Łazienka
Strona 2 z 4 • 1, 2, 3, 4
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Łazienka
Jedyna na cały dom, umiejscowiona na piętrze pomiędzy pokojem Steviego a sypialnią Trixie. To średniej wielkości pomieszczenie o starych, ale zawsze czystych kafelkach i dużej wannie, wokół której można zaciągnąć nieprzezroczystą, szarawą zasłonę. Nad umywalką wisi przyozdobione zasuszonym bluszczem lustro, a na białej szafce w kącie ułożone są świeże ręczniki pachnące konwaliami. Merlin jeden raczy wiedzieć po co stoi tam też tyle krzeseł.
and the lust for life
keeps us alive, 'cause we're the masters of our own fate, we're the captains of our own souls, there's no way for us to come away, 'cause boy we're gold, boy we're gold.
Trixie Beckett
Zawód : krawcowa, gospodyni w Warsztacie
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
I'll ignite the sun just like the spring has come.
flames come alive.
flames come alive.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Thomas, pomimo psychicznego spokoju - względnego - który nie przeszkadzał w podejmowaniu przestępczej działalności, nie zdołał uchronić ani siebie, ani brata przed ostrym błyskiem zabezpieczenia. Obydwaj chłopcy, choć zwinni i wprawieni w złodziejskim boju, nie zdążyli unieść do oczu łokci ani umknąć przed oślepiającym promieniem wystarczająco szybko. Sekundę po aktywowaniu pułapki w ich twarze buchnęło mocne światło, zdające się emanować w stronę intruzów z ogrodzenia otaczającego budynek. Słup blasku był na tyle intensywny, że skutecznie oślepił obydwu brunetów: ich oczy zasnuła mgła, najpierw boleśnie jasna, potem coraz ciemniejsza, uniemożliwiająca rozeznanie się w sytuacji. Oczy zaczęły łzawić, a świat wokół zniknął, rozmazał się - mrok, który zapadł, nie polepszał sytuacji. Psy, które chłopcy słyszeli przed chwilą, odezwały się ponownie; bracia nie mogli mieć jednak pewności, czy zostały one sprowokowane wybuchem światła, być może budzącego sąsiadów Beckettów, czy po prostu znów próbowały się ze sobą porozumieć.
1/3 tura oślepienia od Oczobłysku.
Mistrz Gry będzie nieobecny od 02.02 do 07.02. Jeśli odpiszecie jeszcze dzisiaj przed 20.00, otrzymacie kolejny post/kolejne posty uzupełniające, później niestety będziecie musieli zaczekać do powrotu MG z nieobecności.
Mistrz Gry będzie nieobecny od 02.02 do 07.02. Jeśli odpiszecie jeszcze dzisiaj przed 20.00, otrzymacie kolejny post/kolejne posty uzupełniające, później niestety będziecie musieli zaczekać do powrotu MG z nieobecności.
Próbował przysłonić oczy, zdążyć, przed błyskiem, ale skoncentrowany na pułapce zareagował za późno; światło błysnęło momentalnie, oślepiając go całkowicie. Ból wdarł mu się do głowy, na chwilę skupił się tylko na tym. Oślepł, stracił wzrok, był tego pewien. Najpierw dotkliwa biel, a później powoli nasuwająca się ciemność. Jęknął, wciskając dłonie w oczy, ale im mocniej to robił tym silniej bolała go głowa. Łzy napłynęły mu do oczu, utknęły wciśnięte otwartymi dłońmi, nadgarstkami gdzieś w kącikach. Nie wiedział ile minęło czasu, nim nieco oprzytomniał. Spróbował otworzyć oczy, ale nic nie widział. Tylko mętna ciemność. Ruchem dłoni odruchowo poszukał podparcia, brata. Kiedy w końcu go dotknął, zacisnął palce na jego ramieniu.
— Damy radę, nie zatrzymujmy się. Musimy się pospieszyć— szepnął, robiąc zaraz potem krok w kierunku niewysokiego ogrodzenia, przy którym wciąż stali. Pamiętał je jednak, tak jak kierunek, w którym mieli podążyć, żeby uniknąć drzwi wejściowych i czających się przy niej ruchomych piasków. Wspiął się po ogrodzeniu, choć wciąż niczego nie widział, ale to przecież nie był dla niego problem. Całe życie gdzieś się wspinał, przeskakiwał płoty — ten nie był szczególnie trudny do przekroczenia, wystarczyło trochę siły, sprytu. A kiedy znalazł się już na górze, nie odwracając się, złapał się rękami, wciąż przodem obrócony w kierunku domu — jeśli miał z pamięci iść przed siebie, w kierunku domu, musiał wykonać jak najmniej ruchów wokół własnej osi, by nie stracić orientacji w przestrzeni. Serce zabiło mu szybciej. Czy coś znajdowało się pod nim? Krzaki? Jakieś przedmioty? Nie pamiętał, nie przyszło mu do głowy się rozejrzeć wcześniej. Ryzykując po prostu zeskoczył przed siebie, upadając na nogi i ręce, którymi szeroko zaparł się na ziemi. Powoli wyprostował się. — Jesteś tu? Idź za moim głosem.— Jeśli mieli zbłądzić to razem, ale nie chciał go trzymać, wiedział, że wtedy zaburzy jego równowagę. Powoli się wyprostował, złapał ją. Marcello by powiedział, że to jak spacer na linie. Nie myśl, czuj, po prostu kieruj się przed siebie, prosto, czuj równowagę. Nie skręci, nie zboczy, po prostu dotrze do muru z boku domu. Widział tam okno. Ruszył przed siebie, koncentrując się na ruchu. Szybkim, jak najbardziej miękkim, niezaburzonym żadną ze stron.— Idę. Tutaj, słyszysz mnie? To przeklęte szczekanie — Nie miał pojęcia, czy na coś nie wpadnie, nie pamiętał nawet czy coś znajdowało się po drodze; skupiali się na budynku, na gmachu — oknach, drzwiach, ścianach. Jeśli upadnie, trudno. Musieli zejść z ulicy, zejść ludziom z oczu jak najprędzej.
| chyba na spostrzegawczość a może na orientację w terenie... po omacku próbuję dotrzeć do okna, nasłuchując też, czy ktoś się zbliża
— Damy radę, nie zatrzymujmy się. Musimy się pospieszyć— szepnął, robiąc zaraz potem krok w kierunku niewysokiego ogrodzenia, przy którym wciąż stali. Pamiętał je jednak, tak jak kierunek, w którym mieli podążyć, żeby uniknąć drzwi wejściowych i czających się przy niej ruchomych piasków. Wspiął się po ogrodzeniu, choć wciąż niczego nie widział, ale to przecież nie był dla niego problem. Całe życie gdzieś się wspinał, przeskakiwał płoty — ten nie był szczególnie trudny do przekroczenia, wystarczyło trochę siły, sprytu. A kiedy znalazł się już na górze, nie odwracając się, złapał się rękami, wciąż przodem obrócony w kierunku domu — jeśli miał z pamięci iść przed siebie, w kierunku domu, musiał wykonać jak najmniej ruchów wokół własnej osi, by nie stracić orientacji w przestrzeni. Serce zabiło mu szybciej. Czy coś znajdowało się pod nim? Krzaki? Jakieś przedmioty? Nie pamiętał, nie przyszło mu do głowy się rozejrzeć wcześniej. Ryzykując po prostu zeskoczył przed siebie, upadając na nogi i ręce, którymi szeroko zaparł się na ziemi. Powoli wyprostował się. — Jesteś tu? Idź za moim głosem.— Jeśli mieli zbłądzić to razem, ale nie chciał go trzymać, wiedział, że wtedy zaburzy jego równowagę. Powoli się wyprostował, złapał ją. Marcello by powiedział, że to jak spacer na linie. Nie myśl, czuj, po prostu kieruj się przed siebie, prosto, czuj równowagę. Nie skręci, nie zboczy, po prostu dotrze do muru z boku domu. Widział tam okno. Ruszył przed siebie, koncentrując się na ruchu. Szybkim, jak najbardziej miękkim, niezaburzonym żadną ze stron.— Idę. Tutaj, słyszysz mnie? To przeklęte szczekanie — Nie miał pojęcia, czy na coś nie wpadnie, nie pamiętał nawet czy coś znajdowało się po drodze; skupiali się na budynku, na gmachu — oknach, drzwiach, ścianach. Jeśli upadnie, trudno. Musieli zejść z ulicy, zejść ludziom z oczu jak najprędzej.
| chyba na spostrzegawczość a może na orientację w terenie... po omacku próbuję dotrzeć do okna, nasłuchując też, czy ktoś się zbliża
ay, Romale, ay, Chavale
Djelem, djelem, lungone dromensa
maladilem baxtale Romensa
maladilem baxtale Romensa
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Duchy świata, cyganie,
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 35
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
The member 'James Doe' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 66
'k100' : 66
Błysk, poczuł znów ból, poczuł jak oczy zachodzą mu łzami i mocniej złapał ramię Jamesa, chcąc się upewnić, że młodszy był obok niego - choć nawet nie wiedział po co. Udało mu się go osłonić? Udało mu się zrobić cokolwiek? Nie był pewny, czując nieprzyjemne odczycie, jak wszystkie wspomnienia z listopadowego przesłuchania do niego wróciły, kiedy on sam był w sytuacji, gdzie nie był w stanie dostrzec niczego.
Biel, powoli zmieniająca się w tę przejmującą czerń. Szlag! Oślepli? Oboje?
Nie odezwał się na słowa brata, potrzebując momentu. Sięgnął dłonią na ziemię, aby odnaleźć wytrychy i zabrać je ze sobą zanim zdążył stanąć pewniej na nogach, próbując się skupić na tym co ich otaczało - i odsunąć od siebie wspomnienie śmierdzącej trupem wody, przeraźliwego chłodu. Wydawało mu się, że teraz również boli go ciało, ale na pewno tak nie było - na pewno to były tylko zwidy.
Wciągnął powietrze, czując jak się nieco denerwuje. Nieco za bardzo, powinien się uspokoić. Co to dla nich? Byli we dwójkę, byli w stanie to zrobić. Nawet jeśli na oślep.
- Idź pierwszy - powiedział, głównie dlatego, że sam nie czuł się jakby był w stanie od razu przejść przez ogrodzenie. Dłonie mu się zaczęły trząść, czuł nawracający stres i obawiał się, że znów kogoś spotka ze swojego pobytu w Tower. Że to ujadanie psa zakończy się cudzym głosem...
Zaczął się wspinać na ogrodzenie dopiero, kiedy usłyszał, że James był na nim i zeskoczył. Złapał się mocniej, licząc na to że dopiero co niedawno złamana ręka go nie zawiedzie, a po tym ostrożnie odpowiednio się zapierając, wspiął się na płot, a później zszedł ostrożnie po drugiej stronie, spuszczając się na dół. Nie chciał skakać, bojąc się że wpadłby na Jamesa - albo narobił innego rabanu.
Odwrócił się jednak pierw plecami do ogrodzenia, starając się sobie przypomnieć gdzie wykrył Dune - i żeby nie skierować się wprost w tę pułapkę. Ruszył powoli przed siebie, nasłuchując otoczenia i nogami stawiając ostrożne kroki, próbując wyczuć pod podeszwą lód czy śnieg, czy gałęzie - bardziej szukał butami po ziemi w obawie, że mógłby przez przypadek na coś nadepnąć.
Dłońmi pozwoli wodził w powietrzu przed sobą i na boki, nie będąc pewnym czy nie natrafi na jakiś słupek albo gałąź, może jakiś rower czy inny przedmiot leżący swobodnie na ogrodzie. Musieli być teraz jeszcze bardziej ostrożni niż byli na samym początku, nie wiedząc do końca w co się pakowali.
- Jestem, jestem - odpowiedział chcąc brzmieć na pewnego, zrelaksowanego. Chciał dać sygnał bratu, że wszystko było w porządku - że dadzą radę. Co to dla nich, kto miałby dać radę jak nie oni?
- Nie słuchaj go, idziemy do przodu, do okna. Albo do ściany chociaż... - rzucił, mając zamiar spróbować wtedy rzucić zaklęcie, które już podczas włamu do londyńskiego mieszkania okazało się pomóc podczas ich ucieczki.
- Masz okno? Rzuć alohomorę, powinno zadziałać... - polecił bratu, bo przecież nie musieli się siłować z oknem czy rozbijać szyby, aby je otworzyć.
Wyciągnął dłoń przed siebie, kiedy miał nadzieję że są już zachodniej od drzwi wejściowych ściany, z daleka od pułapki ruchomych piasków.
| rzut na spostrzegawczość - czy raczej próbę odnalezienia się w terenie...
Biel, powoli zmieniająca się w tę przejmującą czerń. Szlag! Oślepli? Oboje?
Nie odezwał się na słowa brata, potrzebując momentu. Sięgnął dłonią na ziemię, aby odnaleźć wytrychy i zabrać je ze sobą zanim zdążył stanąć pewniej na nogach, próbując się skupić na tym co ich otaczało - i odsunąć od siebie wspomnienie śmierdzącej trupem wody, przeraźliwego chłodu. Wydawało mu się, że teraz również boli go ciało, ale na pewno tak nie było - na pewno to były tylko zwidy.
Wciągnął powietrze, czując jak się nieco denerwuje. Nieco za bardzo, powinien się uspokoić. Co to dla nich? Byli we dwójkę, byli w stanie to zrobić. Nawet jeśli na oślep.
- Idź pierwszy - powiedział, głównie dlatego, że sam nie czuł się jakby był w stanie od razu przejść przez ogrodzenie. Dłonie mu się zaczęły trząść, czuł nawracający stres i obawiał się, że znów kogoś spotka ze swojego pobytu w Tower. Że to ujadanie psa zakończy się cudzym głosem...
Zaczął się wspinać na ogrodzenie dopiero, kiedy usłyszał, że James był na nim i zeskoczył. Złapał się mocniej, licząc na to że dopiero co niedawno złamana ręka go nie zawiedzie, a po tym ostrożnie odpowiednio się zapierając, wspiął się na płot, a później zszedł ostrożnie po drugiej stronie, spuszczając się na dół. Nie chciał skakać, bojąc się że wpadłby na Jamesa - albo narobił innego rabanu.
Odwrócił się jednak pierw plecami do ogrodzenia, starając się sobie przypomnieć gdzie wykrył Dune - i żeby nie skierować się wprost w tę pułapkę. Ruszył powoli przed siebie, nasłuchując otoczenia i nogami stawiając ostrożne kroki, próbując wyczuć pod podeszwą lód czy śnieg, czy gałęzie - bardziej szukał butami po ziemi w obawie, że mógłby przez przypadek na coś nadepnąć.
Dłońmi pozwoli wodził w powietrzu przed sobą i na boki, nie będąc pewnym czy nie natrafi na jakiś słupek albo gałąź, może jakiś rower czy inny przedmiot leżący swobodnie na ogrodzie. Musieli być teraz jeszcze bardziej ostrożni niż byli na samym początku, nie wiedząc do końca w co się pakowali.
- Jestem, jestem - odpowiedział chcąc brzmieć na pewnego, zrelaksowanego. Chciał dać sygnał bratu, że wszystko było w porządku - że dadzą radę. Co to dla nich, kto miałby dać radę jak nie oni?
- Nie słuchaj go, idziemy do przodu, do okna. Albo do ściany chociaż... - rzucił, mając zamiar spróbować wtedy rzucić zaklęcie, które już podczas włamu do londyńskiego mieszkania okazało się pomóc podczas ich ucieczki.
- Masz okno? Rzuć alohomorę, powinno zadziałać... - polecił bratu, bo przecież nie musieli się siłować z oknem czy rozbijać szyby, aby je otworzyć.
Wyciągnął dłoń przed siebie, kiedy miał nadzieję że są już zachodniej od drzwi wejściowych ściany, z daleka od pułapki ruchomych piasków.
| rzut na spostrzegawczość - czy raczej próbę odnalezienia się w terenie...
The member 'Thomas Doe' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 73
'k100' : 73
Chłopcy nie zdecydowali się na odpuszczenie włamu - pomimo oślepienia, łez płynących z kącików oczu i bólu gałek ocznych, parli dalej przed siebie, próbując osiągnąć zamierzony cel. Przejście po omacku przez wysokie ogrodzenie nie było łatwe, lecz zwinni bracia pokonali przeszkodę. Nie obyło się jednak bez ofiar - spodnie Jamesa rozdarły się głęboko na udzie, odsłaniając skórę; nie usłyszał rozcięcia materiału przez szczekanie psów i szum wiatru, ale lodowate powietrze wciskające się w przerwę w tkaninie pozwoliło mu zauważyć zniszczenie spodni. Również Thomas zahaczył o jedną z ostrych krawędzi ogrodzenia prawą ręką - syknął z bólu, poczuł krew, lecz rozcięcie nie wydawało się (przynajmniej na ślepo), głębokie i nie krwawiło bardzo mocno, choć czerwona maź mogła zostawiać po sobie ślady na świeżym śniegu.
Mężczyźni ruszyli do domu - budynek od ogrodzenia dzieliła spora przestrzeń; przestrzeń, która już wcześniej w oczach Thomasa jarzyła się mgiełką zaklęć zabezpieczających. Jedno zostało zdjęte, drugie aktywowało się przy próbie rozbrojenia, kolejne zaś właśnie materializowało się obok nich, czego jednak oślepieni bruneci nie mogli zobaczyć. Usłyszeli jednak świsty zaklęć, narastające krzyki a przez ociemniałe oczy dobiegały dalekie łuny, słabe kolory przebłyskujące przez ciemność. Słyszeliście inkantację, czuliście zamieszanie, które nagle was otoczyło, a także obecność innych czarodziejów, lecz dalej nic nie widzieliście. Nie czuliście też przed sobą żadnego budynku - może jeszcze nie dotarliście do jego ściany, a może ruszyliście w inną stronę?
MG przeprasza za opóźnienie wynikające z nieobecności.
Na odpis macie czas do 10.02 do 12.00.
Oczobłysk 2/3
Zawierucha 1/3
Mężczyźni ruszyli do domu - budynek od ogrodzenia dzieliła spora przestrzeń; przestrzeń, która już wcześniej w oczach Thomasa jarzyła się mgiełką zaklęć zabezpieczających. Jedno zostało zdjęte, drugie aktywowało się przy próbie rozbrojenia, kolejne zaś właśnie materializowało się obok nich, czego jednak oślepieni bruneci nie mogli zobaczyć. Usłyszeli jednak świsty zaklęć, narastające krzyki a przez ociemniałe oczy dobiegały dalekie łuny, słabe kolory przebłyskujące przez ciemność. Słyszeliście inkantację, czuliście zamieszanie, które nagle was otoczyło, a także obecność innych czarodziejów, lecz dalej nic nie widzieliście. Nie czuliście też przed sobą żadnego budynku - może jeszcze nie dotarliście do jego ściany, a może ruszyliście w inną stronę?
Na odpis macie czas do 10.02 do 12.00.
Oczobłysk 2/3
Zawierucha 1/3
To był fatalny pomysł, a każda uciekająca sekunda utwierdzała go w przekonaniu, że porwali się z motyką na słońce. Byli oślepieni, ale to sprawiło, że nie mogli ani iść dalej, ani wrócić. Mogli jedynie się schować, schronić, przeczekać to jakoś, licząc na jakiś szczęśliwy traf, uśmiech losu. Nie usłyszał rozerwania spodni, po prostu zeskoczył, ale materiał pociągnął go, chłód wdarł się między nogi. Lodowaty dreszcz przebiegł mu po udach i plecach. Nie było jednak czasu na to, by się tym martwić. Wokół pełno było śniegu, zostawiali mnóstwo śladów; było zimno — aktywne zabezpieczenia mogły lada moment zaalarmować kogoś, ale nic nie widzieli, musieli się ukryć. Biegł przed siebie w nadziei, że dotrą do murów, zdążą. Kiedy jednak wokół coś się wzmogło, jakiś szum — usłyszał świst zaklęcia, runął na ziemię, w śnieg, twarz kryjąc w śniegu, ręce wyciągając nad głowę odruchowo, jakby miał nadzieję, ze mógł się w ten sposób osłonić przed czymkolwiek.
— Kurwa — zaklął cicho, ciarczyście. Nic nie widział, słyszał to wszystko. Chaos wokół — ktoś ich atakował, zaklęcia leciały ze wszystkich stron. Serce podskoczyło mu do gardła; ręce zaczęły drżeć. Wspomnienia z Tower wróciły nagle, gwałtownie. Ciemność, zimno były tak samo przytłaczające, paraliżujące. Musiał się przemóc, musieli z tego wyjść cało.— Protego — wymamrotał, machając różdżką na bok, na oślep, nie wiedząc, czy ma szansę ochronić siebie, brata? Cokolwiek? Niech to wszystko się skończy, niech minie.
— Kurwa — zaklął cicho, ciarczyście. Nic nie widział, słyszał to wszystko. Chaos wokół — ktoś ich atakował, zaklęcia leciały ze wszystkich stron. Serce podskoczyło mu do gardła; ręce zaczęły drżeć. Wspomnienia z Tower wróciły nagle, gwałtownie. Ciemność, zimno były tak samo przytłaczające, paraliżujące. Musiał się przemóc, musieli z tego wyjść cało.— Protego — wymamrotał, machając różdżką na bok, na oślep, nie wiedząc, czy ma szansę ochronić siebie, brata? Cokolwiek? Niech to wszystko się skończy, niech minie.
ay, Romale, ay, Chavale
Djelem, djelem, lungone dromensa
maladilem baxtale Romensa
maladilem baxtale Romensa
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Duchy świata, cyganie,
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 35
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
The member 'James Doe' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 47
'k100' : 47
Syknął w bliżej niezrozumiałym przekleństwu, kiedy poczuł rozcięcie dłoni, ale mimo to parł dalej. Nie mogli teraz zawracać, nie mogli teraz się poddać. Kto to w ogóle widział, żeby się tak po prostu poddawać?
A tym bardziej teraz, chociaż tak naprawdę wydawało się, że cały świat chce im zrobić na złość i utrudnić każdy ruch i każdą podjętą przez nich decyzję. Czuł się beznadziejne w związku z tym co miało miejsce dwa tygodnie temu i czuł, że każdy jego krok jedynie go pogrąża. Co miał zrobić i jak się zachować - jak miał temu wszystkiemu zaradzić? Czuł, że nie daje rady; że nie jest w stanie.
A kiedy tylko usłyszał ten hałas, spanikował równie mocno w pierwszym momencie, rzucając się płasko na ziemię i zakrywając głowę rękami. Słyszał Jamesa gdzieś z boku, rzucającego protego w panice, a on sam czekał na jakiś znak - uderzenie lub cokolwiek podobnego. Strzały, hałasy i...
Ale nic ich nie uderzało? Czuł jak serce mu dudniło, jak przyśpieszyło tempa, ale im dłużej leżał na tej podłodze, ręką (choć nie tą, na której miał świeżą ranę) szukając młodszego brata, aby w jakikolwiek sposób go do siebie przygarnąć, tym bardziej się orientował, że to wszystko...
... wywołuje iluzję największej czarodziejskiej bitwy na świecie...
Zawierucha. Znał to zaklęcie, tę pułapkę - zdejmował ją wraz z Vancem, z Volansem i Thalią, pamiętał ten czas, kiedy wspólnie zjawili się w Elkstone! To była tylko iluzja!
Chociaż jego ciało wyraźnie reagowało jakby ta cała walka była prawdziwa. Czy tak to wyglądało wtedy w taborze? Ten chaos, który panował nad ich głową tak bardzo przypominał ten moment w jaskini... tam na dole, nad rzeką Lune. Czuł chłód ziemi i śniegu, tak jak wtedy kiedy oślepł w Tower.
Czuł jak drży. Bał się, że jego głos się załamie, kiedy się odezwie do brata.
- Jimmy to iluzja - rzucił w końcu po angielsku. - Nic nam nie grozi, słyszysz? - dodał, zaciskając palce na jego ramieniu i samemu również powoli zaczął się podnosić na kolana, chociaż czuł jak drży z przerażenia. Mógł się mylić, może to było czym innym..? Nie widzieli wiele, nie mógł mieć pewności...
- To taka... pułapka. Bitwa magiczna, wiesz? ..Ale nic nam nie grozi, nic w nas nie wleci - kontynuował pewnym głosem, choć stanowczo wymagało to od niego niemałego wysiłku, aby zapanować nad drżeniem własnych kończyn, i żeby jego głos nie zabrzmiał niepewnie. James mu ufał, musiał to podtrzymać - musiał go uspokoić i zapewnić, że nic im nie groziło.
Na oślep zaraz odnalazł zranioną dłonią mur ściany, starając się zignorować świsty obok uszu. Raz czy dwa, lub pięć podskoczył nieco przerażony zbyt bliskim świstem czy odgłosem, będąc przekonanym, że coś go uderzy, ale żaden czar nie doleciał w jego stronę. Nic się nie wydarzyło, miał racje? Dobrze zapamiętał czym była Zawierucha? A raczej czy dobrze ją rozpoznał?
Chwycił mocniej różdżkę w dłoń.
- Alohomora... - rzucił samemu na okno, chcąc je otworzyć i wejść przez nie.
A tym bardziej teraz, chociaż tak naprawdę wydawało się, że cały świat chce im zrobić na złość i utrudnić każdy ruch i każdą podjętą przez nich decyzję. Czuł się beznadziejne w związku z tym co miało miejsce dwa tygodnie temu i czuł, że każdy jego krok jedynie go pogrąża. Co miał zrobić i jak się zachować - jak miał temu wszystkiemu zaradzić? Czuł, że nie daje rady; że nie jest w stanie.
A kiedy tylko usłyszał ten hałas, spanikował równie mocno w pierwszym momencie, rzucając się płasko na ziemię i zakrywając głowę rękami. Słyszał Jamesa gdzieś z boku, rzucającego protego w panice, a on sam czekał na jakiś znak - uderzenie lub cokolwiek podobnego. Strzały, hałasy i...
Ale nic ich nie uderzało? Czuł jak serce mu dudniło, jak przyśpieszyło tempa, ale im dłużej leżał na tej podłodze, ręką (choć nie tą, na której miał świeżą ranę) szukając młodszego brata, aby w jakikolwiek sposób go do siebie przygarnąć, tym bardziej się orientował, że to wszystko...
... wywołuje iluzję największej czarodziejskiej bitwy na świecie...
Zawierucha. Znał to zaklęcie, tę pułapkę - zdejmował ją wraz z Vancem, z Volansem i Thalią, pamiętał ten czas, kiedy wspólnie zjawili się w Elkstone! To była tylko iluzja!
Chociaż jego ciało wyraźnie reagowało jakby ta cała walka była prawdziwa. Czy tak to wyglądało wtedy w taborze? Ten chaos, który panował nad ich głową tak bardzo przypominał ten moment w jaskini... tam na dole, nad rzeką Lune. Czuł chłód ziemi i śniegu, tak jak wtedy kiedy oślepł w Tower.
Czuł jak drży. Bał się, że jego głos się załamie, kiedy się odezwie do brata.
- Jimmy to iluzja - rzucił w końcu po angielsku. - Nic nam nie grozi, słyszysz? - dodał, zaciskając palce na jego ramieniu i samemu również powoli zaczął się podnosić na kolana, chociaż czuł jak drży z przerażenia. Mógł się mylić, może to było czym innym..? Nie widzieli wiele, nie mógł mieć pewności...
- To taka... pułapka. Bitwa magiczna, wiesz? ..Ale nic nam nie grozi, nic w nas nie wleci - kontynuował pewnym głosem, choć stanowczo wymagało to od niego niemałego wysiłku, aby zapanować nad drżeniem własnych kończyn, i żeby jego głos nie zabrzmiał niepewnie. James mu ufał, musiał to podtrzymać - musiał go uspokoić i zapewnić, że nic im nie groziło.
Na oślep zaraz odnalazł zranioną dłonią mur ściany, starając się zignorować świsty obok uszu. Raz czy dwa, lub pięć podskoczył nieco przerażony zbyt bliskim świstem czy odgłosem, będąc przekonanym, że coś go uderzy, ale żaden czar nie doleciał w jego stronę. Nic się nie wydarzyło, miał racje? Dobrze zapamiętał czym była Zawierucha? A raczej czy dobrze ją rozpoznał?
Chwycił mocniej różdżkę w dłoń.
- Alohomora... - rzucił samemu na okno, chcąc je otworzyć i wejść przez nie.
The member 'Thomas Doe' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 15
'k100' : 15
James nie zdołał obronić się przed świszczącym zaklęciem, promień klątwy zdawał się jaśniej, mknąć prosto w jego oślepione oczy...ale nic się nie stało, tylko szybko bijące serce tłoczyło krew intensywnym strumieniem, wzmagając działanie adrenaliny. Doe wyczuwał, że chaos wokół nie ustawał, ba, że się nasilał, do bitewnej zawieruchy dołączały kolejne głosy, a pozbawienie jednego, niezwykle cennego zmysłu wzroku, znacznie utrudniało zachowanie spokoju. Nawet, gdy do jego ucha docierały rozsądne słowa brata. Rzucone przez Thomasa silne Carpiene pozwalało mu zachować obiektywizm, choć i tak czuł rosnący niepokój, wzmagany tylko dezorientacją. Wiedział, że nie musi się bać, że wykryta pułapka nie mogła zrobić mu realnej krzywdy, ale...czy na pewno? Czy przebijające się przez harmider bitwy szczekanie psów nie przybliżało się do nich? Czy jedno z zaklęć nie mogło stać się tym, które naprawdę uderzy w jego plecy? Oślepienie nie pozwalało na rozeznanie się w sytuacji, lecz mimo to chłopcy brnęli dalej, na ślepo, szybko i nieostrożnie, docierając w końcu do ściany budynku. Pod dłońmi mogli wyczuć chropowate cegły, a Thomas: linię zewnętrznego parapetu okna. Próbował je otworzyć, bezkustecznie, zamek ani drgnął - i tak samo drgnąć nie mogli mężczyźni. Gdy tylko spróbowali przesunąć się w którąś ze stron, pojęli, że ich buty zostały przytwierdzone do ziemi wokół domu. W chaosie Zawieruchy, bez zmysłu wzroku, znaleźli się w polu działania kolejnego zabezpieczenia, wśród odgłosów walki, groźnych inkantacji i...z nowym towarzystwem?
- Co wy tu robicie? Stać! - zza ich pleców dobiegł do nich wyraźny, męski krzyk, wybijający się ponad głośnym szumem walki. Chłopcy nie do końca mogli być pewni, czy był to głos realnego człowieka, czy też jednej z iluzji, wszystko wokół brzmiało przecież tak realnie.
Na odpis macie czas do 12.02 do 12.00.
Oczobłysk 3/3
Zawierucha 2/3
- Co wy tu robicie? Stać! - zza ich pleców dobiegł do nich wyraźny, męski krzyk, wybijający się ponad głośnym szumem walki. Chłopcy nie do końca mogli być pewni, czy był to głos realnego człowieka, czy też jednej z iluzji, wszystko wokół brzmiało przecież tak realnie.
Na odpis macie czas do 12.02 do 12.00.
Oczobłysk 3/3
Zawierucha 2/3
Nie widział, czy zaklęcie się udało, choć czuł, że rzucone w panice, nagłym zrywie, bezmyślnie, bez przygotowania i w takich emocjach nie mogło się powieść. Nigdy nie był szczególnie uzdolniony w tej materii, nie dbał o dalszą naukę, praktykę, zrzucając winę na karb braku talentu. Może gdyby przykładał się do tego, wtedy, przed dwoma laty zdołałby zrobić więcej.
Całe to zamieszanie przypomniało mu o tym. O świszczących zaklęciach nad uszami, hałasie, krzykach, panice — wszechobecnej śmierci. Nie widział tego, ale czuł to w kościach, a włosy jeżyły mu się na ciele, zupełnie tak, jakby przechodził przez to raz jeszcze. Ciemność przed oczami zastapiły mu obrazy z tamtej sierpniowej nocy, ogień, czarodzieje, krew. Do nozdrzy wdarł się wyimaginowany swat spalenizny. Nie było żadnego rozsądnego uzasadnienia, które mogło przekonać go, że to nic. Zupełnie nic.
Poza Thomasem.
Poczuł jego palce na ramieniu, jednocześnie czując jak ból dawnych blizn zalewa gorącem jego ciało; wtedy też nadeszła ciemność, upadł na ziemię, tracąc przytomność rażony zaklęciem. Brat mówił, że to nic. Iluzja, pułapka. Tak miała działać. Jeśli to prawda — dlaczego by nie? — to cholernie dobra, doskonała. Mieli pecha, że w nią wpadli.
— Pułapka... Iluzja... — powtarzał sobie ciucho. Ufał bratu, jego słowom. Ufał jego doświadczeniu, pomimo tych wszystkich błędów, problemów i wpadek w chwilach takich jak ta zawierzał mu całkowicie. Kiedy więc usłyszał za swoimi plecami krzyk, próbował przemówić sobie do rozsądku, chociaż serce łomotało mu w piersi jak szalone, oddech cisnął w piersi. — Nic w nas nie wleci...— szepnął do siebie, chociaż w tym hałasie i tej wrzawie prawie nie słyszał własnych myśli. To było trudne. Zignorowanie zmysłów, które wręcz krzyczały, nakazywały mu coś zrobić; uciec — ale jak? w którą stronę? — i zawierzenie, że nic złego im się nie stanie. Kiedy wstał, dotarł do ściany zdał sobie w końcu sprawę, że nie zrobić ani jednego kroku dalej. Buty przykleiły się do podłoża. Co teraz? nie mógł się ruszyć. Usłyszał głos, szczekanie psów. — To tylko iluzja, tylko iluzja — powtarzał coraz głośniej, wciąż nic nie widząc. Thomas musiał m mieć rację, to ta bitwa? To ta pułapka? Próbował stłumić wewnętrzne odruchy, instynkty — bo co jeśli ktoś przyszedł, co jeśli ktoś tu stał? Nie, to ta iluzja. To ta pułapka. Thomas musiał mieć rację. Powtarzał to jak mantrę, w chwili, w której kucnął, by rozsznurować swoje buty. — Udało się? Gdzie jest okno? — spytał brata po romsku, nie mógł go wyczuć. Tommy był obok? Okno było obok? Sięgnął do kieszeni po kamień, który tam trzymał. Jeśli nie teraz to nie będzie lepszego momentu, by to zrobić. Nie miał na co czekać. Kamień był delikatny, zacisnął więc go w dłoniach, próbując go skruszyć — zobaczyć co się stanie.
| przepraszam, nieobecka <3; korzystam z kryształu
Całe to zamieszanie przypomniało mu o tym. O świszczących zaklęciach nad uszami, hałasie, krzykach, panice — wszechobecnej śmierci. Nie widział tego, ale czuł to w kościach, a włosy jeżyły mu się na ciele, zupełnie tak, jakby przechodził przez to raz jeszcze. Ciemność przed oczami zastapiły mu obrazy z tamtej sierpniowej nocy, ogień, czarodzieje, krew. Do nozdrzy wdarł się wyimaginowany swat spalenizny. Nie było żadnego rozsądnego uzasadnienia, które mogło przekonać go, że to nic. Zupełnie nic.
Poza Thomasem.
Poczuł jego palce na ramieniu, jednocześnie czując jak ból dawnych blizn zalewa gorącem jego ciało; wtedy też nadeszła ciemność, upadł na ziemię, tracąc przytomność rażony zaklęciem. Brat mówił, że to nic. Iluzja, pułapka. Tak miała działać. Jeśli to prawda — dlaczego by nie? — to cholernie dobra, doskonała. Mieli pecha, że w nią wpadli.
— Pułapka... Iluzja... — powtarzał sobie ciucho. Ufał bratu, jego słowom. Ufał jego doświadczeniu, pomimo tych wszystkich błędów, problemów i wpadek w chwilach takich jak ta zawierzał mu całkowicie. Kiedy więc usłyszał za swoimi plecami krzyk, próbował przemówić sobie do rozsądku, chociaż serce łomotało mu w piersi jak szalone, oddech cisnął w piersi. — Nic w nas nie wleci...— szepnął do siebie, chociaż w tym hałasie i tej wrzawie prawie nie słyszał własnych myśli. To było trudne. Zignorowanie zmysłów, które wręcz krzyczały, nakazywały mu coś zrobić; uciec — ale jak? w którą stronę? — i zawierzenie, że nic złego im się nie stanie. Kiedy wstał, dotarł do ściany zdał sobie w końcu sprawę, że nie zrobić ani jednego kroku dalej. Buty przykleiły się do podłoża. Co teraz? nie mógł się ruszyć. Usłyszał głos, szczekanie psów. — To tylko iluzja, tylko iluzja — powtarzał coraz głośniej, wciąż nic nie widząc. Thomas musiał m mieć rację, to ta bitwa? To ta pułapka? Próbował stłumić wewnętrzne odruchy, instynkty — bo co jeśli ktoś przyszedł, co jeśli ktoś tu stał? Nie, to ta iluzja. To ta pułapka. Thomas musiał mieć rację. Powtarzał to jak mantrę, w chwili, w której kucnął, by rozsznurować swoje buty. — Udało się? Gdzie jest okno? — spytał brata po romsku, nie mógł go wyczuć. Tommy był obok? Okno było obok? Sięgnął do kieszeni po kamień, który tam trzymał. Jeśli nie teraz to nie będzie lepszego momentu, by to zrobić. Nie miał na co czekać. Kamień był delikatny, zacisnął więc go w dłoniach, próbując go skruszyć — zobaczyć co się stanie.
| przepraszam, nieobecka <3; korzystam z kryształu
ay, Romale, ay, Chavale
Djelem, djelem, lungone dromensa
maladilem baxtale Romensa
maladilem baxtale Romensa
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Duchy świata, cyganie,
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 35
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Męski krzyk znów zmroził Thomasa. Czy to było zgodnie z planem? Czy to również było iluzją? W końcu aktywowali już tyle pułapek, że nie mógł być do końca pewny czy to nie był ktoś prawdziwy. Sąsiad? Domownik? Może... A może...
Zagryzł wargę, wciąż widząc jedynie ciemność.
- Tak, tak, to jest iluzja - zapewnił, kiwając lekko głową, jakby chcąc i sobie potwierdzić własne słowa. W końcu w ten sposób działała ta pułapka, prawda? Miała ich oślepić, ale miała też aktywować jakąś iluzję... czy ten mężczyzna był jej częścią? Czy mówił teraz bratu prawdę? A może okłamywał na niekorzyść ich obu?
Nie mógł ruszyć nogami, szlag. Przykleili się, dlaczego nie widział tej pułapki? Dlaczego carpiene mu jej nie pokazało?! Może rzucił coś źle... gdyby miał kogokolwiek do podpytania się o tę kwestię, było mu łatwiej, ale nie czuł się, że mógłby się odezwać do kogokolwiek, nawet listownie. Bał się, że to wszystko co zrobił, było już wiadome każdemu, kto choć odrobinę zadawał się z rebelią... A nie znał chyba nikogo innego, kto znałby się na magii defensywnej, kto nie miał niczego wspólnego z zakonem.
Poczuł jak brat kuce, zaraz idąc w ruch za nim. Poczuł, że jego zaklęcie nie poskutkowało...
- Nie, nie, coś trochę nie działa... Zaraz rzucę jeszcze raz, jak się czujesz Jimmy? Wszystko w porządku? - zapytał, zerkając na niego z uśmiechem, którego jednak brat nie mógł dostrzec - tak samo jak on jego twarzy. Ale starał się brzmieć wesoło, tak jak zawsze zwracał się w takich chwilach do młodszego.
- Spokojnie, zaraz tam przejdziemy, okej? Na spokojnie... - dodał, ignorując iluzję mężczyzny. Czy psy również były jedynie iluzją? Miał nadzieję.
Skierował jednak różdżkę w stronę, z której dochodził ten głos. Z daleka od okna. Jeśli ten mężczyzna był rzeczywiście prawdziwy, mógł spróbować... zrobić cokolwiek, żeby nie podszedł do nich - żeby miał utrudnione zadanie w zbliżeniu się.
- Fluctus - zawołał, chcąc odgrodzić głos od siebie i brata - o ile był to prawdziwy człowiek. Jeśli to była jednak iluzja... może jednak nie mieli czego się obawiać? Chociaż jaką miał pewność, że ten człowiek był iluzją poza swoim przypuszczeniem i nadzieją?
Zagryzł wargę, wciąż widząc jedynie ciemność.
- Tak, tak, to jest iluzja - zapewnił, kiwając lekko głową, jakby chcąc i sobie potwierdzić własne słowa. W końcu w ten sposób działała ta pułapka, prawda? Miała ich oślepić, ale miała też aktywować jakąś iluzję... czy ten mężczyzna był jej częścią? Czy mówił teraz bratu prawdę? A może okłamywał na niekorzyść ich obu?
Nie mógł ruszyć nogami, szlag. Przykleili się, dlaczego nie widział tej pułapki? Dlaczego carpiene mu jej nie pokazało?! Może rzucił coś źle... gdyby miał kogokolwiek do podpytania się o tę kwestię, było mu łatwiej, ale nie czuł się, że mógłby się odezwać do kogokolwiek, nawet listownie. Bał się, że to wszystko co zrobił, było już wiadome każdemu, kto choć odrobinę zadawał się z rebelią... A nie znał chyba nikogo innego, kto znałby się na magii defensywnej, kto nie miał niczego wspólnego z zakonem.
Poczuł jak brat kuce, zaraz idąc w ruch za nim. Poczuł, że jego zaklęcie nie poskutkowało...
- Nie, nie, coś trochę nie działa... Zaraz rzucę jeszcze raz, jak się czujesz Jimmy? Wszystko w porządku? - zapytał, zerkając na niego z uśmiechem, którego jednak brat nie mógł dostrzec - tak samo jak on jego twarzy. Ale starał się brzmieć wesoło, tak jak zawsze zwracał się w takich chwilach do młodszego.
- Spokojnie, zaraz tam przejdziemy, okej? Na spokojnie... - dodał, ignorując iluzję mężczyzny. Czy psy również były jedynie iluzją? Miał nadzieję.
Skierował jednak różdżkę w stronę, z której dochodził ten głos. Z daleka od okna. Jeśli ten mężczyzna był rzeczywiście prawdziwy, mógł spróbować... zrobić cokolwiek, żeby nie podszedł do nich - żeby miał utrudnione zadanie w zbliżeniu się.
- Fluctus - zawołał, chcąc odgrodzić głos od siebie i brata - o ile był to prawdziwy człowiek. Jeśli to była jednak iluzja... może jednak nie mieli czego się obawiać? Chociaż jaką miał pewność, że ten człowiek był iluzją poza swoim przypuszczeniem i nadzieją?
The member 'Thomas Doe' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 81
'k100' : 81
Mężczyźni kucnęli przy ścianie domu, jedynym pewnym elementem rzeczywistości, chaotycznej, głośnej, niemożliwej do dokładnego objęcia zmysłami. Mieli tego wieczoru pecha - albo po prostu porwali się na zbyt trudne wyzwanie. Budynek, który obrali za cel, był tak blisko, tuż pod nosem, a jednocześnie tak daleko, niezdobyty i zabezpieczony wieloma pułapkami, w które bracia raz po raz wpadali.
Sięgnięcie po kamień nie było łatwe, wystraszony i zdezorientowany James, zwiedziony iluzją oraz oślepieniem, nie od razu wydobył z kieszeni czarodziejski przedmiot, lecz finalnie udało mu się zacisnąć na ostrych krawędziach drżące palce. Nie poczuł jednak ani ciepła ani żadnej mocy, płynącej z kamienia. W tym samym czasie Thomas, bardziej świadomy działania pułapki oraz pamiętający jeszcze jej zasięg, odwrócił się i rzucił mocne zaklęcie w stronę, z której nadchodził w miarę realny głos.
- Co, do galapujących gargulców... - rozległo się ponad wojennymi krzykami, a kilka chwil później...wszystko ucichło. A nastająca nagle cisza była w pierwszej chwili równie niepokojąca, co zamęt.
Bracia znów mogli widzieć wszystko, co działo się dookoła - w granicach nocnej normy - bezpowrotnie zniknął też mrożący krew w żyłach szum krwawej potyczki. Nie słychać było inkantacji, tupotu stóp, jęków i zawodzenia. Nawet szczekanie psów urwało się, lecz po zaledwie mrugnięciu powieką powróciło, a wraz z tym nieprzyjemnym dźwiękiem do wyczulonych na odgłosy złodziejaszków dobiegły także szelesty i tupot stóp dobiegające z prawej strony ogrodzenia budynku. Tym razem mogli być pewni, że to nie złudzenie, bowiem odgłos poruszania się drugiego człowieka był równie wyraźny, co słowa tego pierwszego, dobiegający zza ich pleców, sprzed furtki.
- Theo, Garwick, idźcie z tyłu! Widziałem gdzieś tu tych dwóch...Przy domu Beckettów... - niezadowolony, ochrypły głos zbliżał się, a wkrótce kucający bracia w świetle ulicznych lamp i słabym blasku księżyca mogli ujrzeć sylwetkę rosłego mężczyzny w futrzanej czapce i ciężkiej kurtce, który ostrożnie - najwidoczniej jeszcze ich nie dostrzegł - szedł w stronę ściany budynku, przy której się kulili.. Nie wyglądał na posiadacza munduru, raczej jak sąsiad wyrwany ze snu błyskami, hałasami oraz szczekaniem - a przynajmniej takie wrażenie robił w pierwszej chwili, w półmroku, brzmiał jednak przytomnie i z dużą determinacją. Bracia mogli zrozumieć, że znaleźli się w niewesołej sytuacji; ich stopy zostały uwolnione, Zawierucha zniknęła, lecz także zaklęcie ograniczające poruszanie się nieznajomego czarodzieja oraz szanse na niezauważone wtargnięcie do budynku. Mężczyzna idący z tyłu lada moment mógł dostrzec ich przy ścianie domu, gdzieś obok, po lewej stronie ogrodzenia, najwyraźniej znajdowały się dwie inne osoby - synowie? przyjaciele? a może szelest był wynikiem uderzeń łap o świeży śnieg? - ale ciemność dawała braciom szansę na ucieczkę.
Na odpis macie czas do 20.02 do 12.00.
Oczobłysk 3/3
Zawierucha 3/3
Sięgnięcie po kamień nie było łatwe, wystraszony i zdezorientowany James, zwiedziony iluzją oraz oślepieniem, nie od razu wydobył z kieszeni czarodziejski przedmiot, lecz finalnie udało mu się zacisnąć na ostrych krawędziach drżące palce. Nie poczuł jednak ani ciepła ani żadnej mocy, płynącej z kamienia. W tym samym czasie Thomas, bardziej świadomy działania pułapki oraz pamiętający jeszcze jej zasięg, odwrócił się i rzucił mocne zaklęcie w stronę, z której nadchodził w miarę realny głos.
- Co, do galapujących gargulców... - rozległo się ponad wojennymi krzykami, a kilka chwil później...wszystko ucichło. A nastająca nagle cisza była w pierwszej chwili równie niepokojąca, co zamęt.
Bracia znów mogli widzieć wszystko, co działo się dookoła - w granicach nocnej normy - bezpowrotnie zniknął też mrożący krew w żyłach szum krwawej potyczki. Nie słychać było inkantacji, tupotu stóp, jęków i zawodzenia. Nawet szczekanie psów urwało się, lecz po zaledwie mrugnięciu powieką powróciło, a wraz z tym nieprzyjemnym dźwiękiem do wyczulonych na odgłosy złodziejaszków dobiegły także szelesty i tupot stóp dobiegające z prawej strony ogrodzenia budynku. Tym razem mogli być pewni, że to nie złudzenie, bowiem odgłos poruszania się drugiego człowieka był równie wyraźny, co słowa tego pierwszego, dobiegający zza ich pleców, sprzed furtki.
- Theo, Garwick, idźcie z tyłu! Widziałem gdzieś tu tych dwóch...Przy domu Beckettów... - niezadowolony, ochrypły głos zbliżał się, a wkrótce kucający bracia w świetle ulicznych lamp i słabym blasku księżyca mogli ujrzeć sylwetkę rosłego mężczyzny w futrzanej czapce i ciężkiej kurtce, który ostrożnie - najwidoczniej jeszcze ich nie dostrzegł - szedł w stronę ściany budynku, przy której się kulili.. Nie wyglądał na posiadacza munduru, raczej jak sąsiad wyrwany ze snu błyskami, hałasami oraz szczekaniem - a przynajmniej takie wrażenie robił w pierwszej chwili, w półmroku, brzmiał jednak przytomnie i z dużą determinacją. Bracia mogli zrozumieć, że znaleźli się w niewesołej sytuacji; ich stopy zostały uwolnione, Zawierucha zniknęła, lecz także zaklęcie ograniczające poruszanie się nieznajomego czarodzieja oraz szanse na niezauważone wtargnięcie do budynku. Mężczyzna idący z tyłu lada moment mógł dostrzec ich przy ścianie domu, gdzieś obok, po lewej stronie ogrodzenia, najwyraźniej znajdowały się dwie inne osoby - synowie? przyjaciele? a może szelest był wynikiem uderzeń łap o świeży śnieg? - ale ciemność dawała braciom szansę na ucieczkę.
Na odpis macie czas do 20.02 do 12.00.
Strona 2 z 4 • 1, 2, 3, 4
Łazienka
Szybka odpowiedź