Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Somerset :: Dolina Godryka
Książkowy zakątek
Strona 2 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Książkowy zakątek
Jest to miejsce dobrze znane wszystkim mieszkańcom Doliny Godryka. Znajduje się w samym centrum ukochanej mieściny Godryka Gryffindora. Na środku placu stoi mała skrzyneczka, która swoim kształtem przypomina domek. Przez przeszklone ściany domku można dojrzeć półki, na których jeśli masz szczęście znajdziesz książki przyniesione tu przez mieszkańców Doliny. Uczynni i przyjaźni czarodzieje chętnie dbają o gust czytelniczy swoich sąsiadów, a przede wszystkim nie lubią niczego marnować. Więc zamiast wyrzucać książki, które znasz już niemal na pamięć przynieś je tutaj. Ktoś na pewno chętnie po nie sięgnie i może choć na chwilę zapomni o panującym za oknem chaosie.
Duchy zdecydowanie jej nie przeszkadzały, chociaż zawsze była zaskoczona przez ich obecność. W końcu nie były to poltergaisty, zdolne do wyrządzenia jakieś szkody albo krzywdy, a co najwyżej duch mógł cię zwyzywać i ci pogrozić. Nie czuła więc presji na to spotkanie, ani też strachu – zresztą, ta konkretna dusza wydawała się całkiem interesująca i przyjazna. Sowa oczywiście myślała nieco inaczej, ale Bluszczyk wcale nie musiał cieszyć się z towarzystwa ducha. Ciężko było powiedzieć, co o nich myślał, ale zrobić Calebowi też nic nie mógł.
Na pytanie o tytuł jej piwno-miodowe tęczówki znów przecięły wszystkie tytuły dostępne na półce, doszukując się tej jednej, konkretnej pozycji, na którą natrafiła po chwili, wciśniętą gdzieś pomiędzy dwa nieco większe tomy. Łapiąc za krawędź, delikatnie pociągnęła wybrany tytuł w swoim kierunku, musząc ostatecznie pociągnąć jednak nieco mocniej. Dopiero kiedy książka już była trzymana w jej dłoniach, obejrzała ją dokładnie, kartkując nieco parę stron i unosząc ją lekko, aby wyczuć ten zapach papieru, zawsze towarzyszący większości lektur.
- Znalazłam! Nie czytałam nic wcześniej tego autora, jest interesujący? – Z założenia i rozmowy, Caleb wiedział znacznie więcej o tym, kim miałby być Arthur Conan Doyle niż ona. Nie dlatego, że Sheila gardziła literaturą mugolską, bardziej przez fakt, że niewiele czytała przez pierwsze jedenaście lat swojego życia. Stąd i wiele klasyk, polecanych przez innych, omijało ją pod względem czytania. Biblioteka w Hogwarcie obfitowała również w książki bardziej przydatne do nauki niż w literaturę piękną, tak więc i tam wybór nie był aż tak spory. – To romans? Komedia? Kryminał? Dramatem to chyba nie jest, chociaż zdarzyło się mi czytać parę i były całkiem zabawne. Jaki ma pan ulubiony gatunek, jeżeli to nie nazbyt wścibskie pytanie?
Może właśnie nie chciał rozmawiać o sobie, a wolał jedynie skupić się na książce, bez zbędnej otoczki? Wydawał się jednak bardziej otwarty na poruszanie tematów poza fabułą, której oboje nie znali. Jego uśmiech wydawał się całkiem przyjazny, nie miała więc problemu z odwzajemnieniem go, zwłaszcza kiedy rozświetlało to jej oczy na lekko piegowatej twarzy. Rozglądając się po okolicy, odnalazła jedną z ławek, skinęła więc głową w jej kierunku, chcąc dać znać, żeby Caleb podążył za nią.
- Oczywiście! Nie mogę tu zostać cały dzień, rzecz jasna, ale nie ma żadnego problemu abym czytała na głos. Jeżeli nie zdążymy dziś, mogę tu przyjść jutro. – Oczywiście mógł też podążyć za nią, ale nawet jeżeli był duchem, Sheila miała pewne obawy przed zdradzaniem komukolwiek, gdzie na ten moment się zatrzymała. Najpewniej wynikało to z jakiejś pewnej przezorności, nie z samego podejścia do nieznajomego mężczyzny. Gdyby żył i by go absolutnie nie kojarzyła, nie wiedziała, czy byłaby tak otwarta, nawet jeżeli to było dość przykre.
- Nie ma żadnego powodu być aż tak oczarowanym, panie…? – Nie wiedziała, jak się zwracać do niego, bo w zasadzie się nie przedstawił. - Intensywnie między lodowymi igłami. Zręcznym dotykiem, który ukształtował twą duszę, rozproszoną, aby ją pomieszać i zrobić człowieka, magią między cukrem a ostrymi przyprawami. – Dokończyła wiersz, uśmiechając się lekko kiedy zajęła miejsce na ławce. Bluszczyk za to ułożył się wygodnie, wciąż wpatrując się na Caleba w dość nieprzyjemny sposób.
- Cóż, nie bywam tu aż tak często, ale pewnie nie jest to moja ostatnia wizyta. Często zaczepia pan czytelników w tym miejscu?
Na pytanie o tytuł jej piwno-miodowe tęczówki znów przecięły wszystkie tytuły dostępne na półce, doszukując się tej jednej, konkretnej pozycji, na którą natrafiła po chwili, wciśniętą gdzieś pomiędzy dwa nieco większe tomy. Łapiąc za krawędź, delikatnie pociągnęła wybrany tytuł w swoim kierunku, musząc ostatecznie pociągnąć jednak nieco mocniej. Dopiero kiedy książka już była trzymana w jej dłoniach, obejrzała ją dokładnie, kartkując nieco parę stron i unosząc ją lekko, aby wyczuć ten zapach papieru, zawsze towarzyszący większości lektur.
- Znalazłam! Nie czytałam nic wcześniej tego autora, jest interesujący? – Z założenia i rozmowy, Caleb wiedział znacznie więcej o tym, kim miałby być Arthur Conan Doyle niż ona. Nie dlatego, że Sheila gardziła literaturą mugolską, bardziej przez fakt, że niewiele czytała przez pierwsze jedenaście lat swojego życia. Stąd i wiele klasyk, polecanych przez innych, omijało ją pod względem czytania. Biblioteka w Hogwarcie obfitowała również w książki bardziej przydatne do nauki niż w literaturę piękną, tak więc i tam wybór nie był aż tak spory. – To romans? Komedia? Kryminał? Dramatem to chyba nie jest, chociaż zdarzyło się mi czytać parę i były całkiem zabawne. Jaki ma pan ulubiony gatunek, jeżeli to nie nazbyt wścibskie pytanie?
Może właśnie nie chciał rozmawiać o sobie, a wolał jedynie skupić się na książce, bez zbędnej otoczki? Wydawał się jednak bardziej otwarty na poruszanie tematów poza fabułą, której oboje nie znali. Jego uśmiech wydawał się całkiem przyjazny, nie miała więc problemu z odwzajemnieniem go, zwłaszcza kiedy rozświetlało to jej oczy na lekko piegowatej twarzy. Rozglądając się po okolicy, odnalazła jedną z ławek, skinęła więc głową w jej kierunku, chcąc dać znać, żeby Caleb podążył za nią.
- Oczywiście! Nie mogę tu zostać cały dzień, rzecz jasna, ale nie ma żadnego problemu abym czytała na głos. Jeżeli nie zdążymy dziś, mogę tu przyjść jutro. – Oczywiście mógł też podążyć za nią, ale nawet jeżeli był duchem, Sheila miała pewne obawy przed zdradzaniem komukolwiek, gdzie na ten moment się zatrzymała. Najpewniej wynikało to z jakiejś pewnej przezorności, nie z samego podejścia do nieznajomego mężczyzny. Gdyby żył i by go absolutnie nie kojarzyła, nie wiedziała, czy byłaby tak otwarta, nawet jeżeli to było dość przykre.
- Nie ma żadnego powodu być aż tak oczarowanym, panie…? – Nie wiedziała, jak się zwracać do niego, bo w zasadzie się nie przedstawił. - Intensywnie między lodowymi igłami. Zręcznym dotykiem, który ukształtował twą duszę, rozproszoną, aby ją pomieszać i zrobić człowieka, magią między cukrem a ostrymi przyprawami. – Dokończyła wiersz, uśmiechając się lekko kiedy zajęła miejsce na ławce. Bluszczyk za to ułożył się wygodnie, wciąż wpatrując się na Caleba w dość nieprzyjemny sposób.
- Cóż, nie bywam tu aż tak często, ale pewnie nie jest to moja ostatnia wizyta. Często zaczepia pan czytelników w tym miejscu?
Only those who are capable of silliness can be called truly intelligent.
Dziewczyna była pogodna, młoda, ufna. Żadna z tych cech nie sprzyjała przetrwaniu, każda mogła wpędzić w kłopoty, jeżeli trafiła na łakome spojrzenie niewłaściwego człowieka. Poszczęściło jej się, że los zawiódł ją do Doliny Godryka, gdzie źli ludzie pojawiali się przejazdem, a mieszkańcy w każdej sytuacji byli gotowi zaoferować pomoc. Caleb do nich pasował, wtopił się w sielski krajobraz wioski położonej między wzgórzami; dziewczę miało prawo założyć, że nie zrobi mu krzywdy, bo duchy z rzadka miały do tego predyspozycję. Nie należało jednak zakładać, że są bezbronne. Sam jeszcze za życia słyszał historię o duchu, który opętał ciało mężczyzny i zmusił go do wykonania skoku z klifu; takie historie mroziły krew w żyłach, gdy jeszcze ją posiadał.
- Tak mi się zdaje, nie miałem okazji sięgnąć po jego pozycje, ale były mi gorąco polecane - odpowiedział uprzejmie, chowając dłonie za plecami i nachylając się nad regałem. Jego półprzeźroczysta postać zdawała się lekko wibrować w pełnym słońcu, lecz był to efekt iluzoryczny i przejściowy. - Zdaje mi się... nie, jestem przekonany, że to kryminał! Powieść detektywistyczna z motywem tajemnicy. Zawsze chciałem ich spróbować, za życia poświęcałem czas głównie pozycjom podróżniczym oraz... poezji - Wzruszył widmowymi ramionami, uśmiechając się z nutą zażenowania.
Nie było to zainteresowanie przesadnie męskie w jego mniemaniu, nie interesował się zresztą wierszami przed poznaniem kobiety swojego życia, ale ukochana uwielbiała słuchać jego recytacji, a nawyk ten zabrał się z nim do grobu i przylepił na stałe. Całe szczęście, czarownicy wydawało się to nie przeszkadzać, więcej; nie miała problemu z dokończeniem rozpoczętych wersów. Urocza dziewczyna.
- To miłe z pani strony. Nazywam się Caleb - przedstawił się z lekkim skinieniem głowy, uznał bowiem, że skoro już planują dłuższe przesiadywanie nad książkami, wypadałoby, aby nie pozostawali anonimowi. Nazwisko pominął nie bez powodu. Było owiane złą sławą. - Ależ jest. W świetle słońca panny oczy mienią się wszystkimi kolorami wczesnojesiennego lasu. Mówił to pani ktoś? - zapytał trochę zaczepnie, mimowolnie obierając flirciarski ton głosu. Cóż począć, nadal miał to w naturze, a swoim jakże skromnym zdaniem uważał, że radził sobie z kobietami lepiej niż Cillian.
Razem udali się do ławki, na której przycupnął, uważając, by nie musnąć dziewczyny lodowatą aurą.
- Zależy od dnia, czasami mnie najdzie. Rzadko jednak spotyka mnie takie szczęście, jak dziś. A pani... często wybiera się pani w samotne spacery Doliną? - zapytał ostrożniej, poważniej, przeplatając rozbawienie z troską.
[bylobrzydkobedzieladnie]
- Tak mi się zdaje, nie miałem okazji sięgnąć po jego pozycje, ale były mi gorąco polecane - odpowiedział uprzejmie, chowając dłonie za plecami i nachylając się nad regałem. Jego półprzeźroczysta postać zdawała się lekko wibrować w pełnym słońcu, lecz był to efekt iluzoryczny i przejściowy. - Zdaje mi się... nie, jestem przekonany, że to kryminał! Powieść detektywistyczna z motywem tajemnicy. Zawsze chciałem ich spróbować, za życia poświęcałem czas głównie pozycjom podróżniczym oraz... poezji - Wzruszył widmowymi ramionami, uśmiechając się z nutą zażenowania.
Nie było to zainteresowanie przesadnie męskie w jego mniemaniu, nie interesował się zresztą wierszami przed poznaniem kobiety swojego życia, ale ukochana uwielbiała słuchać jego recytacji, a nawyk ten zabrał się z nim do grobu i przylepił na stałe. Całe szczęście, czarownicy wydawało się to nie przeszkadzać, więcej; nie miała problemu z dokończeniem rozpoczętych wersów. Urocza dziewczyna.
- To miłe z pani strony. Nazywam się Caleb - przedstawił się z lekkim skinieniem głowy, uznał bowiem, że skoro już planują dłuższe przesiadywanie nad książkami, wypadałoby, aby nie pozostawali anonimowi. Nazwisko pominął nie bez powodu. Było owiane złą sławą. - Ależ jest. W świetle słońca panny oczy mienią się wszystkimi kolorami wczesnojesiennego lasu. Mówił to pani ktoś? - zapytał trochę zaczepnie, mimowolnie obierając flirciarski ton głosu. Cóż począć, nadal miał to w naturze, a swoim jakże skromnym zdaniem uważał, że radził sobie z kobietami lepiej niż Cillian.
Razem udali się do ławki, na której przycupnął, uważając, by nie musnąć dziewczyny lodowatą aurą.
- Zależy od dnia, czasami mnie najdzie. Rzadko jednak spotyka mnie takie szczęście, jak dziś. A pani... często wybiera się pani w samotne spacery Doliną? - zapytał ostrożniej, poważniej, przeplatając rozbawienie z troską.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Umrzeć, usnąć? Śnić może?
Bowiem sny owe, które mogą nadejść pośród snu śmierci, gdy już odrzucimy wrzawę śmiertelnych, budzą w nas wahanie, zmieniając życie w klęskę...
Na pewno mniej udałaby komuś z krwi i kości, ale jeszcze była to odpowiednia okolica, w której można czuć było się swobodniej – tak naprawdę bezpiecznego miejsca nie było obecnie w Wielkiej Brytanii, dlatego gdyby trzeba było zastanowić się nad tym, to jednak nigdzie nie było bezpiecznie. W końcu dookoła nich toczyła się wojna, więc zaufać na ten moment nie dawało się nikomu. Sheila jednak nie mogła siedzieć tak w milczeniu, unikając wszystkich spojrzeń albo rozmów, bo już i tak przemykała w ten sposób przez ulice Londynu. W tym miejscu wiele rzeczy było swobodniejszych, pozwalając na przypomnienie sobie prostej rozmowy i prostego życia, kiedy wszyscy starsi byli po prostu „rodziną”, a do szczęścia wystarczył jedynie bukiecik kwiatów. O opętanie…może by się martwiła, ale raczej nie sądziła, aby była jakimś łakomym kąskiem dla ducha. Po co przejmować kontrolę nad niewiele umiejącą osiemnastolatką?
- Ja niewiele poleceń dostałam, jeżeli chodzi o książki…może pan ma jakąś ciekawą sugestię? Tak naprawdę wszystko mnie interesuje, więc nie musi to być jakiś konkretny gatunek. – Naprawdę kochała bajki dla dzieci, ale nie każdy to rozumiał i większość pewnie by się z tego pośmiała jako „dziecięcego” zainteresowania, ale literatura dla najmłodszych miała dużo zabawnej prostoty i krótkie opowieści były łatwiejsze dla niej, kiedy nauczyła się czytać, więc sympatia do nich jej pozostała. – Ooh, detektywistyczna! Takie muszą być niezwykle ciekawe, o ile oczywiście autor rozpisuje to w dobry sposób. Może zobaczymy, jaka to jest tym razem przygoda kryminalistyczna i przed końcem spróbujemy zgadnąć, kto to zrobił? – To by mogło być interesujące, takie wspólne rozwiązywanie zagadek z poziomu w miarę bezpiecznej ławki w parku, czym nie musiała się przejmować.
- Miło mi poznać, nazywam się Sheila. – Odruchowo podała tyle informacji, ile on podał jej, nie mając żadnych powodów do pomijania swojego nazwiska, bo była praktycznie pewna, że nic by mu nie powiedziało. Nie przeszkadzała jej ta szara anonimowość wobec świata, bo niewiele wymagała od siebie, ani też nie miała czym zabłysnąć, więc dobrze było, że jej nazwisko zupełnie nic nie mówiła. Na ten jego komplement zaśmiała się lekko, mając szczerą nadzieję, że wcale się nie zacznie rumienić na te miłe słowa. – Nie, nikt mi tego nie mówił, a przynajmniej nie do dziś. To bardzo miłe z twojej strony, Calebie.
Miała nadzieję, że za złe jej nie miał, że przeszła na rozmowy po imieniu, ale łatwiej tak było, skoro zresztą sam się przedstawiał i inicjował kolejne rozmowy i komplementy. Tych ostatnich miała nadzieję, że jednak nie będzie tak dużo, bo zdecydowanie nie wiedziałaby jak na nie odpowiadać, nie tylko ze strony dorosłego człowieka ale i ducha.
- Ja nie bywam tu często, ale staram się zwiedzać różne części Doliny aby poznać te najciekawsze miejsca. No i nie jestem samotna, jest ze mną Bluszczyk. – Sowa zahukała, jakby na potwierdzenie swojej obecności, wciąż wzrocząc na ducha znajdującego się tuż obok. Za to Sheila ostrożnie otworzyła książkę, przerzucając strony i rozpoczynając czytanie. Głos miała delikatny, bardzo dziewczęcy, a jednocześnie dość melodyjny, co pozwalało dobrze się nastroić do czytania, chociaż niekoniecznie mogło pasować do cięższego klimatu kryminału. Po skończeniu pierwszego rozdziału zerknęła na Caleba, czy aby takie tempo czytania mu odpowiada, czy jednak powinna zwolnić albo przyśpieszyć.
- Ja niewiele poleceń dostałam, jeżeli chodzi o książki…może pan ma jakąś ciekawą sugestię? Tak naprawdę wszystko mnie interesuje, więc nie musi to być jakiś konkretny gatunek. – Naprawdę kochała bajki dla dzieci, ale nie każdy to rozumiał i większość pewnie by się z tego pośmiała jako „dziecięcego” zainteresowania, ale literatura dla najmłodszych miała dużo zabawnej prostoty i krótkie opowieści były łatwiejsze dla niej, kiedy nauczyła się czytać, więc sympatia do nich jej pozostała. – Ooh, detektywistyczna! Takie muszą być niezwykle ciekawe, o ile oczywiście autor rozpisuje to w dobry sposób. Może zobaczymy, jaka to jest tym razem przygoda kryminalistyczna i przed końcem spróbujemy zgadnąć, kto to zrobił? – To by mogło być interesujące, takie wspólne rozwiązywanie zagadek z poziomu w miarę bezpiecznej ławki w parku, czym nie musiała się przejmować.
- Miło mi poznać, nazywam się Sheila. – Odruchowo podała tyle informacji, ile on podał jej, nie mając żadnych powodów do pomijania swojego nazwiska, bo była praktycznie pewna, że nic by mu nie powiedziało. Nie przeszkadzała jej ta szara anonimowość wobec świata, bo niewiele wymagała od siebie, ani też nie miała czym zabłysnąć, więc dobrze było, że jej nazwisko zupełnie nic nie mówiła. Na ten jego komplement zaśmiała się lekko, mając szczerą nadzieję, że wcale się nie zacznie rumienić na te miłe słowa. – Nie, nikt mi tego nie mówił, a przynajmniej nie do dziś. To bardzo miłe z twojej strony, Calebie.
Miała nadzieję, że za złe jej nie miał, że przeszła na rozmowy po imieniu, ale łatwiej tak było, skoro zresztą sam się przedstawiał i inicjował kolejne rozmowy i komplementy. Tych ostatnich miała nadzieję, że jednak nie będzie tak dużo, bo zdecydowanie nie wiedziałaby jak na nie odpowiadać, nie tylko ze strony dorosłego człowieka ale i ducha.
- Ja nie bywam tu często, ale staram się zwiedzać różne części Doliny aby poznać te najciekawsze miejsca. No i nie jestem samotna, jest ze mną Bluszczyk. – Sowa zahukała, jakby na potwierdzenie swojej obecności, wciąż wzrocząc na ducha znajdującego się tuż obok. Za to Sheila ostrożnie otworzyła książkę, przerzucając strony i rozpoczynając czytanie. Głos miała delikatny, bardzo dziewczęcy, a jednocześnie dość melodyjny, co pozwalało dobrze się nastroić do czytania, chociaż niekoniecznie mogło pasować do cięższego klimatu kryminału. Po skończeniu pierwszego rozdziału zerknęła na Caleba, czy aby takie tempo czytania mu odpowiada, czy jednak powinna zwolnić albo przyśpieszyć.
Only those who are capable of silliness can be called truly intelligent.
Wciąż zadziwiało go to, jaki czar miały w sobie Dolina oraz zamieszkujący ją ludzie. Za życia nigdzie indziej nie spotkał się z taką sympatią do obcych i chęcią okazywania sobie bezinteresownej pomocy; być może miał z tym jakiś związek fakt, że był teraz duchem - może rosły mężczyzna wzbudzał więcej strachu w młodych dziewczętach, gdy były w stanie wyobrazić sobie, że w pewnej chwili zacznie je bezpodstawnie obłapiać. Było w tym coś przykrego, że duch człowieka, jego charakter i wewnętrzne ja byłyby godne zaufania, gdyby tylko ogołocić je ze wszystkich stereotypów i agresywnych zachowań. Być może na siłę doszukiwał się pozytywów w swojej marnej sytuacji, ale cieszył się, że nawet po śmierci miał wciąż okazję poznać tylu ciekawych ludzi.
- Hmm, wydaje mi się, że mogłaby zainteresować panią powieść "Kasandra i jej kot Gustavus" - spróbował, myśląc nad książkami, które jego zdaniem pasowały do młodych czarownic i mogły mieścić się w granicach ich hobby. Z drugiej strony, było to trochę niesprawiedliwe, ale jak miał zgadywać, skoro nie znał zupełnie Sheili ani jej upodobań? - Wiesz, chyba musisz sprecyzować, tak będzie prościej. Na co masz ochotę teraz? Coś naukowego, fabularnego? Może związanego z wróżbiarstwem albo opieką nad magicznymi stworzeniami? - Na to drugie uśmiechnął się zachęcająco, sam w końcu za życia zarabiał i przeżywał przygody jako łowca. - Bardzo dobry pomysł, musimy tylko znaleźć jakieś ciche miejsce... - Rozejrzał się, a jego błękitne oczy posmutniały. Zdał sobie sprawę, że nie mógł zbyt długo przebywać na rynku miejskim, gdyż istniało ryzyko, że wzbudzi zbyt wielkie zainteresowanie. Najwyższa pora, by powoli zaczęli zmierzać w kierunku obrzeży i okalających Dolinę zagajników.
Wskazał damie kierunek, jak nakazywała grzeczność, a potem poleciał za nią, starając się jak najbardziej nie rzucać w oczy, choć z tego powodu Sheila mogła odczuć chłodny powiew na plecach i karku. Nijak nie przeszkadzało mu, że tak szybko przeszła do zwracania się do siebie po imieniu. Na dobrą sprawę nie był szlachcicem ani nawet przesadnym elegantem, dużo wygodniej prowadziło mu się rozmowę swobodną i opartą na wzajemnej sympatii.
- Wydaje mi się, że to bardzo mądra sowa - stwierdził z uniesioną brwią, spoglądając w oczy nieprzyjaźnie nastawionego Bluszczyka. Ta ostrożność ze strony zwierzęcia wskazywała na to, że troszczy się o swoją właścicielkę. - Ale sowa nie zastąpi męskiego ramienia, za którym można się skryć, gdy nadejdzie zagrożenie. Spacery po Dolinie są przyjemne, ale powinnaś uważać na to, na co można natrafić na wzgórzach za wioską... - mruknął tajemniczo, pamiętając doskonale, że w te okolice zdarzało się też zachodzić czarodziejom, którzy nie mieli dobrych zamiarów.
Jak Cillianowi na przykład. Cillianowi z krwią na rękach. Niech szlag weźmie tego durnia.
- Hmm, wydaje mi się, że mogłaby zainteresować panią powieść "Kasandra i jej kot Gustavus" - spróbował, myśląc nad książkami, które jego zdaniem pasowały do młodych czarownic i mogły mieścić się w granicach ich hobby. Z drugiej strony, było to trochę niesprawiedliwe, ale jak miał zgadywać, skoro nie znał zupełnie Sheili ani jej upodobań? - Wiesz, chyba musisz sprecyzować, tak będzie prościej. Na co masz ochotę teraz? Coś naukowego, fabularnego? Może związanego z wróżbiarstwem albo opieką nad magicznymi stworzeniami? - Na to drugie uśmiechnął się zachęcająco, sam w końcu za życia zarabiał i przeżywał przygody jako łowca. - Bardzo dobry pomysł, musimy tylko znaleźć jakieś ciche miejsce... - Rozejrzał się, a jego błękitne oczy posmutniały. Zdał sobie sprawę, że nie mógł zbyt długo przebywać na rynku miejskim, gdyż istniało ryzyko, że wzbudzi zbyt wielkie zainteresowanie. Najwyższa pora, by powoli zaczęli zmierzać w kierunku obrzeży i okalających Dolinę zagajników.
Wskazał damie kierunek, jak nakazywała grzeczność, a potem poleciał za nią, starając się jak najbardziej nie rzucać w oczy, choć z tego powodu Sheila mogła odczuć chłodny powiew na plecach i karku. Nijak nie przeszkadzało mu, że tak szybko przeszła do zwracania się do siebie po imieniu. Na dobrą sprawę nie był szlachcicem ani nawet przesadnym elegantem, dużo wygodniej prowadziło mu się rozmowę swobodną i opartą na wzajemnej sympatii.
- Wydaje mi się, że to bardzo mądra sowa - stwierdził z uniesioną brwią, spoglądając w oczy nieprzyjaźnie nastawionego Bluszczyka. Ta ostrożność ze strony zwierzęcia wskazywała na to, że troszczy się o swoją właścicielkę. - Ale sowa nie zastąpi męskiego ramienia, za którym można się skryć, gdy nadejdzie zagrożenie. Spacery po Dolinie są przyjemne, ale powinnaś uważać na to, na co można natrafić na wzgórzach za wioską... - mruknął tajemniczo, pamiętając doskonale, że w te okolice zdarzało się też zachodzić czarodziejom, którzy nie mieli dobrych zamiarów.
Jak Cillianowi na przykład. Cillianowi z krwią na rękach. Niech szlag weźmie tego durnia.
Umrzeć, usnąć? Śnić może?
Bowiem sny owe, które mogą nadejść pośród snu śmierci, gdy już odrzucimy wrzawę śmiertelnych, budzą w nas wahanie, zmieniając życie w klęskę...
Chyba tym bardziej w czasach, w jakich żyli (albo i nie, patrząc na biednego Caleba), chyba ludzie tym bardziej potrzebowali jakiegoś miejsca, które mogło być jakąś odrobiną normalności, przypominając dawne życie i które potrzebne było ludziom z nieco większym sercem. Może i brzmiało to nieco naiwnie, skoro sama wiedziała bardzo dobrze, jak okrutny potrafił być teraz świat, ale widziała ludzi dookoła którzy potrzebowali do szczęścia jedynie uśmiechnięcia się do osoby przechodzącej ulicą. W jej wypadku interesującym rozmówcą okazał się duch, ale Sheila nie narzekała. Do ducha również się mogła uśmiechnąć, a jeżeli ten nie chciał uciekać, a i jej towarzystwo było mu miłe, mogła się cieszyć z tego spotkania dopóki trwało.
- "Kasandra i jej kot Gustavus"? Nie miałam jeszcze okazji przeczytać, ale polecasz, na pewno postaram się znaleźć jakąś kopię książki. – Wiedziała, że nie było to priorytetem na liście, zwłaszcza kiedy potrzebowała więcej skupić się na możliwości wyżywienia siebie, brata i sowy, musiała też przypilnować, aby mieli się w co ubrać, aby ich dom był zawsze czysty i żeby nikt nie interesował się zbytnio dwójką ledwo odrośniętych od ziemi dzieciaków. – Hm, na ten moment? Chyba coś fabularnego, chciałabym poczytać jakieś ciekawe opowieści, może coś dziejącego się w innych krajach, albo w miejscach wymyślonych. Oooo, tak, zdecydowanie o magicznych zwierzętach! Kochałam wymykać się w Hogwarcie na błonia, czasem nawet próbowaliśmy z kolegą przygarniać niektóre z nich. Niestety, nauczyciel przyłapywał nas dość szybko.
A szkoda! W końcu czemu by nie próbować przygarnąć biednego hipogryfa, który właśnie stracił rodziców? Można by w takim wypadku po prostu zaprzyjaźnić się z nimi, zabierając je na teren zamku i sprawić, że zwierzątko mogłoby rozwijać się w szczęśliwym otoczeniu. Cóż, wyjątkowo naiwne było myślenie dwunastolatki i dobrze, że jednak ani jej, ani Aidanowi nie udało się jednak znaleźć tego hipogryfa przed nauczycielem, dlatego pewnie nie spotkała ich większa kara niż za próbę wymknięcia się do Zakazanego Lasu.
Na szczęście udało im się znaleźć tutaj nieco bardzo ustronne miejsce, chociaż sama Sheila na pewno żałowała, że nie jest to lato, gdzie roślinność była w pełni rozkwitu, a wszystko dookoła wydawało się takie pełne życia. Nie, żeby kompania nie nadrabiała za to chociaż odrobinę, ale prawda była taka, że sama Sheila tęskniła za przyrodą w jej najlepszej stronie. Nie wspominała również o tym chłodnym uczuciu na karku, wiedząc, że duchowi niekoniecznie trzeba było przypominać co jakiś czas, że nie był już w pełni w świecie żywych.
- Bluszczyk jest naprawdę miły, ale najczęściej potrzebuje czasu, aby się do kogoś przekonać. Co do ramienia zaś…cóż, to niestety prawda. Ale mam brata, a właśnie jutro wybieram się w odwiedziny do przyjaciela. Staram się nie zapuszczać w podejrzane miejsca, będę więc pamiętać, aby nie iść za wzgórza. – Albo może też będzie trzymać się głównych miejsc, w których mniejsza była szansa na spotkanie kogoś niebezpiecznego. Chociaż nawet i tacy ludzie potrafili kroczyć głównymi ulicami, tak jakby nigdy nic ich nie obchodziło.
- Gdzie ty najczęściej bywasz w Dolinie? – Może ten temat nie brzmiałby tak źle, po prostu chciała zapytać o ulubione miejsca.
- "Kasandra i jej kot Gustavus"? Nie miałam jeszcze okazji przeczytać, ale polecasz, na pewno postaram się znaleźć jakąś kopię książki. – Wiedziała, że nie było to priorytetem na liście, zwłaszcza kiedy potrzebowała więcej skupić się na możliwości wyżywienia siebie, brata i sowy, musiała też przypilnować, aby mieli się w co ubrać, aby ich dom był zawsze czysty i żeby nikt nie interesował się zbytnio dwójką ledwo odrośniętych od ziemi dzieciaków. – Hm, na ten moment? Chyba coś fabularnego, chciałabym poczytać jakieś ciekawe opowieści, może coś dziejącego się w innych krajach, albo w miejscach wymyślonych. Oooo, tak, zdecydowanie o magicznych zwierzętach! Kochałam wymykać się w Hogwarcie na błonia, czasem nawet próbowaliśmy z kolegą przygarniać niektóre z nich. Niestety, nauczyciel przyłapywał nas dość szybko.
A szkoda! W końcu czemu by nie próbować przygarnąć biednego hipogryfa, który właśnie stracił rodziców? Można by w takim wypadku po prostu zaprzyjaźnić się z nimi, zabierając je na teren zamku i sprawić, że zwierzątko mogłoby rozwijać się w szczęśliwym otoczeniu. Cóż, wyjątkowo naiwne było myślenie dwunastolatki i dobrze, że jednak ani jej, ani Aidanowi nie udało się jednak znaleźć tego hipogryfa przed nauczycielem, dlatego pewnie nie spotkała ich większa kara niż za próbę wymknięcia się do Zakazanego Lasu.
Na szczęście udało im się znaleźć tutaj nieco bardzo ustronne miejsce, chociaż sama Sheila na pewno żałowała, że nie jest to lato, gdzie roślinność była w pełni rozkwitu, a wszystko dookoła wydawało się takie pełne życia. Nie, żeby kompania nie nadrabiała za to chociaż odrobinę, ale prawda była taka, że sama Sheila tęskniła za przyrodą w jej najlepszej stronie. Nie wspominała również o tym chłodnym uczuciu na karku, wiedząc, że duchowi niekoniecznie trzeba było przypominać co jakiś czas, że nie był już w pełni w świecie żywych.
- Bluszczyk jest naprawdę miły, ale najczęściej potrzebuje czasu, aby się do kogoś przekonać. Co do ramienia zaś…cóż, to niestety prawda. Ale mam brata, a właśnie jutro wybieram się w odwiedziny do przyjaciela. Staram się nie zapuszczać w podejrzane miejsca, będę więc pamiętać, aby nie iść za wzgórza. – Albo może też będzie trzymać się głównych miejsc, w których mniejsza była szansa na spotkanie kogoś niebezpiecznego. Chociaż nawet i tacy ludzie potrafili kroczyć głównymi ulicami, tak jakby nigdy nic ich nie obchodziło.
- Gdzie ty najczęściej bywasz w Dolinie? – Może ten temat nie brzmiałby tak źle, po prostu chciała zapytać o ulubione miejsca.
Only those who are capable of silliness can be called truly intelligent.
Miał nadzieję, że trafił w dziesiątkę; nie miał rodzeństwa poza bratem bliźniakiem, a już z całą pewnością nie miał młodszych sióstr, ale coś tam kojarzył po dziewczynkach w Hogwarcie, że lubiły sięgać po opowieści zawierające czarownicę w głównej roli i słodkiego kota. Przewidywalne, ale jakie skuteczne. Nie zapamiętał niestety za wiele tytułów i gdyby chodziło tylko o to, okazałby się dla nastolatki (wyglądała na nastolatkę?) mało pomocny. Dlatego ucieszył się widocznie i uśmiechnął, gdy wspomniała o magicznych stworzeniach oraz swoich przygodach ze szkoły. Przygarnianie magicznych zwierząt i wymykanie się wieczorami na błonia, czy do lasu, kojarzyło mu się bardzo z różnymi wyczynami, jakich podejmowali się dawniej z Cillianem. Wtedy jeszcze łamanie reguł i zapuszczanie się we dwójkę w niebezpieczne zarośla wydawało mu się najlepszym możliwym wyzwaniem, teraz jako doświadczony łowca wiedział, na jak wielkie narażali się niebezpieczeństwo.
- Ja też uwielbiałem wymykać się na błonia. Jestem... trochę starszy od ciebie - obrzucił ją wymownym spojrzeniem. - ...ale w każdym pokoleniu znajdą się tacy, co lubią nielegalne spacery. No ale skoro masz ochotę na coś fabularnego i o magicznych stworzeniach, koniecznie powinnaś sięgnąć po książki Newta Scamandera. Są trochę drogie, ale naprawdę warte zachodu - Obejrzał się przez ramię, żeby upewnić się, że nikt ich nie śledzi, a potem wskazał dziewczynie zaułek pomiędzy dwoma domami. Normalnie zapuszczanie się w takie miejsca w towarzystwie nieznajomego mężczyzny nie byłoby rozsądne, ale on przecież nie mógł jej nawet dotknąć w ramię, a co dopiero cokolwiek innego. Przy zacienionym kawałku ścieżki usiedli na ławce. Caleb rzucił pojednawcze spojrzenie Bluszczykowi, a potem skupił uwagę na Sheili.
- Masz brata? To doskonale. Ja też kiedyś miałem... - westchnął wymijająco, nie mając ochoty zgłębiać tego tematu. - Rodzina jest bardzo ważna, trzymajcie się razem tak długo jak możecie, zwłaszcza dzisiaj, w czasie wojny. - Rzucił Sheili poważne spojrzenie. - Jeżeli będziesz chciała mnie znaleźć w Dolinie, będziesz mieć jakiś problem albo po prostu chęć porozmawiać, najczęściej bywam na cmentarzu. Tym głównym, w rynku koło kościoła. Mam tam swój nagrobek, dość daleko od bramy. Stary, ale łatwo rozpoznać, bo stoi przy nim drewniana ławeczka. - Uśmiechnął się smutno i skinął głową w kierunku książki. - Jeśli pozwolisz...
Dawno nie miał okazji czytać w czyimś towarzystwie; tęsknił za tą prostą przyjemnością, która została mu odebrana wraz z materialnym ciałem.
/zt <3
- Ja też uwielbiałem wymykać się na błonia. Jestem... trochę starszy od ciebie - obrzucił ją wymownym spojrzeniem. - ...ale w każdym pokoleniu znajdą się tacy, co lubią nielegalne spacery. No ale skoro masz ochotę na coś fabularnego i o magicznych stworzeniach, koniecznie powinnaś sięgnąć po książki Newta Scamandera. Są trochę drogie, ale naprawdę warte zachodu - Obejrzał się przez ramię, żeby upewnić się, że nikt ich nie śledzi, a potem wskazał dziewczynie zaułek pomiędzy dwoma domami. Normalnie zapuszczanie się w takie miejsca w towarzystwie nieznajomego mężczyzny nie byłoby rozsądne, ale on przecież nie mógł jej nawet dotknąć w ramię, a co dopiero cokolwiek innego. Przy zacienionym kawałku ścieżki usiedli na ławce. Caleb rzucił pojednawcze spojrzenie Bluszczykowi, a potem skupił uwagę na Sheili.
- Masz brata? To doskonale. Ja też kiedyś miałem... - westchnął wymijająco, nie mając ochoty zgłębiać tego tematu. - Rodzina jest bardzo ważna, trzymajcie się razem tak długo jak możecie, zwłaszcza dzisiaj, w czasie wojny. - Rzucił Sheili poważne spojrzenie. - Jeżeli będziesz chciała mnie znaleźć w Dolinie, będziesz mieć jakiś problem albo po prostu chęć porozmawiać, najczęściej bywam na cmentarzu. Tym głównym, w rynku koło kościoła. Mam tam swój nagrobek, dość daleko od bramy. Stary, ale łatwo rozpoznać, bo stoi przy nim drewniana ławeczka. - Uśmiechnął się smutno i skinął głową w kierunku książki. - Jeśli pozwolisz...
Dawno nie miał okazji czytać w czyimś towarzystwie; tęsknił za tą prostą przyjemnością, która została mu odebrana wraz z materialnym ciałem.
/zt <3
Umrzeć, usnąć? Śnić może?
Bowiem sny owe, które mogą nadejść pośród snu śmierci, gdy już odrzucimy wrzawę śmiertelnych, budzą w nas wahanie, zmieniając życie w klęskę...
Sheila najbardziej lubiła zaczytywać się w bajkach dla dzieci, nie tylko przez wzgląd na proste opowieści, które wydawały się nieco ogrzewać duszę. Zaczynała na nich uczyć się liter, prześlizgiwać się po słowach, bo to było jedyne, co udawało jej się rozumieć. Proste słowa, które łatwo było zrozumieć, nieskomplikowane wyrażenia, a do tego cudowna opowieść, w którą łatwo było się wciągnąć. Wszystko wpływało na nią, wszystko dawało się zrozumieć. Teraz czytanie nie nastręczało jej trudności, ale zdecydowanie chciała, aby móc rozwijać swoje pasje. Miała nadzieję, że więcej ludzi potrafiło zanurzyć się w cudownym świecie literatury. Czy potrzebował ktoś więcej? Cóż, Caleb na pewno potrzebował żyć, ale w tym pomóc mu już nie umiała. Mogła jedynie spełnić jego drobne życzenie, aby jednak jego egzystencja mijała nieco ciekawiej.
- W sumie nie tyle chodziło o wymykanie się na coś zakazanego, po prostu lubiliśmy myśleć, że potrzebujemy ratować te wszystkie biedne istoty ze szczęk czegoś groźnego. Najczęściej jednak dość szybko uświadamiano nas, że te pierwsze istoty potrafią obronić się nie tylko przed agresywnymi zwierzętami, ale przed nami również. – Mimo to, ciągle tęskniła za obecnością zwierząt. Nie chodziło jedynie o Bluszczyka, bo sowę swoją kochała nad wyraz, ale również o to, że przyzwyczaiła się już do ciągłej obecności koni, których nijak oczywiście nie mogła uświadczyć w Londynie. Nawet swojego własnego konia musiała oddać, co ją bolało niesamowicie.
Wysłuchała spokojnie jego stwierdzeń odnośnie trzymania się ze sobą. Musiała przyznać, że było to w pewien sposób ciepłe na sercu kiedy mówił tak blisko o rodzinie. Nie chciała wypytywać, czy czasem aby nie urazić go przypadkiem ani nie wchodzić w zbytnie szczegóły. Było coś spokojnego w tym, że nie wiedzieli o sobie wiele, a po prostu poświęcali się literaturze. Chyba trochę tego brakowało Sheili, bo jednak zawsze poczuwała się do części grupy i chociaż odnalazła brata i jego przyjaciół, żałowała, że nie mogła mówić o całym taborze. Mogła przeżyć jako jednostka, ale rozkwitała w grupie.
- Wątpliwe jest, abyśmy już się rozdzielali. Dwa lata były dość puste. – Pokiwała głową, wiedząc, że nie zawsze ma się nad tym kontrolę. Ale mogła próbować, mogła się starać. Jeżeli tylko da radę, aby zrobić wszystko, co możliwe i wspomoże brata w jego staraniach. – Dziękuję, postaram się odwiedzić twój nagrobek nawet bez powodu. Jeżeli masz jakieś ulubione kwiaty, może postaram się je zdobyć. – A jak nie, to przyniesie mu po prostu nieco polnych kwiatków, mając nadzieję, że się nie obrazi. Ale teraz obiecała czytać, więc zgodnie z tym, zabrała się do pracy, nie chcąc pomijać tej prostej przyjemności.
| zt <3
- W sumie nie tyle chodziło o wymykanie się na coś zakazanego, po prostu lubiliśmy myśleć, że potrzebujemy ratować te wszystkie biedne istoty ze szczęk czegoś groźnego. Najczęściej jednak dość szybko uświadamiano nas, że te pierwsze istoty potrafią obronić się nie tylko przed agresywnymi zwierzętami, ale przed nami również. – Mimo to, ciągle tęskniła za obecnością zwierząt. Nie chodziło jedynie o Bluszczyka, bo sowę swoją kochała nad wyraz, ale również o to, że przyzwyczaiła się już do ciągłej obecności koni, których nijak oczywiście nie mogła uświadczyć w Londynie. Nawet swojego własnego konia musiała oddać, co ją bolało niesamowicie.
Wysłuchała spokojnie jego stwierdzeń odnośnie trzymania się ze sobą. Musiała przyznać, że było to w pewien sposób ciepłe na sercu kiedy mówił tak blisko o rodzinie. Nie chciała wypytywać, czy czasem aby nie urazić go przypadkiem ani nie wchodzić w zbytnie szczegóły. Było coś spokojnego w tym, że nie wiedzieli o sobie wiele, a po prostu poświęcali się literaturze. Chyba trochę tego brakowało Sheili, bo jednak zawsze poczuwała się do części grupy i chociaż odnalazła brata i jego przyjaciół, żałowała, że nie mogła mówić o całym taborze. Mogła przeżyć jako jednostka, ale rozkwitała w grupie.
- Wątpliwe jest, abyśmy już się rozdzielali. Dwa lata były dość puste. – Pokiwała głową, wiedząc, że nie zawsze ma się nad tym kontrolę. Ale mogła próbować, mogła się starać. Jeżeli tylko da radę, aby zrobić wszystko, co możliwe i wspomoże brata w jego staraniach. – Dziękuję, postaram się odwiedzić twój nagrobek nawet bez powodu. Jeżeli masz jakieś ulubione kwiaty, może postaram się je zdobyć. – A jak nie, to przyniesie mu po prostu nieco polnych kwiatków, mając nadzieję, że się nie obrazi. Ale teraz obiecała czytać, więc zgodnie z tym, zabrała się do pracy, nie chcąc pomijać tej prostej przyjemności.
| zt <3
Only those who are capable of silliness can be called truly intelligent.
stąd
Praca była remedium na wszystko. Dosłownie. Niezależnie od ciągnących się nad głową kłopotów, humoru, czy pogody. Jeśli już postawił krok w stronę zlecenia, pociągnął choćby nicią pracowej misji, zajęcie dawało mu więcej niż korzyść zarobkową. Oczywistym, że będąc w złości, wolał bardziej wysiłkowa formę działania, ale wciąż, miał po prostu szansę skupić się na czymś innym niż problemu, które atakowały. Jeszcze przyjemniej bywał, gdy światło humoru rozrzedzało nie tylko cienie chmurnej pogody, ale prowadziły go w znajomości bardziej ekscytujące. Tym razem, nie tylko na płaszczyźnie profesjonalnej. I wojna - we wskazanej perspektywie nie robiła mu różnicy.
Jasne, nie starczało na luksusy, brakowało produktów, które kiedyś traktował jako oczywistość. Ale - egoistycznie stwierdzając - wbił się na rynek zapotrzebowania idealnie. Nie narzekał na brak zleceń. Miał za to problem z tym, czy chciał mieszać się w interesy, który śmierdziały niebezpieczeństwem. Innym od tego, które lubił. I za którym często gnał. Dziś, o to martwić się nie musiał. I przez myśl mu nie przeszło, że urocza towarzyszka, mogłaby mieć jakiekolwiek powiązanie z brudnym światkiem złej strony wojny. I nie chodziło tylko o wygląd.
Wzruszył ramionami - nie wiem, spotykałem różne pomysły - przyznał bez ciebie zawahania, tak, jak opowiadał czasem historie ze swoich podróży - i jeszcze różniejszych autorów pomysłów - uniósł jedną brew znacząco, tylko po to, by spoglądając na reakcję panny Sprout, roześmiać się krótko - ale niech będzie, że absolutnie pannie wierzę, i więcej nie podważam wiarygodności - zakończył lekko, układając dłoń na piersi, trochę naśladując gentlemański gest przeprosin, jaki gdzieś kiedyś wypatrzył. A potem, potem było tylko łatwiej przemknąć nie tylko przez konwenanse początków znajomości, jak i ścieżkę, którą powoli wędrowali. I tylko początkowo można było brać ich tylko za odpoczywającą w spacerze parę. Im głębiej w wypełnione najpierw kwiatem, potem drzewami okolicę, tym mocniej odnajdował charakterystyczne - dla jego wiedzy - miejsca - To i tak bardziej lekka przygoda, niż stricte ingrediencyjna wyprawa - podsumował początkowo, ale zatrzymał wzrok na czarownicy - ...więc jesteś przygotowywana na niedogodności. Zapamiętam - przejął listę, którą trzymała zielarka, porównując ją z tą, którą sam posiadał - trochę dalej - odpowiedział, wciąż utrzymując wzrok na dwóch pergaminach - hm - wygląda na to, ze na twojej znajduje się też coś więcej, niż miałem zaznaczone - zmarszczył na moment brwi, by zaraz potem rozpogodzić czoło - ale z tym tez sobie poradzimy - mrugnął porozumiewawczo - wiem gdzie je znaleźć, a z twoją wiedzą, będzie nam łatwiej je rozpoznać pośród innych - kontynuował, całkiem sprawnie zbaczając z pierwotnie ustalonej ścieżki
- Musimy wejść głębiej. Nie wszystko znajdziemy na polanach. Niektóre mają dosyć specyficzne warunki dla wzrostu - powiedział, gdy pierwsze, najprostsze z listy składniki znalazły się bezpiecznie w torbie - Spokojnie, każdy kiedyś zaczynał i każdy kiedyś musiał sięgnąć po więcej, jeśli... chciał osiągnąć sukces. szczególnie ten zawodowy - chociaż nie tylko chciał dodać, ale intensywne spojrzenie, które od dłuższego czasu mu posyłała, miało w sobie coś bardziej intrygującego. Znajomego? Nie, a może nie pamiętał?
Ukląkł na jedno kolano, pochylając się gruba korą drzewa, licznie obrośniętego zielem, które ostrożnie odgarniał, dokopując się wręcz do drobnych, cierpkich nawet w zapachu owoców. Uniósł spojrzenie na jasnowłosą - To możliwe - potwierdził, szukając w oczach czarownicy jakiegokolwiek znajomego błysku, czegoś, co podpowiedziało mu, czy rzeczywiście mieli jakakolwiek relację w przeszłości - Powiedziałbym, ze nadal nim jestem. Nigdy się z tego nie wyrasta - prosty, rozbawiony komentarz miał zachęcić do kontynuacji. Sam był ciekaw. Kim w takim razie była kiedyś?
Praca była remedium na wszystko. Dosłownie. Niezależnie od ciągnących się nad głową kłopotów, humoru, czy pogody. Jeśli już postawił krok w stronę zlecenia, pociągnął choćby nicią pracowej misji, zajęcie dawało mu więcej niż korzyść zarobkową. Oczywistym, że będąc w złości, wolał bardziej wysiłkowa formę działania, ale wciąż, miał po prostu szansę skupić się na czymś innym niż problemu, które atakowały. Jeszcze przyjemniej bywał, gdy światło humoru rozrzedzało nie tylko cienie chmurnej pogody, ale prowadziły go w znajomości bardziej ekscytujące. Tym razem, nie tylko na płaszczyźnie profesjonalnej. I wojna - we wskazanej perspektywie nie robiła mu różnicy.
Jasne, nie starczało na luksusy, brakowało produktów, które kiedyś traktował jako oczywistość. Ale - egoistycznie stwierdzając - wbił się na rynek zapotrzebowania idealnie. Nie narzekał na brak zleceń. Miał za to problem z tym, czy chciał mieszać się w interesy, który śmierdziały niebezpieczeństwem. Innym od tego, które lubił. I za którym często gnał. Dziś, o to martwić się nie musiał. I przez myśl mu nie przeszło, że urocza towarzyszka, mogłaby mieć jakiekolwiek powiązanie z brudnym światkiem złej strony wojny. I nie chodziło tylko o wygląd.
Wzruszył ramionami - nie wiem, spotykałem różne pomysły - przyznał bez ciebie zawahania, tak, jak opowiadał czasem historie ze swoich podróży - i jeszcze różniejszych autorów pomysłów - uniósł jedną brew znacząco, tylko po to, by spoglądając na reakcję panny Sprout, roześmiać się krótko - ale niech będzie, że absolutnie pannie wierzę, i więcej nie podważam wiarygodności - zakończył lekko, układając dłoń na piersi, trochę naśladując gentlemański gest przeprosin, jaki gdzieś kiedyś wypatrzył. A potem, potem było tylko łatwiej przemknąć nie tylko przez konwenanse początków znajomości, jak i ścieżkę, którą powoli wędrowali. I tylko początkowo można było brać ich tylko za odpoczywającą w spacerze parę. Im głębiej w wypełnione najpierw kwiatem, potem drzewami okolicę, tym mocniej odnajdował charakterystyczne - dla jego wiedzy - miejsca - To i tak bardziej lekka przygoda, niż stricte ingrediencyjna wyprawa - podsumował początkowo, ale zatrzymał wzrok na czarownicy - ...więc jesteś przygotowywana na niedogodności. Zapamiętam - przejął listę, którą trzymała zielarka, porównując ją z tą, którą sam posiadał - trochę dalej - odpowiedział, wciąż utrzymując wzrok na dwóch pergaminach - hm - wygląda na to, ze na twojej znajduje się też coś więcej, niż miałem zaznaczone - zmarszczył na moment brwi, by zaraz potem rozpogodzić czoło - ale z tym tez sobie poradzimy - mrugnął porozumiewawczo - wiem gdzie je znaleźć, a z twoją wiedzą, będzie nam łatwiej je rozpoznać pośród innych - kontynuował, całkiem sprawnie zbaczając z pierwotnie ustalonej ścieżki
- Musimy wejść głębiej. Nie wszystko znajdziemy na polanach. Niektóre mają dosyć specyficzne warunki dla wzrostu - powiedział, gdy pierwsze, najprostsze z listy składniki znalazły się bezpiecznie w torbie - Spokojnie, każdy kiedyś zaczynał i każdy kiedyś musiał sięgnąć po więcej, jeśli... chciał osiągnąć sukces. szczególnie ten zawodowy - chociaż nie tylko chciał dodać, ale intensywne spojrzenie, które od dłuższego czasu mu posyłała, miało w sobie coś bardziej intrygującego. Znajomego? Nie, a może nie pamiętał?
Ukląkł na jedno kolano, pochylając się gruba korą drzewa, licznie obrośniętego zielem, które ostrożnie odgarniał, dokopując się wręcz do drobnych, cierpkich nawet w zapachu owoców. Uniósł spojrzenie na jasnowłosą - To możliwe - potwierdził, szukając w oczach czarownicy jakiegokolwiek znajomego błysku, czegoś, co podpowiedziało mu, czy rzeczywiście mieli jakakolwiek relację w przeszłości - Powiedziałbym, ze nadal nim jestem. Nigdy się z tego nie wyrasta - prosty, rozbawiony komentarz miał zachęcić do kontynuacji. Sam był ciekaw. Kim w takim razie była kiedyś?
Kai Clearwater
Zawód : Łowca ingrediencji, podróżnik
Wiek : 30
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Czemu ty się, zła godzino,
z niepotrzebnym mieszasz lękiem?
z niepotrzebnym mieszasz lękiem?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Musiała przyznać, że wyprawa z kimś znacznie bardziej wprawionym, znacznie ułatwiała całe przedsięwzięcie. Ostatecznie bowiem niby miała wiedzę o zielarstwie i o tym, co mogło rosnąć na jakich terenach, ale przecież nie miała pojęcia, czy ktoś danego terenu, w czasie jej nieobecności nie przerobił na przykład na hodowlę dyń, czy szklarnię pomidorów. Pomimo tego, że mieszkała przecież w Dolinie, musiała przyznać, że teren znała dość pobieżnie, a ona sama nie interesowała się na tyle, żeby sama zwiedzać głębokie tereny lasu. Chociaż ostatecznie, to brzmiało dość źle.
Ciekawość miała, ale wrodzona przypadłość do pakowania się w kłopoty sprawiały, że istniała spora szansa, że im dalej będzie od swojego domu, tym większe prawdopodobieństwo, że się zgubi. Nie raz i nie dwa, prefekt jej domu musiała ratować ją z opałów, bo pogrążona w zamyśleniu Aurora wędrowała po zamku niczym duch, czy zjawa, nie do końca zdając sobie sprawę z tego, dokąd niosą ją nogi. Jedna z takich sytuacji niemal sprawiła, że naprawdę stała się duchem, bo Aurora prawie spadła z wieży. W porę uratowała ją przelatująca po treningu zawodniczka drużyny Gryfonów.
Może dlatego unikała wypraw na tereny, których nie znała? Nie była wprawdzie aż tak roztrzepana, ale nigdy nie wiedziała, czy może sobie ufać tak do końca.
- Jestem ciekawa, jak długo się tym już zajmujesz… Znaczy, no wiesz… Zielarstwem. - Owszem, miał być profesjonalnym zbieraczem, ale ostatecznie też musiał mieć wiedzę o roślinach, której nie posiadała ona. A mogła ona wynikać także z doświadczenia, które zdobywa się w terenie.
- Prowadź, tylko nie na manowce, bo tych nie ma na liście. - Zażartowała, gdy stwierdził, że należy wejść głębiej.
Ale podobało jej się w nim to, że nie traktował jej, jak głupiej gęsi, której nie warto było nic tłumaczyć. Wszystko objaśniał, pozwalał notować, a ona mogła poczuć się naprawdę do czegoś przydatna. Rozmawiał też z nią o potencjalnych sukcesach zawodowych, a to przecież było ważne, jeśli chodzi o kobiety. Czasem sprowadzane były do roli kur domowych, które nie umiały nic poza wychowaniem dzieci, a także nastawieniem ziemniaków na obiad.
- A ty, od czego zaczynałeś? - Zainteresowała się, gdy schyliła się po kolejną roślinę.
A potem postanowiła zadać to jedno ryzykowne pytanie, pomimo tego, że widziała, że się jej przygląda. Że naprawdę próbuje rozszyfrować, kim jest. Może lepiej, że nie pamiętał jej, ani jej dzieła?
Z drugiej jednak strony, była młoda i niezbyt mądra, więc może to dobra okazja do tego, żeby się pośmiać?
- Może wyda ci się nieprawdopodobne, ale też byłam Gryfonką. I ten no… - Rumieniec niczym barwy domu pojawiły się na jej policzkach. - pewnie już nie pamiętasz, ale kiedyś dostałeś walentynkę zrobioną z makaronu. - Wskazała na siebie, chociaż na tym etapie wypowiedzi, mógł się już tego najpewniej domyślić. - To ja ci ją wysłałam. Nie masz pojęcia, jak się w tobie podkochiwałam. - Powiedziała, ale na szczęście nie musiała po takim wyznaniu dłużej patrzeć mu w twarz. Udała więc, że szczerze zainteresowana patrzy pod nogi, żeby znaleźć kolejny składnik z listy.
Ciekawość miała, ale wrodzona przypadłość do pakowania się w kłopoty sprawiały, że istniała spora szansa, że im dalej będzie od swojego domu, tym większe prawdopodobieństwo, że się zgubi. Nie raz i nie dwa, prefekt jej domu musiała ratować ją z opałów, bo pogrążona w zamyśleniu Aurora wędrowała po zamku niczym duch, czy zjawa, nie do końca zdając sobie sprawę z tego, dokąd niosą ją nogi. Jedna z takich sytuacji niemal sprawiła, że naprawdę stała się duchem, bo Aurora prawie spadła z wieży. W porę uratowała ją przelatująca po treningu zawodniczka drużyny Gryfonów.
Może dlatego unikała wypraw na tereny, których nie znała? Nie była wprawdzie aż tak roztrzepana, ale nigdy nie wiedziała, czy może sobie ufać tak do końca.
- Jestem ciekawa, jak długo się tym już zajmujesz… Znaczy, no wiesz… Zielarstwem. - Owszem, miał być profesjonalnym zbieraczem, ale ostatecznie też musiał mieć wiedzę o roślinach, której nie posiadała ona. A mogła ona wynikać także z doświadczenia, które zdobywa się w terenie.
- Prowadź, tylko nie na manowce, bo tych nie ma na liście. - Zażartowała, gdy stwierdził, że należy wejść głębiej.
Ale podobało jej się w nim to, że nie traktował jej, jak głupiej gęsi, której nie warto było nic tłumaczyć. Wszystko objaśniał, pozwalał notować, a ona mogła poczuć się naprawdę do czegoś przydatna. Rozmawiał też z nią o potencjalnych sukcesach zawodowych, a to przecież było ważne, jeśli chodzi o kobiety. Czasem sprowadzane były do roli kur domowych, które nie umiały nic poza wychowaniem dzieci, a także nastawieniem ziemniaków na obiad.
- A ty, od czego zaczynałeś? - Zainteresowała się, gdy schyliła się po kolejną roślinę.
A potem postanowiła zadać to jedno ryzykowne pytanie, pomimo tego, że widziała, że się jej przygląda. Że naprawdę próbuje rozszyfrować, kim jest. Może lepiej, że nie pamiętał jej, ani jej dzieła?
Z drugiej jednak strony, była młoda i niezbyt mądra, więc może to dobra okazja do tego, żeby się pośmiać?
- Może wyda ci się nieprawdopodobne, ale też byłam Gryfonką. I ten no… - Rumieniec niczym barwy domu pojawiły się na jej policzkach. - pewnie już nie pamiętasz, ale kiedyś dostałeś walentynkę zrobioną z makaronu. - Wskazała na siebie, chociaż na tym etapie wypowiedzi, mógł się już tego najpewniej domyślić. - To ja ci ją wysłałam. Nie masz pojęcia, jak się w tobie podkochiwałam. - Powiedziała, ale na szczęście nie musiała po takim wyznaniu dłużej patrzeć mu w twarz. Udała więc, że szczerze zainteresowana patrzy pod nogi, żeby znaleźć kolejny składnik z listy.
Aurora Sprout
Zawód : Uzdrowiciel
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
And if you don't like me, as I do you;
I understand.
Because who would really choose a daisy,
in a field of roses?
I understand.
Because who would really choose a daisy,
in a field of roses?
OPCM : 6
UROKI : 0
ALCHEMIA : 19 +3
UZDRAWIANIE : 10 +5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Powrót do działania, które rozpraszało chmurne myśli pomagało rozproszyć kiepski humor. A wtedy, pracowało się zdecydowanie bardziej efektywnie, nawet jeśli zadanie wydawało się mało skomplikowane. Zwyczajnie przyjemniej wykonywało się zlecenie, w którym przeszkodą nie było się samemu. Zdawało się nawet, że szczęście dopisywało dużo żywiej, niż zakładał na początku. Poszukiwania ingrediencji, nie zawsze kończyły się pełnym sukcesem. Nawet biegła znajomość składników z listy nie gwarantowała tego, a i sam wiedział, że specjalistą w zielarstwie nie był. To, co pozwalało mu zapewnić sobie dziś wywiązanie z powierzonego zadania, to doświadczenie w terenie i jego znajomość. Wyprawy i podróże, które zdążył odbyć dawały większą szansę, na znalezienie elementów, których doszukał się na otrzymanej liście. A im dalej zagłębiali się w las, im mniej ludzkich zabudowań, tym szybciej lokalizował wymagane składniki, które lądowały bezpiecznie w ich torbach.
Od czasu do czasu przerywali poszukiwania krótka rozmową, a wymieniane pytania, zdawały się drążyć nieco dalej, niż profesjonalny ramy ich zajęcia - Powiedziałbym, że zajmuję się ogólnie, zdobywaniem ingrediencji - zrobił pauzę, wsuwając dłoń w skórzana rękawiczkę, która uchronić go miała przed toksyczna zawartością ścinanej łodygi - ale specjalistą jestem w tych odzwierzęcych - kontynuował, początkowo, nie patrząc na jasnowłosą - ale mam za sobą ponad 10 lat praktyki - podsumował i dopiero wtedy spojrzał w górę, akurat pochylony, z kolanem przy ziemi - dużo podróżowałem - dodał jeszcze, jakby mimochodem, wracając wzrok do pakowanego do torby ziela. Podniósł się do pionu, być może nieco z wyzwaniem, utrzymując wzrok na towarzyscy. Kącik ust niezmiennie unosił się ku górze - a Ty? Skąd pomysł na takie zajęcie? - rzucił niemal niezobowiązująco, wskazując kolejny punkt do pokonania na ich małej wyprawie. Początkowo zastanawiał się nawet, czy nie powinni skorzystać z mioteł i przenieść się głębiej w las z pomocą magii, ale - im dłużej szli, tym bardziej utwierdzał się w przekonaniu, ze zrobił dobrze, rezygnując z podobnego pomysłu. Spacer z czarownicą nabierał przyjemniejszych barw - Nie śmiałbym - podjął żart z lekkością reagując śmiechem, by rzeczywiście, podsuwając ramię, poprowadzić ją dalej, pewnie wskazując niewidzialną jeszcze ścieżkę, być może - dostrzegalną tylko dla leśnych stworzeń, które pokonywały tę drogę. I dla nich.
- Zależy co masz na myśli, ale... od wyjazdu. Nie było mnie w Anglii prawie 10 lat - coś obcego zakołysało mu się w głosie, ale rozciągnięte w uśmiechu wargi, szybko rozmyły emocję, która zafałszować mogła przekaz. Nie chciał myśleć nad konsekwencjami swoich decyzji. Nie tych konkretnych, zalewających trucizną jego powrót. Miał swój cel i nie zamierzał zrezygnować. I nawet nie podejrzewał, że wszystko miało się rozsypać, jak potłuczone szkło już w grudniu. Teraz jednak, tak szybko jak chmurna myśl zawoalowała umysł, tak szybko odwrócił uwagę ku najbardziej pociągającemu elementowi rzeczywistości - jasnowłosej czarownicy. Pomoc przyszła też właśnie od niej, z pytaniem, które wymusiło na nim nagłe zatrzymanie i bardziej niż łobuzerski grymas - Przyznaję, że... ciężko mi przypomnieć sobie te konkretną walentynkę - zawiesił głos - trochę ich wtedy dostawałem - niekoniecznie wstydził się swojej popularności, ale wyznanie, które usłyszał w ten urokliwy sposób - robiło wrażenie. Nie sądził, że ktokolwiek przyznaje się jeszcze do swoich młodzieńczych miłostek. A to, wymagało albo ogromnej odwagi, albo uroczej nieświadomości, że podobne słowa mogą wywołać coś więcej niż wspominki z przeszłości - Nie pogniewam się jeśli chcesz mi przypomnieć - być może było to niebezpieczne, ale sięgnął dłonią ku kobiecej twarzy, by odwrócić ja ku siebie - Nie musisz się tego wstydzić - głos mu złagodniał, a początkowa iskra zawadiaki zgasła, ustępując czemuś zgoła innemu.
Od czasu do czasu przerywali poszukiwania krótka rozmową, a wymieniane pytania, zdawały się drążyć nieco dalej, niż profesjonalny ramy ich zajęcia - Powiedziałbym, że zajmuję się ogólnie, zdobywaniem ingrediencji - zrobił pauzę, wsuwając dłoń w skórzana rękawiczkę, która uchronić go miała przed toksyczna zawartością ścinanej łodygi - ale specjalistą jestem w tych odzwierzęcych - kontynuował, początkowo, nie patrząc na jasnowłosą - ale mam za sobą ponad 10 lat praktyki - podsumował i dopiero wtedy spojrzał w górę, akurat pochylony, z kolanem przy ziemi - dużo podróżowałem - dodał jeszcze, jakby mimochodem, wracając wzrok do pakowanego do torby ziela. Podniósł się do pionu, być może nieco z wyzwaniem, utrzymując wzrok na towarzyscy. Kącik ust niezmiennie unosił się ku górze - a Ty? Skąd pomysł na takie zajęcie? - rzucił niemal niezobowiązująco, wskazując kolejny punkt do pokonania na ich małej wyprawie. Początkowo zastanawiał się nawet, czy nie powinni skorzystać z mioteł i przenieść się głębiej w las z pomocą magii, ale - im dłużej szli, tym bardziej utwierdzał się w przekonaniu, ze zrobił dobrze, rezygnując z podobnego pomysłu. Spacer z czarownicą nabierał przyjemniejszych barw - Nie śmiałbym - podjął żart z lekkością reagując śmiechem, by rzeczywiście, podsuwając ramię, poprowadzić ją dalej, pewnie wskazując niewidzialną jeszcze ścieżkę, być może - dostrzegalną tylko dla leśnych stworzeń, które pokonywały tę drogę. I dla nich.
- Zależy co masz na myśli, ale... od wyjazdu. Nie było mnie w Anglii prawie 10 lat - coś obcego zakołysało mu się w głosie, ale rozciągnięte w uśmiechu wargi, szybko rozmyły emocję, która zafałszować mogła przekaz. Nie chciał myśleć nad konsekwencjami swoich decyzji. Nie tych konkretnych, zalewających trucizną jego powrót. Miał swój cel i nie zamierzał zrezygnować. I nawet nie podejrzewał, że wszystko miało się rozsypać, jak potłuczone szkło już w grudniu. Teraz jednak, tak szybko jak chmurna myśl zawoalowała umysł, tak szybko odwrócił uwagę ku najbardziej pociągającemu elementowi rzeczywistości - jasnowłosej czarownicy. Pomoc przyszła też właśnie od niej, z pytaniem, które wymusiło na nim nagłe zatrzymanie i bardziej niż łobuzerski grymas - Przyznaję, że... ciężko mi przypomnieć sobie te konkretną walentynkę - zawiesił głos - trochę ich wtedy dostawałem - niekoniecznie wstydził się swojej popularności, ale wyznanie, które usłyszał w ten urokliwy sposób - robiło wrażenie. Nie sądził, że ktokolwiek przyznaje się jeszcze do swoich młodzieńczych miłostek. A to, wymagało albo ogromnej odwagi, albo uroczej nieświadomości, że podobne słowa mogą wywołać coś więcej niż wspominki z przeszłości - Nie pogniewam się jeśli chcesz mi przypomnieć - być może było to niebezpieczne, ale sięgnął dłonią ku kobiecej twarzy, by odwrócić ja ku siebie - Nie musisz się tego wstydzić - głos mu złagodniał, a początkowa iskra zawadiaki zgasła, ustępując czemuś zgoła innemu.
Kai Clearwater
Zawód : Łowca ingrediencji, podróżnik
Wiek : 30
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Czemu ty się, zła godzino,
z niepotrzebnym mieszasz lękiem?
z niepotrzebnym mieszasz lękiem?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Rzeczywiście, Aurora nawet nie zwróciła uwagi, gdy ich zupełnie profesjonalna rozmowa przybrała nieco bardziej osobisty kierunek. Zwykła swoje składniki na eliksiry nabywać w potrzebnych sklepach, a jedynie w sezonie kwitnienia mogła z pewnością udać się do miejsca gdzie rosły. Teraz, jesienią, skupiała się głównie na przetwarzaniu tego, co już miała. Nie lubiła bowiem jeśli cokolwiek szło na zmarnowanie.
Słuchała z uwagą, naśladowała jego ruchy, w tym, co robił.
- Zabrzmię teraz pewnie jak naiwny dzieciuch, ale… czy do zdobywania odzwierzęcych należy zabijać zwierzęta? - Łudziła się bowiem, że może poszukuje ich w miejscu, gdzie zwierzęta zazwyczaj padają lub może od właścicieli, których zwierzęta kończą swój żywot. Doskonale wiedziała, jakie składniki miewała czasem w eliksirach i chociaż niektóre były w miarę nieinwazyjne, jak sierść kota, czy ślina psa, to już wątpiła, czy dziób gryfa dałoby się zdobyć tak po prostu. A tak na dobrą sprawę, nigdy wcześniej nie przyszło jej się nad tym zastanowić.
- Tyle jest zła na świecie… - Zaczęła z chirurgiczną wręcz dokładnością, zrywając kilka mniejszych listków, tak by nie naruszyć ich zmarzniętej struktury. - A wszyscy cierpią jednakowo. Każdego coś boli, każdy potrzebuje ukojenia nerwów. - Włożyła je do niewielkiego woreczka, który zawiązała i włożyła do większej torby.
Aurora wiele razy powinna już się nauczyć tego, że nie powinna mówić tak wiele, nie powinna dzielić się ze wszystkimi swoimi przemyśleniami, ale nigdy nie przyszło jej jeszcze odpowiadać za to, że naprawdę chciała pomagać wszystkim. - Jakkolwiek naiwnie to brzmi i zapewne wyśmiejesz mnie za to, ale… Chciałabym móc uleczyć czarodziejski świat z toczących go chorób. - Patrzyła, jak zakłada rękawiczki i dopiero zdała sobie sprawę, że również powinna wziąć swoje, ale nie dla roślin, ale delikatnie czerwonych przebarwień, które pojawiły się na jej dłoni. Chłód tego dnia dopiero zaczynał dawać o sobie znaki, ale Aurora nie chciała wyjść na mięczaka, a już na pewno nie przed nim.
- 10 lat? Gdzie one ci wszystkie minęły? Albo inaczej… gdzie byłeś najdłużej? - Minęło 10 lat, jak nie było go w Angli… Nagle Aurora jakby zdała sobie sprawę, że minęła ponad dekada, odkąd przyszło jej się spotkać z chłopcem, w którym kochała się w szkole. Wcale nie dziwiła mu się, że jej nie pamiętał. Mało kto właściwie to robił, a ona naprawdę do nikogo nie miała pretensji. Zupełnie nie wyróżniała się na tle ślicznych dziewczynek z gładkimi buziami i ciemnymi włosami. Tamte były piękne, pamiętała je sama — oczy jak węgielki, włosy jak heban.
A ona? Zwykła blondynka z masą piegów. Komu ktoś taki mógł rzucić się w oczy? Zwłaszcza że nie spędzała zbyt wiele czasu w towarzystwie chłopców jak Kai. Bliżej jej było do biblioteki, niż na boisko, a jedyne chwile, gdy przejmowała się grą, były wtedy, gdy trwało jej zauroczenie Clearwaterem lub gdy grał Billy Moore, jeden z jej nielicznych przyjaciół.
Uśmiechnęła się więc i przytaknęła, na znak, że rozumie, że nie pamięta. Jakże mogłoby być inaczej. Wiedziała przecież, że podobał się wielu dziewczynom.
- Wiem, że troszkę ich być musiało… - Chyba wszystkie dziewczyny z jej dormitorium wzdychały do niego w pewnym momencie.
Jesienne odgłosy lasu zamarły nagle, gdy przyłożył dłoń do jej twarzy. Nigdy w życiu nie spodziewałaby się, że ona znajdzie się w takiej sytuacji z nikim innym, jak właśnie Kai. Delikatnie rozchyliła pełne wargi, by wypuścić z nich powietrze, bo zrozumiała, że je wstrzymywała. Jak miała się nie wstydzić, gdy tak lustrował ją wzrokiem?
- To nic nadzwyczajnego… - Powiedziała cicho, bo przecież w tej części terenu nie było nikogo oprócz nich. Nie było potrzeby krzyczeć, szept był wystarczający, by otulić ich w tej samotni. - To byłeś makaronowy ty, w makaronowym sercu… Miotłę miałeś ze spaghetti, a uśmiech z kolanek. - Mówiła, by nie dopuścić do ciszy, bo w ciszy, mógłby wyczytać z jej oczu, jak bardzo nie wiedziała, jak się zachować. Ona nigdy nie dostawała masy walentynek, ona nie rozdawała uśmiechów na prawo i lewo. Była Aurorą Sprout, dziwaczką, która chyba śniła jakiś swój nastoletni sen. Nie było bowiem możliwością, żeby to mogła być prawda.
Słuchała z uwagą, naśladowała jego ruchy, w tym, co robił.
- Zabrzmię teraz pewnie jak naiwny dzieciuch, ale… czy do zdobywania odzwierzęcych należy zabijać zwierzęta? - Łudziła się bowiem, że może poszukuje ich w miejscu, gdzie zwierzęta zazwyczaj padają lub może od właścicieli, których zwierzęta kończą swój żywot. Doskonale wiedziała, jakie składniki miewała czasem w eliksirach i chociaż niektóre były w miarę nieinwazyjne, jak sierść kota, czy ślina psa, to już wątpiła, czy dziób gryfa dałoby się zdobyć tak po prostu. A tak na dobrą sprawę, nigdy wcześniej nie przyszło jej się nad tym zastanowić.
- Tyle jest zła na świecie… - Zaczęła z chirurgiczną wręcz dokładnością, zrywając kilka mniejszych listków, tak by nie naruszyć ich zmarzniętej struktury. - A wszyscy cierpią jednakowo. Każdego coś boli, każdy potrzebuje ukojenia nerwów. - Włożyła je do niewielkiego woreczka, który zawiązała i włożyła do większej torby.
Aurora wiele razy powinna już się nauczyć tego, że nie powinna mówić tak wiele, nie powinna dzielić się ze wszystkimi swoimi przemyśleniami, ale nigdy nie przyszło jej jeszcze odpowiadać za to, że naprawdę chciała pomagać wszystkim. - Jakkolwiek naiwnie to brzmi i zapewne wyśmiejesz mnie za to, ale… Chciałabym móc uleczyć czarodziejski świat z toczących go chorób. - Patrzyła, jak zakłada rękawiczki i dopiero zdała sobie sprawę, że również powinna wziąć swoje, ale nie dla roślin, ale delikatnie czerwonych przebarwień, które pojawiły się na jej dłoni. Chłód tego dnia dopiero zaczynał dawać o sobie znaki, ale Aurora nie chciała wyjść na mięczaka, a już na pewno nie przed nim.
- 10 lat? Gdzie one ci wszystkie minęły? Albo inaczej… gdzie byłeś najdłużej? - Minęło 10 lat, jak nie było go w Angli… Nagle Aurora jakby zdała sobie sprawę, że minęła ponad dekada, odkąd przyszło jej się spotkać z chłopcem, w którym kochała się w szkole. Wcale nie dziwiła mu się, że jej nie pamiętał. Mało kto właściwie to robił, a ona naprawdę do nikogo nie miała pretensji. Zupełnie nie wyróżniała się na tle ślicznych dziewczynek z gładkimi buziami i ciemnymi włosami. Tamte były piękne, pamiętała je sama — oczy jak węgielki, włosy jak heban.
A ona? Zwykła blondynka z masą piegów. Komu ktoś taki mógł rzucić się w oczy? Zwłaszcza że nie spędzała zbyt wiele czasu w towarzystwie chłopców jak Kai. Bliżej jej było do biblioteki, niż na boisko, a jedyne chwile, gdy przejmowała się grą, były wtedy, gdy trwało jej zauroczenie Clearwaterem lub gdy grał Billy Moore, jeden z jej nielicznych przyjaciół.
Uśmiechnęła się więc i przytaknęła, na znak, że rozumie, że nie pamięta. Jakże mogłoby być inaczej. Wiedziała przecież, że podobał się wielu dziewczynom.
- Wiem, że troszkę ich być musiało… - Chyba wszystkie dziewczyny z jej dormitorium wzdychały do niego w pewnym momencie.
Jesienne odgłosy lasu zamarły nagle, gdy przyłożył dłoń do jej twarzy. Nigdy w życiu nie spodziewałaby się, że ona znajdzie się w takiej sytuacji z nikim innym, jak właśnie Kai. Delikatnie rozchyliła pełne wargi, by wypuścić z nich powietrze, bo zrozumiała, że je wstrzymywała. Jak miała się nie wstydzić, gdy tak lustrował ją wzrokiem?
- To nic nadzwyczajnego… - Powiedziała cicho, bo przecież w tej części terenu nie było nikogo oprócz nich. Nie było potrzeby krzyczeć, szept był wystarczający, by otulić ich w tej samotni. - To byłeś makaronowy ty, w makaronowym sercu… Miotłę miałeś ze spaghetti, a uśmiech z kolanek. - Mówiła, by nie dopuścić do ciszy, bo w ciszy, mógłby wyczytać z jej oczu, jak bardzo nie wiedziała, jak się zachować. Ona nigdy nie dostawała masy walentynek, ona nie rozdawała uśmiechów na prawo i lewo. Była Aurorą Sprout, dziwaczką, która chyba śniła jakiś swój nastoletni sen. Nie było bowiem możliwością, żeby to mogła być prawda.
Aurora Sprout
Zawód : Uzdrowiciel
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
And if you don't like me, as I do you;
I understand.
Because who would really choose a daisy,
in a field of roses?
I understand.
Because who would really choose a daisy,
in a field of roses?
OPCM : 6
UROKI : 0
ALCHEMIA : 19 +3
UZDRAWIANIE : 10 +5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nie wiedział w którym momencie, jesienne, przyprószone czerwienią światło, które przebijało się między drzewami, osiadło na na jego palcach. Te, wciąż zakryte rękawiczkami i tak zdawały się zareagować poruszeniem na nikłe ciepło. Ale smuga miała jeszcze inny cel. W tym samym momencie podążył za linią blasku, który rozlał się na jasnych włosach czarownicy i ślizgało się ulotny tańcem, na opadających pasmach. Zamrugał, przez sekundę urzeczony widokiem. Zupełnie, jakby dane mu było spotkać jedną z leśnych nimf, w jakiś sposób związanych właśnie z porą roku. Zapewne i to wpłynęło na odpowiedź, której udzielił jakby z sekundowym opóźnieniem - Nie widzę w tym nic naiwnego - uśmiech, chociaż wciąż zdawał się być skupiony na zadaniu, błądził bliżej rozmowy i jej znaczenia - To zależy zapotrzebowania - przerwał wykonywane działanie, wracając nuty powagi do lekkiego do tej pory tonu. Tylko kątem oka śledził tor umykających iskier światła, gdy Aurora pochyliła się ku ucinanej łodyżce - pióra, ślina, łuski i tym podobne - zdobędziesz bez potrzeby większej ingerencji w żywotność stworzenia - wyliczał, by zrobić pauzę tylko po to, by sięgnąć jasnego spojrzenia kobiety - serca nie zdobędziesz bez ofiary - odezwał się ciszej, modulując nieco głos, wplatając w powagę nieco innej emocji. Zupełnie tak, jakby mówił o czymś jeszcze. Bardziej ukrytym. osobistym. Zaraz potem przykrył nagłe odsłonięcie kolejnym z uśmiechem. Raz jeszcze rysując znamiona zawadiaki - ...ale nie będę wnikał w szczegóły - zakończył gładko. Precyzyjnie wracając na znajome tory. Te profesjonalne i te sobie znajome, utkane z masek.
Dłuższa chwilę po prostu słuchał jej głosu. Pozornie nie znacząc treści uwagą. Odetchnął lekko śledząc też i drobne dłonie, dopiero wtedy dostrzegając smugi zaczerwienieni - Weź moje. Pomniejszone, będą pasować - nie starał się przekonywać, po prostu wsunął jej w palce materiał - z tym już kończymy - dodał, wyraźniej - naiwne, to prawda - nie zapomniał o czym mówiła wcześniej, chociaż potrzebował chwili, by odpowiedzieć zgodnie z prawdą - chociaż aktualnie, przyjemnie słyszeć, że ktoś w ten rodzaj naiwności wierzy - czasem mogło się wydawać rzeczywiście, że i on sam sięgał po zakazane w tych czasach przymioty. Beztroska, którą mu zarzucano, była jedną z nich. Nawet, jeśli jej źródła sięgały po zupełnie inne cechy. Łatwiej było jednak ludziom uwierzyć w głupi uśmiech i żart, niż szukać ukrytych między nimi znaczeń. I dla niego było prościej. Nie musiał się tłumaczyć ze swego postępowania. Wystarczyły pozory.
- Jesteś uzdrowicielką? - nie był pewien, czy zrozumiał przekaz właściwie, a czarownica, nie mówiła przypadkiem o innej niż ta fizyczna choroba. W końcu, czarodziejski świat toczyła choroba. Nie sadził jednak by było na nią lekarstwo. Nawet historie o rebeliantach, którzy sprzeciwiali się reżimowi. Tam, też nie widział znaczenia. Nie w postaci informacji, jakie otrzymywał. A może - nie szukał wystarczająco skutecznie? - Rumunia - wystarczyło ulotne wspomnienie, by uśmiech rozświetlił jego twarz, sięgając także szaroniebieskich źrenic. To samo światło, które wcześniej tylko przelotnie przetoczyło się przez jego palce, osiadając ostatecznie na towarzyszce, teraz zajrzało i do jego oczu - Mogłoby ci się spodobać - mrugnął, unosząc przy okazji wyżej lewy kącik ust.
Nie przywiązywał wagi do większości spotkań, które mogły mieć znaczenie w czasach szkoły. Twarze dziewcząt po prostu zmieniały się i tylko kilka bliższych zdawały się zatrzymywać we wspomnieniach dłużej. Nie widział potrzeby rozpamiętywania przeszłości. Dałby sobie uciąć rękę, komplet westchnień, które kiedyś mu posyłano, teraz tonęły w innych spojrzeniach. Tak, jak on szukał nowych.
- Młodzieńcze miłostki mam za sobą - wzruszył ramieniem, jakby chciał zrzucić niewidzialny pył. Nie chciał lekceważyć niczyich uczyć, ale nie był w stanie odpowiedzieć na wszystkie. Nawet, jeśli kiedyś wpadał na "genialne pomysły", by jednak próbować. Ale to inne tknienie popchnęło jego dłoń wyżej, do jasnej skóry na na twarzy czarownicy, kciukiem zahaczając o policzek - Nadzwyczajne jest to, że masz odwagę, by o tym opowiedzieć - chociaż mówiła o rzeczach, które mogły brzmiąc niezręcznie, niezręczności tu brakowało.
Nie odsunęła jego dłoni, nie odepchnęła. Spojrzenie, jak zaklęte, trzymała uwięzione w jego własnym. Milczał, gdy ona kontynuowała, a palce przesunął znowu wyżej, do linii szczęk, by w końcu musnąć jasne pasmo, na którym wciąż tańczyło światło. W kolejnej sekundzie już odejmował dłoń od policzka, nie pozwalając jednak umknąć jej spojrzeniem gdzieś w bok. Więził ją tam świadomie. Dopiero, gdy uderzenie serca drgnęło chaotycznie, odwrócił wzrok, łapiąc cień lasu. Robiło się późno - Na dziś wystarczy - odezwał się w końcu miękko, bardziej łagodnie, chociaż ciężko było stwierdzić, czy mówił o swoim zachowaniu, czy jednak o ich wspólnej pracy.
Dłuższa chwilę po prostu słuchał jej głosu. Pozornie nie znacząc treści uwagą. Odetchnął lekko śledząc też i drobne dłonie, dopiero wtedy dostrzegając smugi zaczerwienieni - Weź moje. Pomniejszone, będą pasować - nie starał się przekonywać, po prostu wsunął jej w palce materiał - z tym już kończymy - dodał, wyraźniej - naiwne, to prawda - nie zapomniał o czym mówiła wcześniej, chociaż potrzebował chwili, by odpowiedzieć zgodnie z prawdą - chociaż aktualnie, przyjemnie słyszeć, że ktoś w ten rodzaj naiwności wierzy - czasem mogło się wydawać rzeczywiście, że i on sam sięgał po zakazane w tych czasach przymioty. Beztroska, którą mu zarzucano, była jedną z nich. Nawet, jeśli jej źródła sięgały po zupełnie inne cechy. Łatwiej było jednak ludziom uwierzyć w głupi uśmiech i żart, niż szukać ukrytych między nimi znaczeń. I dla niego było prościej. Nie musiał się tłumaczyć ze swego postępowania. Wystarczyły pozory.
- Jesteś uzdrowicielką? - nie był pewien, czy zrozumiał przekaz właściwie, a czarownica, nie mówiła przypadkiem o innej niż ta fizyczna choroba. W końcu, czarodziejski świat toczyła choroba. Nie sadził jednak by było na nią lekarstwo. Nawet historie o rebeliantach, którzy sprzeciwiali się reżimowi. Tam, też nie widział znaczenia. Nie w postaci informacji, jakie otrzymywał. A może - nie szukał wystarczająco skutecznie? - Rumunia - wystarczyło ulotne wspomnienie, by uśmiech rozświetlił jego twarz, sięgając także szaroniebieskich źrenic. To samo światło, które wcześniej tylko przelotnie przetoczyło się przez jego palce, osiadając ostatecznie na towarzyszce, teraz zajrzało i do jego oczu - Mogłoby ci się spodobać - mrugnął, unosząc przy okazji wyżej lewy kącik ust.
Nie przywiązywał wagi do większości spotkań, które mogły mieć znaczenie w czasach szkoły. Twarze dziewcząt po prostu zmieniały się i tylko kilka bliższych zdawały się zatrzymywać we wspomnieniach dłużej. Nie widział potrzeby rozpamiętywania przeszłości. Dałby sobie uciąć rękę, komplet westchnień, które kiedyś mu posyłano, teraz tonęły w innych spojrzeniach. Tak, jak on szukał nowych.
- Młodzieńcze miłostki mam za sobą - wzruszył ramieniem, jakby chciał zrzucić niewidzialny pył. Nie chciał lekceważyć niczyich uczyć, ale nie był w stanie odpowiedzieć na wszystkie. Nawet, jeśli kiedyś wpadał na "genialne pomysły", by jednak próbować. Ale to inne tknienie popchnęło jego dłoń wyżej, do jasnej skóry na na twarzy czarownicy, kciukiem zahaczając o policzek - Nadzwyczajne jest to, że masz odwagę, by o tym opowiedzieć - chociaż mówiła o rzeczach, które mogły brzmiąc niezręcznie, niezręczności tu brakowało.
Nie odsunęła jego dłoni, nie odepchnęła. Spojrzenie, jak zaklęte, trzymała uwięzione w jego własnym. Milczał, gdy ona kontynuowała, a palce przesunął znowu wyżej, do linii szczęk, by w końcu musnąć jasne pasmo, na którym wciąż tańczyło światło. W kolejnej sekundzie już odejmował dłoń od policzka, nie pozwalając jednak umknąć jej spojrzeniem gdzieś w bok. Więził ją tam świadomie. Dopiero, gdy uderzenie serca drgnęło chaotycznie, odwrócił wzrok, łapiąc cień lasu. Robiło się późno - Na dziś wystarczy - odezwał się w końcu miękko, bardziej łagodnie, chociaż ciężko było stwierdzić, czy mówił o swoim zachowaniu, czy jednak o ich wspólnej pracy.
Kai Clearwater
Zawód : Łowca ingrediencji, podróżnik
Wiek : 30
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Czemu ty się, zła godzino,
z niepotrzebnym mieszasz lękiem?
z niepotrzebnym mieszasz lękiem?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nieświadoma słonecznych pląsów pochyliła się nad zbitką traw, w których rozpoznała dziki czosnek. Włosy wypadły jej zza ucha, więc odgarnęła je lekkim ruchem. Jej fryzura, smagana jesiennych wiatrem, zupełnie nieświadomie dla samej posiadaczki stała się obiektem krótkiej obserwacji, którą ostatecznie, bardziej zobaczyła, niż wyczuła. Niczym łania w świetle lumos, podniosła zdziwione spojrzenie i natrafiła na jego wzrok. A może to ta chwila opóźnienia ją zaskoczyła? Może nie chciał zdradzać jej całej prawdy? Ale ostatecznie odpowiedział, a prawda była taka, jakiej najbardziej się obawiała. I może dlatego, że zaczęła się zastanawiać nad karierą zielarza, zamiast alchemika, sprawiła, że nie zadała więcej pytań, które kłębiły się w jej głowie. Wojna w żadnym wypadku nie sprzyjała zmianie wykonywanego zawodu.
Jej uśmiech, chociaż miał być zaczepny, w pewien sposób ją uspokoił. Dał znać, że nie zrobiła ostatecznie nic złego. Ostatecznie eliksirami pomagała przecież ludziom. A to nic złego, prawda?
Odpowiedziała uśmiechem, dając mu znać, że jest wdzięczna za to, że nie wchodzi w szczegóły. To byłoby ponad jej siły na ten moment.
Pozwoliła wsunąć sobie rękawiczki w dłonie, ale nie włożyła ich od razu.
- A ty? - Spytała, nie ośmielając się ich zmniejszać, żeby nie uszkodzić. Może je zostawić w takim rozmiarze, jakim są, ostatecznie przecież nie zgubi ich, nawet jak będą luźniejsze.
Ale rękawiczki mogły być też wymówką od tego, żeby nie patrzeć mu w twarz, gdy mówił, że jest rzeczywiście naiwna w ten dobry sposób.
- Wiem, że sama tak powiedziałam, ale czy to nie smutne, że zwykłe ludzkie współczucie nazywa się naiwnością, a nie byciem człowiekiem? - Spytała cicho, wsuwając drobną dłoń we wnętrze wciąż ciepłej rękawiczki. Niemal zupełnie tak jakby trzymała go za dłoń.
Sama również często była oceniana przez pryzmat pozorów. Nie traktowano jej poważnie, nie wierzono w umiejętności, częściej zwracając się do brata, niż do niej, gdy chodziło o leczenie. Co było dość smutne, bo przecież jak miała się uczyć, by być lepsza, jeśli nie dawano jej nawet szansy?
- Tak. - Przytaknęła, chociaż lepiej od magii leczniczej znała się na eliksirach i to nimi najczęściej leczyła.
- Najdalej poza Anglią, byłam w Irlandii właśnie. Ale Rumunia brzmi tajemniczo… Czy… - Chciała zapytać, czy przy następnej okazji mógłby jej o niej opowiedzieć, ale uznała, że to zbyt duża śmiałość. Ostatecznie przecież spotykali się jedynie w celu zebrania składników na eliksiry, prawda? Ale im bardziej pogrążali się w rozmowie, tym więcej ku temu miała wątpliwości. Czy to jej się wydawało, czy może specjalnie sprawdzał, na jak wiele może sobie pozwolić z jej wciąż nieco pogubioną i nieśmiałą duszą. Przecież nie mówiła tego wszystkiego, żeby sprawdzić, czy teraz nagle by się w niej zakochał. Aurora w swej prostoduszności nie lubiła zachowywać pozytywnych uczuć dla siebie, a fakt, że ktoś kiedyś kogoś bezwarunkowo adorował, było raczej przyjemną myślą prawda.
Czuła jego dłoń, chociaż o wiele bardziej wymowne było jego intensywne spojrzenie.
- To nie odwaga… - Wyznała, wciąż na wdechu, jakby bała się przy nim oddychać. A może po prostu zaparł jej dech? - To moja naiwność. - Bo nie wszystko da się zmienić, a już na pewno nie przeszłość.
Rzeczywiście jednak zrobiło się późno i nadeszła pora rozstania. Z tych wszystkich emocji Aurora zapomniała, że wciąż miała na dłoniach jego rękawiczki. Będą jej towarzyszyć jeszcze tej zimy, gdy nadejdą mrozy, a ona będzie rozpamiętywać wtedy ciepło jego dłoni zaklęte w rękawiczkach i roziskrzone spojrzenie, zatrzymane na jej własnych oczach.
/zt x2
Jej uśmiech, chociaż miał być zaczepny, w pewien sposób ją uspokoił. Dał znać, że nie zrobiła ostatecznie nic złego. Ostatecznie eliksirami pomagała przecież ludziom. A to nic złego, prawda?
Odpowiedziała uśmiechem, dając mu znać, że jest wdzięczna za to, że nie wchodzi w szczegóły. To byłoby ponad jej siły na ten moment.
Pozwoliła wsunąć sobie rękawiczki w dłonie, ale nie włożyła ich od razu.
- A ty? - Spytała, nie ośmielając się ich zmniejszać, żeby nie uszkodzić. Może je zostawić w takim rozmiarze, jakim są, ostatecznie przecież nie zgubi ich, nawet jak będą luźniejsze.
Ale rękawiczki mogły być też wymówką od tego, żeby nie patrzeć mu w twarz, gdy mówił, że jest rzeczywiście naiwna w ten dobry sposób.
- Wiem, że sama tak powiedziałam, ale czy to nie smutne, że zwykłe ludzkie współczucie nazywa się naiwnością, a nie byciem człowiekiem? - Spytała cicho, wsuwając drobną dłoń we wnętrze wciąż ciepłej rękawiczki. Niemal zupełnie tak jakby trzymała go za dłoń.
Sama również często była oceniana przez pryzmat pozorów. Nie traktowano jej poważnie, nie wierzono w umiejętności, częściej zwracając się do brata, niż do niej, gdy chodziło o leczenie. Co było dość smutne, bo przecież jak miała się uczyć, by być lepsza, jeśli nie dawano jej nawet szansy?
- Tak. - Przytaknęła, chociaż lepiej od magii leczniczej znała się na eliksirach i to nimi najczęściej leczyła.
- Najdalej poza Anglią, byłam w Irlandii właśnie. Ale Rumunia brzmi tajemniczo… Czy… - Chciała zapytać, czy przy następnej okazji mógłby jej o niej opowiedzieć, ale uznała, że to zbyt duża śmiałość. Ostatecznie przecież spotykali się jedynie w celu zebrania składników na eliksiry, prawda? Ale im bardziej pogrążali się w rozmowie, tym więcej ku temu miała wątpliwości. Czy to jej się wydawało, czy może specjalnie sprawdzał, na jak wiele może sobie pozwolić z jej wciąż nieco pogubioną i nieśmiałą duszą. Przecież nie mówiła tego wszystkiego, żeby sprawdzić, czy teraz nagle by się w niej zakochał. Aurora w swej prostoduszności nie lubiła zachowywać pozytywnych uczuć dla siebie, a fakt, że ktoś kiedyś kogoś bezwarunkowo adorował, było raczej przyjemną myślą prawda.
Czuła jego dłoń, chociaż o wiele bardziej wymowne było jego intensywne spojrzenie.
- To nie odwaga… - Wyznała, wciąż na wdechu, jakby bała się przy nim oddychać. A może po prostu zaparł jej dech? - To moja naiwność. - Bo nie wszystko da się zmienić, a już na pewno nie przeszłość.
Rzeczywiście jednak zrobiło się późno i nadeszła pora rozstania. Z tych wszystkich emocji Aurora zapomniała, że wciąż miała na dłoniach jego rękawiczki. Będą jej towarzyszyć jeszcze tej zimy, gdy nadejdą mrozy, a ona będzie rozpamiętywać wtedy ciepło jego dłoni zaklęte w rękawiczkach i roziskrzone spojrzenie, zatrzymane na jej własnych oczach.
/zt x2
Aurora Sprout
Zawód : Uzdrowiciel
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
And if you don't like me, as I do you;
I understand.
Because who would really choose a daisy,
in a field of roses?
I understand.
Because who would really choose a daisy,
in a field of roses?
OPCM : 6
UROKI : 0
ALCHEMIA : 19 +3
UZDRAWIANIE : 10 +5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
11.01.1958
Przez ostatnie kilka dni jej niemal jedyną aktywnością było godzinne leżenie na kanapie z książką przyklejoną do nosa. Oczywiście wstawała, szła do pracy, robiła, co musiała, spotykała się z tym, z kim musiała, ale jej nastrój nie zdradzał żadnych chęci do tego, by robić coś więcej poza tym, czego wymagało od niej to skomplikowane życie. Nie wiedziała dlaczego, skąd i czemu, choć domyślała się, że jej nagły spadek nastroju wiązał się z tym, że starała się układać w głowie chaos informacyjny oraz fakt, że przez kilka ostatnich dni bardzo usilnie starała się szukać starych znajomych po całej Wielkiej Brytanii, a jednak nie była w stanie wpaść na ich trop. Gdzie teraz byli? Gdzie mieszkali? Domyślała się, że w tak pokrętnych czasach nie było to łatwe zadanie, a niemożność skontaktowania się z nimi wyrywał jej w sercu głęboką, bolącą dziurę i pustkę wypełnioną jedynie przeraźliwą tęsknotą. Z tego powodu popadała w pewną apatię, którą leczyła jedynie ciepła herbata i książka pod kocem w przerwach od przeglądania najnowszych numerów gazet, które zdołała do teraz uzbierać.
Tego dnia sunęła przez uliczki Doliny Godryka z brązowym płaszczem trzepoczącym na lodowatym wietrze, obijającym się o skromne kopce śniegu w drodze do samego centrum miasteczka. W dłoniach trzymała trzy książki, ciasno owinięte ramionami tak, jakby nie chciała dopuścić do nich zimna, nie daj Merlinie żeby tylko ich delikatne okładki i piękne strony nie zmarzły. Przystanęła przy szklanej gablotce, nieco leniwym gestem otwierając jej zawartość, najpewniej przyglądając się tym, co tym razem książkowy zakątek miał jej do zaoferowania. Zamyśliła się na krótki moment, z dłonią uwieszoną w powietrzu, gdy wreszcie wsuwała pierwszą ze swoich książek w ciasny tłum opasłych tomisk, gdy w kącie jej oka zamigotała postać. Nie było to dziwne, w końcu była w samym centrum, mogła się spodziewać, że będą mijali ją ludzie, jednak coś z tyłu jej głowy dało jej wierzyć, że znała tę osobę, że coś w jej aparycji zdawało się przyciągać jej wzrok. Odwróciła głowę, opierając się lekko o gablotkę, uporczywym spojrzeniem niemal wwiercając się w twarz mężczyzny. Szukała imienia. Znała go, musiała go znać, już gdzieś widziała tę rysy twarzy i spojrzenie.
— Hej! — zawołała nagle, choć dopiero po chwili zdała sobie sprawę, że nie powinna tak wołać do ludzi na środku ulicy, ale... skoro już zawołała. Przełknęła cicho ślinę, zaciskając palce na grzbiecie książki. W zakamarkach umysłu to jedno, konkretne imię w końcu zadzwoniło.
— James? Prawda? — zapytała, unosząc brwi z lekkim uśmiechem na ustach. To musiał być on, Amerykanie według niej od zawsze emanowali jakąś inną energią niż Brytyjczycy, ale... może się myliła? Nie, nie mogła.
Przez ostatnie kilka dni jej niemal jedyną aktywnością było godzinne leżenie na kanapie z książką przyklejoną do nosa. Oczywiście wstawała, szła do pracy, robiła, co musiała, spotykała się z tym, z kim musiała, ale jej nastrój nie zdradzał żadnych chęci do tego, by robić coś więcej poza tym, czego wymagało od niej to skomplikowane życie. Nie wiedziała dlaczego, skąd i czemu, choć domyślała się, że jej nagły spadek nastroju wiązał się z tym, że starała się układać w głowie chaos informacyjny oraz fakt, że przez kilka ostatnich dni bardzo usilnie starała się szukać starych znajomych po całej Wielkiej Brytanii, a jednak nie była w stanie wpaść na ich trop. Gdzie teraz byli? Gdzie mieszkali? Domyślała się, że w tak pokrętnych czasach nie było to łatwe zadanie, a niemożność skontaktowania się z nimi wyrywał jej w sercu głęboką, bolącą dziurę i pustkę wypełnioną jedynie przeraźliwą tęsknotą. Z tego powodu popadała w pewną apatię, którą leczyła jedynie ciepła herbata i książka pod kocem w przerwach od przeglądania najnowszych numerów gazet, które zdołała do teraz uzbierać.
Tego dnia sunęła przez uliczki Doliny Godryka z brązowym płaszczem trzepoczącym na lodowatym wietrze, obijającym się o skromne kopce śniegu w drodze do samego centrum miasteczka. W dłoniach trzymała trzy książki, ciasno owinięte ramionami tak, jakby nie chciała dopuścić do nich zimna, nie daj Merlinie żeby tylko ich delikatne okładki i piękne strony nie zmarzły. Przystanęła przy szklanej gablotce, nieco leniwym gestem otwierając jej zawartość, najpewniej przyglądając się tym, co tym razem książkowy zakątek miał jej do zaoferowania. Zamyśliła się na krótki moment, z dłonią uwieszoną w powietrzu, gdy wreszcie wsuwała pierwszą ze swoich książek w ciasny tłum opasłych tomisk, gdy w kącie jej oka zamigotała postać. Nie było to dziwne, w końcu była w samym centrum, mogła się spodziewać, że będą mijali ją ludzie, jednak coś z tyłu jej głowy dało jej wierzyć, że znała tę osobę, że coś w jej aparycji zdawało się przyciągać jej wzrok. Odwróciła głowę, opierając się lekko o gablotkę, uporczywym spojrzeniem niemal wwiercając się w twarz mężczyzny. Szukała imienia. Znała go, musiała go znać, już gdzieś widziała tę rysy twarzy i spojrzenie.
— Hej! — zawołała nagle, choć dopiero po chwili zdała sobie sprawę, że nie powinna tak wołać do ludzi na środku ulicy, ale... skoro już zawołała. Przełknęła cicho ślinę, zaciskając palce na grzbiecie książki. W zakamarkach umysłu to jedno, konkretne imię w końcu zadzwoniło.
— James? Prawda? — zapytała, unosząc brwi z lekkim uśmiechem na ustach. To musiał być on, Amerykanie według niej od zawsze emanowali jakąś inną energią niż Brytyjczycy, ale... może się myliła? Nie, nie mogła.
Wielka Brytania nie była już miejscem, które odwiedził przed dwudziestoma laty jako młody chłopak. Zmuszony osiąść na zgliszczach tego, co niegdyś nazywał drugim domem, otoczył się wieloma ludźmi, których rola nie miała wydźwięku w jego życiu prywatnym. Kwestią sporną było, czy egzystując pod kradzionym nazwiskiem, w ogóle takowe posiadał, bowiem najbardziej osamotniony nie był ten brytyjski konwojent, którego znało lokalne środowisko, a właśnie James Mallory - amerykanin, który w oficjalnej wersji zdarzeń ostał się na kontynencie za oceanem, żyjąc w zawieszeniu między własną osobowością a fikcyjnymi kreacjami, które jak nigdy dotąd zaczęły tłamsić i wypierać jego prawdziwe ja. Nie dopuścił do zatracenia, swój sens odnalazł w wyznawanej idei, złamał ustalone reguły i na powrót zaczął być sobą - a przynajmniej tak mu się wydawało aż do dzisiaj, kiedy został wystawiony na próbę lojalności wobec amerykańskiej agencji i własnego jestestwa.
Hej. - odparł z naturalnym, ciepłym uśmiechem, nie kryjąc zdziwienia, kiedy głos azjatki dotarł jego uszu. Kobieca twarz kogoś mu przypominała, ale nie potrafił jej z początku dopasować do konkretnego zdarzenia. Przeszukiwał pamięć z ostatnich kilku miesięcy i choć sytuacja była błyskawiczna, jeszcze szybszy był jego proces myślowy, gdy tylko zrozumiał, że zna tę kobietę i wcale nie miał nadziei widzieć jej w Wielkiej Brytanii. Czyżby go rozpoznała?
Jej pytanie zdawało się jedynie potwierdzać tę tezę.
Znam dwóch Jamesów, ale nie zaliczam się do tego grona. - kontakt wzrokowy, nienaganna gestykulacja, autentyczna mimika podkreślająca słowa - mowa ciała na najwyższym poziomie wodziła kobiecą percepcję za nos, wysyłając sprzeczne sygnały. Przecież była niemal pewna, że skądś zna tego mężczyznę, o czym on bredzi? - Przykro mi, że nie okazałem się być osobą, której szukasz, ale również zapewniam miłe towarzystwo, jeśli nigdzie się nie spieszysz. David, niezmiernie miło mi poznać. - przywitał się z nią kulturalnie, acz nieprzesadnie, angielskiego savoir vivre wciąż nie zdołał opanować. Raz jeszcze na jego twarzy zagościł uśmiech, lecz myśli nadal kotłowały się w niepokoju i licznych obawach. Ona nie może go zdemaskować, przecież jeśli go odkryje, nie utrzyma języka! - Jakieś tytuły przypadły Ci do gustu? Ja wciąż poszukuję czegoś dla siebie, interesują mnie powieści grozy psychologicznej. Możesz mi coś polecić? - celowo odwrócił uwagę od rzeczonego tematu, ażeby jak najszybciej i niezauważenie odpłynąć w zupełnie inną stronę; stronę, w której James Mallory nie uczestniczy w tej konwersacji.
Ale czy naprawdę łudził się, że dziewczyna odpuści?
Hej. - odparł z naturalnym, ciepłym uśmiechem, nie kryjąc zdziwienia, kiedy głos azjatki dotarł jego uszu. Kobieca twarz kogoś mu przypominała, ale nie potrafił jej z początku dopasować do konkretnego zdarzenia. Przeszukiwał pamięć z ostatnich kilku miesięcy i choć sytuacja była błyskawiczna, jeszcze szybszy był jego proces myślowy, gdy tylko zrozumiał, że zna tę kobietę i wcale nie miał nadziei widzieć jej w Wielkiej Brytanii. Czyżby go rozpoznała?
Jej pytanie zdawało się jedynie potwierdzać tę tezę.
Znam dwóch Jamesów, ale nie zaliczam się do tego grona. - kontakt wzrokowy, nienaganna gestykulacja, autentyczna mimika podkreślająca słowa - mowa ciała na najwyższym poziomie wodziła kobiecą percepcję za nos, wysyłając sprzeczne sygnały. Przecież była niemal pewna, że skądś zna tego mężczyznę, o czym on bredzi? - Przykro mi, że nie okazałem się być osobą, której szukasz, ale również zapewniam miłe towarzystwo, jeśli nigdzie się nie spieszysz. David, niezmiernie miło mi poznać. - przywitał się z nią kulturalnie, acz nieprzesadnie, angielskiego savoir vivre wciąż nie zdołał opanować. Raz jeszcze na jego twarzy zagościł uśmiech, lecz myśli nadal kotłowały się w niepokoju i licznych obawach. Ona nie może go zdemaskować, przecież jeśli go odkryje, nie utrzyma języka! - Jakieś tytuły przypadły Ci do gustu? Ja wciąż poszukuję czegoś dla siebie, interesują mnie powieści grozy psychologicznej. Możesz mi coś polecić? - celowo odwrócił uwagę od rzeczonego tematu, ażeby jak najszybciej i niezauważenie odpłynąć w zupełnie inną stronę; stronę, w której James Mallory nie uczestniczy w tej konwersacji.
Ale czy naprawdę łudził się, że dziewczyna odpuści?
David Hargrave
Zawód : konwojent, agent wywiadu MACUSA
Wiek : 40
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Strona 2 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
Książkowy zakątek
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Somerset :: Dolina Godryka