Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Somerset
Targ w Bridgwater
Strona 1 z 3 • 1, 2, 3
AutorWiadomość
Targ w Bridgwater
Targ, który dawniej odbywał się w Bridgwater przyciągał do Somerset tłumy ludzi. Dla mieszkańców trwał on przez cały tydzień oferując swoim klientom wszystko co najlepsze, lecz wszyscy wiedzieli, że najwięcej najznakomitszych kupców zjeżdża się do Bridgwater w środę, a dzień ten zaczęto nazywać Świętem Dyszla. Wojna jednak zmieniła panującą tu od lat tradycję. Miejsce to stało się puste i choć nadal niektórzy z kupców rozstawiało tu swoje stragany, to były one znacznie uboższe. Choć Święto Dyszla przeszło już do historii, to ludzie nadal chętnie się tu gromadzili i to bez względu na dzień tygodnia.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 19:38, w całości zmieniany 1 raz
/ 9 listopada '57
Choć Lucinda sama za ślubami nie przepadała, to jednak cieszyła się, gdy jej bliscy mogli podzielić się z innymi swoją własną miłością. W szczególności, gdy za oknem panowała wojenna zawierucha. Takie uroczystości napawały nadzieją. Pokazywały, że nie wszystko musi być osadzone w czarnych lub szarych barwach. W Zakonie mieli już kilka ślubów i we wszystkich starała się uczestniczyć. Chciała ich jakoś wspierać nawet wtedy, gdy sama niekoniecznie czuła się na siłach by to robić. Traf chciał, że zwykle takie uroczystości miały miejsce po wielkich misjach, po których psychikę musiała zbierać z podłogi. Tak było i tym razem. Misja w Tower odcisnęła swoje piętno chyba na wszystkich. Lucinda szczerze liczyła, że regeneracja pójdzie jej sprawnie. Niestety to marzenia ściętej głowy. Kiedy ktoś przez niemal dwa lata trwa w nieprzerwanym stresie, nadwyręża swoje zdrowie psychiczne i fizyczne, to później może jedynie czekać na jakąkolwiek poprawę, a przecież już i tak nigdy nie wróci do dawnego stanu. Wszystko odciska swoje piętno, a przez ostatnie zdarzenia została niemal całkowicie poturbowana. Nie przeszkadzało jej nawet osłabienie spowodowane śmiertelną bladością. Najbardziej przerażały ją pojawiające się majaki. Wszędobylskie kruki, martwa Jessa pojawiająca się w najmniej oczekiwanym momencie i ciągle towarzyszące jej krakanie. Merlin jeden wie, że żaden magipsychiatra nie zdiagnozowałby jej jako zdrowej, a i ona wcale się tak nie czuła.
Los lubił płatać figle. Często kładł pod nogi kłody w najmniej oczekiwanych momentach. Tym razem uwziął się na Alexa i Idę. Kiedy usłyszała, że ślub jednak nie dojdzie do skutku dosłownie załamała ręce. Nie chodziło o to, że wszyscy tak bardzo starali się przygotować dla nich ten dzień. Chodziło o to, że Alex jak nikt inny zasługiwał by w końcu być szczęśliwym. Tyle przeszedł w ostatnim czasie. Z tyloma sprawami musiał uporać się sam. Blondynka naprawdę liczyła na to, że ten ślub i Ida sprawią, że w jego życiu pojawi się trochę dobra. Właśnie po to się tutaj wszyscy zebrali – by celebrować szczęście.
Przygotowań było sporo, a Zakonnicy nie mogli pozwolić by przygotowane na ten dzień jedzenie się zmarnowało. Pomysł z rozdaniem go potrzebującym mieszkańcom był strzałem w dziesiątkę. Jak zwykle wszyscy szybko się zmobilizowali do tego by pomóc innym. Lucinda spojrzała na niosącego garnek z kaszą Samuela. Blondynka niosła w dłoni jeden talerz, ale miała zamiar go powielać za każdym razem, gdy znajdą jakiegoś chętnego. – Jak się czujesz? – zapytała z troską, a na jej ustach pojawił się szczery i delikatny uśmiech. Cieszyła się, że jest cały i zdrowy. Chyba wszyscy już postawili na nim krzyżyk. Po słowach Anthonego na spotkaniu nikt nie miał wątpliwości, że Sam już do nich nie wróci. Los znów okazał się być przekorny – tym razem w ten dobry sposób. – Przepraszam, że wtedy w Tower ja… nie uwierzyłam ci od razu – dodała lekko zmieszana. Miała wrażenie, że wtedy wszyscy od razu założyli, że Sam, który przed nimi stoi, to Sam, którego dobrze znają. Ona nie potrafiła być już tak ufna. Nie po tym wszystkim co przeszła.
Rzut na event:
1 - W niedalekiej odległości od ciebie dostrzegasz kruka, przysiada na gałęzi drzewa, gzymsie dachu lub parapecie (jeśli znajdujesz się w pomieszczeniu) i przygląda ci się intensywnie; nie jesteś świadoma, że widzisz go jedynie ty. Zaczyna towarzyszyć ci nieodparte wrażenie, że w rzeczywistości nie jest to ptak, a przemieniony człowiek - który potrzebuje twojej pomocy i próbuje zwrócić na siebie twoją uwagę. Jeśli do niego podejdziesz, odleci, ale po chwili zobaczysz go znów - w innym miejscu. Omamy będą towarzyszyć ci do końca wątku, chyba że inna z obecnych w nim postaci uświadomi cię, że to, co widzisz, nie jest prawdą.
2 - Odnosisz wrażenie, że gdzieś w pobliżu słyszysz krakanie wron, lecz nawet, jeśli spróbujesz, nie będziesz w stanie zlokalizować jego źródła. Dźwięk nie będzie uporczywy, będzie ci jednak towarzyszył do końca wątku, budząc niepokój.
3 - Kątem oka dostrzegasz Jessę, znajduje się gdzieś w twoim otoczeniu, w pozie naturalnej dla danego miejsca - może siedzieć w fotelu, na ławce, spacerować chodnikiem na ulicy lub wczytywać się w najnowsze wydanie gazety; jedynym, co świadczy o tym, że nie jest prawdziwa, jest więzienny strój i trupioblada twarz. Nie patrzy na ciebie, zajmując się swoimi sprawami, ale nie jesteś w stanie przestać jej widzieć; jeśli do niej podejdziesz lub się odezwiesz, nie zwróci na ciebie uwagi - tak, jakbyś była dla niej niewidzialna. Mara rozwieje się, gdy inna z postaci w wątku uświadomi cię, że jej nie widzi.
4, 5, 6 - Nic się nie dzieje.
Choć Lucinda sama za ślubami nie przepadała, to jednak cieszyła się, gdy jej bliscy mogli podzielić się z innymi swoją własną miłością. W szczególności, gdy za oknem panowała wojenna zawierucha. Takie uroczystości napawały nadzieją. Pokazywały, że nie wszystko musi być osadzone w czarnych lub szarych barwach. W Zakonie mieli już kilka ślubów i we wszystkich starała się uczestniczyć. Chciała ich jakoś wspierać nawet wtedy, gdy sama niekoniecznie czuła się na siłach by to robić. Traf chciał, że zwykle takie uroczystości miały miejsce po wielkich misjach, po których psychikę musiała zbierać z podłogi. Tak było i tym razem. Misja w Tower odcisnęła swoje piętno chyba na wszystkich. Lucinda szczerze liczyła, że regeneracja pójdzie jej sprawnie. Niestety to marzenia ściętej głowy. Kiedy ktoś przez niemal dwa lata trwa w nieprzerwanym stresie, nadwyręża swoje zdrowie psychiczne i fizyczne, to później może jedynie czekać na jakąkolwiek poprawę, a przecież już i tak nigdy nie wróci do dawnego stanu. Wszystko odciska swoje piętno, a przez ostatnie zdarzenia została niemal całkowicie poturbowana. Nie przeszkadzało jej nawet osłabienie spowodowane śmiertelną bladością. Najbardziej przerażały ją pojawiające się majaki. Wszędobylskie kruki, martwa Jessa pojawiająca się w najmniej oczekiwanym momencie i ciągle towarzyszące jej krakanie. Merlin jeden wie, że żaden magipsychiatra nie zdiagnozowałby jej jako zdrowej, a i ona wcale się tak nie czuła.
Los lubił płatać figle. Często kładł pod nogi kłody w najmniej oczekiwanych momentach. Tym razem uwziął się na Alexa i Idę. Kiedy usłyszała, że ślub jednak nie dojdzie do skutku dosłownie załamała ręce. Nie chodziło o to, że wszyscy tak bardzo starali się przygotować dla nich ten dzień. Chodziło o to, że Alex jak nikt inny zasługiwał by w końcu być szczęśliwym. Tyle przeszedł w ostatnim czasie. Z tyloma sprawami musiał uporać się sam. Blondynka naprawdę liczyła na to, że ten ślub i Ida sprawią, że w jego życiu pojawi się trochę dobra. Właśnie po to się tutaj wszyscy zebrali – by celebrować szczęście.
Przygotowań było sporo, a Zakonnicy nie mogli pozwolić by przygotowane na ten dzień jedzenie się zmarnowało. Pomysł z rozdaniem go potrzebującym mieszkańcom był strzałem w dziesiątkę. Jak zwykle wszyscy szybko się zmobilizowali do tego by pomóc innym. Lucinda spojrzała na niosącego garnek z kaszą Samuela. Blondynka niosła w dłoni jeden talerz, ale miała zamiar go powielać za każdym razem, gdy znajdą jakiegoś chętnego. – Jak się czujesz? – zapytała z troską, a na jej ustach pojawił się szczery i delikatny uśmiech. Cieszyła się, że jest cały i zdrowy. Chyba wszyscy już postawili na nim krzyżyk. Po słowach Anthonego na spotkaniu nikt nie miał wątpliwości, że Sam już do nich nie wróci. Los znów okazał się być przekorny – tym razem w ten dobry sposób. – Przepraszam, że wtedy w Tower ja… nie uwierzyłam ci od razu – dodała lekko zmieszana. Miała wrażenie, że wtedy wszyscy od razu założyli, że Sam, który przed nimi stoi, to Sam, którego dobrze znają. Ona nie potrafiła być już tak ufna. Nie po tym wszystkim co przeszła.
Rzut na event:
1 - W niedalekiej odległości od ciebie dostrzegasz kruka, przysiada na gałęzi drzewa, gzymsie dachu lub parapecie (jeśli znajdujesz się w pomieszczeniu) i przygląda ci się intensywnie; nie jesteś świadoma, że widzisz go jedynie ty. Zaczyna towarzyszyć ci nieodparte wrażenie, że w rzeczywistości nie jest to ptak, a przemieniony człowiek - który potrzebuje twojej pomocy i próbuje zwrócić na siebie twoją uwagę. Jeśli do niego podejdziesz, odleci, ale po chwili zobaczysz go znów - w innym miejscu. Omamy będą towarzyszyć ci do końca wątku, chyba że inna z obecnych w nim postaci uświadomi cię, że to, co widzisz, nie jest prawdą.
2 - Odnosisz wrażenie, że gdzieś w pobliżu słyszysz krakanie wron, lecz nawet, jeśli spróbujesz, nie będziesz w stanie zlokalizować jego źródła. Dźwięk nie będzie uporczywy, będzie ci jednak towarzyszył do końca wątku, budząc niepokój.
3 - Kątem oka dostrzegasz Jessę, znajduje się gdzieś w twoim otoczeniu, w pozie naturalnej dla danego miejsca - może siedzieć w fotelu, na ławce, spacerować chodnikiem na ulicy lub wczytywać się w najnowsze wydanie gazety; jedynym, co świadczy o tym, że nie jest prawdziwa, jest więzienny strój i trupioblada twarz. Nie patrzy na ciebie, zajmując się swoimi sprawami, ale nie jesteś w stanie przestać jej widzieć; jeśli do niej podejdziesz lub się odezwiesz, nie zwróci na ciebie uwagi - tak, jakbyś była dla niej niewidzialna. Mara rozwieje się, gdy inna z postaci w wątku uświadomi cię, że jej nie widzi.
4, 5, 6 - Nic się nie dzieje.
Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
The member 'Lucinda Hensley' has done the following action : Rzut kością
'k6' : 2
'k6' : 2
Przymknął powieki, gdy woń gotowanego posiłku podrażniła nozdrza. Krótki grymas przeciął twarz, gdy ciche burczenie w brzuchu przypomniało mu o własnym głodzie. Ale trenowanie silnej woli wchodziło mu w krew. Podobno będąc stałym w małych rzeczach, łatwiej było trwać w tych wielkich. Podciągnął do góry garnek, ładując go bardziej pod pachę, opierając o bok, by wciąż mieć jedną wolną rękę. Inicjatywa, która wynikła z nieszczęścia gwardzisty i jego chwilowo przyszłej-niedoszłej żony zasługiwała na szacunek. I dlatego podjął się wykonania, chociaż - egoistycznie liczył praktycznie zakładał, że zgromadzony alkohol nie przysłuży się nikomu ze społeczności. A im - tak.
Miał niewielki wkład w przygotowania do samego ślubu, w zamiarze chcąc pojawić się na zaledwie chwilę, by złożyć życzenia młodej parze. Wciąż nie czuł się komfortowo na przestrzeni wypełnionej nieco liczniej sylwetkami. Tym bardziej w zamkniętych pomieszczeniach. A przede wszystkim, czuł się obco w zderzeniu z emocjami, które można było zaobserwować (odczuć?) podczas podobnych okazji. Nie czuł goryczy, czy zazdrości. Bardziej nie na miejscu, chociaż zduszona dawno temu, mocno milcząca część przeszłości próbowała podsunąć mu niewyraźny obraz jego samego. Jego i kobiety, która zniknęła bez powrotu. Skrzywił się przeganiając tańczące wokół myśli wspomnienia. Wciąż, obserwując je z boku. Jak widz.
Chwilowe milczenie nie zostało jednak odebrane opacznie. Dzisiejsza towarzyszka wydawała się w podobny sposób oddalona myślami. I nawet nie dziwił się napiętej sylwetce, która w podobny, do jego postawy sposób, starała się jednocześnie rejestrować zbyt wiele wrażeń z otoczenia zewnętrznego, jak i tego wewnętrznego. Zdążył już zauważyć, że wielu z uczestników akcji w Tower i Azkabanie, przywlekło za sobą nałożone za nimi klątwy. Koszmary, demony, bestie, które atakowały nie tylko we śnie i zazwyczaj, nie fizycznie.
Krótko, acz badawczo, starał się zajrzeć za postawione naturalnie fasady ludzkich emocji. Zbyt często przeglądał się w ich lustrze, by mógł zignorować rysujące się w ten sposób znamiona. Dopóki jednak nie widział podobnej konieczności, nie ujawniał obserwacji. Z tym, trzymał się wciąż na dystans, pamiętając, że nie miał większego prawa, do zaglądania w cudze sprawy. Nie, kiedy nie wymagała tego misja, śledztwo, czy aktualnie prowadzona dywersja. Nie lubił kłamstwa, wyczulony na jej znamiona dużo wyraźniej niż kiedyś, czyściej. A to w równym stopniu pomagało mu oddzielić fałsz od prawdy, jak i wywołać nieco inną formę konfliktu. Nie zawsze chodziło o wykrycie kłamstwa, a odkrycie, dlaczego ktoś to robił. Działanie, pozwalało mu pozbyć się nieprzyjemnych konsekwencji analiz.
Miejsce, które wybrali dla przygotowanej inicjatywo, było wystarczająco "obecne" w życiu wciąż funkcjonujących w okolicy czarodziejów. Tych, których najbardziej dotknął panujący terror i tych, którzy wciąż starali się jakoś w tym żyć. Nie mógł winić nikogo za obezwładniający strach. Nie każdemu pisane było poświecenie. Były inne drogi. Równie konieczne.
Zwrócił spojrzenie ku łamaczce klątw - To bardzo ogólne pytanie. Musiałabyś skonkretyzować - mówił, wciąż taksując spojrzeniem czarownicę, chcąc wychwycić coś w mimice jej wypowiedzi. Nawet jeśli wiedział, o co właściwie go pytała. Potwierdziło to kolejne, wypowiedziane zdanie - To akurat dobrze o tobie świadczy, to była dobra decyzja - pozwolił sobie nawet na blady uśmiech, nieco niepasujący do sytuacji, ani tym bardziej tematu rozmowy - Zaufanie to bardzo luksusowy towar - dodał, odstawiając w końcu garniec na nieduży, drewniany podest w postaci - prawdopodobnie - dawnego stoiska targowego - Zaklęcie, którego użyłeś, bardzo wiele razy mi pomogło w ocenie ...prawdy i niewiadomej rzeczywistości, z którą się mierzyłem - skupił uwagę na czynności, dopiero potem wracając spojrzeniem do czarownicy - A wtedy byłem dla was taką niewiadomą - wyprostował się, robiąc krok w tył. Lucinda była zdecydowanie bardziej prezencyjną sobą, by zachęcić zebranych do skorzystania z oferowanych zasobów. I wbrew pozorom, powinni znaleźć się chętni. Nie tylko on był tu głodny.
| k6 na psychologiczne atrakcje
Miał niewielki wkład w przygotowania do samego ślubu, w zamiarze chcąc pojawić się na zaledwie chwilę, by złożyć życzenia młodej parze. Wciąż nie czuł się komfortowo na przestrzeni wypełnionej nieco liczniej sylwetkami. Tym bardziej w zamkniętych pomieszczeniach. A przede wszystkim, czuł się obco w zderzeniu z emocjami, które można było zaobserwować (odczuć?) podczas podobnych okazji. Nie czuł goryczy, czy zazdrości. Bardziej nie na miejscu, chociaż zduszona dawno temu, mocno milcząca część przeszłości próbowała podsunąć mu niewyraźny obraz jego samego. Jego i kobiety, która zniknęła bez powrotu. Skrzywił się przeganiając tańczące wokół myśli wspomnienia. Wciąż, obserwując je z boku. Jak widz.
Chwilowe milczenie nie zostało jednak odebrane opacznie. Dzisiejsza towarzyszka wydawała się w podobny sposób oddalona myślami. I nawet nie dziwił się napiętej sylwetce, która w podobny, do jego postawy sposób, starała się jednocześnie rejestrować zbyt wiele wrażeń z otoczenia zewnętrznego, jak i tego wewnętrznego. Zdążył już zauważyć, że wielu z uczestników akcji w Tower i Azkabanie, przywlekło za sobą nałożone za nimi klątwy. Koszmary, demony, bestie, które atakowały nie tylko we śnie i zazwyczaj, nie fizycznie.
Krótko, acz badawczo, starał się zajrzeć za postawione naturalnie fasady ludzkich emocji. Zbyt często przeglądał się w ich lustrze, by mógł zignorować rysujące się w ten sposób znamiona. Dopóki jednak nie widział podobnej konieczności, nie ujawniał obserwacji. Z tym, trzymał się wciąż na dystans, pamiętając, że nie miał większego prawa, do zaglądania w cudze sprawy. Nie, kiedy nie wymagała tego misja, śledztwo, czy aktualnie prowadzona dywersja. Nie lubił kłamstwa, wyczulony na jej znamiona dużo wyraźniej niż kiedyś, czyściej. A to w równym stopniu pomagało mu oddzielić fałsz od prawdy, jak i wywołać nieco inną formę konfliktu. Nie zawsze chodziło o wykrycie kłamstwa, a odkrycie, dlaczego ktoś to robił. Działanie, pozwalało mu pozbyć się nieprzyjemnych konsekwencji analiz.
Miejsce, które wybrali dla przygotowanej inicjatywo, było wystarczająco "obecne" w życiu wciąż funkcjonujących w okolicy czarodziejów. Tych, których najbardziej dotknął panujący terror i tych, którzy wciąż starali się jakoś w tym żyć. Nie mógł winić nikogo za obezwładniający strach. Nie każdemu pisane było poświecenie. Były inne drogi. Równie konieczne.
Zwrócił spojrzenie ku łamaczce klątw - To bardzo ogólne pytanie. Musiałabyś skonkretyzować - mówił, wciąż taksując spojrzeniem czarownicę, chcąc wychwycić coś w mimice jej wypowiedzi. Nawet jeśli wiedział, o co właściwie go pytała. Potwierdziło to kolejne, wypowiedziane zdanie - To akurat dobrze o tobie świadczy, to była dobra decyzja - pozwolił sobie nawet na blady uśmiech, nieco niepasujący do sytuacji, ani tym bardziej tematu rozmowy - Zaufanie to bardzo luksusowy towar - dodał, odstawiając w końcu garniec na nieduży, drewniany podest w postaci - prawdopodobnie - dawnego stoiska targowego - Zaklęcie, którego użyłeś, bardzo wiele razy mi pomogło w ocenie ...prawdy i niewiadomej rzeczywistości, z którą się mierzyłem - skupił uwagę na czynności, dopiero potem wracając spojrzeniem do czarownicy - A wtedy byłem dla was taką niewiadomą - wyprostował się, robiąc krok w tył. Lucinda była zdecydowanie bardziej prezencyjną sobą, by zachęcić zebranych do skorzystania z oferowanych zasobów. I wbrew pozorom, powinni znaleźć się chętni. Nie tylko on był tu głodny.
| k6 na psychologiczne atrakcje
Darkness brings evil things
the reckoning begins
The member 'Samuel Skamander' has done the following action : Rzut kością
'k6' : 6
'k6' : 6
Dopiero po słowach mężczyzny zdała sobie sprawę z tego jak absurdalnie brzmiało jej pytanie. Jak mógł się czuć ktoś zamknięty przez tyle czasu w Tower? Dręczony, torturowany i maltretowany. Gdy go zobaczyła w Tower przypominał ducha i prawdopodobnie tak właśnie się czuł. Nie wiedziała jak znalazł w sobie siłę by im pomóc. Ochronił ją przed lecącymi w jej stronę zaklęciami, pomógł wyprowadzić więźniów i finalnie to dzięki niemu udało im się stamtąd uciec. Lucinda po tej misji czuła się fatalnie. Miała wrażenie, że jej psychika znajduje się na poziomie podłogi i nie znała sposobu na jej podniesienie. Nie wiedziała nawet jaki się ma pozbierać. A co musiał czuć Sam? Jak bardzo to na niego wpłynęło? Jak wielką ranę pozostawiły te miesiące spędzone w Tower i czy kiedykolwiek będzie ona w stanie się zabliźnić? Na to pytanie chyba nikt nie znał odpowiedzi. Zastanawiała się jednak skąd bierze siłę by dalej chcieć walczyć? Czy pragnął zemsty? Czy nie miał ochoty po tym wszystkim odłożyć różdżki na bok? Choć te pytania pojawiały jej się w głowie, to nie miała zamiaru ich zadawać. Nie tak wprost bez uprzedzenia. Prawdopodobnie już niejednokrotnie takie pytanie usłyszał i pewnie jeszcze niejednokrotnie usłyszy. – Tak – zaczęła spoglądając na mężczyznę z troską. – Ciężko jest ufać temu co widzimy, bo wszystko może być jedynie iluzją – dodała przepełniona jakąś melancholią. Nie chciała, żeby w taki sposób spędzili ten czas. Ciężko było odpuścić, przestać myśleć o tym co się wydarzyło i o tym co jeszcze ma się wydarzyć, ale Lucinda wiedziała, że jedyną rzeczą, która leczy w pełni jest czas i trzeba mu pozwolić działać. – Cieszę się, że moje zaklęcie jednak nie wykazało niczego niepokojącego, a ty jesteś tu z nami. Cały. Żywy. – na jej ustach pojawił się delikatny uśmiech, w którym miejsce znalazła też ulga.
Kiedy przystanęli przy jednym ze straganów, Lucinda rozejrzała się po otoczeniu. Ludzie gromadzący się na targu nie patrzyli w ich stronę. Nie patrzyli nawet we własnym kierunku. Tak właśnie nauczyli się żyć – bez kontaktu z innymi, w całkowitej izolacji. Liczyło się jedynie przetrwanie. Nie mogła się temu dziwić. – Gemino – rzuciła kierując różdżkę na trzymany w dłoni talerz. Do jej uszu dotarł dźwięk krakania, który towarzyszył jej niemal codziennie od powrotu z Tower. Mimowolnie odwróciła się w kierunku skąd dochodził dźwięk. Wzbudzało to w niej przeraźliwy niepokój i nic nie mogła na to poradzić. Nawet jeśli wiedziała, że to jedynie jej wyobraźnia to i tak nie mogła wyrzucić tego ze świadomości. Pokręciła głową próbując wyrzucić natrętne myśli. Widząc przechodzącą obok nich kobietę, blondynka wyciągnęła talerz w stronę Sama tak aby mógł nałożyć na niego kaszę. – Proszę poczekać – zaczęła zatrzymując starszą kobietę. – To dla pani. Niech pani przekaże też innym, że w Somerset dzisiejszego dnia będzie rozdawane jedzenie. – dodała uśmiechając się przy tym uprzejmie. Potrafiła wzbudzać w ludziach zaufanie i czasem sama była zaskoczona tym jak dobrze jej to wychodziło.
Kra-kra. Kra-kra. Nie dawało jej to spokoju.
Kiedy przystanęli przy jednym ze straganów, Lucinda rozejrzała się po otoczeniu. Ludzie gromadzący się na targu nie patrzyli w ich stronę. Nie patrzyli nawet we własnym kierunku. Tak właśnie nauczyli się żyć – bez kontaktu z innymi, w całkowitej izolacji. Liczyło się jedynie przetrwanie. Nie mogła się temu dziwić. – Gemino – rzuciła kierując różdżkę na trzymany w dłoni talerz. Do jej uszu dotarł dźwięk krakania, który towarzyszył jej niemal codziennie od powrotu z Tower. Mimowolnie odwróciła się w kierunku skąd dochodził dźwięk. Wzbudzało to w niej przeraźliwy niepokój i nic nie mogła na to poradzić. Nawet jeśli wiedziała, że to jedynie jej wyobraźnia to i tak nie mogła wyrzucić tego ze świadomości. Pokręciła głową próbując wyrzucić natrętne myśli. Widząc przechodzącą obok nich kobietę, blondynka wyciągnęła talerz w stronę Sama tak aby mógł nałożyć na niego kaszę. – Proszę poczekać – zaczęła zatrzymując starszą kobietę. – To dla pani. Niech pani przekaże też innym, że w Somerset dzisiejszego dnia będzie rozdawane jedzenie. – dodała uśmiechając się przy tym uprzejmie. Potrafiła wzbudzać w ludziach zaufanie i czasem sama była zaskoczona tym jak dobrze jej to wychodziło.
Kra-kra. Kra-kra. Nie dawało jej to spokoju.
Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
The member 'Lucinda Hensley' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 44
'k100' : 44
Podziwiał kobiety, które walczyły. Które chciały działać. I nie chodziło o czystą, bezpośrednie starcia z wrogiem. Niezależnie od naleciałości, które tak często słyszał, wychowany był w konserwatywnym przekonaniu, że wojna, była męską rzeczą. Lepiej się w tym odnajdowali, siła, nie tylko ta fizyczna, była w ich naturze. Ale, kobiety walczyły inaczej.
Zapamiętał nawet w historii magii o niezwykłych czarownicach o mocy przekraczającej wyobrażenie. Potężne, które w obliczu zagrożenia potrafiły dokonywać niemożliwego. Miały w sobie inny rodzaj sił, które wykorzystywały do działania. Były zmianą. Były poruszeniem, tak często sięgając w tym męskiego serca. Ten pierwiastek, dostrzegał w towarzyszącej mu czarownicy. Ile musiała poświęcić, by znaleźć się w tym miejscu? Ile straciła? Brzemię było ciężkie. Chociaż zupełnie inne niż jego. I możliwe, że nieczęsto miał okazje, by z tym pierwiastek skonfrontować się tak bezpośrednio - Może nie aż tak - odpowiedział lżej, w jakiś sposób będąc wdzięcznym, że nie drążyła postawionego na początku pytania. Nie był pewien swojej odpowiedzi niepewnością niekoniecznie wynikają z wahania co właściwie miał powiedzieć, a to czego zakoniczka chciała się dowiedzieć. I dlaczego. Bez problemu wychwytywał znamiona zawoalowanej troski. Nie każdemu jednak był w stanie przekazać spychane fragmenty doświadczeń. Tak, jak niewielu dzieliło się koszmarami, które nawiedzali uczestników misji. Z Tonks na czele - Nie wszystko sprowadza się do iluzji. Rzeczywistość byłaby wtedy nieznośna - nawet, jeśli byłoby to wygodne. Zrzucić wszelkie problemy na fakt, że całość cierpienia jest tak naprawdę snem. Wbrew temu, Skamander lubił wiedzieć, że to, czego doświadczał było realne. Z tej świadomości czerpał siłę - Nie lubię kłamstwa - czyjegoś - a iluzja, była w końcu jego odmianą, zafałszowaniem rzeczywistości - Cóż, też się cieszę - coś na kształt rozbawienia zakołysało się w słowach, chociaż uśmiech nie dotarł ciemnych oczu. Mimo to, było coś ciepłego w fakcie, że Lucinda postrzegała jego powrót w ten sposób. Zbyt wiele razy miał przed oczami koszmarne podszepty nocnych halucynacji o tym, jak bardzo był obcy i wszyscy zdążyli już położyć na nim krzyżyk. Zapominając kim był. I że w ogóle był.
Z krótkiego zamyślenia wyrwała go obecność przechodnia. Starsza kobieta, wydawała się tylko przechodzić, a jednak wyłapał krótkie zerknięcia w ich stronę, jakby niepewna tego - co właściwie robili. I po co. Nieufność była czymś niemal oczywistym, ale kilka słów jego towarzyszki i jego gest, pozwolił kobiecie na wytchnienie. Bez słowa nałożył na podsunięty talerz gotowy, wciąż jeszcze ciepły posiłek. Kobieta zawahała się na moment, ale Skamander sam sięgnął łyżką do garnka, ładując sobie porcję do ust. Tym samym udowadniając, że z zawartością rzeczywiście było wszystko w porządku. Czarownica odetchnęła z wyraźna ulgą, zupełnie, jakby spodziewała się wcześniej podstępu. A już po chwili, do ich niewielkiego stoiska, podeszły inne sylwetki, zachęcone przez staruszkę - Nie ma tego wiele, ale znajdzie się coś ciepłego w innych punktach. I czystość krwi nie ma tu znaczenia - podkreślił ostatnie zdanie i powtórzył zaproszenie za Lucindą, tym samym odpowiadając na ciche pytanie z boku, jakiegoś młodego mężczyzny - Możesz nam pomóc - dodał poważniej, dostrzegając, że nieznajomy wiercił się z czymś jeszcze, niepewny odpowiedzi. Możliwe, że rozpoznał w nich kogoś więcej, dlatego Skamander poświecił mu nieco więcej uwagi, zerkając przy tym bardziej czujnie na towarzyszkę i zebranych nielicznie mieszkańców.
Zapamiętał nawet w historii magii o niezwykłych czarownicach o mocy przekraczającej wyobrażenie. Potężne, które w obliczu zagrożenia potrafiły dokonywać niemożliwego. Miały w sobie inny rodzaj sił, które wykorzystywały do działania. Były zmianą. Były poruszeniem, tak często sięgając w tym męskiego serca. Ten pierwiastek, dostrzegał w towarzyszącej mu czarownicy. Ile musiała poświęcić, by znaleźć się w tym miejscu? Ile straciła? Brzemię było ciężkie. Chociaż zupełnie inne niż jego. I możliwe, że nieczęsto miał okazje, by z tym pierwiastek skonfrontować się tak bezpośrednio - Może nie aż tak - odpowiedział lżej, w jakiś sposób będąc wdzięcznym, że nie drążyła postawionego na początku pytania. Nie był pewien swojej odpowiedzi niepewnością niekoniecznie wynikają z wahania co właściwie miał powiedzieć, a to czego zakoniczka chciała się dowiedzieć. I dlaczego. Bez problemu wychwytywał znamiona zawoalowanej troski. Nie każdemu jednak był w stanie przekazać spychane fragmenty doświadczeń. Tak, jak niewielu dzieliło się koszmarami, które nawiedzali uczestników misji. Z Tonks na czele - Nie wszystko sprowadza się do iluzji. Rzeczywistość byłaby wtedy nieznośna - nawet, jeśli byłoby to wygodne. Zrzucić wszelkie problemy na fakt, że całość cierpienia jest tak naprawdę snem. Wbrew temu, Skamander lubił wiedzieć, że to, czego doświadczał było realne. Z tej świadomości czerpał siłę - Nie lubię kłamstwa - czyjegoś - a iluzja, była w końcu jego odmianą, zafałszowaniem rzeczywistości - Cóż, też się cieszę - coś na kształt rozbawienia zakołysało się w słowach, chociaż uśmiech nie dotarł ciemnych oczu. Mimo to, było coś ciepłego w fakcie, że Lucinda postrzegała jego powrót w ten sposób. Zbyt wiele razy miał przed oczami koszmarne podszepty nocnych halucynacji o tym, jak bardzo był obcy i wszyscy zdążyli już położyć na nim krzyżyk. Zapominając kim był. I że w ogóle był.
Z krótkiego zamyślenia wyrwała go obecność przechodnia. Starsza kobieta, wydawała się tylko przechodzić, a jednak wyłapał krótkie zerknięcia w ich stronę, jakby niepewna tego - co właściwie robili. I po co. Nieufność była czymś niemal oczywistym, ale kilka słów jego towarzyszki i jego gest, pozwolił kobiecie na wytchnienie. Bez słowa nałożył na podsunięty talerz gotowy, wciąż jeszcze ciepły posiłek. Kobieta zawahała się na moment, ale Skamander sam sięgnął łyżką do garnka, ładując sobie porcję do ust. Tym samym udowadniając, że z zawartością rzeczywiście było wszystko w porządku. Czarownica odetchnęła z wyraźna ulgą, zupełnie, jakby spodziewała się wcześniej podstępu. A już po chwili, do ich niewielkiego stoiska, podeszły inne sylwetki, zachęcone przez staruszkę - Nie ma tego wiele, ale znajdzie się coś ciepłego w innych punktach. I czystość krwi nie ma tu znaczenia - podkreślił ostatnie zdanie i powtórzył zaproszenie za Lucindą, tym samym odpowiadając na ciche pytanie z boku, jakiegoś młodego mężczyzny - Możesz nam pomóc - dodał poważniej, dostrzegając, że nieznajomy wiercił się z czymś jeszcze, niepewny odpowiedzi. Możliwe, że rozpoznał w nich kogoś więcej, dlatego Skamander poświecił mu nieco więcej uwagi, zerkając przy tym bardziej czujnie na towarzyszkę i zebranych nielicznie mieszkańców.
Darkness brings evil things
the reckoning begins
Ostatnio zmieniony przez Samuel Skamander dnia 13.03.21 22:51, w całości zmieniany 2 razy
Czarownica dawniej też operowała kłamstwem i iluzją. Nie widziała w tym nic złego, wiedziała, że ludzie czasami o wiele lepiej czują się w wykreowanej rzeczywistości, a nie w prawdziwej. Nie robiła tego dla siebie, a przynajmniej tak sobie wmawiała. Miała to pod kontrolą, potrafiła oddzielić oszustwo od drobnego tuszowania. Jedyne w czym gubiła się bez reszty była ona sama i finalnie chyba właśnie to otworzyło jej oczy. Oszukiwała się, udawała, że to co widzi nie istnieje, a jej obawy nie są słuszne. Trwało to niemal całe jej życie i wiedziała, że nie wzięło się znikąd. Cały szlachecki kram to nic więcej niż obłuda i iluzja. Sztuczne uśmiechy, sztuczne pogawędki, nawet uczucia były tam sztuczne. Nauczyła się zakrzywiać rzeczywistość i często udawać, że świat mieni się kolorami tęczy – wtedy i w szczególności wtedy, gdy przepełniony był szarością. Potrzebowała upaść wiele razy by naprawdę zacząć odczuwać ból. Teraz gdy dotarło do niej to jak wielka była projekcja w jej życiu starała się jej unikać. Nie wyzbyła się tego całkowicie, ale przy maksimum świadomości była w stanie przezwyciężyć własną chęć zacierania prawdy. – Niby nie wszystko, a jednak trzeba być ostrożnym – zaczęła spoglądając na mężczyznę z uwagą. – Iluzja jest przyjemniejsza, łatwiejsza. Można się w niej zatracić. Niestety coś o tym wiem. – dodała ze wzruszeniem ramion. Kto nie popełnia błędów ten nie może nazwać się człowiekiem. Nie byli maszyną, nie potrafili działać mechanicznie. Czasami potrzebowali czegoś więcej niż wymiany śrubek czy dolania oleju. – Będę więc uważać na to co mówię – skwitowała z delikatnym uśmiechem, gdy stwierdził, że nie lubi kłamstwa.
Chwile później machnęła dłonią zbywając ten trudny, Zakonowy temat. W takich chwilach jak ta wolała oderwać się wojennej zawieruchy. Byli tu by wspomóc mieszkańców Somerset, ale jednak wciąż chodziło o wesele Alexa. Nawet jeśli to miało nie dojść do skutku, to Zakonnicy nie stracą okazji na dobrą zabawę. Te zdarzały się przecież tak rzadko. – To co? Zetrzesz dziś buty w tańcu? – zapytała zanim podeszła do nich kolejna osoba.
Ludzie byli spragnieni. Brakowało im nie tylko zaopatrzenia na zbliżającą się zimę, ale też zwykłego kontaktu z ludźmi. Wszyscy patrzyli na siebie wilkiem, zastanawiali się komu mogą właściwie zaufać, a komu nie. Decydowali się więc nie ufać nikomu. Lucinda to rozumiała i nawet popierała. Jeden z mężczyzn, który odebrał od niej talerz na chwile zatrzymał na niej wzrok. Widziała, że w jego oczach czai się pytanie. – Słucham? – zapytała chcąc przekonać się co mężczyzna ma jej do powiedzenia. Ten wytłumaczył jej, że tak mała porcja nie wystarczy dla jego licznej rodziny. Blondynka zawahała się przez chwile, wiedziała, że jedzenia nie było zbyt wiele. Rozbolałoby ją jednak serce, gdyby nie poprosiła Sama o nałożenie dla tego pana jeszcze jednej porcji. Wtedy też dostrzegła młodego mężczyznę stojącego obok Sama. Nie chciała wchodzić w ich rozmowę, wiedziała, że Skamander będzie w stanie odpowiedzieć na wszystkie nurtujące pytanie. Ona wróciła do dalszego rozdawania jedzenia. Kilogram to jednak niezbyt dużo jak na tyle osób.
Chwile później machnęła dłonią zbywając ten trudny, Zakonowy temat. W takich chwilach jak ta wolała oderwać się wojennej zawieruchy. Byli tu by wspomóc mieszkańców Somerset, ale jednak wciąż chodziło o wesele Alexa. Nawet jeśli to miało nie dojść do skutku, to Zakonnicy nie stracą okazji na dobrą zabawę. Te zdarzały się przecież tak rzadko. – To co? Zetrzesz dziś buty w tańcu? – zapytała zanim podeszła do nich kolejna osoba.
Ludzie byli spragnieni. Brakowało im nie tylko zaopatrzenia na zbliżającą się zimę, ale też zwykłego kontaktu z ludźmi. Wszyscy patrzyli na siebie wilkiem, zastanawiali się komu mogą właściwie zaufać, a komu nie. Decydowali się więc nie ufać nikomu. Lucinda to rozumiała i nawet popierała. Jeden z mężczyzn, który odebrał od niej talerz na chwile zatrzymał na niej wzrok. Widziała, że w jego oczach czai się pytanie. – Słucham? – zapytała chcąc przekonać się co mężczyzna ma jej do powiedzenia. Ten wytłumaczył jej, że tak mała porcja nie wystarczy dla jego licznej rodziny. Blondynka zawahała się przez chwile, wiedziała, że jedzenia nie było zbyt wiele. Rozbolałoby ją jednak serce, gdyby nie poprosiła Sama o nałożenie dla tego pana jeszcze jednej porcji. Wtedy też dostrzegła młodego mężczyznę stojącego obok Sama. Nie chciała wchodzić w ich rozmowę, wiedziała, że Skamander będzie w stanie odpowiedzieć na wszystkie nurtujące pytanie. Ona wróciła do dalszego rozdawania jedzenia. Kilogram to jednak niezbyt dużo jak na tyle osób.
Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Z kłamstwem spotykał się często. Nie wierzył nawet, że istnieją jeszcze ludzie nie naznaczeni nim. Nawet dzieci zdawały się naturalnie operować nim, z wiekiem pogłębiając bądź prostując predyspozycje w innym kierunku. I coś w tym fakcie było jednocześnie niepokojącego i fascynującego, pozwalając Skamanderowi uczyć się dostrzegać więcej niż stawiane przed nim słowa. Niekoniecznie za wiedzą rozmówcy. Ci, których tak długo ścigał pod dyrektywą swej profesji, proporcjonalnie do plugawej mocy, w której się nurzali, manipulowali otoczeniem, wpychając bezczelne kłamstwo. Tak, jak robiono to teraz w aktualnej i bezprawnie zagarniętej władzy. Propaganda była nie raz tak oczywista, że niemal dziwił się, ze ktokolwiek jeszcze w to wierzył. Jak bardzo naiwnym trzeba było być, żeby przyjąć wciskane przez ministerstwo bzdury? - Nie myślałaś nigdy o karierze aurora? - cień rozbawienia zakołysał się na ustach, ale nie zwerbalizował uśmiechem. Kobiety na kursach nie miały łatwo. Nie każda się nadawała, w nielicznych wypadkach równając ich szeregi - Czujność to podstawa na śniadanie - bez zająknięcia zacytował jednego ze swoich mentorów, jeszcze podczas kursu - ...i boleśniejsza w upadku na koniec - dodał, dopełniając niejako wypowiedziane przez czarownicę zdanie. Bardziej niż wyraźnie, doświadczając jego konsekwencji jeszcze w Tower. Ale to, o czym mówiła Lucinda dawało mu niewielki skrawek obrazu, z czym się zmagała. Świadomie bądź nie, dzieląc się z nim prywatną informacją. Nie pociągnął tematu, uznając jego tymczasowe zakończenie. Jeśli będzie chciała rozwinąć wypowiedź, był pewien, że mu o tym opowie.
Pochylił się nad parującą zawartością garnka. Być może, jako pojedyncza inicjatywa, ich obecność na targu nie miałaby większego sensu. Kasza treściwie zapełniała głodny żołądek, ale przy sobie nie było tego dużo. Nie, w perspektywie ogólnopanującego głodu. Ale - nie byli sami. Ich działania miały szerszy zakres, a możliwość pojawienia się wśród ludzi, miało także zapewnić głosy ku ich inicjatywie. Ich i pozostałych zakonników, którzy dziś rozdzielali posiłki w innych punktach. I ta wieść miała dotrzeć dalej - Nie musisz - mimochodem prześlizgnął się po jasnym profilu czarownicy - i tak będę wiedział, kiedy kłamiesz - nietuzinkowa zaczepka, którą wolał w słowa, mogła przypominać aurę zawadiaki z dawnych lat. Powaga jednak prześlizgnęła się dalej i raz jeszcze zakotwiczyła w rozmowie. Pokręcił głową - Chyba już nie pamiętam jak się tańczy - skwitował tylko bardziej ponuro. Odetchnął jednak, grzebiąc drewnianą łyżką w garnku, by wcisnąć dodatkową porcję na podsunięty talerz - Chyba, że chcesz mi przypomnieć - dodał z tą samą co wcześniej powagą, niemal od niechcenia, nie przerywając czynności. I obserwacji zbierającej się nielicznie gromadki. Wśród nich młodzieniec, bardziej zainteresowany ich osobami, niż oferowanym posiłkiem - Jak? Jest nas więcej. Chcemy... walczyć - szybka, szeptana, niemal gorączkowa odpowiedź, w której Skamander nie dostrzegał kłamstwa. Nieco baczniejsza obserwacja sugerowała, że chłopak był młody, może ledwie po szkole, albo nieco starszy - Jak masz na imię?... - James - Na początek, możecie rzucić wśród znajomych mieszkańców parę dobrych słów o tej inicjatywie. O Zakonie Feniksa - odsunął się na bok, pilnując, by niepotrzebne ucho nie zgarnęło jego słów - jeśli chcecie więcej, możemy porozmawiać później w nieco mniej publicznych warunkach - tylko moment zawahania i ciężkie kiwnięcie. A wiec nie był tak zapalczywy jak wydawało się na początku, nie wyrywał się od razu z bohaterską... śmiercią na linii walk. Nieprzygotowany, chociaż pełen werwy, szybko zginałby z ręki wroga. Kiedy chłopiec usunął się w cień, wrócił uwagę do Lucindy, która zajmowała się staruszkiem. Kasza kończyła się szybko, ale informacja, powinna popłynąć dalej.
Pochylił się nad parującą zawartością garnka. Być może, jako pojedyncza inicjatywa, ich obecność na targu nie miałaby większego sensu. Kasza treściwie zapełniała głodny żołądek, ale przy sobie nie było tego dużo. Nie, w perspektywie ogólnopanującego głodu. Ale - nie byli sami. Ich działania miały szerszy zakres, a możliwość pojawienia się wśród ludzi, miało także zapewnić głosy ku ich inicjatywie. Ich i pozostałych zakonników, którzy dziś rozdzielali posiłki w innych punktach. I ta wieść miała dotrzeć dalej - Nie musisz - mimochodem prześlizgnął się po jasnym profilu czarownicy - i tak będę wiedział, kiedy kłamiesz - nietuzinkowa zaczepka, którą wolał w słowa, mogła przypominać aurę zawadiaki z dawnych lat. Powaga jednak prześlizgnęła się dalej i raz jeszcze zakotwiczyła w rozmowie. Pokręcił głową - Chyba już nie pamiętam jak się tańczy - skwitował tylko bardziej ponuro. Odetchnął jednak, grzebiąc drewnianą łyżką w garnku, by wcisnąć dodatkową porcję na podsunięty talerz - Chyba, że chcesz mi przypomnieć - dodał z tą samą co wcześniej powagą, niemal od niechcenia, nie przerywając czynności. I obserwacji zbierającej się nielicznie gromadki. Wśród nich młodzieniec, bardziej zainteresowany ich osobami, niż oferowanym posiłkiem - Jak? Jest nas więcej. Chcemy... walczyć - szybka, szeptana, niemal gorączkowa odpowiedź, w której Skamander nie dostrzegał kłamstwa. Nieco baczniejsza obserwacja sugerowała, że chłopak był młody, może ledwie po szkole, albo nieco starszy - Jak masz na imię?... - James - Na początek, możecie rzucić wśród znajomych mieszkańców parę dobrych słów o tej inicjatywie. O Zakonie Feniksa - odsunął się na bok, pilnując, by niepotrzebne ucho nie zgarnęło jego słów - jeśli chcecie więcej, możemy porozmawiać później w nieco mniej publicznych warunkach - tylko moment zawahania i ciężkie kiwnięcie. A wiec nie był tak zapalczywy jak wydawało się na początku, nie wyrywał się od razu z bohaterską... śmiercią na linii walk. Nieprzygotowany, chociaż pełen werwy, szybko zginałby z ręki wroga. Kiedy chłopiec usunął się w cień, wrócił uwagę do Lucindy, która zajmowała się staruszkiem. Kasza kończyła się szybko, ale informacja, powinna popłynąć dalej.
Darkness brings evil things
the reckoning begins
Ostatnio zmieniony przez Samuel Skamander dnia 14.03.21 21:37, w całości zmieniany 1 raz
- Karierze aurora? – powtórzyła za mężczyzną lekko rozbawiona jego pytaniem. – Więcej kłopotu niż pożytku – dodała kręcąc przy tym głową. Lucinda nigdy nie była wojowniczką. Nie chciała nią być. Od zawsze miała swój cel i nie obchodziło ją nic innego. Chciała podróżować, zwiedzać świat, poznawać kultury, przeszukiwać najrozmaitsze miejsca i zdobywać artefakty. Wszystko inne nie miało dla niej znaczenia. Dopiero kiedy wybuchła wojna zrozumiała, że to wszystko nie przynosi jej szczęścia. Nie mogła patrzeć na cierpienie i żyć nadal własnym życiem. Zaczynała od niczego i tak naprawdę dopiero teraz, po miesiącach ciężkiej pracy nad własnymi umiejętnościami mogła powiedzieć, że coś umie. Wojna zmieniła jej priorytety, ale nie zmieniła tego kim była. – Wciąż aktualne, co? – zapytała unosząc brew w pytającym geście. – Bez względu na porę dnia czy nocy. Wciąż aktualne. – Biuro Aurorów już nie istniało. Merlin jeden wie jak wielka była to strata. Lucinda nigdy zbytnio nie interesowała się ich umiejętnościami. Dopiero Zakon Feniksa otworzył jej oczy.
Nie wiedziała czy uda im się coś zmienić, uratować komuś życie porcją ugotowanej kaszy. Nie chciała myśleć w taki sposób. Jeszcze parę godzin wcześniej właściwie nie myśleli o tym, żeby rozdawać przygotowane jedzenie, a teraz z przyczyn niezależnych od nich stworzyli z tego inicjatywę pomocy. Lucinda zawsze była gotowa by zrobić więcej. Nawet jeśli była zmęczona, oblała i zniszczona psychicznie. Rzadko sobie odpuszczała. Spodobało jej się powiedzenie, które usłyszała jakiś czas temu – wyspać się można po śmierci. Chciała jednak wierzyć, że zmienią cokolwiek. Dożyli ciężkich czasów, teraz jeden posiłek potrafił wywoływać uśmiech i ulgę na twarzy.
Blondynka uniosła kącik ust w leniwym uśmiechu, kiedy mężczyzna wspomniał, że i tak rozpozna jej kłamstwo. Nie wątpiła w to wcale. Tak naprawdę nigdy nie była kłamcą doskonałym. O wiele łatwiej było jej ukrywać prawdę i ignorować fakty niżeli kłamać komuś prosto w oczy. Może dlatego tak ciężko jej było odnaleźć się w świecie pełnym masek.
Nagle dotarł do jej uszu dźwięk krakania. Było to tak nierealistyczne, że kobieta podskoczyła w przestrachu, a talerz, który trzymała w dłoni spadł jej na ziemię i rozbił się na kilka części. Lucinda schyliła by pozbierać szkło i nie podnosząc wzroku odpowiedziała. – Najwyżej będziemy najbardziej nieporadną parą na parkiecie – odparła lekko zawstydzona tym, że jej majaki utrudniają życie nie tylko jej, ale też wszystkim, którzy z nią obcują. – Ale przyjmę to wyzwanie – dodała jeszcze podnosząc się i biorąc w dłoń kolejny talerz.
Kiedy Sam rozmawiał z młodym mężczyzną, Lucinda skupiła się na kolejnych zbliżających się do niej czarodziejach. Nagle podbiegła do niej mała dziewczynka. Czarownica była zaskoczona tym, że dziewczynka jest tutaj sama.
- Proszę pani, proszę… - zaczęła dziewczynka łapiąc więcej powietrza w płuca. –… ja też, dla mamy. Ona jest chora, bardzo, czy mogę? – w jej słowach było mało składu, ale Lucinda zrozumiała. Zrozumiała też jak bardzo to było tym ludziom potrzebne. Jak długo zastanawiali się nad tym czy będą w stanie wykarmić swoich najbliższych? Z ilu rzeczy zrezygnowali? Blondynka bez słowa podsunęła talerz do mężczyzny, a gdy ten nałożył jej większą porcję uśmiechnęła się do dziewczynki promiennie.
- Pójdę z tobą, dobrze? Odprowadzę cię chociaż kawałek. Mój przyjaciel na pewno przez chwile da sobie radę sam. – powiedziała i spojrzała porozumiewawczo na Skamandera. Chwile później zniknęła za zakrętem idąc za dziewczynką. Ta zaprowadziła ją pod samą kamienice, w której mieszkała. Tam czekała na nią mama – kobieta wyglądała blado, ledwo trzymała się na nogach. Nie wyglądała na chorą, a na wychudzoną. – Zanieś mamie – powiedziała do dziewczynki mierzwiąc jej przy tym długie włosy. Matka przytuliła córkę, a ten obraz bardzo Lucindę rozczulił. Tak bardzo, że gdy powróciła do Sama na jej ustach tkwił szeroki uśmiech. – Może powinniśmy robić to częściej? Może ludzie bardziej nam zaufają? – rzuciła pytanie w eter.
Nie wiedziała czy uda im się coś zmienić, uratować komuś życie porcją ugotowanej kaszy. Nie chciała myśleć w taki sposób. Jeszcze parę godzin wcześniej właściwie nie myśleli o tym, żeby rozdawać przygotowane jedzenie, a teraz z przyczyn niezależnych od nich stworzyli z tego inicjatywę pomocy. Lucinda zawsze była gotowa by zrobić więcej. Nawet jeśli była zmęczona, oblała i zniszczona psychicznie. Rzadko sobie odpuszczała. Spodobało jej się powiedzenie, które usłyszała jakiś czas temu – wyspać się można po śmierci. Chciała jednak wierzyć, że zmienią cokolwiek. Dożyli ciężkich czasów, teraz jeden posiłek potrafił wywoływać uśmiech i ulgę na twarzy.
Blondynka uniosła kącik ust w leniwym uśmiechu, kiedy mężczyzna wspomniał, że i tak rozpozna jej kłamstwo. Nie wątpiła w to wcale. Tak naprawdę nigdy nie była kłamcą doskonałym. O wiele łatwiej było jej ukrywać prawdę i ignorować fakty niżeli kłamać komuś prosto w oczy. Może dlatego tak ciężko jej było odnaleźć się w świecie pełnym masek.
Nagle dotarł do jej uszu dźwięk krakania. Było to tak nierealistyczne, że kobieta podskoczyła w przestrachu, a talerz, który trzymała w dłoni spadł jej na ziemię i rozbił się na kilka części. Lucinda schyliła by pozbierać szkło i nie podnosząc wzroku odpowiedziała. – Najwyżej będziemy najbardziej nieporadną parą na parkiecie – odparła lekko zawstydzona tym, że jej majaki utrudniają życie nie tylko jej, ale też wszystkim, którzy z nią obcują. – Ale przyjmę to wyzwanie – dodała jeszcze podnosząc się i biorąc w dłoń kolejny talerz.
Kiedy Sam rozmawiał z młodym mężczyzną, Lucinda skupiła się na kolejnych zbliżających się do niej czarodziejach. Nagle podbiegła do niej mała dziewczynka. Czarownica była zaskoczona tym, że dziewczynka jest tutaj sama.
- Proszę pani, proszę… - zaczęła dziewczynka łapiąc więcej powietrza w płuca. –… ja też, dla mamy. Ona jest chora, bardzo, czy mogę? – w jej słowach było mało składu, ale Lucinda zrozumiała. Zrozumiała też jak bardzo to było tym ludziom potrzebne. Jak długo zastanawiali się nad tym czy będą w stanie wykarmić swoich najbliższych? Z ilu rzeczy zrezygnowali? Blondynka bez słowa podsunęła talerz do mężczyzny, a gdy ten nałożył jej większą porcję uśmiechnęła się do dziewczynki promiennie.
- Pójdę z tobą, dobrze? Odprowadzę cię chociaż kawałek. Mój przyjaciel na pewno przez chwile da sobie radę sam. – powiedziała i spojrzała porozumiewawczo na Skamandera. Chwile później zniknęła za zakrętem idąc za dziewczynką. Ta zaprowadziła ją pod samą kamienice, w której mieszkała. Tam czekała na nią mama – kobieta wyglądała blado, ledwo trzymała się na nogach. Nie wyglądała na chorą, a na wychudzoną. – Zanieś mamie – powiedziała do dziewczynki mierzwiąc jej przy tym długie włosy. Matka przytuliła córkę, a ten obraz bardzo Lucindę rozczulił. Tak bardzo, że gdy powróciła do Sama na jej ustach tkwił szeroki uśmiech. – Może powinniśmy robić to częściej? Może ludzie bardziej nam zaufają? – rzuciła pytanie w eter.
Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
- Dzięki - odpowiedział - przynajmniej wiem co myślisz o mojej profesji - zakpił odrobinę, chociaż zrozumiał przekaz. W całej rozmowie, od początku rozmowy, udało mu się nabrać jakiegoś oddechu. Nic nie miało zmienić powagi ich zadania, ani skupienia, jakie poświęcał działaniom, ale - tak bardzo odzwyczaił się od takich lekkich dyskusji, zalanych nieco czarniejszym humorem, że miał ochotę odetchnąć głębiej. Wracał do żywych - Z czasem, wchodzi w nawyk i staje się tak naturalne, jak oddychanie - tak przynajmniej czuł się sam i podobne obserwacje zanotował wśród pracujących z nim aurorów. Musieli tak funkcjonować, inaczej się nie dało. Kontakt z plugawą magią sprawiał, że musieli zachować czujność w każdych warunkach. Czasem, Skamander miał wrażenie, że działa to niby przysłowiowy "szósty zmysł", który alarmował o niebezpieczeństwie jeszcze zanim wzrok uchwycił je w otoczeniu. Zaglądali w ciemność, ale ta równie często spoglądała na nich. I nie trudno było zgadnąć, że nawyki z pracy przekładał na działalność w Zakonie. Domyślał się, że nie każdy był w stanie to zrozumieć, chociaż Lucinda, jako łamacza klątw, równie często miała do czynienia z czarna magią i być może dlatego, łatwiej było mu się z nią porozumieć.
Nigdy nie bagatelizował działań, których się podejmował. Jeśli już uczestniczył w misjach, czy inicjatywach, miały dla niego konkretne znaczenie. Widział ich cel. A chociaż z pozoru mało znaczące działanie - przynajmniej w perspektywie standardowych działań na "froncie", to pomoc mieszkańcom był praktyczna formą zdobycia wpływów. Tak, widział jej sens także w formie moralnego obowiązku, ale dostrzegał bardziej praktyczne konsekwencje. Wpływy. I ta dobra propaganda.
- Milczeniem też możesz wiele rzeczy opowiedzieć - zasugerował cicho, gdy przemilczała jego uwagę. Był skłonny nawet pociągnąć temat, ale nagła, niepasująca do rozmowy reakcja, wróciła go do powagi. Zmarszczył brwi, nachylając się, gdy talerz z trzaskiem rozbił się na ziemi, pomagając zgarnąć ostre odłamki - Coś zobaczyłaś - albo usłyszała. Odezwał się cicho, niemal bezgłośnie, nie starając się jednak wyciągać więcej. Stwierdzał fakty. Tylko nagłe wrażenia, potrafiły wywołać podobną reakcję. Rozpoznawał ją nie tylko dlatego, że spotykał ją u innych. Sam doświadczał nie raz omamów, które wytrącały go z równowagi, nie raz, kończąc nawet nieprzytomnością.
Podniósł się chwilę potem, wracając uwagą do porzuconej na moment czynności. Zapas kaszy powoli się kończył, ale mógł z satysfakcją stwierdzić, że nakarmienie głodnych wywołało dodatkowy efekt - W takim razie nie ma innego wyjścia. Liczę na pierwszy taniec - z powagą przeszedł na lżejszy temat, zupełnie, jakby jeszcze przed chwilą nie był świadkiem niekontrolowanej reakcji. I niekoniecznie mogła chcieć się z nim dzielić jej znaczeniem. A na pewno, nie tutaj.
Kilka wymienionych z młody m czarodziejem słów miały być bardziej znamienne w skutkach. Widział, jak w oczach paliły się ogniki podpowiadające, że podjął decyzję, po której stronie chciał działać. Smutne było to, że coraz młodsi byli zmuszani przez wojnę do podobnych deklaracji. W jego gestii było, ukierunkować ich zapał i nie pozwolić, by bezmyślnie rzucali się do walki z silniejszym wrogiem. A na takie zapewne próbowali się już podjąć.
W międzyczasie, przyjął niema uwagę Lucindy, która powędrowała za wyłom uliczki z dzieckiem. Przez moment wbijał w plecy czarownicy spojrzenie, by ostatecznie, rzucić za nią niewerbalne Oculus, Nawet jeśli nie dostrzegał podstępu, wolał mieć kontrolę nad bezpieczeństwem zakonniczki i w razie niebezpieczeństwa, móc odpowiednio zareagować. Czarownica wróciła jednak bez najmniejszych przeszkód, a dodatkowe oko, popchnął nad głowy rozchodzących się ludzi. Naczynie było puste.
- Nie chcę burzyć tej wizji, ale do organizacji dobroczynnej nam trochę daleko - odezwał się, gdy pojawiła obok, mówił jednak łagodniej niż na początku - mamy ograniczone w tym środki, na utrzymaniu innych głodnych i działamy więcej na bardziej bezpośrednich płaszczyznach wojny - uchwycił spojrzenie kobiety, konfrontując się z jasnym uśmiechem - ale rozumiem ideę - dodał na zakończenie, przesuwając ciemne ślepia na otaczającą ich scenerię targu. I gdyby nie rozchodzący się mieszkańcu Doliny - wyludnionego.
Nigdy nie bagatelizował działań, których się podejmował. Jeśli już uczestniczył w misjach, czy inicjatywach, miały dla niego konkretne znaczenie. Widział ich cel. A chociaż z pozoru mało znaczące działanie - przynajmniej w perspektywie standardowych działań na "froncie", to pomoc mieszkańcom był praktyczna formą zdobycia wpływów. Tak, widział jej sens także w formie moralnego obowiązku, ale dostrzegał bardziej praktyczne konsekwencje. Wpływy. I ta dobra propaganda.
- Milczeniem też możesz wiele rzeczy opowiedzieć - zasugerował cicho, gdy przemilczała jego uwagę. Był skłonny nawet pociągnąć temat, ale nagła, niepasująca do rozmowy reakcja, wróciła go do powagi. Zmarszczył brwi, nachylając się, gdy talerz z trzaskiem rozbił się na ziemi, pomagając zgarnąć ostre odłamki - Coś zobaczyłaś - albo usłyszała. Odezwał się cicho, niemal bezgłośnie, nie starając się jednak wyciągać więcej. Stwierdzał fakty. Tylko nagłe wrażenia, potrafiły wywołać podobną reakcję. Rozpoznawał ją nie tylko dlatego, że spotykał ją u innych. Sam doświadczał nie raz omamów, które wytrącały go z równowagi, nie raz, kończąc nawet nieprzytomnością.
Podniósł się chwilę potem, wracając uwagą do porzuconej na moment czynności. Zapas kaszy powoli się kończył, ale mógł z satysfakcją stwierdzić, że nakarmienie głodnych wywołało dodatkowy efekt - W takim razie nie ma innego wyjścia. Liczę na pierwszy taniec - z powagą przeszedł na lżejszy temat, zupełnie, jakby jeszcze przed chwilą nie był świadkiem niekontrolowanej reakcji. I niekoniecznie mogła chcieć się z nim dzielić jej znaczeniem. A na pewno, nie tutaj.
Kilka wymienionych z młody m czarodziejem słów miały być bardziej znamienne w skutkach. Widział, jak w oczach paliły się ogniki podpowiadające, że podjął decyzję, po której stronie chciał działać. Smutne było to, że coraz młodsi byli zmuszani przez wojnę do podobnych deklaracji. W jego gestii było, ukierunkować ich zapał i nie pozwolić, by bezmyślnie rzucali się do walki z silniejszym wrogiem. A na takie zapewne próbowali się już podjąć.
W międzyczasie, przyjął niema uwagę Lucindy, która powędrowała za wyłom uliczki z dzieckiem. Przez moment wbijał w plecy czarownicy spojrzenie, by ostatecznie, rzucić za nią niewerbalne Oculus, Nawet jeśli nie dostrzegał podstępu, wolał mieć kontrolę nad bezpieczeństwem zakonniczki i w razie niebezpieczeństwa, móc odpowiednio zareagować. Czarownica wróciła jednak bez najmniejszych przeszkód, a dodatkowe oko, popchnął nad głowy rozchodzących się ludzi. Naczynie było puste.
- Nie chcę burzyć tej wizji, ale do organizacji dobroczynnej nam trochę daleko - odezwał się, gdy pojawiła obok, mówił jednak łagodniej niż na początku - mamy ograniczone w tym środki, na utrzymaniu innych głodnych i działamy więcej na bardziej bezpośrednich płaszczyznach wojny - uchwycił spojrzenie kobiety, konfrontując się z jasnym uśmiechem - ale rozumiem ideę - dodał na zakończenie, przesuwając ciemne ślepia na otaczającą ich scenerię targu. I gdyby nie rozchodzący się mieszkańcu Doliny - wyludnionego.
Darkness brings evil things
the reckoning begins
Ostatnio zmieniony przez Samuel Skamander dnia 15.03.21 20:35, w całości zmieniany 1 raz
Na wzmiankę mężczyzny dotyczącą zawodu pokręciła od razu głową. – Nie, to nie tak – zaczęła, a na jej ustach pojawił się delikatny uśmiech. Nie chciała go przecież urazić. – Po prostu uważam, że trzeba nie jest to zawód dla każdego, a ja się zwyczajnie do tego nie nadaję. – dodała. Grunt do znać swoje zalety i wady. Wiedzieć kiedy odpuścić i nie pchać się na siłę tam gdzie się nie pasuje. To było trochę tak jak z Gwardią Zakonu. Nie bez powodu większość gwardzistów swoją przeszłość ma związaną z Biurem Aurorów. Zbiór pewnych cech charakteru, silnej psychiki i umiejętności. Nie mogła być aż taką hipokrytką. Wiedziała, że do tego się nie nadaje, więc po co udawać, że jest inaczej?
Nie spodziewała się, że jej milczenie będzie tak wymowne, ale z drugiej strony czego mogłaby się innego spodziewać? Byli specyficzni, wszyscy. Pojmowali więcej, analizowali wszystko, skupiali się na najmniejszych szczegółach. To była ich wielka chwała, ale też wielkie przekleństwo. – Postaram się w takim razie milczeć same ciekawe rzeczy. Tak abyś czasem się nie nudził. – dodała ze wzruszeniem ramion. Pomimo tego, że byli skupieni na zadaniu, to ich rozmowa przyjęła bardzo luźny charakter. Już chyba dawno tak łatwo nie przechodziła z tematu na temat bez względu na to co działo się w otoczeniu. Chciała być ostrożna, ale też chciała pozbyć się tego przepełniającego ją ciągle niepokoju. Tak się składa, że ta rozmowa skutecznie odciągała jej uwagę od przepełniających ją uczuć.
Nie liczyła na to, że jej reakcja przejdzie bez echa. W końcu dowodem na to był chociażby zbity talerz. Chciała odpowiedzieć, opowiedzieć mu o tym co słyszy lub widzi. Może powinna. On mógł ją zrozumieć, znał też Jessę. Słowa ugrzęzły jej jednak w gardle. Nie potrzebowała mówić zbyt wiele, bo przecież jej milczenie też mogło mu wiele powiedzieć. Machnęła dłonią zbywając temat. – Dochodzę do siebie – powiedziała w końcu unosząc kącik ust w uśmiechu. Leniwym, zawstydzonym.
- Bardzo dobrze – pokiwała głową podsuwając mężczyźnie kolejny talerz. – Zrobimy ci dobrą reklamę wśród Zakonniczek – dodała spoglądając na mężczyznę. Podejrzewała, że jednak nie to mu teraz w głowie. Wracał do żywych, wcale nie było mu łatwo. Prawdopodobnie nawet to całe wesele nie było mu całkiem w smak. Nie dziwiło ją to wcale, ona też nie mogła się w tym w pełni odnaleźć, a przecież nie przeżyła tyle co on. Nie doświadczyła tyle co on.
Udało im się rozdać sporo porcji, ale widocznie wieść o tym, że Zakonnicy zajmują Somerset się rozeszła wśród wielu. Ciągle podchodził ktoś nowy. Ludzie pytali, interesowali się tym co Zakonnicy mają im do zaoferowania. Lucinda wcale się nie dziwiła. To był pierwszy raz gdy wyszli na ulice z takim zadaniem. Skupiali się na pozyskiwaniu zaopatrzenia, walczyli na froncie. Teraz dopiero widziała jak potrzebna była taka interwencja mieszkającym tu ludziom. Blondynka westchnęła. – Tak – pokiwała głową w zrozumieniu. – Wiem, że w taki sposób wojny nie wygramy. Tym bardziej, że sami staramy się pozyskać jak najwięcej zaopatrzenia, ale jednak widzę, że jest to potrzebne. Wszędzie. – jutro już ich tu nie będzie, a ludzie znowu będą musieli wziąć los w swoje ręce. – Naiwne co? Myśleć, że wojna nie wpłynie na każdego? – gdyby tylko mogli ograniczyć się do Oazy. Tak się jednak nie dało.
Nie spodziewała się, że jej milczenie będzie tak wymowne, ale z drugiej strony czego mogłaby się innego spodziewać? Byli specyficzni, wszyscy. Pojmowali więcej, analizowali wszystko, skupiali się na najmniejszych szczegółach. To była ich wielka chwała, ale też wielkie przekleństwo. – Postaram się w takim razie milczeć same ciekawe rzeczy. Tak abyś czasem się nie nudził. – dodała ze wzruszeniem ramion. Pomimo tego, że byli skupieni na zadaniu, to ich rozmowa przyjęła bardzo luźny charakter. Już chyba dawno tak łatwo nie przechodziła z tematu na temat bez względu na to co działo się w otoczeniu. Chciała być ostrożna, ale też chciała pozbyć się tego przepełniającego ją ciągle niepokoju. Tak się składa, że ta rozmowa skutecznie odciągała jej uwagę od przepełniających ją uczuć.
Nie liczyła na to, że jej reakcja przejdzie bez echa. W końcu dowodem na to był chociażby zbity talerz. Chciała odpowiedzieć, opowiedzieć mu o tym co słyszy lub widzi. Może powinna. On mógł ją zrozumieć, znał też Jessę. Słowa ugrzęzły jej jednak w gardle. Nie potrzebowała mówić zbyt wiele, bo przecież jej milczenie też mogło mu wiele powiedzieć. Machnęła dłonią zbywając temat. – Dochodzę do siebie – powiedziała w końcu unosząc kącik ust w uśmiechu. Leniwym, zawstydzonym.
- Bardzo dobrze – pokiwała głową podsuwając mężczyźnie kolejny talerz. – Zrobimy ci dobrą reklamę wśród Zakonniczek – dodała spoglądając na mężczyznę. Podejrzewała, że jednak nie to mu teraz w głowie. Wracał do żywych, wcale nie było mu łatwo. Prawdopodobnie nawet to całe wesele nie było mu całkiem w smak. Nie dziwiło ją to wcale, ona też nie mogła się w tym w pełni odnaleźć, a przecież nie przeżyła tyle co on. Nie doświadczyła tyle co on.
Udało im się rozdać sporo porcji, ale widocznie wieść o tym, że Zakonnicy zajmują Somerset się rozeszła wśród wielu. Ciągle podchodził ktoś nowy. Ludzie pytali, interesowali się tym co Zakonnicy mają im do zaoferowania. Lucinda wcale się nie dziwiła. To był pierwszy raz gdy wyszli na ulice z takim zadaniem. Skupiali się na pozyskiwaniu zaopatrzenia, walczyli na froncie. Teraz dopiero widziała jak potrzebna była taka interwencja mieszkającym tu ludziom. Blondynka westchnęła. – Tak – pokiwała głową w zrozumieniu. – Wiem, że w taki sposób wojny nie wygramy. Tym bardziej, że sami staramy się pozyskać jak najwięcej zaopatrzenia, ale jednak widzę, że jest to potrzebne. Wszędzie. – jutro już ich tu nie będzie, a ludzie znowu będą musieli wziąć los w swoje ręce. – Naiwne co? Myśleć, że wojna nie wpłynie na każdego? – gdyby tylko mogli ograniczyć się do Oazy. Tak się jednak nie dało.
Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Bardziej przyglądał się reakcji, niż wypowiedzianym słowom. Rozumiał o czym mówiła. Sam, nie widział się w wielu profesjach - choćby, stanowiska urzędnicze, wciśnięty gdzieś za biurkiem. Już kiedyś męczyły go zamknięte przestrzenie, a po ostatnich wydarzeniach, niepokój przerodził się w bardziej jej namacalną formę. Atakujące go wrażenie słabości i przenikającej paniki zmuszały do pospiesznego wyjścia na zewnątrz. I w gruncie rzeczy fakt, że aktualnie nie miał stałego miejsca do spania był mu na rękę. Leśna głusza, chociaż wymagała wzmożonej czujności, ograniczała atakujące go koszmary - To dobrze. Nie każdy ma tego świadomość - podkreślił tylko, pozwalając by zakończyła swoją wypowiedź. Oddał też zagarniętą pytaniami przestrzeń, chociaż nie czuł napięcia obecności nawet wtedy, gdy milczeli, skupiając się na powierzonym zadaniu. Czarownica była mądra, ale nie mądrością książkową. Posiadała doświadczenie i zapewne błędy, z który wyciągnęła lekcję. A przy tym, w całej swej postawie, przez drobne, możliwie nieświadome gesty, była urocza. Kobieca. A nie każdej udawało się zachować ten pierwiastek w warunkach, jakie zgotowała im wojna.
Kolejna odpowiedź wywołała w nim drgnienie rozbawienia. Wstrzymał gest, w którym na podsuniętym talerzu rozsypała się garść kaszy - Nie nudzę się, ale dziękuję za deklarację atrakcji - wznowił gest, odkładając łyżkę na miejsce, ale jeszcze przez moment przyglądał się twarzy czarownicy. Kolejna rzecz, do której wracał, przypominał sobie, jak łatwo przychodziły mu relacje z kobietami. Aktualnie pozbawione jednak beztroski i celów, jakie zakładał dla własnych korzyści. Przynajmniej w dużej mierze, całkiem skutecznie przeciągając uwagę od dręczących ich na co dzień cieni. Te, pokazały swoje oblicze kilka chwil potem w postaci i reakcji Lucindy.
Wahanie miało różne wymiary. To dyktowane równowagą podejmowanych stron decyzji, korzyściami, czy po prostu strachem, który dławił odpowiedź. I to znamiona tej ostatniej widział w jasnym spojrzeniu łamaczki klątw. Potwierdzała to tym bardziej wymijająca odpowiedź, które nie pociągnął do odpowiedzialności. Raz jeszcze, skonfrontował mimiczną zmianę na kobiecym profilu, dostrzegając ślady innych emocji. I te odpuścił.
- Doceniam, ale nie jestem pewien, czy reklama jest mi potrzebna - zmieniło się tak wiele, że wszelkie społeczne kontakty zdawały się być bardziej obce. A druga kwestia... nigdy nie narzekał na brak powodzenia wśród płci pięknej. Nawet, jeśli tak mocno zmieniły się priorytety działań i wyznawane wartości. Uczucia stawały się zbędne. Częściej krzyżowały plany i stanowiły słabość, której więcej nie chciał ulegać, którą wróg mógł wykorzystać. Nie, kiedy na szali stało życie.
Odetchnął spokojnie, gdy wokół znikali kolejni nakarmieni i zainteresowani ich działaniem. Lucinda zdążyła wrócić, a on wymienić kilka istotnych informacji, które miały podkreślić ich stanowisko, jako przedstawicieli Zakonu Feniksa. odbił gest, kiwając głową na wypowiedziane przez czarownicę słowa - Im szybciej zdobędziemy przewagę, tym szybciej poprawi się ich materialna egzystencja - aktualnie, pogłębiała się wręcz dramatycznie przepaść między bogatymi, poplecznikami fałszywego rządu, a zwykłymi mieszkańcami i samymi mugolami - Naiwne - zgodził się, nie próbując nawet udawać, że zaprzeczy - ale mieć nadziei nikt nie zabroni - wbrew pozorom, to nie cień zakołysał się w źrenicach aurora. A we wspomnieniu, pojawiły się słowa, które kiedyś usłyszał w śpiewanej pieśni.
Miejcie nadzieję!... Nie tę lichą, marną
Co rdzeń spróchniały w wątły kwiat ubiera,
Lecz tę niezłomną, która tkwi jak ziarno
Przyszłych poświęceń w duszy bohatera.
Pasowało. Bardzo chciał, by pasowało.
| zt x2
Kolejna odpowiedź wywołała w nim drgnienie rozbawienia. Wstrzymał gest, w którym na podsuniętym talerzu rozsypała się garść kaszy - Nie nudzę się, ale dziękuję za deklarację atrakcji - wznowił gest, odkładając łyżkę na miejsce, ale jeszcze przez moment przyglądał się twarzy czarownicy. Kolejna rzecz, do której wracał, przypominał sobie, jak łatwo przychodziły mu relacje z kobietami. Aktualnie pozbawione jednak beztroski i celów, jakie zakładał dla własnych korzyści. Przynajmniej w dużej mierze, całkiem skutecznie przeciągając uwagę od dręczących ich na co dzień cieni. Te, pokazały swoje oblicze kilka chwil potem w postaci i reakcji Lucindy.
Wahanie miało różne wymiary. To dyktowane równowagą podejmowanych stron decyzji, korzyściami, czy po prostu strachem, który dławił odpowiedź. I to znamiona tej ostatniej widział w jasnym spojrzeniu łamaczki klątw. Potwierdzała to tym bardziej wymijająca odpowiedź, które nie pociągnął do odpowiedzialności. Raz jeszcze, skonfrontował mimiczną zmianę na kobiecym profilu, dostrzegając ślady innych emocji. I te odpuścił.
- Doceniam, ale nie jestem pewien, czy reklama jest mi potrzebna - zmieniło się tak wiele, że wszelkie społeczne kontakty zdawały się być bardziej obce. A druga kwestia... nigdy nie narzekał na brak powodzenia wśród płci pięknej. Nawet, jeśli tak mocno zmieniły się priorytety działań i wyznawane wartości. Uczucia stawały się zbędne. Częściej krzyżowały plany i stanowiły słabość, której więcej nie chciał ulegać, którą wróg mógł wykorzystać. Nie, kiedy na szali stało życie.
Odetchnął spokojnie, gdy wokół znikali kolejni nakarmieni i zainteresowani ich działaniem. Lucinda zdążyła wrócić, a on wymienić kilka istotnych informacji, które miały podkreślić ich stanowisko, jako przedstawicieli Zakonu Feniksa. odbił gest, kiwając głową na wypowiedziane przez czarownicę słowa - Im szybciej zdobędziemy przewagę, tym szybciej poprawi się ich materialna egzystencja - aktualnie, pogłębiała się wręcz dramatycznie przepaść między bogatymi, poplecznikami fałszywego rządu, a zwykłymi mieszkańcami i samymi mugolami - Naiwne - zgodził się, nie próbując nawet udawać, że zaprzeczy - ale mieć nadziei nikt nie zabroni - wbrew pozorom, to nie cień zakołysał się w źrenicach aurora. A we wspomnieniu, pojawiły się słowa, które kiedyś usłyszał w śpiewanej pieśni.
Miejcie nadzieję!... Nie tę lichą, marną
Co rdzeń spróchniały w wątły kwiat ubiera,
Lecz tę niezłomną, która tkwi jak ziarno
Przyszłych poświęceń w duszy bohatera.
Pasowało. Bardzo chciał, by pasowało.
| zt x2
Darkness brings evil things
the reckoning begins
12 grudnia
Kurwa.
Pięć liter ułożonych w jedno słowo, które w tym momencie najlepiej oddawały poczucie kobiety. Z nieba leciało białe paskudztwo zalegając na ulicach by w bliżej nieokreślonym czasie zamienić się szaroburą pluchę, nieprzyjemnie chlupoczącą pod butami. Mróz szczypał zaróżowione policzki, jednocześnie uparcie próbując wedrzeć się pod ciemnozieloną kurtkę, zmuszając drobną dziewczynę do mocniejszego owinięcia się pomarańczowym szalikiem. W wojnie, poza oczywistym, bezpodstawnym mordem, Dolores najbardziej nie lubiła zimowych miesięcy. Ponurych, pełnych chłodu oraz głodu, coraz mocniej zaglądającego w oczy tych, których najokrutniej potraktował los. Lata wojny zawsze były chudymi i mimo iż nie posiadali bardzo wiele, Dunnowie starali się dzielić tym, co mają z tymi, którzy tego potrzebowali. I tak oto została zmuszona do odwiedzin na jednym z targów, by napełnić szarozieloną, wojskową torbę kilkoma produktami, które jeszcze dało się dostać. Targ nie był tym, jaki pamiętała sprzed kilku miesięcy. Ponury, przepełniony smutnymi minami oraz niepewnymi spojrzeniami, zaś pozbawiony większości produktów, jakie niegdyś widziało się na stoiskach.
Przeklęci czarodzieje.
Parszywi mutanci sądzący, iż mogą robić wszystko, co tylko im się żywnie podoba. Ciche westchnienie wyrwało się z jej piersi, a czubek buta spotkał się z jednym z kamieni ze żwirowej drogi, by kopnięciem posłać go kilka metrów w przód. Dolly wcisnęła zmarznięte dłonie głębiej w kieszenie kurtki, gdy niebieskie oczęta zobaczyły jego. Pięknego chociaż przepełnionego smutkiem samotności oraz zaniedbania. Ciche westchnienie wyrwało się z jej ust gdy podziwiała niemal idealną sylwetkę motocyklu, stojącego w jednej z bocznych uliczek w pobliżu targu. Dziewczyna rozejrzała się szybko na boki by sprawdzić, czy przypadkiem ktoś jej nie obserwuje, by z ekscytacją ruszyć w kierunku motocyklu. Takiego modelu nie widziała od dawna, zachowana w jego linii nie była w stanie zrozumieć, jak można było pozostawić takie cudo wystawione na warunki atmosferyczne, by korozja pożerała piękną blachę. Nie wyglądał, jakby miał właściciela. Nikt o zdrowych zmysłach nie pozostałby takiego piękna samego, bez jakiegokolwiek schronienia.
- Hej, mały... - Rzuciła miękko, z uczuciem w melodyjnym głosie jakoby przemawiała do najwierniejszego przyjaciela. Smukła dłoń dotknęła manetki, niebieskie oczęta przesunęły po rdzawych znakach wyrysowanych na chromie, a ukłucie żalu oraz smutku ukuło młodą pierś. Jak można było skazać takie cudo na powolną śmierć? Nie wiedziała, lecz śmiała myśl pojawiła się w jej głowie. A gdyby tak przygarnąć go pod swoje skrzydła? Wszak przygarnięcie porzuconej piękności nie byłoby kradzieżą, czyż nie? A nawet jeśli by było, czasy w których przyszło im żyć były na tyle podłe, iż prawo przetrwania zdawał się mieć silniejszy oraz sprytniejszy. A ona z pewnością wiele zyskałaby, posiadając takie piękne cudo. Uważnie przesunęła spojrzeniem po mechanice motocyklu, szybko zauważając proste zabezpieczenie przeciwko kradzieży, wywołujące uśmiech na chudej buzi. Nie takie rzeczy się robiło, wyłączenie takiego alarmu nie było dla niej problemem. Zwinna dłoń zniknęła w torbie by wyjąć niewielki klucz oraz kombinerki, którymi zaraz poczęła majstrować przy jednym z niewielkich kabelków, chcąc rozłączyć alarm. Zwracanie na siebie uwagi, zwłaszcza w takich czasach, z pewnością nie było rozsądnym.
How do you pick up the threads of an old life? How do you go on… when in your heart you begin to understand… there is no going back? There are some things that time cannot mend… some hurts that go too deep… that have taken hold..
Strona 1 z 3 • 1, 2, 3
Targ w Bridgwater
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Somerset