Łazienka
Strona 1 z 4 • 1, 2, 3, 4
AutorWiadomość
Łazienka
Jedyna na cały dom, umiejscowiona na piętrze pomiędzy pokojem Steviego a sypialnią Trixie. To średniej wielkości pomieszczenie o starych, ale zawsze czystych kafelkach i dużej wannie, wokół której można zaciągnąć nieprzezroczystą, szarawą zasłonę. Nad umywalką wisi przyozdobione zasuszonym bluszczem lustro, a na białej szafce w kącie ułożone są świeże ręczniki pachnące konwaliami. Merlin jeden raczy wiedzieć po co stoi tam też tyle krzeseł.
and the lust for life
keeps us alive, 'cause we're the masters of our own fate, we're the captains of our own souls, there's no way for us to come away, 'cause boy we're gold, boy we're gold.
Trixie Beckett
Zawód : krawcowa, gospodyni w Warsztacie
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
I'll ignite the sun just like the spring has come.
flames come alive.
flames come alive.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
15 grudnia 1957, tuż po północy
Czekoladowe oczy wpatrywały się w czekoladowe oczy.
Tafla odwrotnego świata powitała ją ciszą, usta nie poruszyły się na widok znajomej twarzy ujawnionej tuż nieopodal - znajomej, tymczasem tak obcej. Kto patrzył na nią z tego lustra? Demon o imieniu Mary Jo? Czy wciąż zagubiona w dziwnie zimnej galaktyce Trixie? Matko, czy naprawdę byłaś do mnie tak podobna? Jakim prawem zainfekowałaś mnie sobą? Drżące dłonie sunęły po nagim ciele a umysł wrzał od pytań wznieconych przez słowa chorego człowieka. Mary Jo, Rosie, Mary Jo, Rosie. Tajemnica za tajemnicą.
Wydawało mi się, tato, że mamy to już za sobą.
Całe życie zmuszona walczyć o uwagę i miłość jedynego rodzica, podczas gdy drugi uciekł ze ścieżki jej życia, tchórzliwy, znienawidzony - ona, matka, zbyt egoistyczna, by podjąć rękawicę i zająć się jedyną córką jak każda inna matka na ziemi. Jakim prawem? Jakim prawem widzi ciebie we mnie? Wywłoko, tchórzu, potworze...
Pełne wargi zacisnęły się w niewypowiedzianej deklaracji nienawiści.
Skoro jesteśmy do siebie tak podobne, muszę to zniszczyć.
Lśniące w dłoni nożyczki zatrzęsły się tylko na chwilę - nim uchwyt na ich rączce napełniła pewność, a wolna ręka wystrzeliła w kierunku ciemnych włosów, łapiąc je boleśnie, zbyt ciasno, zbyt mocno. Ale to dobrze. Fizyczne cierpienie, choćby chwilowe, mogło odwrócić uwagę od wojny szalejącej pośród jej nieskładnych myśli. Mary Jo, Rosie, kim do diabła jesteście? Obie, nie znam przecież żadnej z was. I dlaczego, stojąc na granicy śmierci, ojciec widział w niej kogoś innego? Dlaczego nigdy nie mogła być po prostu Trixie? Wystarczająco dobrą, wystarczająco kochającą, wystarczająco oddaną. Wiecznie za to rywalizującą z ponurym wspomnieniem żony, która uciekła. Odeszła, zabrawszy ze sobą to, za czym Beckett tęsknił do dzisiaj.
Kolejny już raz do oczu napłynęły łzy, ale wścieklejsze, nienawistne, okrutne - odbiorę ci tą Mary Jo, którą we mnie widzisz. Zniszczę ją raz na zawsze. Znowu ją stracisz.
Gwałtownie przystawione ostrze przesunęło się po kasztanowych kosmykach, zanim jej dłoń zamarła nagle, a gardło wypełniło się żelazem stłumionego jęku. Odbicie lustrzane było posłuszne, zrobiło to samo, pozwalając Beatrix Beckett dojrzeć jak kilka jej włosów opada na umywalkę, odciętych z reszty - i zamarła w bezruchu. Beznadziejna, bezsilna. Zupełnie jakby z innego wymiaru dosięgły ją matczyne dłonie opadające na chwiejne, chude ramiona, w prośbie, by nie czyniła sobie krzywdy, na którą nie zasługiwała.
Pewnego dnia będziesz dla kogoś wystarczająca, Trixie.
Pewnego dnia ktoś będzie cię kochał - tylko za ciebie.
Nie poczuła nawet jak wypuściła uchwyt nożyczek spomiędzy palców, nie usłyszała dudniącego dźwięku metalu uderzającego o porcelanę, z twarzą schowaną we własnych już dłoniach. Płakała - znowu, kilka minut po swoich urodzinach, po najgorszym dniu w całym jej życiu. Pełna strachu, wstrętu, rozczarowania. Musiała uciec od tego odbicia. Od obcych oczu wpatrujących się w nią ze świata duchów. Bose stopy powiodły ją do wanny, w której drżąca Trix usiadła powoli, odkręcając kurek z zimną wodą. Lodowatą. Niech zamrozi to, co zajęło się w jej ciele tak okropnym ogniem. Niech zamrozi ją całą, byle tylko mogła przetrwać kolejne dwadzieścia trzy lata.
Musiała zaraz wrócić do doglądania śpiącego ojca.
Jak dobra córka. Dobra, ale niedoskonała, nie taka, za którą tęsknił - choć nie mogła tego wiedzieć, jeszcze nie, być może skazana na wieczną niewiedzę.
Trixie podsunęła nogi pod brodę i objęła je rękoma, czoło opierając na kolanach. Z każdej strony otaczał ją lód. Trudno, przecierpi to, przeżyje - znów, jak zawsze, była gotowa paktować z przeznaczeniem, własne szczęście i poczucie bycia docenioną poświęcić po to, byle tylko ojciec nie pakował się więcej w kłopoty.
Pewnego dnia...
zt
and the lust for life
keeps us alive, 'cause we're the masters of our own fate, we're the captains of our own souls, there's no way for us to come away, 'cause boy we're gold, boy we're gold.
Trixie Beckett
Zawód : krawcowa, gospodyni w Warsztacie
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
I'll ignite the sun just like the spring has come.
flames come alive.
flames come alive.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Wciąż nie czuł się najlepiej, wciąż dręczyły go koszmary - ale czy to była nowość? Budził się w nocy nie mogąc złapać oddechu, dusząc się i topiąc, ale to wszystko okazywało się być tylko złym snem. Ręka go bolała, choć przez ostatnie kilka dni jakby mniej - czy już się leczyła? Czy mógł już podejmować działania? Czy powinien podejmować bardziej ryzykowne zadania?
Czasem nie potrafił wyjaśnić swojego stanu po tym, co miało miejsce w ostatni dzień lutego. A może nie chciał? Chciał nie myśleć o tym, nie zastanawiać się i po prostu się uśmiechać, ale przychodziło mu to z trudem - jeszcze trudniej niż kiedy wrócił z Tower za pierwszym, drugim czy trzecim razem, jeszcze trudniej niż kiedy wracał z zakopywania trupów. Ale co miał powiedzieć? Co miał zrobić poza zapewnieniem rodziny, że było w porządku?
Może zabranie Jamesa na kolejny włam mogło mu pokazać, że wszystko było z nim w porządku? Może takie spędzenie czasu z bratem mogło mu pomóc? A dom, pod którym się znalazł, wiedział przecież że należał do Beckettów. Dom, w którym mieszkała Trixie - z tak naprawdę nie wiedział kim więcej, ale to były jedynie szczegóły. Może gdzieś wyszli, może ich tutaj nie było?
- To dom takiej jednej dziewczyny... Nie pamiętam czy się zajmują jej rodzicie, ale w domach w dolinie żarcia nie brakuje zazwyczaj... znaczy, no jest różnie, ale mniej jakoś to widać, sam wiesz... - rzucił cicho po romsku, zerkając na otoczenie czy nikogo nie było w okolicy. Musieli się pilnować, tym bardziej że dzisiejsze wyjście było bardziej spontaniczne niż sylwestrowy włam do mieszkania w Londynie.
Nie brał pod uwagę wszystkich czynników, ale chciał zapewnić brata, że dadzą radę. Kto jak nie oni? To nie był ich pierwszy skok tego rodzaju, aby musieli się martwić na zapas. Mieli doświadczenie - i nawet wyglądali jakby takie mieli. Nie wybierali się zbyt daleko, więc Thomas zrezygnował z dodatkowego szalika czy czapki, decydując się na ciemny sweter, a na to narzuconą swoją już dobrze wysłużoną kurtkę - przy której się cieszył, że przetrwała mroźną kąpiel końcem lutego - i ciemne spodnie. Jego buty również nie powinny wydawać żadnych dziwnych pisków i skrzeków, już od kilku dobrych lat nie będąc nową parą.
- Jimmy, trzymaj - rzucił, podając mu jedną parę magicznych wytrychów. - Spróbuję wykryć pułapki, jakie tutaj są łączenia magiczne... Okej? I po tym zaczniemy zdejmować, poinstruuję cię, więc się nie martw młody, dobrze sobie radzisz z pułapkami, więc to pikuś dla ciebie - powiedział z wesołym uśmiechem, chociaż po jego twarzy wciąż było widać koszmar nieprzespanych nocy. Topienie się w wodzie... w krwi wciąż ściskało mu żołądek. Dlaczego tak się bał? Dlaczego...
Nie do końca pamiętał jak go wtedy znaleźli. Był nieopodal rzeki, ale nic poza tym nie dźwięczało mu w głowie - kompletna pustka. Bał się po części dowiedzieć prawdy, tego co tam wtedy miało miejsce. A raczej bał się poznać dokładnie te obrazy, które tam były...
- Carpiene - wypowiedział inkantację, obserwując jak strugi białej magii ujawniają wszystko, co mogłoby im stanąć na przeszkodzie. Wiedział, żeby nie rzucać zaklęcia bezpośrednio pod domem - a stając kawałek dalej. W końcu nie chcieli przypadkiem aktywować jakiejś pułapki, powinni być ostrożni.
On powinien być bardziej ostrożny. Nie dopuścić znów do sytuacji takiej jak wtedy... Nawet jeśli nie do końca był pewny co się wtedy wydarzyło. Dlaczego czuł się za to winny? Nic nie zrobił tam przecież! Może... może to właśnie kwestia tego? Że nie był tam wystarczająco dobry? Że zawalił wszystko? Łącznie ze zdjęciem pułapki, aktywował ją wtedy...
Zawahał się, ściskając drugą parę bezrdzennych różdżek w dłoni. Czy on... czy... Nie, na pewno musiał dać sobie radę. Nie mógł zawieść brata w tej kwestii.
| 2 pary wytrychów, jedną przekazuję Jamesowi, kryształ, eliksir banshee.
Ostatnio zmieniony przez Thomas Doe dnia 04.04.22 21:11, w całości zmieniany 1 raz
Nie był tak do końca przekonany, czy to był dobry pomysł. Stan w jakim znalazł się Thomas był trudny do określenia, prócz tego, że wyglądał fatalnie, był słaby i zmęczony, wydał mu się nieobecny. Nie chciał mówić. Jak zawsze. Wszystko było w porządku. Ciągłe zapewnienia sprawiło, że rzadko pytał, ale to nie znaczyło, że ignorował jego stan. Zaczepiał go czasem. Siadał, kiedy nie miał nic do roboty, choćby tylko po to, by dokończyć kolację ramię w ramię. Choćby mieli milczeć. Przełknął ślinę, może wypad jak za starych dobrych czasów miał szansę przywrócić go do życia. Prawdopodobnie wierzyli w to obaj, dlatego żaden z nich ani przez chwilę się nie zawahał. Ściemniało się już. Szarówna była najlepszym momentem — zanim rozpaliły się światła na ulicach, ujawniające ich obecność, zanim psy odzyskały czujność po tych przedziwnym momencie kiedy nie jest ani jasno ani ciemno. Zatrzymali się nieopodal domu, pod jednym z płotów, przy ulicy, spoglądając w jego kierunku tak, by nie wzbudzić niczyich podejrzeń. Z odległości. W żadnym z okien nie paliło się światło, to był dobry znak. Być może nie zastali nikogo w domu.
— Ograniczamy się do jedzenia?— spytał nieco zdziwiony. Jeśli się już za to brali to z pewną świadomością, że w Dolinie długo już nie zostaną. Nie będą przechadzać się po ulicy, cień podejrzeń — słusznie — szybko padnie na nich. Taka była po prostu kolej rzeczy. — Weźmy wszystko, co się nada. Dobrze znasz tę dziewczynę? To nikt ważny? — Zastanawiał się, na jakie utrudnienia mogą się natknąć. Wątpił, by w Dolinie kto bardziej dbał o bezpieczeństwo niż w centrum Londynu, ale obaj woleli mieć pewność. Żaden z nich nie chciał trafić po raz kolejny do Tower, wiedzieli, że tego nie przeżyją.
Na sobie miał cienką kurtkę, jeszcze zabraną z Londynu, należącą do właścicieli mieszkania. Miała kaptur, który zaciągnął na głowę; pod szyją miał ciemną chustkę Sheili. W kieszeniach trzymał magiczne kamienie. Nie był na sto procent przekonany do ich działań, ale miał przeczucie, wiedział, że działały w sposób wyjątkowy. Widział to już na własne oczy. Miał też po fiolce z eliksirami, które otrzymał kiedyś od Steffena. Liczył na to, że się przydadzą. Ciemnoszare, przetarte spodnie nosiły ślady zużycia, na kolanach robiły się już dziury. Buty były dziurawe, ale miały miękkie podeszwy, dzięki którym nie stukał podeszwami, mogąc poruszać się naprawdę cicho. Pod kurtką miał jeszcze płócienną torbę przewieszoną przez ramię, na razie ukrytą, nie rzucającą się w oczy i co najważniejsze pustą.
Gdy Thomas zwrócił się do niego z wytrychami, odebrał je i schował do kieszeni. Kiwając głowę. Czuł lekkie poddenerwowanie. Widział, jak z nich korzystał, co robił, ale jeśli Tommy postanowił sprawdzić teren, też był ostrożny. Wziął głęboki wdech, obserwując, jak ten rzuca zaklęcie. Korzystając z tej chwili wyciągnął własną różdżkę i upewniwszy się, że nikogo nie ma na ulicy, skierował ją na brata, chcąc na niego rzucić zaklęcie Kameleona. Chociaż trochę uczynić go niewidzialnym. Dla jego bezpieczeństwa. Zaraz po wypowiedzeniu inkantacji naciągnął chustkę na usta i nos, pozostawiając tylko pod burzą ciemnych loków ciemne, świdrujące oczy na widoku.
| Rzucam Kameleona na Thomasa; mam ze sobą:
- kryształ
- kryształ
- Eliksir kociego wzroku (1 porcja, stat. 0)
- Kameleon (1 porcja)
- przekazane przez Thomasa wytrychy
— Ograniczamy się do jedzenia?— spytał nieco zdziwiony. Jeśli się już za to brali to z pewną świadomością, że w Dolinie długo już nie zostaną. Nie będą przechadzać się po ulicy, cień podejrzeń — słusznie — szybko padnie na nich. Taka była po prostu kolej rzeczy. — Weźmy wszystko, co się nada. Dobrze znasz tę dziewczynę? To nikt ważny? — Zastanawiał się, na jakie utrudnienia mogą się natknąć. Wątpił, by w Dolinie kto bardziej dbał o bezpieczeństwo niż w centrum Londynu, ale obaj woleli mieć pewność. Żaden z nich nie chciał trafić po raz kolejny do Tower, wiedzieli, że tego nie przeżyją.
Na sobie miał cienką kurtkę, jeszcze zabraną z Londynu, należącą do właścicieli mieszkania. Miała kaptur, który zaciągnął na głowę; pod szyją miał ciemną chustkę Sheili. W kieszeniach trzymał magiczne kamienie. Nie był na sto procent przekonany do ich działań, ale miał przeczucie, wiedział, że działały w sposób wyjątkowy. Widział to już na własne oczy. Miał też po fiolce z eliksirami, które otrzymał kiedyś od Steffena. Liczył na to, że się przydadzą. Ciemnoszare, przetarte spodnie nosiły ślady zużycia, na kolanach robiły się już dziury. Buty były dziurawe, ale miały miękkie podeszwy, dzięki którym nie stukał podeszwami, mogąc poruszać się naprawdę cicho. Pod kurtką miał jeszcze płócienną torbę przewieszoną przez ramię, na razie ukrytą, nie rzucającą się w oczy i co najważniejsze pustą.
Gdy Thomas zwrócił się do niego z wytrychami, odebrał je i schował do kieszeni. Kiwając głowę. Czuł lekkie poddenerwowanie. Widział, jak z nich korzystał, co robił, ale jeśli Tommy postanowił sprawdzić teren, też był ostrożny. Wziął głęboki wdech, obserwując, jak ten rzuca zaklęcie. Korzystając z tej chwili wyciągnął własną różdżkę i upewniwszy się, że nikogo nie ma na ulicy, skierował ją na brata, chcąc na niego rzucić zaklęcie Kameleona. Chociaż trochę uczynić go niewidzialnym. Dla jego bezpieczeństwa. Zaraz po wypowiedzeniu inkantacji naciągnął chustkę na usta i nos, pozostawiając tylko pod burzą ciemnych loków ciemne, świdrujące oczy na widoku.
| Rzucam Kameleona na Thomasa; mam ze sobą:
- kryształ
- kryształ
- Eliksir kociego wzroku (1 porcja, stat. 0)
- Kameleon (1 porcja)
- przekazane przez Thomasa wytrychy
ay, Romale, ay, Chavale
Djelem, djelem, lungone dromensa
maladilem baxtale Romensa
maladilem baxtale Romensa
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Duchy świata, cyganie,
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 35
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
The member 'James Doe' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 8
--------------------------------
#2 'k8' : 5, 3
#1 'k100' : 8
--------------------------------
#2 'k8' : 5, 3
Szybko zapadający wieczór krył w półmroku dwójkę młodzieńców. Ulica była o tej porze opustoszała, nie napotkali na swej drodze - na razie - nikogo, nic dziwnego, mało kto opuszczał w tych niespokojnych czasach dom po zmroku, nawet w Dolinie Godryka. W niektórych budynkach przy wąskiej uliczce świeciły się pojedyncze światła, rzucające kwadratowe odblaski jasności na zaśnieżone chodniki, lecz dom, na który patrzyła dwójka czarodziejów wydawał się pusty. I niezbyt bogaty, ot, jedno z wielu mieszkań w tej okolicy, przyprószony świeżym, wiosennym śniegiem dach, kałuże deszczu ledwie muśnięte mrozem na ścieżce prowadzącej ku głównym drzwiom, zadbane okiennice i nic, co wyróżniałoby lokację spośród dziesiątek innych.
Oprócz...wyraźnych zabezpieczeń, które ukazały się oczom Thomasa. Cały dom otaczała leciutka, jasna mgiełka, informująca o nałożonych pułapkach. Widocznie budynek był mocno zabezpieczony i chroniony na kilka różnych sposobów, co mogło wskazywać na przezorność mieszkańców, ukryte tam bogactwa albo po prostu zdrowy rozsądek. Thomas, mimo niewielkiej wiedzy o zaklęcach obronnych, potrafił rozpoznać naturę pułapek na zastawionych zewnątrz domu. Cała lokacja została zabezpieczona zaklęciem wykrywającym obecność intruzów, tuż przed drzwiami czyhało na nich grząskie przekleństwo ruchomych piasków, drzwi wejściowe ponadto mogły zamienić się w przeszklenie umożliwiające zobaczenie gości. Dodatkowo jasną łuną jarzyła się także pułapka Oczobłysku, przywołania mocnej iluzji oraz unieruchomienia stóp. Wyglądało na to, że chłopcy mieli do czynienia z prawdziwym wyzwaniem.
Zaklęcie Kameleona, które próbował rzucić James, nie powiodło się.
Gdzieś na końcu wioski zawył rozpaczliwie pies, w kilka sekund później dołączył do niego drugi, nieco bliżej, ponosząc w noc nieprzyjemne echo zawodzenia.
Na odpis macie czas do 30.01 do 20:00. Mistrz Gry prosi o dokładne opisywanie działań i położenia postaci.
Oprócz...wyraźnych zabezpieczeń, które ukazały się oczom Thomasa. Cały dom otaczała leciutka, jasna mgiełka, informująca o nałożonych pułapkach. Widocznie budynek był mocno zabezpieczony i chroniony na kilka różnych sposobów, co mogło wskazywać na przezorność mieszkańców, ukryte tam bogactwa albo po prostu zdrowy rozsądek. Thomas, mimo niewielkiej wiedzy o zaklęcach obronnych, potrafił rozpoznać naturę pułapek na zastawionych zewnątrz domu. Cała lokacja została zabezpieczona zaklęciem wykrywającym obecność intruzów, tuż przed drzwiami czyhało na nich grząskie przekleństwo ruchomych piasków, drzwi wejściowe ponadto mogły zamienić się w przeszklenie umożliwiające zobaczenie gości. Dodatkowo jasną łuną jarzyła się także pułapka Oczobłysku, przywołania mocnej iluzji oraz unieruchomienia stóp. Wyglądało na to, że chłopcy mieli do czynienia z prawdziwym wyzwaniem.
Zaklęcie Kameleona, które próbował rzucić James, nie powiodło się.
Gdzieś na końcu wioski zawył rozpaczliwie pies, w kilka sekund później dołączył do niego drugi, nieco bliżej, ponosząc w noc nieprzyjemne echo zawodzenia.
- Bierzemy wszystko - zaprzeczył Thomas na pytanie brata, zaraz delikatnie się usmiechajsjc wesoło do niego, choć tylko na moment. Bał się, ale nie tego co mogliby spotkać w środku domu, bo jeśli najdzie taka potrzeba, obroni brata.
Czy bronił wtedy te dzieci? Nie był pewny... Nie wydawało mu się, żeby kłamał wtedy na przesłuchaniu, ale to wszystko wydawało się być tak odrealnione jakby opowiadał jakąś dziwną bajkę komuś - i po części tak było. Na pewno wtedy kłamał? Chociaż nie czuł się jakby to robił. Wszystkke emocje, które w nim buzowały wtedy stanowczo opadły i nie miały takiej siły - może rzeczywiście kłamał? Może wmówił sobie te emocje, może była to adrenalina?
- Pod drzwiami są ruchome piaski, na drzwiach jeszcze jedna wiązka... O, tam jest łuna, to kolejna pułapka. Unieruchomi nas jak ją zaczniesz zdejmować... Ja się nią zajmę. Jest jeszcze jedno zabezpieczenie, bardzo proste. Cave Inimicum, ono jest częste na takich domach, informuje że ktoś się pojawił... - informował szeptem brata po romsku, rozglądając się za odpowiednim wejściem. Zaraz jednak wskazał na odpowiednie miejsce, na okno na piętrze. - Wejdziemy oknem, ominiemy niektóre pułapki... Ale pierw zdejmiemy te pierwsze, okej? Ostrożnie i powoli... Pod oknem sprawdzę czy nic innego nam nie zagraża. Uważaj na swoje kroki, jasne? - mówił wciąż, naprawdę martwiąc się o młodszego. A jednocześnie ciekawość w nim wzbudziła to, co dokładnie znajdywało się w tym domu - skoro był on naszpikowany aż taką ilością pułapek. Coś cennego? Oszczędności? Może pełna spiżarka?
Chociaż nieco słabo zrobiło mu się na myśl.o spiżarce. Chyba pierwszy raz w życiu brakowało mu apetytu, musiał się zmuszać do jedzenia.
Jednak odgonił tę myśl, odkładając swoją różdżkę do kieszeni w kurtce, zaraz łapiąc pewniej wytrychy w dłoni. Zerknął jeszcze na brata, chcąc się upewnić, że ten wie, co robić.
- Czujesz? To jest jak nic, jak takie zaplątujące się sznury... dokładnie jak to podważysz ten więzeł, powinieneś dać radę. Złapałeś czucie, jak ciągnie? Teraz powoli... Nie możesz pozwolić, żeby to przeważyło, wszystko musi być wymierzone odpowiednio... Poluźnij nadgarstek jeśli poczujesz parcie, w magii niczego nie zmuszasz, okej? Powoli, powoli... - instruował Jamesa, samemu zaraz spoglądając na mgłę oczobłysku, w której sama sytuacja zdjęcia była nieco trudniejsza. Martwił się czy nie powiedzie mu się to tak jak wtedy nad Lune, kiedy aktywował pułapkę... To by był dopiero wstyd przed młodszym bratem. A do tego wciąż się obawiał o swoją rękę. Nie bolała, wydawała się być w dobrym stanie - ale czy na pewno?
Skierował czubek różdżki bez rdzenia w mgłę, zaraz nawijając z niej cienką nić i podtrzymując ją drugą, zagarniając drobinki unoszącej się mgły i manipulując. Cienkie linie, drobne i łatwe do zerwania zaczęły się osądzać na różdżkach, a Thomas sprawnie przesuwał je z miejsca na miejsce, szybkimi ruchami, starając się rozsupłać trzymające je inkantacje i plecenia, przesunąć drobinki i pozbawić domu zabezpieczenia.
Czy bronił wtedy te dzieci? Nie był pewny... Nie wydawało mu się, żeby kłamał wtedy na przesłuchaniu, ale to wszystko wydawało się być tak odrealnione jakby opowiadał jakąś dziwną bajkę komuś - i po części tak było. Na pewno wtedy kłamał? Chociaż nie czuł się jakby to robił. Wszystkke emocje, które w nim buzowały wtedy stanowczo opadły i nie miały takiej siły - może rzeczywiście kłamał? Może wmówił sobie te emocje, może była to adrenalina?
- Pod drzwiami są ruchome piaski, na drzwiach jeszcze jedna wiązka... O, tam jest łuna, to kolejna pułapka. Unieruchomi nas jak ją zaczniesz zdejmować... Ja się nią zajmę. Jest jeszcze jedno zabezpieczenie, bardzo proste. Cave Inimicum, ono jest częste na takich domach, informuje że ktoś się pojawił... - informował szeptem brata po romsku, rozglądając się za odpowiednim wejściem. Zaraz jednak wskazał na odpowiednie miejsce, na okno na piętrze. - Wejdziemy oknem, ominiemy niektóre pułapki... Ale pierw zdejmiemy te pierwsze, okej? Ostrożnie i powoli... Pod oknem sprawdzę czy nic innego nam nie zagraża. Uważaj na swoje kroki, jasne? - mówił wciąż, naprawdę martwiąc się o młodszego. A jednocześnie ciekawość w nim wzbudziła to, co dokładnie znajdywało się w tym domu - skoro był on naszpikowany aż taką ilością pułapek. Coś cennego? Oszczędności? Może pełna spiżarka?
Chociaż nieco słabo zrobiło mu się na myśl.o spiżarce. Chyba pierwszy raz w życiu brakowało mu apetytu, musiał się zmuszać do jedzenia.
Jednak odgonił tę myśl, odkładając swoją różdżkę do kieszeni w kurtce, zaraz łapiąc pewniej wytrychy w dłoni. Zerknął jeszcze na brata, chcąc się upewnić, że ten wie, co robić.
- Czujesz? To jest jak nic, jak takie zaplątujące się sznury... dokładnie jak to podważysz ten więzeł, powinieneś dać radę. Złapałeś czucie, jak ciągnie? Teraz powoli... Nie możesz pozwolić, żeby to przeważyło, wszystko musi być wymierzone odpowiednio... Poluźnij nadgarstek jeśli poczujesz parcie, w magii niczego nie zmuszasz, okej? Powoli, powoli... - instruował Jamesa, samemu zaraz spoglądając na mgłę oczobłysku, w której sama sytuacja zdjęcia była nieco trudniejsza. Martwił się czy nie powiedzie mu się to tak jak wtedy nad Lune, kiedy aktywował pułapkę... To by był dopiero wstyd przed młodszym bratem. A do tego wciąż się obawiał o swoją rękę. Nie bolała, wydawała się być w dobrym stanie - ale czy na pewno?
Skierował czubek różdżki bez rdzenia w mgłę, zaraz nawijając z niej cienką nić i podtrzymując ją drugą, zagarniając drobinki unoszącej się mgły i manipulując. Cienkie linie, drobne i łatwe do zerwania zaczęły się osądzać na różdżkach, a Thomas sprawnie przesuwał je z miejsca na miejsce, szybkimi ruchami, starając się rozsupłać trzymające je inkantacje i plecenia, przesunąć drobinki i pozbawić domu zabezpieczenia.
The member 'Thomas Doe' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 7
'k100' : 7
Jego uśmiech nie mógł go oszukać, a mimo to działał. Pokrzepiająco. Sprawiał, że sam uwierzył w to, że wszystko musiało się udać. Co mogło pójść nie tak? Jeśli udało się w Londynie, dlaczego nie miało się udać teraz, tutaj? Nie miał skrupułów. Nie znał ludzi stąd, chociaż potajemnie zajmowali jeden z tych opuszczonych domów. Nie zastanawiał się, czy byli życzliwi, czy byli inni — byli jak wszyscy. Cała czwórka potrzebowała tego, żeby przeżyć, przetrwać. Jedzenia, kosztowności. Nawet ubrań, przedmiotów codziennego użytku, na które zwyczajnie nie było ich stać. Które ciężko było dostać. Zima dobiegała końca, ubrania które mieli były w beznadziejnym stanie, choć Sheila robiła co mogła. Wiedział, że będzie cieszyć się nawet jeśli zdobędzie dla niej kolorową chustę. W kraju brakowało wszystkiego, poczciwi ludzie nie mieli skąd ich wziąć, a co dopiero oni? A tu? Somerset wydawało się uboższe, nędzniejsze niż Londyn. Tu ciężko było o cokolwiek. Ceną za to był spokój.
Zerknął na Thomasa, kiedy opowiedział mu o znajdujących się zabezpieczeniach. Patrzył na niego w milczeniu, starając się nie zdradzić z tym, że obawa i niepewność zagnieździły się w sercu. A więc dom był strzeżony i to dobrze. Czy to dlatego, że skrywał w sobie coś cennego? Skrywał ludzi, którzy byli poszukiwani? Zwykli, przypadkowi ludzie nie żyli w twierdzach, nie ukrywali się w magicznych sieciach. Tu mógł przyjść każdy, każdego mogły złapać. Kim byli czarodzieje, którzy tu mieszkali? Mieszkali wciąż? W oknach nie świeciło się światło. Odeszli?
Podeszli pod dom. Zatrzymał się tam, gdzie Thomas, który wiedział, gdzie rozpoczynały się pułapki — zdawało mu się, że to wciąż było tak daleko od murów.
— Tom... — zawahał się, tylko chwilę. — A co jeśli sam dom jest pułapką?— Jeśli ma tu ściągnąć tylko ludzi, którzy mogli poszukiwać lokatorów? Spojrzał jeszcze raz na budynek, poprawił na ustach chustę, która miała utrudniać rozpoznanie go. Podążył śladem za wskazówką starszego brata. Tamtym oknem, ważne by nie zbliżać się do drzwi. Duna. Steffen opowiadał mu o tym zaklęciu. Myśl o tym, co mogłoby się tam stać, w niej, wciągających piaskach, włosy stanęły mu dęba. Musiał się skupić, skoncentrować. — Jasne— odpowiedział mu cicho, szeptem, po romsku. Kiedy wskazał mu wszystko, kiedy się uważnie przyjrzał zobaczył to — drobiny magii ledwie widoczne, iskrzące w ciemności. Nie zdając sobie sprawy z och obecności nigdy by tego nie zauważył. Ani w świetle dziennym ani teraz. Pokiwał głową i kiedy Thomas zabrał się za rozbrajanie pułapki, zerknął na jego dłonie i skoncentrował się na tym, co widział obok, na tym, co miało być Cave Inimicum. Wyjął magiczny wytrych, wyciągnął różdżkę. Przełknął ślinę, skroń zrobiły krople potu, choć wciąż było zimno. Nie był tak pewien swoich dłoni, palców, jak kiedyś. Gdy nie było nikogo, nikt nie widział, trzymał w lewej ręce gryf i przemykał po nim palcami bez użycia smyczka, próbując osiągnąć to, co umiał, co potrafił zanim wybito mu palce, uleczono, wybito, uleczono i znów wybito. Efekty były zbyt małe, a może po prostu to szło zbyt wolno — był niecierpliwy, denerwował się. Tak, jak i teraz. To miał być sprawdzić — miał udowodnić, czy przez ten czas, odkąd walczył z własnymi ograniczeniami, był na dobrej drodze. Gra bez smyczka to nie gra, to tylko trening, ale nie odważył się go chwycić. Taki jak wytrychów używał dziś pierwszy raz. [
i]Dasz radę, dasz radę[/i], powtarzał sobie w myślach jak mantrę. Delikatnie, z wyczuciem, Rozsupłać sznury. Lekkimi, płynnymi ruchami, bez szarpnięć, nagłych zwrotów. Stałe napięcie na magicznych niciach.
— Powoli...— szepnął, czując drobne supełki, zgodnie z radami brata, a później już własnym wyczuciem manewrował powoli nadgarstkami, krańcem różdżki przyciągając jedną wiązkę magii, wytrychem odciągając od niej drugą. Kiedyś jadł taki makaron. Te sieci były jak cienki makaron. Nie mógł go przerwać.
Zerknął na Thomasa, kiedy opowiedział mu o znajdujących się zabezpieczeniach. Patrzył na niego w milczeniu, starając się nie zdradzić z tym, że obawa i niepewność zagnieździły się w sercu. A więc dom był strzeżony i to dobrze. Czy to dlatego, że skrywał w sobie coś cennego? Skrywał ludzi, którzy byli poszukiwani? Zwykli, przypadkowi ludzie nie żyli w twierdzach, nie ukrywali się w magicznych sieciach. Tu mógł przyjść każdy, każdego mogły złapać. Kim byli czarodzieje, którzy tu mieszkali? Mieszkali wciąż? W oknach nie świeciło się światło. Odeszli?
Podeszli pod dom. Zatrzymał się tam, gdzie Thomas, który wiedział, gdzie rozpoczynały się pułapki — zdawało mu się, że to wciąż było tak daleko od murów.
— Tom... — zawahał się, tylko chwilę. — A co jeśli sam dom jest pułapką?— Jeśli ma tu ściągnąć tylko ludzi, którzy mogli poszukiwać lokatorów? Spojrzał jeszcze raz na budynek, poprawił na ustach chustę, która miała utrudniać rozpoznanie go. Podążył śladem za wskazówką starszego brata. Tamtym oknem, ważne by nie zbliżać się do drzwi. Duna. Steffen opowiadał mu o tym zaklęciu. Myśl o tym, co mogłoby się tam stać, w niej, wciągających piaskach, włosy stanęły mu dęba. Musiał się skupić, skoncentrować. — Jasne— odpowiedział mu cicho, szeptem, po romsku. Kiedy wskazał mu wszystko, kiedy się uważnie przyjrzał zobaczył to — drobiny magii ledwie widoczne, iskrzące w ciemności. Nie zdając sobie sprawy z och obecności nigdy by tego nie zauważył. Ani w świetle dziennym ani teraz. Pokiwał głową i kiedy Thomas zabrał się za rozbrajanie pułapki, zerknął na jego dłonie i skoncentrował się na tym, co widział obok, na tym, co miało być Cave Inimicum. Wyjął magiczny wytrych, wyciągnął różdżkę. Przełknął ślinę, skroń zrobiły krople potu, choć wciąż było zimno. Nie był tak pewien swoich dłoni, palców, jak kiedyś. Gdy nie było nikogo, nikt nie widział, trzymał w lewej ręce gryf i przemykał po nim palcami bez użycia smyczka, próbując osiągnąć to, co umiał, co potrafił zanim wybito mu palce, uleczono, wybito, uleczono i znów wybito. Efekty były zbyt małe, a może po prostu to szło zbyt wolno — był niecierpliwy, denerwował się. Tak, jak i teraz. To miał być sprawdzić — miał udowodnić, czy przez ten czas, odkąd walczył z własnymi ograniczeniami, był na dobrej drodze. Gra bez smyczka to nie gra, to tylko trening, ale nie odważył się go chwycić. Taki jak wytrychów używał dziś pierwszy raz. [
i]Dasz radę, dasz radę[/i], powtarzał sobie w myślach jak mantrę. Delikatnie, z wyczuciem, Rozsupłać sznury. Lekkimi, płynnymi ruchami, bez szarpnięć, nagłych zwrotów. Stałe napięcie na magicznych niciach.
— Powoli...— szepnął, czując drobne supełki, zgodnie z radami brata, a później już własnym wyczuciem manewrował powoli nadgarstkami, krańcem różdżki przyciągając jedną wiązkę magii, wytrychem odciągając od niej drugą. Kiedyś jadł taki makaron. Te sieci były jak cienki makaron. Nie mógł go przerwać.
ay, Romale, ay, Chavale
Djelem, djelem, lungone dromensa
maladilem baxtale Romensa
maladilem baxtale Romensa
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Duchy świata, cyganie,
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 35
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
The member 'James Doe' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 72
'k100' : 72
Podchodząc do granic posesji młodzieńcy dalej nie dostrzegli nikogo na ulicy, mogli więc skupić się na próbie rozbrojenia czyhających na nich pułapek. Wyjaśnienia przekazywane przez Thomasa umożliwiły Jamesowi rozeznanie się w sytuacji; niewesołej, niebezpiecznej i dość ryzykownej. Mimo to chłopcy podjęli wyzwanie i rozpoczęli ciężką pracę drobnych złodziejaszków, wykorzystując magiczne wytrychy. O ile Jamesowi udało się bez większych problemów wykorzystać narzędzie do zneutralizowania Cave Inimicum - brunet czuł, jak mgła zaklęcia ustępuje, rozprasza się, a później znika - to Thomas nie miał tyle szczęścia. Może nie mógł się skupić, może oddziaływały na niego emocje lub wspomnienia; ręka omsknęła mu się z cichym trzaskiem wytrychu, a wiązka zaklęcia zabezpieczającego zaczęła pulsować, w kolejnej sekundzie gotowa rozbłysnąć oślepiającym obydwu intruzów uderzeniem. Chłopcy byli na tyle zwinni i doświadczeni w swym fachu, by móc szybko zareagować i próbować uchronić się przed jego działaniem.
Zgodnie z mechaniką, możecie obronić się przed skutkami uruchomionej pułapki Oczobłysku, także w postaci uniku, którego ST wynosi 75.
Proszę też o dokładne określenie, gdzie fizycznie znajdują się postacie; przed furtką, ogrodzeniem, w jakiej odległości od niego/od budynku.
Czas na odpis: do 31.01 do 21:00.
Proszę też o dokładne określenie, gdzie fizycznie znajdują się postacie; przed furtką, ogrodzeniem, w jakiej odległości od niego/od budynku.
Czas na odpis: do 31.01 do 21:00.
To wszystko było zwykłą bujdą - jego uśmiech, jego zapewnienia. Nie wiedział nic, a teraz nawet nie wiedział czy kilkanaście dni wcześniej mówił prawdę, czy nie. Czuł się z tym źle, z każdą z opcji. Co jeśli okłamał Zakon? Dowiedzieliby się tego dość prędko. A co jeśli... co jeśli mówił wtedy prawdę? I rzeczywiście był przestępcą? Co jeśli przez cały tamten czas...
Nie chciał i nie powinien o tym teraz myśleć. Powinien się skupić tu i teraz, kiedy stali na trzy spore kroki przed ogrodzeniem posesji - tak było bezpieczniej zdejmować pułapki, bez potencjalnego wkroczenia w nie, od tyłu domu.
Chciał wierzyć, że wszystko mogło pójść jedynie dobrze. To była jego ostatnia nadzieja, ostatnia deska ratunku - wiara we własne bajki, które nie był pewny czy były w najmniejszym stopniu prawdziwe. Ale co pozostawało mu innego poza wiarą, że będzie dobrze? Że ich kolejny włam się powiedzie, że uda im się przetrwać kolejne dni? Brakowało mu słów coraz częściej, a nawet sił, żeby się uśmiechać. Nie rozumiał, widział że było z nim gorzej przez minione dni, ale nie potrafił nawet wskazać palcem dokładnie tego, co go gnębiło. Lęk? Żal? Wszystko na raz?
- To w nią wpadliśmy - odpowiedział spokojnie, a po tym wyszczerzył zęby do Jamesa wesoło. - Steff ma jakieś zwidy i paranoje, nakładałby wszędzie pułapki, pamiętasz? Jestem pewny, że tutaj dużo ludzi tak ma, wiesz... Nie mają nic, więc się barykadują - dodał z pewnością w głosie, chociaż sam nie był przekonany co do takiego argumentu. Może brat miał rację? Może powinni po prostu zawrócić i zostawić ten dom?
A z drugiej strony, wizja wzbogacenia się, zwyczajnie w świecie go kusiła. Jeśli ci ludzie potrzebowali zabezpieczać się do aż takiego stopnia, prawdopodobnie mieli coś, co było warte chronienia - a z drugiej strony czy oni sami nie posiadali zabezpieczeń na domu, w którym przebywali od stycznia? Czy nie było tak, że i oni bali się po prostu o siebie i swoje życie?
- Dobrze ci idzie - pochwalił brata, zerkając na jego pracę, chociaż tak naprawdę to chyba było jego zgubą. Usłyszał trzask wytrychów trzymanych we własnych dłoniach, odruchowo wypuszczając je na ziemię w obawie, że coś złego zaraz się stanie - że wystrzelą, że się złamią. Znowu nie dał rady, drugi raz! Nad Lune, tam wtedy... nad rzeką było to samo!
- Szlag - warknął do siebie jak rosła w nim złość na samego siebie, że popełnił tak podstawowy błąd przy bracie, narażając go! W nosie miał swoje bezpieczeństwo teraz, ścisnęło żołądek na samą myśl, że młodszemu mogłoby się coś stać podczas ich wyskoku. Nie mógł na to pozwolić, chcąc ochronić przede wszystkim jego twarz i oczy przez tym mechanizmem, który nieuważnie aktywował. Powinien był się skupić!
Odepchnął brata w bok, starając się znaleźć między nim a błyskiem. Nie mógł pozwolić, żeby Jimmiego coś złego dzisiaj spotkało! Przecież zapewniał go, ze nic złego się nie stanie - że to będzie prosta i szybka robota! - Nie patrz, zasłoń się! - upomniał go jeszcze.
| Rzucam k100 na osłonięcie brata przed oślepieniem oraz k6.
Nie chciał i nie powinien o tym teraz myśleć. Powinien się skupić tu i teraz, kiedy stali na trzy spore kroki przed ogrodzeniem posesji - tak było bezpieczniej zdejmować pułapki, bez potencjalnego wkroczenia w nie, od tyłu domu.
Chciał wierzyć, że wszystko mogło pójść jedynie dobrze. To była jego ostatnia nadzieja, ostatnia deska ratunku - wiara we własne bajki, które nie był pewny czy były w najmniejszym stopniu prawdziwe. Ale co pozostawało mu innego poza wiarą, że będzie dobrze? Że ich kolejny włam się powiedzie, że uda im się przetrwać kolejne dni? Brakowało mu słów coraz częściej, a nawet sił, żeby się uśmiechać. Nie rozumiał, widział że było z nim gorzej przez minione dni, ale nie potrafił nawet wskazać palcem dokładnie tego, co go gnębiło. Lęk? Żal? Wszystko na raz?
- To w nią wpadliśmy - odpowiedział spokojnie, a po tym wyszczerzył zęby do Jamesa wesoło. - Steff ma jakieś zwidy i paranoje, nakładałby wszędzie pułapki, pamiętasz? Jestem pewny, że tutaj dużo ludzi tak ma, wiesz... Nie mają nic, więc się barykadują - dodał z pewnością w głosie, chociaż sam nie był przekonany co do takiego argumentu. Może brat miał rację? Może powinni po prostu zawrócić i zostawić ten dom?
A z drugiej strony, wizja wzbogacenia się, zwyczajnie w świecie go kusiła. Jeśli ci ludzie potrzebowali zabezpieczać się do aż takiego stopnia, prawdopodobnie mieli coś, co było warte chronienia - a z drugiej strony czy oni sami nie posiadali zabezpieczeń na domu, w którym przebywali od stycznia? Czy nie było tak, że i oni bali się po prostu o siebie i swoje życie?
- Dobrze ci idzie - pochwalił brata, zerkając na jego pracę, chociaż tak naprawdę to chyba było jego zgubą. Usłyszał trzask wytrychów trzymanych we własnych dłoniach, odruchowo wypuszczając je na ziemię w obawie, że coś złego zaraz się stanie - że wystrzelą, że się złamią. Znowu nie dał rady, drugi raz! Nad Lune, tam wtedy... nad rzeką było to samo!
- Szlag - warknął do siebie jak rosła w nim złość na samego siebie, że popełnił tak podstawowy błąd przy bracie, narażając go! W nosie miał swoje bezpieczeństwo teraz, ścisnęło żołądek na samą myśl, że młodszemu mogłoby się coś stać podczas ich wyskoku. Nie mógł na to pozwolić, chcąc ochronić przede wszystkim jego twarz i oczy przez tym mechanizmem, który nieuważnie aktywował. Powinien był się skupić!
Odepchnął brata w bok, starając się znaleźć między nim a błyskiem. Nie mógł pozwolić, żeby Jimmiego coś złego dzisiaj spotkało! Przecież zapewniał go, ze nic złego się nie stanie - że to będzie prosta i szybka robota! - Nie patrz, zasłoń się! - upomniał go jeszcze.
| Rzucam k100 na osłonięcie brata przed oślepieniem oraz k6.
- k6:
- 1 - Dostajesz nagłego napadu duszności. Nie potrafisz pozbyć się wrażenia, że powietrze pozbawione jest tlenu, a im bardziej starasz się wziąć wdech, tym gorzej się czujesz. Zaczyna kręcić ci się w głowie, dźwięki stają się zniekształcone i jakby dobiegają z oddali, zalewa cię zimny pot. Ogarnia cię słabość, coraz trudniej jest ci ustać na nogach. Jeśli znajdujesz się na zewnątrz, efekt minie po upływie jednej tury; jeśli znajdujesz się w pomieszczeniu, musisz natychmiast (w ciągu jednej tury) wyjść na świeże powietrze lub stanąć przy otwartym oknie - innym wypadku pociemnieje ci przed oczami i na kilka sekund stracisz przytomność.
2 - Zaczyna towarzyszyć ci nieodparte wrażenie, że twoje dłonie pokryte są krwią: na skórze widzisz jaskrawoczerwone smugi, mimo że nie dostrzega ich nikt inny w twoim towarzystwie. Widok poplamionych rąk budzi u ciebie niepokój, odczuwasz naglącą potrzebę umycia ich - ale szorowanie nie przynosi żadnego skutku. W uspokojeniu się pomaga jedynie świadome unikanie patrzenia na dłonie. Efekt będzie towarzyszył ci do końca wątku.
3 - Doznajesz chwilowego zaniku pamięci krótkotrwałej - zapominając o wszystkim, co wydarzyło się w przeciągu ostatniej tury. Wrażenie jest na tyle dezorientujące, że jeśli znajdujesz się w sytuacji stresowej lub wymagającej szybkiego działania, to w kolejnej turze nie jesteś w stanie wykonać żadnej akcji. Wspomnienia wrócą do ciebie po upływie jednej kolejki.
4, 5, 6 - Nic się nie dzieje.
The member 'Thomas Doe' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 22
--------------------------------
#2 'k6' : 5
#1 'k100' : 22
--------------------------------
#2 'k6' : 5
Nie mógł uśmiechem zmazać całego niepokoju, a beztroskim tonem sprawić, że zupełnie zapomną o zagrożeniach. Popatrzył na niego jeszcze poważnie, stojąc tuż przy ogrodzeniu, tam na granicy pułapek, które wskazał mu brat. Odwzajemnił jego uśmiech swoim: szybkim, płytkim i nie sięgającym oczu. Uśmiechem, który miał być zgodą i potwierdzeniem, chociaż w jego sercu rozległ się cichy głos. Co jeśli? Nigdy nie był ani mądry, ani odpowiedzialny, o siebie się nie martwił, pchał się w największą kabałę bez cienia refleksji, ale Thomas wiele przeszedł, nie był dziś sobą, chociaż próbował udawać, że wszystko jest w porządku. Nie było. Nie mógł go tak łatwo oszukać.
— To nie ma sensu. Ludzie, którzy nic nie mają, są nikim nie mają powodu by się tak grodzić. Tam musi być coś cennego. Albo ktoś — odpowiedział mu, analizował szybko, może błędnie. Zwykle strzegło się tego, co cenne. Dla każdego mogłoby to być coś innego, na sto przypadków zawsze znajdzie się jeden, że ktoś nie mający nic chronił własne życie tak usilnie. Ale jeśli był w stanie samodzielnie nałożyć takie pułapki poniekąd też był cenny. Dla kogoś napewno. Ta myśl zmieniała obawę w cichą potrzebę sprawdzenia; daleką od ekscytacji z dawnych czasów. To dziś już nie była zabawa, wygłupy. To była praca, do której musieli się przyłożyć. Ich być albo nie być.
SKoncentrował się na magii, cienkich jak pajęcze sieci wiązkach, które splatały się ze sobą, tworząc bariery niemożliwe do pokonania. Zdawał sobie sprawę, że każdy najmniejszy błąd będzie niewybaczalny. Musiał wierzyć w siebie, w to, co potrafił. Kiedyś nie sprawiłoby mu to problemu, dziś — nie wiedział. Może to wszystko było w jego głowie, ta trudność, obawa przed porażką? Starał się, jak mógł, skupiony ledwie słyszał słowa brata, oddychał powoli, jego klatka piersiowa ledwie się unosiła, zupełnie tak jakby zbyt mocny wydech mógł nawet przez chustę wprawić w niekorzystne drgania dłonie lub wytrychy. Udało się — magia ustępowała, rozplątywała się. Po pierwszych ruchach zaczęła rozmywać się sama, rozplątane supły pociągnęły kolejne, wszystko ustawało — to znaczy, że nie dowiedzą się, że tu są, nikt nie przyjdzie. Serce zabiło kilka razy mocniej, ale słowa brata dopadły do niego od razu. Nie zastanawiając się, zamknął, oczy, uniósł łokieć, chcąc dodatkowo zasłonić je przed skutkami ewentualnej wpadki, choć słowa docierały do niego później, a po nich ich znaczenie — nie udało się Thomasowi, co to oznacza. — Szlag!— zaklął pod nosem, zaciskając powieki. — Musimy szybko dostać się do środka, zanim ktoś nas zobaczy!— Światło z pewnością kogoś zaalarmuje, w końcu ciemność była ich sprzymierzeńcem. Mieli niewiele czasu, czuł to.
| unikam oślepienia
— To nie ma sensu. Ludzie, którzy nic nie mają, są nikim nie mają powodu by się tak grodzić. Tam musi być coś cennego. Albo ktoś — odpowiedział mu, analizował szybko, może błędnie. Zwykle strzegło się tego, co cenne. Dla każdego mogłoby to być coś innego, na sto przypadków zawsze znajdzie się jeden, że ktoś nie mający nic chronił własne życie tak usilnie. Ale jeśli był w stanie samodzielnie nałożyć takie pułapki poniekąd też był cenny. Dla kogoś napewno. Ta myśl zmieniała obawę w cichą potrzebę sprawdzenia; daleką od ekscytacji z dawnych czasów. To dziś już nie była zabawa, wygłupy. To była praca, do której musieli się przyłożyć. Ich być albo nie być.
SKoncentrował się na magii, cienkich jak pajęcze sieci wiązkach, które splatały się ze sobą, tworząc bariery niemożliwe do pokonania. Zdawał sobie sprawę, że każdy najmniejszy błąd będzie niewybaczalny. Musiał wierzyć w siebie, w to, co potrafił. Kiedyś nie sprawiłoby mu to problemu, dziś — nie wiedział. Może to wszystko było w jego głowie, ta trudność, obawa przed porażką? Starał się, jak mógł, skupiony ledwie słyszał słowa brata, oddychał powoli, jego klatka piersiowa ledwie się unosiła, zupełnie tak jakby zbyt mocny wydech mógł nawet przez chustę wprawić w niekorzystne drgania dłonie lub wytrychy. Udało się — magia ustępowała, rozplątywała się. Po pierwszych ruchach zaczęła rozmywać się sama, rozplątane supły pociągnęły kolejne, wszystko ustawało — to znaczy, że nie dowiedzą się, że tu są, nikt nie przyjdzie. Serce zabiło kilka razy mocniej, ale słowa brata dopadły do niego od razu. Nie zastanawiając się, zamknął, oczy, uniósł łokieć, chcąc dodatkowo zasłonić je przed skutkami ewentualnej wpadki, choć słowa docierały do niego później, a po nich ich znaczenie — nie udało się Thomasowi, co to oznacza. — Szlag!— zaklął pod nosem, zaciskając powieki. — Musimy szybko dostać się do środka, zanim ktoś nas zobaczy!— Światło z pewnością kogoś zaalarmuje, w końcu ciemność była ich sprzymierzeńcem. Mieli niewiele czasu, czuł to.
| unikam oślepienia
ay, Romale, ay, Chavale
Djelem, djelem, lungone dromensa
maladilem baxtale Romensa
maladilem baxtale Romensa
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Duchy świata, cyganie,
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 35
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
The member 'James Doe' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 7
'k100' : 7
Strona 1 z 4 • 1, 2, 3, 4
Łazienka
Szybka odpowiedź