Przed domem
Strona 2 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Cave Inimicum,
Mała Twierdza,
Zawierucha,
Nierusz,
Nigdziebądź,
Lepkie Ręce
Przed domem
Kochasz ty dom, rodzinny dom,
Co w letnią noc, skroś srebrnej mgły,
Szumem swych lip wtórzy twym snom,
A ciszą swą koi twe łzy?
Kochasz ty dom, ten stary dach,
Co prawi baśń o dawnych dniach,
Omszałych wrót rodzinny próg,
Co wita cię z cierniowych dróg?
Kochasz ty dom, rzeżwiącą woń
Skoszonych traw i płowych zbóż,
Wilgotnych olch i dzikich róż,
Co głogom kwiat wplatają w skroń?
Kochasz ty dom, ten ciemny bór,
Co szumów swych potężny śpiew
I duchów jęk, i wichrów chór
Przelewa w twą kipiącą krew?
Kochasz ty dom, rodzinny dom,
Co wpośród burz, w zwątpienia dnie,
Gdy w duszę ci uderzy grom,
Wspomnieniem swym ocala cię?
Co w letnią noc, skroś srebrnej mgły,
Szumem swych lip wtórzy twym snom,
A ciszą swą koi twe łzy?
Kochasz ty dom, ten stary dach,
Co prawi baśń o dawnych dniach,
Omszałych wrót rodzinny próg,
Co wita cię z cierniowych dróg?
Kochasz ty dom, rzeżwiącą woń
Skoszonych traw i płowych zbóż,
Wilgotnych olch i dzikich róż,
Co głogom kwiat wplatają w skroń?
Kochasz ty dom, ten ciemny bór,
Co szumów swych potężny śpiew
I duchów jęk, i wichrów chór
Przelewa w twą kipiącą krew?
Kochasz ty dom, rodzinny dom,
Co wpośród burz, w zwątpienia dnie,
Gdy w duszę ci uderzy grom,
Wspomnieniem swym ocala cię?
Mała Twierdza,
Zawierucha,
Nierusz,
Nigdziebądź,
Lepkie Ręce
Ostatnio zmieniony przez Aurora Sprout dnia 19.04.22 22:38, w całości zmieniany 3 razy
Aurora Sprout
Zawód : Uzdrowiciel
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
And if you don't like me, as I do you;
I understand.
Because who would really choose a daisy,
in a field of roses?
I understand.
Because who would really choose a daisy,
in a field of roses?
OPCM : 6
UROKI : 0
ALCHEMIA : 19 +3
UZDRAWIANIE : 10 +5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
W momencie, w którym zapukałeś do drzwi, rozległo się wesołe szczekanie psa, którego kroki i bieg do frontu wyraźnie było słychać nawet sprzed domu. Mogłeś słyszeć, jak uderza on ogonem o podłogę tuż za drzwiami. W okolicy zerwał się wiatr, typowy dla tej pory roku w Dolinie Godryka, a Ty poczułeś, jak zimno wślizguje się pod Twój kołnierz, a przez kręgosłup przechodzą Cię ciarki. Pośród pobliskich drzew mogłeś usłyszeć alarmujące skrzypnięcie, które zaraz potem okazało się należeć do kota, który wyraźnie polował w tej okolicy na leśne gryzonie. Kątem oka zobaczyłeś jednak coś jeszcze. Przez nieszczelne okno wdarł się wiatr, który podwinął firankę zawieszoną w salonowym oknie. Dosłownie przez ułamek sekundy mogłeś dostrzec wyjątkowo osobliwy obrazek. Postać, która na pierwszy rzut oka przypominała Castora stała tam, jak gdyby nigdy nic, ale jej wygląd przypominał bardziej trupa, niż kolegę. Przez dosłownie ułamek sekundy dostrzegłeś jego siną i chorobliwie bladą twarz. Nie byłeś pewien, czy nie przywidziało Ci się to. Firanka równie szybko opadła, gdy powiew styczniowego wiatru zmienił swój kierunek.
Cillian, nie odpisujesz w tej turze. W późniejszym czasie w wątku pojawi się kolejny post Mistrza Gry, na który będziesz mógł odpowiedzieć.
rzut na spostrzegawczość + rzut na ułamek sekundy
rzut na spostrzegawczość + rzut na ułamek sekundy
Szczekanie psa w końcu ucichło, a Ty mogłeś usłyszeć ze środka, jak ociera pazurami o posadzkę, spragniony wyjścia na zewnątrz. Wiatr, który wcześniej podwinął przez nieszczelne okno firankę do góry, teraz zdawał się działać na przekór i nie wiać już w tamtą stronę. Tak samo jak szybko zobaczyłeś sylwetkę Castora, nieprzypominającej zresztą normalnego człowieka, tak samo szybko straciłeś ją z oczu. Było to zaledwie na kilka sekund po tym, gdy zapukałeś do drzwi, ale mogłeś zdać się na swoją intuicję, że coś było z nim nie w porządku. Spojrzenie było jednak krótkie, do końca nie mogłeś mieć pewności, czy nie było jedynie przywidzeniem, które płatał ci zestresowany i zmęczony umysł. Ze środka usłyszałeś jednak kilka słów, które ewidentnie nie były tylko porywem wiatru. Na sekundę po tym, gdy zapukałeś, mogłeś usłyszeć słowa za środka. - Mam... Że któregoś... Zrozumiesz... Naprawdę... Krew... - nie rozpoznałeś jednak głosu, ten nie wydawał się zniekształcony, a zwyczajnie nieznany. One w połączeniu z dziwnym obrazem dostrzeżonego wcześniej Castora, zdawały się nie wróżyć nic dobrego temu domowi.
Czas na odpis 48h.
rzuty na słuch
rzuty na słuch
Scena ujrzana przez Cilliana była iście upiorna i jeszcze rok temu spanikowałby pewnie na sam jej widok, ale przez ten czas wydarzyło się tak wiele, że starał się spoglądać na takie sytuacje spokojniej. Zachowanie przynajmniej częściowej trzeźwości umysłu pozwoliło mu połączyć fakty — Sproutowie wciąż leżeli w łóżkach (chociaż ostatecznie mogli być otruci… nie myśl o tym Silly, nie myśl o tym…), a ich pies zaszczekał dopiero wtedy, kiedy zapukał do drzwi. Skoro wyłapał strzępki rozmowy, to i świst zaklęć, albo przynajmniej warczenie powinny dotrzeć do jego uszu… tak przynajmniej zakładał. Nie pozwoliło mu to na zachowanie pełnego spokoju, ale przynajmniej na to, żeby nie zakładać nic konkretnego stojąc na zewnątrz. Nie mając pojęcia, że właśnie niszczy plan Castora na pójście w jego młodzieńcze ślady i zostanie aktorem, Cillian postanowił po prostu wejść do środka. Jeżeli cała sytuacja była efektem źle nałożonych pułapek, to przynajmniej wiedział czego się spodziewać. Tak samo jak po psie, który musiał go kojarzyć — znał go już długo, poza tym bawili się tutaj na przyjęciu noworocznym, a on wesoło biegał pomiędzy ich nogami. Nie było zaskoczeniem, że nie spodziewał się po nim problemów większych niż hałas. Zdawał sobie za to sprawę z małej twierdzy nałożonej na posesję. Ktokolwiek to był, skoro na jego pojawienie się zareagowało cave inimicum, to raczej nie otworzy drzwi naciskając na klamkę (chociaż oczywiście spróbował tego najpierw — zaklęcie rzucił później).
— Alohomora — powiedział, celując w zamek. Jeżeli okaże się, że włamał się do środka niepotrzebnie, to pewnie będą mu to wypominać na każdych światach… i tak szczerze, to oby tak było. Oby to wszystko okazało się kolejną głupią historią do opowiadania przy kieliszku wina, a nie jakimś dramatem — tyle złego się działo na świecie, naprawdę nie potrzebowali nic poza śmiechem i ciepłem.
— Alohomora — powiedział, celując w zamek. Jeżeli okaże się, że włamał się do środka niepotrzebnie, to pewnie będą mu to wypominać na każdych światach… i tak szczerze, to oby tak było. Oby to wszystko okazało się kolejną głupią historią do opowiadania przy kieliszku wina, a nie jakimś dramatem — tyle złego się działo na świecie, naprawdę nie potrzebowali nic poza śmiechem i ciepłem.
no beauty shines brighter
than a good heart
than a good heart
Cillian Moore
Zawód : Wygnany powieściopisarz, chwyta się prac dorywczych
Wiek : 27
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Chodźmy nad wodę
Na Twoich kolanach zasnę
Wymyślę więcej dobrych wierszy
Na Twoich kolanach zasnę
Wymyślę więcej dobrych wierszy
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Cillian Moore' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 50
'k100' : 50
Chociaż las dookoła wydawał się sprawiać, że czas płynął wolno, a szum drzew i zimne powiewy wiatru, czyniły atmosferę niemalże majestatyczną, tak Ty mogłeś czuć, że czas nagli. Nie zdążyłeś wypowiedzieć zaklęcia, jako pierwsze postanawiając chwycić za klamkę. Gdy tylko wewnętrzna część Twojej dłoni znalazła się na metalowej gałce, mogłeś od razu odczuć skutki tego błędu. Założone tam zabezpieczenie Nierusz zostało aktywowane z chwilą, gdy na terenie Wrzosowiska pojawił się intruz. Rozgrzany mosiądz przywarł do Twojej skóry, wywołując potworny dreszcz. Skóra nieco zasyczała, a potem momentalnie zapiekła, a Ty nie mogłeś powstrzymać głośnego syku, który wydobył się z Twoich ust. Uczucie bólu zdawało się zalać Twoje myśli, a nieprzyjemny dreszcz przeszedł przez całe ramię. Odrywając dłoń od klamki, spostrzegłeś, że jest ona nienaturalnie czerwona i mimowolnie drży. Nie byłeś w stanie skupić się na niczym więcej, musiałeś ochłonąć.
Cillianie, w wyniku dotknięcia klamki, która znajduje się pod zabezpieczeniem Nierusz, nie udało Ci się wykonać kolejnej akcji w postaci rzucenia czaru. Otrzymujesz 10 punktów obrażeń (poparzenie). Przez najbliższy tydzień będziesz odczuwał ból dłoni i posługiwanie nią będzie utrudnione, ale nie niemożliwe. Potem ból samoczynnie minie, pozostawiając na kolejny tydzień czerwone znamię.
Z racji tego, że intruz zniknął z domu, wszelkie zabezpieczenia mijają, a Ty możesz już bezpiecznie chwycić za klamkę, drzwi nie wymagają również sforsowania.
Mistrz Gry nie kontynuuje rozgrywki, ale bardzo dziękuję za tą krótką zabawę i w razie jakichkolwiek pytań zaprasza do kontaktu (Aquila).
Z racji tego, że intruz zniknął z domu, wszelkie zabezpieczenia mijają, a Ty możesz już bezpiecznie chwycić za klamkę, drzwi nie wymagają również sforsowania.
Mistrz Gry nie kontynuuje rozgrywki, ale bardzo dziękuję za tą krótką zabawę i w razie jakichkolwiek pytań zaprasza do kontaktu (Aquila).
Po głośnym syku Cillian chrumknął nieco zbyt głośno jak na powagę sytuacji. To było absurdalne. I wyjątkowo żenująco podkreślało to, jak bardzo bezmyślny potrafił być w niektórych sytuacjach — pracował nad sobą już od roku, a jednak wciąż popełniał podstawowe błędy. Tak, można je było wytłumaczyć rozkojarzeniem i nie będzie to jakimś wielkim przekłamaniem, ale brakowało mu po prostu... obycia z całą wiedzą, którą posiadał. Mógłby powtarzać jak mantrę wszystkie inkantacje i ruchy ręką, opisy zabezpieczeń i wiedzę książkową, nad którą był zdolny ślęczeć godzinami, ale nie równało się to zupełnemu nabywaniu doświadczenia. Brakowało mu tej niewymuszonej pewności i szybkiego reagowania. Wiedział, że musi nad tym pracować i robił to tak dobrze jak potrafił, ale... Kiedy życie dawało mu t a k i e lekcje, ciężko było nie czuć zniechęcenia do siebie i swoich umiejętności. Nie miał pojęcia, jak teraz będzie przeprowadzał remanent, a i czasu na wklepywanie w to jakichś maści nie miał — Aurora by go pewnie zaciągnęła siłą do pokoju i nie puściła do pracy tak długo, aż ślad po zaczerwienieniu by nie zniknął, ale „na szczęście” (bo wbrew pozorom potrafił być całkiem uparty) drzwi Wrzosowiska otworzył Castor. Po nim nie spodziewał się nadmiernej opiekuńczości, chociaż może niesłusznie.
Młodszy Sprout mógł zobaczyć przyjaciela siostry w pozycji już wyprostowanej. Zdążył przytrzymać dłoń w śniegu tak długo, aż przestała go piec aż tak, że nie potrafił myśleć o niczym innym niż o bólu. Już teraz czuł, że ciężko mu będzie robić nią cokolwiek, ale doświadczenie nauczyło go już, że Fortuno pozwalało na skuteczne uporanie się z bólem na krótki czas, a to powinno mu wystarczyć... o ile Castor nie opowie mu teraz jakiejś dramatycznej historii, która nakaże mu tutaj zostać. Nie wyglądał jednak ani na trupa, ani na kogoś szczególnie zmartwionego. Właściwie, to dostrzegał w jego oczach co najwyżej zmieszanie.
— Cave Inimicum — wyjaśnił, jeszcze zanim przyszło im się przywitać czymkolwiek poza skinieniem głowy — przyszedłem sprawdzić, czy wszystko u was w porządku — kontynuował, starając się nie wzbudzać podejrzeń jeżeli chodziło o ból ręki. Wychodziło mu to całkiem nieźle, nie wiedział jednak, jak bardzo spostrzegawczym człowiekiem był jego rozmówca. Wolał zachować ten żenujący moment dla siebie, ale zapytany odpowiedziałby pewnie wprost. — Widziałem przez okno... dziwne rzeczy.
Młodszy Sprout mógł zobaczyć przyjaciela siostry w pozycji już wyprostowanej. Zdążył przytrzymać dłoń w śniegu tak długo, aż przestała go piec aż tak, że nie potrafił myśleć o niczym innym niż o bólu. Już teraz czuł, że ciężko mu będzie robić nią cokolwiek, ale doświadczenie nauczyło go już, że Fortuno pozwalało na skuteczne uporanie się z bólem na krótki czas, a to powinno mu wystarczyć... o ile Castor nie opowie mu teraz jakiejś dramatycznej historii, która nakaże mu tutaj zostać. Nie wyglądał jednak ani na trupa, ani na kogoś szczególnie zmartwionego. Właściwie, to dostrzegał w jego oczach co najwyżej zmieszanie.
— Cave Inimicum — wyjaśnił, jeszcze zanim przyszło im się przywitać czymkolwiek poza skinieniem głowy — przyszedłem sprawdzić, czy wszystko u was w porządku — kontynuował, starając się nie wzbudzać podejrzeń jeżeli chodziło o ból ręki. Wychodziło mu to całkiem nieźle, nie wiedział jednak, jak bardzo spostrzegawczym człowiekiem był jego rozmówca. Wolał zachować ten żenujący moment dla siebie, ale zapytany odpowiedziałby pewnie wprost. — Widziałem przez okno... dziwne rzeczy.
no beauty shines brighter
than a good heart
than a good heart
Cillian Moore
Zawód : Wygnany powieściopisarz, chwyta się prac dorywczych
Wiek : 27
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Chodźmy nad wodę
Na Twoich kolanach zasnę
Wymyślę więcej dobrych wierszy
Na Twoich kolanach zasnę
Wymyślę więcej dobrych wierszy
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Mógłby zadawać wiele pytań, jednakże na pierwszy plan wysuwało się jedno — co tu się właściwie wydarzyło? Samo pojawienie się, a następnie także zniknięcie lorda Blacka wydawało mu się jakiś podłym żartem, majakiem zmęczonego umysłu i dziwną formą rozrywki, którą z niewiadomych powodów mogła mu zafundować jego własna podświadomość. Dlaczego jednak w tym wszystkim znalazło się także miejsce dla Cilliana Moore'a? Nie, żeby miał względem niego jakieś podłe zamiary, czy może skrywany od dawna ból. Wręcz przeciwnie; choć nie byli ze sobą szczególnie blisko, Cilly był na Wrzosowisku widziany niezwykle miło, zwłaszcza przez fakt bycia przyjacielem jego starszej siostry. Co prawda Castor więcej wspólnego odnalazł jakimś cudem z Volansem i Aidanem, dwoma skrajnościami wśród rodzeństwa Moore, ale... mógł przecież dać szansę kolejnemu z braci.
Okoliczności im... Sprzyjały?
Gdy zaklęcie ustało i znów wyglądał jak żywy — może wyraźnie poturbowany życiowo, wychudzony, zmęczony jakiś i wymięty, ale żywy — nacisnął klamkę od wewnętrznej strony drzwi, otwierając jej szeroko. Cu wykorzystał okazję, wybiegając do zaśnieżonego ogrodu, korzystając z przerwy stworzonej pomiędzy chudymi patykami nóg Castora a otwartymi drzwiami. Sam Sprout wyszedł przed dom i potarł prędko ręce o materiał płaszcza.
— Już jest... powiedzmy... — powiedział, nie kwestionując nawet wytłumaczenia w postaci nazwy założonego zabezpieczenia. Spodziewał się bowiem, że z całego ich arsenału będzie to właśnie ono — sam miał bowiem szeroką wiedzę teoretyczną, potrafił odpowiednio skojarzyć skutek z działaniem.
Skojarzył też, że coś w postawie Cilliana było nie tak. Tymczasowo postanowił jednak nie wnikać w przyczyny nieco dziwnego zachowania, choć zaczynał się powoli domyślać, że może mieć to związek ze wciskaniem ręki w śnieg. Tyle mógł zauważyć przed otworzeniem drzwi, jeszcze przy pomocy szklanych domów.
— Lord Perseus Black — zaczął, choć jego ton mógł wskazywać na chęć urwania swej opowieści właśnie w tym miejscu, zupełnie tak, jakby lordowskie personalia wszystko wytłumaczyły. — Pojawił się w naszym salonie, uskarżając się na czkawkę teleportacyjną. To co widziałeś... pewnie mnie jako nieboszczka? — cień uśmiechu, kwaśnego i niezbyt radosnego w wyrazie, przemknął przez jego wargi, nim zagwizdał donośnie, dając psu znać, żeby nie oddalał się szczególnie od domu. — To zaklęcie, chciałem go przestraszyć. Rory i rodzice śpią, lepiej, żeby o tym nie wiedzieli.
Miał nadzieję, że Cillian podzieli jego zdanie. Nie było sensu informować o tym nagłym zdarzeniu siostry, która i tak żyła z lordem Black w napiętych stosunkach, a tak mógł zakładać po swej własnej rozmowie z arystokratą. Tym bardziej martwienie ciężko chorej mamy i starającego się utrzymać wszystko w namiastce normalności ojca wydawało się zupełnie mijać z celem. Spojrzał więc raz jeszcze na Moore'a, spod półprzymkniętych powiek. Spojrzenie miał raczej zmęczone i wyglądało na to, że dopiero zaczynał przetrawiać wszystkie dziwy dzisiejszego poranka.
— Coś nie tak? — pytanie zawisło w powietrzu, gdy nadgarstkiem wskazał w kierunku ręki—która—miała—nie—wzbudzać—podejrzeń. Sam znał się nawet trochę na medycynie, mógł coś na to zaradzić.
Okoliczności im... Sprzyjały?
Gdy zaklęcie ustało i znów wyglądał jak żywy — może wyraźnie poturbowany życiowo, wychudzony, zmęczony jakiś i wymięty, ale żywy — nacisnął klamkę od wewnętrznej strony drzwi, otwierając jej szeroko. Cu wykorzystał okazję, wybiegając do zaśnieżonego ogrodu, korzystając z przerwy stworzonej pomiędzy chudymi patykami nóg Castora a otwartymi drzwiami. Sam Sprout wyszedł przed dom i potarł prędko ręce o materiał płaszcza.
— Już jest... powiedzmy... — powiedział, nie kwestionując nawet wytłumaczenia w postaci nazwy założonego zabezpieczenia. Spodziewał się bowiem, że z całego ich arsenału będzie to właśnie ono — sam miał bowiem szeroką wiedzę teoretyczną, potrafił odpowiednio skojarzyć skutek z działaniem.
Skojarzył też, że coś w postawie Cilliana było nie tak. Tymczasowo postanowił jednak nie wnikać w przyczyny nieco dziwnego zachowania, choć zaczynał się powoli domyślać, że może mieć to związek ze wciskaniem ręki w śnieg. Tyle mógł zauważyć przed otworzeniem drzwi, jeszcze przy pomocy szklanych domów.
— Lord Perseus Black — zaczął, choć jego ton mógł wskazywać na chęć urwania swej opowieści właśnie w tym miejscu, zupełnie tak, jakby lordowskie personalia wszystko wytłumaczyły. — Pojawił się w naszym salonie, uskarżając się na czkawkę teleportacyjną. To co widziałeś... pewnie mnie jako nieboszczka? — cień uśmiechu, kwaśnego i niezbyt radosnego w wyrazie, przemknął przez jego wargi, nim zagwizdał donośnie, dając psu znać, żeby nie oddalał się szczególnie od domu. — To zaklęcie, chciałem go przestraszyć. Rory i rodzice śpią, lepiej, żeby o tym nie wiedzieli.
Miał nadzieję, że Cillian podzieli jego zdanie. Nie było sensu informować o tym nagłym zdarzeniu siostry, która i tak żyła z lordem Black w napiętych stosunkach, a tak mógł zakładać po swej własnej rozmowie z arystokratą. Tym bardziej martwienie ciężko chorej mamy i starającego się utrzymać wszystko w namiastce normalności ojca wydawało się zupełnie mijać z celem. Spojrzał więc raz jeszcze na Moore'a, spod półprzymkniętych powiek. Spojrzenie miał raczej zmęczone i wyglądało na to, że dopiero zaczynał przetrawiać wszystkie dziwy dzisiejszego poranka.
— Coś nie tak? — pytanie zawisło w powietrzu, gdy nadgarstkiem wskazał w kierunku ręki—która—miała—nie—wzbudzać—podejrzeń. Sam znał się nawet trochę na medycynie, mógł coś na to zaradzić.
Zniecierpliwieni teraźniejszością, wrogowie przeszłości, pozbawieni przyszłości, przypominaliśmy tych, którym sprawiedliwość lub nienawiść ludzka każe żyć za kratami. |
Oliver Summers
Zawód : Twórca talizmanów, właściciel sklepu "Bursztynowy Świerzop"
Wiek : 24
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
❝ Weariness is a kind of madness.
And there are times when
the only feeling I have
is one of mad revolt. ❞
And there are times when
the only feeling I have
is one of mad revolt. ❞
OPCM : 11
UROKI : 0
ALCHEMIA : 31+10
UZDRAWIANIE : 11+1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6
SPRAWNOŚĆ : 4
Genetyka : Wilkołak
Zakon Feniksa
Spojrzał na niego wyczekująco. „Powiedzmy”, czyli... nie wszystko było w załatwione? Chciał wiedzieć więcej, żeby móc im pomóc, ale dalsze wyjaśnienia wywołały w nim jedynie jeszcze większe skołowanie. Znał Perseusa Blacka. Z Hogwartu. Szczerze, to wolałby go nie znać — był potwornym dziwakiem i nigdy nie wzbudził sympatii nikogo, kogo znał. Był denerwujący, wiecznie spięty, jakby się urodził z permanentnie wbitym w cztery litery kijem. Aurora była tym beznadziejnym przypadkiem, który wytuliłby wszystkich i wszystko, naiwnie wierząc, że to im pomoże przebrnąć przez smutną rzeczywistość — przyjaźń z Perseusem nie szokowała go więc aż tak bardzo jak powinna, ale wciąż budziła pewien niesmak. Przyszło więc Cillianowi przygryźć wargę w lekkim niedowierzaniu.
— To nieco lepiej niż gdyby w waszym salonie miał pojawić się Cronus Malfoy — powiedział z niemrawą miną, jakby sam nie wierzył w to co mówi... i rzeczywiście tak było. Nie istniało żadne napięcie, które mógłby rozładować takim żartem — wyczuwał w tej rozmowie jedynie gigantyczne pokłady niezręczności i nie dziwił się temu w ogóle. Bo serio? Jak często w domu twojej najlepszej przyjaciółki pojawia się spontanicznie lord Black, a brat tejże przyjaciółki próbuje nastraszyć go, udając nieboszczyka? Albo co gorsza — jak często ktoś wymyśla na tyle żenującą historię, żeby zbyć z tropu przyjaciela siostry? Ale Castor chyba by w takiej sytuacji nie kłamał? Cillian zmierzył go wzrokiem, jakby chciał dojrzeć w sylwetce blondyna dowolny niepasujący element, który mógłby utwierdzić go w przekonaniu, że wcale nie rozmawia z Castorem Sproutem.
— Normalnie gęba mi się nie zamyka, ale teraz aż boję się zadawać pytania. Zapytam więc tylko: jesteś pewien, że to była „tylko” czkawka i jesteście bezpieczni, czy jednak powinienem tu zostać? I Castor... — zawahał się, ale tylko na krótki moment, bo szybko dotarło do niego, że Castor nie był już na tyle młody, aby wzbraniać się przed takimi pytaniami — pomijając tę sprawę, to jest u was wszystko w porządku, tak? Chodzi mi o — to wszystko, co stało się w Staffordshire. I o wszystko inne, czego mógł nie wiedzieć.
Dlaczego nagle zabrakło mu głosu w gardle? Chyba tylko kierunek, w którym spojrzał, mógł wskazać na to, jak chciał dokończyć to pytanie.
— Mam skaleczoną dłoń — przyznał, ubolewając nad swoimi najwyraźniej miernymi umiejętności zamaskowania tak prozaicznej rzeczy.
— To nieco lepiej niż gdyby w waszym salonie miał pojawić się Cronus Malfoy — powiedział z niemrawą miną, jakby sam nie wierzył w to co mówi... i rzeczywiście tak było. Nie istniało żadne napięcie, które mógłby rozładować takim żartem — wyczuwał w tej rozmowie jedynie gigantyczne pokłady niezręczności i nie dziwił się temu w ogóle. Bo serio? Jak często w domu twojej najlepszej przyjaciółki pojawia się spontanicznie lord Black, a brat tejże przyjaciółki próbuje nastraszyć go, udając nieboszczyka? Albo co gorsza — jak często ktoś wymyśla na tyle żenującą historię, żeby zbyć z tropu przyjaciela siostry? Ale Castor chyba by w takiej sytuacji nie kłamał? Cillian zmierzył go wzrokiem, jakby chciał dojrzeć w sylwetce blondyna dowolny niepasujący element, który mógłby utwierdzić go w przekonaniu, że wcale nie rozmawia z Castorem Sproutem.
— Normalnie gęba mi się nie zamyka, ale teraz aż boję się zadawać pytania. Zapytam więc tylko: jesteś pewien, że to była „tylko” czkawka i jesteście bezpieczni, czy jednak powinienem tu zostać? I Castor... — zawahał się, ale tylko na krótki moment, bo szybko dotarło do niego, że Castor nie był już na tyle młody, aby wzbraniać się przed takimi pytaniami — pomijając tę sprawę, to jest u was wszystko w porządku, tak? Chodzi mi o — to wszystko, co stało się w Staffordshire. I o wszystko inne, czego mógł nie wiedzieć.
Dlaczego nagle zabrakło mu głosu w gardle? Chyba tylko kierunek, w którym spojrzał, mógł wskazać na to, jak chciał dokończyć to pytanie.
— Mam skaleczoną dłoń — przyznał, ubolewając nad swoimi najwyraźniej miernymi umiejętności zamaskowania tak prozaicznej rzeczy.
no beauty shines brighter
than a good heart
than a good heart
Cillian Moore
Zawód : Wygnany powieściopisarz, chwyta się prac dorywczych
Wiek : 27
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Chodźmy nad wodę
Na Twoich kolanach zasnę
Wymyślę więcej dobrych wierszy
Na Twoich kolanach zasnę
Wymyślę więcej dobrych wierszy
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nie dziwił się reakcji Cilliana. Właściwie to sam by sobie nie uwierzył, gdyby został postawiony w podobnej sytuacji. Właściwie jego reakcja była odpowiednia i według najlepszych uzdrowicielskich standardów oznaczałaby przede wszystkim zachowanie przez niego funkcji poznawczych. Castor pragnął jednak przynajmniej odrobinę uspokoić dzielnego czarodzieja, który przyszedł im na ratunek proszony przecież tylko uruchomioną pułapką, ale dalej! Zareagował na wezwanie!
— Mam nadzieję, że ma ciekawsze miejsca do odwiedzin. Kanapki mamy mogłyby go ukłuć w szlacheckie podniebienie — krzywy uśmiech przeciął płótno twarzy Castora na wskroś. Rzadka to była okazja dojrzeć Sprouta zanurzonego w jakiejś dziwnej, niespotykanej wręcz w tej rodzinie złośliwości. Castor jednak był wystarczająco zmęczony jak na stan poranka, by powstrzymać się od kąśliwości. Moore zresztą też nie wydawał się być fanem Uzurpatora, może znajdą wspólny język?
Kolejne jego słowa Castor przyjął z milczącą pokorą, aż wreszcie pozwolił ciężkim od zmęczenia powiekom opaść. Pokiwał w tym czasie kilkukrotnie głową, bowiem... Nie było innego wytłumaczenia, choć przypominało sklejoną na poczekaniu fantastyczną historyjkę z pamiętnika tej czy owej dorastającej czarownicy.
— Nie mam wykształcenia uzdrowicielskiego, z zawodu jestem alchemikiem — twórcą talizmanów, ale to nie ma w tej chwili znaczenia — Ciężko mi kogokolwiek diagnozować. Ale jeżeli uwierzysz najsilniejszemu autorytetowi naukowemu w formie chłopskiego rozumu... Wszystkie objawy wyglądają jak czkawka teleportacyjna.
Gdy wreszcie otworzył oczy, uniósł okulary na czoło, żeby ścisnąć kciukiem i palcem wskazującym kąciki swych oczu. Potarł je jeszcze kilkukrotnie, próbując stłumić ziewnięcie, któreg dość odważnie pchało się na jego usta. Ale przecież takie ziewanie, pomimo wczesnej pory było niekoniecznie grzeczne...
— Co do tego, czy jesteśmy bezpieczni... Teraz tak. Ale przyznasz mi chyba rację, że ta wizyta pokazała, że zupełnie bezpiecznie tu nie jest — gorzka była to obserwacja, lecz musiała zostać wypowiedziana na głos. Jeżeli można było w ogóle mówić o radości w podobnej sytuacji, Castor cieszył się, że werbalizacja narastającego w nim lęku nastąpiła w obecności średnioznanego Moore'a, niż przy rodzinie. Nie chciał, by zamartwiali się ponad potrzebne minimum. Trwała wojna, a on wciąż, górnolotnie zakładał, że uda mu się przeprowadzić przez nią rodzinę za cenę własnego poświęcenia.
A potem padło pytanie, które w swym niewypowiedzianym sensie zamykało chyba wszystko, co odbijało się od białych ścian czaszki Sprouta.
— Mówisz o Staffordshire? — spytał, układając okulary na powrót na swym miejscu. Wiesz coś o tym? Zdawał się pytać, choć usta miał jeszcze zamknięte. Z trudem przełknął ślinę, wzorkiem powłóczył za psem grasującym po ogrodzie. — Mamy tam rodzinę. To kuzyni naszego ojca, genealogicznie trochę dalsi, ale utrzymujemy kontakty. Black... on wspominał o tym miejscu. Że mamy uważać — głos ściszył do szeptu, który musiał pozostać wyłącznie pomiędzy nimi. Przynajmniej tego poranka. — Gdybyś był na moim miejscu, potraktowałbyś to poważnie?
Szarobłękitne spojrzenie zawisło na postaci pisarza. Chyba w każdej innej sytuacji trudniej byłoby mu zburzyć mur niezręczności, typowy dla początków znajomości. Dzisiaj jednak wydało się, że Castor dość prędko zawierzył Cillianowi problem.
— Daj — mruknął, bezpardonowo łapiąc go za nadgarstek. Obrócił jego dłoń wierzchem do góry, przyglądając się ranie zdobytej w heroiczny sposób. — Nie puszczę cię bez opatrzenia ran, jakie odniosłeś w naszej obronie — zaśmiał się krótko, próbując chociaż trochę rozwiać ciężar atmosfery, która zawisła nad Wrzosowiskiem. Różdżka znalazła się obok rany, zaś Castor spokojnym głosem powiedział. — Cauma Sanavi Maxima
— Mam nadzieję, że ma ciekawsze miejsca do odwiedzin. Kanapki mamy mogłyby go ukłuć w szlacheckie podniebienie — krzywy uśmiech przeciął płótno twarzy Castora na wskroś. Rzadka to była okazja dojrzeć Sprouta zanurzonego w jakiejś dziwnej, niespotykanej wręcz w tej rodzinie złośliwości. Castor jednak był wystarczająco zmęczony jak na stan poranka, by powstrzymać się od kąśliwości. Moore zresztą też nie wydawał się być fanem Uzurpatora, może znajdą wspólny język?
Kolejne jego słowa Castor przyjął z milczącą pokorą, aż wreszcie pozwolił ciężkim od zmęczenia powiekom opaść. Pokiwał w tym czasie kilkukrotnie głową, bowiem... Nie było innego wytłumaczenia, choć przypominało sklejoną na poczekaniu fantastyczną historyjkę z pamiętnika tej czy owej dorastającej czarownicy.
— Nie mam wykształcenia uzdrowicielskiego, z zawodu jestem alchemikiem — twórcą talizmanów, ale to nie ma w tej chwili znaczenia — Ciężko mi kogokolwiek diagnozować. Ale jeżeli uwierzysz najsilniejszemu autorytetowi naukowemu w formie chłopskiego rozumu... Wszystkie objawy wyglądają jak czkawka teleportacyjna.
Gdy wreszcie otworzył oczy, uniósł okulary na czoło, żeby ścisnąć kciukiem i palcem wskazującym kąciki swych oczu. Potarł je jeszcze kilkukrotnie, próbując stłumić ziewnięcie, któreg dość odważnie pchało się na jego usta. Ale przecież takie ziewanie, pomimo wczesnej pory było niekoniecznie grzeczne...
— Co do tego, czy jesteśmy bezpieczni... Teraz tak. Ale przyznasz mi chyba rację, że ta wizyta pokazała, że zupełnie bezpiecznie tu nie jest — gorzka była to obserwacja, lecz musiała zostać wypowiedziana na głos. Jeżeli można było w ogóle mówić o radości w podobnej sytuacji, Castor cieszył się, że werbalizacja narastającego w nim lęku nastąpiła w obecności średnioznanego Moore'a, niż przy rodzinie. Nie chciał, by zamartwiali się ponad potrzebne minimum. Trwała wojna, a on wciąż, górnolotnie zakładał, że uda mu się przeprowadzić przez nią rodzinę za cenę własnego poświęcenia.
A potem padło pytanie, które w swym niewypowiedzianym sensie zamykało chyba wszystko, co odbijało się od białych ścian czaszki Sprouta.
— Mówisz o Staffordshire? — spytał, układając okulary na powrót na swym miejscu. Wiesz coś o tym? Zdawał się pytać, choć usta miał jeszcze zamknięte. Z trudem przełknął ślinę, wzorkiem powłóczył za psem grasującym po ogrodzie. — Mamy tam rodzinę. To kuzyni naszego ojca, genealogicznie trochę dalsi, ale utrzymujemy kontakty. Black... on wspominał o tym miejscu. Że mamy uważać — głos ściszył do szeptu, który musiał pozostać wyłącznie pomiędzy nimi. Przynajmniej tego poranka. — Gdybyś był na moim miejscu, potraktowałbyś to poważnie?
Szarobłękitne spojrzenie zawisło na postaci pisarza. Chyba w każdej innej sytuacji trudniej byłoby mu zburzyć mur niezręczności, typowy dla początków znajomości. Dzisiaj jednak wydało się, że Castor dość prędko zawierzył Cillianowi problem.
— Daj — mruknął, bezpardonowo łapiąc go za nadgarstek. Obrócił jego dłoń wierzchem do góry, przyglądając się ranie zdobytej w heroiczny sposób. — Nie puszczę cię bez opatrzenia ran, jakie odniosłeś w naszej obronie — zaśmiał się krótko, próbując chociaż trochę rozwiać ciężar atmosfery, która zawisła nad Wrzosowiskiem. Różdżka znalazła się obok rany, zaś Castor spokojnym głosem powiedział. — Cauma Sanavi Maxima
Zniecierpliwieni teraźniejszością, wrogowie przeszłości, pozbawieni przyszłości, przypominaliśmy tych, którym sprawiedliwość lub nienawiść ludzka każe żyć za kratami. |
Oliver Summers
Zawód : Twórca talizmanów, właściciel sklepu "Bursztynowy Świerzop"
Wiek : 24
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
❝ Weariness is a kind of madness.
And there are times when
the only feeling I have
is one of mad revolt. ❞
And there are times when
the only feeling I have
is one of mad revolt. ❞
OPCM : 11
UROKI : 0
ALCHEMIA : 31+10
UZDRAWIANIE : 11+1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6
SPRAWNOŚĆ : 4
Genetyka : Wilkołak
Zakon Feniksa
A więc ostatecznie nie zadał tylko jednego pytania, ale czy to jeszcze w przypadku Cilliana dziwiło chociaż trochę? Mężczyzna był trochę plątaniną wszystkiego - na próżno było doszukiwać się w tym chaosie konsekwencji.
- To nawet dobrze. Wyobraź sobie w ogóle minę Longbottoma, gdybyś mu napisał, że ten drugi Minister Magii zadławił się u was w domu kiełbasą i odszedł.
Podrapał się po nosie. Cillian był czarodziejem zdolnym, utalentowanym w dziedzinie obrony przed czarną magią, ale nie był (jeszcze! Ale może kiedyś...) kimś, kogo siłę można by przyrównać do siły chociażby Aurorów. Kwestie bezpieczeństwa do tego felernego miesiąca, kiedy dokonano na niego ataku, nie stanowiły jakiegoś głębokiego obszaru jego zainteresowań, ale teraz, w czasach po Bezksiężycowej Nocy, spędzały mu sen z powiek. Zaczął więc myśleć o tym szerzej już teraz.
- Zrobię co w mojej mocy, aby było tu bezpiecznie na tyle, w jakim stopniu jest to możliwe w obecnych czasach.
Zasugerował, zgodnie z prawdą, że poza naprawieniem i sprawdzeniem pułapek, które nałożono na Wrzosowisko wcześniej, miał jeszcze jakiś plan - możliwie wysunięty dalej w przyszłość.
Miał swoje podejrzenia, że spotkanie nie było efektem jedynie czkawki, ale jak wiele o tej sprawie mógł wiedzieć Castor? To nie na niego lord Black spoglądał spode łba za każdym razem, kiedy spotykali się w szkolnej bibliotece.
Wyciągnął z kieszeni zegarek, żeby sprawdzić czas. Miał go więcej niż myślał - nie spóźni się dzisiaj do pracy, na szczęście. Zmartwi jedynie Thalię i Jackie. Sparzy dłoń. Spędzi tu kilka chwil, sprawdzając zabezpieczenia. Nic ponadto. Z jego ust wydobyło się westchnienie ulgi.
W odpowiedzi na pytanie skinął głową.
- Tak.
Przeszło mu to przez gardło jakoś ciężko.
- Jest do bólu dziwny, ale w całym tym dziwactwie zawsze miał słabość do twojej siostry - czuć było w tych słowach jakąś irytację, zażenowanie. Cillian zdecydowanie nie darzył Perseusa sympatią, nawet jeżeli szkolne lata mieli już za sobą. - Szczerze... nie powiedział też nic odkrywczego. "Nie wkładaj ręki do ognia", trochę jak mugolska tarocistka? - Raz jeszcze podrapał się po nosie, bo naciągnięta na uszy czapka nie pozwalała mu na przeczesanie palcami włosów. - Wszędzie poza półwyspem jest cholernie niebezpiecznie, a nawet tu... Co ja ci właściwie gadam, jak ty to wszystko wiesz. Chyba że chciałbyś o tym porozmawiać, to napisz do mnie list i przyjadę. Dotarcie do Doliny nie jest dla mnie kłopotliwe i niezły jestem w słuchaniu, tylko odrobinę gorszy ględzeniu o tym, jakie piękne jest niebo na wiosnę.
Nieco speszony wyciągnął dłoń przed siebie, aby Castor mógł ją ująć.
- Z wiekiem wyrobił ci się dowcip.
Zaśmiał się. Szczerze i ciepło. W ten swój piekielnie przyjazny sposób.
- Dziękuję.
- To nawet dobrze. Wyobraź sobie w ogóle minę Longbottoma, gdybyś mu napisał, że ten drugi Minister Magii zadławił się u was w domu kiełbasą i odszedł.
Podrapał się po nosie. Cillian był czarodziejem zdolnym, utalentowanym w dziedzinie obrony przed czarną magią, ale nie był (jeszcze! Ale może kiedyś...) kimś, kogo siłę można by przyrównać do siły chociażby Aurorów. Kwestie bezpieczeństwa do tego felernego miesiąca, kiedy dokonano na niego ataku, nie stanowiły jakiegoś głębokiego obszaru jego zainteresowań, ale teraz, w czasach po Bezksiężycowej Nocy, spędzały mu sen z powiek. Zaczął więc myśleć o tym szerzej już teraz.
- Zrobię co w mojej mocy, aby było tu bezpiecznie na tyle, w jakim stopniu jest to możliwe w obecnych czasach.
Zasugerował, zgodnie z prawdą, że poza naprawieniem i sprawdzeniem pułapek, które nałożono na Wrzosowisko wcześniej, miał jeszcze jakiś plan - możliwie wysunięty dalej w przyszłość.
Miał swoje podejrzenia, że spotkanie nie było efektem jedynie czkawki, ale jak wiele o tej sprawie mógł wiedzieć Castor? To nie na niego lord Black spoglądał spode łba za każdym razem, kiedy spotykali się w szkolnej bibliotece.
Wyciągnął z kieszeni zegarek, żeby sprawdzić czas. Miał go więcej niż myślał - nie spóźni się dzisiaj do pracy, na szczęście. Zmartwi jedynie Thalię i Jackie. Sparzy dłoń. Spędzi tu kilka chwil, sprawdzając zabezpieczenia. Nic ponadto. Z jego ust wydobyło się westchnienie ulgi.
W odpowiedzi na pytanie skinął głową.
- Tak.
Przeszło mu to przez gardło jakoś ciężko.
- Jest do bólu dziwny, ale w całym tym dziwactwie zawsze miał słabość do twojej siostry - czuć było w tych słowach jakąś irytację, zażenowanie. Cillian zdecydowanie nie darzył Perseusa sympatią, nawet jeżeli szkolne lata mieli już za sobą. - Szczerze... nie powiedział też nic odkrywczego. "Nie wkładaj ręki do ognia", trochę jak mugolska tarocistka? - Raz jeszcze podrapał się po nosie, bo naciągnięta na uszy czapka nie pozwalała mu na przeczesanie palcami włosów. - Wszędzie poza półwyspem jest cholernie niebezpiecznie, a nawet tu... Co ja ci właściwie gadam, jak ty to wszystko wiesz. Chyba że chciałbyś o tym porozmawiać, to napisz do mnie list i przyjadę. Dotarcie do Doliny nie jest dla mnie kłopotliwe i niezły jestem w słuchaniu, tylko odrobinę gorszy ględzeniu o tym, jakie piękne jest niebo na wiosnę.
Nieco speszony wyciągnął dłoń przed siebie, aby Castor mógł ją ująć.
- Z wiekiem wyrobił ci się dowcip.
Zaśmiał się. Szczerze i ciepło. W ten swój piekielnie przyjazny sposób.
- Dziękuję.
no beauty shines brighter
than a good heart
than a good heart
Cillian Moore
Zawód : Wygnany powieściopisarz, chwyta się prac dorywczych
Wiek : 27
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Chodźmy nad wodę
Na Twoich kolanach zasnę
Wymyślę więcej dobrych wierszy
Na Twoich kolanach zasnę
Wymyślę więcej dobrych wierszy
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
08.03, późnym wieczorem
Aurora wiedziała, że nie powinna zabierać się za robienie eliksiru na ostatnią chwilę, jednak śmierć jej matki, która w jakimś stopniu możliwa do przewidzenia, spadła na nią niemal z ostatnim dniem lutego. Chyba nawet nie do końca zarejestrowała przyjęcie tego do wiadomości — dość machinalnie odpisała kilka słów, że się tym zajmie, ale kolejne dni nie sprzyjały ani temu, by zrobić to w skupieniu, ani by upewnić się, że wszystkie składniki znajdują się na swoim miejscu. Ocknęła się niemal w ostatniej chwili, przykładając się jednak do powierzonego zadania ze zdwojoną siłą. Eliksir wyszedł, a fiolka została odpowiednio zabezpieczona — Aurora wielką wagę przywiązywała do szczegółów, które potencjalnie mogły zaszkodzić miksturze, dlatego nie szczędziła uwagi, by zająć się tym odpowiednio. Niewielkie tekturowe pudełko wyłożone zostało suchym siankiem, żeby amortyzowało wszelki wstrząsy. Na wzór ptasiego gniazda, które zabezpieczało jajko przed zmianami temperatur. Dodatkowo owinęła fiolkę w podwójną warstwę materiału, który kiedyś musiał być poszwą, a na wierzch jeszcze owinęła wszystko jutowym sznurkiem. Sprawdził się ten jej sposób pakowania już kilkukrotnie, dlatego nie zawahała się użyć go ponownie. Wszystko rzecz jasna było czyste i nie budziło żadnych złych skojarzeń — Aurora dbała o wszystko w zamówieniach. Pozostawała wszak w domu i nie miała wielkich możliwości zdobycia profesjonalnych wyściółek do paczek. Do tej pory nikt jednak nie zająknął się słowem, że cokolwiek mogłoby być nie tak.
Gdy eliksir był już zapakowany, Aurora usiadła w pracowni i nakreśliła kilka słów. Staranne pismo nie zdradzało tego, że pisała je w pośpiechu i trochę w zdenerwowaniu, wszak prawie minęła się z terminem. Miała nadzieję, że lord Prewett zrozumie, chociaż rzecz jasna nie zamierzała się uskarżać. 3 marca odbył się pogrzeb jej matki i sama dla siebie potrzebowała kilku dni, by wyrwać się z największej rozpaczy.
Duke zahukał, sadowiąc się na kancie jej biurka, wystawiając niecierpliwie nóżkę. Aurora zalakowała wszystko i paczuszkę wraz z listem wysłała, wychodząc przed dom. Przez chwilę śledziła wzrokiem sowę, jak znikała między chmurami. Miała nadzieję, że przesyłka dotrze na czas.
/zt
Aurora Sprout
Zawód : Uzdrowiciel
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
And if you don't like me, as I do you;
I understand.
Because who would really choose a daisy,
in a field of roses?
I understand.
Because who would really choose a daisy,
in a field of roses?
OPCM : 6
UROKI : 0
ALCHEMIA : 19 +3
UZDRAWIANIE : 10 +5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Strona 2 z 2 • 1, 2
Przed domem
Szybka odpowiedź