Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Somerset :: Dolina Godryka
Tereny wokół Doliny Godryka
AutorWiadomość
Tereny wokół Doliny Godryka
Wokół Doliny Godryka rozciągają się duże połacie terenu - począwszy od dzikich łąk, wiosną zapełniających się kolorowymi kwiatami, o każdej porze roku obfitującymi w przeróżne ingrediencje, przez liczne pola uprawne, na których leniwie kołyszą się zboża i kolby kukurydzy, wykorzystujące potencjał ziemi, aż do lasów mieszanych, pełnych zwierzyny oraz dzikich roślin i pachnących ziół. Malownicze wzgórza to częste trasy spacerów, widoki rozpościerające się z wyższych pagórków są naprawdę piękne, niezależnie od miesiąca, zimą cieszą się niezwykłym powodzeniem wśród młodzieży, wybierających się tu na sanki. W okolicy Doliny można trafić na miejsca mniej i bardziej uczęszczane, lecz próżno szukać tu ulic, wędrowców prowadzą wydeptane dróżki, a śpiew ptaków zdaje się napływać zewsząd.
9 listopada
Jak to - ślubu nie będzie? Michael dowiedział się o wszystkim z drugiej ręki, a potem w ręce wciśnięto mu ciężki półmisek z pieczonym reemem. Pachniał pysznie, ziołowo. Mógłby go zjeść.
Przed oczyma mignęła mu Hannah, śliczna jak zwykle, z Billym. Odwrócił wzrok, w okolicach karku i policzków poczuł nieprzyjemne gorąco. A w sercu nieprzyjemną świadomość, że przyszedł tu sam.
No, znaczy z Kerstin. Kerstin Tonks nie latała zaś na miotle, a Michael od razu pomyślał o gospodarstwie znajomego farmera, za Doliną Godryka. Pan Jones miał trójkę dzieci i pola uprawne, ale kulał na jedną nogę i nie potrafił polować. Tonks ostatnio kupował u niego trochę plonów, a Jonesowi wyrwało się, że dzieciaki od wielu tygodni nie jadły mięsa. Przydałby się im reem. Nam też - Fenrir próbował się buntować, ale Michael miał dzisiaj wyprasowaną koszulę, dopasowaną marynarkę, był sobą. I chciał oddać to mięso potrzebującym, tak jak poprosili państwo młodzi.
Ech, fajniej byłoby tam polecieć z kimś jeszcze. Tak dla pewności, żeby smakowity zapach go nie kusił.
Odnalazł wzrokiem Figg w ślicznej sukience. Ona też przyszła sama? Zaryzykował i podszedł do Marcelli szybkim krokiem.
-Hej, chcesz się ze mną przel... polecieć do wielodzietnej rodziny, która ucieszy się z tego reema? - zagaił.
Stary, ty się przy niej peszysz?
Lubię Marcellę jako koleżankę, ale jakby wmówiła znajomym, że zaręczyłem się z goblink...
Wyluzuj, ogarnę!
-Będzie fajnie! - dodał z szerokim uśmiechem, nieco niepasującym do swojej miny sprzed chwili. -Ach, weź ten półmisek, lepiej latasz. - od dawna nie latał z większym bagażem, a półmisek musiałby trzymać w jednej ręce.
-To farma Jonesów, znasz ich? - upewnił się. W przeciwnym razie mógł poprowadzić.
Michael i Marcella wsiedli na miotły, a Figg szybko wyprzedziła Tonksa. Mike i Fenrir rozluźnili się trochę - obydwaj lubili latać, jedna z niewielu rzeczy, w której się zgadzali. Niedługo dolecieli już pod farmę, a Michaelowi po raz pierwszy przyszło do głowy, że chyba nie jest odpowiednio zabezpieczona. Nikt nie wyszedł im na powitanie, tak jakby nie było tu żadnych pułapek. Załatwiał tu interesy w pośpiechu, wcześniej jakoś nie zwrócił uwagi.
Jak to - ślubu nie będzie? Michael dowiedział się o wszystkim z drugiej ręki, a potem w ręce wciśnięto mu ciężki półmisek z pieczonym reemem. Pachniał pysznie, ziołowo. Mógłby go zjeść.
Przed oczyma mignęła mu Hannah, śliczna jak zwykle, z Billym. Odwrócił wzrok, w okolicach karku i policzków poczuł nieprzyjemne gorąco. A w sercu nieprzyjemną świadomość, że przyszedł tu sam.
No, znaczy z Kerstin. Kerstin Tonks nie latała zaś na miotle, a Michael od razu pomyślał o gospodarstwie znajomego farmera, za Doliną Godryka. Pan Jones miał trójkę dzieci i pola uprawne, ale kulał na jedną nogę i nie potrafił polować. Tonks ostatnio kupował u niego trochę plonów, a Jonesowi wyrwało się, że dzieciaki od wielu tygodni nie jadły mięsa. Przydałby się im reem. Nam też - Fenrir próbował się buntować, ale Michael miał dzisiaj wyprasowaną koszulę, dopasowaną marynarkę, był sobą. I chciał oddać to mięso potrzebującym, tak jak poprosili państwo młodzi.
Ech, fajniej byłoby tam polecieć z kimś jeszcze. Tak dla pewności, żeby smakowity zapach go nie kusił.
Odnalazł wzrokiem Figg w ślicznej sukience. Ona też przyszła sama? Zaryzykował i podszedł do Marcelli szybkim krokiem.
-Hej, chcesz się ze mną przel... polecieć do wielodzietnej rodziny, która ucieszy się z tego reema? - zagaił.
Stary, ty się przy niej peszysz?
Lubię Marcellę jako koleżankę, ale jakby wmówiła znajomym, że zaręczyłem się z goblink...
Wyluzuj, ogarnę!
-Będzie fajnie! - dodał z szerokim uśmiechem, nieco niepasującym do swojej miny sprzed chwili. -Ach, weź ten półmisek, lepiej latasz. - od dawna nie latał z większym bagażem, a półmisek musiałby trzymać w jednej ręce.
-To farma Jonesów, znasz ich? - upewnił się. W przeciwnym razie mógł poprowadzić.
Michael i Marcella wsiedli na miotły, a Figg szybko wyprzedziła Tonksa. Mike i Fenrir rozluźnili się trochę - obydwaj lubili latać, jedna z niewielu rzeczy, w której się zgadzali. Niedługo dolecieli już pod farmę, a Michaelowi po raz pierwszy przyszło do głowy, że chyba nie jest odpowiednio zabezpieczona. Nikt nie wyszedł im na powitanie, tak jakby nie było tu żadnych pułapek. Załatwiał tu interesy w pośpiechu, wcześniej jakoś nie zwrócił uwagi.
Can I not save one
from the pitiless wave?
Miała już rozmowę z Hannah, więc gdy dostrzegła ją w tłumie w towarzystwie Billy'ego, nie była wcale zaskoczona. Towarzyszyło jej natomiast przełknięcie śliny, w którym tylko bardzo wprawne oko dostrzegłoby delikatną nerwowość. Choć rozum szeptał jej do ucha spokojnie i łagodnie, że nie ma nic złego w widoku ich razem i że Figg już dawno zrobiła wiele kroków w przód od tamtych pamiętnych paskudnych miesięcy, gdzieś na dnie skrywała pewien żal do siebie pomieszany w ciężką do przełknięcia goryczą zazdrości. Widziała ich razem i ze spokojem stwierdzała, że to dobrze, że nie są sami w tym beznadziejnym świecie. Pochłaniało ją jednak uczucie beznadziei w tym, że jej się nie udało. To była istna wielka przegrana. Już nawet zrezygnowała z próbowania.
Przygotowała się tylko przed samym weselem. Na piętrze leżała gdzieś jej torba z ubraniami, w których dzisiaj przygotowywała weselną kolację. I była trochę zła dodatkowo, że to wszystko co z Hanią zrobiły może pójść na marne. Nie była też pewna czy takie bardzo drogie jedzenie nie jest zbyt ekskluzywne by je po prostu rozdać. Ludziom teraz przydałoby się więcej, ale mniej ekskluzywnego... Żeby po prostu przeżywali każdego dnia. Niespecjalnie przeciskała się do stołu, za to usłyszała słowa niedaleko siebie. Spojrzała na Tonksa spokojnym spojrzeniem, choć w głowie sama nie wiedziała co o tym myśleć. Ponownie się widzieli, ponownie w jakiś sposób nawet jego przyjazny uśmiech wywoływał u niej dreszcz na plecach. Wywoływał huśtawkę nastrojów u kobiety. Z jednej strony, był dobrym pomocnikiem, a z drugiej... Wciąż był nieprzewidywalny przez swoją przypadłość. - Cześć. - Mruknęła. Na szwach sukienki między połami miała ukryte kieszenie, w których na chwilę schowała dłonie i obserwowała podejrzliwie mężczyznę. Co jest? Podejrzewała, że tak jak każdy, kto poszedł do Azkabanu miał pewne problemy, które jak najbardziej rozumiała, ale... Inni zachowywali się zupełnie inaczej. Przypadek Lucindy przeanalizowała bardzo dobrze. Jej twarz wydawała się kamienna w porównaniu do tego jak reagowała na ludzi kiedyś, jeszcze tak niedawno właściwie od razu dało się rozczytać mikroemocje z jej twarzy. Teraz tylko czasami w spojrzeniu kryło się coś niewiadomego, jednak zapewne jego wprawne aurorskie oko mogło to wyłąpać. - Wszystko w porządku? Zachowujesz się dziwnie. - Złapała za półmisek, chociaż sama nie wiedziała do końca co z nim zrobić. Owszem, latała dobrze, ale tego pewnie nawet nie utrzyma w jednej ręce! To dwa kilogramy mięsa! Na chwilę tylko zniknęła, by chociaż okryć jedzenie papierową torbą. - Okej, możemy ruszać.
Podeszła do sprawy bardzo zadaniowo, ale... Ciągle obserwowała go kątem oka. Niemal go z niego nie spuszczała, odwracała się tylko, kiedy na nią patrzył. Nie potrafiła odgarnąć co, ale coś było nie tak i wyczuwała, że za chwilę może ją czekać jakiś mdlejący eksces typowy dla problemów po Azkabanie. Dlatego wręcz wierciła w nim dziurę swoim granatowym spojrzeniem. - Nie, nie znam... Mieszkałam zawsze daleko od Somerset.
Przygotowała się tylko przed samym weselem. Na piętrze leżała gdzieś jej torba z ubraniami, w których dzisiaj przygotowywała weselną kolację. I była trochę zła dodatkowo, że to wszystko co z Hanią zrobiły może pójść na marne. Nie była też pewna czy takie bardzo drogie jedzenie nie jest zbyt ekskluzywne by je po prostu rozdać. Ludziom teraz przydałoby się więcej, ale mniej ekskluzywnego... Żeby po prostu przeżywali każdego dnia. Niespecjalnie przeciskała się do stołu, za to usłyszała słowa niedaleko siebie. Spojrzała na Tonksa spokojnym spojrzeniem, choć w głowie sama nie wiedziała co o tym myśleć. Ponownie się widzieli, ponownie w jakiś sposób nawet jego przyjazny uśmiech wywoływał u niej dreszcz na plecach. Wywoływał huśtawkę nastrojów u kobiety. Z jednej strony, był dobrym pomocnikiem, a z drugiej... Wciąż był nieprzewidywalny przez swoją przypadłość. - Cześć. - Mruknęła. Na szwach sukienki między połami miała ukryte kieszenie, w których na chwilę schowała dłonie i obserwowała podejrzliwie mężczyznę. Co jest? Podejrzewała, że tak jak każdy, kto poszedł do Azkabanu miał pewne problemy, które jak najbardziej rozumiała, ale... Inni zachowywali się zupełnie inaczej. Przypadek Lucindy przeanalizowała bardzo dobrze. Jej twarz wydawała się kamienna w porównaniu do tego jak reagowała na ludzi kiedyś, jeszcze tak niedawno właściwie od razu dało się rozczytać mikroemocje z jej twarzy. Teraz tylko czasami w spojrzeniu kryło się coś niewiadomego, jednak zapewne jego wprawne aurorskie oko mogło to wyłąpać. - Wszystko w porządku? Zachowujesz się dziwnie. - Złapała za półmisek, chociaż sama nie wiedziała do końca co z nim zrobić. Owszem, latała dobrze, ale tego pewnie nawet nie utrzyma w jednej ręce! To dwa kilogramy mięsa! Na chwilę tylko zniknęła, by chociaż okryć jedzenie papierową torbą. - Okej, możemy ruszać.
Podeszła do sprawy bardzo zadaniowo, ale... Ciągle obserwowała go kątem oka. Niemal go z niego nie spuszczała, odwracała się tylko, kiedy na nią patrzył. Nie potrafiła odgarnąć co, ale coś było nie tak i wyczuwała, że za chwilę może ją czekać jakiś mdlejący eksces typowy dla problemów po Azkabanie. Dlatego wręcz wierciła w nim dziurę swoim granatowym spojrzeniem. - Nie, nie znam... Mieszkałam zawsze daleko od Somerset.
nim w popiół się zmienię, będę wielkim
płomieniem
Potrzebował zaledwie kilkunastu sekund, by zorientować się, że Marcella zachowuje się - i spogląda na niego - jakoś inaczej. Dziwnie. Pamiętał, że zwykle okazywała emocje bardziej ekspresyjnie, więc jej pokerową minę odczuł jako rezerwę. Wobec niego? Wyczuwał, że Figg nie czuje się w jego towarzystwie zupełnie komfortowo, ale współpracowali już przy wielu okazjach, więc nie sądził, że zagadanie jej na weselu będzie przekroczeniem jakiejś granicy.
Może jest po prostu zmartwiona (choć nie wyglądała na zmartwioną, raczej na poważną), że uroczystość się nie odbędzie. Tak, to na pewno nie ma z nim nic wspólnego - uznał trzeźwo Tonks. Kojarzył, że Samuel stale miał podobny wyraz twarzy, ale ta obserwacja pozostała gdzieś na poziomie podświadomości. Apetyczny zapach reema w ziołach utrudniał mu myślenie - nadwrażliwy węch, głód wilkołaka po pełni i ogólna nadwrażliwość Fenrira były trochę niefortunną kombinacją.
Michael co prawda sam wmówił niechcianemu lokatorowi w swojej głowie, że wszyscy nim gardzą, brzydzą się, nienawidzą, ale nie zamierzał brać za to odpowiedzialności. Wygodniej było mu uciszać wilka i ignorować jego paranoiczne myśli, niż z nim dyskutować. Chyba.
Zachowujesz się dziwnie.
Drgnął lekko, gdy Marcella utwierdziła go w paranoicznych myślach zamiast je rozwiać.
-Co? Tak. - zapewnił nieco zbyt pośpiesznie, z nieco zbyt wyraźną nutką pretensji. -Po prostu jestem głodny jak wilk. - żebyście wiedzieli. -A ten półmisek nie pomaga. - no pięknie ją uspokoił. Przynajmniej wzięła półmisek i pewnie już mu go nie odda. -Ale spokojnie, przecież go nie zjem. Ta rodzina bardziej potrzebuje kolacji. - dodał pośpiesznie.
-No to polecę pierwszy. - zadecydował, usiłując sobie wmówić, że tylko dlatego Marcella nie spuszcza z niego wzroku.
Wylądowali i nadal czuł na sobie jej przenikliwe spojrzenie.
-Figg, mam nadzieję, że nie mam konfitur na nosie? - spróbował zażartować, żeby przełamać to niezręczne wrażenie. Nie ruszył się jeszcze w stronę drzwi wejściowych, na wypadek gdyby faktycznie miał coś na twarzy.
Może jest po prostu zmartwiona (choć nie wyglądała na zmartwioną, raczej na poważną), że uroczystość się nie odbędzie. Tak, to na pewno nie ma z nim nic wspólnego - uznał trzeźwo Tonks. Kojarzył, że Samuel stale miał podobny wyraz twarzy, ale ta obserwacja pozostała gdzieś na poziomie podświadomości. Apetyczny zapach reema w ziołach utrudniał mu myślenie - nadwrażliwy węch, głód wilkołaka po pełni i ogólna nadwrażliwość Fenrira były trochę niefortunną kombinacją.
Michael co prawda sam wmówił niechcianemu lokatorowi w swojej głowie, że wszyscy nim gardzą, brzydzą się, nienawidzą, ale nie zamierzał brać za to odpowiedzialności. Wygodniej było mu uciszać wilka i ignorować jego paranoiczne myśli, niż z nim dyskutować. Chyba.
Zachowujesz się dziwnie.
Drgnął lekko, gdy Marcella utwierdziła go w paranoicznych myślach zamiast je rozwiać.
-Co? Tak. - zapewnił nieco zbyt pośpiesznie, z nieco zbyt wyraźną nutką pretensji. -Po prostu jestem głodny jak wilk. - żebyście wiedzieli. -A ten półmisek nie pomaga. - no pięknie ją uspokoił. Przynajmniej wzięła półmisek i pewnie już mu go nie odda. -Ale spokojnie, przecież go nie zjem. Ta rodzina bardziej potrzebuje kolacji. - dodał pośpiesznie.
-No to polecę pierwszy. - zadecydował, usiłując sobie wmówić, że tylko dlatego Marcella nie spuszcza z niego wzroku.
Wylądowali i nadal czuł na sobie jej przenikliwe spojrzenie.
-Figg, mam nadzieję, że nie mam konfitur na nosie? - spróbował zażartować, żeby przełamać to niezręczne wrażenie. Nie ruszył się jeszcze w stronę drzwi wejściowych, na wypadek gdyby faktycznie miał coś na twarzy.
Can I not save one
from the pitiless wave?
Nie, nie czuła, żeby jakakolwiek jej granica została przekroczona. Kilkukrotnie pracowała z Michaelem i wiedziała, że nie ma powodu by czuć obawy przed jego obecnością. Z drugiej strony, wciąż wiedziała o jego naturze i wiele lat strachu oraz rezerwy nie zostanie tak po prostu załatwione zapewnieniem, że jakiś eksperymentalny eliksir może pomóc. Wciąż trzymała go nieco na muszce, za każdym razem gdy zostawali sam na sam, trzymając dłoń bardzo blisko rączki różdżki, więc pewnie mógł wyczuć od niej jakieś napięcie, jednak na pewno nie było to przekroczenie granicy. Po prostu potrzebowała mieć go na oku, by czuć kontrolę nad sytuacją, a co za tym idzie - bezpieczeństwo.
Kiedyś nie powiedziałaby mu tego, zapewne tylko niepewnie by go obserwowała, pokazując sobą cały strach jaki miała. Dzisiaj jednak czuła się jak zupełnie inny człowiek. Nauka opanowania emocji wiele w niej zmieniła. Pozwoliła pogodzić się ze swoimi niezmiennymi wadami, zamknąć rozdziały pełne bólu. Trochę mniej bała się tego co nie daj Merlinie, ktoś sobie coś o niej pomyśli. A on pewnie mógł uznać ją teraz za czepliwą. I pewnie trochę była, ale brzmiał jakby każde kolejne zdanie wypowiadała zupełnie inna osoba. - Najemy się skończymy, spokojnie... Myślę, że coś zostanie. Podobno mamy wrócić jeszcze na wesele. - Jej ton był niezmienny, brzmiał przenikliwie i jakoś tak po prostu w punkt. Zrozumiała żart z wilkiem i uśmiechnęła się niezręcznie. Nadal napięcie było. Przedziwne... Marcella aż chrząknęła pod nosem. Nie wiedziała nic o tym, co może kryć się teraz w jego głowie. - Wiesz, nie chcę się czepiać, ale... Wiem jak to jest z Azkabanem... Chcę wiedzieć jeśli będziesz potrzebować pomocy. - Starała się wyjaśnić co dokładnie miała na myśli, ale pewnie mężczyzna i tak wyciągnie z tego co będzie chciał.
Pokręciła lekko głową. - A udało Ci się jakąś dorwać? Bo mi niestety nie... - Wprawdzie trochę próbowała podczas gotowania, ale w większości wszystko poszło na stół. Zawsze tak było, że gotujący jedzą ostatni, prawda?
Zapukała do drzwi. Rodzina, która otworzyła wydawała się bardzo zadowolona z widoku Michaela. Pewnie już im pomagał. Dobrze znali też Alexa... I w dodatku nie mieszkali w tym domu sami. Przyjęli pod swój dach uciekinierów z Londynu, co bardzo rozczuliło Marcellę.
Kiedyś nie powiedziałaby mu tego, zapewne tylko niepewnie by go obserwowała, pokazując sobą cały strach jaki miała. Dzisiaj jednak czuła się jak zupełnie inny człowiek. Nauka opanowania emocji wiele w niej zmieniła. Pozwoliła pogodzić się ze swoimi niezmiennymi wadami, zamknąć rozdziały pełne bólu. Trochę mniej bała się tego co nie daj Merlinie, ktoś sobie coś o niej pomyśli. A on pewnie mógł uznać ją teraz za czepliwą. I pewnie trochę była, ale brzmiał jakby każde kolejne zdanie wypowiadała zupełnie inna osoba. - Najemy się skończymy, spokojnie... Myślę, że coś zostanie. Podobno mamy wrócić jeszcze na wesele. - Jej ton był niezmienny, brzmiał przenikliwie i jakoś tak po prostu w punkt. Zrozumiała żart z wilkiem i uśmiechnęła się niezręcznie. Nadal napięcie było. Przedziwne... Marcella aż chrząknęła pod nosem. Nie wiedziała nic o tym, co może kryć się teraz w jego głowie. - Wiesz, nie chcę się czepiać, ale... Wiem jak to jest z Azkabanem... Chcę wiedzieć jeśli będziesz potrzebować pomocy. - Starała się wyjaśnić co dokładnie miała na myśli, ale pewnie mężczyzna i tak wyciągnie z tego co będzie chciał.
Pokręciła lekko głową. - A udało Ci się jakąś dorwać? Bo mi niestety nie... - Wprawdzie trochę próbowała podczas gotowania, ale w większości wszystko poszło na stół. Zawsze tak było, że gotujący jedzą ostatni, prawda?
Zapukała do drzwi. Rodzina, która otworzyła wydawała się bardzo zadowolona z widoku Michaela. Pewnie już im pomagał. Dobrze znali też Alexa... I w dodatku nie mieszkali w tym domu sami. Przyjęli pod swój dach uciekinierów z Londynu, co bardzo rozczuliło Marcellę.
nim w popiół się zmienię, będę wielkim
płomieniem
Napięcie faktycznie było przedziwne i do Michaela powoli docierało, że nie chodziło tylko o niego (i Fenrira). Owszem, widok Hannah - po raz pierwszy od tamtej okropnej sytuacji w Szkocji, i to jeszcze u boku Bill'yego - trochę nim wstrząsnął, ale nie aż tak, by zachowywał się dziwniej niż zwykle.
Spróbował na moment przestać myśleć o sobie i o tym, co sam robił nie tak - i przyjrzał się Marcelli uważniej.
-Wiem, że nie znamy się bardzo dobrze, ale jesteś jakaś... inna niż zwykle. - zauważył, na tyle taktownie na ile potrafił. Gotów był to zwalić na jej zły humor, albo na to, że zwykle była w jego obecności nieco spięta, ale... nie, to nie to. Pracowali już razem na tyle często, by zapamiętał jej mimikę twarzy (mimikę, której, o dziwo, prawie dzisiaj nie okazywała). W takim razie, co?
Spuścił mimowolnie wzrok, gdy Figg zagaiła o Azkaban.
-Skąd wiesz? - wypalił, zanim zdążył ugryźć się w język. Hannah ci rozpaplała, jak wszystkim? Wziął głębszy wdech, usiłując sobie wmówić, że nagła podejrzliwość nie była do końca jego. Ale mogłaby być jego. Nie wiedział, co było gorsze - obcy warkot we własnej głowie, czy dziwne poczucie, że wilk zaczyna myśleć trochę jak człowiek.
-Październik nie był łatwy, już jest lepiej. - rzucił sucho i zawahał się na moment. Wzruszył lekko ramionami. -Próbowałem pracować nad oklumencją, zanim... - aresztowano Just, straciłem panowanie nad sobą i emocjami, a potem przez miesiąc czułem za plecami dementorów -...no, od powrotu z Azkabanu nie mogłem się skupić. Ale już jest lepiej. Chciałem poprosić o pomoc Rinehearta, ale zaginął, a Farley ma pełne ręce roboty, no nieważne... - urwał, pokręcił lekko głową. Marcella nie była legilimentką, o ile o tym wiedział, może niepotrzebnie ją zadręczał.
Nie wiedział, jak mogłaby pomóc, choć wiedział, że pomocy potrzebował. Nie umiał wyciągać dłoni po pomoc, właściwie niedawno uświadomił sobie, że jest mistrzem odtrącania pomocnych dłoni i bliskości w ogóle. Może dlatego, trochę wbrew sobie, odpowiedział szczerze na pytanie Marcelli - zamiast udawać, że wszystko w porządku.
Pokręcił głową ze smutnym uśmiechem.
-Nie, choć Kerstin byłaby wdzięczna. - miał niemiłe poczucie, że wojna odbiera jego niemagicznej siostrze resztki każdej przyjemności.
Michael przywitał się ze znajomymi, wyjaśniając im, że wraz z Marcellą przynieśli poczęstunek z Leśnej Lecznicy. Pozwolił Figg i pani domu rozłożyć jedzenie na półmiskach, z ciepłem na sercu obserwując ucieszone dzieci. Uśmiechnął się mimowolnie i nagle stracił ochotę na mięso.
Dobrze, że je tu przynieśli.
-Zauważyłem, że dom nie jest do końca zabezpieczony? - zagaił do gospodarza, a ten zaczął coś nerwowo tłumaczyć o nieustannym braku czasu, nawet na proste zabezpieczenia.
Może po prostu nie umiał ich nakładać i trudno było mu się do tego przyznać.
-Smacznego, my możemy nałożyć na zewnątrz kilka pułapek. - zaproponował Michael gospodarzom. Wiedział, że Figg też potrafi nakładać te zaawansowane, a do powrotu na wesele mieli jeszcze trochę czasu.
Spróbował na moment przestać myśleć o sobie i o tym, co sam robił nie tak - i przyjrzał się Marcelli uważniej.
-Wiem, że nie znamy się bardzo dobrze, ale jesteś jakaś... inna niż zwykle. - zauważył, na tyle taktownie na ile potrafił. Gotów był to zwalić na jej zły humor, albo na to, że zwykle była w jego obecności nieco spięta, ale... nie, to nie to. Pracowali już razem na tyle często, by zapamiętał jej mimikę twarzy (mimikę, której, o dziwo, prawie dzisiaj nie okazywała). W takim razie, co?
Spuścił mimowolnie wzrok, gdy Figg zagaiła o Azkaban.
-Skąd wiesz? - wypalił, zanim zdążył ugryźć się w język. Hannah ci rozpaplała, jak wszystkim? Wziął głębszy wdech, usiłując sobie wmówić, że nagła podejrzliwość nie była do końca jego. Ale mogłaby być jego. Nie wiedział, co było gorsze - obcy warkot we własnej głowie, czy dziwne poczucie, że wilk zaczyna myśleć trochę jak człowiek.
-Październik nie był łatwy, już jest lepiej. - rzucił sucho i zawahał się na moment. Wzruszył lekko ramionami. -Próbowałem pracować nad oklumencją, zanim... - aresztowano Just, straciłem panowanie nad sobą i emocjami, a potem przez miesiąc czułem za plecami dementorów -...no, od powrotu z Azkabanu nie mogłem się skupić. Ale już jest lepiej. Chciałem poprosić o pomoc Rinehearta, ale zaginął, a Farley ma pełne ręce roboty, no nieważne... - urwał, pokręcił lekko głową. Marcella nie była legilimentką, o ile o tym wiedział, może niepotrzebnie ją zadręczał.
Nie wiedział, jak mogłaby pomóc, choć wiedział, że pomocy potrzebował. Nie umiał wyciągać dłoni po pomoc, właściwie niedawno uświadomił sobie, że jest mistrzem odtrącania pomocnych dłoni i bliskości w ogóle. Może dlatego, trochę wbrew sobie, odpowiedział szczerze na pytanie Marcelli - zamiast udawać, że wszystko w porządku.
Pokręcił głową ze smutnym uśmiechem.
-Nie, choć Kerstin byłaby wdzięczna. - miał niemiłe poczucie, że wojna odbiera jego niemagicznej siostrze resztki każdej przyjemności.
Michael przywitał się ze znajomymi, wyjaśniając im, że wraz z Marcellą przynieśli poczęstunek z Leśnej Lecznicy. Pozwolił Figg i pani domu rozłożyć jedzenie na półmiskach, z ciepłem na sercu obserwując ucieszone dzieci. Uśmiechnął się mimowolnie i nagle stracił ochotę na mięso.
Dobrze, że je tu przynieśli.
-Zauważyłem, że dom nie jest do końca zabezpieczony? - zagaił do gospodarza, a ten zaczął coś nerwowo tłumaczyć o nieustannym braku czasu, nawet na proste zabezpieczenia.
Może po prostu nie umiał ich nakładać i trudno było mu się do tego przyznać.
-Smacznego, my możemy nałożyć na zewnątrz kilka pułapek. - zaproponował Michael gospodarzom. Wiedział, że Figg też potrafi nakładać te zaawansowane, a do powrotu na wesele mieli jeszcze trochę czasu.
Can I not save one
from the pitiless wave?
Cóż, ona nie była tym specjalnie zaskoczona, co nie zmieniało faktu, że nie czuła się z tym bardzo pewnie. Chciała dla Billy'ego szczęścia i może właśnie w ramionach tej kobiety je znajdzie - bo przecież dlaczego nie? Hannah była dobra i silna, miała głowę na karku, a to co się stało... Minęło przecież już tyle lat. Nie byli dziećmi, by tak długo chować urazę lub po prostu zbyt intensywnie ją okazywać. A ona trzymała emocje na wodzy, przynajmniej teraz, wyjątkowo teraz... Może właśnie dlatego zachowywała się w oczach Michaela aż tak dziwnie. W tym momencie próbowała ukryć, że... naprawdę nad tym rozmyśla, choć przecież nie powinna. To nie powinien być problem.
Więc czemu ciągle o tym myślała?
Uniosła brew, patrząc w kierunku mężczyzny, nie do końca rozumiejąc o co mu teraz chodzi. Jej zmiana nastąpiła już około miesiąca temu i zapomniała już, że jej twarz nie wygrywa mikroemocji tak jak kiedyś - czyli jak najgłośniejszy gramofon na świecie. - A, to możliwe. - Wzruszyła ramionami, zupełnie jakby to nie było nic wielkiego. Bo nie chciała, by wszyscy wokół uważali, że było, nawet jeśli gdzieś w samej sobie wykonała prawdziwy krok milowy. Taka różnica była aż tak silna, bo kobieta kiedyś była bardzo emocjonalna, bardzo trudno przychodziło jej pozbycie się tego.
- Lucinda była tam z wami. Mieszkamy razem od pół roku. - Wyjaśniła. Sądziła, że niemal każdy kto tam poszedł, miał jakieś problemy. Lucinda, Billy... Z resztą widziała ich przy zamykaniu portalu. Wyglądali na zmęczonych, porównałaby to nawet do powrotu z utworzenia Oazy. - Uczyłeś się? - Zapytała jakby była zaskoczona. No proszę. - Jako auror w takim razie powinieneś mieć większe zdolności detektywistyczne, zwłaszcza jeśli rzeczywiście pilnie studiowałeś teorię. Oklumentę rozpoznasz po ograniczonym okazywaniu mikroemocji. Wielu z nich nie kryje się z tymi uczuciami, które chce pokazywać, ale żadne słowa nie będą już dla nich zaskoczeniem. To z Teorii Magii Obronnej Lyona. - Wsunęła dłonie w kieszenie, uśmiechając się łagodnie. Może ledwie zaczął, kto wie? - Chciałeś od razu pójść na sesję z legilimentą? Jestem w podziwie Twojej odwagi, aczkolwiek to nie jest dobry pomysł.
Przymknęła lekko oczy, gdy go obserwowała. Widać było, że po prostu się zastanawia co teraz mu odpowiedzieć... Czy w ogóle miała na to dobrą radę? Aczkolwiek... Rozumiała go. Może lepiej niż ktokolwiek mógłby go zrozumieć. - Kiedy skończymy chcesz pójść... Pogadać? - Nie do końca rozumiała czemu mu to proponuje, ale chyba powinna... Byli po jednej stronie barykady i nawet jeśli podczas tej rozmowy będzie cały czas trzymała dłoń na różdżce, potrzebowali go. I na pewno nie potrzebowali go zdruzgotanego.
Figg poszła za panią domu do kuchni, skąd zabrały talerze i pieczywo, które rodzina miała. Chleb całkiem łatwo było dostać, przynajmniej na razie. Pomogła pokroić pieczeń z rusztu i rozłożyła je na talerze. Zapewne część zostanie im też na kolejne dni... Chociaż tyle. - To bardzo dobry pomysł, Michael. - Kiwnęła głową. - Masz jakiś plan na to? - Spytała, kierując się do wyjścia. Rodzina mogła w spokoju się najeść i po prostu zaznać spokoju.
Więc czemu ciągle o tym myślała?
Uniosła brew, patrząc w kierunku mężczyzny, nie do końca rozumiejąc o co mu teraz chodzi. Jej zmiana nastąpiła już około miesiąca temu i zapomniała już, że jej twarz nie wygrywa mikroemocji tak jak kiedyś - czyli jak najgłośniejszy gramofon na świecie. - A, to możliwe. - Wzruszyła ramionami, zupełnie jakby to nie było nic wielkiego. Bo nie chciała, by wszyscy wokół uważali, że było, nawet jeśli gdzieś w samej sobie wykonała prawdziwy krok milowy. Taka różnica była aż tak silna, bo kobieta kiedyś była bardzo emocjonalna, bardzo trudno przychodziło jej pozbycie się tego.
- Lucinda była tam z wami. Mieszkamy razem od pół roku. - Wyjaśniła. Sądziła, że niemal każdy kto tam poszedł, miał jakieś problemy. Lucinda, Billy... Z resztą widziała ich przy zamykaniu portalu. Wyglądali na zmęczonych, porównałaby to nawet do powrotu z utworzenia Oazy. - Uczyłeś się? - Zapytała jakby była zaskoczona. No proszę. - Jako auror w takim razie powinieneś mieć większe zdolności detektywistyczne, zwłaszcza jeśli rzeczywiście pilnie studiowałeś teorię. Oklumentę rozpoznasz po ograniczonym okazywaniu mikroemocji. Wielu z nich nie kryje się z tymi uczuciami, które chce pokazywać, ale żadne słowa nie będą już dla nich zaskoczeniem. To z Teorii Magii Obronnej Lyona. - Wsunęła dłonie w kieszenie, uśmiechając się łagodnie. Może ledwie zaczął, kto wie? - Chciałeś od razu pójść na sesję z legilimentą? Jestem w podziwie Twojej odwagi, aczkolwiek to nie jest dobry pomysł.
Przymknęła lekko oczy, gdy go obserwowała. Widać było, że po prostu się zastanawia co teraz mu odpowiedzieć... Czy w ogóle miała na to dobrą radę? Aczkolwiek... Rozumiała go. Może lepiej niż ktokolwiek mógłby go zrozumieć. - Kiedy skończymy chcesz pójść... Pogadać? - Nie do końca rozumiała czemu mu to proponuje, ale chyba powinna... Byli po jednej stronie barykady i nawet jeśli podczas tej rozmowy będzie cały czas trzymała dłoń na różdżce, potrzebowali go. I na pewno nie potrzebowali go zdruzgotanego.
Figg poszła za panią domu do kuchni, skąd zabrały talerze i pieczywo, które rodzina miała. Chleb całkiem łatwo było dostać, przynajmniej na razie. Pomogła pokroić pieczeń z rusztu i rozłożyła je na talerze. Zapewne część zostanie im też na kolejne dni... Chociaż tyle. - To bardzo dobry pomysł, Michael. - Kiwnęła głową. - Masz jakiś plan na to? - Spytała, kierując się do wyjścia. Rodzina mogła w spokoju się najeść i po prostu zaznać spokoju.
nim w popiół się zmienię, będę wielkim
płomieniem
Uniósł lekko brew - to możliwe? Miał wrażenie, że Marcella chyba sobie ironizuje, ale z jej twarzy ciężko było cokolwiek wyczytać. Zresztą, mieli chyba odrobinę inne poczucie humoru - chętnie zapytałby na przykład pannę Figg, dlaczego Gwendolyn Grey rysuje jakieś dziwne obrazki o wilkołakach i goblinach. Ale to nie był dobry moment, tym bardziej, że zżerały go (dosłownie) kompleksy i wątpliwości. Te ustąpiły dopiero, gdy Figg wyjaśniła, skąd wie o Azkabanie. Momentalnie rozluźnił się wyraźnie - no tak, Lucinda, to przecież logiczne wyjaśnienie.
Naprawdę był już taki paranoiczny i egocentryczny? Może to naturalna konsekwencja życia z piętnem likantropii, obecność w rejestrze ciągle składała Tonksa do rozmyślania o tym, kto w Ministerstwie wie i co sobie myśli. Aurorzy nabierali zresztą na starość podejrzliwości zakrawającej o paranoję. To pewnie naturalne, że wojna oraz potencjalnie tragiczne w skutkach wyskoki Fenrira jedynie spotęgowały to uczucie, ale Michael i tak poczuł się niezręcznie. Powinien lepiej panować nad emocjami i podejrzliwym głosem w głowie.
-W grupie szturmu. - przytaknął. Co oni tam widzieli? -Jak... ona się ma? - dodał z ukłuciem sumienia, bo nie spytał Lucindy ani innych, nie podziękował im osobiście, a powinien. Tyle osób ryzykowało życie dla jego siostry, a on - choć czuł wdzięczność - dał się pochłonąć własnym demonom i opiece nad Justine.
Co zdumiewające, Figg zdołała rozbroić jego wyrzuty sumienia, tłumacząc mu (z lekką złośliwością? Naprawdę trudno było dzisiaj ją wyczuć) to, co znał przecież na pamięć. Mimowolnie, uśmiechnął się z pewnym rozbawieniem.
-Brawo, Figg. Właśnie zabrzmiałaś jak ja, gdy próbowałem zrobić wrażenie na nowych kursantach. - zażartował, choć z nutą smutku, bo w pierwszym odruchu chciał powiedzieć "jak Rineheart."
Ale Kierana już z nimi nie było.
-Nauczyłaś się oklumencji. - podsumował, pozwalając sobie na wyraźny podziw. -Sama? - dodał z ciekawością. Nie był pewien, czy komentarzem o legilimencji Marcella właśnie subtelnie wytykała mu głupotę czy szczerze chwaliła odwagę, ale było mu wszystko jedno. Ciekawość wzięła górę nad męsko-aurorskim honroem.
-A ty, jak się do tego zabrałaś? Dlaczego sesja z legilimentą to zły pomysł, pomijając... no, oczywiste względy? - to, że mógłby znaleźć w głowie Michaela coś, czego nie powinien. Ale prawdę mówiąc, czasem zaczynało mu być wszystko jedno. Oklumencja miała mu pomóc być lepszym żołnierzem i nie wiedział, czy poza krzywdzeniem bliskich mu osób (co mu nie groziło) były jakieś rzeczy, których nie zrobiłby dla Zakonu Feniksa.
-Jasne, że chcę. Dziękuję. - poprosił z poważną wdzięcznością. Figg spadła mu dziś z nieba.
-
Rodzina jadła już pewnie posiłek, a Michael zakasał rękawy, sięgnął po różdżkę i spojrzał na Figg z bladym uśmiechem. Pochwały są miłe!
Nie przeszkadzaj.
-Cave Inimicum na posesję, jakieś zabezpieczenia progu, może Nigdziebądź w środku? To możemy nałożyć na koniec. - skoro już stali przed chatą, to nie będą przeszkadzać. -Zacznę od Cave Inimicum i może nałożę Lepkie Ręce. - zaproponował. Pamiętał z Londynu, że Figg potrafiła nakładać podobne pułapki co on, podzielą się sprawnie.
Lepiej było się rozdzielić, więc zaczął obchodzić posesję, sięgając po białą magię, która mogła zaalarmować mieszkańców o obecności intruzów w granicach domu. Pułapka ich nie ochroni, ale pomoże im zachować czujność - była też stosunkowo szybka do nałożenia, zajmując jedynie kwadrans. Potem podszedł do czegoś, co wyglądało jak stodoła (był chłopcem z miasta, nie znał się) - ojciec rodziny powiedział mu, że trzymają tam zapasy ziaren i zwierzęta. Nałożył na drzwi do zagrody Lepkie Ręce, chcąc unieruchomić w ten sposób potencjalnych złodziei. Pamiętał w końcu, co stało się w Kumbrii, a choć rejony Doliny Godryka były bezpieczniejsze, to wojna popychała ludzi do gorszych rzeczy. Spędził przy stodole trochę czasu, zabezpieczenie było precyzyjne i wymagało skupienia.
nakładam Cave Inimicum na posesję farmy i Lepkie Ręce na zagrodę z zapasami jedzenia
Naprawdę był już taki paranoiczny i egocentryczny? Może to naturalna konsekwencja życia z piętnem likantropii, obecność w rejestrze ciągle składała Tonksa do rozmyślania o tym, kto w Ministerstwie wie i co sobie myśli. Aurorzy nabierali zresztą na starość podejrzliwości zakrawającej o paranoję. To pewnie naturalne, że wojna oraz potencjalnie tragiczne w skutkach wyskoki Fenrira jedynie spotęgowały to uczucie, ale Michael i tak poczuł się niezręcznie. Powinien lepiej panować nad emocjami i podejrzliwym głosem w głowie.
-W grupie szturmu. - przytaknął. Co oni tam widzieli? -Jak... ona się ma? - dodał z ukłuciem sumienia, bo nie spytał Lucindy ani innych, nie podziękował im osobiście, a powinien. Tyle osób ryzykowało życie dla jego siostry, a on - choć czuł wdzięczność - dał się pochłonąć własnym demonom i opiece nad Justine.
Co zdumiewające, Figg zdołała rozbroić jego wyrzuty sumienia, tłumacząc mu (z lekką złośliwością? Naprawdę trudno było dzisiaj ją wyczuć) to, co znał przecież na pamięć. Mimowolnie, uśmiechnął się z pewnym rozbawieniem.
-Brawo, Figg. Właśnie zabrzmiałaś jak ja, gdy próbowałem zrobić wrażenie na nowych kursantach. - zażartował, choć z nutą smutku, bo w pierwszym odruchu chciał powiedzieć "jak Rineheart."
Ale Kierana już z nimi nie było.
-Nauczyłaś się oklumencji. - podsumował, pozwalając sobie na wyraźny podziw. -Sama? - dodał z ciekawością. Nie był pewien, czy komentarzem o legilimencji Marcella właśnie subtelnie wytykała mu głupotę czy szczerze chwaliła odwagę, ale było mu wszystko jedno. Ciekawość wzięła górę nad męsko-aurorskim honroem.
-A ty, jak się do tego zabrałaś? Dlaczego sesja z legilimentą to zły pomysł, pomijając... no, oczywiste względy? - to, że mógłby znaleźć w głowie Michaela coś, czego nie powinien. Ale prawdę mówiąc, czasem zaczynało mu być wszystko jedno. Oklumencja miała mu pomóc być lepszym żołnierzem i nie wiedział, czy poza krzywdzeniem bliskich mu osób (co mu nie groziło) były jakieś rzeczy, których nie zrobiłby dla Zakonu Feniksa.
-Jasne, że chcę. Dziękuję. - poprosił z poważną wdzięcznością. Figg spadła mu dziś z nieba.
-
Rodzina jadła już pewnie posiłek, a Michael zakasał rękawy, sięgnął po różdżkę i spojrzał na Figg z bladym uśmiechem. Pochwały są miłe!
Nie przeszkadzaj.
-Cave Inimicum na posesję, jakieś zabezpieczenia progu, może Nigdziebądź w środku? To możemy nałożyć na koniec. - skoro już stali przed chatą, to nie będą przeszkadzać. -Zacznę od Cave Inimicum i może nałożę Lepkie Ręce. - zaproponował. Pamiętał z Londynu, że Figg potrafiła nakładać podobne pułapki co on, podzielą się sprawnie.
Lepiej było się rozdzielić, więc zaczął obchodzić posesję, sięgając po białą magię, która mogła zaalarmować mieszkańców o obecności intruzów w granicach domu. Pułapka ich nie ochroni, ale pomoże im zachować czujność - była też stosunkowo szybka do nałożenia, zajmując jedynie kwadrans. Potem podszedł do czegoś, co wyglądało jak stodoła (był chłopcem z miasta, nie znał się) - ojciec rodziny powiedział mu, że trzymają tam zapasy ziaren i zwierzęta. Nałożył na drzwi do zagrody Lepkie Ręce, chcąc unieruchomić w ten sposób potencjalnych złodziei. Pamiętał w końcu, co stało się w Kumbrii, a choć rejony Doliny Godryka były bezpieczniejsze, to wojna popychała ludzi do gorszych rzeczy. Spędził przy stodole trochę czasu, zabezpieczenie było precyzyjne i wymagało skupienia.
nakładam Cave Inimicum na posesję farmy i Lepkie Ręce na zagrodę z zapasami jedzenia
Can I not save one
from the pitiless wave?
Miał rację. Ironizowała. Nie widziała też powodu, żeby na prawo i lewo mówić dlaczego jest inna niż wcześniej, a jemu ostatecznie to wyjawiła, bo sam zaczął ten temat. A skoro i tak o tym mówił, dlaczego miałaby dalej skrywać się za płaszczykiem tajemniczości? I cóż - trochę miał racji. Był zdecydowanie paranoiczny i egocentryczny. Ona nie miała powodu, by ciągle myśleć o tym Co tam u tego Tonksa, jej uczucia wobec niego kończyły się mniej więcej tam, gdzie zdystansowana, profesjonalna tolerancja. Pracowali razem w Zakonie i pod skrzydłami Harolda. Trudniej było zachowywać się chłodno w takiej sytuacji, bo każdy z nich codziennie przeżywał swój mały koszmar. Spodziewała się jak trudne musiały być dla niego echa wojny. To co stało się z Gabrielem, z Justine, na pewno musiało go zaboleć. Chociaż czy z jego przypadłością na pewno oceniał wszystkie fakty tak jak ona? A może wręcz przeciwnie - przeżywał to mocniej emocjonalnie niż potrafiła sobie wyobrazić. - Jest bardzo silna, więc nie musisz się przesadnie martwić... Ale lepiej będzie, jeśli po prostu pójdziesz i ją spytasz. Będzie jej miło. - Może lepiej, że nie zwracała uwagi na jego zachowanie, bo po samych myślach narzucała się sugestia, że z pewnością by się zdenerwowała.
- Pewnie dlatego, że właśnie zrobiłam dobre wrażenie na starym wyjadaczu. - To niesamowite jak pogodzenie się z pewnymi wydarzeniami pomyślnie wpłynęło na jej pewność siebie. Może zwyczajnie chciała zrobić wrażenie, dlatego mówiła tak, a nie inaczej. - W większości... Sama. - Nie wiedziała czy w ogóle Michael wiedział o umiejętnościach Lucindy, więc wolała na razie nie wspominać, że to ona jej pomogła. Może przyjaciółka nie chciała, by to rozpowiadać? - Właśnie przez oczywiste względy... Legilimencja jest bolesna nawet, jeśli nie próbujesz jej odeprzeć, a kiedy zaczynasz próbować ją zwalczyć ten ból zwiększa się wielokrotnie. Jakby milion szpileczek na raz wbiły Ci się w głowę. I jeszcze były rozgrzane do czerwoności. Żaden podręcznik mi tego nie podpowiedział. - Pamiętała, że za pierwszym razem nie potrafiła powstrzymać łez wypływających spod powiek. Pomijając już, że nie była wtedy dostatecznie przygotowana na pierwszy raz z legilimencją. Posłała mu jeszcze uśmiech i kiwnięcie głowy. To będzie ciężki dzień.
Cieszyła się, że mogła pomóc takim ludziom jak oni. Nie dość, że cała rodzina mogła na parę dni zapomnieć o głodzie, to jeszcze pomagali zagubionym ludziom odnaleźć schronienie choć na chwilę. Dla takich chwil aż chciało się tutaj być. By zobaczyć, że wszyscy starają się sobie pomagać. Nie trzeba było im żadnego zachęcania - wystarczyło tylko zobaczyć, że każdy robi to na swój sposób.
W czasie, gdy Michael nakładał swoje zabezpieczenia, ona zabrała się do swoich ćwiczeń. Niedawno przeczytała o kilku nowych do wypróbowania i chciała w końcu to zrobić...
Zajęło to może pół godziny na jedną, w końcu dopiero zaczynała, ale nałożyła na teren tylko za bramką Starego szewca, uwzględniając, by nie atakowały one domowników i przyjaznych osób. Uchyliła też drzwi domu, by w korytarzu nałożyć Nigdziebądź, co zdecydowanie ułatwi wszystkim potencjalną ucieczkę, jeśli ta byłaby potrzebna.
- Pewnie dlatego, że właśnie zrobiłam dobre wrażenie na starym wyjadaczu. - To niesamowite jak pogodzenie się z pewnymi wydarzeniami pomyślnie wpłynęło na jej pewność siebie. Może zwyczajnie chciała zrobić wrażenie, dlatego mówiła tak, a nie inaczej. - W większości... Sama. - Nie wiedziała czy w ogóle Michael wiedział o umiejętnościach Lucindy, więc wolała na razie nie wspominać, że to ona jej pomogła. Może przyjaciółka nie chciała, by to rozpowiadać? - Właśnie przez oczywiste względy... Legilimencja jest bolesna nawet, jeśli nie próbujesz jej odeprzeć, a kiedy zaczynasz próbować ją zwalczyć ten ból zwiększa się wielokrotnie. Jakby milion szpileczek na raz wbiły Ci się w głowę. I jeszcze były rozgrzane do czerwoności. Żaden podręcznik mi tego nie podpowiedział. - Pamiętała, że za pierwszym razem nie potrafiła powstrzymać łez wypływających spod powiek. Pomijając już, że nie była wtedy dostatecznie przygotowana na pierwszy raz z legilimencją. Posłała mu jeszcze uśmiech i kiwnięcie głowy. To będzie ciężki dzień.
Cieszyła się, że mogła pomóc takim ludziom jak oni. Nie dość, że cała rodzina mogła na parę dni zapomnieć o głodzie, to jeszcze pomagali zagubionym ludziom odnaleźć schronienie choć na chwilę. Dla takich chwil aż chciało się tutaj być. By zobaczyć, że wszyscy starają się sobie pomagać. Nie trzeba było im żadnego zachęcania - wystarczyło tylko zobaczyć, że każdy robi to na swój sposób.
W czasie, gdy Michael nakładał swoje zabezpieczenia, ona zabrała się do swoich ćwiczeń. Niedawno przeczytała o kilku nowych do wypróbowania i chciała w końcu to zrobić...
Zajęło to może pół godziny na jedną, w końcu dopiero zaczynała, ale nałożyła na teren tylko za bramką Starego szewca, uwzględniając, by nie atakowały one domowników i przyjaznych osób. Uchyliła też drzwi domu, by w korytarzu nałożyć Nigdziebądź, co zdecydowanie ułatwi wszystkim potencjalną ucieczkę, jeśli ta byłaby potrzebna.
nim w popiół się zmienię, będę wielkim
płomieniem
Podchodził do towarzyszy broni i Zakonników nieco inaczej niż Figg. Może i powinien zachować profesjonalizm, ale kariera aurora, której naturalną kontynuacją było zaangażowanie w wojnę, nigdy nie była dla niego tylko pracą. Tak, uczyli się na kursie panowania nad emocjami i osądami - czasem aż zanadto - ale Michael traktował swoje powołanie jak sposób na życie, ucieczkę od mugolskiego świata, a kolegów jak drugą rodzinę. Czasem nawet jedyną rodzinę, bo swojej nigdy nie założył. Teraz zaś tyczyło się to wszystkich Zakonników, nawet tych, z którymi łączyły go zaledwie poprawne relacje. Jakaś (uparcie próbował myśleć, że nie wilkołacza) część jego osobowości kazała mu traktować świat jak wielkie stado, z uporem próbować brać odpowiedzialność za bliskie mu osoby, bronić ich aż do upadłego, lub obwiniać się jeśli nie potrafił lub o tym zapominał. Pokiwał więc tylko głową na słowa o Lucindzie, spoglądając na Marcellę z nutą zazdrości.
-Jak to jest? - zapytał, bo to go nurtowało. -Umieć wyciszyć emocje? Jak się czułaś, gdy… się udało? - była pewniejsza siebie, to widział. A w środku? Ostatnio czuł i słyszał nawet zbyt wiele, chaos stawał się tak bolesny. Tak bardzo chciałby to wszystko wyciszyć, nawet za cenę pustki lub otępienia. Tuż po ugryzieniu wilkołaka, rozwiązaniem wydawał się sznur - ale wojna była szlachetniejszą, choć powolniejszą agonią.
Uśmiechnął się ciepło, gdy przyznała, że zrobiła na nim dobre wrażenie. Nie był pewien, czy żartowała, ale to całkiem zabawne. Zresztą, to nie powód do żartów.
-Jasne, że dobre. Naprawdę sama? Opowiedz mi więcej jeśli możesz, jestem pełen podziwu. - zaskoczyła go dzisiaj, ale nie miał problemu ze szczerą pochwałą dla ciężkiej pracy. Umknął wzrokiem dopiero, gdy zaczęła mówić o legilimencji.
Ciekawe, czy to jeszcze gorsze od bólu rozciąganych kości. Na pewno inne, ale nabrał już sporej odporności na ból. Choć żaden podręcznik nie podpowiedział mu, jak czuć Cruciatusa.
O tym jednak nie chciał z Figg rozmawiać.
-Łatwiej wyprzeć kogoś całkowicie, czy skierować do innych wspomnień? - był ciekaw, czego ona próbowała. Jeśli zdecydowałby się na sesję z legilimentą, to… były pewne rzeczy, których nikt nie powinien oglądać. A szczególnie Farley ani Skamander.
Gdy skończyli nakładać pułapki, Michael dołączył do Marcelli w przedpokoju.
-Tak bardzo dziękujemy… Wyjaśni nam pani, jak działa ten Nierusz, pani…? - gospodarz dziękował Figg, dopiero w połowie zdania orientując się, że nie wie komu ma dziękować - choć spojrzał na jej twarz z przebłyskiem rozpoznania, z zaaferowania zapominając chyba nazwisko z pewnego listu gończego. A może nie skojarzył jej jeszcze z listem - choć pewnie skojarzy.
-To drobnostka. Tak zachowałby się każdy auror - Michael znał się z Jonesami, wiedzieli o jego poprzednim zawodzie, byli też godni zaufania. W końcu przyjęli pod swój dach ludzi z Londynu, nieobce im było poświęcenie i ryzyko, wiedzieli też o wszystkim, co stało się w stolicy. -A moja koleżanka nie ustępuje aurorom odwagą. - przyznał strategicznie, z lekkim uśmiechem, spoglądając na Jonesa wymownie. W jego oczach pojawił się nagle błysk zrozumienia i rozpoznania - wizyta aurora i znajomej twarzy w jego domu mogła oznaczać wsparcie tylko jednej organizacji.
Mike pozostawił decyzję o przedstawianiu się samej Marcelli, a sam zaczął żegnać się z mieszkańcami.
-Jak to jest? - zapytał, bo to go nurtowało. -Umieć wyciszyć emocje? Jak się czułaś, gdy… się udało? - była pewniejsza siebie, to widział. A w środku? Ostatnio czuł i słyszał nawet zbyt wiele, chaos stawał się tak bolesny. Tak bardzo chciałby to wszystko wyciszyć, nawet za cenę pustki lub otępienia. Tuż po ugryzieniu wilkołaka, rozwiązaniem wydawał się sznur - ale wojna była szlachetniejszą, choć powolniejszą agonią.
Uśmiechnął się ciepło, gdy przyznała, że zrobiła na nim dobre wrażenie. Nie był pewien, czy żartowała, ale to całkiem zabawne. Zresztą, to nie powód do żartów.
-Jasne, że dobre. Naprawdę sama? Opowiedz mi więcej jeśli możesz, jestem pełen podziwu. - zaskoczyła go dzisiaj, ale nie miał problemu ze szczerą pochwałą dla ciężkiej pracy. Umknął wzrokiem dopiero, gdy zaczęła mówić o legilimencji.
Ciekawe, czy to jeszcze gorsze od bólu rozciąganych kości. Na pewno inne, ale nabrał już sporej odporności na ból. Choć żaden podręcznik nie podpowiedział mu, jak czuć Cruciatusa.
O tym jednak nie chciał z Figg rozmawiać.
-Łatwiej wyprzeć kogoś całkowicie, czy skierować do innych wspomnień? - był ciekaw, czego ona próbowała. Jeśli zdecydowałby się na sesję z legilimentą, to… były pewne rzeczy, których nikt nie powinien oglądać. A szczególnie Farley ani Skamander.
Gdy skończyli nakładać pułapki, Michael dołączył do Marcelli w przedpokoju.
-Tak bardzo dziękujemy… Wyjaśni nam pani, jak działa ten Nierusz, pani…? - gospodarz dziękował Figg, dopiero w połowie zdania orientując się, że nie wie komu ma dziękować - choć spojrzał na jej twarz z przebłyskiem rozpoznania, z zaaferowania zapominając chyba nazwisko z pewnego listu gończego. A może nie skojarzył jej jeszcze z listem - choć pewnie skojarzy.
-To drobnostka. Tak zachowałby się każdy auror - Michael znał się z Jonesami, wiedzieli o jego poprzednim zawodzie, byli też godni zaufania. W końcu przyjęli pod swój dach ludzi z Londynu, nieobce im było poświęcenie i ryzyko, wiedzieli też o wszystkim, co stało się w stolicy. -A moja koleżanka nie ustępuje aurorom odwagą. - przyznał strategicznie, z lekkim uśmiechem, spoglądając na Jonesa wymownie. W jego oczach pojawił się nagle błysk zrozumienia i rozpoznania - wizyta aurora i znajomej twarzy w jego domu mogła oznaczać wsparcie tylko jednej organizacji.
Mike pozostawił decyzję o przedstawianiu się samej Marcelli, a sam zaczął żegnać się z mieszkańcami.
Can I not save one
from the pitiless wave?
Marcella wiedziała, że oklumentą w szeregach Zakonu jest również Ulysses, ale jego przypadek musiał być inny. Podobnie z Samuelem. Wiedziała nawet co odpowiedzieć mu na to pytanie, gdy tak ładnie je zadał. - Na początku... Twarda. To przedziwne czucie, gdy zaklęcie w Ciebie trafia i nie daje żadnego efektu. Ale u mnie było trochę dziwnie. Musiałam pogodzić się z przeszłością, nauczyć się wyciszyć strach. Wiesz. Byłam płaczliwa, emocjonalna. - Uśmiechnęła się do siebie z rozbawieniem. - Wyciszyć nie. One nadal są, ale mogę ich nie uzewnętrznić. Nie jestem skałą bez uczuć, żaden oklumenta nie jest. - Pokręciła lekko głową. Jasne, przyjemnie było słuchać pochwał, ale trochę czuła, że skoro ona mogła się tego nauczyć, to nie jest to tak trudne, jak się wydaje. Gdzieś uciekł jej moment, w którym stała się w sztuce obrony naprawdę biegła, o ile nie mogła mówić o Mistrzowstwie. W głowie wciąż była trochę mało utalentowaną dziewczynką w żółtym szaliku. - Nie wiem czy jest sposób, żeby nauczyć się tego nie samemu. To bardziej praca z własnymi emocjami, własną głową, trzeba uporządkować myśli i opanować to, co wywołuje najsilniejsze emocje. Najczęściej jest to strach i gniew. - Bo te emocje były najsilniejsze. I romantycy mogą mówić, że to miłość, ale prawda jest taka, że ona często niosła za sobą dwie wspomniane wcześniej. - Skierować zdecydowanie. Mniej wprawnych legilimentów lub takich, którzy chcą być dla Ciebie bardziej pobłażliwi podczas treningów można przekierować do konkretnych wspomnień nawet bez oklumencji. Swoją drogą to dobry trening na kolejnych etapach. Ale najpierw podstawy... Jak na kursie. - Pozwoliła sobie na zaśmianie się pod nosem. Żart nie był dobry, ale był.
- Oczywiście. - Figg skierowała swoje słowa do gospodarza domu i dokładnie wyjaśniła mu jak działa zabezpieczenie ich spichlerza. Mężczyzna wydawał się zadowolony... To była miła odmiana, prawie zapomniała jak to jest być w miejscach, w których ludzie naprawdę doceniali jej pracę. A Somerset było przecież Zakonnikom bardzo przyjazne. - Tylko odwagą? - Zaczepiła Tonksa, uśmiechając się pod nosem. Z jedzeniem z pewnością już sobie poradzą, ważne, że wiedzieli, kto im pomógł. Kiedy pan Jones zamknął za sobą drzwi, wyciągnęła z kieszeni papierośnicę, a z niej skręconego papierosa. - To co... Przejdziemy się przed powrotem? - Spytała. Ciekawe czy w ogóle palił...
| zt
- Oczywiście. - Figg skierowała swoje słowa do gospodarza domu i dokładnie wyjaśniła mu jak działa zabezpieczenie ich spichlerza. Mężczyzna wydawał się zadowolony... To była miła odmiana, prawie zapomniała jak to jest być w miejscach, w których ludzie naprawdę doceniali jej pracę. A Somerset było przecież Zakonnikom bardzo przyjazne. - Tylko odwagą? - Zaczepiła Tonksa, uśmiechając się pod nosem. Z jedzeniem z pewnością już sobie poradzą, ważne, że wiedzieli, kto im pomógł. Kiedy pan Jones zamknął za sobą drzwi, wyciągnęła z kieszeni papierośnicę, a z niej skręconego papierosa. - To co... Przejdziemy się przed powrotem? - Spytała. Ciekawe czy w ogóle palił...
| zt
nim w popiół się zmienię, będę wielkim
płomieniem
| 3 listopada?
Wcisnął dłonie w kieszenie płaszcza, czekając na umówioną towarzyszkę. Polecona przez zleceniodawcę, miała dziś mu pomóc w pracy. Nie miał zbyt dobrego humoru. Świt dawno minął, a jego sen wydawał się bardziej odległy niż jego myśli. Gdyby miał papierosy, zapaliłby z ulgą, ale tytoń był aktualnie luksusowym towarem i dla samego Kaia - nie koniecznością. Palił bardziej dla przyjemności, albo gdy napięcie dopadało go zbyt mocno. Jak dziś.
Postawił kołnierze kurtki, czując jak poranny chłód próbuje wedrzeć się pod materiał. Miał fart, że nie padało, chociaż wilgoć zdawała się unosić w powietrzu z jakąś zapowiedzią. Przetarł skroń, zgarniając ciemny kosmy, wysunięty ze splotu rzemienia, wiążącego półdługie włosy. Pleciona z mocnego materiału torba, z powiększoną zawartością, mogła pomieścić bezpiecznie wiele ingrediencji, które dziś miał z nieznajomą zdobyć. A właściwie, to on miał wspomóc ją w odnalezieniu właściwych materiałów. Jeśli się nie mylił, była powiązana z jakąś apteką. Kim jednak była dokładnie? Personalia przedstawione przez zleceniodawcę nie mówiły mu wiele, chociaż nazwisko raczej nasuwało pozytywne skojarzenia. I przede wszystkim fakt, że to czarownica - było ważne. Kobiece towarzystwo zazwyczaj poprawiało mu humor, odnajdując w towarzystwie egoistyczną przyjemność. Także w pracy.
Był dobry moment i miejsce na znalezienie ingrediencji koniecznych dla uzdrowicieli, czy dla uzupełnienia zapasów aptek. Zlecenie wydawało się jednym z mniej przysparzającym kłopotów. Nie każde zajecie, którego się podejmował musiało graniczyć z wielką przygodą, równą podróżom i wyprawom, w których brał udział. W zasadzie, potrzebował oddechu od wymagających większego poświecenia misji. Ostatnimi czasy wielokrotnie sięgał po tematy bardziej niebezpieczne. Wszystko jednak miało swój cel. I konieczność. Jeszcze trochę.
Pojawił się w Dolinie Godryka wcześniej, zatrzymując się jednak dopiero poza jej granicami, na jednej ze wskazanych ścieżek, prowadzących bardziej w głąb niezamieszkanych terenów. Nie sądził, by czarownica miała problem z rozpoznaniem go. W aktualnej okolicy był jedyna postacią, pozostając nieruchomo, nie przemykając gdzieś pospiesznie. Znajomy z przeszłości gwar zdawał się tylko jakimś snem. Nierealnym. A nieufność do nieznajomych stawała się bardziej widoczna.
Miękkie kroki i drobna, jasnowłosa sylwetka, która pojawiła się w zasięgu wzroku, musiała być jego dziejską towarzyszką. Im bliżej była, tym jego spojrzenie nieco bardziej szczegółowo przesuwając się po jasnych licach z przyjemnością rejestrując nietuzinkową urodę. Niemal intuicyjnie już, podążając za impulsem, rozciągnął usta w uśmiechu. Podły humor rozmywał się pod spojrzeniem jasnego błękitu pary źrenic - Panna Sprout jeśli się nie mylę - odwrócił całe ciało ku kobiecie i bardziej stwierdził, niż zapytał, nie czekając aż czarownica się odezwie pierwsza. Nie bał się przejmować inicjatywy - nie podejrzewałem, że będę miał tak urokliwą towarzyszkę w pracy - bez najmniejszego zawahania zatrzymał wzrok dokładnie na oczach dziewczyny, przytrzymując ją tam na moment. Uśmiech powiększył się, unosząc lewy kącik ust wyżej, bardziej zawadiacko - Kai Clearwater - przedstawił się już bezpośrednio, by skinąć lekko głową na powitanie. I nawet, jeśli jakimś trafem, to nie jasnowłosa miała dziś z nim umówione spotkanie, to nie żałował żadnych słów. Nowa twarz, równała się z nową znajomością. A tych szukał często. Szczególnie takich, które potrafiły rozmyć chmurne myśli samym widokiem. Także w pracy.
Wcisnął dłonie w kieszenie płaszcza, czekając na umówioną towarzyszkę. Polecona przez zleceniodawcę, miała dziś mu pomóc w pracy. Nie miał zbyt dobrego humoru. Świt dawno minął, a jego sen wydawał się bardziej odległy niż jego myśli. Gdyby miał papierosy, zapaliłby z ulgą, ale tytoń był aktualnie luksusowym towarem i dla samego Kaia - nie koniecznością. Palił bardziej dla przyjemności, albo gdy napięcie dopadało go zbyt mocno. Jak dziś.
Postawił kołnierze kurtki, czując jak poranny chłód próbuje wedrzeć się pod materiał. Miał fart, że nie padało, chociaż wilgoć zdawała się unosić w powietrzu z jakąś zapowiedzią. Przetarł skroń, zgarniając ciemny kosmy, wysunięty ze splotu rzemienia, wiążącego półdługie włosy. Pleciona z mocnego materiału torba, z powiększoną zawartością, mogła pomieścić bezpiecznie wiele ingrediencji, które dziś miał z nieznajomą zdobyć. A właściwie, to on miał wspomóc ją w odnalezieniu właściwych materiałów. Jeśli się nie mylił, była powiązana z jakąś apteką. Kim jednak była dokładnie? Personalia przedstawione przez zleceniodawcę nie mówiły mu wiele, chociaż nazwisko raczej nasuwało pozytywne skojarzenia. I przede wszystkim fakt, że to czarownica - było ważne. Kobiece towarzystwo zazwyczaj poprawiało mu humor, odnajdując w towarzystwie egoistyczną przyjemność. Także w pracy.
Był dobry moment i miejsce na znalezienie ingrediencji koniecznych dla uzdrowicieli, czy dla uzupełnienia zapasów aptek. Zlecenie wydawało się jednym z mniej przysparzającym kłopotów. Nie każde zajecie, którego się podejmował musiało graniczyć z wielką przygodą, równą podróżom i wyprawom, w których brał udział. W zasadzie, potrzebował oddechu od wymagających większego poświecenia misji. Ostatnimi czasy wielokrotnie sięgał po tematy bardziej niebezpieczne. Wszystko jednak miało swój cel. I konieczność. Jeszcze trochę.
Pojawił się w Dolinie Godryka wcześniej, zatrzymując się jednak dopiero poza jej granicami, na jednej ze wskazanych ścieżek, prowadzących bardziej w głąb niezamieszkanych terenów. Nie sądził, by czarownica miała problem z rozpoznaniem go. W aktualnej okolicy był jedyna postacią, pozostając nieruchomo, nie przemykając gdzieś pospiesznie. Znajomy z przeszłości gwar zdawał się tylko jakimś snem. Nierealnym. A nieufność do nieznajomych stawała się bardziej widoczna.
Miękkie kroki i drobna, jasnowłosa sylwetka, która pojawiła się w zasięgu wzroku, musiała być jego dziejską towarzyszką. Im bliżej była, tym jego spojrzenie nieco bardziej szczegółowo przesuwając się po jasnych licach z przyjemnością rejestrując nietuzinkową urodę. Niemal intuicyjnie już, podążając za impulsem, rozciągnął usta w uśmiechu. Podły humor rozmywał się pod spojrzeniem jasnego błękitu pary źrenic - Panna Sprout jeśli się nie mylę - odwrócił całe ciało ku kobiecie i bardziej stwierdził, niż zapytał, nie czekając aż czarownica się odezwie pierwsza. Nie bał się przejmować inicjatywy - nie podejrzewałem, że będę miał tak urokliwą towarzyszkę w pracy - bez najmniejszego zawahania zatrzymał wzrok dokładnie na oczach dziewczyny, przytrzymując ją tam na moment. Uśmiech powiększył się, unosząc lewy kącik ust wyżej, bardziej zawadiacko - Kai Clearwater - przedstawił się już bezpośrednio, by skinąć lekko głową na powitanie. I nawet, jeśli jakimś trafem, to nie jasnowłosa miała dziś z nim umówione spotkanie, to nie żałował żadnych słów. Nowa twarz, równała się z nową znajomością. A tych szukał często. Szczególnie takich, które potrafiły rozmyć chmurne myśli samym widokiem. Także w pracy.
Kai Clearwater
Zawód : Łowca ingrediencji, podróżnik
Wiek : 30
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Czemu ty się, zła godzino,
z niepotrzebnym mieszasz lękiem?
z niepotrzebnym mieszasz lękiem?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Mroźny listopadowy dzień był najlepszym remedium na pozostałości amortencjowego kaca, który wciąż szumiał gdzieś tam z tyłu głowy, pozostawiając nieco niewyraźne wspomnienia. Sama nie wiedziała, czy lepiej, żeby wszystko pamiętała klarownie, czy może jednak byłoby lepiej, gdyby wszystko przepadało, nie pozostawiając po sobie uczucia wstydu, który od czasu do czasu wciąż palił jej policzki rumieńcem.
Jednak dzisiaj miała zadanie do wykonania i nie powinna w żaden sposób wracać myślami do tamtego dnia. Nie mogła popełnić błędu, bo w zasadzie od tego miała zależeć jej być może dalsza kariera. Musiała wyrobić sobie renomę, na którą nie wystarczało już samo nazwisko jednych z najlepszych zielarzy. Od czasu zamknięcia apteki i śmierci jej dalekiej kuzynki, musiała przyznać, że może to i lepiej? Każdy mógł zapracować na swoje własne osiągnięcia. Dlatego nie próżnowała i za pomocą różnych kontaktów, nawiązywała coraz to nowe współprace dotyczące eliksirów. Co prawda w dzisiejszych czasach nie było proste pozyskanie wszystkich niezbędnych składników, ale i na to były odpowiednie kontakty. Ot jak na przykład ten, który miała poznać tego wieczoru.
Nie znała zbyt wielu zaopatrzeniowców, a już zwłaszcza nie spodziewała się, że będą tak pełni uroku osobistego. Podobnie, jak on — ona nie miała najmniejszej trudności w rozpoznaniu, z kim miała się spotkać. Być może to swoisty rodzaj intuicji ludzi, którzy czekają i którzy zmierzają, tak jak to było w ich przypadku. Boczne ścieżki nie były przecież szczególnie oblegane, a gdy zobaczyła, że na dźwięk jej kroków odwrócił się w jej stronę, wiedziała, że to on.
A jednak… pomimo tego, że mieli umówione spotkanie, to nagle poczuła się nieco niepewnie. Z natury bowiem była dość pokręconą osobą, która przecież nie miała w życiu zbyt wielu przyjaciół, a co dopiero wspomnieć o zainteresowanych nią mężczyznami. Oj nie… Aurora nie była przyzwyczajona do tego, żeby ktoś z miejsca obdarzał ją takim spojrzeniem.
Nie, żeby jej się nie podobało, ale znów — czuła, że jej jasne policzki, pokrywają się szkarłatem, jakby chciały upodobnić się do ostatnich liści, trzymających się kurczowo na drzewach. Musiało to wyglądać dość komicznie w połączeniu z jej płaszczykiem o kolorze butelkowej zieleni. Połączenie tych dwóch kolorów wyglądało dobrze jedynie na świątecznych kartkach.
Co jednak mogła zrobić, że pod jego wzrokiem czuła się jednocześnie onieśmielona, jak i nie chciała wyjść na zupełną łamagę.
- Dzień dobry. - Odparła, stając przed nim i… dygając, jak panienka. O Merlinie… Trochę jednak wstyd. - Pan czeka tu na mnie, tak? - Dopytała dla formalności, bo przecież aż tak znana w Dolinie nie była, żeby każdy przystojny mężczyzna, stojący na opłotkach, znał jej nazwisko.
A jego kolejne słowa jedynie potwierdziły fakt, że to właśnie z nim spędzi dzisiejszy dzień. Był pewny siebie, co nieco onieśmielało Aurorę, ale próbowała dzielnie zachować twarz, starając się zignorować rumieniec. Nie daj się nabrać na komplementy. Piękne słowa, znaczą tyle, co nic, jeśli nie są poparte czynami. Nauczyła się tego w dość brutalny sposób. Nie chciała być jednak nieuprzejma. To zupełnie nie leżało w jej naturze. Musiała więc ostrożnie podjeść do tematu, bo mężczyzna być może, podobnie jak ona, był po prostu miły? - Mam nadzieję, że jest pan równie skuteczny w pracy, jak w poprawianiu kobietom humoru. - Odparła, wysuwając się nieco bardziej spomiędzy szala, kołnierza i burzy blond włosów, żeby lepiej mu się przyjrzeć. Nie, w jej głosie nie było złośliwości. Raczej informacja, że naprawdę miło jej słyszeć jego słowa. Chociaż, gdy wpatrywał się tak w jej oczy, to musiała przyznać, że nie wytrzymała zbyt długo, szybko skupiając wzrok na czubkach swoich butów. No wspaniale Aurora. Narób sobie wstydu.
- Miło mi… Kai, tak? Czy będziesz miał coś przeciwko, jeśli przejdziemy na ty? - Ostatnio miała problem ze spamiętaniem wszystkich tych zasad dobrego wychowania, ale miała wrażenie, graniczące z pewnością, że to kobieta powinna wychodzić z podobną propozycją. Nie byli jednak na balu ani na takowy nikt nie kwapił się ich chyba dzisiaj zaprosić, więc nie musieli się zbytnio martwić. A przynajmniej ona nie próbowała zadowolić go na siłę. Potrzebowała kilku chwil, żeby się oswoić z jego obecnością.
- Czy powiesz mi co dokładnie mamy robić? Bo ja nigdy nie… Ten, no... - Nie wiedziała, jak wiele mogła mówić na głos, czy nie robili czegoś super tajnego lub zakazanego. Gorzej, jeśli mężczyzna zdenerwuje się i nie będzie chciał pracować z zupełną amatorką. Szlag wtedy trafi jej poważne przygotowania. Kai, kimkolwiek dokładnie był, był jej niezbędny do wkroczenia w świat poważnych przedsięwzięć związanych z eliksirami. Miała nadzieje, że i ona do czegoś mu się przyda.
Jednak dzisiaj miała zadanie do wykonania i nie powinna w żaden sposób wracać myślami do tamtego dnia. Nie mogła popełnić błędu, bo w zasadzie od tego miała zależeć jej być może dalsza kariera. Musiała wyrobić sobie renomę, na którą nie wystarczało już samo nazwisko jednych z najlepszych zielarzy. Od czasu zamknięcia apteki i śmierci jej dalekiej kuzynki, musiała przyznać, że może to i lepiej? Każdy mógł zapracować na swoje własne osiągnięcia. Dlatego nie próżnowała i za pomocą różnych kontaktów, nawiązywała coraz to nowe współprace dotyczące eliksirów. Co prawda w dzisiejszych czasach nie było proste pozyskanie wszystkich niezbędnych składników, ale i na to były odpowiednie kontakty. Ot jak na przykład ten, który miała poznać tego wieczoru.
Nie znała zbyt wielu zaopatrzeniowców, a już zwłaszcza nie spodziewała się, że będą tak pełni uroku osobistego. Podobnie, jak on — ona nie miała najmniejszej trudności w rozpoznaniu, z kim miała się spotkać. Być może to swoisty rodzaj intuicji ludzi, którzy czekają i którzy zmierzają, tak jak to było w ich przypadku. Boczne ścieżki nie były przecież szczególnie oblegane, a gdy zobaczyła, że na dźwięk jej kroków odwrócił się w jej stronę, wiedziała, że to on.
A jednak… pomimo tego, że mieli umówione spotkanie, to nagle poczuła się nieco niepewnie. Z natury bowiem była dość pokręconą osobą, która przecież nie miała w życiu zbyt wielu przyjaciół, a co dopiero wspomnieć o zainteresowanych nią mężczyznami. Oj nie… Aurora nie była przyzwyczajona do tego, żeby ktoś z miejsca obdarzał ją takim spojrzeniem.
Nie, żeby jej się nie podobało, ale znów — czuła, że jej jasne policzki, pokrywają się szkarłatem, jakby chciały upodobnić się do ostatnich liści, trzymających się kurczowo na drzewach. Musiało to wyglądać dość komicznie w połączeniu z jej płaszczykiem o kolorze butelkowej zieleni. Połączenie tych dwóch kolorów wyglądało dobrze jedynie na świątecznych kartkach.
Co jednak mogła zrobić, że pod jego wzrokiem czuła się jednocześnie onieśmielona, jak i nie chciała wyjść na zupełną łamagę.
- Dzień dobry. - Odparła, stając przed nim i… dygając, jak panienka. O Merlinie… Trochę jednak wstyd. - Pan czeka tu na mnie, tak? - Dopytała dla formalności, bo przecież aż tak znana w Dolinie nie była, żeby każdy przystojny mężczyzna, stojący na opłotkach, znał jej nazwisko.
A jego kolejne słowa jedynie potwierdziły fakt, że to właśnie z nim spędzi dzisiejszy dzień. Był pewny siebie, co nieco onieśmielało Aurorę, ale próbowała dzielnie zachować twarz, starając się zignorować rumieniec. Nie daj się nabrać na komplementy. Piękne słowa, znaczą tyle, co nic, jeśli nie są poparte czynami. Nauczyła się tego w dość brutalny sposób. Nie chciała być jednak nieuprzejma. To zupełnie nie leżało w jej naturze. Musiała więc ostrożnie podjeść do tematu, bo mężczyzna być może, podobnie jak ona, był po prostu miły? - Mam nadzieję, że jest pan równie skuteczny w pracy, jak w poprawianiu kobietom humoru. - Odparła, wysuwając się nieco bardziej spomiędzy szala, kołnierza i burzy blond włosów, żeby lepiej mu się przyjrzeć. Nie, w jej głosie nie było złośliwości. Raczej informacja, że naprawdę miło jej słyszeć jego słowa. Chociaż, gdy wpatrywał się tak w jej oczy, to musiała przyznać, że nie wytrzymała zbyt długo, szybko skupiając wzrok na czubkach swoich butów. No wspaniale Aurora. Narób sobie wstydu.
- Miło mi… Kai, tak? Czy będziesz miał coś przeciwko, jeśli przejdziemy na ty? - Ostatnio miała problem ze spamiętaniem wszystkich tych zasad dobrego wychowania, ale miała wrażenie, graniczące z pewnością, że to kobieta powinna wychodzić z podobną propozycją. Nie byli jednak na balu ani na takowy nikt nie kwapił się ich chyba dzisiaj zaprosić, więc nie musieli się zbytnio martwić. A przynajmniej ona nie próbowała zadowolić go na siłę. Potrzebowała kilku chwil, żeby się oswoić z jego obecnością.
- Czy powiesz mi co dokładnie mamy robić? Bo ja nigdy nie… Ten, no... - Nie wiedziała, jak wiele mogła mówić na głos, czy nie robili czegoś super tajnego lub zakazanego. Gorzej, jeśli mężczyzna zdenerwuje się i nie będzie chciał pracować z zupełną amatorką. Szlag wtedy trafi jej poważne przygotowania. Kai, kimkolwiek dokładnie był, był jej niezbędny do wkroczenia w świat poważnych przedsięwzięć związanych z eliksirami. Miała nadzieje, że i ona do czegoś mu się przyda.
Aurora Sprout
Zawód : Uzdrowiciel
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
And if you don't like me, as I do you;
I understand.
Because who would really choose a daisy,
in a field of roses?
I understand.
Because who would really choose a daisy,
in a field of roses?
OPCM : 6
UROKI : 0
ALCHEMIA : 19 +3
UZDRAWIANIE : 10 +5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Światło dnia przestało się chmurzyć, współgrając z równie, proporcjonalnie jaśniejącym humorem. Sama praca zazwyczaj potrafiła go odciągnąć od nieprzyjemnie burzących spokój problemów. Tych, sypało się wiele, więcej, niż by sobie tego życzył. I więcej, niż ktokolwiek z żyjących na terenie aktualnej Anglii - kiedyś przewidywał. Dopóki jednak miał szansę ominąć ciemne łapska londyńskich barykad, a zapotrzebowanie na jego profesję realnie rosło, potrafił zadbać o realizację swoich planów. Nawet tych dalekosiężnych. Ale dziś, za swój cel postawił to - z pozoru małe i proste zadanie. Przyjął je ze względu na prośbę stałego klienta, nie doszukując się większych przeszkód. Nie przewidywał jednak, że oferowana współpraca przynieść mogła coś więcej, niż korzystny zarobek - Zgadza się - potwierdził krótko - chyba, że panna sprytnie próbuje się podszyć pod oczekiwaną czarownicę… ale obstawiam wiarygodność - dopowiedział, obserwując reakcję i mieniące się w jasnych źrenicach iskry niepewności. Być może nie był specjalistą w wykrywaniu kłamstwa, ale niektórych gestów nie dało się podrobić. I wiedział, w jaki sposób potrafił działać na kobiety. Niekoniecznie nieświadomie.
- Nie mam w zwyczaju być gołosłowny, dlatego… przekona się panna w praktyce o moich zdolnościach - coś na kształt rozbawienia błysnęło w oczach Kaia, chociaż ton sugerował pewność i powagę. Odrobina przemyconej lekkości, tak różnej od cieni chmur, które wisiały nad głowami mieszkańców Anglii, miały wzbudzić choćby iluzję normalności. Clearwater z gracją linoskoczka, do tej pory skutecznie odpychał burzące się problemy, kryjąc je pod maską nieodłącznego uśmiechu. Tak było prościej. Chociaż działało tylko na krótką metę. Kłopoty miały to do siebie, że niezależnie od chęci, odnajdywały sposobność na ujawnienie. Teraz jednak, liczył na uśmiech losu. Tak, jak miał nadzieję zobaczyć go na kształtnych wargach zielarki.
- Tak, Auroro - zapamiętał personalia, które podano mu przy początku zlecenia. Odetchnął cicho, z przyjemnością przyjmując wypowiedzianą prośbę. Lubił droczyć się z niektórymi czarownicami, utrzymując teatralny dystans, ale dzisiejsze spotkanie miało nieco inny wymiar - na pewno ułatwi nam to współpracę - oderwał wzrok od jasnych lic, pozwalając, by dziewczyna rzeczywiście oswoiła się z jego obecnością. Skrócił jednak dystans i dopiero wtedy wrócił uwagą do czarownicy.
- Byłbym skłonny kontemplować urocze lica panny Aurory dłużej - drgnął, ciemne brwi uniosły się wyżej, wyraźniej wskazując, że zauważył umykające spojrzenie i róż policzków, który zakwitł w odpowiedzi na jego słowa. A może na obecność? Nieważne. Było w tym coś urokliwego, coś, co kazało mu zwolnić zwyczajowe zapędy. Nie tylko z uwagi na bardziej profesjonalny rodzaj spotkania. Nie chciał jej wystraszyć, a jednak... - ale zgodnie z prośbą podpowiem, że czeka nas dziś co najmniej kilka godzin pracy w terenie - przechylił głowę - jeśli się nie mylę, powinnaś mieć ze sobą listę ze składnikami - spojrzenie na krótką chwile pomknęło za ramię dziewczyny, na ścieżkę niknącą w cieniu wzgórz. Mimowolnie zarejestrował, jak kolor dziewczęcego płaszcza zgrywa się z barwą jesiennej hulanki - tu w okolicy znajdziemy przynajmniej połowę z niej, chociaż niektóre miejsca będą nieoczywiste, dla ich lokalizacji - wyliczał, skupiając się już na bardziej profesjonalnej stronie spotkanie. Gdy chodziło o pracę, dawał sobie i innym wgląd w nieco inną stronę charakteru. Pasjonata, który poświęcił wiele lat, by doskonalić swoją wiedzę, z naciskiem na ich praktyczną formę doświadczenia. A kim właściwie była Aurora? Co kryło się za parą jasnych oczu? - Chodźmy - wskazał gestem ścieżkę, czekając aż jasnowłosa ruszy i dopiero wtedy zrównując z nią krok - Nie pracujesz zbyt często w okolicy? - zapytał, pomijając już pierwsze grzeczności. Sam, od prawie pół roku, na nowo domowił się w Anglii, ale w krótkim zdaniu chował i dodatkową treść, badając, czy chociaż przypadkowo spotkał się gdzieś z czarownicą. Jeśli chodziło o branżę ingrediencyjną, prędzej czy później, poznawało się większość jego przedstawicieli. A był pewien, że tak śliczne oblicze zapadłoby mu w pamięć bardzo dokładnie.
Od czasu do czasu, spoglądał na jasnooką towarzyszkę, jednocześnie wyznaczając kierunek równych kroków, przez szumiącą od opadłych liści ścieżkę. Sama wędrówka w otoczeniu zbierającej się do zimy natury, pozwalała na bardziej klarowne oczyszczenie myśli. I skupienie się na zadaniu. Chociaż, nie tylko.
- Nie mam w zwyczaju być gołosłowny, dlatego… przekona się panna w praktyce o moich zdolnościach - coś na kształt rozbawienia błysnęło w oczach Kaia, chociaż ton sugerował pewność i powagę. Odrobina przemyconej lekkości, tak różnej od cieni chmur, które wisiały nad głowami mieszkańców Anglii, miały wzbudzić choćby iluzję normalności. Clearwater z gracją linoskoczka, do tej pory skutecznie odpychał burzące się problemy, kryjąc je pod maską nieodłącznego uśmiechu. Tak było prościej. Chociaż działało tylko na krótką metę. Kłopoty miały to do siebie, że niezależnie od chęci, odnajdywały sposobność na ujawnienie. Teraz jednak, liczył na uśmiech losu. Tak, jak miał nadzieję zobaczyć go na kształtnych wargach zielarki.
- Tak, Auroro - zapamiętał personalia, które podano mu przy początku zlecenia. Odetchnął cicho, z przyjemnością przyjmując wypowiedzianą prośbę. Lubił droczyć się z niektórymi czarownicami, utrzymując teatralny dystans, ale dzisiejsze spotkanie miało nieco inny wymiar - na pewno ułatwi nam to współpracę - oderwał wzrok od jasnych lic, pozwalając, by dziewczyna rzeczywiście oswoiła się z jego obecnością. Skrócił jednak dystans i dopiero wtedy wrócił uwagą do czarownicy.
- Byłbym skłonny kontemplować urocze lica panny Aurory dłużej - drgnął, ciemne brwi uniosły się wyżej, wyraźniej wskazując, że zauważył umykające spojrzenie i róż policzków, który zakwitł w odpowiedzi na jego słowa. A może na obecność? Nieważne. Było w tym coś urokliwego, coś, co kazało mu zwolnić zwyczajowe zapędy. Nie tylko z uwagi na bardziej profesjonalny rodzaj spotkania. Nie chciał jej wystraszyć, a jednak... - ale zgodnie z prośbą podpowiem, że czeka nas dziś co najmniej kilka godzin pracy w terenie - przechylił głowę - jeśli się nie mylę, powinnaś mieć ze sobą listę ze składnikami - spojrzenie na krótką chwile pomknęło za ramię dziewczyny, na ścieżkę niknącą w cieniu wzgórz. Mimowolnie zarejestrował, jak kolor dziewczęcego płaszcza zgrywa się z barwą jesiennej hulanki - tu w okolicy znajdziemy przynajmniej połowę z niej, chociaż niektóre miejsca będą nieoczywiste, dla ich lokalizacji - wyliczał, skupiając się już na bardziej profesjonalnej stronie spotkanie. Gdy chodziło o pracę, dawał sobie i innym wgląd w nieco inną stronę charakteru. Pasjonata, który poświęcił wiele lat, by doskonalić swoją wiedzę, z naciskiem na ich praktyczną formę doświadczenia. A kim właściwie była Aurora? Co kryło się za parą jasnych oczu? - Chodźmy - wskazał gestem ścieżkę, czekając aż jasnowłosa ruszy i dopiero wtedy zrównując z nią krok - Nie pracujesz zbyt często w okolicy? - zapytał, pomijając już pierwsze grzeczności. Sam, od prawie pół roku, na nowo domowił się w Anglii, ale w krótkim zdaniu chował i dodatkową treść, badając, czy chociaż przypadkowo spotkał się gdzieś z czarownicą. Jeśli chodziło o branżę ingrediencyjną, prędzej czy później, poznawało się większość jego przedstawicieli. A był pewien, że tak śliczne oblicze zapadłoby mu w pamięć bardzo dokładnie.
Od czasu do czasu, spoglądał na jasnooką towarzyszkę, jednocześnie wyznaczając kierunek równych kroków, przez szumiącą od opadłych liści ścieżkę. Sama wędrówka w otoczeniu zbierającej się do zimy natury, pozwalała na bardziej klarowne oczyszczenie myśli. I skupienie się na zadaniu. Chociaż, nie tylko.
Kai Clearwater
Zawód : Łowca ingrediencji, podróżnik
Wiek : 30
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Czemu ty się, zła godzino,
z niepotrzebnym mieszasz lękiem?
z niepotrzebnym mieszasz lękiem?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nie patrzyła na wojnę przez pryzmat zysków, co można było dostrzec, jeśli znało się ją nieco lepiej. Od czasu powrotu z Irlandii ubyło jej nieco na wadze, co starała się zatuszować ubiorem. Za nic w świecie nie chciała martwić swoich rodziców lub co gorsza, wpaść w gorszym stanie na byłego kochanka. A jednak nagle myśli o Aresie uleciały z jej głowy, a lekkim gestem dłoni założyła jasny pukiel za ucho. Szkoda, że nie była w pełni swej krasy… Szkoda, że musiała poznać go w obliczu wojny, gdy brakowało im wielu rzeczy. Że nawet z ogrodem ciężko im było wyżywić siebie, a czasem przecież trzeba było pomóc i tym, którzy mieli gorzej.
Dlatego i w jakimś stopniu dla Aurory ten czas był czasem zarabiania, chociaż przecież na zdrowiu nie powinna budować majątku. A może to były jedynie jej wydumane ideały?
- Nie wiem w jakim celu, miałabym się pod kogoś podszywać przed wykonaniem zlecenia. Gdybym była przebierańcem, najpewniej przyszłabym jedynie po zapłatę, komuś innemu zostawiając wykonanie roboty. - Uśmiechnęła się do niego, wciąż czując się nieco onieśmielona, chociaż starała się tego za bardzo nie okazywać. Powinna być pewna siebie, bo podobno właśnie takie kobiety podobają się mężczyznom. Problem polegał jednak na tym, że czasem, gdy się nie pilnowała, maska odpadała, a wtedy można byłoby uznać, że była fałszywa. A Aurora Sprout nienawidziła kłamców i nie chciała być postrzegana, jako jeden z nich.
Przyglądali się sobie w pewnej ciekawości, a przynajmniej jej się wydawało, że to właśnie się dzieje. Że i on nie spodziewał się takiego towarzystwa. W zasadzie Aurora sama w tym momencie nie miała już pojęcia, czego się spodziewała, oczekując na mężczyznę. Jednak, widząc, czy może bardziej czując, że nie jest bardzo zawiedziony, na jego żart odpowiedziała uśmiechem, tak jakby wiedziała, czego oczekiwał. Pełne wargi rozchyliły się nieznacznie, z westchnieniem, gdy przystał na jej propozycję. Kai nie było imieniem, które spotkała kiedykolwiek wcześniej. Chyba… Coś niespodziewanie zaświtało jej w głowie. Myśl tak zamglona, że wydawała się istnieć, gdzieś na granicy wspomnienia z jakimś niejasnym snem. Jednak czemu miałaby śnić właśnie o nim? Ale o tym za moment, bo mężczyzna przeszedł do rzeczy, skutecznie wyciągając ją z marzycielskiego nastroju.
- Kilka godzin? To dobrze, że wzięłam trochę prowiantu. - Ok, może i nie był to bogaty okres w życiu mieszkańców Doliny, ale nie wyruszyłaby w teren bez kilku kawałków placków upieczonym na piecu. Jeśli będzie chciał, to dla niego też starczy. No i obowiązkowo herbata. Jaka angielka by z niej była, gdyby w jej bagażu nie znajdował się termos z napojem bogów?
- Tak. Tak mam listę. - Powiedziała, sięgając do wewnętrznej kieszeni płaszcza, żeby odnaleźć pergamin i wyciągnąć w jego stronę. - Połowę tutaj… a gdzie znajdziemy drugą połowę? - Dopytała, mając nadzieję, że jeszcze nie zdążyła go zirytować tym, jak dużo pytań mu zadaje. Bo jak zdążył zauważyć, nie pracowała zbyt często w ten sposób. I to nie tylko w okolicy, ale w ogóle.
- To moja pierwsza wyprawa. Do tej pory posiłkowałam się zapasami, które zostały nam z rodzinnej apteki i tym, co zebrałam niedaleko Doliny. Znaczy się… - Rozejrzała się na boki, zmieszana. - Wiem, że wciąż tu jesteśmy, ale mam na myśli… nieco bliżej domu. - Sprostowała swoje myśli, ruszając jednocześnie z nim, wskazaną ścieżką. Gdyby nie okoliczności, można by to było uznać, za całkiem uroczą wyprawę. Ale oni szli do pracy i Aurora powinna skupić się na tym, a nie na uniesieniach i wyobrażeniach. Zwłaszcza że jedna myśl, gdzieś tam z tyłu głowy nie dawała jej spokoju. Nie wytrzymała z nią długo, świadoma wszystkich swoich przywar — jeśli coś zbyt długo siedziało w jej głowie, później wyskakiwało z jej ust w najmniej odpowiednim momencie.
- Przez chwilę… Wybacz rzecz jasna śmiałość, ale przez chwilę wydawało mi się, że cię kojarzę. Jeszcze ze szkoły.. Byłeś może w Gryffindorze? - Krótką chwilę poświęciła, żeby przyjrzeć się jego twarzy, jakby doszukując się oznak nieprawdy. Zaraz jednak spojrzała pod stopy, gdzie szeleściły opadłe liście. Zatrzymała się na moment, żeby podnieść jeden z nich. Piękny był; złoto-czerwony. Zupełnie jak barwy hogwardzkiego domu.
Dlatego i w jakimś stopniu dla Aurory ten czas był czasem zarabiania, chociaż przecież na zdrowiu nie powinna budować majątku. A może to były jedynie jej wydumane ideały?
- Nie wiem w jakim celu, miałabym się pod kogoś podszywać przed wykonaniem zlecenia. Gdybym była przebierańcem, najpewniej przyszłabym jedynie po zapłatę, komuś innemu zostawiając wykonanie roboty. - Uśmiechnęła się do niego, wciąż czując się nieco onieśmielona, chociaż starała się tego za bardzo nie okazywać. Powinna być pewna siebie, bo podobno właśnie takie kobiety podobają się mężczyznom. Problem polegał jednak na tym, że czasem, gdy się nie pilnowała, maska odpadała, a wtedy można byłoby uznać, że była fałszywa. A Aurora Sprout nienawidziła kłamców i nie chciała być postrzegana, jako jeden z nich.
Przyglądali się sobie w pewnej ciekawości, a przynajmniej jej się wydawało, że to właśnie się dzieje. Że i on nie spodziewał się takiego towarzystwa. W zasadzie Aurora sama w tym momencie nie miała już pojęcia, czego się spodziewała, oczekując na mężczyznę. Jednak, widząc, czy może bardziej czując, że nie jest bardzo zawiedziony, na jego żart odpowiedziała uśmiechem, tak jakby wiedziała, czego oczekiwał. Pełne wargi rozchyliły się nieznacznie, z westchnieniem, gdy przystał na jej propozycję. Kai nie było imieniem, które spotkała kiedykolwiek wcześniej. Chyba… Coś niespodziewanie zaświtało jej w głowie. Myśl tak zamglona, że wydawała się istnieć, gdzieś na granicy wspomnienia z jakimś niejasnym snem. Jednak czemu miałaby śnić właśnie o nim? Ale o tym za moment, bo mężczyzna przeszedł do rzeczy, skutecznie wyciągając ją z marzycielskiego nastroju.
- Kilka godzin? To dobrze, że wzięłam trochę prowiantu. - Ok, może i nie był to bogaty okres w życiu mieszkańców Doliny, ale nie wyruszyłaby w teren bez kilku kawałków placków upieczonym na piecu. Jeśli będzie chciał, to dla niego też starczy. No i obowiązkowo herbata. Jaka angielka by z niej była, gdyby w jej bagażu nie znajdował się termos z napojem bogów?
- Tak. Tak mam listę. - Powiedziała, sięgając do wewnętrznej kieszeni płaszcza, żeby odnaleźć pergamin i wyciągnąć w jego stronę. - Połowę tutaj… a gdzie znajdziemy drugą połowę? - Dopytała, mając nadzieję, że jeszcze nie zdążyła go zirytować tym, jak dużo pytań mu zadaje. Bo jak zdążył zauważyć, nie pracowała zbyt często w ten sposób. I to nie tylko w okolicy, ale w ogóle.
- To moja pierwsza wyprawa. Do tej pory posiłkowałam się zapasami, które zostały nam z rodzinnej apteki i tym, co zebrałam niedaleko Doliny. Znaczy się… - Rozejrzała się na boki, zmieszana. - Wiem, że wciąż tu jesteśmy, ale mam na myśli… nieco bliżej domu. - Sprostowała swoje myśli, ruszając jednocześnie z nim, wskazaną ścieżką. Gdyby nie okoliczności, można by to było uznać, za całkiem uroczą wyprawę. Ale oni szli do pracy i Aurora powinna skupić się na tym, a nie na uniesieniach i wyobrażeniach. Zwłaszcza że jedna myśl, gdzieś tam z tyłu głowy nie dawała jej spokoju. Nie wytrzymała z nią długo, świadoma wszystkich swoich przywar — jeśli coś zbyt długo siedziało w jej głowie, później wyskakiwało z jej ust w najmniej odpowiednim momencie.
- Przez chwilę… Wybacz rzecz jasna śmiałość, ale przez chwilę wydawało mi się, że cię kojarzę. Jeszcze ze szkoły.. Byłeś może w Gryffindorze? - Krótką chwilę poświęciła, żeby przyjrzeć się jego twarzy, jakby doszukując się oznak nieprawdy. Zaraz jednak spojrzała pod stopy, gdzie szeleściły opadłe liście. Zatrzymała się na moment, żeby podnieść jeden z nich. Piękny był; złoto-czerwony. Zupełnie jak barwy hogwardzkiego domu.
Aurora Sprout
Zawód : Uzdrowiciel
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
And if you don't like me, as I do you;
I understand.
Because who would really choose a daisy,
in a field of roses?
I understand.
Because who would really choose a daisy,
in a field of roses?
OPCM : 6
UROKI : 0
ALCHEMIA : 19 +3
UZDRAWIANIE : 10 +5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Tereny wokół Doliny Godryka
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Somerset :: Dolina Godryka