Wydarzenia


Ekipa forum
Lynmouth
AutorWiadomość
Lynmouth [odnośnik]17.02.21 0:10
First topic message reminder :

Lynmouth

Lynmouth to wioska w hrabstwie Devon w Anglii. Wioska leży u zbiegu rzek West Lyn i East Lyn. Na wschód od wsi znajduje się półwysep Foreland Point - najdalej na północ wysunięty przylądek na wybrzeżu Devon i Exmoor. Wybrzeże klifowe wznosi się w najwyższym punkcie na 89 metrów. W 1952 wioskę dotknęła powódź, nieliczni mugole zamieszkujący wioskę uważają, że odpowiedzialna jest za to burza której towarzyszyła ulewa - prawdą jest że te miały miejsce tego dnia, jednak finalnie całość wydarzenia spowodowana była źle rzuconym rzuconym zaklęciem w którego wyniku zginęły 34 osoby. Co roku w nocy z 15 na 16 sierpnia mieszkańcy zbierają się, by w ognisku złożyć dary dla pogody, chcąc ułaskawić ją i prosić, by więcej nie doświadczyła ich w taki sposób. Przeważająca część czarodziejów odnajduje w dorocznych spotkaniach przestrogę, by nie eksperymentować z zaklęciami, nie posiadając ku temu odpowiednich predyspozycji. W połowie roku 1957 mugole zostali przesiedleni do znajdujących się niedaleko wiosek. A Lynmouth stało się całkowicie czarodziejską wioską.
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Lynmouth - Page 8 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Lynmouth [odnośnik]13.06.24 22:02
To powinno być niekomfortowe i krępujące, ale nie było. Nie z powodu skąpego odzienia, nie z powodu gęsiej skórki wywołanej potwornym zimnem katującym go tak jak kubeł zimnej wody w Tower. Oboje wiedzieli, że to się wydarzy, po prostu zabrze ją do domu, i tak się tam wybierał. Nie spodziewał się, że tak szybko, nie sądził, że chwile sam na sam, które mógł skraść będą wypełnione ciszą i goryczą. Jeszcze mieli trochę czasu, niebo powoli szarzało, ale jeszcze nie jaśniało od wschodzącego słońca. Był środek nocy, albo głęboki, bardzo wczesny poranek wciąż zamknięty w cieniu przed świtem. Nie odzywał się, nie miał zbyt wiele do powiedzenia — nic na swój usprawiedliwienie, nic do dyskusji. Nie chciał walczyć, był pogodzony z tym, co się stało. Był zmęczony — mijała doba odkąd wstał, zapowiadając kolejną sekwencję godzin wypełnionych ciężką pracą. W brzuchu burczało mu od dawna, ale ściśnięty żołądek odmawiał jedzenia, pił więc wcześniej, a teraz trzeźwiejąc żałował; czuł się wyzuty i wypluty, nie chciało mu się myśleć, nie chciało mu się rozmawiać. Umykał przed miejscami zatłoczonymi i obserwowanymi, by nie wpakować się w policyjny patrol. Do pracy się zwykle deportował, ale nie miał pewności, że kiedy zrobią to oboje, trafią w jedno miejsce, dosłownie w to samo — nie chciał ryzykować, nie chciał zostawiać jej ani na moment, bojąc podświadomie, że po drodze gdzieś się zgubi — ta myśl była paraliżująca, nie tylko przez wzgląd na jej brata. Bał się, że coś jej się przytrafi, bał się, że stanie jej się krzywda. Teleportacja nie była najlepszym pomysłem w tym stanie, ani dla niego ani dla niej. Stara, wysłużona miotła okazała się największym sprzymierzeńcem, nie była nim jednak pogoda; wiatr siekł policzki, kąsał je bezlitośnie; targał włosy. Wilgoć sprawiała, że wydawały się mokre choć nie padał deszcz. Nadeszła jesień, wieczory i noce były chłodne; trzaskały zimnem ciało. Był przyzwyczajony, ale czuł chłód na piersi — szczęśliwie pozwalał mu zapomnieć o tym, co czuł głębiej. Kiedy nagle się odezwała, próbując go zatrzymać, odruchowo zwolnił — proste komunikaty działy najlepiej, nie zastanawiał się po co i dlaczego, nim rzeczywiście to przemyślał, zniżył lot i zatrzymał się na ziemi, dopiero n twardym gruncie zastanawiając się nad czym tak spanikowała. Zacisnąwszy palce mocno na trzonie miotły oparł stopy na ziemi.
— To? Co? — spytał bez zrozumienia, powoli spoglądając na nią z jedną uniesioną brwią. Nie był świadom tego, że pył wciąż skrzył się na całym jego ciele; włosach, rzęsach, twarzy. A nawet gdyby był — było mu absolutnie wszystko jedno. Było mu wszystko jedno w tej chwili, co pomyśli jej brat, jej rodzina o nim — to minie za jakiś czas, zacznie się przejmować. Nie przejmował teraz. Odbębniał obowiązek z bezsensu, poczucia obowiązku. Musiał iść do pracy, robił to już machinalnie. Zszedł z miotły niechętnie, nie miał ochoty na domysły. Spojrzał po sobie, spięta kurtka wciąż słabo chroniła go przed chłodem wdzierającym się przez dekolt. — Mam się umyć? — spytał pooli, trochę nieprzytomnie. Pokiwał głową, nie czekając na odpowiedź, dotarło o niego, że wyglądał jak gówno. Miotłę upuścił na ziemię, zamaszystym, nerwowym ruchem zdjął kurtkę i ją tez rzucił, idąc w stronę rzeki.



ay, Romale, ay, Chavale
Djelem, djelem, lungone dromensa
maladilem baxtale Romensa
James Doe
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Duchy świata, cyganie,
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.

OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 35
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
 little unsteady
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t9296-james-doe https://www.morsmordre.net/t9307-leonora https://www.morsmordre.net/t12378-jimmy-doe#381080 https://www.morsmordre.net/f153-city-of-london-chancery-lane-13-21 https://www.morsmordre.net/t9776-skrytka-bankowa-nr-404 https://www.morsmordre.net/t9322-james-doe
Re: Lynmouth [odnośnik]14.06.24 9:48
Wisiałam gdzieś w marazmie, pomiędzy tym co powinnam powiedzieć i przemilczeć. Na miejscu, które znałam, miejscu ktore było dla mnie bezpieczne, znajome. Było i teraz. Bo nie przestałam mu ufać i wierzyć. Ale nie mogłam potaknąć i milczeć, nawet jeśli to naprawdę miał być koniec. Obejmowałam go w pasie, mimowolnie łapczywie chłonąc bliskość w niej poszukując spokoju, jednocześnie odrobinę się za to nienawidząc, bo teraz rozumiałam już wszystko. Wydawał się zmęczony, a ja mimowolnie chciałam tego odjąć. Pomóc. Ale dziś nie szło mi to za dobrze. Fatalnie - byłoby chyba bardziej odpowiednim słowem. Więc milczałam, opierając czoło o jego plecy, dokonując rachunku sumienia w milczeniu przemierzając drogę. Poprawiłam rękę, by nieokreślonym geście objąć jego jednostkę, kiedy kiedy padły pytania.
- Pył, alkohol. - wymieniłam odpowiadając na zadane pytanie łapiąc znajome spojrzenie. Ale brody nie miałam wysoko. Była nisko, głos był cichy, niemal urywany, jakbym nie mówiła od tygodni. Potaknęłam krótko głową, spoglądając w bok zaplatając dłonie przed sobą. Zaciskając palce jednej dłoni na drugiej, by zaraz wyłamwyać sobie palce, zagryzając wargi. Patrzyłam na ziemię, na niej kątem oka dostrzegając opadający materiał kurtki. Nie uniosłam tęczówek. Milczałam dalej kiedy mnie wyminął ruszając w przeciwnym kierunku zbierając miotłę i kurtkę którą zostawił, nim obróciłam się ruszając bliżej brzegu, na chwilę zawieszając spojrzenie na umykającej sylwetce. Biorąc w płuca wdech. Byłam zmęczona i zraniona, nie byłam pewna co powstrzymuje moje łzy. Powinny lecieć, a może wypłakałam już większość.
Usiadłam blisko brzegu, tak żeby w szarej końcówce nocy było mnie widać, chociaż w moich barwach chyba i tak wybijałam się dostatecznie. Usiadłam plecami do brzegu odkładając obok i te miotłe i te kurtkę, ściągając też torbę. Wciągając różdżkę, którą przez chwilę trzymałam w dłoniach zastanawiając się co dalej. Sięgnęłabym po książkę, ale czytanie nie szło mi wybitnie więc odpuściłam odchylając głowę żeby spojrzeć w niebo nad nami. Też chyba powinnam - się umyć, ale nie ruszyłam się z zajętego miejsca nasłuchując dźwięku rozchodzącej się wody, przymykając powieki. Pewnie każdy z nas chyba inaczej to sobie wyobrażał. Zastygłam tak, zmuszając się by jeszcze raz się z tym zmierzyć, każdą z emocji którą niosłam właśnie w sobie. Mimowolnie żałują odrobinę, że nie usiadłam przy drzewie o które mogłabym się oprzeć.
- Usiądź, dobrze? - tym razem poprosiłam, kiedy znalazł się obok, nie zmieniając za bardzo pozy, wyczułam ruch obok. Nie powinnam zamykać oczu w środku lasu, ale to nie szmalcowcniy stanowili teraz moją największą zgryzotę. - Mam cały monolog - przyznałam po chwili, przesuwając palcami po różdżce. - o tym za co mogę wziąć winę i za co nie przeproszę o iluzjach, kopach, o tym wszystkim. - przyznałam otwarcie. Miałam, byłam gotowa by wygłosić tyradę już teraz. Westchęłam rozchylając tęczówki żeby spojrzeć na niebo. - Waham się - przyznałam zgodnie z prawdą. - bo mam wrażenie jakbym stąpała po lodzie bojąc się, że jeden zły krok wciągnie nas pod powierzchnię. Że cały wieczór tylko takie stawiam. - broda zadrżała mi lekko. Wzięłam wdech zaciskając wargi mocniej. Potem jeszcze jeden. Następny. - Co czujesz? - zapytałam, nie spoglądając ku niemu. Co - a nie jak, na jak mógł odpowiedzieć “dobrze”, chociaż wiedziałam, że tak nie było. Wtedy pękłoby mi serce raz jeszcze, bo tyle byłoby z nas i tych całych naszych konserw, więc jak tchórz zadałam inne. Bezpieczne.


she was life itself. wild and free. wonderfully chaotic.
a perfectly put together mess.
Neala Weasley
Neala Weasley
Zawód : asystentka uzdrowiciela, pomocnica w Sanatorium
Wiek : 17!!!
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
your mind
is playing
tricks on you,
my dear
OPCM : 10 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 15 +6
TRANSMUTACJA : 7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
felix felicis
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t4071-neala-weasley https://www.morsmordre.net/t4260-victoria-sowa-brena-ale-tez-moja#87876 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f171-ottery-st-catchpole https://www.morsmordre.net/t9744-skrytka-bankowa-nr-1054#295656 https://www.morsmordre.net/t4240-neala-weasley#86909
Re: Lynmouth [odnośnik]14.06.24 11:11
Ta operacja wymagała od niego dużo więcej niż mógłby zakładać, z wina był przecież cały, ledwie zdjął z siebie koszulę, kiedy Eve im przeszkodziła w rozmowie. Nie planował tego wcześniej, bo gdyby było inaczej umyłby się w domu, ale poinstruowany zrobił to, co jak sądził należało — wiedziała przecież lepiej, w milczeniu i bez słowa się rozebrał — buty, skarpety, spodnie. Śmierdział alkoholem, włosy miał brudne i lepkie, całkiem posklejane. Powinien sprawdzić zejście w rzekę nim się do niej wpakował, ale tego nie zrobił, nie martwiąc się mułowatym podłożem, które niemalże od razu w zaroślach przez które się przedzierał wciągnęło go po kolana i utrudniło poruszanie. Przeszedł przez krzaki, wysoki tatarak i kołyszące trawy od razu z bólem przyjmując paraliżujący chłód płynącej wody. Ale to właśnie on pozwolił mu się na sobie skupić, odciągając jego myśli od wszystkiego innego, od zdarzeń tego dnia, od problemów, które go dręczyły. Wstrząsnął nim dreszcz, kiedy się zanurzył po szyję, a potem rękami ochlapał twarz, ostatecznie zanurzając też głowę. Mył się szybko, tak szybko jak tylko można było, ścierając dłońmi z siebie grzechy minionej nocy. Alkohol, pył, pot. Bez mydła ciężko było z siebie zetrzeć słodycz alkoholu, drapał więc palcami i paznokciami, ścierając tylko tyle, ile był w stanie. Trzęsąc się jak osika wyszedł z wody, potykając się po drodze, gdy muł przytrzymał go za kostki, obcierając nogi i ręce i przedostał się z powrotem na brzeg. Zęby dzwoniły mu o siebie, kiedy pociągnął spodnie i częściowo je też zamoczył, tylko na wysokości pasa, gdzie były sztywne od zaschniętego wina z cukrem. Mógł to zrobić zanim wszedł do wody, nie pomyślał o tym, że teraz było mu zimno, szczególnie gdy wiatr zawiał. Przeczesał dłonie palcami, starał się sprężać, nie spowalniać ich za bardzo. Chciała być już w domu, wiedział przecież. Widział to już wtedy, gdy oznajmiła, że potrzebuje samotności. Nie odzywał się więc, zajmując własnymi rzeczami na wypadek, gdyby ktoś wyszedł im w Ottery naprzeciw — o tym też nie pomyślał, zakładając, że od razu skierowałby swoje kroki do stajni, gdzie zająłby się tym, co robił każdego dnia.
— Powinniśmy lecieć — przypomniał jej, kiedy naciągał szelki, przystając nad nią z butami w rękach. Woda kapała jej na ramię przez chwilę, wahał się. Noc była szara, chłodna. Miał gęsią skórkę, był jeszcze mokry, ale bał się skierować na siebie różdżkę w tym stanie. Nie zajął miejsca obok niej, rzucił przed siebie tylko buty, zwlekając z ich założeniem, póki miał mokre nogi; odciski to ostatnie czego dziś potrzebował. Odniósł wrażenie, że potrzebowała tego czasu, dlatego jej więcej już nie poganiał, stojąc w miejscu nieruchomo, nie zaburzając swoją obecnością otaczającej ich ciszy. Słuchał jej wstępu, nie wiedząc do czego zmierzała. Wcale nie chciał przeprowadzać z nią tej rozmowy, nie chciał się bronić, ani tłumaczyć. Nie zrobił tego w ogrodzie, nie widział potrzeby robić tego też teraz. Gdyby miał wróżkowi pył jeszcze wszystko wyglądałoby inaczej, ale nie miał. Spojrzał sobie pod nogi, na kurtkę, która przed nim leżała, ale jeśli mieli tu zostać i czekać, mógł obeschnąć zanim ją założy, ziębiłaby go reszt drogi. Wsunął dłonie do kieszeni spodni, mokrych na tyłku i powoli uniósł brwi.
— Nic — odpowiedział beznamiętnie. To jak pękł w ogrodzie przed samym sobą oczyściło go z ze wszystkiego, był gotów wznieść mury wokół siebie, ale nie mam na razie na to siły, nie miał chęci i motywacji do budowania czegokolwiek, nawet barier. Kąpiel pozwoliła mu przestać myśleć, wokół była więc już tylko bezpieczna pustka i obojętność.



ay, Romale, ay, Chavale
Djelem, djelem, lungone dromensa
maladilem baxtale Romensa
James Doe
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Duchy świata, cyganie,
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.

OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 35
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
 little unsteady
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t9296-james-doe https://www.morsmordre.net/t9307-leonora https://www.morsmordre.net/t12378-jimmy-doe#381080 https://www.morsmordre.net/f153-city-of-london-chancery-lane-13-21 https://www.morsmordre.net/t9776-skrytka-bankowa-nr-404 https://www.morsmordre.net/t9322-james-doe
Re: Lynmouth [odnośnik]14.06.24 12:43
Z jakiejś abstrakcyjnej przyczyny spodziewałam się chyba w tej kwesti - tego mycia - oporu. Ale nie spotkałam oporu. Ruszyłam chwilę później, i zanim ściągnął coś więcej niż krótkę odwróciłam się plecami do rzeki, zasiadając na zimnej, ciągnącej ziemi. Milcząco spoglądając w niebo nad nami. Nie miałam pojęcia, która mogła być godzina, ale wiedziałam że i tak będę musiała się tłumaczyć. Miałam zostać na noc u Belli, nie wracać z Jimem i to była pierwsza moja przewina. Nie jedyna, ale liczyłam że Kerstin nie wprowadzi nas w kłopoty, to był błąd, mój, Marcela, Jima. Jeden z tych którego nie popełnimy więcej a ona wydawał się miła.
Wzruszyłam niemarawo ramionami kiedy powiedział, że powinniśmy polecieć. Powinniśmy dzieś wiele rzeczy, wielu nie powinniśmy i robiliśmy jakoś cały wieczór na odwrót. Całą noc potem też wzbijając się na chwilę do góry, by potem grzmotnąć o ziemie boleśnie. Podskórnie przeczuwałam, że będą tego wszystkiego konsewkecje, chociaż nawet nie spodziewałam się jak wielkie. Nie usiadł obok, ale nie zaparł się też by lecieć, rzucając buty przed siebie. Wzięłam wdech w płuca. Drżące powietrze obiło się w środku w końcu się odezwałam. Zaskoczona przekręciłam głowę, spoglądając na niego z żałością, zaskoczeniem i smutkiem.
- Nic? - powtórzyłam w głuchym, niemym pytaniu. Zamrugałam kilka razy probując odgonić z oczu łzy. Myliłam się. Nic było gorsze od dobrze. Pokręciłam przecząco głową zaciskając usta, marszcząc brwi. Odwracając spojrzenie, mnąc na wargach bzdury. - Nic?! - zapytałam wracając do niego wzrokiem, czując jak głos drży mi mocniej. Tęczówki ogniskując na jego twarzy, żeby nie patrzeć w miejsca które nie powinnam patrzeć. Dobrze, świetnie. - Nic. Świetnie. - zgodziłam się potakując głową, unosząc brodę. Podnosząc się energicznie. Nie chciałam robić tego w ten sposób, chciałam rozsądniej, usiąść i porozmawiać. Zapytać, co go boli, co dręczy, wysłuchać, być po prostu, ale to były bzdury wierutne. Jedno słowo i całkowicie bzdurne. Podniosłam się gwałtownie. Zakręciło mi się w głowie bo za szybko to zrobiłam. Wzięłam wdech, jeden, drugi, trzeci. Potem złapałam za miotłę i za torbę i ruszyłam. Przed siebie. Trobę zawieszając na ramieniu, przekładając przez głowę. Miotłę trzymając w zaciśniętej ręce. Dobrze. Nic to nic. Niech będzie. Brednie nieprawdziwe. Nie wierzyłam w to, że nie czuł czegkolwiek. Spochmurniałam, czując rozpierającą się żałość w środku. Za mną powiewały tylko moje włosy, szłam po prostu, przed siebie, omijając to co pojawiło się na drodze nie mając pojęcia w ogóle dokąd idę, ani po co. Do przodu, tyle musiało mi wystarczyć. Bo do domu nie bardzo wiedziałam w którą stronę. Szłam w tą w którą leciliśmy wcześniej licząc, że tak jakoś dojdę. Próbując chyba się oddalić nim wybuchnę. Ubodło mnie to. Jedno słowo. Zraniło też. Nic, nic jednak było najgorsze. Odsuwające, lekcewżące, nonszalanckie prawie. Poprawiłam różdżkę w prawej dłoni. Wiedziałam, że nie powinnam, wchodzić gdzieś sama, ale ta jego nicość wytrąciła mnie z równowagi. Byłam zła i wściekła. Znowu. Tyle było ze mnie i spokojnej rozmowy. Powinnam się chyba samej siebie spodziewać, a jednak za każdym razem zaskakiwałam siebie ponownie.


she was life itself. wild and free. wonderfully chaotic.
a perfectly put together mess.
Neala Weasley
Neala Weasley
Zawód : asystentka uzdrowiciela, pomocnica w Sanatorium
Wiek : 17!!!
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
your mind
is playing
tricks on you,
my dear
OPCM : 10 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 15 +6
TRANSMUTACJA : 7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
felix felicis
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t4071-neala-weasley https://www.morsmordre.net/t4260-victoria-sowa-brena-ale-tez-moja#87876 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f171-ottery-st-catchpole https://www.morsmordre.net/t9744-skrytka-bankowa-nr-1054#295656 https://www.morsmordre.net/t4240-neala-weasley#86909
Re: Lynmouth [odnośnik]14.06.24 14:34
Wydawało mu się przez ułamek sekundy, że doszli do porozumienia, choć powtórzyła jego odpowiedź kilkukrotnie, jakby musiała się upewnić, że właśnie to chciał odpowiedzieć, ale ani razu nie potwierdził i nie zaprzeczył, nie widząc sensu w ciągłym powtarzaniu tego samego. Nic nie czuł, nic nie chciał czuć. Dołującego smutku, poczucia bezsensu i rozpaczy, która towarzyszyła mu cały dzień, która zalała go tuż po tym, jak zeszło z niego euforyczne działanie pyłu. Po co? Czemu to miło służyć? Pogodził się z tym już, z tym, że wszystko było jakie było, że patrzyła na niego w ten sposób. Nawet teraz dostrzegał w jej twarzy ból i rozczarowanie. Spojrzał na nią tylko powoli ze zmęczeniem ale i ostrożnością. Nie dosłyszała? Trudno. Odwrócił wzrok, bo po co miał przeglądać się w jej niebieskich oczach? Ale ona chyba nie dowierzała, upewniała się jakby było w tym coś nieodpowiedniego — dla niego było to istne błogosławieństwo na równi z ciszą, która zaraz między nimi wybrzmiała na chwilę tylko, za którą był wdzięczny. Podniosła się raz dwa, szybciej niż myślał, więc westchnął i schylił się po kurtkę i buty. Kobiety były takie niezdecydowane. Nie wiedział dlaczego wybrała tę drogę, ani dlaczego zamierzała iść z miotłą w dłoni zamiast na nią wsiąść z nim i lecieć, ale nie miał siły o to pytać a tym bardziej nie chciał się o to kłócić. Jeśli potrzebowała spaceru, to też dobrze. Szedł więc za nią na boso, bo nie dała mu szansy i czasu a to, by jednak buty założyć, gdy nagle zmieniła zdanie. Trzymał się kilka kroków z tyłu, wystarczająco by mieć ją na oku tak, by nie zgubiła się po drodze w lesie, nie na tyle by słyszeć jej myśli, piszczącą wewnątrz niej złość. Gazie trzaskały pod nim, chyba powinien założyć buty, ale każda chwila zwłoki sprawi, że zgubi się, nie wyglądała jakby planowała postój. Zdeterminowana szła do przodu chyba wiedząc, dokąd zmierza. I właściwie dokądkolwiek szła, podążał za nią.



ay, Romale, ay, Chavale
Djelem, djelem, lungone dromensa
maladilem baxtale Romensa
James Doe
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Duchy świata, cyganie,
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.

OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 35
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
 little unsteady
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t9296-james-doe https://www.morsmordre.net/t9307-leonora https://www.morsmordre.net/t12378-jimmy-doe#381080 https://www.morsmordre.net/f153-city-of-london-chancery-lane-13-21 https://www.morsmordre.net/t9776-skrytka-bankowa-nr-404 https://www.morsmordre.net/t9322-james-doe
Re: Lynmouth [odnośnik]14.06.24 17:51
Szłam, niemal biegnąc, szybko czując jak serce obija mi się załośnie. Jak oczy szklą w złości. Łapiąc oddech. Myśląc, milcząc, idąc po prostu przed siebie wyznaczonym jako tako torem. Pozwalając by głowa ułożyła to sobie. A kiedy to zrobiła zaczęłam zwalniać, bardziej i bardziej aż w końcu zatrzymałam się całkowicie. Biorąc rozzłoszczone wdechy w płuca, plecy trzymając spięte, proste. Jeszcze walcząc sama ze sobą, jeszcze zastanawiając się jaką obrać drogę. Idź do przodu - namawiałam się dalej. Zostaw to wszystko jak jest. Nie chce cie ani słuchać, ani rozmawiać. Nic nie powiedział na te kroki złe, nic na whanie moje własne. Milcz po prostu ten jeden raz. Raz zostaw rzeczy jak są nie pogarszaj ich mocniej byciem sobą. Raz daj im być. Ale wiedziałam, że nie mogłam. Nie chciałam? Nie umiałam chyba po prostu, bo zależało mi na nim zbyt mocno. I kiedy szłam w tej ciszy, opadła tamta złość, tamta ale rodziła się obawa. Troska też. Strach. W końcu wzięłam wdech, przymykając oczy, przegrywając z tym żeby iść. Serce wołało by coś zrobić.
- Gdzie jesteś? - zapytałam łapiąc oddech, opuszczając ramiona po bokach ciała nie odwracając na niego załzawionych oczu, nie puszczając ani różdżki ani miotły. - Dzisiaj prawie cię nie widzę. Pojawia się ten koleś. - odwróciłam się, machnęłam ręką zataczając nią na jego sylwetce. - Bu-hu jestem super gościem. Każdy na mnie czeka. Nic nie czuję, nic mnie nie dotknie, nic się nie złoszczę. - ironizowałam, teatralnie udając że trzymam ręce w kieszeniach, wyrzucając trochę biodra do przodu. - Bzdury wierutne. - podsumowałam z prychnięciem pod nosem. - Nie da się nic nie czuć. Nie da, rozumiesz? Emocje i uczucia to to co czyni z ciebie człowieka. I to co robisz, to nie nie czucie. I to może zadziała, na kogoś kto cię nie zna. Ale ja spędziłam godziny na rozmach z tobą. Kolejne na wspólnym śmiechu, płaczu i milczeniu, na wyrzucaniu z siebie niepewności i bolączek, na warczeniu, krzyczeniu i łataniu - głównie twojego nosa. Więc wiem, James. Wiem że czujesz i że czuć umiesz i nie wierzę że po tym wszystkim co działo się dzisiaj czujesz nic. - nabrałam drżący oddech w płuca. To uczucie stania na środku zamarzniętego jeziora nie mijało. Może nie miało już minąć w ogóle. Ale wiedziałam jedno, że stojąc na powoli pękającym lodzie nie podejmowanie żadnych działań to była głupia opcja. Bo miałam świadomość, że pęknie w końcu a ja stojąc na środku nie próbując nawet, wpadnę do wody na pewno. Tylko działanie mogło przynieść skutki. Gorsze czy lepsze? Co do tego nie miałam żadnej pewności. - Przepraszam, że nie było mnie obok, kiedy potrzebowałaś. Przepraszam, że nie przyszłam ze świeższym powietrzem. Ale teraz jestem. Już jestem. Znalazłam się ponownie, bo mnie też nie było chwilę wcześniej. Więc pytam - gdzie posiałeś mojego przyjaciela? Gdzie on jest? - zapytałam rozszerzając w zdumionej żałości oczy. Zacisnęłam i wydęłam usta. Uniosłam brodę, mrużąc oczy. Tylko momentami przebijał się mężczyzna, którego znałam, przez resztę czasu spoglądałam na niezrozumiany ciąg i słów i czynów. Słowa mnie przerażały. Myśl, o tym co mówił o tym jak jakiś specyfik wyciąga go z dna ubodła i przeraziła. W końcu rozejrzałam się wokół dostrzegając powalone drzewo. Ruszyłam w jego kierunku, tego drzewa - nie Jamesa. Siadając na nim z gniewną manierą.
- Zaczekam tu. - orzekłam tęczówki lokując na powrót na Jamesie. Jeśli więcej mnie nie chciał znosić, słuchać ze mną przebywać, to nie załatwi tego bzdurnym milczeniem. Będzie musiał mi to wyraźnie i głośno powiedzieć.


she was life itself. wild and free. wonderfully chaotic.
a perfectly put together mess.
Neala Weasley
Neala Weasley
Zawód : asystentka uzdrowiciela, pomocnica w Sanatorium
Wiek : 17!!!
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
your mind
is playing
tricks on you,
my dear
OPCM : 10 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 15 +6
TRANSMUTACJA : 7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
felix felicis
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t4071-neala-weasley https://www.morsmordre.net/t4260-victoria-sowa-brena-ale-tez-moja#87876 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f171-ottery-st-catchpole https://www.morsmordre.net/t9744-skrytka-bankowa-nr-1054#295656 https://www.morsmordre.net/t4240-neala-weasley#86909
Re: Lynmouth [odnośnik]15.06.24 0:19
Uniósł wzrok na nią, gdy spytała, gdzie był.
— Z tyłu — odparł od razu, automatycznie, głosem markotnym, monotonnym. Nie słyszała go jak za nią szedł? Nie słyszała, że jej nie zostawił? Jak mógłby to zrobić, szli w jednym kierunku, szli do tego samego celu. Szli razem, nie chciał jej puścić samej, by nie salą jej się krzywda. Gdzie był? Nie dotarł do nago sens jej słów, myślenie miał spowolnione, działał mechanicznie, nieszczególnie zastanawiając się nad czymkolwiek — nie miał ochoty na rozmowy, nie miał ochoty na nic. Ale zmarszczył brwi i zatrzymał się tuż przed nią, kiedy obróciła się i nazwała go kolesiem. Kolesiem. Brzmiało to w jej ustach tak obco, tak pogardliwie i lekceważąco, ale czy powinien spodziewać się czegoś innego? Odkąd tylko się dziś spotkali traktowała go w ten sposób. Jak zło konieczne, jak idiotę i durnia. Nie był super gościem. Nie uważał nigdy, by wszyscy na niego czekali, mało kto to tak naprawdę robił odkąd tylko pamiętał — źle pojęła sens jego dzisiejszych słów, nie dotarło do niej to, co próbował jej przez to powiedzieć, ale łatwo wyciągała wnioski, a on nie zdążył wyprowadzić jej z błędu. teraz też tego nie robił. Drwiła z niego, parodiowała go, jak komediantka na scenie przytaczając go jako nieśmieszny, żałosny żart. Tak go widziała? Jak pozera? Nie miał ochoty o tym myśleć, nie miał ochoty się nad tym zastanawiać, ale jej poza go ubodła. Jak wszystko co dziś robiła, co dziś do niego mówiła. Patrzył na nią cały czas, wpierw z obojętnością, która w końcu przerodziła się słabo wyraźny smutek i żal. Jeśli wiedziała, że czuł, jeśli wiedziała lepiej od niego, co mu było, co z nim było — co chciała właściwie usłyszeć? Czekała aż się przyzna, aż powie jej to wszystko, ale sama nie robiła nic, by mu to ułatwić, karząc go za swój zły nastrój. uciekał od tego, był zły — dokładała mu dziś zmartwień, nieświadomie sprawiając, że jej sprawy i to, co czyniła było dla niego ważniejsze niż wszystko inne, a sprawy między nimi rzutowały na jego własny humor i to, co robił i jak się zachowywał bardziej niż ktokolwiek. Nie tak powinno być. Nie ona miała dziś być centrum jego uwagi, nie ona powinna sterowac nastrojem i emocjami. Był słaby, nie potrafił tego odeprzeć, pokonać, poradzić sobie z nią i z tym. Odprowadził ją wzrokiem do połamanego drzewa, na którym przysiadła z gniewnym oczekiwaniem. Powoli i niezbyt chętnie ruszył za nią.
— Czego ty ode mnie dzisiaj chcesz? — spytał ją z żalem w głosie. — Próbujesz mnie zranić? Tego chcesz? Odkąd tylko przyszłaś, o to ci chodzi? Żeby mi dosrać, bo myślisz, że mam się za takiego ważniaka? Nie odpuszczasz mi, dlaczego? Za co? Czym sobie na to zasłużyłem? Proszę, śmiało. Nie krępuj się. Jestem cały twój, powiedz mi co ci leży na wątrobie bo to przecież chodzi o to, co ty czujesz i myślisz, nie ja. — Rozłożył ręce na boki, ale bez przekonania. W jednej dłoni wciąż trzymał buty, w drugiej zaś kurtkę.  — Z czym masz problem? Z tym, że nie czuję? Nie chcę? A co powinienem według ciebie czuć? Skruchę? Wstyd za samego siebie? Naprawdę nie wystarcza ci, że ty to czujesz, patrząc na mnie? — Zmarszczył brwi na samo wspomnienie spojrzenia pełnego zawodu, jakie skierowała w jego kierunku. Dawno nic nie zabolało go równie mocno, co to; malująca się w jej oczach świadomość, że był kim był.— Mam się ukorzyć przed tobą, bo to słuszne, bo sądzisz, że masz rację? Chciałabyś żebym się wytłumaczył? Obiecał, że będę grzeczny i potulny? Takie są twoje oczekiwania? A co z moimi? A co z tym, czego ja chcę, czego chciałem? Co z tym, że tak mi jest dobrze, nic nie czuć, niczym się nie martwić, nie przejmować? Czy w ogóle cię to obchodzi, czy nie przyjmujesz tego, bo nie możesz się przez to wymądrzać? Nie masz bladego pojęcia o moich pragnieniach, ale to nie przeszkadza ci o tym mówić z taką pogardą, jakbyś pozjadała wszystko rozumy. Przepraszam, że cię rozczarowałem dzisiaj, że rozsypałem wszystkie twoje nadzieje, zniszczyłem twoje wyobrażenie. Przepraszam, ale to cała prawda o mnie, taki już jestem.  Szkoda, że uświadomiłaś sobie to dopiero teraz, bo straconego czasu już nie odzyskasz. Nigdy nie byłem niczym więcej, jedną wielką porażką. A ty byłaś głupia, wierząc, że jest inaczej i możesz mieć pretensje tylko do samej siebie. On na razie sobie poszedł, Neala. Nie chcę go tu. Im szybciej się z nim pożegnasz tym łatwiej będzie ci ruszyć do przodu.



ay, Romale, ay, Chavale
Djelem, djelem, lungone dromensa
maladilem baxtale Romensa
James Doe
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Duchy świata, cyganie,
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.

OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 35
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
 little unsteady
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t9296-james-doe https://www.morsmordre.net/t9307-leonora https://www.morsmordre.net/t12378-jimmy-doe#381080 https://www.morsmordre.net/f153-city-of-london-chancery-lane-13-21 https://www.morsmordre.net/t9776-skrytka-bankowa-nr-404 https://www.morsmordre.net/t9322-james-doe
Re: Lynmouth [odnośnik]15.06.24 1:44
Niech się wali jak ma. Jak musi. Jak trzeba. Ale obojętności, tego niczego, tego milczenia tego nie byłam w stanie znieść. Więc powiedziałam, podskórnie jak zawsze czując, że milczeć powinnam - ale milczeć nie umiałam od nigdy. Usiadłam na powalonym drzewie, biorąc wdech. Dłonie układając po bokach, spoglądając gniewnie przed siebie. Niech się wali, niech wali się przeze mnie. Uniosłam spojrzenie, razem z brwiami kiedy padło pierwsze z pytań. Nie powiedziałam wyraźnie? Drgnęły, kiedy usłyszały nuty, które zagrały. Wargi otworzyły się na kolejne.
- Nie. - weszłam mu w słowo z zaprzeczeniem. - Nie. - powtórzyłam raz jeszcze nie odejmując od niego wzroku. Trzecie nie, nie wypadło. Odkąd przyszłam? Broda mi zadrżała, broda uniosła się mimowolnie. Otworzyłam wargi, ale nim zdążyłam odpowiedzieć dostałam następne. Otwierałam je i zamykałam więc. Nie odpuszczam? Zmarszczyłam brwi odrobinę. A kiedy kazał mi mówić zamilkłam otwierając i zamykając usta ponownie. Co ja myślę i czuję? Odwróciłam na chwilę tęczówki marszcząc brwi mocniej. Po raz pierwszy chyba milknąc na dłużej, nie próbując wchodzić mu w słowo. Milcząco słuchając potoku pytań, które wylewały się kiedy mówił. Rejestrowałam je po kolei ale tym razem milczałam, nie przekrzykując się, nie wchodząc w nie nerwowo. Brwi mi drgnęły na to ukorzenie całe. Miałam rację, wiedziałam że tak. Przynajmniej jeśli szło o te głupstwa, które mówił. Przynajmniej kiedy szło o to, że dziś był mniej sobą niż zwykle. - Nie. - odpowiedziałam w końcu na jedno z pytań. Nie chciałam żeby mi coś obiecywał, bo wiedziałam, że tego nie robi. Ale kolejne pytanie sprawiło, że zdziwienie wykwitło znów na mojej twarzy mieszając się z niezrozumieniem. Dlaczego? Zdawało się pytać moje spojrzenie. Dlaczego tego właśnie miałby chcieć. Kolejne uniosło moje brwi jeszcze wyżej barwiąc je oburzeniem. Naprawdę nie rozumiałam co próbuję zrobić? Zmarszczyłam brwi ponownie, kiedy zaczął przepraszać. I wtedy chyba poleciały mi łzy. Ale chyba nie płakałam nad tym, że coś rozsypał, moje nadzieje były spopielone od samego początku, choć dowiedziałam się o tym dopiero dziś. Płakałam nad tym, jak nisko o sobie myślał. I choć mówił, że on sobie poszedł, to ja wiedziałam, że właśnie tu był. Dlatego uśmiechnęłam się przez łzy, przez to niezrozumienie i żal, przez gorycz słów, które opadły na mnie.
- Jest tu. - nie zgodziłam się z nim w końcu nie wiedząc czemu, zaczynając płakać jeszcze bardziej, łapiąc spazmatycznie wdechy mimowolnie - może tylko chwilowej - ulgi, unosząc ręce żeby otrzeć oczy. Zasunęłam się z drzewa, siadając na zimnej ziemi, musiałam się o coś oprzeć. Bo to, że tu był, nie znaczyło że nie było słów, które padły. Bólu, który się przedarł, pretensji - tych do mnie i do siebie też. Odchyliłam głowę, opierając ją o drzewo, spoglądając w niebo. - Nie wiem, czego chce dokładnie. - powiedziałam w końcu unosząc rękę, żeby zasłonić przedramieniem oczy. - Na pewno nie celowo cię zranić. - odpowiadałam na pytania, które padły wcześniej - przynajmniej te które udało mi się spamiętać, biorąc wdech. Pokręciłam głową przecząco. - Nie zasłużyłeś na mnie - w takiej wersji. Przepraszam, nadal nad tym pracuje. - przyznałam, bo popis dałam dzisiaj wyraźny. - Ale, nie wiem, przestraszyłam się chyba dlatego, że zrozumiałam że coś się kończy, etap jakiś i zaczyna nowy. Inny. - nie mówiłam szybko, powoli, zgodnie z prawdą, choć o tym, co dręczyło mnie najmocniej dokładnie nie mogłam powiedzieć. Ale to była prawda. Bo to był jakiś koniec i początek czegoś też. Koniec dla mnie i początek nie ze mną. I powinnam wiedzieć o tym wcześniej, albo przygotować sie lepiej, ale zrozumienie wzięło mnie z zaskoczenia i grzmotnęło świadomością o ziemię. Może miał rację, może mimowolnie winiłam go, za chaos wewnątrz siebie, może próbowałam w ten sposób zaznać ulgi. - Czego chcesz, Jim? - zapytałam go, przenosząc rękę na czoło, odnajdując tęczówki. - Nie martwić się, nie przejmować, nie czuć, to nie wyjścia. To się zmienia w obojętność. A ona jest najgorsza. - powiedziałam odwracając tęczówki spoglądając na niebo. - Wiesz to przecież. - przypomniałam spoglądając w niebo. - Nie wiem, czego pragniesz dzisiaj. - zgodziłam się z nim. - I nie zjadałam rozumów wszystkich. - wywróciłam oczami. - Ale nie będę milczeć, kiedy widzę i czuję że coś jest nie tak. Naprawdę w to wierzysz? Że jakiś proszek ci pomoże w czymkolwiek? Bo to, te słowa, tym mnie dziś zawiodłeś. Przestraszyłeś też. Rozsypałeś mi nadziei kilka, ale jak zawsze to nie inni a ty myślisz o sobie najgorzej. Każda z minut którą z tobą spędziłam była cenna, ale zasłużyłam sobie na te słowa może. - wzruszyłam koślawo ramionami. - Jeśli byłeś i jesteś porażką, to ja zostanę głupia, nie wierząc w to ani trochę. - zmarszczyłam brwi na chwilę milknąc. - Co to w ogóle znaczy, to z ruszaniem do przodu? - zapytałam przenosząc na niego spojrzenie. - Mam więcej nie przychodzić? - zapytałam wprost mimowolnie unosząc wyżej brodę na tej kłodzie, czując zbierające się na nowo łzy.


she was life itself. wild and free. wonderfully chaotic.
a perfectly put together mess.
Neala Weasley
Neala Weasley
Zawód : asystentka uzdrowiciela, pomocnica w Sanatorium
Wiek : 17!!!
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
your mind
is playing
tricks on you,
my dear
OPCM : 10 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 15 +6
TRANSMUTACJA : 7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
felix felicis
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t4071-neala-weasley https://www.morsmordre.net/t4260-victoria-sowa-brena-ale-tez-moja#87876 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f171-ottery-st-catchpole https://www.morsmordre.net/t9744-skrytka-bankowa-nr-1054#295656 https://www.morsmordre.net/t4240-neala-weasley#86909
Re: Lynmouth [odnośnik]15.06.24 11:10
Nie lubił widzieć łez, źle na niego działały, sprawiały, że nie potrafił zebrać myśli i mówić tego, co powinien mówić naprawdę. Czuł, że jej łzy też odbierają mi siłę, pewność sieci i to, co sobie postanowił. Nie był z kamienia. Chciał być, było mu tak wygodnie. Dziś, jeszcze chwilę temu ten stan letargu był kojący, odpoczywał ni myśląc, nie czując, nie zastanawiając się, a teraz kiedy zaczynała płakać zaczęły na nowo spływać na niego wyrzuty sumienia. Płacze przez ciebie. Znowu ktoś płacze przez ciebie, znowu ktoś przez ciebie cierpi. Im bardziej starał się od tego odciąć tym z większą siłą to do niego wracało. Dlaczego nie potrafiła zamilknąć? Dlaczego nie mogła pozwolić tej nocy skończyć się tak, jak miała się skończyć, za kilka dni o wszystkim by zapomnieli. Zmarszczył brwi, patrząc na nią, jego twarz spowił grymas bólu, jej bólu rezonującego na niego przez płynące łzy. Odwrócił wzrok, bo jeśli potrafił to zrobić wcześniej będzie umiał i teraz. Ale przecież nie wytrzymał długo. Jego deklaracje złożone Eve w sierpniu posypały się tak samo, nie potrafił dziś traktować jej  tak jak wtedy sobie założył.
Nie chciała go zranić — on nie chciał ranić jej. Kiedy przyznała, że się przestraszyła westchnął, nie miał siły się złościć. Prowokowała go do rozmowy, podsuwała mu iskrę, ale nie płonął. Był zmęczony.
— Ja też się tego bałem dzisiaj — odpowiedział sucho i bezbarwnie. — Bałem się od miesięcy, ale dziś do mnie dotarło, że to prawda. Że wszystko co było się skończyło, przynajmniej powinno się skończyć. Dziś wraz z moim powrotem. — Nie chciał tego. Nie tak i nie teraz. Świadomość znalezienia się w tym miejscu towarzyszyła mu właściwie od zawsze, nie był zaskoczony tym, co się działo. Gilly była konsekwencją jego czynów, ale nie chciał jej tak nazywać, bo kojarzyło się to z obowiązkami i ograniczeniem wolności. A jednocześnie właśnie to przyniosło jej pojawienie się na świecie. Nie umiał sobie wytłumaczyć, że pewnego dnia to się zmieni, pewnego dnia stanie się tak ważna, że wszystko inne straci znacznie. — Miałem nadzieję, że kiedy ją zobaczę wszystko się poukłada w głowie, zmieni, ale tak się nie stało. I boję się jeszcze bardziej. To właśnie czuję — takiej odpowiedzi od niego oczekiwała? Chciał to zagłuszyć, otępić. Nie rozumiała? — Wiedziałem, że to się stanie od dawna, chciałem być tatą, z którego dziecko może być dumne, po prostu... nie teraz. Nie dziś. Kiedyś. Nie jestem na to gotowy, ona tym bardziej nie jest. Nie chcę żeby to wszystko się kończyło, nie chcę zgnić w poczuciu obowiązku, tracić życia, dla człowieka, do którego... Absolutnie nie nie czuję. Żałuję, że tak jest, ale to prawda. — Ta miłość nie spadła na niego jak grom z jasnego nieba, poczuł potwory zawód tym, gdy na nią spojrzał. Nie była do niego podobna, nie była podobna w ogóle do któregokolwiek z nich, okrutni myślał o niej jak o obcej istocie, z którą w żaden sposób nie był związany. I tego też żałował. Trochę zazdrościł Eve tego uczucia. Tego, jak patrzyła na nią z miłością, jak nosiła ją z troską i wdzięcznością. — Ciebie — odparował bezmyślnie, idąc za ciosem, falą słów, które z siebie wyrzucał, jedno po drugim. — Dlatego właśnie to jest jedyne wyjście — zaprotestował, odwracając się do niej. — Jedyne, żeby przetrwać, żeby przez to przebrnąć. — Obojętność była najgorsza, wiedział to przecież i raniła jak nic; rozrywała serca, miażdżyła bezlitośnie. Wiedział to doskonale, ale nie wiedział już jak raczej sobie z tym poradzić. — Dzisiaj pragnąłem ciebie — powtórzył żałośnie. — I wczoraj i przedwczoraj, miesiąc temu też. A ty odkąd tylko się zjawiłaś karzesz mnie za to. — Westchnął i pokręcił głową, gdy wróciła do tematu proszku. To pomagało. To sprawiało, że czuł się dobrze, chciało mu się żyć, chciało mu się doświadczać, próbować, nie obawiał się ryzyka. Nie chciał i chyba nie zamierzał z tego rezygnować. Nie, kiedy wokół wszystko było przeciwko niemu. — Nie rozumiesz — zarzucił jej, spoglądając na swoje ręce, machnął butami, które trzymał. Rzucił je w końcu przed siebie, czując, że nie będzie musiał za nią gonić. Na stojąco zaczął je ubierać, skarpety, potem buty. Kucnął, wiążąc je mocno. Milczał wtedy, nie chciał rozmawiać o pyle — dla niej to dziś było wyzwanie, wzięła bo Marcel ją sprowokował, nie czuła tego, nie widziała w tym nadziei. On widział. Dla niego było to jak światło w ciemności, to pył pozwolił mu na śmiech po awanturze w Weymouth z Marcelem, to pył pozwolił mu zapomnieć o udręce i niezrozumieniu jakie cieniem spowijało jego relację z Eve od dawna, to pył pozwolił mu zabawić się w Londynie i korzystać z życia i nawet jeśli to wszystko było złe, wszystko nie takie jak być powinno, niczego nie żałował, bo w końcu zapomniał o beznadziei. — To znaczy, że im szybciej zrozumiesz w czym problem, tym lepiej, Neala. Dzisiaj widziałaś mnie. Nowego mnie, starego, wszystko jedno. Nie byłem pod wpływem klątwy, nikt mnie nie zmusił, nie udawałem. To ja. I zawsze taki będę. Steffen miał rację, Kerstin miała rację. To zawsze będę ja i zawsze będę robił wszystko nie tak. — Skończył wiązać buty i wstał powoli. Spojrzał na nią z niewypowiedzianym pytaniem. Czy to już wszystko?



ay, Romale, ay, Chavale
Djelem, djelem, lungone dromensa
maladilem baxtale Romensa
James Doe
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Duchy świata, cyganie,
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.

OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 35
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
 little unsteady
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t9296-james-doe https://www.morsmordre.net/t9307-leonora https://www.morsmordre.net/t12378-jimmy-doe#381080 https://www.morsmordre.net/f153-city-of-london-chancery-lane-13-21 https://www.morsmordre.net/t9776-skrytka-bankowa-nr-404 https://www.morsmordre.net/t9322-james-doe
Re: Lynmouth [odnośnik]15.06.24 15:26
Drgnęłam kiedy się odezwał. Kiedy przyznał, że też się bał. Ale nie zabrałam przedramienia z twarzy, zamiast tego biorąc wdech w płuca. Głęboki, nadal drżący, słuchając go w ciszy. Nie ulżyło mi, kiedy to powiedział i po raz pierwszy - a może pierwszy wcale nie - pomyślałam, że może naprawdę jestem okropna. Dalej wcale lepiej nie było, bo nie miałam słów, które mogłabym mu dać. Nie byłam ani matką, ani żoną, nigdy się nie całowałam nawet. Nie wiedziałam jak to działa i czy jego działało nie tak jak powinno. Ale w jakiś sposób rozumiałam ten strach, chociaż inny. To że sądził, że ten jeden wieczór zabierze to niepewności kiedy ją zobaczy.
- Może to kwestia czasu? - zapytałam cicho, próbując znaleźć rozwiązanie. Eve go miała, nosiła ją pod sercem, przyzwyczaiła się do niej. James nie. Może to o to chodziło. Zamarłam, kiedy nocną ciszę przecięło jedno słowo. I żałowałam, że uniosłam rękę, bo było widać zaskoczenie, które wykwitło na mojej twarzy. To nie było możliwe. Nie powiedział tego. To było pierwsze co przeszło mi przez głowę. Pokręciłam przecząco głową. Nie. Chciałam powiedzieć, ale gardło mi zaschło. Spazmatycznie nabrałam powietrza. Nie powiedział tego. Zamknęłam oczy, próbując utworzyć tamę w tamtym miejscu jak mantrę powtarzając sobie że tego nie powiedział. A jeśli tak, to na pewno nie w sensie, którego pragnęłam. Że wymyślam, bo tego chce. Że może śnie. Ale na tym nie poprzestał. Mówiąc dalej, mówiąc więcej. Sprawiając że znów zaczęłam się dławić, łzami, prawdą, własną winą. Kręcąc głową, jakbym nie chciała w to uwierzyć. I nie wiedziałam, którą drogą iść powinnam. Po raz pierwszy chyba nie będąc pewną, czy prawda, miała coś pomóc, czy zepsuć mocniej wszystko. Uniosłam głowę, zaciskając ją na ustach, zamykając oczy, żeby złapać wdech. Jeden drugi, trzeci. Sama go wyzwałam do tego, tchórzostwem, czy szczytem moralności będzie milczeć nie mówiąc tego, co znajdowało się w sercu. Odkupieniem, czy winą przyznanie się do tego?
- Nie za to, nigdy nie pomyślałabym, że mógłbyś… - mnie chcieć nie przeszło mi przez gardło. Brzmiało jak odrealniony sen. Pragnienie, którego nie mogłam mieć. - za rację James. - poddałam się. - Za to, że nie mam kontroli nad niczym. Poczułam że nie ma tam dla mnie miejsca - pokręciłam głową przecząco, to nie było do końca to - może wiedziałam, że nie powinnam go mieć, chciałam iść do domu żeby… nie wiem, coś z tym zrobić. I raz za razem ktoś mnie zawracał, więc wracałam by ginąć pod tą świadomością, topiąc się w niej, nie mogąc nikomu o tym powiedzieć. - łzy potoczyły mi się po policzkach. - Masz mnie. - powiedziałam do niego, żałośnie wyginając usta. - Miałeś od samego początku chyba. I byłam zła, tak bardzo wściekła. Bo ma wszystko. I raz za razem to niszczy. - uniosłam dłonie, żeby przetrzeć twarz. Czując jak boli mnie wszystko, ciało, głowa, serce najmocniej. Pokręciłam głową przecząco. Rozumiałam właśnie. - Byłam tam dzisiaj, James. W tym momencie w którym wszystko zdawało się możliwe, w którym choć raz w życiu czułam się naprawdę piękna. W którym wszystko się da, każda myśl jest do zrobienia, gdzie odchodzi to co cię dręczy. Dlatego rozumiem jeszcze lepiej jakie to podstępne, bo sprawia, że chcesz więcej: tej pewności, której na co dzień się nie ma, ej radości, którą normalnie trzeba samemu zbudować, tej beztroski, która teraz jest tak odległa. Ale to kłamstwo, zmyślna iluzja, kończy się i też to wiesz. - odwróciłam tęczówki wykrzywiając usta. - Kerstin nic nie wie. - odpowiedziałam marszcząc trochę brwi. - Problem jest w tym, że nie widzisz ile już osiągnąłeś. Patrzysz tylko na to co zrobiłeś źle. Że nie wierzysz, że błądzić i popełniać błędy to część tego kim się jest. Widziałam cię, James. W lutym. I nie widziałam porażki, tylko człowieka który tonął ale podnosił się by ruszyć znów w drogę. Który walczy nie uciekając przed tym co trudne. Wiem że potrafisz stanąć do walki, jeśli tylko chcesz. - podciągnęłam nogi bliżej siebie, zaplatając dłonie za nimi, wyłamując palce, spoglądając na nie. - Nawet ona nie zasługuje na obojętność. A ja na zostanie twoją wymówką żebyś czuł mniej. Bo sprawy nie są takimi, jakimi chciałbyś by były. Moje też nie są. - zaciągnęłam drżącą ręką kosmyk włosów za ucho. - I dzisiaj mam wrażenie, że nigdy nie będą. - bo tak czułam, walił się świat, waliło wszystko. Każdy krok pękał ten lód mocniej tylko. Czułam żałość tak wielką, że ciężko było mi nabrać wdech. Bo chciał mnie, mnie pragnął. A ja chciałam jego i jego też pragnęłam. I to powinno wystarczyć. Ale oboje wiedzieliśmy już, że to było za mało. Bo nigdy nie mieliśmy siebie mieć. - Masz teraz córkę, Jim. I ona też na to nie zasługuje. Moja mama mówiła, że na większość rzeczy w życiu nie jest się gotowym. Ale to na razie jeden dzień. Nie dasz sobie nawet szansy, żeby coś poczuć? Nie spróbujesz jakoś samemu ułożyć? Bo możesz nim być - człowiekiem którego podziwia. - nie patrzyłam na niego, bo kosztowało mnie to wiele. Bo podstępne pragnienia chciały żeby zostawił wszystko, albo żeby nie zmieniło się nic więcej. I to było okropne, to że tego chciałam. Czułam się potworna i nikczemna. - Co jeśli źle na to patrzysz i tak naprawdę sprawy się nie kończą, a zmieniają tylko? - zadałam kolejne z pytań, ale nie z pewnością, która zawsze towarzyszyło mi wcześniej. Bo czułam się podobnie, więc chyba próbowałam przekonać i jego i siebie. - Ja tu będę. - dodałam jeszcze, bo miałam być i miałam go kochać. Po cichu, obok.
- Możemy tu zostać jeszcze chwilę? - zapytałam, unosząc na niego tęczówki. W tym momencie w którym chcieliśmy siebie i mogliśmy to przyznać, to wiedzieć. W tym momencie w którym musieliśmy też to pogrzebać. Zostawić te pragnienia, albo wrzucić na dno serca. Więcej tam nie spoglądać i nie sięgać, chociaż wątpiłam że to możliwe.


she was life itself. wild and free. wonderfully chaotic.
a perfectly put together mess.
Neala Weasley
Neala Weasley
Zawód : asystentka uzdrowiciela, pomocnica w Sanatorium
Wiek : 17!!!
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
your mind
is playing
tricks on you,
my dear
OPCM : 10 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 15 +6
TRANSMUTACJA : 7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
felix felicis
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t4071-neala-weasley https://www.morsmordre.net/t4260-victoria-sowa-brena-ale-tez-moja#87876 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f171-ottery-st-catchpole https://www.morsmordre.net/t9744-skrytka-bankowa-nr-1054#295656 https://www.morsmordre.net/t4240-neala-weasley#86909
Re: Lynmouth [odnośnik]16.06.24 0:39
— Może — może to była kwestia czasu, ale nie mógł o tym wiedzieć. Liczenie na to, że nowy dzień przyniesie zmiany wydawało mu się żałośnie beznadziejne; na to, że dziś coś do niego dotrze też liczył. To nie była jej wina. To nie była wina Eve ani tym bardziej małej Gilly, wyłącznie jego. Emocje i uczucia ukierunkowywał nie tam, gdzie powinien, może miał na to wpływ, po prostu nie potrafił tego uczynić. Starał się za mało, albo zbyt mocno wzbraniał. Może, wszystko może. Wzruszył lekko ramieniem, nie wiedział tego też. Nie mógł wiedzieć, czy i kiedy to się zmieni, kiedy zacznie myśleć o niej jak o części rodziny, jak zacznie postrzegać ją jako swoje dziecko, krew z własnej krwi. Stał w przedsionku wielkich zmian w swoim życiu i robił wszystko by nie zrobić kroku prosto przed siebie. Zapierając się nogami i rękami stał w progu, trzymając futryny i przeszłości, bojąc się, że z ciemności i nieznanego nigdy nie uda mu się wyjść, nie wierzył, że odnajdzie tam szczęście. Mógł próbować, powinien — nie wszystko kręciło się wokół niego. A jednak próbował ostatnie pół roku uplasować się w miejscu, w którym powinien tak i nikomu nic z ego nie przyszło. Nie wyszło nic dobrego. Może powinien też zamilknąć, ale niezależne od tego czy milczał, czy nie, dławiła się płaczem tak samo, a on wewnętrznie cierpiał coraz mocniej. Zacisnął wargi, żeby spoglądając na jej oceniający wzrok spotkać tam zapłakane oczy. Uniósł brwi nieznacznie - nie dokończyła, a słowa, które wybrzmiały nie powiedziały mu zbyt wiele. Rozgoryczenie rozlało się na jego twarzy, choć walczył z tym, próbując usunąć je w cień postępującej obojętności. Nie chciał się nad tym rozwodzić, tego analizować, męczyć jej rozmową i siebie przemyśleniami. Nie było tam dla niej miejsca. Nie takiego, jakiego on chciał dla niej. Kradł chwile z nią po kryjomu, napawając się jej obecnością pod okiem niezbyt czujnych przyjaciół, wiedząc, że nie to powinien robić i tym zawracać sobie głowę, ale nie mógł przestać o tym myśleć i o niej. I o tym, że w jego życiu było dla tej coraz mniej miejsca; im bardziej jej potrzebował tym bardziej mu go brakowało.
— Nie tak, jakbym tego chciał — odpowiedział praktycznie od razu i bez zastanowienia. Miał ją? Miał naprawdę? W pełni? Miał ją w roli przyjaciółki, ale nie taką ją widział. I jednocześnie wiedział, że to nigdy się nie wydarzy, nigdy nie zmieni.  — I nigdy nie będę mieć, dobrze, o tym wiem — dodał ponuro. — Ale pozostaną mi sny o tobie, bo w nich nie ma końca. Tęsknota w samotności, w której naiwnie można wierzyć przez chwilę, że wszystko jest możliwe. — Nie potrafił zliczyć okazji, w których próbował przypadkiem zetknąć ich ciała i poczuć, jak energia rozchodzi się między nimi; nie umiał przytoczyć dni, których nie marnowałby na myśleniu o niej w kontekście, który nie powinien przychodzić mu nawet do głowy. Dla niego to były momenty, w których nie myślał o pyle, bywał zbędny, niepotrzebny, gdy każde spojrzenie i każdy dźwięk wydawał się najintensywniejszy na świecie. Mówiła, że to rozumiała. Odwrócił od niej wzrok; wątpił, by pojmowała to naprawdę. — Nie, nic nie rozumiesz — powtórzył zaraz, słysząc jej słowa. — To nie jest moment, w którym czujesz się piękna, w którym wszystko jest w zasięgu ręki. Nie tylko. To nie przemija, to zostaje. Przywraca wiarę, pozwala zapomnieć. Nie na chwilę, na dłużej. Czuć każdy dotyk do szpiku kości, słyszeć każda melodię bez zbędnego szumu i echa, słyszeć ludzkie bicie serca, w oczach dostrzec miłość i zrozumienie. To otwiera głowę, pomaga spojrzeć na świat inaczej, wyraźniej. Widzisz to, co ci umyka, a potem o tym nie zapominasz. — Wszystko wtedy przychodziło łatwiej, ale tez jakimś sposobem otwierał innych na niego. Nigdy nie doświadczył tego tak wyraźnie i tak intensywnie, miał wyraźne dowody na to, że działał, ale nie chciał o tym rozprawiać. — Zostawmy to już — poprosił z rezygnacją, przymykając oczy ze zmęczenia. Nigdy tego nie zrozumie, nigdy jej nie przekona — może to i dobrze; nie chciał, by czuła to, co on, by mogła z tego rozumienia wyciągać podobne wnioski.
— Wymówką? — spytał z powątpiewaniem. Tak właśnie siebie widziała? Jako wymówkę? Ścignął brwi ku sobie i pokręcił głową. Nigdy nie była jego wymówką, nigdy nie wycierał sobie nią twarzy i nie zamierzał wykorzystać do popełniania błędów. Sądził, że próbował ich w ten sposób unikać; dopiero, co powiedział jej, co było przyczyną tego wszystkiego, a jednak użala się za wymówkę. Wcisnął kciuk między wargi, obgryzając paznokieć. Sprawy żadnego z nich ni układały się tak, jakby tego chcieli i nie było z tego impasu żadnego wyjścia. To się nigdy nie wydarzy, sny nigdy się nie ziszczą. Popatrzył w lewi, wsuwając dłonie do kiszeni spodni w zamyśleniu. Słuchał jej słów o tym, że miał córkę. Córkę, która przypieczętowała jego los. Nie mógł zrobić jej krzywdy, porzucić jej niezależnie od tego, co sam czuł i czego chciał. nie sądził, że wynikało to nawet w poczucia obowiązku, czy odpowiedzialności. Nikt jej tu nigdy nie chciał, nikt jej nie zapraszał a ten świat, a jednak się zjawiła. Zjawiła się też przez niego. Szczytem ignorancji byłoby wyrzucenie jej z tego świata, jego świata. Świata, w którym nie było miejsca dla Neali. Pokiwał głową na znak, że miała racje i słuchał jej uważnie, ale nie do końca tak było. Miał wrażenie, że mimo prób trzymania się w ryzach, osłaniania beznamiętnością i nie czuciem zwyczajnie się kruszył, rozpadał.
— Nie wiem — odparł markotnie, niechętnie. Nie miał ochoty na dyskusje, tracił zaangażowanie, motywację. Westchnął ciężko, poprawiając kurtkę w dłoni. Spojrzał a nią, gdy wyznała, że tu będzie. Czym miało być to tu? Miejscem, a może czasem w ich życiu? Nic nie mogła zrobić, nie była w stanie zmienić tej sytuajcji.— Jasne, dziękuję —  odparł grzeczne, pochylając głowę. Powinni już zmykać, wracać do domu, ale nie mógł jej odmówić. Po długiej chwili wahania ruszył ku niej i trzymaną kurtkę w dłoni zrzucił ostrożnie na jej ramiona, unikając przy tym jej wzroku, a potem zajął miejsce na konarze, częściowo nad nią. Jeśli chciała tu jeszcze zostać, mogli. Tego chciał. Chłonąć jej obecność całym sobą, nawet, gdyby miał to być ostatni raz. Zsunął się niżej na ziemie tuż obok niej i oparł na pień, czując jak jego paskudna powierzchnia wbija mu się w ciało. n=Nie wiedział ile czasu mogli przesiedzieć i czy zdążą ostatecznie przed świtem do Ottery, ale z tym tez było mu wszystko jedno już.



ay, Romale, ay, Chavale
Djelem, djelem, lungone dromensa
maladilem baxtale Romensa
James Doe
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Duchy świata, cyganie,
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.

OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 35
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
 little unsteady
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t9296-james-doe https://www.morsmordre.net/t9307-leonora https://www.morsmordre.net/t12378-jimmy-doe#381080 https://www.morsmordre.net/f153-city-of-london-chancery-lane-13-21 https://www.morsmordre.net/t9776-skrytka-bankowa-nr-404 https://www.morsmordre.net/t9322-james-doe
Re: Lynmouth [odnośnik]16.06.24 13:58
Rozłożyłam żałośnie dłonie na boki kręcąc głową z lewa do prawej. Nie tak jakby chciał. Ja też chciałabym inaczej, ale nie zawsze miało się to, czego się chciało. Czasem nie można było tego mieć. Broda mi się uniosła, zadrżała. Z któregoś oka potoczyło jeszcze kilka łez. Chciałabym powiedzieć, że i sny się czasem kończą. I to kończą źle - ale to nie zmieniło by wiele, było tylko marnym uczepieniem, odsunięciem tematu, przesunięciem uwagi gdzie indziej byle czuć mniej.
- Powiedz mi teraz, że przeznaczenie, nie jest okrutne i wredne. - wyzwałam go a może próbowałam zażartować, choć głos miałam cichy, broda unosiła się, chyba tylko po to, by powstrzymać łzy zbierające się w kącikach oczu. I że kochać, wcale nie znaczy cierpieć. Kiedyś mi mówił, że brak mi odwagi, ale może już wtedy czułam, że tak właśnie będzie. Że będę cierpieć. Sądziłam, że tylko ja, nie spodziewałam się tego.
- Dobrze. - zgodziłam się Mieliśmy różne zdania, doświadczenia, poglądy na tą sprawę. Moje się nie zmieniło, jedynie utwierdzał mnie w przekonaniu, ale moje słowa zdawały się utwierdzać go w tym że wiem mniej i mniej rozumie. - Ostatnie zdanie. - powiedziałam, weźmie je, albo nie. Zapamięta. Albo zostawi. - Właściwie kilka. - dodałam, zaraz marszcząc brwi trochę. - Nie o nim, może nie rozumiem. - przyznałam w końcu, choć nie podobał mi się fakt, że to nie był pierwszy raz. Bo mnie nie przekonał. Nic nie działało w tak magiczny sposób. Wiarę trzeba było odnaleźć. Czuć, słyszeć i dostrzegać można było bez niego. Głowę otwierało się samemu, ale nie potrafiłam znaleźć słów, żeby go przekonać, nie teraz, nie dzisiaj a padającą prośba tylko mnie w tym upewniła. - Znajdź mnie, kiedy opadniesz na dno i ta wiara, nie starczy by wzbić się znów, okej? - zapytałam, ale nie czekałam na odpowiedź wcale. - Po prostu mnie znajdź. Wiesz gdzie będę. - bo nieszczęścia mamy gwarantowane, one są, będą, czekają na nas zawsze - to mówiła mi mama, czasem, kiedy kładła mnie do snu. To szczęścia, trzeba było się nauczyć. Bo ono nie przychodziło samo. Czekało na stworzenie.
- Nie to przed chwilą powiedziałeś? - zapytałam go wzruszając ramionami. - Że nie chcesz czuć, żeby przetrwać to co czujesz właśnie? - zadałam kolejne. - Jak mam to inaczej rozumieć? Jak mam siebie nie winić za obojętność do której sięgasz i jak nie uznać się za powód by to zrobić po tym co powiedziałeś? Na pewno jest wyjście jakieś. Rozwiązanie. Inne. - tak ja też nie wiedziałam. Nie wiedziałam, czy coś się kończy, czy zmienia tylko i to przerażało mnie najbardziej. W końcu zamilkłam, wyrzucając tylko jedno pytanie, jedną prośbę. - Zmarzniesz. - powiedziałam cicho, kiedy okrył mnie własną kurtką. Słońce jeszcze nie wstało całkiem, choć wiedziałam, że czasu było coraz mniej. Przymknęłam oczy, opierając głowę o konar ponownie. Biorąc wdech, czując nadal drżące pod powiekami łzy. Nie czułam niepokoju, nie chciałam wracać, bo powrót oznaczał koniec. Koniec czegoś, co nie zaczęło się nawet i nie miało przecież. Dławiło mnie powietrze. Nie otworzyłam oczu, kiedy zsunął się obok, wyciągnęłam swoją rękę, ten jeden raz tylko dla mnie i dla ciebie. Krótka propozycja, którą mógł wziąć lub nie, spleść nasze ręce by w milczeniu nad nami samymi chwilę pocierpieć.
- Myślisz, że dusze są wieczne? - zapytałam go, otwierając oczy, trochę minęło w ciszy w której brałam tylko powietrze, kilka minut, kilkanaście może. Więcej i tak nie mogliśmy mieć. Musieliśmy się zbierać. Przekręciłam głowę. - Brenyn spotkała Leandra po wiekach oddzielnie, wtedy na wiankach, takie przynajmniej miałam wrażenie. - odwróciłam głowę, zsuwając rękę z nogi na której ją trzymałam unosząc przed siebie rozwijając palce, oglądając bliznę, która została mi na ręce. - Może te nasze wędrują już od dawna, tylko nie pamiętamy, że byliśmy kimś innym kiedyś. Nie masz czasem wrażenia, jakbyś znał kogoś wcześniej? Może na naszych jest klątwa - snułam dalej, rozprostowując nogi, układając jedną na drugiej, spoglądając na kostki. - spotykać się w niewłaściwym momencie. - odwróciłam znów głowę, wargi rozciągnęły mi się w żałośnym półuśmiechu. - A może to ten raz tylko tak felerny jest bardzo. - szepnęłam ciszej, łza pociekła mi po policzku. - Poszukam cię w kolejnym. Może zrobię transparent. “Tu jestem, Neala” ze strzałką czy coś. - czy coś szepnęłam zduszonym głosem wzrokiem przesuwając po jego twarzy. Tonąc w znajomym spojrzeniu. Zatrzymując je na dłużej na ustach. Mimowolnie zastanawiając się jakie to było, jakie one były, przygryzając wargi, czując że się rumienię. Odchrząknęłam, odsuwając tęczówki, przesuwając głowę znów na niebo. - Wracajmy. - zdecydowałam cicho, trzeba było, zanim problemów będzie więcej przez mnie. Podniosłam się, było mi już też zimno, ale mogłabym marznąć dalej, byle z nim. Wyciągnęłam rękę podając mu ją. Twarz miałam zmęczoną, worki pod oczami na pewno - te po rybie i po nocy, ale oczy odnalazły spokój jakoś. Może zaczynały godzić się ze sprawą. - Tamta piosenka - zaczęłam, przypomniałam, sięgając po miotłę. - naprawdę była dla mnie. - pytałam czy stwierdzałam. Nie byłam pewna, całkiem, tęczówki zawiesiłam na nim, czując znów obijające się serce okropnie.


she was life itself. wild and free. wonderfully chaotic.
a perfectly put together mess.
Neala Weasley
Neala Weasley
Zawód : asystentka uzdrowiciela, pomocnica w Sanatorium
Wiek : 17!!!
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
your mind
is playing
tricks on you,
my dear
OPCM : 10 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 15 +6
TRANSMUTACJA : 7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
felix felicis
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t4071-neala-weasley https://www.morsmordre.net/t4260-victoria-sowa-brena-ale-tez-moja#87876 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f171-ottery-st-catchpole https://www.morsmordre.net/t9744-skrytka-bankowa-nr-1054#295656 https://www.morsmordre.net/t4240-neala-weasley#86909
Re: Lynmouth [odnośnik]16.06.24 22:25
Kiedy się poznali szła na wojnę z przeznaczeniem, ale wciąż, mimo tego wszystkiego, co się wydarzyło i z tym, z czym zostali, nie wiedział, co jej odpowiedzieć. Przekonywał ją, że miłość nie była stratą czasu i utrapieniem; potrafiła być piękna i intensywna, bogata w emocje i pomimo upadków także w niesamowite wzloty. Potrafiła; wiedział to dobrze i właśnie dlatego był nieszczęśliwy, bo poznawszy jej słodycz i piękno nie umiał pogodzić się z ciemnością, jaka kłębiła się wokół niego. Długo nie rozumiał dlaczego, teraz już wiedział. Czy to przeznaczenie grało im na nosie, czy mógł je obwiniać za cokolwiek?
— Nigdy nie mówiłem, że nie jest— odparł ponuro, spoglądając przed siebie w gęsty las. Rozejrzał się po nim, jakby wsłuchiwał jego odgłosów i rozmów drzew, ale był w stanie, w którym nie zauważyłby lista pod własnymi nogami. Tymi słowami zdawała się szukać sposobności na rozluźnienie atmosfery między nimi, ale nie potrafił oddać się już innym rozważaniom. Ściągnęła jego uwagę ku sobie i rzeczom, od których uciekał, dyskusja o losie była śmiesznie nieistotna w obliczu milczącej tragedii. Jego słowa i wyznania przyjmowała milcząco, nie wyrażając zaskoczenia, ale przecież wiedział, że czuła to samo. Widział to nie raz w jej oczach. Zazdrościł jej tej godności, z którą przyjmowała jego oświadczenia i nadzieje, wykazując się niecodzienną dojrzałością i mądrością, której brakowało wielu kobietom znacznie od niej starszym. Trudno było mu nazwać to spokojem; płakała, łzy rzewnie leciały po jej policzkach. Nie patrzył, bo ten widok rozdzierał mu serce. Ale nie było w tym histerii ani paniki, ani żaden z gwałtownych i nieokiełznanych emocji, które znał. Nawet temu płaczu towarzyszył jakiś dziwny spokój. I on go też uspokajał, wyciszał i pozwalał pogodzić się się z losem. Pogodzić się z tym, z przeznaczeniem. Kiedy jednak zwerbalizowała prośbę, stawiając ją przed nim jak zadanie, przemógł się i popatrzył na nią. W ciemności nie widział czerwieni oczu, tylko to, że jej twarz iskrzyła się pod łzawymi śladami; mokre ścieżki odznaczały się na jej jasnych policzkach i wargach. Przez chwilę analizował to; zastanawiał się, czy mógł jej to obiecać. Ale ona to przemyślała, wiedziała, że jeśli ją złoży będzie musiał zawalczyć z samym sobą i tej obietnicy spełnić. To brzmiało teraz tak lekko, tak łatwo. Byłby gotów to zrobić i dziś, jutro, byle tylko znaleźć się blisko niej.
— Postaram się — powiedział w końcu, kiwając głową. Podciągnął nogę bliżej siebie i wsparł na kolanie łokieć palcami szczypiąc wpierw wargi, a potem żuchwę. — Nie musisz winić siebie za to jaka jesteś i co robisz. — Kochać ją było łatwo. Nie wiedział kiedy to przyszło i jak, zaskoczyło go. Nie spadło nagle, nie uderzyło go jak zaklęcie, kiedy spotkał ją wtedy przy potoku — bo jego myśli i tęsknoty kierowały się w inną stronę. Nie umiał jej tego wyjaśnić, bo nie potrafił ogarnąć tego we własnej głowie. — To nie jest twoja wina, tylko moja. To moja ucieczka, moja próba nie stawiania temu czoła. — Było mu za to wstyd. Przyznanie się przed sobą nie było proste, powiedzenie tego jej kosztowało go wiele, ale nie mogła go osądzić dziś już gorzej. Chciał się ukryć, schować. Chciałby zniknąć, byle nie rozwiązywać tych problemów, które się nawarstwiały, byle nie układać spraw które wymagały uporządkowania. — Nie sądzę, że jest jakiekolwiek inne rozwiązanie. Że jest jakaś inna droga, że ktokolwiek ma jakiś wybór. — Byli w to uwikłani, nie tylko oni dwoje, osób w tym wszystkim było więcej i żadna nie była i nie mogła być zadowolona. — Nic mi nie będzie — odpowiedział. Chłód go rozpraszał, sprawiał, że ból docierał z innej strony, tak wolał. Kiedy wyciągnęła ku niemu dłoń, nie wahał się. Popatrzył na nią i ujął ją najdelikatniej jak umiał, powoli wsuwając własne palce między jej, zamykając je potem w zdecydowanym splocie. Kiedy spytała o dusze, spojrzał na nią zdumiony, w końcu jednak pojmując do czego zmierzała.  Zadumał się na chwilę w ciszy.
— Moja babcia często mówiła, że ci, którzy mają dobrą intuicję noszą w sobie starą duszę. Że to zebrane przez setki lat doświadczenia pomagają przewidywać i dokonywać dobrych wyborów. Czuć nadchodzące niebezpieczeństwo, popełniać mniej błędów. Przewidywać przyszłość bez fusów. — Babcia tak robiła. Potrafiła go upomnieć, by zabrał ze sobą kurtkę, gdy dzień był bezchmurny, wiedząc, że wieczorem w Londynie się rozpada. To był dziwny rodzaj magii, ale był pewien, że w jej słowach coś było. — Ale mawiała, że na nie też przychodził czas. Dokonywały swojego żywota. A na ich miejsce rodziły się nowe. Z początku niedoświadczone, głupie. Los bywa dla nich okrutny. Mówiła mi, że ja mam taką duszę. Młodą. Dlatego nigdy nie postawiła mi tarota. – Co jeśli Neala miała starą duszę i to był ostatni raz? Jeśli jej dusza była tą, której niewiele już zostało, dlatego prowadziła go i przygotowywała na najgorsze? Ta myśl zdławiła go od środka. Nie będzie wieczności. Nie będzie następnych razów i przeznaczenia. Zacisnął wargi, spoglądając między własne nogi, nie puszczając przy tym jej dłoni. Kciukiem gładził jej palce, ostrożnie i delikatnie, ledwie ją muskał. Piach pod powiekami kazał mu zamrugać szybko; zapiekło go w oczach, przymknął powieki, ale to nie pomagało. Nic nie powiedział na ten transparent, nie zaśmiał się. Popatrzył na nią szklistym wzrokiem, a ona spojrzała na niego. Obserwował jak mu się przyglądała, przygryzając wargę; czuł jak serce dudni mu w piersi. Nie chciał jeszcze wracać. Powinni. Powinni być już w Ottery, ona musiała być w domu, ale czy gdyby spytał ją, by została tu z nim przez jakiś czas, zostałaby? Nie poszedłby do pracy, nie miałby też już po co wracać tam, a jednak ta ryzykowna myśl nie dawała mu spokoju.
Wstała, nie zatrzymał jej. Powiódł za nią wzrokim milcząco i wstał, ujmując jej dłoń, choć nie musiała używać siły do tego, by pomóc mu się podnieść. Stanął przed nią bz zdecydowania, ani jej nie nie próbując powstrzymać zrodzoną w głowie prośbą ani nie popędzając do powrotu. Patrzył na nią przy chwilę, nie chcąc puścić jej dłoni. Popatrzył na nią, gdy spytała o piosenkę, pogładził jej wnętrze palcami.
— Tak — była dla ciebie. — Nie ma jeszcze trzeciej zwrotki — nie znał jeszcze zakończenia tej historii. Popatrzył na nią powoli, łapiąc jej szkliste spojrzenie. Tylko tyle mógł jej ofiarować;  prezent, którego nikt nie będzie mógł jej odebrać. Kilka słów prosto z serca ubrane w melodię. Miał nadzieję, że nie zatrze tego czas, nie zrujnują inne wspomnienia, takie jak dziś. Przykre, burzliwe, bolesne. Uniósł jej dłoń i ucałował, po chwili przywierając do jej wierzchu policzkiem. Przymknął oczy na chwilę, ie mając wystarczająco dużo odwagi by popatrzeć jej w oczy, bye nie uczynić nic więcej. — Nie myśl o mnie źle, proszę — szepnął łamliwym głosem. Dawno nic nie zabolało go tak, jak jej dzisiejsze spojrzenie i wyraz rozczarowania. Miała powody, miała mnóstwo powodów, by tak na niego patrzeć. Począwszy od nie dzielenia się z nią rzeczami, którymi dziś, z perspektywy czasu podzielić się powinien — miał żonę, miał dziecko, był połączony z nimi nierozerwalnym węzłem, pozwalał sobie od dawna na rzeczy i sugestie, dziś wyznania, których nie powinien się dopuszczać. Nie powinien. Zachowywał się haniebnie i nie miał żadnych powodów do dumy — a ona była szlachetna i dobra. Nie umiał się usprawiedliwić, nie umiał się przed nią wytłumaczyć; nic na to nie poradził. Ranił i zawodził dzisiaj, miała prawo mieć mu za złe tchórzostwo, nielojalność, podłość i okrucieństwo. Miała prawo mu to wszystko wytknąć i nim wzgardzić — zasłużył na to. Tak u niej, jak i u własnej żony. Ale wstyd nie mógł niczego zmienić ani naprawić, natura nie lubiła pustki. — Przepraszam, Neala.



ay, Romale, ay, Chavale
Djelem, djelem, lungone dromensa
maladilem baxtale Romensa
James Doe
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Duchy świata, cyganie,
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.

OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 35
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
 little unsteady
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t9296-james-doe https://www.morsmordre.net/t9307-leonora https://www.morsmordre.net/t12378-jimmy-doe#381080 https://www.morsmordre.net/f153-city-of-london-chancery-lane-13-21 https://www.morsmordre.net/t9776-skrytka-bankowa-nr-404 https://www.morsmordre.net/t9322-james-doe
Re: Lynmouth [odnośnik]17.06.24 10:01
Mimowolnie wywróciłam oczami na padające stwierdzenie. Nie, tego nigdy nie mówił. Pewnie podciągnęłabym kącik warg, gdyby umiała w tej chwili w ogóle się uśmiechnąć. Ale nie umiałam, tak jak nie umiał i on, dlatego wypadło to żałośnie torszeczkę. Ale to nic. Żałosna byłam już przy nim nie raz wcześniej. Ponury ton, odległy wzrok, wiedziałam że wejście na tą ścieżkę będzie ciężkie. Nie spodziewałam się na niej spotkać tego, co spotkałam w tym lesie. Ale wewnętrznie czułam że muszę go pchnąć, na granicę wszystkiego, może czucia całego, bo już wtedy pod domem Steffena widziałam, że coś nie tak jest. Przed własnymi uczuciami nie dało uciekać się wiecznie, nie dało odkładać na później a im dłużej czekały, tym większą miały moc, kiedy wybuchały później. Tym większe rodziły straty i niezrozumienie. Wybrałam więc prawdę, choć nie sądziłam, że znajdę w niej odkupienie dla siebie. Jak mogłam, kiedy porządałam czegoś, co należało do kogoś innego. A to co mówił, to co czuł było jak jednoczese błogosławieństwo i potępienie. Bo oto miałam to, miłość którą on odwzajemniał. Miłość której pragnęłam, o której myślałam, za którą oddałabym wszystko - bo zrozumienie, nadeszło teraz dopiero. A jednocześnie czułam zło we mnie, szepczące cicho żeby po to sięgnąć, po niego. Żeby wyrwać go z rąk innych, przemawiając logicznie znajdując argument za argumentem. I już te myśli same, odpychane raz za razem mocno, choć mało skutecznie sprawiały, że czułam się jak potwór. A z trzeciej strony na chwilę chciałam nim nawet być, porzucić moralność i sumienie dla chwili tego, czego pragnęło serce. Dlatego nie powiedziałam tego, co cisnęło się na usta dławiąc to w sobie, tak jak dławiłam się raz na jakiś czas powietrzem. Tego, że pragnęłam go, tego że też o nim śniłam - śniłam w sposów w który nie powinnam, że myślałam o nim - nie tylko o tym co robił i gdzie był, ale o tym czym smakowałby jego usta. O tym, czy rzeczywistość pokryłaby się ze snem. O tym że dobrze nam było obok siebie. Że też chce go w sposób w który nie będę mieć. Bo to nie mogło zmienić niczego. Nie mogło zmienić też mnie. Ale bolało. Świadomość tego wszystkiego bolała jak nic wcześniej. Trwało dłużej niż katorga dochodzenia do siebie, choć to był ledwie moment dzisiaj, ledwie moment wcześniej. Moja twarz wyginała się w żałosnej ekspresji, potrzebie by mówić i milczeć jednocześnie. Więc płakałam, grzebiąc to, co nigdy nie nadejdzie.
Potaknęłam z wdzięcznością głową kiedy z jego słów wypadło krótkie postaram się. Tyle miało mi wystarczyć. Musiało, nie zależnie od tego czy chciałam więcej czy nie. To i tak było więcej, niż Jim przeważnie dawał wcześniej.
- Przestanę. - zgodziłam się mrużąc odrobinę oczy. - Kiedy ty też się sam z sobą pogodzisz. - przekrzywiłam odrobinę głowę, spoglądając mu w oczy. - Stawiasz mu je teraz. - spojrzałam gdzieś ponad ramieniem zastanawiając się. - Potem zrobisz kolejny i następny. - bo tak wyglądała ta droga, pozornie do przodu, chociaż czasem los zmuszał nas by się cofnąć trochę, potem nadrobić trzeba było, co nie znaczyło że kierunek wiódł w jedną stronę - ale tylko jeśli decydowało się pokonać tą drogę.
- Może jest, tylko go jeszcze nie widać. - powiedziałam do niego. - Może da się… - zastanowiłam się - ...przekierować troskę na przykład. - zastanawiałam się dalej. - Gdybyś skierował swoją na Gilly, nikt nie podszedłby w obawie o życie, a ona zawsze byłaby pewna - jak jestem ja - że z tobą nic jej nie będzie. - powiedziałam łagodnie, zawierając ją w jego planach na przyszłość. Może się dało jakoś przetransformować uczucia. Powoli, sumiennie. - Z wyborem możesz mieć rację. - zgodziłam się, spoglądając przed siebie. - Ale ciocia mówi, że to nie kwestia samych wyborów czasem, ale tego w jaki sposób reagujemy i działamy, kiedy mamy ich ograniczoną niewygodnie ilość, albo wcale. - wzruszyłam ramionami, czy tak istotnie było? Może. Ale wybór jakiś chyba istniał zawsze. Może nie do tego, co się czuło, ale co robiło się z tym dalej.
Poczułam ją, ciepłą, szorstką dłoń, która dotknęła mojej wprawiając ją w krótkie drgnięcie. Zaskoczenia? Może, ale tego przyjemnego jego rodzaju. Mimowolnie czując, że wstrzymywałam oddech, brwi zeszły się ze sobą odrobinkę. Pozwalając sobie to poczuć, dokładnie i wyraźnie, każdy ułamek sekundy, zaciskając swoje palce, kiedy wszystko było na miejscu z zachwytem i rozpaczą odkrywając jak dobrze ich dłonie do siebie należą. Nie potrzeba było pyłu, by poczuć wyraźnie wszytko, to jak głośno biło mi serce, jak ciepło rozchodziło po ręce od jego dłoni i palców, jak przyjemny był ruch jego kicuka na mojej własnej skórze i zdradliwie nie potrafiłam nie pomyśleć, jak przyjemne mogłaby być dni słodkiego lenistawa w których moglibyśmy leżeć i trzymać się za ręce. Być ze sobą, tylko tyle i nic więcej. A rozdzierające to, że mieliśmy ledwie kilka minut, kilkanaście, nic więcej nie będzie. Więc przeciągałam tą chwilę, mówiąc sobie, że jeszcze tylko chwilę przecież. Jak dzieciak, który na śniadanie zbiera się dłużej niż to konieczne. Oczekiwanie nie było dłużace, spłynęło mi na obserwowaniu zadumy która go objęła. Przekręciłam się trochę na bok, w jego stronę, układając drugą rękę pod głową. - Twoja babcia musiała być super. - powiedziałam cicho, mój kciuk też wędrował po jego skórze. - A to też całkiem ciekawa myśl. Ładna teoria. - zastanowiłam się.- Obawiała się tego, co mogą pokazać dla ciebie karty? - zapytałam z zaciekawaniem ledwie chwilę później. - Też umiem przewidywać bez fusów. - mruknęłam wysywając trochę twarz. - Praca będzie ci szła jak po grudzie. - przewidziałam, pod zmęczeniem pod cierpieniem, kącik ust mi drgnął. - A ja dostanę burę. - tego drugiego pewna byłam na pewno. Ale na zrobienie rzeczy inaczej było już za późno.
- To nic. - powiedziałam cicho dławionym emocjami głosem. Odrzucałam tą myśl wcześniej, bo nie wierzyłam w to co powiedział mi dziś. Przeplatana jednoczesnym uczuciem euforii i wdzięczności. Ale i rozpaczy, której ciężko było nie poddać się całkowicie. - Te dwie to więcej, niż mogłabym prosić. - bo nigdy nie prosiłabym o to, choć prganęłam bardzo. Uslyszeć coś takiego, dostać to, widzieć, wiedzieć, jak na coś patrzył. Ja patrzyłam jak unosi moją ręką składając na niej pocałunek, jak przyciąga ją wyżej wypuszczając cichą prośbę przymykając oczy. Brwi poruszyły się mimowolnie. Palce objęły policzek.
- Dałeś mi zbyt wiele pierwszych razy, bym mogła myśleć o tobie źle. - pierwszego papiersa, pierwszy taniec, piersze piwo, pierwszą miłość. - Musisz je rozdzielić Jim. - powiedziałam w końcu. - Złe decyzje, od złej osoby. Nie jesteś tym drugim, ale błądzisz i to nic złego też. - powiedziałam do niego. - Błędy i nieszczęścia zawsze będą. Popełniamy je wszyscy i wszyscy się ich spodziewamy. To jak reagujemy, to nasz wybór. Szczęście trzeba zbudować samemu. Pył ci nie pomoże wybrać drogi, nie ułatwi jej też, mam przeczucie, że nie. Ale dokonasz go samemu. - nie było sensu się kłócić, przekonywać w swoich racjach, chociaż nie mogłam nie dodać tego raz jeszcze broniąc własnej. Martwiłam się, bo coś co zakrzywiało rzeczywistość, nawet jeśli pomagało na chwilę, nawet jeśli nie zapominało się niczego nie było odpowiednie, bo było nieprawdziwą siłą. A James potrafił być i silny i odważny. Uniosłam drugą z dłoni wypuszczając miotłę, przyciągając jego głowę do siebie, składając krótki pocałunek na jego czole. - To talizman na dorgę. - powiedziałam cicho, nic więcej dostać nie mógł. Dłonie owinęły się zaraz wokół jego szyi, kiedy przyciągnęłam go do siebie. - Też przepraszam. - powiedziałam cicho w jego ucho. Za to że weszłam ci na droge, że przyniosłam komplikacji tyle. Za wszystko co dziś zrobiłam.
Jedna minuta dla mnie i dla ciebie. Nim ruszymy w drogę.


she was life itself. wild and free. wonderfully chaotic.
a perfectly put together mess.
Neala Weasley
Neala Weasley
Zawód : asystentka uzdrowiciela, pomocnica w Sanatorium
Wiek : 17!!!
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
your mind
is playing
tricks on you,
my dear
OPCM : 10 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 15 +6
TRANSMUTACJA : 7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
felix felicis
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t4071-neala-weasley https://www.morsmordre.net/t4260-victoria-sowa-brena-ale-tez-moja#87876 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f171-ottery-st-catchpole https://www.morsmordre.net/t9744-skrytka-bankowa-nr-1054#295656 https://www.morsmordre.net/t4240-neala-weasley#86909
Re: Lynmouth [odnośnik]17.06.24 16:09
Nie czuł, by walczył, czy stawiał czemukolwiek czoła. Poddawał się temu wszystkiemu z zaskakującym poczuciem słabości. To była kapitulacja, podniósł rękawicę, którą mu rzuciła, ale nie walczył o rację ani sukces. Rozpoczęli tę dyskusję będąc na straconej pozycji, wiedząc, że prawda ani ich nie wyzwoli ani nie przyniesie żadnej zmiany, nie mogła wpłynąć na ich sytuację i nie wpłynie nigdy. Ta prawda go nie wyzwalała, ciągnęła go w dół. Zamiast czuć ulgę z wyjawienia jej uczuć — czy musiał, naprawdę nie wiedziała? — one ściągały go w dół, jak wtedy w gęstym morzu, gdy posprzeczał się z Marcelem. Zaczynało brakować mu powietrza, sił do walki, otaczała go coraz większa ciemność, poczucie bezsensu, opuszczała go wola by ruszyć dalej. Była tylko smutną i dołującą świadomością, że to był początek końca. Gdy kryli to w sobie, udając, że to nic mogli być przy sobie bez poczucia ciężkości i ciężaru wyznań, które padły; mogli czerpać ze swojej obecności tyle ile się dało, oszukiwać i siebie i innych. To nic. Być razem, być obok w tajemnicy. Teraz jej nie ukryją, teraz wiedzieli to sami. Nie uwolnią się ani od prawdy ani od braku sprawczości. Bo to, co wybrzmiało między nimi nie mogło na nich wpłynąć ani odmienić biegu zdarzeń, a jednocześnie zmieniało w nich zupełnie wszystko. Rzutowało na całą ich przyszłość. Powinien coś zyskać — jakąś solidarną ulgę, że byli w tym razem, czuli to samo. Powinien cieszyć się, że się nie mylił, że darzyła go jakimś uczuciem, a jednak doskwierało mu poczucie smutku. Dlaczego miał wrażenie, że coś tracił i to tracił bezpowrotnie? Nie tylko wygodne usprawiedliwienie dla bliskości, ale całą przyjaźń, która nigdy nie będzie już taka sama — jeśli w ogóle mogła być.
— A nie robi się tego po to, by coś zmienić? W kimś, w sobie, w ogóle? To niczego nie zmienia. — Był tego pewien, pomijając powód, dla którego w ogóle rozpoczęli tę rozmowę. Czy gdyby się nie odbyła zgniliby w niezrozumieniu, z dala od siebie, cierpiąc przez wyimaginowane interpretacje samych siebie? Czy była jakąś różnica, jeśli teraz też mogli? Zgnić w smutku i tęsknocie?
Przetarł twarz, gdy podała mu rozwiązanie na tacy. Oczywiście, że powinien przekierować troskę na córkę, to było takie mądre i idiotyczne jednocześnie; nie powinna musieć mu tego mówić, wiedział o tym doskonale, a jednak lekceważył i ignorował bo nijak nie odpowiadało temu, czego sam chciał. A chciał czegoś innego — chciał alternatywnej rzeczywistości, życia z nią, w świecie niedotkniętym wojną, uprzedzeniami, w świecie, w którym on nie miał zobowiązań, a jej nikt nie broniłby bycia z nim; a jednocześnie wcale nie chciał rezygnować z tego, co miał, bo mu na tym zależało. Nie tak, jak powinno, nie tak, by odeprzeć wszystkie pokusy wokół, ale jednak. I nie potrafił sobie wyobrazić rzeczywistości bez własnej rodziny. Pokiwał głową, powinien tak uczynić. Powinien to robić bez tego wszystkiego dzisiaj, bez tych wyznań, bez dramatów, bez pyłu, bez szukania Neali wzrokiem. Alkohol potęgował wszystko, pył dodawał odwagi; był tak głupi.
— Tak, pewnie masz rację — szepnął w końcu. Nie mógł pozwolić sobie myśleć, że była problemem. Jakimkolwiek problemem ii trudnością w jego życiu. Nic jej z siebie nie dał, niewiele przyczynił się do jej pojawienia na świecie. Obwinianie jej za to, że istniała byłoby okrucieństwem, nie chciał tak myśleć, nie chciał taki się stać. Nie chciał zostać swoim własnym ojcem, dla którego dzieci były życiową porażką, a ślub z cyganką utraconą szansą na szczęście. Nie chciał by to dziecko, ta dziewczynka chociaż przez chwilę tak o sobie myślała. Nie zasłużyła na to. Nikt nie zasługiwał, a tylko on mógł sprowadzić na nią tak koszmarny los. — Tak zrobię. Tak zrobię — jakby to było jedyne rozwiązanie; napewno było właściwe. — Brzmi jak pogodzenie się z losem. Z przeznaczeniem. Chciałaś z nim wojować, mieć władzę w rękach, sama decydować. Cały czas wiedząc o tym, że nie chodziło o decyzje? — Uniósł brwi, wytykając jej celową hipokryzję. Czy to był bunt i próba udowodnienia, że ciocia się myliła, czy teraz karmiła go słowami, w które sama nie wierzyła? Uczucie jakie towarzyszyło mu, gdy miał jej dłoń w swojej było trudne do opisania. Pierwszy raz od dawna tak naprawdę nie czuł się sam i czuł, że to nie tylko przez czucie ciała obok siebie, lecz coś więcej. Milczące współistnienie, jakby toczyli rozmowy na dwóch płaszczyznach jednocześnie — za pomocą prawdziwych słów i nieskrępowanych już niczym myśli, w których oboje wybiegali gdzieś daleko i ie chcieli tu wrócić.
— Była. Była też surowa. Surowsza od mojego dziadka. Trzymała wszystko i wszystkich w ryzach. Przynajmniej kiedy miała ich pod ręką. — Był pod jej opieką grzeczny, a może byłby, gdyby nie starszy i dużo niepokorniejszy brat, gdyby nie pokusa Eve, która chętnie pragnęła łamać zasady. — Myślę, że wiedziała. Może liczyła na to, że coś się zmieni, jeśli nie będę się kierował tym, co wiem. Nie wiem— mruknął smętnie, ale po chwili spojrzał na nią, unosząc brew. Mimo wszystko, całego tego nastroju, łez nadchodzących do oczu i poczucia, że niczego nie osiągnął i nie zmienił, uśmiechał się, a nawet zaśmiał krótko. — Twój brat mnie zabije — dodał z westchnięciem i rozżalonym rozbawieniem. Wiedział o tym, a i tak ciężko mu było się zebrać i ruszyć, choć czas działał na jego niekorzyść. Do pracy mógł się spóźnić, ale jeśli wrócą z Nealą we dwójkę zaczną się pytania, powinna znaleźć się w domu jak najwcześniej. A potem znów go to dopadło, kiedy przykładał sobie jej dłoń do policzka. Rozpostarła palce, wtulił się w nią z przymkniętymi oczami łaknąc tego dotyku — krótkiego, delikatnego. Spojrzał na nią, gdy wspomniała o pierwszych razach. Nie wiedział o których mówiła, nie umiał ich wyliczyć, ale przyjął jej słowa jak wyraz wdzięczności, nie przygany. I cieszył się, że udało mu się w jej życiu znaleźć miejsce tylko dla siebie, wyjątkowe — może nie na zawsze; nie będzie nigdy ostatnim, ale będzie miała coś po nim. Coś, co pomoże jej pamiętać. Ta myśl — że szybko o nim nie zapomni, cokolwiek się wydarzy — dodawała mu otuchy, napawała go nadzieją i ulgą, że jednak nie wszystko było po nic. Że mieli coś, co przyprawiało ich o uśmiech i poczucie spełnienia, nawet jeśli chwilowego. Spuścił wzrok, gdy wspomniała o pyle, choć powoli zaczynał jej wierzyć. Ufał, że to nie było mu potrzebne — nie teraz, nie w tej chwili, gdy pociągnęła mu głowę, by złożyć na czole lekki pocałunek, a potem przyciągnąć do siebie. Nie potrzebował w tej chwili niczego więcej, miał wszystko. Jedną ręką oplótł ją w talii, drugą przyciągnął po jej plecach, przygarniając ją do siebie tak blisko, jak tylko był w stanie, czując na własnej nagiej piersi bicie jej serca. Jego kurtka ześlizgnęła się z jej ramion na ziemię, kiedy zamknął ją w klatce własnych, zatapiając nos w jej włosach; przyciskając pochylony policzek do jej skroni i ucha. Nie musiała przepraszać, nie jego. Nie umiał tego żałować, nie umiał myśleć o tym, jakby było, gdyby wtedy nie zwichnęła kostki nad strumieniem, gdyby pozwolił jej odejść — być może na potańcówce nigdy by jej nie rozpoznał. — Czasem mimo posiadanej wiedzy pewnych rzeczy uniknąć się nie da. To mi powiedziałaś kiedyś. — Kiedy się spotkali, kiedy prawił jej morały i rady o tym strumieniu. Dziś te słowa wydawały mu się sensowniejsze niż wtedy. Okazały się słuszne i prorocze. Nie chciał jej wypuszczać z ramion, nie chciał się odsuwać; pragnął tak trwać, ale to nie było możliwe. Odsunął się powoli i niechętnie, nie opuszczając od razu rąk. Popatrzył jej z bliska w oczy, przemknął spojrzeniem po jej twarzy uważnie, po jej wydatnych ustach, lekko zdartym nosie i skórze obsypanej piegami. Widział je dopiero teraz, dopiero z tak bliska. Oglądał je tak, jakby chciał zapamiętać je wszystkie, zliczyć i móc w pamięci ulokować każdy jeden. Dopiero, kiedy był pewien, że będzie w stanie, puścił ją i schylił się wzdłuż jej ciała po miotłę.
— Załóż kurtkę — polecił jej; jemu nie było już zimno; wręcz przeciwnie. Siąknął nosem i w milczeniu już usadowił się na miotle, nie odzywając też czekał. Nie odwracał się, patrząc przez chwile tępo przed siebie, póki nie zajmie miejsca za nim, by w końcu dotrzeć na miejsce.


| zt2? tears tears tears



ay, Romale, ay, Chavale
Djelem, djelem, lungone dromensa
maladilem baxtale Romensa
James Doe
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Duchy świata, cyganie,
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.

OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 35
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
 little unsteady
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t9296-james-doe https://www.morsmordre.net/t9307-leonora https://www.morsmordre.net/t12378-jimmy-doe#381080 https://www.morsmordre.net/f153-city-of-london-chancery-lane-13-21 https://www.morsmordre.net/t9776-skrytka-bankowa-nr-404 https://www.morsmordre.net/t9322-james-doe

Strona 8 z 8 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8

Lynmouth
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach