Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Derbyshire
Miasteczko Borrowash
Strona 1 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
AutorWiadomość
Miasteczko Borrowash
Borrowash to stare, angielskie miasteczko leżące na południu hrabstwa Derbyshire, nieopodal granicy z Leicestershire. Mieszka tu niespełna cztery tysiące mieszkańców, w tym niewielka ich część to społeczność czarodziejska, która żyje z niemagicznymi w zgodzie. Odwiedzając Borrowash można odnieść wrażenie, że zatrzymał się tu czas. Brakuje tu miejskich kamienic i licznych sklepów, są za to stare, angielskie domy, klimatyczne brukowane uliczki i niewielkie biznesy prowadzone od lat przez te same rodziny. Nawet po głównej ulicy niekiedy biega ptactwo gospodarskie. Przez miasteczko biegnie jednak ważna trasa kolejowa. W jego centralnej części znajduje się dworzec kolejowy z dwoma peronami. Niegdyś pociągi z Londynu zatrzymywały się tu dwa razy dziennie.
10 X?
Lichy, lecz mimo wszystko ciepły posiłek z przegotowanej kapusty i kromki chleba pomógł mu zagłuszyć nieprzyjemnie rozpraszający myśli głód. Tym razem udało mu się nie rozgotować warzywa, które jednak bez dodatku soli, czy przypraw było zwyczajnie mdłe. Biorąc pod uwagę rzeczywistość musiał się powoli przyzwyczajać, że jego posiłki będą wyglądały w ten właśnie sposób. Z marudnym westchnięciem dosiadł zaraz potem miotły domyślając się, że jego sowa musiała dotrzeć już do Dearborna. Sam musiał więc również już teraz podjąć wyprawy. Poprawił materiał wierzchniej szaty pod szyją. Przez nieustannie wiszącą w powietrzu wilgoć w przeciągu ostatniego tygodnia nie miał okazji porządnie przeschnąć więc teraz drażnił nozdrza mieszaniną lasu, potu i stęchlizny. Anthony przepasł się ramieniem magicznej torby w której prócz użytecznych w wyprawie eliksirów znajdował się skąpy prowiant oraz kilka podręcznych rzeczy umożliwiających obozowanie. Nie miał pojęcia na co się natkną podczas swoich poszukiwań. Czy uda im się trafić na wypatrzoną przez Jamesa grupę, czy będą się z nimi mijali przez dzień lub dwa...?
Dosiadł miotły pozostawiając swojego wierzchowca pod opieką Samuela. Mimo wszystko prawdopodobnie będzie zmuszony poruszać się przez lasy i okolicę, a w przypadku tej akcji miotła była dyskretniejszym i odpowiedniejszym środkiem transportu. Zwłaszcza jeżeli miało przyjść im manewrować między pniami drzew w gęstych lasach lub działać już na terenie samych miasteczek lub ich okolicach. W każdym razie nie marnując więcej czasu wzbił się w powietrze.
Wyruszył wcześniej wiedząc, że jego stan zdrowia nie pozwala na zbytnie przeciążanie organizmu, a przecież musiał być we względnie dobrej formie. W połowie drogi i jeszcze chwilę przed zatrzymał się na odpoczynek. Na samym miejscu pojawił się idealnie o czasie. rezerwat Grengrasów był względnie bezpieczny, lecz to stąd mieli ruszyć w głąb hrabstwa, gdzie mogło na nich czekać już dosłownie wszystko.
- Staraj się lecieć nisko. I tak jak pisałem - najpierw stronę Matlock, a potem dalej w kierunku Belper. Będę leciał za tobą - zakomunikował zwięźle i nie chodziło tu tylko o to, że Cedric ze swoim bystrym spojrzeniem łatwiej dopatrzy się we mgle czegoś niepokojącego, a o fakt, że Anthony sam potrzebował trzymać pieczę nad tyłami. Dziwny niepokój sprawiał, że nie ufał w to, że ktokolwiek będzie wstanie to zrobić lepiej od niego.
|k6 na psychozę
Lichy, lecz mimo wszystko ciepły posiłek z przegotowanej kapusty i kromki chleba pomógł mu zagłuszyć nieprzyjemnie rozpraszający myśli głód. Tym razem udało mu się nie rozgotować warzywa, które jednak bez dodatku soli, czy przypraw było zwyczajnie mdłe. Biorąc pod uwagę rzeczywistość musiał się powoli przyzwyczajać, że jego posiłki będą wyglądały w ten właśnie sposób. Z marudnym westchnięciem dosiadł zaraz potem miotły domyślając się, że jego sowa musiała dotrzeć już do Dearborna. Sam musiał więc również już teraz podjąć wyprawy. Poprawił materiał wierzchniej szaty pod szyją. Przez nieustannie wiszącą w powietrzu wilgoć w przeciągu ostatniego tygodnia nie miał okazji porządnie przeschnąć więc teraz drażnił nozdrza mieszaniną lasu, potu i stęchlizny. Anthony przepasł się ramieniem magicznej torby w której prócz użytecznych w wyprawie eliksirów znajdował się skąpy prowiant oraz kilka podręcznych rzeczy umożliwiających obozowanie. Nie miał pojęcia na co się natkną podczas swoich poszukiwań. Czy uda im się trafić na wypatrzoną przez Jamesa grupę, czy będą się z nimi mijali przez dzień lub dwa...?
Dosiadł miotły pozostawiając swojego wierzchowca pod opieką Samuela. Mimo wszystko prawdopodobnie będzie zmuszony poruszać się przez lasy i okolicę, a w przypadku tej akcji miotła była dyskretniejszym i odpowiedniejszym środkiem transportu. Zwłaszcza jeżeli miało przyjść im manewrować między pniami drzew w gęstych lasach lub działać już na terenie samych miasteczek lub ich okolicach. W każdym razie nie marnując więcej czasu wzbił się w powietrze.
Wyruszył wcześniej wiedząc, że jego stan zdrowia nie pozwala na zbytnie przeciążanie organizmu, a przecież musiał być we względnie dobrej formie. W połowie drogi i jeszcze chwilę przed zatrzymał się na odpoczynek. Na samym miejscu pojawił się idealnie o czasie. rezerwat Grengrasów był względnie bezpieczny, lecz to stąd mieli ruszyć w głąb hrabstwa, gdzie mogło na nich czekać już dosłownie wszystko.
- Staraj się lecieć nisko. I tak jak pisałem - najpierw stronę Matlock, a potem dalej w kierunku Belper. Będę leciał za tobą - zakomunikował zwięźle i nie chodziło tu tylko o to, że Cedric ze swoim bystrym spojrzeniem łatwiej dopatrzy się we mgle czegoś niepokojącego, a o fakt, że Anthony sam potrzebował trzymać pieczę nad tyłami. Dziwny niepokój sprawiał, że nie ufał w to, że ktokolwiek będzie wstanie to zrobić lepiej od niego.
|k6 na psychozę
Find your wings
The member 'Anthony Skamander' has done the following action : Rzut kością
#1 'k6' : 5
--------------------------------
#2 'Zdarzenia' :
#1 'k6' : 5
--------------------------------
#2 'Zdarzenia' :
Zakrztusiłem się gorącą zupą z dużą ilością fasoli, kiedy odczytałem przyniesiony przez kilkoma dniami list od Skamandera. Byłem przygotowany na wiele, lecz tego, że trafię pod jego dowództwo się nie spodziewałem. Ledwie wlana do talerza zupa poparzyła mi podniebienie i przełyk, krztusiłem się czytając list, a w oczach stanęły mi łzy. Co prawda nie z żalu przez tę wiadomość, a bólu przełyku, lecz łatwo można było się pomylić. Kto, na gacie Merlina, pomyślał, że to będzie dobry pomysł? Współpracowaliśmy już ze sobą, gdy musieliśmy, dogadywaliśmy się, bo nie mogłem odmówić Skamanderowi profesjonalizmu, lecz jak dotąd działaliśmy jako równi sobie aurorzy. Myśl o tym, że teraz to on będzie wydawał rozkazy, rządził mną i rządził się w ogóle była nie do zniesienia. Przełknąwszy tę cholerną zupę dopadłem do dzbanka z zimną wodą, by ukoić ból. Zaraz po tym przetarłem dłonią twarz, na której malowało się wciąż zaskoczenie i złość zarazem. Moje życie i tak stało się dość trudne, los mógłby mnie oszczędzić chociażby na polu zawodowym, bo robotę aurora w tym momencie wykonywałem w ramach wolontariatu, lecz nie... Musiałem to jednak znieść z godnością. Nie poniżyłbym się pisząc do zastępcy Kierana Rinehearta z sugestią, że to nie jest dobry pomysł i nie powinniśmy pracować razem w taki sposób. Nie dałbym tez Skamanderowi podobnej satysfakcji. Zamierzałem zachować się profesjonalnie jak na mężczyznę przystało, choć w głębi ducha coś mnie kłuło. Duma i godność. Godność, bo wiedziałem, że Skamander i jego nabrzmiałe ego spróbują ją zdeptać. Duma, bo najwyraźniej awansowano go - honorowo - przede mną. Ja na tę chwilę nie miałem pod sobą grupy innych aurorów, a byliśmy w tym samym wieku, razem dostaliśmy się na kurs, razem go skończyliśmy i w tym samym czasie odbywaliśmy staż. Moje ego cierpiało, wiedziałem jednak, że innej drogi jak przecierpieć to nie ma.
Dlatego nieopodal Borrowah stawiłem się krótko po tym jak dostałem list od Skamandera o wytropionej przez Jamesa grupie szmalcowników. Akurat kończyłem robotę w Szkocji - którą przerwałbym, gdyby zaszła taka konieczność - i teleportowałem się od razu do Derbyshire. Szczęśliwie miałem przy sobie miotłę. Konieczność podróży do Oazy, otwieranie portalu byłoby zbyt czasochłonne, a na to nie mogłem sobie pozwolić.
- W porządku - mruknąłem jedynie w odpowiedzi na jego polecenie. Nie był to takie zły pomysł, na miotle akurat latałem lepiej od niego, lecz i tak ton w jakim mi to zakomunikował - zdecydowanie władczy - był dla mnie jak ostry kamień w bucie. Niby mogłem iść dalej, ale niewątpliwie przeszkadzał i z każdym kilometrem będzie przeszkadzał coraz bardziej.
Leciałem w stronę Matlock, dość nisko, ale ostrożnie, aby w razie potrzeby ukryć się między drzewami, a różdżkę trzymałem w pogotowiu. Co jakiś czas niewerbalnie rzucałem zaklęcie, aby wykryć, czy w okolicy nie nałożono pułapki, nie ma kogoś obcego - a kiedy już wyczułem cudzą obecność, to zaraz dołączył do tego przedziwny warkot. Gestem lewej ręki zwróciłem na siebie uwagę Skamandera i wskazałem mu kierunek, z którego ów dziwny warkot dochodził. Podlecieliśmy w tamtym kierunku ostrożnie, a z pomiędzy drzew wyłoniła się betonowa ulica, prowadząca do miasteczka Borrowash. Chyba nigdy dotąd czegoś takiego nie widziałem, za rzadko bywałem pośród mugoli, by móc stwierdzić co to jest. Wielkie metalowe pudło na czterech kołach, a w środku, przez szybę dostrzegłem mężczyznę w mugolskim ubraniu. Nie musiałem słyszeć co mówi, by wiedzieć, że przeklina.
- Wiesz co to jest? - zastanowiłem się, ale jeszcze nie podleciałem bliżej metalowego pudła, z którego dobiegł nas znów przedziwny warkot.
| k100 na poazkabanowe konsekwencje
Dlatego nieopodal Borrowah stawiłem się krótko po tym jak dostałem list od Skamandera o wytropionej przez Jamesa grupie szmalcowników. Akurat kończyłem robotę w Szkocji - którą przerwałbym, gdyby zaszła taka konieczność - i teleportowałem się od razu do Derbyshire. Szczęśliwie miałem przy sobie miotłę. Konieczność podróży do Oazy, otwieranie portalu byłoby zbyt czasochłonne, a na to nie mogłem sobie pozwolić.
- W porządku - mruknąłem jedynie w odpowiedzi na jego polecenie. Nie był to takie zły pomysł, na miotle akurat latałem lepiej od niego, lecz i tak ton w jakim mi to zakomunikował - zdecydowanie władczy - był dla mnie jak ostry kamień w bucie. Niby mogłem iść dalej, ale niewątpliwie przeszkadzał i z każdym kilometrem będzie przeszkadzał coraz bardziej.
Leciałem w stronę Matlock, dość nisko, ale ostrożnie, aby w razie potrzeby ukryć się między drzewami, a różdżkę trzymałem w pogotowiu. Co jakiś czas niewerbalnie rzucałem zaklęcie, aby wykryć, czy w okolicy nie nałożono pułapki, nie ma kogoś obcego - a kiedy już wyczułem cudzą obecność, to zaraz dołączył do tego przedziwny warkot. Gestem lewej ręki zwróciłem na siebie uwagę Skamandera i wskazałem mu kierunek, z którego ów dziwny warkot dochodził. Podlecieliśmy w tamtym kierunku ostrożnie, a z pomiędzy drzew wyłoniła się betonowa ulica, prowadząca do miasteczka Borrowash. Chyba nigdy dotąd czegoś takiego nie widziałem, za rzadko bywałem pośród mugoli, by móc stwierdzić co to jest. Wielkie metalowe pudło na czterech kołach, a w środku, przez szybę dostrzegłem mężczyznę w mugolskim ubraniu. Nie musiałem słyszeć co mówi, by wiedzieć, że przeklina.
- Wiesz co to jest? - zastanowiłem się, ale jeszcze nie podleciałem bliżej metalowego pudła, z którego dobiegł nas znów przedziwny warkot.
| k100 na poazkabanowe konsekwencje
becomes law
resistance
becomes duty
The member 'Cedric Dearborn' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 84
'k100' : 84
Mrużył podczas lotu powieki chcąc ochronić je przed zimnym, wysuszającym wiatrem. Do jego uszu dochodził jedynie furkoczący dźwięk powiewającego na wietrze materiału. Co jakiś czas oglądał się za siebie powielając inkantacje na wywoływanie wroga. Momentami przez to zostawał w tyle co musiał nadrabiać. Podążał wówczas lot w lot za Cedriciem, którego bystre oczy odnajdywały najlepszy szlak pozwalający uniknąć nieprzyjemnych niespodzianek w postaci zwisających, nagich gałęzi ginących na tle jesiennego lasu. Wzrok z pleców aurora przesunął na lewą rękę dającą sygnał na to, że coś wyłapał. Po zmianie kierunku uzbroił prawą rękę w różdżkę. Przygotowany na wszystko zbliżał się do źródła furkotu. Zawisł w powietrzu koło Dearborna z uwagą, ciekawością i zmieszaniem wlepiając spojrzenie w odkrycie.
- Wiesz co to jest?
Anthony uniósł jasną brew ku górze zerkając na towarzysza, jakby próbując dowiedzieć się w pierwszej kolejności czy powinien. Cedric był jednak poważny. Nie powinien - Nie - mrukną więc analizując spojrzeniem machinę - wygląda jak jakaś abominacja Błędnego ze skrzynką - Jeżeli służyło do transportu to wydawało się wyjątkowo nieergonomiczne biorąc pod uwagę rozmach urządzenia i to, że w środku znajdowała się tylko jedna osoba. Ubyła ubrana po mugolsku - dzięki czemu znalezisko przestało być specjalnie zadziwiające. Mugole nigdy nie byli mistrzami zarządzania przestrzenią, praktyczności. Czemu to jednak było takie głośne...? - Wykryłes jeszcze kogoś w okolicy...? - pomyślał na głos zastanawiając się, czy Cedric ma jakiś pomysł. Jak gdyby w tym samym czasie maszyna zamilkła, a mugol podniósł jeszcze większy lament - Otoczymy go, a potem go przyciśniesz i zobaczymy - co powie, co zrobi, jak się zachowa. Zaproponował. Pochylił przy tym głowę ku Cedricowi nie zdejmując przy tym spojrzenia z obcego mężczyzny. Dearborn potrafił robić groźną minę, a jeżeli ten człowiek naprawdę był sam to powinien szybko pęknąć. W zależności od tego jak zareaguje, Skamander zamierzał zastanowić się co dalej. Miał ciągle na uwadze co tu robili, jednak, jeżeli szukali ludzi Malfoya to ten mugol mógł być ich celem. Był osobliwy. Poruszał się czymś... też osobliwym, głośnym. Może Ministerstwo miało powodu do tego by się kręcić w tej okolicy.
Poczekał aż Cedric przytaknie, a potem wyłonił się z lasu i zaczął lewitować na miotle dookoła znaleziska.
- Wiesz co to jest?
Anthony uniósł jasną brew ku górze zerkając na towarzysza, jakby próbując dowiedzieć się w pierwszej kolejności czy powinien. Cedric był jednak poważny. Nie powinien - Nie - mrukną więc analizując spojrzeniem machinę - wygląda jak jakaś abominacja Błędnego ze skrzynką - Jeżeli służyło do transportu to wydawało się wyjątkowo nieergonomiczne biorąc pod uwagę rozmach urządzenia i to, że w środku znajdowała się tylko jedna osoba. Ubyła ubrana po mugolsku - dzięki czemu znalezisko przestało być specjalnie zadziwiające. Mugole nigdy nie byli mistrzami zarządzania przestrzenią, praktyczności. Czemu to jednak było takie głośne...? - Wykryłes jeszcze kogoś w okolicy...? - pomyślał na głos zastanawiając się, czy Cedric ma jakiś pomysł. Jak gdyby w tym samym czasie maszyna zamilkła, a mugol podniósł jeszcze większy lament - Otoczymy go, a potem go przyciśniesz i zobaczymy - co powie, co zrobi, jak się zachowa. Zaproponował. Pochylił przy tym głowę ku Cedricowi nie zdejmując przy tym spojrzenia z obcego mężczyzny. Dearborn potrafił robić groźną minę, a jeżeli ten człowiek naprawdę był sam to powinien szybko pęknąć. W zależności od tego jak zareaguje, Skamander zamierzał zastanowić się co dalej. Miał ciągle na uwadze co tu robili, jednak, jeżeli szukali ludzi Malfoya to ten mugol mógł być ich celem. Był osobliwy. Poruszał się czymś... też osobliwym, głośnym. Może Ministerstwo miało powodu do tego by się kręcić w tej okolicy.
Poczekał aż Cedric przytaknie, a potem wyłonił się z lasu i zaczął lewitować na miotle dookoła znaleziska.
Find your wings
Anthony Skamander tak rzadko przyznawał się do błędu i niewiedzy, że nie zdziwiłbym się, gdyby nawet teraz zaczął wymyślać na poczekaniu jakąś teorię o tej warczącej skrzyni na kółkach, lecz o dziwo nawet i jego zdawało się to zaskoczyć. Mugolski świat nieustannie zadziwiał czarodziejów takich jak my, którzy nigdy nie mieli z nim do czynienia, znali go jedynie ze strzępków opowieści jakie padały z ust znajomych mugolskiego pochodzenia - a i one jednym uchem wpadały, drugim wypadały.
- Może to jakiś rodzaj domu... na kołach - zastanowiłem się cicho, nie odrywając ani na chwilę wzroku od tej dziwnej rzeczy, która rzeczywiście trochę przypominała Błędnego Rycerza, jednakże nie do końca. Z tego co widziałem, to z przodu było miejsce tylko dla kierowcy i pasażera. Co miał w tej skrzyni? I dlaczego, na Merlina, to tak potwornie śmierdziało? Gdyśmy podlecieli odrobinę bliżej, zaczął mnie drażnić smród spalin, jakby coś się tam paliło.
Na Skamandera spojrzałem dopiero, kiedy zapytał o innych w okolicy. Przecząco pokręciłem głową.
- Jesteśmy tylko my i on. Zaczekaj, sprawdzę jeszcze, czy to aby na pewno nie jest jakaś... Zasadzka z mugolskiego wynalazku. Nie zdziwiłbym się - wyrzekłem cicho, ostrzegawczym tonem, aby Skamander wstrzymał się jeszcze moment z leceniem dalej. Nie musiałem mu tłumaczyć co miałem zamiar zrobić, pewnie to wiedział. Krótkie machnięcie różdżką i wyszeptane pod nosem Carpiene, a zaraz po tym Hexa revelio, upewniło mnie jednak w tym, że możemy się zbliżyć.
- Podlecę od jego strony, ty z drugiej strony, tam chyba też są drzwi - zaproponowałem, po czym mocniej zacisnąłem dłonie na trzonku miotły i pochyliłem się nad nią, lecąc szybciej w kierunku tego czegoś. Jednocześnie w palcach prawej ręki trzymałem też różdżkę. Może to był mugol, a może nie. Nie zdziwiłbym się, gdyby próbowano ich wykorzystać w celu stworzenia pułapki na tych, którzy chcieli im pomóc.
Zawisłem na miotle z metr nad ziemią, tak, aby mój wzrok znalazł się na wysokości spojrzenia mężczyzny. Był starszy ode mnie o jakieś dwie dekady, jego twarz zdążył naznaczyć już czas i plamy wątrobowe, a krzaczaste brwi marszczyły się w wyrazie zniecierpliwienia. Na początku mnie nie zauważył. Coś kręcił przy kolejnym kole, które przypominało mi drewniany ster na statku. Różdżkę trzymałem w pogotowiu i zastukałem nią mocno w szybę, która mnie od niego oddzielała. Mężczyzna podskoczył, krzyknął, spojrzał na mnie i wykonał dziwny gest. Palcami dotknął czoła, potem piersi, lewego ramienia, a potem prawego ramienia. Zielonego pojęcia nie miałem co to może znaczyć. To jakiś czar?
- Ręce na widoku - rzuciłem do niego ostro, zaklęciem sprawiając, że oddzielająca nas szyba po prostu zniknęła i mógł mnie usłyszeć.
- Na Boga... - wymamrotał mężczyzna.
- Co to jest? - spytałem, nie opuszczając z niego wzroku.
- Ty mnie pytasz co to jest?! CO TO JEST - zagrzmiał oburzony, ręką wskazując na moją miotłę, lecz nie podążyłem wzrokiem za tym gestem.
- Miotła jak każda inna. Zadałem pytanie.
- Odejdźcie stąd, zostawcie mnie, nic nie zrobiłem, chcę tylko bezpiecznie odjechać do domu, mam... mam zadanie... muszę tam dotrzeć. Ludzie będą ginąć - zaczął mówić nieznajomy, a w jego głosie wyraźnie rozbrzmiewało poddenerwowanie i skonfundowanie, kiedy obrócił głowę i dostrzegł Skamandera po drugiej stronie samochodu.
- Może to jakiś rodzaj domu... na kołach - zastanowiłem się cicho, nie odrywając ani na chwilę wzroku od tej dziwnej rzeczy, która rzeczywiście trochę przypominała Błędnego Rycerza, jednakże nie do końca. Z tego co widziałem, to z przodu było miejsce tylko dla kierowcy i pasażera. Co miał w tej skrzyni? I dlaczego, na Merlina, to tak potwornie śmierdziało? Gdyśmy podlecieli odrobinę bliżej, zaczął mnie drażnić smród spalin, jakby coś się tam paliło.
Na Skamandera spojrzałem dopiero, kiedy zapytał o innych w okolicy. Przecząco pokręciłem głową.
- Jesteśmy tylko my i on. Zaczekaj, sprawdzę jeszcze, czy to aby na pewno nie jest jakaś... Zasadzka z mugolskiego wynalazku. Nie zdziwiłbym się - wyrzekłem cicho, ostrzegawczym tonem, aby Skamander wstrzymał się jeszcze moment z leceniem dalej. Nie musiałem mu tłumaczyć co miałem zamiar zrobić, pewnie to wiedział. Krótkie machnięcie różdżką i wyszeptane pod nosem Carpiene, a zaraz po tym Hexa revelio, upewniło mnie jednak w tym, że możemy się zbliżyć.
- Podlecę od jego strony, ty z drugiej strony, tam chyba też są drzwi - zaproponowałem, po czym mocniej zacisnąłem dłonie na trzonku miotły i pochyliłem się nad nią, lecąc szybciej w kierunku tego czegoś. Jednocześnie w palcach prawej ręki trzymałem też różdżkę. Może to był mugol, a może nie. Nie zdziwiłbym się, gdyby próbowano ich wykorzystać w celu stworzenia pułapki na tych, którzy chcieli im pomóc.
Zawisłem na miotle z metr nad ziemią, tak, aby mój wzrok znalazł się na wysokości spojrzenia mężczyzny. Był starszy ode mnie o jakieś dwie dekady, jego twarz zdążył naznaczyć już czas i plamy wątrobowe, a krzaczaste brwi marszczyły się w wyrazie zniecierpliwienia. Na początku mnie nie zauważył. Coś kręcił przy kolejnym kole, które przypominało mi drewniany ster na statku. Różdżkę trzymałem w pogotowiu i zastukałem nią mocno w szybę, która mnie od niego oddzielała. Mężczyzna podskoczył, krzyknął, spojrzał na mnie i wykonał dziwny gest. Palcami dotknął czoła, potem piersi, lewego ramienia, a potem prawego ramienia. Zielonego pojęcia nie miałem co to może znaczyć. To jakiś czar?
- Ręce na widoku - rzuciłem do niego ostro, zaklęciem sprawiając, że oddzielająca nas szyba po prostu zniknęła i mógł mnie usłyszeć.
- Na Boga... - wymamrotał mężczyzna.
- Co to jest? - spytałem, nie opuszczając z niego wzroku.
- Ty mnie pytasz co to jest?! CO TO JEST - zagrzmiał oburzony, ręką wskazując na moją miotłę, lecz nie podążyłem wzrokiem za tym gestem.
- Miotła jak każda inna. Zadałem pytanie.
- Odejdźcie stąd, zostawcie mnie, nic nie zrobiłem, chcę tylko bezpiecznie odjechać do domu, mam... mam zadanie... muszę tam dotrzeć. Ludzie będą ginąć - zaczął mówić nieznajomy, a w jego głosie wyraźnie rozbrzmiewało poddenerwowanie i skonfundowanie, kiedy obrócił głowę i dostrzegł Skamandera po drugiej stronie samochodu.
becomes law
resistance
becomes duty
Być może gdyby okoliczności były inne, Anthony pokusiłby się o dywagowanie albo śmielsze przypuszczenie, lecz nie kiedy byli w trakcie rozeznania. Sam uważniej, nieufnie przyglądał się temu co widział. Cedric do tego nie wykrył nikogo więcej w okolicy. Wyglądało na to, że faktycznie byli tu tylko we trójkę. Niepokojąca jednak była wielka skrzynia o nieznanej zawartości. Jak najbardziej mogła być to zasadzka dlatego też Skamander cierpliwie czekał na ekspertyzę swojego towarzysza. Posiadanie kogoś takiego przy sobie sprawiało, że czuł się pewniej, a współpraca zazębiała się w sposób wyjątkowo satysfakcjonujący.
W porozumieniu opracowali plan działania, który zaczęli realizować. Nie schodząc z miotły, unosząc się nad ziemią, okrążył pojazd z drugiej strony tak by znaleźć się przy drugich drzwiach odgradzając tym samym mężczyźnie z wnętrza drugą drogę ucieczki. Różdżkę miał wyciągniętą i skierowaną na pękającego pod naciskiem Cedrika mężczyznę. Poszło wyjątkowo łatwo. Człowiek ten wydawał się być autentycznie przerażony i zdezorientowany. Miał zadanie.
- Skoro chcesz odjechać to czemu stoisz w miejscu - złapał go za słówka mrużąc przy tym powieki
- Ja, ja nie mogę, ja... BARDZO BYM CHCIAŁ, NAPRAWDĘ, ALE BAK JEST PUSTY - w panice przyśpieszył zeznanie po tym, jak Skamander zaklęciem zmusił drzwi ciężarówki do tego by się otworzyły. Pobladł bardziej, podniósł wyżej ręce. Anthony nie miał pojęcia co ten miał przez to na myśli ale brzmiało to, jakby to był istotny problem tej machiny. Tak w ogóle bezpieczniej będzie, jeżeli on z niej wyjdzie. Nie znali w końcu ciągle zastosowania ciężarówki.
- Wyjdź. Ręce na wierzchu - nakazał. Kierowca chciał otworzyć usta by coś powiedzieć, lecz ostatecznie zacisnął je w wąską kreskę i z zakłopotaniem zaczął przeciskać się z siedzenia kierowcy na pasażera by ostatecznie wypełznąć na utwardzoną drogę. Gorączkowo zerkając na Cedricka znajdującego się za jego plecami, a zaraz i przed nim. Skamander zachowując bezpieczną odległość lewitował na miotle - Jakie jest twoje zadanie. Co to jest i co w tym jest - skinieniem głowy wskazał wielką, zabudowaną skrzynię. Zszedł przy tym z tonu. Z przesłuchującego na bardziej skory do pertraktacji, wyjaśnień. Jeżeli Cedric był złym aurorem to Anthony teraz przejmował pałeczkę jako ten dobry - Nie zrobimy ci krzywdy - Nie wiedział jeszcze czy okłamywał mężczyznę. Nie miało to jednak na ten moment większego znaczenia - Masz szczęście, że to my na ciebie trafiliśmy bo w okolicy grasują ludzie, którzy faktycznie mogliby chcieć cię skrzywdzić. Twoje urządzenie jest strasznie głośne, przyciąga uwagę... - tłumaczył starając się wyłożyć mu, że mimo wszystko nie byli tymi złymi - Być może będziemy mogli ci pomóc. Musimy jednak wiedzieć co robisz i po co - Mugol wydawał się przez chwilę walczyć z sobą. Sytuacja była dla niego wyraźnie stresująca i być może właśnie to przelało czarę. Zaczął mówić o transporcie ubrań do mugolskich kryjówek. Dużej ilości zimowych ubrań, które znajdowały się na naczepie, której tylnie drzwi uchylił. Powoli to nabierało sensu. Nic dziwnego, że Ministerstwo prowadziło patrole w tej okolicy, skoro znajdowały się tu mugolskie Kryjówki.
- I jaki jest właściwie problem. Nie możesz napełnić baku od nowa? - Skamander nie zdawał sobie sprawy z tego, że bak potrzebował konkretnego materiału, a sama benzyna nie była tak podręcznym paliwem co sama magia.
W porozumieniu opracowali plan działania, który zaczęli realizować. Nie schodząc z miotły, unosząc się nad ziemią, okrążył pojazd z drugiej strony tak by znaleźć się przy drugich drzwiach odgradzając tym samym mężczyźnie z wnętrza drugą drogę ucieczki. Różdżkę miał wyciągniętą i skierowaną na pękającego pod naciskiem Cedrika mężczyznę. Poszło wyjątkowo łatwo. Człowiek ten wydawał się być autentycznie przerażony i zdezorientowany. Miał zadanie.
- Skoro chcesz odjechać to czemu stoisz w miejscu - złapał go za słówka mrużąc przy tym powieki
- Ja, ja nie mogę, ja... BARDZO BYM CHCIAŁ, NAPRAWDĘ, ALE BAK JEST PUSTY - w panice przyśpieszył zeznanie po tym, jak Skamander zaklęciem zmusił drzwi ciężarówki do tego by się otworzyły. Pobladł bardziej, podniósł wyżej ręce. Anthony nie miał pojęcia co ten miał przez to na myśli ale brzmiało to, jakby to był istotny problem tej machiny. Tak w ogóle bezpieczniej będzie, jeżeli on z niej wyjdzie. Nie znali w końcu ciągle zastosowania ciężarówki.
- Wyjdź. Ręce na wierzchu - nakazał. Kierowca chciał otworzyć usta by coś powiedzieć, lecz ostatecznie zacisnął je w wąską kreskę i z zakłopotaniem zaczął przeciskać się z siedzenia kierowcy na pasażera by ostatecznie wypełznąć na utwardzoną drogę. Gorączkowo zerkając na Cedricka znajdującego się za jego plecami, a zaraz i przed nim. Skamander zachowując bezpieczną odległość lewitował na miotle - Jakie jest twoje zadanie. Co to jest i co w tym jest - skinieniem głowy wskazał wielką, zabudowaną skrzynię. Zszedł przy tym z tonu. Z przesłuchującego na bardziej skory do pertraktacji, wyjaśnień. Jeżeli Cedric był złym aurorem to Anthony teraz przejmował pałeczkę jako ten dobry - Nie zrobimy ci krzywdy - Nie wiedział jeszcze czy okłamywał mężczyznę. Nie miało to jednak na ten moment większego znaczenia - Masz szczęście, że to my na ciebie trafiliśmy bo w okolicy grasują ludzie, którzy faktycznie mogliby chcieć cię skrzywdzić. Twoje urządzenie jest strasznie głośne, przyciąga uwagę... - tłumaczył starając się wyłożyć mu, że mimo wszystko nie byli tymi złymi - Być może będziemy mogli ci pomóc. Musimy jednak wiedzieć co robisz i po co - Mugol wydawał się przez chwilę walczyć z sobą. Sytuacja była dla niego wyraźnie stresująca i być może właśnie to przelało czarę. Zaczął mówić o transporcie ubrań do mugolskich kryjówek. Dużej ilości zimowych ubrań, które znajdowały się na naczepie, której tylnie drzwi uchylił. Powoli to nabierało sensu. Nic dziwnego, że Ministerstwo prowadziło patrole w tej okolicy, skoro znajdowały się tu mugolskie Kryjówki.
- I jaki jest właściwie problem. Nie możesz napełnić baku od nowa? - Skamander nie zdawał sobie sprawy z tego, że bak potrzebował konkretnego materiału, a sama benzyna nie była tak podręcznym paliwem co sama magia.
Find your wings
Niezależnie od tego jakie odczucia wzbudzał we mnie Skamander prywatnie, to nie mogłem zaprzeczyć temu, że w naszym fachu zawsze był profesjonalistą i naprawdę silnym czarodziejem. Kłuło mnie to, kiedy obserwowałem jak potężne rzucał zaklęcia, unieruchamiając przeciwnika, nigdy jednak nie przyznawałem tego na głos; to była motywacja do jeszcze cięższej pracy nad sobą. Mimo że obaj mieliśmy już po trzydzieści lat na karku, to niekiedy odzywał się we mnie jakiś duch rywalizacji, niedojrzała chęć udowodnienia, że mogę go prześcignąć. Dlatego ego mnie zapiekło, gdy przeczytałem list od Aarona. Skamander pewnie się tego domyślał. Nie ukrywałem, że jego towarzystwo bynajmniej nie jest mi miłe, zresztą ze wzajemnością - obaj potrafiliśmy jednak te uprzedzenia trzymać na wodzy. Skupić się na tym, co istotne, podejść do tematu bez emocji. Oddzielić siebie od wykonywanej roboty. Może dlatego, o ironio, nigdy nie pracowało nam się razem naprawdę źle. Zawsze jednak była ta współpraca jako równi sobie aurorzy, teraz to on wydawał rozkazy, a ja musiałem je wypełniać - dlatego byłem pełen wątpliwości, czy tego nie wykorzysta.
- Czym jest ten bak? - spytałem, przyciągając na nowo uwagę mężczyzny, który zdenerwowany patrzył to na mnie, to na Skamandera.
Nie chciałem dać mu szansy, aby poczuł się zbyt pewnie. Wydawało mi się, że w ten sposób szybciej wyciągniemy z niego prawdę. Mugol, jak dotąd, nie stawiał żadnego oporu. Wyszedł z samochodu z rękoma w górze, stając obok mnie, a ja obniżyłem nieco lot, by nie górować nad nim znacznie. Milczałem, kiedy Skamander, przybrawszy łagodniejszy ton, zaczął go wypytywać o szczegóły. Co tu robił? Kim był? Mugol zaczął się tłumaczyć, a ja słuchałem tego z uwagą, przypatrując mu się spod zmrużonych powiek. Musiałem jednak przyznać, że jego opowieść układała się w logiczną całość. Nie rozumiałem jedynie wciąż dlaczego stanął i nie ruszył dalej. Urządzenie, które nazywał ciężarówką, popsuło się?
- Potrzebuje naprawy? - spytałem.
- No przecież mówię, że paliwa nie ma, to czym mam napełnić bak... - powiedział zniecierpliwiony mugol. - Gdybym miał kanister, to bym go napełnił. Bez paliwa nie ruszy - wytłumaczył.
- Czym jest to paliwo?
- Chodzi o benzynę. Taki płyn do baku...
Przeniosłem wzrok na Skamandera. Z całej tej gadaniny mugola rozumiałem, że potrzebny był mu jakiś eliksir, żeby napełnić bak. A jeśli tak, to sprawa malowała się raczej marnie, bo nie mieliśmy takiego eliksiru.
- Sprawdzę co jest w tej skrzyni - oznajmiłem, spoglądając na Skamandera, czy nie wyrazi protestu. Chciałem jedynie upewnić się, czy w tej ciężarówce rzeczywiście są ubrania dla potrzebujących, jak nas przekonywał. Obleciałem na miotle samochód i wymierzyłem różdżką w tylne drzwi (a przynajmniej tak to wyglądało. W środku było kilka worków. Zaklęciem otworzyłem jeden i zaczęły wylatywać z niego ubrania, głównie grube swetry, kożuchy i futra.
- O w mordę... - wymamrotał mugol, który podreptał za mną.
- Nie kłamie - zawołałem do Anthony'ego. Kożuchy wylądowały znów w worze, a ja zamknąłem drzwi. - Gdzie masz to zawieźć? To daleko stąd?
- Czym jest ten bak? - spytałem, przyciągając na nowo uwagę mężczyzny, który zdenerwowany patrzył to na mnie, to na Skamandera.
Nie chciałem dać mu szansy, aby poczuł się zbyt pewnie. Wydawało mi się, że w ten sposób szybciej wyciągniemy z niego prawdę. Mugol, jak dotąd, nie stawiał żadnego oporu. Wyszedł z samochodu z rękoma w górze, stając obok mnie, a ja obniżyłem nieco lot, by nie górować nad nim znacznie. Milczałem, kiedy Skamander, przybrawszy łagodniejszy ton, zaczął go wypytywać o szczegóły. Co tu robił? Kim był? Mugol zaczął się tłumaczyć, a ja słuchałem tego z uwagą, przypatrując mu się spod zmrużonych powiek. Musiałem jednak przyznać, że jego opowieść układała się w logiczną całość. Nie rozumiałem jedynie wciąż dlaczego stanął i nie ruszył dalej. Urządzenie, które nazywał ciężarówką, popsuło się?
- Potrzebuje naprawy? - spytałem.
- No przecież mówię, że paliwa nie ma, to czym mam napełnić bak... - powiedział zniecierpliwiony mugol. - Gdybym miał kanister, to bym go napełnił. Bez paliwa nie ruszy - wytłumaczył.
- Czym jest to paliwo?
- Chodzi o benzynę. Taki płyn do baku...
Przeniosłem wzrok na Skamandera. Z całej tej gadaniny mugola rozumiałem, że potrzebny był mu jakiś eliksir, żeby napełnić bak. A jeśli tak, to sprawa malowała się raczej marnie, bo nie mieliśmy takiego eliksiru.
- Sprawdzę co jest w tej skrzyni - oznajmiłem, spoglądając na Skamandera, czy nie wyrazi protestu. Chciałem jedynie upewnić się, czy w tej ciężarówce rzeczywiście są ubrania dla potrzebujących, jak nas przekonywał. Obleciałem na miotle samochód i wymierzyłem różdżką w tylne drzwi (a przynajmniej tak to wyglądało. W środku było kilka worków. Zaklęciem otworzyłem jeden i zaczęły wylatywać z niego ubrania, głównie grube swetry, kożuchy i futra.
- O w mordę... - wymamrotał mugol, który podreptał za mną.
- Nie kłamie - zawołałem do Anthony'ego. Kożuchy wylądowały znów w worze, a ja zamknąłem drzwi. - Gdzie masz to zawieźć? To daleko stąd?
becomes law
resistance
becomes duty
Prawdopodobnie całe przesłuchanie w oczach mugola brzmiało abstrakcyjnie. Pewna nuta zniecierpliwienia była coraz bardziej słyszalna w jego głosie. W końcu musiał się spowiadać z dość elementarnej wiedzy i ciągów przyczynowo skutkowych, które jednak nie były takimi oczywistymi w magicznym świecie. W świecie Skamandera i Dearborna nie było ciężarówek, benzyn. Przemieszczanie się nie wiązało się z takim harmidrem, a w przypadku uszkodzenia się magicznego środka transportu to wciąż pozostawał do wykorzystania szereg wygodnych zaklęć. Anthony wiedział, że mugolski świat był pełen ograniczeń, lecz nie wiedział, że aż tak.
Nie celował różdżką już w mugola. Dłoń zaciskająca różdżkę jednak wciąż zwisała wzdłuż tułowia w gotowości. Choć ton rozmowy stał się wygodniejszy i lżejszy to w dalszym ciągu dało się wyczuć pewną rezerwę. Skamander nie chciał by mugol w ich towarzystwie poczuł nadmiar swobody. Niech się skupi na odpowiadaniu na pytania, wyjaśnianiu co też robił. Szybka weryfikacja faktów poprzez Cedrica dała do zrozumienia, że nie kłamał i właściwie znalazł się w wyjątkowo patowej sytuacji. Skrzynia wehikułu pełna była zaopatrzenia.
- Kedleston, Selston, Buxton i Glossop - sapnął trochę ponuro, nieco niepewnie - Glossop jest najdalej. Trochę ponad 40 mil do niego będzie... pieszo to by było kilkanaście godzin. Kelston jest najbliżej ale to wciąż prawie 3 godziny w jedną stronę. Sam nie zepchnę ciężarówki z ulicy ale może w trójkę damy radę, tak by nie rzucała się w oczy. Może w Kelston mieliby benzyny... - walczył wyraźnie z sobą. Miał świadomość jak cenny miał ładunek i że nie powinien go od tak zostawiać, lecz jednocześnie zdawał sobie sprawę z tego, że inaczej nie będzie w stanie zdobyć paliwa.
- Nawet jeżeli znajdziesz tam alchemika, który zaopatrzy cię w potrzebne eliksiry do przemieszczania się to poruszanie się tym wehikułem będzie niebezpieczne - Skamander zszedł z miotły stykając podeszwy butów z twardą nawierzchnią asfaltu. Cedric również musiał zdać sobie sprawę z tego, że wymienione przez mężczyznę miejsca w dużej mierze pokrywały się ze szlakiem, który mieli przeczesać. Aktywność Ministerstwa w tym rejonie nie była więc przypadkowa.
- Da się tym więc tym poruszyć w tym stanie? - urządzenie miało koła, mężczyzna wspomniał coś o przepchaniu.
- Tak ale no... Do Kedleston to wciąż 8 mil.. - zaśmiał się nerwowo myśląc o przepychaniu trzytonowej ciężarówki przez cały ten dystans.
- Libramuto - wypowiedział kierując koniec różdżki na pojazd, chcąc zmniejszyć jego ciężar - Dearborn, sprawdź czy dasz radę go ruszyć - Mieli dwie miotły i spore pokłady magii. Osiem mil to nie był jakaś wyczynowa odległość. Mogli dać radę przeciągnąć bez większego kłopotu tego człowieka do miasteczka - Spróbowalibyśmy przetransportować cię do tego najbliższego miasta. Dostarczeniem odzieży do wskazanych miejsc zajmiemy się już my i nasi ludzie. Okolica jest dla - was, mugoli - Pana niebezpieczna - Skamander już myślał o tym by wysłać stosownego patronusa do Jamesa i Olivera w celu zmienienia planu działania na dziś. Powinni wszyscy spotkać się w Kedleston, przeorganizować, dostarczyć odzież i przy okazji lepiej rozeznać się w stanie i potrzebach ukrywających się na terenie Derby mugolach.
Nie celował różdżką już w mugola. Dłoń zaciskająca różdżkę jednak wciąż zwisała wzdłuż tułowia w gotowości. Choć ton rozmowy stał się wygodniejszy i lżejszy to w dalszym ciągu dało się wyczuć pewną rezerwę. Skamander nie chciał by mugol w ich towarzystwie poczuł nadmiar swobody. Niech się skupi na odpowiadaniu na pytania, wyjaśnianiu co też robił. Szybka weryfikacja faktów poprzez Cedrica dała do zrozumienia, że nie kłamał i właściwie znalazł się w wyjątkowo patowej sytuacji. Skrzynia wehikułu pełna była zaopatrzenia.
- Kedleston, Selston, Buxton i Glossop - sapnął trochę ponuro, nieco niepewnie - Glossop jest najdalej. Trochę ponad 40 mil do niego będzie... pieszo to by było kilkanaście godzin. Kelston jest najbliżej ale to wciąż prawie 3 godziny w jedną stronę. Sam nie zepchnę ciężarówki z ulicy ale może w trójkę damy radę, tak by nie rzucała się w oczy. Może w Kelston mieliby benzyny... - walczył wyraźnie z sobą. Miał świadomość jak cenny miał ładunek i że nie powinien go od tak zostawiać, lecz jednocześnie zdawał sobie sprawę z tego, że inaczej nie będzie w stanie zdobyć paliwa.
- Nawet jeżeli znajdziesz tam alchemika, który zaopatrzy cię w potrzebne eliksiry do przemieszczania się to poruszanie się tym wehikułem będzie niebezpieczne - Skamander zszedł z miotły stykając podeszwy butów z twardą nawierzchnią asfaltu. Cedric również musiał zdać sobie sprawę z tego, że wymienione przez mężczyznę miejsca w dużej mierze pokrywały się ze szlakiem, który mieli przeczesać. Aktywność Ministerstwa w tym rejonie nie była więc przypadkowa.
- Da się tym więc tym poruszyć w tym stanie? - urządzenie miało koła, mężczyzna wspomniał coś o przepchaniu.
- Tak ale no... Do Kedleston to wciąż 8 mil.. - zaśmiał się nerwowo myśląc o przepychaniu trzytonowej ciężarówki przez cały ten dystans.
- Libramuto - wypowiedział kierując koniec różdżki na pojazd, chcąc zmniejszyć jego ciężar - Dearborn, sprawdź czy dasz radę go ruszyć - Mieli dwie miotły i spore pokłady magii. Osiem mil to nie był jakaś wyczynowa odległość. Mogli dać radę przeciągnąć bez większego kłopotu tego człowieka do miasteczka - Spróbowalibyśmy przetransportować cię do tego najbliższego miasta. Dostarczeniem odzieży do wskazanych miejsc zajmiemy się już my i nasi ludzie. Okolica jest dla - was, mugoli - Pana niebezpieczna - Skamander już myślał o tym by wysłać stosownego patronusa do Jamesa i Olivera w celu zmienienia planu działania na dziś. Powinni wszyscy spotkać się w Kedleston, przeorganizować, dostarczyć odzież i przy okazji lepiej rozeznać się w stanie i potrzebach ukrywających się na terenie Derby mugolach.
Find your wings
Nigdy szczególnie nie interesował mnie mugolski świat. Dolinę Godryka, naturalnie, zamieszkiwali zarówno czarodzieje, jak i niemagiczni, dzieląc tę przestrzeń i koegzystując w bardzo zgodny sposób. Mugole chyba przywykli do dziwactw swoich sąsiadów i przestali zwracać na to uwagę. Jako dziecko spędzałem z ich dziećmi znacznie więcej czasu, wtedy też kojarzyłem więcej dzięki ich opowieściom. Pierwsze moje zauroczenie to była niemagiczna dziewczyna, przy której ujawniła się moja magia, a nikt nie chciał jej później uwierzyć. Gdy jednak poszedłem do Hogwartu przestałem mieć z niemagicznymi kontakt. Owszem, miałem znajomych z mugolskich rodzin, słuchałem ich historii, lecz traktowałem to jako ciekawostki. Mugolski świat wydawał mi się dziwaczny, a życie tych ludzi strasznie... Ciężkie. Trudne. Musieli radzić sobie bez pomocy magii i byli w tym całkiem sprytni, ale dzisiejszy dzień znów pokazał mi jakie to wszystko było nieporęczne i nie za dobrze przemyślane.
Po co im była tak wielka skrzynia na te wszystkie ubrania? Nie mogli tego poukładać w bardziej sensowny sposób oszczędzając miejsce? Dlaczego też mugol nie zabrał ze sobą zapasu eliksiru o nazwie benzyna, bądź chociaż alchemika? Tyle pytań, a ja nie byłem nawet pewien, czy chcę znać na nie odpowiedź, aby się nie rozczarować.
Wyglądało jednak na to, że mężczyzna mówił prawdę. To nie była zasadzka, pułapka z wykorzystaniem mugolskiego sprzętu, a utknął tu, pośrodku niczego, naprawdę. Potrzebował pomocy, pilnej pomocy i nie mogliśmy go tu zostawić, mając świadomość, że szmalcownicy mogą kręcić się w pobliżu. Oddalając się teraz zostawilibyśmy go na prawdopodobną śmierć. Krótkie spojrzenie, wymienione Skamanderem, upewniło mnie w tym, że i on nie zamierza tego uczynić.
- Zerknę na mapę - mruknąłem, wyciągając zza pazuchy złożony pergaminy, jaki miałem przy sobie. To była mapa tych okolic w Derbyshire z zaznaczonymi mugolskimi i czarodziejskimi wioskami, miasteczkami, miastami. - W Kedleston znajdziesz swój eliksir? - zapytałem, unosząc wzrok na mugola.
- Benzynę znaczy?
- Nazywaj to jak chcesz.
- No tak, na pewno...
Pokiwałem głową i schowałem mapę. Kiedy Skamander rzucił na ciężarówkę zaklęcie z dziedziny transmutacji, które kojarzyłem, bo nie należało do szczególnie trudnych, uczyniło ten wielgachny, metalowy kufer lekkim jak piórko. Aby sprawdzić, czy zadziałało pchnąłem lekko samochód, on zaś natychmiast pojechał do przodu kilka metrów. Mugol wrzasnął i obdarzyłem go pełnym dezaprobaty spojrzeniem.
- Po co te nerwy?
Dogoniłem skrzynię w kilka kroków, łapiąc za klamki, by go zatrzymać. Kolejnymi zaklęciami spętałem ciężarówkę magicznymi linami, które przywiązałem do naszych mioteł. Dosiadłem swojej.
- Wsiadaj do środka i zamknij drzwi. Pociągniemy tę twoją... ciężarówkę do Kedleston. Tam podasz nam lokalizacje miejsc, gdzie miałeś dostarczyć te ubrania - poleciłem mu, odpychając się lekko od ziemi i wznosząc znów w powietrze.
Po co im była tak wielka skrzynia na te wszystkie ubrania? Nie mogli tego poukładać w bardziej sensowny sposób oszczędzając miejsce? Dlaczego też mugol nie zabrał ze sobą zapasu eliksiru o nazwie benzyna, bądź chociaż alchemika? Tyle pytań, a ja nie byłem nawet pewien, czy chcę znać na nie odpowiedź, aby się nie rozczarować.
Wyglądało jednak na to, że mężczyzna mówił prawdę. To nie była zasadzka, pułapka z wykorzystaniem mugolskiego sprzętu, a utknął tu, pośrodku niczego, naprawdę. Potrzebował pomocy, pilnej pomocy i nie mogliśmy go tu zostawić, mając świadomość, że szmalcownicy mogą kręcić się w pobliżu. Oddalając się teraz zostawilibyśmy go na prawdopodobną śmierć. Krótkie spojrzenie, wymienione Skamanderem, upewniło mnie w tym, że i on nie zamierza tego uczynić.
- Zerknę na mapę - mruknąłem, wyciągając zza pazuchy złożony pergaminy, jaki miałem przy sobie. To była mapa tych okolic w Derbyshire z zaznaczonymi mugolskimi i czarodziejskimi wioskami, miasteczkami, miastami. - W Kedleston znajdziesz swój eliksir? - zapytałem, unosząc wzrok na mugola.
- Benzynę znaczy?
- Nazywaj to jak chcesz.
- No tak, na pewno...
Pokiwałem głową i schowałem mapę. Kiedy Skamander rzucił na ciężarówkę zaklęcie z dziedziny transmutacji, które kojarzyłem, bo nie należało do szczególnie trudnych, uczyniło ten wielgachny, metalowy kufer lekkim jak piórko. Aby sprawdzić, czy zadziałało pchnąłem lekko samochód, on zaś natychmiast pojechał do przodu kilka metrów. Mugol wrzasnął i obdarzyłem go pełnym dezaprobaty spojrzeniem.
- Po co te nerwy?
Dogoniłem skrzynię w kilka kroków, łapiąc za klamki, by go zatrzymać. Kolejnymi zaklęciami spętałem ciężarówkę magicznymi linami, które przywiązałem do naszych mioteł. Dosiadłem swojej.
- Wsiadaj do środka i zamknij drzwi. Pociągniemy tę twoją... ciężarówkę do Kedleston. Tam podasz nam lokalizacje miejsc, gdzie miałeś dostarczyć te ubrania - poleciłem mu, odpychając się lekko od ziemi i wznosząc znów w powietrze.
becomes law
resistance
becomes duty
Słysząc szorstką wymianę zdań Cedrica wywrócił oczami. Nie minęła chwila, a ten już się bawił w stare, kłótliwe małżeństwo z mugolem. Dobrze, że Kedleston nie było daleko.
- Powiadomię Oliviera i Jamesa by odpuścili i też zlecieli do Kedleston. Najwyżej na nich zaczekamy - mówił teraz bardziej do Cedrica, niż do mugola - przegrupujemy się i zajmiemy się dostarczeniem załadunku - druga grupa leciała z drugiej strony hrabstwa. Byli bardziej oddaleni ale to nic. I tak mieli dziś w zamiarze poświęcić cały dzień na poszukiwaniu ludzi ministerstwa. Niecodzienne spotkanie wcale nie przekreślało tego zamiaru. W końcu będą mogli zapoznać się z umiejscowieniem ukrywających się mugoli, a to właśnie do nich przyciągało szmalcowników. Pozwoli to zawęzić i ukonkretnić teren do monitorowania.
- Expecto Patronum - wypowiedział przywołując wspomnienie wiosennej wilgoci spływającej po karku, słodkiego smaku zwycięstwa, satysfakcji. Chwilę później z końca różdżki wydobyła się jasna mgła przybierająca kształt dość masywnego psa. Skamander uklęknął na jedno kolano by podyktować wiadomość i nakazać jej dostarczenie. Czworonożny twór z białej magii poruszył się zanikając w skoku. Zaraz podniesiony głos mugola i dokazującego mu Cedrika doszedł do jego uszu.
- Przestań go już męczyć, Dearborn - mrukną z wyrzutem zupełnie jakby drażnił przez szybę psa smakołykiem. Było w tym coś z przekomarzającej złośliwości, której jednak nie pozwolił się rozhulać. Okoliczności nie pozwalały na więcej swobody. Okolica wciąż nie była bezpieczna.
Chwilę później również chwycił trzonek miotły. Zerknął za siebie upewniając się, że mugol podążył za ich instrukcjami i znalazł się już na nowo wewnątrz klaustrofobicznej kabiny. Zaczał poruszać się do przodu. Początkowo powoli, z wyczuciem pozwalając magicznym linom się naciągnąć, naprężyć. Dopiero później zaczęli się przesuwqć. pojazd zmniejszył swoją wagę, lecz to nie tak, że opór nie był wyczuwalny. Co jakiś czas Anthony wypowiadał inkantacie odpowiedzialne za wykrywanie cudzej obecności. Mimo wszystko ciągle byli wystawieni na atak wroga.
Udało im się dotrzeć do pierwszej kryjówki względnie szybko. Sposób w jaki się pojawili wzbudził wśród niemagicznej ludności zdumienie, przestrach i fascynację. Jakby niebyło dwójka mężczyzn lewitując na miotłach przyholowała do nich ciężarówkę. Pomocny w ugłaskaniu nieufnej chmary ludzi okazał się ten mugol z ciężarówki, który przekonał resztę, że mają dobre zamiary. Pomogło to dość sprawnie zaprowadzić względny spokój choć Skamander pomimo tego stał się nawet bardziej spięty i skupiony. Wiedział, że ci ludzie nie byli wstanie mu zagrozić, tak jednak myśli szeptały ostrzegająco o tym, że mogli planować na niego zasadzkę. To było absurdalne. Nie wiedzieli nic o magicznym świecie. Nie mogli wiedzieć nic o nim. Niepokój jednak iskał nakłaniając do szybkiego poszczenia tego miejsca. Wcześniej musieli jednak poczekać na Oliviera i Jamesa. W tym czasie porozumiewali się z kierowcą w kwestii dostarczenia kolejnych części ubrań. Podzielili również ładunek na cztery mniejsze korzystając przy tym z zaklęć pomniejszających.
- Powiadomię Oliviera i Jamesa by odpuścili i też zlecieli do Kedleston. Najwyżej na nich zaczekamy - mówił teraz bardziej do Cedrica, niż do mugola - przegrupujemy się i zajmiemy się dostarczeniem załadunku - druga grupa leciała z drugiej strony hrabstwa. Byli bardziej oddaleni ale to nic. I tak mieli dziś w zamiarze poświęcić cały dzień na poszukiwaniu ludzi ministerstwa. Niecodzienne spotkanie wcale nie przekreślało tego zamiaru. W końcu będą mogli zapoznać się z umiejscowieniem ukrywających się mugoli, a to właśnie do nich przyciągało szmalcowników. Pozwoli to zawęzić i ukonkretnić teren do monitorowania.
- Expecto Patronum - wypowiedział przywołując wspomnienie wiosennej wilgoci spływającej po karku, słodkiego smaku zwycięstwa, satysfakcji. Chwilę później z końca różdżki wydobyła się jasna mgła przybierająca kształt dość masywnego psa. Skamander uklęknął na jedno kolano by podyktować wiadomość i nakazać jej dostarczenie. Czworonożny twór z białej magii poruszył się zanikając w skoku. Zaraz podniesiony głos mugola i dokazującego mu Cedrika doszedł do jego uszu.
- Przestań go już męczyć, Dearborn - mrukną z wyrzutem zupełnie jakby drażnił przez szybę psa smakołykiem. Było w tym coś z przekomarzającej złośliwości, której jednak nie pozwolił się rozhulać. Okoliczności nie pozwalały na więcej swobody. Okolica wciąż nie była bezpieczna.
Chwilę później również chwycił trzonek miotły. Zerknął za siebie upewniając się, że mugol podążył za ich instrukcjami i znalazł się już na nowo wewnątrz klaustrofobicznej kabiny. Zaczał poruszać się do przodu. Początkowo powoli, z wyczuciem pozwalając magicznym linom się naciągnąć, naprężyć. Dopiero później zaczęli się przesuwqć. pojazd zmniejszył swoją wagę, lecz to nie tak, że opór nie był wyczuwalny. Co jakiś czas Anthony wypowiadał inkantacie odpowiedzialne za wykrywanie cudzej obecności. Mimo wszystko ciągle byli wystawieni na atak wroga.
Udało im się dotrzeć do pierwszej kryjówki względnie szybko. Sposób w jaki się pojawili wzbudził wśród niemagicznej ludności zdumienie, przestrach i fascynację. Jakby niebyło dwójka mężczyzn lewitując na miotłach przyholowała do nich ciężarówkę. Pomocny w ugłaskaniu nieufnej chmary ludzi okazał się ten mugol z ciężarówki, który przekonał resztę, że mają dobre zamiary. Pomogło to dość sprawnie zaprowadzić względny spokój choć Skamander pomimo tego stał się nawet bardziej spięty i skupiony. Wiedział, że ci ludzie nie byli wstanie mu zagrozić, tak jednak myśli szeptały ostrzegająco o tym, że mogli planować na niego zasadzkę. To było absurdalne. Nie wiedzieli nic o magicznym świecie. Nie mogli wiedzieć nic o nim. Niepokój jednak iskał nakłaniając do szybkiego poszczenia tego miejsca. Wcześniej musieli jednak poczekać na Oliviera i Jamesa. W tym czasie porozumiewali się z kierowcą w kwestii dostarczenia kolejnych części ubrań. Podzielili również ładunek na cztery mniejsze korzystając przy tym z zaklęć pomniejszających.
Find your wings
Nie sądziłem, aby James i Olivier poczuli się szczególnie zdziwieni nagłą zmianą planów. W hrabstwie Derbyshire sytuacja nie była tak zła jak choćby na tych ziemiach jakie znajdowały się pod panowaniem Malfoyów, Rosierów, czy Blacków, lecz i tak nie można nazwać go bezpiecznym. Musieliśmy być przygotowani na sytuacje nagłe i przede wszystkim nie dać się zaskoczyć. Im szybciej dostarczymy pakunki do wskazanych przez mugola miejsc, tym szybciej wrócimy do pierwotnego planu. Skinąłem zatem Skamanderowi głową, kiedy powiedział, że wyśle im patronusa z wiadomością. To był obecnie najszybszy sposób przekazywania wiadomości i zastanowiłem się, że może następnym razem byłoby lepiej, gdybyśmy przegrupowali się inaczej. Patronusy Jamesa i Oliviera nie mogły przenosić wiadomości - w przeciwieństwie do naszych. Chwilowo nie zamierzałem tego jednak Skamanderowi sugerować. Byłem ciekaw kiedy ten geniusz sam na to wpadnie. Zwłaszcza, ze znów niepotrzebnie zaczął się wyzłośliwiać.
- Męczyć? - spytałem sceptycznie. Kilka słów cisnęło mi się jeszcze na usta, ugryzłem się jednak w język i nie dałem sprowokować. Nie podobało mi się, że deprecjonował moje działanie, kiedy jedynie wymieniłem z mugolem kilka zdań. To, że czuł się przytłoczony całą tą sytuacją nie uznawałem już za swoją winę.
Zamilkłem znów, kiedy wreszcie udało nam się ruszyć z miejsca. Niemagiczny mężczyzna wsiadł do tej swojej ciężarówki i miał poruszać czymś, co przypominało ster, by nie zboczyła z kursu. Skrzynia, przywiązana magicznymi linami do naszych mioteł, dzięki magicznemu zmniejszeniu jej wagi, ruszyła do przodu i nie musieliśmy wkładać w to wiele wysiłku. Co więcej - potrzeba było nawet ostrożności, by nie wpadła w poślizg na mokrej drodze. Byliśmy ze Skamanderem uważni, zwłaszcza, że po drodze sprawdzaliśmy nieustannie, czy okolica nie kryje żadnych pułapek. Ja zająłem się próbą wychwycenia klątw, to szło mi najlepiej.
Osiem mil, jakie dzieliło nad od Kedleston, pokonaliśmy stosunkowo szybko. Tłumowi mugoli przypatrywałem się w milczeniu, spod zmrużonych powiek, pozwalając, by mówil Skamander, kiedy to było koniecznie. Wyglądali dość... dziwnie. Ubrani dziwacznie, a na ich twarzach malowało się takie zaskoczenie, jakby zobaczyli samą śmierć, kiedy unosiliśmy się na miotłach. Mugol z ciężarówki zdołał ich przekonać o naszych dobrych zamiarach.
Zaczekaliśmy na Jamesa i Oliviera, a w międzyczasie ustaliliśmy z mugolem gdzie mamy dostarczyć ubrania. Zaznaczyłem te miejsca na mapie. Kiedy dotarli dwaj pozostali aurorzy pod dowództwem Skamandera, ten wyjaśnił im o co chodzi po krótce i podzieliśmy się torbami. Na szczęście udało nam się je zaczarować, by nie zajmowały tyle miejsca i nie ważyły aż tyle. Mugol martwił się, czy będą później do czegokolwiek zdatne, zapewniłem go jednak - niezmiennie zdziwiony - że to zaklęcie można cofnąć, a ubrania będą w tym stanie, co poprzednio. Poleciłem mu, aby lepiej zajął się szukaniem tego eliksiru o nazwie benzyna. Nasza czwórka dostarczyła ubrania tam, gdzie były potrzebne i choć zajęło nam to kilka godzin, to mugole mieli przynajmniej niezbędną odzież na nadchodzącą zimę.
| zt x2
- Męczyć? - spytałem sceptycznie. Kilka słów cisnęło mi się jeszcze na usta, ugryzłem się jednak w język i nie dałem sprowokować. Nie podobało mi się, że deprecjonował moje działanie, kiedy jedynie wymieniłem z mugolem kilka zdań. To, że czuł się przytłoczony całą tą sytuacją nie uznawałem już za swoją winę.
Zamilkłem znów, kiedy wreszcie udało nam się ruszyć z miejsca. Niemagiczny mężczyzna wsiadł do tej swojej ciężarówki i miał poruszać czymś, co przypominało ster, by nie zboczyła z kursu. Skrzynia, przywiązana magicznymi linami do naszych mioteł, dzięki magicznemu zmniejszeniu jej wagi, ruszyła do przodu i nie musieliśmy wkładać w to wiele wysiłku. Co więcej - potrzeba było nawet ostrożności, by nie wpadła w poślizg na mokrej drodze. Byliśmy ze Skamanderem uważni, zwłaszcza, że po drodze sprawdzaliśmy nieustannie, czy okolica nie kryje żadnych pułapek. Ja zająłem się próbą wychwycenia klątw, to szło mi najlepiej.
Osiem mil, jakie dzieliło nad od Kedleston, pokonaliśmy stosunkowo szybko. Tłumowi mugoli przypatrywałem się w milczeniu, spod zmrużonych powiek, pozwalając, by mówil Skamander, kiedy to było koniecznie. Wyglądali dość... dziwnie. Ubrani dziwacznie, a na ich twarzach malowało się takie zaskoczenie, jakby zobaczyli samą śmierć, kiedy unosiliśmy się na miotłach. Mugol z ciężarówki zdołał ich przekonać o naszych dobrych zamiarach.
Zaczekaliśmy na Jamesa i Oliviera, a w międzyczasie ustaliliśmy z mugolem gdzie mamy dostarczyć ubrania. Zaznaczyłem te miejsca na mapie. Kiedy dotarli dwaj pozostali aurorzy pod dowództwem Skamandera, ten wyjaśnił im o co chodzi po krótce i podzieliśmy się torbami. Na szczęście udało nam się je zaczarować, by nie zajmowały tyle miejsca i nie ważyły aż tyle. Mugol martwił się, czy będą później do czegokolwiek zdatne, zapewniłem go jednak - niezmiennie zdziwiony - że to zaklęcie można cofnąć, a ubrania będą w tym stanie, co poprzednio. Poleciłem mu, aby lepiej zajął się szukaniem tego eliksiru o nazwie benzyna. Nasza czwórka dostarczyła ubrania tam, gdzie były potrzebne i choć zajęło nam to kilka godzin, to mugole mieli przynajmniej niezbędną odzież na nadchodzącą zimę.
| zt x2
becomes law
resistance
becomes duty
|17 listopada
Pogoda była typowo angielska. Mżący z nieba deszcz był lodowaty. Był na tyle rzadki, że nie utrudniał przesadnie widoczności. krople uderzały głucho, ciężko o materiał grubej, wierzchniej peleryny. Lada dzień miała się zacząć kalendarzowa zima. Dłonie trzymające wodze były poczerwieniałe od zimna na które właściciel powoli stawał się zobojętniały. Od tygodni warunki zewnętrzne hartowały ciało aurora. Skóra na dłoniach zgrubiała, nabrała szorstkości. Palce nie kostniały boleśnie. Przy najmniej nie tą porą. Nocami, kiedy temperatura spadała poniżej zera bywało już jednak różnie. Spoglądając na szare niebo wyczekiwał swojego towarzysza. Magiczny wierzchowiec którego dosiadał nastroszył skrzydła otrzepując je z nadmiaru wilgoci. Skamander pogładził wilgotną sierść uspokajająco. Chwilę później dostrzegł na niebie osobliwość na którą wyczekiwał. Mieszanka różnych emocji iskała go od wewnątrz widząc jak wylądował, a następnie się zbliżał. Ostrożność i podejrzliwość nieznacznie zelżała, kiedy był pewien, że to właśnie Nott.
- Wprowadzę cię... - zapowiedział mając na myśli sytuację związaną z Derby. Skamander na spotkaniu zdradził, że skupia się na tych właśnie terenach, a Nott wyraził chęć swojego angażu. Chciał czy nie to nie mógł tego zignorować. Obecnie był silnym i potrzebnym sojusznikiem. Westchnął ciężko na tę bolesną myśl i kontynuował - Od października ze swoimi ludźmi przeczesujemy okolice. Udało nam się ustalić, że wróg jest wyjątkowo aktywny na odcinku między Belper, a Matlock i to w tej okolicy skupiliśmy działania starając zrozumieć dlaczego - czy to był w tym jedynie chaotyczny akt brutalności? Czy coś nimi konkretnego kierowało? - Jak się okazało wielu mugoli z okolic postanowiło z kilku konkretnych miejsc uczynić kryjówki. Skupiają się wokół Kedleston, Rowsley, Buxton i Glossop - zamilkł pozwalając Percivalowi zrozumieć, że wycinek między Belper, a Matlock był w rzeczywistości jedynie niewielkim odcinkiem zainteresowań wroga. Buxton i Glossem odchodziły dalej na północny-zachód w głąb Peak District - Przemieszczają się między nimi głośnymi wehikułami dostarczając między sobą potrzebne do przetrwania rzeczy. Mogą toczyć je jedynie po swoich utwardzonych, naziemnych ścieżkach. Prawdopodobnie właśnie to dało do myślenia Ministerstwu, które postanowiło wzmóc patrole właśnie wzdłuż nich. Szczęśliwie udało nam się nawiązać kontakt z tymi mugolami i w porozumieniu organizujemy im dostawy bezpieczniejszymi trasami. Jeżeli masz ludzi umiejących poruszać się sprawnie na miotle to odciążyłbym swoich - zbyt często musiał się zmagać z tego powodu z brakiem przy swoim boku Oliviera - Nim Ministerstwo się zorientowało udało nam się zneutralizować ich ludzi, którzy wciąż utrzymywali taktykę patrolowania tych utwardzonych ścieżek - ludzie ministerstwa robili to bo wiedzieli że w ten sposób mają szansę pochwycić mugoli, a Skamander robił to wiedząc, że napotka ludzi ministerstwa. Ministerstwo zorientowało się i zaczęło robić to samo już nie po to by pochwycić mugoli, a ludzi Skamandera - Oczywiście w listopadzie z tego powodu zmieniła się ich taktyka. Przenieśli się w głąb lasu. Pokażę ci nasze nowe patrolowe trasy. Chciałbym byś przygotował dla swoich ludzi inne, tak by się nie pokrywały z naszymi - Skamander wolał zagęścić siatkę kontroli nad hrabstwem tak by naprzeć na wyobraźnię wroga. To nie oni mieli mieć wszystkowiedzące i widzące oczy. Nie w Derbyshire - Ruszajmy - Skamander wzbił się w powietrze
Pogoda była typowo angielska. Mżący z nieba deszcz był lodowaty. Był na tyle rzadki, że nie utrudniał przesadnie widoczności. krople uderzały głucho, ciężko o materiał grubej, wierzchniej peleryny. Lada dzień miała się zacząć kalendarzowa zima. Dłonie trzymające wodze były poczerwieniałe od zimna na które właściciel powoli stawał się zobojętniały. Od tygodni warunki zewnętrzne hartowały ciało aurora. Skóra na dłoniach zgrubiała, nabrała szorstkości. Palce nie kostniały boleśnie. Przy najmniej nie tą porą. Nocami, kiedy temperatura spadała poniżej zera bywało już jednak różnie. Spoglądając na szare niebo wyczekiwał swojego towarzysza. Magiczny wierzchowiec którego dosiadał nastroszył skrzydła otrzepując je z nadmiaru wilgoci. Skamander pogładził wilgotną sierść uspokajająco. Chwilę później dostrzegł na niebie osobliwość na którą wyczekiwał. Mieszanka różnych emocji iskała go od wewnątrz widząc jak wylądował, a następnie się zbliżał. Ostrożność i podejrzliwość nieznacznie zelżała, kiedy był pewien, że to właśnie Nott.
- Wprowadzę cię... - zapowiedział mając na myśli sytuację związaną z Derby. Skamander na spotkaniu zdradził, że skupia się na tych właśnie terenach, a Nott wyraził chęć swojego angażu. Chciał czy nie to nie mógł tego zignorować. Obecnie był silnym i potrzebnym sojusznikiem. Westchnął ciężko na tę bolesną myśl i kontynuował - Od października ze swoimi ludźmi przeczesujemy okolice. Udało nam się ustalić, że wróg jest wyjątkowo aktywny na odcinku między Belper, a Matlock i to w tej okolicy skupiliśmy działania starając zrozumieć dlaczego - czy to był w tym jedynie chaotyczny akt brutalności? Czy coś nimi konkretnego kierowało? - Jak się okazało wielu mugoli z okolic postanowiło z kilku konkretnych miejsc uczynić kryjówki. Skupiają się wokół Kedleston, Rowsley, Buxton i Glossop - zamilkł pozwalając Percivalowi zrozumieć, że wycinek między Belper, a Matlock był w rzeczywistości jedynie niewielkim odcinkiem zainteresowań wroga. Buxton i Glossem odchodziły dalej na północny-zachód w głąb Peak District - Przemieszczają się między nimi głośnymi wehikułami dostarczając między sobą potrzebne do przetrwania rzeczy. Mogą toczyć je jedynie po swoich utwardzonych, naziemnych ścieżkach. Prawdopodobnie właśnie to dało do myślenia Ministerstwu, które postanowiło wzmóc patrole właśnie wzdłuż nich. Szczęśliwie udało nam się nawiązać kontakt z tymi mugolami i w porozumieniu organizujemy im dostawy bezpieczniejszymi trasami. Jeżeli masz ludzi umiejących poruszać się sprawnie na miotle to odciążyłbym swoich - zbyt często musiał się zmagać z tego powodu z brakiem przy swoim boku Oliviera - Nim Ministerstwo się zorientowało udało nam się zneutralizować ich ludzi, którzy wciąż utrzymywali taktykę patrolowania tych utwardzonych ścieżek - ludzie ministerstwa robili to bo wiedzieli że w ten sposób mają szansę pochwycić mugoli, a Skamander robił to wiedząc, że napotka ludzi ministerstwa. Ministerstwo zorientowało się i zaczęło robić to samo już nie po to by pochwycić mugoli, a ludzi Skamandera - Oczywiście w listopadzie z tego powodu zmieniła się ich taktyka. Przenieśli się w głąb lasu. Pokażę ci nasze nowe patrolowe trasy. Chciałbym byś przygotował dla swoich ludzi inne, tak by się nie pokrywały z naszymi - Skamander wolał zagęścić siatkę kontroli nad hrabstwem tak by naprzeć na wyobraźnię wroga. To nie oni mieli mieć wszystkowiedzące i widzące oczy. Nie w Derbyshire - Ruszajmy - Skamander wzbił się w powietrze
Find your wings
The member 'Anthony Skamander' has done the following action : Rzut kością
'Zdarzenia' :
'Zdarzenia' :
Strona 1 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
Miasteczko Borrowash
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Derbyshire