Wydarzenia


Ekipa forum
Miasteczko Borrowash
AutorWiadomość
Miasteczko Borrowash [odnośnik]05.02.21 13:02
First topic message reminder :

Miasteczko Borrowash

Borrowash to stare, angielskie miasteczko leżące na południu hrabstwa Derbyshire, nieopodal granicy z Leicestershire. Mieszka tu niespełna cztery tysiące mieszkańców, w tym niewielka ich część to społeczność czarodziejska, która żyje z niemagicznymi w zgodzie. Odwiedzając Borrowash można odnieść wrażenie, że zatrzymał się tu czas. Brakuje tu miejskich kamienic i licznych sklepów, są za to stare, angielskie domy, klimatyczne brukowane uliczki i niewielkie biznesy prowadzone od lat przez te same rodziny. Nawet po głównej ulicy niekiedy biega ptactwo gospodarskie. Przez miasteczko biegnie jednak ważna trasa kolejowa. W jego centralnej części znajduje się dworzec kolejowy z dwoma peronami. Niegdyś pociągi z Londynu zatrzymywały się tu dwa razy dziennie.
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Miasteczko Borrowash - Page 4 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Miasteczko Borrowash [odnośnik]11.07.21 0:44
Cenne sekundy, które stracił na nieudanej próbie rzucenia wykrywającego zaklęcia wystarczyły, żeby bezpowrotnie przepadł element zaskoczenia; zaklął pod nosem, dostrzegając dwie przelatujące między pniami wiązki zaklęć, ale nie miał czasu na wyrzucanie sobie błędów. Uniósł różdżkę, wychylając się nieco w siodle, żeby wyczarować tarczę tuż przed sobą i Cieniem; nie mógł pozwolić, żeby wytryskająca z ziemi woda zraniła go albo wystraszyła. – Protego maxima – wypowiedział pewnie, twardo, oddychając z ulgą na widok silniej, srebrzącej się bariery; gdzieś nad jego głową sypnęły iskry, gdy drugie z zaklęć rozbiło się o drzewo, ale nie odwracał się, żeby sprawdzić, czy nie narobiło szkód – bo sylwetki, które wcześniej były jedynie ciemniejszymi cieniami na tle panującego w lesie półmroku, nabrały wyraźniejszych kształtów, a później odepchnęły się od ziemi, wzbijając się w powietrze.
Zareagował później niż Anthony, ale nieznacznie; idąc jego śladem, pogonił aetonana do przodu, pochylając się niżej, nie chcąc pozwolić nieznajomym czarodziejom na zmniejszenie dystansu. Kątem oka widział, jak Skamander próbuje zaklęciem zrzucić jednego z nich z miotły, i w mig zrozumiał, dlaczego: drzewa rosły zdecydowanie zbyt gęsto, by skrzydlate wierzchowce były w stanie w pełni rozłożyć skrzydła czy poderwać się do lotu. – Aeris – rzucił, obierając sobie za cel drugiego z mężczyzn, czując, jak palisander rozgrzewa się pod jego palcami, zmuszając magię do wzniecenia potężnego podmuchu powietrza, gnącego pozbawione liści gałęzie. Miał nadzieję, że strąci z kursu też miotlarza – odwrócony do niego plecami, nie był w stanie się bronić, i zdawało się, że nie spodziewał się też gwałtownego uderzenia wiatru, bo choć nie zleciał na ziemię od razu, to ze sporym impetem rzuciło go na bok; Percival biegł za nim dalej, chwilowo w innym kierunku niż Skamander, wiedział jednak, że auror był w stanie bez trudu poradzić sobie z osamotnionym przeciwnikiem. Skupił się więc na drugim z nich, obserwując, jak stara się odzyskać równowagę, w ostatniej chwili omijając jedną z grubszych gałęzi, ale wpadając na drugą; później poszło już lawinowo, miotła wysunęła mu się z rąk, rozległ się dźwięk pękającego drewna; na kilka chwil czarodziej zawisł na drzewie, na samych dłoniach nie był jednak w stanie utrzymać się długo – pomknął w stronę ziemi, a powietrze przecięła inkantacja zaklęcia chroniącego przed upadkiem. Skutecznego.
Stój! – krzyknął Percival, nie spodziewając się co prawda, że mężczyzna go posłucha, ale chcąc uświadomić mu, że nie miał szans na ucieczkę: zanim stanął z powrotem na nogach, był już prawie przy nim, wyhamowując Cienia i zeskakując z jego grzbietu. – Expelliarmus! – rzucił, chcąc przede wszystkim rozbroić przeciwnika, czerwony promień odbił się jednak od sprawnie wzniesionej tarczy, po czym zniknął gdzieś między drzewami – a zaraz za nim w powietrzu świsnęły ostrza noży. Wydawało mu się, że chybionych, wybrał więc atak ponad obroną, posyłając w przeciwnika chmurę elektrycznych ładunków. Pomylił się jednak w kwestii lamino – choć większość noży w istocie go ominęła, to jeden zbłąkany świsnął tuż przy jego łokciu, rozcinając szatę na ramieniu, drugi drasnął bok; syknął z bólu, ale nie miał czasu na sprawdzanie obrażeń, czarodziej dalej atakował wściekle, w międzyczasie zbierając się z ziemi i zaczynając się wycofywać. Nie miał zamiaru mu na to pozwolić, odpowiadając za każdym razem zarówno obroną, jak i atakiem; mężczyzna wydawał się sprawnie posługiwać magią, był też jednak bardziej zmęczony – możliwe, że dlatego od razu rzucił się do ucieczki – i w końcu jednemu z zaklęć udało się przebić przez jego defensywę. Dzierżona przez niego różdżka przecięła powietrze pozostawiając go bezbronnym; rzucił się między drzewa, lecz nie zdążył zniknąć Percivalowi z oczu – chwilę później w plecy trafiło go esposas, zamykając nadgarstki i kostki w magicznych kajdanach. Czarodziej padł jak długi, klnąc i szarpiąc się, po czym umilkł, gdy pomknęło w niego silecio; jeśli w pobliżu byli jego sojusznicy, lepiej, żeby nie przyszli mu z odsieczą. – Wstawaj – warknął Percival, ani na moment nie opuszczając różdżki. Nie miał pojęcia, jak długo trwała walka, stracił poczucie czasu – ale gdy tylko udało mu się przekonać nieznajomego, że kolejna próba widowiskowej ucieczki nie miała sensu, razem z nim ruszył z powrotem w stronę polany, prowadząc przed sobą czarodzieja. Spojrzeniem szukał Skamandera – i wydawało mu się, że go dostrzegał.




do not stand at my grave and weep
I am not there
I do not sleep

Percival Blake
Percival Blake
Zawód : duch Stonehenge
Wiek : 34
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Kawaler

kissing
d e a t h
and losing my breath

OPCM : 26 +5
UROKI : 40 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0 +1
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 18
Genetyka : Duch

Duchy
Duchy
https://www.morsmordre.net/t1517-percival-nott https://www.morsmordre.net/t1542-tatsu https://www.morsmordre.net/t12179-percival-blake#375108 https://www.morsmordre.net/f449-menazeria-woolmanow https://www.morsmordre.net/t3560-skrytka-bankowa-nr-416#62942 https://www.morsmordre.net/t1602-percival-nott
Re: Miasteczko Borrowash [odnośnik]11.07.21 2:18
Silna wiązka zaklęcia chwyciła zasięgiem różdżkę próbującego zbiec czarodzieja. Z dudniącym w piersi sercem Anthony starał się nagiąć podług swojej woli kierunek lotu miotły, lecz czuł silny i nieustający opor. Nie udało mu się zmusić miotlarza do rozbicia o pniu drzewa - otarł się o nie barkiem. Próbował skierować go więc w stronę kolejnego. Było czuć że mężczyzna wie co robi i bez wątpienia był biegły w poruszaniu się na miotle. Auror wiedział już że w ten sposób go nie zatrzyma. Zamierzał więc go przynajmniej spowolnić dopóki nie uda mu się znaleźć bliżej, a gdy tylko mu się tu udało sprawnym ruchem przerwał działanie jednego zaklęcia i wywołał drugie - Caeco! - jedynie doświadczenie i biegłość w urokach sprawiły że zaklęcie powiodło. Oślepiająca łuna zamigotała nad głowami niczym drugie słońce. Oślepiony czarodziej obił się o najbliższe drzewo, a potem bezwładnie opadał dając się spowalniać nagim gałęziom. Jedne sprężyście uginały się pod nim, a inne kruszyły i pikowały wraz z nim w dół. Aetonan wierzgnął w panice. Oślepiający urok nie oszczędził i jego. Anthony kilkoma pewnymi ruchami zmusił zwierzę do względnego opanowania. Zeskoczył z grzbietu następnie pobiegł w stronę upadłego czarodzieja. Grunt był grząski, nagie krzewy szarpały szatę. Ruchem ręki Skamander poluzował klamrę pod szyją pozbywając się spowalniającego go wierzchniego okrycia. Nie obejrzał się za siebie. Podniósł spojrzenie wypatrując kołyszących się gałęzi oraz opadających ku ziemi strząśniętych resztek martwych liści. Zwolnił kiedy wiedział, że jest już blisko. Wciągał zimne powietrze nosem, wypuszczał je ustami starając się narzucić płucom rytm. Z wysuniętą przed siebie różdżką gotową do kolejnej inkantacji wyłonił się przed uciekiniera...który w tym momencie z wyraźnie przekręconym karkiem spoglądał martwo na niego pod niecodziennym kątem. Skamander skrzywił się do trupa z wyrzutem. Bez względu na to jak to zabrzmi to jednak spodziewał się po nim jakiegoś specjalnego popisu zwinności. Jak można było z taką wprawą opierać się silnemu i porządnie rzuconej dementiascopii, a potem tak skończyć po upadku z kilku metrów!? Na Merlina, przecież go na chwilę oślepił, a nie spetryfikował. Natychmiast odsunął jednak na bok rozżalenie starając się wsłuchać w otaczającą go dookoła przestrzeń. Do jego uszu nie dochodziły jednak dźwięki walki, które jeszcze chwilę temu były tłem dla jego własnego pościgu - Widzę, że miałeś więcej szczęścia - zauważył widząc Notta w towarzystwie pojmanego i co istotniejsze żywego czarodzieja.


Find your wings


Anthony Skamander
Anthony Skamander
Zawód : Rebeliant
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
You don't need a weapon when you were born one
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5456-budowa#124328 https://www.morsmordre.net/t5494-hrabina#125516 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f256-bexley-high-street-27-4 https://www.morsmordre.net/t5495-skrytka-bankowa-nr-1354#125517 https://www.morsmordre.net/t5479-anthony-skamander#124933
Re: Miasteczko Borrowash [odnośnik]12.07.21 11:08
-W jakim Derbyshire, co ty pierdolisz? - przekrzywiam głowę i marszczę brwi. Nie może być, żeby mnie aż tak daleko wymiotło. - To nie jest Middlesex? Kurwa…
Wzdycham ciężko. Co za pierdolony dzień. Derbyshire… Przecież to zupełnie w inną stronę niż Londyn. Jakim cudem mnie tu przeniosło. Jak mógł mi się pomylić kierunek?
Przy okazji uderza mnie jeszcze jedna myśl - jakim cudem tamten skurwol wiedział, gdzie się przeniosę, jeśli nawet ja tego nie wiedziałam. Ma moją krew? Jest jasnowidzem? Za dużo pytań. Za dużo niewiadomych.
-Można powiedzieć, że go znam. Nie wiem, czego ode mnie chce, ale łazi za mną i wkurwia. - podsumowuję bez zbędnych szczegółów. Chuj wie, kim jest typ przede mną - nie ma co wysypywać się ze wszystkiego. To nie jest dobra cena za przepędzenie zjawy. - I psuje mi interesy.
Uważnie, oczywiście na ile pozwala mi na to rozjeżdżająca się ostrość obrazu, spoglądam na blondyna.
-A co, tak pytasz? Chcesz mu urwać łeb przez to, że próbował zajebać jakiegoś parszywego goblina? - ciężko mi powstrzymać śmiech. Ci Anglicy nie mają nic lepszego do roboty? - Niestety, bratku, trafiłeś pod zły adres. Nie załatwię ci dobrego oprocentowania kredytu w banku.
Dym pomagał przetrwać tę rozmowę. Alkohol też by mógł. Te dwa elementy stały się w moim życiu paliwem, żeby jakoś trwać i ucieczką, kiedy świat stawał się nie do zniesienia. Czyli jakieś… dziewięćdziesiąt procent czasu. Pomagały jeszcze drobne przyjemności. Jak ta - w pełni obnażać paskudną ludzką naturę. Nie znoszę tej całej maskarady, prób pokazania, jakim to się nie jest. Każdy jest chujem.
A ja tym bardziej.
Dlatego wściekłość rozmówcy wywołała jeszcze szerszy uśmiech na mojej twarzy. No dalej, dalej, przełam się. Widzę, że chcesz mi jebnąć. Co ci szkodzi, panie Wrażliwy Nosku?
-No popatrz… - rozpoznam ten ton wszędzie - ukryte obrzydzenie do wszystkiego, związanego ze służbami porządkowymi. Ciekawe, dla jakiej bandy pracujesz? Czy może też solo? - Weź ze swoimi koleżkami pozaznaczaj teren, bo nie idzie się domyślić, czyj on jest. Chyba że wy nowi w tym biznesie? Bo widzę, że na razie bawicie się w połączenie Robin Hooda i jakichś rycerzy z bajek dla dzieci, a nie prawdziwą robotą.
W tej okolicy nie ma przecież nic - to cholerne puste zadupie. Kto by na takim terenie chciał prowadzić “działalność gospodarczą”? Rozumiem Londyn. Liverpool. Manchester tuż obok… bez sensu.
-Jak masz alkohol, to pogadamy. Jak nie, to nie. - piersiówkę łatwo jest ukryć w takich przestronnych kieszeniach, to prawda. - Ale takie jest życie, kochanieńki. Nie można mieć wszystkiego. Chcesz mieć towarzystwo do rozmowy, to musisz znosić zapach petów. Jaśnie Pan wybaczy, że księżniczce, którą Pan uratował, bliżej do parowozu niż człowieka.
Kiedy już ziemia przestała uciekać spod moich stóp, podjęłam próbę otrzepania się ze śniegu, który już zdążył poprzyklejać się do moich wełnianych spodni.
-Ło panie, dawno to było. We wrześniu jakimś? A gdzie to chuj wie. Jakiś las na południowym zachodzie. - w tamtej sekundzie zauważam, że typ jakoś dziwnie na mnie patrzy. - A czemu się pytasz? To twojego dzieciaka zeżarł? Muszę rozczarować, ale nie ma co szukać zemsty, bo własnoręcznie ubiłam tego kundla.
Westchnęłam ciężko.
-I nikt mi za to nie zapłacił, a skurwiel połamał mi żebra. - spluwam z obrzydzeniem gdzieś pod nogi. - A opieka zdrowotna, kurwa, w tym kraju to jakiś żart i zdzierstwo.
Koleżka wybrał przysługę. Na jego miejscu zrobiłabym to samo. Pieniądze są dobre, ale czasem mają ograniczenia, a słowo to słowo.
-To teraz warunki umowy. - przechodzę na profesjonalny ton, bo w końcu załatwiamy biznesy. - O odebraniu przysługi proszę powiadomić mnie listownie na minimum trzy dni przed tym, jak mam ją wykonać. Nazwisko Raskolnikova. Wszelkie "teraz", “za godzinę” i “na jutro” nie wchodzą w grę. Przysługa nie obejmuje działań na niekorzyść banku Gringotta. Oraz ma nie być śmiertelnie niebezpieczna - zjawa nie była niczym przyjemnym, ale zabić nie mogła, więc stopień niebezpieczeństwa przysługi ma być podobny. Jakieś pytania?


Zlata Raskolnikova
Zlata Raskolnikova
Zawód : Komornik i najemniczka po godzinach
Wiek : 37
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowa
Wisi mi kto wisi na latarni
A kto o nią się opiera
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półgoblin
Miasteczko Borrowash - Page 4 Dc3d643ba14e88a20a9fb3c0c669eeb2
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9153-zlata-raskolnikova#276833 https://www.morsmordre.net/t9433-sowa-bez-imienia#286806 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net https://www.morsmordre.net/t9434-skrytka-numer-2143#286811 https://www.morsmordre.net/t9432-zlata-raskolnikova#286793
Re: Miasteczko Borrowash [odnośnik]13.07.21 23:02
-Derbyshire. - powtórzył cierpliwie, jak do wstawionych ludzi należało. Middlesex. Londyn. Spodziewał się, że ktoś, kto pracuje w stolicy mieszka niedaleko, ale i tak poczuł ukłucie złości. -Nie potrzebujemy tu konfliktów z Middlesex. Ta zjawa mogła minąć ciebie, zagrozić cywi... ludziom. - syknął, wchodząc w rolę żarliwego patrioty z Derbyshire, skoro nie mógł już otwarcie być aurorem. Szkoda, lubił działać jawnie. Z odznaką, uśmiechem, i tak dalej.
Przynajmniej półgoblinka trochę się rozgadała. Przechylił głowę, słuchając jej uważnie. Stopniowo, wdychając ten przeklęty papierosowy dym, słuchał coraz mniej jako auror i coraz bardziej jako ktoś odrobinę inny, ale poczucie sprawiedliwości było w nim silne, a gniew na nieznajomego tlił się coraz żarliwiej.
Szczególnie, że Zlata zachęcała.
-Urwać łeb? Dosłownie? - zaintrygował się Fenrir. Zrobił to kiedyś, z czyimś ramieniem, ale w innym ciele. Uśmiechnął się drapieżnie. -A wiesz co, chcę mu urwać łeb. Przez to, że próbował zabić półgoblina, na moich oczach, tutaj. I dlatego, że - mam ochotę, ach, zaraz, ludziom nie wypadało się do tego przyznawać -no, mnie też wkurzył.. - wzruszył ramionami.
Tylko jak?
Nudziarzu, pomóż.
Potarł skronie dłonią.
-On wróci po tą butlę, nie? Wiesz coś o tych butlach? Albo sprawdzić, czy nie żyjesz? Jeśli tak, to schowamy się. Poczekamy. Myśli, że jesteś pijana i osłabiona, nie wie o mnie. - zaproponował. -Skutecznie i szybko, nie jestem żadnym Robin Hoodem. - parsknął.
A potem świat na moment się zatrzymał.
Południowy zachód.
Wrzesień.
Dzieciak.
To nie może być przypadek. W jasnych oczach błyszczy wdzięczność.
I cień złocistego strachu - kim ona jest, by zabić wilkołaka?
-Może mój, może nie, nic ci do tego. Życie za życie, wilk za twojego gościa. - uciął szybko. -Dziękuj wszystkim znanym ci bogom, że tylko połamał żebra, a nie ugryzł. - wywrócił oczami, bo ta gadka nie zrobiła na nim wrażenia. Nie wydawała się delikatna.
Zrobiło za to na nim wrażenie, że być może...
...nie, chyba nie. Nie pachniała tak jak oni.
Raskolnikova strasznie dużo gada o tej przysłudze, a Fenrir-Michael słucha trochę jednym uchem, rozglądając się pilnie i myśląc nad fałszywym nazwiskiem.
-White. - wzdycha w końcu, norweski śnieg i kolor własnego futra to pierwsze, co przychodzi mu do głowy. Ściska rękę Raskolnikovej, zerka na zjawę. -Schowajmy się. - decyduje i prowadzi półgoblinkę za jeden z budynków przy torach. Pozostaje im czekać.


wchodzimy do szafki

rzucam na skradanie (I)
1-50 - czarnoksiężnik nas widzi i atakuje pierwszy
50-90 - możemy w szafce jeszcze wykonać jeden ruch
90-100 - totalnie go zaskakujemy!



Can I not save one
from the pitiless wave?

Michael Tonks
Michael Tonks
Zawód : Starszy auror, rebeliant
Wiek : 35
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Żonaty
You want it darker
We kill the flame
OPCM : 43 +4
UROKI : 34 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Wilkołak
Miasteczko Borrowash - Page 4 7f6edca3a6f0f363d163c63d8a811d78
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7124-michael-tonks https://www.morsmordre.net/t7131-do-michaela https://www.morsmordre.net/t12118-michael-tonks#373099 https://www.morsmordre.net/f177-wybrzeze-exmoor-somerset-wrzosowa-przystan https://www.morsmordre.net/t7132-skrytka-bankowa-nr-1759#189352 https://www.morsmordre.net/t7130-michael-tonks
Re: Miasteczko Borrowash [odnośnik]13.07.21 23:02
The member 'Michael Tonks' has done the following action : Rzut kością


'k100' : 32
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Miasteczko Borrowash - Page 4 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Miasteczko Borrowash [odnośnik]15.07.21 8:15
Krew wciąż szumiała mu głośno w uszach, rozbudzona w trakcie stoczonej dopiero co walki, kiedy starając się za wszelką cenę opanować drżenie ściskających różdżkę palców, zmierzał w stronę majaczącej między drzewami sylwetki Skamandera. Cień podążał cicho za nim, przywołany krótkim gwizdnięciem, Percival jednak nie oglądał się za siebie, spokojny o posłuszeństwo aetonana; znacznie bardziej naglącym problemem wydawał się ten idący przed nim, raz po raz chaotycznie strzelający spojrzeniami na boki, jak gdyby tylko szukał okazji do ucieczki. A może spodziewał się dostrzec nadciągające wsparcie? Nie wiedział, nie spuszczał jednak wzroku z jeńca, ani na moment nie opuszczając też skierowanej w jego stronę różdżki. Wolną ręką sięgnął do twarzy, żeby odgarnąć z niej włosy, wykorzystując ostatnie metry dystansu na uspokojenie oddechu. Skóra na boku piekła go dokuczliwie, ale na razie nie miał czasu na lizanie ran; wystarczyła mu świadomość, że rozcięcie nie wyglądało na groźne, raczej powierzchowne.
- Stój - rzucił sucho, kierując te słowa rzecz jasna nie do Skamandera, a idącego przed nim czarodzieja; wyminął go, zatrzymując się jednak tak, by wciąż mieć go na oku, po czym przeniósł spojrzenie najpierw na aurora, a później na nieszczęśnika, który leżał nieruchomo pod drzewem. Potrzebował paru sekund na połączenie faktów: nienaturalnie powykręcanych kończyn, głowy wygiętej pod dziwnym kątem, oczu otwartych szeroko i utkwionych w nieistniejącym punkcie gdzieś w okolicach połamanych gałęzi. Coś wywróciło mu się nieprzyjemnie w żołądku; odwrócił wzrok od martwego mężczyzny - może trochę za szybko, by wyglądało to naturalnie. - Raczej on miał - odparł na uwagę Skamandera; chciał brzmieć swobodnie, ale głos miał napięty. Przez chwilę wahał się, czy powinien zapytać o to, co zrobią z martwym czarodziejem - planowali go tak po prostu tu zostawić? - ale pytanie nie przeszło mu przez gardło. Może przeczuwał, jak miała brzmieć odpowiedź, a może tak naprawdę wcale nie chciał sugerować innej - bo w tamtej chwili czuł, że powinni przede wszystkim zająć się drugim z mężczyzn, który na widok swojego kompana pobladł wyraźnie i zaczynał wyglądać, jakby było mu wszystko jedno. - Zejdźmy z widoku - zaproponował Percival, przenosząc spojrzenie na Skamandera. Nie miał ochoty czekać, aż towarzysze ich nowego znajomego ruszą mu na odsiecz. - Peak District jest rzut kamieniem stąd, możemy zabrać go do bazy wypadowej. Nie musimy przechodzić przez część administracyjną - dodał, choć czuł wewnętrzny opór przed wprowadzeniem wroga za bramy rezerwatu. Wiedział, że nie spuszczą go z oka, że spętany i obezwładniony nie będzie w stanie narobić szkód - ale sama myśl wciąż budziła w nim niesmak. To było miejsce dla smoków, żaden z nich nie powinien nigdy postawić tam stopy.
Zaczekał na potwierdzenie ze strony aurora, zanim odwrócił się w stronę Cienia. Nie miał najmniejszej ochoty na podróż, nawet krótką, w tak bliskim towarzystwie parszywego szpiega, ale nie próbował nawet proponować Skamanderowi, żeby to on go ze sobą zabrał. Kazał mężczyźnie wsiąść na grzbiet aetonana (pomagając mu trochę, gdy za bardzo się gramolił, choć po części można było tę opieszałość usprawiedliwić wciąż pętającymi ręce i nogi kajdanami), po czym sam usiadł za nim. - Jeśli spróbujesz czegokolwiek, skończysz jak twój znajomy - powiedział, nie tyle grożąc, co ostrzegając - i prawdopodobnie nie mijając się wiele z prawdą, upadek z grzbietu skrzydlatego konia nie mógł skończyć się dobrze.
Skierował Cienia w ślad za wierzchowcem aurora, najpierw w stronę polany, a później - gdy mieli już wystarczająco dużo przestrzeni, żeby aetonany mogły rozpędzić się i wzbić w powietrze - w górę, zataczając pętlę ponad wierzchołkami drzew i stopniowo wznosząc się wyżej. Rozejrzał się, bez trudu obierając kurs na Peak District - znał te wzgórza doskonale, w ciągu ostatniego roku spędzał na nich niemal każdą chwilę - a potem pochylił się niżej, do tego samego zmuszając jeńca. Miał nadzieję, że nie wiózł go na marne, podejrzewał jednak, że nawet jeśli nie był nikim ważnym, to Skamander będzie w stanie wyciągnąć od niego jakieś informacje.

| zt x2




do not stand at my grave and weep
I am not there
I do not sleep

Percival Blake
Percival Blake
Zawód : duch Stonehenge
Wiek : 34
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Kawaler

kissing
d e a t h
and losing my breath

OPCM : 26 +5
UROKI : 40 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0 +1
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 18
Genetyka : Duch

Duchy
Duchy
https://www.morsmordre.net/t1517-percival-nott https://www.morsmordre.net/t1542-tatsu https://www.morsmordre.net/t12179-percival-blake#375108 https://www.morsmordre.net/f449-menazeria-woolmanow https://www.morsmordre.net/t3560-skrytka-bankowa-nr-416#62942 https://www.morsmordre.net/t1602-percival-nott
Re: Miasteczko Borrowash [odnośnik]15.07.21 14:56
|wychodzimy z szafki

-Ta, wiem. Czuję. A miało być powoli i boleśnie… Weź na przyszłość poćwicz celowanie, bo jakbyś trafił w płuca, to cały chuj. - spluwam gdzieś pod nogi i już nie tracę czasu na bezsensowne rozmowy. Mam tu pewnego skurwola do ogarnięcia.
Kucam tuż obok niego i chwytam za kołnierz płaszcza, podnoszę, żeby przyjrzeć się jego twarzy. Chcę, żeby patrzył na mnie. To taki to już mój mały rytuał.
Z tej perspektywy mężczyzna nie przypomina mi już osoby, na którą polowałam… albo to ona polowała na mnie? Trop się urwał, ale może jeszcze jest szansa coś jeszcze z tego truchła wydobyć?
-Nazwisko twojego szefa! Mów!- prawie ryczę ze wściekłości. A w odpowiedzi typ tylko śmieje się gardłowo. - Dla kogo pracujesz?
Widzę, że odpływa, ale szarpię go jeszcze parę razy, żeby ocucić. Krople krwi i innych substancji upadają na śnieg i moje ubranie.
-Nie rusza się tego, co nie twoje, ruska szmato.
Jego głowa opadła na bok. Mimo moich starań już się nie obudził.
-Kurwa mać. Kurwa jebana mać. - rzucam zwłoki na śnieg i szybko podnoszę się na nogi. Świat nabrał szkarłatnej barwy, obraz lekko się rozmył. Zaczęłam kopać truchło, jeszcze bardziej brudząc krwią wszystko dookoła.
-Паршивая бялдина, вставай! Вставай и отвечай на мои вопросы! - ale, oczywiście nie wstał i milczał - jak to trup. Kto mnie wpakował w tę historię? Nie był to bank, o nie. To na pewno jedno ze zleceń dla tych pierdolonych szlaciurów. Dla jebanego systemu. Tak, to musi być to. Bo ja zawsze uważam, zawsze jestem ostrożna. A teraz to ja będę obrywać. Zrobili ze mnie cholerne narzędzie. Zataili prawdę. Nie dotrzymali umowy.
Wściekłość nie mogła znaleźć ujścia. Katowanie umarlaka również nie pomagało. Musiałam zrobić coś. Cokolwiek.
Wytarłam krew z twarzy. Już miałam pomysł.
Tak chcecie się ze mną bawić. Dobrze.
To się, kurwa pobawimy.
Bez słów przysuwam trupa magią bliżej budynku, żeby go oprzeć o ścianie, a następnie zanurzam rękę w wypadających flakach i zaczynam wysmarowywać litery po chropowatej powierzchni tuż nad jego głową. Kiedy napis był gotowy, z kieszeni kurtki wydobywam krótki nożyk, służący mi do krojenia prowiantu w drodze, i zatapiam go w poharatanym ciele czarnoksiężnika. Oprawiam go jak zwierzę, a w tym akurat mam wprawę, bo ludzka anatomia nie jest dla mnie w pełni zrozumiała. Na szczęście to umiem znaleźć - serce, już niebijące i ociekające krwią ląduje w mojej dłoni. Chwile spoglądam na trofeum, po czym ładuje je do kieszeni.
Jestem jak w transie, napędzana gorącym gniewem i resztkami alkoholu. Nie mogę się zatrzymać. Nie chcę tego robić.
-To co, panie White, czy jak ci tam? - on nadal tu jest. Na co czeka? - Do zobaczenia?
Dziwny uśmiech zastygł na mojej twarzy sekundę tuż przed tym, jak teleportowałam się do sprawdzonego miejsca pod Londynem.
Znajdę tego kogoś i zapierdolę. Jego krwią i krwią wszystkich tych, którzy staną mi na drodze, wypiszę na każdej kamienicy tego pierdolonego miasta “Śmierć sługusom systemu”. Tak samo, jak to zrobiłam w Derbyshire.

/ztx2


Zlata Raskolnikova
Zlata Raskolnikova
Zawód : Komornik i najemniczka po godzinach
Wiek : 37
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowa
Wisi mi kto wisi na latarni
A kto o nią się opiera
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półgoblin
Miasteczko Borrowash - Page 4 Dc3d643ba14e88a20a9fb3c0c669eeb2
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9153-zlata-raskolnikova#276833 https://www.morsmordre.net/t9433-sowa-bez-imienia#286806 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net https://www.morsmordre.net/t9434-skrytka-numer-2143#286811 https://www.morsmordre.net/t9432-zlata-raskolnikova#286793
Re: Miasteczko Borrowash [odnośnik]22.09.22 23:57
4 maja

Czekała na nią zgodnie z obietnicą pod szyldem z nazwą miasteczka — był zniszczony, zaszedł już dawno rdzą, trzymał się też ledwo dwóch drewnianych słupków. Gdyby ktokolwiek postanowił oprzeć się o znak rozpadłby się z całą pewnością. Nie zamierzała być jednak tą, która mogła doprowadzić do takiego aktu wandalizmu, nie potrafiła ustać. Przebierała nogami, spacerując z miejsca na miejsce, nie mogąc doczekać się, aż ją zobaczy. Chciała ją odwiedzić od razu po powrocie, ale nie była pewna, czy powinna odwiedzić ją w domu; czy Michael chciał ją tam widzieć. Kiedy widzieli się po raz ostatni widziała w jego oczach ból, ale też wstyd. Nie chciała mu go przysparzać. Być powodem do ciągłego odwracania si w przeszłość, by spoglądać prosto w twarz własnym błędom. Liczyła, że Just jej podpowie — wybada ją, czy to było w ogóle możliwe, choć nigdy nie zdradziła jej prawdy o tamtym felernym dniu. I raczej nie zamierzała wcale.
Zniecierpliwienie zaciskało się wokół jej trzewi nieprzyjemnie, pętając narządy w trudny do rozplątania supeł.Dłonie co rusz wędrowały do torby, którą miała zawieszona na ramieniu. Ponieważ pogoda się sprawiała, miała na sobie już tylko cienki sweter wpuszczony w długa spódnicę. Niezbyt mocno obwiązana w talii wciąż dobrze maskowała jej stan. Nie była pewna ile tak naprawdę czasu minęło, nigdy nie odwiedziła uzdrowicielki, ale czuła to życie, które w niej rosło i nie mogła się doczekać, by nie powiedzieć jej o tym. Mimo wszystko, z radością i otuchą powiedzieć, że będą w tym razem — choć temat był tematem tabu, a to wszystko zdarzyło się nie tak, jak zawsze powtarzała, że się zdarzy. Była pewna, że nie ukryje przed nią niczego. Just nie wydawała się do tego stworzona. Nie zdradzała się z radością, ale znała ją na tyle, by wiedzieć, że marzyła o tym tak samo. Po prostu bała się. Bała się, że któregoś dnia ktoś jej to odbierze, wyrwie marzenia z piersi i zadepcze. Ale to tak nie miało się zdarzyć, prawda?
Gdy tylko ją dostrzegła wstrzymała powietrze niemalże od razu, a na jej twarzy wymalował się szeroki uśmiech, a łzy wzruszenia wycisnęły się do oczu i nie mogła tego opanować. Rzuciła się w stronę niższej przyjaciółki, by objąć ją czule. W pierwsze chwili myślała tylko o tym, by nie uściskać jej za mocno. Łzy spłynęły jej po policzkach, zaśmiała się. Dopiero po chwili dotarło do niej, że nic się nie zmieniła. Z ukłuciem zazdrości, gdy się odsunęła, uświadomiła sobie, że jest tak samo drobna, jak była.
— Just! Nie masz pojęcia, jak za tobą tęskniłam — szepnęła, odnajdując jej dłonie. Zamknęła na nich własne palce, szukając jej spojrzenia i uśmiechnęła się promiennie. — Jak się czujesz? Wszystko w porządku? Martwiłam się, nie odzywałaś się. Myślałam, że coś się stało — powiedziała ciszę, znów ściskając jej dłonie mocniej. Puściła je po chwili, by sięgnąć do torby, z której po chwili wyciągnęła małe pudełko opakowane w elegancki, złotoczerwony papier, z czerwoną, połyskująca wstążką. — Przepraszam, że nie zdążyłam na twoje urodziny... — szepnęła, podając jej prezent. W środku znajdowało się coś na kształt biżuterii. — Wiesz, że życzę ci wszystkiego, co najlepsze, prawda? Zawsze... Zawsze, Just— powtórzyła poważnie, patrząc jej w oczy. — To amulet. Wygląda niepozornie, ale... Mówili, że to amulet skupienia, który pozwala lepiej dostrzec to, co ukryte. Pomyślałam, że go potrzebujesz czasem i... wiesz sama. Mógłby ci się przydać.


Here stands a man

With a bullet in his clenched right hand
Don't push him, son
For he's got the power to crush this land
Oh hear, hear him cry, boy
Hannah Moore
Hannah Moore
Zawód : Wiązacz mioteł
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna


take me back to the night we met


OPCM : 25 +8
UROKI : 15
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 10 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica
Miasteczko Borrowash - Page 4 0a431e1c236e666d7f7630227cddec45ce81c082
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t5207-hannah-wright https://www.morsmordre.net/t5219-poczta-hani https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f376-irlandia-gory-derryveagh https://www.morsmordre.net/t6218-skrytka-bankowa-nr-1286 https://www.morsmordre.net/t6213-h-wright
Re: Miasteczko Borrowash [odnośnik]23.09.22 11:55
Nie odpisała jej na list z początku kwietnia. Nie dlatego, że chciała ją ukarać. Nigdy nie chciała. Kochała ją całym sercem. Były obok siebie już od czasów Hogwartu, a choć surowe i oceniające oko Hannah potrafiło być czasem brutalne, właśnie za tą szczerość ceniła ją strasznie. Ale nie potrafiła jej odpowiedzieć. Nie umiała wierutnie skłamać że wszystko jest w porządku. Mogła zaprzeczyć w kłamstwa Walczącego Maga, ale wiedziałam że musiała napisać jej więcej. Skreślone słowa odebrała nie w kontekście tych wydarzeń, a tego, co dotknęło ją samą. I choć w kłamstwie stawała się coraz bardziej naturalna, tak jej nie chciała okłamać.
To nie byłoby w porządku.
Dlatego nie odpisała. Nic nie było takie, jak powinno. Była cała, ale tego dnia, nadal czuła się okropnie. Rozdrażniona, wyprana z emocji, obolała. Wyniszczona. Zepsuta. Na skraju… niepewna już właściwie czego. Nie chciała jej zamartwiać. I tak nie była w stanie jej pomóc wiele kilometrów dalej. Nie była w stanie też nic dla niej zrobić.
Kolejny z listów nie mógł już pozostać bez odpowiedzi. Nie mogła - i nie chciała właściwie - ukrywać przed nią tego dłużej. W odpowiedzi prawie nie skłamała, wybiórczo pomijając najważniejszą, wiadomość. Skoro była na miejscu, powinna jej to powiedzieć kiedy się zobaczą.
Teleportowała się do Stoke skąd wskoczyła na miotłę żeby polecieć w stronę wyznaczonego miejsca spotkania. Strach ściskał jej żołądek. Może jednak list był łatwiejszą opcją. Może wtedy nie musiałaby patrzeć na jej twarz, kiedy wszystkiego się dowie. Zacisnęła mocniej dłonie na trzonku miotły kręcąc lekko głową do siebie, przymykając powieki. Biorąc wdech. Jak właściwie powinna to zrobić? Zacząć od tej informacji czy czekać na odpowiedni moment? Czy… czekanie było właściwie dobre? Nie była niczego pewna. W liście skłamała podwójnie. Prawie nie widywała rodzeństwa w domu jedynie znacząc swoją obecność. Nie bywała w nim, bardziej odwiedzała, bardziej by nikt nie mógł powiedzieć, że uciekła. Ale znajdowała zajęcia w znajomej sobie manierze rzucała się w wir zajęć odciążając tym myśli i głowę. Tylko tak umiała. Biec, bez zatrzymania. Kiedy stawała na chwilę, brała oddech wytchnienia, skupiała na czymś innym zainteresowanie, świat miał w zwyczaju brutalnie jej to odbierać.
Przebierała się kilka razy, najpierw próbując spódnic i swetrów, które nie pokazywałby od razu tego, że była w swojej zwyczajności za chuda. Zganiła siebie za to, że próbowała. Że spojrzała do lustra zastanawiając się, czy tak nie byłoby lepiej. Ale nie było. W końcu wciągnęła na uda spodnie. Na ramiona jasną cienką koszulę którą w nie wciągnęła. Na biodrach zapięła pas z nakładkami. Wpięła wszystkie amulety, nałożyła pierścienie - łącznie z tym z kamieniem księżcyowym, chyba tylko z przyzwyczajenie nie zauważając, nie orientując się… że już go nie potrzebowała. Narzuciła lekki, letni płaszcz w kolorze butelkowej zieleni. Jedno zerknięcie w lustro mówiło prawdę - Just Tonks w prawdziwym wydaniu. Innego nie miała już mieć. Na inne się zgodzić. Inne wybrać. To był czas, by przestać gonić za tym, co nie było dla niej osiągalne.
Dostrzegła ją z daleka. Drepczącą przy wybranym przez siebie znaku. Mimowolnie drgnął jej kącik ust. Zaskoczyła z miotły na jej uśmiech odpowiadając niepewnym, prawie że przepraszającym wzruszeniem ramion. Spojrzenie jej złagodniało, rozłożyła dłonie przyjmując ją do siebie. Choć pozostała sztywna, spięta, wiedząc, że za chwilę wszystko się wyda.
- Bez twojego mądrzenia nie było tu tak samo. - odpowiedziała jej krzyżując z nią tęczówki. Wywracając lekko oczami, choć uśmiech nie był pewny. Przy niej nie umiała całkowicie założyć maski. Była rozchwiana, nierówna przez cały miesiąc. Zagubiona. Błądząca. Poszukująca. By zaraz abstrakcyjnie pewna. Prawie dawna. Zamarła na kolejne pytanie. Jej brwi uniosły się, kiedy brała wdech w usta. Ale grad kolejnych pytań, stwierdzeń następował po sobie nim odpowiedziała. Dawał ledwie sekundy w których ciągle nie była… gotowa. Z zaskoczeniem spojrzała na pudełko, które znalazło się w jej dłoniach z początku nie rozumiejąc. Urodziny? Rzeczywiście, kwiecień był już za nimi. A kiedy mówiła dalej, czuła, że za chwilę rozpadnie się cała.
- Hannah… - zaczęła gdzieś w środku próbując się wtrącić w końcu. Odwracając spojrzenie na bok. Opuściła rękę z pudełkiem. Zerwać plaster od razu. Wright po pierwszej chwili ogarniającej ją radości ze spotkania zaraz sama dostrzeże. Wyczyta to z jej oczu. - Hannah! - podniosła trochę głos. Musiała jej przerwać, bo poda jej rękę, pominie wszystko złapie się za jakiś temat. Odchrząknęła. - Dziękuję… naprawdę. - powiedziała unosząc pudełko chociaż widocznie jej myśli były już gdzieś indziej. Dalej. Wróciła spojrzeniem do przyjaciółki. - Nie chciałam cię martwić. Byłaś daleko, nic nie dało się zrobić. - zacisnęła wargi. Nie pomogłaby wtedy. Teraz też nie mogła. Musiała zaakceptować ten stan rzeczy i jak zwykle - iść dalej. Mięśnie na jej twarzy stężały, uwidoczniły się trochę. - Straciłam je. Dziecko. - powiedziała w końcu. Wargi opadły jej najpierw. Brwi zeszły się. A potem irracjonalnie w grymasie uniosła usta w czymś na pozór krzywego uśmiechu. Mówiącego, potwierdzającego to co wiedziała: tak, była zepsuta. Tak, udawała, że nawet ją to nie zdziwiło. Wzruszyła ramionami, jakby od niechcenia. Jakby to stało się kiedyś nie ledwie miesiąc tematu. Maska nie spadła jednak całkiem z jej twarzy. - Chodźmy, nie chcesz się spóźnić. - na ten pociąg, do tej kobiety? Właściwie było jej wszystko jedno. - Widziałaś się z Moorem? - zadała pytanie, chcąc ją zająć, odsunąć uwagę pod siebie, przerzucić ciężar. Nic jej nie było. Wszystko było w porządku



The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Miasteczko Borrowash - Page 4 1
Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t3583-justine-just-tonks https://www.morsmordre.net/t3653-baron#66389 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f437-lancashire-forest-of-bowland-stocks-reservoir-gajowka https://www.morsmordre.net/t4284-skrytka-bankowa-nr-914#89080 https://www.morsmordre.net/t3701p15-just-tonks
Re: Miasteczko Borrowash [odnośnik]27.09.22 10:45
Euforia rozrywała ją od środka, przysłaniając to, co oczywiste. Naturalność jej wyglądu, takiego samego jak zawsze — jak ją pamiętała, jak potrafiła każdorazowo przywołać z pamięci zupełnie nie zwróciła uwagi na najważniejsze. Cienki płaszcz przysłonił jej kościstą sylwetkę na kilka chwil. Miała się zaraz dowiedzieć, a to wszystko, co napawało ją radością prysnąć jak bańka mydlana, ale jeszcze tych kilkanaście, kilkadziesiąt sekund złudnej nadziei, wiary w to, że obie mogły być szczęśliwe — choć może to jej poczucie szczęścia przysłaniało egoistycznie wszystko inne, wierząc wciąż naiwnie, że chciała tego samego — pozwoliło jej na swawolę. Przewróciła teatralnie oczami, by oprzeć jedną rękę pod bok. Przytyła, ale nie na tyle, by od razu to rzucało się w oczy.
— Ktoś musi się mądrzyć, jeśli twoja głowa pozostaje tak samo, niezmiennie pusta — odpowiedziała jej, odnajdując jej spojrzenie. Dziwnie puste, mętne i przygnębione. Coś się stało, pomyślała w końcu, ale siłą całej swojej woli utrzymała na twarzy uśmiech, z każda chwilą coraz mniej szczery i prawdziwy. Mówiła, zatracona w tym, co chciała jej powiedzieć, starając się ignorować pierwsze przesłanki i alarmujące sygnały. Mówiła, zalewając ją potokiem słów, życzeń, choć jej ciało już wiedziało — zanim jeszcze do niej to dotarło, zanim świadomość pojęła, co tak naprawdę się wydarzyło. Wstąpiła w nią nerwowość, która nie pozwoliła Tonks dojść do słowa, pochłonięta tym, co pragnęła jej przekazać, dać, zaoferować, a w końcu tym, czym chciała się pochwalić, kiedy jej serce tak trwało się do wyznania wszystkiego prosto w oczy. Miała jej tyle do opowiedzenia. Jej imię wypowiedziane raz zupełnie jej umknęło, drugie wraz z tym pouczającym tonem, otrzeźwiło ją, jak matczyna uwaga, więc zamarła. Na kilka sekund przed tym, nim Tonks wydusiła to z siebie, spłynęło to na nią, wzruszenie zmieniło się w żal cisnący w oczach, a klatka piersiowa zapadła. Ale dopiero kiedy powiedziała to głośno, przytomnie na nią spojrzała, zamykając usta i nieruchomiejąc na kilka chwil, przerwawszy ciąg ekspresyjnych ruchów. Cisnęło jej się na usta głupie i puste jak to, to niemożliwe, ale była kobietą. Czarownicą, która każdego dnia budziła się w pełni szczęścia i obaw, że i ją to spotka. Nie powiedziała nic, patrząc tylko na przyjaciółkę. Dłonie odnalazły drogę do siebie, by nerwowo zacząć bawić się paznokciami. Wiedziała, że czasem tak bywa, a los bywa najokrutniejszy w swych wyborach. Nie miały lekko. Czasem nie mogąc znieść przeciwności losu musiały się poddać. Czy Ona się poddała? Czy mogła cokolwiek zrobić? Znała się na magii, przeczuwała, że to nadejdzie? Czy dało się to przewidzieć w ogóle?
— Tak mi przykro... — wyszeptała w końcu, po dłużącej się chwili ciszy i pochyliła się, by złapać ją powoli, ostrożnie w objęcia. Objęła ją za szyję, drugą rękę oplatając plecy przez ramię. Nie miała dla niej słów pocieszenia — nie wierzyła, że takie istniały, by cokolwiek mogło pocieszyć matkę po stracie dziecka. Nic nie dało się zrobić, oczywiście. Mogła tylko przy niej być, choć i to nie mogło dać jej żadnego ukojenia. Trzymała ją przy sobie, zaciskając mocno zęby, kiedy łzy napłynęły gęsto do oczu i spłynęły wartko po policzkach. Nie chciała płakać, nie chciała szlochać. Próbowała to powstrzymać z całych sił, chcąc być dla Just oparciem przez tych kilka chwil, uciekających momentów. Z ukrytą w swetrze twarzą, której nikt nie widział; twarzą, która mogła w końcu pozwolić sobie na zdjęcie maski. Powstrzymała każdy spazm, który chciał szarpnąć jej ciała, pozwalając sobie tylko na bezwolnie wpływające krople. Mocno trzymała ją w ramionach, nie mówiąc nic. Ale i to nie wydało się wystarczające, dobre. Odpowiednie. Nawet kiedy pogładziła ją po włosach, przytulając policzek do jej głowy. Nie zamierzała pozwolić jej się wyrwać, nawet gdyby próbowała, chcąc złamać jej opór. Znała ją zbyt długo, wiedziała, że nie należała do tych, którzy godzili się na takie gesty. — Przepraszam, że nie było mnie wtedy przy tobie — szepnęła cicho, kiedy w końcu zdołała przełknąć ślinę. Jeszcze w tym przytuleniu przetarła twarz dłonią, chcąc zetrzeć z niej mokre ślady, dopiero wtedy odsunęła się, by na nią spojrzeć. Rzadko brakowało jej odwagi, ale teraz opuszczała ją całkowicie, ustępując bezradności, która zaciskała na niej palce. — Co się stało? — spytała cicho, przechylając głowę. Zaczerwienione oczy wpatrywały się tylko w nią, wszystko wokół przestało mieć znaczenie. To, co chciała jej powiedzieć, czym się podzielić. Nagle wszystko przestało być takie ważne w obliczu tego, co ją spotkało. — Tak, ale... — Spojrzała na swoje dłonie, ale zaraz po tym poprawiła spódnice na biodrach. — Może pójdziemy napić się herbaty? — zaproponowała, nie widząc innej możliwości na spędzenie tego dnia. Cała reszta mogła poczekać. — Jak... sobie radzisz? — Wiedziała, że bez sensu pytać jak się czuła. Chyba znała odpowiedź.


Here stands a man

With a bullet in his clenched right hand
Don't push him, son
For he's got the power to crush this land
Oh hear, hear him cry, boy
Hannah Moore
Hannah Moore
Zawód : Wiązacz mioteł
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna


take me back to the night we met


OPCM : 25 +8
UROKI : 15
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 10 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica
Miasteczko Borrowash - Page 4 0a431e1c236e666d7f7630227cddec45ce81c082
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t5207-hannah-wright https://www.morsmordre.net/t5219-poczta-hani https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f376-irlandia-gory-derryveagh https://www.morsmordre.net/t6218-skrytka-bankowa-nr-1286 https://www.morsmordre.net/t6213-h-wright
Re: Miasteczko Borrowash [odnośnik]03.10.22 18:35
Z początku utrzymywała pozory. Dlatego odpowiedziała radośnie. W tym nie było aż tak wiele kłamstwa. W jakiś sposób cieszyła się, że Hannah jest znów w Anglii. Cieszyła, a jednocześnie… było jej wszystko jedno. Jej obecność nie mogła niczego zmienić. Niczego naprawić. Nie była pewna, czy chciała, żeby Hannah znów się narażała. We Francji była bezpieczna. We Francji, mogła mieć jakieś życie. Tutaj, była przyjacielem wywrotowców, rebeliantów, terrorystów.
- Wypraszam sobie. - mruknęła, wywracając oczami. - Gdyby była pusta nie ważyłby tyle. - odcięła się, uśmiechając się półgębkiem. Ale uśmiech nie dotarł do oczu. Te zdawały się zmęczone. I choć wyglądała już nie aż tak źle, to nadal nie wyglądała dobrze. A Hannah. Hannah nie zauważyła. A może nie chciała widzieć. Może zwyczajnie nie podejrzewała oddając się radości z kolejnego spotkania. Nie chciała jej tego psuć. Widocznej euforii która właściwie wylewała się z jej sylwetki. Ale może właśnie tylko tym była. Zabójcą, który z chirurgiczną precyzją odbierał nie tylko życia, ale i szczęście. Nie tylko sobie, ale też wszystkim wokół siebie. Może dlatego powinna iść sama, odsunąć siebie i odsunąć emocje, żeby nikogo więcej nie ranić. W końcu - robiła to wszystko dla nich. Może dla nich powinna odejść kawałek dalej i pozostać biernym obserwatorem ich żyć, nie ich częścią. Musiała jednak jej przerwać. Musiała wyznać prawdę od razu, bo Hannah nieświadomie podawała jej kolejne możliwości żeby odsunąć temat, odsunąć prawdę. I gdyby chciała… mogłaby skłamać. Potrafiła to robić. Ale jej, jednej z najdłużej znajdującej się obok należała się szczerość i prawda. Więc po prostu wypuściła ją z ust. Jakby to nie miało znaczenia, jakby to nie było nic ważnego, maska którą nałożyła nie opadła nawet przy niej. Mówiła, a może zrozumiała zanim Justine powiedziała cokolwiek i dlatego mówiła. Jakby potwierdzenie z jej słów, miało przypieczętować rzeczywistość taką, jaka była.
W końcu słowa wypadły między nie. Cisza owiała je razem z wiatrem nadlatującym od strony miasteczka. Znak nie poruszyły się, był cichym obserwatorem całego zdarzenia. Wzruszyła lekko ramionami patrząc na Hannah, nie uciekając od niej spojrzeniem. Nie żartowała, choć nawet ona nie zdobyłaby się na tak okrutny żart. Po prostu stała, czekając, wciskając jedną z dłoni w kieszeń płaszcza w drugiej nadal trzymając pudełko z prezentem.
Nic nie powiedziała, kiedy Hannah się odezwała. Właściwie, nie miała pojęcia co miałaby jej powiedzieć. Że jej też było? Przykro? Przykro to było to było za mało by oddać jej stan wtedy. Teraz, zdawała się oszukiwać samą siebie. A może po prostu gubić we własnych emocjach.
Nie odsunęła się, pozwalając by Hannah ją obejęła. Ale nie była pewna, czy pozwoliła jej na to przez wzgląd na siebie, czy na nią. Prawdopodobnie to drugie, ona musiała odsunąć od siebie uczucia. Musiała, żeby nie oszaleć całkiem. Ciepło jej ramion było zgubne, trudne do wytrzymania, zdawało się wręcz parzyć i nakazywać poddanie emocjom, ale nie mogła tego zrobić. Jakoś, choć nie za dobrze, pozbierała się na tyle, by mogła dalej funkcjonować. Jeśli wypuściłaby teraz choć te śladowe ilości kontroli nad sobą samą, które zdawało jej się że ma, zapadłaby się całkowicie. Tego jednego była pewna. Zacisnęła dłoń w kieszeni w pięść, biorąc powoli potężny wdech w płuca.
- Byłam okropna. Dobrze, że to ominęłaś. - wypowiedziała na pozór spokojnie, bez emocji. Smutna, brutalna, prawda. Była okropna, okrutna wręcz. We własnym cierpieniu odbijająca się na innych, na najbliższych. Wiedziała, że tak. Ale nie umiała za to przeprosić. Chciała, by się od niej odsunęli. I jednocześnie wcale nie. Ale stając dalej, miało być łatwiej. Hannah w końcu się odsunęła a kiedy padło kolejne pytanie Justine wzruszyła ramionami, po raz pierwszy odwracając spojrzenie. - Ja się stałam. - wypadło z jej ust. To wszystko było przez nią. Przez to, że jej ciało było wyniszczone, a ona pracowała dalej. - Późne poronienie. Na początku kwietnia. - wyjaśniła jeszcze zdawkowo, nie wiedząc co więcej miałaby jej powiedzieć. Wyrzuciła z siebie kolejne słowa chcąc pójść dalej, zostawić to za nimi. To nie miało znacznia - już nie, prawda?
- Ale co? - podchwyciła spoglądając na nią z uniesioną jedną brwią. - Herbaty? - brew podskoczyła jeszcze wyżej. - Preferuję ognistą. - a od herbaty kawę. A kiedy kolejne z pytań wypadło z jej ust wypuściła powietrze z ust. Jeszcze się trzymała. W pionie, nie pozwalając dopłynąć do siebie emocjom, mimo złzawionych oczu przyjaciółki. - Znasz mnie. - mruknęła wzruszając ramionami prawie nonszalancko, karykaturalnie wręcz. - Upadam, podnoszę się i biegnę dalej. - bez względu na koszty, bez względu na ból i cierpienie. Choć to było inne. Wyraźniejsze i większe, choć starała się je od siebie odsuwać, by nie zapaść się całkiem. Więc nawet przed nią nie opuściła maski, nadal udając, że wszystko było w porządku. Nie było. Ale czy miało to jakieś znaczenie? - Im mniej mam czasu na myślenie, tym lepiej. Zajmij mnie więc, Wright. - zażądała od niej, unosząc w nieszczerym uśmiechu usta. - Może być nawet herbata, o ile będziesz dużo gadać. - skapitulowała, chociaż od mówienia o tym co czuła, wolała zdecydowanie działanie. Pozwoliła jednak zadecydować przyjaciółce.



The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Miasteczko Borrowash - Page 4 1
Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t3583-justine-just-tonks https://www.morsmordre.net/t3653-baron#66389 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f437-lancashire-forest-of-bowland-stocks-reservoir-gajowka https://www.morsmordre.net/t4284-skrytka-bankowa-nr-914#89080 https://www.morsmordre.net/t3701p15-just-tonks
Re: Miasteczko Borrowash [odnośnik]05.10.22 12:17
Opanowała to już dawno temu — nakładanie na twarz masek wszelakiego rodzaju, własnych twarzy, choć różnych. Zależnych od sytuacji i tego, co akurat chciała osiągnąć. Często nie odzwierciedlały jej prawdziwych uczuć, były iluzją, która miała karmić wszystkich dookoła tym, co chcieli usłyszeć. Wszystko w porządku było wygodne. Ucinało temat i łagodziło wyrzuty sumienia, uciszało alarmujące sygnały na temat tego, że przyjaciele byli w potrzebie. Można było machnąć ręką i wytrzeć dłonie w całe to szanowanie cudzego zdania. Znała ją na tyle, że wiedziała; że to robiła, nawet jeśli nie potrafiła dostrzec kiedy. Czasem między nimi gościła gra pozorów i domysłów, szukania prawdy w ciemno. Rozumiała ją. Chciała być twarda i nie obarczać bliskich własnymi problemami, chciała być silna i zmierzyć się z nimi w pojedynkę. Znała to doskonale, sama też taka była, ale te wszystkie lata udowodniły jej, że nie potrafiła walczyć sama. Zawsze u jej boku znajdował się ktoś, kto chętnie pomagał jej dźwigać ten balast. Nie chcąc obarczać nim jednych, nieświadomie zrzucała ciężar na innych. Justine, Billy, a kiedy była w Londynie prawie całkiem sama — Keat. Znów Billy, Just, Mike. I Billy. Jak planety krążące wokół słońca. Dlatego nie potrafiła jej odpuścić, zgodzić się na te jej wszystkie prośby. Kiedy ją obejmowała, w którymś momencie poczuła pustkę. Jakby trzymała w garści powietrze, nie ją. Ściskała wyobrażenie o człowieku, który istniał gdzieś obok niej.
— Nieprawda — zaprotestowała, powoli kręcąc głową. Wiedziała, że była i potrafiła sobie wyobrazić, jak paskudna i podła potrafiłaby być dla ludzi, którzy ją otaczali. Jaka mogłaby być dla niej. Tak jak wiedziała, że nawet wtedy, by jej nie zostawiła. Wysłuchując tych wszystkich przykrych słów, prób odepchnięcia. Wiedziała, że musiało być trudno, nie tylko dla niej, dla wszystkich, ale jak można było ją za to winić? — Miałaś prawo — dodała po chwili, sięgając dłonią do jej twarzy, by czule dotknąć jej policzka. Zdawała się być skałą, niezruszoną, obojętną na to wszystko. Tego też nie miała jej za złe, choć czuła jakby zaraz miała zderzyć się ze ścianą. — Wszyscy napewno to rozumieją. Jak... Vincent zareagował? — spytała niepewnie, szukając jej spojrzenia. Przełknęła ślinę, słysząc kiedy do tego doszło. Mogła być tu wcześniej. Wrócić do Anglii dwa tygodnie wcześniej i byłaby tu z nią w tym wszystkim. Mogła nie odwlekać tego spotkania, od razu po powrocie zapukać w jej drzwi. Wypuściła powietrze z trudem. — Wiem, że chcesz być twarda i czujesz się bezpiecznie tam, w tej skorupie. Chcę tylko żebyś wiedziała, że... już jestem. Tu, przy tobie — szepnęła, ale była pewna, że jej słowa dotarły do Just. Była pewna, że potrzebowała ucieczki od tego. Od tematu. Myśląc, że zdoła przed nim się ukryć, zakopać go głęboko w ziemi i nigdy do niego nie wrócić w rzeczywistości tylko odkładała moment konfrontacji. Nie wierzyła, że kiedykolwiek się z tym pogodzi. Nie miała dla niej złotych rad, nie chciała naciskać, jednocześnie czując, że jeśli powoli jej odejść za daleko pogrąży się w ciemnościach.
Słysząc jej słowa mogłaby się zaśmiać. Gdyby powiedziała to w innych okolicznościach uznałaby to za zwykły żart, ale teraz westchnęła tylko, gromiąc ją matczynym spojrzeniem.
— Chyba nie pijesz teraz? — Bo w tym dowcipie w obliczu tej sytuacji brzmiała tak, jakby miała staczać się na samo dno. Jej słowa ją zaniepokoiły, na tyle by zmarszczyła brwi. — Znam, dlatego się martwię... — wyznała szczerze i nieco bezradnie. Gdyby była kobietą, która chętnie przyjmowała pomoc innych, byłoby znacznie łatwiej, a choć jej siła i niezłomność były imponujące, wciąż była tylko człowiekiem. — Te wszystkie doświadczenia nie sprawiają, że człowiek jest z czasem twardszy, Just. To wbrew powszechnemu przekonaniu wcale nie to. Możesz upadać, podnosić się i biec dalej raz za razem, ale czasem musisz się zatrzymać, by złapać oddech. Inaczej braknie ci sił, by kolejny raz się podnieść. A czasem mogłabyś pozwolić się dać złapać... — zaprotestowała, kręcąc głową. Nie wierzyła, by jej własne gadanie cokolwiek przyniosło. Just nie chciała wcale słuchać, chciała ją czymś zająć, by mieć spokój. — Chodź — zadecydowała, ruszając wolnym krokiem przed siebie, w kierunku miasta. — Potrzebujesz z czymś pomocy? W domu? Pracy? Mogłabym ci w czymś pomóc? — spytała, spoglądając na nią. — Sypiasz w ogóle, czy...?


Here stands a man

With a bullet in his clenched right hand
Don't push him, son
For he's got the power to crush this land
Oh hear, hear him cry, boy
Hannah Moore
Hannah Moore
Zawód : Wiązacz mioteł
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna


take me back to the night we met


OPCM : 25 +8
UROKI : 15
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 10 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica
Miasteczko Borrowash - Page 4 0a431e1c236e666d7f7630227cddec45ce81c082
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t5207-hannah-wright https://www.morsmordre.net/t5219-poczta-hani https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f376-irlandia-gory-derryveagh https://www.morsmordre.net/t6218-skrytka-bankowa-nr-1286 https://www.morsmordre.net/t6213-h-wright
Re: Miasteczko Borrowash [odnośnik]10.10.22 2:22
- Mogłabyś mi przyznać rację, kiedy ją mam? - zapytała cicho wzdychając trochę ciężko, choć pytanie zdawało się wybrzmieć prawie lekko. Prawie, bo Hannah potrafiła wyczuć nawet drobne zmiany w tonie i jego drgania. Znała ją zbyt długo, żeby nie dostrzegać różnicy. Była okropna, była podła, była okrutna. Wiedziała, że tak. I nie potrafiła nawet po wszystkim przeprosić, ani podziękować. Tym razem to ona pokręciła głową przecząco. Wykrzywiła usta. Odwracając spojrzenie. Drgnęła, kiedy ręka Hannah znalazła się na jej policzku. Opuściła ramiona wracając do niej spojrzeniem jasnych oczu. - Dobrze wiesz, że nie. - nie miała żadnego prawa, nie powinna odbijać swojego cierpienia na innych. Zwłaszcza tych najbliższych, zwłaszcza tych, którzy chcieli dla niej dobrze. Ale cierpiąca, była jak ranne zwierzę, które atakowało każdego, kto znalazł się w zbyt blisko. Kto znalazł się w polu rażenia. Rozumieją? W to akurat wierzyła. Ale czy powinni akceptować? Nie, niekoniecznie. Nie powinni przyzwalać jej na to, by w taki sposób odreagowywała swój ból i smutek. To nie było ani odpowiednie, ani dobre, ani zdrowe. Spięła się kiedy zatańczyło wokół nich imię Vincenta. Oczywiście, że o niego zapytała. Justine nawinie miała nadzieję, że przeprowadzą tą rozmowę z nim gdzieś poza obrazkiem - dokładnie tam, gdzie go umieściła. Ale tym razem się nie udało. Uniosła rękę i złapała tą jej, odejmując ją od swojej twarzy.
- Nie wiem. - odpowiedziała zgodnie z prawdą opuszczając ich dłonie, dopiero na dole puszczając tą jej. Nie spojrzała jej w oczy. Wzruszyła lekko ramionami. - Unikam go, nie chcę na niego patrzeć. - powiedziała, chociaż to nie była do końca prawda. Prawda była inna, choć podobna. Ona nie potrafiła spojrzeć w twarz jemu. Nie umiała, nie chciała, może nawet nie mogła. A w unikaniu kogoś, jak się okazywało, potrafiła być naprawdę skuteczna. Do tego czasu na pewno już sam pojął, że nie mijają się przypadkiem, że unika go specjalnie, ale nie zamierzała przestać. Nie zamierzała pozwolić dać się złapać. Podjęła już decyzje i nic nie było w stanie sprawić, by zmieniła zdanie. Dalej, zamierzała iść sama. Szczęście, postanowiła zostawić dla innych. Wróciła spojrzeniem do Hannah kiedy ta znów się odezwała milcząco słuchając tego, co miała do powiedzenia. Pierś Justine uniosła się, kiedy brała wdech w płuca.
- Wiem. - zapewniła ją, chociaż nie była pewna, czy było to całkowicie szczere. Sama nie umiała powiedzieć. Wolała w tym cierpieniu być sama i chyba taka też się w nim czuła, bo nikt nie był w stanie tak naprawdę pojąć, co to dla niej znaczyło i czym było. Nikomu nie była tego w stanie odpowiednio wytłumaczyć. Odwróciła spojrzenie w końcu spoglądając na pakunek, który wcisnęła jej wcześniej w rękę. - Więc... co to jest? - zapytałam unosząc je do góry. - Wiem, że coś mówiłaś, ale średnio cię słuchałam. - przyznała zgodnie z prawdą. Skupiona na tym, co miała powiedzieć, jej przekazać, zgubiła pewne wyjaśnienia i słowa, które pozlewały się ze sobą.
- W tym konkretnym momencie nie. - odpowiedziała spoglądając w kierunku Hannah z wystudiowaną pobłażliwością. Westchnęła na kolejne ze stwierdzeń unosząc ręce, żeby założyć jasne kosmyki za uszy w charakterystycznym geście. Wróciła do niej spojrzeniem, kiedy zaczęła mówić dalej. Wzięła wdech i otworzyła usta chcąc zaprzeczyć, ale Hannah jeszcze nie skończyła.
- Posłuchaj, Hannah. - zaczęła cicho w jej głosie dało się wyczuć chłód, opuściła dłonie, jedną z nich wsadzając do kieszeni. - Kiedy zatrzymałam się ostatnim razem żeby złapać oddech znalazłam mężczyznę z którym myślałam że będę trwać i zaszłam w ciążę z dzieckiem, które myślałam, że zobaczy ten świat. - patrzyła prosto w jej oczy, nie uciekając spojrzeniem. Mięśnie na twarzy napięły się, uwydatniając mocniej kości policzkowe. Ze spojrzenia wiał chłód, a może pustka. - A teraz stoję tutaj z pieprzonym grobem nawet nie noworodka w ogródku, unikając tego, który mógłby być ojcem, gdyby inaczej wybrał. - jej zęby się zacisnęły. - I to moja wina. - wyciągnęła gwałtownie rękę z kieszeni płaszcza, odginając tylko palec wskazujący w ostrzegającym geście. - Nawet nie próbuj zaprzeczać, nie wiesz wszystkiego. - teraz nie miała już co do tego żadnych wątpliwości. Nie była w stanie zakrzywić swojego własnego losu, a co więcej, powinna pamiętać o tym, co przyrzekała. O tym, że przeszłość, jej nie uwiąże, teraźniejszość nią nie zachwieje a przyszłość nie skusi. Na chwile o tym zapomniała. Wszechświat zdzielił ją po łapach. Kolejny raz nie zamierzała powtarzać tego samego błędu. - Przyszłość nie jest dla mnie. Ale złapać się pozwolę, gdyby nie inni, nie byłoby mnie teraz tutaj. - orzekła zgodnie z prawdą. Nie zamierzała mamić jej kłamstwami, czy powiedzieć czegoś, co nie było tym, o czym właśnie myślała. Ruszyła za nią, wkładając na powrót rękę w kieszeń. Nie była przyjemna jeszcze przed chwilą, dlatego milczała. Chciała być inna, milsza, ale nie potrafiła nie odpowiedzieć jej na wypowiedziane słowa. Zamilkła na chwilę kiedy padły pierwsze pytania.
- Domem, zajmuje się Kerstin. - powiedziała nie chcąc ich pozostawiać całkowicie bez odpowiedzi. Chociaż wierzyła w dobre chęci Hannah nie było miejsca w której tej potrzeby naprawdę by potrzebowała. Właściwie niewiele wiedziała o tym, co działo się w domu. Prawie tam nie bywała. - W ogóle sypiam, jadam też tyle ile powinnam. - zapewniła ją, starając się nie zabrzmieć ironicznie. Zdawała sobie sprawę, że przyjaciółka zapytała z troski. - Dlaczego wróciłaś, Hann? - zapytała zamiast tego, spoglądając przed siebie. Nie rozumiała, czemu Wright postanowiła wrócić z Francji. - I co z Moorem, widziałaś się z nim? - wcześniej nie skończyła. Wolała zmienić temat na inny. Tego, nie chciała ciągnąć.



The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Miasteczko Borrowash - Page 4 1
Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t3583-justine-just-tonks https://www.morsmordre.net/t3653-baron#66389 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f437-lancashire-forest-of-bowland-stocks-reservoir-gajowka https://www.morsmordre.net/t4284-skrytka-bankowa-nr-914#89080 https://www.morsmordre.net/t3701p15-just-tonks
Re: Miasteczko Borrowash [odnośnik]12.10.22 1:09
— Daj spokój, Tonks, sięgasz mi do ramienia, twoje warknięcia nie robią na mnie wrażenia — mruknęła cicho, wyraźnie przeinaczając jej odpowiedź; pokręciła głową i westchnęła, spoglądając na przyjaciółkę z dezaprobatą. Just była uparta, bardziej niż ona sama — równie mocno, co niezłomna. Zatrzymała się podczas krótkiego spaceru, by na nią spojrzeć z bardzo poważną miną, ale i olbrzymimi pokładami cierpliwości, które wobec niej miała. Nie tylko dziś, w takich chwilach zawsze. — Wiem, że tak, Just. Nie zamierzam cię usprawiedliwiać, nie o to mi chodzi. Chodzi mi o to, że przeżyłaś coś, czego nie da się porównać z niczym innym. Żadna następna rana nie będzie bliska tej. Żaden zawód nie będzie równał się z tym zawodem, a każda kolejna rozpacz nie będzie nawet blisko tej, którą próbujesz ukryć. Bo to, co się wydarzyło to... — urwała, nie mogła być pewna, nie czuła tego, co czuła Justine, ale takie obawy towarzyszyły jej każdego dnia, odkąd sama zaczęła podejrzewać, że jest w ciąży. Zamilkła na moment, by zebrać myśli. — Jest w nas trochę egoizmu. Wiemy, że ten świat jest paskudny i zły, a czasy naprawdę fatalne, jeśli chodzi o zakładanie rodziny, a jednak to pragnienie w nas istnieje. I dopiero kiedy stracimy nadzieję na jego realizacje potrafimy zrozumieć, jak ważne było. Dla nas samych i tego, kim jesteśmy. Każdy chce mieć w życiu kogoś, kogo będzie kochał tak czystą i bezgraniczną miłością, a to jest możliwe tylko w takiej konfiguracji. Doświadczyłaś tego... — Wskazała na nią z rezygnacją. — Poczułaś tą nadzieję, nawet jeśli udawałaś, że jej nie chciałaś z początku z wielu ważniejszych powodów. Znam cię, Just... — Przechyliła głowę, ściszyła głos. — A potem to straciłaś. Nie przez samą siebie. To nie była twoja wina. Czasem po prostu los z nas drwi w tak okrutny sposób. Dlatego myślę, że miałaś do tego prawo. Prawo, do przeżycia tego na swój sposób. Do żałoby. Do rozpaczy po tych nadziejach. Nie bądź dla siebie tak surowa. I nie bądź tak surowa dla innych, robią napewno wszystko by ci pomóc, bo cię kochają. I najlepsze co mogłabyś zrobić w tej sytuacji to nie przeproszenie ich czy przyznanie się do tego, że źle zrobiłaś. Po prostu... Przytul ich. By wiedzieli, że są ci potrzebni teraz. — A wiedziała, że są. Kerstin, Michael, Gabriel. Wszyscy na swój sposób. Nie patrzyła na nią jednak długo, wiedząc, że nie weźmie jej słów na tyle poważnie, ile chciała y wzięła. Nie teraz, być może zrozumienie przyjdzie później — o ile w ogóle. Chciała być twarda, obojętna. Ile nocy przepłakała w samotności, kiedy nikt nie widział? Ile razy mierzyła się z tym sama, bojąc się przeświadczenia o własnym upadku i beznadziejności? Złapała ją za dłoń, nic nie mówią, nie bacząc też na protesty, choć wcześniej odjęła rękę o swojej twarzy. Nie chciała tego — oznak litości i współczucia; nie umiała się dostosować, być przy niej dokładnie tak, jak tego pragnęła, ale mogła być tak jak umiała.
Nie pociągała tematu Vincenta, wciąż zła o to, jak się zachował. Nie znała jednak całej prawdy, nie było jej tu, gdy to wszystko się rozgrywało. Chociaż dziś mogła zacisnąć żeby i powstrzymać się od paskudnych komentarzy na jego temat.
— Dureń nic nie zauważył? — Może i nie. Zerknęła na pudełko, które Just wciąż trzymała w dłoni. — Och, to jest... Amulet skupienia. Ponoć pozwala trochę... otrzeźwić umysł i dostrzec rzeczy, które dotąd były niewidoczne dla oka. Mam teraz wrażenie, że przyda ci się bardziej niż sądziłam — zawyrokowała surowo, spoglądając jej w oczy, ale zaraz uśmiechnęła się pogodnie. — Nie mam dla cieni dobrej rady. Wiem, że jesteś w kropce. Wiem, że byłaś w miejscu, w którym chciałaś już pozostać, to niesprawiedliwe, że cię z niego zepchnięto, Just. Ale to nie znaczy, że musisz się od tego odgradzać. Wszyscy jesteśmy dla ciebie tu, pomożemy ci. I zobaczysz, że jeszcze pewnego dnia zaświeci to słońce. — mruknęła, nie puszczając wciąż jej dłoni. Pokiwała głową, kiedy przyznała, że sypia. Wiedziała, jak. A jak nie. Nie mogła się emu dziwić, nie mogła jej też winić za ewentualne kłamstwa; czuła, że to robiła. Oszukiwała ją tylko po to, by była spokojna. Odwróciła wzrok, w kierunku miasteczka, wiatr porwał jej włosy. Zamilkła na dłuższą chwilę; po co wróciła? Bo nie mogła tam zostać z informacją, którą posiadała. Tego jej powiedzieć jednak nie mogła, nie zamierzała. Nie dzisiaj. Nie po tym, co usłyszała — może nie powinna wcale; choć serce podpowiadało jej przecież, że była jej przyjaciółką, a jej osąd nie będzie wcale surowy. Jak się poczuje, kiedy usłyszy prawdę? Była pewna, że to tylko pogorszy sytuacje.
— Widziałam — przyznała w końcu, ignorując pierwsze z pytań, podnosząc prawą dłoń w górę; dłoń, na którym widniał srebrny pierścionek z niebieskim oczkiem. Uśmiechnęła się mimowolnie, nie mogąc powstrzymać, gdy o tym myślała. — Oświadczył się — szepnęła z drżącym przejęciem, wciąż jedno nie mogąc oddać się tym emocjom. Zbyt wiele było innych; Justine była w tej chwili ważniejsza niż romantyczne historie.


Here stands a man

With a bullet in his clenched right hand
Don't push him, son
For he's got the power to crush this land
Oh hear, hear him cry, boy
Hannah Moore
Hannah Moore
Zawód : Wiązacz mioteł
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna


take me back to the night we met


OPCM : 25 +8
UROKI : 15
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 10 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica
Miasteczko Borrowash - Page 4 0a431e1c236e666d7f7630227cddec45ce81c082
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t5207-hannah-wright https://www.morsmordre.net/t5219-poczta-hani https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f376-irlandia-gory-derryveagh https://www.morsmordre.net/t6218-skrytka-bankowa-nr-1286 https://www.morsmordre.net/t6213-h-wright
Re: Miasteczko Borrowash [odnośnik]19.10.22 21:47
- Bo wzrost ma znaczenie. - wypadło z ust Tonks, niewiele głośniej. Zatrzymała się, kiedy zrobiła to też Hannah, spoglądając na nią. Jej brew drgnęła odrobinę na oświadczenie o tym, że słowa nie były próbą jej obrony. Zaraz opadła jednak, słuchając jej dalej. Jej twarz wróciła do neutralnego wyrazu, żaden mięsień nie drgnął. Nic się nie stało - nic z czym by sobie nie poradziła przecież. Podnosiła się. Raz za razem. Silniejsza. Mocniejsza. Bardziej przygotowana. Tym razem przecież nie mogło być inaczej. Milczała nic nie mówiąc. Nie zamierzała potwierdzać jej tezy ani przyznawać jej racji. Nie chciała, nie mogła. Mimowolnie jej usta wydęły się odrobinę, kiedy podjęła na nowo. Uniosła brodę, mrużąc spojrzenie. Nie potrafiąc zrozumieć z początku do czego Hannah zmierza. Słuchała więc jej w ciszy. Słuchała wiedząc, że powinna jej przerwać, jeśli nie chciała dziś ściągnąć maski. A nie zamierzała jej już wcześniej ściągać. Ale gula w jej gardle urosła, niewidoczna, ale tak bardzo namacalna. Cholerna Hannah Wright, czasem nawet pewnie sama nie zdawała sobie, jak wiele miała racji. Ciche a tak znaczące znam cię Just uniosło jej brodę jeszcze wyżej. Jakby to miało jakkolwiek jej pomóc. Powietrze wydostawało jej się przez nos, kiedy zaciskała usta napinając mięśnie na twarzy. Brwi zmarszczyły się odrobinę, a oczy zaszły łzami. Mrugnęła, żeby je odgonić. Ale jedna uciekła, spłynęła po policzku z którego starła ją szybko odwracając wzrok. Bo znów miała rację. Znała ją. Znała ją aż za dobrze. Znała ją lepiej, niż ona sama siebie znała. I to denerwowało ją czasem najbardziej. Wzięła wdech, po raz kolejny wypuszczając powietrze nosem. Płatki zafalowały. Nie chciała o tym rozmawiać, nie chciała o tym myśleć, nie chciała się z tym konfrontować a mimo wszystko nie przerwała słów Hannah. Po prostu tam stała, spoglądając na nią spod zmrużonych powiek i zmarszczonych brwi. Mięsień na jej twarzy drgnął. W czymś w końcu się pomyliła. To była jej wina, ale Hannah nie mogła tego wiedzieć, nie zdawała sobie sprawy z tego, co wiedziała ona. Los z niej nie drwił - tego jednego Justine była pewna - przypominał jej o tym, co przysięgała i do czego się zobowiązała. Marszczenie z brwi odeszło, ale oczy pozostały zmrużone. Zaraz uniosła obie do góry na przytulanie. Tego z pewnością, nie zamierzała robić.
- Nie widziałam go od… tego dnia. - powiedziała jedynie wzruszając ramionami. Nie widziała, unikała, nie odpowiadała na listy. Nie chciała się z nim spotykać, więc nie pozwoliła się znaleźć. Potrafiła zniknąć, ukryć się przed kimś. Może to nie miało działać ciągle. Może nawet krócej niż by chciała, ale działała na razie. Wiedziała, że kiedyś będzie musiała stawić mu czoła, ale na razie musiała stawić czoło samej sobie i rzeczywistości. Jej brwi zmarszczyły się trochę kiedy z ust przyjaciółki padła nazwa. Amulet skupienia nic jej nie mówił. W końcu otworzyła prezent, spoglądając do środka, przekręciła trochę głowę wyciągając go i oglądając na dłoni - Dziękuję. - powiedziała unosząc wzrok na Hannah, żeby unieść lekko brwi i wydąć usta na słyszalny przytyk. Z trudem dźwignęła jednak kącik ust w odpowiedzi. Wypuszczając powietrze, amulet doczepiając do innych, które zabierała ze sobą. Jej wzrok i skupienie pozostało tam chwilę dłużej. Zamarła jednak kiedy Hannah odezwała się ponownie. Spięcie, zawahanie było widoczne. Chwilę trwało, nim poruszyła znów palcami. Kolejną zajęło jej, nim uniosła na nią wzrok.
- Nie rozumiesz wszystkiego, Hannah. - odezwała się w końcu po ciszy, która zapadła kiedy skończyła mówić. Odwróciła spojrzenie od twarzy przyjaciółki, wykrzywiając usta. - Wiem, że się… starasz. - kolejne słowa wypadły z jej ust. Wright zawsze była przy niej. Brutalnie, czasem aż boleśnie szczera. Ale taka jej najmocniej pasowała. Takiej jej najbardziej potrzebowała. Ktoś kto nie potrafiłby rzucić jej prawdy między oczy, ktoś kto ugiął się pod jej cholerycznym charakterem prawdopodobnie nigdy niemógłby stać się dla niej takim oparciem. To, że nie mogła jej tego wyjaśnić, bolało ją chyba najmocniej. Wróciła do niej jasnym, przenikliwym spojrzeniem. - To nie było moje miejsce. - pokręciła przecząco głową. Nie było, sama z niego zrezygnowała z pełną świadomością, próbując oszukać - siebie, świat, wszystkich wokół. Postąpić wbrew temu, co przyrzekała. Wzięłam wdech w płuca. - Wiem, że jesteście. - zapewniła, wypuszczając powietrze z ust. Stawiając kolejne kroki, spoglądając przed siebie. - Naprawdę chciałabym móc ci to wyjaśnić. Ale możesz mi tylko uwierzyć. - dała spoglądając na splecione ze sobą dłonie. Ruszyły w końcu dalej w stronę miasta. A Justine chciała, by temat przesunął się dalej, zszedł z niej. Zniosła to. Tą rozmowę. Choć okłamywała przez jej większość je obie. Nie ze względu na słowa, a na maskę, której ostatecznie nie pozwoliła opaść nawet przy niej. Możliwe, że z obawy, że gdyby to zrobiła, mogłaby nie wiedzieć jak raz jeszcze na nowo się pozbierać. Pozbierać. Jeśli to, czym teraz była można było nazwać jakąkolwiek całością. Więc zadała pytania, wybierając Moore’a, bo pierwszy przyszedł jej na myśl. Ale takiego przesunięcia, czy małego milowego kroku to się nie spodziewała. Zatrzymała się. W pierwszej chwili patrząc na jej rękę bez zrozumienia. Dopiero kiedy padły dwa kolejne słowa poczuła się z początku, jakby oberwała w przeponę. A informacja została podana szyfrem. Spojrzała z ręki na twarz Hannah, unosząc jedną z brwi do góry, by później wrócić wzrokiem do ręki. Dwa słowa, ale już całe zdanie dźwięczały w jej głowie, jakby próbując znaleźć miejsce przez które mogą dotrzeć i zostać zrozumiane. Mrugnęła zaskoczona. Ale wkońcu do niej dotarło, ręka uniosła się, żeby złapać tą Hannah i przyciągnąć do siebie przekrzywiając trochę głowę.
- Powiesz coś więcej, czy mam się domyślić sama? - mruknęła marudnie, ale głos jej się trochę zatrząsł. Serce ścisnęło. Wypełniło ją jednocześnie szczęście i całkowicie niechciana zazdrość. Uniosła na nią wzrok. Jej oczy zaszkliły się lekko, brwi drgnęły. Łzy zebrały pod powieką. - Jakie to uczucie, kiedy spełnia się coś, na co czekałaś tyle lat? - wargi mimowolnie jej zadrżały, wygięły lekko najpierw w dół by podjąć próbę wygięcia w górę. - Gratuluję, Hann. - wypadło w końcu z ust Just. Dźwignęła wargi ku górze, zawahała się. Powstrzymywała się od kontaktu, nie chciała go, unikała. Ale Wright w takiej chwili, chwili takiej jak ta, on się należał. Podeszła więc, unosząc ręce, żeby ją objąć. Może, jeśli nakarmi się jej emocjami, nie będzie tęsknić za tym, co nie miało do niej należeć? To zawsze była jakaś myśl.



The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Miasteczko Borrowash - Page 4 1
Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t3583-justine-just-tonks https://www.morsmordre.net/t3653-baron#66389 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f437-lancashire-forest-of-bowland-stocks-reservoir-gajowka https://www.morsmordre.net/t4284-skrytka-bankowa-nr-914#89080 https://www.morsmordre.net/t3701p15-just-tonks

Strona 4 z 5 Previous  1, 2, 3, 4, 5  Next

Miasteczko Borrowash
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach