Szklarnia na tyłach
Strona 2 z 3 • 1, 2, 3
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Cave Inimicum,
Mała Twierdza,
Zawierucha,
Nierusz,
Szklarnia na tyłach
Na tyłach domu znajduje się stara szklarnia, która wciąż służy rodzinie Sprout. Znajdują się tam nasiona różnych roślin, przywiezionych zarówno przez domowników, jak i odwiedzających ich gości i innych członków rodziny. Oprócz tego w samym rogu znajduje się biurko ze szkicownikami należącymi do Aurory oraz fotel, gdzie mogą spocząć nielicznie goście. Wewnątrz unosi się przyjemny (przynajmniej dla niektórych) zapach wilgotnej ziemi.
Wysokie rośliny służące za części składowe do eliksirów mają się tutaj świetnie, bo szklane ściany i dach zapewniają im stały dostęp do promieni słonecznych.
Wysokie rośliny służące za części składowe do eliksirów mają się tutaj świetnie, bo szklane ściany i dach zapewniają im stały dostęp do promieni słonecznych.
Mała Twierdza,
Zawierucha,
Nierusz,
Ostatnio zmieniony przez Aurora Sprout dnia 19.04.22 22:37, w całości zmieniany 2 razy
Aurora Sprout
Zawód : Uzdrowiciel
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
And if you don't like me, as I do you;
I understand.
Because who would really choose a daisy,
in a field of roses?
I understand.
Because who would really choose a daisy,
in a field of roses?
OPCM : 6
UROKI : 0
ALCHEMIA : 19 +3
UZDRAWIANIE : 10 +5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Tyle lat, a przez to miesięcy, które zawierały tygodnie, spędzili razem, że oczywiste było, że wie, gdy mówi prawdę. Szkoda tylko, że nie spytała nigdy wprost, czy był jej wierny. Może wtedy byłaby w stanie odczytać z jego słów, czy gestów prawdziwe intencje. Ale w jej naiwnym umyśle nie pojawiła się kiedyś myśl, by szukał spełnienia u innej. Ona nie potrzebowała nikogo innego, dlaczego więc on miałby tego chcieć?
Próbował się tłumaczyć, ale ona podniosła na niego oczy i mogła dostrzec, jak truchleje, jakby co najamniej mu groziła. A ona po prostu wykorzystywała to, co on sam ją nauczył. Wszystkiego, co nauczył ją o sobie przez te wszystkie lata.
Więc gdy padały z jego ust kolejne słowa, ona mogła przez chwilę patrzeć na te usta, które tak wiele razy ją całowały. Które dawały jej słowa otuchy w chwilach trudnych i słowa mądre, które uczyły ją wiele.
Dużo osób zapominało, że Ares nie był tylko lordem od koni. Miał w sobie pasje i prawdziwego ducha, który w ostatnim czasie przygasł. Czy może nie do końca wiedziała, co preżywa? Ale jak mogła podejrzewać, że i dla niego rozstanie było trudne, skoro potraktował ją w sposób oschły i wpychający w melancholię. Ale Aurora musiała dźwignąć się z kolan, żeby móc dalej ruszyć ze swoim życiem. Nie była lady, a w dodatku nie była już nawet dziewicą. Jeśli jej pragnienie o zostaniu matką któregoś dnia miało się spełnić, musiała radzić sobie sama.
- Halbert? - Z jej ust pada imię, które zdradza, że bez wątpienia można zidentyfikować sprawcę. Było przecież dwóch braci. Mogła udać, że nie wie, o którego z nich chodzi, ale jednak nie powstrzymała swojej szczerej natury. - Ja… - Zaczęła niepewnie, ale skoro on był z nią szczery, ona nie mogła odpłacić mu kłamstwem.
- Czułam się upokorzona Arese… Widziałam się z nim dzień po naszym spotkaniu w stajniach i widział, jak na wspomnienia zbierają mi się łzy. A wraz ze łzami padły nieostrożne słowa… - Powiedziała wreszcie, spuszczając głowę. - Nie sądziłam, że zrobi ci krzywdę, ale nie umiałam tego bólu znieść w samotności. Twoje słowa wtedy… to tak bardzo bolało Aresie… - Nie taka była intencja jej, żeby Halbert zrobił mu krzywdę. I chciała dodać coś jeszcze, ale wtedy Cu podniósł łeb, a ona i warknął. Jakiś hałas na podwórku, a w domu zapalone światła. Ktoś nie spał.
- Powinieneś już iść… Umówmy się jednak o zmierzchu, jeśli wciąż chcesz lecieć do Irlandii. Będę na ciebie czekać na wzgórzu. - Powiedziała, wstając i odsuwając się od fotela, by móc uchylić jedno z wielkich skrzydłowych okien szklarni.
Patrzyła, jak czmycha w ciemność. Jakby nie był lordem, a zwykłym podlotkiem, który przyszedł w ukryte konkury. Nie było już ich. Nie było nadziei. Mogła mu tylko pomóc dźwignąć się z kolan, by każde z nich mogło stać się pełnoprawnym “ja”.
/zt x2
Próbował się tłumaczyć, ale ona podniosła na niego oczy i mogła dostrzec, jak truchleje, jakby co najamniej mu groziła. A ona po prostu wykorzystywała to, co on sam ją nauczył. Wszystkiego, co nauczył ją o sobie przez te wszystkie lata.
Więc gdy padały z jego ust kolejne słowa, ona mogła przez chwilę patrzeć na te usta, które tak wiele razy ją całowały. Które dawały jej słowa otuchy w chwilach trudnych i słowa mądre, które uczyły ją wiele.
Dużo osób zapominało, że Ares nie był tylko lordem od koni. Miał w sobie pasje i prawdziwego ducha, który w ostatnim czasie przygasł. Czy może nie do końca wiedziała, co preżywa? Ale jak mogła podejrzewać, że i dla niego rozstanie było trudne, skoro potraktował ją w sposób oschły i wpychający w melancholię. Ale Aurora musiała dźwignąć się z kolan, żeby móc dalej ruszyć ze swoim życiem. Nie była lady, a w dodatku nie była już nawet dziewicą. Jeśli jej pragnienie o zostaniu matką któregoś dnia miało się spełnić, musiała radzić sobie sama.
- Halbert? - Z jej ust pada imię, które zdradza, że bez wątpienia można zidentyfikować sprawcę. Było przecież dwóch braci. Mogła udać, że nie wie, o którego z nich chodzi, ale jednak nie powstrzymała swojej szczerej natury. - Ja… - Zaczęła niepewnie, ale skoro on był z nią szczery, ona nie mogła odpłacić mu kłamstwem.
- Czułam się upokorzona Arese… Widziałam się z nim dzień po naszym spotkaniu w stajniach i widział, jak na wspomnienia zbierają mi się łzy. A wraz ze łzami padły nieostrożne słowa… - Powiedziała wreszcie, spuszczając głowę. - Nie sądziłam, że zrobi ci krzywdę, ale nie umiałam tego bólu znieść w samotności. Twoje słowa wtedy… to tak bardzo bolało Aresie… - Nie taka była intencja jej, żeby Halbert zrobił mu krzywdę. I chciała dodać coś jeszcze, ale wtedy Cu podniósł łeb, a ona i warknął. Jakiś hałas na podwórku, a w domu zapalone światła. Ktoś nie spał.
- Powinieneś już iść… Umówmy się jednak o zmierzchu, jeśli wciąż chcesz lecieć do Irlandii. Będę na ciebie czekać na wzgórzu. - Powiedziała, wstając i odsuwając się od fotela, by móc uchylić jedno z wielkich skrzydłowych okien szklarni.
Patrzyła, jak czmycha w ciemność. Jakby nie był lordem, a zwykłym podlotkiem, który przyszedł w ukryte konkury. Nie było już ich. Nie było nadziei. Mogła mu tylko pomóc dźwignąć się z kolan, by każde z nich mogło stać się pełnoprawnym “ja”.
/zt x2
Aurora Sprout
Zawód : Uzdrowiciel
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
And if you don't like me, as I do you;
I understand.
Because who would really choose a daisy,
in a field of roses?
I understand.
Because who would really choose a daisy,
in a field of roses?
OPCM : 6
UROKI : 0
ALCHEMIA : 19 +3
UZDRAWIANIE : 10 +5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
W świąteczną środę obudził się przed brzaskiem. Niespiesznie ubrał koszulkę i dresowe spodnie. Nigdzie nie umiał znaleźć swojego swetra, z westchnieniem zrezygnował z poszukiwań, doszedłszy do wniosku, że musiał się zawieruszyć podczas kolacji. W głuchej, sennej ciszy pokonał stopnie schodów i skierował się do salonu, a następnie kuchni. Różdżką rozpalił ogień w piecu, ustawiając nań czajnik. Wypity poprzedniego dnia alkohol nieco go osłabił, sennym wzrokiem przesuwał po szafkach w poszukiwaniu kubków oraz kawy. W oczekiwaniu na wrzątek przystanął obok okna i wyjrzał na zewnątrz. Obsypany białym puchem ogródek zamykał w ciepłych, rodzinnych wspomnieniach, przywodząc na myśl tylko te wywołujące na twarzy uśmiech, jak choćby wczorajsze spotkanie.
Przybył do Sproutów wraz z Hattie i Herbertem, zgodnie z rodzinnym zwyczajem. Świętowanie zawsze odbywało się w niepowtarzalnej atmosferze pachnącej puddingiem oraz brandy. W tym roku uroczystość była skromniejsza niż zwykle, lecz ich rodzina najbardziej ceniła sobie towarzystwo bliskich, potrafiąc wykrzesać dawną radość w trudnych czasach.
Sięgnął po przewieszone przez oparcie krzesła palto i narzucił je na ramiona, nie zawracając sobie głowy zapinaniem guzików, wszak to tylko kilka kroków. Słońce wisiało nisko na horyzoncie, z wolna kierując się ku górze. Malująca się w niedużej odległości szklarnia miała zaparowane szyby, świadcząc o tym, iż rosnące w środku rośliny miały tam idealne warunki. Halbert często odwiedzał szklarnię Sproutów, lecz nie odwiedzał ich przynajmniej od miesiąca, wczoraj zaś przybył na kolację spóźniony, więc nie miał jeszcze okazji zajrzeć do środka. Zerknął jeszcze pospiesznie w kierunku czajnika, lecz wszystko wskazywało na to, że przyda mu się kilka minut. Przecież zaraz wrócę, wytłumaczył sam siebie i sięgnął po klamkę, wychodząc na zewnątrz.
Naraz w policzki uderzył go mróz, chłodny wiatr załopotał połami płaszcza. Halbert ściągnął brwi w grymasie, nabierając w płuca rześkie powietrze. Blady, odbijający się od płatków śniegu blask nie kuł jeszcze w oczy, sama biel chrzęściła pod podeszwami butów. Zawiesił płaszcz na haczyku obok drzwi i wszedł w głąb budynku, rozglądając się z zaciekawieniem po rosnących wzdłuż grządek roślinach. Wzdrygnął się, kiedy jego ciało poczuło wreszcie panujące tu ciepło. Jak często doświadczał tego wrażenia, tak wciąż nie potrafił się przyzwyczaić. Uśmiechnął się do samego siebie, pocierając o siebie dłonie i zatrzymał przy stoliku zastawionym rzędem doniczek o różnych rozmiarach. Nachylił się nań, próbując rozpoznać młode pędy, lecz w obecnym stanie mogły być naprawdę wszystkim.
- Czy dobrze o ciebie dbają? - spytał opiekuńczym tonem, przesuwając wzrokiem po drobnych, wciąż zwiniętych listkach, a następnie dotknął palcami ziemi, sprawdzając jej wilgotność. - Nawet bardzo dobrze, szczęściarzu - przyznał z uznaniem, kiwając głową. Oczywiście, że nie wątpił w umiejętności kuzynostwa, ale z doświadczenia wiedział, że zawsze warto upewnić się dwa razy.
may the flowers remind us
why the rain was necessary
why the rain was necessary
Do jej pokoju wdarł się przeciąg, a znaczyło to, że ktoś na dole otworzył drzwi, wpuszczając do środka zimne powietrze. Aurora niezbyt chętnie rozchyliła powiek i ze zdziwieniem stwierdziła, że wciąż nie wstało słońce.
Zmęczeni wieczorną ucztą i jedzeniem, (które, chociaż było mniej niż zwykle, to jednak wypełniło wszystkich, a na dodatek jeszcze zostało) posnęli dość szybko, nie myśląc nawet o obowiązkach. To był czas radości, czas odpoczynku i rodziny. Dlaczego więc mieliby skupiać się na pracy? Może właśnie dlatego postanowiła sprawdzić, co się dzieje, czuwając ewentualnie nad snem swoich bliskich. Jeśli ktoś wychodził, to jeszcze pół biedy. Gorzej, jeśli ktoś postanowił wejść do środka.
Wysunęła się spod ciemnej pierzyny i zauważyła, że stary gramofon ojca, który nastawiła przed pójściem spać, już tylko kręcił się z cichym skrzypieniem, co kilka sekund. Musiała być naprawdę zmęczona, skoro tego nie dostrzegła wcześniej.
Wsunęła bose stopy w papucie, ale na lekką koszulę nocną nie narzuciła już nic. Wzięła jedynie różdżkę. Tak na wszelki wypadek.
Znała ten dom od podstaw, więc mogła ostrożnie stawiać kroki — z pokoju rodziców wciąż dochodziło miarowe pochrapywanie ojca, a drzwi do sypialni gościnnej pozostawały lekko otwarte.
Nic nie skrzypnęło pod ciężarem Aurory, gdy zeszła ze schodów, czujna niczym kot… No, prawie, bo w zasadzie wciąż gdzieś tam pozostawała rozespana, a sama siebie uspokajała, że to pewnie Cu postanowił wyjść z domu, bo ktoś wieczorem nie domknął drzwi. Jednak na dole zauważyła, że brakuje jednej pary butów — w swoim zwyczaju wczoraj musiała wszystko ładnie zorganizować, policzyć, ustawić w odpowiednim porządku, więc doskonale wiedziała, że nie było to tak, jak zostawiła.
Na wszelki wypadek jednak nie opuszczała różdżki. Co, jeśli Halbert mógł wpaść w kłopoty? W jakim innym wypadku wstawałby tak wcześnie?
Na śniegu widniały jeszcze świeże ślady jego butów, a ona zupełnie nie pomyślała, żeby założyć swoje, a gdy weszła w biały puch, ten momentalnie zakrył jej kostki i część łydek, więc lekko uniosła bok koszuli nocnej.
Ślady prowadziły do szklarni, jednak nie weszła od razu do środka. Dostrzegłszy sylwetkę kuzyna, przystanęła, chcąc upewnić się, że nie jest zagrożony. Wtedy element zaskoczenia byłby niezwykle ważny. Ale nic nie wskazywało na to, że dzieje się coś złego, dlatego Aurora wreszcie wsunęła się cicho do środka, żałując, że nie wzięła ze sobą nic cieplejszego. Niby wciąż miała w sobie nieco wina wypitego przy świątecznym stole, ale to już nie była ilość, która mogłaby kogokolwiek rozgrzać.
W jej włosach skrzyły się drobinki śniegu. A w zasadzie nie tylko na włosach — stanowiły dziesiątki nowych, błyszczących piegów na jej twarzy i dekolcie. Rozpuszczały się teraz, bo mimo tego, że szklarnia nie była nie wiadomo jak dogrzewana, to jednak w środku było zdecydowanie cieplej niż na zewnątrz.
- Halbercie… - Powiedziała cicho, podchodząc do niego od tyłu. Nie słyszała jego rozmów z roślinkami, więc nie mogła wiedzieć, co on takiego tu robi. - Wszystko w porządku? Źle się czujesz? - Spytała zmartwiona, że może coś mu zaszkodziło i trzeba będzie zaraz szykować eliksir dla całej rodzinki.
Przyłożyła drobne dłonie do ramion, by je nieco rozgrzać. Roztarła przy tym wilgotne krople, zostawiając na skórze błyszczący ślad, mieniący się teraz w lekko różowiącym się świetle poranka. Daleko temu wciąż było do brzasku, a padający ciągle śnieg zalegał na szybach dachowych, ale przynajmniej pozwalał Aurorze dostrzec twarz kuzyna.
- Ach… no i wesołych świąt. - Powiedziała z uśmiechem. A może wyszedł tutaj szukać prezentów jak za starych, dziecięcych lat?
Zmęczeni wieczorną ucztą i jedzeniem, (które, chociaż było mniej niż zwykle, to jednak wypełniło wszystkich, a na dodatek jeszcze zostało) posnęli dość szybko, nie myśląc nawet o obowiązkach. To był czas radości, czas odpoczynku i rodziny. Dlaczego więc mieliby skupiać się na pracy? Może właśnie dlatego postanowiła sprawdzić, co się dzieje, czuwając ewentualnie nad snem swoich bliskich. Jeśli ktoś wychodził, to jeszcze pół biedy. Gorzej, jeśli ktoś postanowił wejść do środka.
Wysunęła się spod ciemnej pierzyny i zauważyła, że stary gramofon ojca, który nastawiła przed pójściem spać, już tylko kręcił się z cichym skrzypieniem, co kilka sekund. Musiała być naprawdę zmęczona, skoro tego nie dostrzegła wcześniej.
Wsunęła bose stopy w papucie, ale na lekką koszulę nocną nie narzuciła już nic. Wzięła jedynie różdżkę. Tak na wszelki wypadek.
Znała ten dom od podstaw, więc mogła ostrożnie stawiać kroki — z pokoju rodziców wciąż dochodziło miarowe pochrapywanie ojca, a drzwi do sypialni gościnnej pozostawały lekko otwarte.
Nic nie skrzypnęło pod ciężarem Aurory, gdy zeszła ze schodów, czujna niczym kot… No, prawie, bo w zasadzie wciąż gdzieś tam pozostawała rozespana, a sama siebie uspokajała, że to pewnie Cu postanowił wyjść z domu, bo ktoś wieczorem nie domknął drzwi. Jednak na dole zauważyła, że brakuje jednej pary butów — w swoim zwyczaju wczoraj musiała wszystko ładnie zorganizować, policzyć, ustawić w odpowiednim porządku, więc doskonale wiedziała, że nie było to tak, jak zostawiła.
Na wszelki wypadek jednak nie opuszczała różdżki. Co, jeśli Halbert mógł wpaść w kłopoty? W jakim innym wypadku wstawałby tak wcześnie?
Na śniegu widniały jeszcze świeże ślady jego butów, a ona zupełnie nie pomyślała, żeby założyć swoje, a gdy weszła w biały puch, ten momentalnie zakrył jej kostki i część łydek, więc lekko uniosła bok koszuli nocnej.
Ślady prowadziły do szklarni, jednak nie weszła od razu do środka. Dostrzegłszy sylwetkę kuzyna, przystanęła, chcąc upewnić się, że nie jest zagrożony. Wtedy element zaskoczenia byłby niezwykle ważny. Ale nic nie wskazywało na to, że dzieje się coś złego, dlatego Aurora wreszcie wsunęła się cicho do środka, żałując, że nie wzięła ze sobą nic cieplejszego. Niby wciąż miała w sobie nieco wina wypitego przy świątecznym stole, ale to już nie była ilość, która mogłaby kogokolwiek rozgrzać.
W jej włosach skrzyły się drobinki śniegu. A w zasadzie nie tylko na włosach — stanowiły dziesiątki nowych, błyszczących piegów na jej twarzy i dekolcie. Rozpuszczały się teraz, bo mimo tego, że szklarnia nie była nie wiadomo jak dogrzewana, to jednak w środku było zdecydowanie cieplej niż na zewnątrz.
- Halbercie… - Powiedziała cicho, podchodząc do niego od tyłu. Nie słyszała jego rozmów z roślinkami, więc nie mogła wiedzieć, co on takiego tu robi. - Wszystko w porządku? Źle się czujesz? - Spytała zmartwiona, że może coś mu zaszkodziło i trzeba będzie zaraz szykować eliksir dla całej rodzinki.
Przyłożyła drobne dłonie do ramion, by je nieco rozgrzać. Roztarła przy tym wilgotne krople, zostawiając na skórze błyszczący ślad, mieniący się teraz w lekko różowiącym się świetle poranka. Daleko temu wciąż było do brzasku, a padający ciągle śnieg zalegał na szybach dachowych, ale przynajmniej pozwalał Aurorze dostrzec twarz kuzyna.
- Ach… no i wesołych świąt. - Powiedziała z uśmiechem. A może wyszedł tutaj szukać prezentów jak za starych, dziecięcych lat?
Aurora Sprout
Zawód : Uzdrowiciel
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
And if you don't like me, as I do you;
I understand.
Because who would really choose a daisy,
in a field of roses?
I understand.
Because who would really choose a daisy,
in a field of roses?
OPCM : 6
UROKI : 0
ALCHEMIA : 19 +3
UZDRAWIANIE : 10 +5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Halbert Grey miał to do siebie, że w zetknięciu z roślinami potrafił zapomnieć o całym świecie, oddając się tej jednej czynności, na której skupił swą uwagę. Zapatrzony w niewielkie doniczki przekopywał w pamięci stosy rycin w poszukiwaniu podobieństw względem prezentowanych przed nim sadzonek. Skorzystał także z metody dedukcji, zerkając do fiolek i bawełnianych woreczków wypełnionych nasionami pełen nadziei, że może w taki sposób dojdzie prawdy i szklarnia Sproutów przestanie mieć przed nim jakiekolwiek sekrety. Nie zaalarmowało go skrzypnięcie drzwi, ani kilka cichych kroków, jakie rozległy się za jego plecami.
- Trochę jak hyzop lekarski, a może to po prostu szałwia - myślał na głos, choć wciąż mamrocząc pod nosem, kiedy to wzdrygnął się i odwrócił momentalnie na dźwięk kobiecego głosu. - Ja tutaj tylko… - zamotał się we własnych słowach, zaskoczony nagłą i jakże nieplanowaną obecnością Aurory. Dziwił się, bo sądził, że uśpiony po wieczorze obfitym w pyszne, świąteczne dania i zakrapianym alkoholem, wszyscy spać będą do późnych godzin porannych, a nie, tak jak on, zrywać się bladym świtem. - Nie przywykłem do długiego wylegiwania się w łóżku - przyznał w końcu, unosząc kąciki ust w uśmiechu. - A gdzie lepiej spędzić bezsenny czas, jeśli nie wśród roślin? - Nie miał pewności, że Aurora podziela jego zapał względem roślin. Była utalentowaną alchemiczką i uzdrowicielką, rozumiała więc ich znaczenie oraz moc, ale czy głęboko zakorzeniona w nim pasja sięgała także innych członków tej rodziny?
- Oszalałaś? Nie zimno ci? - zdziwił się, widząc jak obejmuje się ramionami i rozdziera na skórze płatki śniegu, dopiero teraz przyglądając się cienkiej koszuli, w której wyskoczyła z domu. Pokręcił głową z niedowierzaniem. - Wybacz, jeśli cię obudziłem, nic się nie dzieje, wszystko w porządku - pospieszył z zapewnieniem w obawie, że zdążył zbudzić także i resztę mieszkańców. Zaraz po tym znów się uśmiechnął, przypominając sobie o tym, co zostawił w kuchni. - Posłałbym cię z powrotem do łóżka, ale nastawiłem wodę w czajniku. Może zechcesz napić się ze mną herbaty? - Nie chciał naciskać, zwłaszcza kiedy Aurora miała już pewność co do jego stanu. Oczywiście, o ile uznała tłumaczenia za wystarczające. Widząc jej zgodę wyminął ją w drodze do wyjścia i pospiesznym krokiem, już bez płaszcza, dotarł do kuchni akurat w momencie, w którym czajnik zaczął cicho pogwizdywać. Wracając do szklarni, dostrzegł jeszcze kątem oka przewieszony przez oparcie krzesła swój sweter - skąd on się tam wziął?! - przerzucił go przez ramię i ponownie zamknął za sobą drzwi.
- Świetne przyjęcie. Nie sądziłem, że będzie nas tak wielu - przyznał szczerze, kiedy znalazł się znów przy Aurorze, ustawiając kubki na blacie i podając młodej kobiecie dziergany na któreś ze świąt sweter. Od początku był przekonany, że w gronie świętujących będzie tylko ich najbliższa rodzina. Nie miał nic przeciwko dodatkowym gościom, przecież zawsze znajdzie się dla nich miejsce, miło było także spotkać dawno nie widziane twarze. - Hattie bardzo ucieszyła się z tych tłumów, widać, że brakuje jej naszych rodzinnych zlotów. - Pani Grey uwielbiała spędzać czas ze swoim kuzynostwem, nawet po ślubie z Williamem naciskając na utrzymanie ścisłego kontaktu ze Sproutami, dzięki czemu bracia mogli wychowywać się w pełnej rodzinie, nawet jeśli sami nie mieszkali w Dolinie Godryka, a w sąsiednim Dorset.
- Trochę jak hyzop lekarski, a może to po prostu szałwia - myślał na głos, choć wciąż mamrocząc pod nosem, kiedy to wzdrygnął się i odwrócił momentalnie na dźwięk kobiecego głosu. - Ja tutaj tylko… - zamotał się we własnych słowach, zaskoczony nagłą i jakże nieplanowaną obecnością Aurory. Dziwił się, bo sądził, że uśpiony po wieczorze obfitym w pyszne, świąteczne dania i zakrapianym alkoholem, wszyscy spać będą do późnych godzin porannych, a nie, tak jak on, zrywać się bladym świtem. - Nie przywykłem do długiego wylegiwania się w łóżku - przyznał w końcu, unosząc kąciki ust w uśmiechu. - A gdzie lepiej spędzić bezsenny czas, jeśli nie wśród roślin? - Nie miał pewności, że Aurora podziela jego zapał względem roślin. Była utalentowaną alchemiczką i uzdrowicielką, rozumiała więc ich znaczenie oraz moc, ale czy głęboko zakorzeniona w nim pasja sięgała także innych członków tej rodziny?
- Oszalałaś? Nie zimno ci? - zdziwił się, widząc jak obejmuje się ramionami i rozdziera na skórze płatki śniegu, dopiero teraz przyglądając się cienkiej koszuli, w której wyskoczyła z domu. Pokręcił głową z niedowierzaniem. - Wybacz, jeśli cię obudziłem, nic się nie dzieje, wszystko w porządku - pospieszył z zapewnieniem w obawie, że zdążył zbudzić także i resztę mieszkańców. Zaraz po tym znów się uśmiechnął, przypominając sobie o tym, co zostawił w kuchni. - Posłałbym cię z powrotem do łóżka, ale nastawiłem wodę w czajniku. Może zechcesz napić się ze mną herbaty? - Nie chciał naciskać, zwłaszcza kiedy Aurora miała już pewność co do jego stanu. Oczywiście, o ile uznała tłumaczenia za wystarczające. Widząc jej zgodę wyminął ją w drodze do wyjścia i pospiesznym krokiem, już bez płaszcza, dotarł do kuchni akurat w momencie, w którym czajnik zaczął cicho pogwizdywać. Wracając do szklarni, dostrzegł jeszcze kątem oka przewieszony przez oparcie krzesła swój sweter - skąd on się tam wziął?! - przerzucił go przez ramię i ponownie zamknął za sobą drzwi.
- Świetne przyjęcie. Nie sądziłem, że będzie nas tak wielu - przyznał szczerze, kiedy znalazł się znów przy Aurorze, ustawiając kubki na blacie i podając młodej kobiecie dziergany na któreś ze świąt sweter. Od początku był przekonany, że w gronie świętujących będzie tylko ich najbliższa rodzina. Nie miał nic przeciwko dodatkowym gościom, przecież zawsze znajdzie się dla nich miejsce, miło było także spotkać dawno nie widziane twarze. - Hattie bardzo ucieszyła się z tych tłumów, widać, że brakuje jej naszych rodzinnych zlotów. - Pani Grey uwielbiała spędzać czas ze swoim kuzynostwem, nawet po ślubie z Williamem naciskając na utrzymanie ścisłego kontaktu ze Sproutami, dzięki czemu bracia mogli wychowywać się w pełnej rodzinie, nawet jeśli sami nie mieszkali w Dolinie Godryka, a w sąsiednim Dorset.
may the flowers remind us
why the rain was necessary
why the rain was necessary
Aurora też była nieco zaskoczona obecnością Halberta w szklarni, wszak przecież w ten poranek nikt go nie budził, nikt go nie gonił. Nie, żeby miała coś przeciwko temu, że mówił do jej roślin. Ona sama przecież szczerze wierzyła, że to im dobrze zrobi.
- Raz w roku mógłbyś sobie na to pozwolić… - Odparła, wciąż nieco zaspana, pocierając wierzchem dłoni przymrużone oczy. - Jeszcze gotowa pomyśleć, że ci nasze łóżko wygodne nie jest. - Powiedziała, posyłając mu ciepły uśmiech. Oczywiście teraz, wiedząc, że to on, mogła teoretycznie wrócić we wciąż ciepłą pościel, ale może coś w jego słowach było prawdziwego? - Czy mogę wam chwilę potowarzyszyć? - Spytała wreszcie, ale Halbert chyba nawet przez chwilę nie pomyślał o tym, żeby ją odesłać. Wręcz przeciwnie - odniosła wrażenie, że jego troska podyktowana jest tym, żeby zatrzymać ją przez chwilę przy sobie. Niby mówił coś o posłaniu ją do łóżka, ale chociaż nadal był większy, to już różnica wieku nie była tak istotna, żeby mógł nią sobie ot tak dyrygować.
- Nie wiedziałam, kto się skrada, więc wzięłam tylko różdżkę. - Powiedziała, zgodnie z prawdą, zupełnie nie zdając sobie sprawy, jak w tym świetle i przy okazji lekko wilgotna o tej porze wciąż nie dnia, ale już nie nocy, jej koszula nocna jest przewiewna. Owszem, może i nic nie było widać wprost, ale kształty rysowały się nieco bezwstydnie, dodatkowo jeszcze podkreślając, że jej ciało mimo wszystko wiedziało, że jest grudzień, nawet jeśli Rorka, nie do końca jeszcze to odczuwała.
- Wiesz, że rozmowy z tobą i herbaty nigdy nie odmawiam. - Przyznała, sadowiąc się na swoim ulubionym miejscu w szklarni, czyli na szerokim blacie, mocno ciosanego biurka, gdzie najczęściej wykonywała szkice, czy też zwyczajnie patrzyła na małe sadzonki. Wydawały jej się zawsze takie urocze w tych małych doniczkach.
Po chwili Halbert już wrócił, a Aurora przyjrzała mu się z lekkim zdziwieniem. Czasem nie myślała o tym, ile kroków trzeba narobić, gdy nie używa się magii. Ona sama najpewniej by wszystko przywołała zaklęciem.
- Ja też nie… Ale cieszę się, że dobrze się bawiłeś. - Nie miała pojęcia, że Castor zaprosi aż tyle swoich znajomych, bo niektórych Aurora nawet nie znała, ale ostatecznie w czasach takich jak te, nie powinno się przecież zastanawiać nad tym zbytnio. Skoro Castor chciał ich na święta, to kim ona była, by się z tym nie zgadzać. Fakt, że najwięcej czasu spędziła sobie gdzieś w kącie, również niespecjalnie jej przeszkadzał. - Dziękuję za to, że pomogłeś mi z tą plamą z kompotu na koszuli. Jakoś nigdy nie mogę zapamiętać, które zaklęcie wypala dziurę, a które odparowywuje plamę. - Uśmiechnęła się, przyjmując sweterek, ale zarzucając go jedynie na plecy, niczym pelerynę, a guziki zostawiając luzem. - Wiecie, że zawsze możecie tu wpaść? Brzmię pewnie, jak zdarta płyta, ale naprawdę mam wrażenie, że czasem o tym zapominacie. - Powiedziała i na moment się zamilkła, bo wzięła łyczek herbaty, machając jednocześnie nogami z blatu. - Mam nadzieję, że będziesz nosił szalik i czapkę, które specjalnie dla ciebie zrobiłam. Krzywe to ponoć śmieszne. A wzorek pojedynczego listka, naprawdę ci pasuje. Rzuciłam na niego zaklęcie, że mu się kolor zmienia zależnie od pory roku, ale… - Parsknęła nagle i nadęła lekko policzki, jakby niespodziewanie się obraziła. - Miałam ci nie mówić i to miała być niespodzianka. Mogę wyczyścić ci pamięć? - Spytała, patrząc na niego, próbując zachować powagę, ale niezbyt jej to wyszło.
Z ramienia zsunął jej się sweter, wraz z ramiączkiem koszuli, które poprawiła lekkim ruchem, ten jednak uparcie powtórzył czynność.
- Musiałeś rosnąć tak duży? Gdybyś był niższy, twoje ubrania byłby bardziej dopasowane - Zażartowała, uznając, że poprawianie nie ma sensu, skoro co chwila podnosi dłoń z herbatą do ust.
- Raz w roku mógłbyś sobie na to pozwolić… - Odparła, wciąż nieco zaspana, pocierając wierzchem dłoni przymrużone oczy. - Jeszcze gotowa pomyśleć, że ci nasze łóżko wygodne nie jest. - Powiedziała, posyłając mu ciepły uśmiech. Oczywiście teraz, wiedząc, że to on, mogła teoretycznie wrócić we wciąż ciepłą pościel, ale może coś w jego słowach było prawdziwego? - Czy mogę wam chwilę potowarzyszyć? - Spytała wreszcie, ale Halbert chyba nawet przez chwilę nie pomyślał o tym, żeby ją odesłać. Wręcz przeciwnie - odniosła wrażenie, że jego troska podyktowana jest tym, żeby zatrzymać ją przez chwilę przy sobie. Niby mówił coś o posłaniu ją do łóżka, ale chociaż nadal był większy, to już różnica wieku nie była tak istotna, żeby mógł nią sobie ot tak dyrygować.
- Nie wiedziałam, kto się skrada, więc wzięłam tylko różdżkę. - Powiedziała, zgodnie z prawdą, zupełnie nie zdając sobie sprawy, jak w tym świetle i przy okazji lekko wilgotna o tej porze wciąż nie dnia, ale już nie nocy, jej koszula nocna jest przewiewna. Owszem, może i nic nie było widać wprost, ale kształty rysowały się nieco bezwstydnie, dodatkowo jeszcze podkreślając, że jej ciało mimo wszystko wiedziało, że jest grudzień, nawet jeśli Rorka, nie do końca jeszcze to odczuwała.
- Wiesz, że rozmowy z tobą i herbaty nigdy nie odmawiam. - Przyznała, sadowiąc się na swoim ulubionym miejscu w szklarni, czyli na szerokim blacie, mocno ciosanego biurka, gdzie najczęściej wykonywała szkice, czy też zwyczajnie patrzyła na małe sadzonki. Wydawały jej się zawsze takie urocze w tych małych doniczkach.
Po chwili Halbert już wrócił, a Aurora przyjrzała mu się z lekkim zdziwieniem. Czasem nie myślała o tym, ile kroków trzeba narobić, gdy nie używa się magii. Ona sama najpewniej by wszystko przywołała zaklęciem.
- Ja też nie… Ale cieszę się, że dobrze się bawiłeś. - Nie miała pojęcia, że Castor zaprosi aż tyle swoich znajomych, bo niektórych Aurora nawet nie znała, ale ostatecznie w czasach takich jak te, nie powinno się przecież zastanawiać nad tym zbytnio. Skoro Castor chciał ich na święta, to kim ona była, by się z tym nie zgadzać. Fakt, że najwięcej czasu spędziła sobie gdzieś w kącie, również niespecjalnie jej przeszkadzał. - Dziękuję za to, że pomogłeś mi z tą plamą z kompotu na koszuli. Jakoś nigdy nie mogę zapamiętać, które zaklęcie wypala dziurę, a które odparowywuje plamę. - Uśmiechnęła się, przyjmując sweterek, ale zarzucając go jedynie na plecy, niczym pelerynę, a guziki zostawiając luzem. - Wiecie, że zawsze możecie tu wpaść? Brzmię pewnie, jak zdarta płyta, ale naprawdę mam wrażenie, że czasem o tym zapominacie. - Powiedziała i na moment się zamilkła, bo wzięła łyczek herbaty, machając jednocześnie nogami z blatu. - Mam nadzieję, że będziesz nosił szalik i czapkę, które specjalnie dla ciebie zrobiłam. Krzywe to ponoć śmieszne. A wzorek pojedynczego listka, naprawdę ci pasuje. Rzuciłam na niego zaklęcie, że mu się kolor zmienia zależnie od pory roku, ale… - Parsknęła nagle i nadęła lekko policzki, jakby niespodziewanie się obraziła. - Miałam ci nie mówić i to miała być niespodzianka. Mogę wyczyścić ci pamięć? - Spytała, patrząc na niego, próbując zachować powagę, ale niezbyt jej to wyszło.
Z ramienia zsunął jej się sweter, wraz z ramiączkiem koszuli, które poprawiła lekkim ruchem, ten jednak uparcie powtórzył czynność.
- Musiałeś rosnąć tak duży? Gdybyś był niższy, twoje ubrania byłby bardziej dopasowane - Zażartowała, uznając, że poprawianie nie ma sensu, skoro co chwila podnosi dłoń z herbatą do ust.
Aurora Sprout
Zawód : Uzdrowiciel
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
And if you don't like me, as I do you;
I understand.
Because who would really choose a daisy,
in a field of roses?
I understand.
Because who would really choose a daisy,
in a field of roses?
OPCM : 6
UROKI : 0
ALCHEMIA : 19 +3
UZDRAWIANIE : 10 +5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Wróciwszy do szklarni nie bardzo zdziwił się miejscu, jakie Aurora wybrała do usadowienia. Już wcześniej przyłapywał ją tu z nosem wetkniętym w szkice, którymi zamierzała opatrzyć swój zielnik. Siedząc na blacie stołu w jasnej koszuli nocnej i z kapciami u stóp, wyglądała rozczulająco. Stanął naprzeciw niej, z ciężarem ciała przesuniętym na lewy bok, uniósł brodę i słuchał jej wrażeń z poprzedniego wieczora.
W trakcie przyjęcia był, zgodnie ze swą naturą, duszą towarzystwa i starał się wdawać w pogawędkę z każdym z gości. W ostatnich miesiącach nie uczestniczył w tak licznych spotkaniach, więc gdy tylko miał okazję, by pomówić z kimś nowym, chętnie zagadywał, chcąc nadrobić stracony czas. Jego uwadze nie umknęło zachowanie Aurory, która starała się wciąż trzymać na uboczu, unikając centrum dyskusji. Choć starał się ją zaczepiać, szanował potrzebę spokoju i nie namawiał do większej aktywności.
- Masz szczęście, że zdążyłem wyrosnąć z głupich żartów, bo inaczej zamiast świętowaniem, zajmowalibyśmy się gaszeniem Wrzosowiska. - Wtedy nawet mu to przez myśl nie przeszło, by spłatać Aurorze takiego psikusa, który mógłby rychło objąć swym mało śmiesznym zakresem cały dom. Teraz, gdy tak o tym myślał, może rzeczywiście chwila tak nagłego skupienia pozwoliłaby rozruszać towarzystwo? Bieganie w panice, rozdzierające się krzyki… Nie, jednak lepiej nie, wrócił myślami do jasnowłosej kobiety, także przenosząc na nią wzrok. Zsuwający się z ramienia sweter przykuł jego uwagę tylko na moment, zupełnie nieświadomie powiódł spojrzeniem wzdłuż linii obojczyków, dostrzegając reagującą na chłód skórę. Zapatrzył się, zawiesił na tę krótka chwilę i gdyby nie jakiś nagły przebłysk świadomości, rozlałby przyniesioną w kubku herbatę, która chyliła się już niebezpiecznie ku brzegowi od wyślizgującego się z palców uszka. Zamrugał kilkakrotnie, odzyskując fason i odstawił kubek blat nieco dalej od dłoni Aurory.
- Jestem ci bardzo wdzięczny, wspaniały prezent! Nie sądziłem, że masz w sobie tak wiele talentów - przyznał zgodnie z prawdą, bo choć nigdy nie wątpił w wyjątkowość panny Sprout, tak też szczególnie nie zastanawiał się nad jej możliwościami, czy wobec tego powinien? - Myślę, że do zmiany kolejnej pory roku zdążę o tym zapomnieć i będę mieć miłą niespodziankę - pogodnym tonem rozwiązał problem, także rozbawiony pomysłem.
Ponownie zsuwające się ramiączko i tym razem nie pozostało niezauważone, szczęśliwie od razu uniósł wzrok, nie narażając się na mało moralne insynuacje.
- Oh, przepraszam cię najmocniej, obiecuję, że więcej nie będę - odparł sarkastycznie na uwagę o zbyt dużych ubraniach. - Chcesz pomóc, a i tak będzie narzekać... - Pokręcił głową z niedowierzaniem, nie mogąc już dłużej kryć się za udawanym oburzeniem. - Mówił ci ktoś, że bywasz momentami nieznośna? - Zmrużył podejrzliwie oczy, oparł się dłońmi o blat i nachylił ku niej, jakby chciał odciąć możliwość ucieczki przed kolejnymi dogryzaniem.
W trakcie przyjęcia był, zgodnie ze swą naturą, duszą towarzystwa i starał się wdawać w pogawędkę z każdym z gości. W ostatnich miesiącach nie uczestniczył w tak licznych spotkaniach, więc gdy tylko miał okazję, by pomówić z kimś nowym, chętnie zagadywał, chcąc nadrobić stracony czas. Jego uwadze nie umknęło zachowanie Aurory, która starała się wciąż trzymać na uboczu, unikając centrum dyskusji. Choć starał się ją zaczepiać, szanował potrzebę spokoju i nie namawiał do większej aktywności.
- Masz szczęście, że zdążyłem wyrosnąć z głupich żartów, bo inaczej zamiast świętowaniem, zajmowalibyśmy się gaszeniem Wrzosowiska. - Wtedy nawet mu to przez myśl nie przeszło, by spłatać Aurorze takiego psikusa, który mógłby rychło objąć swym mało śmiesznym zakresem cały dom. Teraz, gdy tak o tym myślał, może rzeczywiście chwila tak nagłego skupienia pozwoliłaby rozruszać towarzystwo? Bieganie w panice, rozdzierające się krzyki… Nie, jednak lepiej nie, wrócił myślami do jasnowłosej kobiety, także przenosząc na nią wzrok. Zsuwający się z ramienia sweter przykuł jego uwagę tylko na moment, zupełnie nieświadomie powiódł spojrzeniem wzdłuż linii obojczyków, dostrzegając reagującą na chłód skórę. Zapatrzył się, zawiesił na tę krótka chwilę i gdyby nie jakiś nagły przebłysk świadomości, rozlałby przyniesioną w kubku herbatę, która chyliła się już niebezpiecznie ku brzegowi od wyślizgującego się z palców uszka. Zamrugał kilkakrotnie, odzyskując fason i odstawił kubek blat nieco dalej od dłoni Aurory.
- Jestem ci bardzo wdzięczny, wspaniały prezent! Nie sądziłem, że masz w sobie tak wiele talentów - przyznał zgodnie z prawdą, bo choć nigdy nie wątpił w wyjątkowość panny Sprout, tak też szczególnie nie zastanawiał się nad jej możliwościami, czy wobec tego powinien? - Myślę, że do zmiany kolejnej pory roku zdążę o tym zapomnieć i będę mieć miłą niespodziankę - pogodnym tonem rozwiązał problem, także rozbawiony pomysłem.
Ponownie zsuwające się ramiączko i tym razem nie pozostało niezauważone, szczęśliwie od razu uniósł wzrok, nie narażając się na mało moralne insynuacje.
- Oh, przepraszam cię najmocniej, obiecuję, że więcej nie będę - odparł sarkastycznie na uwagę o zbyt dużych ubraniach. - Chcesz pomóc, a i tak będzie narzekać... - Pokręcił głową z niedowierzaniem, nie mogąc już dłużej kryć się za udawanym oburzeniem. - Mówił ci ktoś, że bywasz momentami nieznośna? - Zmrużył podejrzliwie oczy, oparł się dłońmi o blat i nachylił ku niej, jakby chciał odciąć możliwość ucieczki przed kolejnymi dogryzaniem.
may the flowers remind us
why the rain was necessary
why the rain was necessary
Każda więź była wyjątkowa. Co innego łączyło ją z bratem, co innego z Herbertem, a zupełnie co innego jeszcze było między nią a Halem. To było nie do końca nazwane porozumienie, o którym zdawali się wiedzieć jedynie oni i tylko oni mogli je zrozumieć.
Dlatego też on, jako jeden z nielicznych wiedział o tym, że najbardziej lubi rysować kwiaty z rodziny liliowatych, chociaż nigdy nie jest zadowolona z ich płatków. Ona zaś wiedziała, w których momentach przeczesuje swoje włosy — gdy się denerwuje i gdy chce mieć kilka dodatkowych sekund na odpowiedź. Ona w takich chwilach skubała rękaw swetra.
Czy wyrósł z głupich żartów? Nie była tego do końca pewna, bo miała wrażenie, że odpowiednio sprowokowany nadal byłby do nich zdolny. A przynajmniej, tak widziała w jego oczach — trudno jej było ocenić, czy to błysk niedużej lampki, która chybotliwie wisiała na odpowiednim haczyku, czy może echo wczorajszego, świątecznego alkoholu, ale ten błysk był trudny do zignorowania.
- Nie mam w sobie zbyt wielu talentów drogi Halbercie. Jeśli mogę być z tobą szczera, chciałam, żebyś nie marzł, a myśl o tym towarzyszyła mi od naszego ostatniego spotkania, więc komplecik szykowałam już od października. Nie, żebym nie próbowała wiele razy, ale efekt nie był wystarczająco zadowalający. - Wyznała, bo w zasadzie w domowych robótkach na drutach, nigdy nie była najlepsza. - Jeśli więc ci się nie podoba, mów śmiało i oddaj, spróbuje to jakoś naprawić. - Powiedziała zupełnie szczerze. Jeśli bałby się lub wstydziłby się go nosić, wcale by się nie zdziwiła.
Gdy jednak stanął przed nią, szerokie dłonie opierając po obu stronach jej ud, musiała przyznać, że poczuła, jakby temperatura w pomieszczeniu nagle wzrosła.
Czy jej roślinki przeżyją tropikalne warunki?
O tym powinna pomyśleć, ale niestety na moment zagubiła się gdzieś w migotliwym brązowe oczu Halberta.
Uśmiechnęła się w odpowiedzi bardzo niewinnie, a drobną dłoń wyciągnęła ku jego twarzy — jego szorstka broda, była przedziwnym kontrastem dla jej delikatnej dłoni, ale ona pogładziła ją z pewną czułością, wydobywając z niej… drobny, jemiołowy listek.
- Musiało ci zostać, gdyś się wymknął w nocy całować jakieś panny. - Zaśmiala się Aurora, potwierdzając jedynie jego teorię o byciu nieznośną. - Ale mi, w kwestii charakteru nie jesteś w stanie niczego udowodnić. Wszyscy będą myśleć, że to ty broiłeś, jeśli powiem, że się w twoim swetrze przeziębiłam. - Uśmiechnęła się zupełnie niewinnie, ale w oczach błysnęły rozbawione iskierki. Tylko przy nim mogła być tak swobodna. Nikt inny nie rozumiał istoty jej natury. Tylko Halbert, stojący tak niebezpiecznie blisko, z dłońmi tuż obok jej ciała, tak, że czuła bijące od niego ciepło.
Dlatego też on, jako jeden z nielicznych wiedział o tym, że najbardziej lubi rysować kwiaty z rodziny liliowatych, chociaż nigdy nie jest zadowolona z ich płatków. Ona zaś wiedziała, w których momentach przeczesuje swoje włosy — gdy się denerwuje i gdy chce mieć kilka dodatkowych sekund na odpowiedź. Ona w takich chwilach skubała rękaw swetra.
Czy wyrósł z głupich żartów? Nie była tego do końca pewna, bo miała wrażenie, że odpowiednio sprowokowany nadal byłby do nich zdolny. A przynajmniej, tak widziała w jego oczach — trudno jej było ocenić, czy to błysk niedużej lampki, która chybotliwie wisiała na odpowiednim haczyku, czy może echo wczorajszego, świątecznego alkoholu, ale ten błysk był trudny do zignorowania.
- Nie mam w sobie zbyt wielu talentów drogi Halbercie. Jeśli mogę być z tobą szczera, chciałam, żebyś nie marzł, a myśl o tym towarzyszyła mi od naszego ostatniego spotkania, więc komplecik szykowałam już od października. Nie, żebym nie próbowała wiele razy, ale efekt nie był wystarczająco zadowalający. - Wyznała, bo w zasadzie w domowych robótkach na drutach, nigdy nie była najlepsza. - Jeśli więc ci się nie podoba, mów śmiało i oddaj, spróbuje to jakoś naprawić. - Powiedziała zupełnie szczerze. Jeśli bałby się lub wstydziłby się go nosić, wcale by się nie zdziwiła.
Gdy jednak stanął przed nią, szerokie dłonie opierając po obu stronach jej ud, musiała przyznać, że poczuła, jakby temperatura w pomieszczeniu nagle wzrosła.
Czy jej roślinki przeżyją tropikalne warunki?
O tym powinna pomyśleć, ale niestety na moment zagubiła się gdzieś w migotliwym brązowe oczu Halberta.
Uśmiechnęła się w odpowiedzi bardzo niewinnie, a drobną dłoń wyciągnęła ku jego twarzy — jego szorstka broda, była przedziwnym kontrastem dla jej delikatnej dłoni, ale ona pogładziła ją z pewną czułością, wydobywając z niej… drobny, jemiołowy listek.
- Musiało ci zostać, gdyś się wymknął w nocy całować jakieś panny. - Zaśmiala się Aurora, potwierdzając jedynie jego teorię o byciu nieznośną. - Ale mi, w kwestii charakteru nie jesteś w stanie niczego udowodnić. Wszyscy będą myśleć, że to ty broiłeś, jeśli powiem, że się w twoim swetrze przeziębiłam. - Uśmiechnęła się zupełnie niewinnie, ale w oczach błysnęły rozbawione iskierki. Tylko przy nim mogła być tak swobodna. Nikt inny nie rozumiał istoty jej natury. Tylko Halbert, stojący tak niebezpiecznie blisko, z dłońmi tuż obok jej ciała, tak, że czuła bijące od niego ciepło.
Aurora Sprout
Zawód : Uzdrowiciel
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
And if you don't like me, as I do you;
I understand.
Because who would really choose a daisy,
in a field of roses?
I understand.
Because who would really choose a daisy,
in a field of roses?
OPCM : 6
UROKI : 0
ALCHEMIA : 19 +3
UZDRAWIANIE : 10 +5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Zastała między nimi więź różna była od tych, jakie i jego łączyły z Dolores czy Castorem. Daleka we krwi rodzina bliższą mu była przywiązaniem, sympatią i poczuciem odpowiedzialności, ale tylko z Aurorą zawiązana przed laty przyjaźń utrzymywała się wciąż tak samo silna.
- Widziałaś jak świetnie w nim wyglądam? - obruszył się, kiedy zaczęła mówić o niedociągnięciach pracy i potencjalnych zmianach. Może i Aurora nie była mistrzynią w dzierganiu swetrów, ale prezent przekazany ze szczerego serca był przecież ważniejszy niż niedościgniony ideał. - Ty już lepiej twórz na przyszły rok, bo jak opowiem wszystkim skąd mam taką rewelacyjną czapkę, to będą do ciebie bić drzwiami i oknami - zażartował naturalnie nie chcąc kuzynki wprawić w zakłopotanie ściągając nań zbyt wielką atencję, przed którą wszak często uciekała.
Nagły dotyk chłodnej skóry wywołał niespodziewany efekt, rozlewające się od policzka wzdłuż ramion i pleców ciepło zaskoczyło go, jednak nie speszył się, z rozbawieniem przyjął wnikający na własne policzki rumieniec.
- Tak? - zawtórował jej śmiechem, bo przedstawiona przez Aurorę sytuacja miała wysokie prawdopodobieństwo przebiegu w taki właśnie sposób. - A może noszę go ze sobą, czekając tylko na odpowiednią okazję? - Uniósł lewą dłoń, by wydostać listek spomiędzy szczupłych, kobiecych palców i wyprostował się, zerkając na oliwkowozielony symbol świąt. Przez chwilę ważył go w dłoni, wahając się swoim kolejnym ruchem. Skoro i tak wszyscy uznają, że to on jest odpowiedzialny za wszystko, co złe dlaczego miałby się teraz usilnie powstrzymywać przed nierozsądnymi decyzjami? Trzymając liść w otwartej dłoni, wyjął różdżkę i przytknął jej koniec do zielonej krawędzi. Zainkantowane cicho zaklęcie zaszeleszczało w powietrzu, a z poszarpanej nasady zaczęła wyrastać giętka łodyga, wraz kolejnymi, zaokrąglonymi listkami. Wśród nich pojawił się także pojedynczy owoc - mała kulka z zamkniętymi w środku nasionami błysnęła bladą bielą w półmroku poranka.
Odłożył różdżkę na bok i z odpowiednim namaszczeniem zawiesił gałązkę ponad ich głowami, zaznaczając że w tym oto miejscu znajduje się sacrum, z panującymi weń zgodą, miłością oraz szczęściem. Wrócił spojrzeniem na twarz jasnowłosej czarownicy i uśmiechnął się podstępnie.
- Oj, to chyba istne zrządzenie losu, Auroro - westchnął teatralnie. - Ty i ja, w pięknych okolicznościach, jakby ten na górze chciał nam o czymś powiedzieć… - Wskazał jeszcze palcem na niebo, mając na myśli miłosiernego Boga i znów nachylił się do niej, podtrzymując utkwione w głębokim błękicie oczu spojrzenie. Był gotów wycofać się w każdym momencie, odwrócić wzrok, zrobić krok, zmienić temat, a przynajmniej tak sobie przez chwilę powtarzał, bo wkrótce po tym dał się złapać niezwykłemu przyciąganiu. Czy to prawdziwa magia czarodziejskiej jemioły, efekt zmęczenia, utknięcia w dniu wczorajszym, a może zwyczajnie poranny, nierozbudzony wciąż umysł płatał mu figle, podsuwając wizje czekające spełnienia. Niewiele myśląc przełamał ciszę, przesunął szorstkim policzkiem po jej jasnym licu i złączył ze sobą ich wargi w delikatnym pocałunku.
- Widziałaś jak świetnie w nim wyglądam? - obruszył się, kiedy zaczęła mówić o niedociągnięciach pracy i potencjalnych zmianach. Może i Aurora nie była mistrzynią w dzierganiu swetrów, ale prezent przekazany ze szczerego serca był przecież ważniejszy niż niedościgniony ideał. - Ty już lepiej twórz na przyszły rok, bo jak opowiem wszystkim skąd mam taką rewelacyjną czapkę, to będą do ciebie bić drzwiami i oknami - zażartował naturalnie nie chcąc kuzynki wprawić w zakłopotanie ściągając nań zbyt wielką atencję, przed którą wszak często uciekała.
Nagły dotyk chłodnej skóry wywołał niespodziewany efekt, rozlewające się od policzka wzdłuż ramion i pleców ciepło zaskoczyło go, jednak nie speszył się, z rozbawieniem przyjął wnikający na własne policzki rumieniec.
- Tak? - zawtórował jej śmiechem, bo przedstawiona przez Aurorę sytuacja miała wysokie prawdopodobieństwo przebiegu w taki właśnie sposób. - A może noszę go ze sobą, czekając tylko na odpowiednią okazję? - Uniósł lewą dłoń, by wydostać listek spomiędzy szczupłych, kobiecych palców i wyprostował się, zerkając na oliwkowozielony symbol świąt. Przez chwilę ważył go w dłoni, wahając się swoim kolejnym ruchem. Skoro i tak wszyscy uznają, że to on jest odpowiedzialny za wszystko, co złe dlaczego miałby się teraz usilnie powstrzymywać przed nierozsądnymi decyzjami? Trzymając liść w otwartej dłoni, wyjął różdżkę i przytknął jej koniec do zielonej krawędzi. Zainkantowane cicho zaklęcie zaszeleszczało w powietrzu, a z poszarpanej nasady zaczęła wyrastać giętka łodyga, wraz kolejnymi, zaokrąglonymi listkami. Wśród nich pojawił się także pojedynczy owoc - mała kulka z zamkniętymi w środku nasionami błysnęła bladą bielą w półmroku poranka.
Odłożył różdżkę na bok i z odpowiednim namaszczeniem zawiesił gałązkę ponad ich głowami, zaznaczając że w tym oto miejscu znajduje się sacrum, z panującymi weń zgodą, miłością oraz szczęściem. Wrócił spojrzeniem na twarz jasnowłosej czarownicy i uśmiechnął się podstępnie.
- Oj, to chyba istne zrządzenie losu, Auroro - westchnął teatralnie. - Ty i ja, w pięknych okolicznościach, jakby ten na górze chciał nam o czymś powiedzieć… - Wskazał jeszcze palcem na niebo, mając na myśli miłosiernego Boga i znów nachylił się do niej, podtrzymując utkwione w głębokim błękicie oczu spojrzenie. Był gotów wycofać się w każdym momencie, odwrócić wzrok, zrobić krok, zmienić temat, a przynajmniej tak sobie przez chwilę powtarzał, bo wkrótce po tym dał się złapać niezwykłemu przyciąganiu. Czy to prawdziwa magia czarodziejskiej jemioły, efekt zmęczenia, utknięcia w dniu wczorajszym, a może zwyczajnie poranny, nierozbudzony wciąż umysł płatał mu figle, podsuwając wizje czekające spełnienia. Niewiele myśląc przełamał ciszę, przesunął szorstkim policzkiem po jej jasnym licu i złączył ze sobą ich wargi w delikatnym pocałunku.
may the flowers remind us
why the rain was necessary
why the rain was necessary
Rzeczywiście zwykli nazywać siebie kuzynami, chociaż krew w zasadzie była już tam bardziej wodą, niż prawdziwą skrzepliną. Nie znaczyło to jednak, że nie skoczyłaby za nimi w ogień, że mogłoby cokolwiek osłabić więź, jaką czuła i oddanie, w jakim się spełniała. Teraz, będąc z Halbertem sam na sam, można było jednak wyczuć coś, czego nie było w żadnym innym wypadku. Delikatne napięcie, które krążyło nad ich głowami, a może i gdzieś pomiędzy nimi, gdy w delikatnych, niepewnych gestach muskali się słowami, wymieniali spojrzeniami. Z nikim innym nie nawiązywała takiego głębokiego poznania. Zarumienił się więc on i zarumieniła się ona, własną śmiałością nieco speszona, chociaż przecież chciała wyjąć tylko listek, tylko zażartować z tego, że Halbert mógłby nocą wymykać się na schadzki. A kto wie, może właśnie teraz dopiero z niego wracał?
Ale on zdał się jej w tym momencie skupiony tylko na niej, w sposób inny. W sposób, o którym ktoś jej wspomniał jak o kimś bliskim jej sercu. A coś dziwnego w tych słowach było, bo nagle jej serce w piersi zaczęło się tłuc, jakby rzeczywiście chciało być bliżej niego. Było to uczucie tyleż niespodziewane ileż przyjemne, bo przecież, co w tym złego, że patrzyła, jak Halbert czaruje, zmieniając listek w calutką gałązkę. Uśmiechnęła się na ten swoisty przebieg ich życia ukazany na gałązce w przyspieszonym tempie. Zwyczajnie przecież należało czekać długo, by z listka, a bardziej sadzonki puścił pęd. Ale przecież nie poznała go dzisiaj ani wczoraj. Znała go lat tyle, ile nosiła ją ziemia. Tylko w oczach i w uśmiechu było coś nowego, coś zaskakującego.
- Okazję należy chwytać. - Odparła nieco mniej zawadiacko niż poprzednio, a raczej z wrodzoną delikatnością patrzyła mu na dłonie, gdy zawieszał nad ich głowami gałązki jemioły. Czuła w całym swoim ciele, czuła w opuszku palca najmniejszego, ale niewypowiedziane przewidywania spełniały się równie szybko, jak i płynęły jej myśli.
- Ten na górze? A czemu on mówi coś, co chciałabym usłyszeć od ciebie? - I nie było już odwrotu, nim ciepło jego spojrzenia zniknęło na moment, gdy niczym dwa nieco nieokrzesane dachowce potarli się policzkami w geście przedziwnej czułości, jakby chcieli najpierw dotknąć, a potem spróbować… Poczuła smak jego ust, gdy spotkały ciepło jej pełnych ust. Gdy nieśmiało sięgnęli ku swoim twarzom.
Jemioła nad ich głowami kołysała się leciutko jakby w rytm ich oddechów. Prezent był niespodziewany, ale jeśli rzeczywiście pochodził od Boga, to Aurora miała prawdziwy powód, by uznać, że to cud. Bo pocałunki słodkie były niczym pitny miód, ale po raz pierwszy od dawna czuła się bezpieczna. Bezpieczna w jego ramionach.
Ale on zdał się jej w tym momencie skupiony tylko na niej, w sposób inny. W sposób, o którym ktoś jej wspomniał jak o kimś bliskim jej sercu. A coś dziwnego w tych słowach było, bo nagle jej serce w piersi zaczęło się tłuc, jakby rzeczywiście chciało być bliżej niego. Było to uczucie tyleż niespodziewane ileż przyjemne, bo przecież, co w tym złego, że patrzyła, jak Halbert czaruje, zmieniając listek w calutką gałązkę. Uśmiechnęła się na ten swoisty przebieg ich życia ukazany na gałązce w przyspieszonym tempie. Zwyczajnie przecież należało czekać długo, by z listka, a bardziej sadzonki puścił pęd. Ale przecież nie poznała go dzisiaj ani wczoraj. Znała go lat tyle, ile nosiła ją ziemia. Tylko w oczach i w uśmiechu było coś nowego, coś zaskakującego.
- Okazję należy chwytać. - Odparła nieco mniej zawadiacko niż poprzednio, a raczej z wrodzoną delikatnością patrzyła mu na dłonie, gdy zawieszał nad ich głowami gałązki jemioły. Czuła w całym swoim ciele, czuła w opuszku palca najmniejszego, ale niewypowiedziane przewidywania spełniały się równie szybko, jak i płynęły jej myśli.
- Ten na górze? A czemu on mówi coś, co chciałabym usłyszeć od ciebie? - I nie było już odwrotu, nim ciepło jego spojrzenia zniknęło na moment, gdy niczym dwa nieco nieokrzesane dachowce potarli się policzkami w geście przedziwnej czułości, jakby chcieli najpierw dotknąć, a potem spróbować… Poczuła smak jego ust, gdy spotkały ciepło jej pełnych ust. Gdy nieśmiało sięgnęli ku swoim twarzom.
Jemioła nad ich głowami kołysała się leciutko jakby w rytm ich oddechów. Prezent był niespodziewany, ale jeśli rzeczywiście pochodził od Boga, to Aurora miała prawdziwy powód, by uznać, że to cud. Bo pocałunki słodkie były niczym pitny miód, ale po raz pierwszy od dawna czuła się bezpieczna. Bezpieczna w jego ramionach.
Aurora Sprout
Zawód : Uzdrowiciel
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
And if you don't like me, as I do you;
I understand.
Because who would really choose a daisy,
in a field of roses?
I understand.
Because who would really choose a daisy,
in a field of roses?
OPCM : 6
UROKI : 0
ALCHEMIA : 19 +3
UZDRAWIANIE : 10 +5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Potajemne schadzki skończyły się w życiu Halberta wiele lat wcześniej, kiedy po ukończeniu szkoły dostał się na kurs w Mungu. Nie, żeby to praca uniemożliwiła mu romanse, jeszcze wtedy korzystał z beztroski i braku tak licznych zobowiązań. Na jego barkach nie tkwił ciężar, pod którym uginały się kolana, a spojrzeniem wodził za różnymi pannami, raczej bez planu na stabilizację. Wszystko się zmieniło w momencie, w którym na jego drodze po raz kolejny stanęła Justine, skutecznie wybijając mu z głowy dodatkowe umizgi. Bóg napisał im plan, z którym nie do końca chcieli się zgodzić, a który zakończył ich wspólną przygodę raz na zawsze. Skupiony na najbliższej rodzinie, odtrącił własne przyjemności, wychodząc z założenia, że będą go wyłącznie rozpraszać w walce o lepsze jutro na Greengrove Farm. Dziś zdawać by się mogło, że sytuacja, mimo szalejącej w Anglii wojny, jest nieco bardziej ustabilizowana - nawet jeśli nie w kraju, to w Halbertowym umyśle. Przestał się ganić oraz winić za wyrządzone przez los krzywdy, stając się o wiele bardziej, niż kiedyś, człowiekiem otwartym i wyrozumiałym dla drugiej osoby, ale i dla samego siebie.
Skupiony był wyłącznie na niej, nie szukając w odmętach pamięci czy kiedykolwiek pomyślał o niej w inny sposób. To miał być tylko jeden, niewinny całus, łobuzersko zaczepny, bez żadnych dodatkowych podtekstów. Wszystko zmienił moment, w którym znów poczuł na swym policzku dłoń, już nie chłodną od ścieranego z ramienia śniegu, a rozgrzaną od wartkiego nurtu krwi. Zamiast od razu odsunąć się, wycofać, zmienić temat czy upić łyk herbaty, bez namysłu pogłębił pocałunek, zbliżając się nieco o przestąpione pół kroku i zamknął w objęciu ramion. Niespiesznie smakował zastaną słodycz, gdy tylko poczuł, że nie będzie prędko odtrącony. Znak musiał pochodzić od Boga, który dotychczas wystawiał ich cierpliwość na próbę. Dziś zlitował się nad dwojgiem spragnionych bliskości dusz, niespodziewanie zsyłając ten dogodny moment.
Halbert odsunął się wreszcie i rozchylił powieki, by spojrzeć ciepło na Aurorę, w jego oczach tkwił wciąż uśmiech, choć nieco inny i bardziej intymny.
Wtem rozległ się dochodzący z wnętrza domu śmiech, obwieszczający, że ktoś jeszcze poza nimi podniósł się z ciepłych pieleszy. Halbert odruchowo obejrzał się przez ramię, lecz nie dostrzegając ruchu przy drzwiach szklarni, wrócił wzrokiem do jasnowłosej czarownicy.
- Oho, czyżby ktoś wyczuł, że to idealna pora na herbatę? - spytał ściszonym głosem i sięgnął po swój kubek, wycofując się jednocześnie od blatu o kolejny krok, patrząc sugestywnie w kierunku przejścia, jakby pytając czy to dobry moment na powrót do domu. Ostatni raz zerknął na zawieszoną ponad ich głowami jemiołę, upił jeszcze łyk ciepłej herbaty, by wreszcie ruszyć ku drzwiom.
| zt
Skupiony był wyłącznie na niej, nie szukając w odmętach pamięci czy kiedykolwiek pomyślał o niej w inny sposób. To miał być tylko jeden, niewinny całus, łobuzersko zaczepny, bez żadnych dodatkowych podtekstów. Wszystko zmienił moment, w którym znów poczuł na swym policzku dłoń, już nie chłodną od ścieranego z ramienia śniegu, a rozgrzaną od wartkiego nurtu krwi. Zamiast od razu odsunąć się, wycofać, zmienić temat czy upić łyk herbaty, bez namysłu pogłębił pocałunek, zbliżając się nieco o przestąpione pół kroku i zamknął w objęciu ramion. Niespiesznie smakował zastaną słodycz, gdy tylko poczuł, że nie będzie prędko odtrącony. Znak musiał pochodzić od Boga, który dotychczas wystawiał ich cierpliwość na próbę. Dziś zlitował się nad dwojgiem spragnionych bliskości dusz, niespodziewanie zsyłając ten dogodny moment.
Halbert odsunął się wreszcie i rozchylił powieki, by spojrzeć ciepło na Aurorę, w jego oczach tkwił wciąż uśmiech, choć nieco inny i bardziej intymny.
Wtem rozległ się dochodzący z wnętrza domu śmiech, obwieszczający, że ktoś jeszcze poza nimi podniósł się z ciepłych pieleszy. Halbert odruchowo obejrzał się przez ramię, lecz nie dostrzegając ruchu przy drzwiach szklarni, wrócił wzrokiem do jasnowłosej czarownicy.
- Oho, czyżby ktoś wyczuł, że to idealna pora na herbatę? - spytał ściszonym głosem i sięgnął po swój kubek, wycofując się jednocześnie od blatu o kolejny krok, patrząc sugestywnie w kierunku przejścia, jakby pytając czy to dobry moment na powrót do domu. Ostatni raz zerknął na zawieszoną ponad ich głowami jemiołę, upił jeszcze łyk ciepłej herbaty, by wreszcie ruszyć ku drzwiom.
| zt
may the flowers remind us
why the rain was necessary
why the rain was necessary
W przeciwieństwie do Halberta Aurora nie miała za sobą potajemnych schadzek. Wbrew temu, co uważali niektórzy, nawet jej związek z Aresem był w pewnym stopniu jawny — przychodził na Wrzosowisko, kłaniał się jej rodzicom, a ojca informował o poważnych zamiarach wobec niej. Problem w tym, że robił to wszystko pod cudzym nazwiskiem. Nie był więc dla państwa Sprout lordem, który ją skrzywdził, a po prostu mężczyznom, który złamał jej serce.
Nie były więc to schadzki. Nie miały one też miejsca później ani wcześniej, bo obecność gości zawsze była rodzicom anonsowana w jakiś sposób. Technicznie rzecz biorąc, Aurora na schadzce z Halbertem nie była. W praktyce jednak widok tych dwojga całujących się w szklarni z pewnością byłby dla wszystkich szokiem. Po co więc odwracać uwagę od świątecznych prezentów, gdy można było po prostu zachować pewną ostrożność.
Ona również nie wiedziała, czy kiedyś coś zdarzyło się w przeszłości, że ten krok między nimi wydał się tak właściwy. Pocałunek, który mógł trwać raptem chwilę, sama Aurora chyba przetrzymała odrobinkę dłużej, dając mu pewność, że to, co robi, nie jest niemile widziane, a raczej wyczekiwane. Ten moment, gdy ją objął, zmienił coś jeszcze — to zdradzało coś, co może i do tej pory kryło się głęboko, ale miało potencjał wybuchnąć, eksplodować, w dowolnym momencie.
Gdy się odsunął, czuła, jakby jakaś niewidzialna niteczka przedziwnego połączenia pozostała między nimi, osadzając się na wymownym spojrzeniu, które on posłał je, a które ona wiedziała, że będzie wspominać przez długi czas. Dłoń jej drżała w przyjemnym uniesieniu, gdy sięgała po filiżankę herbaty, ale nie upiła ani łyka. Chciała zachować jego pocałunek jak najdłużej.
- Sam najlepiej widzisz, że herbata z rana to bardzo ważna sprawa - Uśmiechnęła się, unosząc nieznacznie swoją filiżankę. Jednak gdy on ruszył do wyjścia, ona nie zsunęła się z blatu.
- Niedługo do was dołączę. - Powiedziała z leciutkim uśmieszkiem. Patrzyła na niego, gdy wychodził, na jej plecach wciąż był jego sweter. Westchnęła z uśmiechem, dopiero gdy zniknął za drzwiami Szklarni. Może nadchodzący rok nie będzie taki zły?
/zt
Nie były więc to schadzki. Nie miały one też miejsca później ani wcześniej, bo obecność gości zawsze była rodzicom anonsowana w jakiś sposób. Technicznie rzecz biorąc, Aurora na schadzce z Halbertem nie była. W praktyce jednak widok tych dwojga całujących się w szklarni z pewnością byłby dla wszystkich szokiem. Po co więc odwracać uwagę od świątecznych prezentów, gdy można było po prostu zachować pewną ostrożność.
Ona również nie wiedziała, czy kiedyś coś zdarzyło się w przeszłości, że ten krok między nimi wydał się tak właściwy. Pocałunek, który mógł trwać raptem chwilę, sama Aurora chyba przetrzymała odrobinkę dłużej, dając mu pewność, że to, co robi, nie jest niemile widziane, a raczej wyczekiwane. Ten moment, gdy ją objął, zmienił coś jeszcze — to zdradzało coś, co może i do tej pory kryło się głęboko, ale miało potencjał wybuchnąć, eksplodować, w dowolnym momencie.
Gdy się odsunął, czuła, jakby jakaś niewidzialna niteczka przedziwnego połączenia pozostała między nimi, osadzając się na wymownym spojrzeniu, które on posłał je, a które ona wiedziała, że będzie wspominać przez długi czas. Dłoń jej drżała w przyjemnym uniesieniu, gdy sięgała po filiżankę herbaty, ale nie upiła ani łyka. Chciała zachować jego pocałunek jak najdłużej.
- Sam najlepiej widzisz, że herbata z rana to bardzo ważna sprawa - Uśmiechnęła się, unosząc nieznacznie swoją filiżankę. Jednak gdy on ruszył do wyjścia, ona nie zsunęła się z blatu.
- Niedługo do was dołączę. - Powiedziała z leciutkim uśmieszkiem. Patrzyła na niego, gdy wychodził, na jej plecach wciąż był jego sweter. Westchnęła z uśmiechem, dopiero gdy zniknął za drzwiami Szklarni. Może nadchodzący rok nie będzie taki zły?
/zt
Aurora Sprout
Zawód : Uzdrowiciel
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
And if you don't like me, as I do you;
I understand.
Because who would really choose a daisy,
in a field of roses?
I understand.
Because who would really choose a daisy,
in a field of roses?
OPCM : 6
UROKI : 0
ALCHEMIA : 19 +3
UZDRAWIANIE : 10 +5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
10 stycznia 1958
Otrzymawszy odpowiedź od Volansa, nie czekając ani dnia, czym prędzej skontaktowała się ze wskazanym przez niego mężczyzną. Była przekonana, że nawet kojarzyła go, jak przez mgłę, ale nie mogła być tego w pełni pewna. Zauważyła, że w ostatnim czasie jej wybitna dotąd pamięć w ostatnim czasie osłabła, jakby dała się podejść mrocznej mgle wiszącej nad Anglią. Ta sama mgła spowijała również dusze niektórych czarodziejów, przez co należało podjąć pewne kroki w postaci zabezpieczeń i innych użytecznych zaklęć, których Aurora zapragnęła się nauczyć. Nie, żeby kogoś atakować, ale żeby móc bronić siebie i swoich najbliższych. Nie zawsze będzie miała w pobliżu rodziców, brata, czy przyjaciół, którzy będą w stanie uratować ją przed niebezpieczeństwem.
To był wyjątkowo zimny, styczniowy poranek, gdy wreszcie nadszedł wyczekiwany przez nią dzień — dziś miała się odbyć pierwsza lekcja transmutacji i Aurora obudziła się szybciej niż zwykle. Nie wiedziała nawet, od czego zaczną, ani na czym będzie to polegać. Z perspektywy czasu lekcje w szkole wydawały jej się dziecinną igraszką, więc nie myślała nawet, że na coś mogą się przydać stare podręczniki. Na wszelki wypadek jednak zniosła je do starej szklarni. Miejsce to wybrała na ćwiczenia, bo jednocześnie było przestronne, ale też zapewniało trochę ochrony przed chłodem. Oprócz ksiąg niesione zaklęciem lewitował za nią również dzbanuszek herbaty — białą herbatę otrzymała w grudniowym prezencie od swojego byłego partnera. Nie zwykła przyjmować takich prezentów, ale ten akurat był idealny do podejmowania gości. Z tej samej paczki był również marcepan, którego kuleczki Aurora ułożyła na białym spodeczku. Wszystko to spoczęło na blacie, tuż obok szkicowników i przyborników, gdzie wykonywała swoje zielniki i dokumentacje eliksirów.
Gdy już wszystko było na swoim miejscu, pospiesznie ruszyła przed dom, by stamtąd odebrać swojego gościa — nałożone na teren Wrzosowiska zabezpieczenia nie były dla Aurory do końca jasne, więc wolała mieć pewność, że żadna pułapka nie zaskoczy pana Moore’a.
Gęsty śnieg prószył, utrudniając widoczność i przysypując jasne włosy dziewczyny, osiadając też na jej rzęsach i policzkach. Pocierała dłonią o dłoń, chcąc się nieco rozgrzać, a rozdzieliła je, dopiero gdy zobaczyła zarys sylwetki pośród zawieruchy. Może nierozsądnie, ale wolała się upewnić, że dojść do Wrzosowiska nie zostanie przeoczone — dlatego właśnie zawołała, a wraz ze słowami, spomiędzy jej ust, wytoczyły się gęste obłoki pary.
- Dzień dobry! Zapraszam, zapraszam, zanim nas zupełnie zwieje! - Zawołała, postępując krok i… niemal z miejsca zapadając się w zaspę po samo kolano.
Otrzymawszy odpowiedź od Volansa, nie czekając ani dnia, czym prędzej skontaktowała się ze wskazanym przez niego mężczyzną. Była przekonana, że nawet kojarzyła go, jak przez mgłę, ale nie mogła być tego w pełni pewna. Zauważyła, że w ostatnim czasie jej wybitna dotąd pamięć w ostatnim czasie osłabła, jakby dała się podejść mrocznej mgle wiszącej nad Anglią. Ta sama mgła spowijała również dusze niektórych czarodziejów, przez co należało podjąć pewne kroki w postaci zabezpieczeń i innych użytecznych zaklęć, których Aurora zapragnęła się nauczyć. Nie, żeby kogoś atakować, ale żeby móc bronić siebie i swoich najbliższych. Nie zawsze będzie miała w pobliżu rodziców, brata, czy przyjaciół, którzy będą w stanie uratować ją przed niebezpieczeństwem.
To był wyjątkowo zimny, styczniowy poranek, gdy wreszcie nadszedł wyczekiwany przez nią dzień — dziś miała się odbyć pierwsza lekcja transmutacji i Aurora obudziła się szybciej niż zwykle. Nie wiedziała nawet, od czego zaczną, ani na czym będzie to polegać. Z perspektywy czasu lekcje w szkole wydawały jej się dziecinną igraszką, więc nie myślała nawet, że na coś mogą się przydać stare podręczniki. Na wszelki wypadek jednak zniosła je do starej szklarni. Miejsce to wybrała na ćwiczenia, bo jednocześnie było przestronne, ale też zapewniało trochę ochrony przed chłodem. Oprócz ksiąg niesione zaklęciem lewitował za nią również dzbanuszek herbaty — białą herbatę otrzymała w grudniowym prezencie od swojego byłego partnera. Nie zwykła przyjmować takich prezentów, ale ten akurat był idealny do podejmowania gości. Z tej samej paczki był również marcepan, którego kuleczki Aurora ułożyła na białym spodeczku. Wszystko to spoczęło na blacie, tuż obok szkicowników i przyborników, gdzie wykonywała swoje zielniki i dokumentacje eliksirów.
Gdy już wszystko było na swoim miejscu, pospiesznie ruszyła przed dom, by stamtąd odebrać swojego gościa — nałożone na teren Wrzosowiska zabezpieczenia nie były dla Aurory do końca jasne, więc wolała mieć pewność, że żadna pułapka nie zaskoczy pana Moore’a.
Gęsty śnieg prószył, utrudniając widoczność i przysypując jasne włosy dziewczyny, osiadając też na jej rzęsach i policzkach. Pocierała dłonią o dłoń, chcąc się nieco rozgrzać, a rozdzieliła je, dopiero gdy zobaczyła zarys sylwetki pośród zawieruchy. Może nierozsądnie, ale wolała się upewnić, że dojść do Wrzosowiska nie zostanie przeoczone — dlatego właśnie zawołała, a wraz ze słowami, spomiędzy jej ust, wytoczyły się gęste obłoki pary.
- Dzień dobry! Zapraszam, zapraszam, zanim nas zupełnie zwieje! - Zawołała, postępując krok i… niemal z miejsca zapadając się w zaspę po samo kolano.
Aurora Sprout
Zawód : Uzdrowiciel
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
And if you don't like me, as I do you;
I understand.
Because who would really choose a daisy,
in a field of roses?
I understand.
Because who would really choose a daisy,
in a field of roses?
OPCM : 6
UROKI : 0
ALCHEMIA : 19 +3
UZDRAWIANIE : 10 +5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nie spodziewał się, że z początkiem nowego roku zyska nagle uczennicę. Początkowo Duncan podszedł do listu swojego bratanka z lekkim przymrużeniem oka. Lubił co prawda przekazywać swoją wiedzę innym, nie zdarzyło się jednak chyba jeszcze, żeby ktoś polecał osobę starszego Moore'a ze względu na jego umiejętności w transmutacji. Owszem, ta dziedzina była mu bliska, zdecydowanie bliższa niż obrona przed czarną magią czy magia ofensywna, nadal jednak nie uważał się za eksperta. Gdy jednak okazało się, że istotnie, wśród bliskich znajomych Volansa znajdowała się duszyczka, która bardzo zapragnęła podszkolić się właśnie z tej dziedziny, kimże był on, aby odmówić?
Dwa razy upewniał się co do miejsca, w którym odbyć się miały lekcje z młodą panienką Sprout. Zarówno dlatego, że nie chciał pomylić domów i trafić do jakiegoś domostwa, gdzie by go nie chcieli, ale także dlatego, że jak wszyscy wiedzieli, nie każde miejsce było dziś bezpieczne. Dolina Godryka była jednak okolicą całkiem nieźle mu znaną, jako że posiadał tu kilkoro przyjaciół. Gdy więc nadszedł dzień na pierwszą lekcję, wybrał się tam z wielką ochotą.
Pogoda nie rozpieszczała, mężczyzna podejrzewał, że byle młodemu, zdrowemu smarkaczowi niełatwo było wcale odnaleźć drogę i jeszcze zachować równowagę przy takiej ilości śniegu padającego i zalegającego na ulicach. Jemu tym bardziej nie było więc prosto, gdy kuśtykał przez białe zaspy tworzące się na ulicy. Lucy nie dawała mu żadnego oparcia - przeciwnie, jej ostra końcówka zapadała się w śniegu, skąd musiał ją wyrywać, otrzepywać a potem nieść w ręku. W sytuacjach takich jak to jego wierna towarzyszka, zamiast podporą, była raczej utrapieniem. Pocieszał się jednak na myśl, że wkrótce znów stanie na twardym, udeptanym gruncie i ogrzeje się kubkiem gorącej herbaty. Albo chociaż wody. Nie był roszczeniowy, ani też wybredny, nie chciał wyjadać i wypijać cennych i ograniczonych zapasów swojej uczennicy. No ale chyba na wodę mógł liczyć?
Gdy znalazł się już blisko domu, w którym, jak mu powiedziano, mieszka jego dzisiejsza podopieczna, był miło zaskoczony, widząc, że dziewczyna postanowiła po niego wyjść. Przynajmniej miał pewność, że się nie zgubił! Zaraz też w powietrzu rozległ się serdeczny śmiech mężczyzny, gdy dostrzegł, jak dziewczyna zapada się w zaspę aż po samo kolano. - Takaś gorliwa do nauki, hm? - pozwolił sobie na mały żart, podchodząc do niej i pomagając jej uwolnić się ze śniegowego więzienia. - Leć się przebrać, moja droga, zanim się przeziębisz. - poradził jej, gdy jasnowłosa stała ponownie na pewnym gruncie, cała oblepiona białym puchem. Gestem ręki wskazał jej domek - przepuszczając ją zarówno ze względu na to że był gentelmanem, ale także zwyczajnie dlatego że był gościem w obcym domu, musiała więc wskazać mu drogę.
Dwa razy upewniał się co do miejsca, w którym odbyć się miały lekcje z młodą panienką Sprout. Zarówno dlatego, że nie chciał pomylić domów i trafić do jakiegoś domostwa, gdzie by go nie chcieli, ale także dlatego, że jak wszyscy wiedzieli, nie każde miejsce było dziś bezpieczne. Dolina Godryka była jednak okolicą całkiem nieźle mu znaną, jako że posiadał tu kilkoro przyjaciół. Gdy więc nadszedł dzień na pierwszą lekcję, wybrał się tam z wielką ochotą.
Pogoda nie rozpieszczała, mężczyzna podejrzewał, że byle młodemu, zdrowemu smarkaczowi niełatwo było wcale odnaleźć drogę i jeszcze zachować równowagę przy takiej ilości śniegu padającego i zalegającego na ulicach. Jemu tym bardziej nie było więc prosto, gdy kuśtykał przez białe zaspy tworzące się na ulicy. Lucy nie dawała mu żadnego oparcia - przeciwnie, jej ostra końcówka zapadała się w śniegu, skąd musiał ją wyrywać, otrzepywać a potem nieść w ręku. W sytuacjach takich jak to jego wierna towarzyszka, zamiast podporą, była raczej utrapieniem. Pocieszał się jednak na myśl, że wkrótce znów stanie na twardym, udeptanym gruncie i ogrzeje się kubkiem gorącej herbaty. Albo chociaż wody. Nie był roszczeniowy, ani też wybredny, nie chciał wyjadać i wypijać cennych i ograniczonych zapasów swojej uczennicy. No ale chyba na wodę mógł liczyć?
Gdy znalazł się już blisko domu, w którym, jak mu powiedziano, mieszka jego dzisiejsza podopieczna, był miło zaskoczony, widząc, że dziewczyna postanowiła po niego wyjść. Przynajmniej miał pewność, że się nie zgubił! Zaraz też w powietrzu rozległ się serdeczny śmiech mężczyzny, gdy dostrzegł, jak dziewczyna zapada się w zaspę aż po samo kolano. - Takaś gorliwa do nauki, hm? - pozwolił sobie na mały żart, podchodząc do niej i pomagając jej uwolnić się ze śniegowego więzienia. - Leć się przebrać, moja droga, zanim się przeziębisz. - poradził jej, gdy jasnowłosa stała ponownie na pewnym gruncie, cała oblepiona białym puchem. Gestem ręki wskazał jej domek - przepuszczając ją zarówno ze względu na to że był gentelmanem, ale także zwyczajnie dlatego że był gościem w obcym domu, musiała więc wskazać mu drogę.
You’ve got a warm heart
You’ve got a beautiful brain
Duncan Moore
Zawód : Prywatny uzdrowiciel i magipsychiatra
Wiek : 53
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Aurora też się nie spodziewała, że przyjdzie jej brać udział w lekcjach. Jednak czasy były takie, a nie inne, więc trzeba było korzystać z każdej formy rozwoju. A skoro Volans polecił Duncana jako sprawnego nauczyciela, to Aurora postanowiła zaufać przyjacielowi.
Trochę bała się odmowy, trochę bała się, że zaoferowana kwota, którą dopiero mieli omówić, okaże się niewystarczająca. Aurora nie zarabiała wszak kokosów, a dokładniej nie zarabiała praktycznie nic — wciąż musiała podszkolić się w kwestii magii leczniczej i eliksirów. Te kilka lat, które spędziła z Aresem, sprawiły, że nieco zaniedbała kwestię swojego własnego rozwoju i teraz płaciła za to swoistą cenę. Ale nie jest za późno na naprawdę błędów, dopóki jeszcze serce bije w piersi.
Dlaczego więc czekać, jeśli można wziąć się do działania. I tym właśnie sposobem wypatrywała swojego gościa tuż przy bramce — Ostatecznie bowiem Wrzosowisko było położone nieco dalej od ładnych i odśnieżonych uliczek głównego miasteczka. Sproutowie cenili sobie swoistą przestrzeń, gdzie mogli przyjmować gości z różnych środowisk, a na dodatek mieli miejsce do hodowli różnego rodzaju roślin i wypuszczania zwierząt na podwórko.
Oznaczało to jednak, że całe odśnieżanie było na ich głowie i chociaż zaklęcie niby nie było trudne, to jej rodzina możliwie najrzadziej starała się ingerować w przyrodę. Jak się to skończyło? Cóż, nogą po kolano zapadniętą w śnieg.
- Jak widać, chcę się w nią zagłębić. - Stwierdziła żartobliwie, przyjmując zaoferowane ramię, jako pomoc. - Ależ nie ma potrzeby iść do domu. Zaraz się osuszę, mam przy sobie różdżkę. - Powiedziała i wycelowała końcem różdżki w ubranie, mrucząc Evanesco. Po chwili nie było już śladu po małym wypadku.
Tym sposobem nie zmarnowała kilku chwil na to, żeby móc od razu poprowadzić go w kierunku Szklarni.
- Ma pan może chęć na herbatę? Mam białą. - Wyjaśniła, bo chociaż nie była to typowa angielska herbata, to idealnie nadawała się na rozgrzewanie w dni takie jak ten. - I proszę wybaczyć, jeśli coś pomylę w czasie lekcji. Nie miałam nic wspólnego z transmutacją od czasu szkoły. - Wolała się wytłumaczyć, żeby wiedział, z jakim wypadkiem ma do czynienia. - Zapraszam. - Pchnęła drzwi do szklarni, gdzie było znacznie cieplej niż na zewnątrz.
Wewnątrz pachniało wilgotną ziemią, różnymi rodzajami roślin i suszonym drewnem, które teraz strzelało w kamiennym piecyku w rogu. Nad paleniskiem suszyły się rośliny, ale rodzina Sprout okazjonalnie używało go również do wędzenia produktów spożywczych.
Trochę bała się odmowy, trochę bała się, że zaoferowana kwota, którą dopiero mieli omówić, okaże się niewystarczająca. Aurora nie zarabiała wszak kokosów, a dokładniej nie zarabiała praktycznie nic — wciąż musiała podszkolić się w kwestii magii leczniczej i eliksirów. Te kilka lat, które spędziła z Aresem, sprawiły, że nieco zaniedbała kwestię swojego własnego rozwoju i teraz płaciła za to swoistą cenę. Ale nie jest za późno na naprawdę błędów, dopóki jeszcze serce bije w piersi.
Dlaczego więc czekać, jeśli można wziąć się do działania. I tym właśnie sposobem wypatrywała swojego gościa tuż przy bramce — Ostatecznie bowiem Wrzosowisko było położone nieco dalej od ładnych i odśnieżonych uliczek głównego miasteczka. Sproutowie cenili sobie swoistą przestrzeń, gdzie mogli przyjmować gości z różnych środowisk, a na dodatek mieli miejsce do hodowli różnego rodzaju roślin i wypuszczania zwierząt na podwórko.
Oznaczało to jednak, że całe odśnieżanie było na ich głowie i chociaż zaklęcie niby nie było trudne, to jej rodzina możliwie najrzadziej starała się ingerować w przyrodę. Jak się to skończyło? Cóż, nogą po kolano zapadniętą w śnieg.
- Jak widać, chcę się w nią zagłębić. - Stwierdziła żartobliwie, przyjmując zaoferowane ramię, jako pomoc. - Ależ nie ma potrzeby iść do domu. Zaraz się osuszę, mam przy sobie różdżkę. - Powiedziała i wycelowała końcem różdżki w ubranie, mrucząc Evanesco. Po chwili nie było już śladu po małym wypadku.
Tym sposobem nie zmarnowała kilku chwil na to, żeby móc od razu poprowadzić go w kierunku Szklarni.
- Ma pan może chęć na herbatę? Mam białą. - Wyjaśniła, bo chociaż nie była to typowa angielska herbata, to idealnie nadawała się na rozgrzewanie w dni takie jak ten. - I proszę wybaczyć, jeśli coś pomylę w czasie lekcji. Nie miałam nic wspólnego z transmutacją od czasu szkoły. - Wolała się wytłumaczyć, żeby wiedział, z jakim wypadkiem ma do czynienia. - Zapraszam. - Pchnęła drzwi do szklarni, gdzie było znacznie cieplej niż na zewnątrz.
Wewnątrz pachniało wilgotną ziemią, różnymi rodzajami roślin i suszonym drewnem, które teraz strzelało w kamiennym piecyku w rogu. Nad paleniskiem suszyły się rośliny, ale rodzina Sprout okazjonalnie używało go również do wędzenia produktów spożywczych.
Aurora Sprout
Zawód : Uzdrowiciel
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
And if you don't like me, as I do you;
I understand.
Because who would really choose a daisy,
in a field of roses?
I understand.
Because who would really choose a daisy,
in a field of roses?
OPCM : 6
UROKI : 0
ALCHEMIA : 19 +3
UZDRAWIANIE : 10 +5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nie mógł się nie zaśmiać, słysząc odpowiedź dziewczyny. Błyskotliwa i zabawna, takie osóbki cenił najbardziej. Każdy promyczek radości, każdy uśmiech czy żart był dziś przez niego doceniany podwójnie, kiedy dookoła tyle było śmierci i zniszczenia. Był więc bardziej niż rad, mogąc pomóc Aurorze, szczególnie że wydawało się iż naprawdę pilno jej do nauki.
- Jeśli nie będzie to problem, to nie odmówię - odpowiedział na jej pytanie o herbatę. Nie przeszkadzało mu skosztowanie innego gatunku niż ten tradycyjnie spotykany na angielskich salonach. Jakże miałby z resztą wybrzydzać, skoro dzielono się z nim i tak obecnie niełatwo dostępnym dobrem?
- Nie przejmuj się moja droga, dobrze wiem że transmutacja nie jest mocną dziedziną u większości ludzi - to akurat nie zmieniło się właściwie od czasów, kiedy to on sam uczęszczał do szkoły. Doskonale pamiętał, jaką torturą były dla większości klasy zajęcia z transmutacji, na które on uczęszczał wyjątkowo chętnie. Nic więc dziwnego, że gdy tylko pozwalał na to bardziej spersonalizowany tok nauczania, jak ognia unikali tej jakże fascynującej, choć niełatwej dziedziny.
Duncan podążył za swoją uczennicą, z nieskrywanym zainteresowaniem rozglądając się po szklarni, do której właśnie wkroczyli. Lucy znów stała się mu podporą, dobrze było znów postawić ją na udeptanej, twardej ziemi. Mężczyzna rozglądał się wyraźnie oczarowany miejscem, w którym się znaleźli. Słyszał o tym, że Sproutowie mają niezwykłą rękę do roślin, musiał jednak przyznać, że tak bogatej i jednocześnie przytulnej szklarni się nie spodziewał. Zdjął płaszcz, jako że prędko zrobiło mu się zbyt ciepło, zaraz także wzrokiem powracając do Aurory.
Jego uwadze nie umknął blat, miejsce gdzie, jak założył, mieli zaraz zasiąść i przystąpić do nauki. Przejrzał wzrokiem tytuły podręczników, które tam dostrzegł - ich widok odrobinę go rozczuli, a także rozbawił. Nie spodziewał się, że ktoś tak długo chomikował swoje stare księgi ze szkoły. Wskazał je ręką - Widzę, że naprawdę porządnie się przygotowałaś - zauważył z uśmiechem - Dobrze, bardzo dobrze. - dojrzał także jej szkicowniki, choć nie wiedział oczywiście co zawierają. Jedno mógł jednak powiedzieć - Aurora była pełna zapału i z pewnością pracowita. Jeśli poświęci transmutacji dość czasu i uwagi, na pewno opanuje ją bez trudu. - Mówisz, że nie miałaś nic wspólnego z transmutacją od czasów szkoły - odezwał się jeszcze, zasiadając na jednym z siedzisk obok blatu. Zanim zaczną faktyczną naukę, musiał odrobinę wybadać teren, po którym miał się poruszać - Powiedz mi jednak czy pamiętasz cokolwiek z zajęć, może przeglądałaś te stare księgi?
- Jeśli nie będzie to problem, to nie odmówię - odpowiedział na jej pytanie o herbatę. Nie przeszkadzało mu skosztowanie innego gatunku niż ten tradycyjnie spotykany na angielskich salonach. Jakże miałby z resztą wybrzydzać, skoro dzielono się z nim i tak obecnie niełatwo dostępnym dobrem?
- Nie przejmuj się moja droga, dobrze wiem że transmutacja nie jest mocną dziedziną u większości ludzi - to akurat nie zmieniło się właściwie od czasów, kiedy to on sam uczęszczał do szkoły. Doskonale pamiętał, jaką torturą były dla większości klasy zajęcia z transmutacji, na które on uczęszczał wyjątkowo chętnie. Nic więc dziwnego, że gdy tylko pozwalał na to bardziej spersonalizowany tok nauczania, jak ognia unikali tej jakże fascynującej, choć niełatwej dziedziny.
Duncan podążył za swoją uczennicą, z nieskrywanym zainteresowaniem rozglądając się po szklarni, do której właśnie wkroczyli. Lucy znów stała się mu podporą, dobrze było znów postawić ją na udeptanej, twardej ziemi. Mężczyzna rozglądał się wyraźnie oczarowany miejscem, w którym się znaleźli. Słyszał o tym, że Sproutowie mają niezwykłą rękę do roślin, musiał jednak przyznać, że tak bogatej i jednocześnie przytulnej szklarni się nie spodziewał. Zdjął płaszcz, jako że prędko zrobiło mu się zbyt ciepło, zaraz także wzrokiem powracając do Aurory.
Jego uwadze nie umknął blat, miejsce gdzie, jak założył, mieli zaraz zasiąść i przystąpić do nauki. Przejrzał wzrokiem tytuły podręczników, które tam dostrzegł - ich widok odrobinę go rozczuli, a także rozbawił. Nie spodziewał się, że ktoś tak długo chomikował swoje stare księgi ze szkoły. Wskazał je ręką - Widzę, że naprawdę porządnie się przygotowałaś - zauważył z uśmiechem - Dobrze, bardzo dobrze. - dojrzał także jej szkicowniki, choć nie wiedział oczywiście co zawierają. Jedno mógł jednak powiedzieć - Aurora była pełna zapału i z pewnością pracowita. Jeśli poświęci transmutacji dość czasu i uwagi, na pewno opanuje ją bez trudu. - Mówisz, że nie miałaś nic wspólnego z transmutacją od czasów szkoły - odezwał się jeszcze, zasiadając na jednym z siedzisk obok blatu. Zanim zaczną faktyczną naukę, musiał odrobinę wybadać teren, po którym miał się poruszać - Powiedz mi jednak czy pamiętasz cokolwiek z zajęć, może przeglądałaś te stare księgi?
You’ve got a warm heart
You’ve got a beautiful brain
Duncan Moore
Zawód : Prywatny uzdrowiciel i magipsychiatra
Wiek : 53
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Strona 2 z 3 • 1, 2, 3
Szklarnia na tyłach
Szybka odpowiedź