobnego? Na pewno nie jego ojciec, na pewno nie Roderick, na pewno żaden inny czarodziej, którego twarz widnieje na plakatach poszukiwanych przez Ministerstwo członków Zakonu Feniksa. Tkwi w przekonaniu, iż w życiu należy iść przed siebie, z niezachwianą wiarą przeć co sił, byleby nigdy się nie ugiąć w walce o wyznawane wartości. Ze ściśniętym gardłem kiwa tylko głową z milczącym uznaniem. Mimo jawnej i jakże skrajnej niechęci do porażek, rodzi się do dowódcy pewien respekt. Dotąd spogląda na niego jak na jednego z mniej sławnych graczy Quidditcha, znajomego Rodericka, który z braku lepszych opcji, znalazł się w podziemiu. Słucha jego rozkazów, wykonuje każde z poleceń właśnie dlatego, że dostrzega bijące odeń doświadczenie. Doświadczenie, ale nie słabość.
Z dala od nostalgii wybija go wzburzenie na twarzy Billy’ego, nagła zmiana w tonie głosu, jaka dodaje mu mocy. Mimo początkowego wycofania, z jakim chce go kojarzyć Ian, biorąc do kupy spokojną naturę Moore’a czy jego ciągłe jąkanie, dziwi się tej złości, choć zaskakiwać wcale nie powinna. Łączy ich wspólny cel, niechęć do brutalnych niegodziwców, którym zachciało się dostosować świat pod własne dyktando. Młody lotnik nie miał dotąd do czynienia z otwartym polem walki, docierając wyłącznie tam, gdzie znajdowali się już ocaleni. Pomagał im, podnosząc na duchu, służąc ramieniem, przynosząc zapasy, sklecając prycze. Nie do końca rozumie motywację tych, którzy o sprawę walczyli od dłuższego czasu, ale chce być jednym z nich. - Tak, jasne! - ożywia się na wieść o wyprawie do Plymouth i zdawaniu raportu. Jakkolwiek nudno by to nie brzmiało, oznaczało dalszy kontakt z podziemiem, a to w jego strukturach chce się umacniać, odnaleźć swoje miejsce. Nawet jeśli wiąże się to z przyznaniem do sytuacji, jaka w odczuciu Smitha nadal jawi się porażką.
- No co ty, każdy na moim miejscu zrobiłby tak samo - uśmiecha się szeroko, choć kąciki ust unoszą się zmuszone do radości, co wywołuje na jego twarzy specyficzny grymas, nie pozwalając rozpoznać, czy wiąże się on z rozchodzącym po ciele bólem. Czując jak spojrzenie dowódcy na chwilę odsuwa się od niego, spina się nieznacznie. Dziwnym trafem dłonie zaczynają się pocić, a zamknięta klatka piersiowa zdaje się nie pozwalać na głębszy oddech. Dotąd udaje mu się prześlizgnąć między poważnymi pytaniami, uniknąć odpowiedzi, jaka wiązałaby się wyłącznie z prawdą. Każda inna maskować ma ten kotłujący się w sercu strach, jednoznaczny dowód przyznania do porażki. Wzrok Billy’ego nie jest palący czy ponaglający, co tym bardziej wprawia Smitha w zakłopotanie, w jakim znaleźć się absolutnie nie chciał - dziś, ani nigdy w przyszłości. Nasuwają się wyrzuty sumienia, niechęć wobec zatajania czegoś, co jest przyświecającym mu celem. - Ja to robię dla nas wszystkich. Walka toczy się w Anglii, ale jeśli nic nie zrobimy, dotrze też do Szkocji. - Myśli o matce, młodszej siostrze, całej rodzinie Sheridanów, sąsiadach i kuzynostwie. Myśli o czarodziejach krwi mugolskiej, o ludziach niemagicznych, jak i wszystkich tych, którzy zwyczajnie chcą żyć, bez przymusu wybierania stron, bez walki o jutro. - Jeśli mogę zrobić cokolwiek, by to powstrzymać, to dlaczego nie? - Wzrusza ramionami, czując jak te wciąż trzyma w zdenerwowaniu i napięciu. - A skoro jestem całkiem niezły w utrzymaniu się na miotle, to chcę to wykorzystać. Sławnym graczem Quidditcha już nie zostanę. - Nerwowy śmiech przebija się przez ściśnięte gardło, niejako zdradzając prawdziwy powód podjętej przez niego decyzji. Jest przekonany, że jego starszy brat w chwili ostatniego tchu ginie przepełniony złością, ale i dumą, że nie poddał się nawet w tak decydującym momencie. Idealizuje jego postać, nie dostrzega żadnych wad - poza pozostawieniem rodziny, byleby wziąć udział w walce. Miota się wciąż, rozdarty między przywiązaniem i obowiązkiem wobec bliskich a potrzebą wykazania się, dorównania niedoścignionemu ideałowi.
Ian Smith
Ian Smith
Zawód : stolarz, lotnik w oddziale łączności "Sowa"
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
and the only solution
is to stand and fight
OPCM : 10 +2
UROKI : 4 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2 +1
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 16
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t11168-ian-smith#343705 https://www.morsmordre.net/t11207-oisin#344724 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f422-irlandia-cork-maryborough-woods https://www.morsmordre.net/t11208-skrytka-bankowa-nr-2441#344725 https://www.morsmordre.net/t11209-ian-smith#344726
Re: Kamienny wiatrak [odnośnik]17.03.23 22:26
Kiwnął głową, z trudem powstrzymując wypływający na usta uśmiech, wywołany ożywioną reakcją Iana. Nie powiedziałby tego na głos, ale deklaracja lotnika go ucieszyła – bez względu na to, jak stanowczo nie zapewniałby go o swoim dobrym samopoczuciu, czuł się spokojniejszy na myśl, że będzie mógł mieć go na oku nieco dłużej. Niektóre urazy dawały o sobie znać dopiero po czasie, a chociaż polowy magomedyk zapewnił go, że wszystko było w porządku, to i tak wolał dmuchać na zimne. – Zap-p-pytam w takim razie, czy nie mają tu gdzieś miotły, którą mogliby nam wypożyczyć – nie możemy lecieć do Devon na jednej – zadecydował, już ta krótka, dzieląca ich od kryjówki Hipogryfów trasa była uciążliwa; nie wyobrażał sobie przebycia w ten sposób połowy kraju. I po prawdzie – nie musiał, zdarzało mu się pokonywać już dłuższe dystanse w warunkach zdecydowanie gorszych, dzieląc miotłę z czarodziejami nieprzytomnymi, gotowymi zsunąć się z niej przy nieuważnej zmianie kierunku, ale wolał sobie o tym ani nie przypominać, ani tego nie powtarzać.
Na opatrzone trochę krzywym uśmiechem słowa Iana nie odpowiedział od razu, myśląc jedynie, że wcale nie była to prawda. Gdyby rzeczywiście tak było – i gdyby każdy czarodziej znajdujący się na jego miejscu, stanął do walki po właściwej stronie, to Rycerzom Walpurgii nie udałoby się tak łatwo zepchnąć ich do defensywy. Wyjście z pozornie bezpiecznego cienia wymagało odwagi (lub lekkomyślności – jeszcze nie zdecydował, która z tych dwóch rzeczy popychała Smitha do przodu mocniej; możliwe, że balansował na granicy jednej i drugiej), zwłaszcza, gdy druga strona nie okazywała schwytanym rebeliantom żadnej litości. – To prawda – przytaknął ponuro, odsuwając od ust bukłak; nie miał wątpliwości co do tego, że poplecznicy przeklętego czarnoksiężnika nie zatrzymają się na Anglii. Jeśli ostatnie bastiony oporu upadną, następna będzie Szkocja, Irlandia; kto wie, co później. – To zresztą już się dzieje. Nastroje we Francji zaczynają wyglądać p-po-podobnie, jak u nas – wspomniał. Jego ojciec pisał rzadko, a jeśli już to robił, to starał się tak przedstawić informacje, by ich nie zmartwić – ale William nie potrafił nie dostrzegać już kryjącego się między wierszami niepokoju, poza tym: przez siedzibę oddziału łączności przewijały się informacje przysyłane również przez czarodziejów przebywających za granicą. – Jak oni się mają? Twoja rodzina? – zapytał, przenosząc pytające spojrzenie na Iana, zastanawiając się przez moment, czy wiedział, że po śmierci Rodericka przez jakiś czas pozostawał w listownym kontakcie z jego matką. Kobieta nigdy nie odpowiedziała na jego propozycję pomocy, miał nadzieję, że dlatego, że jej nie potrzebowali – a nie dlatego, że obwiniała go o śmierć syna, choć prawdę mówiąc: wcale by go to nie zdziwiło. On siebie obwiniał, gdyby potraktował ministerialne groźby poważniej, zadziałał szybciej – być może udałoby im się wyciągnąć przyjaciela z Tower, tak, jak zrobili to z Justine. Może wtedy Tonks nigdy by tam nie trafiła, może dla Pomony nie byłoby za późno; może, może. – D-d-dlaczego nie? – podjął, nie do końca pewien, czy mu się wydawało, czy wychwycił w głosie Iana żal. Tego chciał, przed wojną? Pójść w ślady brata, zagrać w ligowej drużynie? Oparł się łokciami o kolana, zerkając na niego z ukosa. Miał wrażenie, że go rozumiał – kiedy ze względu na coraz dotkliwsze prześladowania mugolaków musiał zrezygnować z gry, przez długi czas dławił się poczuciem porażki i niesprawiedliwości, a pogodzenie się z definitywnym końcem sportowej kariery przyszło mu z trudem – ale chociaż on zdążył już to zaakceptować, odnajdując poniekąd swoje miejsce w nowej rzeczywistości, to wcale nie oznaczało, że Smith musiał zrobić to samo. Był jeszcze młody, mógł zacząć od nowa. – P-p-pomyśl o tym w ten sposób, że im więcej się teraz nauczysz, tym większą będziesz mieć przewagę, jak już wygramy i p-p-przywrócą porządne drużyny do ligi – powiedział, mając nadzieję, że nie zabrzmiało to nieszczerze – bo prawdę mówiąc, im więcej czasu mijało, tym mniej wierzył, że istniał jeszcze jakikolwiek powrót do starego świata. Jakkolwiek miał wyglądać ten, który odrodzi się po wojnie, z pewnością go nie rozpozna – i czasami przerażało go to bardziej, niż same walki. – Musisz tylko p-p-pamiętać, żeby do tego czasu nie złamać sobie karku – dodał, wcale nie żartem – zatrzymując na nim spojrzenie odrobinę dłużej. Ja będę pamiętał, żeby ci na to nie pozwolić, pomyślał – zastanawiając się mgliście, czy Ian zdawał sobie sprawę z tego, jak bardzo w tej chwili przypominał swojego starszego brata. I co powiedziałby Roderick, gdyby wiedział, że jego młodszy brat kroczył wytyczoną przez niego ścieżką – i że Billy mu na to pozwalał.




I came and I was nothing
and time will give us nothing
so why did you choose to lean on
a man you knew was falling?

William Moore
William Moore
Zawód : lotnik, łącznik, szkoleniowiec
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Żonaty
jeno odmień czas kaleki,
zakryj groby płaszczem rzeki,
zetrzyj z włosów pył bitewny,
tych lat gniewnych
czarny pył
OPCM : 30 +5
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 10 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 30
SPRAWNOŚĆ : 25
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t5432-william-moore https://www.morsmordre.net/t5459-bursztyn https://www.morsmordre.net/t12096-william-moore https://www.morsmordre.net/f376-irlandia-gory-derryveagh https://www.morsmordre.net/t5461-skrytka-bankowa-nr-1345 https://www.morsmordre.net/t5460-billy-moore
Re: Kamienny wiatrak [odnośnik]07.10.23 9:36
Utrata miotły, nawet jeśli jedynej i jakże trudno dostępnej (matka z pewnością nie pozwoli na zakup nowej), odchodzi gdzieś na dalszy plan. Liczy się tylko nowe zadanie, w którym chce się wykazać, nawet jeśli ma ono dotyczyć wyłącznie stawienia się u dowództwa i pozostania u boku Billy’ego, kiedy ten zdawać będzie raport z misji.
- No do Devon, to może nie, masz rację - śmieje się w zakłopotaniu, bo podobne, choć na zdecydowanie krótsze trasy, to już uskuteczniał. Kilka razy zdarzyło mu się zaproponować ładnej pannie wspólną podróż, ale ku jego zdziwieniu dotąd żadna się nie zdecydowała. Czy za mało się uśmiechał? Nie budził dostatecznego zaufania? A może zwyczajnie trafiał na dziewczęta strachliwe, co to po odhaczeniu zajęć z nauki latania odstawiały miotły w kąt? Prawdziwego powodu nigdy nie poznał, wierzy za to, że odważna ochotniczka wreszcie się znajdzie.
- U nas jest całkiem w porządku. Od kiedy nie ma Roda, mieszkamy w Cork, u rodziny ze strony matki. - Rzadko kiedy wspomina na głos imię zmarłego brata, nie ze wstydu z powodu jego mało rozsądnego zachowania, potrzeby heroizmu, wychodzenia przed szereg, a przez niechęć do rozdrapywania rany, jaka nadal nie chce się zagoić. - Bywa ciasno, trudno o własny kąt, ale hej, przynajmniej jest dla nas miejsce. No i pracy jest sporo, nawet jeśli z zamówieniami jest różnie. W sensie mebli, z którymi im pomagamy. To znaczy, ja i matka, bo Georgie miała iść do pierwszej klasy, ale teraz… - Macha ręką w bliżej nieokreślonym kierunku i nie kończy zdania, bo wie Billy z pewnością rozumie, co stoi na przeszkodzie. - Jest naprawdę w porządku, tylko matka trochę świruje, zabiłaby mnie, jakby się dowiedziała, że tu jestem - przyznaje się wreszcie, że nikt z najbliższej rodziny nie wie, że dołączył do oddziału łączności. Nie ma pojęcia, że pani Smith korespondowała z Moorem, nie wie o chęci udzielenia pomocy. Jest zbyt dumna i za bardzo chce uchronić rodzinę przed kontaktem z rebeliantami, by zwierzać się synowi.
- No bo… - ucina wpół zdania, przyłapując się na tym, że trochę się zagalopowuje - ale czy powinien się powstrzymywać, zwłaszcza przy Billym? Odwraca na moment wzrok, przesuwając nim po krzątających się wokół ochotnikach. Oni wszyscy wybrali walkę o lepsze jutro, podążają tą samą ścieżką, nawet jeśli każdy ma swój powód, by w niej uczestniczyć, tak teraz jednoczą się, by wspólnymi siłami stanąć przeciwko wrogowi. Ian powraca spojrzeniem do swojego dowódcy, po czym kręci lekko głową w zakłopotaniu. Żołnierzowi nie przystoi wątpić w sprawę, o jaką walczy, a mimo to porażka wiąże się z wyrzutami sumienia.
- Nie wiadomo, ile jeszcze potrwa wojna, ani tym bardziej, czy będę mieć wtedy jeszcze obie nogi - uśmiecha się krzywo, bo dzisiejsza przygoda podsuwa zwątpienie. - Wiem, że nie każdy dotrwa do końca. Liczę się z tym i po prostu nie chcę się nastawiać na to, że będę tym szczęściarzem.
Roderick by się nie zgodził, od razu wniósłby sprzeciw, podnosząc z entuzjazmem, że nie ma rzeczy niemożliwych i rodzina Smith jest po to, by stanowić tego przykład. Czy sam swoją postawą nie poruszył tłumów, motywując rzeszę nie tylko fanów Quidditcha, by powstać do walki? Jak on, Ian Smith, miałby mu dorównać?
Wznosi brwi w zwątpieniu, ale słucha słów Moore’a z uwagą. Ma rację, niewielu graczy ma przecież okazję dostać się do Sów i stanowić zwiad dla jedynej słusznej w tym kraju organizacji Ministerstwa Magii. Niewielu też dostaje za zadanie przewiezienie istotnych dla sprawy pakunków, jak i nie każdy musi gnać na złamanie karku, będąc wabikiem dla trolli. Kiwa wolno głową, przyjmując do świadomości, że w istocie przecież każda wojna kiedyś się kończy, a po niej przychodzi próba powrotu do normalności. Także rozgrywki najważniejszego w Anglii sportu muszą na powrót zaistnieć na stadionach, odbijając się szerokim echem w świecie. Pokiereszowana twarz rozpromienia się pierw nieznacznie, po chwili zaś nieco szerzej.
- To cenna rada - śmieje się, bo choć brzmi ona oczywiście, tak lepszej dawno nie dostał. - Dzięki, postaram się nie zginąć - wybrzmiewa deklaracja, nawet jeśli trochę niemrawym i ściszonym tonem, to głęboko w sercu tli się gorącem.
Ian Smith
Ian Smith
Zawód : stolarz, lotnik w oddziale łączności "Sowa"
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
and the only solution
is to stand and fight
OPCM : 10 +2
UROKI : 4 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2 +1
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 16
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t11168-ian-smith#343705 https://www.morsmordre.net/t11207-oisin#344724 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f422-irlandia-cork-maryborough-woods https://www.morsmordre.net/t11208-skrytka-bankowa-nr-2441#344725 https://www.morsmordre.net/t11209-ian-smith#344726
Re: Kamienny wiatrak [odnośnik]13.12.23 16:19
Imię Rodericka, znajomo skrócone, sprawiło, że odwrócił na moment wzrok, zawieszając spojrzenie gdzieś w przestrzeni, po drugiej stronie polowego szpitala. Opuszkiem kciuka potarł bezwiednie knykcie drugiej dłoni. Choć minęło już sporo czasu, to wspomnienie przyjaciela wciąż powodowało nieprzyjemny ścisk w żołądku, a w gardle rosła niemożliwa do przełknięcia gula. Stracił już na tej wojnie wiele osób – bliższych i dalszych, członków rodziny i towarzyszy we wspólnej walce – ale w śmierci Rodericka było coś niewłaściwego, z czym nie potrafił się pogodzić i pójść dalej. Smith nie poległ w walce, nie pozwolono mu zginąć tak, jak żył – ze śmiechem na ustach i wysoko uniesioną głową; został pojmany i zamknięty, zapewne torturowany i upokorzony, a później związany i stracony: na oczach dziesiątek czarodziejów i czarownic, którzy prawdopodobnie jeszcze parę miesięcy wcześniej kibicowali mu na boisku, a wtedy – urządzili sobie z jego śmierci spektakl. Gdy William o tym myślał, robiło mu się niedobrze; a myślał często – zwłaszcza wtedy, w sierpniu, zaraz po tym, jak wieści o egzekucji do niego dotarły. Przełknął ślinę, starając się odepchnąć wspomnienia od siebie, ale w towarzystwie Iana – tak podobnego do swojego brata – było to wyjątkowo trudne. – Martwi się – wtrącił, choć było to chyba oczywiste; wiedział, jak smakował niepokój, który targał nim za każdym razem, gdy z zasięgu wzroku znikała mu Amelia. Nie wyobrażał sobie, jak musiała się czuć pani Smith, zwłaszcza po tym, jak straciła jednego z synów. – Nie wie, gdzie jesteś? – podjął, wracając spojrzeniem do Iana. Brwi powędrowały mu w górę, płuca znów wypełniło mu poczucie winy. Czasami ogarniały go wątpliwości, czy to, co robił – szkolenie młodych lotników, przygotowywanie ich do akcji, w których nie powinni nigdy brać udziału – było właściwe. Ale z drugiej strony: wojna nie miała w zwyczaju pytać, czy chciało się w niej uczestniczyć. Któregoś dnia miała zapukać do drzwi ich wszystkich, a im lepiej będą wtedy przygotowani – tym większe będą mieć szanse na przeżycie.
Nie poganiał go, gdy urwał zdanie w połowie, w pierwszej chwili przyglądając mu się cierpliwie – a później odwracając wzrok, żeby upić łyk wody, pozwalając mu w spokoju zebrać myśli. Nie dziwiło go to, że miał wątpliwości; zdziwiłoby go bardziej, gdyby ich nie miał. Było wiele sytuacji, w którym on sam był już pewien końca; w Azkabanie zdążył pożegnać się z życiem, otoczony przez dementorów, niezdolny do wykrzesania z siebie wystarczających pokładów pozytywnej magii, żeby przywołać patronusa. Niemal codziennie wystawiał się na niebezpieczeństwo, latał ponad terenami opanowanymi przez wroga; wiedział też, że gdy po raz kolejny nadejdzie wezwanie od Harolda Longbottoma, stawi się na nie bez zawahania. – Chyba nikt z nas t-t-tego nie wie – przyznał. – Ale wydaje mi się – wiesz, mój ojciec zawsze mówił, że nawet po najd-d-dłuższym dniu zawsze przychodzi wieczór. Że nawet jeśli jest ciężko, to p-p-przyjdzie moment, w którym będziemy mogli usiąść przy kominku i razem odpocząć. Może nie wszyscy tego d-d-doczekamy – ale jak się ma w głowie p-p-perspektywę, że tak będzie, to jest trochę łatwiej – wyjaśnił swój punkt widzenia. On sam nie był pewien, czy wciąż o ten wieczór walczył dla siebie – czy już nie pogodził się z myślą, że powojenny świat będzie odbudowywało kolejne pokolenie, nie oni – ale kiedy myślał o Amelii, Ianie, dzieciakach z Oazy – to właściwie mu to chyba nie przeszkadzało.
Odwzajemnił uśmiech, po czym podniósł się z ławki, klepiąc go wcześniej lekko w łopatkę. – P-p-postaraj się porządnie – zaznaczył, spoglądając na niego spod uniesionych brwi; na ustach zatańczyło rozbawienie, ale głos miał poważny. – Bo jeśli dasz się zabić, to nap-p-prawdę się wkurzę – ostrzegł, nie wyjawiając, co tak naprawdę kryło się za tymi słowami; że w takim przypadku wściec miał się wyłącznie na siebie – i że byłoby to coś, czego nigdy nie zdołałby sobie samemu wybaczyć.

| zt x2 :pwease:




I came and I was nothing
and time will give us nothing
so why did you choose to lean on
a man you knew was falling?

William Moore
William Moore
Zawód : lotnik, łącznik, szkoleniowiec
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Żonaty
jeno odmień czas kaleki,
zakryj groby płaszczem rzeki,
zetrzyj z włosów pył bitewny,
tych lat gniewnych
czarny pył
OPCM : 30 +5
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 10 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 30
SPRAWNOŚĆ : 25
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t5432-william-moore https://www.morsmordre.net/t5459-bursztyn https://www.morsmordre.net/t12096-william-moore https://www.morsmordre.net/f376-irlandia-gory-derryveagh https://www.morsmordre.net/t5461-skrytka-bankowa-nr-1345 https://www.morsmordre.net/t5460-billy-moore

Strona 5 z 5 Previous  1, 2, 3, 4, 5

Kamienny wiatrak
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach