Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Somerset
Wzgórza Quantock
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Wzgórza Quantock
To pomiędzy wzniesieniami wzgórz Quantock usytuowana jest Dolina Godryka i przylegające do niej tereny. Rozciągają się jednak daleko poza Dolinę, od wybrzeża na północy dalej na południowy zachód, prawie że równolegle do położonej dalej na zachodzie rzeki Parrett. Same wzgórza odznaczają się niezwykłą urodą, porośnięte są wrzosowiskami i dębiną, które dają schronienie dla zwierzyny. W pogodne dni ze szczytów wzgórz można ujrzeć leżące najbliżej na zachód od wzniesień miasto - Bridgwater. Pomiędzy pagórami rozrzucone są pojedyncze domki i farmy, w których koniec z końcem starają się splatać ich mieszkańcy: Quantock obfitują bowiem w żyzną glebę sprzyjającą uprawom, co czyni z nich niezwykle cenne tereny i zniechęca do wyprowadzki zwłaszcza wtedy, gdy w oczy Anglików zagląda głód.
The member 'Volans Moore' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 59
'k100' : 59
Mimo chłodnej pory, natychmiast ściągnęła z siebie płaszcz, odkrywając ranę. Będzie wiadome, że powinna zadbać o siebie samą, ale teraz nie pomagało doglądanie rany przez materiał, nawet jeżeli rzeczy były już podarte. W pierwszym momencie wydawało się, że rana nie jest zbyt głęboka, mogło to być jednak złudzenie, któremu by wcale się nie poświęcała, bo mogło być już decydowanie gorzej. Dziury w materiale dało się zaszyć, teraz zaś miała o wiele większy problem. Bolało jak diabli, ale przynajmniej zaklęcie odkażające dało radę – różdżka rozbłysła delikatnie, co sprawiło, że mimo delikatnego pieszczenia, Sheila nie przejmowała się aż tak. W końcu właśnie krwawiła, więc lekkie szczypnięcie to jej ostatni problem.
Miała ochotę krzyczeć jeszcze głośniej, ale w chwili obecnej to najbardziej chciała coś uderzyć. Wdech, wydech. Nie różniło się to przecież od innej sytuacji, gdzie już wcześniej stworzenia ją gryzły albo drapały. Pamiętała, jak cały czas kiedy Thomas przynosił jej psy, te wierciły się okrutnie, a niektóre nawet kąsały. Babcia liczyła na to, że do głowy jej przyjdzie, aby jednak nie zaczepiać nieprzyjaznych jej zwierząt, co Sheila zdecydowanie zaczęła popierać z biegiem czasu, teraz jednak jej zmartwienie było zupełnie na inny temat, kiedy po prostu jedno ratowała.
Westchnęła cicho kiedy torba trafiła w jego ręce – poczekała, aż wyciągnie z niej bandaż, chcąc odebrać go od niego i rozwinąć tak, aby mogła owinąć go sama. Okazało się jednak to niezbyt prostym zadaniem, bo przekładanie go dookoła własnego ramienia nie było najłatwiejsze. Sama też zaraz zerknęła na mężczyznę, którego właśnie przyszło jej spotkać w tej dziwacznej sytuacji, spoglądając na niego jednocześnie przepraszająco jak i prosząco.
- Pan wybaczy, ale czy mogłabym prosić o pomoc z owinięciem tego? Co do uzdrowiciela, proszę się nie martwić, akurat nocuję u jednego. Póki co tak prowizorycznie wystarczy, bylebym mogła dotrzeć na miejsce. – Naprawdę miała opiekę, a jednocześnie zaznaczała, że nie była tu sama, tak więc jeżeli ktoś będzie jej szukał jeżeli coś by się jej zupełnie stało i nie wróciłaby do domu. Spojrzała jeszcze na jej przypadkowego towarzysza, zastanawiając się, z kim dziś ją los zetknął.
- Pan też mieszka w Dolinie?
Miała ochotę krzyczeć jeszcze głośniej, ale w chwili obecnej to najbardziej chciała coś uderzyć. Wdech, wydech. Nie różniło się to przecież od innej sytuacji, gdzie już wcześniej stworzenia ją gryzły albo drapały. Pamiętała, jak cały czas kiedy Thomas przynosił jej psy, te wierciły się okrutnie, a niektóre nawet kąsały. Babcia liczyła na to, że do głowy jej przyjdzie, aby jednak nie zaczepiać nieprzyjaznych jej zwierząt, co Sheila zdecydowanie zaczęła popierać z biegiem czasu, teraz jednak jej zmartwienie było zupełnie na inny temat, kiedy po prostu jedno ratowała.
Westchnęła cicho kiedy torba trafiła w jego ręce – poczekała, aż wyciągnie z niej bandaż, chcąc odebrać go od niego i rozwinąć tak, aby mogła owinąć go sama. Okazało się jednak to niezbyt prostym zadaniem, bo przekładanie go dookoła własnego ramienia nie było najłatwiejsze. Sama też zaraz zerknęła na mężczyznę, którego właśnie przyszło jej spotkać w tej dziwacznej sytuacji, spoglądając na niego jednocześnie przepraszająco jak i prosząco.
- Pan wybaczy, ale czy mogłabym prosić o pomoc z owinięciem tego? Co do uzdrowiciela, proszę się nie martwić, akurat nocuję u jednego. Póki co tak prowizorycznie wystarczy, bylebym mogła dotrzeć na miejsce. – Naprawdę miała opiekę, a jednocześnie zaznaczała, że nie była tu sama, tak więc jeżeli ktoś będzie jej szukał jeżeli coś by się jej zupełnie stało i nie wróciłaby do domu. Spojrzała jeszcze na jej przypadkowego towarzysza, zastanawiając się, z kim dziś ją los zetknął.
- Pan też mieszka w Dolinie?
Only those who are capable of silliness can be called truly intelligent.
Może nie było tego widać na pierwszy rzut oka, jednak doskonale wiedział co przechodzi ta dziewczyna. Miał tę świadomość, że dla niej nie była to standardowa sytuacja. Mimo to radziła sobie nad wyraz dobrze z tym wszystkim. Pomimo odczuwanego bólu i postępującej utraty krwi nie panikowała, jak najpewniej robiłaby to większość ludzi. Było to warte podziwu.
Po złapaniu torby i wydobyciu z niej bandaża, położył ją na ziemi. Zaskoczyło go to, że kobieta chce samemu zabandażować sobie zranioną rękę, kiedy samemu miał zamiar to zrobić. Był przekonany, że to wszystko jego wina. Miał powód, by tak właśnie myśleć.
To on powinien przeprosić ją, że została ranna przez to, że nie poradził sobie z tym jakże prostym zadaniem. Tym właśnie było trzymanie lisa w połach swojego płaszcza i zapewnienie im bezpieczeństwa. Głównie Sheili.
— Powinienem cię przeprosić... najpewniej nie jest to dobry moment na to. Nie poradziłem sobie z tak prostą czynnością. Wybacz mi. Jeśli mogę zapytać... gdzie dokładnie w Dolinie przebywa ten uzdrowiciel? Gdybyś gorzej się poczuła to zaprowadzę cię do niego — Przyznał ze szczerym zakłopotaniem podczas opatrywania zranionej ręki nieznajomej. Nie mówił tego, ponieważ tak wypadało. Naprawdę czuł się winny i uważał, że należały się jej przeprosiny. W takich chwilach jak ta ograniczenie jego sprawności bardzo mu ciążyło, wręcz drażniło.
Przypominało mu o pewnej niepełnosprawności i wszystkich słabościach ciała, kiedy parę lat temu nie miał takich problemów z wykonywaniem wielu rutynowych dla niego czynności. Zapewne powinien się z tym pogodzić, jednak to niebyło takie proste, jak mogło się wydawać.
Zapewnienia dziewczyny powinny uwolnić go od zmartwień, ale tak nie było. Poczuł się jedynie nieco spokojniejszy, jednak nie na tyle by przejść nad tym do porządku dziennego. Chciał poznać miejsce przebywania tego uzdrowiciela na wypadek pogorszenia się stanu zdrowia kobiety. W takiej sytuacji wolałby nie biegać po Dolinie niczym kuguchar z pęcherzem. Już wiedział, że będzie nalegać na odprowadzenie jej chociażby do samej Doliny. Nie miał złych zamiarów względem nieznajomej, po prostu taki już był. Za wszystko czuł się odpowiedzialny.
— Nie. Odwiedzam przyjaciela. Gdzie moje maniery. Nie przedstawiłem się. Jestem Volans Moore — Wyznał. Postanowił się też przedstawić. Zdecydowanie powinien to uczynić. Liczył, że kobieta również mu się przedstawi.
Po złapaniu torby i wydobyciu z niej bandaża, położył ją na ziemi. Zaskoczyło go to, że kobieta chce samemu zabandażować sobie zranioną rękę, kiedy samemu miał zamiar to zrobić. Był przekonany, że to wszystko jego wina. Miał powód, by tak właśnie myśleć.
To on powinien przeprosić ją, że została ranna przez to, że nie poradził sobie z tym jakże prostym zadaniem. Tym właśnie było trzymanie lisa w połach swojego płaszcza i zapewnienie im bezpieczeństwa. Głównie Sheili.
— Powinienem cię przeprosić... najpewniej nie jest to dobry moment na to. Nie poradziłem sobie z tak prostą czynnością. Wybacz mi. Jeśli mogę zapytać... gdzie dokładnie w Dolinie przebywa ten uzdrowiciel? Gdybyś gorzej się poczuła to zaprowadzę cię do niego — Przyznał ze szczerym zakłopotaniem podczas opatrywania zranionej ręki nieznajomej. Nie mówił tego, ponieważ tak wypadało. Naprawdę czuł się winny i uważał, że należały się jej przeprosiny. W takich chwilach jak ta ograniczenie jego sprawności bardzo mu ciążyło, wręcz drażniło.
Przypominało mu o pewnej niepełnosprawności i wszystkich słabościach ciała, kiedy parę lat temu nie miał takich problemów z wykonywaniem wielu rutynowych dla niego czynności. Zapewne powinien się z tym pogodzić, jednak to niebyło takie proste, jak mogło się wydawać.
Zapewnienia dziewczyny powinny uwolnić go od zmartwień, ale tak nie było. Poczuł się jedynie nieco spokojniejszy, jednak nie na tyle by przejść nad tym do porządku dziennego. Chciał poznać miejsce przebywania tego uzdrowiciela na wypadek pogorszenia się stanu zdrowia kobiety. W takiej sytuacji wolałby nie biegać po Dolinie niczym kuguchar z pęcherzem. Już wiedział, że będzie nalegać na odprowadzenie jej chociażby do samej Doliny. Nie miał złych zamiarów względem nieznajomej, po prostu taki już był. Za wszystko czuł się odpowiedzialny.
— Nie. Odwiedzam przyjaciela. Gdzie moje maniery. Nie przedstawiłem się. Jestem Volans Moore — Wyznał. Postanowił się też przedstawić. Zdecydowanie powinien to uczynić. Liczył, że kobieta również mu się przedstawi.
Volans Moore
Zawód : Smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Oh I still can remember a time when it wasn't like this
Before the world became enslaved
Can we all go back to the time when we were not like this
Can we even be saved?
Before the world became enslaved
Can we all go back to the time when we were not like this
Can we even be saved?
OPCM : 19 +3
UROKI : 15 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Ból nie był niczym nowym. Przyzwyczajona była nie tylko do pracy przy wozach, ale również do sezonowych zajęć, kiedy praca znajdowała się w sporej ilości, dlatego tabory zatrzymywały się mniej więcej w okolicy. Chociaż nie umywało się jej do doświadczenia Volansa, zajmowała się również zwierzętami, nawet jeżeli były one bardziej domowe niż dzikie. Praca w polu, w domu, przy zwierzętach – to sprawiało, że wiele wypadków chodziło po człowieku, od zwykłych oparzeń aż po ugryzienia rozmaite. Chociaż ręce i dłonie pozostawały w miarę niepobliźnione – babcia wydawała się zawsze znać jakieś magiczne remedium – nie znaczyło to, że praca i ból były jej obce. W końcu też nie chciała, aby zwierzę zdenerwowało się jeszcze bardziej jej szarpaniem, bo wtedy na pewno nie wypuściłoby jej ręki i uparłoby się aby wciskać kły jeszcze głębiej. Na szczęście mężczyzna koło niej zdawał się dość szybko reagować, dlatego mogli sprawnie uwolnić jej rękę z mocnego uścisku szczęk.
Odetchnęła, spoglądając na mężczyznę i unosząc lekko głowę. Potrząsnęła przecząco, nie mogąc powstrzymać lekkiego uniesienia kącików ust – ze względu na ból, uśmiech nie rozlał się jeszcze po jej twarzy. Mimo to, siedziała cierpliwie i nie uciekała, kiedy kolejne warstwy bandażu owijały jej ramię. Było jej jednocześnie zimno i gorąco, kiedy krew wciąż buzowała w jej żyłach, ale chłodne powietrze owijało jej odsłoniętą skórę. Miała ochotę owinąć się czymś ciepłym, nie narzekała jednak. Jak zawsze.
- Proszę nie przepraszać. Zawsze jest ryzyko, kiedy zajmuje się jakimś zwierzęciem, zwłaszcza dzikim. Udało mi się oczyścić ranę, dlatego nie powinno być większego problemu, ale uzdrowiciel…wie pan, gdzie jest Książkowy zakątek? Miejscowi mówią tak na placyk, na którym znajduje się budka z książkami. Odchodzi od niego wiele uliczek, ale jedna pomiędzy domami jest bardzo wąska i ma czerwony bruk na samym początku. Jak się dojdzie do końca, to będzie ostatni dom na tej uliczce, z numerem trzydzieści jeden. – Powinien trafić, przynajmniej taką miała nadzieję. W końcu sama nigdy nie zaprzątała sobie pamięci nazwami ulic, ale punkty odnalezienia miejsca były dość charakterystyczne.
Gdy tylko skończył, odsunęła się zaraz, ponownie nakładając płaszcz. Zajmie się nim po powrocie do domu – miała ze sobą igłę i nitkę, ale nie było sensu aby prowizorycznie teraz łatać coś, czym mogłaby się zająć na spokojnie. Pewna była, że teraz rozejdą się każdy w swoją stronę, ale podane przez niego nazwisko wyłowione było niemal odruchowo. Spojrzała na niego nieco uważniej, prostując się kiedy poprawiała kołnierz płaszcza.
- Volans Moore…brat Aidana? – Nie widziała nigdy osobiście braci przyjaciela, ale znała ich imiona. Być może to po prostu był przypadek, ale jeżeli nie, bardzo miło by było jej poznać kolejnego z braci. – Mnie również miło poznać. Sheila Doe.
Odetchnęła, spoglądając na mężczyznę i unosząc lekko głowę. Potrząsnęła przecząco, nie mogąc powstrzymać lekkiego uniesienia kącików ust – ze względu na ból, uśmiech nie rozlał się jeszcze po jej twarzy. Mimo to, siedziała cierpliwie i nie uciekała, kiedy kolejne warstwy bandażu owijały jej ramię. Było jej jednocześnie zimno i gorąco, kiedy krew wciąż buzowała w jej żyłach, ale chłodne powietrze owijało jej odsłoniętą skórę. Miała ochotę owinąć się czymś ciepłym, nie narzekała jednak. Jak zawsze.
- Proszę nie przepraszać. Zawsze jest ryzyko, kiedy zajmuje się jakimś zwierzęciem, zwłaszcza dzikim. Udało mi się oczyścić ranę, dlatego nie powinno być większego problemu, ale uzdrowiciel…wie pan, gdzie jest Książkowy zakątek? Miejscowi mówią tak na placyk, na którym znajduje się budka z książkami. Odchodzi od niego wiele uliczek, ale jedna pomiędzy domami jest bardzo wąska i ma czerwony bruk na samym początku. Jak się dojdzie do końca, to będzie ostatni dom na tej uliczce, z numerem trzydzieści jeden. – Powinien trafić, przynajmniej taką miała nadzieję. W końcu sama nigdy nie zaprzątała sobie pamięci nazwami ulic, ale punkty odnalezienia miejsca były dość charakterystyczne.
Gdy tylko skończył, odsunęła się zaraz, ponownie nakładając płaszcz. Zajmie się nim po powrocie do domu – miała ze sobą igłę i nitkę, ale nie było sensu aby prowizorycznie teraz łatać coś, czym mogłaby się zająć na spokojnie. Pewna była, że teraz rozejdą się każdy w swoją stronę, ale podane przez niego nazwisko wyłowione było niemal odruchowo. Spojrzała na niego nieco uważniej, prostując się kiedy poprawiała kołnierz płaszcza.
- Volans Moore…brat Aidana? – Nie widziała nigdy osobiście braci przyjaciela, ale znała ich imiona. Być może to po prostu był przypadek, ale jeżeli nie, bardzo miło by było jej poznać kolejnego z braci. – Mnie również miło poznać. Sheila Doe.
Only those who are capable of silliness can be called truly intelligent.
Zagrożenie wydawało się być zażegnane. Zranione dzikie zwierzę było wolne, ranna ręka kobiety została prowizorycznie opatrzona i wydawać by się mogło, że może być tylko lepiej. Czy tak będzie to czas pokaże. Na to miał nadzieję. Wspólnymi siłami zrobili coś naprawdę dobrego. Nie mógł jednoznacznie orzec, że to było warte swojej ceny, gdyż to nie jemu przyszło ją ponieść.
— Jestem tego świadom, jednak nie chciałem byś została ugryziona przez lisa. Na co dzień sam pracuję z dzikimi zwierzętami. Opiekuję się smokami. Tak się składa, że wiem. Czasem lubię się tam zatrzymać i poszukać jakieś książki dla siebie. Trafię tam bez problemu. — Zgodził się z nią. Nie zamierzał wdawać się w szczegóły swojego stanowiska. Wprawne oko byłoby w stanie zauważyć istotę problemu, jaką był niedowład lewej ręki. Nie ukrywał jakoś szczególnie tego faktu. Nieszczególnie lubił się z tym obnosić. Nie stanowiło to wymówki ani usprawiedliwienia.
Również narzucił na siebie swój płaszcz, od razu go zapinając. Nie było już najcieplej. A podejrzewał, że trochę tutaj zabawi, skoro ma towarzystwo. Nieszczególnie mu się śpieszyło, ponieważ do spotkania ze znajomym miał jeszcze trochę czasu. Działało to na jego korzyść, gdyż mógł trochę pozwiedzać. Również zamierzał dopilnować, by jego rozmówczyni dotarła bezpiecznie do miasteczka, a najlepiej – pod wskazany adres tego uzdrowiciela. W ten sposób upewniłby się, że ta dziewczyna jest we właściwych rękach. Było to właściwe podejście.
To i owo słyszał o przyjaciołach swojego najmłodszego brata, lecz z kojarzeniem ich było różnie. Zdecydował się zostać na stałe w ogarniętym wojną kraju po tym, jak jego rodzina nie chciała stąd wyjechać. W dalszym ciągu uważał, że to było najlepsze wyjście.
Wspomnienie o jego najmłodszym bracie i posłane mu uważne spojrzenie sprawiło, że spojrzał na nią raz jeszcze z nieukrywanym zaskoczeniem. Uniósł kąciki ust w uśmiechu.
— Znasz mojego brata? — Odpowiedział pytaniem na pytanie, zawierając również w nim twierdzącą odpowiedź. Aidan był już w takim wieku, że nie zwierzał mu się ze wszystkiego, co leżało mu na sercu. Jeszcze nie wiedział z kim miał do czynienia, dlatego zadane przez niego pytanie było bardzo na miejscu. — Ach, Sheila! Nie musisz odpowiadać na moje poprzednie pytanie. Jesteś przyjaciółką mojego najmłodszego brata i z tego, co wiem... to pomagasz mu w nauce. Liczyłem na to, że cię w końcu poznam — Dodał z wyraźnym entuzjazmem i znacznie szerszym uśmiechem. Może Aidan nie zmierzał mu się ze wszystkiego, ale najmłodszy Moore był w takim wieku, że interesował się już dziewczynami. A przynajmniej powinien się nimi interesować. Może miał do czynienia z tą, którą interesuje się braciszek.
— Powiedz mi, Sheilo, masz może ochotę na kanapkę i odrobinę czegoś mocniejszego? — Zaproponował dziewczynie skromny poczęstunek i kapkę czarodziejskiego miodu pitnego.
— Jestem tego świadom, jednak nie chciałem byś została ugryziona przez lisa. Na co dzień sam pracuję z dzikimi zwierzętami. Opiekuję się smokami. Tak się składa, że wiem. Czasem lubię się tam zatrzymać i poszukać jakieś książki dla siebie. Trafię tam bez problemu. — Zgodził się z nią. Nie zamierzał wdawać się w szczegóły swojego stanowiska. Wprawne oko byłoby w stanie zauważyć istotę problemu, jaką był niedowład lewej ręki. Nie ukrywał jakoś szczególnie tego faktu. Nieszczególnie lubił się z tym obnosić. Nie stanowiło to wymówki ani usprawiedliwienia.
Również narzucił na siebie swój płaszcz, od razu go zapinając. Nie było już najcieplej. A podejrzewał, że trochę tutaj zabawi, skoro ma towarzystwo. Nieszczególnie mu się śpieszyło, ponieważ do spotkania ze znajomym miał jeszcze trochę czasu. Działało to na jego korzyść, gdyż mógł trochę pozwiedzać. Również zamierzał dopilnować, by jego rozmówczyni dotarła bezpiecznie do miasteczka, a najlepiej – pod wskazany adres tego uzdrowiciela. W ten sposób upewniłby się, że ta dziewczyna jest we właściwych rękach. Było to właściwe podejście.
To i owo słyszał o przyjaciołach swojego najmłodszego brata, lecz z kojarzeniem ich było różnie. Zdecydował się zostać na stałe w ogarniętym wojną kraju po tym, jak jego rodzina nie chciała stąd wyjechać. W dalszym ciągu uważał, że to było najlepsze wyjście.
Wspomnienie o jego najmłodszym bracie i posłane mu uważne spojrzenie sprawiło, że spojrzał na nią raz jeszcze z nieukrywanym zaskoczeniem. Uniósł kąciki ust w uśmiechu.
— Znasz mojego brata? — Odpowiedział pytaniem na pytanie, zawierając również w nim twierdzącą odpowiedź. Aidan był już w takim wieku, że nie zwierzał mu się ze wszystkiego, co leżało mu na sercu. Jeszcze nie wiedział z kim miał do czynienia, dlatego zadane przez niego pytanie było bardzo na miejscu. — Ach, Sheila! Nie musisz odpowiadać na moje poprzednie pytanie. Jesteś przyjaciółką mojego najmłodszego brata i z tego, co wiem... to pomagasz mu w nauce. Liczyłem na to, że cię w końcu poznam — Dodał z wyraźnym entuzjazmem i znacznie szerszym uśmiechem. Może Aidan nie zmierzał mu się ze wszystkiego, ale najmłodszy Moore był w takim wieku, że interesował się już dziewczynami. A przynajmniej powinien się nimi interesować. Może miał do czynienia z tą, którą interesuje się braciszek.
— Powiedz mi, Sheilo, masz może ochotę na kanapkę i odrobinę czegoś mocniejszego? — Zaproponował dziewczynie skromny poczęstunek i kapkę czarodziejskiego miodu pitnego.
I want to feel the sun shine
On my face like a new day's just begun
And I'll steal a moment's fun
And reflect on all those days long dead and gone
On my face like a new day's just begun
And I'll steal a moment's fun
And reflect on all those days long dead and gone
Volans Moore
Zawód : Smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Oh I still can remember a time when it wasn't like this
Before the world became enslaved
Can we all go back to the time when we were not like this
Can we even be saved?
Before the world became enslaved
Can we all go back to the time when we were not like this
Can we even be saved?
OPCM : 19 +3
UROKI : 15 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Krążyły jej jeszcze po głowie rozważania na temat lisa, nawet jeżeli nie trwały długo. Nie wiedziała, skąd były te sidła i kto je ustawił, ale kiedy teraz się tak zastanawiała, nie mogła być zła. Oczywiście, nieco gniewu się w niej kotłowało na rodzaj pułapki który tak mocno ranił zwierzę, jednak rozumiała, czemu ludzie potrzebowali je rozstawiać. Czasy były tak ciężkie, że odmawianie jakiejkolwiek możliwości posiłku było albo poświęceniem, albo głupotą, a wojna nie sprzyjała rolnictwu, nie pomagając ludności żyjącej gdzieś za miastem. Spojrzenie Sheili powędrowało gdzieś w dal, skupiając się przez chwilę na linii horyzontu zanim wróciła do wpatrywania się w Volansa.
- W takim razie, jest nas dwójka. – Zaśmiała się cicho, ale i łagodnie, wskazując, że nie wyśmiewała jego słów, tylko raczej konceptu, który im dopisała. – Powiedziałabym chyba, że zazdroszczę, zwłaszcza kiedy słyszy się o smokach, ale w sumie nie szukam wrażeń ani też nie jestem zbyt dopasowana zainteresowaniami do drapieżników. Może oprócz wilków. Więc chyba pozostanę przy swoim zawodzie, jest mniej ryzykowny. Sama też uwielbiam zbierać książki w zakątku, dlatego jeżeli masz jakieś polecenie, to chętnie przyjmę.
Ostrożnie poruszała jeszcze ręką w lewo i prawo, starając się nie tyle sprawdzić, jak Volans spisał się przy zawiązywaniu, ale dla upewnienia się, czy podczas dalszej jej wędrówki albo rozmowy, bandaż nagle nie zdecyduje się rozwiązać, albo co gorsza, jej ruchy będą ograniczone. Wszystko jednak było jak w najlepszym porządku, dlatego uspokojona spojrzała w pełni na mężczyznę. Wydawał się nie być z tej okolicy, z drugiej jednak strony nie bywała tu na tyle często, aby móc to ocenić całkowicie rzetelnie. Skoro jednak był smokologiem, to na pewno pracował gdzie indziej – nie kojarzyła, aby w tej okolicy był jakiś rezerwat. Za dużo osób krwi niemagicznej, przynajmniej do ostatnich lat.
- Tak! – Ucieszyła się, kiedy naprawdę okazał się bratem Aidana. A przynajmniej tak sobie go skojarzyła po tych imionach. Musiała być jednak całkiem ostrożna, by nie zdradzić zbyt wiele, na wypadek gdyby ktoś pod brata Moore się jednak podszywał. Nic o tym, gdzie teraz są. I kogo jeszcze z tej rodziny zna. – Cóż, można powiedzieć, że ja zakończyłam już edukację, ale Aidan ma jeszcze przed sobą rok. Dlatego staram się pomagać jak mogę. Masz jakiś kontakt z nim ostatnio? – Mieli widzieć się jutro, ale może powinna na coś uważać albo o czymś wiedzieć? Nie chciała wykazać żadnego nietaktu przy spotkaniu z przyjacielem.
Zaproponował jedzenie i picie – gdyby miała uszy niczym wilk, postawiłaby je, nasłuchując go i rozważając możliwości. Z jednej strony wypadało być ostrożnym, z drugiej…jedzenie. I to bez żadnych podchwytliwych sytuacji, czegoś, co miałaby zrobić w zamian. Od tak.
- Skuszę się, ale tylko na trochę! Nie chcę cię zbytnio objadać ani wypijać ci…w sumie co zabrałeś ze sobą?
- W takim razie, jest nas dwójka. – Zaśmiała się cicho, ale i łagodnie, wskazując, że nie wyśmiewała jego słów, tylko raczej konceptu, który im dopisała. – Powiedziałabym chyba, że zazdroszczę, zwłaszcza kiedy słyszy się o smokach, ale w sumie nie szukam wrażeń ani też nie jestem zbyt dopasowana zainteresowaniami do drapieżników. Może oprócz wilków. Więc chyba pozostanę przy swoim zawodzie, jest mniej ryzykowny. Sama też uwielbiam zbierać książki w zakątku, dlatego jeżeli masz jakieś polecenie, to chętnie przyjmę.
Ostrożnie poruszała jeszcze ręką w lewo i prawo, starając się nie tyle sprawdzić, jak Volans spisał się przy zawiązywaniu, ale dla upewnienia się, czy podczas dalszej jej wędrówki albo rozmowy, bandaż nagle nie zdecyduje się rozwiązać, albo co gorsza, jej ruchy będą ograniczone. Wszystko jednak było jak w najlepszym porządku, dlatego uspokojona spojrzała w pełni na mężczyznę. Wydawał się nie być z tej okolicy, z drugiej jednak strony nie bywała tu na tyle często, aby móc to ocenić całkowicie rzetelnie. Skoro jednak był smokologiem, to na pewno pracował gdzie indziej – nie kojarzyła, aby w tej okolicy był jakiś rezerwat. Za dużo osób krwi niemagicznej, przynajmniej do ostatnich lat.
- Tak! – Ucieszyła się, kiedy naprawdę okazał się bratem Aidana. A przynajmniej tak sobie go skojarzyła po tych imionach. Musiała być jednak całkiem ostrożna, by nie zdradzić zbyt wiele, na wypadek gdyby ktoś pod brata Moore się jednak podszywał. Nic o tym, gdzie teraz są. I kogo jeszcze z tej rodziny zna. – Cóż, można powiedzieć, że ja zakończyłam już edukację, ale Aidan ma jeszcze przed sobą rok. Dlatego staram się pomagać jak mogę. Masz jakiś kontakt z nim ostatnio? – Mieli widzieć się jutro, ale może powinna na coś uważać albo o czymś wiedzieć? Nie chciała wykazać żadnego nietaktu przy spotkaniu z przyjacielem.
Zaproponował jedzenie i picie – gdyby miała uszy niczym wilk, postawiłaby je, nasłuchując go i rozważając możliwości. Z jednej strony wypadało być ostrożnym, z drugiej…jedzenie. I to bez żadnych podchwytliwych sytuacji, czegoś, co miałaby zrobić w zamian. Od tak.
- Skuszę się, ale tylko na trochę! Nie chcę cię zbytnio objadać ani wypijać ci…w sumie co zabrałeś ze sobą?
Only those who are capable of silliness can be called truly intelligent.
Wojna zawsze wymaga ofiar, jednak jej ofiarami nie powinny być prości ludzie. Podczas, gdy takim osobom często zaglądał głód w oczy, arystokraci opływali w luksusy i nie groził im niedostatek. A przynajmniej mieli na to małe szanse. Z drugiej strony mógł mieć mylne wyobrażanie. Jeżeli wojna wpływała na uprawiane poza terenami Londynu rolnictwo, to chłopski rozum kryzys powinien również wpływać na najbogatszych. Wcale by się nie zdziwił, gdyby większość towarów wyprodukowanych tą drogą trafiało na pańskie stoły. Zawtórował śmiechem Sheili. Dowodziło to, że nie uznał tego za naśmiewanie się z jego słów, czy z niego samego.
— Jeśli miałbym być szczery to odczuwanie zazdrości na samo wspomnienie o smokach jest mocno przesadzone. Jest to fascynująca praca, smoki to wspaniałe stworzenia, ale to również ciężka i niebezpieczna praca. Magizoologiem powinno zostawać się wyłącznie z powołania. Jeśli ktoś je odczuwa nie musi zostawać od razu smokologiem, opiekowanie się jednorożcami, testralami czy znikaczami może być dla kogoś równie interesujące i nie tak niebezpieczne. Wilkami? Teraz to mnie zaintrygowałaś. Mam lepszy pomysł. Jeśli spotkamy się następnym razem, przyniosę kilka książek, które uważam za najlepsze. Pożyczę ci, jeżeli któraś cię zainteresuje — Podzielił się z nią swoimi spostrzeżeniami na temat profesji smokologa. Były one poparte wieloletnim doświadczeniem i obserwacją kolegów po fachu. Nie był zwolennikiem narzucania komuś danej profesji. Każdy powinien robić to, co mu odpowiada i do czego ma predyspozycje. Na wspomnienie o wilkach spojrzał z nieukrywanym zainteresowaniem na Sheilę. Nie znał gustów czytelniczych swojej towarzyszki. Volans od rozmowy o samych tytułach książek, wolał dyskutować o ich treści. Postanowił stworzyć ku tego okazję.
— Mój brat powinien uczęszczać do Hogwartu, podobnie jak każdy młody czarodziej niezależnie od pochodzenia. Jednak Hogwart nie jest już tym samym miejscem, do którego sam chodziłem. Dziękuję za to, że pomagasz Aidanowi w nauce. Jak on sobie radzi? Zdaję sobie sprawę z tego, że mogę go o to zapytać, jednak zależy mi na uzyskaniu rzetelnych informacji o poczynionych przez niego postępach. Głównie listowny. Rzadko mi się zwierza. Na domiar tego jestem tym najstarszym, nadopiekuńczym bratem — Stwierdził z gorzkim uśmiechem. Nie pochwalał ograniczania możliwości pobierania nauki młodym czarodziejom o niepewnym statusie krwi. Zdecydowanie był wdzięczny tej dziewczynie za poświęcanie czasu na kształcenie jego brata. Zakończył swoją wypowiedzieć swoistym żartem. Duża różnica wieku dawała o sobie znać praktycznie na każdym kroku, jednak starał się opiekować Aidanem. Bywał nadopiekuńczy, ale nie miał złych intencji. Chciał chronić swoją rodzinę. Oni w Oazie byli bezpieczni.
— Jak na osobę, z którą Aidan się przyjaźni... stosunkowo niewiele o tobie wspominał. Nie będziesz mieć mi za złe, jeśli poproszę cię o to, byś powiedziała coś więcej o sobie? — Zwrócił się do dziewczyny z zachęcającym uśmiechem. To był najlepszy sposób na to, aby ją poznać. Aidan niejako nie pozostawił mu wyboru. Może w ten sposób potwierdzi swoje przypuszczenia odnośnie zauroczenia Aidana Sheilą.
— Mam kanapki z wędzoną cielęciną, dwa jabłka i butelkę czarodziejskiego miodu pitnego — Przedstawił zawartość swojej torby, z której wyciągał owe specjały oraz menażkę. Wyciągnął w jej stronę owiniętą w serwetkę kanapkę.
— Jeśli miałbym być szczery to odczuwanie zazdrości na samo wspomnienie o smokach jest mocno przesadzone. Jest to fascynująca praca, smoki to wspaniałe stworzenia, ale to również ciężka i niebezpieczna praca. Magizoologiem powinno zostawać się wyłącznie z powołania. Jeśli ktoś je odczuwa nie musi zostawać od razu smokologiem, opiekowanie się jednorożcami, testralami czy znikaczami może być dla kogoś równie interesujące i nie tak niebezpieczne. Wilkami? Teraz to mnie zaintrygowałaś. Mam lepszy pomysł. Jeśli spotkamy się następnym razem, przyniosę kilka książek, które uważam za najlepsze. Pożyczę ci, jeżeli któraś cię zainteresuje — Podzielił się z nią swoimi spostrzeżeniami na temat profesji smokologa. Były one poparte wieloletnim doświadczeniem i obserwacją kolegów po fachu. Nie był zwolennikiem narzucania komuś danej profesji. Każdy powinien robić to, co mu odpowiada i do czego ma predyspozycje. Na wspomnienie o wilkach spojrzał z nieukrywanym zainteresowaniem na Sheilę. Nie znał gustów czytelniczych swojej towarzyszki. Volans od rozmowy o samych tytułach książek, wolał dyskutować o ich treści. Postanowił stworzyć ku tego okazję.
— Mój brat powinien uczęszczać do Hogwartu, podobnie jak każdy młody czarodziej niezależnie od pochodzenia. Jednak Hogwart nie jest już tym samym miejscem, do którego sam chodziłem. Dziękuję za to, że pomagasz Aidanowi w nauce. Jak on sobie radzi? Zdaję sobie sprawę z tego, że mogę go o to zapytać, jednak zależy mi na uzyskaniu rzetelnych informacji o poczynionych przez niego postępach. Głównie listowny. Rzadko mi się zwierza. Na domiar tego jestem tym najstarszym, nadopiekuńczym bratem — Stwierdził z gorzkim uśmiechem. Nie pochwalał ograniczania możliwości pobierania nauki młodym czarodziejom o niepewnym statusie krwi. Zdecydowanie był wdzięczny tej dziewczynie za poświęcanie czasu na kształcenie jego brata. Zakończył swoją wypowiedzieć swoistym żartem. Duża różnica wieku dawała o sobie znać praktycznie na każdym kroku, jednak starał się opiekować Aidanem. Bywał nadopiekuńczy, ale nie miał złych intencji. Chciał chronić swoją rodzinę. Oni w Oazie byli bezpieczni.
— Jak na osobę, z którą Aidan się przyjaźni... stosunkowo niewiele o tobie wspominał. Nie będziesz mieć mi za złe, jeśli poproszę cię o to, byś powiedziała coś więcej o sobie? — Zwrócił się do dziewczyny z zachęcającym uśmiechem. To był najlepszy sposób na to, aby ją poznać. Aidan niejako nie pozostawił mu wyboru. Może w ten sposób potwierdzi swoje przypuszczenia odnośnie zauroczenia Aidana Sheilą.
— Mam kanapki z wędzoną cielęciną, dwa jabłka i butelkę czarodziejskiego miodu pitnego — Przedstawił zawartość swojej torby, z której wyciągał owe specjały oraz menażkę. Wyciągnął w jej stronę owiniętą w serwetkę kanapkę.
I want to feel the sun shine
On my face like a new day's just begun
And I'll steal a moment's fun
And reflect on all those days long dead and gone
On my face like a new day's just begun
And I'll steal a moment's fun
And reflect on all those days long dead and gone
Volans Moore
Zawód : Smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Oh I still can remember a time when it wasn't like this
Before the world became enslaved
Can we all go back to the time when we were not like this
Can we even be saved?
Before the world became enslaved
Can we all go back to the time when we were not like this
Can we even be saved?
OPCM : 19 +3
UROKI : 15 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nikt z „tych dobrych” nie chciał, aby to prości byli ofiarami, a jednak tak właśnie było, kiedy ofiarami działań Zakonu często padali niewinni ludzie. W końcu kiedy tym, którzy popierali Harolda Longbottoma nie było jak wyznaczyć kary, równie dobrze można było odbić to siebie na zwykłych mieszkańcach. Winę można było dopisać, prawdziwość oskarżeń przestała mieć znaczenie kiedy ktoś już nie żył, a traumy wyniesione z więzienia wcale nie były łatwe do zaleczenia. W tym momencie nikt nie chronił takich ludzi, a kolejne starania „ku ich wyzwoleniu” były jedynie kolejną groźbą dla ich życia i zdrowia. Nie dziwiła się, że wiele osób nie chciało mieć nic wspólnego z całą rewolucją i próbowała wciąż się jakoś trzymać sama.
- Cóż, mam wrażenie, że zawsze na wszystkich sprawia to po prostu wrażenie. Smoki są silne, potężne i zdecydowanie nie dopuszczą do siebie każdego. Rozumiem, że są niebezpieczne, ale mam wrażenie, że to na pewno nie odwraca od nich uwagi, a raczej jeszcze bardziej nakręca zainteresowanie. Przy czym chyba nie znam magizoologa, który nie został nim z powołania. Inna sprawa, że nie znam zbyt wielu magizoologów, więc może mój osąd jest nieco zaburzony? Jak dla mnie każde zwierzę jest fascynujący, sama jednak jestem chyba bardziej przyzwyczajona do tych niemagicznych. Kocham konie czy psy, tych zawsze miałam pod dostatkiem. Wilki zaś to zdecydowanie moje ulubione, bo bardzo przypominają mi to, jak działają tabory. Książki przygarnę zawsze, zadbam o nie tak, jakby były to moje własne! – Wiedziała, że sporo osób miało pewną obiekcję do pożyczania czegoś, a już zwłaszcza pożyczaniu własności cyganom. Nie miała jednak nic do powiedzenia w kwestii swojego mieszanego pochodzenia i jednoznacznego wychowania, nawet jeżeli gorzko reagowała na zachowania które umniejszały jej cokolwiek przez wzgląd na pochodzenie.
Spoglądając jeszcze po okolicy, podniosła się i przeszła parę kroków aby usiąść na przewróconym drzewie. Chropowata kora zdecydowanie nie była wygodnym siedziskiem, lepiej jednak w taki sposób niż na zwilgotniałej ziemi, gdzie potem zdecydowanie mogłaby się rozchorować. Gestem zaprosiła Volansa, aby usiadł obok niej, chociaż nie wiedziała, czy jemu nie wygodniej w obecnej sytuacji.
- Rozumiem, też chciałabym skończyć Hogwart. Znaczy ja jeszcze mogłabym, jeżeli chodzi o samo pojechanie do szkoły, ale ze względu na…na pewne wydarzenia rodzinne zdecydowałam się skończyć na miejscu. Żałuję za to, że Aidan nie miał możliwości skończyć nauki na miejscu. Jeżeli coś powinno być apolitycznego, to właśnie szkoła. W końcu edukacja i jej dostępność powinna być możliwa dla każdej osoby. – Wiedziała, ze dopóki w Hogwarcie są tacy nauczyciele jak Jayden, tak pewnie każdy otrzyma wartościową edukację, pytanie jednak, co z ludźmi którzy właśnie nie mogli sobie na to pozwolić? – Myślę, że tak zawsze jest z braćmi, że starsi są zawsze nadopiekuńczy.
Z jej było. James miał ledwie rok więcej, ale gotów był zrobić dla niej wszystko, kryjąc ją w swoich ramionach kiedy tylko zjawiało się jakieś nieszczęście. Tęskniła za nim. Za Thomasem też. Czy jeszcze ich kiedyś zobaczy? Albo Eve, czy jeszcze ją spotka?
- Możesz pytać, nie wiem jednak czy jest coś ciekawego w tej kwestii jeżeli chodzi o mnie. Urodziłam się w Birmingham, ale ze względu na sytuację rodzinną w wieku trzech lat trafiłam do taboru cygańskiego i tak się wychowywałam. Ale przez ostatnie dwa lata jestem bez rodziny. Mieszkam w Londynie i tam szyję dla każdego, kto przekroczy mój próg i będzie tego chciał. I nie wiem, tyle? Mam ledwie osiemnaście lat, niewiele jeszcze umiem. – Sięgnęła ostrożnie po kanapkę, upewniając się, że pozostałe rzeczy ma jeszcze Volans i nie wyjada mu całych zapasów. Ostrożnie pociągnęła łyk miodu pitnego i spróbowała kanapki, uśmiechając się delikatnie kiedy wyczuła dobrą wołowinę.
- A ja…coś powinnam wiedzieć? Aidan na pewno mocno przeżył śmierć matki, ale nie wiem, jak teraz trzyma się w Oazie. Zawsze mówi, że sa bezpieczni, ale nic więcej.
- Cóż, mam wrażenie, że zawsze na wszystkich sprawia to po prostu wrażenie. Smoki są silne, potężne i zdecydowanie nie dopuszczą do siebie każdego. Rozumiem, że są niebezpieczne, ale mam wrażenie, że to na pewno nie odwraca od nich uwagi, a raczej jeszcze bardziej nakręca zainteresowanie. Przy czym chyba nie znam magizoologa, który nie został nim z powołania. Inna sprawa, że nie znam zbyt wielu magizoologów, więc może mój osąd jest nieco zaburzony? Jak dla mnie każde zwierzę jest fascynujący, sama jednak jestem chyba bardziej przyzwyczajona do tych niemagicznych. Kocham konie czy psy, tych zawsze miałam pod dostatkiem. Wilki zaś to zdecydowanie moje ulubione, bo bardzo przypominają mi to, jak działają tabory. Książki przygarnę zawsze, zadbam o nie tak, jakby były to moje własne! – Wiedziała, że sporo osób miało pewną obiekcję do pożyczania czegoś, a już zwłaszcza pożyczaniu własności cyganom. Nie miała jednak nic do powiedzenia w kwestii swojego mieszanego pochodzenia i jednoznacznego wychowania, nawet jeżeli gorzko reagowała na zachowania które umniejszały jej cokolwiek przez wzgląd na pochodzenie.
Spoglądając jeszcze po okolicy, podniosła się i przeszła parę kroków aby usiąść na przewróconym drzewie. Chropowata kora zdecydowanie nie była wygodnym siedziskiem, lepiej jednak w taki sposób niż na zwilgotniałej ziemi, gdzie potem zdecydowanie mogłaby się rozchorować. Gestem zaprosiła Volansa, aby usiadł obok niej, chociaż nie wiedziała, czy jemu nie wygodniej w obecnej sytuacji.
- Rozumiem, też chciałabym skończyć Hogwart. Znaczy ja jeszcze mogłabym, jeżeli chodzi o samo pojechanie do szkoły, ale ze względu na…na pewne wydarzenia rodzinne zdecydowałam się skończyć na miejscu. Żałuję za to, że Aidan nie miał możliwości skończyć nauki na miejscu. Jeżeli coś powinno być apolitycznego, to właśnie szkoła. W końcu edukacja i jej dostępność powinna być możliwa dla każdej osoby. – Wiedziała, ze dopóki w Hogwarcie są tacy nauczyciele jak Jayden, tak pewnie każdy otrzyma wartościową edukację, pytanie jednak, co z ludźmi którzy właśnie nie mogli sobie na to pozwolić? – Myślę, że tak zawsze jest z braćmi, że starsi są zawsze nadopiekuńczy.
Z jej było. James miał ledwie rok więcej, ale gotów był zrobić dla niej wszystko, kryjąc ją w swoich ramionach kiedy tylko zjawiało się jakieś nieszczęście. Tęskniła za nim. Za Thomasem też. Czy jeszcze ich kiedyś zobaczy? Albo Eve, czy jeszcze ją spotka?
- Możesz pytać, nie wiem jednak czy jest coś ciekawego w tej kwestii jeżeli chodzi o mnie. Urodziłam się w Birmingham, ale ze względu na sytuację rodzinną w wieku trzech lat trafiłam do taboru cygańskiego i tak się wychowywałam. Ale przez ostatnie dwa lata jestem bez rodziny. Mieszkam w Londynie i tam szyję dla każdego, kto przekroczy mój próg i będzie tego chciał. I nie wiem, tyle? Mam ledwie osiemnaście lat, niewiele jeszcze umiem. – Sięgnęła ostrożnie po kanapkę, upewniając się, że pozostałe rzeczy ma jeszcze Volans i nie wyjada mu całych zapasów. Ostrożnie pociągnęła łyk miodu pitnego i spróbowała kanapki, uśmiechając się delikatnie kiedy wyczuła dobrą wołowinę.
- A ja…coś powinnam wiedzieć? Aidan na pewno mocno przeżył śmierć matki, ale nie wiem, jak teraz trzyma się w Oazie. Zawsze mówi, że sa bezpieczni, ale nic więcej.
Only those who are capable of silliness can be called truly intelligent.
Słuchając wypowiedzi Sheilii musiał przyznać to, że dziewczyna ujęła w to bardzo trafny sposób.
— Bo tak jest. Ich siła budzi respekt. Bo nie odwraca, tylko właśnie je pogłębia. Do trzeciego roku w Hogwarcie widziałem siebie jako zawodnika quidditcha, jednak podczas lekcji opieki nad magicznymi stworzeniami poczułem... nazwijmy to powołaniem. Gdybym mógł to opiekowałbym się wszystkimi gatunkami magicznych stworzeń na terenie wszystkich istniejących obecnie istniejących rezerwatach magicznych stworzeń, jednak nie jestem w stanie tego zrobić. Do tego potrzeba właśnie powołania. To żywe i czujące stworzenia, z którymi trzeba się odpowiednio obchodzić. Konie i psy były obecne w naszym domu rodzinnym. Jeśli mogę spytać... powiesz mi coś więcej o tym związku wilków z taborami? Będę wdzięczny za to. Bo choć to tylko przedmiot, nie za bardzo mam możliwość pójścia do księgarni i nabycia nowej książki — Zdawał sobie sprawę z tego, że trochę się rozgadał w tym momencie. Nie przeszkadzało mu to, dopóki jego rozmówczyni nie miała nic przeciwko temu. Opowiadał o sobie, o swoich poglądach i wizji na najlepszy rezerwat. Gdyby był naprawdę bogaty to byłaby to jego najlepsza i największa inwestycja. Ale nie był i nie będzie. Zaskoczyło go to wspomnienie o taborze. Miał do czynienia z cyganką. Do tej pory widywał ich w Rumunii, w której stanowili tanią siłę roboczą i grupę ludzi dyskryminowaną za pochodzenie. Ponieważ znał to z autopsji to nie opowiadał się za dyskryminowaniem Romów, ale też nie wyrażał na głos swoich poglądów przy każdej możliwej okazji, że powinni dać im żyć w spokoju.
Nieszczególnie wchodził z nimi w większe interakcje. Sheila wydawała się być naprawdę porządną dziewczyną. Skoro zapewniła go o tym, że będzie szanować jego własność, jak swoją to nie widział powodu, by nie pożyczyć jej kilka książek. Zachęcony do zmiany miejsca pokręcił przecząco głową. Było mu wygodnie na tym pieńku, z którego mógł spoglądać na swoją rozmówczynię.
— Jestem tego samego zdania co do apolityczności szkoły i dostępu do edukacji bez jakichkolwiek ograniczeń — Nie zamierzał dopytywać się co takiego stało się w życiu Sheilii, że podjęła taką decyzję. Będzie chciała to mu sama powie. Ministerstwo Magii za bardzo mieszało się w sprawy Hogwartu. Nie pierwszy raz, choć teraz posunęli się za daleko.
— Bo tak jest. Zresztą, on ma dopiero siedemnaście lat. Zgodnie z prawem jest dorosły... ale przez wzgląd na trudne czasy, w których żyjemy, on musi się jeszcze wiele nauczyć — Wyraził swoje zdanie w kwestii swojego bycia nadopiekuńczym względem Aidana. Dorosłość, a dojrzałość to dwie różne rzeczy i tej drugiej jeszcze trochę brakowało temu szczeniakowi. Wspieranie Zakonu Feniksa było jedną z tych dojrzałych decyzji, które podjął Aidan. On jednak wolał, by jego brat w to nie brnął i zostawił tę walkę starszym i bardziej doświadczonym.
— To mi wystarczy na początek. Jak ci się żyje w oblężonym Londynie? Bycia krawcową to dobry zawód. Zawsze potrzebny. Moja przyjaciółka też jest krawcową i dlatego mam o tym pewne pojęcie — Uznał, że nie będzie dociekać dlaczego została rozdzielona z rodziną lub co się z nimi stało. Niewykluczone, że nie żyją. Panna Beckett, o której wspomniał w tym momencie, była dobrym źródłem informacji w kwestii zawodu krawcowej. Chociaż "przyjaciółka" to małe niedopowiedzenie, biorąc pod uwagę regularność ich spotkań. Nie zwykł jednak opowiadać dopiero co poznanym osobom o swoim życiu miłosnym lub jego braku.
— Smacznego — Wgryzł się w swoją kanapkę i też po pierwszym kęsie pociągnął pierwszy łyk miodu pitnego.
— Jak my wszyscy. Nie mieszkam z nimi. Ale tak są bezpieczni. Aidan pomaga w rozbudowie Oazy oraz dogląda tam zwierząt. Nie wypytuję ich w za bardzo w listach o to, co słychać. Przy następnym naszym spotkaniu mogę przekazać tobie więcej informacji — Odparł szczerze. Wydawało mu się, że im mniej wie, tym lepiej. Gdyby źle się działo, powiedzieliby mu. Zasięgnie jednak więcej informacji.
— Bo tak jest. Ich siła budzi respekt. Bo nie odwraca, tylko właśnie je pogłębia. Do trzeciego roku w Hogwarcie widziałem siebie jako zawodnika quidditcha, jednak podczas lekcji opieki nad magicznymi stworzeniami poczułem... nazwijmy to powołaniem. Gdybym mógł to opiekowałbym się wszystkimi gatunkami magicznych stworzeń na terenie wszystkich istniejących obecnie istniejących rezerwatach magicznych stworzeń, jednak nie jestem w stanie tego zrobić. Do tego potrzeba właśnie powołania. To żywe i czujące stworzenia, z którymi trzeba się odpowiednio obchodzić. Konie i psy były obecne w naszym domu rodzinnym. Jeśli mogę spytać... powiesz mi coś więcej o tym związku wilków z taborami? Będę wdzięczny za to. Bo choć to tylko przedmiot, nie za bardzo mam możliwość pójścia do księgarni i nabycia nowej książki — Zdawał sobie sprawę z tego, że trochę się rozgadał w tym momencie. Nie przeszkadzało mu to, dopóki jego rozmówczyni nie miała nic przeciwko temu. Opowiadał o sobie, o swoich poglądach i wizji na najlepszy rezerwat. Gdyby był naprawdę bogaty to byłaby to jego najlepsza i największa inwestycja. Ale nie był i nie będzie. Zaskoczyło go to wspomnienie o taborze. Miał do czynienia z cyganką. Do tej pory widywał ich w Rumunii, w której stanowili tanią siłę roboczą i grupę ludzi dyskryminowaną za pochodzenie. Ponieważ znał to z autopsji to nie opowiadał się za dyskryminowaniem Romów, ale też nie wyrażał na głos swoich poglądów przy każdej możliwej okazji, że powinni dać im żyć w spokoju.
Nieszczególnie wchodził z nimi w większe interakcje. Sheila wydawała się być naprawdę porządną dziewczyną. Skoro zapewniła go o tym, że będzie szanować jego własność, jak swoją to nie widział powodu, by nie pożyczyć jej kilka książek. Zachęcony do zmiany miejsca pokręcił przecząco głową. Było mu wygodnie na tym pieńku, z którego mógł spoglądać na swoją rozmówczynię.
— Jestem tego samego zdania co do apolityczności szkoły i dostępu do edukacji bez jakichkolwiek ograniczeń — Nie zamierzał dopytywać się co takiego stało się w życiu Sheilii, że podjęła taką decyzję. Będzie chciała to mu sama powie. Ministerstwo Magii za bardzo mieszało się w sprawy Hogwartu. Nie pierwszy raz, choć teraz posunęli się za daleko.
— Bo tak jest. Zresztą, on ma dopiero siedemnaście lat. Zgodnie z prawem jest dorosły... ale przez wzgląd na trudne czasy, w których żyjemy, on musi się jeszcze wiele nauczyć — Wyraził swoje zdanie w kwestii swojego bycia nadopiekuńczym względem Aidana. Dorosłość, a dojrzałość to dwie różne rzeczy i tej drugiej jeszcze trochę brakowało temu szczeniakowi. Wspieranie Zakonu Feniksa było jedną z tych dojrzałych decyzji, które podjął Aidan. On jednak wolał, by jego brat w to nie brnął i zostawił tę walkę starszym i bardziej doświadczonym.
— To mi wystarczy na początek. Jak ci się żyje w oblężonym Londynie? Bycia krawcową to dobry zawód. Zawsze potrzebny. Moja przyjaciółka też jest krawcową i dlatego mam o tym pewne pojęcie — Uznał, że nie będzie dociekać dlaczego została rozdzielona z rodziną lub co się z nimi stało. Niewykluczone, że nie żyją. Panna Beckett, o której wspomniał w tym momencie, była dobrym źródłem informacji w kwestii zawodu krawcowej. Chociaż "przyjaciółka" to małe niedopowiedzenie, biorąc pod uwagę regularność ich spotkań. Nie zwykł jednak opowiadać dopiero co poznanym osobom o swoim życiu miłosnym lub jego braku.
— Smacznego — Wgryzł się w swoją kanapkę i też po pierwszym kęsie pociągnął pierwszy łyk miodu pitnego.
— Jak my wszyscy. Nie mieszkam z nimi. Ale tak są bezpieczni. Aidan pomaga w rozbudowie Oazy oraz dogląda tam zwierząt. Nie wypytuję ich w za bardzo w listach o to, co słychać. Przy następnym naszym spotkaniu mogę przekazać tobie więcej informacji — Odparł szczerze. Wydawało mu się, że im mniej wie, tym lepiej. Gdyby źle się działo, powiedzieliby mu. Zasięgnie jednak więcej informacji.
I want to feel the sun shine
On my face like a new day's just begun
And I'll steal a moment's fun
And reflect on all those days long dead and gone
On my face like a new day's just begun
And I'll steal a moment's fun
And reflect on all those days long dead and gone
Ostatnio zmieniony przez Volans Moore dnia 02.08.21 19:18, w całości zmieniany 1 raz
Volans Moore
Zawód : Smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Oh I still can remember a time when it wasn't like this
Before the world became enslaved
Can we all go back to the time when we were not like this
Can we even be saved?
Before the world became enslaved
Can we all go back to the time when we were not like this
Can we even be saved?
OPCM : 19 +3
UROKI : 15 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
- A gdyby pan został zawodnikiem Qudditcha? Jak teraz wyglądać by mogła pańska kariera? – Pytanie może jednak dość smutne, ale w końcu wiedziała, co się stało z rodziną Aidana – musiała udać się niemal na wygnanie tylko dlatego, że William znalazł się na plakatach. O smokach słuchała w cierpliwości, zwłaszcza że, tak po prawdzie, nigdy nie fascynowała się tym tematem. Nie miała w końcu nic do powiedzenia jeżeli chodzi o przyszłość, siedziała więc tam, gdzie ją posłali i robiła to, czego od niej oczekiwano. Smoki nie były fascynujące, nie tak mocno, bo ich wielkość ją przerażała. Więc mogła o nich słuchać, ale wolałaby nie zajmować się nimi na co dzień. Na pytanie o wilki uśmiechnęła się łagodnie.
- Wilki mają zorganizowaną strukturę. Są jak grupa i tak jak grupa dobrze umieją się porozumiewać między sobą. Starają się między sobą trzymać się w grupie i nie zostawiać siebie nawzajem. Oczywiście nie mówię, że zawsze to jest zasada, ale…podobne podejście istnieje również między cyganami. Trzymamy się razem aby przetrwać. – Razem. To słowo było teraz tak puste, że nawet nie wiedziała, czy miało już w niej jakiekolwiek znaczenie.
Tęskniła za rodziną. Chciała ich mieć blisko siebie i móc ich przytulić. Dłońmi przeczesać włosy Eve aby móc jej je uczesać. Pozwolić Jamesowi raz po raz zerkać na nią przez ramię czy na pewno nadąża idąc za nimi. Thomasowi opierając swoją głowę na ramieniu, przymykając lekko oczy kiedy muzyka grała. Miała wrażenie, że tamte czasy smakowały teraz jak popiół, porażka czegoś, co składała na swoje barki jako swoją winę, nawet jeżeli nie mogła nic zrobić. Nie chciała jednak mówić nic ponad to, więc po prostu temat ten zbyła, odpychając go gdzieś dalej.
- Nie wiem, na ile to pomocne i na ile mogę sugerować…ale jest jeden z nauczycieli, Jayden Vane. Jest to profesor astronomii w Hogwarcie. Na pewno pomoże gdyby go o to poprosić. – Wiedziała, że nauczanie domowe nigdy nie było łatwe, a jednocześnie nie martwiła się aby Vane starał się robić coś przeciwko rodzinie Moorów. Nie wiedziała oczywiście, że są tam jakieś znajomości, ale bardzo dobrze wiedziała, że Jayden patrzył nad polityką i zależało mu jedynie na edukacji.
- Staram się…nie wiem, jest dość dziwnie, wszystko jest przesiąknięte strachem. Ale mam tam pracę, dom nad głową i możliwość szukania mojego rodzeństwa. Mam nadzieję, że szybko znajdę moją rodzinę. – Zacisnęła ręce na swoich ramionach, żałując tego chwilę później kiedy tylko poczuła ból w ręce. Sycząc głośno, skuliła się, rzucając zaraz pokrzepiający uśmiech Volansowi aby zbytnio się nie martwił.
- Dziękuję…wiem, że nie jestem w miejscu aby takie prośby stosować, ale…proszę uważać na Aidana, dobrze? To…bliska mi osoba i nie chciałabym, aby cokolwiek mu się stało, a ma tak dobre serce, że poświęci je każdemu. – No, może nie każdemu, ale łatwo byłoby go złapać i wydusić z niego informacje, a tego nie chciała.
- Wilki mają zorganizowaną strukturę. Są jak grupa i tak jak grupa dobrze umieją się porozumiewać między sobą. Starają się między sobą trzymać się w grupie i nie zostawiać siebie nawzajem. Oczywiście nie mówię, że zawsze to jest zasada, ale…podobne podejście istnieje również między cyganami. Trzymamy się razem aby przetrwać. – Razem. To słowo było teraz tak puste, że nawet nie wiedziała, czy miało już w niej jakiekolwiek znaczenie.
Tęskniła za rodziną. Chciała ich mieć blisko siebie i móc ich przytulić. Dłońmi przeczesać włosy Eve aby móc jej je uczesać. Pozwolić Jamesowi raz po raz zerkać na nią przez ramię czy na pewno nadąża idąc za nimi. Thomasowi opierając swoją głowę na ramieniu, przymykając lekko oczy kiedy muzyka grała. Miała wrażenie, że tamte czasy smakowały teraz jak popiół, porażka czegoś, co składała na swoje barki jako swoją winę, nawet jeżeli nie mogła nic zrobić. Nie chciała jednak mówić nic ponad to, więc po prostu temat ten zbyła, odpychając go gdzieś dalej.
- Nie wiem, na ile to pomocne i na ile mogę sugerować…ale jest jeden z nauczycieli, Jayden Vane. Jest to profesor astronomii w Hogwarcie. Na pewno pomoże gdyby go o to poprosić. – Wiedziała, że nauczanie domowe nigdy nie było łatwe, a jednocześnie nie martwiła się aby Vane starał się robić coś przeciwko rodzinie Moorów. Nie wiedziała oczywiście, że są tam jakieś znajomości, ale bardzo dobrze wiedziała, że Jayden patrzył nad polityką i zależało mu jedynie na edukacji.
- Staram się…nie wiem, jest dość dziwnie, wszystko jest przesiąknięte strachem. Ale mam tam pracę, dom nad głową i możliwość szukania mojego rodzeństwa. Mam nadzieję, że szybko znajdę moją rodzinę. – Zacisnęła ręce na swoich ramionach, żałując tego chwilę później kiedy tylko poczuła ból w ręce. Sycząc głośno, skuliła się, rzucając zaraz pokrzepiający uśmiech Volansowi aby zbytnio się nie martwił.
- Dziękuję…wiem, że nie jestem w miejscu aby takie prośby stosować, ale…proszę uważać na Aidana, dobrze? To…bliska mi osoba i nie chciałabym, aby cokolwiek mu się stało, a ma tak dobre serce, że poświęci je każdemu. – No, może nie każdemu, ale łatwo byłoby go złapać i wydusić z niego informacje, a tego nie chciała.
Only those who are capable of silliness can be called truly intelligent.
Sheila zadała mu bardzo dobre pytanie, na które zamierzał odpowiedzieć. Jednak nie od razu, ponieważ musiał zastanowić się przez chwilę. Wbrew pozorom nie musiał daleko szukać. W końcu jego brat jest byłym zawodnikiem quidditcha.
— Gdybym został zawodnikiem quidditcha... ciężko jednoznacznie powiedzieć. Mógłbym nadal grać na pozycji ścigającego. Byłem nim w czasach szkolnych. Gdyby inaczej potoczyły się moje losy to najpewniej zostałbym trenerem quidditcha. Albo nauczycielem w Hogwarcie. Mógłbym też zostać sędzią — Podzielił się z nią swoimi przemyśleniami na temat. One również sprawiły, że zaczął myśleć o swoim bracie, Billym. On stracił w następstwie odniesionej kontuzji. Resztę załatwiła obecna sytuacja polityczna i to, że twarz jego młodszego brata widnieje na plakatach w całym Londynie. Z czasem może być tak, że to ich wizerunki przyozdobią ściany budynków w tym mieście. Cała rodzina zdawała się stać po jedynej słusznej stronie.
— Na podobnych zasadach działa rodzina. Mogę nie zgadzać się z braćmi i siostrą, jednak staramy się trzymać razem i zrobimy dla siebie wszystko w potrzebie. Teraz szczególnie powinniśmy się trzymać razem, by przetrwać ten trudny czas — Dostrzegł istotę tego porównania. Między nim, a braćmi w przeszłości było trochę niesnasek, powstałych w związku ze śmiercią ich matki. To wszystko należało już do przeszłości. Chciał nie martwić się o nich znacznie bardziej niż powinien. Najbardziej jednak nie chciał dostać wieści o tym, że których brat został zmordowany. Billy był najbliżej takiego losu, choć nie życzył mu tego.
— Warto byłoby się z nim skontaktować w tej sprawie. Być może mógłby uczyć czegoś więcej a nie tylko astronomii — Dostrzegł potencjał drzemiący w tym pomyśle i w gruncie rzeczy mógłby skontaktować się z tym czarodziejem by to on zadbał o właściwą edukację jego najmłodszego brata. Sheila z pewnością była świetną korepetytorką, choć podejrzewał, że przy niej Aidan nie skupiał się na nauce tak jak powinien.
— Nie myślałaś nad opuszczeniem Londynu? Nie żeby gdzie indziej było lepiej. Praca i dach nad głową to dobre powody by tam pozostać. Twoja rodzina zaginęła? Współczuję. Mogę jakoś ci pomóc? — To były dwa powody, by tam pozostać, ale prawda jest taka, że doświadczona znajdzie pracę. Niemniej w Londynie rezydowała najbogatsza rzesza klientów. Zainteresowało go to, że Sheila szuka swojej rodziny. Może nie miał możliwości przebywać w Londynie, jednak znał ludzi, którzy mogli postawić w nim stopę bez strachu o swoje życie i zdrowie. Może ktoś widział jej krewnych. Braku kontaktu z rodziną i braku wiedzy o tym, czy żyją, czy są cali i zdrowi bardzo współczuł tej dziewczynie. Gdyby jego rodzina zaginęła to poruszyłby niebo i ziemię by ich znaleźć.
To on powinien uśmiechać się pokrzepiająco, nie ona.
— Zawsze na niego uważam. To w nim najlepsze, jednak powinien wiedzieć, że każdy może to wykorzystać. To też nie jego wojna — Zapewnił ją o tym, niemalże z ręką na sercu. Nie zgadzał się, by ten siedemnastolatek brał w wojnie, jaka trawiła ich świat. Wystarczy, że oni to robili. Dla lepszego jutra. Młodzież nie powinna przelewać krwi.
— Pozwolisz, że zadam ci niedyskretne pytanie? Jeśli to dla ciebie osobiste, nie odpowiadaj. Jak bliski ci jest mój brat? — Zapytał po chwili milczenia. Przeznaczył ją na rozważenie zasadności tego pytania. Aidan z pewnością interesował się już dziewczynami.
— Gdybym został zawodnikiem quidditcha... ciężko jednoznacznie powiedzieć. Mógłbym nadal grać na pozycji ścigającego. Byłem nim w czasach szkolnych. Gdyby inaczej potoczyły się moje losy to najpewniej zostałbym trenerem quidditcha. Albo nauczycielem w Hogwarcie. Mógłbym też zostać sędzią — Podzielił się z nią swoimi przemyśleniami na temat. One również sprawiły, że zaczął myśleć o swoim bracie, Billym. On stracił w następstwie odniesionej kontuzji. Resztę załatwiła obecna sytuacja polityczna i to, że twarz jego młodszego brata widnieje na plakatach w całym Londynie. Z czasem może być tak, że to ich wizerunki przyozdobią ściany budynków w tym mieście. Cała rodzina zdawała się stać po jedynej słusznej stronie.
— Na podobnych zasadach działa rodzina. Mogę nie zgadzać się z braćmi i siostrą, jednak staramy się trzymać razem i zrobimy dla siebie wszystko w potrzebie. Teraz szczególnie powinniśmy się trzymać razem, by przetrwać ten trudny czas — Dostrzegł istotę tego porównania. Między nim, a braćmi w przeszłości było trochę niesnasek, powstałych w związku ze śmiercią ich matki. To wszystko należało już do przeszłości. Chciał nie martwić się o nich znacznie bardziej niż powinien. Najbardziej jednak nie chciał dostać wieści o tym, że których brat został zmordowany. Billy był najbliżej takiego losu, choć nie życzył mu tego.
— Warto byłoby się z nim skontaktować w tej sprawie. Być może mógłby uczyć czegoś więcej a nie tylko astronomii — Dostrzegł potencjał drzemiący w tym pomyśle i w gruncie rzeczy mógłby skontaktować się z tym czarodziejem by to on zadbał o właściwą edukację jego najmłodszego brata. Sheila z pewnością była świetną korepetytorką, choć podejrzewał, że przy niej Aidan nie skupiał się na nauce tak jak powinien.
— Nie myślałaś nad opuszczeniem Londynu? Nie żeby gdzie indziej było lepiej. Praca i dach nad głową to dobre powody by tam pozostać. Twoja rodzina zaginęła? Współczuję. Mogę jakoś ci pomóc? — To były dwa powody, by tam pozostać, ale prawda jest taka, że doświadczona znajdzie pracę. Niemniej w Londynie rezydowała najbogatsza rzesza klientów. Zainteresowało go to, że Sheila szuka swojej rodziny. Może nie miał możliwości przebywać w Londynie, jednak znał ludzi, którzy mogli postawić w nim stopę bez strachu o swoje życie i zdrowie. Może ktoś widział jej krewnych. Braku kontaktu z rodziną i braku wiedzy o tym, czy żyją, czy są cali i zdrowi bardzo współczuł tej dziewczynie. Gdyby jego rodzina zaginęła to poruszyłby niebo i ziemię by ich znaleźć.
To on powinien uśmiechać się pokrzepiająco, nie ona.
— Zawsze na niego uważam. To w nim najlepsze, jednak powinien wiedzieć, że każdy może to wykorzystać. To też nie jego wojna — Zapewnił ją o tym, niemalże z ręką na sercu. Nie zgadzał się, by ten siedemnastolatek brał w wojnie, jaka trawiła ich świat. Wystarczy, że oni to robili. Dla lepszego jutra. Młodzież nie powinna przelewać krwi.
— Pozwolisz, że zadam ci niedyskretne pytanie? Jeśli to dla ciebie osobiste, nie odpowiadaj. Jak bliski ci jest mój brat? — Zapytał po chwili milczenia. Przeznaczył ją na rozważenie zasadności tego pytania. Aidan z pewnością interesował się już dziewczynami.
I want to feel the sun shine
On my face like a new day's just begun
And I'll steal a moment's fun
And reflect on all those days long dead and gone
On my face like a new day's just begun
And I'll steal a moment's fun
And reflect on all those days long dead and gone
Ostatnio zmieniony przez Volans Moore dnia 21.08.21 0:39, w całości zmieniany 1 raz
Volans Moore
Zawód : Smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Oh I still can remember a time when it wasn't like this
Before the world became enslaved
Can we all go back to the time when we were not like this
Can we even be saved?
Before the world became enslaved
Can we all go back to the time when we were not like this
Can we even be saved?
OPCM : 19 +3
UROKI : 15 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Spokojnie dała mu czas na zastanowienie się, nie sądząc, aby poganianie go w kwestii rozważań nad swoją ewentualną przyszłością miałoby jakkolwiek pomóc w czymkolwiek. Teraz zaś Sheila po prostu go słuchała, czując, że tak łatwo było, aby jedna decyzja już na zawsze zmieniła człowieka i jego przyszłość. Gdyby nie napad na tabor, być może nigdy by się nie spotkali, albo rozmawiałby z Sheilą, mężatką, matką kilku dzieci. Jedna decyzja i od razu takie zmiany.
- Podejrzewam jednak, że nie każda rodzina kieruje się, nazwijmy to, kodeksem. - Uwaga ta była bardziej żartobliwa, ale prawda była taka, że nie podejrzewała aby w rodzinie Moore od małego przyuczano dziewczynki do roli żon, albo że nie pozwalano komuś być uzdrowicielem przez zasady czystości. Nie dzieliła się tym jednak - nie chciała od razu wyciągać informacji, które ludzie kojarzyli tak bardzo negatywnie. Nie wiedziała w końcu, na ile Volans zapoznał się już z cygańskimi taborami, więc nie wyciągała na wierzch tematu całości podejścia.
- Chętnie przekażę mu informację. Powinien kojarzyć Aidana ze szkoły. - A przynajmniej taką miała nadzieję kiedy dwa lata temu słała mu gorący list z wytłumaczeniem, czemu nie chce wrócić do Hogwartu. Prosiła wtedy aby Jayden zajął się Aidanem, wiedząc, że jeżeli jakiś nauczyciel poświęcał tej szkole tyle ile mógł, to na pewno był to profesor Vane. Jeżeli chciałby uczyć prywatnie, najmłodszy Moore zdecydowanie by tylko na tym zyskał.
- Tak, w sumie...nie do końca wiem, czy zaginęła, czy zginęła. - W końcu równie dobrze wszyscy mogli już nie żyć i tylko ona się łudziła, że jej bracia byli gdzieś tam na świecie, a Eve...zawsze była zwinna i zaradna, może udało jej się uciec? chciała w to wierzyć, ale oczywiście, bez solidnych dowodów, jej wiara to gasła, to odżywała na nowo. Czy sama mogła na to liczyć? Nie wiedziała, ale jeżeli czegoś musiała się trzymać, to właśnie tej nadzieji. - Nie chcę zostawiać Londynu, jeżeli gdzieś pojechali to raczej tam. W końcu jest dużo pracy. - A w końcu cyganie znani byli z tego, że jeżeli czegoś da się rady podjąć, to zdecydowanie wszystkiego, co da im zarobek. Co prawda były zasady, ale nic dziwnego, że każdy starał się jak mógł.
- Chciałabym, aby był bezpieczny. Wiem, że na pewno boli go, że sam jeszcze niewiele może zrobić, ale powinien pamiętać, że w naszym wieku człowiek jeszcze niewiele umie. Dlatego wolałabym, aby jednak ktoś miał na niego oko. - Nie sądziła, aby Aidan ryzykował niepotrzebnie, wierząc w niego w tym zakresie, ale człowiek na pewno czuł się lepiej kiedy wiedział, że ktoś bliski jego sercu mógł go wesprzeć. Nawet jak obydwoje mogli ponarzekać czasem na zachowania braci, tak jednak kochali ich nad wszystko i liczyło się to, aby w ogóle mogli się jakoś ze sobą zebrać.
Na następne pytanie zawstydziła się nieco, nie sadząc, że kiedyś będzie musiała tłumaczyć się ze swoich relacji, zwłaszcza, że teraz robiła to przed bratem Aidana. Tak jakby nagle wszyscy chcieli interesować się, kim był dla niej najmłodszy Moore. Przechyliła głowę, zaraz też uśmiechając się ponownie, tak jakby właśnie znalazłaby rozwiązanie z tej niezręcznej sytuacji.
- Myślę, że najlepiej, aby to Aidan powiedział, jak wygląda nasza relacja. Nie umiem mówić za niego. - Czyli powiedziała, że nic nie powiedziała! No cóż, w końcu jeżeli Volans chciał o niej wiedzieć coś więcej, powinien podpytać brata, zwłaszcza, że nie do końca wiedziała, jak bliską mieli relacje, a to wydawało się dobrym sposobem na porozmawianie i zawiązanie więzi. Nie słyszała nic o tym, aby rodzinie Moore był jakiś dramatyczny rozłam, dlatego liczyła na to, że jednak dobrze się ze sobą dogadują. Papier po kanapce schowała do kieszeni, chcąc potem napalić nim w kominku, zaś butelkę z miodem pitnym, teraz umniejszoną o połowę, oddała Volansowi.
- Podejrzewam jednak, że nie każda rodzina kieruje się, nazwijmy to, kodeksem. - Uwaga ta była bardziej żartobliwa, ale prawda była taka, że nie podejrzewała aby w rodzinie Moore od małego przyuczano dziewczynki do roli żon, albo że nie pozwalano komuś być uzdrowicielem przez zasady czystości. Nie dzieliła się tym jednak - nie chciała od razu wyciągać informacji, które ludzie kojarzyli tak bardzo negatywnie. Nie wiedziała w końcu, na ile Volans zapoznał się już z cygańskimi taborami, więc nie wyciągała na wierzch tematu całości podejścia.
- Chętnie przekażę mu informację. Powinien kojarzyć Aidana ze szkoły. - A przynajmniej taką miała nadzieję kiedy dwa lata temu słała mu gorący list z wytłumaczeniem, czemu nie chce wrócić do Hogwartu. Prosiła wtedy aby Jayden zajął się Aidanem, wiedząc, że jeżeli jakiś nauczyciel poświęcał tej szkole tyle ile mógł, to na pewno był to profesor Vane. Jeżeli chciałby uczyć prywatnie, najmłodszy Moore zdecydowanie by tylko na tym zyskał.
- Tak, w sumie...nie do końca wiem, czy zaginęła, czy zginęła. - W końcu równie dobrze wszyscy mogli już nie żyć i tylko ona się łudziła, że jej bracia byli gdzieś tam na świecie, a Eve...zawsze była zwinna i zaradna, może udało jej się uciec? chciała w to wierzyć, ale oczywiście, bez solidnych dowodów, jej wiara to gasła, to odżywała na nowo. Czy sama mogła na to liczyć? Nie wiedziała, ale jeżeli czegoś musiała się trzymać, to właśnie tej nadzieji. - Nie chcę zostawiać Londynu, jeżeli gdzieś pojechali to raczej tam. W końcu jest dużo pracy. - A w końcu cyganie znani byli z tego, że jeżeli czegoś da się rady podjąć, to zdecydowanie wszystkiego, co da im zarobek. Co prawda były zasady, ale nic dziwnego, że każdy starał się jak mógł.
- Chciałabym, aby był bezpieczny. Wiem, że na pewno boli go, że sam jeszcze niewiele może zrobić, ale powinien pamiętać, że w naszym wieku człowiek jeszcze niewiele umie. Dlatego wolałabym, aby jednak ktoś miał na niego oko. - Nie sądziła, aby Aidan ryzykował niepotrzebnie, wierząc w niego w tym zakresie, ale człowiek na pewno czuł się lepiej kiedy wiedział, że ktoś bliski jego sercu mógł go wesprzeć. Nawet jak obydwoje mogli ponarzekać czasem na zachowania braci, tak jednak kochali ich nad wszystko i liczyło się to, aby w ogóle mogli się jakoś ze sobą zebrać.
Na następne pytanie zawstydziła się nieco, nie sadząc, że kiedyś będzie musiała tłumaczyć się ze swoich relacji, zwłaszcza, że teraz robiła to przed bratem Aidana. Tak jakby nagle wszyscy chcieli interesować się, kim był dla niej najmłodszy Moore. Przechyliła głowę, zaraz też uśmiechając się ponownie, tak jakby właśnie znalazłaby rozwiązanie z tej niezręcznej sytuacji.
- Myślę, że najlepiej, aby to Aidan powiedział, jak wygląda nasza relacja. Nie umiem mówić za niego. - Czyli powiedziała, że nic nie powiedziała! No cóż, w końcu jeżeli Volans chciał o niej wiedzieć coś więcej, powinien podpytać brata, zwłaszcza, że nie do końca wiedziała, jak bliską mieli relacje, a to wydawało się dobrym sposobem na porozmawianie i zawiązanie więzi. Nie słyszała nic o tym, aby rodzinie Moore był jakiś dramatyczny rozłam, dlatego liczyła na to, że jednak dobrze się ze sobą dogadują. Papier po kanapce schowała do kieszeni, chcąc potem napalić nim w kominku, zaś butelkę z miodem pitnym, teraz umniejszoną o połowę, oddała Volansowi.
Only those who are capable of silliness can be called truly intelligent.
Pokiwał twierdząco głową. W tym momencie po raz kolejny zgadzał się z Sheilą. Na szczęście. Jego rodziny to nie dotyczyło. Każdy z nich mógł być sobą. Nawet dla niego ważne było, by jego bliscy byli szczęśliwi. Do samych Cyganów nie był wrogo nastawiony, co też okazywał podczas rozmów z nią. Po poznaniu prawdy o jej przynależności etnicznej jego nastawienie do niej nie uległo zmianie. Wiedział, że mieli swoje tradycje, swoją kulturę. Jednocześnie uważał, że żaden człowiek nie powinien mieszkać w wozie. Były to polowe warunki.
— Bardzo ci dziękuję. Kontakt ze znajomą osobą również dobrze zrobi Aidanowi. Zależy mi głównie na tym, by umiał się bronić. Na wypadek, gdyby ktoś go zaatakował. Ograniczony czas mi nie pozwala na uczenie go tak ważnych rzeczy — Raz jeszcze okazał jej wdzięczność. W kwestii finansowej z pewnością ustali z tym czarodziejem. Nie oczekiwał tego, że ktoś podejmie się tego trudnego i jakże ważnego zadanie, jakim było zapewnienie wykształcenia Aidanowi. Nie była to jego wojna, ale musiał umieć się bronić w razie grożącego mu niebezpieczeństwa. Nie zawsze będzie otoczony braćmi, gotowymi pośpieszyć mu na pomoc.
— Ta niewiedza jest właśnie najgorsza — Naprawdę tego jej współczuł. Sam nie wyobrażał sobie nie wiedzieć nic o losach swojej rodziny. Tego, czy żyją, czy są cali i zdrowi, czy niczego im nie brakuje. Robiłby wszystko, aby ich odnaleźć. — I nie jest bezpiecznie — Dodał od siebie. To nie wydawało się rozsądne.
— Ja również chcę go chronić. Na jego miejscu też mnie to bolało. Osoby w waszym wieku nawet nie powinny myśleć o walce — Wiedział, że życie pisało inne scenariusze i nawet osoby w ich wieku oddawały życie w słusznej sprawie. Jednak nie tego chciał dla swojego brata, który miał przed sobą całe życie.
Może naprawdę nie powinien o to pytać, ale też nie było tak, że miał coś przeciwko ich znajomości. Nie dostał żadnego powodu, by tak było. Będąc w wieku Aidana bardzo interesował się dziewczynami. Skoro Sheila nic mu nie powiedziała to albo chciała to zachować dla siebie albo sama nie była pewna. Nie byłoby w tym nic dziwnego, patrząc na to jaki był Aidan. Powinien nabrać śmiałości w kwestii kontaktów z dziewczynami. W końcu żadna z nich nie była prawdziwym smokiem.
— Zapytam go o to przy najbliższym spotkaniu — Rzekł. Napił się po raz ostatni miodu pitnego. Napoczętą butelkę po zakorkowaniu schował do torby. Upewnił się, czy aby na pewno wszystko spakował do torby. — Możemy ruszać — Nie stanowiło to dla niego problemu, by towarzyszyła mu w drodze do Doliny. Wręcz przeciwnie, będzie mu bardzo miło. Ponadto, została ranna i czuł się źle z tego powodu. Powinien upewnić się, że zajmie się nią uzdrowiciel.
[koniec sesji]
— Bardzo ci dziękuję. Kontakt ze znajomą osobą również dobrze zrobi Aidanowi. Zależy mi głównie na tym, by umiał się bronić. Na wypadek, gdyby ktoś go zaatakował. Ograniczony czas mi nie pozwala na uczenie go tak ważnych rzeczy — Raz jeszcze okazał jej wdzięczność. W kwestii finansowej z pewnością ustali z tym czarodziejem. Nie oczekiwał tego, że ktoś podejmie się tego trudnego i jakże ważnego zadanie, jakim było zapewnienie wykształcenia Aidanowi. Nie była to jego wojna, ale musiał umieć się bronić w razie grożącego mu niebezpieczeństwa. Nie zawsze będzie otoczony braćmi, gotowymi pośpieszyć mu na pomoc.
— Ta niewiedza jest właśnie najgorsza — Naprawdę tego jej współczuł. Sam nie wyobrażał sobie nie wiedzieć nic o losach swojej rodziny. Tego, czy żyją, czy są cali i zdrowi, czy niczego im nie brakuje. Robiłby wszystko, aby ich odnaleźć. — I nie jest bezpiecznie — Dodał od siebie. To nie wydawało się rozsądne.
— Ja również chcę go chronić. Na jego miejscu też mnie to bolało. Osoby w waszym wieku nawet nie powinny myśleć o walce — Wiedział, że życie pisało inne scenariusze i nawet osoby w ich wieku oddawały życie w słusznej sprawie. Jednak nie tego chciał dla swojego brata, który miał przed sobą całe życie.
Może naprawdę nie powinien o to pytać, ale też nie było tak, że miał coś przeciwko ich znajomości. Nie dostał żadnego powodu, by tak było. Będąc w wieku Aidana bardzo interesował się dziewczynami. Skoro Sheila nic mu nie powiedziała to albo chciała to zachować dla siebie albo sama nie była pewna. Nie byłoby w tym nic dziwnego, patrząc na to jaki był Aidan. Powinien nabrać śmiałości w kwestii kontaktów z dziewczynami. W końcu żadna z nich nie była prawdziwym smokiem.
— Zapytam go o to przy najbliższym spotkaniu — Rzekł. Napił się po raz ostatni miodu pitnego. Napoczętą butelkę po zakorkowaniu schował do torby. Upewnił się, czy aby na pewno wszystko spakował do torby. — Możemy ruszać — Nie stanowiło to dla niego problemu, by towarzyszyła mu w drodze do Doliny. Wręcz przeciwnie, będzie mu bardzo miło. Ponadto, została ranna i czuł się źle z tego powodu. Powinien upewnić się, że zajmie się nią uzdrowiciel.
[koniec sesji]
I want to feel the sun shine
On my face like a new day's just begun
And I'll steal a moment's fun
And reflect on all those days long dead and gone
On my face like a new day's just begun
And I'll steal a moment's fun
And reflect on all those days long dead and gone
Volans Moore
Zawód : Smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Oh I still can remember a time when it wasn't like this
Before the world became enslaved
Can we all go back to the time when we were not like this
Can we even be saved?
Before the world became enslaved
Can we all go back to the time when we were not like this
Can we even be saved?
OPCM : 19 +3
UROKI : 15 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
- 4 I 1958 -
Ronja&Samuel
Hep.Ronja&Samuel
I znów świat zawirował, plącząc się pod oczami i nie pozwalając na wzięcie kolejnego oddechu, zanim wreszcie stopy dotknęły twardego podłoża. Upadła miękko, na wilgotny mech pokryty śniegiem, a lód otoczył jej palce w tym samym momencie gdy z paniką uniosła głowę do góry. Centymetry od śmierci, nie zdążyła nawet mrugnąć, a bełt strzały przeleciał obok lewego policzka tak swobodnie i frywolnie, że gdyby nie kropla krwi tocząca się po skórze pomyślałaby, że to tylko delikatne muśnięcie lotki. Zachłysnęła się powietrzem, gwałtownie odrzucając ciało do tyłu, aż wreszcie odkrył, iż to nie ona była celem ataku. Na ziemi kilka metrów dalej, ciche tąpnięcie towarzyszyło upadkowi średniej rozmiarów sarny, wciąż jeszcze prawie żywej. Ich spojrzenia spotkały się, dwa ostatnie połączenia. Umierające zwierzę westchnęło jeszcze w ostatnim geście walki o życie, a następnie znieruchomiało. Nastała głucha cisza, przerywana tylko szaleńczym tempem gonitwy uderzeń serca Ronji. Znała jego budowę i realistyczny sposób działania, co nie zmieniało jednak faktu, iż w wyobraźni kobiety, organ wybiłam rytm gotowości do obrony, pompując krew do palców, policzków i każdej innej części ciała, która odpowiadała za strach i szybką reakcję. Cała ta obserwacja zajęła dobre kilka sekund, chociaż w wyobraźni Fancourt równie dobrze mogły być to długie godziny. Realizacja sytuacji przyszła opóźniona. Przerwała polowanie, a może stała się kolejną ofiarą?
Z trudem powstrzymała drżenie dłoni, zmuszając się do myślenia. Dłoń powędrowała do kieszeni płaszcza w poszukiwaniu różdżki, chociaż umysł podpowiadał, że w trakcie czkawki teleportacyjnej, tylko nierozsądni decydowaliby się na rzucanie zaklęć. Wreszcie, gdy otoczenie przestało wirować, a widmo martwej sarniny rozjaśniło się, spojrzała nieco dalej przed siebie, w kierunku, z którego poszybowała celnie oddana strzała. Tak proste połączenie, chociaż niewidoczne na pierwszy rzut oka, siłą dedukcji prowadzi do sprawy Myśliwego. Wzgórza nie przywoływały znamion miejsca, które kojarzyłaby ze swoich codziennych podróży, zatem musiała znaleźć się w miejscu dla siebie całkowicie obcym. Równie obcy był też mężczyzna stojący naprzeciwko, na szczęście z kuszą chwilowo pustą i niegroźną, ale nie sposób było stwierdzić na pierwszy rzut oka, ile bełtów kryło się za jego pasem. Mogła z łatwością z człowieka zamienić się w zwierzynę, gdyby tylko tamtego naszła na to ochota. Spocząć w wilgotnej ziemi wraz z piękną sarną i nie obudzić się ani razu. Pierwsza myśl, jaka ją naszła, że nie było to najgorsze miejsce na śmierć. Druga taka, że zrobi wszystko by jej uniknąć. Zamiast zerwać się gwałtownie, uklękła tylko, odrobinę ułatwiając sobie potencjalne stanięcie na równych nogach.
Nieznajomy mógł z pewnością usłyszeć, co mówiła, ale mógł też nie chcieć słyszeć, gdyby taka była jego wola. Fancourt widziała już wiele niekorzystnych sytuacji, w jeszcze większej ilości takowych się znajdywała i ta nie była od nich wiele gorsza. Po mlecznobiałej skórze policzka zatoczyła się pojedyncza perła krwi, spadając prosto na spódnicę brudnej od ziół sukni, teraz zresztą przemoczonej od siedzenia w śniegu. Podniosła drugą dłoń do twarzy wolno, upewniając się, że tamten ma ją na widoku na wypadek, gdyby prócz kuszy miał przy sobie różdżkę, bowiem wyglądał na takiego, który bez niej nigdzie się nie ruszał. Potarła opuszkami palców ranę, na szczęście płytką i niepozostawiającą blizn, gdy już zajmie się nie odpowiednio. Wreszcie, bursztynowe spojrzenie spoczęło na mężczyźnie, a z gardła czarownicy wydobył się ton lekko zachrypnięty ze strachu, wciąż jednak relatywnie spokojny jak to miała w zwyczaju.
— Mam nadzieję, że to bardzo trafny strzał, a nie bardzo chybiony.
quiet. composed. grateful. disciplined
do not underestimate my heart, it is a fortress, a stronghold that cannot be brought down, it has fought battles worth fighting, and saved loved ones worth defending, the day you think it a weakness, is the day
you will burn
you will burn
Ronja Fancourt
Zawód : magipsychiatra, uzdrowiciel
Wiek : 30/31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
battles may be fought
from the outside in
but wars are won
from the inside out
from the outside in
but wars are won
from the inside out
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Miał niespokojne sny. Plamy obrazów wciąż targały myślami, próbując przebić się przez czujne skupienie patrolowego rozeznania w terenie. Wędrował pieszo, daleko za sobą miał już znajome tereny Doliny Godryka, a przed sobą rozległe wzgórza. Mroźny wiatr zelżał, gdy zakapturzona sylwetka Skamandera zniknęła między wysokimi drzewami, ale nawet tutaj szron zdawał się osiadać na spierzchniętych wargach i czarnej, już przystrzyżonej brodzie, przy każdym szybszym oddechu. Ciepły płaszcz, uszyty ręką jego zdolnej siostry, idealnie sprawdzał się w warunkach, do jakich od października przyzwyczajał organizm - niemal w ciągłej wędrówce, uprawiając swoistą partyzantkę w terenie.
Przyzwyczaił ciemne ślepia do półmroku, jaki zastał w lesistym pagórku. Rozejrzał się badawczo, najpierw w poszukiwaniu jakiejkolwiek obecności, która miałaby zakłócić jego działania. Nawet z pozoru tak bezpieczne tereny, chronione przez Zakon Feniksa i arystokratyczny pakt, coraz częściej spotykał się z bezczelnością wroga, który atakował w najmniej spodziewanych momentach. Tym jednak co przyciągnęło jego uwagę nie była osoba, a zwierzę - sarna. I gdyby nie chwilowy postój, prawdopodobnie umknęłaby spłoszona jego krokiem. Kucnął, opierając kolano o zmarzniętą ziemię, jednocześnie zdejmując z ramienia kuszę - przyzwyczajał się, że będąc na patrolach, warto było ją mieć ze sobą. Polowania stały się jego drugą po pracy i obowiązkach - powinnością. I właśnie wtedy, gdy naciągnięty bełt znajdował się już na wysokości strzału - niczym ulotna mara - poczuł dziwne mrowienie w palcach i napięcie w powietrzu, które osiadło na ramionach jak ostrzegawczy łopot skrzydła.
Zwolnił blokadę strzały w tym samym momencie dostrzegając, że niemal na wysokości jego ofiary, znalazła się ludzka sylwetka. Bystre spojrzenie aurora uchwyciło moment, który rozciągnął w czasie niemożliwie długo, zlewając się z sennym obrazem smolistych włosów i ciemnych jak kawa źrenic, które prześladowały go niespokojną nocą. Wstrzymał oddech, śledząc trajektorię strzału, który zakończył stłumiony jęk zwierzęcia, które wierzgnęło jeszcze w konwulsji i znieruchomiało.
Podniósł się do pionu w następnej sekundzie nie tylko zaalarmowany obecnością czarownicy, której obce, egzotyczne oblicze, wywołało początkowo niebezpieczny ucisk zupełnie innego wspomnienia. Źrenice zwięzły się niebezpiecznie, a ciało dopominało się o niemal intuicyjny atak. Ale kobieta, która wciąż znajdowała się na zmarzniętej śniegiem ściółce, nie posiadała żadnych znamion plugawej magii, które niczym brudny strup oplatał czarnoksiężników. Nie kończyło to jednak jego uwagi i wiercącej jak świetlisty alarm czujności. Pierwszym pytaniem było, jak nieznajoma - bo pewien już był, że skośnooka twarz, którą zwróciła ku niemu, nie była mu znajoma - znalazła się tuż przed nim, gdy był pewien, że ludzkiej obecności nie zarejestrował. A więc magia. Teleportacja? - Nie chybiam - bez zdziwienia, z chłodną rezerwą odpowiedział kobiecie, której ruch śledził. Ciemna, wilgotna od śniegu spódnica, lekko potargane pasma, które plątały się przy bladych policzkach i drżenie w głosie, odsłaniał mu część prawdy o jej nieoczekiwanej obecności. Nie spuszczając czarnowłosej z wzroku, przez sekundę nawet zastanawiając się, czy nie ma przed sobą leśnej nimfy, opuścił kuszę, przekładając ją do drugiej dłoni. Nie potrzebował wyciągać różdżki, by korzystać z magii i wolał mieć wiodącą dłoń w pogotowiu. Wiedział też, że mógł zostać rozpoznany z listów gończych - Niecodzienne miejsce wybrała sobie panna na spacer - dodał w podobnym tonie, tym razem szukając w nieznajomej znamion skrywanego kłamstwa - kim jesteś- nie ruszył w stronę ciemnowłosej, utrzymując jednak kontakt i stanowczo, bardziej ostrzegawczo podkreślając ostatnią, wypowiedzianą kwestię - i bardzo polecam nie kłamać. Nie lubię tego - zakończył jakby lżej, zniżając ton, ale nie czyniąc nic ponad to. Czekał na reakcję. Na odpowiedź. Na gest. Być może też, na końcówkę jego snu.
Przyzwyczaił ciemne ślepia do półmroku, jaki zastał w lesistym pagórku. Rozejrzał się badawczo, najpierw w poszukiwaniu jakiejkolwiek obecności, która miałaby zakłócić jego działania. Nawet z pozoru tak bezpieczne tereny, chronione przez Zakon Feniksa i arystokratyczny pakt, coraz częściej spotykał się z bezczelnością wroga, który atakował w najmniej spodziewanych momentach. Tym jednak co przyciągnęło jego uwagę nie była osoba, a zwierzę - sarna. I gdyby nie chwilowy postój, prawdopodobnie umknęłaby spłoszona jego krokiem. Kucnął, opierając kolano o zmarzniętą ziemię, jednocześnie zdejmując z ramienia kuszę - przyzwyczajał się, że będąc na patrolach, warto było ją mieć ze sobą. Polowania stały się jego drugą po pracy i obowiązkach - powinnością. I właśnie wtedy, gdy naciągnięty bełt znajdował się już na wysokości strzału - niczym ulotna mara - poczuł dziwne mrowienie w palcach i napięcie w powietrzu, które osiadło na ramionach jak ostrzegawczy łopot skrzydła.
Zwolnił blokadę strzały w tym samym momencie dostrzegając, że niemal na wysokości jego ofiary, znalazła się ludzka sylwetka. Bystre spojrzenie aurora uchwyciło moment, który rozciągnął w czasie niemożliwie długo, zlewając się z sennym obrazem smolistych włosów i ciemnych jak kawa źrenic, które prześladowały go niespokojną nocą. Wstrzymał oddech, śledząc trajektorię strzału, który zakończył stłumiony jęk zwierzęcia, które wierzgnęło jeszcze w konwulsji i znieruchomiało.
Podniósł się do pionu w następnej sekundzie nie tylko zaalarmowany obecnością czarownicy, której obce, egzotyczne oblicze, wywołało początkowo niebezpieczny ucisk zupełnie innego wspomnienia. Źrenice zwięzły się niebezpiecznie, a ciało dopominało się o niemal intuicyjny atak. Ale kobieta, która wciąż znajdowała się na zmarzniętej śniegiem ściółce, nie posiadała żadnych znamion plugawej magii, które niczym brudny strup oplatał czarnoksiężników. Nie kończyło to jednak jego uwagi i wiercącej jak świetlisty alarm czujności. Pierwszym pytaniem było, jak nieznajoma - bo pewien już był, że skośnooka twarz, którą zwróciła ku niemu, nie była mu znajoma - znalazła się tuż przed nim, gdy był pewien, że ludzkiej obecności nie zarejestrował. A więc magia. Teleportacja? - Nie chybiam - bez zdziwienia, z chłodną rezerwą odpowiedział kobiecie, której ruch śledził. Ciemna, wilgotna od śniegu spódnica, lekko potargane pasma, które plątały się przy bladych policzkach i drżenie w głosie, odsłaniał mu część prawdy o jej nieoczekiwanej obecności. Nie spuszczając czarnowłosej z wzroku, przez sekundę nawet zastanawiając się, czy nie ma przed sobą leśnej nimfy, opuścił kuszę, przekładając ją do drugiej dłoni. Nie potrzebował wyciągać różdżki, by korzystać z magii i wolał mieć wiodącą dłoń w pogotowiu. Wiedział też, że mógł zostać rozpoznany z listów gończych - Niecodzienne miejsce wybrała sobie panna na spacer - dodał w podobnym tonie, tym razem szukając w nieznajomej znamion skrywanego kłamstwa - kim jesteś- nie ruszył w stronę ciemnowłosej, utrzymując jednak kontakt i stanowczo, bardziej ostrzegawczo podkreślając ostatnią, wypowiedzianą kwestię - i bardzo polecam nie kłamać. Nie lubię tego - zakończył jakby lżej, zniżając ton, ale nie czyniąc nic ponad to. Czekał na reakcję. Na odpowiedź. Na gest. Być może też, na końcówkę jego snu.
Darkness brings evil things
the reckoning begins
Wzgórza Quantock
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Somerset