Pogrzeb: powóz siódmy
Strona 1 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
Choć wnętrze nie nęci podobnym przepychem co większość bryczek w posiadaniu rodziny Black, jest to z pewnością najprzestronniejsza i najwygodniejsza kareta, do jakiej można trafić. Rozległe kanapy obite są miękkim materiałem o florystycznym wzorze złożonym z tradycyjnych róż, czerwonych i białych; tekstura ta sięga aż do sufitu pokrytego kolejnymi klasycznymi malowidłami. Przedstawiają one sceny z magicznej historii czarodziejskiego świata, sielankowe pokoje następujące po wojnach i szeroko rozumiane czasy dobrobytu, które ukoją duszę każdej osoby zatrwożonej wiszącą nad Anglią wojną. Pod siedzeniami można odnaleźć schowki, w których przechowywane są specjalnie przygotowane podłokietniki, by ułatwić odnalezienie wygodnej pozycji.
Szafka zniknięć
[bylobrzydkobedzieladnie]
I show not your face but your heart's desire
Ostatnio zmieniony przez Ain Eingarp dnia 25.02.21 23:53, w całości zmieniany 2 razy
Ułożyła się wygodniej przy oknie, starając się odsunąć od ojca siedzącego obok, na tyle na ile pozwalało miejsce w rozległej bryczce. Złożyła dłonie przed sobą na udach, a koronkowe rękawiczki niemal niknęły w kolejnych fałdach kreacji, podobnie zresztą jak chusta. O ile przez dłuższą chwilę przyglądała się widokom na zewnątrz, tak w końcu wniosła spojrzenie do góry, delikatnie zadzierając głowę, tak aby móc przyjrzeć się zamieszczonym nań malowidłom. Spokój i iluzoryczny idealny świat, chyba wzbudził w niej odwrotne uczucia niż powinien, dodając jeszcze więcej dyskomfortu do tej jazdy. Było jej właściwie odrobinę przykro, że nie była w stanie być w powozie z Aquilą, jednak upraszanie woźnicy mogłoby być nie na miejscu, być może potem uda jej się stanąć lub usiąść blisko kuzynki, aby poświęcić ten czas dla niej.
Przy wejściu do powozu Deirdre okazała bilecik z zaproszeniem - nie zdziwiło ją, że dla madame Mericourt przeznaczono miejsce w jednym z ostatnich wozów, nie czuła się też z tego powodu wzgardzona czy źle potraktowana. I tak miłym akcentem było imienne zaproszenie oraz udostępnienie eleganckiego środka transportu, do tego w głównym żałobnym korowodzie. Jako opiekunka La Fantasmagorii powinna godnie prezentować magiczny balet, tak też się więc zachowywała, najpierw składając wiązankę, później zaś - podążając ku siódmemu powozowi. Skorzystała z pomocy lokajów, by wejść do środka - podała mu dłoń odzianą w koronkową rękawiczkę i uniosła nieco rąbek wąskiej sukni, która nie pozwalała na specjalne wygibasy. Potem - weszła do środka, kiwając z szacunkiem głową siedzącej już w powozie dziewczynie oraz jej towarzyszowi. - Cóż za smutny dzień. I cóż za okrutna strata dla magicznej socjety - powiedziała melancholijnym, ale opanowanym tonem w ramach przywitania, po czym zajęła miejsce naprzeciwko Forsythii, zakładając nogę na nogę.
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
Zdjął cylinder i wszedł do powozu, w którym czekali już kuzyn Faustus i młoda Forsythia. Zanim jednak zdążył się z nimi przywitać, jego spojrzenie padło na znajome, smukłe nogi. Wąską kibić. Dumną twarz.
Wziął głęboki wdech, usiłując powstrzymać gorąco, cisnące się do głowy. To będzie jakaś tortura.
Uśmiechnął się z przymusem, tak jak umiał najlepiej.
-Kuzynie, Forsythio, panno Tsagairt. - przywitał się, skinąwszy im głową. Deirdre nadal była dla niego panną, znał ją pod starym nazwiskiem. Beztrosko nieświadom zmiany stanu rzeczy, usiadł obok Faustusa, naprzeciw Deirdre.
Zacisnął mocniej dłonie na cylindrze. Tylko martwej Layli tu, szlag by to trafił, brakowało.
A znając życie, i tak niedługo stanie mu przed oczyma. Naprawdę żałował zlegilimentowania Marceliusa i tych przykrych... efektów ubocznych.
Wziął głęboki wdech, usiłując powstrzymać gorąco, cisnące się do głowy. To będzie jakaś tortura.
Uśmiechnął się z przymusem, tak jak umiał najlepiej.
-Kuzynie, Forsythio, panno Tsagairt. - przywitał się, skinąwszy im głową. Deirdre nadal była dla niego panną, znał ją pod starym nazwiskiem. Beztrosko nieświadom zmiany stanu rzeczy, usiadł obok Faustusa, naprzeciw Deirdre.
Zacisnął mocniej dłonie na cylindrze. Tylko martwej Layli tu, szlag by to trafił, brakowało.
A znając życie, i tak niedługo stanie mu przed oczyma. Naprawdę żałował zlegilimentowania Marceliusa i tych przykrych... efektów ubocznych.
Słowa palą,
więc pali się słowa. Nikt o treści popiołów nie pyta.
więc pali się słowa. Nikt o treści popiołów nie pyta.
Cornelius Sallow
Zawód : Szef Biura Informacji, propagandzista
Wiek : 44
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
niech nie opuszcza ciebie twoja siostra Pogarda
OPCM : 8 +3
UROKI : 38 +8
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1 +3
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Jej spokój ducha naruszyło przybycie dostojnej kobiety, którą śmiało mogłaby postawić sobie samej za wzór. Elegancja, szyk i to spojrzenie, które być może kiedyś przyjdzie jej wytrenować. Kiwnęła głową pokornie w jej kierunku, śledząc uważnie poczynania, a gdy znalazła się naprzeciw niej, spuściła lekko spojrzenie, aby w końcu je skierować na ojca. – W istocie – przyznała rację kobiecie, wracając do niej ciemnymi tęczkówkami. - Forsythia Crabbe – przedstawiła się i kiwnęła głową ponownie. Przez chwilę mogłoby się wydawać, że chciała dodać coś jeszcze, być może komplement w kwestii kreacji? A może coś zupełnie innego... Jednak w tej samej chwili do bryczki przybył Sallow i wkroczył do pojazdu, zasiadając obok jej ojca. Pochyliła się nieco do przodu, aby móc na niego spojrzeć, a ciemne fałdy woalki zafalowały lekko. – Witaj, drogi wuju – przywitała się z równie fałszywym uśmiechem, a zaraz potem wróciła do poprzedniej pozycji, kierując spojrzenie za okno i starając się wygłuszyć myśli o widoku Corneliusa w postaci pingwina. Tylko się nie śmiej do cholery.
Faustus Crabbe w pierwszej chwili chciał zwrócić uwagę na bezczelność córki, jednak po namyśle stwierdził, że jej uwaga nie była wcale tak głupia. Zaiste, siedem to liczba niezwykła, może kryło się w tym większe znaczenie...
Usiadł obok swej dumy, nie przejmując się jej nierozsądnym zachowaniem.
Głupia dziewczyno, ta odległość nic nie znaczy. Czemu mnie nie dziwi, że chwytasz się tak żałosnych czynów, żeby dać sobie choć iluzję kontroli... - pomyślał, bardziej rozbawiony niż rozczarowany, w końcu niczym go nie zaskoczyła. Już dawno pogodził się z tym, że jego córka była słabym tchórzem, oby choć okazała się w przyszłości przydatna...
Towarzystwo okazało się na szczęście znacznie bardziej warte uwagi, więc pozostawił Forsythie w spokoju.
- Doprawdy, przykra to godzina dla czarodziejskiego świata - odpowiedział Deirdre bez większych emocji, jednak skłonił się na jej widok. Wiedział w końcu, abstrahując od prywatnych powiązań, jaką pozycję zajmowała wśród sług Czarnego Pana. Tego nie sposób było nie szanować, mimo jej młodego wieku i płci. - Rad jestem, że w tak ponurej godzinie przyjdzie mi, nie boję się tego słowa powiedzieć, cieszyć się towarzystwem tak zacnej damy. Myślę, że lord Black byłby rad, widząc pani szczery smutek... - Faustus pozwolił, aby jego słowa były gładkie i miłe dla ucha.
Jak bolesna szpila, przypomniał sobie o swojej córce, nie mającej w sobie nawet uncji siły Deirdre Mericourt. Oby miała przynajmniej dość rozumu, aby okazać jej należyty szacunek, inaczej w domu będzie jej musiał przypomnieć kilka lekcji.
Wtem dołączył do nich ktoś, kto zajął miejsce obok Faustusa. Kącik ust pana Crabba lekko drgnął w czymś, co u innych osób zapewne byłoby uśmiechem. Towarzystwo kuzyna było mu rzeczywiście miłe.
- Witaj, Corneliusie... żałuję, że spotykamy się przy takiej okazji - przyznał, tym razem zupełnie szczerze.
Taktownie nie zerknął na Deirdre, choć mógł być ciekaw jej reakcji na takiego gościa.
- Drodzy państwo, wiecie może kto jeszcze będzie nam towarzyszyć podczas jazdy? - zapytał, zastanawiając się co status poszczególnych osób może znaczyć w kontekście jego własnej pozycji.
Usiadł obok swej dumy, nie przejmując się jej nierozsądnym zachowaniem.
Głupia dziewczyno, ta odległość nic nie znaczy. Czemu mnie nie dziwi, że chwytasz się tak żałosnych czynów, żeby dać sobie choć iluzję kontroli... - pomyślał, bardziej rozbawiony niż rozczarowany, w końcu niczym go nie zaskoczyła. Już dawno pogodził się z tym, że jego córka była słabym tchórzem, oby choć okazała się w przyszłości przydatna...
Towarzystwo okazało się na szczęście znacznie bardziej warte uwagi, więc pozostawił Forsythie w spokoju.
- Doprawdy, przykra to godzina dla czarodziejskiego świata - odpowiedział Deirdre bez większych emocji, jednak skłonił się na jej widok. Wiedział w końcu, abstrahując od prywatnych powiązań, jaką pozycję zajmowała wśród sług Czarnego Pana. Tego nie sposób było nie szanować, mimo jej młodego wieku i płci. - Rad jestem, że w tak ponurej godzinie przyjdzie mi, nie boję się tego słowa powiedzieć, cieszyć się towarzystwem tak zacnej damy. Myślę, że lord Black byłby rad, widząc pani szczery smutek... - Faustus pozwolił, aby jego słowa były gładkie i miłe dla ucha.
Jak bolesna szpila, przypomniał sobie o swojej córce, nie mającej w sobie nawet uncji siły Deirdre Mericourt. Oby miała przynajmniej dość rozumu, aby okazać jej należyty szacunek, inaczej w domu będzie jej musiał przypomnieć kilka lekcji.
Wtem dołączył do nich ktoś, kto zajął miejsce obok Faustusa. Kącik ust pana Crabba lekko drgnął w czymś, co u innych osób zapewne byłoby uśmiechem. Towarzystwo kuzyna było mu rzeczywiście miłe.
- Witaj, Corneliusie... żałuję, że spotykamy się przy takiej okazji - przyznał, tym razem zupełnie szczerze.
Taktownie nie zerknął na Deirdre, choć mógł być ciekaw jej reakcji na takiego gościa.
- Drodzy państwo, wiecie może kto jeszcze będzie nam towarzyszyć podczas jazdy? - zapytał, zastanawiając się co status poszczególnych osób może znaczyć w kontekście jego własnej pozycji.
I show not your face but your heart's desire
W pierwszej chwili, zaaferowana własnymi myślami, nie zwróciła większej uwagi na towarzyszy ostatniej podróży - skinęła jednak głową z szacunkiem Faustusowi, wyglądał nieco starzej, poważniej, ale ciągle przystojnie. Nie zdążyła jednak dopytać o zdrowie lub coś równie pasjonującego, bo w powozie pojawił się ktoś niezbyt mile widziany. I zarazem ktoś, kto stanowił łącznik pomiędzy nią a Crabbami.
Nie okazała zdziwienia i irytacji, powstrzymała nawet wywrócenie oczami, spoglądając tylko na sadowiącego się naprzeciwko mężczyznę z beznamiętną uwagą, podobną do tej, jaką ofiarowała mu przed kilkoma dniami. - Pani Mericourt - poprawiła go ze spokojem, gdy oddawał powitalne honory. Dwa krótkie słowa, ale zdradzały więcej niż mogłoby się wydawać; podkreślała zmianę stanu cywilnego, należność do innego mężczyzny. Zmarłego, ale o tym nie wiedział. Utkwiła wzrok w jego twarzy, wyczekując reakcji. No, dalej, Corneliusie, pokaż, jak panujesz nad emocjami - i jak niewiele znaczy dla ciebie przeszłość.
- Niestety, Faustusie, nie było mi dane przyjrzeć się liście gości - odparła miękko, nie spodziewała się wybitnego towarzystwa i choć ciągle miała obok siebie wolne miejsce, to nie kłopotała się ewentualną kompanią. Była pusta, niewzruszona, zamyślona. I nawet zamknięcie w sytuacji bliźniaczej do rodzinnego obiadu sprzed lat nie wytrąciło jej z równowagi.
Nie okazała zdziwienia i irytacji, powstrzymała nawet wywrócenie oczami, spoglądając tylko na sadowiącego się naprzeciwko mężczyznę z beznamiętną uwagą, podobną do tej, jaką ofiarowała mu przed kilkoma dniami. - Pani Mericourt - poprawiła go ze spokojem, gdy oddawał powitalne honory. Dwa krótkie słowa, ale zdradzały więcej niż mogłoby się wydawać; podkreślała zmianę stanu cywilnego, należność do innego mężczyzny. Zmarłego, ale o tym nie wiedział. Utkwiła wzrok w jego twarzy, wyczekując reakcji. No, dalej, Corneliusie, pokaż, jak panujesz nad emocjami - i jak niewiele znaczy dla ciebie przeszłość.
- Niestety, Faustusie, nie było mi dane przyjrzeć się liście gości - odparła miękko, nie spodziewała się wybitnego towarzystwa i choć ciągle miała obok siebie wolne miejsce, to nie kłopotała się ewentualną kompanią. Była pusta, niewzruszona, zamyślona. I nawet zamknięcie w sytuacji bliźniaczej do rodzinnego obiadu sprzed lat nie wytrąciło jej z równowagi.
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
Podchodząc do jednej z ostatnich bryczek sięgnął do kieszeni po papierową paczkę cytrynowych landrynek, które otrzymał w prezencie — niespodziewanym i na swój sposób wyjątkowym, od Deirdre. Wybrał z nich jedną, wsunął do ust po raz ostatni oglądając się za siebie, odszukując spojrzeniem Rookwood i Drew, którzy kierowali się w stronę ostatniego powozu. Wszedł do siódmego, wyglądało na to, że byli już wszyscy, czekano tylko na niego.
— Drogie panie, panowie — powitał wszystkich skinięciem głowy, na dłuższą chwilę zatrzymując spojrzenie na jedynej nieznajomej mu postaci, towarzyszce Faustusa. Zajął miejsce obok Deirdre, spoglądając na nią z bliska. Kącik ust uniósł się nieco w górę, tuż po tym przesunął w ustach cukierek z prawej strony na lewą. Ruchome historyczne malowidła przyciągnęły jego spojrzenie, uniósł wzrok na chwilę, przyglądając się retrospekcji jednej z wojen.
— Drogie panie, panowie — powitał wszystkich skinięciem głowy, na dłuższą chwilę zatrzymując spojrzenie na jedynej nieznajomej mu postaci, towarzyszce Faustusa. Zajął miejsce obok Deirdre, spoglądając na nią z bliska. Kącik ust uniósł się nieco w górę, tuż po tym przesunął w ustach cukierek z prawej strony na lewą. Ruchome historyczne malowidła przyciągnęły jego spojrzenie, uniósł wzrok na chwilę, przyglądając się retrospekcji jednej z wojen.
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Ostatni gość był dla Faustusa Crabbe'a zaskoczeniem, nie spodziewał się takiej osobistości. Oczywiście, dla jakiegoś ignoranta mógł się wydawać przystojnym trzydziestolatkiem, jednak pan Crabbe doskonale wiedział z kim ma do czynienia.
- Pozwoli pan, panie Mulciber, że przedstawię swoją córkę. Ma na imię Forsythia - powiedział z szacunkiem. Spojrzał wymownie na swoje dziecko, aby odpowiedziało z należytym respektem.
Właściwie, Ramsey Mulciber był zdaje się kawalerem, a jego wpływy potrafiły być niezwykle znaczące. Chyba nawet Czarny Pan sobie go cenił!
- Pozwoli pan, panie Mulciber, że przedstawię swoją córkę. Ma na imię Forsythia - powiedział z szacunkiem. Spojrzał wymownie na swoje dziecko, aby odpowiedziało z należytym respektem.
Właściwie, Ramsey Mulciber był zdaje się kawalerem, a jego wpływy potrafiły być niezwykle znaczące. Chyba nawet Czarny Pan sobie go cenił!
I show not your face but your heart's desire
Czyżby wujek z wejścia popełnił towarzyskie faux pas? Ścisnęła usta w cienką linię i odwróciła głowę w kierunku okna, zawieszając spojrzenie na pobliskich gałęziach, które tańczyły skąpane wiatrem, a potem szybę przecięła ciężka kropla deszczu, równo z nowym przybyszem. Westchnęła lekko i odwróciła się na dźwięk jego głosu, zawieszając spojrzenie na dłużej. Czy to nie był przypadkiem przełożony Rigela? Wydawało jej się, że kojarzyła go z jego towarzystwa, lecz stuprocentowej pewności nie miała. Właściwie sama chciała się odezwać, z czystej ludzkiej przyzwoitości, jednak najwyraźniej ojciec, rzecz jasna musiał zagrać dla swojej reputacji. Ależ ty jesteś perfidny. Myśląc to, wręcz bezwiednie ściskała coraz mocniej dłoń, ukrytą pod drugą, na tyle, by poczuć paznokcie wżynające się w skórę – nawet przez koronkową rękawiczkę. Przynajmniej po nazwisku jegomościa była już prawie całkowicie pewna, że był to przełożony Rigela. Skinęła więc głową, znudzona niczym katarynka zapętlająca jedną i tę samą melodię. Żałowała jedynie, że nie wzięła ze sobą pomniejszonej butelki Toujour Pour, ale chyba wolała zachować je na lepsze towarzystwo. Rozprostowała w końcu skostniałe palce i westchnęła, możliwe, że odrobinę za głośno założywszy nogę na nogę. Czy ten dyskomfort czuła tylko ona, czy wszyscy w powozie? I wtedy znów przypomniała jej się wizja Corneliusa-pingwina, zamkniętego razem z nią w Zoo. W sumie w tym stroju wyglądał nawet jak pingwin – i ponownie zacisnęła usta, spuszczając głowę i odwracając ją w kierunku okna. Kwa, kwa. Gdy przypominała sobie, jak krzyczał i miotał się, będąc nie w swoim ciele, jakoś nie mogła się powstrzymać. Prędko przysunęła czarną chusteczkę do twarzy, rzecz jasna pod woalką, jak gdyby miała otrzeć łzy, lecz w rzeczywistości jedynie zdusiła parsknięcie śmiechem w materiał. Nie śmiej się do ciężkiej niesprawiedliwej cholery.
Pani Mericourt
Mericourt
Pani
Pani Mericourt
Kim do cholery był Mericourt?
Corneliusowi aż zrobiło się sucho w ustach, a w skroniach poczuł tępe pulsowanie. Na sobie poczuł też wzrok Faustusa, ale nie śmiał spojrzeć na kuzyna, zastanawiając się, czy ten w duchu się z niego śmieje. Crabbe wyszedł na swoim małżeństwie z brzydką Black (ładną wydaliby za szlachcica) o wiele lepiej niż Sallow na swoim narzeczeństwie z tą piękną orchideą. Orchideą, którą zerwał jakiś pieprzony Francuz.
Wziął głęboki wdech i uśmiechnął się z największym przymusem.
-Przepraszam za gafę, pani Mericourt - zdradliwa kocico, przebrzydła hipokrytko, a więc to przez jego łóżko zrobiłaś karierę, co jest w nim lepszego ode mnie, kto to w ogóle jest, nienawidzę cię. - odezwał się tonem łagodnego baranka, a potem z ulgą przywitał się z nowym gościem w powozie.
-Panie Mulciber. - wreszcie ktoś, na kogo widok nie czuł palącego wstydu. A Faustus oczywiście wykorzystywał sytuację, on to miał nosa, miał córkę na wydaniu, miał martwą żonę i dobrą pozycję. Cornelius zerknął z ciekawością na Forsythię, która wyglądała jakby dopadły ją emocje albo napad kaszlu.
No dobrze, nie zazdroszczę mu córki.
Przynajmniej dzięki młodej Crabbe zdołał się trochę uspokoić. Wbił wzrok w przestrzeń i zamarł.
Obok Deirdre siedziała Layla, złotowłosa, uśmiechnięta. Wreszcie mógł porównać, która ładniejsza.
Ale nie chciał. Już nie.
Stracił je obie.
Zamrugał gwałtownie. Ty nie żyjesz.
Layla zniknęła, wreszcie.
Szkoda, że Deirdre nie znika.
nie jestem chill
Mericourt
Pani
Pani Mericourt
Kim do cholery był Mericourt?
Corneliusowi aż zrobiło się sucho w ustach, a w skroniach poczuł tępe pulsowanie. Na sobie poczuł też wzrok Faustusa, ale nie śmiał spojrzeć na kuzyna, zastanawiając się, czy ten w duchu się z niego śmieje. Crabbe wyszedł na swoim małżeństwie z brzydką Black (ładną wydaliby za szlachcica) o wiele lepiej niż Sallow na swoim narzeczeństwie z tą piękną orchideą. Orchideą, którą zerwał jakiś pieprzony Francuz.
Wziął głęboki wdech i uśmiechnął się z największym przymusem.
-Przepraszam za gafę, pani Mericourt - zdradliwa kocico, przebrzydła hipokrytko, a więc to przez jego łóżko zrobiłaś karierę, co jest w nim lepszego ode mnie, kto to w ogóle jest, nienawidzę cię. - odezwał się tonem łagodnego baranka, a potem z ulgą przywitał się z nowym gościem w powozie.
-Panie Mulciber. - wreszcie ktoś, na kogo widok nie czuł palącego wstydu. A Faustus oczywiście wykorzystywał sytuację, on to miał nosa, miał córkę na wydaniu, miał martwą żonę i dobrą pozycję. Cornelius zerknął z ciekawością na Forsythię, która wyglądała jakby dopadły ją emocje albo napad kaszlu.
No dobrze, nie zazdroszczę mu córki.
Przynajmniej dzięki młodej Crabbe zdołał się trochę uspokoić. Wbił wzrok w przestrzeń i zamarł.
Obok Deirdre siedziała Layla, złotowłosa, uśmiechnięta. Wreszcie mógł porównać, która ładniejsza.
Ale nie chciał. Już nie.
Stracił je obie.
Zamrugał gwałtownie. Ty nie żyjesz.
Layla zniknęła, wreszcie.
Szkoda, że Deirdre nie znika.
nie jestem chill
Cornelius Sallow
Zawód : Szef Biura Informacji, propagandzista
Wiek : 44
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
niech nie opuszcza ciebie twoja siostra Pogarda
OPCM : 8 +3
UROKI : 38 +8
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1 +3
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Uważne przyglądanie się Corneliusowi opłaciło się - nie straciła nic z dramatycznego spektaklu, rozgrywającego się na nieco pomarszczonym (choć dodawało mu to uroku, musiała to przyznać) płótnie męskiej twarzy. Jej uwadze nie umknął żaden detal, a każde drgnięcie mięśnia, zaciśnięcie warg i trzepot powieki odbierała jako miłe głaśnięcie od losu. Była górą, znów, ostrzegała go - i to nic, że tak naprawdę jej życie wcale nie potoczyło się wspaniale. Na razie o tym nie wiedział. I nie musiał wiedzieć. Uśmiechnęła się do niego promiennie, lecz pogodna aura nie obejmowała pustych oczu, ciągle skrytych za woalką. - Nie ma za co przepraszać, Corneliusie. Nie przepadam za rubrykami towarzyskimi, skąd więc mogłeś wiedzieć o zmianie mego stanu cywilnego - powiedziała gładko, uprzejmie, z ledwie wyczuwalną ironią, przenosząc spojrzenie na pojawiającego się w powozie Mulcibera. W końcu ktoś, kto nie należał do niedoszłej rodziny. - Ramseyu - powitała go ze spokojem, dalej z lekkim uśmiechem na twarzy. Poczuła zapach starych ksiąg i świeży, cytrusowy aromat landrynek. Wspaniale. - Cieszę się, że spodobał ci się mój prezent - skomentowała nieco ciszej, unosząc znacząco brew, po czym przelotnie dotknęła jego ramienia odzianą w rękawiczkę dłonią. Poufały gest nie był tylko okazaniem przyjacielskiego wsparcia; może chciała wybronić go z szponów Faustusa, może - zirytować Corneliusa jeszcze bardziej. Odkryła, że doprowadzanie go do wściekłości sprawia jej zaskakującą satysfakcję.
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
Rozsiadł się wygodnie na swoim miejscu, nie spodziewając się szczególnie zajmujących tematów do rozmów w takim dniu, w tym miejscu i tym towarzystwie. Nie miał nic przeciwko. Najlepiej słuchało mu się ciszy. Nim jednak rozbrzmiała na dobre, głos mężczyzny, skierowany do niego, zmusił go do koncentracji na jego słowach i tonie głosu, a później osobie — jak się okazało — córki, która wydawała się niezbyt zainteresowana. Jej głośne, nieeleganckie westchnięcie nie umknęło jego uwadze. Uśmiechnął się jednak lekko i skinął jej głową.
— Niezmiernie mi miło, panno Crabbe. Podróż z pewnością nie potrwa zbyt długo — dodał, choć trudno powiedzieć, czy do samej znużonej Forsythii, czy pocieszając tym samego siebie. Przeniósł wzrok na Faustusa, zastanawiając się, czy przemawiała przez niego wyłącznie grzeczność, czy może dodatkowe intencje. Siedzący naprzeciw Cornelius zdawał się przyglądać Deirdre, która dotknęła wymownie jego ramienia. Mógł, ale nie powstrzymać szerszego uśmiechu. Pochylił się nieco w stronę śmierciożesrczyni, ledwie zerkając w jej kierunku, równie poufałym tonem zwracając się do niej w odpowiedzi.
— Nikt nie czyni tak trafnych prezentów jak ty, Deirdre. Wspaniale wyglądasz.— Uniósł na moment wzrok, po chwili. W czerni, eleganckiej, dostojnej, tak bardzo jej pasującej.
— Niezmiernie mi miło, panno Crabbe. Podróż z pewnością nie potrwa zbyt długo — dodał, choć trudno powiedzieć, czy do samej znużonej Forsythii, czy pocieszając tym samego siebie. Przeniósł wzrok na Faustusa, zastanawiając się, czy przemawiała przez niego wyłącznie grzeczność, czy może dodatkowe intencje. Siedzący naprzeciw Cornelius zdawał się przyglądać Deirdre, która dotknęła wymownie jego ramienia. Mógł, ale nie powstrzymać szerszego uśmiechu. Pochylił się nieco w stronę śmierciożesrczyni, ledwie zerkając w jej kierunku, równie poufałym tonem zwracając się do niej w odpowiedzi.
— Nikt nie czyni tak trafnych prezentów jak ty, Deirdre. Wspaniale wyglądasz.— Uniósł na moment wzrok, po chwili. W czerni, eleganckiej, dostojnej, tak bardzo jej pasującej.
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Gdyby spojrzenie Faustusa potrafiło posyłać gromy, wtedy z jego córki pozostałaby ledwie kupka popiołu.
- Powitaj należycie pana Mulcibera, to człowiek zasługujący na szacunek - ledwo ukrywał w swoim głosie gniew, kiedy wydał Forsythi to polecenie. - Proszę wybaczyć jej zachowanie, smutek dzisiejszego dnia niezwykle poruszył jej serce - rzekł do Ramsey'a, teraz jego ton był o wiele milszy.
Oczywiście, Ramsey był inteligentnym człowiekiem i mógł coś podejrzewać. Pan Crabbe odwzajemnił spojrzenie pełne sprytu i przenikliwości, w końcu Faustus nie interesowałby się głupcem.
Taktownie przemilczał napięcie między Corneliusem a Deirdre. Cała sytuacja była napięta, a nie miał zamiaru teraz zaogniać konfliktu. Pani Mericurt przejęła Ramsey'a, zupełnie jakby nie była jej w smak gra pana Crabbe. Należało to odnotować i przy dogodnej sytuacji wykorzystać.
- Corneliusie, niezwykle gustowny cylinder. Gdzie go kupiłeś, jeśli można widzieć? - postanowił ostatecznie przyjść z pomocą krewniakowi, obdarzając go czymś, co w "faustusowej" skali można brać za życzliwy ton.
- Powitaj należycie pana Mulcibera, to człowiek zasługujący na szacunek - ledwo ukrywał w swoim głosie gniew, kiedy wydał Forsythi to polecenie. - Proszę wybaczyć jej zachowanie, smutek dzisiejszego dnia niezwykle poruszył jej serce - rzekł do Ramsey'a, teraz jego ton był o wiele milszy.
Oczywiście, Ramsey był inteligentnym człowiekiem i mógł coś podejrzewać. Pan Crabbe odwzajemnił spojrzenie pełne sprytu i przenikliwości, w końcu Faustus nie interesowałby się głupcem.
Taktownie przemilczał napięcie między Corneliusem a Deirdre. Cała sytuacja była napięta, a nie miał zamiaru teraz zaogniać konfliktu. Pani Mericurt przejęła Ramsey'a, zupełnie jakby nie była jej w smak gra pana Crabbe. Należało to odnotować i przy dogodnej sytuacji wykorzystać.
- Corneliusie, niezwykle gustowny cylinder. Gdzie go kupiłeś, jeśli można widzieć? - postanowił ostatecznie przyjść z pomocą krewniakowi, obdarzając go czymś, co w "faustusowej" skali można brać za życzliwy ton.
I show not your face but your heart's desire
Czyli jednak wujek odrobinę się ośmieszył, ale przynajmniej miał w sobie na tyle dużo odwagi i taktu, aby się do tego przyznać i przeprosić. W przeciwieństwie do jej ojca, od którego absolutnie nie spodziewała się takiej uwagi w towarzystwie, nawet jeśli nie do końca postępowała wedle jego wymysłów. Czy rzeczywiście była dziś, aż tak smutna? Właściwie to paradoksalnie był to dla niej jeden z lżejszych dni, choć najpewniej przytłaczał ukochaną Aquilę. To jej widok łamał najbardziej serce, a nie myśli o zmarłym kuzynie, z którymi… czyżby zdążyła się tak prędko pogodzić? Nie odpowiedziała ojcu, całkowicie uznając jego zdanie za zbędne tło. – Mnie również, panie Mulciber. Wierzę, że będzie tak, jak pan twierdzi – tym samym otwarcie przyznając, że ten cały orszak z bryczek był dla niej solą w oku. Może odrobinę melancholii wplotła w ton, lecz było to sztuczne i głównie kierowane do słów ojca, wszak miała być smutna, prawda? Była przecież tak złym kłamcą… Poprawiła się na fotelu, wracając do egzystowania z boku, próbując odgrodzić się myślami od tego kręgu sztuczności i skupiła swoje spojrzenie na małym punkcie wskakującym na jedną z ławeczek nieopodal jadącego już powozu. Czyżby to był szczur? Uśmiechnęła się do siebie na myśl o przyjacielu i żałowała jedynie, że nie mogła zabrać go ze sobą do torebki.
Strona 1 z 2 • 1, 2
Pogrzeb: powóz siódmy
Szybka odpowiedź