Morsmordre :: Devon :: Okolice
Kents Cavern
AutorWiadomość
Kents Cavern
Kents Cavern to potężny system jaskiń, który zajmuje szczególne miejsce na mapach badaczy. Po raz pierwszy zostały odkryte pod koniec szesnastego wieku, kiedy przez dziurę w ziemi wpadł do nich chłopiec z okolicznej wioski: choć jego krzyki słychać było przez trzy dni nim ustały, nigdy nie odnaleziono ani jego, ani jego ciała. Podziemne komory i korytarze ciągną się kilometrami, sięgając daleko wgłąb ziemi. Nie wiadomo, co dokładnie skrywają otchłanie: światło dzienne dociera tylko do pierwszego poziomu jaskiń, które zachwycają monumentalnymi formacjami skalnymi. Śmiałkowie mogą spróbować przedostać się głębiej wąskimi i krętymi korytarzami, jednak historia nie słyszała jeszcze o nikim, kto przedostałby się głębiej niż na następny w kolejności poziom.
Aby przedostać się na kolejne poziomy jaskiń należy wykonać test na sprawność (k100+S). Przedostanie się na drugi poziom wymaga osiągnięcia ST równego 65, można podejść do niego tylko raz na wątek. Dodatkowo należy wykonać rzut k3, który jest rozpatrywany tylko w przypadku osiągnięcia ST:
1 - udaje ci się przedostać na niższy poziom jaskiń, jednak utykasz w pierwszej napotkanej komorze: nie jesteś w stanie odnaleźć następnego przejścia, musisz zawrócić;
2 - przedostajesz się na niższy poziom jaskiń, trafiasz do przestronnej groty. Dookoła słychać cichy szum wody z podziemnej rzeki, od której bije delikatny, niebieskawy blask. Jeżeli zdecydujesz się z niej napić sam zaczynasz świecić w ciemności tym samym światłem, co ułatwia dalszą eksplorację jaskiń. Efekt utrzymuje się do kolejnego wschodu słońca. Przy próbie wyniesienia wody z jaskiń traci ona swoje właściwości.
3 - korytarz, którym schodzisz z chwili na chwilę jest coraz bardziej stromy, schodzenie nim jest niezwykle długie i męczące. Kiedy jednak docierasz do kolejnej jaskini natrafiasz na spektakularny widok: jej sufit błyszczy tysiącem lśniących minerałów, wyglądając jak upstrzone milionem gwiazd nocne niebo. Jeden z kamieni znajdujesz u swoich stóp, po przyjrzeniu mu się bliżej stwierdzasz, że jest to halit (dopisanie do ekwipunku należy zgłosić w aktualizacjach).
ST przedostania się na trzeci poziom jaskiń wynosi 120 (k100+S), można podejść to niego tylko po przedostaniu się na poziom drugi, na osiągnięcie ST jest jedna szansa w wątku. Dodatkowo należy wykonać rzut k3, który jest rozpatrywany tylko w przypadku osiągnięcia ST:
1 - udaje ci się przedostać na jeszcze niższy poziom jaskiń, jednak trafiasz prosto do podziemnego zbiornika wodnego. ST utrzymania się na powierzchni i dotarcia wpław do brzegu, z którego będziesz w stanie wrócić na wyższy poziom wynosi 30 (biegłość pływania).
2 - po wymagającym zejściu w dół podążasz korytarzami. W pewnej chwili trafiasz do rozległej jaskini o wielu powykrzywianych formacjach skalnych. Przejmuje cię przeczucie, że ktoś już w niej jest. Grota ma nierówne ściany, nie ważne jak mocno próbujesz ją rozświetlić to zawsze pozostaje w niej skryty w kątach cień. Nie ważne czy idziesz dalej, czy zawracasz, masz przeczucie, że ktoś cię obserwuje. Wydaje ci się, że słyszysz kroki i szmery, a czasem i chrapliwe posapywanie: nikogo jednak nie widać. Uczucie to będzie towarzyszyć ci nieustannie przez najbliższy tydzień, a po zapadnięciu zmroku będziesz mieć wrażenie, że katem oka widzisz cień dziecięcej sylwetki.
3 - po przedostaniu się do niższego poziomu jaskiń przechodzisz przez kolejne groty. Wędrówka nie jest łatwa, nie wiesz ile czasu minęło, lecz w pewnej chwili trafiasz do komory, której ściany zdają się delikatnie skrzyć. Okazuje się, że jaskinia to tak naprawdę pogrzebana pod ziemią, ogromna, wydrążona wewnątrz skała księżycowa (jeżeli zdecydujesz się zabrać jej kawałek należy zgłosić do aktualizacji dopisanie porcji pyłu księżycowego).
Lokacja zawiera kości.Aby przedostać się na kolejne poziomy jaskiń należy wykonać test na sprawność (k100+S). Przedostanie się na drugi poziom wymaga osiągnięcia ST równego 65, można podejść do niego tylko raz na wątek. Dodatkowo należy wykonać rzut k3, który jest rozpatrywany tylko w przypadku osiągnięcia ST:
1 - udaje ci się przedostać na niższy poziom jaskiń, jednak utykasz w pierwszej napotkanej komorze: nie jesteś w stanie odnaleźć następnego przejścia, musisz zawrócić;
2 - przedostajesz się na niższy poziom jaskiń, trafiasz do przestronnej groty. Dookoła słychać cichy szum wody z podziemnej rzeki, od której bije delikatny, niebieskawy blask. Jeżeli zdecydujesz się z niej napić sam zaczynasz świecić w ciemności tym samym światłem, co ułatwia dalszą eksplorację jaskiń. Efekt utrzymuje się do kolejnego wschodu słońca. Przy próbie wyniesienia wody z jaskiń traci ona swoje właściwości.
3 - korytarz, którym schodzisz z chwili na chwilę jest coraz bardziej stromy, schodzenie nim jest niezwykle długie i męczące. Kiedy jednak docierasz do kolejnej jaskini natrafiasz na spektakularny widok: jej sufit błyszczy tysiącem lśniących minerałów, wyglądając jak upstrzone milionem gwiazd nocne niebo. Jeden z kamieni znajdujesz u swoich stóp, po przyjrzeniu mu się bliżej stwierdzasz, że jest to halit (dopisanie do ekwipunku należy zgłosić w aktualizacjach).
ST przedostania się na trzeci poziom jaskiń wynosi 120 (k100+S), można podejść to niego tylko po przedostaniu się na poziom drugi, na osiągnięcie ST jest jedna szansa w wątku. Dodatkowo należy wykonać rzut k3, który jest rozpatrywany tylko w przypadku osiągnięcia ST:
1 - udaje ci się przedostać na jeszcze niższy poziom jaskiń, jednak trafiasz prosto do podziemnego zbiornika wodnego. ST utrzymania się na powierzchni i dotarcia wpław do brzegu, z którego będziesz w stanie wrócić na wyższy poziom wynosi 30 (biegłość pływania).
2 - po wymagającym zejściu w dół podążasz korytarzami. W pewnej chwili trafiasz do rozległej jaskini o wielu powykrzywianych formacjach skalnych. Przejmuje cię przeczucie, że ktoś już w niej jest. Grota ma nierówne ściany, nie ważne jak mocno próbujesz ją rozświetlić to zawsze pozostaje w niej skryty w kątach cień. Nie ważne czy idziesz dalej, czy zawracasz, masz przeczucie, że ktoś cię obserwuje. Wydaje ci się, że słyszysz kroki i szmery, a czasem i chrapliwe posapywanie: nikogo jednak nie widać. Uczucie to będzie towarzyszyć ci nieustannie przez najbliższy tydzień, a po zapadnięciu zmroku będziesz mieć wrażenie, że katem oka widzisz cień dziecięcej sylwetki.
3 - po przedostaniu się do niższego poziomu jaskiń przechodzisz przez kolejne groty. Wędrówka nie jest łatwa, nie wiesz ile czasu minęło, lecz w pewnej chwili trafiasz do komory, której ściany zdają się delikatnie skrzyć. Okazuje się, że jaskinia to tak naprawdę pogrzebana pod ziemią, ogromna, wydrążona wewnątrz skała księżycowa (jeżeli zdecydujesz się zabrać jej kawałek należy zgłosić do aktualizacji dopisanie porcji pyłu księżycowego).
| 25 październik
Byłam kiedy razem z Brendanem w jaskiniach Kents Cavern, nie zeszliśmy tam niżej i dalej, chociaż mówił mi, że jak człowiek odpowiednio sprawny jest, to może. miły to był dzień, jaskinie zdawały się dziwnie spokojnie, ale nie taki okrutnie ponure. Teraz jednak byliśmy w Wellswood, które znajdowało się zaraz obok. Jaskiń mimo wszystko tym razem nie było w planie. Miasto właściwie całe ogarnięte były zapachem morza, które znajdowało się naprawdę blisko. Ptaki przelatywały nad głowami, a ja od rana nie mogłam usiedzieć na miejscu. Nosiło mnie, bo wiedziałam, że dzisiaj, już niedługo zjawi się ona.
- Neala, na Merlina, usiądże. - odezwała się cioteczka. Spojrzałam na nią, przechodząc z niewielkiej kuchni, do jej końca. Zakręciłam na pięcie energicznie i znów przeszłam szybko, wygładzający poły spódnicy. Zatrzymując się gwałtownie, kiedy głos cioci do mnie dotarł. Spojrzałam na nią, opadając z cierpiętniczym westchnieniem na jedno z krzeseł.
- Ależ jak ja mogę tak siedzieć, niby że spokojna, kiedy serce moje rwie się by wyjechać już do niej. Mogę? - zapytałam, spoglądając błagalnie na wujka który właśnie w usta wsuwał kawałek chleba, ugryzł go i odchrząknął przenosząc spojrzenie na ciocię. Podążyłam jego śladem. - Mogę? - dopytałam raz jeszcze. Zerwałam się z siedzenia podchodząc do niej i łapiąc za ręce. - Proszę. - naprawdę mi zależało. Ciocia popatrzyła na mnie wyswobadzając ręce.
- Zjedz śniadanie, Neala. - poleciła okrutnie nie odpowiadając mi ani słowem na pytanie, pochmurniejąc opadłam z westchnieniem na miejsce sięgając po kawałek chleba, na którym położyłam plasterek sera. Uniosłam kubek wypełniony herbatą. Noga pod stołem chodziła niecierpliwie. Naprawdę nie mogłam się doczekać. Zjadłam w milczeniu, najszybciej jak się dało błagalnie proszące spojrzenie przenosząc od cioci do wujka ponownie.
- Możesz jechać. - odezwała się cioteczka po chwili milczenia wywracając do tego oczami za mnie. Poderwałam się radośnie z miejsca kolanem trącając stół. Herbata w kubku zatoczyła kilka kółek ale się nie wylała. - Chwila, zaczekaj. - nakazała, kiedy ja już wędrowałam radośnie do wyjścia. - Skończ herbatę i weź Bibi. - wróciłam do stołu i w kilku łykach wykonałam polecenie. Ruszyłam do drzwi zaraz jednak zawracając by ucałować cioteczkę w policzek, a zaraz podbiec do wujka i uraczyć go tym samym. Do drzwi pomknęłam w zatrważającym tempie.
- Ależ się cieszę! - zapowiedziałam jeszcze wyrzucając ręce ku górze w radości, która rozpierała mnie całą. Pożegnały mnie prośby, żebym uważała na siebie i żebyśmy nie zasiedziały się po drodze bo robota czeka. W podskokach pognałam do drewnianego pala przy którym przywiązana była Bella, szczęśliwie dla mnie, wujaszek dzisiaj razem z nią był dalej w mieście, siodło nadal się na niej znajdowały. Odwiązałam wodze i przerzuciłam jej przez głowę. Dłonie przesunęły się po gnaszy.
- Witaj, moja miła. - odezwałam się do konia. - Dziś poznasz bliską mi duszę. - wyznałam, przesuwając dłonią jeszcze chwilę po przyjemnej jasnej sierści, by w końcu ułożyć stopę w strzemieniu przerzucić nogę przez grzbiet. - Pędźmy niczym wiatr. - poprosiłam moją zwierzęca przyjaciółkę, wiedziałam, którym szlakiem będzie zmierzać więc gnałam w tą stronę. Włosy rozwiewały mi się na boki. Mijały kolejne minuty, a moje spojrzenie mierzyło okolicę aż w końcu ją dostrzegłam.
Ściągnęłam wodze zatrzymując na chwilę Bibi, ta przestąpiła na nogach. Uniosłam obie dłonie, żeby pomachać w stronę zbliżającej się ciemnowłosej. Zaraz załapałam na powrót wodze i pomknęłam w jej stronę nie potrafiąc przestać się uśmiechać.
- Moje serce tak strapione rozpogadza się, gdy mkniesz w moją stronę! - krzyknęłam do niej z daleka wyraziście gestykulując do tego, by zaraz roześmiać się lekko. Kiedy znalazłam się obok zatrzymałam klacz i zsunęłam się z niej, wymuszając chwilowy postój. - Oh, jak ja okropnie tęskniłam za tobą. - wypowiedziałam przyciągając ją do siebie, ściskając mocno, jakby ręce miały przekazać całą tą tęsknotę, którą zdążyłam zgromadzić przez ten czas kiedy nie było jej obok. - Miałaś spokojną drogę? Opowiadaj. - poprosiłam, niechętnie odsuwając się trochę, zmierzyłam ją troskliwym spojrzeniem, ale z ust uśmiech nie znikał mi nawet na chwilę.
Byłam kiedy razem z Brendanem w jaskiniach Kents Cavern, nie zeszliśmy tam niżej i dalej, chociaż mówił mi, że jak człowiek odpowiednio sprawny jest, to może. miły to był dzień, jaskinie zdawały się dziwnie spokojnie, ale nie taki okrutnie ponure. Teraz jednak byliśmy w Wellswood, które znajdowało się zaraz obok. Jaskiń mimo wszystko tym razem nie było w planie. Miasto właściwie całe ogarnięte były zapachem morza, które znajdowało się naprawdę blisko. Ptaki przelatywały nad głowami, a ja od rana nie mogłam usiedzieć na miejscu. Nosiło mnie, bo wiedziałam, że dzisiaj, już niedługo zjawi się ona.
- Neala, na Merlina, usiądże. - odezwała się cioteczka. Spojrzałam na nią, przechodząc z niewielkiej kuchni, do jej końca. Zakręciłam na pięcie energicznie i znów przeszłam szybko, wygładzający poły spódnicy. Zatrzymując się gwałtownie, kiedy głos cioci do mnie dotarł. Spojrzałam na nią, opadając z cierpiętniczym westchnieniem na jedno z krzeseł.
- Ależ jak ja mogę tak siedzieć, niby że spokojna, kiedy serce moje rwie się by wyjechać już do niej. Mogę? - zapytałam, spoglądając błagalnie na wujka który właśnie w usta wsuwał kawałek chleba, ugryzł go i odchrząknął przenosząc spojrzenie na ciocię. Podążyłam jego śladem. - Mogę? - dopytałam raz jeszcze. Zerwałam się z siedzenia podchodząc do niej i łapiąc za ręce. - Proszę. - naprawdę mi zależało. Ciocia popatrzyła na mnie wyswobadzając ręce.
- Zjedz śniadanie, Neala. - poleciła okrutnie nie odpowiadając mi ani słowem na pytanie, pochmurniejąc opadłam z westchnieniem na miejsce sięgając po kawałek chleba, na którym położyłam plasterek sera. Uniosłam kubek wypełniony herbatą. Noga pod stołem chodziła niecierpliwie. Naprawdę nie mogłam się doczekać. Zjadłam w milczeniu, najszybciej jak się dało błagalnie proszące spojrzenie przenosząc od cioci do wujka ponownie.
- Możesz jechać. - odezwała się cioteczka po chwili milczenia wywracając do tego oczami za mnie. Poderwałam się radośnie z miejsca kolanem trącając stół. Herbata w kubku zatoczyła kilka kółek ale się nie wylała. - Chwila, zaczekaj. - nakazała, kiedy ja już wędrowałam radośnie do wyjścia. - Skończ herbatę i weź Bibi. - wróciłam do stołu i w kilku łykach wykonałam polecenie. Ruszyłam do drzwi zaraz jednak zawracając by ucałować cioteczkę w policzek, a zaraz podbiec do wujka i uraczyć go tym samym. Do drzwi pomknęłam w zatrważającym tempie.
- Ależ się cieszę! - zapowiedziałam jeszcze wyrzucając ręce ku górze w radości, która rozpierała mnie całą. Pożegnały mnie prośby, żebym uważała na siebie i żebyśmy nie zasiedziały się po drodze bo robota czeka. W podskokach pognałam do drewnianego pala przy którym przywiązana była Bella, szczęśliwie dla mnie, wujaszek dzisiaj razem z nią był dalej w mieście, siodło nadal się na niej znajdowały. Odwiązałam wodze i przerzuciłam jej przez głowę. Dłonie przesunęły się po gnaszy.
- Witaj, moja miła. - odezwałam się do konia. - Dziś poznasz bliską mi duszę. - wyznałam, przesuwając dłonią jeszcze chwilę po przyjemnej jasnej sierści, by w końcu ułożyć stopę w strzemieniu przerzucić nogę przez grzbiet. - Pędźmy niczym wiatr. - poprosiłam moją zwierzęca przyjaciółkę, wiedziałam, którym szlakiem będzie zmierzać więc gnałam w tą stronę. Włosy rozwiewały mi się na boki. Mijały kolejne minuty, a moje spojrzenie mierzyło okolicę aż w końcu ją dostrzegłam.
Ściągnęłam wodze zatrzymując na chwilę Bibi, ta przestąpiła na nogach. Uniosłam obie dłonie, żeby pomachać w stronę zbliżającej się ciemnowłosej. Zaraz załapałam na powrót wodze i pomknęłam w jej stronę nie potrafiąc przestać się uśmiechać.
- Moje serce tak strapione rozpogadza się, gdy mkniesz w moją stronę! - krzyknęłam do niej z daleka wyraziście gestykulując do tego, by zaraz roześmiać się lekko. Kiedy znalazłam się obok zatrzymałam klacz i zsunęłam się z niej, wymuszając chwilowy postój. - Oh, jak ja okropnie tęskniłam za tobą. - wypowiedziałam przyciągając ją do siebie, ściskając mocno, jakby ręce miały przekazać całą tą tęsknotę, którą zdążyłam zgromadzić przez ten czas kiedy nie było jej obok. - Miałaś spokojną drogę? Opowiadaj. - poprosiłam, niechętnie odsuwając się trochę, zmierzyłam ją troskliwym spojrzeniem, ale z ust uśmiech nie znikał mi nawet na chwilę.
she was life itself. wild and free. wonderfully chaotic.
a perfectly put together mess.
a perfectly put together mess.
Ostatnio zmieniony przez Neala Weasley dnia 31.03.21 0:04, w całości zmieniany 1 raz
Neala Weasley
Zawód : asystentka uzdrowiciela, pomocnica w Sanatorium
Wiek : 17!!!
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
your mind
is playing
tricks on you,
my dear
is playing
tricks on you,
my dear
OPCM : 10 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 15 +6
TRANSMUTACJA : 7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Adelaida namyślała się parę dni zanim w ogóle zezwoliła na ten wyjazd, wiedząc, że musi rozważyć wszystkie za i przeciw. Z jednej strony rozumiała, jak niedojrzała jeszcze była Sheila, z drugiej zaraz też mogła wystawić najgorsze świadectwo nadopiekuńczości. Jeżeli wojna miała ją dopaść, zrobi to wszędzie, a jeżeli nie, cóż…miała być bezpieczniejsza ze znajomymi, a tak przynajmniej postrzegała to Adela. Widziała też, jak zestresowana na to wszystko była Sheila, która chociaż trzymała głowę wysoko gdy siedziały we dwójkę, każde wyjście okupowane było przemykaniem pomiędzy uliczkami, aby jak najszybciej dotrzeć z miejsca na miejsce. Potrzebowała być w towarzystwie kogoś, kogo nie postrzegała jako wroga i rzeczywiście odprężyła się na chwilę.
Zaaranżowała więc wszystko, korzystając z tego, że i tak odbierała dostawę spoza miasta – Sheila mogła więc zabrać się rozklekotanym wozem, siedząc ostrożnie i trzymając się krawędzi aby nie spaść. Obserwowała po raz pierwszy od dawna puste okolice, które tak dobrze kojarzyły jej się z przeszłością, pozwalając na przypomnienie sobie tego, jak kiedyś jechała przez pola, zastanawiając się jak, gdzie tym razem będzie ich przystanek. Czy będą tam ładne kwiaty? Czy uda jej się złapać tym razem demonicznego konia o którym opowiadała jej dalsza rodzina? A może tym razem znajdą się nad jakimś jeziorkiem, gdzie będzie mogła popływać i spróbować nurkowania, tym razem może z braćmi.
Na wspomnienie rodziny, coś zakłuło ją w sercu, ale w tym momencie westchnęła lekko, potrząsając głową i odganiając od siebie te myśli. Chociaż część trasy musiała przejść pieszo, nie miała nic przeciwko ruszeniu się i przejściu pewnej odległości. Spacer dawał jej czas na oczyszczenie myśli i na rozejrzenie się po okolicy. Może powinna zebrać rośliny i zrobić z nich bukiet? Tak w sumie zrobiła, kilka z nich zbierając dla siebie, kilka zaś składając w prezent dla Skowronka. Naprawdę nie mogła doczekać się tego spotkania.
Kiedy tylko Nela mignęła jej na horyzoncie, sama Sheila przyśpieszyła, ściskając nie tylko kwiaty ale zabrane z wozu paczki z materiałami. Wszystko to niemal wylądowało na ziemi – ostatecznie jednak to koce upadły na trawnik, lądując kiedy tylko Nela została zamknięta w jej ramionach. Poklepała ją jeszcze po plecach, pozwalając sobie na dłuższe trzymanie jej w uścisku zanim odsunęła się lekko aby posłać jej swój uroczy uśmiech.
- Mój Skowronku! Tak dawno cię nie widziałam! – Cieszyła się na to spotkanie i teraz, kiedy właśnie się spotkały, czuła się jak w niesamowitym śnie. Jeszcze raz przytuliła Nelę, zaraz też jednak odsunęła się aby wręczyć jej bukiecik. – Patrz, co zebrałam dla ciebie! Droga? Droga była spokojna, ale cudownie było też się przejść. Dawno nie byłam… - urwała na chwilę, aby odsunąć głowę i spojrzeć na konia. Jej oczy się niemal zaświeciły kiedy dostrzegła rumaka stojącego niedaleko.
- A cóż to za piękności? – Od czasów Ravena nie miała styczności z końmi, tęskniła więc za ich towarzystwem, a teraz miała jedno, nawet jeżeli na chwilę.
Zaaranżowała więc wszystko, korzystając z tego, że i tak odbierała dostawę spoza miasta – Sheila mogła więc zabrać się rozklekotanym wozem, siedząc ostrożnie i trzymając się krawędzi aby nie spaść. Obserwowała po raz pierwszy od dawna puste okolice, które tak dobrze kojarzyły jej się z przeszłością, pozwalając na przypomnienie sobie tego, jak kiedyś jechała przez pola, zastanawiając się jak, gdzie tym razem będzie ich przystanek. Czy będą tam ładne kwiaty? Czy uda jej się złapać tym razem demonicznego konia o którym opowiadała jej dalsza rodzina? A może tym razem znajdą się nad jakimś jeziorkiem, gdzie będzie mogła popływać i spróbować nurkowania, tym razem może z braćmi.
Na wspomnienie rodziny, coś zakłuło ją w sercu, ale w tym momencie westchnęła lekko, potrząsając głową i odganiając od siebie te myśli. Chociaż część trasy musiała przejść pieszo, nie miała nic przeciwko ruszeniu się i przejściu pewnej odległości. Spacer dawał jej czas na oczyszczenie myśli i na rozejrzenie się po okolicy. Może powinna zebrać rośliny i zrobić z nich bukiet? Tak w sumie zrobiła, kilka z nich zbierając dla siebie, kilka zaś składając w prezent dla Skowronka. Naprawdę nie mogła doczekać się tego spotkania.
Kiedy tylko Nela mignęła jej na horyzoncie, sama Sheila przyśpieszyła, ściskając nie tylko kwiaty ale zabrane z wozu paczki z materiałami. Wszystko to niemal wylądowało na ziemi – ostatecznie jednak to koce upadły na trawnik, lądując kiedy tylko Nela została zamknięta w jej ramionach. Poklepała ją jeszcze po plecach, pozwalając sobie na dłuższe trzymanie jej w uścisku zanim odsunęła się lekko aby posłać jej swój uroczy uśmiech.
- Mój Skowronku! Tak dawno cię nie widziałam! – Cieszyła się na to spotkanie i teraz, kiedy właśnie się spotkały, czuła się jak w niesamowitym śnie. Jeszcze raz przytuliła Nelę, zaraz też jednak odsunęła się aby wręczyć jej bukiecik. – Patrz, co zebrałam dla ciebie! Droga? Droga była spokojna, ale cudownie było też się przejść. Dawno nie byłam… - urwała na chwilę, aby odsunąć głowę i spojrzeć na konia. Jej oczy się niemal zaświeciły kiedy dostrzegła rumaka stojącego niedaleko.
- A cóż to za piękności? – Od czasów Ravena nie miała styczności z końmi, tęskniła więc za ich towarzystwem, a teraz miała jedno, nawet jeżeli na chwilę.
Byłam przeszczęśliwa. Właściwie to słowa, nawet nie oddawało radości, która wypełniła całe moje wnętrze. Z domu wybiegłam w radosnych podskokach nucąc coś pod nosem całkowicie nieumiejętnie, ale nie przejmowałam się tym ani trochę. Podchodząc do Bibi zaczęłam zwyczajową rozmowę. Kochałam i ją i Montygona. Oboje tak samo, równie mocno i dokładnie. Uśmiechała się, kiedy pędząc pomiędzy zielenią wokół czułam wiatr smagający mnie po policzkach. Sprawiający, że róż rozlewał się na moich policzkach. Cóż, rudy i różowy nigdy nie szły ze sobą w parze zgodnie, ale tym razem nie przejmowałam się tym ani odrobinę nawet. Ostatnie dni wyczekiwania wcale nie były łatwe. Nawet dość odwrotnie, trudne okropnie. Ale teraz! Teraz dzieliły mnie od niej jedynie minuty, minuty, które chwilę później zmieniały się w sekundy przeciągane okropnie, gdy zmierzałam ku niej, a kopyta Bibi odbijały się po podłoże. Kilka kosmyków wymknęło się ze splecionego z tyłu luźnego warkocza związanego na końcu wstążką, ale nie przejmowałam się tym nawet trochę. Bo nie to teraz liczyło się najbardziej. Przerzuciłam nogę przez koński grzbiet zsuwają z siodła wyposażonego w juki. Właściwie to rzuciłam się w jej stronę, zaciskając w objęciach wyższą dziewczynę. Kilka razy odbiłam się na piętach pełna niemożliwego do okiełznania podekscytowania. Nie wypuszczałam, jej od razu, jedynie odsuwając się trochę.
- Oh, czas bez ciebie czasem prawdziwą udręką się zdawał. - odpowiedziałam, jeszcze raz przytulając ją ponownie. Zaraz przesunęłam ręce na jej twarz, policzki. - Jesteś jeszcze piękniejsza, niźli moja pamięć uplotła twój obraz w głowie! - zapiałam z zachwytem, bo nie mogłam nie rozpłynąć się nad dość egzotyczną urodą którą prezentowała Sheila. Zawsze zazdrościłam jej trochę pięknych, ciemnych jak kora drzewa nocą włosów i oczu, tak pięknie zdającym się oddawać jesień, przeszywających na wskroś. Całość wieńczyły pełne, malinowe wargi, o których ja mogłam tylko pomarzyć trochę. - Piękna! Zwyczajnie zach-wy-ca-ją-ca! - wypowiedziałam, składając na jej policzku krótkiego całusa, żeby ze śmiechem cofnąć się kilka kroków i wypuścić ją na razie z własnych objęć. Kiedy wyciągnęła w moją stronę bukiet, odebrałam go od niej, dygając i pochylając głowę z wdzięcznością.
- Zachowam je na zawsze, będą mi przypominać o tym dniu. Zasuszone w książce. - przytuliłam bukiet do piersi wypowiadając postanowienie, uśmiechając się promiennie, z wdzięcznością. całkowicie poruszona tym, że pomyślała o mnie, niosąc to wszystko ze sobą. Nagle urwane zdanie sprawiło, że uniosłam ku górze jedną z brwi, czekając na ciąg dalszy. Odwróciłam głowę, żeby podążyć śladem jej spojrzenia. Uśmiech nie schodził z mojej twarzy nawet na chwilę. Właściwie nie umiałam go ściągnąć z ust, zastanawiając się, czy policzki za chwilę nie wybuchną mi od tego wszystkiego. Przestąpiłam kilka kroków, łapiąc za wodze, podprowadzając ją bliżej. - To Bibi. - przedstawiłam klacz przyjaciółce. Dłoń przesunęła się po końskiej szyi. - Bibi, poznaj Paprotkę, Sheilę moją ukochaną. - przedstawiła je sobie należycie, tak jak należało. - Jakbym wiedziała, zabrałabym Montygona też z sobą. - powiedziałam od razu, nie przestając przesuwać dłoni po szyi konia. - Ale wrócimy razem, tylko, wsiądę pierwsza dobrze? Zapakujmy najpierw juki, a potem w drogę. - zapowiedziałam ostrożnie do jednej z kieszeni wkładając bukiet. - Cioteczka mówiła, że jak posilisz się po drodze, to pójdziemy porozwozić ludziom koce. A potem możemy na przejażdżkę zabrać Montygona i Bibi. - zaproponowałam radośnie, ciekawa tego co odpowie na tą propozycję, ale widziałam, jak spoglądała na Bibi już w chwili całkowicie urywając to, co zaczynała mówić ledwie przed chwilą. - Poznałaś u pani A. jakieś ciekawe jednostki. Osobowości, które już wiesz, jak spojrzysz to wiesz, że będzie zachwycająca? - zapytała z ciekawością, podnosząc z ziemi pierwszy z pakunków.
- Oh, czas bez ciebie czasem prawdziwą udręką się zdawał. - odpowiedziałam, jeszcze raz przytulając ją ponownie. Zaraz przesunęłam ręce na jej twarz, policzki. - Jesteś jeszcze piękniejsza, niźli moja pamięć uplotła twój obraz w głowie! - zapiałam z zachwytem, bo nie mogłam nie rozpłynąć się nad dość egzotyczną urodą którą prezentowała Sheila. Zawsze zazdrościłam jej trochę pięknych, ciemnych jak kora drzewa nocą włosów i oczu, tak pięknie zdającym się oddawać jesień, przeszywających na wskroś. Całość wieńczyły pełne, malinowe wargi, o których ja mogłam tylko pomarzyć trochę. - Piękna! Zwyczajnie zach-wy-ca-ją-ca! - wypowiedziałam, składając na jej policzku krótkiego całusa, żeby ze śmiechem cofnąć się kilka kroków i wypuścić ją na razie z własnych objęć. Kiedy wyciągnęła w moją stronę bukiet, odebrałam go od niej, dygając i pochylając głowę z wdzięcznością.
- Zachowam je na zawsze, będą mi przypominać o tym dniu. Zasuszone w książce. - przytuliłam bukiet do piersi wypowiadając postanowienie, uśmiechając się promiennie, z wdzięcznością. całkowicie poruszona tym, że pomyślała o mnie, niosąc to wszystko ze sobą. Nagle urwane zdanie sprawiło, że uniosłam ku górze jedną z brwi, czekając na ciąg dalszy. Odwróciłam głowę, żeby podążyć śladem jej spojrzenia. Uśmiech nie schodził z mojej twarzy nawet na chwilę. Właściwie nie umiałam go ściągnąć z ust, zastanawiając się, czy policzki za chwilę nie wybuchną mi od tego wszystkiego. Przestąpiłam kilka kroków, łapiąc za wodze, podprowadzając ją bliżej. - To Bibi. - przedstawiłam klacz przyjaciółce. Dłoń przesunęła się po końskiej szyi. - Bibi, poznaj Paprotkę, Sheilę moją ukochaną. - przedstawiła je sobie należycie, tak jak należało. - Jakbym wiedziała, zabrałabym Montygona też z sobą. - powiedziałam od razu, nie przestając przesuwać dłoni po szyi konia. - Ale wrócimy razem, tylko, wsiądę pierwsza dobrze? Zapakujmy najpierw juki, a potem w drogę. - zapowiedziałam ostrożnie do jednej z kieszeni wkładając bukiet. - Cioteczka mówiła, że jak posilisz się po drodze, to pójdziemy porozwozić ludziom koce. A potem możemy na przejażdżkę zabrać Montygona i Bibi. - zaproponowałam radośnie, ciekawa tego co odpowie na tą propozycję, ale widziałam, jak spoglądała na Bibi już w chwili całkowicie urywając to, co zaczynała mówić ledwie przed chwilą. - Poznałaś u pani A. jakieś ciekawe jednostki. Osobowości, które już wiesz, jak spojrzysz to wiesz, że będzie zachwycająca? - zapytała z ciekawością, podnosząc z ziemi pierwszy z pakunków.
she was life itself. wild and free. wonderfully chaotic.
a perfectly put together mess.
a perfectly put together mess.
Neala Weasley
Zawód : asystentka uzdrowiciela, pomocnica w Sanatorium
Wiek : 17!!!
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
your mind
is playing
tricks on you,
my dear
is playing
tricks on you,
my dear
OPCM : 10 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 15 +6
TRANSMUTACJA : 7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Obraz Neli czasem migał jej przed oczyma, kiedy tak Sheila rozważała, gdzie byli jej przyjaciele i gdzie byli bliscy jej ludzie. Żałowała, że mieszkała w mieście, odseparowana od nich, że tak dawno nie widziała na oczy Marcela, czy nie miała możliwości rozczesywać rudych pukli Nelki po to, aby upleść warkocz w który mogłaby wpleść również kwiaty. Chciała posiedzieć w pełnym słońcu, ciesząc się wiatrem muskającym policzki, albo wstać rano i zająć się zwierzętami, pomagając w obejściu. Niestety, póki co utknęła w Londynie, a nawet po dwóch latach mieszkania w mieście nie przyzwyczaiła się do wysokich budynków, utkanych sieci uliczek w których łatwo było się zgubić, jeżeli człowiek tylko skręcił w niewłaściwą stronę czy może to, jak wszyscy przemykali przez miasto, nie ciesząc się nawet życiem przez toczącą się w nim wojnę. Sama Sheila zastanawiała się, czy rzeczywiście powinna siedzieć w mieście, z jednej strony rozdarta nad lojalnością wobec Adelaidy, z drugiej strony tęskniąca za wolnością i możliwościami, które dawało życie poza miastem.
Dlatego pewnie tak mocno kochała możliwość, by od czasu do czasu wybrać się poza miasto, nacieszyć się wolną przestrzenią za którą tak tęskniła. Ona sama chciała czasem zdjąć buty i biegać boso, tańczyć wokół ogniska i śpiewać aż świt wstanie, ale teraz nie miała na to możliwości. Może na jakieś święto, może jak Adelaida sama zacznie wybierać się poza miasto, dlatego jeżeli kiedykolwiek panna Doe miała dostać możliwość aby pójść na jakieś przyjęcie, cóż…zamierzała z tego skorzystać. Naprawdę czuła, że nawet nie ma możliwości skorzystać z życia. Na ile chciała to też była inna kwestia, czasem jednak chciała być jak inne dziewczęta – nosić sukienki, spotykać chłopców, czasem może nawet wrócić nieco później. Ale nie umiała i nie zapowiadało się, aby poznała kogoś, tak więc cieszyła się drobnymi rzeczami.
A trzymanie Nelki w objęciach zdecydowanie nie było drobną rzeczą. Zakładając jej kosmyk za ucho, Sheila uśmiechnęła się na te wszystkie miłe słowa, którymi właśnie została obdarowana, tak jakby zaraz miała się na nie zarumienić. Nigdy nie postrzegała się jako wyjątkowo śliczną, nawet jeżeli sama sobie się podobała. Za to ognista rudość włosów Nelki była wyjątkowo prześliczna, nikogo więc chyba nie dziwiło, że sama Sheila z takim zainteresowaniem przypatrywała się jej czuprynie.
- Jeżeli będziesz mieć tak rozpieszczać komplementami, zaraz będę zmuszona się zarumienić tak na te słowa. Zresztą ja też tęskniłam, miałam nadzieję, że zastanę cię w dobrym zdrowiu. Mam nadzieję, że wszystko w porządku? Martwię się zawsze jak wyjeżdżam. – Pozwoliła jej przesunąć dłońmi po swoich policzkach, zaraz też składając zwrotnego całusa na policzku przyjaciółki zanim obydwie odsunęły się, aby móc już bardziej komfortowo porozmawiać na ten temat.
- Zresztą, sama jeszcze wypiękniałaś, aż strach pomyśleć, co się stanie, jeżeli jeszcze bardziej wyrośniesz, kto na mnie uwagę zwróci! – Zaśmiała się lekko, bo wcale jej by to nie przeszkadzało. Tak długo, jak Nela trafiała w dobre towarzystwo, to było najważniejsze i wtedy Sheila mogła wołać o cudnej postaci swojej przyjaciółki każdemu, kto chciał usłyszeć. Teraz jednak na głównej tapecie znalazł się koń, do którego Paprotka ostrożnie podeszła, podsuwając dłoń do obwąchania zanim sama przesunęła po szyi Bibi, jedynie z drugiej strony.
- Jest cudowna! Na spokojnie, ja zawsze będę dreptać za tobą, powiedz mi tylko, co robimy, a ja to robię. – Podnosząc koce z ziemi, gotowa spakować je do juków tak, aby mogły już pojechać. Czekała na przejażdżkę na koniu tak bardzo, że nie mogła nawet ukryć wyglądu podekscytowanego szczeniaka, który gotowy byłby zgodzić się na naprawdę wszystko tylko dla tego, aby w końcu dostać przekąskę. Wiedziała jednak, że nie będzie ją trzymać w niepewności.
- Nie powiedziałabym, że spotkałam dużo ciekawych osób, zwłaszcza, że przeważnie dość rzadko wychodzę, nawet jak są goście. Staram się, ale tak naprawdę to jednak głównie zdejmuję wymiary, to Adelaida rozmawia. Można powiedzieć, że staram się, ale wiesz…tęsknie za starymi znajomymi. Ale co powiesz o tobie? Jakieś ciekawe osoby ostatnio udało ci się zapoznać?
Dlatego pewnie tak mocno kochała możliwość, by od czasu do czasu wybrać się poza miasto, nacieszyć się wolną przestrzenią za którą tak tęskniła. Ona sama chciała czasem zdjąć buty i biegać boso, tańczyć wokół ogniska i śpiewać aż świt wstanie, ale teraz nie miała na to możliwości. Może na jakieś święto, może jak Adelaida sama zacznie wybierać się poza miasto, dlatego jeżeli kiedykolwiek panna Doe miała dostać możliwość aby pójść na jakieś przyjęcie, cóż…zamierzała z tego skorzystać. Naprawdę czuła, że nawet nie ma możliwości skorzystać z życia. Na ile chciała to też była inna kwestia, czasem jednak chciała być jak inne dziewczęta – nosić sukienki, spotykać chłopców, czasem może nawet wrócić nieco później. Ale nie umiała i nie zapowiadało się, aby poznała kogoś, tak więc cieszyła się drobnymi rzeczami.
A trzymanie Nelki w objęciach zdecydowanie nie było drobną rzeczą. Zakładając jej kosmyk za ucho, Sheila uśmiechnęła się na te wszystkie miłe słowa, którymi właśnie została obdarowana, tak jakby zaraz miała się na nie zarumienić. Nigdy nie postrzegała się jako wyjątkowo śliczną, nawet jeżeli sama sobie się podobała. Za to ognista rudość włosów Nelki była wyjątkowo prześliczna, nikogo więc chyba nie dziwiło, że sama Sheila z takim zainteresowaniem przypatrywała się jej czuprynie.
- Jeżeli będziesz mieć tak rozpieszczać komplementami, zaraz będę zmuszona się zarumienić tak na te słowa. Zresztą ja też tęskniłam, miałam nadzieję, że zastanę cię w dobrym zdrowiu. Mam nadzieję, że wszystko w porządku? Martwię się zawsze jak wyjeżdżam. – Pozwoliła jej przesunąć dłońmi po swoich policzkach, zaraz też składając zwrotnego całusa na policzku przyjaciółki zanim obydwie odsunęły się, aby móc już bardziej komfortowo porozmawiać na ten temat.
- Zresztą, sama jeszcze wypiękniałaś, aż strach pomyśleć, co się stanie, jeżeli jeszcze bardziej wyrośniesz, kto na mnie uwagę zwróci! – Zaśmiała się lekko, bo wcale jej by to nie przeszkadzało. Tak długo, jak Nela trafiała w dobre towarzystwo, to było najważniejsze i wtedy Sheila mogła wołać o cudnej postaci swojej przyjaciółki każdemu, kto chciał usłyszeć. Teraz jednak na głównej tapecie znalazł się koń, do którego Paprotka ostrożnie podeszła, podsuwając dłoń do obwąchania zanim sama przesunęła po szyi Bibi, jedynie z drugiej strony.
- Jest cudowna! Na spokojnie, ja zawsze będę dreptać za tobą, powiedz mi tylko, co robimy, a ja to robię. – Podnosząc koce z ziemi, gotowa spakować je do juków tak, aby mogły już pojechać. Czekała na przejażdżkę na koniu tak bardzo, że nie mogła nawet ukryć wyglądu podekscytowanego szczeniaka, który gotowy byłby zgodzić się na naprawdę wszystko tylko dla tego, aby w końcu dostać przekąskę. Wiedziała jednak, że nie będzie ją trzymać w niepewności.
- Nie powiedziałabym, że spotkałam dużo ciekawych osób, zwłaszcza, że przeważnie dość rzadko wychodzę, nawet jak są goście. Staram się, ale tak naprawdę to jednak głównie zdejmuję wymiary, to Adelaida rozmawia. Można powiedzieć, że staram się, ale wiesz…tęsknie za starymi znajomymi. Ale co powiesz o tobie? Jakieś ciekawe osoby ostatnio udało ci się zapoznać?
- Będę, żebyś nigdy nie zapomniała, że nie tylko zewnętrznie ale i wewnętrznie jesteś piękna. - zapowiedziałam nie przestając szeroko się uśmiechać. Jakże okropnie, okrutnie tęskniłam za czasem, który udawało nam się spędzać razem, kiedy wykonane obowiązki były za nami, a Londyn był miejscem który nie przynosił na ramion tylu trosk. Kiedy spotkałyśmy się po raz pierwszy w zakładzie pani A. nie sądziłam, że ta znajomość rozkwitnie tak łatwo. Z Sheilą, czułam się tak samo jak z Anią. Tak samo, ale inaczej. Ale zwyczajnie dobrze, że samą sobą przy niej. Nie kłopocząc się tym, co zwykle przychodziło mi głowę zajmować. - Oh zdrowie się mnie jak zwykle dobrze ima. Ale też w swoim zwyczaju los mnie przeklina. Wypowiedziałam mu ostatnio poważną wojnę - jemu i przeznaczeniu. - wyjaśniłam kiwając z całkowitą powagą głową. - Ale to za chwilę. Najpierw przysięga. - przypomniałam sobie, bo w tej radości, zapomniałam na chwilę. Sięgnęłam do włosów, żeby odwiązać niebieską dzisiaj wstążkę z luźnego warkocza na plecach i wyciągnąć prawą rękę zwiniętą w pięść - poza małym palcem, bo na mały palec przyrzekało się najmocniej. Roześmiane, jasne spojrzenie uniosło się na jej twarz, kiedy splatałyśmy małe palce. Owinęłam wstążkę wokół naszych dłoni i spojrzałam raz jeszcze żeby sprawdzić czy jest gotowa. - Póki słońce co rano wstawać będzie i nasze dusze złączone będą. Nic nie zerwie więzi raz zawiązanych, nawet odległość, czy czas przemijany. Przysięgam. - zakończyliśmy razem. Zaśmiałam się lekko, rozplatając dłonie, jeszcze raz przytulając ją krótko. Złapałam końcówkę rudych włosów, wiążąc wstążkę na powrót bo luźny warkocz jeszcze całkiem się nie rozpadł. Odsunęłam się, wywracając oczami na słowa o mojej własnej piękności.
- Powierzyłbym ci moje życie, ale w zapewnienia o piękności moja droga, nie uwierzę. Mam lustra w domu, wiem doskonale jak wyglądam. - zapowiedziałam niezmiennie niezadowolona z tego, jak wyglądam. Ale nauczyłam się już żyć z tym, że nie jestem tak olśniewająco piękna jak Annie, czy egzotycznie zachwycająca jak Sheila. - Jak zawsze każdy! - odcięłam się, zaczynając się śmiać lekko. Bo i tak też mi było. Przed nami były chwile wspólne, tak wytęsknione i tak oczekiwanie. Zaczęłam zbierać pomniejszone magicznie pakunki, ich waga też została zredukowana, czuć to było od razu. Pani A., jednak wiedziała dokładnie co i jak zrobić. Całe szczęście, bo bym się chyba zapłakała, gdyby się okazało, że Sheila musiała tyle dźwigać. Co i tak jak już zaczęliśmy się uwijać szybko lekkiej zadyszki mi dało.
- Jest! I jest wyśmienitą słuchaczką. Zdradzam jej wszystkie bolączki mojego serca. - zdradziłam jej, sięgając po kolejny z pakunków z lekko zaczerwienionymi policzkami. - Mantygon też potrafi człowieka wysłuchać, gdy trzeba. - zdradziłam, układając ręce na biodrach, kiedy ostatnia paczka znalazła się w jukach. Wspięłam się na siodło, czekając, aż Sheila wskoczy za mnie, przełożyłam wodzę i podałam jej je bez obaw. - Trzymaj. Na razie prosto, droga jest w sumie przyjemna, będę cię instruować. - widziałam zniecierpliwienie i chęć poczucia w końcu powietrza smagającego po policzkach. - Rozumiem tą tęsknotę. - zgodziłam się z nią, kiedy Bibi ruszyła w drogę. - Każdy dzień przynosi coś nowego - nowe twarze i nowe historie, ale tęsknię do tego co było i martwię się o Brena. - wyjaśniłam zaciskając dłonie przed sobą, pilnując, żeby nie spać z siedzenia. - Ciekawe? - zamyśliłam się krótko marszcząc brwi i wydymając usta. - Właściwie trochę, ale nie jestem do końca pewna. Dość nietypowe spotkania to były. - wypowiedziałam na początku.
Droga jak powiedziałam wcale nie była długa. Niewiele później pojawiły się pierwsze domy Wellswood a kawałek dalej byłyśmy już na miejscu. Sheila zeskoczyła pierwsza a ja zaraz po niej. Wbiegłyśmy po drewnianych schodkach obcego domu, który wuja chyba najął - tego nie byłam pewna.
- Jesteśmy! - krzyknęłam, pierwsza wchodząc do większej jadalni. Wujaszek nadal znajdował się przy stole, czytając gazetę i popijając herbatę. Opuścił ją spoglądając na nas. Rdzawe włosy w odcieniu przypominały moje.
- Witam piękne panie. - przywitał się krótko, zaraz po nim pojawiła się cioteczka, przytulając Sheilę na powitania i sadzając ją przy stole, podając proste, ale smaczne śniadanie - były jajka i chleb z szynką. Była też herbata ciepła i grad pytań cioteczki o drogę i właściwie wszystko co na myśl jej przyszło. Kiedy najedzone byłyśmy obie wuja pomógł nam wypakować materiały i zapakować koce na Bibi i Montygona. Cioteczka kilka razy powtórzyła nam instrukcje, podając pergamin ze spisanymi domami, które miałyśmy odwiedzić.
- Gotowa? - zapytałam przyjaciółkę łapiąc za jej ramię naprawdę szczęśliwa i zadowolona. - Ah, Ah, wybierasz Bibi, czy Montygona? - zapytałam wskazując najpierw biało szarą klacz, by później przesunąć dłoń na gniadosza. Moje usta rozciągał uśmiech chyba od ucha do ucha.
- Powierzyłbym ci moje życie, ale w zapewnienia o piękności moja droga, nie uwierzę. Mam lustra w domu, wiem doskonale jak wyglądam. - zapowiedziałam niezmiennie niezadowolona z tego, jak wyglądam. Ale nauczyłam się już żyć z tym, że nie jestem tak olśniewająco piękna jak Annie, czy egzotycznie zachwycająca jak Sheila. - Jak zawsze każdy! - odcięłam się, zaczynając się śmiać lekko. Bo i tak też mi było. Przed nami były chwile wspólne, tak wytęsknione i tak oczekiwanie. Zaczęłam zbierać pomniejszone magicznie pakunki, ich waga też została zredukowana, czuć to było od razu. Pani A., jednak wiedziała dokładnie co i jak zrobić. Całe szczęście, bo bym się chyba zapłakała, gdyby się okazało, że Sheila musiała tyle dźwigać. Co i tak jak już zaczęliśmy się uwijać szybko lekkiej zadyszki mi dało.
- Jest! I jest wyśmienitą słuchaczką. Zdradzam jej wszystkie bolączki mojego serca. - zdradziłam jej, sięgając po kolejny z pakunków z lekko zaczerwienionymi policzkami. - Mantygon też potrafi człowieka wysłuchać, gdy trzeba. - zdradziłam, układając ręce na biodrach, kiedy ostatnia paczka znalazła się w jukach. Wspięłam się na siodło, czekając, aż Sheila wskoczy za mnie, przełożyłam wodzę i podałam jej je bez obaw. - Trzymaj. Na razie prosto, droga jest w sumie przyjemna, będę cię instruować. - widziałam zniecierpliwienie i chęć poczucia w końcu powietrza smagającego po policzkach. - Rozumiem tą tęsknotę. - zgodziłam się z nią, kiedy Bibi ruszyła w drogę. - Każdy dzień przynosi coś nowego - nowe twarze i nowe historie, ale tęsknię do tego co było i martwię się o Brena. - wyjaśniłam zaciskając dłonie przed sobą, pilnując, żeby nie spać z siedzenia. - Ciekawe? - zamyśliłam się krótko marszcząc brwi i wydymając usta. - Właściwie trochę, ale nie jestem do końca pewna. Dość nietypowe spotkania to były. - wypowiedziałam na początku.
Droga jak powiedziałam wcale nie była długa. Niewiele później pojawiły się pierwsze domy Wellswood a kawałek dalej byłyśmy już na miejscu. Sheila zeskoczyła pierwsza a ja zaraz po niej. Wbiegłyśmy po drewnianych schodkach obcego domu, który wuja chyba najął - tego nie byłam pewna.
- Jesteśmy! - krzyknęłam, pierwsza wchodząc do większej jadalni. Wujaszek nadal znajdował się przy stole, czytając gazetę i popijając herbatę. Opuścił ją spoglądając na nas. Rdzawe włosy w odcieniu przypominały moje.
- Witam piękne panie. - przywitał się krótko, zaraz po nim pojawiła się cioteczka, przytulając Sheilę na powitania i sadzając ją przy stole, podając proste, ale smaczne śniadanie - były jajka i chleb z szynką. Była też herbata ciepła i grad pytań cioteczki o drogę i właściwie wszystko co na myśl jej przyszło. Kiedy najedzone byłyśmy obie wuja pomógł nam wypakować materiały i zapakować koce na Bibi i Montygona. Cioteczka kilka razy powtórzyła nam instrukcje, podając pergamin ze spisanymi domami, które miałyśmy odwiedzić.
- Gotowa? - zapytałam przyjaciółkę łapiąc za jej ramię naprawdę szczęśliwa i zadowolona. - Ah, Ah, wybierasz Bibi, czy Montygona? - zapytałam wskazując najpierw biało szarą klacz, by później przesunąć dłoń na gniadosza. Moje usta rozciągał uśmiech chyba od ucha do ucha.
she was life itself. wild and free. wonderfully chaotic.
a perfectly put together mess.
a perfectly put together mess.
Neala Weasley
Zawód : asystentka uzdrowiciela, pomocnica w Sanatorium
Wiek : 17!!!
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
your mind
is playing
tricks on you,
my dear
is playing
tricks on you,
my dear
OPCM : 10 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 15 +6
TRANSMUTACJA : 7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
- Ah, Skowronku, jeżeli tak mocno będziesz mi prawić komplementy, to jaki mężczyzna mi potem zaimponuje? Rozpuszczasz mnie swoimi słowami. – Szturchnęła ją lekko, zaraz też potrząsając lekko głową, tak jak miała to w zwyczaju kiedy coś ją niesamowicie rozbawiało. Sprawiało to oczywiście, że jej włosy nasuwały się na twarz, co skutkowało ostatecznie w tym, że zaraz po tym delikatnie zdmuchiwała kosmyki. Cieszyła się, że Neala wyczuła w niej przyjazną duszę, bo nie wiedziała, co by zrobiła bez jej wsparcia i bez rozmów z nią. Nawet jeżeli to miałoby być coś prostego.
Sięgnęła bez słowa dłoń, aby złączyć ich małe palce, ostatnie słowa wypowiadając razem z przyjaciółką, czując pewne podekscytowanie gdy odprawiły swój mały rytuał. Miała poczucie jak wtedy, kiedy w rodzinie panowały pewne przesądy i ta niemagiczna część społeczności cygańskiej wierzyła w magię i miała swoje nawyki z tym dotyczące, stąd i to wszystko trąciło nostalgią. Dopiero kiedy zakończyły te słowa, uniosła brwi na temat wojny z przeznaczeniem, czekając na rozwinięcie.
- Ja bardzo dobrze wiem, co mówię! Myślisz, że co, jakbyś trafiła ze mną do obozu rodzinnego, to nikt by nawet nie spojrzał na mnie, wszyscy by zajęli się rudowłosą pięknością. – Szturchnęła ją lekko łokciem, rozglądając się jeszcze za porzuconymi przez nią na chwilę kocami, podnosząc pakunek z ziemi i otrzepując go z trawy, tak aby dotarł w stanie nienaruszonym.
- Nie dziwię się, Bibi wydaje się bardzo dobrym powiernikiem, mam nadzieję, że Montygon też jest równie cudowny. – To nie tak, że miała ochotę w tym momencie przytulić się do konia i nie puszczać przez następne pół godziny. W zamian za to po prostu wsiadła na grzbiet koński ze sprawnością, przejmując wodzę i z zachwytem patrząc to na Nelkę, to na konia. – Taka jest rola sióstr, czyż nie? Martwimy się o braci, bo przecież oni zawsze mają tendencję do pakowania się w kłopoty. Jak znajdę kiedyś swojego, to tak mu wysuszę głowę, oczywiście po tym, jak już wysmarkam się w jego koszulę i spróbuję go nie zadusić przyciskając go do siebie. Mówię ci, zgrywają takich mądrych, a tak naprawdę to my jesteśmy lepsze! – Zarzuciła jeszcze włosy, tak jakby naprawdę miała to na myśli. – Jak poznasz kogoś wybitnie ciekawego to mnie przedstaw!
Cudowne było znów znaleźć się w siodle, ruszając przed siebie – miała nawet ochotę przyśpieszyć jeszcze bardziej, ruszając od razu do cwału, a mimo to podjęła decyzję, że nie ma co męczyć konia, który i tak jeszcze będzie miał przed sobą sporo jazdy dzisiaj. Poklepała więc Bibi po boku, po czym pewnie ruszyła, pozwalając im cieszyć się przejażdżką, ale również nie wlokąc się niepotrzebnie. Delikatnie zeskoczyła potem na ziemię, robiąc to tak lekko jakby urodziła się w siodle – co nie było prawdą, bo w nim się tylko wychowała.
Podążając za Nelką, westchnęła lekko kiedy rozejrzeć się mogła po okolicy, jak zawsze podekscytowana nowymi miejscami. Kiedy to dostrzegła opiekunów przyjaciółki, ostrożnie dygnęła na przywitanie, niepewnie jak zawsze odnosząc się do osób starszych, chociaż wiedziała bardzo dobrze, że jeżeli ktoś pomagał wychowywać kogoś tak dobrego jak Skowronek, nie mógł być przecież złym człowiekiem. A przynajmniej bardzo mocno chciała w to wierzyć, czując, że świat potrzebuje nieco więcej dorosłych, którzy umieli dbać o następne pokolenia. Dała się usadzić, starając się nie rzucać na jedzenie – to przecież nie byłoby uprzejme, nawet jeżeli spoglądała na darmową szansę najedzenia się i ogrzania dłonie o kubek herbaty.
Cierpliwie odpowiadając na każde pytanie, starała się również nie zasypać pani Weasley potokiem słów, wiedząc, że nie każdy chce słuchać opowieści o cudownych, puchatych psidwakach albo prześlicznych bukietach, które można byłoby zebrać, nawet jak zima się zbliżała. Te ostatnie kwiatki, te ostatnie oddechy natury, zanim ta ułoży się do snu, to było coś cudownego. Szybko jednak podążyła za Nealą, wychodząc na podwórze, aby pomóc w pakowaniu i ostatecznie wysłuchać, jakie zadanie przed nimi stoi, aby zaraz potem zwrócić się w stronę zwierząt.
- Oh, nie wiem, czy też to czujesz, ale budzą się we mnie takie odczucia, że Montygon to mężczyzna mojego życia – stwierdziła z rozbawieniem, mrugając do towarzyszki i delikatnie głaszcząc konia po boku. – Więc chyba stworzymy dziś niezwykłą parę. Coś powinnam jeszcze wiedzieć zanim ruszymy?
Sięgnęła bez słowa dłoń, aby złączyć ich małe palce, ostatnie słowa wypowiadając razem z przyjaciółką, czując pewne podekscytowanie gdy odprawiły swój mały rytuał. Miała poczucie jak wtedy, kiedy w rodzinie panowały pewne przesądy i ta niemagiczna część społeczności cygańskiej wierzyła w magię i miała swoje nawyki z tym dotyczące, stąd i to wszystko trąciło nostalgią. Dopiero kiedy zakończyły te słowa, uniosła brwi na temat wojny z przeznaczeniem, czekając na rozwinięcie.
- Ja bardzo dobrze wiem, co mówię! Myślisz, że co, jakbyś trafiła ze mną do obozu rodzinnego, to nikt by nawet nie spojrzał na mnie, wszyscy by zajęli się rudowłosą pięknością. – Szturchnęła ją lekko łokciem, rozglądając się jeszcze za porzuconymi przez nią na chwilę kocami, podnosząc pakunek z ziemi i otrzepując go z trawy, tak aby dotarł w stanie nienaruszonym.
- Nie dziwię się, Bibi wydaje się bardzo dobrym powiernikiem, mam nadzieję, że Montygon też jest równie cudowny. – To nie tak, że miała ochotę w tym momencie przytulić się do konia i nie puszczać przez następne pół godziny. W zamian za to po prostu wsiadła na grzbiet koński ze sprawnością, przejmując wodzę i z zachwytem patrząc to na Nelkę, to na konia. – Taka jest rola sióstr, czyż nie? Martwimy się o braci, bo przecież oni zawsze mają tendencję do pakowania się w kłopoty. Jak znajdę kiedyś swojego, to tak mu wysuszę głowę, oczywiście po tym, jak już wysmarkam się w jego koszulę i spróbuję go nie zadusić przyciskając go do siebie. Mówię ci, zgrywają takich mądrych, a tak naprawdę to my jesteśmy lepsze! – Zarzuciła jeszcze włosy, tak jakby naprawdę miała to na myśli. – Jak poznasz kogoś wybitnie ciekawego to mnie przedstaw!
Cudowne było znów znaleźć się w siodle, ruszając przed siebie – miała nawet ochotę przyśpieszyć jeszcze bardziej, ruszając od razu do cwału, a mimo to podjęła decyzję, że nie ma co męczyć konia, który i tak jeszcze będzie miał przed sobą sporo jazdy dzisiaj. Poklepała więc Bibi po boku, po czym pewnie ruszyła, pozwalając im cieszyć się przejażdżką, ale również nie wlokąc się niepotrzebnie. Delikatnie zeskoczyła potem na ziemię, robiąc to tak lekko jakby urodziła się w siodle – co nie było prawdą, bo w nim się tylko wychowała.
Podążając za Nelką, westchnęła lekko kiedy rozejrzeć się mogła po okolicy, jak zawsze podekscytowana nowymi miejscami. Kiedy to dostrzegła opiekunów przyjaciółki, ostrożnie dygnęła na przywitanie, niepewnie jak zawsze odnosząc się do osób starszych, chociaż wiedziała bardzo dobrze, że jeżeli ktoś pomagał wychowywać kogoś tak dobrego jak Skowronek, nie mógł być przecież złym człowiekiem. A przynajmniej bardzo mocno chciała w to wierzyć, czując, że świat potrzebuje nieco więcej dorosłych, którzy umieli dbać o następne pokolenia. Dała się usadzić, starając się nie rzucać na jedzenie – to przecież nie byłoby uprzejme, nawet jeżeli spoglądała na darmową szansę najedzenia się i ogrzania dłonie o kubek herbaty.
Cierpliwie odpowiadając na każde pytanie, starała się również nie zasypać pani Weasley potokiem słów, wiedząc, że nie każdy chce słuchać opowieści o cudownych, puchatych psidwakach albo prześlicznych bukietach, które można byłoby zebrać, nawet jak zima się zbliżała. Te ostatnie kwiatki, te ostatnie oddechy natury, zanim ta ułoży się do snu, to było coś cudownego. Szybko jednak podążyła za Nealą, wychodząc na podwórze, aby pomóc w pakowaniu i ostatecznie wysłuchać, jakie zadanie przed nimi stoi, aby zaraz potem zwrócić się w stronę zwierząt.
- Oh, nie wiem, czy też to czujesz, ale budzą się we mnie takie odczucia, że Montygon to mężczyzna mojego życia – stwierdziła z rozbawieniem, mrugając do towarzyszki i delikatnie głaszcząc konia po boku. – Więc chyba stworzymy dziś niezwykłą parę. Coś powinnam jeszcze wiedzieć zanim ruszymy?
- Będę ci je prawić do końca świata i o jeden dzień dłużej! - zapowiedziałam poważnie. - Bo jakże inaczej bym mogła, jak włosy masz tak piękne, że zdaje się, jakby sama ziemia z umiłowaniem twarz twoją okalać postanowiła. Cerę tak bajeczną, że zdaje się już w samym patrzeniu gładka. A oczy, jakby z miodu ulane w które ktoś z rozmyłem włożył kawałki najprawdziwszego bursztynu. Oh! - zatrzymałam się. - Oh i usta, tak różane, jakby królowa malin sama postanowiła je namalować. - zakończyłam pewna, że nie pomyliłam się nawet w jednym słowie.
- Myślę, że jeśli zwróciliby na mnie uwagę, to nie przez piękność a inność i dziwność które na ramionach niosę. - nie zgodziłam się z nią bo w tym momencie nie miałam zamiaru zmienić zdania. Wywróciłam oczami, odsuwając się niby potykając na to szturchnięcie w bok który dostałam. Właściwie nigdy nie zmieniałam - zdania co do tego, rzecz jasna - i mało kto był w stanie powiedzieć mi, że było inaczej. Bo lustro w domu miałam i wiem, co rano widziałam. Ściągnęłam wstążkę i wypowiedziałam słowa naszej małej, prywatnej przysięgi. Kiedy skończyłam zawiązałam ją znów na włosach, odrzucając na plecy rude kosmyki.
- Spodoba ci się. - zapewniłam ją spokojnie, bo co do tego, że i Montygona pokocha nie miałam żadnych właściwie wątpliwości. Zajęłam się pakowaniem kolejnych paczek do juków. I jak powiedziałam pierwsza wsiadłam. We dwójkę na koniu, zawsze z przodu siedziałam. I choć sama jeździć umiałam, to nie byłam tak pewna jak siedzącą za mną Sheila - to jedno wiedziałam.
- Sama racja jest w tym co mówisz. - zaśmiałam się nawet lekko odrzucając głowę, kiedy Shelly mówiła o suszeniu głowy i smarkaniu w koszulę. Zaraz jednak spoważniał ponownie. - Wiem, że Brendan posiada umiejętności i odwagę i siłę, moje serce drży na myśl o tym z czym musi się mierzyć. - zamilkłam na chwilę po czym westchnęłam. - Ale koniec tego, będę wierzyć że jego siła nie równa się temu, co stanie przeciw niemu. - postawiłam, spoglądając przez ramię na Sheilę, posyłając jej uśmiech, jeszcze trochę zmartwiony ale twarz zaraz rozjaśniła się bardziej.
- Wybitnie? - upewniłam się, spoglądając znów przed siebie, marszcząc odrobinę brwi. - Zapamiętam. Ala właściwie, to chciałabym żebyś mogła poznać każdą miłą dla mnie dusze. Tą mniej miłą też w sumie. Bo wiesz.. tak sobie myślę… - zamyśliłam się rzeczywiście na chwilę. - ...że właściwie każde spotkanie, czegoś nowego nas uczy. - zawyrokowałam bo też tak sądziłam. Że wszystko i każdy, czegoś odrobinę nas uczy. Już nawet fakt, że jest inny i postrzega coś inaczej pozwalało nam też na coś spojrzeć w sposób inny.
Droga była przyjemna, chociaż mogła być dłuższa. Lubiłam spędzać czas z Sheilą, nawet, jeśli tylko milczałyśmy. Kiedyś słyszałam, że jeśli milczy się z kimś przez trzydzieści minut i nie czuje się zakłopotanym, to znak też jest, że dobrze się przy nim czujesz. I że, bardzo możliwie, że twoją bratnią duszą jest.
Nie martwiłam się, że cioteczka i wujaszek nie porozumieją się z Sheilą. Byłam wręcz pewna, że na pewno tak. I nie pomyliłam się z tym ani trochę. Widziałam już po pierwszych zdaniach i słowach. Sama łapiąc za kawałek chleba i wgryzając się w niego z uśmiechem, który rozciągał mi się na całą twarz. Czasem coś dopowiadałam, a cioteczka słuchała razem z wujaszkiem pytając o coś. Interesując się, widocznie chcąc poznać samą Sheilę, za co byłam im wdzięczna. Przygotowania wśród śmiechów i rozmów nie zajęły nawet długo. Cioteczka odebrała materiały i wiedziałam, że pójdzie do miejscowych uszyć z nich trochę rzeczy podstawowych.
- Szybko kradnie serca. - zgodziłam się z nią uśmiechem potwierdzając rodzące się w niej uczucie, podchodząc do Bibi, na którą wspięłam się łapiąc za wodze. Wyciągnęłam z kieszeni listę i przesunęłam po niej wzrokiem. - Pojedziemy po kolei, jak wskazane miejsca obok siebie będą, to będziemy się rozdzielać, szybciej pójdzie. - powiedziałam, kierując Bibi na główną ścieżkę, do pierwszego domu kawałek musieliśmy dojechać. - Mówić dużo nie trzeba. Zwykłe że zima idzie a wraz z nią i zimne noce, więc przywiozłyśmy koce wystarczy. - zapewniłam ją spokojnie. - Ta wojna to tragedia, ale cieszy mnie, że Devon potrafi się zjednoczyć i sobie pomóc. - podzieliłam się z nią własną myślą. - Wczoraj była zbiórka, ci co mieli więcej przynosili wszystko i potem ciocia i kilka innych kobiet i ja sortowałyśmy je. - wyjaśniłam jej czując jak wiatr rozwiewa mi włosy. Pierwszy z domów pojawił się już w zasięgu naszego wzroku, do środka miasteczka miałyśmy wjechać na końcu. - Dla Pani Lande trzy pomniejszone. - przeczytałam z kartki, wyciągając malutkie materiały. Niektóre koce musiałyśmy mieć w normalnych rozmiarach, bo nie wszyscy wokół byli czarodziejami. Z uśmiechem podeszłam do drzwi stukając w nie, spoglądając na Sheile. Otworzone drzwi ukazały kobietę w średnim wieku z bąblem na ramionach. Podałam jej niewielkie paczuszki. - Przywiozłyśmy koce, cioteczka mówiła, że poradzi sobie pani z ich powiększeniem. - obie widziałyśmy jak mruga trochę zaskoczona, ale później odbiera paczki kiwając krótko głową. Dziękując w kilku słowach. - Gdyby coś potrzeba było, proszę nas wołać. - zapewniłam ją schodząc po drewnianych schodkach. Wsiadając znów na konia. - Chciałabyś się zakochać? - zapytałam, skoro już temat mężczyzn i imponowania pojawił się przed nami wcześniej, prowadząc na kolejny adres konia.
- Myślę, że jeśli zwróciliby na mnie uwagę, to nie przez piękność a inność i dziwność które na ramionach niosę. - nie zgodziłam się z nią bo w tym momencie nie miałam zamiaru zmienić zdania. Wywróciłam oczami, odsuwając się niby potykając na to szturchnięcie w bok który dostałam. Właściwie nigdy nie zmieniałam - zdania co do tego, rzecz jasna - i mało kto był w stanie powiedzieć mi, że było inaczej. Bo lustro w domu miałam i wiem, co rano widziałam. Ściągnęłam wstążkę i wypowiedziałam słowa naszej małej, prywatnej przysięgi. Kiedy skończyłam zawiązałam ją znów na włosach, odrzucając na plecy rude kosmyki.
- Spodoba ci się. - zapewniłam ją spokojnie, bo co do tego, że i Montygona pokocha nie miałam żadnych właściwie wątpliwości. Zajęłam się pakowaniem kolejnych paczek do juków. I jak powiedziałam pierwsza wsiadłam. We dwójkę na koniu, zawsze z przodu siedziałam. I choć sama jeździć umiałam, to nie byłam tak pewna jak siedzącą za mną Sheila - to jedno wiedziałam.
- Sama racja jest w tym co mówisz. - zaśmiałam się nawet lekko odrzucając głowę, kiedy Shelly mówiła o suszeniu głowy i smarkaniu w koszulę. Zaraz jednak spoważniał ponownie. - Wiem, że Brendan posiada umiejętności i odwagę i siłę, moje serce drży na myśl o tym z czym musi się mierzyć. - zamilkłam na chwilę po czym westchnęłam. - Ale koniec tego, będę wierzyć że jego siła nie równa się temu, co stanie przeciw niemu. - postawiłam, spoglądając przez ramię na Sheilę, posyłając jej uśmiech, jeszcze trochę zmartwiony ale twarz zaraz rozjaśniła się bardziej.
- Wybitnie? - upewniłam się, spoglądając znów przed siebie, marszcząc odrobinę brwi. - Zapamiętam. Ala właściwie, to chciałabym żebyś mogła poznać każdą miłą dla mnie dusze. Tą mniej miłą też w sumie. Bo wiesz.. tak sobie myślę… - zamyśliłam się rzeczywiście na chwilę. - ...że właściwie każde spotkanie, czegoś nowego nas uczy. - zawyrokowałam bo też tak sądziłam. Że wszystko i każdy, czegoś odrobinę nas uczy. Już nawet fakt, że jest inny i postrzega coś inaczej pozwalało nam też na coś spojrzeć w sposób inny.
Droga była przyjemna, chociaż mogła być dłuższa. Lubiłam spędzać czas z Sheilą, nawet, jeśli tylko milczałyśmy. Kiedyś słyszałam, że jeśli milczy się z kimś przez trzydzieści minut i nie czuje się zakłopotanym, to znak też jest, że dobrze się przy nim czujesz. I że, bardzo możliwie, że twoją bratnią duszą jest.
Nie martwiłam się, że cioteczka i wujaszek nie porozumieją się z Sheilą. Byłam wręcz pewna, że na pewno tak. I nie pomyliłam się z tym ani trochę. Widziałam już po pierwszych zdaniach i słowach. Sama łapiąc za kawałek chleba i wgryzając się w niego z uśmiechem, który rozciągał mi się na całą twarz. Czasem coś dopowiadałam, a cioteczka słuchała razem z wujaszkiem pytając o coś. Interesując się, widocznie chcąc poznać samą Sheilę, za co byłam im wdzięczna. Przygotowania wśród śmiechów i rozmów nie zajęły nawet długo. Cioteczka odebrała materiały i wiedziałam, że pójdzie do miejscowych uszyć z nich trochę rzeczy podstawowych.
- Szybko kradnie serca. - zgodziłam się z nią uśmiechem potwierdzając rodzące się w niej uczucie, podchodząc do Bibi, na którą wspięłam się łapiąc za wodze. Wyciągnęłam z kieszeni listę i przesunęłam po niej wzrokiem. - Pojedziemy po kolei, jak wskazane miejsca obok siebie będą, to będziemy się rozdzielać, szybciej pójdzie. - powiedziałam, kierując Bibi na główną ścieżkę, do pierwszego domu kawałek musieliśmy dojechać. - Mówić dużo nie trzeba. Zwykłe że zima idzie a wraz z nią i zimne noce, więc przywiozłyśmy koce wystarczy. - zapewniłam ją spokojnie. - Ta wojna to tragedia, ale cieszy mnie, że Devon potrafi się zjednoczyć i sobie pomóc. - podzieliłam się z nią własną myślą. - Wczoraj była zbiórka, ci co mieli więcej przynosili wszystko i potem ciocia i kilka innych kobiet i ja sortowałyśmy je. - wyjaśniłam jej czując jak wiatr rozwiewa mi włosy. Pierwszy z domów pojawił się już w zasięgu naszego wzroku, do środka miasteczka miałyśmy wjechać na końcu. - Dla Pani Lande trzy pomniejszone. - przeczytałam z kartki, wyciągając malutkie materiały. Niektóre koce musiałyśmy mieć w normalnych rozmiarach, bo nie wszyscy wokół byli czarodziejami. Z uśmiechem podeszłam do drzwi stukając w nie, spoglądając na Sheile. Otworzone drzwi ukazały kobietę w średnim wieku z bąblem na ramionach. Podałam jej niewielkie paczuszki. - Przywiozłyśmy koce, cioteczka mówiła, że poradzi sobie pani z ich powiększeniem. - obie widziałyśmy jak mruga trochę zaskoczona, ale później odbiera paczki kiwając krótko głową. Dziękując w kilku słowach. - Gdyby coś potrzeba było, proszę nas wołać. - zapewniłam ją schodząc po drewnianych schodkach. Wsiadając znów na konia. - Chciałabyś się zakochać? - zapytałam, skoro już temat mężczyzn i imponowania pojawił się przed nami wcześniej, prowadząc na kolejny adres konia.
she was life itself. wild and free. wonderfully chaotic.
a perfectly put together mess.
a perfectly put together mess.
Neala Weasley
Zawód : asystentka uzdrowiciela, pomocnica w Sanatorium
Wiek : 17!!!
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
your mind
is playing
tricks on you,
my dear
is playing
tricks on you,
my dear
OPCM : 10 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 15 +6
TRANSMUTACJA : 7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Zarumieniła się mocno na te komplementy, co nie zdarzało jej się często, bo w większości wypadków komentarze na temat własnej urody zbywała śmiechem, albo dziękowała za nie uprzejmie, było jednak coś bardzo szczerego w słowach Neali. Czy to raczej kwestia rzeczywistej zazdrości do cech, które panna Weasley tak ochoczo wymieniała, czy może coś innego – nie miała Paprotka pojęcia, ale naprawdę cieszyło ją, że ktoś to doceniał. W końcu minęło sporo czasu od kiedy ktoś zwrócił na nią uwagę w ten pozytywny, skromny sposób. Pewnie dlatego spuściła wzrok, wbijając go w ziemię i próbując zastanowić się nad jakimś wdzięcznym komplementem który mogłaby powiedzieć w zamian, nic takiego jednak nie znalazła. A przynajmniej do momentu, kiedy sama zainteresowana postanowiła zaprzeczyć słowom.
- Moja droga, jesteś jak sama królowa Maeve z jej pięknymi, ognistymi włosami. Chociaż na kartach z Czekoladowych Żab mówią, że uczyła jeszcze młodych czarodziejów i czarownice przed Hogwartem, to ja słyszałam, że była tak piękna, że mówili, że w jej włosach zaklęty był prawdziwy ogień, ale nie taki, który by niszczył, a który dawałby nadzieję i wspierał wszystkich. I że jeździła na koniu sprawnie, więc moja droga, ja jestem pewna, że ty jej wcieleniem jesteś! Któż inny tak dumnie by wyglądał? Na pewno więc wniosłabyś dziwność, ale tą dobrą, taką, która niesie dobrą zmianę. O, będziesz moim zwiastunem dobroci, tak!
Nie ważne, jak bardzo chciałaby Nelka negować swoją urodę albo jak wielką niechęcią by do tego pałała, Sheila wiedziała swoje. Jako harfiarka umiała przecież rozpoznać dobrą opowieść, kiedy ta nasuwała się na jej myśli, a przecież Neala jako kolejne wcielenie Maeve nie była wcale tak absurdalnym pomysłem. Z drugiej strony, mogła być też kolejną Tytanią, królową wróżek! Tyle możliwości, ale która miała być prawdziwa?
- Nie wątpię! Nie sądzisz w ogóle, że konie, to cudowne istoty? Od razu budzą respekt tym, jak wyglądają, ale to, jaki mają charakter, wymaga już poznania ich dokładniej. Niektóre są dobre i cierpliwe, inne potrafią wierzgnąć dla zasady. Są jak ludzie, ale w każdym z nich, nawet w kucykach, jest coś majestatycznego. Tylko, że można się zawsze z nimi dogadać, z ludźmi nie zawsze. – Zmarszczyła lekko nos, wyciągając głowę tak, aby ją oprzeć na Nelkowym ramieniu, w zamyśleniu spoglądając na nią i jej śliczne rude pukle, które obecnie miała przed twarzą. Na wspomnienie odnośnie jej brata posłała jej ciepły, serdeczny uśmiech, starając się ją wspierać jak mogła. W końcu panna Weasley też martwiła się o swojego członka rodziny.
- Myślę, że naszą rolą jest też wierzyć w naszych braci, nawet jak potem bijemy ich chochlą po głowie. W końcu kto, jak nie my, zna ich najlepiej? Obiecuję ci, jak tylko spotkam tego mojego urwisa, to przyciągnę go za fraki i może Brendan wtedy też wróci? – Nie miała oczywiście pojęcia, jaki Brendan był, bo okazji, aby go poznać, nie uświadczyła, ale podobnie jak z wujostwem Nelki, pokładała dość sporą wiarę w krewnego jej przyjaciółki. Rozmowy o rodzeństwie nieodzownie prowadziły jednak do rozmyślań o tej pamiętnej nocy, a to zawsze psuło humor. Wolała pamiętać Jamiego, kiedy ten wyciągał w jej stronę kolejną kromkę chleba z miodem, samemu udając, iż właśnie przed chwilą zjadł sporą porcję, tylko dlatego, żeby nie miała wyrzutów sumienia, że ona dostaje dodatkowe łakocie.
- No ja mam nadzieję, że na pewno nauczę się czegoś od ciebie. W końcu nasze spotkanie zdecydowanie nie mogło być przypadkowe! – Wolała rozważać jednak te pozytywne myśli, zwłaszcza w doborowym towarzystwie. Oh, tak rzadko ostatnimi czasy miała okazję do styczności z rówieśnikami, że aż nie mogła się doczekać dalszego toku rozmowy.
Ta została na chwilę odsunięta w niepamięć kiedy tylko Sheila odpowiadać musiała częściej dorosłym niż swojej przyjaciółce, nie mając jednak nic za złe. Sama w końcu często miała styczność ze starszymi osobami, czy to z Adelaidą, czy to z rodzicami Jaydena którym starała się pomagać w Londynie. Po skończonym śniadaniu miała jednak czas całkowicie dla Nelki, z drobnymi przerwami podczas dostawy.
- Oczywiście, że kradnie, kto by się dziwił takiemu przystojniakowi. Musisz mi go rezerwować na prywatne spotkania we dwoje, jak tu się będę zjawiać! – Zachichotała cicho, wspinając się ponownie na koński grzbiet i ostrożnie ruszając za przyjaciółką, pozwalając jej wyznaczać trasę dnia dzisiejszego. Nie potrzebowała rwać się w inne miejsca, zwłaszcza te nieznane.
- Jak w ogóle się trzymacie tutaj? Podejrzewam, że mimo wszystko nie jest wam najłatwiej. – Sama jakimś cudem mogła pochwalić się zdobytym drobiem, ale przecież nie były to posiłki syte czy pozwalające na najadanie się bez problemu. Tutaj na wsi mogło być nieco lepiej, ale z doświadczenia przeczuwała, że nieco nie znaczyło „wybitnie lepiej”. Zwłaszcza kiedy słyszała słowa o zbiórkach, a sama właśnie sięgała po koce dla pani Lande. Poczekała przy koniach, trzymając wodze Bibi kiedy tylko rudowłosa kierowała się w stronę domu, aby wręczyć koce. Ruszyły zaraz dalej, a Sheila również sprawdziła listę, odczytując kolejne nazwisko, gdy właśnie dosięgło ją pytanie.
- Chciałabym. Gdyby nie to…gdyby nie fakt, że musiałam opuścić rodzinę, pewnie miałabym już męża, a może właśnie czekałabym na dzieci. Miło by było znaleźć kogoś, kto cię docenia, ale…nie wiem, nie wydaje mi się, żebym miała szczęście w miłości. – Zasępiła się lekko, marszcząc brwi, zaraz jednak rozpogadzając się i spoglądając na Nelkę. – A jak tam u ciebie, jakiś kawaler na horyzoncie? Dwa koce dla pana Steel, niepomniejszone.
- Moja droga, jesteś jak sama królowa Maeve z jej pięknymi, ognistymi włosami. Chociaż na kartach z Czekoladowych Żab mówią, że uczyła jeszcze młodych czarodziejów i czarownice przed Hogwartem, to ja słyszałam, że była tak piękna, że mówili, że w jej włosach zaklęty był prawdziwy ogień, ale nie taki, który by niszczył, a który dawałby nadzieję i wspierał wszystkich. I że jeździła na koniu sprawnie, więc moja droga, ja jestem pewna, że ty jej wcieleniem jesteś! Któż inny tak dumnie by wyglądał? Na pewno więc wniosłabyś dziwność, ale tą dobrą, taką, która niesie dobrą zmianę. O, będziesz moim zwiastunem dobroci, tak!
Nie ważne, jak bardzo chciałaby Nelka negować swoją urodę albo jak wielką niechęcią by do tego pałała, Sheila wiedziała swoje. Jako harfiarka umiała przecież rozpoznać dobrą opowieść, kiedy ta nasuwała się na jej myśli, a przecież Neala jako kolejne wcielenie Maeve nie była wcale tak absurdalnym pomysłem. Z drugiej strony, mogła być też kolejną Tytanią, królową wróżek! Tyle możliwości, ale która miała być prawdziwa?
- Nie wątpię! Nie sądzisz w ogóle, że konie, to cudowne istoty? Od razu budzą respekt tym, jak wyglądają, ale to, jaki mają charakter, wymaga już poznania ich dokładniej. Niektóre są dobre i cierpliwe, inne potrafią wierzgnąć dla zasady. Są jak ludzie, ale w każdym z nich, nawet w kucykach, jest coś majestatycznego. Tylko, że można się zawsze z nimi dogadać, z ludźmi nie zawsze. – Zmarszczyła lekko nos, wyciągając głowę tak, aby ją oprzeć na Nelkowym ramieniu, w zamyśleniu spoglądając na nią i jej śliczne rude pukle, które obecnie miała przed twarzą. Na wspomnienie odnośnie jej brata posłała jej ciepły, serdeczny uśmiech, starając się ją wspierać jak mogła. W końcu panna Weasley też martwiła się o swojego członka rodziny.
- Myślę, że naszą rolą jest też wierzyć w naszych braci, nawet jak potem bijemy ich chochlą po głowie. W końcu kto, jak nie my, zna ich najlepiej? Obiecuję ci, jak tylko spotkam tego mojego urwisa, to przyciągnę go za fraki i może Brendan wtedy też wróci? – Nie miała oczywiście pojęcia, jaki Brendan był, bo okazji, aby go poznać, nie uświadczyła, ale podobnie jak z wujostwem Nelki, pokładała dość sporą wiarę w krewnego jej przyjaciółki. Rozmowy o rodzeństwie nieodzownie prowadziły jednak do rozmyślań o tej pamiętnej nocy, a to zawsze psuło humor. Wolała pamiętać Jamiego, kiedy ten wyciągał w jej stronę kolejną kromkę chleba z miodem, samemu udając, iż właśnie przed chwilą zjadł sporą porcję, tylko dlatego, żeby nie miała wyrzutów sumienia, że ona dostaje dodatkowe łakocie.
- No ja mam nadzieję, że na pewno nauczę się czegoś od ciebie. W końcu nasze spotkanie zdecydowanie nie mogło być przypadkowe! – Wolała rozważać jednak te pozytywne myśli, zwłaszcza w doborowym towarzystwie. Oh, tak rzadko ostatnimi czasy miała okazję do styczności z rówieśnikami, że aż nie mogła się doczekać dalszego toku rozmowy.
Ta została na chwilę odsunięta w niepamięć kiedy tylko Sheila odpowiadać musiała częściej dorosłym niż swojej przyjaciółce, nie mając jednak nic za złe. Sama w końcu często miała styczność ze starszymi osobami, czy to z Adelaidą, czy to z rodzicami Jaydena którym starała się pomagać w Londynie. Po skończonym śniadaniu miała jednak czas całkowicie dla Nelki, z drobnymi przerwami podczas dostawy.
- Oczywiście, że kradnie, kto by się dziwił takiemu przystojniakowi. Musisz mi go rezerwować na prywatne spotkania we dwoje, jak tu się będę zjawiać! – Zachichotała cicho, wspinając się ponownie na koński grzbiet i ostrożnie ruszając za przyjaciółką, pozwalając jej wyznaczać trasę dnia dzisiejszego. Nie potrzebowała rwać się w inne miejsca, zwłaszcza te nieznane.
- Jak w ogóle się trzymacie tutaj? Podejrzewam, że mimo wszystko nie jest wam najłatwiej. – Sama jakimś cudem mogła pochwalić się zdobytym drobiem, ale przecież nie były to posiłki syte czy pozwalające na najadanie się bez problemu. Tutaj na wsi mogło być nieco lepiej, ale z doświadczenia przeczuwała, że nieco nie znaczyło „wybitnie lepiej”. Zwłaszcza kiedy słyszała słowa o zbiórkach, a sama właśnie sięgała po koce dla pani Lande. Poczekała przy koniach, trzymając wodze Bibi kiedy tylko rudowłosa kierowała się w stronę domu, aby wręczyć koce. Ruszyły zaraz dalej, a Sheila również sprawdziła listę, odczytując kolejne nazwisko, gdy właśnie dosięgło ją pytanie.
- Chciałabym. Gdyby nie to…gdyby nie fakt, że musiałam opuścić rodzinę, pewnie miałabym już męża, a może właśnie czekałabym na dzieci. Miło by było znaleźć kogoś, kto cię docenia, ale…nie wiem, nie wydaje mi się, żebym miała szczęście w miłości. – Zasępiła się lekko, marszcząc brwi, zaraz jednak rozpogadzając się i spoglądając na Nelkę. – A jak tam u ciebie, jakiś kawaler na horyzoncie? Dwa koce dla pana Steel, niepomniejszone.
Nigdy nie szczędziłam komplementów. Zwłaszcza, jeśli chodziło o Sheilę i o Anie. Były jak noc i dzień. Dwa przeciwieństwa, jeśli chodziło o urodę i obie zachwycająco piękno. Ania lekka i zwiewna o jasnej cerze i złotych włosach na których słońce odbijało się pięknie i Sheila, rodzina zdawała się z ziemi kolorów, ciemniejsza była też jej cera, równie ziemiste wydawały się oczy. Więc z uśmiechem na ustach zawsze im je głosiłam, żeby to nigdy, ale to nigdy o tym nie zapomniały. Sama chciałabym być nieziemsko piękna, cioteczka mówiła, że to próżne, ale nic nie mogłam poradzić na to, że w lustrze chciałam piękność widzieć, a nie piegowatą przeciętność. I każdemu to solennie uświadamiałam, kiedy próbował się ze mną kłócić. Jedyne, co dość wyjątkowe było we mnie to kolorów włosów. I tu rodził się kolejny problem, jednocześnie go kochałam i byłam dumna bo znaczył o mnie i o mojej rodzinie - z drugiej strony szczerze nie znosiłam, bo miał w zwyczaju przyciągać ten niechciany rodzaj uwagi, którego przeważnie nie chciałam. Kiedy Sheila odezwała się ponownie spojrzałam na nią z powątpiewaniem, wykrzywiając z początku usta trochę. Królową w to nie byłam w stanie uwierzyć nawet trochę. Z początku, bo z każdym kolejnym słowem moje oczy spoglądały ku niej i nie wiedziałam kiedy zaczęły łzami nachodzić. Słuchałam jej zupełnie oniemiała. Zaskoczona tym, jak inaczej potrafiła spojrzeć na coś, na co ja nie umiałam. Ostatnio mignęła obok mnie trochę podobna w tym względzie osoba, ale na ten moment to Sheila skupiała moją uwagę. Uniosłam rękę, właściwie drugą od razu też, żeby przetrzeć nią oczy i zgarnąć łzy, zaraz przyciągając do siebie Sheilę trochę już płacząc na całego, trochę się śmiejąc z lekkością.
- Zwiastun dobroci. - powtórzyłam po niej, całkowicie i kompletnie wzruszona. - Ty więc musisz być powiewem świeżości. - zawyrokowałam, biorąc się za pakowanie paczek z ziemi. Nadal nie sądziłam, że piękna jestem, piękna była siostrzyczka Ri, mimo piegów i rudych włosów, ale zwiastun dobroci był określeniem, które chciałam zapamiętać na zawsze. Dlatego wiedziałam, że wieczorem zapiszę dokładnie słowa, które padły w moją stronę, żeby zawsze móc do nich wrócić.
- Sądzę, dokładnie tak sądzę. Żałuję trochę, że mieszkając w Londynie nie miałam czasu nauczyć się jeździć lepiej, pewniej. - podzieliłam się swoją obawą z przyjaciółką, uśmiechając się do niej promienie. Już nie płakałam, tylko zajmowałam się tym, co należne byle szybciej razem ruszyć w drogę.
- Zdzieliłaś brata chochlą? - zapytałam śmiejąc się ze słów, które wypowiedziała na końcu. Pokręciłam głową. - Oh, ale wyrzuciłam raz Brenowi kawę, pokłóciliśmy się wtedy strasznie. - przypomniałam sobie wzdychając lekko. - Znaczy nie strasznie, no i odkupiłam mu te jego kawę następnego dnia. Ale rozumiesz, próbował zrobić kawę, kiedy mówiłam mu, żeby na noc herbatę wypił. - mruknęłam, wywracając krótko oczami i wzdychając nad ciężkim żywotem młodszej siostry. - Och! Chciałabym. Mówisz poważnie? Przyjedziecie jak się odnajdziecie? - zapytała spoglądając na nią przez ramię. Byłam ciekawa osób, które razem z nią dorastały, musiały być równie zachwycające i ciekawe, co ona sama. Lekko obok niej zawsze było. Lekko i przyjemnie. Zamrugałam kilka razy na kolejne ze słów i zaśmiałam się. - Niewiele potrafię, więc nie wiem czego nauczyć bym cię mogła. - wypowiedziałam - jak uważałam - zgodnie z prawdą. Nie miałam co do tego żadnych wątpliwości. Wiedziałam, że jeszcze sporo rzeczy do nauki pozostało i wiele rzeczy jeszcze zrozumieć musiałam, ale teraz, bardziej niż wcześniej pamiętałam dokładnie to, co mówił mi Garrett kiedy spotykaliśmy się razem.
- Będzie zawsze i tylko cały twój. - obiecałam odpowiadając uśmiechem, spoglądając z zadowoleniem jak swobodnie czuje się przy Montygonie. To dobrze wróżyło nam na resztę dnia. Kiedy ruszyliśmy i wypadło pytanie uniosłam na krótką chwilę brwi. Wzruszyłam lekko ramionami prowadząc Bibi.
- My, czy ta konkretna mieścina? - zapytałam spoglądając w stronę przyjaciółki. - Różnie jest jeśli idzie o miejsca. Czuć nawet tutaj, w powietrzu, cichych szeptach ten strach, który zdaje się z ziemi w ludzi wsiąkać. Ale jednocześnie widzę też w tym naszą siłą. Trudne czasy pokazały, że potrafimy się zjednoczyć, wspólnie zebrać i ci którzy mogą, pomagają tym, którzy potrzebują tej pomocy. - wypowiedziałam, Bibi jakby na potwierdzenie zastrzygła uszami. Poklepałam ją z po boku. - A my jak zawsze. - wzruszyłam lekko ramionami. - Żadne siły nie powinny zadzierać z Weasleyami, nasza siła to umieć przetrwać najtrudniejsze i najgorsze. - zażartowałam lekko, znów odwracając na nią głowę. Łagodny uśmiech tylko potwierdzał moje słowa, chociaż oczy pozostały poważne. Zdawałam sobie sprawę, że nie działo się dobrze. Byłam przyzwyczajona do zwykłego życia, którego nie wypełniały ananasy czy potrawy z ośmiorniczek. Bywały odczuwalne braki, niedostatek niektórych produktów, ale bez nich można było też całkiem nieźle sobie poradzić. Zaniosłam koce do domu, wsiadając ponownie na Bibi, podciągnęłam się na siodło łapiąc za wodze. Ruszyłyśmy dalej, w drodze, postanowiłam zadać pytanie, nad którym lubiłam sama podumać trochę. Słuchałam słów, które wypowiedziała dostrzegając, że przed domem znajduje się pan Steel. Podniósł głowę spoglądając na nas, pomachałam mu z daleka popędzając odrobinę Bibi.
- Przywiozłyśmy koce! - krzyknęłam jeszcze z daleka, podszedł do ogrodzenia, sprawiając, że nie musiałyśmy nawet zsiadać. Kiedy odrżałyśmy wspomniał, żeby pozdrowić wujka i ciotkę. Zadziwiało mnie, jak wielu ludzi znało wujka. Uśmiechnęłam się, skinając krótko głową.
- Szczerze wątpię. - odpowiedziałam, spoglądając ku Paprotce. Marszcząc trochę nos. Tak naprawdę chłopców niewielu znałam w podobnym do mnie wieku, przez chwilę milczał zastanawiając się, przesuwając wspomnieniami od jednego do drugiego, by w końcu westchnąć. - I sama co do tego małżeństwa to nie jestem pewna. Strasznie szybko to się zdaje, jak to tak teraz przedstawiasz. Chociaż jak mama Titusa zaprosiła mnie do siebie rok temu, to okazało się, że ponoć zdatna do niego już jestem. - powiedziałam z widocznym oburzeniem na twarzy i w głosie. - A jak myślę tak w ogóle. To wiesz samo docenianie to ważne, ale najmocniej chyba chciałabym kogoś kto będzie mi partnerem, kto nie chciałby mnie wyprzedzać, czy mną zarządzać. I w zgodnej umowie żadne z nas nie zrezygnuje z tego, do czego serce go ciągnie. Chociaż jeszcze nie zdecydowałam, czy wolałabym dla siebie tragiczną czy romantyczną historię. - zmarszczenie zeszło mi z twarzy. - A ty, jakbyś mogła wybrać, to którą byś wybrała? - zapytałam ciekawa jak ona zapatruje się na tą sprawę. - Tutaj mieszkają Bollinowie, twoja kolej, cztery pomniejszone. - powiedziałam, rozciągając usta w uśmiechu w kierunku Sheili, sama pozostając z tyłu, kiedy ona kierowała się do kolejnych drzwi.
- Zwiastun dobroci. - powtórzyłam po niej, całkowicie i kompletnie wzruszona. - Ty więc musisz być powiewem świeżości. - zawyrokowałam, biorąc się za pakowanie paczek z ziemi. Nadal nie sądziłam, że piękna jestem, piękna była siostrzyczka Ri, mimo piegów i rudych włosów, ale zwiastun dobroci był określeniem, które chciałam zapamiętać na zawsze. Dlatego wiedziałam, że wieczorem zapiszę dokładnie słowa, które padły w moją stronę, żeby zawsze móc do nich wrócić.
- Sądzę, dokładnie tak sądzę. Żałuję trochę, że mieszkając w Londynie nie miałam czasu nauczyć się jeździć lepiej, pewniej. - podzieliłam się swoją obawą z przyjaciółką, uśmiechając się do niej promienie. Już nie płakałam, tylko zajmowałam się tym, co należne byle szybciej razem ruszyć w drogę.
- Zdzieliłaś brata chochlą? - zapytałam śmiejąc się ze słów, które wypowiedziała na końcu. Pokręciłam głową. - Oh, ale wyrzuciłam raz Brenowi kawę, pokłóciliśmy się wtedy strasznie. - przypomniałam sobie wzdychając lekko. - Znaczy nie strasznie, no i odkupiłam mu te jego kawę następnego dnia. Ale rozumiesz, próbował zrobić kawę, kiedy mówiłam mu, żeby na noc herbatę wypił. - mruknęłam, wywracając krótko oczami i wzdychając nad ciężkim żywotem młodszej siostry. - Och! Chciałabym. Mówisz poważnie? Przyjedziecie jak się odnajdziecie? - zapytała spoglądając na nią przez ramię. Byłam ciekawa osób, które razem z nią dorastały, musiały być równie zachwycające i ciekawe, co ona sama. Lekko obok niej zawsze było. Lekko i przyjemnie. Zamrugałam kilka razy na kolejne ze słów i zaśmiałam się. - Niewiele potrafię, więc nie wiem czego nauczyć bym cię mogła. - wypowiedziałam - jak uważałam - zgodnie z prawdą. Nie miałam co do tego żadnych wątpliwości. Wiedziałam, że jeszcze sporo rzeczy do nauki pozostało i wiele rzeczy jeszcze zrozumieć musiałam, ale teraz, bardziej niż wcześniej pamiętałam dokładnie to, co mówił mi Garrett kiedy spotykaliśmy się razem.
- Będzie zawsze i tylko cały twój. - obiecałam odpowiadając uśmiechem, spoglądając z zadowoleniem jak swobodnie czuje się przy Montygonie. To dobrze wróżyło nam na resztę dnia. Kiedy ruszyliśmy i wypadło pytanie uniosłam na krótką chwilę brwi. Wzruszyłam lekko ramionami prowadząc Bibi.
- My, czy ta konkretna mieścina? - zapytałam spoglądając w stronę przyjaciółki. - Różnie jest jeśli idzie o miejsca. Czuć nawet tutaj, w powietrzu, cichych szeptach ten strach, który zdaje się z ziemi w ludzi wsiąkać. Ale jednocześnie widzę też w tym naszą siłą. Trudne czasy pokazały, że potrafimy się zjednoczyć, wspólnie zebrać i ci którzy mogą, pomagają tym, którzy potrzebują tej pomocy. - wypowiedziałam, Bibi jakby na potwierdzenie zastrzygła uszami. Poklepałam ją z po boku. - A my jak zawsze. - wzruszyłam lekko ramionami. - Żadne siły nie powinny zadzierać z Weasleyami, nasza siła to umieć przetrwać najtrudniejsze i najgorsze. - zażartowałam lekko, znów odwracając na nią głowę. Łagodny uśmiech tylko potwierdzał moje słowa, chociaż oczy pozostały poważne. Zdawałam sobie sprawę, że nie działo się dobrze. Byłam przyzwyczajona do zwykłego życia, którego nie wypełniały ananasy czy potrawy z ośmiorniczek. Bywały odczuwalne braki, niedostatek niektórych produktów, ale bez nich można było też całkiem nieźle sobie poradzić. Zaniosłam koce do domu, wsiadając ponownie na Bibi, podciągnęłam się na siodło łapiąc za wodze. Ruszyłyśmy dalej, w drodze, postanowiłam zadać pytanie, nad którym lubiłam sama podumać trochę. Słuchałam słów, które wypowiedziała dostrzegając, że przed domem znajduje się pan Steel. Podniósł głowę spoglądając na nas, pomachałam mu z daleka popędzając odrobinę Bibi.
- Przywiozłyśmy koce! - krzyknęłam jeszcze z daleka, podszedł do ogrodzenia, sprawiając, że nie musiałyśmy nawet zsiadać. Kiedy odrżałyśmy wspomniał, żeby pozdrowić wujka i ciotkę. Zadziwiało mnie, jak wielu ludzi znało wujka. Uśmiechnęłam się, skinając krótko głową.
- Szczerze wątpię. - odpowiedziałam, spoglądając ku Paprotce. Marszcząc trochę nos. Tak naprawdę chłopców niewielu znałam w podobnym do mnie wieku, przez chwilę milczał zastanawiając się, przesuwając wspomnieniami od jednego do drugiego, by w końcu westchnąć. - I sama co do tego małżeństwa to nie jestem pewna. Strasznie szybko to się zdaje, jak to tak teraz przedstawiasz. Chociaż jak mama Titusa zaprosiła mnie do siebie rok temu, to okazało się, że ponoć zdatna do niego już jestem. - powiedziałam z widocznym oburzeniem na twarzy i w głosie. - A jak myślę tak w ogóle. To wiesz samo docenianie to ważne, ale najmocniej chyba chciałabym kogoś kto będzie mi partnerem, kto nie chciałby mnie wyprzedzać, czy mną zarządzać. I w zgodnej umowie żadne z nas nie zrezygnuje z tego, do czego serce go ciągnie. Chociaż jeszcze nie zdecydowałam, czy wolałabym dla siebie tragiczną czy romantyczną historię. - zmarszczenie zeszło mi z twarzy. - A ty, jakbyś mogła wybrać, to którą byś wybrała? - zapytałam ciekawa jak ona zapatruje się na tą sprawę. - Tutaj mieszkają Bollinowie, twoja kolej, cztery pomniejszone. - powiedziałam, rozciągając usta w uśmiechu w kierunku Sheili, sama pozostając z tyłu, kiedy ona kierowała się do kolejnych drzwi.
she was life itself. wild and free. wonderfully chaotic.
a perfectly put together mess.
a perfectly put together mess.
Neala Weasley
Zawód : asystentka uzdrowiciela, pomocnica w Sanatorium
Wiek : 17!!!
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
your mind
is playing
tricks on you,
my dear
is playing
tricks on you,
my dear
OPCM : 10 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 15 +6
TRANSMUTACJA : 7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sheila czuła, że wie lepiej niż Neala, a przynajmniej jeżeli chodziło o urodę panny Weasley. Nie mogła narzekać, widząc, jak jej przyjaciółka wyglądała tak ślicznie – pewnie nawet gdyby Nelka podbiła wszystkich chłopców dookoła, Sheila nie mogłaby jej zareagować inaczej niż wybaczając. Zresztą, czemu miałaby wybaczać? To naturalne, że zainteresowanie drugą osobą powiązane było z jej charakterem i urodą, a w wypadku ciepła wewnętrznego i zamiłowania Neali to zdecydowanie było dobrze.
- Mam nadzieję, że jednak tej dobrej nowości – stwierdziła, starając się zażartować, ale było po niej widać, że słowa te budziły w niej też pewną nostalgię. W końcu ostatnim razem „powiew nowości” w jej wypadku oznaczało odłączenie się od rodziny i pozostanie samej. Wolała więc jednak oznaczać jakąś stałość, zwłaszcza jeżeli ta stałość była dobra. Nie dla każdego jednak to było takie same, a i przecież sama Sheila wiedziała, że nie chodzi tutaj o nic złośliwego.
- Możemy potem ćwiczyć razem jazdę, na pewno będzie łatwiej! A co do tej chochli, to brzmi to wybitnie, ale tak naprawdę, to chciałam rzucić z dala łyżkę do cebrzyka, ale zamiast tego trafiłam w Jamiego. Aż się popłakałam wtedy, że niechcący zrobiłam mu krzywdę i musiał mnie zapewniać, że tak naprawdę nie boli go aż tak mocno. – Nie brzmiało to zbyt dobrze, bo na pewno sporo ujmowało ze strony Sheili. Cóż poradzić, miała zawsze zbyt miękkie serce dla środkowego z rodzeństwa. – Oczywiście, że przyjedziemy! Poznasz go i na pewno się polubicie! Co do nauki zaś, cóż, sama też niewiele umiem, a granie na harfie to niezbyt życiowe zajęcie na te czasy.
Na informację, że Montygon został mężczyzną jej życia zdecydowanie się uśmiechnęła, głaszcząc jeszcze czule gniadosza.
- W sumie to wszystko mnie interesuje. Znaczy, nie, to dziwnie brzmi, czekaj…po prostu siedzę w większości w jednym miejscu i czuje się momentami taka…niedoinformowana. I źle mi z tym, że nie mogę pomóc bardziej. – Nawet jeżeli czuła, że właśnie coś robiła, to wciąż nie było wystarczające, nie dla niej. Może gdyby miała lepszą pracę, więcej pieniędzy, coś, co mogłoby jakoś wpłynąć…ale nie czuła, że robi wystarczająco jak na swoje możliwości. - Na pewno to pokrzepiające, kiedy mówisz, że jakoś dajecie sobie radę. Mam szczerą nadzieję, że dalej będziecie mogli trzymać się tak dobrze. W sumie największe szanse na przetrwanie teraz, to trzymać się jak wilki, w jednej grupie. – Nie dopowiedziała, że czasem też dobrze trzymać się kogoś silniejszego, ale to było zbyt dołujące, jak na myślenie na teraz.
- I ja wierzę w Weasleyów. Na pewno dacie sobie radę. – Posłała jeszcze pokrzepiający uśmiech, a jej słowach zdecydowanie czuć było szczerość.
Słuchała uważnie Neali, kiedy tak opowiadała o swoich przygodach. W sumie jak tak zastanawiała się, prawdą było, że zupełnie nie wiedziała, jak wyglądać to miało w wyższych sferach, jakiekolwiek by one nie były. Chociaż Weasleyowie wydawali jej się rodziną, która nie wymagałaby zbyt wiele na własnych potomkach, być może tak naprawdę nie znała całej prawdy i Neali nie czekało aż tak niezależne życie. Cóż, na pewno nie pomagał fakt, że była najmłodsza z rodziny, coś, do czego Sheila była również przyzwyczajona. Niezależnie od tego, jak dojrzałym emocjonalnie by się było i ile lat by się miało, zawsze było się tym „dziecięcym” członkiem rodziny, o którego się dbało, co było miłe, ale też którego się nie doceniało. Nelka na pewno nie miała łatwiej pod tym względem.
- Wiesz, u mnie to po prostu tradycja. Nigdy nie zastanawiałam się, czy to szybko, bo to…było normalne. – Poczuła pewne zakłopotanie, nigdy wcześniej nie musząc jakoś tłumaczyć się z własnych tradycji. Nie posądzała, aby były złe, ale fakt, że jej przyjaciółka wydawała się je postrzegać jako niezbyt pasujące na pewno zbił ją z pantałyku. Na szczęście mogła skorzystać z okazji aby zwinnie zeskoczyć z Montygona, sięgając odpowiednio koce i pukając do drzwi, pani Bollin posyłając uroczy uśmiech i wręczając odpowiednią ilość pomniejszonych koców, oferując pomoc swoją i Neali gdyby tylko zaszła taka potrzeba. Już z lżejszym sercem wróciła do konia, ponownie wsiadając i zerkając na listę.
- Teraz państwo Rook. Co do historii…wolałabym chyba romantyczną? Nie chciałabym szukać problemów w życiu, a tak jak mówisz, miło by było mieć osobę, która traktuje cię jak partnera, nie jak własność. Chciałabym mieć rodzinę i chciałabym, aby moje dzieci mogły być szczęśliwe, zwłaszcza, że sytuacja dookoła jest nieciekawa. Tragiczna historia mogłaby wpłynąć na mnie tak, że nie dałabym swoim uczuciom kolejnej szansy, a tego raczej bym nie chciała. – Zamilkła, wpatrując się w przestrzeń przez chwilę, kiedy tak przemierzała okolicę na ogierze, pozwalając, aby wiatr delikatnie rozwiewał jej włosy. – Może to też kwestia kultury, wiesz? Krąży o nas, Romach, dużo złych rzeczy wśród mugoli i wiele osób patrzy na nas nieprzychylnie za naszą kulturę. Więc chyba też wolałabym mieć kogoś, kto by pomógł mi przez to przejść.
Czy to w sposób uzasadniony, czy jednak nie, to inna kwestia, ale nie chciała czuć się osamotniona, albo też przestać przyznawać się do swojego dziedzictwa aby mieć spokój.
- Wierzę jednak, że będziesz z kimś, kto będzie dla ciebie w twoim życiu, aby cię wspierać.
- Mam nadzieję, że jednak tej dobrej nowości – stwierdziła, starając się zażartować, ale było po niej widać, że słowa te budziły w niej też pewną nostalgię. W końcu ostatnim razem „powiew nowości” w jej wypadku oznaczało odłączenie się od rodziny i pozostanie samej. Wolała więc jednak oznaczać jakąś stałość, zwłaszcza jeżeli ta stałość była dobra. Nie dla każdego jednak to było takie same, a i przecież sama Sheila wiedziała, że nie chodzi tutaj o nic złośliwego.
- Możemy potem ćwiczyć razem jazdę, na pewno będzie łatwiej! A co do tej chochli, to brzmi to wybitnie, ale tak naprawdę, to chciałam rzucić z dala łyżkę do cebrzyka, ale zamiast tego trafiłam w Jamiego. Aż się popłakałam wtedy, że niechcący zrobiłam mu krzywdę i musiał mnie zapewniać, że tak naprawdę nie boli go aż tak mocno. – Nie brzmiało to zbyt dobrze, bo na pewno sporo ujmowało ze strony Sheili. Cóż poradzić, miała zawsze zbyt miękkie serce dla środkowego z rodzeństwa. – Oczywiście, że przyjedziemy! Poznasz go i na pewno się polubicie! Co do nauki zaś, cóż, sama też niewiele umiem, a granie na harfie to niezbyt życiowe zajęcie na te czasy.
Na informację, że Montygon został mężczyzną jej życia zdecydowanie się uśmiechnęła, głaszcząc jeszcze czule gniadosza.
- W sumie to wszystko mnie interesuje. Znaczy, nie, to dziwnie brzmi, czekaj…po prostu siedzę w większości w jednym miejscu i czuje się momentami taka…niedoinformowana. I źle mi z tym, że nie mogę pomóc bardziej. – Nawet jeżeli czuła, że właśnie coś robiła, to wciąż nie było wystarczające, nie dla niej. Może gdyby miała lepszą pracę, więcej pieniędzy, coś, co mogłoby jakoś wpłynąć…ale nie czuła, że robi wystarczająco jak na swoje możliwości. - Na pewno to pokrzepiające, kiedy mówisz, że jakoś dajecie sobie radę. Mam szczerą nadzieję, że dalej będziecie mogli trzymać się tak dobrze. W sumie największe szanse na przetrwanie teraz, to trzymać się jak wilki, w jednej grupie. – Nie dopowiedziała, że czasem też dobrze trzymać się kogoś silniejszego, ale to było zbyt dołujące, jak na myślenie na teraz.
- I ja wierzę w Weasleyów. Na pewno dacie sobie radę. – Posłała jeszcze pokrzepiający uśmiech, a jej słowach zdecydowanie czuć było szczerość.
Słuchała uważnie Neali, kiedy tak opowiadała o swoich przygodach. W sumie jak tak zastanawiała się, prawdą było, że zupełnie nie wiedziała, jak wyglądać to miało w wyższych sferach, jakiekolwiek by one nie były. Chociaż Weasleyowie wydawali jej się rodziną, która nie wymagałaby zbyt wiele na własnych potomkach, być może tak naprawdę nie znała całej prawdy i Neali nie czekało aż tak niezależne życie. Cóż, na pewno nie pomagał fakt, że była najmłodsza z rodziny, coś, do czego Sheila była również przyzwyczajona. Niezależnie od tego, jak dojrzałym emocjonalnie by się było i ile lat by się miało, zawsze było się tym „dziecięcym” członkiem rodziny, o którego się dbało, co było miłe, ale też którego się nie doceniało. Nelka na pewno nie miała łatwiej pod tym względem.
- Wiesz, u mnie to po prostu tradycja. Nigdy nie zastanawiałam się, czy to szybko, bo to…było normalne. – Poczuła pewne zakłopotanie, nigdy wcześniej nie musząc jakoś tłumaczyć się z własnych tradycji. Nie posądzała, aby były złe, ale fakt, że jej przyjaciółka wydawała się je postrzegać jako niezbyt pasujące na pewno zbił ją z pantałyku. Na szczęście mogła skorzystać z okazji aby zwinnie zeskoczyć z Montygona, sięgając odpowiednio koce i pukając do drzwi, pani Bollin posyłając uroczy uśmiech i wręczając odpowiednią ilość pomniejszonych koców, oferując pomoc swoją i Neali gdyby tylko zaszła taka potrzeba. Już z lżejszym sercem wróciła do konia, ponownie wsiadając i zerkając na listę.
- Teraz państwo Rook. Co do historii…wolałabym chyba romantyczną? Nie chciałabym szukać problemów w życiu, a tak jak mówisz, miło by było mieć osobę, która traktuje cię jak partnera, nie jak własność. Chciałabym mieć rodzinę i chciałabym, aby moje dzieci mogły być szczęśliwe, zwłaszcza, że sytuacja dookoła jest nieciekawa. Tragiczna historia mogłaby wpłynąć na mnie tak, że nie dałabym swoim uczuciom kolejnej szansy, a tego raczej bym nie chciała. – Zamilkła, wpatrując się w przestrzeń przez chwilę, kiedy tak przemierzała okolicę na ogierze, pozwalając, aby wiatr delikatnie rozwiewał jej włosy. – Może to też kwestia kultury, wiesz? Krąży o nas, Romach, dużo złych rzeczy wśród mugoli i wiele osób patrzy na nas nieprzychylnie za naszą kulturę. Więc chyba też wolałabym mieć kogoś, kto by pomógł mi przez to przejść.
Czy to w sposób uzasadniony, czy jednak nie, to inna kwestia, ale nie chciała czuć się osamotniona, albo też przestać przyznawać się do swojego dziedzictwa aby mieć spokój.
- Wierzę jednak, że będziesz z kimś, kto będzie dla ciebie w twoim życiu, aby cię wspierać.
Only those who are capable of silliness can be called truly intelligent.
- Oczywiście, że dobrą świeżością! - potwierdziłam, nadal z zaszklonymi oczami, przyciskając niewielkie ciało do tego należącego do przyjaciółki. - Możemy, tyle czasu spędziłam w Londynie i w mieszkaniu, że teraz poniesienie czego kawałek przyprawia mnie o zadyszkę. - przyznałam wykrzywiając usta w niezadowoleniu - bo taka też byłam, niezadowolona. Czas spędzony na nauce i przy książkach dał mi wiele. Uciekałam czasem w fantastyczne miejsca opisywane w powieściach, spisywałam własne myśli, ale ilość ruchu jakiego doświadczyłam była niewielka. Teraz wiedziałam to dokładniej. Męczyłam się szybko, ale mimo to z uporem dalej działam. Upór, czasem nawet ośli, towarzyszył mi od urodzenia. Zaśmiałam się odrzucając głowę w tył, by zaraz zgiąć się w pół. Bibi zatrzymała się kiedy ja nadal chichotałam z opowieści, którą przedstawiła. W końcu przestałam, bokiem pięt wprawiając konia w dalszy ruch. - Będę więc czekać. - zapowiedziałam, spoglądając w jej stronę. - Musi być wspaniałym człowiekiem, skoro jest twoim bratem. - nie wątpiła w to. Sheila była dobrą duszą, pomocą, troskliwą, pełną empatii i zrozumienia a jednocześnie nigdy nie nudziły się we własnym towarzystwie. Spoważniałam jednak po chwili.
- Nawet niewiele ma siłę. - powiedziałam, przenosząc wzrok przed siebie. - Bo mniej obciąża jednego. - wytłumaczyłam, tak jak sądziłam sama. - Gdybyś z potrzeb zrobiła jeden wielki głaz, nie uniósłby go żaden człowiek. Ale jeśli to niezliczona ilość niewielkich kamyków, każdy może jeden ponieść. - wzruszyłam lekko ramionami. Obróciłam znów głowę na nią, uśmiechając się odrobinę.
- Oczywiście, że damy. Mawiamy że gdzie zgoda, tam zwycięstwo. Dlatego tym mocniej cieszę się ze zjednoczenia, które widzę w Devon. - zaśmiałam się znów lekko odrzucając głowę. - Nie wiem, czy ci kiedyś opowiadałam, ale ponoć moimi przodkami byli celtyccy poszukiwacze przygód! Tata mówił kiedyś, że to od Cu Chulainna jesteśmy. Oh! A z tego co mama mówiła w jej rodzinie podobno Lancelot rozpoczął ich ród a o nim to całe poematy był pisane. - spojrzałam na nią z uśmiechem. - Więc możesz być spokojna. O Weasleyów a w sumie w szczególności o mnie. Mam przy sobie duchy dwóch wielkich i dobrych wojowników. Do tego oboje rodziców. Kiedy nie wiem, zawsze myślę co zrobiliby oni, albo co zrobiłby Bren. Tak znajduje odpowiedź. - podzieliłam się z nią tym, co robiłam, kiedy nachodziły mnie wątpliwości. Kuzyneczka też zawsze mówiła, że sztuką nie jest się bać, tylko być w stanie działać, mimo strachu który oplata serce. Rozwarłam oczy, kiedy w ustach Sheili usłyszałam zawahanie. Spojrzałam rozszerzając bardziej oczy.
- Oh, nie miej mi za złe. Nie chciałam być niemiła. Szlachta żeni się ze sobą, żeby przedłużyć ciągłość czystej krwi, jakby czystość krwi niosła wartość jakąś wielką. Ale my nigdy nie przykładaliśmy do tego uwagi. Nie polityka a serce liczy się dla nas najbardziej. I nigdy nie chciałabym być utożsamiana z tymi, którzy swoim szlachectwem się szczycą, a jest ono jedynie mianem, którego nie warunkuje zachowanie. - wytłumaczyłam się, trochę zmartwiona, że moje słowa mogły ją urazić. - Chociaż, ledwie kilka dni temu, kiedy wymknęłam się z Anne na potańcówkę jeden z chłopców postanowił mi się oświadczyć. Nawet wdał się w walke rzekomo dla mnie i wcale nie było tak romantycznie jak w jednej z książek czytałam! - powiedziałam do niej wyrzucając nagle dłonie. Opuściłam je i zmarszczyłam odrobinę brwi. - Myślę, że najpierw muszę w pełni odkryć siebie, żeby móc zacząć odkrywać sie, jako jednostkę przynależącą do kogoś. - oznajmiłam potakując głową jakby dla potwierdzenia swoich własnych słów. - Naprawdę? Co złego dostrzegają w waszej kulturze? - zapytałam marszcząc rude brwi, nie potrafiąc zrozumieć. Brak akceptacji, tak naprawdę pojawiał się wszędzie. - Ale wiesz co, Shei, Romów chyba niewiele dzieli w kwestii rozumienia z Weasleyami, jeśli mugoli do reszty szlachty przyrównać. - stwierdziłam po krótkiej chwili. Zatrzymałam Bibi przed wejściem, wyciągając pakunek koców i podeszłam do drzwi krótko wyjaśniając wszystko. Lista powoli robiła się coraz krótsza - przynajmniej ta konkretna, do zrobienia jak zawsze było więcej. Wsiadłam na białą klacz. - Następni są Coortensowie, to kawałek za lasem. - wypowiedziałam kierując nas w tamtą stronę. - Yhm. - zastanowiłam się na wypowiedziane stwierdzenie. - Też bym tego chciała, nawet jeśli mogłoby to trwać tylko chwilę. - oznajmiłam w końcu odwracając głowę za siebie, by jeszcze raz uśmiechnąć się do niej krótko.
- Nawet niewiele ma siłę. - powiedziałam, przenosząc wzrok przed siebie. - Bo mniej obciąża jednego. - wytłumaczyłam, tak jak sądziłam sama. - Gdybyś z potrzeb zrobiła jeden wielki głaz, nie uniósłby go żaden człowiek. Ale jeśli to niezliczona ilość niewielkich kamyków, każdy może jeden ponieść. - wzruszyłam lekko ramionami. Obróciłam znów głowę na nią, uśmiechając się odrobinę.
- Oczywiście, że damy. Mawiamy że gdzie zgoda, tam zwycięstwo. Dlatego tym mocniej cieszę się ze zjednoczenia, które widzę w Devon. - zaśmiałam się znów lekko odrzucając głowę. - Nie wiem, czy ci kiedyś opowiadałam, ale ponoć moimi przodkami byli celtyccy poszukiwacze przygód! Tata mówił kiedyś, że to od Cu Chulainna jesteśmy. Oh! A z tego co mama mówiła w jej rodzinie podobno Lancelot rozpoczął ich ród a o nim to całe poematy był pisane. - spojrzałam na nią z uśmiechem. - Więc możesz być spokojna. O Weasleyów a w sumie w szczególności o mnie. Mam przy sobie duchy dwóch wielkich i dobrych wojowników. Do tego oboje rodziców. Kiedy nie wiem, zawsze myślę co zrobiliby oni, albo co zrobiłby Bren. Tak znajduje odpowiedź. - podzieliłam się z nią tym, co robiłam, kiedy nachodziły mnie wątpliwości. Kuzyneczka też zawsze mówiła, że sztuką nie jest się bać, tylko być w stanie działać, mimo strachu który oplata serce. Rozwarłam oczy, kiedy w ustach Sheili usłyszałam zawahanie. Spojrzałam rozszerzając bardziej oczy.
- Oh, nie miej mi za złe. Nie chciałam być niemiła. Szlachta żeni się ze sobą, żeby przedłużyć ciągłość czystej krwi, jakby czystość krwi niosła wartość jakąś wielką. Ale my nigdy nie przykładaliśmy do tego uwagi. Nie polityka a serce liczy się dla nas najbardziej. I nigdy nie chciałabym być utożsamiana z tymi, którzy swoim szlachectwem się szczycą, a jest ono jedynie mianem, którego nie warunkuje zachowanie. - wytłumaczyłam się, trochę zmartwiona, że moje słowa mogły ją urazić. - Chociaż, ledwie kilka dni temu, kiedy wymknęłam się z Anne na potańcówkę jeden z chłopców postanowił mi się oświadczyć. Nawet wdał się w walke rzekomo dla mnie i wcale nie było tak romantycznie jak w jednej z książek czytałam! - powiedziałam do niej wyrzucając nagle dłonie. Opuściłam je i zmarszczyłam odrobinę brwi. - Myślę, że najpierw muszę w pełni odkryć siebie, żeby móc zacząć odkrywać sie, jako jednostkę przynależącą do kogoś. - oznajmiłam potakując głową jakby dla potwierdzenia swoich własnych słów. - Naprawdę? Co złego dostrzegają w waszej kulturze? - zapytałam marszcząc rude brwi, nie potrafiąc zrozumieć. Brak akceptacji, tak naprawdę pojawiał się wszędzie. - Ale wiesz co, Shei, Romów chyba niewiele dzieli w kwestii rozumienia z Weasleyami, jeśli mugoli do reszty szlachty przyrównać. - stwierdziłam po krótkiej chwili. Zatrzymałam Bibi przed wejściem, wyciągając pakunek koców i podeszłam do drzwi krótko wyjaśniając wszystko. Lista powoli robiła się coraz krótsza - przynajmniej ta konkretna, do zrobienia jak zawsze było więcej. Wsiadłam na białą klacz. - Następni są Coortensowie, to kawałek za lasem. - wypowiedziałam kierując nas w tamtą stronę. - Yhm. - zastanowiłam się na wypowiedziane stwierdzenie. - Też bym tego chciała, nawet jeśli mogłoby to trwać tylko chwilę. - oznajmiłam w końcu odwracając głowę za siebie, by jeszcze raz uśmiechnąć się do niej krótko.
she was life itself. wild and free. wonderfully chaotic.
a perfectly put together mess.
a perfectly put together mess.
Neala Weasley
Zawód : asystentka uzdrowiciela, pomocnica w Sanatorium
Wiek : 17!!!
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
your mind
is playing
tricks on you,
my dear
is playing
tricks on you,
my dear
OPCM : 10 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 15 +6
TRANSMUTACJA : 7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Trzymała jeszcze Nealę blisko siebie, przeczesując delikatnie jej włosy. Zaraz też sięgnęła dłońmi aby ostrożnie wysunąć wstążkę z jej warkocza. Niczym cierpliwa, starsza siostra, delikatnie rozwinęła jej pukle, zaraz też na nowo zaplatając warkocz, solidniejszy niż ten luźniejszy, którego nie splotła na powrót po ich powitalnej przysiędze. Zadowolona ze swojego efektu, sięgnęła jeszcze po dwa astry z bukietu, który wręczyła wcześniej Nelce, zaraz też dodając te dwa kwiatki do jej warkoczy. Idealnie, najpiękniejsza królowa maja która kiedykolwiek stała przed nią. Poklepała jeszcze Nelkę po ramionach, pozwalając jej odsunąć się na odpowiednią odległość.
- Musimy ćwiczyć moja droga! Taniec, jazda konna…znaczy to ostatnie ciężko zrobić, ale mogę cię pouczyć tego, co umiem jeżeli chodzi o tańce. Miło by było razem gdzieś potem przy ognisku zatańczyć, do samego rana świętując jakąś okazję. Może wtedy wyciągnę swoją spódnicę. – Miała ogólnie na myśli strój, który zabrała ze sobą kiedy musiała uciekać, chociaż zabrała to zbyt duże powiedziane na coś, co po prostu miała na sobie. – Ale masz rację, przydałoby się razem coś ćwiczyć. Znaczy samodzielnie też nie ma żadnych problemów, bo przecież nie musisz ze mną robić wszystkiego, prawda?
Podrapała się delikatnie po policzku, nieco zaniepokojona czy się czasem nie narzuca, po chwili jednak znów uśmiechnęła się, zwłaszcza kiedy Neala wspomniała o odwiedzinach z jej bratem. Ciekawe, czy Jamiemu by się tu spodobało. Żadne z nich nigdy nie było typem domatora, obydwoje przyzwyczaili się na przestrzeni lat do tego, jak piękne mogły być zmieniające się widoki. To, że nigdy nie przywiązywało się do jednego miejsca albo nie skupiało się na posiadaniu tak wielu przedmiotów, zawsze potrzebując tyle, ile można było zabrać ze sobą. Oczywiście babka, czarodziejka, bardzo dobrze umiała gospodarować przestrzenią o wiele lepiej, niż pozostałe osoby. Sheila zawsze widziała, jak wróżbitka wyciąga coraz więcej z tajemniczego schowka, a raz mogłaby przysiąść, że wyciągnęła z niego żywą kurę!
- Było kiedyś powiedzenie takie, że źdźbła trawy, jeżeli jest ich dużo, potrafią podnieść nawet pień przewróconego drzewa. Wysiłek jednej osoby może niewiele znaczyć, ale jeżeli jest ich wiele, to wszystko może się odmienić. Myślisz, że tak byłoby w tym wypadku? Że wiele osób się jednoczy i dzięki temu my możemy przetrwać? – Cóż, Neala bardziej w takim wypadku, bo przecież Sheila siedziała cicho i spuszczała głowę gdy tylko działo się coś złego. Mogła mówić, że właśnie robiła coś dla społeczności tego miejsca, ale prawda jest taka, że mimo wszystko w całości ignorowała wojenne wysiłki. Nie chciała być złym człowiekiem, ale na ten moment bardziej niż wojna zajmowała ją własna, zaginiona rodzina. Adelaida…była dobrą, miłą kobietą. Ale nie była ona częścią jej rodziny. Jej świata. A Sheila tęskniła za chociaż ułamkiem tego, co dawne.
- Mam nadzieję, że na pewno tak będzie i rzeczywiście przetrwacie. Myślisz, że przodkowie musieli radzić sobie z takimi problemami? Znaczy, nie mówię, że identycznymi, ale w końcu któreś z nich chyba żyło przecież w czasach wojny. Mam nadzieję, że wtedy też potrafili się zjednoczyć i razem stawić czoła przeciwnością. – Niekoniecznie myślała o swoich i Neali przodkach jednocześnie, bo przecież nie o to jej chodziło, ale po prostu zastanawiała się, czy w dawnych czasach wygrywali najsilniejszy, czy jednak chodziło zawsze o bycie najsilniejszym. Opowieści o bohaterach były w końcu właśnie tym – opowieściami, które nie zawsze musiały być prawdą. Nie chciała oczerniać przodków Neali, ale nie zawsze można było ufać dobrym opowieściom.
- Nie mam za złe, po prostu…to część mojej kultury i nigdy nie zastanawiałam się, czy w oczach społeczeństwa jest to coś…dziwnego. Po prostu tak zawsze było i też nie widziałam powodów, aby to zmieniać. – Czemu by miała? Pasowało jej to w końcu, James również znalazł żonę młodo, czemu ona miałaby być inna? Potrząsając lekko głową, skupiła swoje myśli na słowach przyjaciółki, początkowo marszcząc brwi, potem jednak się rozluźniając. – Cieszę się, że twoja rodzina ma nieco inne pojęcie jeżeli chodzi o uczucie z inną osobą. Naprawdę nie chciałabym cię widzieć nieszczęśliwą, z kimś, kto nawet o ciebie nie zadba! Znaczy wtedy przyszłabym mu nagadać, ale najpewniej zostałabym wyrzucona i zakazano by mi wracać. – Tak, zdecydowanie nikt nie potrzebował Sheili pouczającej kogokolwiek jak żyć. A jednak to słowa o oświadczynach zwróciły jej uwagę.
- Jak to ci się oświadczył?! Kto to właściwie był? Czemu zrobił to na potańcówce? Czy byłyście tam same? Nic wam się nie stało? Mam nadzieję, że nie był zbyt nachalny? – Tak wiele pytań na które potrzeba było odpowiedzi, a tych ostatnich tak mało. Odetchnęła lekko, ocierając czoło i zastanawiając się, czy Nelka czegoś nie zbagatelizowała.
- Myślę, że nie musisz w końcu do nikogo należeć, możesz być po prostu czyjąś partnerką. W końcu wtedy jesteście wciąż dwoma odrębnymi jednostkami. A o Romach…dużo różnych rzeczy, zależy, czy pozytywnych, czy negatywnych. Kiedy mnie przegoniła jedna straganiarka, jak byłam dzieckiem, krzycząc na mnie, że jestem złodziejką. – Jej brwi zmarszczyły się lekko, kiedy dotarły na miejsce, a ona sama mogła skończyć na ziemię, aby oddać koce zainteresowanym. Uśmiechnęła się jeszcze na podziękowania i wracając do Montygona, spojrzała jeszcze na Nealę zanim wspięła się na grzbiet konia.
- Nealko, na pewno spotkasz kogoś zachwycającego, kto będzie dla ciebie idealny nie tylko na chwilę, ale i na dłużej.
- Musimy ćwiczyć moja droga! Taniec, jazda konna…znaczy to ostatnie ciężko zrobić, ale mogę cię pouczyć tego, co umiem jeżeli chodzi o tańce. Miło by było razem gdzieś potem przy ognisku zatańczyć, do samego rana świętując jakąś okazję. Może wtedy wyciągnę swoją spódnicę. – Miała ogólnie na myśli strój, który zabrała ze sobą kiedy musiała uciekać, chociaż zabrała to zbyt duże powiedziane na coś, co po prostu miała na sobie. – Ale masz rację, przydałoby się razem coś ćwiczyć. Znaczy samodzielnie też nie ma żadnych problemów, bo przecież nie musisz ze mną robić wszystkiego, prawda?
Podrapała się delikatnie po policzku, nieco zaniepokojona czy się czasem nie narzuca, po chwili jednak znów uśmiechnęła się, zwłaszcza kiedy Neala wspomniała o odwiedzinach z jej bratem. Ciekawe, czy Jamiemu by się tu spodobało. Żadne z nich nigdy nie było typem domatora, obydwoje przyzwyczaili się na przestrzeni lat do tego, jak piękne mogły być zmieniające się widoki. To, że nigdy nie przywiązywało się do jednego miejsca albo nie skupiało się na posiadaniu tak wielu przedmiotów, zawsze potrzebując tyle, ile można było zabrać ze sobą. Oczywiście babka, czarodziejka, bardzo dobrze umiała gospodarować przestrzenią o wiele lepiej, niż pozostałe osoby. Sheila zawsze widziała, jak wróżbitka wyciąga coraz więcej z tajemniczego schowka, a raz mogłaby przysiąść, że wyciągnęła z niego żywą kurę!
- Było kiedyś powiedzenie takie, że źdźbła trawy, jeżeli jest ich dużo, potrafią podnieść nawet pień przewróconego drzewa. Wysiłek jednej osoby może niewiele znaczyć, ale jeżeli jest ich wiele, to wszystko może się odmienić. Myślisz, że tak byłoby w tym wypadku? Że wiele osób się jednoczy i dzięki temu my możemy przetrwać? – Cóż, Neala bardziej w takim wypadku, bo przecież Sheila siedziała cicho i spuszczała głowę gdy tylko działo się coś złego. Mogła mówić, że właśnie robiła coś dla społeczności tego miejsca, ale prawda jest taka, że mimo wszystko w całości ignorowała wojenne wysiłki. Nie chciała być złym człowiekiem, ale na ten moment bardziej niż wojna zajmowała ją własna, zaginiona rodzina. Adelaida…była dobrą, miłą kobietą. Ale nie była ona częścią jej rodziny. Jej świata. A Sheila tęskniła za chociaż ułamkiem tego, co dawne.
- Mam nadzieję, że na pewno tak będzie i rzeczywiście przetrwacie. Myślisz, że przodkowie musieli radzić sobie z takimi problemami? Znaczy, nie mówię, że identycznymi, ale w końcu któreś z nich chyba żyło przecież w czasach wojny. Mam nadzieję, że wtedy też potrafili się zjednoczyć i razem stawić czoła przeciwnością. – Niekoniecznie myślała o swoich i Neali przodkach jednocześnie, bo przecież nie o to jej chodziło, ale po prostu zastanawiała się, czy w dawnych czasach wygrywali najsilniejszy, czy jednak chodziło zawsze o bycie najsilniejszym. Opowieści o bohaterach były w końcu właśnie tym – opowieściami, które nie zawsze musiały być prawdą. Nie chciała oczerniać przodków Neali, ale nie zawsze można było ufać dobrym opowieściom.
- Nie mam za złe, po prostu…to część mojej kultury i nigdy nie zastanawiałam się, czy w oczach społeczeństwa jest to coś…dziwnego. Po prostu tak zawsze było i też nie widziałam powodów, aby to zmieniać. – Czemu by miała? Pasowało jej to w końcu, James również znalazł żonę młodo, czemu ona miałaby być inna? Potrząsając lekko głową, skupiła swoje myśli na słowach przyjaciółki, początkowo marszcząc brwi, potem jednak się rozluźniając. – Cieszę się, że twoja rodzina ma nieco inne pojęcie jeżeli chodzi o uczucie z inną osobą. Naprawdę nie chciałabym cię widzieć nieszczęśliwą, z kimś, kto nawet o ciebie nie zadba! Znaczy wtedy przyszłabym mu nagadać, ale najpewniej zostałabym wyrzucona i zakazano by mi wracać. – Tak, zdecydowanie nikt nie potrzebował Sheili pouczającej kogokolwiek jak żyć. A jednak to słowa o oświadczynach zwróciły jej uwagę.
- Jak to ci się oświadczył?! Kto to właściwie był? Czemu zrobił to na potańcówce? Czy byłyście tam same? Nic wam się nie stało? Mam nadzieję, że nie był zbyt nachalny? – Tak wiele pytań na które potrzeba było odpowiedzi, a tych ostatnich tak mało. Odetchnęła lekko, ocierając czoło i zastanawiając się, czy Nelka czegoś nie zbagatelizowała.
- Myślę, że nie musisz w końcu do nikogo należeć, możesz być po prostu czyjąś partnerką. W końcu wtedy jesteście wciąż dwoma odrębnymi jednostkami. A o Romach…dużo różnych rzeczy, zależy, czy pozytywnych, czy negatywnych. Kiedy mnie przegoniła jedna straganiarka, jak byłam dzieckiem, krzycząc na mnie, że jestem złodziejką. – Jej brwi zmarszczyły się lekko, kiedy dotarły na miejsce, a ona sama mogła skończyć na ziemię, aby oddać koce zainteresowanym. Uśmiechnęła się jeszcze na podziękowania i wracając do Montygona, spojrzała jeszcze na Nealę zanim wspięła się na grzbiet konia.
- Nealko, na pewno spotkasz kogoś zachwycającego, kto będzie dla ciebie idealny nie tylko na chwilę, ale i na dłużej.
Only those who are capable of silliness can be called truly intelligent.
Pozwoliłam Sheili, żeby wzięła i tymi moimi włosami się zajęła nadal czując rozdygotanie w sercu na słowa, które wypowiedziała w moim kierunku. Oh, gdybym potrafiła na siebie tak spojrzeć, może uwierzyłabym że mogę być piękna. Ale widok w lustrze mi to jednak wszystko rozmywał. Cioteczka mówiła, że jestem zbyt próżna, ale jak można było być próżnym, jak się brzydkim takim niezmiennie było.
- Mogłabyś? - zapytała przesuwając spojrzenie na nią. - Nauczyć mnie tańca swojego? Ostatnio miałam nadzieję, że nauczę się trochę tego nowego, ale wszystko poszło nie tak. - westchnęłam uderzając piętami w boki Bibi. - I tak zostałam nie potrafiąc nic co nowe. - dodałam wzruszając ramionami. Zaśmiałam się na zadane pytanie. - Nie muszę. Ale mogłabym. Uwielbiam twoje towarzystwo. - powiedziałam po prostu z uśmiechem.
- Oh, daj mi znać, zaproszę was do Ottery, tam niedalko jest piękny staw. - dodałam jeszcze w kwestii kolejnego, trochę innego spotkania. Wierzyłam, że Sheila znajdzie tych, których szukała. Tak jak miałam nadzieję, że uda się to też Anne. Nie chciałam, żeby chodziła dłużej tak sama. Wolałam, żeby znalazła się bratem.
- Nie słyszałam wcześniej tego, ale brzmi odpowiednio. - powiedziałam do niej, marszcząc na kilka chwil brwi, zastanawiając się nad tym, co powiedziała. - Tak nie było a będzie. Przetrwamy, bo w grupie większa siła jest niż w jednostce. Ale to nie znaczy, ze nie będzie ciężko. - wojna sama w sobie taka byłam. I choć nie byłam tam, gdzie działo się najgorzej, mimo, że nie widziałam tego na własne oczy, to słyszałam i w jakiś sposób byłam wdzięczna za to, że pozostawałam w jakimś sensie nieświadoma do końca wszystkiego.
- Na pewno. - potwierdziłam krótko z pewnością w głosie. Bo tego byłam pewna tak, jak niczego innego. - Weasley walczą od wieków. I walczyliśmy w wielu wojnach. Pomogliśmy zjednoczyć Walię, zawsze kiedy w Irlandii wybuchały bunty, tam stawaliśmy ramię w ramię. Zawsze razem i zawsze za to, co uważaliśmy za ważne. Nasza siła bierze się z naszej jedności i wcześniej i dzisiaj, Paprotko. Choć nie zawsze wygrywaliśmy. Zostaliśmy przesiedleni do Devon, po przegranej kilkaset lat temu. - powiedziałam uśmiechając się do niej, znałam historię własnej rodziny i tej do której należała mama. Wiele rzeczy opowiedział mi też pan Florean, kiedy jeszcze byłam w Londynie. Słuchałam słów o ślubie i tym jak to u niej było w kulturze marszcząc lekko brwi.
- Młodo ostatecznie to nic złego, o ile we wszystkim uczucia są jakieś… Chyba… Tak myślę… Sama nie wiem do końca, mam lat niewiele w sumie. - przyznałam wzruszając ramionami, niewiele wiedziałam o tym co i jak być powinno. Ale jeśli za mąż wyjść miałam, to chciałam, żeby to się brało tylko i wyłącznie z miłości, a nie z czegokolwiek innego. - Nie dałabym się zamknąć w złotej klatce. - powiedziała do niej, śmiejąc się chwilę z tego, że przyszłaby komuś nagadać. - Na pewno by mu w pięty poszło. - dodałam jeszcze nie przestając się uśmiechać lekko. - Walter Bennett. Nasze rodziny się znają. - wzruszyłam ramionami. - No normalnie. Klęknął i powiedział. - odchrząknęłam, obniżając głos. - “Nealo Weasley, nigdy wcześniej nie miałem okazji ci wyjawić prawdy, ale wiedz, że kocham cię z całego serca odkąd tylko cię zobaczyłem. Moje uczucie jest szczere i olbrzymie, chciałbym byś została moją damą. Jeśli nie na całe życie to chociażby na ten jeden wieczór”. - spojrzałam na nią wykrzywiając usta. - No to mu powiedziałam, że miał wiele okazji i każda była lepsza niż ta, którą wybrał - bo akurat okazało się, że taki chłopak co z Anne tańczył na ziemię się osunął i martwiłam się o niego - i że mu powiedziałam, że jestem zajęta. Dodałam, że zero w tym romantyczności. Powiedziałam, że mi schlebia i że wierzę że jego intencje są szczere, ale martwi mnie wielkość oddania - skoro cały życie na jeden wieczór jest skory wymieniać. Na koniec mu podziękowałam i powiedziałam, że no nie zostanę jego damą - ani na zawsze, ani na dzisiaj i że najpierw to powinien mojego brata zapytać o zdanie i że w ogóle źle się zabrał do wszystkiego. - westchnęłam cierpniętniczo. - No a czemu na potańcówce, to w sumie nie wiem. Przyszłyśmy same, ale potem już same nie byłyśmy bo chłopcy do nas podeszli. No a Walter sobie coś ubzdurał i tego drugiego wziął i zaatakował. Zrobiła się okropna afera. - westchnęłam jeszcze raz ciężko, unosząc rękę, żeby potrzeć nią czoło.
- Mama mówiła, że ludzie w strachu przed nieznanym potrafią stać się okrutni i niesprawiedliwi strasznie. - dodałam jeszcze spoglądając na nią. - Zdradź mi jedne i drugie. - poprosiłam przekrzywiając odrobinę głowę. Na ostatnie za słów zaśmiałam się lekko.
- Nie miałabym nic przeciwko chwili, gdyby los nie pozwolił nam być ze sobą dłużej. Zawsze to więcej niż wcale. - dodałam po chwili zastanowienia. Przeżyć coś zachwycającego, zapierającego dech w piersiach. Dojeżdżałyśmy właściwie do ostatniego z domostw w tej linii. Po więcej, musiałyśmy wrócić. - Teraz ja czy ty? - zapytałam ją spoglądając w oczekiwaniu na odpowiedź.
- Mogłabyś? - zapytała przesuwając spojrzenie na nią. - Nauczyć mnie tańca swojego? Ostatnio miałam nadzieję, że nauczę się trochę tego nowego, ale wszystko poszło nie tak. - westchnęłam uderzając piętami w boki Bibi. - I tak zostałam nie potrafiąc nic co nowe. - dodałam wzruszając ramionami. Zaśmiałam się na zadane pytanie. - Nie muszę. Ale mogłabym. Uwielbiam twoje towarzystwo. - powiedziałam po prostu z uśmiechem.
- Oh, daj mi znać, zaproszę was do Ottery, tam niedalko jest piękny staw. - dodałam jeszcze w kwestii kolejnego, trochę innego spotkania. Wierzyłam, że Sheila znajdzie tych, których szukała. Tak jak miałam nadzieję, że uda się to też Anne. Nie chciałam, żeby chodziła dłużej tak sama. Wolałam, żeby znalazła się bratem.
- Nie słyszałam wcześniej tego, ale brzmi odpowiednio. - powiedziałam do niej, marszcząc na kilka chwil brwi, zastanawiając się nad tym, co powiedziała. - Tak nie było a będzie. Przetrwamy, bo w grupie większa siła jest niż w jednostce. Ale to nie znaczy, ze nie będzie ciężko. - wojna sama w sobie taka byłam. I choć nie byłam tam, gdzie działo się najgorzej, mimo, że nie widziałam tego na własne oczy, to słyszałam i w jakiś sposób byłam wdzięczna za to, że pozostawałam w jakimś sensie nieświadoma do końca wszystkiego.
- Na pewno. - potwierdziłam krótko z pewnością w głosie. Bo tego byłam pewna tak, jak niczego innego. - Weasley walczą od wieków. I walczyliśmy w wielu wojnach. Pomogliśmy zjednoczyć Walię, zawsze kiedy w Irlandii wybuchały bunty, tam stawaliśmy ramię w ramię. Zawsze razem i zawsze za to, co uważaliśmy za ważne. Nasza siła bierze się z naszej jedności i wcześniej i dzisiaj, Paprotko. Choć nie zawsze wygrywaliśmy. Zostaliśmy przesiedleni do Devon, po przegranej kilkaset lat temu. - powiedziałam uśmiechając się do niej, znałam historię własnej rodziny i tej do której należała mama. Wiele rzeczy opowiedział mi też pan Florean, kiedy jeszcze byłam w Londynie. Słuchałam słów o ślubie i tym jak to u niej było w kulturze marszcząc lekko brwi.
- Młodo ostatecznie to nic złego, o ile we wszystkim uczucia są jakieś… Chyba… Tak myślę… Sama nie wiem do końca, mam lat niewiele w sumie. - przyznałam wzruszając ramionami, niewiele wiedziałam o tym co i jak być powinno. Ale jeśli za mąż wyjść miałam, to chciałam, żeby to się brało tylko i wyłącznie z miłości, a nie z czegokolwiek innego. - Nie dałabym się zamknąć w złotej klatce. - powiedziała do niej, śmiejąc się chwilę z tego, że przyszłaby komuś nagadać. - Na pewno by mu w pięty poszło. - dodałam jeszcze nie przestając się uśmiechać lekko. - Walter Bennett. Nasze rodziny się znają. - wzruszyłam ramionami. - No normalnie. Klęknął i powiedział. - odchrząknęłam, obniżając głos. - “Nealo Weasley, nigdy wcześniej nie miałem okazji ci wyjawić prawdy, ale wiedz, że kocham cię z całego serca odkąd tylko cię zobaczyłem. Moje uczucie jest szczere i olbrzymie, chciałbym byś została moją damą. Jeśli nie na całe życie to chociażby na ten jeden wieczór”. - spojrzałam na nią wykrzywiając usta. - No to mu powiedziałam, że miał wiele okazji i każda była lepsza niż ta, którą wybrał - bo akurat okazało się, że taki chłopak co z Anne tańczył na ziemię się osunął i martwiłam się o niego - i że mu powiedziałam, że jestem zajęta. Dodałam, że zero w tym romantyczności. Powiedziałam, że mi schlebia i że wierzę że jego intencje są szczere, ale martwi mnie wielkość oddania - skoro cały życie na jeden wieczór jest skory wymieniać. Na koniec mu podziękowałam i powiedziałam, że no nie zostanę jego damą - ani na zawsze, ani na dzisiaj i że najpierw to powinien mojego brata zapytać o zdanie i że w ogóle źle się zabrał do wszystkiego. - westchnęłam cierpniętniczo. - No a czemu na potańcówce, to w sumie nie wiem. Przyszłyśmy same, ale potem już same nie byłyśmy bo chłopcy do nas podeszli. No a Walter sobie coś ubzdurał i tego drugiego wziął i zaatakował. Zrobiła się okropna afera. - westchnęłam jeszcze raz ciężko, unosząc rękę, żeby potrzeć nią czoło.
- Mama mówiła, że ludzie w strachu przed nieznanym potrafią stać się okrutni i niesprawiedliwi strasznie. - dodałam jeszcze spoglądając na nią. - Zdradź mi jedne i drugie. - poprosiłam przekrzywiając odrobinę głowę. Na ostatnie za słów zaśmiałam się lekko.
- Nie miałabym nic przeciwko chwili, gdyby los nie pozwolił nam być ze sobą dłużej. Zawsze to więcej niż wcale. - dodałam po chwili zastanowienia. Przeżyć coś zachwycającego, zapierającego dech w piersiach. Dojeżdżałyśmy właściwie do ostatniego z domostw w tej linii. Po więcej, musiałyśmy wrócić. - Teraz ja czy ty? - zapytałam ją spoglądając w oczekiwaniu na odpowiedź.
she was life itself. wild and free. wonderfully chaotic.
a perfectly put together mess.
a perfectly put together mess.
Neala Weasley
Zawód : asystentka uzdrowiciela, pomocnica w Sanatorium
Wiek : 17!!!
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
your mind
is playing
tricks on you,
my dear
is playing
tricks on you,
my dear
OPCM : 10 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 15 +6
TRANSMUTACJA : 7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Była gotowa wylewać z siebie niezliczoną ilość słów i komplementów jeżeli tylko mogło to zmienić myślenie Neali o sobie samej. Sheila zawsze z miłym zaskoczeniem słuchała komplementów i cieszyła się, gdy jakiś właśnie został jej zaprezentowany, ale sama też znała swoją wartość. Była ładna, może nie piękna, ale wiedziała, że ciężko ją zaliczyć w poczet najbrzydszych, nie stawiała się więc niżej niż prawdziwie było. Tam samo w końcu powinno być z młodą panną Weasley – powinna nauczyć się doceniać siebie bardziej zamiast gardzić sobą, zwłaszcza, że rudość włosów była nieczęstym widokiem wśród społeczeństwa.
- Oczywiście, że mogłabym! Miło by było mieć do tego odpowiednią muzykę, ale że póki co ciężko o osoby, które by ją zapewniły, ufam, że to ci nie przeszkodzi. Potem może wypróbujemy taniec mając do tego odpowiednie tło. – Poklepała jeszcze Montygona po szyi, zachwycona jego bystrym spojrzeniem które na chwilę skierował w jej stronę. – Ja nie miałam kiedy się go nauczyć, raczej mało to spotykane w Hogwarcie. – O cyganach już nie mówiąc. – Możemy się więc pouczyć tego nowego razem i kiedy następnym razem pójdziesz na tańce, to weźmiesz mnie ze sobą. Bo ja też uwielbiam twoje towarzystwo i chciałabym mieć z tobą kontakt częściej.
Jeżeli tylko mogła, pogoniła nieco konia kiedy opuściły ciaśniejszą, bardziej zamkniętą przestrzeń, pozwalając Montygonowi na rozwinięcie truchtu i pozwalając sobie na odrzucenie włosów do tyłu, tak aby delikatne powiewy powietrza mogły owinąć jej twarz. Westchnięcie wyrwało się z jej ust, a ona sama pozwoliła sobie na chwilę tej radości, nieposkromionej manierami albo uwagą na pozostałe osoby.
- Nie musisz nas nigdzie specjalnie zabierać, samo twoje towarzystwo to będzie wystarczające! Chociaż nie ukrywam, w sumie dobrze byłoby się nauczyć pływać… - Większość osób potrafiła zarówno przemierzać zbiorniki wodne, jak i ćwiczyć na miotle, ale Sheila ani jednym ani drugim się tak naprawdę nie zajmowała. Być może kiedyś, kiedy będzie na to szansa, lepiej będzie mogła to opanować, teraz jednak musiała się skupiać na rzeczach zgoła innych.
- Wiesz, że gdybyście potrzebowali kiedyś mojej pomocy, to chętnie się skupię na tym, co mogę zrobić. A wy…wy na pewno przetrwacie, tak jak mówisz. Myślisz, że może to zainspirować inne miejsca, inne hrabstwa? Że też się zbiją w grupę, zorganizują? Czy to jednak bardziej specyficzna rzecz dla Devonu, a pozostałe miejsca przyzwyczajone są bardziej do radzenia same sobie? – Może w wypadku wojny było to inaczej, ale jednak było to dość interesujące. Dotąd polityka i podobne kwestie jej nie zajmowały, bo przecież nie miała powodów, będąc w grupie zamykającej się na część otoczenia, głównie dla zachowania własnych tradycji. Neala była jej oknem na świat zewnętrzny i Sheila nawet nie spodziewała się, że pytania mogłyby brzmieć inwazyjnie. Nie chciała w końcu Nelki dołować, po prostu była ciekawa.
- Brzmi, jak rodzina, do której chciałoby się należeć. Musisz być dumna ze swoich korzeni. Gdyby nie moja rodzina, to bym próbowała zmieniać magicznie kolor włosów i zapytała, czy mogę do was dołączyć. – Miała nadzieję, że Nela za taki żart się nie obrazi, ale po prostu…miło się słuchało o tej rodzinie. Brzmieli na dobrych ludzi, chociaż Doe bardzo dobrze wiedziała, że to, że grupa była dobra, nie znaczyło to, że każda jednostka była uczciwa. Niestety.
- Oczywiście, że młodo to nic złego. Nikt u nas nie jest zmuszany do ślubu. – Zmarszczyła brwi, tak jakby czuła, że rozmowa idzie w kierunku, kiedy ona przestaje to rozumieć, a Neala mówi o tym ze swojej perspektywy. Być może nie będą się zgadzać, tak więc i Sheila chętnie ten temat chciałaby pominąć, słuchając raczej o przygodach Weasleyówny na tej nieszczęsnej potańcówce.
- Co to za chłopcy, co wam towarzyszyli, jacyś porządni? Co do Waltera, cóż, idiota z niego, bo widocznie nie umie wyczuć sytuacji. Mam nadzieję, że nie będzie robić ci problemów za to wydarzenie, ale jeżeli tak, to tylko mi powiedz, a ja pojadę z nim porozmawiać. Znaczy nie powiem mu, że jest idiotą, ale spróbuję mu wytłumaczyć, że jest zdecydowanie nieodpowiedzialny. – Wtedy to jej chyba zakażą wjazdu do Devon.
- To prawda, to, co nieznane, często jest widziane jako zagrożenie. Co do zaś pozytywnych…podobno ślicznie tańczymy i mamy dobrą muzykę i piękne stroje. Negatywnie, to porywamy dzieci, kradniemy w każdym miejscu i nie dbamy o higienę osobistą. – Marszcząc brwi, Sheila zeskoczyła z konia, zerkając na listę. – Moja kolej teraz.
Sięgnęła po koce, wyciągając trzy tak jak mówiła lista. Wręczyła pani Aberthen wszystko, machając jeszcze dwójce uroczych dzieci zanim wróciła do swojej towarzyszki.
- Nie mów tak, Nelciu. Już i tak wojna zabiera wszystko, więc myśl raczej o tym, że jak będziecie szczęśliwi to na tyle, na ile się uda, ale trzeba się starać, aby udawało się na długo. Chociaż coś dobrego musi być na tym świecie. - Pociągnęła ją w dal. Miała nadzieję, ze chciała iść, bo jeżeli nie, sama ruszyła w stronę domu Neali. Nie miały powodów pozostawać tu z Walterem.
|zt
- Oczywiście, że mogłabym! Miło by było mieć do tego odpowiednią muzykę, ale że póki co ciężko o osoby, które by ją zapewniły, ufam, że to ci nie przeszkodzi. Potem może wypróbujemy taniec mając do tego odpowiednie tło. – Poklepała jeszcze Montygona po szyi, zachwycona jego bystrym spojrzeniem które na chwilę skierował w jej stronę. – Ja nie miałam kiedy się go nauczyć, raczej mało to spotykane w Hogwarcie. – O cyganach już nie mówiąc. – Możemy się więc pouczyć tego nowego razem i kiedy następnym razem pójdziesz na tańce, to weźmiesz mnie ze sobą. Bo ja też uwielbiam twoje towarzystwo i chciałabym mieć z tobą kontakt częściej.
Jeżeli tylko mogła, pogoniła nieco konia kiedy opuściły ciaśniejszą, bardziej zamkniętą przestrzeń, pozwalając Montygonowi na rozwinięcie truchtu i pozwalając sobie na odrzucenie włosów do tyłu, tak aby delikatne powiewy powietrza mogły owinąć jej twarz. Westchnięcie wyrwało się z jej ust, a ona sama pozwoliła sobie na chwilę tej radości, nieposkromionej manierami albo uwagą na pozostałe osoby.
- Nie musisz nas nigdzie specjalnie zabierać, samo twoje towarzystwo to będzie wystarczające! Chociaż nie ukrywam, w sumie dobrze byłoby się nauczyć pływać… - Większość osób potrafiła zarówno przemierzać zbiorniki wodne, jak i ćwiczyć na miotle, ale Sheila ani jednym ani drugim się tak naprawdę nie zajmowała. Być może kiedyś, kiedy będzie na to szansa, lepiej będzie mogła to opanować, teraz jednak musiała się skupiać na rzeczach zgoła innych.
- Wiesz, że gdybyście potrzebowali kiedyś mojej pomocy, to chętnie się skupię na tym, co mogę zrobić. A wy…wy na pewno przetrwacie, tak jak mówisz. Myślisz, że może to zainspirować inne miejsca, inne hrabstwa? Że też się zbiją w grupę, zorganizują? Czy to jednak bardziej specyficzna rzecz dla Devonu, a pozostałe miejsca przyzwyczajone są bardziej do radzenia same sobie? – Może w wypadku wojny było to inaczej, ale jednak było to dość interesujące. Dotąd polityka i podobne kwestie jej nie zajmowały, bo przecież nie miała powodów, będąc w grupie zamykającej się na część otoczenia, głównie dla zachowania własnych tradycji. Neala była jej oknem na świat zewnętrzny i Sheila nawet nie spodziewała się, że pytania mogłyby brzmieć inwazyjnie. Nie chciała w końcu Nelki dołować, po prostu była ciekawa.
- Brzmi, jak rodzina, do której chciałoby się należeć. Musisz być dumna ze swoich korzeni. Gdyby nie moja rodzina, to bym próbowała zmieniać magicznie kolor włosów i zapytała, czy mogę do was dołączyć. – Miała nadzieję, że Nela za taki żart się nie obrazi, ale po prostu…miło się słuchało o tej rodzinie. Brzmieli na dobrych ludzi, chociaż Doe bardzo dobrze wiedziała, że to, że grupa była dobra, nie znaczyło to, że każda jednostka była uczciwa. Niestety.
- Oczywiście, że młodo to nic złego. Nikt u nas nie jest zmuszany do ślubu. – Zmarszczyła brwi, tak jakby czuła, że rozmowa idzie w kierunku, kiedy ona przestaje to rozumieć, a Neala mówi o tym ze swojej perspektywy. Być może nie będą się zgadzać, tak więc i Sheila chętnie ten temat chciałaby pominąć, słuchając raczej o przygodach Weasleyówny na tej nieszczęsnej potańcówce.
- Co to za chłopcy, co wam towarzyszyli, jacyś porządni? Co do Waltera, cóż, idiota z niego, bo widocznie nie umie wyczuć sytuacji. Mam nadzieję, że nie będzie robić ci problemów za to wydarzenie, ale jeżeli tak, to tylko mi powiedz, a ja pojadę z nim porozmawiać. Znaczy nie powiem mu, że jest idiotą, ale spróbuję mu wytłumaczyć, że jest zdecydowanie nieodpowiedzialny. – Wtedy to jej chyba zakażą wjazdu do Devon.
- To prawda, to, co nieznane, często jest widziane jako zagrożenie. Co do zaś pozytywnych…podobno ślicznie tańczymy i mamy dobrą muzykę i piękne stroje. Negatywnie, to porywamy dzieci, kradniemy w każdym miejscu i nie dbamy o higienę osobistą. – Marszcząc brwi, Sheila zeskoczyła z konia, zerkając na listę. – Moja kolej teraz.
Sięgnęła po koce, wyciągając trzy tak jak mówiła lista. Wręczyła pani Aberthen wszystko, machając jeszcze dwójce uroczych dzieci zanim wróciła do swojej towarzyszki.
- Nie mów tak, Nelciu. Już i tak wojna zabiera wszystko, więc myśl raczej o tym, że jak będziecie szczęśliwi to na tyle, na ile się uda, ale trzeba się starać, aby udawało się na długo. Chociaż coś dobrego musi być na tym świecie. - Pociągnęła ją w dal. Miała nadzieję, ze chciała iść, bo jeżeli nie, sama ruszyła w stronę domu Neali. Nie miały powodów pozostawać tu z Walterem.
|zt
Only those who are capable of silliness can be called truly intelligent.
Ostatnio zmieniony przez Sheila Doe dnia 26.06.21 13:35, w całości zmieniany 1 raz
Kents Cavern
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Devon :: Okolice