Zewnętrzny basen
Strona 2 z 3 • 1, 2, 3
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★★★ [bylobrzydkobedzieladnie]
Zewnętrzny basen
Na tyłach Wenus znajdują się letnie ogrody, a w nich kompleks sadzawek, fontann oraz zewnętrznych basenów. Nie są one przeznaczone do kąpieli, jednakowoż, kiedy w restauracji odbywają się zamknięte przyjęcia, damom oraz dżentelmenom, zdarza się tracić głowę po paru lampkach bąbelków. Panowie często zachęcają dziewczęta z obsługi do ożywczej kąpieli i chętnie je nagradzają za odpowiednio niesforne pluski.
Wykonujesz rzut k6:
1 - miałeś pecha poślizgnąć się tuż przy brzegu. Przez niefortunny zbieg okoliczności wpadasz do basenu i dokumentnie moczysz swoje ubranie. Bez obaw - już śpieszy ku tobie służba z naręczem puchatych ręczników, szlafrokiem oraz ofertą gorącego napoju. Jednak jeśli jesteś kobietą, twoją wpadkę skomentuje paru świadków - niewykluczone, że plotka pójdzie w świat
2 - spacerując nieopodal fontann, bawisz się swoją biżuterią - zegarkiem, broszą, pierścionkiem itd. - która przez Twoją nieuwagę ląduje w wodzie. Jeśli chcesz ją odzyskać, musisz poprosić kogoś, by pomógł ci ją wyciągnąć
3 - przechadzając się po ogrodzie, zauważasz złoty błysk odbijający się w wodzie. Podchodzisz bliżej basenu i zauważasz galeona lśniącego tuż przy brzegu. Możesz go wyciągnąć, ale wiąże się to z zamoczeniem rękawa aż do łokcia, który nie da się wysuszyć za pomocą magii (uprawnia do dopisania w skrytce +5 PM)
4 - nachylając się nad fontanną zauważasz, że wyglądasz dziś wyjątkowo atrakcyjnie. Twoje odbicie mruga do ciebie, a ty przez cały dzień czujesz się pewniejszy, niż zwykle, a twoje zaloty odbierane są przychylniej
5 - kiedy spacerujesz nieopodal kompleksu wodnego, elegancko zaczepia cię sługa w srebrnej liberii i informuje, że dziś zamiast wody, sadzawki wypełniono magicznym szampanem. Jeśli chcesz, możesz go skosztować - gwarantuje dobry nastrój do końca dnia
6 - już z daleka widzisz, jak w basenie pluska się kilka dziewcząt - jeśli jesteś mężczyzną, proponują ci, byś do nich dołączył
Lokacja zawiera kości.Wykonujesz rzut k6:
1 - miałeś pecha poślizgnąć się tuż przy brzegu. Przez niefortunny zbieg okoliczności wpadasz do basenu i dokumentnie moczysz swoje ubranie. Bez obaw - już śpieszy ku tobie służba z naręczem puchatych ręczników, szlafrokiem oraz ofertą gorącego napoju. Jednak jeśli jesteś kobietą, twoją wpadkę skomentuje paru świadków - niewykluczone, że plotka pójdzie w świat
2 - spacerując nieopodal fontann, bawisz się swoją biżuterią - zegarkiem, broszą, pierścionkiem itd. - która przez Twoją nieuwagę ląduje w wodzie. Jeśli chcesz ją odzyskać, musisz poprosić kogoś, by pomógł ci ją wyciągnąć
3 - przechadzając się po ogrodzie, zauważasz złoty błysk odbijający się w wodzie. Podchodzisz bliżej basenu i zauważasz galeona lśniącego tuż przy brzegu. Możesz go wyciągnąć, ale wiąże się to z zamoczeniem rękawa aż do łokcia, który nie da się wysuszyć za pomocą magii (uprawnia do dopisania w skrytce +5 PM)
4 - nachylając się nad fontanną zauważasz, że wyglądasz dziś wyjątkowo atrakcyjnie. Twoje odbicie mruga do ciebie, a ty przez cały dzień czujesz się pewniejszy, niż zwykle, a twoje zaloty odbierane są przychylniej
5 - kiedy spacerujesz nieopodal kompleksu wodnego, elegancko zaczepia cię sługa w srebrnej liberii i informuje, że dziś zamiast wody, sadzawki wypełniono magicznym szampanem. Jeśli chcesz, możesz go skosztować - gwarantuje dobry nastrój do końca dnia
6 - już z daleka widzisz, jak w basenie pluska się kilka dziewcząt - jeśli jesteś mężczyzną, proponują ci, byś do nich dołączył
- Panie Crabbe - Skinięciem głowy odpowiedział na powitanie młodego czarodzieja, który do nich dołączył, powtarzając w myślach jego nazwisko; niewiele miał okazji dotąd o nim słyszeć, choć zdawało mu się, że gdzieś widział już jego twarz. Słowa Ramseya powitały go pośród nich należycie, jemu pozostało wznieść kolejny toast z tym młodym człowiekiem. - Za lepsze jutro - zwrócił się do niego, unosząc własny kielich ku pozostałym. Szeregi Czarnego Pana rozszerzały się nieustannie, zupełnie tak jak jego wpływy, a kolejni czarodzieje dzień po dniu porywani byli jego nieskończoną charyzmą. Wystarczyło przecież na niego spojrzeć, by ujrzeć tę siłę i wysłuchać, by pojąć nieskończoność mocy. - Poleci pan oryginalny występ w niedługim czasie? - zagaił, od pewnego czasu nie interesował się repertuarem filharmonii, a Evandra potrafiła docenić dobrą muzykę. Oboje jednak szybko nudzili się tym, co sztampowe. Kiedy usłyszał, że był reprezentantem filharmonii, miał nadzieję usłyszeć o wartym zainteresowania niszowym koncercie.
- Remont - zadumał się, spoglądając na Xaviera z zainteresowaniem. - Czy tylko wizualny? - Pełna oferta lokali oferujących oryginalne doznania zawsze go interesowała, by ich dobrym klientem. - Przecież nie pytam z ciekawości. - Ponaglił go z rozbawieniem, gdy sięgnął do kieszeni po opium. - Poczęstuj wszystkich. Ja stawiam - zaoferował się, skinąwszy głową na zebranych przy basenach gości, po czym zaciągnął się papierosem i przeszedł parę kroków, by wypalony zgasić w pobliskiej popielnicy. Opium wydawało się znacznie bardziej kuszące od tytoniu; zasłużyli przecież na tę celebrację, oddanie się chwili przyjemności będącej zalążkiem tego, co czekało ich w przyszłości, po skończonej wojnie. Zasłużeni i oddani sprawie musieli móc odpocząć, by nazajutrz oddać się dalszej walce o lepsze jutro, o nowy wspaniały świat. A o dobre używki było w kraju coraz trudniej.
- Siostry - poprawił Xaviera, gdy wspomniał o mugolskich zbrodniach, niewielu czarodziejów ucierpiało na mugolskich prześladowaniach, niewielu braci. Mugole polowali przede wszystkim na czarownice. Z zawiści, z zazdrości, z pożądania. Z szaleństwa. Pokolenia ich przodków nie zadbały o czarownice należycie. - Matki, córki i żony - wymieniał gorzko dalej, wracając myślami do murów Warwick; okaleczone, upokorzone, stanowiły bezwolny cel ataku. Zranieni chłopcy nie budzili takiego gniewu, gdy ich obowiązkiem było brać udział w walkach. Ale zniewolone przez niemagicznych kobiety stanowiły celny cios w ich honor. Uniósł spojrzenie na Borgina, kiedy wspomniał o swojej żonie. Nie wiedział, że miał za sobą taką tragiczną historię. - Nigdy więcej - dodał, kręcąc głową, gniew w jego sercu był szczery, podsycony ogniem idei, za którą walczyli. - Żadna czarownica nie ucierpi już na mugolskim reżimie. - Uniósł kielich, by kolejnym toastem uświęcić te słowa i upił szampana, nie zwracając uwagi na błąkającego się między nimi kelnera, który wymieniał puste kieliszki na pełne. - Obłuda, małostkowość, ignorancja, pycha - kontynuował słowa Drew. - Ciekaw jestem, skąd u nich przekonanie, że mają lepszą wizję świata od naszej. Wydaje się, że nie mają wizji nawet samych siebie. Jak to możliwe, że niektórzy czarodzieje dają porwać się tym mrzonkom? Przecież armia Longbottoma to nie tylko rozhisteryzowane bezdzietne kobiety, mają też kilku prawdziwych wojowników i naukowców, którzy zaprojektowali ten chaos. Dążą do samounicestwienia? Czy to szaleńcy spragnieni końca świata?
Uśmiech, bardziej zamyślony niż rozbawiony, błąkał się na jego ustach, kiedy Cornelius wspomniał o małżeńskich sprzeczkach, dość szybko sięgając po kolejny łyk alkoholu. Jego żona była królową kaprysów, odrzucała go w zależności od pogody, jednocześnie wabiąc niczym motyl pięknymi skrzydłami. Ostatnio miała bardziej otwarte nastroje, lecz któż mógł wiedzieć, ile potrwają? Czy gdy wrócą z dzisiejszej ceremonii wciąż będzie mu łaskawa? Zdusił podirytowane westchnienie, przenosząc wzrok Drew, gdy rozpoczął mówić o emocjach. Chciał ominąć ten temat, lecz alkohol na to nie pozwolił.
- A jeśli to znak, który ma znaczenie? - zastanowił się. - Nieumiejętnie podsycana gra wstępna? Mit o pożądaniu niedostępności jest żywy, lecz często źle definiowany. Może istnieje poradnik dla panien, który twierdzi, że obrażenie się o nic jest ożywcze? - Usta drgnęły w drwiącym rozbawieniu. Znał to, tę ciszę, nie budziła wcale rozbawienia. Była frustrująca do cna, lecz tych myśli nie było po nim widać. Miał trzy młodsze siostry, z których dwie obrażały się na okrągło. Pokręcił jednak głową na wątpliwości Borgina, jego żona była bardzo młodą czarownicą. Zdarzało mu się też zbliżać do nastoletnich baletnic na scenie Fantasmagorii, choć nie ze względu na to, co miały do powiedzenia. - Nasze awanturnice nie są aż tak młode, panie Borgin. Odnoszę wrażenie, że więcej ich z naszego rocznika - Multon, Tonks, Lucinda. Z Crabbem nie dzieliła ich różnica pokoleniowa, ale rozumiał myśl czarodzieja. - Najmłodsze panny przynajmniej częściowo wychowały się już w nowym porządku. Który jest pan rocznik, panie Crabbe? - zapytał z ciekawości, nim ten złożył odpowiedź na pytanie Borgina. Niewątpliwie był pośród nich najmłodszy, ale musiał być też utalentowany, skoro udało mu się dotrzeć aż tutaj. Jak bardzo?
Zgadzał się także ze słowami Ramseya, kobiety, które dopuszczali do swojego grona nie zostały do niego dopuszczone bez powodu. Deirdre została wybrana i naznaczona przez samego Czarnego Pana. Histeria się zdarzała również wśród rycerek, ale spotykała się z adekwatnymi konsekwencjami.
Na chwilę przedłużoną otępiającym alkoholem zadumał się nad nad sensem tajemnicy zawodowej Niewymownych. Jaki był jej cel, gdy Tristan nie rozumiał nic z samych ogólników, a co dopiero konkretnych wyliczeń? Czy ktoś poza ich autorami w ogóle potrafił to pojąć? Odbiegł jednak myślami od skomplikowanych równań ku temu, co było mu bliższe, magizoologia stanowiła dziedzinę zdecydowanie mniej teoretyczną i całkowicie empiryczną. Rozumiał obrzydzenie Xaviera, ale jego spojrzenie było kwestia perspektywy.
- Eksperymenty to tez służba w imię nauki - przytaknął, bo ostatecznie wszyscy zgadzali się co do tego, że jako obiekty badawcze mugolki były wręcz idealne. - Mnożą się jak króliki, a do tego krótko żyją. Są jak muszki owocówki. Niekończąca się studnia nowych żywych obiektów, u których da się utrwalić pożądane cechy szybszą wymianą pokoleniową. W pierwszej kolejności mugolki powinny trafić do zasłużonych, w drugiej do szczególnie poszkodowanych. To im ten szlam winien jest najwięcej. - Gniewny ton głosu zdradzał raczej niezaskakującą niechęć wobec wroga. - Ministerstwo i tak płaci szmalcownikom od głowy, równie dobrze może płacić za żywych, przeznaczonych na niewolę. Jednak czy czarodzieje są już na to gotowi? Odnoszę wrażenie, że wielu z nich wciąż nie dostrzega nałożonego na siebie jarzma, jakby przez setki lat zdołali oswoić się i pogodzić z drugorzędnym traktowaniem. Czy to nieświadomość społeczna czy tęsknota za dziecięcymi latami? - A może jeszcze coś innego?
- Jesteście zaręczeni z Belviną? - zdziwił się, słowami wpierw Corneliusa, potem samego Drew. - Nic się nie zmieniła - zauważył na słowa Borgina, gdy wspomniał o jej częstych chmurnych nastrojach. - To nic, stare dzieje - dodał zdawkowo, gdy zapytał o łączącą ich relację, jakby nie chciał o tym mówić. Beuxbatons minęło już dawno, przecież nie będą wspominać dziecięcych lat.
- Gorzej, kiedy zarówno zaczyna się, jak kończy na obietnicach - podjął z wciąż drwiną na ustach kwestię Sallowa odnoszącą się do rad dla kobiet, wykpiewając tym razem nieporadnych mężczyzn. Drwił z ludzi niezależnie od płci, kochał przecież kobiety. Miał też to szczęście, że nigdy nie musiał traktować swojej żony jak dziecka. Mimo braku doświadczenia rozumiała zaskakująco wiele.
- To jakie plany, panowie? Kiedy ugościcie nas na nowych włościach? - zwrócił się do Drew i Ramseya, kiedy Cornelius podjął ten temat; oboje zostali tego dnia hojnie i słusznie nagrodzeni za swoje oddanie sprawie, za swoją wierną służbę Czarnemu Panu. Wywyższeni ponad innych już nie skrycie, ich nazwiska zaczynały się liczyć na publicznej arenie. Było to tylko kolejnym znakiem wielkości ich pana i sukcesów, jakie osiągali. Ich nowe tytuły ciążyły ogromną odpowiedzialnością, która była jednak niczym wobec honorów śmierciożercy. Dawno już nadszedł czas, by i prosty lud zrozumiał, kim rzeczywiście byli i ile znaczyło ich słowo. Stali najbliżej Lorda Voldemorta, a dzisiejszego dnia byli największymi wygranymi. - Nie udało nam dostać pułkownika z Warwick, który planował akcje na miejscu, ale ten człowiek wciąż może stanowić zagrożenie - zwrócił się do Ramseya, nie mając wcześniej okazji z nim o tym pomówić. - Jego trop urwał się na szkockiej wyspie, nic więcej nie wiemy. - Informacje były bardziej niż lakoniczne, ale może rozpytanie miejscowych pozwoli mu zrozumieć więcej. Teraz bezpieczeństwo Warwickshire leżało w jego rękach.
- Nie jest to dzisiaj niespotykane - podjął słowa Macnaira, gdy wspomniał o kobietach w rodowych strukturach. Historia jego rodziny nie była mu znana zbyt dobrze, ale mniemał, że mówił o Macnairach, nie o arystokracji w ogóle. - Wyraziliśmy zgodę na przewodnictwo Morgany - przypomniał, na spotkaniach rodów w Stonehenge, w trakcie obrad, uzyskała większość jako lady doyenne z prawami nestora rodu Selwyn. Musiała być dzisiaj gdzieś pośród gości. Pewnie w środku. - Z raczej marnym skutkiem - dodał, z pół lekceważacy, a wpół drwiącym uśmiechem. Choć utrzymała go na dobrej drodze, to z gałęzi Salamandry nieprzerwanie spadały kolejne zepsute owoce, udowadniając im, że to nie była słuszna droga. Głosował wtedy za nią. Wstawił się za nią razem z innymi, wierząc, że jest w stanie uzdrowić ten ród, na potwierdzenie czego zdecydował się nawet na aranżację małżeństwa. Ten jednak zakończyła brawura ucieczka przyszłej panny młodej przed Mathieu.
- Tak - odparł, bez zawahania, na pytanie Corneliusa odnośnie ocalonych z Warwick. Dali się porwać zapalczywemu głosowi Tristana, uwierzyli mu, widział to w ich oczach, płomień zemsty i iskrę gniewu. Przekonał ich, że głoszenie prawdy o wszystkim, co wydarzyło się w zamku, a czego oni pozostali jedynymi świadkami, było ich obowiązkiem - i to czynili. Nie było tajemnicą, że trzy spośród tych kobiet Tristan wziął pod własny dach jako służbę, by otrzymawszy dobrą pracę mogły stanąć na nogi, ich jednak na wywiad nie wyśle. Musiały pozostać anonimowe, odkąd stały się mieszankami Chateau Rose i jako takie budzić sensacji nie mogły, zwłascza, iż jedna z nich zajęła zaszczytną funkcję służki lady doyenne. - Reporterzy jeszcze z nimi nie rozmawiali? - Zastanowił się, sądził, że mieli już dawno gotowe artykuły. - Cronos zapewnił mnie, że bohaterowie z zamku zostaną uhonorowani pośmiertnie. Jest już data? - Nie zrobił tego dzisiaj, lecz być może przygotowywana była dla nich uroczystość gdzieś na terenach hrabstwa, gdzie zostały usypane ich zbiorowe mogiły, a gdzie krewni mogli dotrzeć bez trudu. - Relacja z uroczystości byłaby najlepszym pretekstem, żeby opisać tę historię w pełni - podsunął, nie wiedząc, na ile Cornelius orientował się w tych planach. Przynajmniej częściowo powinien, to był przecież istotny aspekt jego pracy.
Wynurzeń Corneliusa o legilimencji wysłuchiwał w ciszy, przyglądając mu się z uwagą. Brzmiało jak bardzo potężny oręż, możliwy do zastosowaniu tak na mugolu, jak na czarodzieju. Jak się przed tym uchronić? Jak to powstrzymać? Jak to cofnąć? Wielokrotnie już był ofiarą legilimencji, Czarny Pan sprawdzał go nie raz pomimo jego bezgranicznego oddania, wiedział z czym wiązała się taka potęga. Jak daleko sięgały moce Corneliusa? Nie chciał się o tym przekonywać, sprawdzać, czy byłby w stanie się przed nim obronić. Potężni ludzie byli niebezpieczni. Czy testowanie granic legilimencji i szukanie jej ostatecznej mocy rzeczywiście było rozsądne? Widziałby w tym cel, gdyby sam opanował podobne zdolności, póki co nie widział celu w kopaniu dołków pod sobą samym. Cornelius balansował na krawędzi, wszak te umiejętności wciąż były wyjęte spod prawa i nic nie wskazywało na to, by w najbliższej przyszłości miało to ulec zmianie.
- Coś nie tak? - spytał ze, zdawałoby się, szczerym zaskoczeniem wątpliwością Corneliusa, gdy powtórzył jego słowa o mięsie mugoli. Być może kilka kieliszków temu podobnie światła myśl nie zawitałaby mu do głowy, ale w tym momencie wydawała mu się przełomowa. - Belvina ma wysokie kompetencje, z pewnością by temu podołała - stwierdził w ciemno, pamiętając ją jako dziewczynkę skupioną na nauce. Wśród Rycerzy cieszyła się poważaną opinią.
Uniósł brew w rozbawieniu, kiedy Cornelius zasugerował, jakoby magizoolożka Traversa przelewała swoją kobiecą opiekuńczość na krakena; zaśmiał się krótko, przytakując tej tezie:
- Macki mogą się wydawać obiecujące, o ile nie wydzielają toksycznych substancji. Istnieją nieliczne gatunki wielkich krakenów z łagodnym atramentem - rzucił mało wyrafinowanym żartem.
Skinął głową, gdy poruszono kwestię orderów Morgany, Evandra została tego dnia uhonorowana i był dumny z osiągnięć żony.
- Z artystką można się umówić, ale nie ożenić - rzucił na pytanie Corneliusa, poniekąd tonem przestrogi, znanej światu takich jak on od pokoleń; estrada nie była możliwa do połączenia z tytułem damy, choć niżej urodzonym zdarzało się to praktykować. Trudno było też pogodzić karierę z małżeńskimi obowiązkami. - Niewielu z nich udaje się podtrzymać reputację tak nienaganną, jak pannie Vanity - dodał, gdy jej narzeczony wspomniał, że będzie kontynuowała karierę po ślubie. Założył inaczej, bo w jego kręgach nie było to dopuszczalne, ale Valerie rzeczywiście nie przypominała kobiety, którą do łóżka brało się tylko raz.
- Potem zapytam Ministra o namiary - odparł Ramseyowi na pytanie o potencjalnego rzeźbiarza, nie próbując nawet ukryć rozbawienia. - Widziałeś te mięśnie? Klasyczne greckie piękno - Cronos pewnie nie miał takich nawet za dzieciaka, kiedy jak inni chłopcy grał jeszcze w Quidditcha. - Wykluczone. Słuchaj, Ramsey. Wychowaliśmy się razem jak bracia. Oto mój testament. Ja, Tristan Corenitn Rosier, składam go przy świadkach. - Złożył dłoń na jego ramieniu. - Moją wolą jest, żebyś ty, Ramsey Mulciber, dopilnował, by każdy pomnik wzniesiony po mojej śmierci wiernie odzwierciedlał mój profil - Spojrzał mu w oczy z powagą, upewniając się, że dobrze go słyszy, a gdy opróżnił kieliszek szampana, zwrócił się do niego jeszcze raz, mimochodem. - I żeby nie był śmieszny - dodał od niechcenia, jak to możliwe, że ten cały Cattermole nie stracił za swoje dzieło głowy? Nieistotne, wymienił pusty kieliszek na pełen na tacy przechodzącego kelnera.
- To możliwe? - zainteresował się opisem klątwy Drew, czy klątwa, którą opisywał, istniała naprawdę, czy prowadził nad nią badania? Borgin zdawał się podjąć temat, ale Tristan niewiele z tego rozumiał.
- Tak - przytaknął Borginowi, gdy podjął temat wielkości obiektu badawczego, badanie na krakenie nie doprowadziłoby ich donikąd. - Nic trudnego, kałamarnice mają w dużej mierze podobną budowę i podobne potrzeby, choć w mniejszym natężeniu. Różnice gatunkowe sprawią, że będzie to do końca precyzyjne, ale z pewnością pomoże właściwie rozlokować punkt wyjścia zanim ten odbije się na organizmie krakena. To zwierzę, nie rzecz, szkoda go stracić. - Bywały chwile, w których zdawał się cenne gatunki fantastycznych zwierząt traktować z większą czcią, niż ludzi, przynajmniej do momentu, w którym ktoś nie zaproponował mu schabu z tak rzadkiego stworzenia.
- Remont - zadumał się, spoglądając na Xaviera z zainteresowaniem. - Czy tylko wizualny? - Pełna oferta lokali oferujących oryginalne doznania zawsze go interesowała, by ich dobrym klientem. - Przecież nie pytam z ciekawości. - Ponaglił go z rozbawieniem, gdy sięgnął do kieszeni po opium. - Poczęstuj wszystkich. Ja stawiam - zaoferował się, skinąwszy głową na zebranych przy basenach gości, po czym zaciągnął się papierosem i przeszedł parę kroków, by wypalony zgasić w pobliskiej popielnicy. Opium wydawało się znacznie bardziej kuszące od tytoniu; zasłużyli przecież na tę celebrację, oddanie się chwili przyjemności będącej zalążkiem tego, co czekało ich w przyszłości, po skończonej wojnie. Zasłużeni i oddani sprawie musieli móc odpocząć, by nazajutrz oddać się dalszej walce o lepsze jutro, o nowy wspaniały świat. A o dobre używki było w kraju coraz trudniej.
- Siostry - poprawił Xaviera, gdy wspomniał o mugolskich zbrodniach, niewielu czarodziejów ucierpiało na mugolskich prześladowaniach, niewielu braci. Mugole polowali przede wszystkim na czarownice. Z zawiści, z zazdrości, z pożądania. Z szaleństwa. Pokolenia ich przodków nie zadbały o czarownice należycie. - Matki, córki i żony - wymieniał gorzko dalej, wracając myślami do murów Warwick; okaleczone, upokorzone, stanowiły bezwolny cel ataku. Zranieni chłopcy nie budzili takiego gniewu, gdy ich obowiązkiem było brać udział w walkach. Ale zniewolone przez niemagicznych kobiety stanowiły celny cios w ich honor. Uniósł spojrzenie na Borgina, kiedy wspomniał o swojej żonie. Nie wiedział, że miał za sobą taką tragiczną historię. - Nigdy więcej - dodał, kręcąc głową, gniew w jego sercu był szczery, podsycony ogniem idei, za którą walczyli. - Żadna czarownica nie ucierpi już na mugolskim reżimie. - Uniósł kielich, by kolejnym toastem uświęcić te słowa i upił szampana, nie zwracając uwagi na błąkającego się między nimi kelnera, który wymieniał puste kieliszki na pełne. - Obłuda, małostkowość, ignorancja, pycha - kontynuował słowa Drew. - Ciekaw jestem, skąd u nich przekonanie, że mają lepszą wizję świata od naszej. Wydaje się, że nie mają wizji nawet samych siebie. Jak to możliwe, że niektórzy czarodzieje dają porwać się tym mrzonkom? Przecież armia Longbottoma to nie tylko rozhisteryzowane bezdzietne kobiety, mają też kilku prawdziwych wojowników i naukowców, którzy zaprojektowali ten chaos. Dążą do samounicestwienia? Czy to szaleńcy spragnieni końca świata?
Uśmiech, bardziej zamyślony niż rozbawiony, błąkał się na jego ustach, kiedy Cornelius wspomniał o małżeńskich sprzeczkach, dość szybko sięgając po kolejny łyk alkoholu. Jego żona była królową kaprysów, odrzucała go w zależności od pogody, jednocześnie wabiąc niczym motyl pięknymi skrzydłami. Ostatnio miała bardziej otwarte nastroje, lecz któż mógł wiedzieć, ile potrwają? Czy gdy wrócą z dzisiejszej ceremonii wciąż będzie mu łaskawa? Zdusił podirytowane westchnienie, przenosząc wzrok Drew, gdy rozpoczął mówić o emocjach. Chciał ominąć ten temat, lecz alkohol na to nie pozwolił.
- A jeśli to znak, który ma znaczenie? - zastanowił się. - Nieumiejętnie podsycana gra wstępna? Mit o pożądaniu niedostępności jest żywy, lecz często źle definiowany. Może istnieje poradnik dla panien, który twierdzi, że obrażenie się o nic jest ożywcze? - Usta drgnęły w drwiącym rozbawieniu. Znał to, tę ciszę, nie budziła wcale rozbawienia. Była frustrująca do cna, lecz tych myśli nie było po nim widać. Miał trzy młodsze siostry, z których dwie obrażały się na okrągło. Pokręcił jednak głową na wątpliwości Borgina, jego żona była bardzo młodą czarownicą. Zdarzało mu się też zbliżać do nastoletnich baletnic na scenie Fantasmagorii, choć nie ze względu na to, co miały do powiedzenia. - Nasze awanturnice nie są aż tak młode, panie Borgin. Odnoszę wrażenie, że więcej ich z naszego rocznika - Multon, Tonks, Lucinda. Z Crabbem nie dzieliła ich różnica pokoleniowa, ale rozumiał myśl czarodzieja. - Najmłodsze panny przynajmniej częściowo wychowały się już w nowym porządku. Który jest pan rocznik, panie Crabbe? - zapytał z ciekawości, nim ten złożył odpowiedź na pytanie Borgina. Niewątpliwie był pośród nich najmłodszy, ale musiał być też utalentowany, skoro udało mu się dotrzeć aż tutaj. Jak bardzo?
Zgadzał się także ze słowami Ramseya, kobiety, które dopuszczali do swojego grona nie zostały do niego dopuszczone bez powodu. Deirdre została wybrana i naznaczona przez samego Czarnego Pana. Histeria się zdarzała również wśród rycerek, ale spotykała się z adekwatnymi konsekwencjami.
Na chwilę przedłużoną otępiającym alkoholem zadumał się nad nad sensem tajemnicy zawodowej Niewymownych. Jaki był jej cel, gdy Tristan nie rozumiał nic z samych ogólników, a co dopiero konkretnych wyliczeń? Czy ktoś poza ich autorami w ogóle potrafił to pojąć? Odbiegł jednak myślami od skomplikowanych równań ku temu, co było mu bliższe, magizoologia stanowiła dziedzinę zdecydowanie mniej teoretyczną i całkowicie empiryczną. Rozumiał obrzydzenie Xaviera, ale jego spojrzenie było kwestia perspektywy.
- Eksperymenty to tez służba w imię nauki - przytaknął, bo ostatecznie wszyscy zgadzali się co do tego, że jako obiekty badawcze mugolki były wręcz idealne. - Mnożą się jak króliki, a do tego krótko żyją. Są jak muszki owocówki. Niekończąca się studnia nowych żywych obiektów, u których da się utrwalić pożądane cechy szybszą wymianą pokoleniową. W pierwszej kolejności mugolki powinny trafić do zasłużonych, w drugiej do szczególnie poszkodowanych. To im ten szlam winien jest najwięcej. - Gniewny ton głosu zdradzał raczej niezaskakującą niechęć wobec wroga. - Ministerstwo i tak płaci szmalcownikom od głowy, równie dobrze może płacić za żywych, przeznaczonych na niewolę. Jednak czy czarodzieje są już na to gotowi? Odnoszę wrażenie, że wielu z nich wciąż nie dostrzega nałożonego na siebie jarzma, jakby przez setki lat zdołali oswoić się i pogodzić z drugorzędnym traktowaniem. Czy to nieświadomość społeczna czy tęsknota za dziecięcymi latami? - A może jeszcze coś innego?
- Jesteście zaręczeni z Belviną? - zdziwił się, słowami wpierw Corneliusa, potem samego Drew. - Nic się nie zmieniła - zauważył na słowa Borgina, gdy wspomniał o jej częstych chmurnych nastrojach. - To nic, stare dzieje - dodał zdawkowo, gdy zapytał o łączącą ich relację, jakby nie chciał o tym mówić. Beuxbatons minęło już dawno, przecież nie będą wspominać dziecięcych lat.
- Gorzej, kiedy zarówno zaczyna się, jak kończy na obietnicach - podjął z wciąż drwiną na ustach kwestię Sallowa odnoszącą się do rad dla kobiet, wykpiewając tym razem nieporadnych mężczyzn. Drwił z ludzi niezależnie od płci, kochał przecież kobiety. Miał też to szczęście, że nigdy nie musiał traktować swojej żony jak dziecka. Mimo braku doświadczenia rozumiała zaskakująco wiele.
- To jakie plany, panowie? Kiedy ugościcie nas na nowych włościach? - zwrócił się do Drew i Ramseya, kiedy Cornelius podjął ten temat; oboje zostali tego dnia hojnie i słusznie nagrodzeni za swoje oddanie sprawie, za swoją wierną służbę Czarnemu Panu. Wywyższeni ponad innych już nie skrycie, ich nazwiska zaczynały się liczyć na publicznej arenie. Było to tylko kolejnym znakiem wielkości ich pana i sukcesów, jakie osiągali. Ich nowe tytuły ciążyły ogromną odpowiedzialnością, która była jednak niczym wobec honorów śmierciożercy. Dawno już nadszedł czas, by i prosty lud zrozumiał, kim rzeczywiście byli i ile znaczyło ich słowo. Stali najbliżej Lorda Voldemorta, a dzisiejszego dnia byli największymi wygranymi. - Nie udało nam dostać pułkownika z Warwick, który planował akcje na miejscu, ale ten człowiek wciąż może stanowić zagrożenie - zwrócił się do Ramseya, nie mając wcześniej okazji z nim o tym pomówić. - Jego trop urwał się na szkockiej wyspie, nic więcej nie wiemy. - Informacje były bardziej niż lakoniczne, ale może rozpytanie miejscowych pozwoli mu zrozumieć więcej. Teraz bezpieczeństwo Warwickshire leżało w jego rękach.
- Nie jest to dzisiaj niespotykane - podjął słowa Macnaira, gdy wspomniał o kobietach w rodowych strukturach. Historia jego rodziny nie była mu znana zbyt dobrze, ale mniemał, że mówił o Macnairach, nie o arystokracji w ogóle. - Wyraziliśmy zgodę na przewodnictwo Morgany - przypomniał, na spotkaniach rodów w Stonehenge, w trakcie obrad, uzyskała większość jako lady doyenne z prawami nestora rodu Selwyn. Musiała być dzisiaj gdzieś pośród gości. Pewnie w środku. - Z raczej marnym skutkiem - dodał, z pół lekceważacy, a wpół drwiącym uśmiechem. Choć utrzymała go na dobrej drodze, to z gałęzi Salamandry nieprzerwanie spadały kolejne zepsute owoce, udowadniając im, że to nie była słuszna droga. Głosował wtedy za nią. Wstawił się za nią razem z innymi, wierząc, że jest w stanie uzdrowić ten ród, na potwierdzenie czego zdecydował się nawet na aranżację małżeństwa. Ten jednak zakończyła brawura ucieczka przyszłej panny młodej przed Mathieu.
- Tak - odparł, bez zawahania, na pytanie Corneliusa odnośnie ocalonych z Warwick. Dali się porwać zapalczywemu głosowi Tristana, uwierzyli mu, widział to w ich oczach, płomień zemsty i iskrę gniewu. Przekonał ich, że głoszenie prawdy o wszystkim, co wydarzyło się w zamku, a czego oni pozostali jedynymi świadkami, było ich obowiązkiem - i to czynili. Nie było tajemnicą, że trzy spośród tych kobiet Tristan wziął pod własny dach jako służbę, by otrzymawszy dobrą pracę mogły stanąć na nogi, ich jednak na wywiad nie wyśle. Musiały pozostać anonimowe, odkąd stały się mieszankami Chateau Rose i jako takie budzić sensacji nie mogły, zwłascza, iż jedna z nich zajęła zaszczytną funkcję służki lady doyenne. - Reporterzy jeszcze z nimi nie rozmawiali? - Zastanowił się, sądził, że mieli już dawno gotowe artykuły. - Cronos zapewnił mnie, że bohaterowie z zamku zostaną uhonorowani pośmiertnie. Jest już data? - Nie zrobił tego dzisiaj, lecz być może przygotowywana była dla nich uroczystość gdzieś na terenach hrabstwa, gdzie zostały usypane ich zbiorowe mogiły, a gdzie krewni mogli dotrzeć bez trudu. - Relacja z uroczystości byłaby najlepszym pretekstem, żeby opisać tę historię w pełni - podsunął, nie wiedząc, na ile Cornelius orientował się w tych planach. Przynajmniej częściowo powinien, to był przecież istotny aspekt jego pracy.
Wynurzeń Corneliusa o legilimencji wysłuchiwał w ciszy, przyglądając mu się z uwagą. Brzmiało jak bardzo potężny oręż, możliwy do zastosowaniu tak na mugolu, jak na czarodzieju. Jak się przed tym uchronić? Jak to powstrzymać? Jak to cofnąć? Wielokrotnie już był ofiarą legilimencji, Czarny Pan sprawdzał go nie raz pomimo jego bezgranicznego oddania, wiedział z czym wiązała się taka potęga. Jak daleko sięgały moce Corneliusa? Nie chciał się o tym przekonywać, sprawdzać, czy byłby w stanie się przed nim obronić. Potężni ludzie byli niebezpieczni. Czy testowanie granic legilimencji i szukanie jej ostatecznej mocy rzeczywiście było rozsądne? Widziałby w tym cel, gdyby sam opanował podobne zdolności, póki co nie widział celu w kopaniu dołków pod sobą samym. Cornelius balansował na krawędzi, wszak te umiejętności wciąż były wyjęte spod prawa i nic nie wskazywało na to, by w najbliższej przyszłości miało to ulec zmianie.
- Coś nie tak? - spytał ze, zdawałoby się, szczerym zaskoczeniem wątpliwością Corneliusa, gdy powtórzył jego słowa o mięsie mugoli. Być może kilka kieliszków temu podobnie światła myśl nie zawitałaby mu do głowy, ale w tym momencie wydawała mu się przełomowa. - Belvina ma wysokie kompetencje, z pewnością by temu podołała - stwierdził w ciemno, pamiętając ją jako dziewczynkę skupioną na nauce. Wśród Rycerzy cieszyła się poważaną opinią.
Uniósł brew w rozbawieniu, kiedy Cornelius zasugerował, jakoby magizoolożka Traversa przelewała swoją kobiecą opiekuńczość na krakena; zaśmiał się krótko, przytakując tej tezie:
- Macki mogą się wydawać obiecujące, o ile nie wydzielają toksycznych substancji. Istnieją nieliczne gatunki wielkich krakenów z łagodnym atramentem - rzucił mało wyrafinowanym żartem.
Skinął głową, gdy poruszono kwestię orderów Morgany, Evandra została tego dnia uhonorowana i był dumny z osiągnięć żony.
- Z artystką można się umówić, ale nie ożenić - rzucił na pytanie Corneliusa, poniekąd tonem przestrogi, znanej światu takich jak on od pokoleń; estrada nie była możliwa do połączenia z tytułem damy, choć niżej urodzonym zdarzało się to praktykować. Trudno było też pogodzić karierę z małżeńskimi obowiązkami. - Niewielu z nich udaje się podtrzymać reputację tak nienaganną, jak pannie Vanity - dodał, gdy jej narzeczony wspomniał, że będzie kontynuowała karierę po ślubie. Założył inaczej, bo w jego kręgach nie było to dopuszczalne, ale Valerie rzeczywiście nie przypominała kobiety, którą do łóżka brało się tylko raz.
- Potem zapytam Ministra o namiary - odparł Ramseyowi na pytanie o potencjalnego rzeźbiarza, nie próbując nawet ukryć rozbawienia. - Widziałeś te mięśnie? Klasyczne greckie piękno - Cronos pewnie nie miał takich nawet za dzieciaka, kiedy jak inni chłopcy grał jeszcze w Quidditcha. - Wykluczone. Słuchaj, Ramsey. Wychowaliśmy się razem jak bracia. Oto mój testament. Ja, Tristan Corenitn Rosier, składam go przy świadkach. - Złożył dłoń na jego ramieniu. - Moją wolą jest, żebyś ty, Ramsey Mulciber, dopilnował, by każdy pomnik wzniesiony po mojej śmierci wiernie odzwierciedlał mój profil - Spojrzał mu w oczy z powagą, upewniając się, że dobrze go słyszy, a gdy opróżnił kieliszek szampana, zwrócił się do niego jeszcze raz, mimochodem. - I żeby nie był śmieszny - dodał od niechcenia, jak to możliwe, że ten cały Cattermole nie stracił za swoje dzieło głowy? Nieistotne, wymienił pusty kieliszek na pełen na tacy przechodzącego kelnera.
- To możliwe? - zainteresował się opisem klątwy Drew, czy klątwa, którą opisywał, istniała naprawdę, czy prowadził nad nią badania? Borgin zdawał się podjąć temat, ale Tristan niewiele z tego rozumiał.
- Tak - przytaknął Borginowi, gdy podjął temat wielkości obiektu badawczego, badanie na krakenie nie doprowadziłoby ich donikąd. - Nic trudnego, kałamarnice mają w dużej mierze podobną budowę i podobne potrzeby, choć w mniejszym natężeniu. Różnice gatunkowe sprawią, że będzie to do końca precyzyjne, ale z pewnością pomoże właściwie rozlokować punkt wyjścia zanim ten odbije się na organizmie krakena. To zwierzę, nie rzecz, szkoda go stracić. - Bywały chwile, w których zdawał się cenne gatunki fantastycznych zwierząt traktować z większą czcią, niż ludzi, przynajmniej do momentu, w którym ktoś nie zaproponował mu schabu z tak rzadkiego stworzenia.
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
Dzisiejszego wieczoru wszyscy mieli powód do świętowania i nawet Edgar nie zamierzał wcześniej wracać do rodzinnej posiadłości. Miło spędził czas na oficjalnej ceremonii, łechcąc swoje ego wszelkimi słowami uznania zarówno dla siebie, jak i reszty członków rodziny. Nowe ordery dumnie lśniły na jego piersi, udowadniając wszystkim, że działania Rycerzy Walpurgii mają realny wpływ na otaczającą ich rzeczywistość. I nawet jeżeli nie do końca wierzył w zapewnienia Corneliusa, że Zakon Feniksa nie stanowił już dla nich żadnego zagrożenia – z natury był bardzo ostrożnym człowiekiem – nie zamierzał do końca przyjęcia zajmować tym myśli.
Zaraz po oficjalnej ceremonii udał się z gośćmi na bankiet, meandrując pomiędzy co bardziej interesującymi czarodziejami, zamieniając z nimi kilka słów. Nigdy nie był szczególnie rozmowny, ale nie był niemową ani ignorantem – zdawał sobie sprawę z wagi swojej roli, a także mocy takich pogawędek, na które dodatkową uwagę zawsze zwracała jego żona, wychowana w blichtrze londyńskiej socjety. Tutaj też szybko się odnalazła, przystając obok znajomej damy. Edgar w tym czasie zagadał się z lordem Slughornem, choć ich dialog na temat Durham i Westmorland szybko zamienił się w monolog starszego lorda, podczas którego Edgar wypił co najmniej dwa kieliszki szampana, żeby zająć czymś czas. W końcu uwolnił się od tej dość nudnej rozmowy, zauważając przez okno znajome twarze.
– Ważne świadectwo, z pewnością go nie zapomnimy. Wybierasz się już na tamten świat? – Zagaił do Tristana, podchodząc bliżej, kiedy do jego uszu dotarły strzępy ich rozmowy. – Panowie – przywitał się następnie ze wszystkimi, spoglądając przelotnie na każdego z nich, dłużej zatrzymując wzrok na jedynej nieznajomej twarzy. – A ty to kto? – Zapytał Maximiliana prosto z mostu, nie będąc pewnym, czy ma do czynienia z młodym lordem, któremu ledwie co wyrósł pierwszy wąs, czy to kolejny ambitny podnóżek z Ministerstwa.
– Podejrzewam, że ominął mnie główny toast, ale nie zaszkodzi wygłosić go jeszcze raz. Za nas, panowie – Uniósł delikatnie kieliszek zanim upił z niego symboliczny łyk alkoholu. Przysłuchiwał się przez chwilę dalszej wymianie zdań w ciszy, próbując zrozumieć poruszane tematy, a nie było to proste – szczególnie, że miał znikome pojęcie o kałamarnicach...
– O, widzę, że mój drogi kuzyn mnie uprzedził i zadbał o dodatkowe atrakcje. Natura handlarza nie pozwala mi nie wspomnieć, że to najlepsze opium w kraju – uśmiechnął się lekko, kiwając głową Xavierowi. – Ja mam przy sobie coś odrobinę mocniejszego, gdyby ktoś reflektował – trzymał za pazuchą kilka nieszczególnie uzależniających specyfików dla żądnych wrażeń czarodziejów. Czuł, że któryś z nich ostatecznie wyląduje w tym basenie.
Diable ziele (10 sztuk), tęgoskór żelaznozęby (10 sztuk). Częstujcie się, kochani, możecie wziąć na później :*
Zaraz po oficjalnej ceremonii udał się z gośćmi na bankiet, meandrując pomiędzy co bardziej interesującymi czarodziejami, zamieniając z nimi kilka słów. Nigdy nie był szczególnie rozmowny, ale nie był niemową ani ignorantem – zdawał sobie sprawę z wagi swojej roli, a także mocy takich pogawędek, na które dodatkową uwagę zawsze zwracała jego żona, wychowana w blichtrze londyńskiej socjety. Tutaj też szybko się odnalazła, przystając obok znajomej damy. Edgar w tym czasie zagadał się z lordem Slughornem, choć ich dialog na temat Durham i Westmorland szybko zamienił się w monolog starszego lorda, podczas którego Edgar wypił co najmniej dwa kieliszki szampana, żeby zająć czymś czas. W końcu uwolnił się od tej dość nudnej rozmowy, zauważając przez okno znajome twarze.
– Ważne świadectwo, z pewnością go nie zapomnimy. Wybierasz się już na tamten świat? – Zagaił do Tristana, podchodząc bliżej, kiedy do jego uszu dotarły strzępy ich rozmowy. – Panowie – przywitał się następnie ze wszystkimi, spoglądając przelotnie na każdego z nich, dłużej zatrzymując wzrok na jedynej nieznajomej twarzy. – A ty to kto? – Zapytał Maximiliana prosto z mostu, nie będąc pewnym, czy ma do czynienia z młodym lordem, któremu ledwie co wyrósł pierwszy wąs, czy to kolejny ambitny podnóżek z Ministerstwa.
– Podejrzewam, że ominął mnie główny toast, ale nie zaszkodzi wygłosić go jeszcze raz. Za nas, panowie – Uniósł delikatnie kieliszek zanim upił z niego symboliczny łyk alkoholu. Przysłuchiwał się przez chwilę dalszej wymianie zdań w ciszy, próbując zrozumieć poruszane tematy, a nie było to proste – szczególnie, że miał znikome pojęcie o kałamarnicach...
– O, widzę, że mój drogi kuzyn mnie uprzedził i zadbał o dodatkowe atrakcje. Natura handlarza nie pozwala mi nie wspomnieć, że to najlepsze opium w kraju – uśmiechnął się lekko, kiwając głową Xavierowi. – Ja mam przy sobie coś odrobinę mocniejszego, gdyby ktoś reflektował – trzymał za pazuchą kilka nieszczególnie uzależniających specyfików dla żądnych wrażeń czarodziejów. Czuł, że któryś z nich ostatecznie wyląduje w tym basenie.
Diable ziele (10 sztuk), tęgoskór żelaznozęby (10 sztuk). Częstujcie się, kochani, możecie wziąć na później :*
We build castles with our fears and sleep in them like
kings and queens
kings and queens
Edgar Burke
Zawód : nestor, B&B, łamacz klątw
Wiek : 35
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Gdybym był babą, rozpłakałbym się rzewnie nad swym losem, ale jestem Burkiem, więc trzymam fason.
OPCM : 25 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 30 +1
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 9
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nakładający się na siebie szelest coraz głośniejszych rozmów, przemieszany ze szmerem wody i stłumionymi dźwiękami dobiegającej ze środka muzyki, działał na niego odprężająco; chociaż nie wypił jeszcze zbyt dużo (z tacy przechodzącego obok kelnera bez głębszego zastanowienia zgarnął jedną z zamówionych przez Drew szklanek ognistej whisky, przysłuchując się politycznym dysputom zdążył jednak opróżnić zaledwie połowę) był upojony dumą z ostatniego zwycięstwa, sukcesem materializującym się w postaci przypiętego do szaty odznaczenia – a natchnione wypowiedzi Tristana podsycały ten ogień jeszcze bardziej. Oczy Manannana rozbłysły widocznie, rozszerzone tak samo, jak wtedy, gdy na morzu kierował statek prosto w objęcia groźnego sztormu. – Jest młody – odpowiedział Rosierowi, zapytany o wiek krakena; nie miał pojęcia, w jaki sposób Amelia to oszacowała, ale wierzył jej umiejętnościom – w przeszłości wątpienie w nie nie wyszło mu na dobre. – Dopiero co osiągnął dorosłość. Sądzisz, że da się go jeszcze ułożyć? – zapytał z zainteresowaniem. Nie podobało mu się to słowo, ale czuł się na tyle rozluźniony, by nie chciało mu się szukać bardziej trafnego. – Stałe karmienie mugolską paszą go nie rozleniwi? Może lepiej byłoby wsadzać ich na szalupy i kazać wiosłować, myśleliby, że mają szansę na ucieczkę. – Złudną, nigdy nie prześcignęliby krakena. – Mógłby przynajmniej pobawić się jedzeniem, a i widowisko byłoby przednie – może uświetniłoby tę twoją ceremonię w Suffolku? – zagadnął Drew, wyłapując jego rozmowę z Corneliusem. – Słonowodny, ma się rozumieć – przytaknął zaraz potem Tristanowi niezwykle poważnie, choć wydawało mu się to oczywiste; prawdziwe bestie żyły na morzach i oceanach, ich słodkowodni kuzyni byli znacznie mniej okazali. – Kobiecej ręki? Naprawdę? – zapytał z powątpiewaniem, upijając łyk alkoholu; podobnie jak większość żeglarzy uważał, że na morzu nie było miejsca dla kobiet. – Zdaje się, że wie, co robi, ale byłbym wdzięczny, gdybyś znalazł chwilę, żeby to potwierdzić – przystał na propozycję Tristana, kiwając mu głową z wdzięcznością; chociaż na ogół było mu daleko do przezorności i nie stronił od podejmowania ryzyka, to do spraw tak wielkiej wagi podchodził z powagą i ostrożnością. Kraken był mityczną bestią, darzył go szacunkiem – ale nie tylko dlatego zależało mu na otoczeniu go opieką; wykorzystany w odpowiedni sposób, walczący po ich stronie, dawał im przewagę na oblewających Anglię wodach – po których wciąż panoszyły się statki przewożące pod pokładami mugolskie plugastwo. – Nie znamy się aż tak dobrze – przyznał, nigdy nie zapytał Amelii, dlaczego wybrała tak nietypową ścieżkę kariery; podejrzewał, że i tak odpowiedziałaby mu jedynie kąśliwym komentarzem. Słowom Corneliusa przytaknął w milczeniu, miał podobne zdanie – uśmiechnął się za to z rozbawieniem, gdy Sallow wspomniał o przedślubnych i poślubnych awanturach. Nie przyznałby tego na głos, a już na pewno nie w towarzystwie (w głowie nieco mu szumiało, ale jeszcze nie aż tak, by zupełnie przestał się pilnować), ale zgadzał się z tym stwierdzeniem w zupełności; temperament Melisande nie ostygł od momentu, w którym spotkał ją po raz pierwszy, niewzruszony nawet chłodnymi murami Corbenic Castle.
Odwrócił się w stronę Ramseya, który zdawał się czytać w jego myślach. – Melisande jest wyjątkową czarownicą – odpowiedział szczerze, pomimo dobrego humoru uważając na dobór słów; miał świadomość, że jego szwagier znajdował się tuż obok. – Nie brakuje jej ani siły charakteru, ani rozwagi. – Nie licząc momentów, w których w emocjach roztrzaskiwała rodową porcelanę. – Trudno się jednak temu dziwić, ponadprzeciętność ma we krwi. – Wystarczyło popatrzeć na to, kim był jej brat. – A ty, Ramseyu? Kim jest ta urokliwa młoda dama, która ci dzisiaj towarzyszyła? – podchwycił; nie mógł nie zapamiętać niecodziennej urody srebrnowłosej piękności, nawet jeśli na ceremonii odniósł wrażenie, że nie mogła mieć więcej niż siedemnaście lat.
Słowa Macnaira wywołały u niego coś w rodzaju wzruszenia; przeniósł na niego spojrzenie, gdy mówił o traktowaniu Suffolku jak domu – gdyby miał na sobie kapelusz, ściągnąłby go z głowy w żeglarskim wyrazie szacunku, ale nie miał – zamiast tego przywołał więc kelnera, żeby odstawić opróżnioną szklankę na tacę i zabrać z niej dwie pełne – dla siebie i dla Drew. Po wydarzeniach w forcie nie mógł nie czuć względem niego pewnego rodzaju oddania – jako dowódcy, i jako towarzyszowi we wspólnej sprawie. – Możesz więc liczyć na to, że nie pozwolę, by wróg kiedykolwiek jeszcze zaatakował was od morza – przyrzekł, kładąc pozbawioną palca dłoń na klatce piersiowej. – Za Ritę – powtórzył, również unosząc wyżej szklankę w toaście. Nie znał czarownicy zbyt dobrze, doceniał jednak jej poświęcenie – w trakcie walki to ona chroniła ich tyły, gdy stali na murach, atakowani przez mugolskie wojsko.
Nie brał udziału w dywagacjach na temat klątw, na parę dłuższych chwil pozwalając, by jego uwaga rozproszyła się w innych kierunkach; wspomnienie fortu przywołało dziwną nostalgię, a może po prostu nie przepadał za rozprawami o przekleństwach – bo przekonanie o tym, że na nim takowe ciążyło, wciąż wywoływało u niego dyskomfort. – Panie Crabbe – odpowiedział na powitanie młodego mężczyzny; zatrzymał na nim wzrok na sekundę, zastanawiając się, czy już się spotkali, ale wybuch perlistego śmiechu gdzieś za jego plecami sprawił, że jego myśli znów się rozpierzchły; odwrócił się przez ramię, zerkając – wcale niedyskretnie – w stronę kąpiących się w oddalonej nieco sadzawce dziewcząt.
Powracając do rozmowy, odniósł wrażenie, że ominęła go jakaś istotna informacja. – Żenisz się? – zapytał, spoglądając na Drew, czy dobrze usłyszał?
Pytanie Tristana o dokonania jego przodków sprawiło, że znów się rozmarzył. – O ile mi wiadomo, nikt tego jeszcze nie dokonał – przyznał szczerze, wbrew pozorom: bez żalu. W innych okolicznościach wolałby mieć gotową emocjonującą historię, ale coś w świadomości, że mógł być pierwszy – zapisać swoje imię w ten sposób – wywoływało mu niego ekscytację. Tristan i Ramsey mówili o pomnikach, jemu wystarczyłoby miejsce w czarodziejskiej historii; stanie się jedną z morskich legend. – Choć ojciec opowiadał mi, że mój pradziadek opanował umiejętność przemiany w kałamarnicę – i tak porozumiewał się z morskimi bestiami, by zostawały jego okręt w spokoju. – Nie był pewien, czy dowierzał tej historii, ale nie było to istotne. Upił łyk ze szklanki. – Sprowadzę kilka do Norfolku, masz rację: eksperymentowanie na krakenie jest zbyt ryzykowne – zgodził się, sugestia Borgina, potwierdzona przez smokologa, wydawała się słuszna; wśród jego krewnych byli też znawcy morskich stworzeń, z pewnością mogliby dołożyć swojej wiedzy do badań. Eberhart była doświadczona, ale tu nie mogło być miejsca na pomyłki.
Zaśmiał się w odpowiedzi na żart o mackach, choć bardziej niż sama puenta, rozbawił go fakt, że padł z ust lorda Rosiera; podobne słyszał na ogół w nadmorskich tawernach. W reakcji na wygłoszony z powagą testament wzniósł w górę szklankę, Tristan wydawał się bawić znakomicie – a sam Manannan był we wcale nie gorszym nastroju.
Skinął głową lordowi Burke, rejestrując jego pojawienie się. – Lordzie nestorze. Edgarze – przywitał się, przesuwając się nieco, żeby zrobić Rycerzowi miejsce. Do toastu przyłączył się bez zawahania. – Za nas. Oby śmierć nie zabrała nas zbyt szybko – dodał, odnosząc się poniekąd do słów o pośmiertnie wznoszonych pomnikach. Opróżnił szklankę do dna, po czym obrócił się zamaszyście, żeby złapać za ramię przechodzącego akurat kelnera – niezbyt przejmując się tym, że mógłby przypadkiem wytrącić mu z ręki tacę pełną szkła. Odstawił na nią puste naczynie, po czym znów odezwał się do Edgara. – Xavier trochę się ociąga, ale pewnie nie chciał zaczynać zabawy bez krewniaka – zażartował bez złośliwości, zerkając w stronę właściciela palarni. – Mogę? – zagadnął, chętnie częstując się przyniesionym przez lorda Burke diablim zielem; nie stronił wszak od używek, a humor miał na tyle dobry, że szkoda byłoby dodatkowo go nie poprawić.
| rzucam k6 na kostkę z locki, bo mogę
Odwrócił się w stronę Ramseya, który zdawał się czytać w jego myślach. – Melisande jest wyjątkową czarownicą – odpowiedział szczerze, pomimo dobrego humoru uważając na dobór słów; miał świadomość, że jego szwagier znajdował się tuż obok. – Nie brakuje jej ani siły charakteru, ani rozwagi. – Nie licząc momentów, w których w emocjach roztrzaskiwała rodową porcelanę. – Trudno się jednak temu dziwić, ponadprzeciętność ma we krwi. – Wystarczyło popatrzeć na to, kim był jej brat. – A ty, Ramseyu? Kim jest ta urokliwa młoda dama, która ci dzisiaj towarzyszyła? – podchwycił; nie mógł nie zapamiętać niecodziennej urody srebrnowłosej piękności, nawet jeśli na ceremonii odniósł wrażenie, że nie mogła mieć więcej niż siedemnaście lat.
Słowa Macnaira wywołały u niego coś w rodzaju wzruszenia; przeniósł na niego spojrzenie, gdy mówił o traktowaniu Suffolku jak domu – gdyby miał na sobie kapelusz, ściągnąłby go z głowy w żeglarskim wyrazie szacunku, ale nie miał – zamiast tego przywołał więc kelnera, żeby odstawić opróżnioną szklankę na tacę i zabrać z niej dwie pełne – dla siebie i dla Drew. Po wydarzeniach w forcie nie mógł nie czuć względem niego pewnego rodzaju oddania – jako dowódcy, i jako towarzyszowi we wspólnej sprawie. – Możesz więc liczyć na to, że nie pozwolę, by wróg kiedykolwiek jeszcze zaatakował was od morza – przyrzekł, kładąc pozbawioną palca dłoń na klatce piersiowej. – Za Ritę – powtórzył, również unosząc wyżej szklankę w toaście. Nie znał czarownicy zbyt dobrze, doceniał jednak jej poświęcenie – w trakcie walki to ona chroniła ich tyły, gdy stali na murach, atakowani przez mugolskie wojsko.
Nie brał udziału w dywagacjach na temat klątw, na parę dłuższych chwil pozwalając, by jego uwaga rozproszyła się w innych kierunkach; wspomnienie fortu przywołało dziwną nostalgię, a może po prostu nie przepadał za rozprawami o przekleństwach – bo przekonanie o tym, że na nim takowe ciążyło, wciąż wywoływało u niego dyskomfort. – Panie Crabbe – odpowiedział na powitanie młodego mężczyzny; zatrzymał na nim wzrok na sekundę, zastanawiając się, czy już się spotkali, ale wybuch perlistego śmiechu gdzieś za jego plecami sprawił, że jego myśli znów się rozpierzchły; odwrócił się przez ramię, zerkając – wcale niedyskretnie – w stronę kąpiących się w oddalonej nieco sadzawce dziewcząt.
Powracając do rozmowy, odniósł wrażenie, że ominęła go jakaś istotna informacja. – Żenisz się? – zapytał, spoglądając na Drew, czy dobrze usłyszał?
Pytanie Tristana o dokonania jego przodków sprawiło, że znów się rozmarzył. – O ile mi wiadomo, nikt tego jeszcze nie dokonał – przyznał szczerze, wbrew pozorom: bez żalu. W innych okolicznościach wolałby mieć gotową emocjonującą historię, ale coś w świadomości, że mógł być pierwszy – zapisać swoje imię w ten sposób – wywoływało mu niego ekscytację. Tristan i Ramsey mówili o pomnikach, jemu wystarczyłoby miejsce w czarodziejskiej historii; stanie się jedną z morskich legend. – Choć ojciec opowiadał mi, że mój pradziadek opanował umiejętność przemiany w kałamarnicę – i tak porozumiewał się z morskimi bestiami, by zostawały jego okręt w spokoju. – Nie był pewien, czy dowierzał tej historii, ale nie było to istotne. Upił łyk ze szklanki. – Sprowadzę kilka do Norfolku, masz rację: eksperymentowanie na krakenie jest zbyt ryzykowne – zgodził się, sugestia Borgina, potwierdzona przez smokologa, wydawała się słuszna; wśród jego krewnych byli też znawcy morskich stworzeń, z pewnością mogliby dołożyć swojej wiedzy do badań. Eberhart była doświadczona, ale tu nie mogło być miejsca na pomyłki.
Zaśmiał się w odpowiedzi na żart o mackach, choć bardziej niż sama puenta, rozbawił go fakt, że padł z ust lorda Rosiera; podobne słyszał na ogół w nadmorskich tawernach. W reakcji na wygłoszony z powagą testament wzniósł w górę szklankę, Tristan wydawał się bawić znakomicie – a sam Manannan był we wcale nie gorszym nastroju.
Skinął głową lordowi Burke, rejestrując jego pojawienie się. – Lordzie nestorze. Edgarze – przywitał się, przesuwając się nieco, żeby zrobić Rycerzowi miejsce. Do toastu przyłączył się bez zawahania. – Za nas. Oby śmierć nie zabrała nas zbyt szybko – dodał, odnosząc się poniekąd do słów o pośmiertnie wznoszonych pomnikach. Opróżnił szklankę do dna, po czym obrócił się zamaszyście, żeby złapać za ramię przechodzącego akurat kelnera – niezbyt przejmując się tym, że mógłby przypadkiem wytrącić mu z ręki tacę pełną szkła. Odstawił na nią puste naczynie, po czym znów odezwał się do Edgara. – Xavier trochę się ociąga, ale pewnie nie chciał zaczynać zabawy bez krewniaka – zażartował bez złośliwości, zerkając w stronę właściciela palarni. – Mogę? – zagadnął, chętnie częstując się przyniesionym przez lorda Burke diablim zielem; nie stronił wszak od używek, a humor miał na tyle dobry, że szkoda byłoby dodatkowo go nie poprawić.
| rzucam k6 na kostkę z locki, bo mogę
some men have died
and some are alive
and others sail on the sea
with the keys to the cage
and the devil to pay
we lay to fiddler's green
and some are alive
and others sail on the sea
with the keys to the cage
and the devil to pay
we lay to fiddler's green
Manannan Travers
Zawód : korsarz, kapitan Szalonej Selmy
Wiek : 31
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
so I sat there,
beside the drying blood
of my worst enemy,
and wept
beside the drying blood
of my worst enemy,
and wept
OPCM : 5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 30 +4
CZARNA MAGIA : 12 +4
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Czarodziej
Rycerze Walpurgii
The member 'Manannan Travers' has done the following action : Rzut kością
'k6' : 6
'k6' : 6
-Panie Crabbe. - prywatnie zwróciłby się zapewne do krewniaka po imieniu, ale jako pan Sallow poszedł za jego przykładem form grzecznościowych, chcąc zarazem dodać krewniakowi powagi w towarzystwie. Ojciec Corneliusa stronił od nazbyt częstych kontaktów z rodziną matki, ale pani Sallow z pewnością byłaby zadowolona słysząc o tym, w jakim towarzystwie obraca się przedstawiciel młodszego pokolenia Crabbe'ów - Cornelius zanotował w pamięci, żeby jej o tym opowiedzieć. -Dziękuję, przekażę narzeczonej. - odpowiedział z promiennym uśmiechem, wyraźnie zadowolony z tego, że pierwsze publiczne wspólne wyjście - uświetnione śpiewem Valerie - okazało się tak obiecujące dla narzeczonej. Obiecał jej w końcu karierę w Wielkiej Brytanii, a dotrzymywał obietnic, o ile mu to pasowało. Szczególnie ucieszyły go komplementy Ramsey'a - z uśmiechem na ustach chwilę usiłował odwzajemnić się komplementem na temat inteligencji Salome, ale szybko się poddał (nie będzie mu mówił, że jest bardzo piękna, nie mieli dwudziestu lat) i upił łyk whiskey. Ważniejsze od pochwał na temat narzeczonej były jednak propagandowe obietnice, a oczy Corneliusa zaświeciły się równie chciwie, jak goblinów na widok złota Shafiqów.
-Proszę przekazać kolegom, że z radością wysłucham tych hipotez. Jeśli środowisko naukowe jest zbyt hermetyczne, by uszanować niektóre idee, z chęcią postaram się aby zostały spopularyzowane wśród ludu. - choć zwykle doskonale nad sobą panował, dziś trudno mu było ukryć entuzjazm. Zaczynał domyślać się, że badania Ramsey'a są tajemnicze - a dostęp do podobnych hipotez był bezcenny dla jego krukońskiej ciekawości. Sympatia namiestnika Warwickshire była zaś bezcenna dla jego ego i kariery - zaczynał rozumieć, że dla aprobaty tych ludzi przekroczyłby chyba większość logicznych i moralnych granic. Medale na piersi były zbyt piękną nagrodą, by w ogóle zastanawiać się nad granicami.
Uniósł ze szczerym zdziwieniem brwi, gdy wieść o zaręczynach Drew wzbudziła ogólne zaskoczenie - szczególnie samego zainteresowanego. Nie miał przecież powodu, by nie wierzyć Belvinie - choć teraz, gdy sięgnął pamięcią do jej listu uświadomił sobie, że faktycznie nie padło tam nazwisko Macnaira. Kropki połączył dopiero na ceremonii - ale przecież Śmierciożerca nie pokazywałby się publicznie z kobietą, która dopiero co zerwała zaręczyny z kimś innym, miał chyba jakieś standardy! Nie, to musiał być on.
-Panna Blythe sama pochwaliła mi się, że jest zaręczona. Bodajże w lutym. - wyjaśnił, asekuracyjnie uznając, że może lepiej zmienić temat - na szczęście Drew go wyręczył, samemu proponując uroczystość w Suffolk. -Ułożę przemowę, która porwie serca - ale wcześniej omówię ją z tobą, by była choć trochę od serca. - obiecał, uśmiechając się przymilnie. Musiał porozmawiać zresztą z nimi wszystkimi, Drew, Ramseyem, Deirdre (Rosier bywał w gazetach od dawna), ustalić jaką propagandę chcieliby słyszeć o sobie. -Wystarczy, że będziesz stał na scenie i się uśmiechał. Jesteś przystojny, czarownice i tak będą klaskać i mdleć. - roześmiał się, chyba lekko odprężony po ognistej. Wciąż jednak uważał na (prawie) każde słowo, ojciec od najmłodszych lat wpajał mu w końcu, by nigdy nie tracić nad sobą kontroli. -W Suffolk są miejsca, do których bez szkody dla miast można wpuścić krakena? Lud kocha chleb i igrzyska, to niezły pomysł - i tani oraz spektakularny sposób na egzekucję jeńców wojennych. Może na koniec pokaz fajerwerek? Czy kraken bałby się fajerwerek, czy niczego się nie boi? - zapytał Manannana, wiedząc o fajerwerkach tylko tyle, że bała się ich Pani Sallow. Ale ona była kugucharem, a nie krakenem.
-Przy okazji opowiecie nam o swoim męstwie, a Valerie zaśpiewa jakąś balladę o Macnairze wyzwolicielu Suffolk i Traversach poskramiających krakeny. - na myśl o muzyce, zwrócił się do Maximiliana. -Na czym skupi się wiosenny repertuar filharmonii? - zagaił, choć starał się trzymać nad wszystkim propagandową kontrolę, to elitarne instytucje kultury rządziły się same, konserwatywnie i po czarodziejsku. Był ciekaw, czy w tym sezonie postawią na wojenne marsze, czy pozory normalności, obywatele byli chyba spragnieni i tego i tego. -Może Deirdre ma jakąś wizję odnośnie kultury w stolicy? - zastanowił się na głos, nie wiedząc jeszcze, że nowy zaszczyt był dla Mericourt takim samym zaskoczeniem jak dla niego.
Ze zdziwieniem wysłuchał też opowieści Oyvinda o bestialsko zamordowanej żonie, opowieści nawet podobnej do fikcji, którą sam ułożył na temat męża Valerie. Zamrugał, nie myśląc o zakrwawionym nożu i cudzych rękach z perspektywy których oglądał tą scenę. -Panie Borgin, bardzo mi przykro z powodu pańskiej straty. Nie śmiałbym żerować na cudzej tragedii, ale obywatele potrzebują usłyszeć o podobnych historiach - na dowód, że i przed wojną nie mogli czuć się bezpiecznie. Mugolski pojazd zabił też syna mojego ochroniarza, bardzo obiecujący młody człowiek. Pewnie każdy z nas ma kogoś dotkniętego ich przemocą. - westchnął, przez moment korciło go nawet, by opowiedzieć o Franzu, ale chciał by Valerie zapamiętano dziś jako intrygującą artystkę, a nie zrozpaczoną wdowę. Obrazy prywatnych tragedii, prawdziwych i zmyślonych, zlały się w jego głowie z tragediami z Warwick. -Reporterzy od marca pracują w Warwick, ale historią tych kobiet chętnie zająłbym się sam - dodatkowo do relacji z uroczystości, może w numerze o mugolskich oprawcach. - odpowiedział Tristanowi -Minister nie podał mi jeszcze terminu, wszyscy byli zajęci dzisiejszą uroczystością - ale na pewno będę zorientowany. Nawiasem mówiąc, chcą panowie podkreślić coś szczególnego w relacji Walczącego Maga z dzisiaj? Jutro będę rozmawiał z reporterami. - o ile nie obudzi się z migreną, może powinien przenieść spotkanie na popołudnie. Słynął jednak z Magu z dotrzymywania terminów, zaciśnie zęby.
Poczuł na sobie nieprzeniknione spojrzenie Rosiera, gdy mówił o legilimencji i roztropnie urwał temat. Nie spodziewał się zgorszenia ani strachu, nie od strony potężnego czarnoksiężnika - wszyscy łamali wszak prawo i nie grzeszyli empatią. Nie podniósł nigdy różdżki na niepowiązanego z rebelią czarodzieja, a przynajmniej nie tak, by ktokolwiek mógł się o tym dowiedzieć - ale wiedział, że temat budzi kontrowersje. Liczył, że w nowym, wspaniałym świecie już przestanie; samemu zresztą chętnie zaoferowałby lekcje każdemu chętnemu Rycerzowi Walpurgii. Poznawszy zakazany owoc, nie bał się go - wiedział, że wyczuwanie emocji i kłamstw jest zaledwie przedsmakiem tego, co można znaleźć w cudzej głowie; a zarazem wiedział, że nikt z nich nie przystawi sobie nawzajem różdżki do skroni. Zanim zdążyłby zresztą kontynuować swoje wynurzenia, przeszli do tematu kanibalizmu.
-Nie, skąd. Musimy po prostu udowodnić czarodziejom, że mugole to nie ludzie. - odpowiedział praktycznie. -I zdławić głosy tych, którzy zrównują ich z nami. Vane sugerował ostatnio w Horyzontach, że w odpowiednich warunkach mugole mogą mieć dostęp do magii. - przewrócił oczyma. Nie zrozumiał w pełni skomplikowanego artykułu profesora, ale zapamiętał słowa "magia" i "mugole" koło siebie, a dodatkowo nadal był zirytowany za snucie tych teorii na swej ojczystej ziemi. -Naukowcy nie powinni grzeszyć arogancją i podobnym idealizmem. - nie miał już na myśli astronoma, a całe Horyzonty Magii i wszystkich, którzy sądzili, że mogą pozostać bezstronni. -Myślałem, że gł - ugryzł się w język, nie używali przecież słowa "głód", a kryzys ekonomiczny obudzi nawet tych, którzy dotychczas pozostawali bezczynni i bezstronni - nawet na dzisiejszej ceremonii pojawili się przecież lordowie, których nigdy nie widział w szeregach Rycerzy, ale oni akurat mieli pełne spiżarnie -ale ludzka naiwność nie przestanie mnie zdumiewać. Może pomysł na kolejny artykuł to kwestia kobiecych cech osobowości u mężczyzn, którzy jeszcze nie włączyli się czynnie w konflikt zbrojny? - zapytał Ramsey'a. Sam nienawidził krwi i brudu i ryzyka i bólu i zmęczenia, a i tak ubrudził już sobie ręce, nie miał więc w sobie wyrozumiałości dla innych. Zmrużył lekko oczy na myśl o prezentach świątecznych dla Londyńczyków. -Ale co, jeśli niektórzy będą oddawać się chuci z tymi niewolnicami? Wysterylizujemy je, by nie kalać krwi? - zaniepokoił się, myśląc o błędach pewnego napalonego dwudziestoletniego Krukona.
-Jeśli artystom będzie obcinać się palce za brzydkie dzieła, będą się bardziej starać. - wzruszył ramionami, słuchając o lękach Tristana odnośnie własnego pomnika. -Właściwie, szkoda palców skoro są utalentowani, ale wystarczy groźba i jeden przykład. Jeden z lordów Avery oślepił swojego nadwornego malarza, gdy ten rozważał inne zlecenie - od tamtej pory wszyscy byli mu lojalni. - chyba w średniowieczu, ciekawostki o swoich panach recytował jak z rękawa. Sallowowie znali się na propagandzie, ale i bez ich pomocy Avery potrafili wzbudzać strach - i to smaku lęku i przemocy nauczył się na ziemiach Shropshire. -Podobno w polityce lepiej wzbudzać lęk niż miłość, być może w miłości też. - odezwał się, gdy skierował już rozmowę wszystkich na temat kobiet. Deirdre pozwalał na zbyt wiele, Valerie wiedziała, do czego jest zdolny. -Jeśli kobieta zna swoje miejsce, może realizować się w sztuce i w innych pasjach bez wpadania w histerię. Natomiast te rozpieszczone w dzieciństwie lub przez innych adoratorów... - machnął ręką. -Szkoda gadać. - nie miał siostry, ale miał szwagierkę, której brat pozwalał biegać po lasach. Typowy przykład histerii i bezpłodności.
-Za nas! - dołączył do toastu Edgara. -Drodzy panowie, lord Burke nauczył mnie, jak posługiwać się ł o p a t ą. - pochwalił lorda nestora. -Nawet nie wiedziałem, że praca poszukiwaczy artefaktów i łamaczy klątw jest tak... wyczerpująca fizycznie. - zwrócił się z szacunkiem do Drew, Oyvinda, Xaviera i oczywiście Drew. Na samą myśl o Sutton Hoo poczuł się tak zmęczony, że stłumił wahanie i sięgnął po diable ziele. -Dziękuję. - podziękował kulturalnie i zerknął kontrolnie na Manannana. Jak się tym zaciągnąć...?
parzyste - zaciągam się
nieparzyste - kaszlę
-Proszę przekazać kolegom, że z radością wysłucham tych hipotez. Jeśli środowisko naukowe jest zbyt hermetyczne, by uszanować niektóre idee, z chęcią postaram się aby zostały spopularyzowane wśród ludu. - choć zwykle doskonale nad sobą panował, dziś trudno mu było ukryć entuzjazm. Zaczynał domyślać się, że badania Ramsey'a są tajemnicze - a dostęp do podobnych hipotez był bezcenny dla jego krukońskiej ciekawości. Sympatia namiestnika Warwickshire była zaś bezcenna dla jego ego i kariery - zaczynał rozumieć, że dla aprobaty tych ludzi przekroczyłby chyba większość logicznych i moralnych granic. Medale na piersi były zbyt piękną nagrodą, by w ogóle zastanawiać się nad granicami.
Uniósł ze szczerym zdziwieniem brwi, gdy wieść o zaręczynach Drew wzbudziła ogólne zaskoczenie - szczególnie samego zainteresowanego. Nie miał przecież powodu, by nie wierzyć Belvinie - choć teraz, gdy sięgnął pamięcią do jej listu uświadomił sobie, że faktycznie nie padło tam nazwisko Macnaira. Kropki połączył dopiero na ceremonii - ale przecież Śmierciożerca nie pokazywałby się publicznie z kobietą, która dopiero co zerwała zaręczyny z kimś innym, miał chyba jakieś standardy! Nie, to musiał być on.
-Panna Blythe sama pochwaliła mi się, że jest zaręczona. Bodajże w lutym. - wyjaśnił, asekuracyjnie uznając, że może lepiej zmienić temat - na szczęście Drew go wyręczył, samemu proponując uroczystość w Suffolk. -Ułożę przemowę, która porwie serca - ale wcześniej omówię ją z tobą, by była choć trochę od serca. - obiecał, uśmiechając się przymilnie. Musiał porozmawiać zresztą z nimi wszystkimi, Drew, Ramseyem, Deirdre (Rosier bywał w gazetach od dawna), ustalić jaką propagandę chcieliby słyszeć o sobie. -Wystarczy, że będziesz stał na scenie i się uśmiechał. Jesteś przystojny, czarownice i tak będą klaskać i mdleć. - roześmiał się, chyba lekko odprężony po ognistej. Wciąż jednak uważał na (prawie) każde słowo, ojciec od najmłodszych lat wpajał mu w końcu, by nigdy nie tracić nad sobą kontroli. -W Suffolk są miejsca, do których bez szkody dla miast można wpuścić krakena? Lud kocha chleb i igrzyska, to niezły pomysł - i tani oraz spektakularny sposób na egzekucję jeńców wojennych. Może na koniec pokaz fajerwerek? Czy kraken bałby się fajerwerek, czy niczego się nie boi? - zapytał Manannana, wiedząc o fajerwerkach tylko tyle, że bała się ich Pani Sallow. Ale ona była kugucharem, a nie krakenem.
-Przy okazji opowiecie nam o swoim męstwie, a Valerie zaśpiewa jakąś balladę o Macnairze wyzwolicielu Suffolk i Traversach poskramiających krakeny. - na myśl o muzyce, zwrócił się do Maximiliana. -Na czym skupi się wiosenny repertuar filharmonii? - zagaił, choć starał się trzymać nad wszystkim propagandową kontrolę, to elitarne instytucje kultury rządziły się same, konserwatywnie i po czarodziejsku. Był ciekaw, czy w tym sezonie postawią na wojenne marsze, czy pozory normalności, obywatele byli chyba spragnieni i tego i tego. -Może Deirdre ma jakąś wizję odnośnie kultury w stolicy? - zastanowił się na głos, nie wiedząc jeszcze, że nowy zaszczyt był dla Mericourt takim samym zaskoczeniem jak dla niego.
Ze zdziwieniem wysłuchał też opowieści Oyvinda o bestialsko zamordowanej żonie, opowieści nawet podobnej do fikcji, którą sam ułożył na temat męża Valerie. Zamrugał, nie myśląc o zakrwawionym nożu i cudzych rękach z perspektywy których oglądał tą scenę. -Panie Borgin, bardzo mi przykro z powodu pańskiej straty. Nie śmiałbym żerować na cudzej tragedii, ale obywatele potrzebują usłyszeć o podobnych historiach - na dowód, że i przed wojną nie mogli czuć się bezpiecznie. Mugolski pojazd zabił też syna mojego ochroniarza, bardzo obiecujący młody człowiek. Pewnie każdy z nas ma kogoś dotkniętego ich przemocą. - westchnął, przez moment korciło go nawet, by opowiedzieć o Franzu, ale chciał by Valerie zapamiętano dziś jako intrygującą artystkę, a nie zrozpaczoną wdowę. Obrazy prywatnych tragedii, prawdziwych i zmyślonych, zlały się w jego głowie z tragediami z Warwick. -Reporterzy od marca pracują w Warwick, ale historią tych kobiet chętnie zająłbym się sam - dodatkowo do relacji z uroczystości, może w numerze o mugolskich oprawcach. - odpowiedział Tristanowi -Minister nie podał mi jeszcze terminu, wszyscy byli zajęci dzisiejszą uroczystością - ale na pewno będę zorientowany. Nawiasem mówiąc, chcą panowie podkreślić coś szczególnego w relacji Walczącego Maga z dzisiaj? Jutro będę rozmawiał z reporterami. - o ile nie obudzi się z migreną, może powinien przenieść spotkanie na popołudnie. Słynął jednak z Magu z dotrzymywania terminów, zaciśnie zęby.
Poczuł na sobie nieprzeniknione spojrzenie Rosiera, gdy mówił o legilimencji i roztropnie urwał temat. Nie spodziewał się zgorszenia ani strachu, nie od strony potężnego czarnoksiężnika - wszyscy łamali wszak prawo i nie grzeszyli empatią. Nie podniósł nigdy różdżki na niepowiązanego z rebelią czarodzieja, a przynajmniej nie tak, by ktokolwiek mógł się o tym dowiedzieć - ale wiedział, że temat budzi kontrowersje. Liczył, że w nowym, wspaniałym świecie już przestanie; samemu zresztą chętnie zaoferowałby lekcje każdemu chętnemu Rycerzowi Walpurgii. Poznawszy zakazany owoc, nie bał się go - wiedział, że wyczuwanie emocji i kłamstw jest zaledwie przedsmakiem tego, co można znaleźć w cudzej głowie; a zarazem wiedział, że nikt z nich nie przystawi sobie nawzajem różdżki do skroni. Zanim zdążyłby zresztą kontynuować swoje wynurzenia, przeszli do tematu kanibalizmu.
-Nie, skąd. Musimy po prostu udowodnić czarodziejom, że mugole to nie ludzie. - odpowiedział praktycznie. -I zdławić głosy tych, którzy zrównują ich z nami. Vane sugerował ostatnio w Horyzontach, że w odpowiednich warunkach mugole mogą mieć dostęp do magii. - przewrócił oczyma. Nie zrozumiał w pełni skomplikowanego artykułu profesora, ale zapamiętał słowa "magia" i "mugole" koło siebie, a dodatkowo nadal był zirytowany za snucie tych teorii na swej ojczystej ziemi. -Naukowcy nie powinni grzeszyć arogancją i podobnym idealizmem. - nie miał już na myśli astronoma, a całe Horyzonty Magii i wszystkich, którzy sądzili, że mogą pozostać bezstronni. -Myślałem, że gł - ugryzł się w język, nie używali przecież słowa "głód", a kryzys ekonomiczny obudzi nawet tych, którzy dotychczas pozostawali bezczynni i bezstronni - nawet na dzisiejszej ceremonii pojawili się przecież lordowie, których nigdy nie widział w szeregach Rycerzy, ale oni akurat mieli pełne spiżarnie -ale ludzka naiwność nie przestanie mnie zdumiewać. Może pomysł na kolejny artykuł to kwestia kobiecych cech osobowości u mężczyzn, którzy jeszcze nie włączyli się czynnie w konflikt zbrojny? - zapytał Ramsey'a. Sam nienawidził krwi i brudu i ryzyka i bólu i zmęczenia, a i tak ubrudził już sobie ręce, nie miał więc w sobie wyrozumiałości dla innych. Zmrużył lekko oczy na myśl o prezentach świątecznych dla Londyńczyków. -Ale co, jeśli niektórzy będą oddawać się chuci z tymi niewolnicami? Wysterylizujemy je, by nie kalać krwi? - zaniepokoił się, myśląc o błędach pewnego napalonego dwudziestoletniego Krukona.
-Jeśli artystom będzie obcinać się palce za brzydkie dzieła, będą się bardziej starać. - wzruszył ramionami, słuchając o lękach Tristana odnośnie własnego pomnika. -Właściwie, szkoda palców skoro są utalentowani, ale wystarczy groźba i jeden przykład. Jeden z lordów Avery oślepił swojego nadwornego malarza, gdy ten rozważał inne zlecenie - od tamtej pory wszyscy byli mu lojalni. - chyba w średniowieczu, ciekawostki o swoich panach recytował jak z rękawa. Sallowowie znali się na propagandzie, ale i bez ich pomocy Avery potrafili wzbudzać strach - i to smaku lęku i przemocy nauczył się na ziemiach Shropshire. -Podobno w polityce lepiej wzbudzać lęk niż miłość, być może w miłości też. - odezwał się, gdy skierował już rozmowę wszystkich na temat kobiet. Deirdre pozwalał na zbyt wiele, Valerie wiedziała, do czego jest zdolny. -Jeśli kobieta zna swoje miejsce, może realizować się w sztuce i w innych pasjach bez wpadania w histerię. Natomiast te rozpieszczone w dzieciństwie lub przez innych adoratorów... - machnął ręką. -Szkoda gadać. - nie miał siostry, ale miał szwagierkę, której brat pozwalał biegać po lasach. Typowy przykład histerii i bezpłodności.
-Za nas! - dołączył do toastu Edgara. -Drodzy panowie, lord Burke nauczył mnie, jak posługiwać się ł o p a t ą. - pochwalił lorda nestora. -Nawet nie wiedziałem, że praca poszukiwaczy artefaktów i łamaczy klątw jest tak... wyczerpująca fizycznie. - zwrócił się z szacunkiem do Drew, Oyvinda, Xaviera i oczywiście Drew. Na samą myśl o Sutton Hoo poczuł się tak zmęczony, że stłumił wahanie i sięgnął po diable ziele. -Dziękuję. - podziękował kulturalnie i zerknął kontrolnie na Manannana. Jak się tym zaciągnąć...?
parzyste - zaciągam się
nieparzyste - kaszlę
Słowa palą,
więc pali się słowa. Nikt o treści popiołów nie pyta.
więc pali się słowa. Nikt o treści popiołów nie pyta.
Ostatnio zmieniony przez Cornelius Sallow dnia 07.08.22 22:34, w całości zmieniany 1 raz
Cornelius Sallow
Zawód : Szef Biura Informacji, propagandzista
Wiek : 44
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
niech nie opuszcza ciebie twoja siostra Pogarda
OPCM : 8 +3
UROKI : 38 +8
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1 +3
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Cornelius Sallow' has done the following action : Rzut kością
'k8' : 6
'k8' : 6
Wysłuchał na spokojnie słów Corneliusa odnośnie legilimencji i pokiwał głową. Zgadzał się z tym w pełni. Doskonale widział działania tej magii na czarodziejach, nie wiedział jednak jak reagują mugole.
- Mimo wszystko myślę, że takie eksperymenty na mugolach bardzo przysłużyłyby się nauce. Może dowiedzielibyśmy się czegoś ciekawego. Sam pomysł modyfikacji wspomnieć w celu wymuszenia posłuszeństwa jest bardzo przyszłościowe. - pokiwał głową z uznaniem.
Chciał napić się ze szklanki, ale okazało się, że takowa jest pusta. Skrzywił się niezadowolony, po czym wzrokiem odszukał kelnera, który od razu do niego podszedł. Odstawił więc puste szkło na tace i od razu sięgnął po pełne. Alkohol powoli zaczynał działać, wprowadzając go w jeszcze lepszy nastrój.
- Jakże się cieszę, że młode pokolenie tak aktywnie wspiera naszą inicjatywę. - pokiwał głową z zadowoloną miną kiedy dołączył do nich pan Crabbe – Miałem przyjemność kilka razy odwiedzić filharmonię, bardzo ciekawe miejsce. Co prawda koneser sztuki ze mnie żaden, jednak Charlotta była jej mecenasem, więc czasami braliśmy udział w takich przedsięwzięciach. - odparł z uśmiechem, a po chwili skinął lekko głową w wdzięcznością Ramsey’owi.
Nie było wątpliwości, że dla niego strata była największa, jednak musiał się z czasem otrząsnąć i na nowo cieszyć się życiem. Podejrzewał, że przez dłuższy czas nie będzie to łatwe, ale z czasem wszystko się ułoży.
Nie chciał jednak dzisiaj o tym myśleć. Dziś był wieczór podczas wszyscy mieli się bawić i nie interesowało go to, że pewnie wiele osób stwierdzi, że będąc w żałobie nie powinien oddawać się rozrywką. Przecież musi żyć.
Na słowa Ramsey’a odnośnie prezentów w formie mugoli mimowolnie się roześmiał.
- To nie jest zły pomysł. Można by to połączyć pomysłem Corneliusa o zmianie wspomnień i kilka rodzin mogłoby otrzymać takiego własnego mugola w ramach wynagrodzenia za wojenne trudy. - pokiwał głową z uśmiechem – Myślę, że dałoby to wytchnienie ludziom. - dodał upijając trochę alkoholu.
Moment później jednak skupił się na słowa Drew i Borgina. Magia krwi i klątwy ostatnimi czasy były w kręgu jego zainteresowań.
- Od jakiegoś czasu prowadzę badania w zakresie magii krwi. Jeszcze nie są one zbyt rozwinięte, jednak to projekt, którego wyniki mam nadzieję przekazać naszemu Panu. Nie ukrywam, że przydałaby mi się pomoc w tym zakresie gdybyście mieli czas i ochotę. - spojrzał na obu mężczyzn uwagą.
Utknął i nie bał się prosić o pomoc. Wcześniej tylko nie wiedział za bardzo kogo mógłby w to zaangażować, ale widać takie osoby same się znalazły. Miał szczerą nadzieję, że panowie wykażą chęć pomocy.
- Chce ją trochę powiększyć, dodać kilka miejsc. Zrobić z tego naprawdę ekskluzywny lokal. Może jakieś prywatne loże dla stałych gości. - pokiwał głową na pytanie Tristana – Jeszcze się zastanawiam, ale wszyscy jesteście zawsze mile widziani. - uśmiechnął się, po czym machnął ręką – Daj spokój, to na mój koszt, żałuję, że nie mam więcej. - odparł, a kiedy zobaczył Edgara uśmiechnął się szeroko – Edgar, kuzynie, jakże się cieszę, że cię widzę! - po chwili jednak przeniósł wzrok na Manannan’a – Wcale się nie ociągam. - zaśmiał się kręcąc głową.
Wyciągnął różdżkę, którą lekko machnął, a w jego dłoni pojawiła się podłużna fajka, z końcówką z kości słoniowej. Nasypał opium do środka i pomieszał trochę z tytoniem. Chociaż sam nie praktykował, nie raz nie dwa widział jak robią to jego klienci. Jedni wdychali opary, inni palili to za pomocą shishy. Nie mieli tu do dyspozycji shishy, więc musieli improwizować. Podpalił mieszankę, po czym pierwszy się lekko zaciągnął.
- O widzę, że lord nestor to jednak się zdecydowanie bardziej się przygotował na dzisiaj. - powiedział rozbawiony wyciągając fajkę do przodu, by któryś z gentlemanów ją przejął i się uraczyć.
Sam upił łyk alkoholu, a na słowa Corneliusa odnośnie łopaty prawie się zakrztusił.
- Nie wierzę! Edgar zhańbiłeś się pracą fizyczną? - spojrzał na kuzyna z nieukrywanym rozbawieniem.
- Mimo wszystko myślę, że takie eksperymenty na mugolach bardzo przysłużyłyby się nauce. Może dowiedzielibyśmy się czegoś ciekawego. Sam pomysł modyfikacji wspomnieć w celu wymuszenia posłuszeństwa jest bardzo przyszłościowe. - pokiwał głową z uznaniem.
Chciał napić się ze szklanki, ale okazało się, że takowa jest pusta. Skrzywił się niezadowolony, po czym wzrokiem odszukał kelnera, który od razu do niego podszedł. Odstawił więc puste szkło na tace i od razu sięgnął po pełne. Alkohol powoli zaczynał działać, wprowadzając go w jeszcze lepszy nastrój.
- Jakże się cieszę, że młode pokolenie tak aktywnie wspiera naszą inicjatywę. - pokiwał głową z zadowoloną miną kiedy dołączył do nich pan Crabbe – Miałem przyjemność kilka razy odwiedzić filharmonię, bardzo ciekawe miejsce. Co prawda koneser sztuki ze mnie żaden, jednak Charlotta była jej mecenasem, więc czasami braliśmy udział w takich przedsięwzięciach. - odparł z uśmiechem, a po chwili skinął lekko głową w wdzięcznością Ramsey’owi.
Nie było wątpliwości, że dla niego strata była największa, jednak musiał się z czasem otrząsnąć i na nowo cieszyć się życiem. Podejrzewał, że przez dłuższy czas nie będzie to łatwe, ale z czasem wszystko się ułoży.
Nie chciał jednak dzisiaj o tym myśleć. Dziś był wieczór podczas wszyscy mieli się bawić i nie interesowało go to, że pewnie wiele osób stwierdzi, że będąc w żałobie nie powinien oddawać się rozrywką. Przecież musi żyć.
Na słowa Ramsey’a odnośnie prezentów w formie mugoli mimowolnie się roześmiał.
- To nie jest zły pomysł. Można by to połączyć pomysłem Corneliusa o zmianie wspomnień i kilka rodzin mogłoby otrzymać takiego własnego mugola w ramach wynagrodzenia za wojenne trudy. - pokiwał głową z uśmiechem – Myślę, że dałoby to wytchnienie ludziom. - dodał upijając trochę alkoholu.
Moment później jednak skupił się na słowa Drew i Borgina. Magia krwi i klątwy ostatnimi czasy były w kręgu jego zainteresowań.
- Od jakiegoś czasu prowadzę badania w zakresie magii krwi. Jeszcze nie są one zbyt rozwinięte, jednak to projekt, którego wyniki mam nadzieję przekazać naszemu Panu. Nie ukrywam, że przydałaby mi się pomoc w tym zakresie gdybyście mieli czas i ochotę. - spojrzał na obu mężczyzn uwagą.
Utknął i nie bał się prosić o pomoc. Wcześniej tylko nie wiedział za bardzo kogo mógłby w to zaangażować, ale widać takie osoby same się znalazły. Miał szczerą nadzieję, że panowie wykażą chęć pomocy.
- Chce ją trochę powiększyć, dodać kilka miejsc. Zrobić z tego naprawdę ekskluzywny lokal. Może jakieś prywatne loże dla stałych gości. - pokiwał głową na pytanie Tristana – Jeszcze się zastanawiam, ale wszyscy jesteście zawsze mile widziani. - uśmiechnął się, po czym machnął ręką – Daj spokój, to na mój koszt, żałuję, że nie mam więcej. - odparł, a kiedy zobaczył Edgara uśmiechnął się szeroko – Edgar, kuzynie, jakże się cieszę, że cię widzę! - po chwili jednak przeniósł wzrok na Manannan’a – Wcale się nie ociągam. - zaśmiał się kręcąc głową.
Wyciągnął różdżkę, którą lekko machnął, a w jego dłoni pojawiła się podłużna fajka, z końcówką z kości słoniowej. Nasypał opium do środka i pomieszał trochę z tytoniem. Chociaż sam nie praktykował, nie raz nie dwa widział jak robią to jego klienci. Jedni wdychali opary, inni palili to za pomocą shishy. Nie mieli tu do dyspozycji shishy, więc musieli improwizować. Podpalił mieszankę, po czym pierwszy się lekko zaciągnął.
- O widzę, że lord nestor to jednak się zdecydowanie bardziej się przygotował na dzisiaj. - powiedział rozbawiony wyciągając fajkę do przodu, by któryś z gentlemanów ją przejął i się uraczyć.
Sam upił łyk alkoholu, a na słowa Corneliusa odnośnie łopaty prawie się zakrztusił.
- Nie wierzę! Edgar zhańbiłeś się pracą fizyczną? - spojrzał na kuzyna z nieukrywanym rozbawieniem.
Ostatnio zmieniony przez Xavier Burke dnia 09.08.22 8:06, w całości zmieniany 1 raz
Xavier Burke
Zawód : artefakciarz, gospodarz Palarni Opium
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
I know what you are doing in the dark, I know what your greatest desires are
OPCM : 10 +2
UROKI : 11 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 18 +2
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Czarodziej
Rycerze Walpurgii
Toastom nie było końca, ale skłamałbym twierdząc, że mi to nie odpowiadało. Mogłem bez zastanowienia przechylać ognistą i mieć dobry argument na wskazujący stan, jaki z pewnością w najbliższym czasie nastąpi. Po to jednak się spotkaliśmy, była ogromna okazja do świętowania i należała nam się chwila oddechu przed trudami kolejnych tygodni, a nawet miesięcy. -Można tak wymieniać bez końca- rzuciłem na kolejne epitety wymieniane przez Tristana. Pycha pasowała tu wybitnie, Zakon Feniska zdawał się nią ociekać. -Nic nie warte jednostki akceptują tę wizję świata zapewne przez chęć wdrapania się na szczyt ich hierarchii. Być może pragną dowodzić, znaczyć coś więcej, a w Londynie nie mieliby ku temu okazji. Jeśli natomiast chodzi o doświadczonych i parających się trudnymi zawodami czarodziejów to nie potrafię znaleźć żadnego sensownego argumentu. Może rządzi nimi szaleństwo? Ciekawość przebiegu wielkiego przewrotu? Nie kupuję gadek o równości, życiu z mugolami. Tylko ten, kto pragnie zguby celowo dąży do osłabienia wartości płynącej w żyłach krwi. Wyobrażacie sobie panowie, że co drugie dziecko jest charłakiem? W głowie mi się to nie mieści- skrzywiłem się na samą myśl. Nigdy nie słyszałem o gatunku, który dążył do samounicestwienia, dlatego należało ich zapędy zdusić w zarodku. Wybić, co do ostatniego i na dobre wymazać z pięknej, czarodziejskiej historii.
-Panie, panie- rzuciłem nagle, gdy kelner zmierzał ku wyjściu. -Zostawi Pan całą tę tacę i przyniesie kolejną- dodałem bezceremonialnie zabierając mu naczynie i stawiając na bankietowym stoliku. Czego jak czego, ale alkoholu nie mogło nam zabraknąć. Z resztą Travers zdawał się go w siebie wlewać wiadrami, więc wątpliwej pojemności szkło miało wystarczyć na kilka, może kilkanaście minut. -Myślę, że to by była prawdziwa atrakcja. Nazwiemy ją Wielkie Łowy?- zamyśliłem się nad propozycją Manannana, która właściwie od razu przypadła mi do gustu. Lubiłem podobne rozrywki, śmiechu nie byłoby końca. -Zawsze można też zapewnić o ułaskawieniu tego, kto pokona krakena. Sami wypełzną z kryjówek licząc na zwycięstwo, jakie rzecz jasna nigdy nie nadejdzie- zaśmiałem się pod nosem na samą myśl zidiociałych mugoli wierzących w szansę na sukces. Z natury nie byli zbyt inteligentni, a zatem szykowało się wyjątkowe widowisko. Gdyby tylko mogło dojść do skutku… -Rozmarzyłem się- odparłem zgodnie z prawdą i uniosłem szkło w kolejnym toaście. -Można by z tego zrobić cykliczny turniej- zasugerowałem, po czym upiłem ognistej.
Przyjąłem obietnicę Traversa z uśmiechem, podobnie jak podane przez niego szkło. Jako, że w drugiej szklaneczce posiadałem jeszcze nieco alkoholu upiłem go do dna i odstawiłem na stolik. W takim tempie basen z pewnością stanie się przystankiem w drodze do domu. -Za Norfolk i Suffolk- rzuciłem zaraz po tym jak uczciliśmy pamięć Rity i przyjacielsko zarzuciłem mu ramię na barki. Wierzyłem, że współpraca hrabstw szybko zaowocuje i na dobre pozbędziemy się z naszych ziem mugolskiej zarazy. -Ukrywasz tam jakieś piękne syrenki?- rzuciłem półszeptem i posłałem mu wymowne spojrzenie.
Wsłuchałem się w słowa Rosiera odnośnie obiektów badawczych. Miał rację – mugoli było na pęczki, rozmnażali się jak króliki, dzięki czemu stanowili niekończącą się pożywkę w imię nauki, ale czy czarodzieje byli gotowi? -Zbyt wiele lat żyliśmy w ukryciu i jeśli ktoś nie jest gotowy wyjść z cienia, to nie zasłużył na nagrody płynące z nowego porządku- odparłem z widoczną irytacją. Odnosiłem wrażenie, że wielu nie podejmowało walki nie tylko ze względu na strach, ale również argumenty podane przez Tristana. -Może należy postawić ich przed faktem dokonanym? Nie może być tak, że tylko nieliczni ryzykują w imię lepszego jutra, zaś inni czekają na efekty- zasugerowałem.
Wiedziałem, że wtrącenie Sallowa nie rozejdzie się bez echa. Przesunąłem dłonią wzdłuż brody chcąc pozbyć się resztek wyplutego alkoholu, po czym wyprostowałem się poważniejąc. -Może coś źle zrozumiałeś albo Belvina wyraziła się niejasno- odparłem szukając sensownego wytłumaczenia sytuacji, choć tak naprawdę nie było żadnego. -Rozmawialiśmy o tym i może potraktowała to jako obietnicę- nie rozmawialiśmy, nigdy taki temat nie został przeze mnie poruszony. Wciąż nie wyobrażałem sobie siebie zaobrączkowanego, choć nie dało się ukryć, iż płynący czas nie działał na moją korzyść. Ponadto po dzisiejszych wydarzeniach znacznie więcej osób będzie patrzeć mi na ręce, dlatego czym prędzej musiałem coś z tym zrobić. Mężczyźni w moim wieku już dawno mieli rodziny oraz potomków. -Będziecie wiedzieć pierwsi- oznajmiłem, gdy padło kolejne pytanie związane z tematem.
Lakoniczna odpowiedź odnośnie relacji łączącej Tristana i Belvinę wywołała we mnie chwilową konsternację. Nie zamierzałem jednak naciskać, nie po to się tutaj spotkaliśmy.
Pokiwałem głową z wyraźną aprobatą, gdy Sallow przedstawiał swoją wizję wydarzenia. Jego przemowa z pewnością porwałaby tłumy, ale skoro miałem dorzucić coś od siebie to może warto było rozdać każdemu mieszkańcowi piwo na koszt hrabstwa? Nic lepiej nie działało jak darmowy alkohol. Od razu by mnie pokochali. Na szczęście nie powiedziałem tego głośno, ognista dawała o sobie znać, a po niej miewałem wyjątkowo głupie pomysły. -Myślę, że poradzę sobie z tym zadaniem- zaśmiałem się pod nosem. Stać, patrzeć przed siebie i od czasu do czasu wygiąć wargi w uśmiechu – któż mógłby zawalić równie prosty plan? -No i nie spodziewałem się komplementów Corneliusie. Jeszcze się zarumienię- dodałem z udaną powagą. -Panowie takich doradców to ze świecą szukać. Turnieje, przemowy, wielkie ceremonie. Wiele muszę się nauczyć, ale myślę, że z waszą pomocą pójdzie naprawdę szybko- nie zdążyłem się nawet oswoić z myślą posiadania ziem, a już był uzgadniany plan wielkiego przyjęcia. Szczerze liczyłem, że cokolwiek z tego zapamiętam i jutro plan zacznie być wcielany w życie. -Fort się do tego nada? Jest w ogóle szansa wyciągnąć go na powierzchnię?- uniosłem pytająco brew posyłając spojrzenie Traversowi. Nie znałem się na krakenach, magiczne istoty nie leżały w kręgu moich zainteresowań, dlatego musiał wypowiedzieć się ktoś mający pojęcie na ten temat. Na szczęście był wśród nas prawdziwy znawca.
-Jak tylko znajdę odpowiednie miejsce na nowy dom- odparłem na pytanie Tristana. -Nie przyjmę przecież honorowych gości w przydrożnym barze- uniosłem wymownie brew, po czym upiłem trunku. Wstępne, podsycone alkoholem plany odnośnie Suffolk zostały już przedstawione, jednak ciekaw byłem co kryło się w głowie Ramseya, dlatego przeniosłem na niego spojrzenie.
Wypowiedź Oyvinda przykuła moją uwagę. Wiedziałem, że łączyła nas wspólna pasja, dlatego ceniłem sobie jego zdanie oraz doświadczenie. -Może przyszedł czas na melancholijną podróż w rodzinne strony Borgin?- spytałem zaciekawiony wspomnianymi zapiskami. -Nie znam czarodzieja, który pojął w pełni magię run. Kiedy już wydaje ci się, że nie ma nic do odkrycia w ręce wpada ci nowy manuskrypt wypełniony cennymi zapiskami. Oczywiście zdarza się, iż nie wnoszą wiele, ale każdy zainteresowany przestudiuje je pod każdym możliwym kątem. Szczerze?- przeniosłem spojrzenie na Tristana, którego zainteresował mój pomysł. Przynajmniej tak mi się wydawało. -Uważam, że tak. Znane mi klątwy są potężne, wpływają na umysł oraz ciało ofiary, więc ogrom pracy i testów mógłby przynieść korzystne rezultaty. Potrzebny jest jedynie czas oraz zadbanie o bezpieczeństwo, bowiem jeden drobny błąd może być opłakany w skutkach. Czarna magia nie bierze jeńców- wszyscy z tu obecnych zdawali sobie z tego sprawę. Każdy z nas niejednokrotnie zaszedł jej za skórę i musiał zapłacić wysoką cenę. -Nie będę zanudzał długim i skomplikowanym opisem modyfikacji runicznych formuł, ale z chęcią pochwalę się efektami. Najwyraźniej potrzebowałem nieco motywacji, aby w końcu zająć się badaniami- skwitowałem. Zdawałem sobie sprawę, iż te nie nadejdą szybko, tym bardziej że na moich barkach spoczęły nowe obowiązki, ale liczyłem na pomoc Borgina. Mieliśmy dwa różne spojrzenia, co finalnie mogło zaowocować i nawet nas zaskoczyć skutecznością działania. -Nigdy tego nie próbowałem- zamyśliłem się. Ciekawa hipoteza. -Jednak myślę, że warto to przestudiować skoro bazy stworzone z ludzkich ingrediencji służą jako narzędzie. Może wzmocnić to efekt, sprawić że magia run będzie silniej wpływać na ofiarę. Jeśli tylko wyrazisz chęć to możemy zając się tą kwestią- zaproponowałem niezmiennie będąc głodnym wiedzy i nowych doświadczeń.
-Xavier poślij mi sowę, kiedy będziesz planował pochylić się nad projektem- przeniosłem spojrzenie na lorda i uniosłem lekko szkło. Zawsze kiedy jeden z naszych potrzebował pomocy, to gotów byłem się zjawić. Służba Czarnemu Panu była priorytetem i nie wyobrażałem sobie stawiać czegokolwiek ponad nią.
Gdy dołączył do nas Edgar skinąłem mu głową w ramach powitania, a następnie podobnie jak reszta wzniosłem toast. Z ciekawością zerknąłem na przyniesione używki i sięgnąłem po coś przypominającego fioletowe bulwy. Za cholerę nie miałem pojęcia co to było. -Panowie, ale teraz się nie śmiejcie- rzuciłem i przemknąłem wzrokiem po zebranych. -Co to u licha jest?- spytałem zupełnie poważnie. Stroniłem od wszystkiego, co nie było alkoholem i tylko kilka razy w życiu miałem styczność z diablim zielem. Zapewne pomyślą, że sobie z nich żartuję, ale wolałem nie brać nic w ciemno choć… czy dzisiaj nie była ku temu dobra okazja?
-Panie, panie- rzuciłem nagle, gdy kelner zmierzał ku wyjściu. -Zostawi Pan całą tę tacę i przyniesie kolejną- dodałem bezceremonialnie zabierając mu naczynie i stawiając na bankietowym stoliku. Czego jak czego, ale alkoholu nie mogło nam zabraknąć. Z resztą Travers zdawał się go w siebie wlewać wiadrami, więc wątpliwej pojemności szkło miało wystarczyć na kilka, może kilkanaście minut. -Myślę, że to by była prawdziwa atrakcja. Nazwiemy ją Wielkie Łowy?- zamyśliłem się nad propozycją Manannana, która właściwie od razu przypadła mi do gustu. Lubiłem podobne rozrywki, śmiechu nie byłoby końca. -Zawsze można też zapewnić o ułaskawieniu tego, kto pokona krakena. Sami wypełzną z kryjówek licząc na zwycięstwo, jakie rzecz jasna nigdy nie nadejdzie- zaśmiałem się pod nosem na samą myśl zidiociałych mugoli wierzących w szansę na sukces. Z natury nie byli zbyt inteligentni, a zatem szykowało się wyjątkowe widowisko. Gdyby tylko mogło dojść do skutku… -Rozmarzyłem się- odparłem zgodnie z prawdą i uniosłem szkło w kolejnym toaście. -Można by z tego zrobić cykliczny turniej- zasugerowałem, po czym upiłem ognistej.
Przyjąłem obietnicę Traversa z uśmiechem, podobnie jak podane przez niego szkło. Jako, że w drugiej szklaneczce posiadałem jeszcze nieco alkoholu upiłem go do dna i odstawiłem na stolik. W takim tempie basen z pewnością stanie się przystankiem w drodze do domu. -Za Norfolk i Suffolk- rzuciłem zaraz po tym jak uczciliśmy pamięć Rity i przyjacielsko zarzuciłem mu ramię na barki. Wierzyłem, że współpraca hrabstw szybko zaowocuje i na dobre pozbędziemy się z naszych ziem mugolskiej zarazy. -Ukrywasz tam jakieś piękne syrenki?- rzuciłem półszeptem i posłałem mu wymowne spojrzenie.
Wsłuchałem się w słowa Rosiera odnośnie obiektów badawczych. Miał rację – mugoli było na pęczki, rozmnażali się jak króliki, dzięki czemu stanowili niekończącą się pożywkę w imię nauki, ale czy czarodzieje byli gotowi? -Zbyt wiele lat żyliśmy w ukryciu i jeśli ktoś nie jest gotowy wyjść z cienia, to nie zasłużył na nagrody płynące z nowego porządku- odparłem z widoczną irytacją. Odnosiłem wrażenie, że wielu nie podejmowało walki nie tylko ze względu na strach, ale również argumenty podane przez Tristana. -Może należy postawić ich przed faktem dokonanym? Nie może być tak, że tylko nieliczni ryzykują w imię lepszego jutra, zaś inni czekają na efekty- zasugerowałem.
Wiedziałem, że wtrącenie Sallowa nie rozejdzie się bez echa. Przesunąłem dłonią wzdłuż brody chcąc pozbyć się resztek wyplutego alkoholu, po czym wyprostowałem się poważniejąc. -Może coś źle zrozumiałeś albo Belvina wyraziła się niejasno- odparłem szukając sensownego wytłumaczenia sytuacji, choć tak naprawdę nie było żadnego. -Rozmawialiśmy o tym i może potraktowała to jako obietnicę- nie rozmawialiśmy, nigdy taki temat nie został przeze mnie poruszony. Wciąż nie wyobrażałem sobie siebie zaobrączkowanego, choć nie dało się ukryć, iż płynący czas nie działał na moją korzyść. Ponadto po dzisiejszych wydarzeniach znacznie więcej osób będzie patrzeć mi na ręce, dlatego czym prędzej musiałem coś z tym zrobić. Mężczyźni w moim wieku już dawno mieli rodziny oraz potomków. -Będziecie wiedzieć pierwsi- oznajmiłem, gdy padło kolejne pytanie związane z tematem.
Lakoniczna odpowiedź odnośnie relacji łączącej Tristana i Belvinę wywołała we mnie chwilową konsternację. Nie zamierzałem jednak naciskać, nie po to się tutaj spotkaliśmy.
Pokiwałem głową z wyraźną aprobatą, gdy Sallow przedstawiał swoją wizję wydarzenia. Jego przemowa z pewnością porwałaby tłumy, ale skoro miałem dorzucić coś od siebie to może warto było rozdać każdemu mieszkańcowi piwo na koszt hrabstwa? Nic lepiej nie działało jak darmowy alkohol. Od razu by mnie pokochali. Na szczęście nie powiedziałem tego głośno, ognista dawała o sobie znać, a po niej miewałem wyjątkowo głupie pomysły. -Myślę, że poradzę sobie z tym zadaniem- zaśmiałem się pod nosem. Stać, patrzeć przed siebie i od czasu do czasu wygiąć wargi w uśmiechu – któż mógłby zawalić równie prosty plan? -No i nie spodziewałem się komplementów Corneliusie. Jeszcze się zarumienię- dodałem z udaną powagą. -Panowie takich doradców to ze świecą szukać. Turnieje, przemowy, wielkie ceremonie. Wiele muszę się nauczyć, ale myślę, że z waszą pomocą pójdzie naprawdę szybko- nie zdążyłem się nawet oswoić z myślą posiadania ziem, a już był uzgadniany plan wielkiego przyjęcia. Szczerze liczyłem, że cokolwiek z tego zapamiętam i jutro plan zacznie być wcielany w życie. -Fort się do tego nada? Jest w ogóle szansa wyciągnąć go na powierzchnię?- uniosłem pytająco brew posyłając spojrzenie Traversowi. Nie znałem się na krakenach, magiczne istoty nie leżały w kręgu moich zainteresowań, dlatego musiał wypowiedzieć się ktoś mający pojęcie na ten temat. Na szczęście był wśród nas prawdziwy znawca.
-Jak tylko znajdę odpowiednie miejsce na nowy dom- odparłem na pytanie Tristana. -Nie przyjmę przecież honorowych gości w przydrożnym barze- uniosłem wymownie brew, po czym upiłem trunku. Wstępne, podsycone alkoholem plany odnośnie Suffolk zostały już przedstawione, jednak ciekaw byłem co kryło się w głowie Ramseya, dlatego przeniosłem na niego spojrzenie.
Wypowiedź Oyvinda przykuła moją uwagę. Wiedziałem, że łączyła nas wspólna pasja, dlatego ceniłem sobie jego zdanie oraz doświadczenie. -Może przyszedł czas na melancholijną podróż w rodzinne strony Borgin?- spytałem zaciekawiony wspomnianymi zapiskami. -Nie znam czarodzieja, który pojął w pełni magię run. Kiedy już wydaje ci się, że nie ma nic do odkrycia w ręce wpada ci nowy manuskrypt wypełniony cennymi zapiskami. Oczywiście zdarza się, iż nie wnoszą wiele, ale każdy zainteresowany przestudiuje je pod każdym możliwym kątem. Szczerze?- przeniosłem spojrzenie na Tristana, którego zainteresował mój pomysł. Przynajmniej tak mi się wydawało. -Uważam, że tak. Znane mi klątwy są potężne, wpływają na umysł oraz ciało ofiary, więc ogrom pracy i testów mógłby przynieść korzystne rezultaty. Potrzebny jest jedynie czas oraz zadbanie o bezpieczeństwo, bowiem jeden drobny błąd może być opłakany w skutkach. Czarna magia nie bierze jeńców- wszyscy z tu obecnych zdawali sobie z tego sprawę. Każdy z nas niejednokrotnie zaszedł jej za skórę i musiał zapłacić wysoką cenę. -Nie będę zanudzał długim i skomplikowanym opisem modyfikacji runicznych formuł, ale z chęcią pochwalę się efektami. Najwyraźniej potrzebowałem nieco motywacji, aby w końcu zająć się badaniami- skwitowałem. Zdawałem sobie sprawę, iż te nie nadejdą szybko, tym bardziej że na moich barkach spoczęły nowe obowiązki, ale liczyłem na pomoc Borgina. Mieliśmy dwa różne spojrzenia, co finalnie mogło zaowocować i nawet nas zaskoczyć skutecznością działania. -Nigdy tego nie próbowałem- zamyśliłem się. Ciekawa hipoteza. -Jednak myślę, że warto to przestudiować skoro bazy stworzone z ludzkich ingrediencji służą jako narzędzie. Może wzmocnić to efekt, sprawić że magia run będzie silniej wpływać na ofiarę. Jeśli tylko wyrazisz chęć to możemy zając się tą kwestią- zaproponowałem niezmiennie będąc głodnym wiedzy i nowych doświadczeń.
-Xavier poślij mi sowę, kiedy będziesz planował pochylić się nad projektem- przeniosłem spojrzenie na lorda i uniosłem lekko szkło. Zawsze kiedy jeden z naszych potrzebował pomocy, to gotów byłem się zjawić. Służba Czarnemu Panu była priorytetem i nie wyobrażałem sobie stawiać czegokolwiek ponad nią.
Gdy dołączył do nas Edgar skinąłem mu głową w ramach powitania, a następnie podobnie jak reszta wzniosłem toast. Z ciekawością zerknąłem na przyniesione używki i sięgnąłem po coś przypominającego fioletowe bulwy. Za cholerę nie miałem pojęcia co to było. -Panowie, ale teraz się nie śmiejcie- rzuciłem i przemknąłem wzrokiem po zebranych. -Co to u licha jest?- spytałem zupełnie poważnie. Stroniłem od wszystkiego, co nie było alkoholem i tylko kilka razy w życiu miałem styczność z diablim zielem. Zapewne pomyślą, że sobie z nich żartuję, ale wolałem nie brać nic w ciemno choć… czy dzisiaj nie była ku temu dobra okazja?
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
— Za lepsze jutro - i wspaniałe dzisiaj — skinąłem głową po wznoszących toast, unosząc szklanicę z serwowanym alkoholem i godnie przełknąłem jego pikantną nutę. Byłem zadowolony, że przyjęto mnie do grona jak swojego; nikt specjalnie nie wstrzymywał wypowiedzi na moje przybycie, a ja mogłem nie tylko podsłuchać, ale i uczestniczyć w pogawędce brytyjskich elit, z których można było wyciągnąć wiele treści. Zawierała się wszak w plotkach, ale i użytecznej wiedzy, a jak wiadomo — jeśli się uczyć, to od najlepszych — a ja miałem przed sobą jeszcze wiele prawd do odkrycia. Wkrótce przytaknąłem Rosierowi na zadane pytanie o oryginalny repertuar, mając w zanadrzu interesujący występ. — Od dziesiątego do trzynastego kwietnia będziemy gościć na scenie muzyczną delegację z dalekiego wschodu. Chińska orkiestra symfoniczna pod dyrygenturą słynnego Kuan-Yin Hana przygotowała repertuar orientalnych występów w niepowtarzalnej, magicznej atmosferze. Oczywiście proszę czuć się zaproszonym — goszczenie artystów z dalekich krajów zrobiło się tyleż modne, co dochodowe. Londyńska filharmonia mego ojca zapewnia rozrywkę wszystkim tym, którzy w innych przybytkach kulturowych nie odnaleźli namiastki świeżości, stale urozmaicając występy oryginalnej orkiestry zaskakującymi gośćmi na estradzie. Zapytany z kolei przez kuzyna, Corneliusa Sallow o długoterminowe plany występów, odparłem enigmatycznie. — Mam nadzieję, że na balladach o męstwie bohaterów autorstwa Pana narzeczonej — przez wyćwiczony uśmiech numer pięć przebił się cień prywatnej sympatii, choć wciąż trzymałem stosowny dystans, bo nie chciałem być przez towarzystwo postrzegany jako czyjś krewny, znajomy czy protegowany. Budowanie własnego imienia na cudzej reputacji nie trafiało w moje gusta i nie przynosiło realnych korzyści. Umyślnie korzystałem ze znajomości, kiedy zdołałem sam pokazać się od dobrej strony, lecz dziś, poza samą obecnością w tym miejscu (co samo w sobie było właściwie owiane otoczką elitaryzmu) mogłem zademonstrować niewiele. To nic, bo na koniec dnia wyjdę z wieloma wpływowymi znajomościami — z ludźmi, których do tej pory mogłem podziwiać jedynie z daleka. — Wiosna to czas rozkwitu, a pod namiestnictwem Deirdre — odchrząknąłem — Madame Mericourt - Londyn z pewnością rozkwitnie dla świata jako stolica magicznej kultury. Niewiele znam osób, którym zależy na tym równie mocno, co jej — odparłem Corneliusowi.
W temat kobiet wszedłem nieco od środka, lecz zaangażowany przez Borgina nie omieszkałem podzielić się własnym zdaniem. — Trzydziesty siódmy, lordzie nestorze — popatrzyłem na Tristana, który uprzedził mnie wypowiedzią zwieńczoną pytaniem o rocznik. — Jako absolwent Akademii Magii Beauxbatons obcowałem z dobrze wychowanymi pannami, które poznały i zaakceptowały swoją rolę w społeczeństwie. Wszędzie zdarzają się jednak odstępstwa; oderwane od rzeczywistości abstrakcyjne dusze, którym wydaje się, że chcą wolności, lecz tym, czego naprawdę pragną, jest dyscyplina i porządek. Nie inaczej jest z dziewczętami mojego pokolenia, wystarczy nadać ich życiu właściwy nurt — ciekawe jak skomentowałaby to madame Mericourt; kobieta silna, pozornie niezależna, która w pewnym sensie wyłamywała się ze schematów męskich oczekiwań i niejednego zawstydzała w sztuce wojny, która była wszak męskim zajęciem. Świadomie wypuściłem tu swoją małą hipokryzję, bo nie kryłem przed nią, że to mi w niej najbardziej imponuje.
Wkrótce do grona gości zbliżył się mężczyzna, którego z początku nie poznałem, choć wszyscy zdawali się reagować entuzjastycznie na jego widok. Wkrótce sprawa się rozwiała; był to lord nestor Burke, który dość bezpardonowo, powiedziałbym wręcz — lekceważąco — zwrócił się do mnie z pytaniem, kim jestem. Znałem swoje miejsce w szeregu, więc jakkolwiek by mi się to nie podobało, odparłem jedynie w kilku słowach. — Lojalnym sprzymierzeńcem, lordzie nestorze, który dołożył niewielką cegiełkę do współczesnego obrazu mapy politycznej naszego kraju. Maximillian Crabbe — choć nie przypisuję swemu sumieniu żadnych ofiar śmiertelnych, udziału w walkach o Londyn sprzed roku nie mogłem sobie odebrać. Bynajmniej nie była to moja jedyna zasługa, choć najwięcej zależało tak naprawdę od tego, co rysowała przede mną przyszłość i zaangażowanie w budowę nowego porządku. Pokiwałem przecząco na poczęstunek i zaraz przeniosłem wzrok na jego krewnego — Xaviera. Próbowałem przypomnieć sobie, czy miałem przyjemność współpracować z jakąś Charlottą, ale pamięć nie podsuwała mi podobnych wspomnień. — Doprawdy? Zechciałby się lord podzielić, na jakim występie u nas gościliście i jakie wrażenia Państwu wówczas towarzyszyły? Nigdy nie jest za późno, by docenić piękno dobrej muzyki — odparłem z równie perlistym uśmiechem, choć zaraz mina nieco mi zrzedła. — Mugol jako budżetowy zamiennik skrzatów domowych? Przepraszam państwa, ale nie potrafię sobie wyobrazić, w jak wielkiej desperacji trzeba by się znaleźć, by dzierżąc magię wysługiwać się tak niskimi formami życia — zadeklarowałem swoją niechęć do pomysłu, być może przez grono dżentelmenów uznaną za szczenięce marnotrawstwo zasobów, ale w ogóle nie postrzegałem mugoli w kategorii zasobu. Nie byłem arystokratą, ale miałem swoje standardy i wykorzystywanie takich podludzi wydawało mi się absurdalne.
W toku rozmowy cicho podsłuchiwałem też wieści na temat Belviny, która była wszak moją dalszą kuzynką, a właśnie prowadzono interesujący dialog na temat jej zaręczyn.
W temat kobiet wszedłem nieco od środka, lecz zaangażowany przez Borgina nie omieszkałem podzielić się własnym zdaniem. — Trzydziesty siódmy, lordzie nestorze — popatrzyłem na Tristana, który uprzedził mnie wypowiedzią zwieńczoną pytaniem o rocznik. — Jako absolwent Akademii Magii Beauxbatons obcowałem z dobrze wychowanymi pannami, które poznały i zaakceptowały swoją rolę w społeczeństwie. Wszędzie zdarzają się jednak odstępstwa; oderwane od rzeczywistości abstrakcyjne dusze, którym wydaje się, że chcą wolności, lecz tym, czego naprawdę pragną, jest dyscyplina i porządek. Nie inaczej jest z dziewczętami mojego pokolenia, wystarczy nadać ich życiu właściwy nurt — ciekawe jak skomentowałaby to madame Mericourt; kobieta silna, pozornie niezależna, która w pewnym sensie wyłamywała się ze schematów męskich oczekiwań i niejednego zawstydzała w sztuce wojny, która była wszak męskim zajęciem. Świadomie wypuściłem tu swoją małą hipokryzję, bo nie kryłem przed nią, że to mi w niej najbardziej imponuje.
Wkrótce do grona gości zbliżył się mężczyzna, którego z początku nie poznałem, choć wszyscy zdawali się reagować entuzjastycznie na jego widok. Wkrótce sprawa się rozwiała; był to lord nestor Burke, który dość bezpardonowo, powiedziałbym wręcz — lekceważąco — zwrócił się do mnie z pytaniem, kim jestem. Znałem swoje miejsce w szeregu, więc jakkolwiek by mi się to nie podobało, odparłem jedynie w kilku słowach. — Lojalnym sprzymierzeńcem, lordzie nestorze, który dołożył niewielką cegiełkę do współczesnego obrazu mapy politycznej naszego kraju. Maximillian Crabbe — choć nie przypisuję swemu sumieniu żadnych ofiar śmiertelnych, udziału w walkach o Londyn sprzed roku nie mogłem sobie odebrać. Bynajmniej nie była to moja jedyna zasługa, choć najwięcej zależało tak naprawdę od tego, co rysowała przede mną przyszłość i zaangażowanie w budowę nowego porządku. Pokiwałem przecząco na poczęstunek i zaraz przeniosłem wzrok na jego krewnego — Xaviera. Próbowałem przypomnieć sobie, czy miałem przyjemność współpracować z jakąś Charlottą, ale pamięć nie podsuwała mi podobnych wspomnień. — Doprawdy? Zechciałby się lord podzielić, na jakim występie u nas gościliście i jakie wrażenia Państwu wówczas towarzyszyły? Nigdy nie jest za późno, by docenić piękno dobrej muzyki — odparłem z równie perlistym uśmiechem, choć zaraz mina nieco mi zrzedła. — Mugol jako budżetowy zamiennik skrzatów domowych? Przepraszam państwa, ale nie potrafię sobie wyobrazić, w jak wielkiej desperacji trzeba by się znaleźć, by dzierżąc magię wysługiwać się tak niskimi formami życia — zadeklarowałem swoją niechęć do pomysłu, być może przez grono dżentelmenów uznaną za szczenięce marnotrawstwo zasobów, ale w ogóle nie postrzegałem mugoli w kategorii zasobu. Nie byłem arystokratą, ale miałem swoje standardy i wykorzystywanie takich podludzi wydawało mi się absurdalne.
W toku rozmowy cicho podsłuchiwałem też wieści na temat Belviny, która była wszak moją dalszą kuzynką, a właśnie prowadzono interesujący dialog na temat jej zaręczyn.
Maximillian Crabbe
Zawód : rachmistrz w filharmonii
Wiek : 21
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 15 +2
CZARNA MAGIA : 5 +3
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
- Zastanowię się nad tym rano - odpowiedział Edgarowi, na razie wolałby trzymać się świata żywych, ale przecież najważniejszym było, żeby nie odejść bezimiennie. Poranny ból głowy mógł zmienić to podejście, lecz póki co nie był też na tyle pijany, by obwieścić, że usunąć go z tego świata nie będzie wcale tak łatwo. - Edgarze - powitał go, z szerokim uśmiechem wznosząc kieliszek w takt jego toastu, dobrze było widzieć rycerzy takich, docenionych i spokojnych, pełnych wiary w powodzenie sprawy i słuszność obranej idei. I dobrze było widzieć Edgara, który doskonale wiedział, w którym momencie dołączyć do przyjęcia - bez zawahania poczęstował się diablim zielem, nie zapalając jednak jeszcze przygotowanego suszu, a obracając go między palcami.
- Ekwador, Chile? Argentyna? - zagaił, zastanawiając się nad krajem pochodzenia towaru; miało inny posmak w zależności od węższego regionu. Nigdy nie unikał używek, tak jak nigdy nie sięgał po nie regularnie, choć jeszcze kilka lat temu robił to znacznie częściej niż dzisiaj, gdy stanowisko i sytuacja polityczna wymagały od niego ciągłej czujności. Tak ważna celebracja podniosłej chwili pozwalała jednak porzucić obowiązki przynajmniej na jeden dzień. - Jak tamtejsze nastroje? - Handlując z Ameryką Łacińską musieli mieć choćby szczątkowe informacje, dziś rewolucja objęła Wielką Brytanię, ale jutro obejmie przecież cały świat. Słyszało się już o czarodziejach otrzeźwionych w pobliskich krajach, czy dla tłamszonej rdzennej ludności nie była to szansa na sięgnięcie po swoje?
Dostrzegł stawianą tacę z ognistą whisky, jednak w jego ręku pozostał kielich szampana. Kątem oka spojrzał na wnętrze przybytku, jakby kogoś w środku poszukiwał, ale czarodzieje poruszający się w progu przysłaniali mu widok.
- Młodego zawsze jest prościej ułożyć - odparł na pytanie Manannana, choć nie bez sceptycyzmu. - Krakeny, wbrew temu, na co wskazuje ich fizjonomia, są niezwykle inteligentne. Są tacy, którzy twierdzą, że inteligentniejsze od człowieka. Pytanie powinno brzmieć, czy krakena w ogóle da się ułożyć, czy nie należy go raczej obłaskawić. Nie znam nikogo, kto tego dokonał, ale to nie świadczy jeszcze o niemożliwym, bo nie znam też nikogo, kto próbował. Najpotężniejsze bestie, te będące kwintesencją magii, mają w sobie dumę. Jak smoki. Liczę na to, że twój nowy przyjaciel w najgorszym przypadku pomoże chronić kanał i utrudni pokonywanie go przez dywersantów szukających pomocy, wsparcia lub ochrony na kontynencie. Wystarczy zrobić mu dogodne warunki w miejscu, z którego nie będzie miał ochoty odpływać, a które okaże się dogodne i, zupełnie przypadkiem, znajdzie się na jednej z tras - Zwieńczył swoje słowa uderzeniem kielicha o naczynie Traversa. - Z pewnością najlepiej dla niego będzie podrzucać mugoli żywych i zdolnych do ucieczki. Żywa karma stymuluje umysł, zmusza do powzięcia polowania. To nie tylko kwestia lenistwa, ale i treningu podstawowych zdolności motorycznych. Raz za czas, pod kontrolą, można i pokusić się o uzbrojone wyzwanie. - Przytaknął głową, pieczętując swoją poprzednią propozycję. - Będziemy w kontakcie - zapewnił go, wiedząc, że jeszcze otrzyma od niego odpowiednie informacje. - Przyślij ją do mnie albo ustaw spotkanie na któryś z wieczorów bliżej końca tygodnia - zastanowił się, kiedy mógł znaleźć dla niej czas, drwina zatańczyła na kącikach jego ust, kiedy usłyszał, że nie znali się tak dobrze; nigdy nie uważał, by kobiety miały wystarczająco silny charakter, by poradzić sobie ze stworzeniami tak potężnymi. Wśród wysoko postawionych pracowników Smoczych Ogrodów nie było czarownic. - Działania na morzu posuwają się do przodu - zwrócił się już do wszystkich, trudno było oderwać myśli od tego, co najważniejsze. - Wkrótce będzie trzeba przepuścić silniejszą ofensywę na południowe wybrzeże. Odpocznijmy, panowie, o świcie znów staniemy w gotowości. Dzień po dniu zbliżamy się do celu, który pozwoli nam na przywrócenie w kraju pokoju. - Pokoju obejmującego nowy lepszy porządek. Budującego nowy wspaniały świat.
Przeniósł wzrok na Traversa, gdy chwalił zalety swojej małżonki - Melisande dobrze się spisała, uwodząc męża. Wyglądało na to, że Manannan był z niej zadowolony - i dobrze, bo rozpętana przed ślubem histeria nie wróżyła dobrze. Jego siostra rozumiała jednak ciężar ciążących na niej obowiązków, uniósł jedynie kielich w kolejnym toaście, gdy wspomniał o jej krwi.
- Trudno o niej zapomnieć - przytaknął Traversowi, gdy spytał Ramseya o Salome, kiedy zajmowali miejsca w swoim pobliżu, wymienili parę słów, a on obiecał sobie odwiedzić miejsce, w którym dawała występy. Wpierw jednak przeniósł wzrok na Mulcibera, zastanawiając się, czy rzeczywiście coś ich łączyło.
- Niezwykłe - stwierdził szczerze, na wspomnienie Traversa przeobrażającego się w kałamarnicę: nie dość, że musiał posiąść ogromną moc, by uzyskać taki kształt, to sam w sobie wiele mówił o nim jako o czarodzieju. Kałamarnice mogły wydawać się prymitywne, ale było to wybitnie błędne myślenie. Nie do końca przebadane kryły wiele tajemnic i mogły być duchowym zwierzęciem tylko mężczyzny wybitnie uzdolnionego i wybitnie inteligentnego. Historie takie jak ta wzbudzały jego szacunek wobec innych czystokrwistych rodzin. Kącik jego ust uniósł się z drwiącym rozbawieniem, gdy dziewczęta w basenie zechciały najwyraźniej poznać tego krakena. Zaśmiał się znad kieliszka nad rozmową Traversa, Drew i Corneliusa o obecności krakeńskich igrzysk w Suffolku, z fajerwerkami czy bez, widowisko będzie warte świeczki.
- Liczę na zaproszenie, panowie - rzucił, ujrzenie tej bestii miało być przeżyciem w ogóle, ale ujrzenie jej w akcji, jako tło ich triumfu, miało nadać temu wszystkiemu wyjątkowego znaczenia. - Buntownicy muszą wiedzieć, co im grozi za kolejne wybryki. - Im okrutniej byli pozbawiani życia, tym mocniej, przynajmniej jego zdaniem, dotrze do nich nonsens dalszego oporu. Rozerwanie na pół i pożarcie przez krakena brzmiało jak raczej mało zachęcające perspektywy. - Sztuczka stara jak świat, czarodziej rzekomo ułaskawiony może zostać podstawiony - podsunął Drew. - To zachęci śmiałków w kolejnych latach - rzucił, z niekrytym rozbawieniem.
Z uprzejmością powiódł wzrokiem za Corneliusem na Crabbe'a, wiedząc jednak, że Deirdre nie miała czasu obmyśleć strategii rozwoju kulturalnego Londynu. Tak jak wiedział, że i tak nie zrobi tego sama.
Opowieści o zmarłych z powodu mugolskiej zarazy były bliskie i jemu, stracił przecież szwagra; szwagra, który jednak nigdy nie istniał, a jak usunięty z pamięci nie mógł być przedmiotem rozmowy.
- Doskonale to słyszeć - przytaknął Sallowowi, gdy zdecydował się osobiście podjąć temat rannych w Warwickshire. - Każda tragedia musi mieć swoją nazwę, by została zapamiętana. - Jak Bezksiężycowa Noc, której nie używali przecież oni. - Wdowy Warwickshire brzmi chwytliwie, nawet jeśli pod artykułem wspomni się również o młodych dziewczętach. Łzy ocalałych wdów z Warwickshire zroszą odzyskane ziemie, pozwalając zwyciężyć życiu - Myślał na głos, unosząc spojrzenie na gwiazdy srebrzące niebo nad otwartą częścią przybytku. - Szloch dziewcząt, które utraciły swoich chłopców, miesza się ze śpiewem ptaków, wygrywając pieśń zwycięskiego jutra - mówił dalej, powracając wzrokiem ku Sallowowi. Valerie była jego narzeczoną, już prawie żoną, nic dziwnego, że zwracał się do niego, nie do niej. - Podoba mi się ekspresja panny Vanity. Chciałbym kiedyś napisać dla niej słowa - zaoferował się, lecz czy podobnej prośbie można było odmówić? - Proszę nie pominąć charakterystyk odznaczonych bohaterów dzisiejszego dnia - podsunął, gdy Sallow zapytał o relację Walczącego Maga. - Kilka nazwisk pojawi się na łamach gazet po raz pierwszy. A ludzie muszą wiedzieć, kim są ci, którzy odważnie stają w ich obronie - Uniósł kieliszek, wznosząc za tych bohaterów kolejny toast. Jego obecność na łamach gazet była dla niego oczywista, ale dziś, teraz, mówił o tych, którzy do dzisiaj pozostawali całkowicie anonimowi. Nie tylko o mianowanych namiestnikach, którzy dzięki zaszczytom stali się osobami publicznymi. A nade wszystko o tych, którzy bez dzisiejszego medalu nie znaczyliby dalej nic. Dbanie o morale było częścią jego obowiązków, z których doskonale zdawał sobie sprawę.
- Cóż to za bluźnierstwa? - zdumiał się, gdy Sallow wspomniał artykuł Vane'a. Niekiedy sięgał po Horyzonty Zaklęć, ale ten artykuł musiał mu umknąć. - Wiemy, że do pewnego stopnia to prawda - podjął po chwili namysłu. - Po kataklizmie sprzed kilkunastu miesięcy magia zaczynała objawiać się wśród niemagicznych, ale miało to katastrofalne skutki. Zupełnie nie potrafili poradzić sobie z mocą, którą przypadkiem otrzymali od losu. Jeśli odpowiednio wykorzystać ten artykuł, będzie doskonałym argumentem za koniecznością ich dalszej eksterminacji - zastanowił się, pewien był, że kataklizm nie wyzwalał wewnętrznej siły niemagicznych, że nie tkwiło w nich nic, co magiczne. Lecz gdyby - w dalszym ciągu nie wyniknęłoby z tego nic dobrego. - Jeśli artykuł Vane'a przedstawia tezę, że to mogłoby się powtórzyć, nawet pod konkretnymi warunkami, oznacza to mniej więcej tyle, że mugole stanowią dla nas śmiertelne zagrożenie. - Nigdy nie patrzył z radością na próby cenzury nauki. Rozum ludzki miał ogromne możliwości, hamowanie ich wydawało mu się barbarzyństwem godnym ich przeciwników. Każdą strunę można było jednak szarpnąć w rytm odpowiedniej melodii, całkowicie zmieniając jej wydźwięk - i wykorzystując w sposób dogodny dla siebie. Arogancja zmieszana z idealizmem jego zdaniem pchała świat do przodu.
Inaczej, niż mężczyźni zachowujący się jak kobiety, w pełni zgadzał się ze słowami Corneliusa.
- Mężczyźni szlachetnego stanu wiedzą, że nie ma większej zbrodni nad tchórzostwo, a tylko tchórzostwem można wymówić się od walki. Zaskakuje mnie, że ta hańba nie jest oczywista dla wszystkich. I to koniecznie należy naszej młodzieży przetłumaczyć. Czy w Hogwarcie odbywają się zajęcia z etyki? - zwrócił się do tych, którzy ukończyli angielską szkołę; być może ich młodzież nie potrafiła odnaleźć się w wartościach, bo nikt im ich nigdy nie przedstawił. - Nie wszystkie rodziny pielęgnują dziś właściwe wartości, a bez ojcowskiej rady młodzi mężczyźni nie odnajdą się w życiu. - Czy dało się temu jakoś zaradzić? Zastanowiły go słowa Drew. - Przymus odnosi efekty, ale dezercja pozostaje problemem. Być może kary są zbyt niskie. Dezercję zawsze karano śmiercią, ale fakty nie są dla nas korzystne, przeważająca większość dezerterów żyje sobie wygodnie na garnuszku Longbottoma. W Dolinie Godryka, choćby, panuje ponoć powszechne przekonanie, że są zdolni utworzyć tam enklawę dla wyjętych spod prawa. A co ich tam chroni, panowie? - Czy nie czas już zrobić z tym porządek i pokazać im, jak bardzo się mylą? Mogli rozpocząć ofensywę w każdej chwili, nawet jeśli ta miałaby na celu wyłącznie starcie się z tą śmieszną propagandą sukcesu Zakonu Feniksa.
- Interesujące - przyznał na Corneliusową rade odnośnie karania mało uzdolnionych artystów. Gdyby był na miejscu Cronosa dawno ukarałby Cattermole'a, ale Ministrowi albo pomnik się podobał, albo nie zwracał na to uwagi, nie myślał o tym, że Malfoyowi mogło być zwyczajnie szkoda na to czasu, kącik jego ust drgnął na wspomnienie wzbudzania strachu. Jedno nie wykluczało drugiego, ale kojarzył, że Sallowowie wiernie służyli Averym, którzy nie słynęli raczej z subtelności. Musieli chłonąć ich ideały. Historia łopaty nie zaskoczyła go aż tak, choć dziś nie zajmował się fizyczną pracą, to gdy był młodszy pracował jak inni smokologowie. Nie rozpieszczano go, okopanie obozowiska na smoczej wyprawie było przecież standardem bezpieczeństwa. Przekierował zatem uwagę na Xaviera, kiwając głową na słowa o remoncie palarni.
- A co z wejściem? Pracujecie nad możliwościami, które pozwolą pominąć problematyczną przeprawę ulicą Nokturnu? - zapytał, niebezpieczna ulica stanowiła przeszkodę dla wielu potencjalnych gości, również bardzo bogatych lub bardzo pożądanych. W oparach opium wolałby mieć możliwość podziwiania kobiecego ciała oprócz politycznych dysput z innymi mężczyznami. Odebrał fajkę od Xaviera, wdychając duszne opium i, wypuściwszy szare kłęby dymu za siebie, podał ją prosto w ręce Corneliusa, nie dostrzegając, że przed momentem zaciągnął się już diablim zielem. Kiwał w tym czasie głową na słowa Drew, który pociągnął jego wynurzenia.
- Impuls - podjął. - Ramsey słusznie wskazał, że kieruje nimi chaos. Nie myślą o przyszłości, o tym, co będzie za rok, za dziesięć lat, w kolejnych wiekach. Nie myślą o tym, by podporządkować świat swojemu dziedzictwu, bo go nie posiadają. Wysyłają kobiety do walki, bo nie zależy im na kolejnych pokoleniach. Impuls, nagła potrzeba, tyle tylko, chwilowy kaprys wiedziony babską zmiennością nastrojów - Nie dowierzał, że niektórzy dali się zgubić tym chaotycznym ideom. - Najpierw co drugie, wkrótce każde. Gdybyśmy nie postawili oporu mugolskiemu uściskowi, nasza magia w końcu zniknęłaby całkiem - stwierdził ponuro, z goryczą. - Albo to my - oddalibyśmy ją bez walki. Gdzie bylibyśmy dzisiaj, gdyby Czarny Pan nas do niej nie poderwał? Za jego potęgę, panowie. Za jego wszechmoc i mądrość! - Był najpotężniejszym czarodziejem, jaki kiedykolwiek chodził po ziemi. Pewien był, że jego moc przewyższała już moc samego Merlina. Uniósł kieliszek ponownie, w ostatnim z toastu, gdy spostrzegł się, że naczynie było już puste, podmienił je na tacy z kolejnym, wciąż jednak sięgając po szampana, nie silniejszy alkohol.
- Wygląda na to, że Belvina próbuje ci coś zasugerować - zwrócił się do Drew z rozbawieniem wciąż tańczącym na ustach, wyginającym je w szeroki uśmiech. Jeśli mówiła już o tym, że byli zaręczeni, to musiała mocno wyczekiwać gestu ze strony Macnaira. Snute przez niego wizje, opowieści o mocy czarnej magii zaklętej w runach, były inspirujące. - W Suffolku z pewnością odnajdziesz ku temu dogodne warunki - zwrócił się do niego, ciekaw rezultatów takich badań. Sam niewiele na ten temat wiedział, lecz zawsze chętnie poszerzał horyzonty myśli. Lubił uważać się za człowieka oświeconego i wszechstronnie wykształconego. - Rodzaj ziemniaka - odpowiedział bez zająknięcia, kiedy Drew zapytał o ciemną bulwę halucynogennego grzyba. - Świetne nawet bez ogniska i idealne na przegryzkę - zapewnił go z powagą, zaraz przenosząc wzrok na młodego Crabbe'a, który przedstawił najbliższe plany artystyczne filharmonii. Chińskie przedstawienie brzmiało bardzo interesująco.
- Z jakich instrumentów korzystają? - zainteresował się, niewiele wiedząc, ale zawsze będąc ciekaw orientalnych kultur. I najwyraźniej nie on jeden, zatrzymał spojrzenie na twarzy młodego czarodzieja na dłużej, słysząc językową wpadkę. Imię Deirdre nie wzięło się jednak na jego języku znikąd, czy rzeczywiście byli sobie tak bliscy?
- Poziom Akademii jest wybitny - podjął, gdy Crabbe wspomniał o ukończeniu Beuxbatons, przeważająca większość angielskiej socjety była absolwentami Hogwartu, lecz nie on. Również uczęszczał do francuskiej szkoły. - Wydaje mi się, że Hogwartowi brakuje nieco zdyscyplinowania, które szczególnie uwidacznia się u absolwentek. Dziewczęta nie odbierają tam żadnego wychowania? - W Beuxbatons poprzez ćwiczenia choćby baletu zmuszane były do zachowania odpowiedniej dyscypliny każdej dziedziny życia, nawet postawy. Francuski miały klasę, której nie był w stanie dostrzec u zagubionych mugolaczek w spodniach, stawiających krwawych żądań przywrócenia legalnie przecież odsuniętego Ministra Magii.
- Wyglądasz na ambitnego człowieka - zwrócił się do niego, krótki po tym, jak skrytykował kwestię mugolskiej służby. - Niebawem poznasz luksusy. - Jeśli się wykażesz. Skrzat domowy z pewnością przebywał w jego rodzinnym domu, dzielił jednak wówczas swoje obowiązki na wszystkich jego mieszkanców. - A wówczas zrozumiesz, że na pewne zajęcia zwyczajnie szkoda czarodziejowi czasu - Skrzatów tymczasem było mało i rozmnażały się wolniej od ludzi. Jeśli mieli stworzyć nowy wspaniały świat lśniący blaskiem istoty magii, musieli stworzyć też dogodne warunki do życia w nim dla siebie - czarodziejów wybitnych.
- Ekwador, Chile? Argentyna? - zagaił, zastanawiając się nad krajem pochodzenia towaru; miało inny posmak w zależności od węższego regionu. Nigdy nie unikał używek, tak jak nigdy nie sięgał po nie regularnie, choć jeszcze kilka lat temu robił to znacznie częściej niż dzisiaj, gdy stanowisko i sytuacja polityczna wymagały od niego ciągłej czujności. Tak ważna celebracja podniosłej chwili pozwalała jednak porzucić obowiązki przynajmniej na jeden dzień. - Jak tamtejsze nastroje? - Handlując z Ameryką Łacińską musieli mieć choćby szczątkowe informacje, dziś rewolucja objęła Wielką Brytanię, ale jutro obejmie przecież cały świat. Słyszało się już o czarodziejach otrzeźwionych w pobliskich krajach, czy dla tłamszonej rdzennej ludności nie była to szansa na sięgnięcie po swoje?
Dostrzegł stawianą tacę z ognistą whisky, jednak w jego ręku pozostał kielich szampana. Kątem oka spojrzał na wnętrze przybytku, jakby kogoś w środku poszukiwał, ale czarodzieje poruszający się w progu przysłaniali mu widok.
- Młodego zawsze jest prościej ułożyć - odparł na pytanie Manannana, choć nie bez sceptycyzmu. - Krakeny, wbrew temu, na co wskazuje ich fizjonomia, są niezwykle inteligentne. Są tacy, którzy twierdzą, że inteligentniejsze od człowieka. Pytanie powinno brzmieć, czy krakena w ogóle da się ułożyć, czy nie należy go raczej obłaskawić. Nie znam nikogo, kto tego dokonał, ale to nie świadczy jeszcze o niemożliwym, bo nie znam też nikogo, kto próbował. Najpotężniejsze bestie, te będące kwintesencją magii, mają w sobie dumę. Jak smoki. Liczę na to, że twój nowy przyjaciel w najgorszym przypadku pomoże chronić kanał i utrudni pokonywanie go przez dywersantów szukających pomocy, wsparcia lub ochrony na kontynencie. Wystarczy zrobić mu dogodne warunki w miejscu, z którego nie będzie miał ochoty odpływać, a które okaże się dogodne i, zupełnie przypadkiem, znajdzie się na jednej z tras - Zwieńczył swoje słowa uderzeniem kielicha o naczynie Traversa. - Z pewnością najlepiej dla niego będzie podrzucać mugoli żywych i zdolnych do ucieczki. Żywa karma stymuluje umysł, zmusza do powzięcia polowania. To nie tylko kwestia lenistwa, ale i treningu podstawowych zdolności motorycznych. Raz za czas, pod kontrolą, można i pokusić się o uzbrojone wyzwanie. - Przytaknął głową, pieczętując swoją poprzednią propozycję. - Będziemy w kontakcie - zapewnił go, wiedząc, że jeszcze otrzyma od niego odpowiednie informacje. - Przyślij ją do mnie albo ustaw spotkanie na któryś z wieczorów bliżej końca tygodnia - zastanowił się, kiedy mógł znaleźć dla niej czas, drwina zatańczyła na kącikach jego ust, kiedy usłyszał, że nie znali się tak dobrze; nigdy nie uważał, by kobiety miały wystarczająco silny charakter, by poradzić sobie ze stworzeniami tak potężnymi. Wśród wysoko postawionych pracowników Smoczych Ogrodów nie było czarownic. - Działania na morzu posuwają się do przodu - zwrócił się już do wszystkich, trudno było oderwać myśli od tego, co najważniejsze. - Wkrótce będzie trzeba przepuścić silniejszą ofensywę na południowe wybrzeże. Odpocznijmy, panowie, o świcie znów staniemy w gotowości. Dzień po dniu zbliżamy się do celu, który pozwoli nam na przywrócenie w kraju pokoju. - Pokoju obejmującego nowy lepszy porządek. Budującego nowy wspaniały świat.
Przeniósł wzrok na Traversa, gdy chwalił zalety swojej małżonki - Melisande dobrze się spisała, uwodząc męża. Wyglądało na to, że Manannan był z niej zadowolony - i dobrze, bo rozpętana przed ślubem histeria nie wróżyła dobrze. Jego siostra rozumiała jednak ciężar ciążących na niej obowiązków, uniósł jedynie kielich w kolejnym toaście, gdy wspomniał o jej krwi.
- Trudno o niej zapomnieć - przytaknął Traversowi, gdy spytał Ramseya o Salome, kiedy zajmowali miejsca w swoim pobliżu, wymienili parę słów, a on obiecał sobie odwiedzić miejsce, w którym dawała występy. Wpierw jednak przeniósł wzrok na Mulcibera, zastanawiając się, czy rzeczywiście coś ich łączyło.
- Niezwykłe - stwierdził szczerze, na wspomnienie Traversa przeobrażającego się w kałamarnicę: nie dość, że musiał posiąść ogromną moc, by uzyskać taki kształt, to sam w sobie wiele mówił o nim jako o czarodzieju. Kałamarnice mogły wydawać się prymitywne, ale było to wybitnie błędne myślenie. Nie do końca przebadane kryły wiele tajemnic i mogły być duchowym zwierzęciem tylko mężczyzny wybitnie uzdolnionego i wybitnie inteligentnego. Historie takie jak ta wzbudzały jego szacunek wobec innych czystokrwistych rodzin. Kącik jego ust uniósł się z drwiącym rozbawieniem, gdy dziewczęta w basenie zechciały najwyraźniej poznać tego krakena. Zaśmiał się znad kieliszka nad rozmową Traversa, Drew i Corneliusa o obecności krakeńskich igrzysk w Suffolku, z fajerwerkami czy bez, widowisko będzie warte świeczki.
- Liczę na zaproszenie, panowie - rzucił, ujrzenie tej bestii miało być przeżyciem w ogóle, ale ujrzenie jej w akcji, jako tło ich triumfu, miało nadać temu wszystkiemu wyjątkowego znaczenia. - Buntownicy muszą wiedzieć, co im grozi za kolejne wybryki. - Im okrutniej byli pozbawiani życia, tym mocniej, przynajmniej jego zdaniem, dotrze do nich nonsens dalszego oporu. Rozerwanie na pół i pożarcie przez krakena brzmiało jak raczej mało zachęcające perspektywy. - Sztuczka stara jak świat, czarodziej rzekomo ułaskawiony może zostać podstawiony - podsunął Drew. - To zachęci śmiałków w kolejnych latach - rzucił, z niekrytym rozbawieniem.
Z uprzejmością powiódł wzrokiem za Corneliusem na Crabbe'a, wiedząc jednak, że Deirdre nie miała czasu obmyśleć strategii rozwoju kulturalnego Londynu. Tak jak wiedział, że i tak nie zrobi tego sama.
Opowieści o zmarłych z powodu mugolskiej zarazy były bliskie i jemu, stracił przecież szwagra; szwagra, który jednak nigdy nie istniał, a jak usunięty z pamięci nie mógł być przedmiotem rozmowy.
- Doskonale to słyszeć - przytaknął Sallowowi, gdy zdecydował się osobiście podjąć temat rannych w Warwickshire. - Każda tragedia musi mieć swoją nazwę, by została zapamiętana. - Jak Bezksiężycowa Noc, której nie używali przecież oni. - Wdowy Warwickshire brzmi chwytliwie, nawet jeśli pod artykułem wspomni się również o młodych dziewczętach. Łzy ocalałych wdów z Warwickshire zroszą odzyskane ziemie, pozwalając zwyciężyć życiu - Myślał na głos, unosząc spojrzenie na gwiazdy srebrzące niebo nad otwartą częścią przybytku. - Szloch dziewcząt, które utraciły swoich chłopców, miesza się ze śpiewem ptaków, wygrywając pieśń zwycięskiego jutra - mówił dalej, powracając wzrokiem ku Sallowowi. Valerie była jego narzeczoną, już prawie żoną, nic dziwnego, że zwracał się do niego, nie do niej. - Podoba mi się ekspresja panny Vanity. Chciałbym kiedyś napisać dla niej słowa - zaoferował się, lecz czy podobnej prośbie można było odmówić? - Proszę nie pominąć charakterystyk odznaczonych bohaterów dzisiejszego dnia - podsunął, gdy Sallow zapytał o relację Walczącego Maga. - Kilka nazwisk pojawi się na łamach gazet po raz pierwszy. A ludzie muszą wiedzieć, kim są ci, którzy odważnie stają w ich obronie - Uniósł kieliszek, wznosząc za tych bohaterów kolejny toast. Jego obecność na łamach gazet była dla niego oczywista, ale dziś, teraz, mówił o tych, którzy do dzisiaj pozostawali całkowicie anonimowi. Nie tylko o mianowanych namiestnikach, którzy dzięki zaszczytom stali się osobami publicznymi. A nade wszystko o tych, którzy bez dzisiejszego medalu nie znaczyliby dalej nic. Dbanie o morale było częścią jego obowiązków, z których doskonale zdawał sobie sprawę.
- Cóż to za bluźnierstwa? - zdumiał się, gdy Sallow wspomniał artykuł Vane'a. Niekiedy sięgał po Horyzonty Zaklęć, ale ten artykuł musiał mu umknąć. - Wiemy, że do pewnego stopnia to prawda - podjął po chwili namysłu. - Po kataklizmie sprzed kilkunastu miesięcy magia zaczynała objawiać się wśród niemagicznych, ale miało to katastrofalne skutki. Zupełnie nie potrafili poradzić sobie z mocą, którą przypadkiem otrzymali od losu. Jeśli odpowiednio wykorzystać ten artykuł, będzie doskonałym argumentem za koniecznością ich dalszej eksterminacji - zastanowił się, pewien był, że kataklizm nie wyzwalał wewnętrznej siły niemagicznych, że nie tkwiło w nich nic, co magiczne. Lecz gdyby - w dalszym ciągu nie wyniknęłoby z tego nic dobrego. - Jeśli artykuł Vane'a przedstawia tezę, że to mogłoby się powtórzyć, nawet pod konkretnymi warunkami, oznacza to mniej więcej tyle, że mugole stanowią dla nas śmiertelne zagrożenie. - Nigdy nie patrzył z radością na próby cenzury nauki. Rozum ludzki miał ogromne możliwości, hamowanie ich wydawało mu się barbarzyństwem godnym ich przeciwników. Każdą strunę można było jednak szarpnąć w rytm odpowiedniej melodii, całkowicie zmieniając jej wydźwięk - i wykorzystując w sposób dogodny dla siebie. Arogancja zmieszana z idealizmem jego zdaniem pchała świat do przodu.
Inaczej, niż mężczyźni zachowujący się jak kobiety, w pełni zgadzał się ze słowami Corneliusa.
- Mężczyźni szlachetnego stanu wiedzą, że nie ma większej zbrodni nad tchórzostwo, a tylko tchórzostwem można wymówić się od walki. Zaskakuje mnie, że ta hańba nie jest oczywista dla wszystkich. I to koniecznie należy naszej młodzieży przetłumaczyć. Czy w Hogwarcie odbywają się zajęcia z etyki? - zwrócił się do tych, którzy ukończyli angielską szkołę; być może ich młodzież nie potrafiła odnaleźć się w wartościach, bo nikt im ich nigdy nie przedstawił. - Nie wszystkie rodziny pielęgnują dziś właściwe wartości, a bez ojcowskiej rady młodzi mężczyźni nie odnajdą się w życiu. - Czy dało się temu jakoś zaradzić? Zastanowiły go słowa Drew. - Przymus odnosi efekty, ale dezercja pozostaje problemem. Być może kary są zbyt niskie. Dezercję zawsze karano śmiercią, ale fakty nie są dla nas korzystne, przeważająca większość dezerterów żyje sobie wygodnie na garnuszku Longbottoma. W Dolinie Godryka, choćby, panuje ponoć powszechne przekonanie, że są zdolni utworzyć tam enklawę dla wyjętych spod prawa. A co ich tam chroni, panowie? - Czy nie czas już zrobić z tym porządek i pokazać im, jak bardzo się mylą? Mogli rozpocząć ofensywę w każdej chwili, nawet jeśli ta miałaby na celu wyłącznie starcie się z tą śmieszną propagandą sukcesu Zakonu Feniksa.
- Interesujące - przyznał na Corneliusową rade odnośnie karania mało uzdolnionych artystów. Gdyby był na miejscu Cronosa dawno ukarałby Cattermole'a, ale Ministrowi albo pomnik się podobał, albo nie zwracał na to uwagi, nie myślał o tym, że Malfoyowi mogło być zwyczajnie szkoda na to czasu, kącik jego ust drgnął na wspomnienie wzbudzania strachu. Jedno nie wykluczało drugiego, ale kojarzył, że Sallowowie wiernie służyli Averym, którzy nie słynęli raczej z subtelności. Musieli chłonąć ich ideały. Historia łopaty nie zaskoczyła go aż tak, choć dziś nie zajmował się fizyczną pracą, to gdy był młodszy pracował jak inni smokologowie. Nie rozpieszczano go, okopanie obozowiska na smoczej wyprawie było przecież standardem bezpieczeństwa. Przekierował zatem uwagę na Xaviera, kiwając głową na słowa o remoncie palarni.
- A co z wejściem? Pracujecie nad możliwościami, które pozwolą pominąć problematyczną przeprawę ulicą Nokturnu? - zapytał, niebezpieczna ulica stanowiła przeszkodę dla wielu potencjalnych gości, również bardzo bogatych lub bardzo pożądanych. W oparach opium wolałby mieć możliwość podziwiania kobiecego ciała oprócz politycznych dysput z innymi mężczyznami. Odebrał fajkę od Xaviera, wdychając duszne opium i, wypuściwszy szare kłęby dymu za siebie, podał ją prosto w ręce Corneliusa, nie dostrzegając, że przed momentem zaciągnął się już diablim zielem. Kiwał w tym czasie głową na słowa Drew, który pociągnął jego wynurzenia.
- Impuls - podjął. - Ramsey słusznie wskazał, że kieruje nimi chaos. Nie myślą o przyszłości, o tym, co będzie za rok, za dziesięć lat, w kolejnych wiekach. Nie myślą o tym, by podporządkować świat swojemu dziedzictwu, bo go nie posiadają. Wysyłają kobiety do walki, bo nie zależy im na kolejnych pokoleniach. Impuls, nagła potrzeba, tyle tylko, chwilowy kaprys wiedziony babską zmiennością nastrojów - Nie dowierzał, że niektórzy dali się zgubić tym chaotycznym ideom. - Najpierw co drugie, wkrótce każde. Gdybyśmy nie postawili oporu mugolskiemu uściskowi, nasza magia w końcu zniknęłaby całkiem - stwierdził ponuro, z goryczą. - Albo to my - oddalibyśmy ją bez walki. Gdzie bylibyśmy dzisiaj, gdyby Czarny Pan nas do niej nie poderwał? Za jego potęgę, panowie. Za jego wszechmoc i mądrość! - Był najpotężniejszym czarodziejem, jaki kiedykolwiek chodził po ziemi. Pewien był, że jego moc przewyższała już moc samego Merlina. Uniósł kieliszek ponownie, w ostatnim z toastu, gdy spostrzegł się, że naczynie było już puste, podmienił je na tacy z kolejnym, wciąż jednak sięgając po szampana, nie silniejszy alkohol.
- Wygląda na to, że Belvina próbuje ci coś zasugerować - zwrócił się do Drew z rozbawieniem wciąż tańczącym na ustach, wyginającym je w szeroki uśmiech. Jeśli mówiła już o tym, że byli zaręczeni, to musiała mocno wyczekiwać gestu ze strony Macnaira. Snute przez niego wizje, opowieści o mocy czarnej magii zaklętej w runach, były inspirujące. - W Suffolku z pewnością odnajdziesz ku temu dogodne warunki - zwrócił się do niego, ciekaw rezultatów takich badań. Sam niewiele na ten temat wiedział, lecz zawsze chętnie poszerzał horyzonty myśli. Lubił uważać się za człowieka oświeconego i wszechstronnie wykształconego. - Rodzaj ziemniaka - odpowiedział bez zająknięcia, kiedy Drew zapytał o ciemną bulwę halucynogennego grzyba. - Świetne nawet bez ogniska i idealne na przegryzkę - zapewnił go z powagą, zaraz przenosząc wzrok na młodego Crabbe'a, który przedstawił najbliższe plany artystyczne filharmonii. Chińskie przedstawienie brzmiało bardzo interesująco.
- Z jakich instrumentów korzystają? - zainteresował się, niewiele wiedząc, ale zawsze będąc ciekaw orientalnych kultur. I najwyraźniej nie on jeden, zatrzymał spojrzenie na twarzy młodego czarodzieja na dłużej, słysząc językową wpadkę. Imię Deirdre nie wzięło się jednak na jego języku znikąd, czy rzeczywiście byli sobie tak bliscy?
- Poziom Akademii jest wybitny - podjął, gdy Crabbe wspomniał o ukończeniu Beuxbatons, przeważająca większość angielskiej socjety była absolwentami Hogwartu, lecz nie on. Również uczęszczał do francuskiej szkoły. - Wydaje mi się, że Hogwartowi brakuje nieco zdyscyplinowania, które szczególnie uwidacznia się u absolwentek. Dziewczęta nie odbierają tam żadnego wychowania? - W Beuxbatons poprzez ćwiczenia choćby baletu zmuszane były do zachowania odpowiedniej dyscypliny każdej dziedziny życia, nawet postawy. Francuski miały klasę, której nie był w stanie dostrzec u zagubionych mugolaczek w spodniach, stawiających krwawych żądań przywrócenia legalnie przecież odsuniętego Ministra Magii.
- Wyglądasz na ambitnego człowieka - zwrócił się do niego, krótki po tym, jak skrytykował kwestię mugolskiej służby. - Niebawem poznasz luksusy. - Jeśli się wykażesz. Skrzat domowy z pewnością przebywał w jego rodzinnym domu, dzielił jednak wówczas swoje obowiązki na wszystkich jego mieszkanców. - A wówczas zrozumiesz, że na pewne zajęcia zwyczajnie szkoda czarodziejowi czasu - Skrzatów tymczasem było mało i rozmnażały się wolniej od ludzi. Jeśli mieli stworzyć nowy wspaniały świat lśniący blaskiem istoty magii, musieli stworzyć też dogodne warunki do życia w nim dla siebie - czarodziejów wybitnych.
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
Zaciągnął się dziwnym skrętem, chyba poprawnie, a w każdym razie tak samo jak lord Travers, którego podpatrywał kątem oka. Skoro tym papierosem częstował lord Burke, to chyba nie mogło to być nic ryzykownego, prawda? Dym pachniał co prawda ostrzej niż tytoń, ale paliło się prawie tak samo. Okręcił diable ziele w palcach, nie chcąc zaciągać się zbyt szybko - i z pewnością minęło jeszcze zbyt mało czasu, by naprawdę poczuł się odprężony. Musiała go zrelaksować ognista whiskey - albo sam temat rozmowy, bowiem o krakenie nie mógł (nie znając się na temacie) i nie musiał się wypowiadać, a zatem mógł na moment opuścić gardę i po prostu słuchać, udając zainteresowanie. Od dzieciństwa wpajano mu, że każda rozmowa, nawet czysto towarzyska, to pole bitwy i okazja do zrobienia dobrego wrażenia. Choć nabrał mistrzostwa w słownej szermierce, to wciąż wymagała przecież pewnego wysiłku - i mimo, że uwielbiał rozmawiać i się chwalić, to dobrze było czasem pomilczeć. Zwłaszcza, że za plecami Manannana mignęło kilka dziewcząt - sam ich uśmiech przypomniał mu o tym, że już w nocy mógłby odpocząć z Valerie, sam lord Rosier sugerował wszak, by odpoczęli. Był jeszcze jednak na tyle trzeźwy, by przypomnieć sobie, że nie może odpoczywać, nie dziś, nie z nią - nie, gdy przy niej wróci do niego myśl o problemach dotyczących rodziny. Prędko skupił się z powrotem na rozmowie, teraz chcąc, by trwała jak najdłużej - w towarzystwie Rycerzy, w masce pewności siebie, naprawdę mógł czuć się dobrze i aż do rana nie myśleć o sprawach nieprzyjemnych. Łowy w Suffolk, na przykład, zapowiadały się fantastycznie.
-Wielkie Łowy... - powtórzył po Drew, smakując każdą zgłoskę. Nie brzmiało źle, ale mogło brzmieć lepiej. Tak czy siak, Macnair zdradzał smykałkę do propagandy, pomysł z cyklicznością był wyśmienity. Nawet jeśli sam tego o sobie nie wiedział, to Cornelius już spoglądał na niego z mieszanką ekscytacji i uznania (niewątpliwe wzmożonych dzięki zielu i whiskey), z niecierpliwością wyczekując współpracy. -Łowy kojarzą się z lasem i zwycięstwem, może Morskie Igrzyska? Nie, łowy jednak brzmią lepiej. W Suffolk przedstawię listę propozycji, coroczne wydarzenie musi mieć dumną nazwę. - rozmarzył się razem z Drew, ale dla niego to nie była fantazja, już planował, jak można wcielić plan w życie. -Pierwszy turniej powinien być darmowy by zachęcić publikę - wygodnie nie wspomniał jednak o tym, jak go sfinansować, bo jeszcze nie wiedział. Z łupów po wygnanych z hrabstwa mugolach? To przychodziło mu na myśl, ale nie znał się na ekonomii na tyle, by wiedzieć, czy to wystarczy - zostawi takie zmartwienia nowemu namiestnikowi. -Ale takie igrzyska powinny spodobać się hołocie, zwłaszcza gdy od czasu do czasu zaplanuje się niespodzianki - uśmiechnął się promiennie do Tristana, proponującego podstawionego przyjaciela, ewidentnie miał do tego smykałkę, ale jak mógłby nie mieć? Był chyba najmłodszym znanym Corneliusowi nestorem, taka zawrotna kariera wymagała obycia z kształtowaniem myśli tłumów. -wtedy bilety pokryją koszt dalszych turniejów. Jak wielu ludzi zje na raz kraken? - zainteresował się, próbując wyobrazić sobie liczbę uczestników. Jak wiele czasu potrzebują, by zgromadzić tylu więźniów? Rok wydawał się odpowiedni. -Ależ doradzanie namiestnikowi Suffolk to prawdziwy zaszczyt, nie wspominając o tym, że doskonale się bawię - igrzyska z krakenem, przecież to fantastyczne. - odpowiedział komplementem na komplementy Drew.
Do głowy zaczęło mu przychodzić tyle pomysłów, że zaczął żałować, że nie wziął ze sobą nic do pisania (zresztą nie wypadało, nie na uroczystość) - zwłaszcza, gdy lord Rosier zaczął recytować poetyckie wersy o Wdowach z Warwickshire. Samą, chwytliwą nazwę, Cornelius zapamięta, ale do poezji głowy przecież nie miał. Pstryknął palcami na kelnera: -Przynieś mi papier i coś do pisania, prędko. - ponaglił, nie chcąc by dobre pomysły rozmyły się w szumie alkoholu i substancji przyniesionych przez Edgara. -Wdowy z Warwickshire - i zbrukane panny, przez mugoli. Jedne opłakują mężów, drugie utraconą cnotę, a ich historię zamknie się w klamrze żałoby. - zaproponował, podciągając nawet młode dziewczęta pod chwytliwy tytuł. Gazeta przedstawi to z należytym patosem i oburzeniem, ale ton Corneliusa brzmiał lekko, na razie był skupiony na słowach, a nie na losie tych dziewcząt. Cnota była użytecznym symbolem - gdyby miała dla niego prawdziwe znaczenie, nie żeniłby się z wdową. Zamrugał, orientując się, ze wersy wygłoszone przez Tristana nie były poetyckim wstępem do artykułu - a chyba do... pieśni? -Dla mojej narzeczonej - odpowiedział na propozycję od razu, w jej imieniu, umiejętnie unikając formy pani vel panna i podkreślając własną pieczę nad Valerie (jej sukcesy były wszak jego) -zaszczytem będzie zaśpiewanie słów lorda nestora. - pomimo przyjacielskiej atmosfery aż skłonił lekko głowę, to jasne, że nigdy nie odmówi podobnej prośbie. Ba, zaszczyt spadał im jak z nieba. -Nowi bohaterowie potrzebują nowych ballad. - dodał zachęcająco, podchwytując słowa Maximiliana, ale bez zapewnienia, że to Valerie napisze słowa - zarazem chciał jedynie zainspirować Tristana, a nie obarczać go odpowiedzialnością za ten projekt. Powiódł zatem wzrokiem po zebranych, którzy mogli poszczycić się wojennymi historiami, (trzeba je zebrać, spisać, a to już moje zadanie - przemknęło mu przez głowę), a następnie zatrzymał go na Maximilianie. -Muzyka, kultura i sztuka z pewnością podkreślą nasze zasługi. - zdawał sobie sprawę, że filharmonia i praca pod własnym ojcem mogą nie być szczytem marzeń kogoś tak młodego, rwącego się pewnie nie tylko do walki (co było zaszczytnym obowiązkiem ich wszystkich - Cornelius do walki się co prawda nie rwał, ale z dumą mógł się nią pochwalić), ale uprzejmym uśmiechem pragnął go zachęcić do gorliwego wypełniania swoich powinności, filharmonia była ważna w Londynie kultury, o którym - i o Deirdre mówił z takim szacunkiem. Z pewnością chciałaby usłyszeć o sobie ładną formułkę wypowiedzianą przez Maxa, ale w męskim gronie mógł skwitować je ciszą. Albo nie, nie ciszą - whiskey dodało mu nieco swobody. -Och, niewiele znam kobiet, które sprawy wojenne - nie tylko w Londynie - cieszą równie mocno jak Deirdre. - z pozoru nie miał na myśli nic konkretnego, ale z dyskretną ciekawością zerknął na stojących obok dżentelmenów. Rycerze mieli pewnie już okazję widzieć ją w krwawej walce - Corneliusa zaskoczyło w styczniu, jak bezwzględnie posługuje się czarną magią, ale już w marcu z cierpliwym milczeniem słuchał jak kazała omotanemu Imperiusem mugolowi zhańbić własną córkę. -I obym znał ich jak najmniej, gwiazdy błyszczą jaśniej na ciemnym niebie. - mruknął, trudno powiedzieć, czy z ironią, czy nie. Po tym, co widział, trudno było mu wyobrazić sobie Deirdre jako metresę kultury - ale, rzecz jasna, taki jej wizerunek poznają obywatele Anglii. -Nawiasem mówiąc - historie was wszystkich, bohaterów wojennych, powinny zostać odpowiednio oprawione. Z przyjemnością wysłucham w nadchodzących tygodniach życzeń specjalnych. - powrócił do słów Tristana o sylwetkach odznaczonych na łamach gazet. Spojrzał na Drew i Ramsey'a, to przede wszystkich o nich zechcą usłyszeć ludzie, to oni dokonali czegoś wyjątkowego, zostali panami nowych dzień. Trzeba będzie wykreować im wizerunek, a każdemu z odznaczonych - własny profil biograficzny w gazecie, rzecz jasna niekoniecznie prawdziwy. W przypadku płotek lub leniwych oficjeli układał takie rzeczy za nich, ale Rycerze Walpurgii byli kimś więcej, mógł pracować z nimi, o ile tego zechcą.
Od dłuższej chwili nie zwilżył gardła, zapomniał o tym również wtedy, gdy lord Rosier podsunął mu pomysł wykorzystania artykułu Vane'a w celach... niekoniecznie zamierzonych przez aurora. Pomysł błyskotliwy, na który Cornelius nie wpadł - może po lekturze Horyzontów Magii był zbyt senny, ale też zwyczajnie brakowało mu potrzebnych argumentów. -Powinniśmy wykorzystać tak jego artykuł, mógłbym z łatwością odmalować zagrożenie w przemowach i Walczącym Magu, ale najlepiej gdyby rozwinięcie tez Vane'a znalazło się w Horyzontach Magii. Vane zdobył pewną naukową reputację, odpowiednia oprawa pomogłaby być może przeciągnąć na naszą stronę wahających się uczonych. Ramsey'u, znasz naukowców, którzy mogliby ubrać w odpowiednie słowa hipotezę o kataklizmie sprowadzonym przez mugoli? - zapytał Mulcibera możliwie nienachalnie, nie chcąc wprost prosić go o napisanie czegoś równie czasochłonnego jak artykuł o histerii. Zresztą, może powinien zająć się tym ktoś biegły w astronomii? A może Mulciber był biegły w astronomii? Corneliusowi, szczególnie nieco wstawionemu, wydawał się prawdziwym człowiekiem renesansu - nawet partnerkę na uroczystość wybrał sobie mądrze, inna zajmowałaby go jeszcze rozmową, a przy młodziutkiej blondynce mógł w pełni skupić się na swoim wewnętrznym świecie, podziwiając piękne widoki. Milczący ludzie na pewno mieli w sobie sporo głębi - a Ramsey milczał już dłuższą chwilę. Cornelius pewnie miałby w sobie sporo głębi i robił zawrotną naukową karierę, gdyby miał czas na cichą kontemplację - a przynajmniej tak sobie wmawiał, bo był przecież uzależniony od zgiełku, zabijając własną ciszę nawet poszukiwaniem cudzych wspomnień.
-W Hogwarcie niestety nie odbywają się zajęcia z etyki, ale - jak panowie sądzą, czy możemy już złożyć dyrektorowi Dippet kilka propozycji nie do odrzucenia? - uśmiechnął się wilczo, ośmielony podniosłą atmosferą. -Na początku wojny starał się bronić autonomii szkoły, ale przecież wszystko się zmieniło. - medale na ich piersiach były tego wystarczającym dowodem. -A dezerterów nie chroni na Półwyspie nic, a nawet jeśli nie chcielibyśmy marnować na nich sił już teraz - wystarczy przecież symbol by wprowadzić popłoch. Widowiskowy, nawet jeśli zyskany niskim nakładem sił. W marcu spotkałem zresztą w Shropshire zagubionego młodego człowieka - wystarczyło przypomnienie, co może mu zrobić lord Avery lub co czeka go w Tower, by znalazł właściwą drogę. Teraz patrzy szerzej niż własny nos, praca szmalcownika zresztą bardzo się mu opłaciła. Miał dobre wzorce ze Shropshire - Vidcund Morgan w sekundę uwierzył, że Avery faktycznie wyprułby mu flaki za próbę kradzieży, ale na tak doskonałą reputację panowie Shropshire pracowali przez wieki -ale strach też pomógł znaleźć mu właściwe powołanie. Ba, pewnie chętnie podpaliłby kilka domów choćby w samym Somerset. Strach jest zdrowy i sprzyja naszej sprawie - boję się, że młodymi ludźmi kieruje nie tylko tchórzostwo, co jakaś... apatia? Stagnacja? Beztroska? - zmarszczył lekko brwi, hipotetyzując, Macnair zdawał się tym wszystkim równie oburzony. Nie wiedział wiele o rodzinie Drew, ale nie wyglądał jak ktoś, kto opływał w przywileje - a ludziom znającym sens ciężkiej pracy łatwo było pokazać opłacalną drogę. Corneliusa martwili dezerterzy, którzy niczego nie potrzebowali, którzy nie angażowali się wojnę nie tyle z tchórzostwa, co dlatego, bo mogli. Z ulgą widział wśród szeregów rycerzy Crabbe'a, wzmacniającego honor rodziny od strony matki - ale nie każdy czystokrwisty dom wydawał podobne owoce.
-Bezpieczny Nokturn byłby pięknym symbolem odrodzonego Londynu. - poparł cicho (jak na siebie, nieśmiało) pytanie Tristana do Xaviera i Edgara. Samemu bał się tam wchodzić - nawet teraz, gdy status w teorii zapewniał mu nietykalność. Męty i przestępcy automatycznie psuli mu przyjemność z dobrze spędzonego dnia. -Estetycznego Londynu. - dodał już bardziej do siebie, nic tak nie psuje pięknego poranka, jak widok bezdomnego w rynsztoku. Na szczęście, bezdomnych było coraz mniej - zabici w Londynie mugole pozostawili po sobie sporo pustostanów.
Z zainteresowaniem słuchał o eksperymentach, nad którymi głowili się Xavier, Drew i Oyvind. Podobał mu się szczególnie entuzjazm Xaviera do kwestii badań na mugolach. -Czy wasze projekty wymagają znajomości run - i czarnej magii, dodał w myślach, ale do niewiedzy w tej kwestii nie zamierzał się przyznawać -czy znawca uroków też mógłby się przydać? - zagaił z krukońską ciekawością, po whiskey wszystko brzmiało fascynująco, choć na trzeźwo uznałby to wszystko za niebezpieczne.
-Czarodzieje od dawna wysługują się charłakami, by oszczędzić czas. - zwrócił się do Maxa w kwestii służby, tuż po Tristanie. Przecież czystokrwiste rodziny zatrudniały niemagicznych na służbę - nagle pomyślał o swoim ochroniarzu i coś wydało mu się bardzo zabawne, ale szybko stłumił żartobliwe myśli. -Przekonanie ich, że mugole też będą dobrą służbą nie będzie problemem. - propaganda się tym zajmie, gdy tylko zdecydują się na nagrody - ale najpierw muszą przecież ustalić, ile mugoli zje kraken, a ile mają zjeść głodujący czarodzieje. Zaciągnął się diablim zielem, myśląc o matematyce.
Ziemniaczki zignorował, bo miał drażliwy żołądek - z uśmiechem wzniósł za to toast za Czarnego Pana.
-Wielkie Łowy... - powtórzył po Drew, smakując każdą zgłoskę. Nie brzmiało źle, ale mogło brzmieć lepiej. Tak czy siak, Macnair zdradzał smykałkę do propagandy, pomysł z cyklicznością był wyśmienity. Nawet jeśli sam tego o sobie nie wiedział, to Cornelius już spoglądał na niego z mieszanką ekscytacji i uznania (niewątpliwe wzmożonych dzięki zielu i whiskey), z niecierpliwością wyczekując współpracy. -Łowy kojarzą się z lasem i zwycięstwem, może Morskie Igrzyska? Nie, łowy jednak brzmią lepiej. W Suffolk przedstawię listę propozycji, coroczne wydarzenie musi mieć dumną nazwę. - rozmarzył się razem z Drew, ale dla niego to nie była fantazja, już planował, jak można wcielić plan w życie. -Pierwszy turniej powinien być darmowy by zachęcić publikę - wygodnie nie wspomniał jednak o tym, jak go sfinansować, bo jeszcze nie wiedział. Z łupów po wygnanych z hrabstwa mugolach? To przychodziło mu na myśl, ale nie znał się na ekonomii na tyle, by wiedzieć, czy to wystarczy - zostawi takie zmartwienia nowemu namiestnikowi. -Ale takie igrzyska powinny spodobać się hołocie, zwłaszcza gdy od czasu do czasu zaplanuje się niespodzianki - uśmiechnął się promiennie do Tristana, proponującego podstawionego przyjaciela, ewidentnie miał do tego smykałkę, ale jak mógłby nie mieć? Był chyba najmłodszym znanym Corneliusowi nestorem, taka zawrotna kariera wymagała obycia z kształtowaniem myśli tłumów. -wtedy bilety pokryją koszt dalszych turniejów. Jak wielu ludzi zje na raz kraken? - zainteresował się, próbując wyobrazić sobie liczbę uczestników. Jak wiele czasu potrzebują, by zgromadzić tylu więźniów? Rok wydawał się odpowiedni. -Ależ doradzanie namiestnikowi Suffolk to prawdziwy zaszczyt, nie wspominając o tym, że doskonale się bawię - igrzyska z krakenem, przecież to fantastyczne. - odpowiedział komplementem na komplementy Drew.
Do głowy zaczęło mu przychodzić tyle pomysłów, że zaczął żałować, że nie wziął ze sobą nic do pisania (zresztą nie wypadało, nie na uroczystość) - zwłaszcza, gdy lord Rosier zaczął recytować poetyckie wersy o Wdowach z Warwickshire. Samą, chwytliwą nazwę, Cornelius zapamięta, ale do poezji głowy przecież nie miał. Pstryknął palcami na kelnera: -Przynieś mi papier i coś do pisania, prędko. - ponaglił, nie chcąc by dobre pomysły rozmyły się w szumie alkoholu i substancji przyniesionych przez Edgara. -Wdowy z Warwickshire - i zbrukane panny, przez mugoli. Jedne opłakują mężów, drugie utraconą cnotę, a ich historię zamknie się w klamrze żałoby. - zaproponował, podciągając nawet młode dziewczęta pod chwytliwy tytuł. Gazeta przedstawi to z należytym patosem i oburzeniem, ale ton Corneliusa brzmiał lekko, na razie był skupiony na słowach, a nie na losie tych dziewcząt. Cnota była użytecznym symbolem - gdyby miała dla niego prawdziwe znaczenie, nie żeniłby się z wdową. Zamrugał, orientując się, ze wersy wygłoszone przez Tristana nie były poetyckim wstępem do artykułu - a chyba do... pieśni? -Dla mojej narzeczonej - odpowiedział na propozycję od razu, w jej imieniu, umiejętnie unikając formy pani vel panna i podkreślając własną pieczę nad Valerie (jej sukcesy były wszak jego) -zaszczytem będzie zaśpiewanie słów lorda nestora. - pomimo przyjacielskiej atmosfery aż skłonił lekko głowę, to jasne, że nigdy nie odmówi podobnej prośbie. Ba, zaszczyt spadał im jak z nieba. -Nowi bohaterowie potrzebują nowych ballad. - dodał zachęcająco, podchwytując słowa Maximiliana, ale bez zapewnienia, że to Valerie napisze słowa - zarazem chciał jedynie zainspirować Tristana, a nie obarczać go odpowiedzialnością za ten projekt. Powiódł zatem wzrokiem po zebranych, którzy mogli poszczycić się wojennymi historiami, (trzeba je zebrać, spisać, a to już moje zadanie - przemknęło mu przez głowę), a następnie zatrzymał go na Maximilianie. -Muzyka, kultura i sztuka z pewnością podkreślą nasze zasługi. - zdawał sobie sprawę, że filharmonia i praca pod własnym ojcem mogą nie być szczytem marzeń kogoś tak młodego, rwącego się pewnie nie tylko do walki (co było zaszczytnym obowiązkiem ich wszystkich - Cornelius do walki się co prawda nie rwał, ale z dumą mógł się nią pochwalić), ale uprzejmym uśmiechem pragnął go zachęcić do gorliwego wypełniania swoich powinności, filharmonia była ważna w Londynie kultury, o którym - i o Deirdre mówił z takim szacunkiem. Z pewnością chciałaby usłyszeć o sobie ładną formułkę wypowiedzianą przez Maxa, ale w męskim gronie mógł skwitować je ciszą. Albo nie, nie ciszą - whiskey dodało mu nieco swobody. -Och, niewiele znam kobiet, które sprawy wojenne - nie tylko w Londynie - cieszą równie mocno jak Deirdre. - z pozoru nie miał na myśli nic konkretnego, ale z dyskretną ciekawością zerknął na stojących obok dżentelmenów. Rycerze mieli pewnie już okazję widzieć ją w krwawej walce - Corneliusa zaskoczyło w styczniu, jak bezwzględnie posługuje się czarną magią, ale już w marcu z cierpliwym milczeniem słuchał jak kazała omotanemu Imperiusem mugolowi zhańbić własną córkę. -I obym znał ich jak najmniej, gwiazdy błyszczą jaśniej na ciemnym niebie. - mruknął, trudno powiedzieć, czy z ironią, czy nie. Po tym, co widział, trudno było mu wyobrazić sobie Deirdre jako metresę kultury - ale, rzecz jasna, taki jej wizerunek poznają obywatele Anglii. -Nawiasem mówiąc - historie was wszystkich, bohaterów wojennych, powinny zostać odpowiednio oprawione. Z przyjemnością wysłucham w nadchodzących tygodniach życzeń specjalnych. - powrócił do słów Tristana o sylwetkach odznaczonych na łamach gazet. Spojrzał na Drew i Ramsey'a, to przede wszystkich o nich zechcą usłyszeć ludzie, to oni dokonali czegoś wyjątkowego, zostali panami nowych dzień. Trzeba będzie wykreować im wizerunek, a każdemu z odznaczonych - własny profil biograficzny w gazecie, rzecz jasna niekoniecznie prawdziwy. W przypadku płotek lub leniwych oficjeli układał takie rzeczy za nich, ale Rycerze Walpurgii byli kimś więcej, mógł pracować z nimi, o ile tego zechcą.
Od dłuższej chwili nie zwilżył gardła, zapomniał o tym również wtedy, gdy lord Rosier podsunął mu pomysł wykorzystania artykułu Vane'a w celach... niekoniecznie zamierzonych przez aurora. Pomysł błyskotliwy, na który Cornelius nie wpadł - może po lekturze Horyzontów Magii był zbyt senny, ale też zwyczajnie brakowało mu potrzebnych argumentów. -Powinniśmy wykorzystać tak jego artykuł, mógłbym z łatwością odmalować zagrożenie w przemowach i Walczącym Magu, ale najlepiej gdyby rozwinięcie tez Vane'a znalazło się w Horyzontach Magii. Vane zdobył pewną naukową reputację, odpowiednia oprawa pomogłaby być może przeciągnąć na naszą stronę wahających się uczonych. Ramsey'u, znasz naukowców, którzy mogliby ubrać w odpowiednie słowa hipotezę o kataklizmie sprowadzonym przez mugoli? - zapytał Mulcibera możliwie nienachalnie, nie chcąc wprost prosić go o napisanie czegoś równie czasochłonnego jak artykuł o histerii. Zresztą, może powinien zająć się tym ktoś biegły w astronomii? A może Mulciber był biegły w astronomii? Corneliusowi, szczególnie nieco wstawionemu, wydawał się prawdziwym człowiekiem renesansu - nawet partnerkę na uroczystość wybrał sobie mądrze, inna zajmowałaby go jeszcze rozmową, a przy młodziutkiej blondynce mógł w pełni skupić się na swoim wewnętrznym świecie, podziwiając piękne widoki. Milczący ludzie na pewno mieli w sobie sporo głębi - a Ramsey milczał już dłuższą chwilę. Cornelius pewnie miałby w sobie sporo głębi i robił zawrotną naukową karierę, gdyby miał czas na cichą kontemplację - a przynajmniej tak sobie wmawiał, bo był przecież uzależniony od zgiełku, zabijając własną ciszę nawet poszukiwaniem cudzych wspomnień.
-W Hogwarcie niestety nie odbywają się zajęcia z etyki, ale - jak panowie sądzą, czy możemy już złożyć dyrektorowi Dippet kilka propozycji nie do odrzucenia? - uśmiechnął się wilczo, ośmielony podniosłą atmosferą. -Na początku wojny starał się bronić autonomii szkoły, ale przecież wszystko się zmieniło. - medale na ich piersiach były tego wystarczającym dowodem. -A dezerterów nie chroni na Półwyspie nic, a nawet jeśli nie chcielibyśmy marnować na nich sił już teraz - wystarczy przecież symbol by wprowadzić popłoch. Widowiskowy, nawet jeśli zyskany niskim nakładem sił. W marcu spotkałem zresztą w Shropshire zagubionego młodego człowieka - wystarczyło przypomnienie, co może mu zrobić lord Avery lub co czeka go w Tower, by znalazł właściwą drogę. Teraz patrzy szerzej niż własny nos, praca szmalcownika zresztą bardzo się mu opłaciła. Miał dobre wzorce ze Shropshire - Vidcund Morgan w sekundę uwierzył, że Avery faktycznie wyprułby mu flaki za próbę kradzieży, ale na tak doskonałą reputację panowie Shropshire pracowali przez wieki -ale strach też pomógł znaleźć mu właściwe powołanie. Ba, pewnie chętnie podpaliłby kilka domów choćby w samym Somerset. Strach jest zdrowy i sprzyja naszej sprawie - boję się, że młodymi ludźmi kieruje nie tylko tchórzostwo, co jakaś... apatia? Stagnacja? Beztroska? - zmarszczył lekko brwi, hipotetyzując, Macnair zdawał się tym wszystkim równie oburzony. Nie wiedział wiele o rodzinie Drew, ale nie wyglądał jak ktoś, kto opływał w przywileje - a ludziom znającym sens ciężkiej pracy łatwo było pokazać opłacalną drogę. Corneliusa martwili dezerterzy, którzy niczego nie potrzebowali, którzy nie angażowali się wojnę nie tyle z tchórzostwa, co dlatego, bo mogli. Z ulgą widział wśród szeregów rycerzy Crabbe'a, wzmacniającego honor rodziny od strony matki - ale nie każdy czystokrwisty dom wydawał podobne owoce.
-Bezpieczny Nokturn byłby pięknym symbolem odrodzonego Londynu. - poparł cicho (jak na siebie, nieśmiało) pytanie Tristana do Xaviera i Edgara. Samemu bał się tam wchodzić - nawet teraz, gdy status w teorii zapewniał mu nietykalność. Męty i przestępcy automatycznie psuli mu przyjemność z dobrze spędzonego dnia. -Estetycznego Londynu. - dodał już bardziej do siebie, nic tak nie psuje pięknego poranka, jak widok bezdomnego w rynsztoku. Na szczęście, bezdomnych było coraz mniej - zabici w Londynie mugole pozostawili po sobie sporo pustostanów.
Z zainteresowaniem słuchał o eksperymentach, nad którymi głowili się Xavier, Drew i Oyvind. Podobał mu się szczególnie entuzjazm Xaviera do kwestii badań na mugolach. -Czy wasze projekty wymagają znajomości run - i czarnej magii, dodał w myślach, ale do niewiedzy w tej kwestii nie zamierzał się przyznawać -czy znawca uroków też mógłby się przydać? - zagaił z krukońską ciekawością, po whiskey wszystko brzmiało fascynująco, choć na trzeźwo uznałby to wszystko za niebezpieczne.
-Czarodzieje od dawna wysługują się charłakami, by oszczędzić czas. - zwrócił się do Maxa w kwestii służby, tuż po Tristanie. Przecież czystokrwiste rodziny zatrudniały niemagicznych na służbę - nagle pomyślał o swoim ochroniarzu i coś wydało mu się bardzo zabawne, ale szybko stłumił żartobliwe myśli. -Przekonanie ich, że mugole też będą dobrą służbą nie będzie problemem. - propaganda się tym zajmie, gdy tylko zdecydują się na nagrody - ale najpierw muszą przecież ustalić, ile mugoli zje kraken, a ile mają zjeść głodujący czarodzieje. Zaciągnął się diablim zielem, myśląc o matematyce.
Ziemniaczki zignorował, bo miał drażliwy żołądek - z uśmiechem wzniósł za to toast za Czarnego Pana.
Słowa palą,
więc pali się słowa. Nikt o treści popiołów nie pyta.
więc pali się słowa. Nikt o treści popiołów nie pyta.
Ostatnio zmieniony przez Cornelius Sallow dnia 15.08.22 14:12, w całości zmieniany 1 raz
Cornelius Sallow
Zawód : Szef Biura Informacji, propagandzista
Wiek : 44
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
niech nie opuszcza ciebie twoja siostra Pogarda
OPCM : 8 +3
UROKI : 38 +8
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1 +3
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
– Obłaskawić więc! – zgodził się z Tristanem, uderzając szklanką o napełniony szampanem kieliszek. Tego właśnie słowa szukał. – Sądzę, że możesz mieć rację, kraken już teraz zdaje się odróżniać nas od mugoli – nasze statki stacjonują tam od paru dni i do żadnego z nich się nawet nie zbliżył; nie niepokoił nas też, kiedy ściągaliśmy w głębiny mugolskie wraki, zwyczajnie odsunął się na bezpieczniejszą odległość – przypomniał sobie, pocierając brodę palcami ciężkimi od starych pierścieni. Początkowo szukał powodów tego nietypowego zachowania w sobie samym, i w magii, która tamtego dnia go naznaczyła (trytony, u których szukał porady, dostrzegły ją niemal od razu); obecnie jednak znajdował się daleko od Suffolku, a jego marynarze nie donosili, by kraken zaczął zachowywać się inaczej. – Dla naszych wrogów nie miał cienia litości – dodał z zadowoleniem, a oczy znów mu rozbłysły; wspomnienia nadal były świeże – a choć mogło to być równie dobrze działanie alkoholu i diablego ziela, to miał wrażenie, że wciąż słyszał w głowie przerażone wrzaski mugoli, huk uderzających o wodę burt, czuł woń prochu mieszającą się z rdzawym zapachem krwi. – Z uzbrojonym przeciwnikiem poradziłby sobie bez trudu – zapewnił z niewzruszoną pewnością, pomysł Tristana mu się spodobał. – Wtedy był ranny, a i tak giął ich śmieszne metalowe maszty jak wierzbowe witki. Wypoczęty, w pełni sił – ach! – Zaciągnął się, wydmuchując z płuc dym, który w jego oczach przypominał unoszącą się ponad wzburzonym morzem mgiełkę. – Wspaniale byłoby to zobaczyć jeszcze raz. – Dał się ponieść marzeniom, planowane przez Drew i Corneliusa igrzyska wydawały się coraz bardziej rzeczywiste. – Tak też zrobię – przytaknął Tristanowi, odnotowując w głowie, żeby jutro z samego rana napisać do Amelii – choć ta myśl bardzo szybko mu uciekła, zmieciona wizjami kreślonymi przez słowa Rycerzy.
– Oczywiście, że nie możemy wpuścić go do miasta – odrzekł w odpowiedzi na pytanie Corneliusa, rozbawiony samym pomysłem; nie wyobrażał sobie, jak miałaby wyglądać próba przetransportowania bestii tych rozmiarów, czy w ogóle: wyciągnięcia jej na powierzchnię, jak zasugerował Drew. Był niemal pewien, że samemu morskiemu potworowi również by się to nie spodobało, i – obłaskawiony czy nie – bez większych ceregieli wciągnąłby na dno śmiałków, którzy zdecydowaliby się coś podobnego. Samemu Manannanowi wydawało się to zresztą niewłaściwe – kraken, mityczny postrach wód, wydarty ze swojego naturalnego środowiska, stałby się słaby, bezsilny; nie pozwoliłby na zrobienie z niego pośmiewiska, nie był cyrkową atrakcją – a inteligentną istotą, jak wspomniał Tristan – być może inteligentniejszą nawet od czarodziejów. – Nie, musieliby obserwować potyczkę z brzegu – widok z fortu byłby całkiem niezły – odpowiedział na pytanie Drew, przyglądając się z rozbawieniem, jak odbiera kelnerowi tacę z alkoholem. Sam zaczynał czuć już przyjemną lekkość myśli, przelewających się na język z coraz większą swobodą. – A może lożę dla specjalnych gości udałoby się wznieść na morzu? Tamtejsze molo sięga dosyć daleko, na jego końcu można by zbudować trybuny, jeśli turniej miałby odbywać się cyklicznie. – Zastanowił się. Słysząc pytanie Corneliusa, uśmiechnął się, podciągając wyżej kącik warg i odsłaniając złoty ząb. – Nie uląkł się wystrzałów z mugolskich armat; salwa fajerwerków nie zrobiłaby na nim wrażenia – zapewnił. – Wielkie Łowy mi się podobają – wyraził swoją opinię, nazwa brzmiała wspaniale – podobnie jak wzniesiony toast. Nie mógłby mu odmówić, wzniósł więc szklankę, w bliźniaczym geście zarzucając ramię na barki Drew. – Za Norfolk i Suffolk – powtórzył, w reakcji na słowa Tristana o wznowieniu morskich działań dodając po chwili: – I za nasze panowanie nad całym La Manche – a wkrótce i nad wszystkimi portami na całym świecie! – Tego wieczoru nic w końcu nie wydawało się niemożliwe; nic tak nie dodawało animuszu i pewności siebie jak lśniące odznaczenie na piersi, obietnica nadchodzącej, opiewanej pieśniami sławy i szumiąca w głowie ognista.
Zaśmiał się, słysząc wypowiedziane ściszonym głosem pytanie Macnaira. – Nie przed tobą – odpowiedział mu konspiracyjnie. – Zresztą – dodał, odwracając się przez ramię, w stronę kąpiących się w jednym z basenów dziewcząt, gdy dobiegło do niego zaproszenie rzucone przez jedną z nich; uniósł brew, nie potrafiąc zignorować posyłanych w ich stronę uśmiechów – po co chcesz szukać ich aż tak daleko? Te za nami chętnie posłuchałyby naszych opowieści – zauważył, nie ruszył jednak jeszcze w stronę dziewcząt; było zdecydowanie za wcześnie żeby opuszczać towarzystwo, poza tym – rozmowa nie zdążyła znudzić go w najmniejszym stopniu. Uchwycił za to ramię przechodzącego kelnera. – Podaj szampana pięknym paniom – na mój rachunek – szepnął (choć nie tak cicho, jak mu się zdawało), wskazując głową na sadzawkę.
Przez chwilę w milczeniu przysłuchiwał się rozmowie na temat mugoli, wreszcie prychnął jednak z pogardą. – Mugole w forcie mieli dostęp do magii – wtrącił, przypominając sobie czarodziejskie pułapki nałożone na gmach i szafki z miksturami wypełniające ich zbrojownię. – Nie władali nią, rzecz jasna, ale przeklęci zdrajcy uzbroili ich w zabezpieczenia i eliksiry – strach pomyśleć, czym jeszcze się z nimi dzielą – dodał, między głoskami zadźwięczał gniew; nie potrafił pojąć, jak czarodzieje mogli posunąć się tak daleko – by własnymi sekretami obdarować nierozumnego wroga. – To tylko kolejny dowód na to, jak głęboko sięga szaleństwo u popleczników Longbottoma – zbrojenie mugoli w magię, której nigdy nie pojmą, jest przepisem na katastrofę – a dowodów na to, że jedni i drudzy stanowią zagrożenie, nie trzeba szukać długo. – Być może to też powinni rozgłosić, mugole byli bezmyślni – ale z pomocą czarodziejów stawali się siłą nieprzewidywalną i niszczycielską; atak przeprowadzony na mityczną bestię stanowił dla niego wystarczające potwierdzenie, że nie mieli poszanowania dla niczego.
Przerażało go, że była to choroba, która najwidoczniej rozpleniła się również wśród magicznych. – W Hogwarcie brakuje dyscypliny – przytaknął, zgadzając się z lordem Rosierem; od kuzynów, którzy skończyli Durmstrang, słyszał, że w norweskiej szkole wyglądało to zgoła inaczej. – Gdyby któryś z moich kuzynów nie stawił się na wezwanie do walki, zostałby wysłany samotnie w morze z łodzią i wiosłami, żeby odszukać honor, który najwyraźniej tam zostawił. – Był w stanie zrozumieć niechęć do walki, ale na lordów migających się od obowiązku spoglądał z pogardą; nie wyobrażał sobie, że sam mógłby odmówić Kronosowi, który przed paroma miesiącami zawrócił go z podróży, nawet jeśli początkowo nie był tym rozkazem zachwycony. Dzisiaj wiedział już, że się mylił – a to, czego poszukiwał bezskutecznie przez ostatnie lata, mógł niespodziewanie odnaleźć właśnie tutaj. Dalekie podróże kusiły, nie miały jednak znaczenia, gdy nie istniał port, do którego można było z nich zawinąć – a obecnie ten port znalazł się w zagrożeniu.
Zaciągnął się diablim zielem, nie wspominając o tym, że jeszcze do niedawna nieżyjący już nestor Traversów uparcie kierował ich na zupełnie inne wody; wolałby o tym zapomnieć – i miał nadzieję, że któregoś dnia zapomną o tym również inni, obiecując sobie zrobić wszystko, by oczyścić zszargane imię rodziny. Dni takie jak dzisiejszy z pewnością temu sprzyjały. – Od morza z pewnością nic ich nie chroni – podjął, mówiąc o półwyspie. – Ich porty nie mają żadnych fortyfikacji. Podejrzewam, że granice również nie – zastanowił się, nie kreśląc jednak jeszcze planów co do ataku; póki co jego uwagę pochłaniał głównie Norfolk; musiał zabezpieczyć własne ziemie, choć zyskanie silnego sprzymierzeńca od południa już i tak znacznie poprawiało sytuację hrabstwa.
Uniósł wyżej szklankę, w ślad za Tristanem wznosząc toast za Czarnego Pana, a później opróżnił naczynie i odstawił je na bankietowy stolik; zaczynał czuć się nieco zbyt dobrze. – Jeśli o tym rozmawialiście, mogła uznać to za fakt dokonany – zażartował w odpowiedzi na słowa o zaręczynach, nie ciągnął jednak uciętego przez Drew tematu, zamiast tego zerkając w stronę młodego Crabbe'a, który do nich dołączył. Przez moment z zainteresowaniem przysłuchiwał się wymianie zdań na temat Deirdre, nie wtrącając się jednak; wolał, by zawarty przez nich układ pozostał tajemnicą. – Mugole całkiem nieźle poradziliby sobie z szorowaniem pokładu – wspomniał za to, zamyślając się nad tym przez chwilę; na morzu nie nadaliby się do niczego innego, ale w razie potrzeby mogliby rzucać ich na pożarcie morskim bestiom – żeby odciągnąć je od okrętu, albo przynajmniej zabić nudę.
Na pytanie o tęgoskóra nie zdążył odpowiedzieć, a słysząc słowa Tristana o ziemniaku uśmiechnął się pod nosem – z rozbawieniem decydując się nie wyprowadzać Drew z błędu. – Daj znać, czy dobre – zachęcił go, po przyjacielsku klepiąc go lekko w łopatkę.
– Oczywiście, że nie możemy wpuścić go do miasta – odrzekł w odpowiedzi na pytanie Corneliusa, rozbawiony samym pomysłem; nie wyobrażał sobie, jak miałaby wyglądać próba przetransportowania bestii tych rozmiarów, czy w ogóle: wyciągnięcia jej na powierzchnię, jak zasugerował Drew. Był niemal pewien, że samemu morskiemu potworowi również by się to nie spodobało, i – obłaskawiony czy nie – bez większych ceregieli wciągnąłby na dno śmiałków, którzy zdecydowaliby się coś podobnego. Samemu Manannanowi wydawało się to zresztą niewłaściwe – kraken, mityczny postrach wód, wydarty ze swojego naturalnego środowiska, stałby się słaby, bezsilny; nie pozwoliłby na zrobienie z niego pośmiewiska, nie był cyrkową atrakcją – a inteligentną istotą, jak wspomniał Tristan – być może inteligentniejszą nawet od czarodziejów. – Nie, musieliby obserwować potyczkę z brzegu – widok z fortu byłby całkiem niezły – odpowiedział na pytanie Drew, przyglądając się z rozbawieniem, jak odbiera kelnerowi tacę z alkoholem. Sam zaczynał czuć już przyjemną lekkość myśli, przelewających się na język z coraz większą swobodą. – A może lożę dla specjalnych gości udałoby się wznieść na morzu? Tamtejsze molo sięga dosyć daleko, na jego końcu można by zbudować trybuny, jeśli turniej miałby odbywać się cyklicznie. – Zastanowił się. Słysząc pytanie Corneliusa, uśmiechnął się, podciągając wyżej kącik warg i odsłaniając złoty ząb. – Nie uląkł się wystrzałów z mugolskich armat; salwa fajerwerków nie zrobiłaby na nim wrażenia – zapewnił. – Wielkie Łowy mi się podobają – wyraził swoją opinię, nazwa brzmiała wspaniale – podobnie jak wzniesiony toast. Nie mógłby mu odmówić, wzniósł więc szklankę, w bliźniaczym geście zarzucając ramię na barki Drew. – Za Norfolk i Suffolk – powtórzył, w reakcji na słowa Tristana o wznowieniu morskich działań dodając po chwili: – I za nasze panowanie nad całym La Manche – a wkrótce i nad wszystkimi portami na całym świecie! – Tego wieczoru nic w końcu nie wydawało się niemożliwe; nic tak nie dodawało animuszu i pewności siebie jak lśniące odznaczenie na piersi, obietnica nadchodzącej, opiewanej pieśniami sławy i szumiąca w głowie ognista.
Zaśmiał się, słysząc wypowiedziane ściszonym głosem pytanie Macnaira. – Nie przed tobą – odpowiedział mu konspiracyjnie. – Zresztą – dodał, odwracając się przez ramię, w stronę kąpiących się w jednym z basenów dziewcząt, gdy dobiegło do niego zaproszenie rzucone przez jedną z nich; uniósł brew, nie potrafiąc zignorować posyłanych w ich stronę uśmiechów – po co chcesz szukać ich aż tak daleko? Te za nami chętnie posłuchałyby naszych opowieści – zauważył, nie ruszył jednak jeszcze w stronę dziewcząt; było zdecydowanie za wcześnie żeby opuszczać towarzystwo, poza tym – rozmowa nie zdążyła znudzić go w najmniejszym stopniu. Uchwycił za to ramię przechodzącego kelnera. – Podaj szampana pięknym paniom – na mój rachunek – szepnął (choć nie tak cicho, jak mu się zdawało), wskazując głową na sadzawkę.
Przez chwilę w milczeniu przysłuchiwał się rozmowie na temat mugoli, wreszcie prychnął jednak z pogardą. – Mugole w forcie mieli dostęp do magii – wtrącił, przypominając sobie czarodziejskie pułapki nałożone na gmach i szafki z miksturami wypełniające ich zbrojownię. – Nie władali nią, rzecz jasna, ale przeklęci zdrajcy uzbroili ich w zabezpieczenia i eliksiry – strach pomyśleć, czym jeszcze się z nimi dzielą – dodał, między głoskami zadźwięczał gniew; nie potrafił pojąć, jak czarodzieje mogli posunąć się tak daleko – by własnymi sekretami obdarować nierozumnego wroga. – To tylko kolejny dowód na to, jak głęboko sięga szaleństwo u popleczników Longbottoma – zbrojenie mugoli w magię, której nigdy nie pojmą, jest przepisem na katastrofę – a dowodów na to, że jedni i drudzy stanowią zagrożenie, nie trzeba szukać długo. – Być może to też powinni rozgłosić, mugole byli bezmyślni – ale z pomocą czarodziejów stawali się siłą nieprzewidywalną i niszczycielską; atak przeprowadzony na mityczną bestię stanowił dla niego wystarczające potwierdzenie, że nie mieli poszanowania dla niczego.
Przerażało go, że była to choroba, która najwidoczniej rozpleniła się również wśród magicznych. – W Hogwarcie brakuje dyscypliny – przytaknął, zgadzając się z lordem Rosierem; od kuzynów, którzy skończyli Durmstrang, słyszał, że w norweskiej szkole wyglądało to zgoła inaczej. – Gdyby któryś z moich kuzynów nie stawił się na wezwanie do walki, zostałby wysłany samotnie w morze z łodzią i wiosłami, żeby odszukać honor, który najwyraźniej tam zostawił. – Był w stanie zrozumieć niechęć do walki, ale na lordów migających się od obowiązku spoglądał z pogardą; nie wyobrażał sobie, że sam mógłby odmówić Kronosowi, który przed paroma miesiącami zawrócił go z podróży, nawet jeśli początkowo nie był tym rozkazem zachwycony. Dzisiaj wiedział już, że się mylił – a to, czego poszukiwał bezskutecznie przez ostatnie lata, mógł niespodziewanie odnaleźć właśnie tutaj. Dalekie podróże kusiły, nie miały jednak znaczenia, gdy nie istniał port, do którego można było z nich zawinąć – a obecnie ten port znalazł się w zagrożeniu.
Zaciągnął się diablim zielem, nie wspominając o tym, że jeszcze do niedawna nieżyjący już nestor Traversów uparcie kierował ich na zupełnie inne wody; wolałby o tym zapomnieć – i miał nadzieję, że któregoś dnia zapomną o tym również inni, obiecując sobie zrobić wszystko, by oczyścić zszargane imię rodziny. Dni takie jak dzisiejszy z pewnością temu sprzyjały. – Od morza z pewnością nic ich nie chroni – podjął, mówiąc o półwyspie. – Ich porty nie mają żadnych fortyfikacji. Podejrzewam, że granice również nie – zastanowił się, nie kreśląc jednak jeszcze planów co do ataku; póki co jego uwagę pochłaniał głównie Norfolk; musiał zabezpieczyć własne ziemie, choć zyskanie silnego sprzymierzeńca od południa już i tak znacznie poprawiało sytuację hrabstwa.
Uniósł wyżej szklankę, w ślad za Tristanem wznosząc toast za Czarnego Pana, a później opróżnił naczynie i odstawił je na bankietowy stolik; zaczynał czuć się nieco zbyt dobrze. – Jeśli o tym rozmawialiście, mogła uznać to za fakt dokonany – zażartował w odpowiedzi na słowa o zaręczynach, nie ciągnął jednak uciętego przez Drew tematu, zamiast tego zerkając w stronę młodego Crabbe'a, który do nich dołączył. Przez moment z zainteresowaniem przysłuchiwał się wymianie zdań na temat Deirdre, nie wtrącając się jednak; wolał, by zawarty przez nich układ pozostał tajemnicą. – Mugole całkiem nieźle poradziliby sobie z szorowaniem pokładu – wspomniał za to, zamyślając się nad tym przez chwilę; na morzu nie nadaliby się do niczego innego, ale w razie potrzeby mogliby rzucać ich na pożarcie morskim bestiom – żeby odciągnąć je od okrętu, albo przynajmniej zabić nudę.
Na pytanie o tęgoskóra nie zdążył odpowiedzieć, a słysząc słowa Tristana o ziemniaku uśmiechnął się pod nosem – z rozbawieniem decydując się nie wyprowadzać Drew z błędu. – Daj znać, czy dobre – zachęcił go, po przyjacielsku klepiąc go lekko w łopatkę.
some men have died
and some are alive
and others sail on the sea
with the keys to the cage
and the devil to pay
we lay to fiddler's green
and some are alive
and others sail on the sea
with the keys to the cage
and the devil to pay
we lay to fiddler's green
Manannan Travers
Zawód : korsarz, kapitan Szalonej Selmy
Wiek : 31
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
so I sat there,
beside the drying blood
of my worst enemy,
and wept
beside the drying blood
of my worst enemy,
and wept
OPCM : 5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 30 +4
CZARNA MAGIA : 12 +4
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Czarodziej
Rycerze Walpurgii
– Tęgoskór żelaznozęby – odpowiedział Drew, uśmiechając się nieznacznie. – Nie uzależnia bardziej niż papieros, ale gwarantuje ciekawsze przeżycia – dodał, choć nie mógł tego wiedzieć z autopsji. Jego organizm nie był wystarczająco silny, by eksperymentować z takimi specyfikami. – Zamiast kaca może trochę leżeć na wątrobie – a Edgar nie chciał jej nadwyrężać przez wzgląd na swoją chorobę. Transmutacyjne zaniki organowe nie atakowały go zbyt często, ale zawsze boleśnie – wolał minimalizować ryzyko. Zamiast tego upił łyk alkoholu, którego też nigdy nie nadużywał, takie przekleństwo schorowanego człowieka. – I to jest grzyb, nie ziemniak – westchnął.
– To był najmniej ekscytujący moment naszej wyprawy – zauważył, odpowiadając na uwagę Kornela. Szczerze mówiąc, nie sądził, że ktokolwiek może nie umieć korzystać z łopaty – było to narzędzie wybitnie proste, ale najwyraźniej nie miał racji. – Czego się nie robi dla większego celu – odpowiedział kuzynowi, odbierając od niego opium – jeżeli już coś brał, stawiał na sprawdzoną klasykę. Na tym wolał skończyć tę historię, by przypadkiem nikt się nie zagalopował i nie zaczął opowiadać o starych mugolach, którzy skutecznie utrudnili im pracę. Wstyd, a wstyd wolał zachować dla siebie.
– Chile – potwierdził podejrzenia Tristana. – Na razie ciężko stwierdzić, próbują być neutralni, to im pomaga w interesach – nie krył niezadowolenia w głosie; nie uważał takiego podejścia za godne, w końcu trzeba wybrać którąś ze stron. – Niedługo będą przeprowadzać wybory, podobno duże szanse ma wspierany przez nas kandydat – dodał co mu się obiło o uszy podczas rozmów handlowych, choć przeprowadzał ich ostatnio dużo mniej niż wcześniej. Bardziej zajmowały go sprawy wewnątrz kraju.
– Takich sprzymierzeńców potrzeba nam jak najwięcej – odpowiedział Maximilianowi. – Panie Crabbe – dodał, unosząc kieliszek w geście pojednania. Próby ułożenia poematu przez Tristana już nieszczególnie go interesowały, dlatego zaczął się rozglądać dookoła, a mimo to słowa czarodzieja wryły mu się w pamięć. A ta ostatnio działała w sposób niezwykły – potrafił z zaskakującą precyzją wymienić wszystkie przedmioty, które zobaczył w nowo poznanym pomieszczeniu, by dwa dni później nie móc sobie przypomnieć, co jadł chwilę temu na śniadanie. Ze skrajności w skrajność, ale przynajmniej bez takich poważnych zaników jak przed kilkoma tygodniami. Łzy ocalałych wdów z Warwickshire zroszą odzyskane ziemie, pozwalając zwyciężyć życiu. Co za bzdura, a pewnie i tak będzie go nachodzić przez najbliższe dni.
– Dippet? Oczywiście, że powinien odejść – krótko odpowiedział Corneliusowi, bo według niego sprawa była jasna i nie potrzebowała żadnych argumentów. Hogwart wreszcie miał szansę stać się wybitną szkołą, nawet jeżeli do tej pory też cieszył się dobrą renomą na arenie międzynarodowej, ale mógł jeszcze lepszą.
– Hola, hola! Nie pozwolę zrobić z Nokturnu turystycznego deptaku – zaprotestował na słowa Corneliusa, niby w żartobliwym tonie, ale nie do końca. – Owszem, można tam trochę... posprzątać, ale nie przesadzajmy – być może jego upodobania nie były normalne, jednak na swój sposób lubił to miejsce. Na pewno wpływał na to fakt, że jako Burke nie obawiał się tam o swoje życie – sądził, że każdy typ spod ciemnej gwiazdy jest w stanie go rozpoznać, szczególnie, że wielu z nich znajdowało u nich zatrudnienie.
– Mugole w ogóle zdają się wytrzymali fizycznie, jak konie pociągowe – zgodził się z Traversem, jednym haustem dokańczając swoją szklankę. Kelner zdawał się jednak przy nich czuwać, bo szybko dostał kolejną. – Trzeba ich do czegoś wykorzystać, zabijanie ich tylko kosztuje nas zasoby i czas – szczególnie, że nie wydawali się być zagrożeniem. Szlamy – to co innego. Tych trzeba było się pozbyć.
– To był najmniej ekscytujący moment naszej wyprawy – zauważył, odpowiadając na uwagę Kornela. Szczerze mówiąc, nie sądził, że ktokolwiek może nie umieć korzystać z łopaty – było to narzędzie wybitnie proste, ale najwyraźniej nie miał racji. – Czego się nie robi dla większego celu – odpowiedział kuzynowi, odbierając od niego opium – jeżeli już coś brał, stawiał na sprawdzoną klasykę. Na tym wolał skończyć tę historię, by przypadkiem nikt się nie zagalopował i nie zaczął opowiadać o starych mugolach, którzy skutecznie utrudnili im pracę. Wstyd, a wstyd wolał zachować dla siebie.
– Chile – potwierdził podejrzenia Tristana. – Na razie ciężko stwierdzić, próbują być neutralni, to im pomaga w interesach – nie krył niezadowolenia w głosie; nie uważał takiego podejścia za godne, w końcu trzeba wybrać którąś ze stron. – Niedługo będą przeprowadzać wybory, podobno duże szanse ma wspierany przez nas kandydat – dodał co mu się obiło o uszy podczas rozmów handlowych, choć przeprowadzał ich ostatnio dużo mniej niż wcześniej. Bardziej zajmowały go sprawy wewnątrz kraju.
– Takich sprzymierzeńców potrzeba nam jak najwięcej – odpowiedział Maximilianowi. – Panie Crabbe – dodał, unosząc kieliszek w geście pojednania. Próby ułożenia poematu przez Tristana już nieszczególnie go interesowały, dlatego zaczął się rozglądać dookoła, a mimo to słowa czarodzieja wryły mu się w pamięć. A ta ostatnio działała w sposób niezwykły – potrafił z zaskakującą precyzją wymienić wszystkie przedmioty, które zobaczył w nowo poznanym pomieszczeniu, by dwa dni później nie móc sobie przypomnieć, co jadł chwilę temu na śniadanie. Ze skrajności w skrajność, ale przynajmniej bez takich poważnych zaników jak przed kilkoma tygodniami. Łzy ocalałych wdów z Warwickshire zroszą odzyskane ziemie, pozwalając zwyciężyć życiu. Co za bzdura, a pewnie i tak będzie go nachodzić przez najbliższe dni.
– Dippet? Oczywiście, że powinien odejść – krótko odpowiedział Corneliusowi, bo według niego sprawa była jasna i nie potrzebowała żadnych argumentów. Hogwart wreszcie miał szansę stać się wybitną szkołą, nawet jeżeli do tej pory też cieszył się dobrą renomą na arenie międzynarodowej, ale mógł jeszcze lepszą.
– Hola, hola! Nie pozwolę zrobić z Nokturnu turystycznego deptaku – zaprotestował na słowa Corneliusa, niby w żartobliwym tonie, ale nie do końca. – Owszem, można tam trochę... posprzątać, ale nie przesadzajmy – być może jego upodobania nie były normalne, jednak na swój sposób lubił to miejsce. Na pewno wpływał na to fakt, że jako Burke nie obawiał się tam o swoje życie – sądził, że każdy typ spod ciemnej gwiazdy jest w stanie go rozpoznać, szczególnie, że wielu z nich znajdowało u nich zatrudnienie.
– Mugole w ogóle zdają się wytrzymali fizycznie, jak konie pociągowe – zgodził się z Traversem, jednym haustem dokańczając swoją szklankę. Kelner zdawał się jednak przy nich czuwać, bo szybko dostał kolejną. – Trzeba ich do czegoś wykorzystać, zabijanie ich tylko kosztuje nas zasoby i czas – szczególnie, że nie wydawali się być zagrożeniem. Szlamy – to co innego. Tych trzeba było się pozbyć.
We build castles with our fears and sleep in them like
kings and queens
kings and queens
Edgar Burke
Zawód : nestor, B&B, łamacz klątw
Wiek : 35
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Gdybym był babą, rozpłakałbym się rzewnie nad swym losem, ale jestem Burkiem, więc trzymam fason.
OPCM : 25 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 30 +1
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 9
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Rozważania na temat igrzysk z udziałem Krakena niezmiernie go bawiły, jednocześnie fascynując. Był przekonany, że dla nich byłaby to świetna zabawa, a jednocześnie dałaby do myślenia tym co trzeba.
- Jestem przekonany, że na ta inicjatywa spotkałaby się z dużym entuzjazmem. W tych czasach każda rozrywka i chociaż chwila oderwania się od szarej rzeczywistości jest przez ludzi pożądana. Jestem przekonany, że potem będzie jak za czasów starożytnych „Chleba i igrzysk”. – powiedział rozbawiony wychylając do końca zawartość swoje szklanki.
Na szczęście za moment w jego dłoni pojawiło się już nowe, napełnione szkło. Sam w tym czasi odpalił kolejnego papierosa, czekając, aż opiumowa fajka zrobi kółko i wróci do niego.
- Z tego co zdążyłem się zorientować w Chinach wspierają naszą sprawę. Ostatnio rozmawiałem z jednym z moich dostawców, który tam regularnie pływa i mówi, że tamtejsi czarodzieje coraz głośniej wyrażają swoją opinię na temat stłamszenia mugoli i wprowadzenia całkowitego panowania czarodziei. – dodał jeszcze od siebie na temat pytania Tristana.
Z lekkim uśmiechem przyjął fakt, że Drew był chętny pomóc w jego badaniach. Już dawno wyszedł z założenia, że co dwie głowy to nie jedna, a kiedy dołączył się również Cornelius, spojrzał na niego z uśmiechem.
- Ależ naturalnie. – pokiwał głową z entuzjazmem – Znajomość run przede wszystkim jest potrzebna do mojego projektu. Jestem przekonany, że im większą wiedzę zgromadzimy, tym wyniki badań będą jeszcze lepsze. – odparł, po czym zaciągnął się papierosem.
Słysząc pytanie młodego Maximiliana i zamyślił się na dłuższą chwilę popijając alkohol. Nie bywał w filharmonii zbyt często, bo jednak był zapracowanym człowiekiem, co jego świętej pamięci małżonka wiedziała i nigdy nie naciskała na niego za bardzo by jej towarzyszył. Miłośnikiem sztuki również nie był.
- Byłem tak dawno, że ciężko mi sobie teraz przypomnieć na czym konkretnie byliśmy. Pamiętam jednak, że mimo bycia laikiem w tym temacie, muzyka i aranżacja zrobiły na mnie bardzo duże wrażenie. – odpowiedział na pytanie młodzieńca kiwając lekko głową. – Żona jak zawsze była zachwycona z całą pewnością. – dodał uśmiechając się delikatnie na samą myśl o Charlocie.
Mimowolnie zaśmiał się cicho na słowa Tristana i reszty odnośnie Nokturnu.
- Myślę o niezależnym kominku podpiętym do sieci fiuu w Palarni. Na pewno ułatwi to dostęp do lokalu i ograniczy gościom widoki brudnej ulicy. – odparł rozbawiony – Ale tak, deptak turystyczny nigdy nie pasował i nigdy nie będzie, do Nokturnu. Ta dzielnica ma swoją duszę i swoje zasady, chociaż zgadzam się z Edgarem, że niektórych niedobitków można by zmieść z kostki brukowej i chociaż trochę uprzątnąć ulice. – dodał dopalając papierosa i gasząc niedopałek w popielniczce nieopodal.
- Jestem przekonany, że na ta inicjatywa spotkałaby się z dużym entuzjazmem. W tych czasach każda rozrywka i chociaż chwila oderwania się od szarej rzeczywistości jest przez ludzi pożądana. Jestem przekonany, że potem będzie jak za czasów starożytnych „Chleba i igrzysk”. – powiedział rozbawiony wychylając do końca zawartość swoje szklanki.
Na szczęście za moment w jego dłoni pojawiło się już nowe, napełnione szkło. Sam w tym czasi odpalił kolejnego papierosa, czekając, aż opiumowa fajka zrobi kółko i wróci do niego.
- Z tego co zdążyłem się zorientować w Chinach wspierają naszą sprawę. Ostatnio rozmawiałem z jednym z moich dostawców, który tam regularnie pływa i mówi, że tamtejsi czarodzieje coraz głośniej wyrażają swoją opinię na temat stłamszenia mugoli i wprowadzenia całkowitego panowania czarodziei. – dodał jeszcze od siebie na temat pytania Tristana.
Z lekkim uśmiechem przyjął fakt, że Drew był chętny pomóc w jego badaniach. Już dawno wyszedł z założenia, że co dwie głowy to nie jedna, a kiedy dołączył się również Cornelius, spojrzał na niego z uśmiechem.
- Ależ naturalnie. – pokiwał głową z entuzjazmem – Znajomość run przede wszystkim jest potrzebna do mojego projektu. Jestem przekonany, że im większą wiedzę zgromadzimy, tym wyniki badań będą jeszcze lepsze. – odparł, po czym zaciągnął się papierosem.
Słysząc pytanie młodego Maximiliana i zamyślił się na dłuższą chwilę popijając alkohol. Nie bywał w filharmonii zbyt często, bo jednak był zapracowanym człowiekiem, co jego świętej pamięci małżonka wiedziała i nigdy nie naciskała na niego za bardzo by jej towarzyszył. Miłośnikiem sztuki również nie był.
- Byłem tak dawno, że ciężko mi sobie teraz przypomnieć na czym konkretnie byliśmy. Pamiętam jednak, że mimo bycia laikiem w tym temacie, muzyka i aranżacja zrobiły na mnie bardzo duże wrażenie. – odpowiedział na pytanie młodzieńca kiwając lekko głową. – Żona jak zawsze była zachwycona z całą pewnością. – dodał uśmiechając się delikatnie na samą myśl o Charlocie.
Mimowolnie zaśmiał się cicho na słowa Tristana i reszty odnośnie Nokturnu.
- Myślę o niezależnym kominku podpiętym do sieci fiuu w Palarni. Na pewno ułatwi to dostęp do lokalu i ograniczy gościom widoki brudnej ulicy. – odparł rozbawiony – Ale tak, deptak turystyczny nigdy nie pasował i nigdy nie będzie, do Nokturnu. Ta dzielnica ma swoją duszę i swoje zasady, chociaż zgadzam się z Edgarem, że niektórych niedobitków można by zmieść z kostki brukowej i chociaż trochę uprzątnąć ulice. – dodał dopalając papierosa i gasząc niedopałek w popielniczce nieopodal.
Xavier Burke
Zawód : artefakciarz, gospodarz Palarni Opium
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
I know what you are doing in the dark, I know what your greatest desires are
OPCM : 10 +2
UROKI : 11 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 18 +2
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Czarodziej
Rycerze Walpurgii
Wsłuchiwałem się w rozmowy na temat mistycznego stworzenia, które miało stać się główną atrakcją turnieju. Czasem dobrze było posłuchać ludzi mądrych i nie musieć patrzeć przy tym w lustro. Sam nie miałem żadnego pojęcia na jego temat, poza tym że wielbił się w morskich otchłaniach i najwyraźniej wyjęcie go z wspomnianego środowiska spowoduje znaczne osłabienie, na co przecież nie mogliśmy sobie pozwolić. Dobrze, że Travers trzymał rękę na pulsie i bez zastanowienia ukrócił rzucony pomysł. -Jesteście w stanie go na tyle wytresować, żeby raz do roku odwiedzał Suffolk, a resztę dni spędzał na polowaniu?- spytałem z zaciekawieniem. Alkohol z każdą chwilą coraz mocniej uderzał mi do głowy, ale nie zamierzałem zwalniać w przechylaniu szklanki, bowiem pogodziłem się z jutrzejszym bólem głowy. Na szczęście Belvina była w stanie temu zaradzić. -O świcie każdy z nas stwierdzi, że już nigdy więcej nie pije- rzuciłem z ironicznym uśmiechem, kiedy Tristan wspomniał o pełnej gotowości. Zawsze tak było – jedna ciężka noc zmuszała do równie powszechnego kłamstwa, które życie weryfikowało w ciągu tygodnia.
-Zawsze można zrobić wpisowe. Niech mugole zapożyczą się u swoich zdradzieckich kolegów- zasugerowałem w kwestii darmowych biletów na trybuny. -Płacić za rychłą śmierć to całkiem w ich stylu. Nigdy nie grzeszyli inteligencją, dlaczego więc by na tym nie zarobić- zamyśliłem się. Kolejnych sugestii nie było końca, alkohol zawsze im służył. Wychodziłem z założenia, że to właśnie przy tym pięknym trunku przychodziły do głowy najlepsze pomysły. -Pewnie znajdzie się chętny na przyjmowanie zakładów i będzie można pobrać od niego połowę zysku. On będzie zadowolony, że zarobi sporo galeonów, my zaś przygarniemy je za samą markę. Zero zaangażowania, zero marnotrawstwa czasu, układ idealny- dodałem zerkając na Corneliusa. Ciekaw byłem jego zdania na ten temat. -Może loże honorowa mogłaby być na jednym z twych statków? Wiem, że to twoje perełki Manannanie, ale byłaby to ciekawa alternatywa- nie byłem pewien, czy propozycja była właściwa, jednak zdecydowałem się powiedzieć o niej głośno. Flota posiadana przez ród była ogromna, a zatem może istniała opcja, aby jeden pokład wykorzystać w trakcie igrzysk? Właściwie oba hrabstwa mogłyby stać za organizacją przedsięwzięcia, a sam fakt doboru miejsca miałby swoje wytłumaczenie w walce u podnóży fortu.
Uniosłem kielich za kolejny toast wzniesiony przez Traversa. To był piękny dzień, wyjątkowy wieczór umacniający naszą pozycję, udowadniający niedowiarkom, że potęga Czarnego Pana była nieokiełznana. Należała nam się chwila oddechu, moment wspólnego święta.
Powiodłem wzrokiem za spojrzeniem Traversa, który ukazał mi kilka pań znajdujących się w basenie. Uśmiechnąłem się szelmowsko i uniosłem wymownie brew. Rozmowa była aż nadto ciekawa i zajmująca, aby udać się do płci pięknej, jednak może gotów były na nas poczekać? Powinny, pewnie wiele dziewcząt chciałoby być na ich miejscu. -Ciężko odmówić- szepnąłem, po czym wygiąłem wargi w ironicznym wyrazie, kiedy zamówił dla nich szampana. -Cwany jak mało kto- dodałem wiedząc, że chciał kupić sobie nieco czasu.
-Może czas wybrać się do Doliny Godryka?- podjąłem temat roztrząsany przez Tristana. -Zrównać ją z ziemią? Załatwi to problem bezkarności dezerterów- rzuciłem w zastanowieniu. Bitwa z pewnością byłaby ciężka, rebelianci nie oddadzą ziemi bez przelania krwi, choć może stchórzą? Zabiorą swe parszywe rodziny i uciekną dalej? To było całkiem w ich stylu. -Morale, to je musimy obniżyć. Tristanie co z rodami, które opowiedziały się za szlamami? Nie możemy dążyć do odebrania im tytułów? Tacy ludzie nie powinni być godni nazywania siebie czarodziejami. To wstyd i hańba dla naszej historii, nie wspominając o przyszłości- pokręciłem głową nie wierząc w to, że nic nie dało się z tym zrobić. -To właśnie oni dążą do wspomnianego zaniknięcia magii, sprowadzenia nas ponownie w cień- upiłem trunku pragnąc czym prędzej zmyć z warg samo brzmienie ich nazwisk. Pomioty, cholerne wynaturzenia.
Z dumą wzniosłem toast za Czarnego Pana, za naszego przywódcę i mentora. Opróżniłem szkło do dna, dlatego zaraz sięgnąłem po kolejne.
Nie dałem wiary słowom Tristana, choć rzadko zdarzało mu się żartować. -Jakaś nietypowa odmiana- nachyliłem się do zdobyczy i obróciłem ją w dłoni. Nie musiałem jednak dochodzić prawdy, bo Edgar wszystko wyjaśnił. -Panowie- zacząłem. -Za kołnierz nie wylewam, ale inne środki omijam szerokim łukiem. Dziś jednak jest wyjątkowy wieczór, więc może wszyscy skusimy się na to cacko? Nie pozwólcie mi bawić się samemu- zaśmiałem się pod nosem i przeniosłem wzrok na Ramseya. Jak największy sztywniak w towarzystwie skusi się na propozycję, to inni nie będą mieć już wyjścia. -Mulciber nie zastanawiaj się. Obiecuję, że po tym wysłucham całe twoje naukowe dyrdymały. Kto wie, może w końcu coś z nich zrozumiem?- zasugerowałem, po czym przemknąłem wzrokiem po każdym z zebranych.
-Zawsze można zrobić wpisowe. Niech mugole zapożyczą się u swoich zdradzieckich kolegów- zasugerowałem w kwestii darmowych biletów na trybuny. -Płacić za rychłą śmierć to całkiem w ich stylu. Nigdy nie grzeszyli inteligencją, dlaczego więc by na tym nie zarobić- zamyśliłem się. Kolejnych sugestii nie było końca, alkohol zawsze im służył. Wychodziłem z założenia, że to właśnie przy tym pięknym trunku przychodziły do głowy najlepsze pomysły. -Pewnie znajdzie się chętny na przyjmowanie zakładów i będzie można pobrać od niego połowę zysku. On będzie zadowolony, że zarobi sporo galeonów, my zaś przygarniemy je za samą markę. Zero zaangażowania, zero marnotrawstwa czasu, układ idealny- dodałem zerkając na Corneliusa. Ciekaw byłem jego zdania na ten temat. -Może loże honorowa mogłaby być na jednym z twych statków? Wiem, że to twoje perełki Manannanie, ale byłaby to ciekawa alternatywa- nie byłem pewien, czy propozycja była właściwa, jednak zdecydowałem się powiedzieć o niej głośno. Flota posiadana przez ród była ogromna, a zatem może istniała opcja, aby jeden pokład wykorzystać w trakcie igrzysk? Właściwie oba hrabstwa mogłyby stać za organizacją przedsięwzięcia, a sam fakt doboru miejsca miałby swoje wytłumaczenie w walce u podnóży fortu.
Uniosłem kielich za kolejny toast wzniesiony przez Traversa. To był piękny dzień, wyjątkowy wieczór umacniający naszą pozycję, udowadniający niedowiarkom, że potęga Czarnego Pana była nieokiełznana. Należała nam się chwila oddechu, moment wspólnego święta.
Powiodłem wzrokiem za spojrzeniem Traversa, który ukazał mi kilka pań znajdujących się w basenie. Uśmiechnąłem się szelmowsko i uniosłem wymownie brew. Rozmowa była aż nadto ciekawa i zajmująca, aby udać się do płci pięknej, jednak może gotów były na nas poczekać? Powinny, pewnie wiele dziewcząt chciałoby być na ich miejscu. -Ciężko odmówić- szepnąłem, po czym wygiąłem wargi w ironicznym wyrazie, kiedy zamówił dla nich szampana. -Cwany jak mało kto- dodałem wiedząc, że chciał kupić sobie nieco czasu.
-Może czas wybrać się do Doliny Godryka?- podjąłem temat roztrząsany przez Tristana. -Zrównać ją z ziemią? Załatwi to problem bezkarności dezerterów- rzuciłem w zastanowieniu. Bitwa z pewnością byłaby ciężka, rebelianci nie oddadzą ziemi bez przelania krwi, choć może stchórzą? Zabiorą swe parszywe rodziny i uciekną dalej? To było całkiem w ich stylu. -Morale, to je musimy obniżyć. Tristanie co z rodami, które opowiedziały się za szlamami? Nie możemy dążyć do odebrania im tytułów? Tacy ludzie nie powinni być godni nazywania siebie czarodziejami. To wstyd i hańba dla naszej historii, nie wspominając o przyszłości- pokręciłem głową nie wierząc w to, że nic nie dało się z tym zrobić. -To właśnie oni dążą do wspomnianego zaniknięcia magii, sprowadzenia nas ponownie w cień- upiłem trunku pragnąc czym prędzej zmyć z warg samo brzmienie ich nazwisk. Pomioty, cholerne wynaturzenia.
Z dumą wzniosłem toast za Czarnego Pana, za naszego przywódcę i mentora. Opróżniłem szkło do dna, dlatego zaraz sięgnąłem po kolejne.
Nie dałem wiary słowom Tristana, choć rzadko zdarzało mu się żartować. -Jakaś nietypowa odmiana- nachyliłem się do zdobyczy i obróciłem ją w dłoni. Nie musiałem jednak dochodzić prawdy, bo Edgar wszystko wyjaśnił. -Panowie- zacząłem. -Za kołnierz nie wylewam, ale inne środki omijam szerokim łukiem. Dziś jednak jest wyjątkowy wieczór, więc może wszyscy skusimy się na to cacko? Nie pozwólcie mi bawić się samemu- zaśmiałem się pod nosem i przeniosłem wzrok na Ramseya. Jak największy sztywniak w towarzystwie skusi się na propozycję, to inni nie będą mieć już wyjścia. -Mulciber nie zastanawiaj się. Obiecuję, że po tym wysłucham całe twoje naukowe dyrdymały. Kto wie, może w końcu coś z nich zrozumiem?- zasugerowałem, po czym przemknąłem wzrokiem po każdym z zebranych.
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
Strona 2 z 3 • 1, 2, 3
Zewnętrzny basen
Szybka odpowiedź