Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Dorset
Wyke Regis
Strona 4 z 4 • 1, 2, 3, 4
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Wyke Regis
Wioska Wyke Regis, niegdyś zamieszkiwana przez niemagiczną część brytyjskiego społeczeństwa, po wojnie mugoli całkowicie opustoszała i pozostała niezamieszkałe jeszcze na kilka lat po zakończeniu konfliktu.
Wtedy pojawili się pierwsi czarodzieje, zajmując puste domostwa. Być może wielu z nich miało już dość tłocznego Londynu gdzie spokój zaburzały coraz to nowe ekscesy władzy. Wybrali życie w spokojnym Wyke Regis z dala od ferworu wielkich miast, parając się hodowlą i uprawą. Kilkanaście lat później pojawiło się tu zaledwie kilka nowych budynków, a zamieszkujący wioskę czarodzieje stworzyli tu harmonijną, zamkniętą społeczność, która wiodła spokojny tryb życia, nienaruszony niepokojącymi donosami nadchodzącymi ze stolicy. Przynajmniej do czasu.
Budynki skupiają się wokół głównej drogi, prowadzącej na szczyt urwiska, a wokół niej rozpierzchło się kilka gospodarstw, do których prowadzą ubite, polne ścieżki. Jest tu tylko jedna karczma, a nowoprzybyli traktowani są tam z dużą rezerwą. Mieszkańcy wioski wyczuwają ich na mile i niezbyt ufnie przyjmują ich obecność. Wyke Regis żyje swoim własnym tempem dyktowany zmianami kolejnych pór roku. Z dala od wielkich konfliktów, pokojowo traktując mugoli zamieszkujących sąsiednie miejscowości.
Wtedy pojawili się pierwsi czarodzieje, zajmując puste domostwa. Być może wielu z nich miało już dość tłocznego Londynu gdzie spokój zaburzały coraz to nowe ekscesy władzy. Wybrali życie w spokojnym Wyke Regis z dala od ferworu wielkich miast, parając się hodowlą i uprawą. Kilkanaście lat później pojawiło się tu zaledwie kilka nowych budynków, a zamieszkujący wioskę czarodzieje stworzyli tu harmonijną, zamkniętą społeczność, która wiodła spokojny tryb życia, nienaruszony niepokojącymi donosami nadchodzącymi ze stolicy. Przynajmniej do czasu.
Budynki skupiają się wokół głównej drogi, prowadzącej na szczyt urwiska, a wokół niej rozpierzchło się kilka gospodarstw, do których prowadzą ubite, polne ścieżki. Jest tu tylko jedna karczma, a nowoprzybyli traktowani są tam z dużą rezerwą. Mieszkańcy wioski wyczuwają ich na mile i niezbyt ufnie przyjmują ich obecność. Wyke Regis żyje swoim własnym tempem dyktowany zmianami kolejnych pór roku. Z dala od wielkich konfliktów, pokojowo traktując mugoli zamieszkujących sąsiednie miejscowości.
30.08
Minęło już kilka dni od kiedy Florence wróciła na Greengrove Farm - i bardzo starała się zachowywać, jakby nic tak naprawdę się nie wydarzyło. Na każdym kroku czuła na swoich plecach czujne spojrzenia pozostałych mieszkańców i, nawet jeśli doceniała ich troskę, stawało się to także odrobinkę męczące. Pozwoliła sobie na jeszcze kilka dni odpoczynku, aby uspokoić szczególnie Herberta i jego matkę, wiedziała jednak że długo takiej bezczynności nie zniesie. I wtedy właśnie w głowie zaświtał jej pomysł. Nie ważne jak bardzo świat rozpadał się na kawałki lub pogrążał w chaosie, Florence postanowiła że Greengrove Farm będzie ostoją - zarówno dla mieszkańców, jak i wszelakich gości, których Grey postanowi wpuścić do swojego domostwa. Aby jednak osiągnąć swój cel musiała zakasać rękawy i wziąć się do pracy. Oczywiście mowa była tylko i wyłącznie o pracy lekkiej i nieobciążającej fizycznie, niemniej nie mogła dłużej pozwolić sobie na leżenie cały dzień - a pewnie tego oczekiwałby od niej Herbert, zważywszy na jej ostatnie problemy zdrowotne. Niestety bezczynność tylko podsycała jej skłonności do chorobliwego wręcz zamartwiania się, co pogarszało jej ogólny stan, a z czego Florence zdała sobie sprawę dopiero kiedy niemal doszło do tragedii. Nie chciała nawet myśleć, co by się stało, gdyby przez własną głupotę straciła ciążę.
Planowanie to coś, w czym kobieta zawsze była dobra, więc bardzo szybko ułożyła strategię działania. Działania, które wymagało jednak odwiedzin w jednej z mieścinek Dorset. Choć magia ułatwiała podróżowanie, Florence nie chciała oddalać się zbytnio od farmy. Nie chciała także obciążać Herberta swoimi sprawunkami, dlatego uparła się, że załatwi wszystko na własną rękę. W tej kwestii długo nie mogli dojść do porozumienia, bo mężczyzna nie zamierzał puszczać jej całkowicie samej. Gdyby okoliczności były nieco inne, Florence obstawiałaby przy swojej racji znacznie dłużej, podświadomie nie chcąc być problemem dla kolejnej osoby. Finalnie oboje jednak poszli na pewne ustępstwa. I tak oto kobieta otrzymała na ten jeden dzień kompana, ochroniarza i pomocnika w jednym. Ale to, kim okazała się ta niespodziewana pomoc, było dla Florence prawdziwym szokiem.
- Słodki Godryku, to naprawdę pan? - gdy po dotarciu w umówione miejsce dostrzegła znajomą - słabo bo słabo, ale jednak znajomą - twarz Percivala, kobieta aż zapomniała go na samym początku przeprosić za kłopot, którym z pewnością było poświęcenie tych dwóch godzin, by, de facto, przejść się z nią po sklepach. Chociaż może to i dobrze, bo obiecała sobie także, że przestanie wszystkich za wszystko przepraszać. - Wpadamy na siebie w niezwykle dziwnych okolicznościach, prawda? - zauważyła. Nie była nawet świadoma że Herbert ma takie znajomości. Z drugiej strony, może nie powinna być zaskoczona. Wojna stykała ze sobą różnych ludzi. Klub pojedynków czy nawet zrujnowana lodziarnia wydawały się dziś tak bardzo odległymi wspomnieniami... Zupełnie jak dawno zapomniany sen lub coś, co wydarzyło się w poprzednim życiu. - Ogromnie się cieszę, widząc pana w dobrym zdrowiu - powiedziała szczerze, przywołując na twarz uśmiech. Tak wielu ucierpiało w ostatnich wydarzeniach, potraciło domy czy nawet życia, więc widok znajomej twarzy podnosiła ją na duchu.
Minęło już kilka dni od kiedy Florence wróciła na Greengrove Farm - i bardzo starała się zachowywać, jakby nic tak naprawdę się nie wydarzyło. Na każdym kroku czuła na swoich plecach czujne spojrzenia pozostałych mieszkańców i, nawet jeśli doceniała ich troskę, stawało się to także odrobinkę męczące. Pozwoliła sobie na jeszcze kilka dni odpoczynku, aby uspokoić szczególnie Herberta i jego matkę, wiedziała jednak że długo takiej bezczynności nie zniesie. I wtedy właśnie w głowie zaświtał jej pomysł. Nie ważne jak bardzo świat rozpadał się na kawałki lub pogrążał w chaosie, Florence postanowiła że Greengrove Farm będzie ostoją - zarówno dla mieszkańców, jak i wszelakich gości, których Grey postanowi wpuścić do swojego domostwa. Aby jednak osiągnąć swój cel musiała zakasać rękawy i wziąć się do pracy. Oczywiście mowa była tylko i wyłącznie o pracy lekkiej i nieobciążającej fizycznie, niemniej nie mogła dłużej pozwolić sobie na leżenie cały dzień - a pewnie tego oczekiwałby od niej Herbert, zważywszy na jej ostatnie problemy zdrowotne. Niestety bezczynność tylko podsycała jej skłonności do chorobliwego wręcz zamartwiania się, co pogarszało jej ogólny stan, a z czego Florence zdała sobie sprawę dopiero kiedy niemal doszło do tragedii. Nie chciała nawet myśleć, co by się stało, gdyby przez własną głupotę straciła ciążę.
Planowanie to coś, w czym kobieta zawsze była dobra, więc bardzo szybko ułożyła strategię działania. Działania, które wymagało jednak odwiedzin w jednej z mieścinek Dorset. Choć magia ułatwiała podróżowanie, Florence nie chciała oddalać się zbytnio od farmy. Nie chciała także obciążać Herberta swoimi sprawunkami, dlatego uparła się, że załatwi wszystko na własną rękę. W tej kwestii długo nie mogli dojść do porozumienia, bo mężczyzna nie zamierzał puszczać jej całkowicie samej. Gdyby okoliczności były nieco inne, Florence obstawiałaby przy swojej racji znacznie dłużej, podświadomie nie chcąc być problemem dla kolejnej osoby. Finalnie oboje jednak poszli na pewne ustępstwa. I tak oto kobieta otrzymała na ten jeden dzień kompana, ochroniarza i pomocnika w jednym. Ale to, kim okazała się ta niespodziewana pomoc, było dla Florence prawdziwym szokiem.
- Słodki Godryku, to naprawdę pan? - gdy po dotarciu w umówione miejsce dostrzegła znajomą - słabo bo słabo, ale jednak znajomą - twarz Percivala, kobieta aż zapomniała go na samym początku przeprosić za kłopot, którym z pewnością było poświęcenie tych dwóch godzin, by, de facto, przejść się z nią po sklepach. Chociaż może to i dobrze, bo obiecała sobie także, że przestanie wszystkich za wszystko przepraszać. - Wpadamy na siebie w niezwykle dziwnych okolicznościach, prawda? - zauważyła. Nie była nawet świadoma że Herbert ma takie znajomości. Z drugiej strony, może nie powinna być zaskoczona. Wojna stykała ze sobą różnych ludzi. Klub pojedynków czy nawet zrujnowana lodziarnia wydawały się dziś tak bardzo odległymi wspomnieniami... Zupełnie jak dawno zapomniany sen lub coś, co wydarzyło się w poprzednim życiu. - Ogromnie się cieszę, widząc pana w dobrym zdrowiu - powiedziała szczerze, przywołując na twarz uśmiech. Tak wielu ucierpiało w ostatnich wydarzeniach, potraciło domy czy nawet życia, więc widok znajomej twarzy podnosiła ją na duchu.
What is my life?
Am I doing this right?
I just realized that I might
Not know what the hell is going on!
Am I doing this right?
I just realized that I might
Not know what the hell is going on!
Florence Fortescue
Zawód : Bezrobotna
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
If you can't see anything beautiful about yourself...
Get a better mirror
Look a little closer
Stare a little longer
Get a better mirror
Look a little closer
Stare a little longer
OPCM : 5 +2
UROKI : 4 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 10
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 3
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Nie zastanawiał się ani chwili nad przyjęciem prośby o pomoc. Po pierwsze – i tak miał w tych okolicach coś do załatwienia; po drugie – pamiętał Florence, tak samo, jak nie był w stanie zapomnieć feralnych okoliczności, w których zniszczeniu uległa prowadzona przez nią i jej brata lodziarnia. Chociaż wydawało mu się, że od tamtych wydarzeń minęła cała wieczność, nadal potrafił przywołać z pamięci widok i huk pękających murów, łącznie z unoszącym się w powietrzu, duszącym zapachem strachu – gdy już rozpoznał wrogów, z którymi przyszło mu się mierzyć. Nie miał pojęcia, co ostatecznie zostało z kolorowego niegdyś lokalu, czy po przejęciu Londynu przez Rycerzy Walpurgii zniszczał całkowicie, czy przeszedł w inne ręce – ale nie miało to znaczenia; liczyło się tylko to, że jeden z jego właścicieli znalazł się w potrzebie.
Czekał na Florence na rogu dwóch brukowanych uliczek, barkiem oparty o ścianę przechylonego nieco budynku. Minęły zaledwie dwa tygodnie od Nocy Tysiąca Gwiazd, i choć większość oczywistych zniszczeń została usunięta – gruzy posprzątano, zasypując nimi ziejący w ulicy krater – to trudno było nie dostrzec piętna, jakie na Wyke Regis odcisnął kataklizm. Idąc na umówione miejsce spotkania Percival minął co najmniej tuzin zabitych deskami kamienic, a w niektórych dachach wciąż ziały dziury; z plakatu powieszonego dokładnie naprzeciw niego uśmiechała się jakaś ładna, pulchna blondynka, pudrująca policzki czymś, co do złudzenia przypominało gwiezdny pył. Na kamiennych ścianach dało się dostrzec też poziomą, charakterystyczną linię, znaczącą miejsce, do którego sięgnęła woda wezbranego nienaturalnie morza – teraz już cofniętego.
Pojawienie się Florence zarejestrował z opóźnieniem, w ostatniej chwili odrzucając na ziemię tlącego się papierosa – żeby zgasić go podeszwą buta dokładnie w tym samym momencie, w którym znajoma kobieta zatrzymała się przed nim, obdarzając go zaskoczonym spojrzeniem. – We własnej osobie – odpowiedział, odpychając się od kamiennego muru i skłaniając się uprzejmie. Na jego ustach zatańczył uśmiech, a oczy nienachalnie przesunęły się po jej sylwetce. Wyglądała dobrze – nawet jeśli wydawała się drobniejsza i jakby bledsza, niż kiedy widział ją po raz ostatni. – Zdaje się, że zazwyczaj ma to miejsce tuż po końcu świata – zażartował, rozchylając dłonie, jakby wskazywał na częściowo zniszczoną ulicę. Ich otoczenie w jakiś sposób rzeczywiście przypominało tamten dzień w Londynie, chociaż dzisiaj wiedział już, że tym razem skutki katastrofy dotknęły nie tylko Wyke Regis – i nawet nie tylko Dorset – ale cały kraj; być może również to, co znajdowało się poza nim.
Kolejne słowa kobiety nieco zbiły go z tropu; nie miał okazji słyszeć ich codziennie, zwłaszcza, że wydawały się szczere. – Ja również się cieszę – że wszystko u pani w porządku? – odpowiedział, pozwalając, by głoski poderwał znak zapytania. Czy rzeczywiście było? W porządku? – Obiecuję służyć pomocą w… Gdzie właściwie zmierzamy? – zapytał, rozglądając się na boki, jakby spodziewał się zobaczyć drogowskaz.
Czekał na Florence na rogu dwóch brukowanych uliczek, barkiem oparty o ścianę przechylonego nieco budynku. Minęły zaledwie dwa tygodnie od Nocy Tysiąca Gwiazd, i choć większość oczywistych zniszczeń została usunięta – gruzy posprzątano, zasypując nimi ziejący w ulicy krater – to trudno było nie dostrzec piętna, jakie na Wyke Regis odcisnął kataklizm. Idąc na umówione miejsce spotkania Percival minął co najmniej tuzin zabitych deskami kamienic, a w niektórych dachach wciąż ziały dziury; z plakatu powieszonego dokładnie naprzeciw niego uśmiechała się jakaś ładna, pulchna blondynka, pudrująca policzki czymś, co do złudzenia przypominało gwiezdny pył. Na kamiennych ścianach dało się dostrzec też poziomą, charakterystyczną linię, znaczącą miejsce, do którego sięgnęła woda wezbranego nienaturalnie morza – teraz już cofniętego.
Pojawienie się Florence zarejestrował z opóźnieniem, w ostatniej chwili odrzucając na ziemię tlącego się papierosa – żeby zgasić go podeszwą buta dokładnie w tym samym momencie, w którym znajoma kobieta zatrzymała się przed nim, obdarzając go zaskoczonym spojrzeniem. – We własnej osobie – odpowiedział, odpychając się od kamiennego muru i skłaniając się uprzejmie. Na jego ustach zatańczył uśmiech, a oczy nienachalnie przesunęły się po jej sylwetce. Wyglądała dobrze – nawet jeśli wydawała się drobniejsza i jakby bledsza, niż kiedy widział ją po raz ostatni. – Zdaje się, że zazwyczaj ma to miejsce tuż po końcu świata – zażartował, rozchylając dłonie, jakby wskazywał na częściowo zniszczoną ulicę. Ich otoczenie w jakiś sposób rzeczywiście przypominało tamten dzień w Londynie, chociaż dzisiaj wiedział już, że tym razem skutki katastrofy dotknęły nie tylko Wyke Regis – i nawet nie tylko Dorset – ale cały kraj; być może również to, co znajdowało się poza nim.
Kolejne słowa kobiety nieco zbiły go z tropu; nie miał okazji słyszeć ich codziennie, zwłaszcza, że wydawały się szczere. – Ja również się cieszę – że wszystko u pani w porządku? – odpowiedział, pozwalając, by głoski poderwał znak zapytania. Czy rzeczywiście było? W porządku? – Obiecuję służyć pomocą w… Gdzie właściwie zmierzamy? – zapytał, rozglądając się na boki, jakby spodziewał się zobaczyć drogowskaz.
do not stand at my grave and weep
I am not there
I do not sleep
I am not there
I do not sleep
Strona 4 z 4 • 1, 2, 3, 4
Wyke Regis
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Dorset