Strych
Strona 1 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
Strych
Najwyżej położone pomieszczenie w kamienicy, znajdujące się za niewielkimi, skrzypiącymi drzwiami, zwykle zamkniętymi na klucz. Niegdyś zapewne pełniło rolę pracowni, dziś służy jako czytelnia tudzież samotnia. Spadzisty sufit zrzuca z siebie tynk, podłoga w kilku miejscach popękała, meble przykryła gruba kołdra kurzu.
W rogu stoi łóżko, na półkach poustawiano świece.
W rogu stoi łóżko, na półkach poustawiano świece.
Tatiana Dolohov
Zawód : emigrantka, pozowana dama
Wiek : lat 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
wanderess, one night stand
don't belong to no city,
don't belong to no man
I'm the violence in the pouring rain
don't belong to no city,
don't belong to no man
I'm the violence in the pouring rain
OPCM : 17
UROKI : 16 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 7 +3
ZWINNOŚĆ : 7
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
7 X 1957
Deszczowa smuga ciągnęła się brudną ulicą wzdłuż i wszerz, spływając po wilgoci murów, osiadając na chłodnych balustradach, sprawiając, że nierówny bruk stawał się znów kurewsko śliski; wypuściła nawet ciężkie, chrapliwe przekleństwo, kiedy ciemny obcas zachwiał się na zdradliwym gruncie, wymuszając desperackie poszukiwanie równowagi.
Zasnute ciężkimi, szaro – grafitowymi chmurami niebo było widocznie kapryśne; być może ciężka, gęsta ulewa była jedynie kwestią kilku minut, upływających szybko wraz z szybkimi krokami, które stawiała – stawiały – w ciszy, drepcząc w określonym kierunku nokturnowskiej kamienicy z numerem dziewiątym.
Kilka przypadkowych słów, kilka brzydkich wyrazów, które miały tworzyć nić porozumienia zgoła trwalszą niż faktyczna sympatia; łączyło je niewiele, ale aura wspólnej krwi, tej powstałej na najwspanialszych ziemiach, tak dalekich od Anglii, była wystarczająca. Przyćmiewała oczywisty stan dzielenia sąsiedztwa czy nawet podłe nastroje, które zdecydowały postawić je na swojej drodze po raz kolejny.
Drzwi zamknęły się za nimi, zaraz potem następne i jeszcze jedne; labirynt korytarzy, pomieszczeń i przejść, otulony kilkoma zdawkowymi zwrotami w ojczystym języku, układających się w sklinanie na ponurą rzeczywistość; nie wiedziała nawet w którym momencie faktycznie zdecydowała się jej pomóc – a może pomóc samej sobie – zupełnie jak zażyłe koleżanki, dobre sąsiadki, które pożyczają sobie nawzajem szklankę cukru w razie potrzeby. Tyle, że żadna z nich raczej ciast nie piekła.
Panna Potter była w tamtych dniach dość niewygodna; zwracanie się w jej kierunku z chęcią wyłudzenia kolejnego gestu dobrej woli dość kłóciło się z coraz to bardziej napiętymi stosunkami i oczywistym faktem zacieśniania kręgu znajomości; Effie nie należała ani do arystokracji, ani do otwartych zwolenników w walce o słuszność sprawy, co z kolei naturalnie odsunęło ją nieco od Dolohov, nawet jeśli dziewczyna naprawdę przydawała się na coś, częściej bądź rzadziej. Ale teraz nie miała czasu, ani na listy, ani na ustalenia, ani sentymenty – prosta potrzeba, szybki kaprys, szybka reakcja, choć o warzeniu eliksirów wiedziała naprawdę niewiele.
Wchodząc na poziom najwyższej kondygnacji kamienicy, ignorując zdradliwe skrzypienie drewnianych schodów, odwróciła się przez ramię w stronę swojej towarzyszki; Raskolnikova była doprawdy ciekawym punktem na nokturnowej mapie, czymś, co Dolohov zdążyła nawet polubić, mimo tak wielu różnic. Swój zawsze był swoim.
– Może ogarniesz z tego coś na sen, czy co tam w sumie potrzebujesz, mam jakiś świstek z przepisem, ta młoda mi kiedyś dała – słodka panna Potter, na wypadek sytuacji takiej jak ta, kiedy wygodne zamawianie gotowych mikstur byłoby nieco utrudnione. Miała nawet jakiś kociołek, mniej lub więcej starych składników w zakurzonych fiolkach; czasem trzeba było wziąć sprawy w swoje ręce.
Strych powitał je charakterystyczną wonią kurzu i stęchlizny, na dużym, biurkowym blacie, nieco podstarzałym i wyglądającym niepewnie w istocie spoczywało mosiężne naczynie, drugie powinna mieć w którejś z szafek.
Tatiana Dolohov
Zawód : emigrantka, pozowana dama
Wiek : lat 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
wanderess, one night stand
don't belong to no city,
don't belong to no man
I'm the violence in the pouring rain
don't belong to no city,
don't belong to no man
I'm the violence in the pouring rain
OPCM : 17
UROKI : 16 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 7 +3
ZWINNOŚĆ : 7
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Jeszcze wczoraj wydawało się, że pogoda łaskawie podaruje miastu jeden słoneczny dzień - ukojenie dla płaszczy i dziurawych butów większości mieszkańców. Jednak oczywiście, tak się nie stało. Morski wiatr - niby znajomy, lecz pachnący kompletnie inaczej niż ten w Piotrogrodzie, przyniósł kolejną porcję ciężkich, niskich, wręcz nabrzmiałych od wilgoci chmur, które od samego rana bezlitośnie zaczęły polewać wodą wszystko, co trafiło w pole rażenia.
Tak się musiało stać, w końcu wszystko na tym świecie zawsze wszystko próbuje cię zrobić w chuja.
Przemierzamy kolejne metry naszego małego nokturnowego świata. Błoto chlapie buty i nogawki moich spodni. Skupiam się tylko na celu - kamienicy pod numerem dziewięć.
To śmieszne, jak mały potrafi być świat. Kiedy myślisz, że uciekniesz na drugi koniec kontynentu i dalej, już na wyspy, i że na sto procent nikogo znajomego, oprócz znanej dalszej rodziny już nie spotkasz. Ale nie - wspólne korzenie prześladują wszędzie.
Mogłam udawać, że jej nie znam, w końcu potrafię dość wiarygodnie udawać akcent angielskich średniozamożnych klas… Jednak czuje się ten zew krwi, który ciągnie do innych mi podobnych. Do małej enklawy kultury. Do znajomych reakcji, powiedzeń, języka. Siarczystego przekleństwa. Nie wiedziałam, ile słyszała o mnie młoda Dolohova, czy rodzina powiedziała jej cokolwiek o niechlubnym członku rodziny, który uznał, że spróbuje żyć inaczej - postępować zgodnie z sumieniem, a nie wychowaniem czy chęcią zysku. Kiedyś o tym pogadamy. Przy wódce i zakąsce. Jak w domu. Kultura w końcu musi być. Nie jesteśmy jakimiś anglikami, łojącymi bez sensu i smaku tani gin.
Chociaż ostatnio pewnie drugą rękę oddałabym za nawet taki parszywy “rarytas”. Koszmary zaczęły dawać mi mocno w kość, a bez alkoholu nie dawało się ich odgonić. Dlatego cieszę się, udało się wyrwać na moment, żeby przypomnieć sobie szkolne czasy i stanie u kotła w gabinecie alchemicznym.
Oby nic nie jebło.
-Ta. - kiwam głową, zgadzając się co do eliksiru na sen. - Trzeba sobie w końcu zastąpić czymś porządną nasenną wódkę. Ichniejsze gówno nadaje się tylko użytku zewnętrznego.
Ciężko wzdycham i rozglądam się po pokoju, w którym mamy rozpocząć “gotowanie”.
-Najwyżej... jak nam się nie uda, to wyjebie dach. - wzruszam ramionami. - Ale takie to się szybko naprawia. Gorzej, jak pójdą fundamenty. A słyszałam, że są jacyś geniusze, co robią pracownie w piwnicach…
Kładę koło swoich nóg materiałowy tobołek z różnymi zawiniątkami, słoiczkami i butelką z mlekiem.
-A ty co chcesz robić?
|0,5 mleka krowiego
Tak się musiało stać, w końcu wszystko na tym świecie zawsze wszystko próbuje cię zrobić w chuja.
Przemierzamy kolejne metry naszego małego nokturnowego świata. Błoto chlapie buty i nogawki moich spodni. Skupiam się tylko na celu - kamienicy pod numerem dziewięć.
To śmieszne, jak mały potrafi być świat. Kiedy myślisz, że uciekniesz na drugi koniec kontynentu i dalej, już na wyspy, i że na sto procent nikogo znajomego, oprócz znanej dalszej rodziny już nie spotkasz. Ale nie - wspólne korzenie prześladują wszędzie.
Mogłam udawać, że jej nie znam, w końcu potrafię dość wiarygodnie udawać akcent angielskich średniozamożnych klas… Jednak czuje się ten zew krwi, który ciągnie do innych mi podobnych. Do małej enklawy kultury. Do znajomych reakcji, powiedzeń, języka. Siarczystego przekleństwa. Nie wiedziałam, ile słyszała o mnie młoda Dolohova, czy rodzina powiedziała jej cokolwiek o niechlubnym członku rodziny, który uznał, że spróbuje żyć inaczej - postępować zgodnie z sumieniem, a nie wychowaniem czy chęcią zysku. Kiedyś o tym pogadamy. Przy wódce i zakąsce. Jak w domu. Kultura w końcu musi być. Nie jesteśmy jakimiś anglikami, łojącymi bez sensu i smaku tani gin.
Chociaż ostatnio pewnie drugą rękę oddałabym za nawet taki parszywy “rarytas”. Koszmary zaczęły dawać mi mocno w kość, a bez alkoholu nie dawało się ich odgonić. Dlatego cieszę się, udało się wyrwać na moment, żeby przypomnieć sobie szkolne czasy i stanie u kotła w gabinecie alchemicznym.
Oby nic nie jebło.
-Ta. - kiwam głową, zgadzając się co do eliksiru na sen. - Trzeba sobie w końcu zastąpić czymś porządną nasenną wódkę. Ichniejsze gówno nadaje się tylko użytku zewnętrznego.
Ciężko wzdycham i rozglądam się po pokoju, w którym mamy rozpocząć “gotowanie”.
-Najwyżej... jak nam się nie uda, to wyjebie dach. - wzruszam ramionami. - Ale takie to się szybko naprawia. Gorzej, jak pójdą fundamenty. A słyszałam, że są jacyś geniusze, co robią pracownie w piwnicach…
Kładę koło swoich nóg materiałowy tobołek z różnymi zawiniątkami, słoiczkami i butelką z mlekiem.
-A ty co chcesz robić?
|0,5 mleka krowiego
Ostatnio zmieniony przez Zlata Raskolnikova dnia 08.08.21 19:52, w całości zmieniany 1 raz
Zlata Raskolnikova
Zawód : Komornik i najemniczka po godzinach
Wiek : 37
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowa
Wisi mi kto wisi na latarni
A kto o nią się opiera
A kto o nią się opiera
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półgoblin
Nieaktywni
Tęskniła za domem.
Tęskniła za zimnem, kunsztem przemykających pod palcami zawiłości jej kultury, za językiem wybrzmiewającym dumnie na ulicach, za aurą prawdziwości; Anglia była zaledwie namiastką, zlepkiem, jakąś przedziwną wydmuszką pogrążoną w bezustannym deszczu. Bez tradycji, bez charakteru – Brytyjczycy arcydesperacko próbowali udowadniać wzdłuż i wszerz, jak bardzo ich ojczyzna opiewa w potęgę, ale Dolohov nie dawała się przekonać. Nokturn był zwieńczeniem całej szpetoty tego miasta, może nawet kraju – w dziwacznym paradoksie stanowił jedyne miejsce faktycznego oddechu.
Fakt, że został nawiedzony przez jedną ze swoich dodawał nieco punktów w rankingu znośności; wódka smakowała zupełnie inaczej, kiedy była degustowana w odpowiedni sposób, w odpowiednim towarzystwie, z odpowiednią wzniosłością, tak charakterystyczną dla jej – ich – kraju.
Zaskakującym trafem tym razem nie kierowały kroków w stronę wiadomej kamienicy po to, by topić smutki, skargi i zażalenia w głębokich kieliszkach; wyjątkowo zaskakujący scenariusz, którego żadna pewnie przez dłuższy czas nie dopuszczała do myśli, wracający do niemal szkolnych lat, gdy coś takiego jak warzenie eliksirów było codziennością; teraz Tatiana miała od tego ludzi, zbyt wygodna i zbyt rozleniwiona by samej brudzić sobie palce.
Czasem jednak trzeba było wziąć sprawy w swoje ręce, nawet jeśli chodziło tylko o eliksir codziennego użytku. Życie w Anglii nie było łatwe – nigdy dla takich jak one, choć na pierwszy rzut oka mogły różnić się niemal tak, że bardziej już się nie dało – dlatego Dolohov rozumiała jak nikt inny potrzebę snu, uspokojenia, czegokolwiek, co zaleczyłoby lub chociaż uspokoiło rosnący niesmak wobec tego kraju.
– Wyjebie to wyjebie. Jedną kamienicę mniej – nie miała zbytnio sentymentu wobec swojego lokum, wobec tej dzielnicy czy w ogóle Nokturnu; to wszystko traktowane było jako tymczasowe, nawet jeśli faktycznie wysadziłyby to pomieszczenie, czy nawet pół mieszkania, miałaby to głęboko w poważaniu.
Przeszła przez pomieszczenie niespiesznie, w końcu docierając do jednej z półek, na której stały nieco zakurzone fiolki; poszczególne z nich spoczęły niedługo później na blacie obok zaśniedziałych kociołków, które chyba zapomniały już czasów swej użytkowalności. Machnięciem różdżki Dolohov rozpaliła palnik pod jednym z nich.
– Coś, co przyda mi się w robocie – tej nokturnowej, czy tej, która miała już wyższą wartość; obok czarnej magii odpowiednie mikstury czasami okazywały się niebywale przydatne. Dłonią sięgnęła po nieduże, szklane pudełeczko, unosząc je ku górze – Włosie akromantuli, ponoć wzbudza strach – wytłumaczyła, i własny cel, i działanie składniku. To co wiedziała – co przekazała jej panna Potter i stare, poszarpane księgi – musiało wystarczyć.
– Za co tu żyjesz? W tym syfie? – swoje słyszała, więcej sobie dopowiedziała; Nokturn nie był wcale taki trudny, kiedy wiedziało się gdzie szperać, gdzie naciskać, dokąd iść. Ale ona miała tutaj zdecydowanie łatwiejszy start, z widmem arystokratycznej matki i charyzmą starszego brata.
Jak radziła sobie jej prawie-krewna?
Tęskniła za zimnem, kunsztem przemykających pod palcami zawiłości jej kultury, za językiem wybrzmiewającym dumnie na ulicach, za aurą prawdziwości; Anglia była zaledwie namiastką, zlepkiem, jakąś przedziwną wydmuszką pogrążoną w bezustannym deszczu. Bez tradycji, bez charakteru – Brytyjczycy arcydesperacko próbowali udowadniać wzdłuż i wszerz, jak bardzo ich ojczyzna opiewa w potęgę, ale Dolohov nie dawała się przekonać. Nokturn był zwieńczeniem całej szpetoty tego miasta, może nawet kraju – w dziwacznym paradoksie stanowił jedyne miejsce faktycznego oddechu.
Fakt, że został nawiedzony przez jedną ze swoich dodawał nieco punktów w rankingu znośności; wódka smakowała zupełnie inaczej, kiedy była degustowana w odpowiedni sposób, w odpowiednim towarzystwie, z odpowiednią wzniosłością, tak charakterystyczną dla jej – ich – kraju.
Zaskakującym trafem tym razem nie kierowały kroków w stronę wiadomej kamienicy po to, by topić smutki, skargi i zażalenia w głębokich kieliszkach; wyjątkowo zaskakujący scenariusz, którego żadna pewnie przez dłuższy czas nie dopuszczała do myśli, wracający do niemal szkolnych lat, gdy coś takiego jak warzenie eliksirów było codziennością; teraz Tatiana miała od tego ludzi, zbyt wygodna i zbyt rozleniwiona by samej brudzić sobie palce.
Czasem jednak trzeba było wziąć sprawy w swoje ręce, nawet jeśli chodziło tylko o eliksir codziennego użytku. Życie w Anglii nie było łatwe – nigdy dla takich jak one, choć na pierwszy rzut oka mogły różnić się niemal tak, że bardziej już się nie dało – dlatego Dolohov rozumiała jak nikt inny potrzebę snu, uspokojenia, czegokolwiek, co zaleczyłoby lub chociaż uspokoiło rosnący niesmak wobec tego kraju.
– Wyjebie to wyjebie. Jedną kamienicę mniej – nie miała zbytnio sentymentu wobec swojego lokum, wobec tej dzielnicy czy w ogóle Nokturnu; to wszystko traktowane było jako tymczasowe, nawet jeśli faktycznie wysadziłyby to pomieszczenie, czy nawet pół mieszkania, miałaby to głęboko w poważaniu.
Przeszła przez pomieszczenie niespiesznie, w końcu docierając do jednej z półek, na której stały nieco zakurzone fiolki; poszczególne z nich spoczęły niedługo później na blacie obok zaśniedziałych kociołków, które chyba zapomniały już czasów swej użytkowalności. Machnięciem różdżki Dolohov rozpaliła palnik pod jednym z nich.
– Coś, co przyda mi się w robocie – tej nokturnowej, czy tej, która miała już wyższą wartość; obok czarnej magii odpowiednie mikstury czasami okazywały się niebywale przydatne. Dłonią sięgnęła po nieduże, szklane pudełeczko, unosząc je ku górze – Włosie akromantuli, ponoć wzbudza strach – wytłumaczyła, i własny cel, i działanie składniku. To co wiedziała – co przekazała jej panna Potter i stare, poszarpane księgi – musiało wystarczyć.
– Za co tu żyjesz? W tym syfie? – swoje słyszała, więcej sobie dopowiedziała; Nokturn nie był wcale taki trudny, kiedy wiedziało się gdzie szperać, gdzie naciskać, dokąd iść. Ale ona miała tutaj zdecydowanie łatwiejszy start, z widmem arystokratycznej matki i charyzmą starszego brata.
Jak radziła sobie jej prawie-krewna?
Tatiana Dolohov
Zawód : emigrantka, pozowana dama
Wiek : lat 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
wanderess, one night stand
don't belong to no city,
don't belong to no man
I'm the violence in the pouring rain
don't belong to no city,
don't belong to no man
I'm the violence in the pouring rain
OPCM : 17
UROKI : 16 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 7 +3
ZWINNOŚĆ : 7
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Nokturn był ostoją dla takich jak ja. I nie mówię tu o uciekinierach z rodzinnych krajów i miast, ochlejmordach, czy podejrzanych typach, co tylko czekają, aby wbić komuś kosę pod żebra, poćwiartować i opchnąć w pobliskim sklepie z wyposażeniem dla twórców klątw. Nas - pochodzących ze Wschodu i Centrum Europy było tu wielu. Co raz to słyszałam znajomy wschodni zaśpiew, czy rzewne piosenki o tęsknocie i miłości, które ktoś próbował śpiewać po pijaku, kalecząc tekst i znęcając się nad melodią.
Nokturn był substytutem domu. Jego jebaną protezą.
Niestety, nic lepszego nie mogło mnie spotkać - przynajmniej na razie.
-Ta. - odpowiadam ponownie i zmuszam się do czegoś na kształt żartu. - Jak im Naziole nie rozjebali tego tu wszystkiego w pył, to ktoś inny musi.
Cała sceneria przypomina mi bajki, które czytała mi babka. Brakowało nam tylko trzeciej czarownicy i byłby komplet. Idealne numerologiczne trio, będące w stanie uwarzyć wszystko, zemścić się w straszliwy sposób na każdym i zagarnąć dla siebie, co tylko by chciało.
Kurwa, przez gadanie w ojczystym języku staje się smętna jak te cholerne pijackie piosenki.
Zagarniam dla siebie też jeden z kotłów - taki, który nie wyglądał, jakby chciał zacząć przeciekać w najmniej odpowiednim momencie, i również wzniecam pod nim ogień, leniwie czyniąc gest różdżką.
-A, eliksir grozy? Dobra mikstura, dobra. Jak wyjdzie, a ty wypijesz i hukniesz, to wrogowie srają pod siebie. Czasem to lepsze niż zaklęcia. A jak jeszcze wiesz, czego taki osobnik się boi, to mu zafundujesz porządną traumę. - uśmiecham się pod nosem, przypominając sobie te wszystkie sytuacje, kiedy sama miałam przyjemność użycia tego eliksiru w praktyce. - Polecam.
Mówiąc to wszystko, sprawdzam, co tak naprawdę zgarnęłam z domu. Nie miałam większego wyboru składników, które można by było użyć. Nie jestem alchemikiem, ale na szczęście zachowały mi się jakieś resztki, zagarnięte jeszcze z domu.
Miałam je przekazać Kirillowi, żeby ten mógł coś z tego upichcić… zanim wszystko poszło się jebać.
Ciekawe, czy z młodymi wszystko w porządku. Czy dostali mój list?
-Pracuję w Gringottcie. Potrzebowali kogoś… wystarczająco przekonywającego do załatwiania spraw dłużników. - odkręcam jeden ze słoiczków i wącham zawartość - zwietrzały już cynamon. Słaby zapach sprawia, że czuję przyjemne mrowienie wzdłuż kręgosłupa.
-Ale może rozejrzę się za czymś jeszcze. Słyszałam, że jest tu popyt na ludzi od brudnej roboty. - rzucam neutralnym tonem. - Ty też w tym siedzisz?
Nokturn był substytutem domu. Jego jebaną protezą.
Niestety, nic lepszego nie mogło mnie spotkać - przynajmniej na razie.
-Ta. - odpowiadam ponownie i zmuszam się do czegoś na kształt żartu. - Jak im Naziole nie rozjebali tego tu wszystkiego w pył, to ktoś inny musi.
Cała sceneria przypomina mi bajki, które czytała mi babka. Brakowało nam tylko trzeciej czarownicy i byłby komplet. Idealne numerologiczne trio, będące w stanie uwarzyć wszystko, zemścić się w straszliwy sposób na każdym i zagarnąć dla siebie, co tylko by chciało.
Kurwa, przez gadanie w ojczystym języku staje się smętna jak te cholerne pijackie piosenki.
Zagarniam dla siebie też jeden z kotłów - taki, który nie wyglądał, jakby chciał zacząć przeciekać w najmniej odpowiednim momencie, i również wzniecam pod nim ogień, leniwie czyniąc gest różdżką.
-A, eliksir grozy? Dobra mikstura, dobra. Jak wyjdzie, a ty wypijesz i hukniesz, to wrogowie srają pod siebie. Czasem to lepsze niż zaklęcia. A jak jeszcze wiesz, czego taki osobnik się boi, to mu zafundujesz porządną traumę. - uśmiecham się pod nosem, przypominając sobie te wszystkie sytuacje, kiedy sama miałam przyjemność użycia tego eliksiru w praktyce. - Polecam.
Mówiąc to wszystko, sprawdzam, co tak naprawdę zgarnęłam z domu. Nie miałam większego wyboru składników, które można by było użyć. Nie jestem alchemikiem, ale na szczęście zachowały mi się jakieś resztki, zagarnięte jeszcze z domu.
Miałam je przekazać Kirillowi, żeby ten mógł coś z tego upichcić… zanim wszystko poszło się jebać.
Ciekawe, czy z młodymi wszystko w porządku. Czy dostali mój list?
-Pracuję w Gringottcie. Potrzebowali kogoś… wystarczająco przekonywającego do załatwiania spraw dłużników. - odkręcam jeden ze słoiczków i wącham zawartość - zwietrzały już cynamon. Słaby zapach sprawia, że czuję przyjemne mrowienie wzdłuż kręgosłupa.
-Ale może rozejrzę się za czymś jeszcze. Słyszałam, że jest tu popyt na ludzi od brudnej roboty. - rzucam neutralnym tonem. - Ty też w tym siedzisz?
Zlata Raskolnikova
Zawód : Komornik i najemniczka po godzinach
Wiek : 37
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowa
Wisi mi kto wisi na latarni
A kto o nią się opiera
A kto o nią się opiera
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półgoblin
Nieaktywni
Wygodnie, ciemno, anonimowo – mogło tylko nie cuchnąć tak okrutnie.
Ale i do smrodu można się było przyzwyczaić – tego dosłownego, i tego traktowanego w przenośni, bo nawet największy elegant, o idealnie wyprasowanym garniturze o barwie idealnego grafitu, z idealnie wypastowanymi butami i idealną brylantyną na głowie; tutaj jebał jak mokry pies.
Być może dlatego Dolohov spędzała pół życia w wannie, ćwierć nad flakonami perfum, resztkę nad zabijającą wszystkie ustrojstwa flaszką wódki. Mówiono, że najciemniej bywa pod latarnią – skoro tutaj nie raczyła porządnie zaświecić nawet jedna, to może wcale nie było tak źle z nimi wszystkimi?
Do wszystkiego można było przywyknąć – ale stworzyć sobie dom i bezpieczną przystań w wylęgarni zła, jak to lubiono mówić angielskimi głupotkami, to co innego. Sztuka. Umiejętności, którym wielu ludziom brakowało,
Po tylu latach wędrówek nie powinien jej – ich – dziwić naturalny dryg do kamuflażu.
Krótki uśmiech przemknął z kącika do kącika, różdżka uniosła się i opadła, nadgarstek drgnął pod odpowiednim kątem; liche ognisko pod kociołkiem emanowało drobnym ciepłem, charakterystyczna woń zmieszała ze stęchlizną i kurzem krążącym w powietrzu. Tatiana sięgnęła po kolejne fiolki, następne zaczęła odkorkowywać, ostatecznie przytakując głową na stwierdzenie swojej towarzyszki.
– A owszem – zabawnie było przemykać między tak odległymi światami; przełączać pstryczek, zmieniać nastawienie, w tym wszystkim może także samego siebie – teraz rozmawiała z nią o walce, o brudzie, w brud zgłosek wplątując najpiękniejszy język całego świata; co miało być wieczorem? Różowa kiecka miała zakryć umorusane życiowym brudem ramiona?
– Znasz się na tym. Dobrze, lepiej niż ja – stwierdziła, zerkając kątem oka na kobietę, pomiędzy stwierdzeniem a uznaniem. Bo robiła to nie tylko lepiej, co mądrzej; bez idiotycznego celu, który jej samej kazał postawić kroki tam, gdzie je postawiła.
Pieniądz zawsze był lepszym motywatorem i przewodnikiem; lepszym niż głowa i to co w niej siedziało.
– A to ciekawe – drobny uśmiech znów zawędrował na usta Rosjanki, kolejne składniki trafiały na swoje miejsca, odrobinę w zwolnionym tempie, jakby Dolohov nie była pewna odmierzanych części pożądanego eliksiru; bo nie była.
– Niemało tego na Nokturnie – zleceń, ciekawszych i mniej, wygodniejszych i tych niekoniecznie – Ja? Niezbyt – pomijając kilka sytuacji, w których faktycznie musiała wyjść w teren i odebrać siłą co należało do niej; ojciec potrafił nie wywiązywać się z obowiązków, ale zamiast żalu z powodu ubrudzonych rąk, czuła w takich momentach dziwaczną satysfakcję.
– Chcesz to rozejrzę się tu i tam, Gringott tak mało płaci? – brew drgnęła odrobinę z nutą przekąsu – Nie musisz odpowiadać. Anglicy to skąpstwo – chyba, że rozchodzi się o bogaczy, na tych trzeba było po prostu mieć sposób.
Odkorkowane buteleczki nęciły zapachem, zawiniątka z preparatami odstraszały, zaciśnięte na różdżce palce zdradzały gotowość.
– Umiesz naprawić dach, jeśli wyjebie? – ale nie mogło być przecież tak źle, prawda?
Ale i do smrodu można się było przyzwyczaić – tego dosłownego, i tego traktowanego w przenośni, bo nawet największy elegant, o idealnie wyprasowanym garniturze o barwie idealnego grafitu, z idealnie wypastowanymi butami i idealną brylantyną na głowie; tutaj jebał jak mokry pies.
Być może dlatego Dolohov spędzała pół życia w wannie, ćwierć nad flakonami perfum, resztkę nad zabijającą wszystkie ustrojstwa flaszką wódki. Mówiono, że najciemniej bywa pod latarnią – skoro tutaj nie raczyła porządnie zaświecić nawet jedna, to może wcale nie było tak źle z nimi wszystkimi?
Do wszystkiego można było przywyknąć – ale stworzyć sobie dom i bezpieczną przystań w wylęgarni zła, jak to lubiono mówić angielskimi głupotkami, to co innego. Sztuka. Umiejętności, którym wielu ludziom brakowało,
Po tylu latach wędrówek nie powinien jej – ich – dziwić naturalny dryg do kamuflażu.
Krótki uśmiech przemknął z kącika do kącika, różdżka uniosła się i opadła, nadgarstek drgnął pod odpowiednim kątem; liche ognisko pod kociołkiem emanowało drobnym ciepłem, charakterystyczna woń zmieszała ze stęchlizną i kurzem krążącym w powietrzu. Tatiana sięgnęła po kolejne fiolki, następne zaczęła odkorkowywać, ostatecznie przytakując głową na stwierdzenie swojej towarzyszki.
– A owszem – zabawnie było przemykać między tak odległymi światami; przełączać pstryczek, zmieniać nastawienie, w tym wszystkim może także samego siebie – teraz rozmawiała z nią o walce, o brudzie, w brud zgłosek wplątując najpiękniejszy język całego świata; co miało być wieczorem? Różowa kiecka miała zakryć umorusane życiowym brudem ramiona?
– Znasz się na tym. Dobrze, lepiej niż ja – stwierdziła, zerkając kątem oka na kobietę, pomiędzy stwierdzeniem a uznaniem. Bo robiła to nie tylko lepiej, co mądrzej; bez idiotycznego celu, który jej samej kazał postawić kroki tam, gdzie je postawiła.
Pieniądz zawsze był lepszym motywatorem i przewodnikiem; lepszym niż głowa i to co w niej siedziało.
– A to ciekawe – drobny uśmiech znów zawędrował na usta Rosjanki, kolejne składniki trafiały na swoje miejsca, odrobinę w zwolnionym tempie, jakby Dolohov nie była pewna odmierzanych części pożądanego eliksiru; bo nie była.
– Niemało tego na Nokturnie – zleceń, ciekawszych i mniej, wygodniejszych i tych niekoniecznie – Ja? Niezbyt – pomijając kilka sytuacji, w których faktycznie musiała wyjść w teren i odebrać siłą co należało do niej; ojciec potrafił nie wywiązywać się z obowiązków, ale zamiast żalu z powodu ubrudzonych rąk, czuła w takich momentach dziwaczną satysfakcję.
– Chcesz to rozejrzę się tu i tam, Gringott tak mało płaci? – brew drgnęła odrobinę z nutą przekąsu – Nie musisz odpowiadać. Anglicy to skąpstwo – chyba, że rozchodzi się o bogaczy, na tych trzeba było po prostu mieć sposób.
Odkorkowane buteleczki nęciły zapachem, zawiniątka z preparatami odstraszały, zaciśnięte na różdżce palce zdradzały gotowość.
– Umiesz naprawić dach, jeśli wyjebie? – ale nie mogło być przecież tak źle, prawda?
Tatiana Dolohov
Zawód : emigrantka, pozowana dama
Wiek : lat 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
wanderess, one night stand
don't belong to no city,
don't belong to no man
I'm the violence in the pouring rain
don't belong to no city,
don't belong to no man
I'm the violence in the pouring rain
OPCM : 17
UROKI : 16 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 7 +3
ZWINNOŚĆ : 7
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Świat nie był sprawiedliwy. Jedne miasta - piękne, dostojne, wartościowe rozsypały się w pył, a ten cholerny czyrak na skórze Europy nadal tu był. Istniał. Toczył ropę i śmierdział jak skurwysyn. Jak zarzygany rynsztok. Nawet w lepszych dzielnicach było tak samo. Ten zapach oblepiał, stawał się drugą skórą. Ciekawe, czy istniało miejsce na tej cholernej wyspie, gdzie jest inaczej? Miejsce, którego da się na chwilę przestać nienawidzić?
Dam garść galeonów każdemu, kto mi go pokaże.
Powoli wlewam mleko kotła, zaglądając do wewnątrz. Kiedy byłam mała, babka zawsze mnie uczyła, że dodanie wody powoduje, że nie będzie tak przywierać do ścian naczynia. Nie wiem, czy ściemniała mi wtedy, bo był ciężki czas, jedzenia mało, i trzeba było znajdować najróżniejsze sposoby, aby zwiększyć porcję wszystkiego, co lądowało na stole... czy to faktycznie miało zadziałać? Zobaczymy.
Czynię gest różdżką, a z jej końca wprost do kotła cienkim strumieniem wlewa się woda.
-Tak wyszło. - wzruszam ramionami. - Trzeba być skutecznym, bo cię wygryza skuteczniejsi.
Albo upierdolą łeb - ta druga część wypowiedzi zawisła gdzieś w powietrzu, wśród kurzu i półmroku. Nie musiałam mówić tego na głos, żeby Dolohova zrozumiała. Była kumata.
-Niby tak, ale nadal ludzie chyba nie przyzwyczaili się, że nie muszą już się kitrać ze wszystkim. I weź tu znajdź zlecenie. - sprawdzam, czy mleko wystarczająco się nagrzewa, unosząc nad kotłem dłoń. - To jak tu w końcu mają z czarną magią? Legalne to czy nie?
Obie uczyłyśmy się w Durmastrangu, wiemy, jak to tam działa.
Chwytam w dłonie fiolkę ze sproszkowanym cynamonem. Mam jeszcze drugą - z całymi kawałkami kory. Chwile waham się, co z tych dwóch opcji byłoby lepsze, ale ostatecznie wrzucam korę. W końcu sproszkowany tworzy cynamon w garze tego chujowego gluta, który zostaje później na dnie. Dorzucam jeszcze szczyptę pokruszonych pancerzyków rogatych ślimaków.
-Wybadaj, czy ktoś potrzebuje kogoś do tego rodzaju pracy. Odwdzięczę się. - mieszam w kotle wielką drewnianą łyżką, którą używam w domu do nalewania zupy. - No. Są skąpi. I jacyś tacy sztuczni. Jakby nie chcieli się przyznać do całego syfu, jaki mają w głowie i pod skórą.
Podnoszę głowę i zatrzymuję wzrok na dziewczynie obok.
-Nie chcesz wrócić do domu? Po ci to wszystko?
Po tym pytaniu wrzucam najważniejszy składnik eliksiru - strączki wnykopieńki, które trzymałam w słoiku po śledziach.
-Umiem. Pomagałam odbudowywać Leningrad. To z pieprzonym londyńskim dachem damy sobie radę.
|rzut na eliksir słodkiego snu
Dam garść galeonów każdemu, kto mi go pokaże.
Powoli wlewam mleko kotła, zaglądając do wewnątrz. Kiedy byłam mała, babka zawsze mnie uczyła, że dodanie wody powoduje, że nie będzie tak przywierać do ścian naczynia. Nie wiem, czy ściemniała mi wtedy, bo był ciężki czas, jedzenia mało, i trzeba było znajdować najróżniejsze sposoby, aby zwiększyć porcję wszystkiego, co lądowało na stole... czy to faktycznie miało zadziałać? Zobaczymy.
Czynię gest różdżką, a z jej końca wprost do kotła cienkim strumieniem wlewa się woda.
-Tak wyszło. - wzruszam ramionami. - Trzeba być skutecznym, bo cię wygryza skuteczniejsi.
Albo upierdolą łeb - ta druga część wypowiedzi zawisła gdzieś w powietrzu, wśród kurzu i półmroku. Nie musiałam mówić tego na głos, żeby Dolohova zrozumiała. Była kumata.
-Niby tak, ale nadal ludzie chyba nie przyzwyczaili się, że nie muszą już się kitrać ze wszystkim. I weź tu znajdź zlecenie. - sprawdzam, czy mleko wystarczająco się nagrzewa, unosząc nad kotłem dłoń. - To jak tu w końcu mają z czarną magią? Legalne to czy nie?
Obie uczyłyśmy się w Durmastrangu, wiemy, jak to tam działa.
Chwytam w dłonie fiolkę ze sproszkowanym cynamonem. Mam jeszcze drugą - z całymi kawałkami kory. Chwile waham się, co z tych dwóch opcji byłoby lepsze, ale ostatecznie wrzucam korę. W końcu sproszkowany tworzy cynamon w garze tego chujowego gluta, który zostaje później na dnie. Dorzucam jeszcze szczyptę pokruszonych pancerzyków rogatych ślimaków.
-Wybadaj, czy ktoś potrzebuje kogoś do tego rodzaju pracy. Odwdzięczę się. - mieszam w kotle wielką drewnianą łyżką, którą używam w domu do nalewania zupy. - No. Są skąpi. I jacyś tacy sztuczni. Jakby nie chcieli się przyznać do całego syfu, jaki mają w głowie i pod skórą.
Podnoszę głowę i zatrzymuję wzrok na dziewczynie obok.
-Nie chcesz wrócić do domu? Po ci to wszystko?
Po tym pytaniu wrzucam najważniejszy składnik eliksiru - strączki wnykopieńki, które trzymałam w słoiku po śledziach.
-Umiem. Pomagałam odbudowywać Leningrad. To z pieprzonym londyńskim dachem damy sobie radę.
|rzut na eliksir słodkiego snu
Ostatnio zmieniony przez Zlata Raskolnikova dnia 03.08.21 1:25, w całości zmieniany 2 razy
Zlata Raskolnikova
Zawód : Komornik i najemniczka po godzinach
Wiek : 37
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowa
Wisi mi kto wisi na latarni
A kto o nią się opiera
A kto o nią się opiera
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półgoblin
Nieaktywni
The member 'Zlata Raskolnikova' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 42
'k100' : 42
Londyn, choć był cholernie, niemal zabawnie paradoksalny, był tak samo brzydki w każdej swojej części. Nawet możni mieszkali w szarych, szpetnych dworkach, których odpadający tynk potraktowano na szybkości jakimś pospolitym zaklęciem. Inni, co prawda, mieli posadzone wielkie, dziko wręcz szybko kwitnące krzewy różane, inni bawili się w rozmaite i kolorowe iluzje. Finalnie na nic, bo znów przychodził brudny deszcz i trzeba byłoby otoczyć całą hacjendę Protego totalum, żeby te dekoracyjne duperele na coś się zdały.
Nokturn przynajmniej nie udawał; wyglądał jak speluna, był speluną, z całą masą najgorszych brudasów, ochlapusów, ale też tych eleganckich, co mieli czyste ubranka ale brudne myśli i rączki.
Do wyboru do koloru; Dolohov czasami lubiła przebierać się za dystyngowaną arystokratkę w beżowych koronkach by późnym wieczorem wrócić z flaszką Ognistej na zapyziałą kanapę wśród kurzów nokturnowej kamienicy.
Sami swoi.
– Ot co, kochanieńka – one powinny o tym wiedzieć lepiej niż wszyscy; na pewno niż ci tutaj, którzy mieli swój kraj z dykty i państwo z kartonu. Dobrze, że przynajmniej zaczynało się tu coś dziać; coś dobrego, co wypleni szlamstwo i wszechobecny syf spowodowany nazbyt liberalnymi pierdoletami wzdłuż i wszerz paskudnej wyspy.
Ruch różdżką potraktował kociołek odpowiednią ilością wody; Tatiana czekała odpowiednio długo, by ta zagotowała się dostatecznie, na tyle by można było przejść do warzenia eliksiru. Nie było to nic codziennego; być może z samego braku czasu, nader wszystko jednak chęci i cierpliwości. Mikstury zwykle sprowadzała od kogoś, nierzadko wykorzystywała młodą Potter, powołując się na niespłacone długi; ale słodka blondyneczka zdawała się zapaść pod ziemię, a więc należało wziąć sprawy w swoje ręce.
– To zależy czy oficjalnie, czy też nie – do tej pory miała wrażenie, że co poniektórzy nie potrafią się przestawić; podobnie jak Zlata, nazwałaby Brytyjczyków wielką grupą pozerskiej błazenady; ale kiedy człowiek nie potrafił sam przed sobą przyznać się do swojej natury, było już z nim nieciekawie.
– Na szczęście przez to co się ostatnio dzieje, że wyjebali tych idiotów z Ministerstwa i ktoś zdecydował się w końcu zrobić porządek z całym tym syfem tutaj, przestali się obchodzić jak z jajkiem. I bać, chuj wie czego – wzruszając ramionami sięgała po kolejne fiolki i słoiczki; ślina warana i jad skorpiona sprawnie rozpuściły włos kelpii, a ów powstałą mieszankę Dolohov połączyła z chrzanem – nieciekawego wyglądu papka wylądowała w kociołku, sycząc odrobinę.
– Mimo wszystko, uważaj. Powiedziałabym, że na tych z plakatów, ale to bujda – zakoniarską rebelię, która porywała się z motyką na słońce w imię altruistycznych wizji wygrzebanych z chujwiekąd – Tutaj nie musisz się krępować. W odpowiednich miejscach – poczujesz, o jakie mi chodzi, jak się tam już znajdziesz – też nie – magię można było wyczuć momentalnie; w opuszkach palców, dzwonieniu w uszach, na końcu języka – Ale centrum sobie odpuść. Za dużo tam naiwnych paniusi – choć, chwała Merlinowi, coraz większa ich ilość przebudzała w sobie coś na kształt zdrowego rozsądku.
– Tacy właśnie są. Ale czasami to na naszą korzyść, wiesz? – brew zawędrowała ku górze, wraz z nią kącik ust – Popytam gdzie trzeba.
Włosie akromantuli dołączyło do reszty składników, wywar zabulgotał; mieszając go odpowiednią chochlą, Tatiana westchnęła cicho.
Tęskniła. Raz mniej, raz bardziej; raz szalenie, desperacko, kurewsko, zwykle wtedy gdy organizm otumaniony odpowiednią ilością odpowiednich składników, opierał się przed błogim spokojem.
Ostatnio nieco mniej, choć witające zimę tereny coraz częściej przywoływały wspomnienia z domu, gdzie wszechobecny, skuty lodem śnieg rozciągał się aż po horyzont.
– Chciałam, jakiś czas temu – być może wciąż chciała – Ale to nie takie łatwe, gdy ma się ojca, obowiązki i niedokończone sprawy. O, no ta, i przyszłego męża – cień sarkastycznego uśmiechu przemknął przez usta – Nie żałuj mnie, jest kurewsko bogaty. Ten fakt sam w sobie to prawie jak orgazm.
warzę eliksir grozy
Nokturn przynajmniej nie udawał; wyglądał jak speluna, był speluną, z całą masą najgorszych brudasów, ochlapusów, ale też tych eleganckich, co mieli czyste ubranka ale brudne myśli i rączki.
Do wyboru do koloru; Dolohov czasami lubiła przebierać się za dystyngowaną arystokratkę w beżowych koronkach by późnym wieczorem wrócić z flaszką Ognistej na zapyziałą kanapę wśród kurzów nokturnowej kamienicy.
Sami swoi.
– Ot co, kochanieńka – one powinny o tym wiedzieć lepiej niż wszyscy; na pewno niż ci tutaj, którzy mieli swój kraj z dykty i państwo z kartonu. Dobrze, że przynajmniej zaczynało się tu coś dziać; coś dobrego, co wypleni szlamstwo i wszechobecny syf spowodowany nazbyt liberalnymi pierdoletami wzdłuż i wszerz paskudnej wyspy.
Ruch różdżką potraktował kociołek odpowiednią ilością wody; Tatiana czekała odpowiednio długo, by ta zagotowała się dostatecznie, na tyle by można było przejść do warzenia eliksiru. Nie było to nic codziennego; być może z samego braku czasu, nader wszystko jednak chęci i cierpliwości. Mikstury zwykle sprowadzała od kogoś, nierzadko wykorzystywała młodą Potter, powołując się na niespłacone długi; ale słodka blondyneczka zdawała się zapaść pod ziemię, a więc należało wziąć sprawy w swoje ręce.
– To zależy czy oficjalnie, czy też nie – do tej pory miała wrażenie, że co poniektórzy nie potrafią się przestawić; podobnie jak Zlata, nazwałaby Brytyjczyków wielką grupą pozerskiej błazenady; ale kiedy człowiek nie potrafił sam przed sobą przyznać się do swojej natury, było już z nim nieciekawie.
– Na szczęście przez to co się ostatnio dzieje, że wyjebali tych idiotów z Ministerstwa i ktoś zdecydował się w końcu zrobić porządek z całym tym syfem tutaj, przestali się obchodzić jak z jajkiem. I bać, chuj wie czego – wzruszając ramionami sięgała po kolejne fiolki i słoiczki; ślina warana i jad skorpiona sprawnie rozpuściły włos kelpii, a ów powstałą mieszankę Dolohov połączyła z chrzanem – nieciekawego wyglądu papka wylądowała w kociołku, sycząc odrobinę.
– Mimo wszystko, uważaj. Powiedziałabym, że na tych z plakatów, ale to bujda – zakoniarską rebelię, która porywała się z motyką na słońce w imię altruistycznych wizji wygrzebanych z chujwiekąd – Tutaj nie musisz się krępować. W odpowiednich miejscach – poczujesz, o jakie mi chodzi, jak się tam już znajdziesz – też nie – magię można było wyczuć momentalnie; w opuszkach palców, dzwonieniu w uszach, na końcu języka – Ale centrum sobie odpuść. Za dużo tam naiwnych paniusi – choć, chwała Merlinowi, coraz większa ich ilość przebudzała w sobie coś na kształt zdrowego rozsądku.
– Tacy właśnie są. Ale czasami to na naszą korzyść, wiesz? – brew zawędrowała ku górze, wraz z nią kącik ust – Popytam gdzie trzeba.
Włosie akromantuli dołączyło do reszty składników, wywar zabulgotał; mieszając go odpowiednią chochlą, Tatiana westchnęła cicho.
Tęskniła. Raz mniej, raz bardziej; raz szalenie, desperacko, kurewsko, zwykle wtedy gdy organizm otumaniony odpowiednią ilością odpowiednich składników, opierał się przed błogim spokojem.
Ostatnio nieco mniej, choć witające zimę tereny coraz częściej przywoływały wspomnienia z domu, gdzie wszechobecny, skuty lodem śnieg rozciągał się aż po horyzont.
– Chciałam, jakiś czas temu – być może wciąż chciała – Ale to nie takie łatwe, gdy ma się ojca, obowiązki i niedokończone sprawy. O, no ta, i przyszłego męża – cień sarkastycznego uśmiechu przemknął przez usta – Nie żałuj mnie, jest kurewsko bogaty. Ten fakt sam w sobie to prawie jak orgazm.
warzę eliksir grozy
Ostatnio zmieniony przez Tatiana Dolohov dnia 28.07.21 19:50, w całości zmieniany 1 raz
Tatiana Dolohov
Zawód : emigrantka, pozowana dama
Wiek : lat 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
wanderess, one night stand
don't belong to no city,
don't belong to no man
I'm the violence in the pouring rain
don't belong to no city,
don't belong to no man
I'm the violence in the pouring rain
OPCM : 17
UROKI : 16 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 7 +3
ZWINNOŚĆ : 7
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
The member 'Tatiana Dolohov' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 58
'k100' : 58
Tak naprawdę, to mam wyjebane, kto jest u władzy, byle by się dało prowadzić biznes bez większych problemów. No i - najważniejsze, żeby nie trzeba było się ukrywać. Jest to wkurwiające. Szczególnie jak mieszkasz koło mugoli i musisz żyć jak mugol. Obserwować te zapite krzywe ryje, które tylko myślą o tym, żeby się najebać i obić komuś mordę. Najlepiej własnej żonie, która jest zbyt słaba, żeby się bronić i uciekać. I tak się płodzą, jak cholerne robactwo.
Jedyny plus Londynu - że tu wyplenili to wszystko ogniem i można żyć normalnie.
-Zakładam, że nieoficjalnie, to wolno wszystko? - uśmiecham się kącikiem ust. - A gdyby tak iść oficjalną drogą? Z ciekawości pytam.
Zawartość kotła zaczęła powoli bulgotać i pachnieć… normalnie. Cóż, przynajmniej na tym etapie jeszcze niczego nie spierdoliłam. Jest dobrze.
-Ano. Już dawno powinni byli to zrobić. Porządki. - w końcu przejrzeli na oczy, przyznali, że są hipokrytami… albo przynajmniej zaczął sobie to uświadamiać. - Tylko ten, byle by nie popadli w marazm, jak to teraz się u nas dzieje. Nie wiem, czy miałaś nieprzyjemność się z tym zderzyć, ale teraz to jest tak, że niektóre magiczne władze miejskie mają sztamę z Jedyną Słuszną Partią. - wypowiadam słowa o Partii z nieukrywanym sarkazmem. Słowa aż ociekają jadem. - A tak się cieszyli, że jak nie będzie tego cara-fajtłapy, to w końcu każdy zacznie żyć dobrze. I co? I gówno. Całej wierchuszce peron odjechał. Pierdolą coś o świetlanej przyszłości i zamiast ludzi zostawić w spokoju, włażą im do domów, garów i głów. Kontrola najwyższą formą zaufania... Czy coś.
Chce mi się splunąć, ale się powstrzymuję i łykam gorzką ślinę. Ludzie. Oni zawsze wszystko spierdolą. Nawet jak mają jakąś idee, muszą ją wypaczyć i się na nią zesrać.
-Na plakaciarzy też się kiedyś wybiorę. Jeden z nich to w ogóle wisi mi hajs, bo chuj najpierw się zadłużył, a później trafił na plakaty. - jak tylko go dorwę, to wypruję mu flaki… albo znajdę inny sposób, aby długo i boleśnie umierał. Mam w tym wprawę. - Chyba tylko w Porcie i tu jest w miarę normalnie, co nie?
Wsadziłam łyżkę do kotła i ponownie zamieszałam. Płyn nadal pachniał dobrze i miał odpowiedni kolor. No popatrzcie państwo, chyba nie zapomniałam szkolnych podstaw programowych.
-Też lubisz wywlekać ten ich syf i walić im prosto w twarz? - oblizuję usta, bo eliksir pachnie dość smacznie, a ja znowu zapomniałam dzisiaj zjeść. - Dzięki. Mogę ci odpalić jakiś procent.
W domu miałam w zwyczaju wypłacać procenty od przyprowadzonych zleceniodawców. To chyba sprawiedliwe?
-Ah, no tak. Rodzina. Nie dali spokoju? - kiwam głową. - Moi na szczęście mają inne priorytety. No i, co tu ukrywać, za stara już jestem.
Na słowa Dolohovej z mojego gardła wyrywa się chrapliwy dźwięk, który mógłby być śmiechem.
-No popatrz, popatrz, jak się urządziłaś! Gratuluję. Facet bez pieniędzy i pomysłu na życie jest gówno wart. To co? Jak się trzeba będzie do ciebie zwracać, jak już się hajtniesz?
Mieszam w garze jeszcze trochę, czekając, aż dojdzie do reakcji wszystkich komponentów i kiedy zauważam delikatną piankę na powierzchni wywaru, czuję satysfakcję. Eliksir się udał.
Jedyny plus Londynu - że tu wyplenili to wszystko ogniem i można żyć normalnie.
-Zakładam, że nieoficjalnie, to wolno wszystko? - uśmiecham się kącikiem ust. - A gdyby tak iść oficjalną drogą? Z ciekawości pytam.
Zawartość kotła zaczęła powoli bulgotać i pachnieć… normalnie. Cóż, przynajmniej na tym etapie jeszcze niczego nie spierdoliłam. Jest dobrze.
-Ano. Już dawno powinni byli to zrobić. Porządki. - w końcu przejrzeli na oczy, przyznali, że są hipokrytami… albo przynajmniej zaczął sobie to uświadamiać. - Tylko ten, byle by nie popadli w marazm, jak to teraz się u nas dzieje. Nie wiem, czy miałaś nieprzyjemność się z tym zderzyć, ale teraz to jest tak, że niektóre magiczne władze miejskie mają sztamę z Jedyną Słuszną Partią. - wypowiadam słowa o Partii z nieukrywanym sarkazmem. Słowa aż ociekają jadem. - A tak się cieszyli, że jak nie będzie tego cara-fajtłapy, to w końcu każdy zacznie żyć dobrze. I co? I gówno. Całej wierchuszce peron odjechał. Pierdolą coś o świetlanej przyszłości i zamiast ludzi zostawić w spokoju, włażą im do domów, garów i głów. Kontrola najwyższą formą zaufania... Czy coś.
Chce mi się splunąć, ale się powstrzymuję i łykam gorzką ślinę. Ludzie. Oni zawsze wszystko spierdolą. Nawet jak mają jakąś idee, muszą ją wypaczyć i się na nią zesrać.
-Na plakaciarzy też się kiedyś wybiorę. Jeden z nich to w ogóle wisi mi hajs, bo chuj najpierw się zadłużył, a później trafił na plakaty. - jak tylko go dorwę, to wypruję mu flaki… albo znajdę inny sposób, aby długo i boleśnie umierał. Mam w tym wprawę. - Chyba tylko w Porcie i tu jest w miarę normalnie, co nie?
Wsadziłam łyżkę do kotła i ponownie zamieszałam. Płyn nadal pachniał dobrze i miał odpowiedni kolor. No popatrzcie państwo, chyba nie zapomniałam szkolnych podstaw programowych.
-Też lubisz wywlekać ten ich syf i walić im prosto w twarz? - oblizuję usta, bo eliksir pachnie dość smacznie, a ja znowu zapomniałam dzisiaj zjeść. - Dzięki. Mogę ci odpalić jakiś procent.
W domu miałam w zwyczaju wypłacać procenty od przyprowadzonych zleceniodawców. To chyba sprawiedliwe?
-Ah, no tak. Rodzina. Nie dali spokoju? - kiwam głową. - Moi na szczęście mają inne priorytety. No i, co tu ukrywać, za stara już jestem.
Na słowa Dolohovej z mojego gardła wyrywa się chrapliwy dźwięk, który mógłby być śmiechem.
-No popatrz, popatrz, jak się urządziłaś! Gratuluję. Facet bez pieniędzy i pomysłu na życie jest gówno wart. To co? Jak się trzeba będzie do ciebie zwracać, jak już się hajtniesz?
Mieszam w garze jeszcze trochę, czekając, aż dojdzie do reakcji wszystkich komponentów i kiedy zauważam delikatną piankę na powierzchni wywaru, czuję satysfakcję. Eliksir się udał.
Zlata Raskolnikova
Zawód : Komornik i najemniczka po godzinach
Wiek : 37
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowa
Wisi mi kto wisi na latarni
A kto o nią się opiera
A kto o nią się opiera
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półgoblin
Nieaktywni
Można było więcej – ponoć. Ona wciąż dostrzegała luki, głupie wyrwy w głupim systemie, który tak bardzo różnił się od rodzimego. Brytyjczycy sami pozwolili sobie na nadmierne liberalności, później musieli rozprawiać się z całym syfem, któremu nie potrzeba było wcale wiele, by rozprzestrzenić się jak robactwo. Ale teraz Londyn znów oddychał swobodnie; bez smrodu, przeludnienia, tego, co w jej domu nazywanoby paskudną dewiacją. Było lepiej.
– A wyglądam ci na kogoś z Ministerstwa, Zlata? – brew Tatiany drgnęła w górę, usta naznaczył przekorny uśmiech – I tak i nie; dajmy na to taka legilimencja. Niby nikt nic, a jednak weszła do obiegu, rzekomo – nie rzekomo, a na pewno; sama Dolohov ów faktem była niebywale zainteresowana – nie legalizacją, a umiejętnością zaglądania do czyjejś głowy. Teraz, kiedy rząd bratał się z największym legilimentą tego kraju, nauka mogła stać się jeszcze bardziej ekscytująca.
Mikstura mieszana odpowiednią łyżką powoli zmieniała kolor; zmieniała też zapach, a ten unosił się parą znad ogrzewanego ogniem kociołka – wciąż i wciąż nic nie wybuchło, a dach zostawał na swoim miejscu; być może powinna była samej sobie przyklasnąć.
– Mhmmm – krótki pomruk przypieczętował słowa jasnowłosej; walcząc z grymasem na twarzy skupiła się na przygotowywaniu eliksiru, nie szczędząc sobie jednak krótkiego, pełnego przekąsu prychnięcia na wspomnienie Partii. Choć sama coraz śmielej i łatwiej potrafiła odgrodzić dawne życie od obecnego, widmo ojca snujące się raz po raz po nokturnowskiej kamienicy potrafiło nawoływać do dawnych lat boskiego caratu niczym zaklęta zjawa. Stary Dolohov żył minioną epoką, choć ta była już tylko dziecięcym wspominkiem, który Tatiana znała tylko z wzniosłych opowiastek.
– Cyrk, na lewo i na prawo; gdzie tu, kurwa, uciekać, co? – może do Norwegii? Na jakieś totalnie zadupie nieopodal Durmstrangu; zapewne nawet tam było już nie tak – Standard. Jak oni wszyscy. Ten się zadłużył, ten coś komuś obiecał, ten kogoś ukrył – przecież to ludzie bez pomyślunku. Na twoim miejscu zapomniałabym o forsie, ale może inna forma zapłaty ukoi ci nerwy – taka o której żadna z nich nie musiała mówić na głos; flaki faktycznie potrafiły uciszyć na moment złość i przynieść coś na kształt pozornego ukojenia.
Kiwnęła krótko głową na wzmiankę o normalności; w porcie jebało rybami, ale faktycznie, dało się tam załatwić swoje bez nadmiaru głupawych spojrzeń.
Kiedy eliksir, mimo wysokiej temperatury, zdawał się uspokajać własną powierzchnię, zgasiła płomień. Kilka obrotów łyżką i odpowiednie szkło w dłoni zwiastowało jego gotowość.
– Najpierw coś zarób, potem pogadamy – o procentach, udziałach czy prezentach za dobrotliwość; każdemu było teraz trudniej, ale zima zwykle niosła ze sobą komplikacje, nieważne w jakim miejscu.
Odkorkowany flakon potraktowała wpierw zaklęciem, później z pomocą chochli zaczęła ostrożnie przelewać zawartość kociołka do naczynia. Uśmiech wciąż błąkał się na wargach; pozwoliła jej mówić – o zarobkach, o rodzinie, o mężczyznach – same święte prawdy – samej milcząc przez dłuższą chwilę.
Kiedy eliksir w całości znalazł się w odpowiednim miejscu - w szkle, później drewnianej szkatule, finalnie na półce - podniosła spojrzenie na Zlatę.
– Wystarczy Baronowo – zamruczała niemal z faktycznym zadowoleniem; mogła też być hrabiną lub markizą, ale baronowa brzmiała odpowiednio wyniośle, nawet jeśli słodki pan narzeczony nie nosił tegoż tytułu. Wymijając Rosjankę przeszła w stronę drzwi.
– Poleję, co? Pospiesz się.
Sukces alchemiczny należało uczcić. W taki sposób jaki lubiły najbardziej.
zt
– A wyglądam ci na kogoś z Ministerstwa, Zlata? – brew Tatiany drgnęła w górę, usta naznaczył przekorny uśmiech – I tak i nie; dajmy na to taka legilimencja. Niby nikt nic, a jednak weszła do obiegu, rzekomo – nie rzekomo, a na pewno; sama Dolohov ów faktem była niebywale zainteresowana – nie legalizacją, a umiejętnością zaglądania do czyjejś głowy. Teraz, kiedy rząd bratał się z największym legilimentą tego kraju, nauka mogła stać się jeszcze bardziej ekscytująca.
Mikstura mieszana odpowiednią łyżką powoli zmieniała kolor; zmieniała też zapach, a ten unosił się parą znad ogrzewanego ogniem kociołka – wciąż i wciąż nic nie wybuchło, a dach zostawał na swoim miejscu; być może powinna była samej sobie przyklasnąć.
– Mhmmm – krótki pomruk przypieczętował słowa jasnowłosej; walcząc z grymasem na twarzy skupiła się na przygotowywaniu eliksiru, nie szczędząc sobie jednak krótkiego, pełnego przekąsu prychnięcia na wspomnienie Partii. Choć sama coraz śmielej i łatwiej potrafiła odgrodzić dawne życie od obecnego, widmo ojca snujące się raz po raz po nokturnowskiej kamienicy potrafiło nawoływać do dawnych lat boskiego caratu niczym zaklęta zjawa. Stary Dolohov żył minioną epoką, choć ta była już tylko dziecięcym wspominkiem, który Tatiana znała tylko z wzniosłych opowiastek.
– Cyrk, na lewo i na prawo; gdzie tu, kurwa, uciekać, co? – może do Norwegii? Na jakieś totalnie zadupie nieopodal Durmstrangu; zapewne nawet tam było już nie tak – Standard. Jak oni wszyscy. Ten się zadłużył, ten coś komuś obiecał, ten kogoś ukrył – przecież to ludzie bez pomyślunku. Na twoim miejscu zapomniałabym o forsie, ale może inna forma zapłaty ukoi ci nerwy – taka o której żadna z nich nie musiała mówić na głos; flaki faktycznie potrafiły uciszyć na moment złość i przynieść coś na kształt pozornego ukojenia.
Kiwnęła krótko głową na wzmiankę o normalności; w porcie jebało rybami, ale faktycznie, dało się tam załatwić swoje bez nadmiaru głupawych spojrzeń.
Kiedy eliksir, mimo wysokiej temperatury, zdawał się uspokajać własną powierzchnię, zgasiła płomień. Kilka obrotów łyżką i odpowiednie szkło w dłoni zwiastowało jego gotowość.
– Najpierw coś zarób, potem pogadamy – o procentach, udziałach czy prezentach za dobrotliwość; każdemu było teraz trudniej, ale zima zwykle niosła ze sobą komplikacje, nieważne w jakim miejscu.
Odkorkowany flakon potraktowała wpierw zaklęciem, później z pomocą chochli zaczęła ostrożnie przelewać zawartość kociołka do naczynia. Uśmiech wciąż błąkał się na wargach; pozwoliła jej mówić – o zarobkach, o rodzinie, o mężczyznach – same święte prawdy – samej milcząc przez dłuższą chwilę.
Kiedy eliksir w całości znalazł się w odpowiednim miejscu - w szkle, później drewnianej szkatule, finalnie na półce - podniosła spojrzenie na Zlatę.
– Wystarczy Baronowo – zamruczała niemal z faktycznym zadowoleniem; mogła też być hrabiną lub markizą, ale baronowa brzmiała odpowiednio wyniośle, nawet jeśli słodki pan narzeczony nie nosił tegoż tytułu. Wymijając Rosjankę przeszła w stronę drzwi.
– Poleję, co? Pospiesz się.
Sukces alchemiczny należało uczcić. W taki sposób jaki lubiły najbardziej.
zt
Tatiana Dolohov
Zawód : emigrantka, pozowana dama
Wiek : lat 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
wanderess, one night stand
don't belong to no city,
don't belong to no man
I'm the violence in the pouring rain
don't belong to no city,
don't belong to no man
I'm the violence in the pouring rain
OPCM : 17
UROKI : 16 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 7 +3
ZWINNOŚĆ : 7
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
-Jakbyś wyglądała, to byśmy tu tak miło nie siedziały. - przyznaję. - No kumam. Trzymać się szarej strefy i uważać.
Przypominało to trochę powojenny chaos, kiedy każdy próbował radzić sobie, jak umiał. Chyba większość tych, których znałam, żyli gdzieś pomiędzy zasadami. Jak nie było konkretnego zakazu, znaczy, że wolno było coś robić. I tyle. No i najważniejsze - póki cię nie złapią to można wszystko. Takie zasady mi odpowiadały. Potrafiłam się w tym odnaleźć.
Pozwoliłam na chwile rozgościć się ciszy, wsłuchując się w ciche bulgotanie kotła, szum ognia i ciche, prawie niesłyszalnego prychnięcia z ust Tatiany.
Ich rodzina była inna, nadal pielęgnowała stare tradycje, tak że może i płakali po carze. My… byliśmy inni. Sentymenty sentymentami, ale należy patrzeć w przyszłość. Praktyka pokoleń pokazała, że żadne z nas na tym nigdy nie straciło. No, dobra. Może kamienice w Petersburgu, bo żadne z rodziny nie decydowało się na pozostanie na miejscu, kiedy szalała anarchia, tylko odczekać, aby powrócić kiedyś na stare śmieci. O ile nadal będzie się to opłacało.
Ale historia potoczyła się inaczej i za pieniędzmi rodzina ruszyła do Moskwy - nowej, starej stolicy. Takie już było życie. Zysk był najważniejszy.
Uśmiecham się na jej słowa.
-Każdy rodzaj wynagrodzenia jest dobry. - mówię, sugerując, że nie ograniczam się tylko do złota. W końcu, co mi po skarbach, jeśli nie ma ono w pewnych sytuacjach chujową wartość. Znajomości, tworzenie powiązań i zależności - to jest naprawdę cenne.
-O to się nie martw, złotko. Pieniążki mnie lubią. - mówię, prawie szczebiocząc i nalewam do przygotowanej butelczyny gotowy eliksir. Butelka jest ciepła, więc elegancko zassie korek. Po tej czynności wszystkie moje rzeczy, jak i butelka lądują w płóciennej torbie.
-Baronowo? - unoszę brew. - No ładnie, bardzo ładnie.
A niech się dziewczyna bawi. Ogarnie sobie życie w sposób, jaki chce i niech żaden pierdolnięty Anglik jej nie złamie. Chociaż, patrząc na Dolohov, pewnie sam złamie się jak gałązka. Przecież zadzieranie z nami - Rosjankami, jest chyba największą na świecie głupotą.
-Myślałam, że już nigdy tego nie zaproponujesz. - pozwalam sobie na jeszcze szerszy uśmiech. Tak. Sukcesy należy opijać.
/zt
Przypominało to trochę powojenny chaos, kiedy każdy próbował radzić sobie, jak umiał. Chyba większość tych, których znałam, żyli gdzieś pomiędzy zasadami. Jak nie było konkretnego zakazu, znaczy, że wolno było coś robić. I tyle. No i najważniejsze - póki cię nie złapią to można wszystko. Takie zasady mi odpowiadały. Potrafiłam się w tym odnaleźć.
Pozwoliłam na chwile rozgościć się ciszy, wsłuchując się w ciche bulgotanie kotła, szum ognia i ciche, prawie niesłyszalnego prychnięcia z ust Tatiany.
Ich rodzina była inna, nadal pielęgnowała stare tradycje, tak że może i płakali po carze. My… byliśmy inni. Sentymenty sentymentami, ale należy patrzeć w przyszłość. Praktyka pokoleń pokazała, że żadne z nas na tym nigdy nie straciło. No, dobra. Może kamienice w Petersburgu, bo żadne z rodziny nie decydowało się na pozostanie na miejscu, kiedy szalała anarchia, tylko odczekać, aby powrócić kiedyś na stare śmieci. O ile nadal będzie się to opłacało.
Ale historia potoczyła się inaczej i za pieniędzmi rodzina ruszyła do Moskwy - nowej, starej stolicy. Takie już było życie. Zysk był najważniejszy.
Uśmiecham się na jej słowa.
-Każdy rodzaj wynagrodzenia jest dobry. - mówię, sugerując, że nie ograniczam się tylko do złota. W końcu, co mi po skarbach, jeśli nie ma ono w pewnych sytuacjach chujową wartość. Znajomości, tworzenie powiązań i zależności - to jest naprawdę cenne.
-O to się nie martw, złotko. Pieniążki mnie lubią. - mówię, prawie szczebiocząc i nalewam do przygotowanej butelczyny gotowy eliksir. Butelka jest ciepła, więc elegancko zassie korek. Po tej czynności wszystkie moje rzeczy, jak i butelka lądują w płóciennej torbie.
-Baronowo? - unoszę brew. - No ładnie, bardzo ładnie.
A niech się dziewczyna bawi. Ogarnie sobie życie w sposób, jaki chce i niech żaden pierdolnięty Anglik jej nie złamie. Chociaż, patrząc na Dolohov, pewnie sam złamie się jak gałązka. Przecież zadzieranie z nami - Rosjankami, jest chyba największą na świecie głupotą.
-Myślałam, że już nigdy tego nie zaproponujesz. - pozwalam sobie na jeszcze szerszy uśmiech. Tak. Sukcesy należy opijać.
/zt
Zlata Raskolnikova
Zawód : Komornik i najemniczka po godzinach
Wiek : 37
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowa
Wisi mi kto wisi na latarni
A kto o nią się opiera
A kto o nią się opiera
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półgoblin
Nieaktywni
3 V 1958
Przemykający po okolicy chłód śmiało zaglądał w najwęższe uliczki, huczał w kamiennych ścianach, drgał tuż nad chodnikiem, lekko wilgotnym i połyskującym, nawet w mroku bezgwiezdnej nocy. Niebo było czyste, pozbawione jakichkolwiek punktów – nie było gwiazd, nie było na nim też kłębiących się chmur, tak częstych nad Nokturnem. Zimno nie miało gdzie się ukryć, a więc królowało, goszcząc się na ulicach i rozpychając, sprawnie zmuszając mieszkańców do szczelnego zamknięcia drzwi i okien.
Dziwnym trafem, nie czuła tego.
Nie czuła lodu osiadającego na skórze, choć jej blada tekstura pokryła się charakterystycznym dreszczem, który uniósł drobny meszek z drobnych włosków. Nie czuła też ciężkiej ramy drewnianego okna, która prawie boleśnie wciskała się w zagłębienie między łopatkami. Sylwetka siedząca w oknie zdawała się być nieobecna, odległa, niemalże martwa, gdyby nie liczyć faktu, że raz po raz dłoń dzierżąca skręconego papierosa z jaskrawą, czerwoną końcówką, unosiła się raz po raz w okolice ust.
Jeszcze chwilę temu bolała ją głowa, teraz nie czuła już niczego.
Odrętwienie było nawet przyjemne, choć przytłaczało, przygniatając ciało do szarej rzeczywistości, cichej i zimnej, okraszonej ciężkim zapachem ziela i wilgoci zalegającej na strychu.
Okno było otwarte na oścież, rozpościerało się na sąsiadującą kamienicę, jej ostatnie piętro. Pomiędzy budynkami rozciągał się pusty dziedziniec, pozbawiony żywej duszy. Nie docierało tutaj nawet zwyczajowe ujadanie psa. Nokturn milczał, tak jak milczała Dolohov.
Milczały nawet jej myśli, choć to zajęło jej długo – długo musiała porządkować i uspokajać bieg, który wirował w świadomości od wielu dni, tygodni i miesięcy – jej życie przypominało niekończącą się paradę, ułudę przeplataną rzeczywistością, słodkim przyjęciem przeciętym krwawą smugą dalekiej podróży, która zawsze kończyła się tak samo – czyjąś śmiercią.
Z jednej strony była zmęczona, kurewsko, perfidnie i obrzydliwie. Z drugiej chciała się zatrzymać, na zawsze trwać w dziwnej codzienności, którą udało jej się wypracować. W stanie zawieszenia między słodyczą a goryczą, pięknem a brzydotą, wygodą a przekleństwem.
Jak wiele czasu jej zostało?
Ile mogła czekać, ile dni odkładać nim przyszło nieuniknione; wciąż nie wiedziała co, choć sylwetka ojca nawiedzała ją w snach donośniej, dobitniej, mocniej. Prosząca o śmierć. Nie mogła się doczekać, czy okrutnie tego nie chciała?
Żarzący się punkt znów rozbłysnął w ciemnościach, dokładnie w momencie, kiedy w oknie naprzeciw błysnęła jasnoszara poświata.
palę diable ziele
Ostatnio zmieniony przez Tatiana Dolohov dnia 31.07.22 20:12, w całości zmieniany 1 raz
Tatiana Dolohov
Zawód : emigrantka, pozowana dama
Wiek : lat 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
wanderess, one night stand
don't belong to no city,
don't belong to no man
I'm the violence in the pouring rain
don't belong to no city,
don't belong to no man
I'm the violence in the pouring rain
OPCM : 17
UROKI : 16 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 7 +3
ZWINNOŚĆ : 7
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Po śmierci czas wydawał się płynąć jak przez palce, uciekając niemal wszędzie, a jednocześnie było go tak wiele. Nie śpieszyło jej się w zaświaty, chociaż bardzo by chciała tam odejść – nie przejmować się egzystencją, którą pozostawiła na ziemi, nie martwić się tym, co zastaje gdy zaglądała czasem co dzieje się w domu jej męża…byłego męża. Ciekawa była, czy do sklepu sprowadzał nowe kobiety, skuszony ich bogactwem i chęcią zawarcia nowego małżeństwa, chętny i gotowy na nowo starać się o dziecko. Z takimi myślami przychodziła złość, ze złością przychodziła chęć na niszczenie. To, wbrew pozorom, przychodziło jej podobnie łatwo jak tworzenie – moc nabyta po śmierci pozwalała jej zarówno na przelanie cudów świata na papier, jak i na zniszczenie ich jednym ruchem ręki. Emocje jednak pozostawały, a brak szansy na ich jakiekolwiek ujście sprawił, że miotała się niczym tygrys w klatce, gotowa na pozbycie się wszystkiego sprzed oczu.
A czasem, w dni takie jak te, zmierzała do Tatiany. Znały się jeszcze z czasów szkolnych, zdziwiona więc była gdy odnajdywała swoje miejsce u jej boku. Może to wieczory, podczas których Tatiana wydawała się najbardziej wrażliwa, a może to dni, w których Freya mogła schronić się gdzieś, nie skupiając na sobie uwagi, a jednocześnie mogąc dalej ciągnąć za sobą swoje pasje. Nic porozumienia przerodziła się w kłębki sympatii i w tym wypadku po prostu mogły też porozmawiać. Bez oceniania się, bez wieści…bez czegokolwiek, co miałoby zmienić ich życie (albo śmierć w wypadku byłej już pani Borgin), ale znajdując odbicie i miejsce w sobie, gdzie nie musiały doszukiwać się niczego nowego.
Przepłynęła przez ścianę, wlatując do pomieszczenia i ciągnąc za sobą mlecznobiałą poświatę. Po śmierci nie straciła nic ze swojego uroku, wręcz przeciwnie, wydawała się jeszcze bardziej kwitnąca – długie, jasne włosy sięgały jej poza pas, a sylwetka pozostała smutna. Spojrzała jeszcze na otoczenie, próbując zorientować się, w jakim stanie dziś znajduje się Tatiana i co mogła dla niej zrobić. Najlepiej było zacząć od miękkiego koca aby móc upewnić się, że cokolwiek wzięła, wszystko będzie w porządku.
- Nie śpisz jeszcze, prawda? – Spojrzała na Tatianę, przesuwając się pomiędzy drobinkami kurzu. Nie podlatywała za blisko, wiedząc, jak nieprzyjemne potrafiło być jej zimno gdy znajdowała się tuż obok.
A czasem, w dni takie jak te, zmierzała do Tatiany. Znały się jeszcze z czasów szkolnych, zdziwiona więc była gdy odnajdywała swoje miejsce u jej boku. Może to wieczory, podczas których Tatiana wydawała się najbardziej wrażliwa, a może to dni, w których Freya mogła schronić się gdzieś, nie skupiając na sobie uwagi, a jednocześnie mogąc dalej ciągnąć za sobą swoje pasje. Nic porozumienia przerodziła się w kłębki sympatii i w tym wypadku po prostu mogły też porozmawiać. Bez oceniania się, bez wieści…bez czegokolwiek, co miałoby zmienić ich życie (albo śmierć w wypadku byłej już pani Borgin), ale znajdując odbicie i miejsce w sobie, gdzie nie musiały doszukiwać się niczego nowego.
Przepłynęła przez ścianę, wlatując do pomieszczenia i ciągnąc za sobą mlecznobiałą poświatę. Po śmierci nie straciła nic ze swojego uroku, wręcz przeciwnie, wydawała się jeszcze bardziej kwitnąca – długie, jasne włosy sięgały jej poza pas, a sylwetka pozostała smutna. Spojrzała jeszcze na otoczenie, próbując zorientować się, w jakim stanie dziś znajduje się Tatiana i co mogła dla niej zrobić. Najlepiej było zacząć od miękkiego koca aby móc upewnić się, że cokolwiek wzięła, wszystko będzie w porządku.
- Nie śpisz jeszcze, prawda? – Spojrzała na Tatianę, przesuwając się pomiędzy drobinkami kurzu. Nie podlatywała za blisko, wiedząc, jak nieprzyjemne potrafiło być jej zimno gdy znajdowała się tuż obok.
Strona 1 z 2 • 1, 2
Strych
Szybka odpowiedź