Strych
Strona 2 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Strych
Najwyżej położone pomieszczenie w kamienicy, znajdujące się za niewielkimi, skrzypiącymi drzwiami, zwykle zamkniętymi na klucz. Niegdyś zapewne pełniło rolę pracowni, dziś służy jako czytelnia tudzież samotnia. Spadzisty sufit zrzuca z siebie tynk, podłoga w kilku miejscach popękała, meble przykryła gruba kołdra kurzu.
W rogu stoi łóżko, na półkach poustawiano świece.
W rogu stoi łóżko, na półkach poustawiano świece.
Tatiana Dolohov
Zawód : emigrantka, pozowana dama
Wiek : lat 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
wanderess, one night stand
don't belong to no city,
don't belong to no man
I'm the violence in the pouring rain
don't belong to no city,
don't belong to no man
I'm the violence in the pouring rain
OPCM : 17
UROKI : 16 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 7 +3
ZWINNOŚĆ : 7
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Codzienność ją męczyła.
Męczyło ją przeskakiwanie z roli do roli, z jednego końca planszy na drugi, wieczne oczekiwanie tak naprawdę nie wiadomo na co – to, co niegdyś wydawało się ekscytujące, w końcu zaczynało nużyć. Anglia nie była już tak ogromna jak kiedyś, Londyn skurczył się znacznie, a sam Nokturn wydawał jej się mikroskopijny. Mały, brudny, cuchnący – musiała się stąd wyrwać.
Wcześniej ciemna nora była tylko dodatkiem w jej dziwnym bycie między urokliwą panną z dobrego domu, pragnącą wkupić się w łaski szlachciców a marą skrytą za ciemną smugą mroku i czarnomagicznego zaklęcia.
Kim teraz była Tatiana Dolohov?
Kim była krocząc czerwonym dywanem wśród błysków i bogactw, by zaledwie kilka godzin później kroczyć ciemną ścieżką pośrodku lasu, która jeszcze nie wyschła od nadmiaru przelanej krwi?
To absolutnie nie było w jej stylu – ckliwe rozczulanie się nad własnym losem, niewiedza i dziwaczna melancholia w spojrzeniu, w ruchach i wewnątrz myśli. Dolohov od zawsze składała się ze skrajności – od słodkości po najgorszą gorycz, od urokliwego uśmiechu po piekielny wrzask. Nie było miejsca na szarość – jak więc miała sobie z nią poradzić teraz?
Nawet wspomnienie zamordowanego brata zdawało się blaknąć; bledło bezwiednie z każdym kolejnym miesiącem, z każdym morderczym zaklęciem w jej ustach, z każdą sakiewką galeonów przesypującą się przez palce.
I choć dramatycznie pragnęła zmiany, tejże jednocześnie się bała – jak długo mogła jeszcze trzymać w dłoni pozorną wolność, jak długo mogła wodzić za nos i odkładać nieunikniony moment, kiedy ten, któremu była przeznaczona powróci na angielskie ziemie i upomni się o swoje?
Wpierw poczuła krótki powiew chłodu, kolejny z wielu, zrzucając uczucie na otwarte okno i niską temperaturę na ulicy; dopiero kiedy do jej uszu dobiegł szmer, instynktownie pochwyciła leżącą na blacie parapetu różdżkę, gwałtownie odwracając się w głąb pomieszczenia z tarninowym drewnem uniesionym w górę.
Mlecznobiała smuga zmaterializowała się w sylwetkę, oddalony głos wypłynął w powietrze, a ona sama potrzebowała chwili by zrozumieć, że przed nią nie stoi żadne zagrożenie, a duch Freyi.
Pozwoliła sobie na krótkie, niemal bezdźwięczne westchnięcie, opuszczając różdżkę i kładąc ją z powrotem na blat. Podciągnęła nogi bliżej brody, obejmując kolana rękoma, wsparta plecami o boczną framugę okiennicy; parapet był wystarczająco szeroki by sprawdzał się jako siedzisko.
– Chyba zapomniałam jak to się robi – odpowiedziała cicho, kącik ust unosząc delikatnie w atrapie uśmiechu. Miała problemy ze snem, a kiedy już faktycznie udawało jej się odpocząć, zwykle było to w ciągu dnia.
Jasne włosy nieżywej pani Borgin falowały w powietrzu, podobnie jak jej odzienie; zastanawiało ją, czy takie istoty są w stanie wyczuć aurę i emocje innych.
– Stęskniłaś się? – choć było w tym czuć sarkazm, zwróciła się do niej miękko i bez zbędnych złośliwości – Chodź bliżej – jej zimno nie robiło na niej wrażenia, wręcz przeciwnie; potrafiło otrzeźwić zagubiony umysł – Już nie pamiętam kiedy na Nokturnie było tak cicho.
Męczyło ją przeskakiwanie z roli do roli, z jednego końca planszy na drugi, wieczne oczekiwanie tak naprawdę nie wiadomo na co – to, co niegdyś wydawało się ekscytujące, w końcu zaczynało nużyć. Anglia nie była już tak ogromna jak kiedyś, Londyn skurczył się znacznie, a sam Nokturn wydawał jej się mikroskopijny. Mały, brudny, cuchnący – musiała się stąd wyrwać.
Wcześniej ciemna nora była tylko dodatkiem w jej dziwnym bycie między urokliwą panną z dobrego domu, pragnącą wkupić się w łaski szlachciców a marą skrytą za ciemną smugą mroku i czarnomagicznego zaklęcia.
Kim teraz była Tatiana Dolohov?
Kim była krocząc czerwonym dywanem wśród błysków i bogactw, by zaledwie kilka godzin później kroczyć ciemną ścieżką pośrodku lasu, która jeszcze nie wyschła od nadmiaru przelanej krwi?
To absolutnie nie było w jej stylu – ckliwe rozczulanie się nad własnym losem, niewiedza i dziwaczna melancholia w spojrzeniu, w ruchach i wewnątrz myśli. Dolohov od zawsze składała się ze skrajności – od słodkości po najgorszą gorycz, od urokliwego uśmiechu po piekielny wrzask. Nie było miejsca na szarość – jak więc miała sobie z nią poradzić teraz?
Nawet wspomnienie zamordowanego brata zdawało się blaknąć; bledło bezwiednie z każdym kolejnym miesiącem, z każdym morderczym zaklęciem w jej ustach, z każdą sakiewką galeonów przesypującą się przez palce.
I choć dramatycznie pragnęła zmiany, tejże jednocześnie się bała – jak długo mogła jeszcze trzymać w dłoni pozorną wolność, jak długo mogła wodzić za nos i odkładać nieunikniony moment, kiedy ten, któremu była przeznaczona powróci na angielskie ziemie i upomni się o swoje?
Wpierw poczuła krótki powiew chłodu, kolejny z wielu, zrzucając uczucie na otwarte okno i niską temperaturę na ulicy; dopiero kiedy do jej uszu dobiegł szmer, instynktownie pochwyciła leżącą na blacie parapetu różdżkę, gwałtownie odwracając się w głąb pomieszczenia z tarninowym drewnem uniesionym w górę.
Mlecznobiała smuga zmaterializowała się w sylwetkę, oddalony głos wypłynął w powietrze, a ona sama potrzebowała chwili by zrozumieć, że przed nią nie stoi żadne zagrożenie, a duch Freyi.
Pozwoliła sobie na krótkie, niemal bezdźwięczne westchnięcie, opuszczając różdżkę i kładąc ją z powrotem na blat. Podciągnęła nogi bliżej brody, obejmując kolana rękoma, wsparta plecami o boczną framugę okiennicy; parapet był wystarczająco szeroki by sprawdzał się jako siedzisko.
– Chyba zapomniałam jak to się robi – odpowiedziała cicho, kącik ust unosząc delikatnie w atrapie uśmiechu. Miała problemy ze snem, a kiedy już faktycznie udawało jej się odpocząć, zwykle było to w ciągu dnia.
Jasne włosy nieżywej pani Borgin falowały w powietrzu, podobnie jak jej odzienie; zastanawiało ją, czy takie istoty są w stanie wyczuć aurę i emocje innych.
– Stęskniłaś się? – choć było w tym czuć sarkazm, zwróciła się do niej miękko i bez zbędnych złośliwości – Chodź bliżej – jej zimno nie robiło na niej wrażenia, wręcz przeciwnie; potrafiło otrzeźwić zagubiony umysł – Już nie pamiętam kiedy na Nokturnie było tak cicho.
Tatiana Dolohov
Zawód : emigrantka, pozowana dama
Wiek : lat 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
wanderess, one night stand
don't belong to no city,
don't belong to no man
I'm the violence in the pouring rain
don't belong to no city,
don't belong to no man
I'm the violence in the pouring rain
OPCM : 17
UROKI : 16 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 7 +3
ZWINNOŚĆ : 7
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Dla Tatiany codzienność była męcząca, lecz Freya przestawała już myśleć dniami, wrażenia swoje rozciągając bardziej na tygodnie, lata, wieki. Czekała ją wieczność w postaci jasnego ducha, poświaty która zjawiała się by rozgonić nieco ciemności, a mimo to niosącej ze sobą wieczny chłód śmierci, pochłaniający wszystko na swojej drodze. Nigdy jej nie przeszkadzał, kojarząc jej się raczej z przepastnymi drogami Norwegii, ośnieżonymi i pozwalającymi jej na znalezienie chwili spokoju. Sięgała po zimno, a to chyba w jakimś żalu podążyło za nią, pozwalając jej świat czynić choć trochę podobnym to, co było piękne i to, co było jej bliskie.
Przesunęła się w powietrzu, znajdując się tuż obok Tatiany niemal w mgnieniu oka, ale nie wydawała przy tym szelestu, nie poruszała powietrzem. Kiedyś ją to przerażało, lecz trzy lata w zapomnieniu, gdzieś na dnie, kiedy jej dusza nie była już jakkolwiek otwarta na zmiany, akceptowała więc swoją odmienność i szukała swojego towarzystwa tam, gdzie ktoś ją pragnął. W tym momencie uwielbiała więc przebywać w miejscach, gdzie towarzystwo jej było mile widziane, a sama też odkrywała nowe zakątki.
Dłoń spoczęła na policzku Tatiany niemal w matczynym geście, sprowadzając na nią chłód, tak jakby teraz miała przy twarzy lód, a nie dłoń ducha, ale w tym stanie chyba absolutnie nie robiło jej to różnicy. Uśmiechając się na te kąśliwe uwagi, delikatnie przysunęła się jeszcze bliżej, dłoń przesuwając tym razem na jej rękę.
- Oczywiście, za tobą tęsknię zawsze. Czego innego się spodziewałaś? – Wiedziała, że to pierwsze droczenie się przychodziło z upojenia, czasem narkotykowego, czasem alkoholowego. Gdy Tatiana wstanie, gdy sen spędzi z jej myśli nieco zaćmienia, poczuje się lepiej i dalej ze swoją pewnością pójdzie przez świat. Lecz teraz była w swojej chwili słabości, a nie zamierzając jej opuszczać, Freya pozostawała tuż obok.
Rozejrzała się jeszcze, wyszukując w pomieszczeniu coś, co można by niejako nazwać kocem, ale nie narzekała, a pani Dolohov było już chyba wszystko jedno. Wyciągając dłoń, starała się delikatnie unieść materiał aby okryć nim Tatianę, chociaż nie wiedziała na ile się to uda.
- Zawsze jest taka godzina, gdzie mimo wszystko wycisza się świat, niezależnie od tego, gdzie się jest. Tego ci potrzeba, ciszy? – Mówiła łagodnie, nie podnosząc głosu, dając jej czas na zebranie myśli.
Rzut na telekinezę koca
Przesunęła się w powietrzu, znajdując się tuż obok Tatiany niemal w mgnieniu oka, ale nie wydawała przy tym szelestu, nie poruszała powietrzem. Kiedyś ją to przerażało, lecz trzy lata w zapomnieniu, gdzieś na dnie, kiedy jej dusza nie była już jakkolwiek otwarta na zmiany, akceptowała więc swoją odmienność i szukała swojego towarzystwa tam, gdzie ktoś ją pragnął. W tym momencie uwielbiała więc przebywać w miejscach, gdzie towarzystwo jej było mile widziane, a sama też odkrywała nowe zakątki.
Dłoń spoczęła na policzku Tatiany niemal w matczynym geście, sprowadzając na nią chłód, tak jakby teraz miała przy twarzy lód, a nie dłoń ducha, ale w tym stanie chyba absolutnie nie robiło jej to różnicy. Uśmiechając się na te kąśliwe uwagi, delikatnie przysunęła się jeszcze bliżej, dłoń przesuwając tym razem na jej rękę.
- Oczywiście, za tobą tęsknię zawsze. Czego innego się spodziewałaś? – Wiedziała, że to pierwsze droczenie się przychodziło z upojenia, czasem narkotykowego, czasem alkoholowego. Gdy Tatiana wstanie, gdy sen spędzi z jej myśli nieco zaćmienia, poczuje się lepiej i dalej ze swoją pewnością pójdzie przez świat. Lecz teraz była w swojej chwili słabości, a nie zamierzając jej opuszczać, Freya pozostawała tuż obok.
Rozejrzała się jeszcze, wyszukując w pomieszczeniu coś, co można by niejako nazwać kocem, ale nie narzekała, a pani Dolohov było już chyba wszystko jedno. Wyciągając dłoń, starała się delikatnie unieść materiał aby okryć nim Tatianę, chociaż nie wiedziała na ile się to uda.
- Zawsze jest taka godzina, gdzie mimo wszystko wycisza się świat, niezależnie od tego, gdzie się jest. Tego ci potrzeba, ciszy? – Mówiła łagodnie, nie podnosząc głosu, dając jej czas na zebranie myśli.
Rzut na telekinezę koca
The member 'Freya Borgin' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 89
'k100' : 89
Odrętwienie przychodziło partiami, słodkie muśnięcia pozornego spokoju rozchodziły się stopniowo po jej ciele, począwszy od klatki piersiowej, która mimo zewsząd panującego chłodu zdawała się pulsować ciepłem. Diable ziele miało w sobie wiele słodyczy, nawet jeśli specyficzny zapach rozchodzący się po pomieszczeniu niezbyt kojarzy się z czymś faktycznie słodkim; to co dla nozdrzy postronnych mogło być goryczą, Dolohov traktowała jak malutkie lekarstwo. Skręcona bibułka żarzyła się w półmrokach, a pomarańczowa, rozpalona końcówka raz po raz odbijała się w tafli bladego policzka, teraz jeszcze jaśniejszego, kiedy Freya zbliżyła się do niej wraz z charakterystycznym zimnem.
Wielu to zimno przerażało – większość ludzi, nawet czarodziejów, nie potrafiła znosić towarzystwa duchów, tak często oplecionych nieprzyjemnym powiewem śmierci; wyzwalały wspomnienia, powodowały dreszcze, przypominały o nieuchronnym – czymś, co przecież było wpisane w ich żywot. Być może przez fakt, że Tatiana miała do czynienia z przejściem na drugą stronę tak często; że nierzadko to przez rdzeń jej różdżki przepływało śmiertelne zaklęcie; że widziała, czuła, nierzadko sama wymierzała – może dlatego nie robiło to na niej takiego wrażenia jak na innych? Czy na śmierć można było się znieczulić?
Przyjemne łaskotanie rozlało się pierw w krtani, później zaczęło dosięgać kończyn; spalane ziele pomagało, a obecność byłej pani Borgin traktowana była przez Dolohov jak jakieś niesłychane remedium, nawet jeśli nie do końca wiedziała skąd nieżyjąca kobieta się tu wzięła, co ją sprowadzało i o czym rozmawiały. O wszystkim i niczym, o bolączkach tego świata i problemach tego co było po drugiej stronie – to była nieoczywista znajomość, jakże jednak wyzwalająca.
Pomieszczenie było zagracone, w kącie stało nieduże, jednoosobowe łóżko; z jego powierzchni za sprawą Freyi poderwał się jeden z koców, kraciasty i ciepły, lecąc w kierunku zjawy. Tatianie było już wszystko jedno w kwestii temperatury, ale było w geście ducha coś na tyle przyjemnego, że uśmiechnęła się doń zadowolona, mrużąc nieco przekrwione oczy i wypuszczając obłoczek dymu.
– I tak i nie, wiesz, to dziwna sprawa – z tą ciszą, z potrzebą jej doświadczania – Niby tak, niby jej chcę, potrzebuję, och, cholernie, bo jeszcze chwila i postradam zmysły – wzniośle burknęła pod nosem, zaraz potem kręcąc głową – Ale wiesz, Freyo, cisza mnie przeraża. Kiedy nie ma hałasu, można usłyszeć najgorsze rzeczy. Głównie te o samym sobie.
Wielu to zimno przerażało – większość ludzi, nawet czarodziejów, nie potrafiła znosić towarzystwa duchów, tak często oplecionych nieprzyjemnym powiewem śmierci; wyzwalały wspomnienia, powodowały dreszcze, przypominały o nieuchronnym – czymś, co przecież było wpisane w ich żywot. Być może przez fakt, że Tatiana miała do czynienia z przejściem na drugą stronę tak często; że nierzadko to przez rdzeń jej różdżki przepływało śmiertelne zaklęcie; że widziała, czuła, nierzadko sama wymierzała – może dlatego nie robiło to na niej takiego wrażenia jak na innych? Czy na śmierć można było się znieczulić?
Przyjemne łaskotanie rozlało się pierw w krtani, później zaczęło dosięgać kończyn; spalane ziele pomagało, a obecność byłej pani Borgin traktowana była przez Dolohov jak jakieś niesłychane remedium, nawet jeśli nie do końca wiedziała skąd nieżyjąca kobieta się tu wzięła, co ją sprowadzało i o czym rozmawiały. O wszystkim i niczym, o bolączkach tego świata i problemach tego co było po drugiej stronie – to była nieoczywista znajomość, jakże jednak wyzwalająca.
Pomieszczenie było zagracone, w kącie stało nieduże, jednoosobowe łóżko; z jego powierzchni za sprawą Freyi poderwał się jeden z koców, kraciasty i ciepły, lecąc w kierunku zjawy. Tatianie było już wszystko jedno w kwestii temperatury, ale było w geście ducha coś na tyle przyjemnego, że uśmiechnęła się doń zadowolona, mrużąc nieco przekrwione oczy i wypuszczając obłoczek dymu.
– I tak i nie, wiesz, to dziwna sprawa – z tą ciszą, z potrzebą jej doświadczania – Niby tak, niby jej chcę, potrzebuję, och, cholernie, bo jeszcze chwila i postradam zmysły – wzniośle burknęła pod nosem, zaraz potem kręcąc głową – Ale wiesz, Freyo, cisza mnie przeraża. Kiedy nie ma hałasu, można usłyszeć najgorsze rzeczy. Głównie te o samym sobie.
Tatiana Dolohov
Zawód : emigrantka, pozowana dama
Wiek : lat 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
wanderess, one night stand
don't belong to no city,
don't belong to no man
I'm the violence in the pouring rain
don't belong to no city,
don't belong to no man
I'm the violence in the pouring rain
OPCM : 17
UROKI : 16 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 7 +3
ZWINNOŚĆ : 7
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Nie umiała powstrzymać czasem myśli w których skupiała się na tym, jak łatwo by było wykorzystać ten moment na swoją korzyść, pochylić się bardziej i bardziej, dopóki nie mogłaby wtopić się w ciało Tatiany, stać się z nią jednością, złapać za wodze i przejąć stery niczym woźnica w powozie, który już dawno wymknął się spod kontroli, skorzystać z bezbronnego ciała które było niemal na wyciągnięcie jej dłoni, które miała pod sobą, a które przecież tak dobrze mogła wykorzystać. Wystarczyło jedynie muśnięcie, może nawet coś innego i mogłaby na nowo czuć ramiona dookoła siebie, robić co mogła w miłosnym uniesieniu, przechadzać się po ulicach pod palcami czując kamienne ściany, ściskać różdżkę i móc posłużyć się magią.
Nie umiała jednak tego zrobić Tatianie, czy komuś innemu – jeszcze się o tym nie przekonywała. Wiedziała jednak jak to jest być kobietą samotną na tym świecie, dlatego też chyba to zaważyło o tym, że po prostu starała się jakoś opiekować, ciągnąc koc przez pomieszczenie aby ostrożnie przykrył on wymęczone ciało Tatiany. Kąciki ust drgnęły lekko kiedy i długą dłoń przykładając do jej policzków, by w tym momencie móc upewnić się, że wszystko jest w porządku i że chłód mile owiewa jej ciało.
- Może więc postarajmy się pójść w stronę niejakiego kompromisu, hm? – Zajęła miejsce niejako obok niej, robiąc wszystko aby mimo wszystko nie przechodzić swoim ciałem przez Tatianę, bo dla żadnej ze stron nie było to przyjemne wrażenie. Mimo to dłonie przeniosła teraz w okolice rąk pani Dolohov, delikatnymi ruchami kreśląc po nich koła, które uspokajały małą Freyę kiedy robiła to jej guwernantka. Nie wiedziała czy to coś pomoże, ale przecież zaszkodzić nie mogło.
- Skorzystamy z ciszy, ale nie będziesz słuchać tego, co złe, w zamian słuchając co ja mam do powiedzenia, dobrze? Albo ty opowiesz mi po sobie ale cisza pozostanie i będzie ci potrzebna do odpoczynku, bez tego, co przerażające? – Nie wiedziała o czym mogła jej opowiedzieć Tatiana, Freya mogła jedynie zacząć od obrazów.
Nie umiała jednak tego zrobić Tatianie, czy komuś innemu – jeszcze się o tym nie przekonywała. Wiedziała jednak jak to jest być kobietą samotną na tym świecie, dlatego też chyba to zaważyło o tym, że po prostu starała się jakoś opiekować, ciągnąc koc przez pomieszczenie aby ostrożnie przykrył on wymęczone ciało Tatiany. Kąciki ust drgnęły lekko kiedy i długą dłoń przykładając do jej policzków, by w tym momencie móc upewnić się, że wszystko jest w porządku i że chłód mile owiewa jej ciało.
- Może więc postarajmy się pójść w stronę niejakiego kompromisu, hm? – Zajęła miejsce niejako obok niej, robiąc wszystko aby mimo wszystko nie przechodzić swoim ciałem przez Tatianę, bo dla żadnej ze stron nie było to przyjemne wrażenie. Mimo to dłonie przeniosła teraz w okolice rąk pani Dolohov, delikatnymi ruchami kreśląc po nich koła, które uspokajały małą Freyę kiedy robiła to jej guwernantka. Nie wiedziała czy to coś pomoże, ale przecież zaszkodzić nie mogło.
- Skorzystamy z ciszy, ale nie będziesz słuchać tego, co złe, w zamian słuchając co ja mam do powiedzenia, dobrze? Albo ty opowiesz mi po sobie ale cisza pozostanie i będzie ci potrzebna do odpoczynku, bez tego, co przerażające? – Nie wiedziała o czym mogła jej opowiedzieć Tatiana, Freya mogła jedynie zacząć od obrazów.
Było jej coraz milej.
Głębiej, cieplej, czyściej; lekko, swobodnie i beztrosko, zupełnie jak gdyby wpływała w stan nieważkości, unosiła się na jednym z tych obłoczków, które kłębiście wypuszczała spomiędzy ust, a one trwały przez chwilę w szarościach niedużej chmurki, później rozmywały się w powietrzu, porywane chłodem zza okna. Przez moment wydawało jej się, że zaraz ona sama też odpłynie, uleci w powietrze, rozmyje się i zniknie; i zaraz potem zdawała sobie, że to przecież niemożliwe, że będzie w stanie zawsze wrócić – ta głupia abstrakcja myśli sprawiała, że chciało jej się chichotać.
Czy Freya też tak potrafiła? Czy też czuła ten nurt, w którym teraz płynęły myśli Dolohov, a ona sama szybowała na nich, płynęła jak na łódce, później wpław, a potem nurkowała – diable ziele wyzwalało kreatywności, a ciepło ogrzewało kończyny ciała, znieczulając ją na przejmujące zimno panujące w pokoju.
Koc sunął przez półmroki pokoju, w końcu docierając do właścicielki; oplótł się wokół ciała, a sama Dolohov przytuliła go do siebie zupełnie jak małe dziecko, opierając policzek na zgięciu ciepłego materiału.
– Dziękuję – mruknęła z uśmiechem i zmrużonymi oczami, chcąc wyciągnąć dłoń i dotknąć policzka Freyi, cofając go jednak w pół drogi, świadoma tego że po prostu nie natrafiłaby na żadne ciało, żaden opór, jedynie sprawiła dyskomfort zarówno jej, jak i sobie samej.
Przeniosła spojrzenie z twarzy zjawy na jej dłonie; blade, półprzezroczyste, odrobinę jakby falujące w rzeczywistości; wsunęła papierosa między wargi i skończyła go kilkoma głębszymi pociągnięciami, by niedopałek móc wyrzucić za okno, a później ofiarować wolne dłonie pani Borgin. Spotkały się z zimnem tych, które niegdyś należały do kobiety; smuga zimna dotykała skóry, ale nie cofnęła się, chłonąc wręcz z przyjemnością okręgi, które czuła spływające spod palców ducha.
– Dobrze, to doskonały plan – zawyrokowała, choć nie do końca rozumiała zamiary Freyi, dostatecznie poddana działaniu spalonego ziela, odrobinę oddalona od świadomości, miękka i płynąca w tej przestrzeni, która teraz wydawała się jakby wyczarowana, nierealna – Opowiedz mi, opowiedz mi wszystkoooo – westchnęła z przejęciem, wyczekując z niecierpliwością; na wielkie opowieści, ciche dramaty i głośne niesnaski. Życie pozagrobowe, wbrew pozorom, musiało mieć także świetliste punkty; takie, których śmiertelnik nigdy nie będzie w stanie doświadczyć.
Podniosła spojrzenie na jasną twarz, uśmiechem zachęcając ją do podjęcia któregoś z tematów, najpewniej powiązanego z malarstwem – Opowiedz o tym, co dobre.
Głębiej, cieplej, czyściej; lekko, swobodnie i beztrosko, zupełnie jak gdyby wpływała w stan nieważkości, unosiła się na jednym z tych obłoczków, które kłębiście wypuszczała spomiędzy ust, a one trwały przez chwilę w szarościach niedużej chmurki, później rozmywały się w powietrzu, porywane chłodem zza okna. Przez moment wydawało jej się, że zaraz ona sama też odpłynie, uleci w powietrze, rozmyje się i zniknie; i zaraz potem zdawała sobie, że to przecież niemożliwe, że będzie w stanie zawsze wrócić – ta głupia abstrakcja myśli sprawiała, że chciało jej się chichotać.
Czy Freya też tak potrafiła? Czy też czuła ten nurt, w którym teraz płynęły myśli Dolohov, a ona sama szybowała na nich, płynęła jak na łódce, później wpław, a potem nurkowała – diable ziele wyzwalało kreatywności, a ciepło ogrzewało kończyny ciała, znieczulając ją na przejmujące zimno panujące w pokoju.
Koc sunął przez półmroki pokoju, w końcu docierając do właścicielki; oplótł się wokół ciała, a sama Dolohov przytuliła go do siebie zupełnie jak małe dziecko, opierając policzek na zgięciu ciepłego materiału.
– Dziękuję – mruknęła z uśmiechem i zmrużonymi oczami, chcąc wyciągnąć dłoń i dotknąć policzka Freyi, cofając go jednak w pół drogi, świadoma tego że po prostu nie natrafiłaby na żadne ciało, żaden opór, jedynie sprawiła dyskomfort zarówno jej, jak i sobie samej.
Przeniosła spojrzenie z twarzy zjawy na jej dłonie; blade, półprzezroczyste, odrobinę jakby falujące w rzeczywistości; wsunęła papierosa między wargi i skończyła go kilkoma głębszymi pociągnięciami, by niedopałek móc wyrzucić za okno, a później ofiarować wolne dłonie pani Borgin. Spotkały się z zimnem tych, które niegdyś należały do kobiety; smuga zimna dotykała skóry, ale nie cofnęła się, chłonąc wręcz z przyjemnością okręgi, które czuła spływające spod palców ducha.
– Dobrze, to doskonały plan – zawyrokowała, choć nie do końca rozumiała zamiary Freyi, dostatecznie poddana działaniu spalonego ziela, odrobinę oddalona od świadomości, miękka i płynąca w tej przestrzeni, która teraz wydawała się jakby wyczarowana, nierealna – Opowiedz mi, opowiedz mi wszystkoooo – westchnęła z przejęciem, wyczekując z niecierpliwością; na wielkie opowieści, ciche dramaty i głośne niesnaski. Życie pozagrobowe, wbrew pozorom, musiało mieć także świetliste punkty; takie, których śmiertelnik nigdy nie będzie w stanie doświadczyć.
Podniosła spojrzenie na jasną twarz, uśmiechem zachęcając ją do podjęcia któregoś z tematów, najpewniej powiązanego z malarstwem – Opowiedz o tym, co dobre.
Tatiana Dolohov
Zawód : emigrantka, pozowana dama
Wiek : lat 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
wanderess, one night stand
don't belong to no city,
don't belong to no man
I'm the violence in the pouring rain
don't belong to no city,
don't belong to no man
I'm the violence in the pouring rain
OPCM : 17
UROKI : 16 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 7 +3
ZWINNOŚĆ : 7
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Czasem zastanawiało ją, jak wyglądał świat po substancjach, którymi ludzie czasem się faszerowali – jak wyglądał, jak pachniał i smakował, jak można by go uwiecznić. Oczywiście nigdy nie sięgała po coś takiego, skromnie niejako kończąc na alkoholowych występkach, jednak nie mając pasji do innych używek, niejako w strachu, że popsuje to jej wizję na świat. Obserwowała jednak dzieła innych, poświęcane działaniom tuż po dość mocnym wykorzystywaniu substancji, zastanawiając się czy pod koniec swojego życia ci ludzie dalej postrzegali malowanie tak, jak wtedy, gdy zaczynali. Nie, żeby sama mogła powiedzieć teraz coś na temat międzyżyciowego postrzegania danych zdolności, bo los obdarzył ją na tyle łaskawością w tej tragedii, że mogła kontynuować swoje wizje. Ciężko było, rzecz jasna, z materiałami, bo sakiewkę miała dość pustą, więc farby i płótna zdobywała tak, jak los akurat się do niej uśmiechnął.
Spoglądała jeszcze na Tatianę, starając się zrozumieć, co krążyło gdzieś pod ciemną czupryną, wydawało się jednak, że nie umie odgadnąć myśli płynących gdzieś poza jej zasięgi. Nie była legilimentką, nie czytała w myślach, a i ta zdolność sama w sobie nigdy jej nie interesowała i to nie przez pogardę, a po prostu przez fakt, że w urokach mocna nigdy wybitnie nie była. Za to na pewno rodziła się w niej świadomość, że cokolwiek się działo, nie było zbyt korzystne dla pani Dolohov – nie musiała być martwa aby pamiętać, że bliski kontakt z duchami nie był przyjemny.
- Wiesz, że zawsze możesz na mnie liczyć. Nie, żebym miała wiele zajęć. – Jej głos był łagodny a spojrzenie subtelne, sama też spoglądała wzorkiem, który wydawał się bardziej kojący niż wwiercający dziurę w duszy drugiej istoty. A kiedy tak dłoń zawisła w powietrzu, poczuła ukłucie bólu – jedynego, jaki mogła zaznać, bo emocjonalnego.
- Wszystko? – Zaśmiała się lekko, dalej gładząc skórę Tatiany, najpierw na dłoniach, potem lekko po włosach i czole, chcąc zbić gorączkę w rozpalonym jak jej się wydawało ciele. – A więc niezwykle piękne są wschody słońca kiedy stoisz w porcie w ciszy, szklarnie zaczynają wyglądać co raz piękniej, a noc w Ben Navis, jak słyszałam, jest prawdziwym świadectwem tego, jak pięknie wygląda nieboskłon czystego nieba. Czy to cię interesuje, czy jednak inna dobroć jest dla ciebie cenna? – A może powinna zanucić jej melodię, jeszcze z dawnych czasów, lecz płynącą słodko i prowadzącą czasem do snu?
Spoglądała jeszcze na Tatianę, starając się zrozumieć, co krążyło gdzieś pod ciemną czupryną, wydawało się jednak, że nie umie odgadnąć myśli płynących gdzieś poza jej zasięgi. Nie była legilimentką, nie czytała w myślach, a i ta zdolność sama w sobie nigdy jej nie interesowała i to nie przez pogardę, a po prostu przez fakt, że w urokach mocna nigdy wybitnie nie była. Za to na pewno rodziła się w niej świadomość, że cokolwiek się działo, nie było zbyt korzystne dla pani Dolohov – nie musiała być martwa aby pamiętać, że bliski kontakt z duchami nie był przyjemny.
- Wiesz, że zawsze możesz na mnie liczyć. Nie, żebym miała wiele zajęć. – Jej głos był łagodny a spojrzenie subtelne, sama też spoglądała wzorkiem, który wydawał się bardziej kojący niż wwiercający dziurę w duszy drugiej istoty. A kiedy tak dłoń zawisła w powietrzu, poczuła ukłucie bólu – jedynego, jaki mogła zaznać, bo emocjonalnego.
- Wszystko? – Zaśmiała się lekko, dalej gładząc skórę Tatiany, najpierw na dłoniach, potem lekko po włosach i czole, chcąc zbić gorączkę w rozpalonym jak jej się wydawało ciele. – A więc niezwykle piękne są wschody słońca kiedy stoisz w porcie w ciszy, szklarnie zaczynają wyglądać co raz piękniej, a noc w Ben Navis, jak słyszałam, jest prawdziwym świadectwem tego, jak pięknie wygląda nieboskłon czystego nieba. Czy to cię interesuje, czy jednak inna dobroć jest dla ciebie cenna? – A może powinna zanucić jej melodię, jeszcze z dawnych czasów, lecz płynącą słodko i prowadzącą czasem do snu?
Na Nokturnie pełno było zepsucia. Pełno alternatywnych sposobów na zapomnienie, na rozrywkę, zabawę i smutek. Alkohol był obecny w życiu Dolohov od dawna – Rosjanie nie tylko z opowieści rzucanych w półśmiechu wypijali niebotyczne ilości wódki; alkohol, zwykle wysokoprocentowy był nieodłączną częścią domostwa, może nawet kultury. A ona była na niego podatna – na niego i na inne używki, które kusiły i nęciły, uspokajały i podnosiły ciśnienie, sprawiały, że krew wrzała, a do myśli napływała świeża werwa.
Teraz jednak zależało jej tylko na spokoju – na błogiej ciszy przecinanej świstem wiatru, na otulającej bezczynności, na miękkim ciele, które skulone niemalże zatapiało się w okiennicy. Uśmiech kładł się na jej wargach chętnie, a ona słuchała słów Freyi, raz po raz poruszając się w falującym ruchu, do melodii znanej tylko sobie.
Nie rozumiała, czy to kwestia przyzwyczajenia, obcowanie za śmiercią na codzień, czy po prostu zwykła nić sympatii, która połączyła ją z nieżywą panią Borgin – ale chłód otaczający zjawę jej nie przeszkadzał, nie przeszywał na wskroś, nawet jeśli zwykle nie decydowały się na dotyk. Tym razem jednak półprzezroczyste dłonie spoczęły na równie bladych, należacych do Tatiany. Pozwalała przyjemnemu chłodowi przemykać przez ciało; w normalnych warunkach zapewne zrobiłoby się jej zimno, ale teraz coś w zimnie, które unosiło się wokół Freyi, było zwyczajnie kojące.
– Jesteś urocza – skomentowała krótko, uśmiechając się doń, zaraz potem przymykając oczy z cichym pomrukiem, kiedy dłoń kobiety spoczęła na jej włosach, rozlewając połać zimna wzdłuż jej ciała, zupełnie jak gdyby ułożyła na skroni szmatkę z zawiniętą w nią lodem. Skuliła się bardziej, kolana podciągając do brody, w końcu na nich ją kładąc, nie spuszczając jednak wzroku z Freyi i nie tracąc uwagi wobec opowieści, która miała nadejść.
Sama nie wiedziała czego tak naprawdę oczekiwała, co chciała usłyszeć, co zrozumieć – chciała tylko, by było dobrze, choć na moment.
A dobrym było wyobrażenie o czystym nieboskłonie, o pięknie wyludnionych ulic; słuchała jej słów rozkoszując się tym, co pojawiało się w jej głowie, a zaraz potem pod przymkniętymi powiekami.
– Opowiedz o nocy. Takiej z gwiazdami, gdzieś daleko – o tych norweskich, pięknych i przejmujących, gdzie czerń mieszała się z bielą rozległych śniegów, a srebrne szpilki na nocnym firmamencie były jedynym światłem. Chciała znów to zobaczyć, powrócić, zanurzyć się i zniknąć.
I zniknęła, na moment, jedynie ulotnie, bo kiedy Freya opowiadała, Tatiana z uśmiechem na ustach zamknęła oczy i po prostu zasnęła.
Teraz jednak zależało jej tylko na spokoju – na błogiej ciszy przecinanej świstem wiatru, na otulającej bezczynności, na miękkim ciele, które skulone niemalże zatapiało się w okiennicy. Uśmiech kładł się na jej wargach chętnie, a ona słuchała słów Freyi, raz po raz poruszając się w falującym ruchu, do melodii znanej tylko sobie.
Nie rozumiała, czy to kwestia przyzwyczajenia, obcowanie za śmiercią na codzień, czy po prostu zwykła nić sympatii, która połączyła ją z nieżywą panią Borgin – ale chłód otaczający zjawę jej nie przeszkadzał, nie przeszywał na wskroś, nawet jeśli zwykle nie decydowały się na dotyk. Tym razem jednak półprzezroczyste dłonie spoczęły na równie bladych, należacych do Tatiany. Pozwalała przyjemnemu chłodowi przemykać przez ciało; w normalnych warunkach zapewne zrobiłoby się jej zimno, ale teraz coś w zimnie, które unosiło się wokół Freyi, było zwyczajnie kojące.
– Jesteś urocza – skomentowała krótko, uśmiechając się doń, zaraz potem przymykając oczy z cichym pomrukiem, kiedy dłoń kobiety spoczęła na jej włosach, rozlewając połać zimna wzdłuż jej ciała, zupełnie jak gdyby ułożyła na skroni szmatkę z zawiniętą w nią lodem. Skuliła się bardziej, kolana podciągając do brody, w końcu na nich ją kładąc, nie spuszczając jednak wzroku z Freyi i nie tracąc uwagi wobec opowieści, która miała nadejść.
Sama nie wiedziała czego tak naprawdę oczekiwała, co chciała usłyszeć, co zrozumieć – chciała tylko, by było dobrze, choć na moment.
A dobrym było wyobrażenie o czystym nieboskłonie, o pięknie wyludnionych ulic; słuchała jej słów rozkoszując się tym, co pojawiało się w jej głowie, a zaraz potem pod przymkniętymi powiekami.
– Opowiedz o nocy. Takiej z gwiazdami, gdzieś daleko – o tych norweskich, pięknych i przejmujących, gdzie czerń mieszała się z bielą rozległych śniegów, a srebrne szpilki na nocnym firmamencie były jedynym światłem. Chciała znów to zobaczyć, powrócić, zanurzyć się i zniknąć.
I zniknęła, na moment, jedynie ulotnie, bo kiedy Freya opowiadała, Tatiana z uśmiechem na ustach zamknęła oczy i po prostu zasnęła.
Tatiana Dolohov
Zawód : emigrantka, pozowana dama
Wiek : lat 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
wanderess, one night stand
don't belong to no city,
don't belong to no man
I'm the violence in the pouring rain
don't belong to no city,
don't belong to no man
I'm the violence in the pouring rain
OPCM : 17
UROKI : 16 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 7 +3
ZWINNOŚĆ : 7
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Może za czasów życia szukałaby teraz czegoś, pogrążona w jakiejś rozpaczy, przemierzając kolejne sklepy, kupując za obrazy kolejne rzeczy które mogłyby na chwilę uspokoić jej niepewność. Może teraz siedziałaby w jakiejś kawiarni na Pokątnej, oczywiście takiej otwartej do bardzo późna, albo takiej która wcześniej zaczynała. Albo może wręcz przeciwnie – siedziałaby z dzieckiem w ramionach, niewyspana do bólu ale szczęśliwa, że trzyma swoje dziecko i może je ostatecznie ukołysać do snu, gładząc jego jasne włosy. A może nie? W końcu od czasu ciąży minęły trzy lata, teraz raczej mogłaby trzymać dziecko za rękę kiedy przemierzaliby galerię, a ona pokazywałaby najpiękniejsze rzeczy które zostały w muzeum zgromadzone.
Odwróciła twarz, unikając spoglądania przez chwilę na swoją towarzyszkę, nie chcąc, aby ta widziała, jak bardzo cierpi teraz, rozrywana emocjami w których nie umiała nawet dopatrzeć się niczego pozytywnego. Tutaj czas nie przygaszał ran, a ona dalej miała ochotę udać się gdzieś na stronę, łkać tak nieprzetrwanie, aż w końcu minie parę lat i będzie mogła odpocząć. I zacząć łkać na nowo.
- Tylko tak mówisz, na pewno w końcu kupisz sobie kadzidło, tak abym nie mogła wejść i będziesz mogła odpocząć od meczącego ducha. – Ostrożnie odetchnęła lekko, podnosząc się ze swojego miejsca i wlatując w powietrze i ruszając się po strychu. Tak czuła, że będzie, prędzej czy później wszyscy ją odizolują i będą jej unikać. Istniały w końcu kadzidła, zaklęcia…tak wiele rzeczy, które mogły odgonić ją i wyrzucić z cudzego życia. Czekała tylko aż jej mąż to zrobi, zmęczony odwiedzinami ducha.
Mimo wszystko uśmiechnęła się, na nowo chłodną dłonią przecierając czoło, pozwalając jej odpocząć i zanurzyć się w opowieści.
- Poza miastem, gdzie nie ma tylu świateł, możesz odpocząć wpatrując się we wszystkie gwiazdy, które błyszczą. Jeżeli wpatrujesz się uważnie, możesz dostrzec jasne plamy na tle gwiazd, pokazujące Drogę Mleczną. A gdybyś wybrała dobre miejsce, mogłabyś koc rozłożyć na trawie, czując zarówno miękką tkaninę jak i lekko kłujące cię źdźbła trawy. – To dopiero początek opisu, siedziała jeszcze długo, opowiadając o wszystkim dopóki Tatiana nie zapadła w sen, pilnując jej dopóki nie obudziła się na nowo.
ztx2
Odwróciła twarz, unikając spoglądania przez chwilę na swoją towarzyszkę, nie chcąc, aby ta widziała, jak bardzo cierpi teraz, rozrywana emocjami w których nie umiała nawet dopatrzeć się niczego pozytywnego. Tutaj czas nie przygaszał ran, a ona dalej miała ochotę udać się gdzieś na stronę, łkać tak nieprzetrwanie, aż w końcu minie parę lat i będzie mogła odpocząć. I zacząć łkać na nowo.
- Tylko tak mówisz, na pewno w końcu kupisz sobie kadzidło, tak abym nie mogła wejść i będziesz mogła odpocząć od meczącego ducha. – Ostrożnie odetchnęła lekko, podnosząc się ze swojego miejsca i wlatując w powietrze i ruszając się po strychu. Tak czuła, że będzie, prędzej czy później wszyscy ją odizolują i będą jej unikać. Istniały w końcu kadzidła, zaklęcia…tak wiele rzeczy, które mogły odgonić ją i wyrzucić z cudzego życia. Czekała tylko aż jej mąż to zrobi, zmęczony odwiedzinami ducha.
Mimo wszystko uśmiechnęła się, na nowo chłodną dłonią przecierając czoło, pozwalając jej odpocząć i zanurzyć się w opowieści.
- Poza miastem, gdzie nie ma tylu świateł, możesz odpocząć wpatrując się we wszystkie gwiazdy, które błyszczą. Jeżeli wpatrujesz się uważnie, możesz dostrzec jasne plamy na tle gwiazd, pokazujące Drogę Mleczną. A gdybyś wybrała dobre miejsce, mogłabyś koc rozłożyć na trawie, czując zarówno miękką tkaninę jak i lekko kłujące cię źdźbła trawy. – To dopiero początek opisu, siedziała jeszcze długo, opowiadając o wszystkim dopóki Tatiana nie zapadła w sen, pilnując jej dopóki nie obudziła się na nowo.
ztx2
Strona 2 z 2 • 1, 2
Strych
Szybka odpowiedź