Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Somerset :: Dolina Godryka
Leśna droga
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Leśna droga
Tam gdzie kończy się asfalt, a zaczyna las. To tutaj udają się wszyscy mieszkańcy Doliny Godryka, gdy na drzewach żółknieją liście. Las, do którego prowadzi droga jest zawsze bardzo oblegany przez czarodziejów trudzących się w zbieractwie i łowiectwie. Miejsce to kryje wiele niezwykłych gatunków roślin, jest też domem dla wielu dziko żyjących zwierząt. Czarodzieje mieszkający na skraju tego lasu z niepocieszeniem patrzą jak kolejne tłumy ludzi wędruje przez ich las. Mieszkańcy centralnej części Doliny Godryka nazywają tych ze skraju lasu odludkami i często przestrzegają przyjezdnych przed ich nieprzewidywalnymi zachowaniami.
Z jednej strony dziwiła się, że taki mężczyzna chciał z nią rozmawiać, w końcu pisarza czas często był cenny, z drugiej strony, na zdrowy rozum to raczej Cillian niewiele mógł teraz zrobić, skoro większość czasu musiał omijać nieprzyjaznych mu ludzi. Teraz naszły ją przemyślenia, czy i braci Williama również czeka podobny los – zawiśnięcie z twarzą w listach gończych. Jej rozmyślania nie poszły jednak za daleko, bo zaraz też brat Moore zapytał o najmłodszego z rodzeństwa. Uśmiech znów pojawił się na twarzy Sheili zamiast jej ściągniętych brwi na wspomnienia wspólnych godzin w Hogwarcie.
- Tak, z Aidanem znamy się w zasadzie od pierwszych chwil szkolnych, bo chociaż nie byliśmy na tym samym roku, to w tym samym domu. Często wspólnie zajmowaliśmy się zwierzętami. – Na to ostatnie zdanie wyrwał jej się krótki, urywany śmiech, bo pamiętała, jak kiedyś spróbowali razem wysiadywać jajko i nie skończyło to się dobrze. – To mój ulubiony kolega, jest przemiły, ma dużą troskę do rodziny i zwierząt, ale jest też odważny i.. – Urwała, zdając sobie sprawę, że zaczynała rozpowiadać rzeczy o Aidanie przy jego bracie i zdecydowanie nie było to coś, co powinna robić. Bo przecież kto chciał słuchać nastoletniej cyganki opowiadającej o twoim bracie w samych superlatywach? Jej policzki pokryły się lekko różem, ale sama dość szybko przestała się skupiać na tym, słuchając zaraz informacji o latawcu.
- Sheila Doe – przedstawiła się jeszcze, nie będąc pewną, czy powinna podawać rękę, czy dygnąć, nie znała w końcu jakiś wielkich zasad uprzejmości, więc pokracznie skinęła głową, zastanawiając się, czy coś jeszcze powinna zrobić, czy to rzeczywiście wystarczyło. Mogła za to posłuchać o poprawnej metodzie puszczania latawców, co zdecydowanie przydałoby się przed jej marnymi próbami.
- Czyli chwila, powinnam iść na otwarty teren, gdzie nie ma żadnej przeszkody, więc nie będę nikogo przypadkiem atakować, ani też nic nie będzie atakować mnie, dlatego od początku powinna to być pusta przestrzeń. I wtedy po prostu kładę go na ziemi i czekam, aż się podniesie? I on to sam tak zrobi? A ja muszę tylko trzymać sznurek i nim kierować? Wydaje się to prostsze, ale czy naprawdę działa? – Nie chciała wykazywać tej ignorancji, którą posiadali czystokrwiści czarodzieje, bo sama przecież miała swoje korzenie wśród mugoli, a jednak…nigdy nie puszczała latawców. Gdyby tak było, Cillian raczej nie zostałby zaatakowany.
Spoglądała na niego, kiedy tak rozmyślał, zastanawiając się, czy powiedziała coś nie tak. Czy może gdzieś o jedno słowo padło za dużo, a to rozbudziło w nim nieprzychylne myśli. Pamiętała bardzo dobrze sprawę z opowieści Adelaidy – o wszystkim, co dobre, a co płonęło. Na pewno spotkało go więcej nieprzyjemnych rzeczy, niż jej opiekunka chciała ujawnić, dlatego mogła się tylko domyślać. Sama nie opowiedziała w pełni o tym, co wydarzyło się w lato kiedy jej rodzina zginęła, może oprócz jednej osoby, która o tym wiedziała. Co musiał on przeżywać? Nie miała nawet pojęcia. Nie mogło to być łatwe.
- A może mogę w czymś pomóc? – Nie sądziła, aby nagle miała trafić na karty nowej książki, ale jeżeli coś mogła zrobić…cóż, nie było co czekać prawda.
- Tak, z Aidanem znamy się w zasadzie od pierwszych chwil szkolnych, bo chociaż nie byliśmy na tym samym roku, to w tym samym domu. Często wspólnie zajmowaliśmy się zwierzętami. – Na to ostatnie zdanie wyrwał jej się krótki, urywany śmiech, bo pamiętała, jak kiedyś spróbowali razem wysiadywać jajko i nie skończyło to się dobrze. – To mój ulubiony kolega, jest przemiły, ma dużą troskę do rodziny i zwierząt, ale jest też odważny i.. – Urwała, zdając sobie sprawę, że zaczynała rozpowiadać rzeczy o Aidanie przy jego bracie i zdecydowanie nie było to coś, co powinna robić. Bo przecież kto chciał słuchać nastoletniej cyganki opowiadającej o twoim bracie w samych superlatywach? Jej policzki pokryły się lekko różem, ale sama dość szybko przestała się skupiać na tym, słuchając zaraz informacji o latawcu.
- Sheila Doe – przedstawiła się jeszcze, nie będąc pewną, czy powinna podawać rękę, czy dygnąć, nie znała w końcu jakiś wielkich zasad uprzejmości, więc pokracznie skinęła głową, zastanawiając się, czy coś jeszcze powinna zrobić, czy to rzeczywiście wystarczyło. Mogła za to posłuchać o poprawnej metodzie puszczania latawców, co zdecydowanie przydałoby się przed jej marnymi próbami.
- Czyli chwila, powinnam iść na otwarty teren, gdzie nie ma żadnej przeszkody, więc nie będę nikogo przypadkiem atakować, ani też nic nie będzie atakować mnie, dlatego od początku powinna to być pusta przestrzeń. I wtedy po prostu kładę go na ziemi i czekam, aż się podniesie? I on to sam tak zrobi? A ja muszę tylko trzymać sznurek i nim kierować? Wydaje się to prostsze, ale czy naprawdę działa? – Nie chciała wykazywać tej ignorancji, którą posiadali czystokrwiści czarodzieje, bo sama przecież miała swoje korzenie wśród mugoli, a jednak…nigdy nie puszczała latawców. Gdyby tak było, Cillian raczej nie zostałby zaatakowany.
Spoglądała na niego, kiedy tak rozmyślał, zastanawiając się, czy powiedziała coś nie tak. Czy może gdzieś o jedno słowo padło za dużo, a to rozbudziło w nim nieprzychylne myśli. Pamiętała bardzo dobrze sprawę z opowieści Adelaidy – o wszystkim, co dobre, a co płonęło. Na pewno spotkało go więcej nieprzyjemnych rzeczy, niż jej opiekunka chciała ujawnić, dlatego mogła się tylko domyślać. Sama nie opowiedziała w pełni o tym, co wydarzyło się w lato kiedy jej rodzina zginęła, może oprócz jednej osoby, która o tym wiedziała. Co musiał on przeżywać? Nie miała nawet pojęcia. Nie mogło to być łatwe.
- A może mogę w czymś pomóc? – Nie sądziła, aby nagle miała trafić na karty nowej książki, ale jeżeli coś mogła zrobić…cóż, nie było co czekać prawda.
Only those who are capable of silliness can be called truly intelligent.
Silly uznał jej niewinność za uroczą. Niewiele go w tych czasach czekało przypadkowych spotkań, przywykł już do unikania obcych. Nie mógł darować sobie odwiedzin i pogawędek, bo by chyba umarł z samotności (cóż - jeszcze go sprawa nie dotknęła tak mocno, żeby wyprać z resztek nieracjonalnego zachowania), ale żeby zagadać kogoś tak po prostu? Nie dane mu było od dawna. Któż by się temu dziwił? Chyba tylko ten, który ostatnie lata spędził w śpiączce, lub pozbawiony instynktu samozachowawczego. Pierwszy raz od dawna nie zasłonił twarzy płaszczem i nie odszedł w ciszy odmawiając rozmowy i cieszył się, że nie musiał tej decyzji żałować. Niech tak zostanie, błagam! Niech nic mu nie zniszczy tej chwili błogości.
Wysłuchał tego zachwytu nad Aidanem z uśmiechem jeszcze szerszym niż wcześniej. Och, ale słodycz! Niebywałe pocieszenie w trudnych realiach, doładowanie energii widoczne na roześmianej twarzy pisarza. Wszystkie jego ostatnie spotkania zahaczały o dramat. Zadawano mu oczywiste, ale bolesne pytania - cóż się z nim stało, gdzie teraz mieszkał, czy się jakoś trzymał, może mu trzeba jakoś pomóc, czy ma kontakt z Billym. Na większość z nich nie umiał albo nie mógł odpowiedzieć.
- Przystojny ten mój brat, co?
Stuknął ją łokciem w boczek, przy okazji prezentując jak bardzo wyprany był z dobrych manier, po czym oddał latawiec w jej drobne dłonie. Rozgadana o jego bracie Sheila mogła tego nie wiedzieć, ale właśnie popełniła największy błąd młodości - wygadała najbardziej psocącemu bratu Aidana to, jak wielką sympatią go darzy. Nie ulegało wątpliwości, że Silly wspomni mi o tym przy pierwszej lepszej okazji, kiedy rodzina będzie zebrana w jedno miejsce. Stuknie go łokciem tak samo, będzie wypytywał o piękną pannę z latawcem, podpyta o ich wspólne chwile, poobserwuje czy braciszek mocno się czerwieni...
- Miło mi cię poznać, Sheilo Doe - powiedział, po czym podał jej rękę na powitanie.
- Nie, źle ująłem to w słowa, widocznie nawet mi się zdarza - przebiec się chwilę musisz, ale tylko tyle, żeby latawiec złapał wiatr. Tu nie chodzi o to, żeby go ciągnąć, tylko o to, aby unosił się w powietrzu niczym jesienny liść zerwany z drzewa. Kiedy tylko poczujesz, że unosi się sam, musisz odwrócić się plecami do kierunku wiatru, a ten lubi się zmieniać. Jeżeli go nie będzie - latawiec będzie spadał na ziemię zawsze, jego podmuchy muszą być na tyle silne, aby unieść go w górę, co na pewno nie zdarzy się tutaj.
Czy mogła mu w czymś pomóc? Nie udało mu się ukryć lekkiego zaskoczenia. Pogładził się palcami po brodzie, jakby chciał przedłużyć sobie tym gestem czas na odpowiedź, ale nie potrafił się jej doszukać, nawet mimo szczerych chęci.
- Czy to pytanie ma jakiś ukryty cel?
Nie to, że nagle przestał wierzyć w altruizm...
Wysłuchał tego zachwytu nad Aidanem z uśmiechem jeszcze szerszym niż wcześniej. Och, ale słodycz! Niebywałe pocieszenie w trudnych realiach, doładowanie energii widoczne na roześmianej twarzy pisarza. Wszystkie jego ostatnie spotkania zahaczały o dramat. Zadawano mu oczywiste, ale bolesne pytania - cóż się z nim stało, gdzie teraz mieszkał, czy się jakoś trzymał, może mu trzeba jakoś pomóc, czy ma kontakt z Billym. Na większość z nich nie umiał albo nie mógł odpowiedzieć.
- Przystojny ten mój brat, co?
Stuknął ją łokciem w boczek, przy okazji prezentując jak bardzo wyprany był z dobrych manier, po czym oddał latawiec w jej drobne dłonie. Rozgadana o jego bracie Sheila mogła tego nie wiedzieć, ale właśnie popełniła największy błąd młodości - wygadała najbardziej psocącemu bratu Aidana to, jak wielką sympatią go darzy. Nie ulegało wątpliwości, że Silly wspomni mi o tym przy pierwszej lepszej okazji, kiedy rodzina będzie zebrana w jedno miejsce. Stuknie go łokciem tak samo, będzie wypytywał o piękną pannę z latawcem, podpyta o ich wspólne chwile, poobserwuje czy braciszek mocno się czerwieni...
- Miło mi cię poznać, Sheilo Doe - powiedział, po czym podał jej rękę na powitanie.
- Nie, źle ująłem to w słowa, widocznie nawet mi się zdarza - przebiec się chwilę musisz, ale tylko tyle, żeby latawiec złapał wiatr. Tu nie chodzi o to, żeby go ciągnąć, tylko o to, aby unosił się w powietrzu niczym jesienny liść zerwany z drzewa. Kiedy tylko poczujesz, że unosi się sam, musisz odwrócić się plecami do kierunku wiatru, a ten lubi się zmieniać. Jeżeli go nie będzie - latawiec będzie spadał na ziemię zawsze, jego podmuchy muszą być na tyle silne, aby unieść go w górę, co na pewno nie zdarzy się tutaj.
Czy mogła mu w czymś pomóc? Nie udało mu się ukryć lekkiego zaskoczenia. Pogładził się palcami po brodzie, jakby chciał przedłużyć sobie tym gestem czas na odpowiedź, ale nie potrafił się jej doszukać, nawet mimo szczerych chęci.
- Czy to pytanie ma jakiś ukryty cel?
Nie to, że nagle przestał wierzyć w altruizm...
no beauty shines brighter
than a good heart
than a good heart
Cillian Moore
Zawód : Wygnany powieściopisarz, chwyta się prac dorywczych
Wiek : 27
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Chodźmy nad wodę
Na Twoich kolanach zasnę
Wymyślę więcej dobrych wierszy
Na Twoich kolanach zasnę
Wymyślę więcej dobrych wierszy
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Próbowała się trzymać swojej radośniejszej strony, bo tylko to podtrzymywało ją przed popadanie ją w marazm i poddanie się. Gdyby została sama, gdyby Adelaida nie spotkała jej wtedy na pustej drodze do Londynu, nie wiedziałaby, czy w ogóle dałaby sobie radę, czy jednak teraz chodziłaby i żebrała po ludziach? A może skończyłaby gdzieś w jakimś ponurym miejscu, tyrając dla ludzi, których nawet by nie obeszła? Nie, to wszystko wydawało się dość dołujące, a ona chciała chociaż namiastkę tego dawnego świata, w którym wiele rzeczy było łatwiejsze i mogła dalej biegać po polach i lasach, jakby nikomu nie działa się krzywda. Nie ignorowała wojny, ale nie mogła jej się dać pochłonąć całkowicie. Nie wiedziała jednak, jak odbierał to Cilian, którego ta sprawa dotykała osobiście, sama za to doceniała tę prostą, nieskażoną złością czy strachem rozmowę.
Miała wrażenie, że już za dużo powiedziała, zwłaszcza, że sama pamiętała, jakich braci miała – przekonanych, którzy stanęliby zawsze w jej obronie, ale jednocześnie wysuszyliby jej głowę z żartami gdyby tylko dowiedzieliby się, że jest kimś zainteresowana. Nie mówiąc o tym, że James na pewno chciałby przeprowadzić „rozmowę” z jej wybrankiem, jakby miał do tego prawo. Znaczy miał, rozmawiać każdy mógł, ale żonaty James powinien raczej nie suszyć innym ludziom głowy!
- No jest… - zarumieniła się jeszcze na chwilę, jak tak stuknął ją łokciem, spuszczając jeszcze spojrzenie na chwilę na grunt. Nie trwała jednak w tym zażenowaniu, dość szybko zbywając to wszystko śmiechem i potrząsając lekko głową, jakby strząsała z siebie tę niepewność. Odebrała latawiec, nie unosząc już go wobec wiatru, wiedząc, że nic nie wyjdzie w tym momencie z jego puszczania. Nie zastanawiała się jednak, czy potem to Aidan będzie musiał się tłumaczyć, najpewniej jeszcze przy całej rodzinie, bo wtedy najśmieszniej i najlepiej.
- Miło mi poznać, panie Moore. – Uścisnęła delikatnie jego dłoń, przypatrując się jeszcze samemu pisarzowi, tak jakby próbowała właśnie doszukać się podobieństwa pomiędzy braćmi, porównując ich jeszcze do Williama, tak jakby cała rodzina Moore nagle miała stać przed jej oczyma, chociaż wszystkich przecież nie znała. – To naprawdę wiele wyjaśnia w kwestii puszczania latawców, dziękuję, że mogłam zasięgnąć porady u specjalisty. Sama nigdy nie puszczałam, a ciężko mi było pytać nadgorliwego siedmiolatka o poradę, zwłaszcza, że ten już dawno wybiegł w inne miejsce. Szkoda, że dziś nie jest na to dobry dzień, miło byłoby widzieć, jak pojawia się w powietrzu. Chciałam jeszcze pobyć chwilę na powietrzu. – Teraz wydawało się, że główna atrakcja dnia nie dojdzie do skutku, a w niej tkwiła jakaś obawa, że niebawem Cillian pójdzie w swoją stronę, a ona zostanie sama. – Często pan puszczał latawce?
Przechyliła głowę niczym zainteresowany pies, do którego właśnie ktoś mówił. Nie do końca wiedziała, czemu miałaby nagle mieć ukryte motywy, ale w tych czasach raczej należało zakładać, że każdy miał takie. Teraz jednak…wyrwało jej się to chyba zanim w ogóle pomyślała, co to mogło oznaczać, albo czy miała w ogóle jakiekolwiek prawo, aby tę pomoc oferować.
- Nie, ja…nie wiem? Po prostu jakoś tak…powiedziałam. Znaczy mam to na myśli, ale nie mam konkretnego pomysłu? – Zamotała się sama w swoich słowach, nie wiedząc, co powiedzieć.
Miała wrażenie, że już za dużo powiedziała, zwłaszcza, że sama pamiętała, jakich braci miała – przekonanych, którzy stanęliby zawsze w jej obronie, ale jednocześnie wysuszyliby jej głowę z żartami gdyby tylko dowiedzieliby się, że jest kimś zainteresowana. Nie mówiąc o tym, że James na pewno chciałby przeprowadzić „rozmowę” z jej wybrankiem, jakby miał do tego prawo. Znaczy miał, rozmawiać każdy mógł, ale żonaty James powinien raczej nie suszyć innym ludziom głowy!
- No jest… - zarumieniła się jeszcze na chwilę, jak tak stuknął ją łokciem, spuszczając jeszcze spojrzenie na chwilę na grunt. Nie trwała jednak w tym zażenowaniu, dość szybko zbywając to wszystko śmiechem i potrząsając lekko głową, jakby strząsała z siebie tę niepewność. Odebrała latawiec, nie unosząc już go wobec wiatru, wiedząc, że nic nie wyjdzie w tym momencie z jego puszczania. Nie zastanawiała się jednak, czy potem to Aidan będzie musiał się tłumaczyć, najpewniej jeszcze przy całej rodzinie, bo wtedy najśmieszniej i najlepiej.
- Miło mi poznać, panie Moore. – Uścisnęła delikatnie jego dłoń, przypatrując się jeszcze samemu pisarzowi, tak jakby próbowała właśnie doszukać się podobieństwa pomiędzy braćmi, porównując ich jeszcze do Williama, tak jakby cała rodzina Moore nagle miała stać przed jej oczyma, chociaż wszystkich przecież nie znała. – To naprawdę wiele wyjaśnia w kwestii puszczania latawców, dziękuję, że mogłam zasięgnąć porady u specjalisty. Sama nigdy nie puszczałam, a ciężko mi było pytać nadgorliwego siedmiolatka o poradę, zwłaszcza, że ten już dawno wybiegł w inne miejsce. Szkoda, że dziś nie jest na to dobry dzień, miło byłoby widzieć, jak pojawia się w powietrzu. Chciałam jeszcze pobyć chwilę na powietrzu. – Teraz wydawało się, że główna atrakcja dnia nie dojdzie do skutku, a w niej tkwiła jakaś obawa, że niebawem Cillian pójdzie w swoją stronę, a ona zostanie sama. – Często pan puszczał latawce?
Przechyliła głowę niczym zainteresowany pies, do którego właśnie ktoś mówił. Nie do końca wiedziała, czemu miałaby nagle mieć ukryte motywy, ale w tych czasach raczej należało zakładać, że każdy miał takie. Teraz jednak…wyrwało jej się to chyba zanim w ogóle pomyślała, co to mogło oznaczać, albo czy miała w ogóle jakiekolwiek prawo, aby tę pomoc oferować.
- Nie, ja…nie wiem? Po prostu jakoś tak…powiedziałam. Znaczy mam to na myśli, ale nie mam konkretnego pomysłu? – Zamotała się sama w swoich słowach, nie wiedząc, co powiedzieć.
Only those who are capable of silliness can be called truly intelligent.
Silly wyglądał, jakby go to wyznanie poruszyło tak, jak nic innego w życiu - zarumienił się, śmiejąc wesoło i na moment przykrył usta dłonią. Musiało go to młodzieńcze zauroczenie jego bratem bardzo ucieszyć. No bo błagam - któż się nie cieszy na widok młodzieńczej miłości, a przynajmniej sympatii? Był pisarzem, dla którego szczere uczucia były głównym tematem i motywacją do tworzenia kolejnych dzieł, a nie był w stanie doszukać się nic bardziej uroczego, od nocy bezsennych z emocji po kolejnym spotkaniu, pierwszych komplementów, czułości i pieszczot - poruszało to nim i coraz mniej znał tematów tabu, a co za tym szło, nie wstydził się zapytać:
- Jak się żeście poznali, gołąbeczki? W Hogwarcie? I proszę, nie mów do mnie panie Moore, ja mam dopiero 27 lat. Jestem Cillian, po prostu Cillian.
Myślenie o tym zakuło go lekko w serce, bo chociaż pięknie o tym opowiadał, to sam... nie radził sobie w tych sferach zbyt dobrze. Nie, to było za mało powiedziane - radził sobie w nich tragicznie, skutecznie obracając każdą dotychczasową relację w pył. Na szczęście, mimo nerwowego przeczesania włosów palcami mężczyzna zdawał się być w swoim żywiole. Stał wyprostowany, w nieco teatralny sposób, z jedną ręką opartą o biodro. Uśmiechał się karykaturalnie. Fioletowy płaszcz cudem trzymał się na jego ramionach. Mógł swoją postawą przypominać jakąś rzeźbę, ale był człowiekiem z krwi i kości. W jego oczach iskrzył się płomień życia, a na twarzy malował entuzjazm godny kogoś, komu udało się rozwikłać jedną z największych zagadek ludzkości... a przecież to były tylko latawce.
Bała się, że sobie pójdzie? O nie nie, on się jej właśnie uczepił jak rzep psiego tyłka. Zamierzał o tego Aidana wypytać, tylko niezbyt nachalnie, żeby jej nie spłoszyć. Sprawiała wrażenie osoby delikatnej, być może odrobinę naiwnej, ale na pewno nie głupiej. Nie chciał też wprawiać jej w dyskomfort.
- Oh, nie ma sprawy. Tak, wbrew pozorom kiedyś też byłem młody i puszczałem latawce - podrapał się po brodzie - i w gruncie rzeczy już mi pomagasz, rozmawiając ze mną. Jeżeli wpadnę na coś jeszcze, to dowiesz się pierwsza. - Uniósł w górę brwi, jakby opowiedział właśnie najlepszy dowcip w życiu i wyczekiwał reakcji, następnie odważnym gestem ręki zasugerował wspólny spacer przez leśne ścieżki.
- Może zechciałabyś potowarzyszyć mi w przechadzce?
Liczył na to, że nie było to zbyt nachalne.
- Jak się żeście poznali, gołąbeczki? W Hogwarcie? I proszę, nie mów do mnie panie Moore, ja mam dopiero 27 lat. Jestem Cillian, po prostu Cillian.
Myślenie o tym zakuło go lekko w serce, bo chociaż pięknie o tym opowiadał, to sam... nie radził sobie w tych sferach zbyt dobrze. Nie, to było za mało powiedziane - radził sobie w nich tragicznie, skutecznie obracając każdą dotychczasową relację w pył. Na szczęście, mimo nerwowego przeczesania włosów palcami mężczyzna zdawał się być w swoim żywiole. Stał wyprostowany, w nieco teatralny sposób, z jedną ręką opartą o biodro. Uśmiechał się karykaturalnie. Fioletowy płaszcz cudem trzymał się na jego ramionach. Mógł swoją postawą przypominać jakąś rzeźbę, ale był człowiekiem z krwi i kości. W jego oczach iskrzył się płomień życia, a na twarzy malował entuzjazm godny kogoś, komu udało się rozwikłać jedną z największych zagadek ludzkości... a przecież to były tylko latawce.
Bała się, że sobie pójdzie? O nie nie, on się jej właśnie uczepił jak rzep psiego tyłka. Zamierzał o tego Aidana wypytać, tylko niezbyt nachalnie, żeby jej nie spłoszyć. Sprawiała wrażenie osoby delikatnej, być może odrobinę naiwnej, ale na pewno nie głupiej. Nie chciał też wprawiać jej w dyskomfort.
- Oh, nie ma sprawy. Tak, wbrew pozorom kiedyś też byłem młody i puszczałem latawce - podrapał się po brodzie - i w gruncie rzeczy już mi pomagasz, rozmawiając ze mną. Jeżeli wpadnę na coś jeszcze, to dowiesz się pierwsza. - Uniósł w górę brwi, jakby opowiedział właśnie najlepszy dowcip w życiu i wyczekiwał reakcji, następnie odważnym gestem ręki zasugerował wspólny spacer przez leśne ścieżki.
- Może zechciałabyś potowarzyszyć mi w przechadzce?
Liczył na to, że nie było to zbyt nachalne.
no beauty shines brighter
than a good heart
than a good heart
Cillian Moore
Zawód : Wygnany powieściopisarz, chwyta się prac dorywczych
Wiek : 27
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Chodźmy nad wodę
Na Twoich kolanach zasnę
Wymyślę więcej dobrych wierszy
Na Twoich kolanach zasnę
Wymyślę więcej dobrych wierszy
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Sheila cieszyła się również na innych, o sobie jakoś nie rozmyślając w tych kategoriach. Być może to kwestia wychowania, które niekoniecznie sprawiało, aby była romantyczką, być może raczej niekoniecznie aż tak, że nie wierzyła w miłość czy w romans, ale związek postrzegała bardziej jako pracę dwóch osób, nie tak, jak wiele dam, jakieś niezwykle podniosłe zrywy. O takich mogła czytać i się nimi zachwycać w książkach, ale potem zaraz pojawiało się prawdziwe życie i trzeba było myśleć w kategoriach bycia żoną i matką.
- Dobrze, Cillianie. – W jakiś sposób poczuła ulgę, że może przejść na rozmowę pomijającą te wszystkie oficjalne przedrostki, bo jakoś tak łatwiej jej było przyswoić sobie sympatię do kogoś kiedy nie musiała się martwić, czy ktoś nie obrazi się na nią za to, że nie wymieniła tych wszystkich tytułów które przyklejano sobie przed imieniem i nazwiskiem aby pokazać, że jednak było się ważnym.
- Tak, poznaliśmy się Aidanem w Hogwarcie. Byliśmy na różnych latach – on jest rok młodszy ode mnie, chociaż przez fakt, że urodziny mamy oboje w czerwcu, to śmiał się Aidan, że momentami to dwa lata. Spotkaliśmy się jakoś parę dni po rozpoczęciu roku, jak go jacyś chłopcy zaczepiali. Kazałam im zainteresować się własnymi problemami, nie żeby to pomogło, ale i tak zaraz były lekcje, więc w sumie nic z tego nie wynikło. – Na całe szczęście! Nie wyobrażała sobie, aby miała się nagle bić, nie mówiąc o tym, że na pewno Aidan by nie przeżył, gdyby biła się za niego. Był przecież męskim mężczyzną! – Potem zaczęliśmy rozmawiać o zwierzętach i roślinach i tak jakoś się potoczyło…
Nie wiedziała, co mogłaby powiedzieć Cillianowi, czego ten już o swoim bracie nie wiedział – miała oczywiście w zanadrzu parę sekretów z zamkowych korytarzy, te jednak pozostawały bezpiecznie skryte w jej umyśle (a Cillian, przynajmniej na razie, nie wyglądał na takiego, który miałby korzystać z legilimencji), stąd i na pewno tak łatwo nie zamierzała wydać wszystkich informacji. Co nie znaczyło, że w ogóle nie zamierzała się tym podzielić, ale jeżeli ten Moore chciał znać jakieś ciekawe informacje, cóż…musiał się jakoś postarać. To zdecydowanie nie było za darmo i tak po prostu!
- W takim razie pan-znaczy, Cillianie, w takim razie masz nade mną przewagę, bo ja do tego podchodzę pierwszy raz! Aczkolwiek podejrzewam, że wcale nie było to trudne do zauważenia. – Parsknęła lekko, marszcząc przy okazji nos kiedy teraz tak przypominała sobie swoje niedawne próby, aby tego latawca jednak poderwać w powietrze. Teraz, kiedy znała ten jakże wielce tajemny sekret, musiała przyznać, że te jej próby wyglądały dość mizernie. Nie, żeby poczucie głupoty miało zostawać z nią do końca jej życia – poważniejsze sprawy przecież na głowie były – teraz jednak jakoś nie mogła się wyzbyć tego lekkiego poczucia zażenowania. Cilly znalazł jednak inny temat rozmowy, nie mogła więc narzekać. Przynajmniej wydawało się, że czuje się komfortowo.
- Znasz może Książkowy Zakątek? Ludzie przenoszą tam książki, których już nie czytają i nie chcą trzymać w domu, można wziąć jedną albo dwie, jeżeli tylko ma się na to ochotę. – Zasugerowała jedynie ewentualny kierunek, decyzję jednak pozostawiając swojemu obecnego towarzyszowi, wiedząc, że ona na zwiedzanie czas jeszcze będzie mieć, a ile czasu miał jej rozmówca, nie miała pojęcia.
- Dobrze, Cillianie. – W jakiś sposób poczuła ulgę, że może przejść na rozmowę pomijającą te wszystkie oficjalne przedrostki, bo jakoś tak łatwiej jej było przyswoić sobie sympatię do kogoś kiedy nie musiała się martwić, czy ktoś nie obrazi się na nią za to, że nie wymieniła tych wszystkich tytułów które przyklejano sobie przed imieniem i nazwiskiem aby pokazać, że jednak było się ważnym.
- Tak, poznaliśmy się Aidanem w Hogwarcie. Byliśmy na różnych latach – on jest rok młodszy ode mnie, chociaż przez fakt, że urodziny mamy oboje w czerwcu, to śmiał się Aidan, że momentami to dwa lata. Spotkaliśmy się jakoś parę dni po rozpoczęciu roku, jak go jacyś chłopcy zaczepiali. Kazałam im zainteresować się własnymi problemami, nie żeby to pomogło, ale i tak zaraz były lekcje, więc w sumie nic z tego nie wynikło. – Na całe szczęście! Nie wyobrażała sobie, aby miała się nagle bić, nie mówiąc o tym, że na pewno Aidan by nie przeżył, gdyby biła się za niego. Był przecież męskim mężczyzną! – Potem zaczęliśmy rozmawiać o zwierzętach i roślinach i tak jakoś się potoczyło…
Nie wiedziała, co mogłaby powiedzieć Cillianowi, czego ten już o swoim bracie nie wiedział – miała oczywiście w zanadrzu parę sekretów z zamkowych korytarzy, te jednak pozostawały bezpiecznie skryte w jej umyśle (a Cillian, przynajmniej na razie, nie wyglądał na takiego, który miałby korzystać z legilimencji), stąd i na pewno tak łatwo nie zamierzała wydać wszystkich informacji. Co nie znaczyło, że w ogóle nie zamierzała się tym podzielić, ale jeżeli ten Moore chciał znać jakieś ciekawe informacje, cóż…musiał się jakoś postarać. To zdecydowanie nie było za darmo i tak po prostu!
- W takim razie pan-znaczy, Cillianie, w takim razie masz nade mną przewagę, bo ja do tego podchodzę pierwszy raz! Aczkolwiek podejrzewam, że wcale nie było to trudne do zauważenia. – Parsknęła lekko, marszcząc przy okazji nos kiedy teraz tak przypominała sobie swoje niedawne próby, aby tego latawca jednak poderwać w powietrze. Teraz, kiedy znała ten jakże wielce tajemny sekret, musiała przyznać, że te jej próby wyglądały dość mizernie. Nie, żeby poczucie głupoty miało zostawać z nią do końca jej życia – poważniejsze sprawy przecież na głowie były – teraz jednak jakoś nie mogła się wyzbyć tego lekkiego poczucia zażenowania. Cilly znalazł jednak inny temat rozmowy, nie mogła więc narzekać. Przynajmniej wydawało się, że czuje się komfortowo.
- Znasz może Książkowy Zakątek? Ludzie przenoszą tam książki, których już nie czytają i nie chcą trzymać w domu, można wziąć jedną albo dwie, jeżeli tylko ma się na to ochotę. – Zasugerowała jedynie ewentualny kierunek, decyzję jednak pozostawiając swojemu obecnego towarzyszowi, wiedząc, że ona na zwiedzanie czas jeszcze będzie mieć, a ile czasu miał jej rozmówca, nie miała pojęcia.
Only those who are capable of silliness can be called truly intelligent.
Nie mógł powstrzymać zmieszania, które wypełzło na jego twarz zaraz po tym, kiedy wspomniała o chłopcach zaczepiających jego brata. Chwilę później przykrył je delikatny uśmiech. Nawet jako osoba będąca wręcz duszą towarzystwa, napotkał na swojej szkolnej drodze wiele trudności, szczególnie ze względu na Billyego. Bolało go to, że duża różnica wieku nie pozwoliła mu na otoczenie równą opieką również Aidana. Fakt, iż miał obok siebie kogoś, komu na nim zależało... Cóż, naprawdę cieszył się, że to usłyszał. Tak po prostu, nawet jeżeli ostatecznie nie przyniosło to efektu, to przecież nie zawsze chodziło tu o efekt. Wystarczyło, że ktoś zwrócił uwagę na twój problem i nie bał się odezwać, chociaż działanie na przekór niektórym mogło skończyć się dla niego źle. Świadomość posiadania w kimś oparcia potrafiła przenosić góry.
- Oh, stanęłaś w obronie mojego brata!
Zachwycił się znów. I jak to jest z tym światem, że nie mieli okazji się poznać?
- A więc należysz do tych odważnych panien! - Stwierdził, podpierając to nie tylko jej opowieścią, ale też faktem, że zupełnie nie bała się z nim rozmawiać. Problemów nie sprawiło jej także przejście na ty, tak obce wysoko postawionym damom. Sheila mimo dużych pokładów dziewczęcego uroku posiadała w sobie jakiś pierwiastek buntu, który dostrzegał w bystrych oczach... a może się mylił? - Aż zatęskniło mi się do opowieści ze szkolnych korytarzy. To już tyle lat - a sam przed chwilą powiedział, że ma ich dopiero dwadzieścia siedem - że większość wspomnień przykryła mgła. Mam nadzieję, że Aidan nie sprawiał ci kłopotów, a jeżeli już, to że robił to w pozytywnym sensie?
Pozytywny sens wpadania w kłopoty - ha! Chyba tylko on mógł to powiedzieć, nikt normalny by tego w takich słowach nie ujął, ale przecież nawet jeżeli wpadło się w jakieś tarapaty, to wciąż przeżywało się jakąś przygodę. Możliwe, że jedną z lepszych w życiu. I chociaż jako osoba starsza doszedł już do tego momentu, w którym na słuch o takich rzeczach człowiek martwi się i włosy stają mu dęba (wyobraźnia podsuwa o wiele gorsze zakończenia), to wciąż potrafił je docenić, bo sam święty nie był.
- Nie znam - przyznał otwarcie. - Czy to gdzieś w okolicy?
W międzyczasie rysowało mu się coś w głowie. Mała, drobna panienka, o rysach wojowniczki, dzierżąca w prawej dłoni miecz, w lewej tarczę w kształcie latawca. Może trochę go przytłaczała codzienność, ale głowa wciąż działała na pełnych obrotach - wszystko co dopowiadał sobie w myślach, przekuwał na wesołe, pełne kolorów sceny przyszłych opowiadań i ilustracji. Nawet jeżeli się tego nie spodziewała, każde kolejne słowo zbliżało ją coraz mocniej do stania się jedną z bohaterek planowanych książek.
- Oh, stanęłaś w obronie mojego brata!
Zachwycił się znów. I jak to jest z tym światem, że nie mieli okazji się poznać?
- A więc należysz do tych odważnych panien! - Stwierdził, podpierając to nie tylko jej opowieścią, ale też faktem, że zupełnie nie bała się z nim rozmawiać. Problemów nie sprawiło jej także przejście na ty, tak obce wysoko postawionym damom. Sheila mimo dużych pokładów dziewczęcego uroku posiadała w sobie jakiś pierwiastek buntu, który dostrzegał w bystrych oczach... a może się mylił? - Aż zatęskniło mi się do opowieści ze szkolnych korytarzy. To już tyle lat - a sam przed chwilą powiedział, że ma ich dopiero dwadzieścia siedem - że większość wspomnień przykryła mgła. Mam nadzieję, że Aidan nie sprawiał ci kłopotów, a jeżeli już, to że robił to w pozytywnym sensie?
Pozytywny sens wpadania w kłopoty - ha! Chyba tylko on mógł to powiedzieć, nikt normalny by tego w takich słowach nie ujął, ale przecież nawet jeżeli wpadło się w jakieś tarapaty, to wciąż przeżywało się jakąś przygodę. Możliwe, że jedną z lepszych w życiu. I chociaż jako osoba starsza doszedł już do tego momentu, w którym na słuch o takich rzeczach człowiek martwi się i włosy stają mu dęba (wyobraźnia podsuwa o wiele gorsze zakończenia), to wciąż potrafił je docenić, bo sam święty nie był.
- Nie znam - przyznał otwarcie. - Czy to gdzieś w okolicy?
W międzyczasie rysowało mu się coś w głowie. Mała, drobna panienka, o rysach wojowniczki, dzierżąca w prawej dłoni miecz, w lewej tarczę w kształcie latawca. Może trochę go przytłaczała codzienność, ale głowa wciąż działała na pełnych obrotach - wszystko co dopowiadał sobie w myślach, przekuwał na wesołe, pełne kolorów sceny przyszłych opowiadań i ilustracji. Nawet jeżeli się tego nie spodziewała, każde kolejne słowo zbliżało ją coraz mocniej do stania się jedną z bohaterek planowanych książek.
no beauty shines brighter
than a good heart
than a good heart
Cillian Moore
Zawód : Wygnany powieściopisarz, chwyta się prac dorywczych
Wiek : 27
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Chodźmy nad wodę
Na Twoich kolanach zasnę
Wymyślę więcej dobrych wierszy
Na Twoich kolanach zasnę
Wymyślę więcej dobrych wierszy
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nie skomentowała zmieszania, bo nie wypadało. Ludzie bywali jak otwarta księga, ale nie znaczyło, że powinna to robić. Zwłaszcza, że omawiali właśnie jego rodzinę i branie pod włos jego brata nie musiało być dla niego komfortowe. Wydawało się jednak, że opowiedziana mu historia nie była dla niego niemiła, a raczej dostrzegał w niej pozytywy. Jeżeli chociaż na chwilę się uśmiechnął, to cóż, warto było. Chociaż i w jej oczach błysnęło coś ciekawego, kiedy tak słuchała, jak opowiada o jej dzielności.
- Wychowałam się z dwójką starszych braci – oraz, na początku swojego życia, z ojcem alkoholikiem – a chociaż nie umniejszam innych rodzin, to jednak rozdzielanie od siebie dwóch cygańskich chłopców wymaga sporej odwagi. – Nie wiedziała w sumie, czemu podkusiła się na przedstawienie tego w sposób, w który to zrobiła, ale chyba chciała delikatnie zasugerować nieco swoje pochodzenie. Delikatnie wyszło niekoniecznie, ale przynajmniej czuła, że w pewien sposób przedstawiła siebie pod kątem, który Cillian mógł rozważać jeżeli właśnie poznawał przyjaciółkę brata. Nie spodziewałaby się, aby był nagle osobą uprzedzoną, ale wolała sprawę postawić w miarę jasno.
- Sam powiedziałeś, że nie jesteś aż tak stary na pana, a skoro nie jesteś tak stary, to szkoła to dla ciebie była na pewno niedawno! – W sumie to nie miała pojęcia, ile dokładnie lat miał Cilly, pytać nie wypadało, ale wolała jednak pod względem wieku iść podrzuconym przez Moore’a motywem. Zaraz też kiedy zapytał o Aidana i „kłopoty” uśmiechnęła się lekko, wyczuwając ciekawą okazję.
- Och, pakowaliśmy się w dużo ciekawych sytuacji, ale nie mogę ich zdradzić tak łatwo! Bardzo dobrze wiem, jak to się potem roznosi. Może więc jedna opowieść za drugą? – Spojrzała bystro na towarzysza rozmowy, gotowa usłyszeć coś ciekawego odnośnie swojego przyjaciela. – Na zachętę mogę opowiedzieć, jak często Aidan nie wysypiał się na zajęcia, więc często zasypiał na śniadaniu. Głównie tylko siedział przy stole z zamkniętymi oczyma, ale kiedyś prawie wylądował w owsiance, a raz jakiś cudem miał we włosach sałatę. Wyjęłam, zanim zauważył ktokolwiek. – Nie miała pojęcia, jak tam wylądowała, ale było to w jakiś sposób fascynujące.
- Niedaleko, a placyk jest piękny. Całkiem przestronny, z taką niewielką skrzyneczką, która przypomina kształtem domek. Zasadniczo to samo centrum tego miejsca, ale jeżeli się akurat nie wie, czego szukać, łatwo to przegapić. – Gdyby mogła, Sheila spędzałabym tam całe dnie swojego pobytu, nie ruszając się z miejsca tylko sięgając po kolejne dzieła. Nawet nie zabierałaby ich do siebie – po prostu wymieniałaby jedną pozycję na drugą, czasem doradzając osobie chętnej do wymiany książek. Nie mogła jednak spędzać tam niewiadomo ile czasu, musiała też czasem się poruszać! Sama chciała, nie tak, że ktoś ją zmuszał, po prostu sama chętnie wychodziła na dłuższe spacery albo inne aktywności, byleby móc zwiedzić nieco okolicy. Teraz miała również wybitną kompanię w osobie Cilliana Moore’a – jak widać tego akurat najbardziej wygadanego brata, który potrafił przekonywać do siebie słowami, a nie tylko miłą aparycją. Zastanowiło Sheilę, czy Aidan w domu rozmawia jednak nieco bardziej, czy jest równie oszczędny w słowach tak jak przy niej. Sama Sheila Cillianowi za jego książkowy wysiłek nie miałaby nic do zaoferowania, a przynajmniej o ile chodziło o sztukę. Mogłaby pograć mu na harfie, ale nie spodziewałaby się, aby ktoś czuł się tym zainteresowany.
- Wychowałam się z dwójką starszych braci – oraz, na początku swojego życia, z ojcem alkoholikiem – a chociaż nie umniejszam innych rodzin, to jednak rozdzielanie od siebie dwóch cygańskich chłopców wymaga sporej odwagi. – Nie wiedziała w sumie, czemu podkusiła się na przedstawienie tego w sposób, w który to zrobiła, ale chyba chciała delikatnie zasugerować nieco swoje pochodzenie. Delikatnie wyszło niekoniecznie, ale przynajmniej czuła, że w pewien sposób przedstawiła siebie pod kątem, który Cillian mógł rozważać jeżeli właśnie poznawał przyjaciółkę brata. Nie spodziewałaby się, aby był nagle osobą uprzedzoną, ale wolała sprawę postawić w miarę jasno.
- Sam powiedziałeś, że nie jesteś aż tak stary na pana, a skoro nie jesteś tak stary, to szkoła to dla ciebie była na pewno niedawno! – W sumie to nie miała pojęcia, ile dokładnie lat miał Cilly, pytać nie wypadało, ale wolała jednak pod względem wieku iść podrzuconym przez Moore’a motywem. Zaraz też kiedy zapytał o Aidana i „kłopoty” uśmiechnęła się lekko, wyczuwając ciekawą okazję.
- Och, pakowaliśmy się w dużo ciekawych sytuacji, ale nie mogę ich zdradzić tak łatwo! Bardzo dobrze wiem, jak to się potem roznosi. Może więc jedna opowieść za drugą? – Spojrzała bystro na towarzysza rozmowy, gotowa usłyszeć coś ciekawego odnośnie swojego przyjaciela. – Na zachętę mogę opowiedzieć, jak często Aidan nie wysypiał się na zajęcia, więc często zasypiał na śniadaniu. Głównie tylko siedział przy stole z zamkniętymi oczyma, ale kiedyś prawie wylądował w owsiance, a raz jakiś cudem miał we włosach sałatę. Wyjęłam, zanim zauważył ktokolwiek. – Nie miała pojęcia, jak tam wylądowała, ale było to w jakiś sposób fascynujące.
- Niedaleko, a placyk jest piękny. Całkiem przestronny, z taką niewielką skrzyneczką, która przypomina kształtem domek. Zasadniczo to samo centrum tego miejsca, ale jeżeli się akurat nie wie, czego szukać, łatwo to przegapić. – Gdyby mogła, Sheila spędzałabym tam całe dnie swojego pobytu, nie ruszając się z miejsca tylko sięgając po kolejne dzieła. Nawet nie zabierałaby ich do siebie – po prostu wymieniałaby jedną pozycję na drugą, czasem doradzając osobie chętnej do wymiany książek. Nie mogła jednak spędzać tam niewiadomo ile czasu, musiała też czasem się poruszać! Sama chciała, nie tak, że ktoś ją zmuszał, po prostu sama chętnie wychodziła na dłuższe spacery albo inne aktywności, byleby móc zwiedzić nieco okolicy. Teraz miała również wybitną kompanię w osobie Cilliana Moore’a – jak widać tego akurat najbardziej wygadanego brata, który potrafił przekonywać do siebie słowami, a nie tylko miłą aparycją. Zastanowiło Sheilę, czy Aidan w domu rozmawia jednak nieco bardziej, czy jest równie oszczędny w słowach tak jak przy niej. Sama Sheila Cillianowi za jego książkowy wysiłek nie miałaby nic do zaoferowania, a przynajmniej o ile chodziło o sztukę. Mogłaby pograć mu na harfie, ale nie spodziewałaby się, aby ktoś czuł się tym zainteresowany.
Only those who are capable of silliness can be called truly intelligent.
Podobała mu się ta energia, która rozbłysła w jej oczach wraz ze słowami pochwały. Jego uśmiech poszerzył się lekko, kiedy myśli popłynęły w kierunku tej ilustracji. Jak ująć tę minę, co mu zaprezentowała? Czy jego umiejętności umożliwiały mu przelanie na papier takiego detalu? Spróbuje, tego był pewien, ale rezultat mógł być różny. Postanowił więc nie wspominać o tym planie. Jeżeli wyjdzie - zrobi jej niespodziankę, a jeżeli nie - nie zawiedzie młodzieńczego serca niespełnioną obietnicą.
- Skąd ja to znam! Wygląda na to, że jesteśmy pod tym względem podobni.
Również był trzecim z kolei. Najbardziej rozpieszczonym, ale jednocześnie najbystrzej obserwującym to, co działo się wokół niego. Może to dlatego tak łatwo było mu zaufać niewinnemu spojrzeniu... Romki. Oh, aż się w nim zatliło współczucie dla brata, bo oto cały czar posypał się nieco - zdawało mu się, że ich kultura dzieliła ludzi tak mocno, że równie dobrze mogła nosić tytuł lady - jej przyjaźń i uczucie były niedostępne dla ludzi spoza ich kręgu. A może się mylił? Bezpieczniej było tej sprawy nie roztrząsać. Nie chciał wykazać się ignorancją, ani zapeszyć nic. Po prostu cieszył się chwilą spędzoną z Sheilą Doe. Spotkanie to było niespodziewane, ale miłe.
- Dziesięć - rzucił niespodziewanie - dokładnie dziesięć lat - doprecyzował. Powiedział to na głos? Najwyraźniej tak, ale po prawdzie, to po prostu sam doliczył się ile lat stanowiło to wiele, o którym wcześniej wspomniał. A jak rodzice narzekali na to, że czas przelewał im się przez palce, to się z nich śmiał... Czyżby i jego powoli sięgała już starość? Czy tam po przekroczeniu trzydziestki znajdowało się coś jeszcze? Cokolwiek? - Chyba faktycznie bliżej mi do pana niż twojego rówieśnika, ale nie zmieniajmy naszych ustaleń... - Ciekaw był miny Aidana, kiedy spotkają się w trójkę.
Wymienianie się informacjami o najmłodszym z braci Moore było wizją kuszącą, ale zdawał sobie sprawę z tego, że jeżeli nie chce, aby ten się na niego śmiertelnie obraził, musiał podejść do tego z pewną dozą ostrożności. Wyglądało na to, że mądra z niej panna, więc pewnie skwitowałaby wszystkie zabawne historie uroczym uśmiechem i pąsem wylewającym się na blade policzki, ale wciąż... nie chciał narobić mu aż takiego wstydu, żeby czuł się z tym źle. Tak... tylko troszkę, żeby się zaczerwienił jak buraczek i potupał nogą, tyle wystarczy.
Zachichotał cicho.
- Nie zmienił się na przestrzeni lat - zauważył, wyraźnie sugerując, że zarówno wcześniej jak i teraz, zdarzało mu się zaspać gdzieś regularnie. - No dobrze, skoro to opowieść za opowieść, wymieniam się na to, że mój kochany brat od pewnych pamiętnych wakacji przez dobrych kilka miesięcy bał się huśtawek, bo Billy zakręcił go na jednej zbyt mocno. Biedak wirował na tej przeklętej desce tak długo, że doprowadził do wybuchu dziecięcej magii i włosy stały mu dęba do końca sierpnia.
Kierowali się w stronę rzeczonego miejsca powoli, oszczędzając dany im czas. Pisarz starał się dostosować do tej tempa.
- Skąd ja to znam! Wygląda na to, że jesteśmy pod tym względem podobni.
Również był trzecim z kolei. Najbardziej rozpieszczonym, ale jednocześnie najbystrzej obserwującym to, co działo się wokół niego. Może to dlatego tak łatwo było mu zaufać niewinnemu spojrzeniu... Romki. Oh, aż się w nim zatliło współczucie dla brata, bo oto cały czar posypał się nieco - zdawało mu się, że ich kultura dzieliła ludzi tak mocno, że równie dobrze mogła nosić tytuł lady - jej przyjaźń i uczucie były niedostępne dla ludzi spoza ich kręgu. A może się mylił? Bezpieczniej było tej sprawy nie roztrząsać. Nie chciał wykazać się ignorancją, ani zapeszyć nic. Po prostu cieszył się chwilą spędzoną z Sheilą Doe. Spotkanie to było niespodziewane, ale miłe.
- Dziesięć - rzucił niespodziewanie - dokładnie dziesięć lat - doprecyzował. Powiedział to na głos? Najwyraźniej tak, ale po prawdzie, to po prostu sam doliczył się ile lat stanowiło to wiele, o którym wcześniej wspomniał. A jak rodzice narzekali na to, że czas przelewał im się przez palce, to się z nich śmiał... Czyżby i jego powoli sięgała już starość? Czy tam po przekroczeniu trzydziestki znajdowało się coś jeszcze? Cokolwiek? - Chyba faktycznie bliżej mi do pana niż twojego rówieśnika, ale nie zmieniajmy naszych ustaleń... - Ciekaw był miny Aidana, kiedy spotkają się w trójkę.
Wymienianie się informacjami o najmłodszym z braci Moore było wizją kuszącą, ale zdawał sobie sprawę z tego, że jeżeli nie chce, aby ten się na niego śmiertelnie obraził, musiał podejść do tego z pewną dozą ostrożności. Wyglądało na to, że mądra z niej panna, więc pewnie skwitowałaby wszystkie zabawne historie uroczym uśmiechem i pąsem wylewającym się na blade policzki, ale wciąż... nie chciał narobić mu aż takiego wstydu, żeby czuł się z tym źle. Tak... tylko troszkę, żeby się zaczerwienił jak buraczek i potupał nogą, tyle wystarczy.
Zachichotał cicho.
- Nie zmienił się na przestrzeni lat - zauważył, wyraźnie sugerując, że zarówno wcześniej jak i teraz, zdarzało mu się zaspać gdzieś regularnie. - No dobrze, skoro to opowieść za opowieść, wymieniam się na to, że mój kochany brat od pewnych pamiętnych wakacji przez dobrych kilka miesięcy bał się huśtawek, bo Billy zakręcił go na jednej zbyt mocno. Biedak wirował na tej przeklętej desce tak długo, że doprowadził do wybuchu dziecięcej magii i włosy stały mu dęba do końca sierpnia.
Kierowali się w stronę rzeczonego miejsca powoli, oszczędzając dany im czas. Pisarz starał się dostosować do tej tempa.
Cillian Moore
Zawód : Wygnany powieściopisarz, chwyta się prac dorywczych
Wiek : 27
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Chodźmy nad wodę
Na Twoich kolanach zasnę
Wymyślę więcej dobrych wierszy
Na Twoich kolanach zasnę
Wymyślę więcej dobrych wierszy
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Swoboda, z jaką Cillian obdarzał tę rozmowę była w jakiś sposób sympatyczna. Pewnie dla niego było to całkiem normalne, bo w końcu, nawet jeżeli mówili sobie po imieniu, to on wychodził z pozycji osoby starszej. Zastanawiała się, że dotąd niewiele wiedziała o braciach Aidana – oczywiście to nie tak, że nie wiedziała zupełnie nic o nich nie wiedziała, ale poznanie na żywo było o wiele lepsze niż zasłyszane od czasu do czasu opowieści. Cillian…wydawał się nieco inni niż pozostali z rodzeństwa. Pewny siebie, mówiący wiele, przyjazny w rozmowie czy wyjątkowo szarmancki. Na pewno nie był taki do każdego, ale zdecydowanie doceniała, jak swobodnie można było rozmawiać z nim, nawet jeżeli przy tym pierwszym spotkaniu był dla niej tylko „bratem przyjaciela”. A może aż?
- Nie wiem, jak to było w twoim wypadku, ale moje rodzeństwo zawsze czekało na okazję, żeby coś spsocić i najmłodsza jak byłam, to i tak musiałam myśleć za nich. Próbowałam nawet czasem płakać, żeby już się tak nie bili, niestety nie zawsze to działało. Przemawianie im do rozsądku też niezbyt…potem jednak poszli do szkoły i tam się już zupełnie rozbestwili. – Oczywiście, Marceliusa, przyjaciela Jamesa, kochała jak kolejnego brata, nie mogła jednak zaprzeczyć, że we dwójkę z jej bratem byli jak dzieła zniszczenia, rozrabiając po raz kolejny na szkolnych korytarza. Teraz było to oczywiście nieco inne, ale jednak wciąż mieli tendencję do pakowania się w kłopoty. Czy z Cillianem było tak samo, czy jednak udawało mu się biegać ze swoimi braćmi ramię w ramię? Oczywiście o ile chciał się podzielić.
Zmartwienie za to co do jej narodowości nie było zupełne bezpodstawne, ale w tym wypadku było mniej problematyczne. Zwłaszcza, że wziąć pod uwagę trzeba było, że rodziny jej nie można było już znaleźć, dlatego nie wiedziała, czy sama nie została na tym świecie. Nawet jednak, gdyby ktokolwiek próbował mieć jakiekolwiek problemy z relacją (nie, żeby Sheila przekonań albo uczuć Aidana była jakkolwiek pewna…), to sama zamierzałaby walczyć, kopać, kłócić się i marudzić.
- Czy poczujesz się lepiej jak powiem ci, że absolutnie nie wyglądasz na tyle starszego ode mnie? – Znaczy wyglądał, ale czasem mężczyznom trzeba było trochę białych kłamstw naopowiadać aby poczuli się lepiej. No, nie tylko mężczyznom, jeżeli chodziło o wygląd, bo kobiety też miały na tym punkcie obsesję, z tragedią witając każdą, nawet najmniejszą zmarszczę na twarzy. Sheila się nad tym nie zastanawiała, lubiąc swój wygląd i starając się dbać o siebie, nie popadając jednak w tę stereotypowo damską paranoję. – Zresztą patrząc na to, ile potrafią żyć czarodzieje, to w tej kategorii wiekowej jesteś pewnie jakimś nastolatkiem.
Bo czym było 27 lat kiedy przed tobą było sto kolejnych? To raczej Sheila w tym towarzystwie robiła za jakiegoś smarkacza co ledwie odrósł od ziemi. Zaśmiała się na tę informację, że Aidanowi wciąż zdarzało przysypiać, wiedząc, że potrafił być w tym zarówno uroczy jak i czasem zaskakujący, kiedy to potrafił nagle przewrócić się na twoje ramię tak po prostu. Człowiek czasem się martwił, czy rzeczywiście mu się coś nie stało. Za to na kwestię huśtawki parsknęła, potrząsając lekko głową.
- Zawsze był wrażliwy w ten uprzejmy sposób. Możesz sobie pewnie wyobrazić, jak kiedyś usłyszeliśmy, że gdzieś w lesie znajduje się ranny młody hipogryf bez rodziców. Próbowaliśmy się nawet wymknąć do Zakazanego Lasu, na szczęście dla nas nauczyciel złapał nas odpowiednio wcześniej i nie spotkały nas żadne problemy za wycieczkę.
Powoli kierowali się w stronę placyku, schodząc z terenów podmiejskich i powoli dochodząc do ulic i zaułków. Niewiele im zostało do celu, ale jeszcze nie dotarli aż tak szybko.
- Nie wiem, jak to było w twoim wypadku, ale moje rodzeństwo zawsze czekało na okazję, żeby coś spsocić i najmłodsza jak byłam, to i tak musiałam myśleć za nich. Próbowałam nawet czasem płakać, żeby już się tak nie bili, niestety nie zawsze to działało. Przemawianie im do rozsądku też niezbyt…potem jednak poszli do szkoły i tam się już zupełnie rozbestwili. – Oczywiście, Marceliusa, przyjaciela Jamesa, kochała jak kolejnego brata, nie mogła jednak zaprzeczyć, że we dwójkę z jej bratem byli jak dzieła zniszczenia, rozrabiając po raz kolejny na szkolnych korytarza. Teraz było to oczywiście nieco inne, ale jednak wciąż mieli tendencję do pakowania się w kłopoty. Czy z Cillianem było tak samo, czy jednak udawało mu się biegać ze swoimi braćmi ramię w ramię? Oczywiście o ile chciał się podzielić.
Zmartwienie za to co do jej narodowości nie było zupełne bezpodstawne, ale w tym wypadku było mniej problematyczne. Zwłaszcza, że wziąć pod uwagę trzeba było, że rodziny jej nie można było już znaleźć, dlatego nie wiedziała, czy sama nie została na tym świecie. Nawet jednak, gdyby ktokolwiek próbował mieć jakiekolwiek problemy z relacją (nie, żeby Sheila przekonań albo uczuć Aidana była jakkolwiek pewna…), to sama zamierzałaby walczyć, kopać, kłócić się i marudzić.
- Czy poczujesz się lepiej jak powiem ci, że absolutnie nie wyglądasz na tyle starszego ode mnie? – Znaczy wyglądał, ale czasem mężczyznom trzeba było trochę białych kłamstw naopowiadać aby poczuli się lepiej. No, nie tylko mężczyznom, jeżeli chodziło o wygląd, bo kobiety też miały na tym punkcie obsesję, z tragedią witając każdą, nawet najmniejszą zmarszczę na twarzy. Sheila się nad tym nie zastanawiała, lubiąc swój wygląd i starając się dbać o siebie, nie popadając jednak w tę stereotypowo damską paranoję. – Zresztą patrząc na to, ile potrafią żyć czarodzieje, to w tej kategorii wiekowej jesteś pewnie jakimś nastolatkiem.
Bo czym było 27 lat kiedy przed tobą było sto kolejnych? To raczej Sheila w tym towarzystwie robiła za jakiegoś smarkacza co ledwie odrósł od ziemi. Zaśmiała się na tę informację, że Aidanowi wciąż zdarzało przysypiać, wiedząc, że potrafił być w tym zarówno uroczy jak i czasem zaskakujący, kiedy to potrafił nagle przewrócić się na twoje ramię tak po prostu. Człowiek czasem się martwił, czy rzeczywiście mu się coś nie stało. Za to na kwestię huśtawki parsknęła, potrząsając lekko głową.
- Zawsze był wrażliwy w ten uprzejmy sposób. Możesz sobie pewnie wyobrazić, jak kiedyś usłyszeliśmy, że gdzieś w lesie znajduje się ranny młody hipogryf bez rodziców. Próbowaliśmy się nawet wymknąć do Zakazanego Lasu, na szczęście dla nas nauczyciel złapał nas odpowiednio wcześniej i nie spotkały nas żadne problemy za wycieczkę.
Powoli kierowali się w stronę placyku, schodząc z terenów podmiejskich i powoli dochodząc do ulic i zaułków. Niewiele im zostało do celu, ale jeszcze nie dotarli aż tak szybko.
Only those who are capable of silliness can be called truly intelligent.
Tym razem nie tylko zachichotał, ale po prostu szczerze się zaśmiał.
- Cofam wszystko, co powiedziałem, nie jesteśmy ani trochę podobni. Popłakałabyś się wiele razy, gdybyś musiała znosić mnie w młodości - w gruncie rzeczy teraz też potrafił być niesamowicie nieznośny, chociaż posiadał więcej hamulców niż jako dziecko.
- Może to kwestia płci? - Kobiety wydawały mu się ostatnio jakieś takie... za mądre jak na niego. Gdzieś pomiędzy jednym dowcipem a drugim zaczęły dokańczać jego zdania, czytać mu w myślach i grać na jego emocjach tak, że szalał na ich punkcie, chociaż dobrze wiedział, że była to z ich strony po części jedynie gra. Nie był jeszcze na tyle pijany, żeby zwierzać się z tego typu problemów nastolatce, więc nie rozwinął tej myśli poza obrębem swojej głowy.
- Czy wyglądam na jeszcze starszego? - Zapytał zaczepnie. - Ta, zapewne, gdyby mnie porównać do motyla, to byłbym niczym sam Stwórca. Wybacz, to po prostu takie gadanie starych ludzi. Też kiedyś wywracałem oczami na wieści o tym, jak bardzo mojego ojca bolą plecy, a teraz - westchnął - z pewnych przyczyn muszę spać na podłodze i zrozumiałem, czym jest prawdziwe cierpienie. - Bo wcześniej miał słabe tego ujęcie - zaledwie pobicie do nieprzytomności i czołganie się przez płonący dom ze złamaną ręką. Czymże to było w obliczu małej chatki w Oazie i grania w karty o to, kto śpi dzisiaj na kanapie?
Ileż on by oddał, żeby ta podłoga była najgorszym, co go w życiu spotkało... Niestety mogła się tym stać jedynie w tej opowieści, którą próbował sprzedać Sheili z szelmowskim uśmiechem. Niby oczywiste było, że to kłamstwo, ale budowało to jakiś obraz beztroskiego człowieka, a naprawdę dobrze żyło mu się z taką łatką. Pisanie pięknych historii przychodziło mu łatwiej od patrzenia w lustro.
- Mój brat w Zakazanym Lesie? - Ta ciepła kluska robiąca groźne miny próbowała wymknąć się do Zakazanego Lasu? Może nie zrozumiał skąd ta nazwa? - Szkoda, że wam się nie udało, zawsze chcieliśmy dostać jakiś dramatyczny list z Hogwartu o tym, co zrobił, żeby go później cytować przy okazji rodzinnych obiadów... Niestety Aidan zawsze był miły i dobrze się uczył. Nie wiemy, co poszło nie tak.
Odchrząknął.
- To znaczy... bardzo się cieszę, że nic wam się nie stało.
- Cofam wszystko, co powiedziałem, nie jesteśmy ani trochę podobni. Popłakałabyś się wiele razy, gdybyś musiała znosić mnie w młodości - w gruncie rzeczy teraz też potrafił być niesamowicie nieznośny, chociaż posiadał więcej hamulców niż jako dziecko.
- Może to kwestia płci? - Kobiety wydawały mu się ostatnio jakieś takie... za mądre jak na niego. Gdzieś pomiędzy jednym dowcipem a drugim zaczęły dokańczać jego zdania, czytać mu w myślach i grać na jego emocjach tak, że szalał na ich punkcie, chociaż dobrze wiedział, że była to z ich strony po części jedynie gra. Nie był jeszcze na tyle pijany, żeby zwierzać się z tego typu problemów nastolatce, więc nie rozwinął tej myśli poza obrębem swojej głowy.
- Czy wyglądam na jeszcze starszego? - Zapytał zaczepnie. - Ta, zapewne, gdyby mnie porównać do motyla, to byłbym niczym sam Stwórca. Wybacz, to po prostu takie gadanie starych ludzi. Też kiedyś wywracałem oczami na wieści o tym, jak bardzo mojego ojca bolą plecy, a teraz - westchnął - z pewnych przyczyn muszę spać na podłodze i zrozumiałem, czym jest prawdziwe cierpienie. - Bo wcześniej miał słabe tego ujęcie - zaledwie pobicie do nieprzytomności i czołganie się przez płonący dom ze złamaną ręką. Czymże to było w obliczu małej chatki w Oazie i grania w karty o to, kto śpi dzisiaj na kanapie?
Ileż on by oddał, żeby ta podłoga była najgorszym, co go w życiu spotkało... Niestety mogła się tym stać jedynie w tej opowieści, którą próbował sprzedać Sheili z szelmowskim uśmiechem. Niby oczywiste było, że to kłamstwo, ale budowało to jakiś obraz beztroskiego człowieka, a naprawdę dobrze żyło mu się z taką łatką. Pisanie pięknych historii przychodziło mu łatwiej od patrzenia w lustro.
- Mój brat w Zakazanym Lesie? - Ta ciepła kluska robiąca groźne miny próbowała wymknąć się do Zakazanego Lasu? Może nie zrozumiał skąd ta nazwa? - Szkoda, że wam się nie udało, zawsze chcieliśmy dostać jakiś dramatyczny list z Hogwartu o tym, co zrobił, żeby go później cytować przy okazji rodzinnych obiadów... Niestety Aidan zawsze był miły i dobrze się uczył. Nie wiemy, co poszło nie tak.
Odchrząknął.
- To znaczy... bardzo się cieszę, że nic wam się nie stało.
no beauty shines brighter
than a good heart
than a good heart
Cillian Moore
Zawód : Wygnany powieściopisarz, chwyta się prac dorywczych
Wiek : 27
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Chodźmy nad wodę
Na Twoich kolanach zasnę
Wymyślę więcej dobrych wierszy
Na Twoich kolanach zasnę
Wymyślę więcej dobrych wierszy
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Przynajmniej się cieszył i śmiał – nie wiedziała czemu, ale najzwyczajniej w świecie było miło widzieć uśmiech w obecnych czasach. Czy to kwestia wojny, czy po prostu tego, że i innych okazji było coraz mniej? Obstawiałaby zarówno na jedno i na drugie.
- Nie działają na ciebie siostrzane łzy? Cóż, na pewno nie na każdego by to skutkowało, aczkolwiek moi bracia czasem się poddawali. Zwłaszcza, jak potem doszli też znajomi braci i też próbowali czasem kombinować za mocno albo się kłócili, to płakanie też działało. – Wiedziała, że wiele osób raczej pomagało jej raczej ugłaskać kłócące się rodzeństwo, chłopcy jednak chyba potrzebowali się zachowywać jak chłopcy i sięgać po agresję. No przynajmniej jej otoczenie, nie wiedziała w sumie jak zachowywał się Cillian kiedy był w szkole. Gdyby miała zgadywać, to obstawiałaby, że ten z rodzeństwa Moore był całkiem popularny w szkole, bo i wygadany i całkiem przystojny. Łatwo było zainteresować sobą płeć przeciwną jeżeli miało się taki swoisty magnetyzm.
-Albo też kwestia wychowania. – Nie tyle myślała o kulturze, co o tym, że niektóre dziewczęta uczyły się wcześnie, czego chłopcy będą od nich wymagać. Sheila takie lekcje odebrała dość wcześnie od babci, bo mądra kobieta bardzo dobrze wiedziała, jakie niebezpieczeństwa mogą ją czekać w obcych miejscach, nawet w szkole. Na słowa Ciliana wywróciła lekko oczyma, chociaż na jej twarz wciąż widniał uśmiech.
- Oczywiście że nie, wyglądasz na znacznie starszego, powiedziałabym tak koło siedemdziesiątki. Jeżeli chodzi o spanie na podłodze, sugerowałabym siennik. Być może znalazłabym jakieś materiały czy prześcieradła, które mogłabym do tego użyć. Co prawda z materiałami na to obecnie może niełatwo, ale w sumie siano albo słoma jeżeli tam przy okazji by było. Wypchanie innymi materiałami być może by nie zadziałało, ale w sumie może poproszę Adelaidę, czy nie znalazłyby się jakieś miękkie skrawki do wypełnienia… - Tak, nastawiła się już na rozwiązanie tego problemu, nie przyjmując sprzeciwu.
Znaleźli się w końcu na placyku z książkami, dlatego Sheila chętnie przedstawiła wszystko co można było odkryć w tym miejscu. Zaśmiała się jeszcze na słowa o Aidanie, czując, że naprawdę rodzina jego, nawet jeżeli Cillian prezentował właśnie uszczypliwości, była ze sobą dość blisko. Dobrze, że miał koło siebie dobrych ludzi. Porozmawiała jeszcze przez chwilę z Cillym, musiała jednak wrócić do siebie prędzej czy później. Miała nadzieję, że jeszcze się spotkają.
| ztx2
- Nie działają na ciebie siostrzane łzy? Cóż, na pewno nie na każdego by to skutkowało, aczkolwiek moi bracia czasem się poddawali. Zwłaszcza, jak potem doszli też znajomi braci i też próbowali czasem kombinować za mocno albo się kłócili, to płakanie też działało. – Wiedziała, że wiele osób raczej pomagało jej raczej ugłaskać kłócące się rodzeństwo, chłopcy jednak chyba potrzebowali się zachowywać jak chłopcy i sięgać po agresję. No przynajmniej jej otoczenie, nie wiedziała w sumie jak zachowywał się Cillian kiedy był w szkole. Gdyby miała zgadywać, to obstawiałaby, że ten z rodzeństwa Moore był całkiem popularny w szkole, bo i wygadany i całkiem przystojny. Łatwo było zainteresować sobą płeć przeciwną jeżeli miało się taki swoisty magnetyzm.
-Albo też kwestia wychowania. – Nie tyle myślała o kulturze, co o tym, że niektóre dziewczęta uczyły się wcześnie, czego chłopcy będą od nich wymagać. Sheila takie lekcje odebrała dość wcześnie od babci, bo mądra kobieta bardzo dobrze wiedziała, jakie niebezpieczeństwa mogą ją czekać w obcych miejscach, nawet w szkole. Na słowa Ciliana wywróciła lekko oczyma, chociaż na jej twarz wciąż widniał uśmiech.
- Oczywiście że nie, wyglądasz na znacznie starszego, powiedziałabym tak koło siedemdziesiątki. Jeżeli chodzi o spanie na podłodze, sugerowałabym siennik. Być może znalazłabym jakieś materiały czy prześcieradła, które mogłabym do tego użyć. Co prawda z materiałami na to obecnie może niełatwo, ale w sumie siano albo słoma jeżeli tam przy okazji by było. Wypchanie innymi materiałami być może by nie zadziałało, ale w sumie może poproszę Adelaidę, czy nie znalazłyby się jakieś miękkie skrawki do wypełnienia… - Tak, nastawiła się już na rozwiązanie tego problemu, nie przyjmując sprzeciwu.
Znaleźli się w końcu na placyku z książkami, dlatego Sheila chętnie przedstawiła wszystko co można było odkryć w tym miejscu. Zaśmiała się jeszcze na słowa o Aidanie, czując, że naprawdę rodzina jego, nawet jeżeli Cillian prezentował właśnie uszczypliwości, była ze sobą dość blisko. Dobrze, że miał koło siebie dobrych ludzi. Porozmawiała jeszcze przez chwilę z Cillym, musiała jednak wrócić do siebie prędzej czy później. Miała nadzieję, że jeszcze się spotkają.
| ztx2
Only those who are capable of silliness can be called truly intelligent.
25 listopada '57
Dolegliwości z ostatnich tygodni prędko ustąpiły dzięki interwencji pięknej Isabelli i Trixie ani się obejrzała, kiedy znów stanęła na nogi i poczuła napełniającą ją energię. Werwa powracała powoli ale stabilnie, powiększała się z każdym dniem jak kolejna filiżanka przepysznie satysfakcjonującej kawy - i chyba tylko dzięki temu Beckettowie zdecydowali się spróbować raz jeszcze swoich sił w wycieczce w dzikie tereny. Lasy otaczające Dolinę znali jednak o wiele lepiej, tak samo jak i społeczność miasteczka, więc serca nawiedziła zrozumiała nadzieja na to, że nie natrafią na żadną enigmatyczną osobistość tarzającą się w błocie przy pustej butelce jakiegoś alkoholu. Kim był tamten mężczyzna, cóż, trudno stwierdzić. Nie raczył się ani przedstawić, ani tym bardziej nie zapewnił ich o czystości swoich zamiarów, choć trudno ukryć to, że skapitulował, kiedy Trixie zapewniła, że prowadzona z nim walka nie dostarczała im radości. Może więc naprawdę był jakimś niewinnym, zagubionym człowiekiem, którego zaskoczyli we dwójkę?
O dziwo to Stevie wyszedł z propozycją wspólnej kolarskiej wycieczki po lesie. Miał własny rower, wystarczyło go tylko trochę odkurzyć, napompować koła, naoliwić łańcuch i działał zupełnie jak ten należący do Trix, która z radością odkryła, że coraz mniej męczyło ją pedałowanie. Dotarcie tamtego dnia do Leśnej Lecznicy wymagało od niej takiego wysiłku, że aż strach... Ale dziś, o wczesnym poranku, wszystko wydawało się być w jak najlepszym porządku i niewielkie wiklinowe kosze przymocowane do dwukołowców telepały się w najlepsze, gdy przemierzali nierówne, ziemne ścieżki. Beckettowie nie poddawali się przecież tak łatwo.
- Myślisz, że tym razem znowu znajdziemy w trawie jakiegoś muchomora? - spytała czarownica, niepewna, czy do wspomnienia podchodziła teraz z rozbawieniem, czy może wciąż były w niej żywe strachy, że w rzeczywistości był to jakiś paskudny szmalcownik, którego tylko z bliżej niesprecyzowanego powodu nagle tknęło sumienie. Jeśli rzeczywiście był szmalcownikiem, skąd wiedział gdzie ich szukać? Polował na jej ojca? Tyle pytań, tak mało odpowiedzi. Może właśnie dlatego tak bardzo potrzebowała wrócić do regularnej pracy, by nie myśleć zbyt dużo o tego typu kwestiach, na które nie miała przecież wpływu. - To właściwie ostatni dzwonek na zapasy na zupę grzybową. Tym razem musimy dać sobie radę... Albo wymyślić inny przepis, chociaż wolałabym tego nie robić - spojrzała przez ramię na ojca jadącego nieco w tyle. Jak na odnowiony po latach sport naprawdę dobrze sobie radził. Po kilku metrach Trix zahamowała i przyjrzała się zamszonej polance pomiędzy pasmem wysokich sosen, by potem znów przenieść wzrok na ojca. Był bardziej wprawionym grzybiarzem od niej. - Może tutaj? - ruchem głowy wskazała na zagajnik.
and the lust for life
keeps us alive, 'cause we're the masters of our own fate, we're the captains of our own souls, there's no way for us to come away, 'cause boy we're gold, boy we're gold.
Trixie Beckett
Zawód : krawcowa, gospodyni w Warsztacie
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
I'll ignite the sun just like the spring has come.
flames come alive.
flames come alive.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Ostatnio czuł się nieco gorzej psychicznie, a do tego wypadało robić szeroki uśmiech, dobrą minę do złej gry i udawać, że jakoś to będzie. Miał coraz mniej siły, a wspomnienia potrafiły zadręczać go tak, że nie sypiał w nocy. Dodatkowo ostatnie wydarzenia wyjątkowo źle podziałały na jako takie samopoczucie, jeszcze mocniej dobijając Steviego do ziemi. Śmierć łupieżcy, która odbyła się właściwie na jego oczach, śmierć, do której dołożył swoje. Tamten topielec, Ci wszyscy biedni ludzie w Devon i na całym półwyspie kornwalijskim, a w końcu, ostatnie spotkanie w lesie, gdy chcieli tylko pozbierać grzyby z córką. Czuł, że jest jej winien wyjaśnienia, ale nie potrafił się za owe zebrać. Jechał więc z pogodną miną i szerokim uśmiechem, udając, ze wszystko jest w porządku. Próbował żartować, ale siniaki po tamtym uderzeniu tej dziwnej transmutowanej istoty, dalej go dręczyły. - Co najwyżej trującego - odpowiedział, wkładając całą swoją energię, aby podjechać pod górkę. Taniec kosztował jej o wiele mniej niż kolarstwo, nawet takie typowo rekreacyjne. Jednak patrząc na to co miało miejsce dookoła, jak wyglądała teraz Wielka Brytania, wolał mieć więcej pary w nogach, aby na wypadek potrafić uciec i nie zmęczyć się po 5 krokach. - Tak, musimy znaleźć jak najwięcej, nie zmarnują się - powiedział jeszcze i zsiadł z roweru, gdy Trixie wskazała na zagajnik. Beckett kiwnął jeszcze głową, a odstawiając pojazd, niemal nie poślizgnął się na mokrej trawie. To dobry znak, znaczy, że grzybów będzie dużo. Rozejrzał się jeszcze dookoła, wypatrując jakiegokolwiek znaleziska. - Zauważyłem, że ostatnio więcej czasu spędzasz poza domem... - zaczął nieśmiało, trochę nie będąc pewnym jak poprowadzić tę rozmowę, jednak wystarczająco zdeterminowanym, aby uzyskać swoją odpowiedź. - Odwiedzasz koleżanki, czy może... Kolegów...? - nie spojrzał jej w oczy, wciąż wpatrując się w mokrą ziemię, spoglądając na pnie drzew i depcząc po szyszkach, które w tym roku wydawały z siebie wyjątkowo niesatysfakcjonujące odgłosy łamania, gdy nastąpiło się na nie butem. - Lub jednego kolegę... - nie był pewien, czy Trixie w ogóle odpowie szczerze, ale na Merlina! Przecież był jej ojcem, miał prawo wiedzieć co dzieje się z jego córką, a już zwłaszcza w tak niepewnych czasach.
Am I going crazy? Would I even know? Am I right back where I started forty years ago?
Wanna guess the ending? If it ever does... I swear to God that all I've ever wanted was
A little bit of everything, all of the time, a bit of everything, all of the time
Apathy's a tragedy, and boredom is a crime. I'm finished playing, and I'm staying inside.
The member 'Stevie Beckett' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 24
--------------------------------
#2 'k10' : 1
#1 'k100' : 24
--------------------------------
#2 'k10' : 1
- Niektórym przydałby się taki trujący - rzuciła pod nosem, głosem jednak tak przyciszonym, że ojciec mógł go nawet nie dosłyszeć. Na wypadek gdyby w dziczy odnaleźli kolejną zagubioną osobę o nieodpowiednich zamiarach, dobrze byłoby mieć przy sobie muchomora, jednak Trixie liczyła, że dzisiejsze zbieranie przebiegnie bez większych komplikacji. Cóż, problemem mogła okazać się jej nieznajomość zielarstwa, bo nawet jeśli byłaby w stanie dojrzeć w trawie apetycznie wyglądające grzyby, te mogłyby okazać się niebezpieczne. Niezrażona Beckett zeskoczyła z roweru, gdy zatrzymali się przy zagajniku, i podparła go o wystawioną nóżkę, chwytając umieszczony na przodzie wiklinowy kosz, z którym pod ręką ruszyła w zieleń.
- Będziesz mi mówić, czy to, co znajdę, jest zjadliwe? - spytała ojca, zerkając na niego przez ramię. Miał w dziedzinie zbieractwa leśnych dobrodziejstw więcej doświadczenia, a to zawsze mniejsza szansa już na starcie, że podczas wigilii doczekają się jakiejś tragedii. I już miała pochylić się w skrupulatnym poszukiwaniu, gdy do jej uszu doleciały specyficzne, nieśmiałe słowa Steviego zaczynającego dość newralgiczny temat. Kolegów? I co, na brodę Merlina, miała mu odpowiedzieć? Odwrócona do mężczyzny plecami czarownica zmarszczyła lekko brwi i odchrząknęła, niepewnie rozkładając w głowie na czynniki pierwsze to, co wiedzieć mógł, a co wiedział na pewno. - Kogo masz na myśli? - podjęła po dłuższej chwili. Ostatnie miesiące były pełne nowych znajomości, jednych ciekawszych niż inne, ale jej przecież było tak daleko do czczych miłostek. Nie marnowała na nie czasu, o swojej powściągliwości myśląc z dumą. Jeszcze tego jej brakowało. Małżeństwa. - Czasem odwiedzam Juliena, wiesz, ktoś musi dbać o Makówkę, zanim rozpadnie się w... drobny mak. I Steffena - ciągnęła. Obu z nich Stevie doskonale znał, byli bliskimi sąsiadami, mniej lub bardziej godnymi zaufania, ale bezpiecznymi w swoich zamiarach. - Ostatnio więcej czasu spędzam też z Bellą - Trixie dodała, ni to w ramach dywersji, ni faktycznego poinformowania. Chyba nie zdążyła powiedzieć ojcu, że to, co dopadło ją na początku listopada, było zaledwie magicznym katarem. - Będę szyła jej suknię ślubną - w końcu odwróciła się w stronę ojca, by spojrzeć na niego z podekscytowanym uśmiechem. Zupełnie zapomniała o grzybach.
- Będziesz mi mówić, czy to, co znajdę, jest zjadliwe? - spytała ojca, zerkając na niego przez ramię. Miał w dziedzinie zbieractwa leśnych dobrodziejstw więcej doświadczenia, a to zawsze mniejsza szansa już na starcie, że podczas wigilii doczekają się jakiejś tragedii. I już miała pochylić się w skrupulatnym poszukiwaniu, gdy do jej uszu doleciały specyficzne, nieśmiałe słowa Steviego zaczynającego dość newralgiczny temat. Kolegów? I co, na brodę Merlina, miała mu odpowiedzieć? Odwrócona do mężczyzny plecami czarownica zmarszczyła lekko brwi i odchrząknęła, niepewnie rozkładając w głowie na czynniki pierwsze to, co wiedzieć mógł, a co wiedział na pewno. - Kogo masz na myśli? - podjęła po dłuższej chwili. Ostatnie miesiące były pełne nowych znajomości, jednych ciekawszych niż inne, ale jej przecież było tak daleko do czczych miłostek. Nie marnowała na nie czasu, o swojej powściągliwości myśląc z dumą. Jeszcze tego jej brakowało. Małżeństwa. - Czasem odwiedzam Juliena, wiesz, ktoś musi dbać o Makówkę, zanim rozpadnie się w... drobny mak. I Steffena - ciągnęła. Obu z nich Stevie doskonale znał, byli bliskimi sąsiadami, mniej lub bardziej godnymi zaufania, ale bezpiecznymi w swoich zamiarach. - Ostatnio więcej czasu spędzam też z Bellą - Trixie dodała, ni to w ramach dywersji, ni faktycznego poinformowania. Chyba nie zdążyła powiedzieć ojcu, że to, co dopadło ją na początku listopada, było zaledwie magicznym katarem. - Będę szyła jej suknię ślubną - w końcu odwróciła się w stronę ojca, by spojrzeć na niego z podekscytowanym uśmiechem. Zupełnie zapomniała o grzybach.
and the lust for life
keeps us alive, 'cause we're the masters of our own fate, we're the captains of our own souls, there's no way for us to come away, 'cause boy we're gold, boy we're gold.
Trixie Beckett
Zawód : krawcowa, gospodyni w Warsztacie
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
I'll ignite the sun just like the spring has come.
flames come alive.
flames come alive.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Leśna droga
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Somerset :: Dolina Godryka