Pracownia zielarska
Strona 2 z 3 • 1, 2, 3
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Cave Inimicum,
Mała Twierdza,
Zawierucha,
Nierusz,
Nigdziebądź,
Lepkie Ręce,
Pracownia
Pracownia zielarska - opis już wkrótce
Mała Twierdza,
Zawierucha,
Nierusz,
Nigdziebądź,
Lepkie Ręce,
Ostatnio zmieniony przez Aurora Sprout dnia 19.04.22 22:42, w całości zmieniany 1 raz
Aurora Sprout
Zawód : Uzdrowiciel
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
And if you don't like me, as I do you;
I understand.
Because who would really choose a daisy,
in a field of roses?
I understand.
Because who would really choose a daisy,
in a field of roses?
OPCM : 6
UROKI : 0
ALCHEMIA : 19 +3
UZDRAWIANIE : 10 +5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nie ręczyłby za siebie, gdyby dowiedział się o planowanym wyjeździe. Samo wspomnienie o lordzie Carrow, szczególnie w kontekście relacji z Aurorą, budziło drzemiące w Perseusie ogromne pokłady agresji, o których istnieniu aż do tej pory nie zdawał sobie sprawy. Sytuacji nie poprawiał wcale fakt, że panna Sprout nie zamierzała współpracować w kwestii zapewnienia jej bezpieczeństwa. A przecież wszystko, co lord Black planował, robiłby dla jej dobra. To on był szlachcicem, on powinien unosić się dumą, nie Aurora! Ona, która nie miała prawa stawiać mu żadnych żądań!
Złość Perseusa była absurdalna, a powstała z jeszcze absurdalniejszego powodu; czuł się upokorzony, przegrany, gorszy niż Ares. A przecież on, w przeciwieństwie do Carrowa, nigdy nie chciał jej skrzywdzić.
— Wspominałem cokolwiek o dawaniu ci wolności? — uniósł do góry brew, wyraźnie rozbawiony jej założeniem. Przecież oczywistym było to, że społeczeństwo rezygnowało z części swobód na rzecz spokoju i bezpieczeństwa; w ostatecznym rozrachunku ograniczenia w kilku mało wartościowych kwestiach, jak poruszanie się po zmroku, czy zabranianie czytania konkretnej prasy nie robiło na nikim konkretnego wrażenia. Przynajmniej nie na Perseusie, ale on stał po tej samej stronie, co władza. Zwyczajnie w całym tym rozemocjonowaniu nie przyszło mu do głowy, że w kogoś te ograniczenia mogłyby godzić. — Och, jakże wielkoduszne z twojej strony. Dasz się zabić za niewinnych, którzy nie tak dawno spaliliby cię na stosie?
Nie opuściła różdżki, czym, musiał przyznać, zaskoczyła go, jednakże w żaden sposób tego nie okazał. Szkoda, że nie byłaś taka zawzięta, gdy Ares przyszedł cię odwiedzić.
— Jak mam traktować cię poważnie, jeżeli ciągle zachowujesz się niepoważnie? — zapytał, uśmiechając się przy tym niby zaczepnie, choć ton jego głosu zdradzał, że ma do niej o to żal. — Śmiało, zabij mnie. Pokaż, że nadajesz się na wojnę. Może nawet zasłużysz na uścisk dłoni Longbottoma! Co potem, Auroro? Co zrobisz po tym, jak staniesz się mordercą? — poczuł w ustach metaliczny smak własnej krwi; to ciepła szkarłatna stróżka wypływała z nosa lorda Blacka, zatrzymała się na dłużej na wargach, by na koniec skapnąć w brody i barwić śnieżnobiałą koszulę. Sam Perseus jednak sprawiał wrażenie nieszczególnie przejętego tym faktem. Zamiast tego chwycił Aurorę za nadgarstek ręki, w której trzymała różdżkę, upewniając się, że panna Sprout się nie wycofa. — Jedno zaklęcie niewybaczalne i zniknę z twojego życia. Może nie trafisz do Azkabanu, jeżeli dobrze ukryjesz moje ciało. Na co czekasz?
W końcu ja puścił i odsunął się od niej. Stało się to, czego dokładnie się spodziewał; nie była w stanie go zabić. Nie sądził jednak, by była to kwestia sentymentu — sam Perseus po latach nauki czarnej magii nadal nie był w stanie rzucić Avady. — Uważasz mnie za potwora, Auroro? Nie martw się, obiecuję, że już nigdy więcej mnie nie zobaczysz. — wytarł krew z nosa wierzchem dłoni, nieświadomie rozmazując ją na twarzy, zabrał swój płaszcz ze stołu i już był gotowy do wyjścia.
Problem w tym, że wcale nie chciał odchodzić. To oznaczałoby koniec pewnego etapu.
Złość Perseusa była absurdalna, a powstała z jeszcze absurdalniejszego powodu; czuł się upokorzony, przegrany, gorszy niż Ares. A przecież on, w przeciwieństwie do Carrowa, nigdy nie chciał jej skrzywdzić.
— Wspominałem cokolwiek o dawaniu ci wolności? — uniósł do góry brew, wyraźnie rozbawiony jej założeniem. Przecież oczywistym było to, że społeczeństwo rezygnowało z części swobód na rzecz spokoju i bezpieczeństwa; w ostatecznym rozrachunku ograniczenia w kilku mało wartościowych kwestiach, jak poruszanie się po zmroku, czy zabranianie czytania konkretnej prasy nie robiło na nikim konkretnego wrażenia. Przynajmniej nie na Perseusie, ale on stał po tej samej stronie, co władza. Zwyczajnie w całym tym rozemocjonowaniu nie przyszło mu do głowy, że w kogoś te ograniczenia mogłyby godzić. — Och, jakże wielkoduszne z twojej strony. Dasz się zabić za niewinnych, którzy nie tak dawno spaliliby cię na stosie?
Nie opuściła różdżki, czym, musiał przyznać, zaskoczyła go, jednakże w żaden sposób tego nie okazał. Szkoda, że nie byłaś taka zawzięta, gdy Ares przyszedł cię odwiedzić.
— Jak mam traktować cię poważnie, jeżeli ciągle zachowujesz się niepoważnie? — zapytał, uśmiechając się przy tym niby zaczepnie, choć ton jego głosu zdradzał, że ma do niej o to żal. — Śmiało, zabij mnie. Pokaż, że nadajesz się na wojnę. Może nawet zasłużysz na uścisk dłoni Longbottoma! Co potem, Auroro? Co zrobisz po tym, jak staniesz się mordercą? — poczuł w ustach metaliczny smak własnej krwi; to ciepła szkarłatna stróżka wypływała z nosa lorda Blacka, zatrzymała się na dłużej na wargach, by na koniec skapnąć w brody i barwić śnieżnobiałą koszulę. Sam Perseus jednak sprawiał wrażenie nieszczególnie przejętego tym faktem. Zamiast tego chwycił Aurorę za nadgarstek ręki, w której trzymała różdżkę, upewniając się, że panna Sprout się nie wycofa. — Jedno zaklęcie niewybaczalne i zniknę z twojego życia. Może nie trafisz do Azkabanu, jeżeli dobrze ukryjesz moje ciało. Na co czekasz?
W końcu ja puścił i odsunął się od niej. Stało się to, czego dokładnie się spodziewał; nie była w stanie go zabić. Nie sądził jednak, by była to kwestia sentymentu — sam Perseus po latach nauki czarnej magii nadal nie był w stanie rzucić Avady. — Uważasz mnie za potwora, Auroro? Nie martw się, obiecuję, że już nigdy więcej mnie nie zobaczysz. — wytarł krew z nosa wierzchem dłoni, nieświadomie rozmazując ją na twarzy, zabrał swój płaszcz ze stołu i już był gotowy do wyjścia.
Problem w tym, że wcale nie chciał odchodzić. To oznaczałoby koniec pewnego etapu.
{............................. }
Ce qu'on appelle une raison de vivre , est en
même temps une excellente raison demourir .
même temps une excellente raison de
Jakby nie patrzeć, Aurora i Ares byli związani nieprzerwaną więzią, czy tego chcieli, czy też nie. Czy chciałabym, żeby jej życie potoczyło się inaczej? Czasem o tym myślała, jak by ono wyglądało, gdyby rzeczywiście udało jej się poznać czarodzieja, który naprawdę chciałby się z nią ożenić, a nie tylko zabawić tanim kosztem. A jednak nawet gdy wiedziała, z jakim człowiekiem przyszło jej spędzić dwa ostatnie lata w Irlandii, to nie umiała zbyt długo chować urazy. Czy była niemądra? Najpewniej tak. Wielu ludzi nie wyciągnęłoby dłoni do byłego kochanka, gdy ten przyszedłby prosić o pomoc. Ale niestety, Aurora nie należała do nich. Była człowiekiem, który niemal z własnej winy poddawał się takim sytuacjom, nie umiejąc za nic dbać o swoje szczęście, gdy można było pomóc komuś innemu.
A jednak, w jakiś chory sposób, nie można było rozdzielić już splątanych nici życia. Same musiały to zrobić, gdy Aurora usłyszała tych kilka okrutnych słów. A przecież nigdy nie chciała zranić Perseusa. On sam zdawał się miotać pomiędzy wydaniem jej, a chęci ochrony niej samej. Coś, czego był nauczony przez lata tradycji, stawało w odróżnieniu od tego, co w zasadzie spotkało go przez znajomość z Aurorą.
- Nie mów tak… Nie sądzisz, że nikt nie powinien umierać? - Nic sobie nie robiła z jego drwin, udawała, że nie słyszy ironii, gdzieś głęboko wierząc, że może pojmie, co jej przyświeca. - Nikt nie zasługuje na śmierć… Nie ma ich, czy nas. To ci jedynie chciałam powiedzieć. - Czy wyrażała się jasno o tym, że popiera zakon? Nie do końca. Ona nigdy nie chciała podziałów. Wierzyła w pokojowy świat. Ale Perseus najwyraźniej nie.
- Nigdy nie chciałam cię zabić. Musiałabym cię nienawidzić… Ciebie lub kogoś innego. A ja nie czuje tego do nikogo. Śmiej się, ile chcesz Persuesu, ale z mojej dłoni nie zginiesz. Naprawdę myślałeś, że mogłabym akurat na ciebie rzucić takie zaklęcie? - Spytała, mrużąc lekko oczy. Czy on jej zupełnie nie znał? - Mówisz, że mnie kochasz, czy ogólnie masz do mnie jakieś uczucia… Ale chyba kochasz jedynie mój obraz w swojej głowie. - Upuściła różdżkę wzdłuż ciała i patrzyła na niego szczerze zawiedziona.
- Nigdy nie powiedziałam, że traktuje cię, jak potwora. Czy mógłbyś na chwilę zamilknąć i posłuchać, a nie tylko mówisz?! A jak nie, to idź, jak chcesz... - Dostrzegła krew sącząca się z jego nosa i zamilkła. - Albo po prostu nic nie mów, bo jednak nigdzie nie idziesz. - Tak, Aurora nie była taka sama, jak wtedy gdy się poznali. Teraz naprawdę potrafiła wziąć czasem sprawy w swoje dłonie. Zwłaszcza jeśli chodziło o pacjentów, a w momencie, gdy kobieta przypomniała sobie o tym, że jej przyjaciel cierpi na pewną szlachecką przypadłość. - I ani słowa Persi, bo jeszcze zaraz poślę po kogoś z twojej rodziny i dla nas wszystkich skończy się to źle. - Była to lekka groźba, ale podszyta prawdziwą troską. - Idziemy. - zarządziła. W takim stanie potrzebował eliksirów i odpoczynku, a nie teleportacji, podczas której mógłby się rozszczepić. Po cichu wprowadziła go do swojego domu, prowadząc do swojej sypialni. Podała mu leki i kazała odpocząć. Nie mogła tu zostać, nie przystawało. A już zwłaszcza nie po tym, jak groził jej, jej rodzinie… Tej samej, która zwykle okazywała mu jedynie sympatię. Aurora nie wiedziała, że wychodząc z własnej sypialni, po powrocie do niej nie zastanie w niej Perseusa. Zostawił jej jedynie krótką notkę, ale po nim samym została jedynie subtelna woń jaśminu i kilka kropel krwi na chusteczce.
/zt x2
A jednak, w jakiś chory sposób, nie można było rozdzielić już splątanych nici życia. Same musiały to zrobić, gdy Aurora usłyszała tych kilka okrutnych słów. A przecież nigdy nie chciała zranić Perseusa. On sam zdawał się miotać pomiędzy wydaniem jej, a chęci ochrony niej samej. Coś, czego był nauczony przez lata tradycji, stawało w odróżnieniu od tego, co w zasadzie spotkało go przez znajomość z Aurorą.
- Nie mów tak… Nie sądzisz, że nikt nie powinien umierać? - Nic sobie nie robiła z jego drwin, udawała, że nie słyszy ironii, gdzieś głęboko wierząc, że może pojmie, co jej przyświeca. - Nikt nie zasługuje na śmierć… Nie ma ich, czy nas. To ci jedynie chciałam powiedzieć. - Czy wyrażała się jasno o tym, że popiera zakon? Nie do końca. Ona nigdy nie chciała podziałów. Wierzyła w pokojowy świat. Ale Perseus najwyraźniej nie.
- Nigdy nie chciałam cię zabić. Musiałabym cię nienawidzić… Ciebie lub kogoś innego. A ja nie czuje tego do nikogo. Śmiej się, ile chcesz Persuesu, ale z mojej dłoni nie zginiesz. Naprawdę myślałeś, że mogłabym akurat na ciebie rzucić takie zaklęcie? - Spytała, mrużąc lekko oczy. Czy on jej zupełnie nie znał? - Mówisz, że mnie kochasz, czy ogólnie masz do mnie jakieś uczucia… Ale chyba kochasz jedynie mój obraz w swojej głowie. - Upuściła różdżkę wzdłuż ciała i patrzyła na niego szczerze zawiedziona.
- Nigdy nie powiedziałam, że traktuje cię, jak potwora. Czy mógłbyś na chwilę zamilknąć i posłuchać, a nie tylko mówisz?! A jak nie, to idź, jak chcesz... - Dostrzegła krew sącząca się z jego nosa i zamilkła. - Albo po prostu nic nie mów, bo jednak nigdzie nie idziesz. - Tak, Aurora nie była taka sama, jak wtedy gdy się poznali. Teraz naprawdę potrafiła wziąć czasem sprawy w swoje dłonie. Zwłaszcza jeśli chodziło o pacjentów, a w momencie, gdy kobieta przypomniała sobie o tym, że jej przyjaciel cierpi na pewną szlachecką przypadłość. - I ani słowa Persi, bo jeszcze zaraz poślę po kogoś z twojej rodziny i dla nas wszystkich skończy się to źle. - Była to lekka groźba, ale podszyta prawdziwą troską. - Idziemy. - zarządziła. W takim stanie potrzebował eliksirów i odpoczynku, a nie teleportacji, podczas której mógłby się rozszczepić. Po cichu wprowadziła go do swojego domu, prowadząc do swojej sypialni. Podała mu leki i kazała odpocząć. Nie mogła tu zostać, nie przystawało. A już zwłaszcza nie po tym, jak groził jej, jej rodzinie… Tej samej, która zwykle okazywała mu jedynie sympatię. Aurora nie wiedziała, że wychodząc z własnej sypialni, po powrocie do niej nie zastanie w niej Perseusa. Zostawił jej jedynie krótką notkę, ale po nim samym została jedynie subtelna woń jaśminu i kilka kropel krwi na chusteczce.
/zt x2
Aurora Sprout
Zawód : Uzdrowiciel
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
And if you don't like me, as I do you;
I understand.
Because who would really choose a daisy,
in a field of roses?
I understand.
Because who would really choose a daisy,
in a field of roses?
OPCM : 6
UROKI : 0
ALCHEMIA : 19 +3
UZDRAWIANIE : 10 +5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
2 stycznia 1958
Pierwszy dzień Nowego Roku przeleciał mu przez palce tak prędko, że nim się obejrzał, nastał wieczór oraz konieczność złożenia się do snu. Cały dzień odpokutowywał efekty sylwestrowej zabawy, wciąż jeszcze nieprzyzwyczajony do tak mocnego wpływu alkoholu na jego ciało — mógłby poprzysiąc, że jeszcze kilka miesięcy wcześniej nie poddawał się tak łatwo jego mocy, lecz przynajmniej od września nic nie było tak, jak być powinno. Świat stawał na głowie, on z każdą mijającą pełnią stawał się coraz bardziej czymś niż kimś. Tak już po prostu musiało być, Castor nie zamierzał z tym walczyć.
Walczyć zamierzał jednakże z własnym nieróbstwem, gdyż drugiego stycznia wstał skoro świt. Uznając tymczasowo szopę za mniej korzystne miejsce do oddania się zawodowym pasjom, głównie ze względu na odległość do łazienki, którą musiałby pokonać, gdyby jego ciało znów oznajmiło, że czuje się nie najlepiej, zdecydował się przenieść do pracowni zielarskiej, która to dzisiejszego dnia miała stać pusta. To nawet lepiej, bowiem był w humorze na delikatne poszerzenie już i tak niewąskiego zakresu własnego rzemiosła. Nie dawniej niż miesiąc temu Isabella wspominała mu o kadzidłach, o których czytał niegdyś książkę. Wydawała się być szczerze zafascynowana ich wytwórstwem, podbijając tym samym ciekawość samego Sprouta. Gdy Castor zorientował się, że w pracowni zielarskiej znajdowała się książka traktująca o kadzidłach znanych i nieznanych wiedział już, że nie może spotkać się z Bellą następnym razem bez przetestowania własnych umiejętności z zakresu tworzenia kadzideł.
Raz jeden cieszył się z wyczulonego węchu, który zazwyczaj krzyżował mu plany, podstawiał nogi w trakcie mniej lub bardziej poważnych zajęć. Dzisiaj jednak węch mógł pomóc mu w bardziej intuicyjnym, nieskupionym wyłącznie na słowie pisanym zrozumieniu działania kadzideł.
Z grubym tomiszczem w ręku, które otworzone zostało na stronie opisującej składniki potrzebne do wytworzenia oraz działanie kadzidła odprężającego, przemieszczał się wśród mnogości szafek pracowni, w poszukiwaniu szczelnie zamkniętych słoików z ingrediencjami.
— Skrzeloziele — mruczał pod nosem, jakby wymawianie nazw na głos pomagało mu w skupieniu myśli i przechodzeniu do kolejnych etapów poszukiwań. Cztery słoiczki z charakterystycznym dla szkła szczęknięciem spotkały się z blatem roboczym w pracowni, a poza wcześniej wspomnianym skrzelozielem znalazło się tam miejsce dla kwiatu lotosu, nawłoci oraz sosny. Wszystkie składniki były wcześniej starannie ususzone. Castor domyślał się, że stało się to jeszcze przed jego przeprowadzką z Londynu, więc odpowiedzialny za to musiał być jego ojciec.
Odłożył na moment książkę na bok, by otworzyć powoli każdy ze słoików. Nie robił tego jednocześnie, dzielił to zadanie na tury, by móc w spokoju zapoznać się z zapachem każdego ze składników. Choć kojarzył je, często bardzo nieświadomie, z powodu odebranego wykształcenia, spotkania z suszem wcześniej należały do rzadkości. Musiał jednak przyzwyczaić się do różnego stanu zapasów — wojna nie oszczędzała nikogo, pierwsi padali wytwórcy.
Posiłkując się proporcjami podanymi w książce przesypywał odpowiednią ilość suszu do moździeża, by skruszyć je do odpowiedniej dla kadzidła formy. Gdy składniki zostały gotowe, zwrócił się raz jeszcze ku półkom. Na jednej z nich spoczywał kolejny słoik, opisany jako smocza krew. Drżąca dłoń wyciągnęła się odruchowo, by chwycić za zakrętkę, lecz przypomniał sobie o tym, jak istotny i drogi jest to składnik, dlatego też nie chcąc ryzykować rozbiciem słoika, chwycił go pewniej, w dwie dłonie i dopiero korzystając z dobrodziejstwa stabilnego blatu, połączył ingrediencje roślinne z żywicą.
| tworzę kadzidło odprężające, ST40 +22 z eliksirów
Zniecierpliwieni teraźniejszością, wrogowie przeszłości, pozbawieni przyszłości, przypominaliśmy tych, którym sprawiedliwość lub nienawiść ludzka każe żyć za kratami. |
Oliver Summers
Zawód : Twórca talizmanów, właściciel sklepu "Bursztynowy Świerzop"
Wiek : 24
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
❝ Weariness is a kind of madness.
And there are times when
the only feeling I have
is one of mad revolt. ❞
And there are times when
the only feeling I have
is one of mad revolt. ❞
OPCM : 11
UROKI : 0
ALCHEMIA : 31+10
UZDRAWIANIE : 11+1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6
SPRAWNOŚĆ : 4
Genetyka : Wilkołak
Zakon Feniksa
The member 'Castor Sprout' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 32
'k100' : 32
Kiedy Castor raz jeszcze opuścił spojrzenie na zapisane drobnym maczkiem stronice, starał się porównać opisany na nich efekt z tym, co miał przed oczami. Wydawało się, że wszystko przebiegło zgodnie z planem, dlatego też niedługo później kadzidło zostało odpalone. Początkowo dym bardzo prędko odnalazł drogę do jego nozdrzy, wdarł się z niespodziewaną przez młodego mężczyznę mocą do płuc, powodując nagły atak kaszlu. Castor i tak miał jeszcze wrócić się do swej szopy po potrzebne do dalszej pracy narzędzia, uznał więc, że będzie to idealny moment na chwilowe uwolnienie się z pomieszczenia i powrót do niego wtedy, gdy będzie ono wypełnione kadzidłowym dymem.
Do szopy powrócił przede wszystkim ze swym nowym nabytkiem. Złoty kociołek, bo to o nim mowa, również został mu zasugerowany przez pannę Presley, choć nie wprost. Był po prostu zachwycony możliwościami, które podobne akcesorium oferowało, dlatego też gdy tylko udało mu się dorwać jednego ze sprzedawców, który miałby mu do zaoferowania coś więcej niż kapustę, czy fasolę, nie mógł przepuścić tej okazji. Jego kociołek nie był co prawda ozdobiony wizerunkiem salamandry, jednakże w najszerszym miejscu wygrawerowane miał polne kwiaty. Możliwe, że został stworzony z myślą o romantycznym dziewczęciu, lecz podobna estetyka pasowała jak ulał także i do Sprouta. Nie mógł dłużej zwlekać z jego wypróbowaniem.
Na pierwszy ogień, poniekąd jako talizman inauguracyjny, wybrał ten, który był dla niego samego szczególnie istotny. Runa szczególnej krwi już kiedyś wyszła spod jego rąk, lecz z perspektywy czasu miał Sprout wrażenie, jakby mogło się to stać w przeszłym życiu, a w najlepszym przypadku być senną marą, wspomnieniem, które sam sobie stworzył. Normalnie przejmowałby się trudnością, z jaką wiązało się talizmanotwórstwo, lecz gdy na powrót znalazł się w zasięgu działania kadzidła, zauważył, że napięcie, które towarzyszyło mu zazwyczaj, gdy zabierał się do pracy, zniknęło.
I dobrze, powiedział do siebie w myślach, zadowolony z działania kadzidła. Teraz tylko należało uważać, by nie popaść w zbytnie odprężenie. Wtedy wszystko powinno pójść zgodnie z planem.
Złoty kociołek nagrzewał się przy pomocy przywołanych różdżką języków ognia. W tym samym czasie Castor ułożył na blacie roboczym kilka przygotowanych wcześniej surowców. Zazwyczaj kierował się własnym czuciem przy ich doborze, oczywiście poza tymi, których obecność była konieczna do prawidłowego działania talizmanu. Dziś jednak musiał brać pod uwagę to, dla kogo i dlaczego tworzył ów amulet. Wcześniejszy podarowany Tonksowi uległ zniszczeniu, musiał więc skupić się również na jego trwałości.
Chude, długie palce przesunęły dwa pojemniki do przodu. W jednym z nich znajdowało się złoto, w drugim zaś twardy meteoryt. Blondyn uśmiechnął się do swoich myśli, wyobrażając sobie, jak przy odbiorze tłumaczyć będzie przyjacielowi, dlaczego wybrał tak, a nie inaczej. Och, gdyby mógł być w posiadaniu kamienia księżycowego, od razu poświęciłby go jako jedną z baz. Dziś musiał zadowolić się i tak cennymi materiałami.
Jako pierwszy w złotym kociołku znalazł się twardy meteoryt. Gdy stopniał nieco, dołączyło do niego złoto. Kolejny uśmiech wykwitł na wargach Sprouta, gdy wyciągnął dłoń w kierunku wcześniej przygotowanego odczynnika. Co do stosowności użycia wyciągu z tojadu nie miał wątpliwości. Tworząc talizman dla Michaela, chciał dać z siebie wszystko, zrobić to najlepiej, jak potrafił i przy okazji zapewnić jego stosowne działanie tak, by magia przez niego przepływająca nie miała wątpliwości, że ma do czynienia z wilkołakiem.
Gdy przelał wyciąg do kociołka, zamieszał jego zawartością. Intensywnie, dwadzieścia razy w prawo, trzy razy zygzakiem od lewej do prawej, jeden raz przy samych tylko ściankach. Po tej czynności zgasił chwilowo ogień pod kociołkiem, pozwalając miksturze delikatnie ostygnąć, zanim przeleje ją do formy.
Wyjątkowość dzisiejszego dnia oraz tworzonego talizmanu nie mogła także ominąć formy. Była to forma na wisior w kształcie sierpa wschodzącego księżyca. Sam raczej nie zdecydowałby się na taki obraz, uznając go za oczywisty oraz nieco... wstydliwy symbol przypadłości, którą dzielił z przyjacielem, jednakże był tylko twórcą. Twórcą, który uwielbiał, gdy przygotowane przez niego dzieła stanowiły nieodzowny element, niemal część czarodzieja, z którym stworzony talizman łączył swą moc. To Mike miał lubić go nosić, a Castor obiecał sobie, że stworzy mu księżyc piękniejszy niż ten, który jak ojciec wzywał ich co miesiąc na obiad.
Gdy mikstura została ostrożnie przelana do formy, blondyn sapnął nieco, bo kolejny raz przydługie kosmyki jasnych włosów wpadły mu do oczu. Dmuchnął więc na nie, miodowe loki podrywając do góry, by następnie sięgnąć po dwa ostatnie surowce. Sercami talizmanu były róża piaskowa, która stanowiła nieodzowny element powodzenia tegoż talizmanu, a także dumortieryt. Oba serca umieszczone zostały precyzyjnie w odpowiednich miejscach przy pomocy złotych szczypiec.
Po wszystkim chwycił Castor za swą różdżkę, przy pomocy której przeprowadził kreślenie runy. Rękę miał zaskakująco pewną, kadzidło odprężyło go na tyle, że jego myśli nie pędziły w kierunku tego co będzie, jeśli. Chciał cieszyć się rzemiosłem. Jeżeli ten talizman nie wyjdzie, zrobi kolejny.
| tworzę talizman, runa szczególnej krwi
1. Rzucam k100 na powodzenie talizmanu; ST75 +32 (+22 z eliksirów, +5 ze złotego kociołka, +5 za odpalone kadzidło odprężające z żywicą ze smoczej krwi)
2. Rzucam 2k6 na wartość X (2k6-2)
3. Rzucam 1k3 na wartość Y[bylobrzydkobedzieladnie]
Do szopy powrócił przede wszystkim ze swym nowym nabytkiem. Złoty kociołek, bo to o nim mowa, również został mu zasugerowany przez pannę Presley, choć nie wprost. Był po prostu zachwycony możliwościami, które podobne akcesorium oferowało, dlatego też gdy tylko udało mu się dorwać jednego ze sprzedawców, który miałby mu do zaoferowania coś więcej niż kapustę, czy fasolę, nie mógł przepuścić tej okazji. Jego kociołek nie był co prawda ozdobiony wizerunkiem salamandry, jednakże w najszerszym miejscu wygrawerowane miał polne kwiaty. Możliwe, że został stworzony z myślą o romantycznym dziewczęciu, lecz podobna estetyka pasowała jak ulał także i do Sprouta. Nie mógł dłużej zwlekać z jego wypróbowaniem.
Na pierwszy ogień, poniekąd jako talizman inauguracyjny, wybrał ten, który był dla niego samego szczególnie istotny. Runa szczególnej krwi już kiedyś wyszła spod jego rąk, lecz z perspektywy czasu miał Sprout wrażenie, jakby mogło się to stać w przeszłym życiu, a w najlepszym przypadku być senną marą, wspomnieniem, które sam sobie stworzył. Normalnie przejmowałby się trudnością, z jaką wiązało się talizmanotwórstwo, lecz gdy na powrót znalazł się w zasięgu działania kadzidła, zauważył, że napięcie, które towarzyszyło mu zazwyczaj, gdy zabierał się do pracy, zniknęło.
I dobrze, powiedział do siebie w myślach, zadowolony z działania kadzidła. Teraz tylko należało uważać, by nie popaść w zbytnie odprężenie. Wtedy wszystko powinno pójść zgodnie z planem.
Złoty kociołek nagrzewał się przy pomocy przywołanych różdżką języków ognia. W tym samym czasie Castor ułożył na blacie roboczym kilka przygotowanych wcześniej surowców. Zazwyczaj kierował się własnym czuciem przy ich doborze, oczywiście poza tymi, których obecność była konieczna do prawidłowego działania talizmanu. Dziś jednak musiał brać pod uwagę to, dla kogo i dlaczego tworzył ów amulet. Wcześniejszy podarowany Tonksowi uległ zniszczeniu, musiał więc skupić się również na jego trwałości.
Chude, długie palce przesunęły dwa pojemniki do przodu. W jednym z nich znajdowało się złoto, w drugim zaś twardy meteoryt. Blondyn uśmiechnął się do swoich myśli, wyobrażając sobie, jak przy odbiorze tłumaczyć będzie przyjacielowi, dlaczego wybrał tak, a nie inaczej. Och, gdyby mógł być w posiadaniu kamienia księżycowego, od razu poświęciłby go jako jedną z baz. Dziś musiał zadowolić się i tak cennymi materiałami.
Jako pierwszy w złotym kociołku znalazł się twardy meteoryt. Gdy stopniał nieco, dołączyło do niego złoto. Kolejny uśmiech wykwitł na wargach Sprouta, gdy wyciągnął dłoń w kierunku wcześniej przygotowanego odczynnika. Co do stosowności użycia wyciągu z tojadu nie miał wątpliwości. Tworząc talizman dla Michaela, chciał dać z siebie wszystko, zrobić to najlepiej, jak potrafił i przy okazji zapewnić jego stosowne działanie tak, by magia przez niego przepływająca nie miała wątpliwości, że ma do czynienia z wilkołakiem.
Gdy przelał wyciąg do kociołka, zamieszał jego zawartością. Intensywnie, dwadzieścia razy w prawo, trzy razy zygzakiem od lewej do prawej, jeden raz przy samych tylko ściankach. Po tej czynności zgasił chwilowo ogień pod kociołkiem, pozwalając miksturze delikatnie ostygnąć, zanim przeleje ją do formy.
Wyjątkowość dzisiejszego dnia oraz tworzonego talizmanu nie mogła także ominąć formy. Była to forma na wisior w kształcie sierpa wschodzącego księżyca. Sam raczej nie zdecydowałby się na taki obraz, uznając go za oczywisty oraz nieco... wstydliwy symbol przypadłości, którą dzielił z przyjacielem, jednakże był tylko twórcą. Twórcą, który uwielbiał, gdy przygotowane przez niego dzieła stanowiły nieodzowny element, niemal część czarodzieja, z którym stworzony talizman łączył swą moc. To Mike miał lubić go nosić, a Castor obiecał sobie, że stworzy mu księżyc piękniejszy niż ten, który jak ojciec wzywał ich co miesiąc na obiad.
Gdy mikstura została ostrożnie przelana do formy, blondyn sapnął nieco, bo kolejny raz przydługie kosmyki jasnych włosów wpadły mu do oczu. Dmuchnął więc na nie, miodowe loki podrywając do góry, by następnie sięgnąć po dwa ostatnie surowce. Sercami talizmanu były róża piaskowa, która stanowiła nieodzowny element powodzenia tegoż talizmanu, a także dumortieryt. Oba serca umieszczone zostały precyzyjnie w odpowiednich miejscach przy pomocy złotych szczypiec.
Po wszystkim chwycił Castor za swą różdżkę, przy pomocy której przeprowadził kreślenie runy. Rękę miał zaskakująco pewną, kadzidło odprężyło go na tyle, że jego myśli nie pędziły w kierunku tego co będzie, jeśli. Chciał cieszyć się rzemiosłem. Jeżeli ten talizman nie wyjdzie, zrobi kolejny.
| tworzę talizman, runa szczególnej krwi
1. Rzucam k100 na powodzenie talizmanu; ST75 +32 (+22 z eliksirów, +5 ze złotego kociołka, +5 za odpalone kadzidło odprężające z żywicą ze smoczej krwi)
2. Rzucam 2k6 na wartość X (2k6-2)
3. Rzucam 1k3 na wartość Y[bylobrzydkobedzieladnie]
Zniecierpliwieni teraźniejszością, wrogowie przeszłości, pozbawieni przyszłości, przypominaliśmy tych, którym sprawiedliwość lub nienawiść ludzka każe żyć za kratami. |
Ostatnio zmieniony przez Castor Sprout dnia 14.08.21 21:01, w całości zmieniany 2 razy
Oliver Summers
Zawód : Twórca talizmanów, właściciel sklepu "Bursztynowy Świerzop"
Wiek : 24
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
❝ Weariness is a kind of madness.
And there are times when
the only feeling I have
is one of mad revolt. ❞
And there are times when
the only feeling I have
is one of mad revolt. ❞
OPCM : 11
UROKI : 0
ALCHEMIA : 31+10
UZDRAWIANIE : 11+1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6
SPRAWNOŚĆ : 4
Genetyka : Wilkołak
Zakon Feniksa
The member 'Castor Sprout' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 41
--------------------------------
#2 'k6' : 4, 1
--------------------------------
#3 'k3' : 3
#1 'k100' : 41
--------------------------------
#2 'k6' : 4, 1
--------------------------------
#3 'k3' : 3
Po opróżnieniu kociołka i w oczekiwaniu na zastygnięcie talizmanu postanowił zabrać się do dalszej pracy. Miał do przygotowania jeszcze kilka eliksirów, w tym wężowe usta. Był to eliksir na tyle prosty, że do jego wytworzenia nie potrzebował asysty w formie książki, a jedynie spokojnego, otwartego umysłu. Dym z kadzidła powoli przestawał drażnić zmysły, Castor przyzwyczajał się do niego z każdą mijającą sekundą, dochodząc do wniosku, że w istocie — był znacznie spokojniejszy o wynik jego dzisiejszych prób warzelnictwa.
Dlatego też powolnym, nieco kocim krokiem przesunął się raz jeszcze pod szafki. Jaja widłowęża znajdowały się półkę wyżej od wcześniej pobieranych surowców do wytwórstwa talizmanów. Odnalezienie odpowiedniego słoiczka nie stanowiło dla niego problemu, w końcu to właśnie w tym pomieszczeniu, jeszcze przed "przeprowadzką" do szopy, stawiał swoje pierwsze kroki w dziedzinie alchemii. Po odłożeniu słoiczka na blat przesunął ostrożnie formę ze stygnącym talizmanem pod samą ścianę, a następnie raz jeszcze rozgrzał kociołek. Tym razem ogień pod nim płonący był niższy, ale to głównie przez konieczność dostosowania temperatury do warzenia tego konkretnego eliksiru.
Potrzebował jeszcze kilku ingrediencji; nie musiał się spieszyć, gdyż zanim kociołek osiągnie odpowiednią temperaturę, minie trochę czasu. Dlatego też sięgnął raz jeszcze w kierunku półki z ingrediencjami pochodzenia zwierzęcego, wydobywając z niej trzy kolejne słoiki. Ułożone w kolejności alfabetycznej prezentowały się następująco: najbardziej na lewo igły jadowe jeżowca, pośrodku skorupki jaj kukułki, po prawej stronie zaś włos szyszymory. Zaraz pod nimi znalazło się miejsce dla owoców śnieguliczki białej. Dopiero po upewnieniu się, że zebrał wszystkie ingrediencje konieczne do uwarzenia tej mikstury, przystąpił do działania.
Jako pierwsze w kociołku znalazły się jaja widłowęża, do których dodał Castor jeden włosy szyszymory. Powstałą zawiesinę zamieszał trzykrotnie, w kierunku odwrotnym do ruchu wskazówek zegara, po czym stuknął dwukrotnie różdżką o samą krawędź kociołka. W następnej kolejności dodał igły jadowe jeżowca, które zostawił w wywarze na kwadrans, wystarczająco, aby odpowiednio zmiękły. Pięć owoców śnieguliczki białej zniknęło w miksturze na moment, po czym wypłynęło na powierzchnię, dokładnie tak, jak zakładał to przepis. Jako ostatnie do kociołka trafiły pokruszone skorupki jaj kukułki, pozwalając Castorowi raz jeszcze oddać się mieszaniu eliksiru. Raz jeszcze zgasił ogień pod kociołkiem, żeby sprawdzić, czy powstała mikstura spełniała standardy absolwenta kursu alchemicznego.
| Tworzę wężowe usta (1 porcja); ST30 (+32) (1 ingrediencja roślinna, 4 zwierzęce)
serce: jaja widłowęża
ingrediencja roślinna: owoce śnieguliczki białej
ingrediencje zwierzęce: włos szyszymory, igły jadowe jeżowca, skorupki jaj kukułki
Dlatego też powolnym, nieco kocim krokiem przesunął się raz jeszcze pod szafki. Jaja widłowęża znajdowały się półkę wyżej od wcześniej pobieranych surowców do wytwórstwa talizmanów. Odnalezienie odpowiedniego słoiczka nie stanowiło dla niego problemu, w końcu to właśnie w tym pomieszczeniu, jeszcze przed "przeprowadzką" do szopy, stawiał swoje pierwsze kroki w dziedzinie alchemii. Po odłożeniu słoiczka na blat przesunął ostrożnie formę ze stygnącym talizmanem pod samą ścianę, a następnie raz jeszcze rozgrzał kociołek. Tym razem ogień pod nim płonący był niższy, ale to głównie przez konieczność dostosowania temperatury do warzenia tego konkretnego eliksiru.
Potrzebował jeszcze kilku ingrediencji; nie musiał się spieszyć, gdyż zanim kociołek osiągnie odpowiednią temperaturę, minie trochę czasu. Dlatego też sięgnął raz jeszcze w kierunku półki z ingrediencjami pochodzenia zwierzęcego, wydobywając z niej trzy kolejne słoiki. Ułożone w kolejności alfabetycznej prezentowały się następująco: najbardziej na lewo igły jadowe jeżowca, pośrodku skorupki jaj kukułki, po prawej stronie zaś włos szyszymory. Zaraz pod nimi znalazło się miejsce dla owoców śnieguliczki białej. Dopiero po upewnieniu się, że zebrał wszystkie ingrediencje konieczne do uwarzenia tej mikstury, przystąpił do działania.
Jako pierwsze w kociołku znalazły się jaja widłowęża, do których dodał Castor jeden włosy szyszymory. Powstałą zawiesinę zamieszał trzykrotnie, w kierunku odwrotnym do ruchu wskazówek zegara, po czym stuknął dwukrotnie różdżką o samą krawędź kociołka. W następnej kolejności dodał igły jadowe jeżowca, które zostawił w wywarze na kwadrans, wystarczająco, aby odpowiednio zmiękły. Pięć owoców śnieguliczki białej zniknęło w miksturze na moment, po czym wypłynęło na powierzchnię, dokładnie tak, jak zakładał to przepis. Jako ostatnie do kociołka trafiły pokruszone skorupki jaj kukułki, pozwalając Castorowi raz jeszcze oddać się mieszaniu eliksiru. Raz jeszcze zgasił ogień pod kociołkiem, żeby sprawdzić, czy powstała mikstura spełniała standardy absolwenta kursu alchemicznego.
| Tworzę wężowe usta (1 porcja); ST30 (+32) (1 ingrediencja roślinna, 4 zwierzęce)
serce: jaja widłowęża
ingrediencja roślinna: owoce śnieguliczki białej
ingrediencje zwierzęce: włos szyszymory, igły jadowe jeżowca, skorupki jaj kukułki
Zniecierpliwieni teraźniejszością, wrogowie przeszłości, pozbawieni przyszłości, przypominaliśmy tych, którym sprawiedliwość lub nienawiść ludzka każe żyć za kratami. |
Oliver Summers
Zawód : Twórca talizmanów, właściciel sklepu "Bursztynowy Świerzop"
Wiek : 24
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
❝ Weariness is a kind of madness.
And there are times when
the only feeling I have
is one of mad revolt. ❞
And there are times when
the only feeling I have
is one of mad revolt. ❞
OPCM : 11
UROKI : 0
ALCHEMIA : 31+10
UZDRAWIANIE : 11+1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6
SPRAWNOŚĆ : 4
Genetyka : Wilkołak
Zakon Feniksa
The member 'Castor Sprout' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 59
'k100' : 59
Kiedy eliksir znalazł się w fiolce odpowiedniej do jego przechowywania, Castor przypomniał sobie o tym, że miał dziś do zrobienia jeszcze jeden talizman. Kolejny dość ważny, bo dla osoby mu znanej, choć nie mógł powiedzieć, żeby Marcel — bo to o nim mowa — należał do jego bliskiego kręgu. Wciąż kołatał mu w myślach w dwójnasób; z jednej strony jako trzecioklasista o olbrzymiej zdolności pakowania się w kłopoty, z drugiej jako niemalże dorosły mężczyzna, z którym jego siostra...
Pewnie popadłby w szaleńczą spiralę myśli, gdyby nie wciąż palące się odprężające kadzidło. Czasami dobrze było posłuchać ludzi mądrzejszych od siebie i pozwolić sobie na odrobinę wytchnienia.
Już wcześniej przystępował do stworzenia talizmanu z runą zajęczego skoku. Prawie trzy tygodnie temu, gdy Volans zamówił go jako prezent dla Trixie. Tamta próba nie zakończyła się sukcesem, jednakże Castor nie zamierzał poddać się tak prosto. Raz jeszcze sięgnął po notatki, które towarzyszyły mu w pracy dość często — możliwość prędkiego sprawdzenia słuszności własnych przeczuć prędko niwelowała ewentualne efekty uboczne. Wcześniejszy talizman, a raczej biżuteria, która z niego powstała, przybrał formę bransoletki z króliczą łapką. Dziś królicza łapka miała być wisiorem.
Ponownie rozgrzał ogień pod kociołkiem; z przyjemnością zauważył, że cena, którą za niego zapłacił, na pewno prędko mu się zwróci, chociażby z samego faktu, że tworzone w nim twory wydawały się wychodzić spod znacznie pewniejszej ręki. A tutaj niespodzianka, to nie sprawa ręki, a kociołka złotego, który swym blaskiem prawdopodobnie oświetlał również alchemiczno—runiczne drogi Castora. W oczekiwaniu na to, aż kociołek ponownie nabierze odpowiedniej temperatury, przesunął się Castor w kierunku półek, odnajdując wśród nich srebro, akurat porcję, którą można było wykorzystać na jeden talizman tego rodzaju. Niedługo później na roboczym blacie dołączył do niego kamacyt, którego porcję odmierzył Sprout przy pomocy wagi.
Tym razem to druga z baz pierwsza znalazła się w kociołku. Srebro dołączyło doń niedługo później, zaś zafascynowany procesem ich topnienia i powolnego przenikania Castor nie potrafił oderwać oczu od prawdziwego spektaklu, który właśnie się przed nim rozgrywał. Na przyglądaniu się zawartości kociołka spędził około trzech minut, po tym czasie odrywając się od stanowiska pracy, by przygotować się na podanie odczynnika. Tym razem wybrał spirytus, który dawkował powoli, przyglądając się temu, jak współpracuje z bazami. Co prawda dla własnego bezpieczeństwa musiał na moment zarzucić plany obserwacji z bliska na rzecz polegania na ostrości własnych okularów. Trzy miarki spirytusu zrobiły swoje, umożliwiając mu przejście do jego ulubionej chyba czynności w tworzeniu talizmanów, czyli mieszania.
W tym wypadku nie liczył ruchów ani kolejności ich wykonywania. Postawił za to na czas — równo sześćdziesiąt sekund ruchów spiralnych, od środka kotła po ścianki. Surowce reagowały ze sobą tak, jak powinny, zmieniając się w lśniącą masę, tylko o dwa tony ciemniejszą od prawdziwego srebra. Niezaznajomione z jubilerstwem oko mogłoby paść ofiarą iluzji, że noszący talizman faktycznie nosił srebrną biżuterię.
Po zgaszeniu ognia pod kociołkiem sięgnął raz jeszcze po wysłużoną już formę w kształcie króliczej łapki. Niby tylko tradycja nakazywała tworzenie talizmanu w takim kształcie, jednakże tak samo, jak w przypadku Trixie, Castor uznał, że królicza łapka jako symbol szczęścia przyda się Marcelowi równie mocno, co talizman jako taki. Ostrożnie przelał masę z kociołka do formy, aby w następnej kolejności umieścić w niej serca. Biel halitu uzupełnić musiała czerń onyksu. Początek i koniec, dobro i zło, dualność ludzkiej natury. Dwa kamienie—serca talizmanu umieszczone zostały obok siebie, jednakże tak, by nie stykały się ze sobą. Może kiedyś, jeżeli oczywiście talizman będzie przejawiał odpowiednie właściwości, opowie Marcelowi, dlaczego wybrał takie, a nie inne materiały.
Przy założeniu, że młody chłopak będzie chciał go wysłuchać.
Ostatnią częścią było oczywiście odpowiednie nakreślenie runy. Castor ponownie wprawił swą różdżkę w ruch, starając się przy tym być jak najbardziej dokładnym. Wiedział, że z każdym tworzonym talizmanem jego precyzja rośnie, wachlarz umiejętności rozkłada się szerzej. Ale jak będzie tym razem?
| tworzę talizman: runa zajęczego skoku
1. Rzucam k100 na powodzenie talizmanu; ST70 +32 (+22 z eliksirów, +5 ze złotego kociołka, +5 za odpalone kadzidło odprężające z żywicą ze smoczej krwi)
2. Rzucam 3k6 na wartość X (3k6-3)
Pewnie popadłby w szaleńczą spiralę myśli, gdyby nie wciąż palące się odprężające kadzidło. Czasami dobrze było posłuchać ludzi mądrzejszych od siebie i pozwolić sobie na odrobinę wytchnienia.
Już wcześniej przystępował do stworzenia talizmanu z runą zajęczego skoku. Prawie trzy tygodnie temu, gdy Volans zamówił go jako prezent dla Trixie. Tamta próba nie zakończyła się sukcesem, jednakże Castor nie zamierzał poddać się tak prosto. Raz jeszcze sięgnął po notatki, które towarzyszyły mu w pracy dość często — możliwość prędkiego sprawdzenia słuszności własnych przeczuć prędko niwelowała ewentualne efekty uboczne. Wcześniejszy talizman, a raczej biżuteria, która z niego powstała, przybrał formę bransoletki z króliczą łapką. Dziś królicza łapka miała być wisiorem.
Ponownie rozgrzał ogień pod kociołkiem; z przyjemnością zauważył, że cena, którą za niego zapłacił, na pewno prędko mu się zwróci, chociażby z samego faktu, że tworzone w nim twory wydawały się wychodzić spod znacznie pewniejszej ręki. A tutaj niespodzianka, to nie sprawa ręki, a kociołka złotego, który swym blaskiem prawdopodobnie oświetlał również alchemiczno—runiczne drogi Castora. W oczekiwaniu na to, aż kociołek ponownie nabierze odpowiedniej temperatury, przesunął się Castor w kierunku półek, odnajdując wśród nich srebro, akurat porcję, którą można było wykorzystać na jeden talizman tego rodzaju. Niedługo później na roboczym blacie dołączył do niego kamacyt, którego porcję odmierzył Sprout przy pomocy wagi.
Tym razem to druga z baz pierwsza znalazła się w kociołku. Srebro dołączyło doń niedługo później, zaś zafascynowany procesem ich topnienia i powolnego przenikania Castor nie potrafił oderwać oczu od prawdziwego spektaklu, który właśnie się przed nim rozgrywał. Na przyglądaniu się zawartości kociołka spędził około trzech minut, po tym czasie odrywając się od stanowiska pracy, by przygotować się na podanie odczynnika. Tym razem wybrał spirytus, który dawkował powoli, przyglądając się temu, jak współpracuje z bazami. Co prawda dla własnego bezpieczeństwa musiał na moment zarzucić plany obserwacji z bliska na rzecz polegania na ostrości własnych okularów. Trzy miarki spirytusu zrobiły swoje, umożliwiając mu przejście do jego ulubionej chyba czynności w tworzeniu talizmanów, czyli mieszania.
W tym wypadku nie liczył ruchów ani kolejności ich wykonywania. Postawił za to na czas — równo sześćdziesiąt sekund ruchów spiralnych, od środka kotła po ścianki. Surowce reagowały ze sobą tak, jak powinny, zmieniając się w lśniącą masę, tylko o dwa tony ciemniejszą od prawdziwego srebra. Niezaznajomione z jubilerstwem oko mogłoby paść ofiarą iluzji, że noszący talizman faktycznie nosił srebrną biżuterię.
Po zgaszeniu ognia pod kociołkiem sięgnął raz jeszcze po wysłużoną już formę w kształcie króliczej łapki. Niby tylko tradycja nakazywała tworzenie talizmanu w takim kształcie, jednakże tak samo, jak w przypadku Trixie, Castor uznał, że królicza łapka jako symbol szczęścia przyda się Marcelowi równie mocno, co talizman jako taki. Ostrożnie przelał masę z kociołka do formy, aby w następnej kolejności umieścić w niej serca. Biel halitu uzupełnić musiała czerń onyksu. Początek i koniec, dobro i zło, dualność ludzkiej natury. Dwa kamienie—serca talizmanu umieszczone zostały obok siebie, jednakże tak, by nie stykały się ze sobą. Może kiedyś, jeżeli oczywiście talizman będzie przejawiał odpowiednie właściwości, opowie Marcelowi, dlaczego wybrał takie, a nie inne materiały.
Przy założeniu, że młody chłopak będzie chciał go wysłuchać.
Ostatnią częścią było oczywiście odpowiednie nakreślenie runy. Castor ponownie wprawił swą różdżkę w ruch, starając się przy tym być jak najbardziej dokładnym. Wiedział, że z każdym tworzonym talizmanem jego precyzja rośnie, wachlarz umiejętności rozkłada się szerzej. Ale jak będzie tym razem?
| tworzę talizman: runa zajęczego skoku
1. Rzucam k100 na powodzenie talizmanu; ST70 +32 (+22 z eliksirów, +5 ze złotego kociołka, +5 za odpalone kadzidło odprężające z żywicą ze smoczej krwi)
2. Rzucam 3k6 na wartość X (3k6-3)
Zniecierpliwieni teraźniejszością, wrogowie przeszłości, pozbawieni przyszłości, przypominaliśmy tych, którym sprawiedliwość lub nienawiść ludzka każe żyć za kratami. |
Oliver Summers
Zawód : Twórca talizmanów, właściciel sklepu "Bursztynowy Świerzop"
Wiek : 24
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
❝ Weariness is a kind of madness.
And there are times when
the only feeling I have
is one of mad revolt. ❞
And there are times when
the only feeling I have
is one of mad revolt. ❞
OPCM : 11
UROKI : 0
ALCHEMIA : 31+10
UZDRAWIANIE : 11+1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6
SPRAWNOŚĆ : 4
Genetyka : Wilkołak
Zakon Feniksa
The member 'Castor Sprout' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 90
--------------------------------
#2 'k6' : 3, 3, 5
#1 'k100' : 90
--------------------------------
#2 'k6' : 3, 3, 5
Czuł w kościach, że talizman, który właśnie stworzył dla Marcela, mógł być udany. Nigdy nie miał pełnej pewności przed całkowitym wystygnięciem masy przelanej do formy, jednakże było dobrze zawsze, gdy talizman po prostu nie wybuchł mu w twarz. Nie można było mu się więc dziwić, że ten sukces poniósł go na skrzydłach działania jeszcze dalej; powoli dochodziło południe, a on miał przed sobą jeszcze drugą połowę tego pracowitego dnia.
Bez ociągania zabrał się więc za kolejne już tego dnia uprzątnięcie przestrzeni roboczej. Gdy na blacie pozostały już tylko stygnące formy, kociołek i jego własne notatki, chwycił te ostatnie, przewracając je w poszukiwaniu odpowiedniej receptury. Dziś po raz pierwszy w swej krótkiej, choć intensywnie rozwijającej się karierze twórcy talizmanów zmierzyć się miał z runą kwitnącego życia. Runa zdrowia, mruknął do siebie w myślach, bo najczęściej to właśnie tak niezaznajomieni z tematem nazywali ów talizman. I mieli rację. Talizman ten bowiem wpływał znacząco na poprawę zdolności życiowych noszącego go czarodzieja.
Kieran Rineheart... Wspomnienie człowieka o poważnej, zakrawającej wręcz o przestrach aparycji przywołało na twarzy Castora delikatne zmieszanie. Z jednej strony prezencja pana Rinehearta zmuszała go do bezrefleksyjnego posłuszeństwa jego woli, z drugiej strony w trakcie wigilii w Warsztacie wykazał się nawet miłą inicjatywą i pochwalił jego kompot... Castor trzymał się tego wspomnienia dość często, bo w zabawnie głupiutki sposób niezobowiązująca pochwała łechtała jego ego.
Pogrążony w rozmyślaniach o doborze najlepszego zestawienia baz na podstawie tego, co już o panu Kieranie wiedział, nie zauważył nawet, gdy w jego dłoni znalazły się nie tylko smocza kość, element niezbędny do odpowiedniego skonstruowania talizmanu, ale także żelazo. Poziomy skojarzeń nie były dość głębokie, a w tym przypadku — podobnie jak prawie dwa miesiące temu, gdy konstruował talizman dla wujka Steviego — zadziałała czysta intuicja. Wtedy to twardy meteoryt skojarzył mu się z osobą numerologa, żelazo zdawało się pasować do charakteru patriarchy Rineheartów równie dobrze.
Podgrzany kociołek przyjął najpierw smoczą kość, a gdy ta rozmiękła nieco pod wpływem temperatury, dołączyło do niej żelazo. Szara, lśniąca substancja objęła kość, tworząc na jej powierzchni całkiem przyjemną dla oka warstwę. Zostawił mieszankę chwilę, by bazy połączyły się w odpowiedni sposób, a następnie przeszedł raz jeszcze do poszukiwania kolejnych surowców. Dłuższą chwilę poświęcił na wewnętrzną rozprawę o konieczności wybrania odczynnika odpowiedniego do rodzaju magii wzmacnianej przez talizman oraz osobowości czarodzieja go noszącego. Miał wrażenie, że wielu twórców talizmanów najmniej uwagi przykładali właśnie do wyboru odczynników, lecz dla Castora każdy etap tworzenia był równie istotny. W końcu to dzięki odczynnikom bazy łączyły się w odpowiedni sposób...
Drogą eliminacji doszedł do trzech pozycji, spośród których miał dokonać ostatecznego wyboru. Arszenik, ektoplazma i trupi jad. Bardzo rzadko sięgał po te rodzaje odczynników, preferując te pochodzenia roślinnego, jednakże dziś, mając w głowie obraz nieustępliwej miny pana Rinehearta uznał, że słuchać musi swojej intuicji. Jeżeli talizman nie wyjdzie — będzie wiedział, że to wina niepoprawnie wybranego odczynnika.
I żeby przy kolejnej próbie użyć arszenika albo ektoplazmy, bo to właśnie odmierzona ostrożnie porcja trupiego jadu odnalazła się w kociołku, gdy do niego powrócił. Dał surowcom czas na przesiąknięcie sobą. W tym czasie studiował własne notatki traktujące o tym rodzaju talizmanu, a gdy do nozdrzy uderzył go charakterystyczny zapach świadczący o rozpoczęciu ulatniania się trupiego jadu, przystąpił do mieszania. I niemal złapał się za głowę, bo przypomniał sobie o wyraźnie zaznaczonej na marginesie notatek informacji, że tę kombinację powinien mieszać równo osiemdziesiąt siedem razy i to cały czas w kierunku zgodnym z ruchem wskazówek zegara. Przystąpił więc do powolnego, ostrożnego procesu, odliczając każde okrążenie wokół krawędzi złotego kociołka.
Raz, dwa, trzy...
... osiemdziesiąt pięć, osiemdziesiąt sześć, osiemdziesiąt siedem.
Niewykorzystana do tej pory forma na pierścień już oczekiwała na swoją kolej. Castor rozszerzył ją jednak nieco, wydawało mu się, że w odpowiedni sposób, bo gdzieś na krawędzi pamięci zapisał sobie informację o dość sporych dłoniach mężczyzny. Właściwie to nie powinno go to nawet szczególnie dziwić — Kieran Rineheart był rozmiarów imponujących, więc zgodnie z zasadą proporcjonalności nie mógł mieć dłoni malutkiego dziewczątka.
Gdy forma została przygotowana, przelał do niej zawartość kociołka. Następnie sięgnął na blat roboczy, by przysunąć do siebie ostatnie dwa składniki — serca. Ołów dzisiejszego dnia odnalazł towarzystwo w postaci tygrysiego oka. Umieścił je na dwóch przeciwnych biegunach pierścienia w taki sposób, że ołów znalazł się na umownej północy, zaś tygrysie oko na południu. Jednakże dzięki okrągłemu (a jakiemu innemu, Castor?) kształtowi pierścienia jego przyszły właściciel mógł zdecydować, którą stronę pierścienia będzie chciał prezentować światu.
Ostatnią rzeczą pozostało prawidłowe nakreślenie runy. Przed przystąpieniem do ostatecznego wykończenia talizmanu poćwiczył dwukrotnie, "na sucho", w powietrzu. Dopiero po tej rozgrzewce przystąpił do kreślenia właściwego.
| tworzę talizman runa kwitnącego życia
1. Rzucam k100 na powodzenie talizmanu; ST70 +32 (+22 z eliksirów, +5 ze złotego kociołka, +5 za odpalone kadzidło odprężające z żywicą ze smoczej krwi)
2. Rzucam 8k6 na wartość X
Bez ociągania zabrał się więc za kolejne już tego dnia uprzątnięcie przestrzeni roboczej. Gdy na blacie pozostały już tylko stygnące formy, kociołek i jego własne notatki, chwycił te ostatnie, przewracając je w poszukiwaniu odpowiedniej receptury. Dziś po raz pierwszy w swej krótkiej, choć intensywnie rozwijającej się karierze twórcy talizmanów zmierzyć się miał z runą kwitnącego życia. Runa zdrowia, mruknął do siebie w myślach, bo najczęściej to właśnie tak niezaznajomieni z tematem nazywali ów talizman. I mieli rację. Talizman ten bowiem wpływał znacząco na poprawę zdolności życiowych noszącego go czarodzieja.
Kieran Rineheart... Wspomnienie człowieka o poważnej, zakrawającej wręcz o przestrach aparycji przywołało na twarzy Castora delikatne zmieszanie. Z jednej strony prezencja pana Rinehearta zmuszała go do bezrefleksyjnego posłuszeństwa jego woli, z drugiej strony w trakcie wigilii w Warsztacie wykazał się nawet miłą inicjatywą i pochwalił jego kompot... Castor trzymał się tego wspomnienia dość często, bo w zabawnie głupiutki sposób niezobowiązująca pochwała łechtała jego ego.
Pogrążony w rozmyślaniach o doborze najlepszego zestawienia baz na podstawie tego, co już o panu Kieranie wiedział, nie zauważył nawet, gdy w jego dłoni znalazły się nie tylko smocza kość, element niezbędny do odpowiedniego skonstruowania talizmanu, ale także żelazo. Poziomy skojarzeń nie były dość głębokie, a w tym przypadku — podobnie jak prawie dwa miesiące temu, gdy konstruował talizman dla wujka Steviego — zadziałała czysta intuicja. Wtedy to twardy meteoryt skojarzył mu się z osobą numerologa, żelazo zdawało się pasować do charakteru patriarchy Rineheartów równie dobrze.
Podgrzany kociołek przyjął najpierw smoczą kość, a gdy ta rozmiękła nieco pod wpływem temperatury, dołączyło do niej żelazo. Szara, lśniąca substancja objęła kość, tworząc na jej powierzchni całkiem przyjemną dla oka warstwę. Zostawił mieszankę chwilę, by bazy połączyły się w odpowiedni sposób, a następnie przeszedł raz jeszcze do poszukiwania kolejnych surowców. Dłuższą chwilę poświęcił na wewnętrzną rozprawę o konieczności wybrania odczynnika odpowiedniego do rodzaju magii wzmacnianej przez talizman oraz osobowości czarodzieja go noszącego. Miał wrażenie, że wielu twórców talizmanów najmniej uwagi przykładali właśnie do wyboru odczynników, lecz dla Castora każdy etap tworzenia był równie istotny. W końcu to dzięki odczynnikom bazy łączyły się w odpowiedni sposób...
Drogą eliminacji doszedł do trzech pozycji, spośród których miał dokonać ostatecznego wyboru. Arszenik, ektoplazma i trupi jad. Bardzo rzadko sięgał po te rodzaje odczynników, preferując te pochodzenia roślinnego, jednakże dziś, mając w głowie obraz nieustępliwej miny pana Rinehearta uznał, że słuchać musi swojej intuicji. Jeżeli talizman nie wyjdzie — będzie wiedział, że to wina niepoprawnie wybranego odczynnika.
I żeby przy kolejnej próbie użyć arszenika albo ektoplazmy, bo to właśnie odmierzona ostrożnie porcja trupiego jadu odnalazła się w kociołku, gdy do niego powrócił. Dał surowcom czas na przesiąknięcie sobą. W tym czasie studiował własne notatki traktujące o tym rodzaju talizmanu, a gdy do nozdrzy uderzył go charakterystyczny zapach świadczący o rozpoczęciu ulatniania się trupiego jadu, przystąpił do mieszania. I niemal złapał się za głowę, bo przypomniał sobie o wyraźnie zaznaczonej na marginesie notatek informacji, że tę kombinację powinien mieszać równo osiemdziesiąt siedem razy i to cały czas w kierunku zgodnym z ruchem wskazówek zegara. Przystąpił więc do powolnego, ostrożnego procesu, odliczając każde okrążenie wokół krawędzi złotego kociołka.
Raz, dwa, trzy...
... osiemdziesiąt pięć, osiemdziesiąt sześć, osiemdziesiąt siedem.
Niewykorzystana do tej pory forma na pierścień już oczekiwała na swoją kolej. Castor rozszerzył ją jednak nieco, wydawało mu się, że w odpowiedni sposób, bo gdzieś na krawędzi pamięci zapisał sobie informację o dość sporych dłoniach mężczyzny. Właściwie to nie powinno go to nawet szczególnie dziwić — Kieran Rineheart był rozmiarów imponujących, więc zgodnie z zasadą proporcjonalności nie mógł mieć dłoni malutkiego dziewczątka.
Gdy forma została przygotowana, przelał do niej zawartość kociołka. Następnie sięgnął na blat roboczy, by przysunąć do siebie ostatnie dwa składniki — serca. Ołów dzisiejszego dnia odnalazł towarzystwo w postaci tygrysiego oka. Umieścił je na dwóch przeciwnych biegunach pierścienia w taki sposób, że ołów znalazł się na umownej północy, zaś tygrysie oko na południu. Jednakże dzięki okrągłemu (a jakiemu innemu, Castor?) kształtowi pierścienia jego przyszły właściciel mógł zdecydować, którą stronę pierścienia będzie chciał prezentować światu.
Ostatnią rzeczą pozostało prawidłowe nakreślenie runy. Przed przystąpieniem do ostatecznego wykończenia talizmanu poćwiczył dwukrotnie, "na sucho", w powietrzu. Dopiero po tej rozgrzewce przystąpił do kreślenia właściwego.
| tworzę talizman runa kwitnącego życia
1. Rzucam k100 na powodzenie talizmanu; ST70 +32 (+22 z eliksirów, +5 ze złotego kociołka, +5 za odpalone kadzidło odprężające z żywicą ze smoczej krwi)
2. Rzucam 8k6 na wartość X
Zniecierpliwieni teraźniejszością, wrogowie przeszłości, pozbawieni przyszłości, przypominaliśmy tych, którym sprawiedliwość lub nienawiść ludzka każe żyć za kratami. |
Oliver Summers
Zawód : Twórca talizmanów, właściciel sklepu "Bursztynowy Świerzop"
Wiek : 24
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
❝ Weariness is a kind of madness.
And there are times when
the only feeling I have
is one of mad revolt. ❞
And there are times when
the only feeling I have
is one of mad revolt. ❞
OPCM : 11
UROKI : 0
ALCHEMIA : 31+10
UZDRAWIANIE : 11+1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6
SPRAWNOŚĆ : 4
Genetyka : Wilkołak
Zakon Feniksa
The member 'Castor Sprout' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 57
--------------------------------
#2 'k6' : 4, 3, 5, 1, 2, 6, 5, 5
#1 'k100' : 57
--------------------------------
#2 'k6' : 4, 3, 5, 1, 2, 6, 5, 5
Pierwsze koty za płoty również wydawały się kończyć pomyślnie. Głód zaczynał mu lekko doskwierać, jednakże uparł się, że uda mu się przygotować jeszcze jeden talizman przed do jadalni na obiad. W pamięci wciąż miał bowiem list od tajemniczej pani "M.", której polecili go ich wspólni znajomi. Powiedzieć, że możliwość zrealizowania niemalże tajnego, a na pewno owianego aurą tajemnicy talizmanu ekscytowała Sprouta ponad miarę to jak nie powiedzieć nic.
Zwłaszcza, że i ta kobieta pragnęła otrzymać od niego runę kwitnącego życia. Przy okazji składania zamówienia przekazała mu nawet listem dwie sztuki ołowiu, z czego jeden spoczywał już w pierścieniu przygotowanego na męskie palce pana Rinehearta, a drugi cierpliwie czekał na osadzenie jako serce w pierścieniu na przeciętne, raczej szczupłe palce, jeżeli nie na palec serdeczny to na kciuk.
Samo przywołanie w myślach treści listu przywołało na twarz Castora wyraz rozbawienia, choć w kreślonych ostrożnie słowach pani "M." krył się jakiś dziwny rodzaj uroku. Uroku, względem którego Castor był całkowicie bezbronny.
Kolejny raz dziś wyczyścił kociołek, zastanawiając się, w jaki sposób powinien skonstruować talizmanową mieszankę, jeżeli nie miał okazji widzieć pani "M." na oczy, a co dopiero mieć przyjemność zamienić z nią kilka słów i po prostu poobserwować. Zazwyczaj kierował się intuicją na podstawie własnych odczuć względem danej jednostki, dzisiaj zaś musiał polegać wyłącznie na mocy szczepczącej mu nieustannie do ucha intuicji.
Dlatego też obok kolejnej smoczej kości, po wyjątkowo krótkiej chwili zamyślenia znalazła się kolejna baza w postaci przetopionej podkowy centaura. Tajemnicza kobieta nie przekazywała w liście za dużo niepotrzebnych informacji, jednakże jeżeli coś mógł z nich wynieść, była to na pewno godna pozazdroszczenia siła charakteru oraz oddanie ideałom. Ideałom, które ze sobą dzielili, bo przecież inaczej raczej nie zdecydowałaby się na wystosowanie do niego listu. W tym właśnie sensie była podobna centaurom i z tegoż powodu stopiona podkowa tego magicznego stworzenia dołączyła do mięknącej smoczej kości w jego złotym kociołku.
Krążące gdzieś wokoło, jednak niezbliżające się do niego wątpliwości nie przeszkodziły także w wyborze odpowiedniego odczynnika. Sprawa była bowiem wyjątkowo prosta, zaś fiolka z wyciągiem z wroniego oka — widzieć więcej, dalej, lepiej, niech będzie pani gotowa na wszystko, pani "M." — stuknęła lekko o blat stołu, gdy odkładał ją do późniejszego wykorzystania. Po odkorkowaniu odmierzył półtora uncji płynu, który po zetknięciu się ze smoczą kością oraz przetopioną podkową centaura zasyczał groźnie. Niedoświadczony adept sztuki alchemii mógłby uznać ten dźwięk za początek kłopotów, jednakże Castor pokiwał wyłącznie głową ze zrozumieniem i może odrobiną uznania dla swej pomysłowości. Tak bowiem powinny brzmieć odpowiednio dobrane bazy w reakcji na wyciąg z wroniego oka. Musiał kiedyś poszukać po dobrej stronie kogoś, kto zajmował się tym samym rodzajem rzemiosła. Ciekawe, czy potwierdziłby jego przypuszczenia? A może zdradziłby mu, że wcale nie można kierować się intuicją, tylko trzymać sztywnych reguł, które zazwyczaj przekazywane są z mistrza na ucznia? Może to jednak dobrze, że Castor prędko wyfrunął spod skrzydeł pana Blythe?
Ech, niemal wrócił myślami do londyńskiego sklepu jubilerskiego. Niemal, bowiem oparta o krawędź blatu roboczego dłoń zsunęła się z niego bez namysłu, przez co ciepła dłoń Castora dotknęła kontrastująco zimnego uchwytu od znajdującej się poniżej szafki. Przypomniało mu to o konieczności przygotowania kolejnej formy. Tej na przeciętne, smukłe palce. I przy tworzeniu specjalnego talizmanu dla pani "M." zdecydował się na nietypowy dla siebie krok. Forma została przygotowana przed zamieszaniem odczynnika i baz w kociołku. Nie było to jednak przypadkowe posunięcie, Castor chciał dać wszystkim surowcom czas na odpowiednie zmiękczenie przed przystąpieniem do prawdziwego mieszania.
Tym razem ruchów było trzydzieści trzy. Młody Sprout nie odrywał wzroku od mieszanki, a jego serce napawało się radością tym bardziej, im bardziej znikały większe zlepki poszczególnych surowców, łącząc się w nieodłączną całość z resztą mieszaniny wypełniającej kociołek. Wreszcie, po trzydziestu trzech zamieszaniach wszystko było gotowe. Przystąpił więc do przelania zawartości do formy, kolejny raz dziś chwytając za złote szczypce. Jednakże to nie ołów, jakby mogło się wydawać, został pierwszy zanurzony w mieszaninie wypełniającej formę. Ten zaszczyt przypadł pióru memortka, które stanowiło drugie serce talizmanu. Dlaczego jednak memortek? Niebieski kolor pióra pasował kolorystycznie do obranej przez niego barwy bazy talizmanu, a dodatkowo pamiętał z lekcji w szkole, że ptaki te przez większość życia były nieme, dopiero przed śmiercią "rozwiązując swój język". Ciche i uważne były niepozornymi świadkami wydarzeń, które posiadały olbrzymią wiedzę o świecie. Czyż nie tak malowała się w jego wyobrażeniach pani "M."? Dopiero kiedy pióro zanurzyło się w substancji, dociążył je dodatkowo, umieszczając pośrodku ołów.
Następnie przeszedł prawie płynnie do kreślenia runy. W brzuchu już mu burczało, kadzidło dogasało, najwyższa pora wykorzystać ostatnie resztki ulotnego spokoju, który zapewniły mu skrzeloziele, kwiat lotosu, nawłoć, sosna i smocza krew. Kiedy runa została nakreślona, odstawił talizman do wystygnięcia i zrobił sobie chwilę przerwy na obiad. Wydawało mu się, że zasłużył.
| tworzę talizman runa kwitnącego życia
1. Rzucam k100 na powodzenie talizmanu; ST70 +32 (+22 z eliksirów, +5 ze złotego kociołka, +5 za odpalone kadzidło odprężające z żywicą ze smoczej krwi [ostatnia tura])
2. Rzucam 8k6 na wartość X
Zwłaszcza, że i ta kobieta pragnęła otrzymać od niego runę kwitnącego życia. Przy okazji składania zamówienia przekazała mu nawet listem dwie sztuki ołowiu, z czego jeden spoczywał już w pierścieniu przygotowanego na męskie palce pana Rinehearta, a drugi cierpliwie czekał na osadzenie jako serce w pierścieniu na przeciętne, raczej szczupłe palce, jeżeli nie na palec serdeczny to na kciuk.
Samo przywołanie w myślach treści listu przywołało na twarz Castora wyraz rozbawienia, choć w kreślonych ostrożnie słowach pani "M." krył się jakiś dziwny rodzaj uroku. Uroku, względem którego Castor był całkowicie bezbronny.
Kolejny raz dziś wyczyścił kociołek, zastanawiając się, w jaki sposób powinien skonstruować talizmanową mieszankę, jeżeli nie miał okazji widzieć pani "M." na oczy, a co dopiero mieć przyjemność zamienić z nią kilka słów i po prostu poobserwować. Zazwyczaj kierował się intuicją na podstawie własnych odczuć względem danej jednostki, dzisiaj zaś musiał polegać wyłącznie na mocy szczepczącej mu nieustannie do ucha intuicji.
Dlatego też obok kolejnej smoczej kości, po wyjątkowo krótkiej chwili zamyślenia znalazła się kolejna baza w postaci przetopionej podkowy centaura. Tajemnicza kobieta nie przekazywała w liście za dużo niepotrzebnych informacji, jednakże jeżeli coś mógł z nich wynieść, była to na pewno godna pozazdroszczenia siła charakteru oraz oddanie ideałom. Ideałom, które ze sobą dzielili, bo przecież inaczej raczej nie zdecydowałaby się na wystosowanie do niego listu. W tym właśnie sensie była podobna centaurom i z tegoż powodu stopiona podkowa tego magicznego stworzenia dołączyła do mięknącej smoczej kości w jego złotym kociołku.
Krążące gdzieś wokoło, jednak niezbliżające się do niego wątpliwości nie przeszkodziły także w wyborze odpowiedniego odczynnika. Sprawa była bowiem wyjątkowo prosta, zaś fiolka z wyciągiem z wroniego oka — widzieć więcej, dalej, lepiej, niech będzie pani gotowa na wszystko, pani "M." — stuknęła lekko o blat stołu, gdy odkładał ją do późniejszego wykorzystania. Po odkorkowaniu odmierzył półtora uncji płynu, który po zetknięciu się ze smoczą kością oraz przetopioną podkową centaura zasyczał groźnie. Niedoświadczony adept sztuki alchemii mógłby uznać ten dźwięk za początek kłopotów, jednakże Castor pokiwał wyłącznie głową ze zrozumieniem i może odrobiną uznania dla swej pomysłowości. Tak bowiem powinny brzmieć odpowiednio dobrane bazy w reakcji na wyciąg z wroniego oka. Musiał kiedyś poszukać po dobrej stronie kogoś, kto zajmował się tym samym rodzajem rzemiosła. Ciekawe, czy potwierdziłby jego przypuszczenia? A może zdradziłby mu, że wcale nie można kierować się intuicją, tylko trzymać sztywnych reguł, które zazwyczaj przekazywane są z mistrza na ucznia? Może to jednak dobrze, że Castor prędko wyfrunął spod skrzydeł pana Blythe?
Ech, niemal wrócił myślami do londyńskiego sklepu jubilerskiego. Niemal, bowiem oparta o krawędź blatu roboczego dłoń zsunęła się z niego bez namysłu, przez co ciepła dłoń Castora dotknęła kontrastująco zimnego uchwytu od znajdującej się poniżej szafki. Przypomniało mu to o konieczności przygotowania kolejnej formy. Tej na przeciętne, smukłe palce. I przy tworzeniu specjalnego talizmanu dla pani "M." zdecydował się na nietypowy dla siebie krok. Forma została przygotowana przed zamieszaniem odczynnika i baz w kociołku. Nie było to jednak przypadkowe posunięcie, Castor chciał dać wszystkim surowcom czas na odpowiednie zmiękczenie przed przystąpieniem do prawdziwego mieszania.
Tym razem ruchów było trzydzieści trzy. Młody Sprout nie odrywał wzroku od mieszanki, a jego serce napawało się radością tym bardziej, im bardziej znikały większe zlepki poszczególnych surowców, łącząc się w nieodłączną całość z resztą mieszaniny wypełniającej kociołek. Wreszcie, po trzydziestu trzech zamieszaniach wszystko było gotowe. Przystąpił więc do przelania zawartości do formy, kolejny raz dziś chwytając za złote szczypce. Jednakże to nie ołów, jakby mogło się wydawać, został pierwszy zanurzony w mieszaninie wypełniającej formę. Ten zaszczyt przypadł pióru memortka, które stanowiło drugie serce talizmanu. Dlaczego jednak memortek? Niebieski kolor pióra pasował kolorystycznie do obranej przez niego barwy bazy talizmanu, a dodatkowo pamiętał z lekcji w szkole, że ptaki te przez większość życia były nieme, dopiero przed śmiercią "rozwiązując swój język". Ciche i uważne były niepozornymi świadkami wydarzeń, które posiadały olbrzymią wiedzę o świecie. Czyż nie tak malowała się w jego wyobrażeniach pani "M."? Dopiero kiedy pióro zanurzyło się w substancji, dociążył je dodatkowo, umieszczając pośrodku ołów.
Następnie przeszedł prawie płynnie do kreślenia runy. W brzuchu już mu burczało, kadzidło dogasało, najwyższa pora wykorzystać ostatnie resztki ulotnego spokoju, który zapewniły mu skrzeloziele, kwiat lotosu, nawłoć, sosna i smocza krew. Kiedy runa została nakreślona, odstawił talizman do wystygnięcia i zrobił sobie chwilę przerwy na obiad. Wydawało mu się, że zasłużył.
| tworzę talizman runa kwitnącego życia
1. Rzucam k100 na powodzenie talizmanu; ST70 +32 (+22 z eliksirów, +5 ze złotego kociołka, +5 za odpalone kadzidło odprężające z żywicą ze smoczej krwi [ostatnia tura])
2. Rzucam 8k6 na wartość X
Zniecierpliwieni teraźniejszością, wrogowie przeszłości, pozbawieni przyszłości, przypominaliśmy tych, którym sprawiedliwość lub nienawiść ludzka każe żyć za kratami. |
Oliver Summers
Zawód : Twórca talizmanów, właściciel sklepu "Bursztynowy Świerzop"
Wiek : 24
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
❝ Weariness is a kind of madness.
And there are times when
the only feeling I have
is one of mad revolt. ❞
And there are times when
the only feeling I have
is one of mad revolt. ❞
OPCM : 11
UROKI : 0
ALCHEMIA : 31+10
UZDRAWIANIE : 11+1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6
SPRAWNOŚĆ : 4
Genetyka : Wilkołak
Zakon Feniksa
The member 'Castor Sprout' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 89
--------------------------------
#2 'k6' : 4, 6, 1, 1, 5, 4, 3, 4
#1 'k100' : 89
--------------------------------
#2 'k6' : 4, 6, 1, 1, 5, 4, 3, 4
Nie był szczególnie głodny, choć przez ostatni tydzień jadł chyba więcej niż przez pozostałe dni grudnia i listopada razem wzięte. Na obiad przygotowane miał pół smażonego pstrąga, którego właściwie rozdziabał, bowiem był niezwykle wręcz wyczulony na ości. Odbierały mu one skutecznie resztki radości z jedzenia, lecz gdzieś w głowie dźwięczały mu słowa mamy, albo może pani pielęgniarki z Hogwartu, która mówiła, że ryby dobrze robią na mózg i umysł ma się po nich jaśniejszy. Miał nadzieję, że nie kłamały, bowiem po obiedzie przyszedł czas na przystąpienie do akcji po raz ostatni dzisiejszego dnia.
Niespodziewanych listów z zamówieniami miał ostatnimi czasy nagły przypływ, a wszystkie opierały się na rekomendacji od "wspólnych przyjaciół". Taka sytuacja cieszyła Castora niezmiernie, oznaczało to bowiem, że obdarowani przez niego ludzie cieszyli się z jego usług, a talizmany działały bez zarzutu. W odróżnieniu jednak od tajemniczej pani "M.", która nie chciała mu zdradzić nawet pełnego brzmienia imienia, to jedno zamówienie zostało już opatrzone imieniem.
Philippa — nie odrzucał lekkomyślnie możliwości, że mógł to być jedynie pseudonim — prosiła o coś, co pomogłoby jej przejrzeć zamiary innych, toteż myśli Castora odruchowo podążyły w kierunku runy wiecznej czystości. Tak, biorąc pod uwagę przesłanie zawarte w liście oraz dołączenie do niego srebra, nie mógł mieć wątpliwości, że chodziło akurat o ten rodzaj talizmanu. Szczęśliwie był już w posiadaniu krzemu, który otrzymał od niezastąpionego wujka Steviego, toteż mógł prędko zabrać się do pracy.
Raz jeszcze wkraczając do pracowni, złapał się na tym, że w powietrzu nie wisiał już zapach kadzidła. Musiało wywietrzeć, bo nieopatrznie pozostawił otwarte drzwi, lecz... Ech, może wspomnienia dopiero co stworzonych przedmiotów pozwolą mu na dalsze utrzymanie spokoju ducha?
Po zbliżeniu się do blatu roboczego raz jeszcze rozpalił ogień pod kociołkiem. W popołudniowym słońcu złoto, z którego był stworzony, mieniło się w sposób, który niemal zauroczył młodego alchemika. Gotów był przesunąć palcami po wygrawerowanych kwiatach, lecz pamiętał, wciąż pamiętał o tym, że kociołek nagrzewał się, więc podobny ruch mógłby zakończyć się poparzeniem. Żeby nie kusić losu, przesunął się na powrót pod półkę z przygotowanymi wcześniej ingrediencjami. Srebro było niezwykle urokliwym surowcem. Nie chciał bowiem psuć tego efektu dodatkiem na przykład patyny, która też przyciągała go do siebie, choć bardziej na zasadzie skojarzeń. Odwieczne, przeciwstawne siły. Chroniący i atakujący... Patyna mogła bardzo łatwo pozbawić srebro jego wizualnej atrakcyjności, zaś szkło, na które padł ostateczny wybór wręcz przeciwnie — zakonserwować je najlepiej, jak tylko można było, trudniąc się tym zawodem.
Jako pierwsze do kociołka trafiło właśnie szkło. Castorowi zależało na odpowiednim jego roztopieniu, ponieważ w pierwszej fazie powinno otoczyć srebro swego rodzaju ochronną barierą. To właśnie się stało, gdy druga z baz trafiła do środka, lecz głównym celem Castora było powolne obserwowanie, jak szkło z bariery chroniącej srebro przed światem sprawia, że metal topi się, jednocześnie spajając obie struktury. Było w tym coś niesamowitego. Coś, co sprawiło, że Castor niemal odruchowo sięgnął po odczynnik w postaci arszeniku. Talizman ten działał przecież między innymi ochronnie na czarodzieja, któremu podano truciznę. Powszechnie wiadomym był również fakt, że minimalna ekspozycja na czynnik szkodliwy może długofalowo zbudować odporność na niego, ergo uczynić więcej złego niż dobrego. Ciekaw był czy gdyby Philippa znalazła się obok niego w trakcie wytwarzania talizmanu, podzielałaby jego zdanie?
Arszeniczna zieleń pozwoliła na przyspieszenie oraz intensyfikację procesu łączenia się baz, dając Castorowi kilka wolnych minut dla przygotowania ostatnich elementów poprawnie działającego talizmanu. Pierwszym z nich było dobranie odpowiednich serc. Krzem, który uzyskał od wujka Steviego był chyba jednym z ulubionych półmetali Castora, jednakże twórca talizmanów musiał przede wszystkim pamiętać o połączeniu trzech delikatnych płaszczyzn swego rzemiosła. Działania, wyglądu oraz funkcjonalności. O tyle o ile pierścionki bywały bardzo wdzięcznymi formami tworzenia, o tyle broszki, o których wspomniała mu niegdyś Isabella, a które przy każdej możliwej okazji starał się coraz bardziej dopracowywać, nie wybaczały wielu błędów.
Dlatego też powrócił do blatu z wcześniej wspomnianym krzemem oraz angelitem, minerałem w kolorze jasnoniebieskim, który pięknie będzie się prezentował na srebrzystym tle. Zanim jednak doszło do dalszych prac, Castor upewnił się, że bazy połączyły się w należyty sposób. Pięć zamieszań zgromadzoną w kociołku substancją pokazało mu, że w istocie tak było. Mógł zatem wyłączyć ogień spod kominka, wyciągnąć formę i przystąpić do dalszej części.
Forma, której użył do wytworzenia broszki, miała kształt dwóch cienkich, połączonych ze sobą listków. Masa z kociołka służyła więc za — jakby to powiedział laik — stelaż, zaś umieszczone przez Castora pośrodku listków serca stanowiły ich główną ozdobę. Po ich umieszczeniu sięgnął Castor po swą różdżkę, chcąc nakreślić runę wiecznej czystości. Gdy tylko to zrobił, wytarł ręce w spodnie, przesunął formę do wystygnięcia i zabrał się za sprzątanie pracowni.
| tworzę talizman runa wiecznej czystości
1. Rzucam k100 na powodzenie talizmanu; ST65 +27 z eliksirów
2. Rzucam 3k6 na wartość X
3. Rzucam 2k6 na wartość Y
niezależnie od wyniku z/t
Niespodziewanych listów z zamówieniami miał ostatnimi czasy nagły przypływ, a wszystkie opierały się na rekomendacji od "wspólnych przyjaciół". Taka sytuacja cieszyła Castora niezmiernie, oznaczało to bowiem, że obdarowani przez niego ludzie cieszyli się z jego usług, a talizmany działały bez zarzutu. W odróżnieniu jednak od tajemniczej pani "M.", która nie chciała mu zdradzić nawet pełnego brzmienia imienia, to jedno zamówienie zostało już opatrzone imieniem.
Philippa — nie odrzucał lekkomyślnie możliwości, że mógł to być jedynie pseudonim — prosiła o coś, co pomogłoby jej przejrzeć zamiary innych, toteż myśli Castora odruchowo podążyły w kierunku runy wiecznej czystości. Tak, biorąc pod uwagę przesłanie zawarte w liście oraz dołączenie do niego srebra, nie mógł mieć wątpliwości, że chodziło akurat o ten rodzaj talizmanu. Szczęśliwie był już w posiadaniu krzemu, który otrzymał od niezastąpionego wujka Steviego, toteż mógł prędko zabrać się do pracy.
Raz jeszcze wkraczając do pracowni, złapał się na tym, że w powietrzu nie wisiał już zapach kadzidła. Musiało wywietrzeć, bo nieopatrznie pozostawił otwarte drzwi, lecz... Ech, może wspomnienia dopiero co stworzonych przedmiotów pozwolą mu na dalsze utrzymanie spokoju ducha?
Po zbliżeniu się do blatu roboczego raz jeszcze rozpalił ogień pod kociołkiem. W popołudniowym słońcu złoto, z którego był stworzony, mieniło się w sposób, który niemal zauroczył młodego alchemika. Gotów był przesunąć palcami po wygrawerowanych kwiatach, lecz pamiętał, wciąż pamiętał o tym, że kociołek nagrzewał się, więc podobny ruch mógłby zakończyć się poparzeniem. Żeby nie kusić losu, przesunął się na powrót pod półkę z przygotowanymi wcześniej ingrediencjami. Srebro było niezwykle urokliwym surowcem. Nie chciał bowiem psuć tego efektu dodatkiem na przykład patyny, która też przyciągała go do siebie, choć bardziej na zasadzie skojarzeń. Odwieczne, przeciwstawne siły. Chroniący i atakujący... Patyna mogła bardzo łatwo pozbawić srebro jego wizualnej atrakcyjności, zaś szkło, na które padł ostateczny wybór wręcz przeciwnie — zakonserwować je najlepiej, jak tylko można było, trudniąc się tym zawodem.
Jako pierwsze do kociołka trafiło właśnie szkło. Castorowi zależało na odpowiednim jego roztopieniu, ponieważ w pierwszej fazie powinno otoczyć srebro swego rodzaju ochronną barierą. To właśnie się stało, gdy druga z baz trafiła do środka, lecz głównym celem Castora było powolne obserwowanie, jak szkło z bariery chroniącej srebro przed światem sprawia, że metal topi się, jednocześnie spajając obie struktury. Było w tym coś niesamowitego. Coś, co sprawiło, że Castor niemal odruchowo sięgnął po odczynnik w postaci arszeniku. Talizman ten działał przecież między innymi ochronnie na czarodzieja, któremu podano truciznę. Powszechnie wiadomym był również fakt, że minimalna ekspozycja na czynnik szkodliwy może długofalowo zbudować odporność na niego, ergo uczynić więcej złego niż dobrego. Ciekaw był czy gdyby Philippa znalazła się obok niego w trakcie wytwarzania talizmanu, podzielałaby jego zdanie?
Arszeniczna zieleń pozwoliła na przyspieszenie oraz intensyfikację procesu łączenia się baz, dając Castorowi kilka wolnych minut dla przygotowania ostatnich elementów poprawnie działającego talizmanu. Pierwszym z nich było dobranie odpowiednich serc. Krzem, który uzyskał od wujka Steviego był chyba jednym z ulubionych półmetali Castora, jednakże twórca talizmanów musiał przede wszystkim pamiętać o połączeniu trzech delikatnych płaszczyzn swego rzemiosła. Działania, wyglądu oraz funkcjonalności. O tyle o ile pierścionki bywały bardzo wdzięcznymi formami tworzenia, o tyle broszki, o których wspomniała mu niegdyś Isabella, a które przy każdej możliwej okazji starał się coraz bardziej dopracowywać, nie wybaczały wielu błędów.
Dlatego też powrócił do blatu z wcześniej wspomnianym krzemem oraz angelitem, minerałem w kolorze jasnoniebieskim, który pięknie będzie się prezentował na srebrzystym tle. Zanim jednak doszło do dalszych prac, Castor upewnił się, że bazy połączyły się w należyty sposób. Pięć zamieszań zgromadzoną w kociołku substancją pokazało mu, że w istocie tak było. Mógł zatem wyłączyć ogień spod kominka, wyciągnąć formę i przystąpić do dalszej części.
Forma, której użył do wytworzenia broszki, miała kształt dwóch cienkich, połączonych ze sobą listków. Masa z kociołka służyła więc za — jakby to powiedział laik — stelaż, zaś umieszczone przez Castora pośrodku listków serca stanowiły ich główną ozdobę. Po ich umieszczeniu sięgnął Castor po swą różdżkę, chcąc nakreślić runę wiecznej czystości. Gdy tylko to zrobił, wytarł ręce w spodnie, przesunął formę do wystygnięcia i zabrał się za sprzątanie pracowni.
| tworzę talizman runa wiecznej czystości
1. Rzucam k100 na powodzenie talizmanu; ST65 +27 z eliksirów
2. Rzucam 3k6 na wartość X
3. Rzucam 2k6 na wartość Y
niezależnie od wyniku z/t
Zniecierpliwieni teraźniejszością, wrogowie przeszłości, pozbawieni przyszłości, przypominaliśmy tych, którym sprawiedliwość lub nienawiść ludzka każe żyć za kratami. |
Oliver Summers
Zawód : Twórca talizmanów, właściciel sklepu "Bursztynowy Świerzop"
Wiek : 24
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
❝ Weariness is a kind of madness.
And there are times when
the only feeling I have
is one of mad revolt. ❞
And there are times when
the only feeling I have
is one of mad revolt. ❞
OPCM : 11
UROKI : 0
ALCHEMIA : 31+10
UZDRAWIANIE : 11+1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6
SPRAWNOŚĆ : 4
Genetyka : Wilkołak
Zakon Feniksa
Strona 2 z 3 • 1, 2, 3
Pracownia zielarska
Szybka odpowiedź