Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Mniejsze wyspy :: Oaza Harolda
Ratusz
Strona 14 z 15 • 1 ... 8 ... 13, 14, 15
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Ratusz
Oaza zaczynała się rozrastać, a im więcej zamieszkiwało ją czarodziejów, tym bardziej potrzebna była ściślejsza organizacja. W połowie września 1957 r. ukończono budowę ratusza, który powstał przy samej wiosce, w nieznacznym oddaleniu od chatek mieszkalnych. Zamieszkał tam Harold Longbottom, który zawsze potrzebny był na miejscu, wraz z najbliższymi współpracownikami czuwającymi nad bezpieczeństwem wyspy i zdrowiem jej mieszkańców. To nieco większy budynek, w którym odbywają się rozmowy na szczycie, spotkania organizacyjne oraz audiencje u prawowitego Ministra Magii i jego delegatów. Wnętrze ratusza jest surowe, wojskowe, mało przytulne, brak elementów ozdobnych. Niewygodne drewniane meble zostały zbite przez Zakonników.
Harold Longbottom pojawił się w ratuszu jako ostatni - do sali obrad wchodząc niedługo po aurorach. Wyglądało na to, że do samej Oazy przybył stosunkowo niedawno, bo ciemnoszara peleryna, jaką miał na ramionach, była mokra od deszczu, a ten nie padał ani na wyspie, ani w pobliżu portalu. Stół obszedł szybkim krokiem, energicznym - choć nieco nierównym; magiczna proteza prawej nogi stukała o drewniane deski głośniej i ciężej niż zwykle, zdradzając ogarniające ministra zmęczenie, widoczne również w głębokich bruzdach na pomarszczonej, pokrytej bliznami twarzy. Ci, którzy nie widzieli go od dłuższego czasu, mogli odnieść wrażenie, że w ciągu ostatnich miesięcy znacznie się postarzał.
Zbliżając się do stojącego u szczytu stołu krzesła, zrzucił z głowy kaptur i rozpiął spinającą pelerynę klamrę z symbolem podziemnego Ministerstwa Magii - żeby jednym płynnym ruchem przerzucić ją przez proste oparcie. Dopiero potem rozejrzał się po zgromadzonych członkach Zakonu Feniksa, witając się z nimi krótko, skinieniem głowy, po żołniersku. Wyraz twarzy miał poważny, surowy; spojrzenie wydawało się chmurne. Mimo że trawiąca kraj wojna odcisnęła swoje piętno na jego aparycji, nie odebrała mu pewności siebie ani stanowczości; Harolda Longbottoma nie trzeba było znać, by wiedzieć, że był to czarodziej, z którym należało się liczyć. - Weasley, Rineheart - przemówił, zwracając się najpierw do siedzącego najbliżej Brendana, a później przenosząc wzrok na drugi koniec stołu, na Jackie. - Zostańcie na chwilę po spotkaniu - polecił. Oparł się dłońmi o oparcie krzesła i rozejrzał po pozostałych, przelotnie przemknął spojrzeniem po pustych miejscach, żeby ostatecznie skierować się w stronę Adriany. - Czekamy na kogoś jeszcze? - zapytał. Na krześle usiadł ciężko, dając Adrianie znak, by zaczynała, zaraz po tym, jak ostatni Zakonnicy zajęli swoje miejsca. Sam póki co nie powiedział nic więcej, prowadzenie obrad pozostawiając w rękach Tonks. To ona je zwołała i wezwała na nie ludzi - z pewnością wiedziała o sprawie najwięcej.
Zbliżając się do stojącego u szczytu stołu krzesła, zrzucił z głowy kaptur i rozpiął spinającą pelerynę klamrę z symbolem podziemnego Ministerstwa Magii - żeby jednym płynnym ruchem przerzucić ją przez proste oparcie. Dopiero potem rozejrzał się po zgromadzonych członkach Zakonu Feniksa, witając się z nimi krótko, skinieniem głowy, po żołniersku. Wyraz twarzy miał poważny, surowy; spojrzenie wydawało się chmurne. Mimo że trawiąca kraj wojna odcisnęła swoje piętno na jego aparycji, nie odebrała mu pewności siebie ani stanowczości; Harolda Longbottoma nie trzeba było znać, by wiedzieć, że był to czarodziej, z którym należało się liczyć. - Weasley, Rineheart - przemówił, zwracając się najpierw do siedzącego najbliżej Brendana, a później przenosząc wzrok na drugi koniec stołu, na Jackie. - Zostańcie na chwilę po spotkaniu - polecił. Oparł się dłońmi o oparcie krzesła i rozejrzał po pozostałych, przelotnie przemknął spojrzeniem po pustych miejscach, żeby ostatecznie skierować się w stronę Adriany. - Czekamy na kogoś jeszcze? - zapytał. Na krześle usiadł ciężko, dając Adrianie znak, by zaczynała, zaraz po tym, jak ostatni Zakonnicy zajęli swoje miejsca. Sam póki co nie powiedział nic więcej, prowadzenie obrad pozostawiając w rękach Tonks. To ona je zwołała i wezwała na nie ludzi - z pewnością wiedziała o sprawie najwięcej.
Harold Longbottom
Zawód : Prawowity minister i przywódca rebelii
Wiek : 58
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Konta specjalne
Niewiele mówiła, była zmęczona. Od wczorajszej nocy pozostając na nogach postawiona na nie nagłym pojawieniem się swojej bratowej w drzwiach zajmowanej przez nią, niewielkiej gajówki. Czas zdawał się uciekać, minuta po minucie nim skończyły własną rozmowę - a potem tą prowadzoną Bagnolda zajęły się listami, kolejno przekazywanymi informacji. Spisywała raz po raz te same słowa - słowa rozkazów, nie bawić się w więcej w tamtej chwili. Jej własne uczucia nie miały znaczenia - polecenie było proste, przekazać wszystkim aurorom rozkazy i to zrobiła. Kiedy kończyła rozdzielając się z Addą która miała własne zajęcia i obowiązki właściwie zaczynało świtać. Wróciła do domu licząc że uda jej się zdrzemnąć chociaż przed pracą, ale o tym nie było mowy. Jej głowa mimowolnie mknęła przez wszystkie wspomnienia powiązane z Lucindą próbując znaleźć jakieś odpowiedzi, niepasujące fragmenty, coś co mógłby to wszystko wyjaśnić, ale ani wcześniej ani teraz nic nie wzbudzało jej podejrzeń. Udało jej się załatwić kawę i dziękowała za to Merlinowi dzisiejszego dnia solenniej niż robiłaby to wczoraj. Paradoksalnie jak na to, co pijała ostatnio ta, nie była taka zła. Przez przejście przeprowadziła Brendana i Jackie do Ratusza wchodząc za nimi, witając się krótkim skinieniem głowy ze wszystkimi, obrzucając spojrzenie już obecnych. Byli niemal ostatni.
- Dobrze słyszałeś. - odpowiedziała Brendanowi zawieszając własny płaszcz na oparciu opadając na krzesło na przeciwko niego, zaraz koło Adriany na której ramieniu zacisnęła na chwilę rękę. Nott - czy też Blake, był teraz ich najmniejszym zmartwieniem, wiązała go przysięga, jakiekolwiek działanie przeciwko nim, miało się kończyć jego zgonem. Na języku zakręciło jej się, żeby nie chował urazy, Blake prędzej czy później umrze. Jeśli oczekiwał na prędzej powie mu gdzie go znaleźć. - Zamierzamy najpierw zająć się sytuacją. - wyciąganie wniosków opłacało się w kontekście przyszłości - teraźniejszość potrzebowała działania.
- Nie. - pozwoliła sobie krótko odpowiedzieć Longbottomowi, pomimo spojrzenia, które zawiesił na Adzie. Z osób które dostały informacje o spotkaniu brakowało tylko jej brata i jeśli go nie było, to znaczyło że nie mógł stawić się o tej porze. Nie miało to znaczenia, wybiła godzina na którą było umówione. To ona z nim korespondowała, więc może po prostu o niej nie wspomniała, a może nadal płaciła cenę za popełnione wcześniej działania dlatego nie powiedziała nic więcej choć wcześniej planowała. Zamilkła, podporządkowując się kierunkowi wyznaczonemu jedynie spojrzenie, opierając się na krześle tęczówki krzyżując z Weasleyem. Była jedynie narzędziem, a sprawa należała do Ady. Słabe wątłe człowiecze ego nadal potrafiło być utrapieniem. Bez znaczenia, potrafiła odsunąć wszystko od siebie. Twarz pozostawała bez zmian, szarawa, za chuda, bez głębszej emocji, zimna bardziej niż przyjemnie rozświetlona uśmiechem. Potrzebowali skonstruować dzisiaj plan i zająć się najważniejszymi sprawami. Zadziałać póki mieli na to szansę.
| siadam na 1
- Dobrze słyszałeś. - odpowiedziała Brendanowi zawieszając własny płaszcz na oparciu opadając na krzesło na przeciwko niego, zaraz koło Adriany na której ramieniu zacisnęła na chwilę rękę. Nott - czy też Blake, był teraz ich najmniejszym zmartwieniem, wiązała go przysięga, jakiekolwiek działanie przeciwko nim, miało się kończyć jego zgonem. Na języku zakręciło jej się, żeby nie chował urazy, Blake prędzej czy później umrze. Jeśli oczekiwał na prędzej powie mu gdzie go znaleźć. - Zamierzamy najpierw zająć się sytuacją. - wyciąganie wniosków opłacało się w kontekście przyszłości - teraźniejszość potrzebowała działania.
- Nie. - pozwoliła sobie krótko odpowiedzieć Longbottomowi, pomimo spojrzenia, które zawiesił na Adzie. Z osób które dostały informacje o spotkaniu brakowało tylko jej brata i jeśli go nie było, to znaczyło że nie mógł stawić się o tej porze. Nie miało to znaczenia, wybiła godzina na którą było umówione. To ona z nim korespondowała, więc może po prostu o niej nie wspomniała, a może nadal płaciła cenę za popełnione wcześniej działania dlatego nie powiedziała nic więcej choć wcześniej planowała. Zamilkła, podporządkowując się kierunkowi wyznaczonemu jedynie spojrzenie, opierając się na krześle tęczówki krzyżując z Weasleyem. Była jedynie narzędziem, a sprawa należała do Ady. Słabe wątłe człowiecze ego nadal potrafiło być utrapieniem. Bez znaczenia, potrafiła odsunąć wszystko od siebie. Twarz pozostawała bez zmian, szarawa, za chuda, bez głębszej emocji, zimna bardziej niż przyjemnie rozświetlona uśmiechem. Potrzebowali skonstruować dzisiaj plan i zająć się najważniejszymi sprawami. Zadziałać póki mieli na to szansę.
| siadam na 1
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
Uśmiechnęła się serdecznie na widok Billy’ego i poprawiła na krześle, usiłując odnaleźć wygodną pozę, ale na prowizorycznie zbitym meblu wydawało się to osiągnięciem skrajnie niemożliwym. No i coś wbijało jej się w udo.
– Jesteś w sam raz. Za chwilę powinna dotrzeć reszta – odparła miękko, nieco sennie. Spojrzenie znów ześlizgnęło się w stronę nadgarstka i zegarka. Pięć minut.
– Dziękuję. – Skinęła głową, krzesło obok zgrzytnęło cicho, materiał kurtki otarł się o drewniane oparcie z cichym szelestem. Sowy nie były częścią Demimozów, żadne z nich nie otrzymało szpiegowskiego instruktażu, ale wierzyła, że lotnicy przeszkoleni przez Billy’ego wiedzieli doskonale jak patrzeć, by zobaczyć coś interesującego. Poza tym, poruszali się także po miejscach w których mieli niedobory informatorów, dodatkowa para oczu i uszu była dla niej na wagę złota.
Gdy padło pytanie o jej samopoczucie – przewróciła zabawnie oczami, uśmiech nabrał figlarnego uroku.
– Zmęczona, Billy – westchnęła cicho. – Wygląda na to, że moje ciało niespecjalnie docenia stan błogosławiony, ponadprzeciętna ilość pracy na przestrzeni ostatniego miesiąca tylko wszystko pogarsza. Nie wiem już nawet jak wygląda moje łóżko – pożaliła się, wspierając przedramiona o krawędź stołu w podobnej do lotnika pozie – ani czy Mike zagarnął już wszystkie poduszki dla siebie, czy coś mi łaskawie zostawił – dodała z cieplejszym ognikiem w oczach, który zaraz zniknął, rozwiany chwilą konsternacji. Mówiła mu już o tym, że?... Michael mu mówił?... Adda w roztargnieniu potarła skroń palcami, ale zanim nadarzyła się okazja na rozwinięcie tematu i rozwianie wątpliwości, do sali wkroczyła Maeve.
– Dla spóźnialskich nie byłoby toffi – rzuciła lekkim tonem, posyłając przyjaciółce szerszy uśmiech. Spojrzenie szybko przeskoczyło ponad jej ramieniem, skupiając się krótko na sylwetce Marceliusa; odpowiedziała mu skinieniem na skinienie, po chwili krótko uniosła brew, ale żadne słowa raportu nie padły. Czyli jej nie widział.
Cisza w sali rozlała się tylko na chwilę. Adda znów poprawiła się na krześle, sięgnęła jeszcze raz po torebkę, przejrzała jej zawartość. Stary wycinek “Czarownicy”, parę sztuk toffi, dwie landrynki, legitymacje i dokumenty z których korzystała w Londynie…
– Cześć – rzuciła w stronę Vincenta, spojrzała na niego krótko, przelotnie, zaraz wracając wzrokiem do torebki. Cholera, chyba zostawiła ją w domu…
Poszukiwania przerwało pojawienie się nowej osoby, tym razem kompletnie obcej i dotąd niewidzianej (Jackie). Adda uniosła głowę, dostrzegła jak nieznajoma kieruje kroki w jej stronę i wyciąga rękę, zatem sama płynnym ruchem podniosła się z siedziska i uścisnęła jej dłoń w geście powitania.
– Adriana Tonks. – Uśmiechnęła się miękko i skinęła głową. Skoro Just ją wtajemniczyła, to musiała mieć przed sobą kolejnego aurora. Adda znów spojrzała na zegarek, powróciła na swoje siedzisko i założyła nogę na nogę, przyjmując standardową dla siebie pozycję. Jej spojrzenie mimowolnie odpłynęło w stronę drzwi, w zielonych oczach mignął ognik zainteresowania, gdy zobaczyła kolejną nową twarz (Brendan).
– Tonks, Adriana – odparła w tym samym szyku i tonie, obserwując jak czarodziej zajmuje miejsce. Coś w jego ruchach było nie tak, rytm kroków zdawał się złamany, jak gdyby miał za sobą miesiące przewlekłej choroby. Ciekawe.
Zaraz za nim zjawiła się Justine z którą Adda rozstała się nie tak dawno temu, choć przez natłok obowiązków i spraw wydawało jej się, jakby jej nagła wizyta w gajówce odbyła się miesiące temu, a nie ledwie dobę wcześniej. Uśmiechnęła się krótko, wdzięcznie, czując uścisk jej szczupłej dłoni na ramieniu – spojrzenie ponownie zsunęło się na zegarek na nadgarstku, wybiła dziewiąta – przez chwilę skupiła się na krótkiej wymianie zdań pomiędzy Brendanem i Just, potem znów spojrzała na drzwi. Michael się nie spóźniał, nie w takich momentach, nie w takich sprawach. Coś musiało go zatrzymać, a jej pozostawało tylko zdusić ognik niepokoju w zarodku i odłożyć własne rozterki na później, wraz z bezgłośnym życzeniem by wrócił do niej cały i zdrowy.
Pojawienie się lorda ministra przyjęła z lekkim ukłuciem zaskoczenia, któremu nie pozwoliła odbić się w oczach ani na twarzy. Przekazała mu czas i miejsce spotkania, ale nie nastawiała się na to, że przywódca rebelii pojawi się osobiście biorąc pod uwagę ogrom ciążących na nim spraw i obowiązków. Skinęła krótko głową, powtarzając powitanie, choć jej gest wydawał się pogłębiony, pełen szacunku należnemu prawowitemu ministrowi.
Na pytanie odpowiedziała Justine, Adda w międzyczaise znów oparła przedramiona o blat, splotła ze sobą palce, przeciągnęła spojrzeniem po zebranych Zakonnikach. Atmosfera zgęstniała.
– Jestem jednym z Demimozów podziemnego Ministerstwa Magii, mój główny obszar działania obejmuje Londyn i jego bezpośrednie okolice – nakreśliła prędko tło własnego zawodu, milczeniem zbywając jedynie fakt pracy w Wiedźmiej Straży; wystarczyło, że wiedział o tym sam Harold Longbottom i ciasny krąg najbliższych jej osób, nie chciała ujawniać więcej bez wyraźnego powodu. – Trzynastego września w Zaciszu Kirke odbył się seans nocnych kąpieli odżywczych; wydarzenie skierowane było do wyższych klas, nosiło rangę ekskluzywnego i przyciągnęło parę okrągłych nazwisk. Nocą czternastego września przeniknęłam do wnętrza lokalu niezauważona i rozpoczęłam zbieranie informacji wśród pracownic lokalu. Moją uwagę przyciągnęły dwie z nich, te najżywiej i najdokładniej rozprawiające o wydarzeniach i osobach widzianych minionej nocy. Wśród wspomnianych osób był Blaise Selwyn wraz z małżonką, a także Lucinda, wymieniona pod przydomkiem “tej z przeklętym łonem” i “zdrajczyni” – relacjonowała dalej, powoli przesuwając spojrzeniem po każdej twarzy. Jej ton pozostawał rzeczowy, twardy. – Wśród gości lokalu – między innymi – była także namiestniczka Londynu i Cassandra Mulciber, nowa pani Warwickshire. Wśród męskich gości padło wiele szlacheckich nazwisk, najbardziej interesujący wydaje się jednak powrót Craiga Burke.
Krótka pauza, krótki oddech.
– Basen w Kirke jest wspólny, jedna niecka na jedną płeć, zatem Lucinda musiała przebywać w jednej wodzie, w bezpośrednim otoczeniu osób, które powinny potraktować ją zaklęciem uśmiercającym na dzień dobry. Wśród pracowników nietykalność Lucindy odbiła się niezrozumieniem i wątpliwościami, padła sugestia, że jedyna droga wyjścia powinna być tą na szafot. Media milczą w tej sprawie, publicznego pojawienia się poszukiwanej listem gończym fałszywego Ministerstwa Lucindy nie skomentowało żadne z pism. Nie dotarły do mnie żadne wiadomości o planowanych egzekucjach na szeroką i wąską skalę. Jej miejsce pobytu pozostaje nieznane, podobnie jak przyczyna dla której po przeszło miesiącu nie podjęła kontaktu z żadnym przedstawicielem rebelii ani członkiem Zakonu Feniksa. Nie wiadomo jakie informacje przeciekły w ręce wroga, nie znamy także jego najbliższych planów.
Adda rozplotła palce, ułożyła dłonie płasko na blacie, nachyliła się nieznacznie.
– Szczelność naszej siatki informacyjnej pozostaje pod znakiem zapytania, a trop z łaźni, jej rodowe nazwisko i siedziba pozostają jedynymi śladami w naszym posiadaniu. Zwołałam to spotkanie by naradzić się nad możliwymi sposobami zwiększenia liczby tropów i by naszykować wstępny plan przejęcia celu; dla części z was była bliską osobą, jeśli posiadacie informacje o tym kogo znała w dawnym życiu, do kogo mogła się zwrócić lub kto mógł ją pojmać i przechować u siebie – podzielcie się tym. By dotrzeć do prawdy będziemy musieli działać wspólnie i szybko, w stanie najwyższej gotowości i ostrożności.
Nie wiadomo na jakim etapie ekstrakcji informacji i planowania był wróg.
|czas na odpis: do 30 czerwca włącznie. Gdyby ktoś chciał zabrać głos, ale wiedział, że nie wyrobi - proszę o informację <3
– Jesteś w sam raz. Za chwilę powinna dotrzeć reszta – odparła miękko, nieco sennie. Spojrzenie znów ześlizgnęło się w stronę nadgarstka i zegarka. Pięć minut.
– Dziękuję. – Skinęła głową, krzesło obok zgrzytnęło cicho, materiał kurtki otarł się o drewniane oparcie z cichym szelestem. Sowy nie były częścią Demimozów, żadne z nich nie otrzymało szpiegowskiego instruktażu, ale wierzyła, że lotnicy przeszkoleni przez Billy’ego wiedzieli doskonale jak patrzeć, by zobaczyć coś interesującego. Poza tym, poruszali się także po miejscach w których mieli niedobory informatorów, dodatkowa para oczu i uszu była dla niej na wagę złota.
Gdy padło pytanie o jej samopoczucie – przewróciła zabawnie oczami, uśmiech nabrał figlarnego uroku.
– Zmęczona, Billy – westchnęła cicho. – Wygląda na to, że moje ciało niespecjalnie docenia stan błogosławiony, ponadprzeciętna ilość pracy na przestrzeni ostatniego miesiąca tylko wszystko pogarsza. Nie wiem już nawet jak wygląda moje łóżko – pożaliła się, wspierając przedramiona o krawędź stołu w podobnej do lotnika pozie – ani czy Mike zagarnął już wszystkie poduszki dla siebie, czy coś mi łaskawie zostawił – dodała z cieplejszym ognikiem w oczach, który zaraz zniknął, rozwiany chwilą konsternacji. Mówiła mu już o tym, że?... Michael mu mówił?... Adda w roztargnieniu potarła skroń palcami, ale zanim nadarzyła się okazja na rozwinięcie tematu i rozwianie wątpliwości, do sali wkroczyła Maeve.
– Dla spóźnialskich nie byłoby toffi – rzuciła lekkim tonem, posyłając przyjaciółce szerszy uśmiech. Spojrzenie szybko przeskoczyło ponad jej ramieniem, skupiając się krótko na sylwetce Marceliusa; odpowiedziała mu skinieniem na skinienie, po chwili krótko uniosła brew, ale żadne słowa raportu nie padły. Czyli jej nie widział.
Cisza w sali rozlała się tylko na chwilę. Adda znów poprawiła się na krześle, sięgnęła jeszcze raz po torebkę, przejrzała jej zawartość. Stary wycinek “Czarownicy”, parę sztuk toffi, dwie landrynki, legitymacje i dokumenty z których korzystała w Londynie…
– Cześć – rzuciła w stronę Vincenta, spojrzała na niego krótko, przelotnie, zaraz wracając wzrokiem do torebki. Cholera, chyba zostawiła ją w domu…
Poszukiwania przerwało pojawienie się nowej osoby, tym razem kompletnie obcej i dotąd niewidzianej (Jackie). Adda uniosła głowę, dostrzegła jak nieznajoma kieruje kroki w jej stronę i wyciąga rękę, zatem sama płynnym ruchem podniosła się z siedziska i uścisnęła jej dłoń w geście powitania.
– Adriana Tonks. – Uśmiechnęła się miękko i skinęła głową. Skoro Just ją wtajemniczyła, to musiała mieć przed sobą kolejnego aurora. Adda znów spojrzała na zegarek, powróciła na swoje siedzisko i założyła nogę na nogę, przyjmując standardową dla siebie pozycję. Jej spojrzenie mimowolnie odpłynęło w stronę drzwi, w zielonych oczach mignął ognik zainteresowania, gdy zobaczyła kolejną nową twarz (Brendan).
– Tonks, Adriana – odparła w tym samym szyku i tonie, obserwując jak czarodziej zajmuje miejsce. Coś w jego ruchach było nie tak, rytm kroków zdawał się złamany, jak gdyby miał za sobą miesiące przewlekłej choroby. Ciekawe.
Zaraz za nim zjawiła się Justine z którą Adda rozstała się nie tak dawno temu, choć przez natłok obowiązków i spraw wydawało jej się, jakby jej nagła wizyta w gajówce odbyła się miesiące temu, a nie ledwie dobę wcześniej. Uśmiechnęła się krótko, wdzięcznie, czując uścisk jej szczupłej dłoni na ramieniu – spojrzenie ponownie zsunęło się na zegarek na nadgarstku, wybiła dziewiąta – przez chwilę skupiła się na krótkiej wymianie zdań pomiędzy Brendanem i Just, potem znów spojrzała na drzwi. Michael się nie spóźniał, nie w takich momentach, nie w takich sprawach. Coś musiało go zatrzymać, a jej pozostawało tylko zdusić ognik niepokoju w zarodku i odłożyć własne rozterki na później, wraz z bezgłośnym życzeniem by wrócił do niej cały i zdrowy.
Pojawienie się lorda ministra przyjęła z lekkim ukłuciem zaskoczenia, któremu nie pozwoliła odbić się w oczach ani na twarzy. Przekazała mu czas i miejsce spotkania, ale nie nastawiała się na to, że przywódca rebelii pojawi się osobiście biorąc pod uwagę ogrom ciążących na nim spraw i obowiązków. Skinęła krótko głową, powtarzając powitanie, choć jej gest wydawał się pogłębiony, pełen szacunku należnemu prawowitemu ministrowi.
Na pytanie odpowiedziała Justine, Adda w międzyczaise znów oparła przedramiona o blat, splotła ze sobą palce, przeciągnęła spojrzeniem po zebranych Zakonnikach. Atmosfera zgęstniała.
– Jestem jednym z Demimozów podziemnego Ministerstwa Magii, mój główny obszar działania obejmuje Londyn i jego bezpośrednie okolice – nakreśliła prędko tło własnego zawodu, milczeniem zbywając jedynie fakt pracy w Wiedźmiej Straży; wystarczyło, że wiedział o tym sam Harold Longbottom i ciasny krąg najbliższych jej osób, nie chciała ujawniać więcej bez wyraźnego powodu. – Trzynastego września w Zaciszu Kirke odbył się seans nocnych kąpieli odżywczych; wydarzenie skierowane było do wyższych klas, nosiło rangę ekskluzywnego i przyciągnęło parę okrągłych nazwisk. Nocą czternastego września przeniknęłam do wnętrza lokalu niezauważona i rozpoczęłam zbieranie informacji wśród pracownic lokalu. Moją uwagę przyciągnęły dwie z nich, te najżywiej i najdokładniej rozprawiające o wydarzeniach i osobach widzianych minionej nocy. Wśród wspomnianych osób był Blaise Selwyn wraz z małżonką, a także Lucinda, wymieniona pod przydomkiem “tej z przeklętym łonem” i “zdrajczyni” – relacjonowała dalej, powoli przesuwając spojrzeniem po każdej twarzy. Jej ton pozostawał rzeczowy, twardy. – Wśród gości lokalu – między innymi – była także namiestniczka Londynu i Cassandra Mulciber, nowa pani Warwickshire. Wśród męskich gości padło wiele szlacheckich nazwisk, najbardziej interesujący wydaje się jednak powrót Craiga Burke.
Krótka pauza, krótki oddech.
– Basen w Kirke jest wspólny, jedna niecka na jedną płeć, zatem Lucinda musiała przebywać w jednej wodzie, w bezpośrednim otoczeniu osób, które powinny potraktować ją zaklęciem uśmiercającym na dzień dobry. Wśród pracowników nietykalność Lucindy odbiła się niezrozumieniem i wątpliwościami, padła sugestia, że jedyna droga wyjścia powinna być tą na szafot. Media milczą w tej sprawie, publicznego pojawienia się poszukiwanej listem gończym fałszywego Ministerstwa Lucindy nie skomentowało żadne z pism. Nie dotarły do mnie żadne wiadomości o planowanych egzekucjach na szeroką i wąską skalę. Jej miejsce pobytu pozostaje nieznane, podobnie jak przyczyna dla której po przeszło miesiącu nie podjęła kontaktu z żadnym przedstawicielem rebelii ani członkiem Zakonu Feniksa. Nie wiadomo jakie informacje przeciekły w ręce wroga, nie znamy także jego najbliższych planów.
Adda rozplotła palce, ułożyła dłonie płasko na blacie, nachyliła się nieznacznie.
– Szczelność naszej siatki informacyjnej pozostaje pod znakiem zapytania, a trop z łaźni, jej rodowe nazwisko i siedziba pozostają jedynymi śladami w naszym posiadaniu. Zwołałam to spotkanie by naradzić się nad możliwymi sposobami zwiększenia liczby tropów i by naszykować wstępny plan przejęcia celu; dla części z was była bliską osobą, jeśli posiadacie informacje o tym kogo znała w dawnym życiu, do kogo mogła się zwrócić lub kto mógł ją pojmać i przechować u siebie – podzielcie się tym. By dotrzeć do prawdy będziemy musieli działać wspólnie i szybko, w stanie najwyższej gotowości i ostrożności.
Nie wiadomo na jakim etapie ekstrakcji informacji i planowania był wróg.
powiększ
|czas na odpis: do 30 czerwca włącznie. Gdyby ktoś chciał zabrać głos, ale wiedział, że nie wyrobi - proszę o informację <3
Mam niespełna trzydzieści lat
i jak kot muszę umrzeć
i jak kot muszę umrzeć
dziewięć razy
- To moja bratowa. - wyjaśniła pokrótce Jackie i Brendowi(choć wątpiła by dla niego miało to jakiekolwiek znaczenie), kiedy Ada dokonała przedstawienie siebie samej. Nie była pewna czy wspominała o niej Jackie, na pewno nie Brendanowi. Milczała, kiedy Ada zabrała głos, nie przerywając jej podczas padających słów, znała te informacje niemal na pamięć. Przemknęły przez nie razem a potem ponownie relacjonując sprawę Bagnoldowi w biurze aurorów. Jej głowa nadal poszukiwała możliwych rozwiań - tłumaczeń, wyjaśnień, wiedziała że długoletnia przyjaźń z Lucindą mimowolnie będzie ją do tego nakłaniać. Dlatego spotkanie się i wspólne naradzenie uważała za odpowiednie rozwiązanie - pozbawiony sentymentów i sympatii Brendan, czy członkowie Zakonu którzy nie znali jej osobiście byli bardziej krytyczni a potrzebowali najlepszego wyjścia z sytuacji - a może bardziej kryzysu - w którym się właśnie zajęli. Ludzie, których zaprosili dzisiaj byli tymi którzy mieli możliwość zareagować w najbardziej newralgicznych punktach i pomóc im stworzyć plan, który miał odnieść sukces. Zaalarmowany raz wróg będzie się spodziewał kolejnego ataku. Teraz, kiedy jeszcze nie mieli świadomości o tym, że wiedzieli o tym, że Lucinda istotnie przeżyła upadek gwiazdy i znajdowała się na ich terenie mieli największą szansę na wykorzystanie elementu zaskoczenia. To, czy była winna zdrady, zmanipulowana, pod działaniem zaklęcia - było na ten moment sprawą drugoplanową.
- Wiemy, że Lucinda zajmowała wcześniej lokal na Pokątnej. - dodała, to jedyna informacja którą miała, którą pamiętała. Czy istniała szansa że wróciła właśnie do niego? Trudno było zakładać jednomyślnie że tak. Justine by tego nie zrobiła. Ale może tam mogły znajdować się informacje które miały im w czymkolwiek pomóc. - Biuro Aurorów jak część z was pewnie wie wydało za Lucindą list gończy dyspozycje od Szefa Biura brzmią następująco: Lucinda Hensley, wcześniej znana jako Lucinda Selwyn, ma zostać schwytana i doprowadzona przed sąd wojskowy, żywa lub martwa. Za jej ujęcie ze strony Biura odpowiedzialność poniosę ja. - uzupełniła krótko słowa Adriany - o wydanych przez Bagnolda rozkazach wiedział już każdy auror, bo zgodnie z jego rozporządzeniem zadbała o to, by każdy otrzymał je w wersji, które wyjawiła przy stole. Reszta - jeśli nie słyszała o tym wcześniej, usłyszała właśnie teraz. Jego gratulacje nadal znaczyły się gorzkim posmakiem - bo chyba nigdy nie spodziewała się dowodzić akcją ujęcia kogoś z kim walczyła przez lata ramię w ramię.
| pojawie się jeszcze prawdopodobnie na końcu
- Wiemy, że Lucinda zajmowała wcześniej lokal na Pokątnej. - dodała, to jedyna informacja którą miała, którą pamiętała. Czy istniała szansa że wróciła właśnie do niego? Trudno było zakładać jednomyślnie że tak. Justine by tego nie zrobiła. Ale może tam mogły znajdować się informacje które miały im w czymkolwiek pomóc. - Biuro Aurorów jak część z was pewnie wie wydało za Lucindą list gończy dyspozycje od Szefa Biura brzmią następująco: Lucinda Hensley, wcześniej znana jako Lucinda Selwyn, ma zostać schwytana i doprowadzona przed sąd wojskowy, żywa lub martwa. Za jej ujęcie ze strony Biura odpowiedzialność poniosę ja. - uzupełniła krótko słowa Adriany - o wydanych przez Bagnolda rozkazach wiedział już każdy auror, bo zgodnie z jego rozporządzeniem zadbała o to, by każdy otrzymał je w wersji, które wyjawiła przy stole. Reszta - jeśli nie słyszała o tym wcześniej, usłyszała właśnie teraz. Jego gratulacje nadal znaczyły się gorzkim posmakiem - bo chyba nigdy nie spodziewała się dowodzić akcją ujęcia kogoś z kim walczyła przez lata ramię w ramię.
| pojawie się jeszcze prawdopodobnie na końcu
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
Uśmiechnął się do Adriany pokrzepiająco, zmęczenie było stanem, który znał doskonale – który, jak mu się czasem wydawało, zakorzenił się już na stałe w jego mięśniach, uniemożliwiając prawdziwy odpoczynek. Ulotna chwila oddechu, jaką dał im festiwal lata, przeminęła wraz z Nocą Tysiąca Gwiazd, a wewnętrzny spokój spłonął razem z lejącym się z nocnego nieba ogniem. Dzisiaj beztroskie łapanie wianków czy tańce przy ogniskach wydawały mu się odległe, jakby wydarzyły się w innym życiu; w tym – wojna trwała od zawsze, zrzucając na ich barki coraz to nowe niepokoje. – Jakbyś znalazła się w p-p-potrzebie, daj znać, załatwię ci jakąś poduszkę – zażartował, mniej więcej w połowie tego zdania coś sobie uświadamiając. Wyprostował się lekko na krześle i rozejrzał. – Właściwie, chcesz jakąś t-t-teraz? Te krzesła nie są zbyt wygodne – zaoferował szczerze. Nie miał rzecz jasna pojęcia, jak to było nosić pod sercem dziecko, ale Hannah często miała problem ze znalezieniem sobie komfortowej pozycji; twarde jak deska krzesła z pewnością w tym nie pomagały.
Kiedy w drzwiach pojawili się Maeve i Marcel, odwrócił się w ich stronę. – Cześć – przywitał oboje. Widoczne przygnębienie milczącego Carringtona zwróciło jego uwagę, posłał mu dłuższe spojrzenie, nie dziwiąc się jednak ani trochę. Pomimo lekkiej wymiany zdań z Addą, atmosferę w ratuszu można było kroić nożem – i czuł to właściwie od chwili, w której otrzymał list informujący go o Lucindzie; starał się o tym nie myśleć, ale pamiętał doskonale, gdzie siedziała po raz ostatni, kiedy się tu spotkali. Pamiętał też, co stało się potem, ale nie pozwolił sobie na zagłębienie się w tych obrazach – ani na zastanawianie się, ile jeszcze pustych krzeseł pojawi się przy stole, zanim wojna się skończy.
Te – póki co – zapełniały się z każdą chwilą, uścisnął dłoń Vincentowi, a potem skrzyżował spojrzenia z Jackie, czując, jak coś zaciska się boleśnie w jego klatce piersiowej. Wiedział, że wróciła, ale to był pierwszy raz, kiedy ją widział; wydawała mu się szczuplejsza, miała też krótsze włosy, ale te same oczy, choć wesołe ogniki, które tańczyły w nich, gdy mu dogadywała, sprawiały wrażenie mniej żywych. – Jackie – przywitał się, kiwając jej głową, ale zamierając na ułamek sekundy, gdy zwróciła uwagę na jego blizny. Chciał się z tego zaśmiać – odgryźć się lotną ripostą, czymś, co odjęłoby wagi jego spotkaniu z Rosierem – ale jeszcze nie potrafił. Wzruszył więc po prostu ramieniem, uśmiechając się trochę niezręcznie. – Dob-b-brze cię widzieć – powiedział, wdzięczny, że razem z Jackie w sali pojawili się Brendan i Justine, z którymi również przywitał się kiwnięciem głowy – zaraz potem przenosząc wzrok na postać, która dołączyła do spotkania jako ostatnia.
Widząc lorda Longbottoma, wyprostował się od razu, przez moment w milczeniu obserwując krótką wędrówkę prawowitego ministra. Nie miał pojęcia, że również pojawi się na zebraniu, ale może nie powinien być zaskoczony; sytuacja była poważna. – Sir – odezwał się, skłaniając głowę z szacunkiem; w jakiś sposób pokrzepiony samą jego obecnością.
Gdy tylko Adriana ponownie zabrała głos, obrócił się lekko w jej stronę, łokcie opierając na blacie stołu, czując, jak robi mu się sucho w gardle. Fakt, że Lucindę widziano u wroga, jak głosiły słowa skreślonego przez Addę listu, był sam w sobie wystarczająco niepokojący – ale luksusowe kąpiele? Dzielenie łaźni z Rycerzami Walpurgii? Zmarszczył brwi, nie potrafił poskładać tego w całość; nie umiał odnaleźć żadnego sensownego wytłumaczenia. Jeżeli Lucinda miała swobodę poruszania się po Londynie, dlaczego nie spróbowała się z nimi skontaktować? Jeśli z nimi nie współpracowała, to dlaczego nie wtrącili jej do Azkabanu, albo nie ogłosili publicznej egzekucji? Pochylił głowę, bezwiednie pocierając najpierw żuchwę, a potem skroń; Adriana pytała o informacje, ale nie znał Lucindy z wcześniejszego życia; nie wiedział o niej niczego, czego nie wiedzieliby pozostali Zakonnicy. – Czego ode mnie p-p-potrzebujecie? – zapytał więc jedynie, przesuwając spojrzeniem pomiędzy Addą, a Justine. Skoro został wezwany na to spotkanie, musiała istnieć ku temu przyczyna.
Kiedy w drzwiach pojawili się Maeve i Marcel, odwrócił się w ich stronę. – Cześć – przywitał oboje. Widoczne przygnębienie milczącego Carringtona zwróciło jego uwagę, posłał mu dłuższe spojrzenie, nie dziwiąc się jednak ani trochę. Pomimo lekkiej wymiany zdań z Addą, atmosferę w ratuszu można było kroić nożem – i czuł to właściwie od chwili, w której otrzymał list informujący go o Lucindzie; starał się o tym nie myśleć, ale pamiętał doskonale, gdzie siedziała po raz ostatni, kiedy się tu spotkali. Pamiętał też, co stało się potem, ale nie pozwolił sobie na zagłębienie się w tych obrazach – ani na zastanawianie się, ile jeszcze pustych krzeseł pojawi się przy stole, zanim wojna się skończy.
Te – póki co – zapełniały się z każdą chwilą, uścisnął dłoń Vincentowi, a potem skrzyżował spojrzenia z Jackie, czując, jak coś zaciska się boleśnie w jego klatce piersiowej. Wiedział, że wróciła, ale to był pierwszy raz, kiedy ją widział; wydawała mu się szczuplejsza, miała też krótsze włosy, ale te same oczy, choć wesołe ogniki, które tańczyły w nich, gdy mu dogadywała, sprawiały wrażenie mniej żywych. – Jackie – przywitał się, kiwając jej głową, ale zamierając na ułamek sekundy, gdy zwróciła uwagę na jego blizny. Chciał się z tego zaśmiać – odgryźć się lotną ripostą, czymś, co odjęłoby wagi jego spotkaniu z Rosierem – ale jeszcze nie potrafił. Wzruszył więc po prostu ramieniem, uśmiechając się trochę niezręcznie. – Dob-b-brze cię widzieć – powiedział, wdzięczny, że razem z Jackie w sali pojawili się Brendan i Justine, z którymi również przywitał się kiwnięciem głowy – zaraz potem przenosząc wzrok na postać, która dołączyła do spotkania jako ostatnia.
Widząc lorda Longbottoma, wyprostował się od razu, przez moment w milczeniu obserwując krótką wędrówkę prawowitego ministra. Nie miał pojęcia, że również pojawi się na zebraniu, ale może nie powinien być zaskoczony; sytuacja była poważna. – Sir – odezwał się, skłaniając głowę z szacunkiem; w jakiś sposób pokrzepiony samą jego obecnością.
Gdy tylko Adriana ponownie zabrała głos, obrócił się lekko w jej stronę, łokcie opierając na blacie stołu, czując, jak robi mu się sucho w gardle. Fakt, że Lucindę widziano u wroga, jak głosiły słowa skreślonego przez Addę listu, był sam w sobie wystarczająco niepokojący – ale luksusowe kąpiele? Dzielenie łaźni z Rycerzami Walpurgii? Zmarszczył brwi, nie potrafił poskładać tego w całość; nie umiał odnaleźć żadnego sensownego wytłumaczenia. Jeżeli Lucinda miała swobodę poruszania się po Londynie, dlaczego nie spróbowała się z nimi skontaktować? Jeśli z nimi nie współpracowała, to dlaczego nie wtrącili jej do Azkabanu, albo nie ogłosili publicznej egzekucji? Pochylił głowę, bezwiednie pocierając najpierw żuchwę, a potem skroń; Adriana pytała o informacje, ale nie znał Lucindy z wcześniejszego życia; nie wiedział o niej niczego, czego nie wiedzieliby pozostali Zakonnicy. – Czego ode mnie p-p-potrzebujecie? – zapytał więc jedynie, przesuwając spojrzeniem pomiędzy Addą, a Justine. Skoro został wezwany na to spotkanie, musiała istnieć ku temu przyczyna.
I came and I was nothing
and time will give us nothing
so why did you choose to lean on
a man you knew was falling?
and time will give us nothing
so why did you choose to lean on
a man you knew was falling?
William Moore
Zawód : lotnik, łącznik, szkoleniowiec
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Żonaty
jeno odmień czas kaleki,
zakryj groby płaszczem rzeki,
zetrzyj z włosów pył bitewny,
tych lat gniewnych
czarny pył
zakryj groby płaszczem rzeki,
zetrzyj z włosów pył bitewny,
tych lat gniewnych
czarny pył
OPCM : 30 +5
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 10 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 30
SPRAWNOŚĆ : 25
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
W ratuszu zjawiały się kolejne osoby, kolejni czarodzieje ściśle związani z Zakonem Feniksa, a także w większości przypadków z podziemnym Ministerstwem Magii. Maeve powitała wszystkich ściągających do sali oszczędnym skinieniem głowy, na dłużej zatrzymując spojrzenie na zmęczonej Addzie – nie potrafiła odpowiedzieć żartem na żart, odruchowo zamykając się w sobie, uciekając w dyktowane znużeniem milczenie – siadającej obok niej Justine czy wyraźnie podminowanym Vincencie. Odzyskał siostrę, lecz w nieznanych okolicznościach stracił przyjaciółkę, zupełnie jak gdyby nigdy już nie mogło być dobrze, a jeśli nie dobrze, to po prostu lepiej.
Próbowała przypomnieć sobie, kiedy widziała zebranych przy stole czarodziejów ostatnim razem, niektórzy może mignęli jej w festiwalowym tłumie, inni zaś na ministerialnych korytarzach, stosunkowo niedawno lub też miesiące temu, nim jeszcze wyjechała z kraju po raz pierwszy, wiedziona obawą o stan zdjętej tajemniczą chorobą matki. Pozorna beztroska sierpniowych obchodów Lughnasadh, którą nawet nie zdążyła się nacieszyć, odeszła w niepamięć; zastąpiły ją wyrzuty sumienia zmieszane z mdlącym niepokojem i wywołana żałobą mgła, która spowijała dawniejsze wspomnienia całunem otępienia. Odległe i obce; zupełnie jak gdyby należały do innej osoby, nie zaś do niej samej.
Wiedziała, po co się tutaj zebrali, lecz dopiero w chwili, w której próg przekroczył lord Longbottom, spychane do tej pory na granicę umysłu napięcie stało się bolesne uciążliwe. Wyrzuciła z siebie ciche, lecz pełne szacunku sir, odruchowo śledząc jego wędrówkę wzrokiem. Obecność ministra podkreślała powagę sytuacji, tylko potęgując osiadający na barkach ciężar. Skoro znalazł czas, by uczestniczyć w obradach, musiał uważać podchwycony przez Adrianę trop za niezwykle martwiący. I choć nie znała jeszcze szczegółów, nie rozumiała, co dokładnie oznaczało stwierdzenie, że Lucindę widziano u wroga, tak wydźwięk zawartej w liście informacji był klarowny. Wystawiono za nią list gończy. Musiała więc stanowić zagrożenie dla bezpieczeństwa nie tylko ich samych, ale i całego podziemia, a także zamieszkujących Oazę uchodźców.
Wysłuchała raportu Adriany w niemalże idealnej ciszy, próbując zignorować coraz wyraźniejsze pulsowanie skroni; niemalże, bo nie mogła powstrzymać się przed bolesnym westchnieniem, które wyrwało się spomiędzy warg na dźwięk przedstawionych przez przyjaciółkę rewelacji. Czy to naprawdę mogła być Lucinda? Ich Lucinda? Ta sama, z którą przez siedem długich lat dzieliła dormitorium? Która porzuciła swe bogactwa i więzi rodzinne, odważnie stając po stronie rebelii...? Nie chciała w to wierzyć. A jednak musiała. Musiała odsunąć sentyment na bok, przeanalizować fakty bez udziału emocji. Przelotnie przymknęła powieki i ścisnęła nasadę nosa, czując, że serce obija się o żebra, próbuje wyskoczyć z piersi.
Za dużo wszystkiego; katastrof, tragedii, bezlitosnych ciosów, niepowetowanych strat.
– Albo współpracuje z nimi z własnej woli, albo została do tego zmuszona. Niezależnie od tego, która z tych opcji okaże się prawdziwa, dlaczego łaźnie? Dlaczego nie wykorzystali tej karty lepiej? Dlaczego nie spróbowali zwabić nas w pułapkę, chociażby pozorowaną egzekucją? Dlaczego nie ogłosili jej rzekomej rehabilitacji wszem i wobec, wysyłając jasny sygnał nie tylko nam, ale i całemu społeczeństwu...? – podjęła na tyle głośno, by usłyszeli ją wszyscy zebrani w sali, próbując zrozumieć, co stało za tym zdarzeniem, jaka intencja przyświecała drugiej stronie barykady. Musieli mieć Lucindę w swoich rękach; albo to ona pojawiła się w Kirke, albo ktoś podawał się za nią, korzystając z eliksiru wielosokowego czy daru metamorfomagii. Tylko że żaden metamorfomag nie odwzorowałby wszelkich szczegółów z pamięci, albo też bazując jedynie na fotografii z listu gończego. To zaś był wystarczający powód do zmartwień. – Trudno uwierzyć, że popełnili błąd, że pozwolili sobie na taką nieostrożność, jednak wygląda to tak, jak gdyby nie chcieli, żebyśmy wiedzieli o tym, że jest z nimi. Jak gdyby dopiero szykowali się do wykorzystania jej, posiadanych przez nią informacji, przeciwko nam. – Wtedy miałoby to sens, przynajmniej zdaniem Maeve; Rycerze Walpurgii nie zadali im ciosu tylko dlatego, że wciąż planowali swe kolejne posunięcia i czekali na lepszy moment do ich realizacji. Moment, w którym najpilniejsze pożary zostaną już ugaszone, a obecnie wciąż tkwiące w ruinie hrabstwa ustabilizowane. Może również nie sądzili, że Zacisze Kirke leży w zasięgu zakonnych szpiegów, a informacja o pojawieniu się w progach łaźni zaginionej czarownicy stanie się przedmiotem plotek. Nie byłby to pierwszy przypadek, gdy zbytnia pewność siebie doprowadziła do lekkomyślnych posunięć.
– Nie wiem wiele o jej dawnym życiu, o jej kontaktach, jednak pierwsze, co przychodzi mi do głowy, to więzi rodzinne oraz zawodowe. Trudno byłoby nam przeniknąć do siedziby Selwynów, lecz z pewnością istnieje szansa, że to oni za tym wszystkim stoją i że Lucinda – gardło ścisnął żal, trudno było wymawiać imię czarownicy w takim kontekście – przebywa w pałacu Beaulieu. Vincencie, wiesz może, z kim zwykła współpracować jako łamaczka klątw? – zwróciła się do siedzącego niemalże na przeciwko czarodzieja, ogniskując spojrzenie na jego twarzy. Obracali się w podobnym środowisku, tak przynajmniej zakładała, skoro wykonywali ten sam zawód. Może wspominali dawne zlecenia, może rozmawiali o pracodawcach.
Westchnęła znowu, gdy Justine przedstawiła dokładne brzmienie listu gończego; wiedziała, czego powinna się spodziewać, lecz usłyszenie tej formuły wypowiedzianej na głos, żywa lub martwa, sprawiło, że żołądek Maeve związał się w ciasny supeł. Jak do tego doszło? Co przeoczyli...?
– Jeśli ten lokal na Pokątnej nie został jeszcze zaanektowany przez kogoś innego, jakiegoś nowego mieszkańca Londynu, warto go sprawdzić – mruknęła; wątpiła, by będąca przedmiotem tego spotkania czarownica wróciła do dawnego lokum, jeśli jednak zostało w nim cokolwiek należącego do Hensley, choćby nieuprzątnięty list, mogli na tym skorzystać.
Bezwiednie pomknęła wzrokiem w kierunku Billy'ego, gdy zadał swoje pytanie, nie odniosła się jednak do jego słów; wierzyła, że zajmą się tym zwołujące to spotkanie czarownice. Zastanawiała się, co wniosą do dyskusji doświadczeni aurorzy, czy posiadali jakieś informacje, które mogłyby rzucić nowe światło na omawiany temat. Bo że siedzący po jej prawej stronie Marcelius milczał, nie była zdziwiona; wystarczy, że będzie słuchać, zapamiętywać, a później, gdy wróci już do Londynu, nadstawiać ucha.
Próbowała przypomnieć sobie, kiedy widziała zebranych przy stole czarodziejów ostatnim razem, niektórzy może mignęli jej w festiwalowym tłumie, inni zaś na ministerialnych korytarzach, stosunkowo niedawno lub też miesiące temu, nim jeszcze wyjechała z kraju po raz pierwszy, wiedziona obawą o stan zdjętej tajemniczą chorobą matki. Pozorna beztroska sierpniowych obchodów Lughnasadh, którą nawet nie zdążyła się nacieszyć, odeszła w niepamięć; zastąpiły ją wyrzuty sumienia zmieszane z mdlącym niepokojem i wywołana żałobą mgła, która spowijała dawniejsze wspomnienia całunem otępienia. Odległe i obce; zupełnie jak gdyby należały do innej osoby, nie zaś do niej samej.
Wiedziała, po co się tutaj zebrali, lecz dopiero w chwili, w której próg przekroczył lord Longbottom, spychane do tej pory na granicę umysłu napięcie stało się bolesne uciążliwe. Wyrzuciła z siebie ciche, lecz pełne szacunku sir, odruchowo śledząc jego wędrówkę wzrokiem. Obecność ministra podkreślała powagę sytuacji, tylko potęgując osiadający na barkach ciężar. Skoro znalazł czas, by uczestniczyć w obradach, musiał uważać podchwycony przez Adrianę trop za niezwykle martwiący. I choć nie znała jeszcze szczegółów, nie rozumiała, co dokładnie oznaczało stwierdzenie, że Lucindę widziano u wroga, tak wydźwięk zawartej w liście informacji był klarowny. Wystawiono za nią list gończy. Musiała więc stanowić zagrożenie dla bezpieczeństwa nie tylko ich samych, ale i całego podziemia, a także zamieszkujących Oazę uchodźców.
Wysłuchała raportu Adriany w niemalże idealnej ciszy, próbując zignorować coraz wyraźniejsze pulsowanie skroni; niemalże, bo nie mogła powstrzymać się przed bolesnym westchnieniem, które wyrwało się spomiędzy warg na dźwięk przedstawionych przez przyjaciółkę rewelacji. Czy to naprawdę mogła być Lucinda? Ich Lucinda? Ta sama, z którą przez siedem długich lat dzieliła dormitorium? Która porzuciła swe bogactwa i więzi rodzinne, odważnie stając po stronie rebelii...? Nie chciała w to wierzyć. A jednak musiała. Musiała odsunąć sentyment na bok, przeanalizować fakty bez udziału emocji. Przelotnie przymknęła powieki i ścisnęła nasadę nosa, czując, że serce obija się o żebra, próbuje wyskoczyć z piersi.
Za dużo wszystkiego; katastrof, tragedii, bezlitosnych ciosów, niepowetowanych strat.
– Albo współpracuje z nimi z własnej woli, albo została do tego zmuszona. Niezależnie od tego, która z tych opcji okaże się prawdziwa, dlaczego łaźnie? Dlaczego nie wykorzystali tej karty lepiej? Dlaczego nie spróbowali zwabić nas w pułapkę, chociażby pozorowaną egzekucją? Dlaczego nie ogłosili jej rzekomej rehabilitacji wszem i wobec, wysyłając jasny sygnał nie tylko nam, ale i całemu społeczeństwu...? – podjęła na tyle głośno, by usłyszeli ją wszyscy zebrani w sali, próbując zrozumieć, co stało za tym zdarzeniem, jaka intencja przyświecała drugiej stronie barykady. Musieli mieć Lucindę w swoich rękach; albo to ona pojawiła się w Kirke, albo ktoś podawał się za nią, korzystając z eliksiru wielosokowego czy daru metamorfomagii. Tylko że żaden metamorfomag nie odwzorowałby wszelkich szczegółów z pamięci, albo też bazując jedynie na fotografii z listu gończego. To zaś był wystarczający powód do zmartwień. – Trudno uwierzyć, że popełnili błąd, że pozwolili sobie na taką nieostrożność, jednak wygląda to tak, jak gdyby nie chcieli, żebyśmy wiedzieli o tym, że jest z nimi. Jak gdyby dopiero szykowali się do wykorzystania jej, posiadanych przez nią informacji, przeciwko nam. – Wtedy miałoby to sens, przynajmniej zdaniem Maeve; Rycerze Walpurgii nie zadali im ciosu tylko dlatego, że wciąż planowali swe kolejne posunięcia i czekali na lepszy moment do ich realizacji. Moment, w którym najpilniejsze pożary zostaną już ugaszone, a obecnie wciąż tkwiące w ruinie hrabstwa ustabilizowane. Może również nie sądzili, że Zacisze Kirke leży w zasięgu zakonnych szpiegów, a informacja o pojawieniu się w progach łaźni zaginionej czarownicy stanie się przedmiotem plotek. Nie byłby to pierwszy przypadek, gdy zbytnia pewność siebie doprowadziła do lekkomyślnych posunięć.
– Nie wiem wiele o jej dawnym życiu, o jej kontaktach, jednak pierwsze, co przychodzi mi do głowy, to więzi rodzinne oraz zawodowe. Trudno byłoby nam przeniknąć do siedziby Selwynów, lecz z pewnością istnieje szansa, że to oni za tym wszystkim stoją i że Lucinda – gardło ścisnął żal, trudno było wymawiać imię czarownicy w takim kontekście – przebywa w pałacu Beaulieu. Vincencie, wiesz może, z kim zwykła współpracować jako łamaczka klątw? – zwróciła się do siedzącego niemalże na przeciwko czarodzieja, ogniskując spojrzenie na jego twarzy. Obracali się w podobnym środowisku, tak przynajmniej zakładała, skoro wykonywali ten sam zawód. Może wspominali dawne zlecenia, może rozmawiali o pracodawcach.
Westchnęła znowu, gdy Justine przedstawiła dokładne brzmienie listu gończego; wiedziała, czego powinna się spodziewać, lecz usłyszenie tej formuły wypowiedzianej na głos, żywa lub martwa, sprawiło, że żołądek Maeve związał się w ciasny supeł. Jak do tego doszło? Co przeoczyli...?
– Jeśli ten lokal na Pokątnej nie został jeszcze zaanektowany przez kogoś innego, jakiegoś nowego mieszkańca Londynu, warto go sprawdzić – mruknęła; wątpiła, by będąca przedmiotem tego spotkania czarownica wróciła do dawnego lokum, jeśli jednak zostało w nim cokolwiek należącego do Hensley, choćby nieuprzątnięty list, mogli na tym skorzystać.
Bezwiednie pomknęła wzrokiem w kierunku Billy'ego, gdy zadał swoje pytanie, nie odniosła się jednak do jego słów; wierzyła, że zajmą się tym zwołujące to spotkanie czarownice. Zastanawiała się, co wniosą do dyskusji doświadczeni aurorzy, czy posiadali jakieś informacje, które mogłyby rzucić nowe światło na omawiany temat. Bo że siedzący po jej prawej stronie Marcelius milczał, nie była zdziwiona; wystarczy, że będzie słuchać, zapamiętywać, a później, gdy wróci już do Londynu, nadstawiać ucha.
Maeve Clearwater
Zawód : Rebeliant, wywiadowca
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
The moments of peace that we find sometimes, they aren't anything but warfare, thinly disguised.
OPCM : 22+1
UROKI : 32+4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Zakonu Feniksa
Dźwignął się z krzesła, by uścisnąć wyciągniętą ku niemu dłoń Vincenta, uniósł ku niemu spojrzenie, przyglądając się jego twarzy, kojarzył ją mgliście, nie łącząc ani ze zdarzeniami, ani z konkretnym nazwiskiem, jego śladem milcząc; zebrane towarzystwo ogólnie nie wydawało się szczególnie rozmowne, ale w pełni uzasadniała to sprawa będąca przedmiotem dzisiejszych rozpraw. Napotkał na sobie spojrzenie Jackie, uniósł ku niej własne, ale umknął nim dość prędko. Jego uwagę zwróciły jej słowa, przeniósł wzrok na twarz Billy'ego, zmartwiony, krążąc myślami gdzie indziej nie dostrzegł wcześniej, w jakim był stanie. Linia szczęki spięła się wyraźnie, jak wielkie żniwo zamierzała zebrać jeszcze ta wojna? Ale nie odezwał się ni słowem. Justine też nie wydawała się zdrowieć, co nie napawało optymizmem, ale nawet jeśli oni wszyscy byli zmęczeni, Marcel wierzył - bardzo chciał wierzyć - że drzemiąca w nich siła wciąż pulsowała duchem gotowym zawrócić nurt gwałtownej rzeki. Przedstawienie Adriany jako bratowej Tonks zaskoczyło go, nie wiedział o tym. Wkrótce w sali pojawił się sam Harold Longbottom - z uwagą śledził jego krok, ze zdumieniem stwierdzając, że jego ociężałość nie odbierała mu ani powagi ani autorytetu. Był ich nadzieją, obietnicą zwycięstwa, niezłomnym duchem: a on nigdy wcześniej nie znalazł się tak blisko niego. I poczuł dumę, że mógł tu dzisiaj być. Pochylił głowę w odpowiedzi na jego kiwnięcie głową, znów nie zabierając głosu, gdy nie zrobił tego nikt inny. I tylko dostrzegłszy wyczekująco uniesioną brew Adriany, przecząco kiwnął głową, niemo potwierdzając jej domysły. Nie widział Lucindy.
Wysłuchał jej raportu w skupieniu, źle to wyglądało. Po reakcjach pozostałych i wspomnieniu siatki informacyjnej nietrudno było dojść do wniosku, że choć sam ani jej nie znał ani nie pamiętał, była dla Zakonu Feniksa osobą ważną. Słuchał ich rozmów, ale nie wtrącał się w ich przebieg, znali tę czarownicę znacznie lepiej niż on i lepiej od niego wiedzieli, czego można było się po niej spodziewać.
- Mogę to zrobić - odezwał się, krótko po tym, jak padły słowa Maeve, Justine wspomniała o jej lokalu, przeniósł ku niej spojrzenie. - Znamy dokładny adres? - Spojrzenie, pytające, powiodło też ku Adrianie, spodziewał się, że obie szpiegmistrzynie Zakonu miały teraz pełne ręce roboty - mógł pomóc w ten sposób, włamanie się do mieszkania, pustego czy nie, nie stanowiło dla niego żadnego problemu. Dla Lucindy był obcy, nie rozpozna go nawet, jeśli dostrzeże.
Wysłuchał jej raportu w skupieniu, źle to wyglądało. Po reakcjach pozostałych i wspomnieniu siatki informacyjnej nietrudno było dojść do wniosku, że choć sam ani jej nie znał ani nie pamiętał, była dla Zakonu Feniksa osobą ważną. Słuchał ich rozmów, ale nie wtrącał się w ich przebieg, znali tę czarownicę znacznie lepiej niż on i lepiej od niego wiedzieli, czego można było się po niej spodziewać.
- Mogę to zrobić - odezwał się, krótko po tym, jak padły słowa Maeve, Justine wspomniała o jej lokalu, przeniósł ku niej spojrzenie. - Znamy dokładny adres? - Spojrzenie, pytające, powiodło też ku Adrianie, spodziewał się, że obie szpiegmistrzynie Zakonu miały teraz pełne ręce roboty - mógł pomóc w ten sposób, włamanie się do mieszkania, pustego czy nie, nie stanowiło dla niego żadnego problemu. Dla Lucindy był obcy, nie rozpozna go nawet, jeśli dostrzeże.
jeszcze w zielone gramy jeszcze nie umieramy, jeszcze się nam ukłonią ci co palcem wygrażali
Ostatnim razem widział Harolda Longbottoma niemal półtorej roku temu, ale nawet wśród szmalcowników jego imię odbijało się głuchym - zatrważającym - echem, potężny i niezłomny czarodziej jeszcze za życia stał się legendą, inspirował, w jego cieniu własne przeżycia i słabości wydawały się ledwie drobnostką, on był przecież nie do zdarcia. I przypominał mu - że i on winien takim być. Czymże jest półtorej roku wobec długiego życia czarodzieja? Chwilą zaledwie. Wpierw kiwnął głową na powitanie, potem odparł surowe:
- Sir. - Przyjmując do wiadomości polecenie pozostania na miejscu po zakończeniu rozmów.
Uniósł brew i uniósł spojrzenie, ale nie głowę, słysząc odpowiedź Justine na swoje wcześniejsze słowa. Wwiercał spojrzenie w jej źrenice, ale niespodziewana obecność przywódcy odwiodła go od kontynuowania tej rozmowy tu i teraz. Czarownica przy stole zechciała się przedstawić, a jej tożsamość dokładniej dookreśliła Justine - było to zbędne, Michael mu o niej opowiadał. Dobrze było ją poznać, nawet jeśli uważał, że takim jak ona nie należało nigdy w pełni ufać. Snuta przez Adrianę opowieść, rzeczowa i konkretna, w jego oczach nie pozostawiała złudzeń; nie przepadał nigdy za Lucindą Selwyn i choć jej zasługi dla Zakonu Feniksa pozostawały nieocenione, nie był tak zaskoczony biegiem zdarzeń jak pozostali. Mowy o pomyłce być nie mogło, osoba czarownicy została dookreślona zbyt konkretnie, podobnie jak okoliczności i brak kontaktu z jej strony. Żywa lub martwa, powtarzał w myślach, powoli ważąc obydwa słowa. Jego zdaniem nie zasługiwała na łaskę. Rozważania Maeve, jakkolwiek celne, potwierdzały tylko to, co nasuwało się na myśl jako najbardziej oczywiste.
- Zdrajca pozostanie zdrajcą - przypomniał bez zawahania, Lucinda zdradziła ideały własnej rodziny, zdradziła rodzinę, zdradziła swoje wychowanie, zdradziła swoją matkę i swojego ojca. Ideały do szpiku złe i plugawe, a jednak ideały, w których wyrosła. Jak ktokolwiek mógł oczekiwać od niej lojalności, gdy przez całe swoje życie lojalną nie była? - Pewnie czekają z obwieszczeniem radosnych wieści na rocznicę innego równie radosnego wydarzenia. Ponoć wymordowanie mugoli w Londynie świętowali z fetą - dodał z niekrytą odrazą. - Wystawmy ją na spotkanie z Nottem. Niech spróbuje się z nią skontaktować. Niech wyzna, że też przejrzał na oczy. Wtedy ją złapiemy. - Smycz przysięgi wieczystej wiązała go ciasno i mocno, ale choć to on, nie Lucinda, patrzył mu w oczy, kiedy tę przysięgę składał, nie miałby pewności, czy słowa te nie padną z jego ust szczerze, ani czy on sam szczerze nie zdoła tej śmierci oszukać. A jego życiem - skory był zaryzykować, na to Nott się nadawał, na przynętę, oślizgłego robaka rzuconego drapieżnej rybie.
- Sir. - Przyjmując do wiadomości polecenie pozostania na miejscu po zakończeniu rozmów.
Uniósł brew i uniósł spojrzenie, ale nie głowę, słysząc odpowiedź Justine na swoje wcześniejsze słowa. Wwiercał spojrzenie w jej źrenice, ale niespodziewana obecność przywódcy odwiodła go od kontynuowania tej rozmowy tu i teraz. Czarownica przy stole zechciała się przedstawić, a jej tożsamość dokładniej dookreśliła Justine - było to zbędne, Michael mu o niej opowiadał. Dobrze było ją poznać, nawet jeśli uważał, że takim jak ona nie należało nigdy w pełni ufać. Snuta przez Adrianę opowieść, rzeczowa i konkretna, w jego oczach nie pozostawiała złudzeń; nie przepadał nigdy za Lucindą Selwyn i choć jej zasługi dla Zakonu Feniksa pozostawały nieocenione, nie był tak zaskoczony biegiem zdarzeń jak pozostali. Mowy o pomyłce być nie mogło, osoba czarownicy została dookreślona zbyt konkretnie, podobnie jak okoliczności i brak kontaktu z jej strony. Żywa lub martwa, powtarzał w myślach, powoli ważąc obydwa słowa. Jego zdaniem nie zasługiwała na łaskę. Rozważania Maeve, jakkolwiek celne, potwierdzały tylko to, co nasuwało się na myśl jako najbardziej oczywiste.
- Zdrajca pozostanie zdrajcą - przypomniał bez zawahania, Lucinda zdradziła ideały własnej rodziny, zdradziła rodzinę, zdradziła swoje wychowanie, zdradziła swoją matkę i swojego ojca. Ideały do szpiku złe i plugawe, a jednak ideały, w których wyrosła. Jak ktokolwiek mógł oczekiwać od niej lojalności, gdy przez całe swoje życie lojalną nie była? - Pewnie czekają z obwieszczeniem radosnych wieści na rocznicę innego równie radosnego wydarzenia. Ponoć wymordowanie mugoli w Londynie świętowali z fetą - dodał z niekrytą odrazą. - Wystawmy ją na spotkanie z Nottem. Niech spróbuje się z nią skontaktować. Niech wyzna, że też przejrzał na oczy. Wtedy ją złapiemy. - Smycz przysięgi wieczystej wiązała go ciasno i mocno, ale choć to on, nie Lucinda, patrzył mu w oczy, kiedy tę przysięgę składał, nie miałby pewności, czy słowa te nie padną z jego ust szczerze, ani czy on sam szczerze nie zdoła tej śmierci oszukać. A jego życiem - skory był zaryzykować, na to Nott się nadawał, na przynętę, oślizgłego robaka rzuconego drapieżnej rybie.
we penetrated deeper and deeper into the heart of darkness
Brendan Weasley
Zawód : auror, szkoleniowiec
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
don't you ever tame your demons, always keep them on a leash
OPCM : 30 +8
UROKI : 25
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 30 +3
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Poznawanie nowych twarzy wśród popleczników lorda Longbottoma też było jak zaczynanie wszystkiego od początku; poznawanie twarzy, które dziś nosiły znamiona walki - również. Usiadła swobodnie, choć umysł podpowiadał nieoczywisty niepokój. Jakby otwierała starą szafę i nie do końca była pewna, co w niej znajdzie. Chciała się jednak skupić w pełni na zorganizowanym spotkaniu, kiedy do pokoju weszły ostatnie z osób. Nie uszło jej uwadze, jak młody chłopak uciekł od niej wzrokiem. Mimowolnie zmrużyła powieki, ale tak jak i on - spojrzenie zwróciła w innym kierunku.
I niemal natychmiast wstała z miejsca, kiedy do środka wszedł również lord Longbottom.
- Oczywiście, sir - odparła żołnierskim tonem, zaciskając na krótki, niewidoczny niemal moment usta, kiedy zbyt szybki ruch po wstaniu zaiskrzył bólem w uzdrowionym, ale nie zregenerowanym do końca biodrze.
Usiadła, przyciągając się bliżej krawędzi stołu, spojrzenie utkwiła w przemawiającej zaraz po Justine Adzie. Każdą nową informację starała się porządkową w swoim osobistym archiwum, zdanie po zdaniu zapisując w pamięci, słuchając tych, którzy mieli coś do dodania, podsumowania. Słyszała o kąpielach, podobne miały odbyć się w Somerset, w Bath, o ile się nie myliła. Potter polecał jej owo wydarzenie ze względu na uzdrawiające właściwości, o których tak chętnie mówiono. Maeve wysnuła trafne wnioski, nie było innego wyjścia, jeśli chodziło o decyzyjność Lucindy.
- Gdyby chciała zjawić się w Bath, mogłaby. Ma w Zakonie przyjaciół, nikt nie rzuciłby pod jej adresem podobnych wyzwisk - dorzuciła swoją myśl. - Jeśli uważają ją za zdrajczynię, dlaczego pozwolili jej tam być i swobodnie kąpać się z innymi kobietami? Kto jej pozwolił tam być? Nie mogła przecież wejść tam sama. - spojrzała na Adę, bo to ona tam była. - Kręcił się wokół niej ktoś? Może sama namiestniczka Londynu? - w jej głosie usłyszeć można było śledczą ciekawość, poszukiwanie ścieżek do wyjścia w tej zagrażającej im wszystkim sytuacji. Mało tego, nie byli zagrożeni tylko oni, a też i ludzie, których chronili. - Ktoś musiał ją otoczyć tam ochronnym płaszczem, jeśli nie została zaszlachtowana na miejscu.
Zerknęła na Maeve, która zasugerowała opcję przeszukania jej mieszkania. Sama starała się trzymać domu, ale to nie czas na grzanie schorowanych korzonków.
- Jeśli potrzebujecie pomocy, macie moją różdżkę - odparła, skinąwszy delikatnie głową również w stronę młodego. Nie przedstawił się, nie wiedziała, kim był, ale siedział wśród nich i to należało potraktować jako częściowy gwarant bezpieczeństwa. Pisano o śmierci Rineheartów, a nuż stanie się duchem w Londynie.
Zerknęła na Brena mówiącego o Percivalu. Nie odezwała się, to nie do niej należała decyzja. Nie wiedziała jednak, że pałał do niego aż taką niechęcią.
I niemal natychmiast wstała z miejsca, kiedy do środka wszedł również lord Longbottom.
- Oczywiście, sir - odparła żołnierskim tonem, zaciskając na krótki, niewidoczny niemal moment usta, kiedy zbyt szybki ruch po wstaniu zaiskrzył bólem w uzdrowionym, ale nie zregenerowanym do końca biodrze.
Usiadła, przyciągając się bliżej krawędzi stołu, spojrzenie utkwiła w przemawiającej zaraz po Justine Adzie. Każdą nową informację starała się porządkową w swoim osobistym archiwum, zdanie po zdaniu zapisując w pamięci, słuchając tych, którzy mieli coś do dodania, podsumowania. Słyszała o kąpielach, podobne miały odbyć się w Somerset, w Bath, o ile się nie myliła. Potter polecał jej owo wydarzenie ze względu na uzdrawiające właściwości, o których tak chętnie mówiono. Maeve wysnuła trafne wnioski, nie było innego wyjścia, jeśli chodziło o decyzyjność Lucindy.
- Gdyby chciała zjawić się w Bath, mogłaby. Ma w Zakonie przyjaciół, nikt nie rzuciłby pod jej adresem podobnych wyzwisk - dorzuciła swoją myśl. - Jeśli uważają ją za zdrajczynię, dlaczego pozwolili jej tam być i swobodnie kąpać się z innymi kobietami? Kto jej pozwolił tam być? Nie mogła przecież wejść tam sama. - spojrzała na Adę, bo to ona tam była. - Kręcił się wokół niej ktoś? Może sama namiestniczka Londynu? - w jej głosie usłyszeć można było śledczą ciekawość, poszukiwanie ścieżek do wyjścia w tej zagrażającej im wszystkim sytuacji. Mało tego, nie byli zagrożeni tylko oni, a też i ludzie, których chronili. - Ktoś musiał ją otoczyć tam ochronnym płaszczem, jeśli nie została zaszlachtowana na miejscu.
Zerknęła na Maeve, która zasugerowała opcję przeszukania jej mieszkania. Sama starała się trzymać domu, ale to nie czas na grzanie schorowanych korzonków.
- Jeśli potrzebujecie pomocy, macie moją różdżkę - odparła, skinąwszy delikatnie głową również w stronę młodego. Nie przedstawił się, nie wiedziała, kim był, ale siedział wśród nich i to należało potraktować jako częściowy gwarant bezpieczeństwa. Pisano o śmierci Rineheartów, a nuż stanie się duchem w Londynie.
Zerknęła na Brena mówiącego o Percivalu. Nie odezwała się, to nie do niej należała decyzja. Nie wiedziała jednak, że pałał do niego aż taką niechęcią.
pora, żebyś ty powstał i biegł, chociaż ty nie wiesz,
gdzie jest cel i brzeg,
ty widzisz tylko, że
ogień świat pali
Jackie Rineheart
Zawód : auror
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
only now do i see the big picture
but i swear that
these scars are
fine
but i swear that
these scars are
fine
OPCM : 25+3
UROKI : 10+2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 12
SPRAWNOŚĆ : 14
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Zakonu Feniksa
Surowy wygląd niewielkiej sali przepuszczał, potęgował miarowy, jesienny chłód rozkładający się na ramionach, twarzy oraz odkrytej szyi. Krzesła rozstawione przy kanciastym stole powoli zapełniały się pozostałymi, głównymi przedstawicielami wojennej rebelii. Nie było ich przecież zbyt wielu. Podnosząc głowę, z lekko zmarszczonym czołem, jeszcze raz prześlizgnął się po zgromadzonych, dość posępnych twarzach, próbując przypomnieć sobie sylwetki nieobecnych. Odetchnął przeciągle odganiając napływające myśli. Po krótkiej chwili, drzwi wejściowe zaskrzypiały znacząco, wpuszczając kolejne sylwetki. Niespokojnie poruszył się na niewygodnym siedzisku, prostując plecy, rozciągając kark, poprawiając pozycję dłoni. Odprowadził wzorkiem trzy postaci, a jedna z nich, ta najbliższa, usiadła tuż obok, kładąc dłoń na jego ramieniu, okazując wsparcie oraz zwykłą obecność. Docenił to. Zostali z tym wszystkim sami, w pewnym sensie pojednani. Kiwnął do niej głową, poklepał jej długie palce, którą następnie zsunął z materiału cienkiego swetra, skupiając spojrzenie na przeciwległym punkcie; poważnym czarodzieju, którego aparycja była dla niego w pewnym stopniu nieznajoma. Dopiero, gdy przedstawił swe personalia, zrozumiał z kim ma do czynienia. Zerknął na profil nieporuszonej siostry, wracając pamięcią do dawnego dnia. Wiedział, że była tu jeszcze Justine, odpowiadająca na wymowne pytanie rzucone w chłodny eter. Sir Longbottom, pojawił się jako ostatni. Surowy wyraz wyraźnie zmęczonej i postarzałej twarzy, wykazywał wagę ów sytuacji. Mężczyzna odpowiedział tym samym, szybkim skinieniem, po czym skupił swą uwagę na obu blondynkach, które objęły rolę prowadzących, najbardziej wtajemniczonych. Jego dłoń, po krótce prześlizgnęła się po czole oraz zarośniętych policzkach, aby zwiększyć skupienie oraz trzeźwość umysłu. Przygotować się na to, co mógł zaraz usłyszeć. Słowa wypowiadane przez Zakonniczkę zdawały się być nieprawdopodobne, niebywałe, nie pasujące do rzeczywistości, w której znajdował się właśnie teraz. Jego twarz zmarszczyła się w niezrozumieniu, niedowierzaniu oraz istnym sceptycyzmie. Coś ciężkiego przesunęło się po wszystkich wnętrznościach, zasiewając ziarno prawdziwej obawy, iż mogła zdradzić naprawdę. I choć wiedział, że to niemożliwe, kaskada emocji obijała się po całym jego wnętrzu. Dłonie zamknęły się w pięści, palce sunęły po zbielałych kostkach, tamując delikatne wzburzenie. Chciał wtrącić się w tok wypowiedzi, zaprzeczyć ów widokom, podejrzeniom i zarzutom, lecz nie posiadał żadnych, przeciwstawnych informacji. Wszystko to było nietypowe, niemożliwe, wyciągnięte z zamglonych granic dalekiego snu. Czy mieli pewność? Czy nie była to jedynie zmyślna pułapka wroga, w którą tak pewnie wkraczali? Jak się tam znalazła? Jakie miała powody? Dlaczego właśnie teraz, skoro przez ostatni czas nie zachowywała się podejrzanie? Jasny błękit wwiercił się w postać Demomiza, czekając na zakończenie oraz pierwsze komentarze. Nie miał pojęcia jakie reakcje pojawią się wśród zgromadzonych. Czego od nich oczekiwali? – W lokalu na Pokątnej nie pojawiała się praktycznie od roku. – wtrącił zaraz po wypowiedzi Justine, zerkając na nią przelotnie. Pamiętał te informacje, które wymieniali znaczny czas temu. – Sądząc po obecnej sytuacji w kraju oraz niefortunnych katastrofach, mieszkanie może być zniszczone, lub zamieszkałe przez dajmy na to dwudziestego lokatora. – doprecyzował pewnie, dzieląc się posiadaną wiedzą. Nie twierdził, iż podejmowany trop mógł być niewłaściwy. Jeżeli zależało im na czasie, musieli minimalizować niekonkretne tropy, fałszywe wezwania, które w tej sytuacji, mogły pojawić się na każdym kroku. – Nie mamy też pewności, że była tego wszystkiego świadoma… – dorzucił ciszej, wtrącając się miedzy wypowiedz Maeve. – Ostatni raz widziałem ją wieczorem, jedenastego sierpnia. – zaczął, przesuwając wzrok po profilach przeciwstawnych współtowarzyszy. Odetchnął krótko, wspierająco: – Nie zachowywała się podejrzanie, inaczej, nie miała na sobie żadnego, zmyślnego czaru. Gdyby tak było, wyczułbym to. Pracowała w normalnym rytmie dnia. – posiadał ogrom wiedzy z dziedziny klątw, białą magia stawała się coraz bardziej zaawansowanym narzędziem, czy naprawdę mógł pominąć tak znaczące fakty? – Dlaczego miałby rzekomo kolaborować z wrogiem właśnie teraz? Jeśli robiła to już wcześniej, wróg dysponuje narzędziami, siłą, o której nadal nie mamy pojęcia, aby zamaskować osobę wierną idei tak wiele długich lat. – kontynuował głośniej. Ołówek leżący tuż obok wsunął się w między palce, obracany energicznie. Nie potrafił zrozumieć tej sytuacji. Dlaczego kobieta znalazła się właśnie tam, w łaźniach opanowanych przez wroga? W jakim celu mieliby przetrzymywać ją w całości, nie używając jej przeciwko swym oponentom? Węszył w tym nie lada podstęp. Kobieta mogła paść ofiarą zmyślnego czaru, przejmującego ruchy, czyszczącego pamięć. Na co czekali? Dlaczego wystawiali się na pierwszy front? Czy faktycznie potrzebowali rozgłosu oraz hucznego święta, aby uderzyć najmocniej? Błękit tęczówek ponownie skupił się na Wiedźmiej Strażniczce, która skierowała do niego bezpośrednie pytanie. Zastanowił się przez chwilę, a imię i nazwisko już po chwili ułożyło się na języku: – Myślę, że znaczącą postacią, z którą współpracowała i którą sam kojarzę, jest Edgar Burke. Jest również łamaczem klątw. Nie wiem kiedy i przy jakich zleceniach działali dokładnie, lecz wiem, że mieli styczność, prawdopodobnie gdzieś za granicą. – odpowiedział zgodnie z prawdą, czekając na kolejne słowa. Treść listu gończego mroziła krew. Spuścił głowę, spoglądając na dłonie przekładające przedmiot, zgniatające wyłożony pergamin. Nie rozumiał tak szybkiego, niepotwierdzonego działania, egzekucji wydanej na własnego człowieka. Nie skomentował, przynajmniej na razie. Nie obracał się wśród ścisłej służby prawa, wydającej najwyższe rozkazy. Czuł niesmak i rozczarowanie.
[bylobrzydkobedzieladnie]
[bylobrzydkobedzieladnie]
My biggest fear is that eventually you will see me, that way I will see
myself
Vincent Rineheart
Zawód : łamacz klątw, zielarz, dostawca roślinnych ingrediencji, rebeliant
Wiek : 32
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Za czyim słowem podążył tak czule, że się odważył na tę
podróż groźną, rzucił wyzwanie wzburzonemu morzu?
podróż groźną, rzucił wyzwanie wzburzonemu morzu?
OPCM : 30
UROKI : 31 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6 +3
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Nie powiedziała wiele, kiedy Adriana zakończyła słowa wprowadzenia, głównie dlatego, ze większość informacji które sama posiadała wymieniła z nią wcześniej, wspomniała o nich też teraz. Skrzyżowała tęczówki z Brendanem czekając, aż nie wypowie kolejnych słów. Czy spodziewała się jakich? Mogła tylko podejrzeć, ale zdawał się zrezygnować z kontynuowania tego tematu. Pytanie Moora pozostawiając Adrianie, głównie dlatego, że sama zastanawiała się mocniej nad słowami, które padały nad stołem. Wypowiedziane głośno przez Maeve wątpliwości były tymi, które podzielali wspólnie - była pewna, że na pewno ona z Addą je podzielały. Rozmyślała nad dokładnie tym samym, dokładnie te same pytania sobie zadając. To działanie nie miało żadnego sensu - ani zdawało się też nie posiadać celu. Jeśli Lucinda współpracowała z nimi dlaczego nie wykorzystali jej by osłabić morale Zakonu i ludzi, którzy go wspierali. Przecież nie była anonima, jej twarz spoglądała z plakatów nazywających ją terrorystką. Jeśli została do tego zmuszona - nadal brakowało racjonalnego, logicznego celu tego działania.
- Czy nie ogłosili już wielkiego zwycięstwa nad zakonem? Może pozwalają by ich pycha przejęła nad nimi władzę. - zapytała Maeve, wykrzywiając trochę usta. Kiedy to było? W kwietniu? Możliwe. Artykuł w Walczącym Magu jak wspaniale udało im się rozgromić siły wroga - co w większości pozostawalo wyssaną z palca bajeczką. - Wspominali wtedy o tym, że aresztowali Lucindę razem z Moorem jak dobrze pamiętam. - przypomniała wszystkim spoglądając na mężczyznę. Pałac Beaulie istotnie mógł leżeć poza ich zasięgiem. Nie wspomniała o tym, co mówiła Adrianie - jej relacjach z rodziną. W tym momencie, żadna informacja którą przekazała im Lucinda sama nie była wiarygodna na tyle by na jej podstawie układać jakiekolwiek wnioski. Wiedziała to, wiedziała, a mimo to mimowolnie nadal mimo wszystko nie umiała w to całkowicie uwierzyć. Dlatego potrzebowała innych, bo ich spojrzenie nie było obleczone przyjaźnią, którą - jak sądziła dzieliły. Przyjaźnią, która kierowała ją do wniosku, że to nie w pałacu powinni jej szukać a gdzie indziej. Gdzie? Nie miała pojęcia. Potakując jedynie głową, kiedy Maeve wypowiedziała myśl która wybrzmiewała w stwierdzeniu o tym, gdzie mieszkała Lucinda wcześniej. Przeniosła tęczówki na Marcielusa. Spojrzała na Addę a potem Maeve. Poszukując w ich spojrzeniach możliwego zaprzeczenia, ale Tonks była zmęczona, jej praca ciężka - Maeve z pewnością miała ręce pełne roboty, sprawdzenie miejsca, które znaczyło się jedynie przeszłością ( Justine wątpiła, by Lucinda do niego wróciła niezależnie od tego, czy zdradziła Zakon, czy nie, było to miejsca o którym wiedzieli, było jasnym że poszukiwań zaczną właśnie w tamtym miejscu).
- Tak. - przyznała na pytanie dotyczące adresu. - Masz pewność, że jej tam nie było, czy takie dostałeś informacje? - zapytała ze spokojem Vincenta. - W obliczu tego co wiemy i ogromu tego co jest nam niewiadome nie mamy wyjścia jak zakładać, że każda z informacji którą podała nam Lucinda może okazać się nieprawdziwa. - przyznała ponuro. Nie chciała w to wierzyć - w to, że cała ich przyjaźń, cała znajomość była jedynie odgrywaną dobrze farsą. Zwierzała się jej, ufała. Dlatego to wszystko odciskało się na niej tak mocno. Przeniosła spojrzenie na Carringtona. - Pokątna 23/4. Dasz radę sam czy potrzebujesz wsparcia? - zapytała, Jackie będzie potrzebna później, stracenie jej przez przypadek przy przeszukaniu mieszkania nie miało sensu. Ale to nie znaczyło, że mieli posłać go tam samego, jeśli czuł że potrzebował wsparcia, byli w stanie znaleźć na nie sposób.
Stwierdzenie padające nad stołem wypowiedziane przez Brendana nie zaskoczyło jej wcale - jego pogląd na ten temat był jasny od samego początku i nigdy go nie ukrywał. Dopiero kolejne słowa ściągnęły jej tęczówki na dłużej kiedy widocznie zastanawiała się nad padającym nad stołem rozwiązaniem pozwalając zejść się jasnym brwią.
- Nie ma w tej chwili znaczenia dlaczego. - odezwała się w końcu. Ciężko, przesuwając spojrzeniem po wszystkich. - Polecenia są jasne. A odpowiedzi nadejdą, kiedy pochylimy się nad ich wykonaniem - póki nie znajdziemy Lucindy możemy tylko domniemywać, a to żadne rozwiązanie. Możemy zacząć od posłania Notta. - zgodziła się wracając tęczówkami do Brendana. - Ale nie możemy polegać na czymś tak niestałym, jak działanie pozostawione po jej stronie bo jest zbyt wiele niewiadomych które w tym trzeba założyć. Potrzebujemy więc też takiego, który nie będzie uzależniony od działania ze strony Lucindy. - orzekła skupiając się na tym, by znaleźć rozwiązanie, a nie nad tym by zastanawiać się co się stało - tego nie wiedzieli, mogli tylko domniemywać finalnie nie mając żadnej pewności. - Mój patronus powinien być w stanie ją odnaleźć i zaprowadzić nas do miejsca w którym się znajduje. Ale jego obecność jednocześnie nas zdradzi choć znów istnieje możliwość że zrobi to już sam list napisany przez Notta. Niemniej, użycie go posiada znaczące… mankamenty. Najrozsądniejszą chwilą jego użycia byłby moment w którym udałoby nam się określić - albo chociaż zakreślić - miejsce, chociaż hrabstwo - w którym obecnie przebywa. W innym wypadku będziemy zmuszeni wędrować nie wiedząc jaki jest cel podróży. Stracimy na to siły nie mając pojęcia co czeka na nas na miejscu. - przyznała niejako otwierając dyskusję w tym konkretnym temacie. Potrzebowali planu i po to się tutaj zebrali. Planu nie tylko na pochwycenie Lucindy ale i tego czym w strukturach zakonu zająć się jako kolejnym, co za chwilę z pewnością poruszy Ada. Justine postanowiła pozostać skupiona na tym, co spoczęło na jej barkach.
- Czy nie ogłosili już wielkiego zwycięstwa nad zakonem? Może pozwalają by ich pycha przejęła nad nimi władzę. - zapytała Maeve, wykrzywiając trochę usta. Kiedy to było? W kwietniu? Możliwe. Artykuł w Walczącym Magu jak wspaniale udało im się rozgromić siły wroga - co w większości pozostawalo wyssaną z palca bajeczką. - Wspominali wtedy o tym, że aresztowali Lucindę razem z Moorem jak dobrze pamiętam. - przypomniała wszystkim spoglądając na mężczyznę. Pałac Beaulie istotnie mógł leżeć poza ich zasięgiem. Nie wspomniała o tym, co mówiła Adrianie - jej relacjach z rodziną. W tym momencie, żadna informacja którą przekazała im Lucinda sama nie była wiarygodna na tyle by na jej podstawie układać jakiekolwiek wnioski. Wiedziała to, wiedziała, a mimo to mimowolnie nadal mimo wszystko nie umiała w to całkowicie uwierzyć. Dlatego potrzebowała innych, bo ich spojrzenie nie było obleczone przyjaźnią, którą - jak sądziła dzieliły. Przyjaźnią, która kierowała ją do wniosku, że to nie w pałacu powinni jej szukać a gdzie indziej. Gdzie? Nie miała pojęcia. Potakując jedynie głową, kiedy Maeve wypowiedziała myśl która wybrzmiewała w stwierdzeniu o tym, gdzie mieszkała Lucinda wcześniej. Przeniosła tęczówki na Marcielusa. Spojrzała na Addę a potem Maeve. Poszukując w ich spojrzeniach możliwego zaprzeczenia, ale Tonks była zmęczona, jej praca ciężka - Maeve z pewnością miała ręce pełne roboty, sprawdzenie miejsca, które znaczyło się jedynie przeszłością ( Justine wątpiła, by Lucinda do niego wróciła niezależnie od tego, czy zdradziła Zakon, czy nie, było to miejsca o którym wiedzieli, było jasnym że poszukiwań zaczną właśnie w tamtym miejscu).
- Tak. - przyznała na pytanie dotyczące adresu. - Masz pewność, że jej tam nie było, czy takie dostałeś informacje? - zapytała ze spokojem Vincenta. - W obliczu tego co wiemy i ogromu tego co jest nam niewiadome nie mamy wyjścia jak zakładać, że każda z informacji którą podała nam Lucinda może okazać się nieprawdziwa. - przyznała ponuro. Nie chciała w to wierzyć - w to, że cała ich przyjaźń, cała znajomość była jedynie odgrywaną dobrze farsą. Zwierzała się jej, ufała. Dlatego to wszystko odciskało się na niej tak mocno. Przeniosła spojrzenie na Carringtona. - Pokątna 23/4. Dasz radę sam czy potrzebujesz wsparcia? - zapytała, Jackie będzie potrzebna później, stracenie jej przez przypadek przy przeszukaniu mieszkania nie miało sensu. Ale to nie znaczyło, że mieli posłać go tam samego, jeśli czuł że potrzebował wsparcia, byli w stanie znaleźć na nie sposób.
Stwierdzenie padające nad stołem wypowiedziane przez Brendana nie zaskoczyło jej wcale - jego pogląd na ten temat był jasny od samego początku i nigdy go nie ukrywał. Dopiero kolejne słowa ściągnęły jej tęczówki na dłużej kiedy widocznie zastanawiała się nad padającym nad stołem rozwiązaniem pozwalając zejść się jasnym brwią.
- Nie ma w tej chwili znaczenia dlaczego. - odezwała się w końcu. Ciężko, przesuwając spojrzeniem po wszystkich. - Polecenia są jasne. A odpowiedzi nadejdą, kiedy pochylimy się nad ich wykonaniem - póki nie znajdziemy Lucindy możemy tylko domniemywać, a to żadne rozwiązanie. Możemy zacząć od posłania Notta. - zgodziła się wracając tęczówkami do Brendana. - Ale nie możemy polegać na czymś tak niestałym, jak działanie pozostawione po jej stronie bo jest zbyt wiele niewiadomych które w tym trzeba założyć. Potrzebujemy więc też takiego, który nie będzie uzależniony od działania ze strony Lucindy. - orzekła skupiając się na tym, by znaleźć rozwiązanie, a nie nad tym by zastanawiać się co się stało - tego nie wiedzieli, mogli tylko domniemywać finalnie nie mając żadnej pewności. - Mój patronus powinien być w stanie ją odnaleźć i zaprowadzić nas do miejsca w którym się znajduje. Ale jego obecność jednocześnie nas zdradzi choć znów istnieje możliwość że zrobi to już sam list napisany przez Notta. Niemniej, użycie go posiada znaczące… mankamenty. Najrozsądniejszą chwilą jego użycia byłby moment w którym udałoby nam się określić - albo chociaż zakreślić - miejsce, chociaż hrabstwo - w którym obecnie przebywa. W innym wypadku będziemy zmuszeni wędrować nie wiedząc jaki jest cel podróży. Stracimy na to siły nie mając pojęcia co czeka na nas na miejscu. - przyznała niejako otwierając dyskusję w tym konkretnym temacie. Potrzebowali planu i po to się tutaj zebrali. Planu nie tylko na pochwycenie Lucindy ale i tego czym w strukturach zakonu zająć się jako kolejnym, co za chwilę z pewnością poruszy Ada. Justine postanowiła pozostać skupiona na tym, co spoczęło na jej barkach.
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
Uśmiechnęła się pogodnie i pokręciła głową.
– Nie, nie trzeba. Dam radę wysiedzieć. Ale dziękuję za propozycję – odparła szczerze, z sympatią. Nie spodziewała się czegokolwiek poza żartobliwą kontrą na swoje marudzenie; oferta załatwienia poduszki wydawała jej się teraz gestem nadzwyczaj uprzejmym. Choć może nie powinna się dziwić – Hannah była u progu rozwiązania, Billy miał także Amelkę. W temacie rodzicielstwa wiedział zapewne o wiele więcej od niej. Pytania, które wykiełkowały wraz z tą świadomością, musiały jednak poczekać.
Krótko i zwięźle przedstawiła sprawę, przywołała z pamięci każdy szczegół tamtej wycieczki i każde usłyszane słowo, a gdy jej głos w końcu zgasł – rozluźniła się nieznacznie, plecy wsparła o drewniane oparcie krzesła. Pierwsze konkretne pytanie padło ze strony Billy’ego.
– Chciałabym żebyś mi pomógł sprawdzić szczelność siatki informacyjnej po naszej stronie. Aktualnie nie mamy pewności co do tego ile informacji wycieka i czy jakiekolwiek wyciekają w ogóle, czy ktoś z nią współpracuje czy nie. – Zabębniła palcami o udo, ściągnęła brwi w wyrazie zamyślenia. – Na chwilę obecną o liście gończym wiemy tylko my i Biuro Aurorów, nie chcę zmarnować tej przewagi; jeśli mamy kreta, jego działalność ucichnie z chwilą ogłoszenia listu. Demimozów jest za mało – kontynuowała zmęczonym głosem – i myślę, że Sowy mogłyby nam pomóc – przemieszczają się szybciej, bywają w większej ilości miejsc. Czy wśród nich znajdziesz na tyle wytrzymałych ochotników, by rozpuścić informacje po kryjówkach i w niektórych miasteczkach? Wiem czego szuka wrogi wywiad – dodała mocniej, pewniej. Przecież nawet dziś, po północy, miała zebranie w Londynie w tej sprawie – spreparuję informacje tak, by poniosły się szybko po siatce, sama zadbam o to, by odpowiednie osoby w Londynie były na nasłuchu, ale potrzebuję ludzi, Billy. Zaufanych i sprawdzonych – dokończyła z bladym uśmiechem. Jeśli ktokolwiek z Sów miał jej podsunąć odpowiednie kandydatury, to właśnie Billy. Wierzyła, że z odpowiednimi wskazówkami będzie w stanie stworzyć niewielki oddział do zadań specjalnych i tym samym przyspieszy badanie siatki. Nie mogli trzymać listu w sekrecie zbyt długo, to byłoby zbyt niebezpieczne. Każdy członek podziemia powinien wiedzieć i wystrzegać się kontaktów z Lucindą; musieli załatwić tę sprawę w przeciągu kolejnych paru dni.
Adda skinęła głową, gdy Maeve podzieliła się swoimi spostrzeżeniami. Zadawała sobie podobne pytania, dotarła do tych samych wniosków. Rycerze albo nie spodziewali się w łaźniach szpiega albo wyraźnie wystawili Lucindę jako trofeum. W pierwszą opcję trudno było jej uwierzyć, ale zepchnięta do defensywy rebelia mogła uśpić czujność wroga. Czy poplecznicy Voldemorta poczuli się zbyt pewnie na arenie kraju? Adda potarła palcami policzek, gorączkowo śledząc kolejne tropy. Nie, nie mogli, nie powinni być tak pyszni i pewni siebie; lekceważenie przeciwnika zazwyczaj przynosiło zgubę.
Gdy Maeve wspomniała o pałacu Beaulieu znajdującym się poza ich zasięgiem – Adda zamyśliła się ponownie. Środowisko szlachty było jej raczej obce, nie miała tam wiele kontaktów, ale obycie towarzyskie otwierało wiele furtek; ona sama z kolei uważała się za zręczną kombinatorkę. Pracownica łaźni wspomniała jeszcze innego Selwyna – Blaise’a. Być może to był trop od którego powinna zacząć: wyśledzić, zdobyć informacje o zawodzie. Jeśli zajmował się czymś normalnym, a nie chodził z nosem w chmurach, to powinna mieć szansę na dotarcie do niego.
– Vincent – zwróciła się do czarodzieja; z nich wszystkich to on i Justine znali Lucindę najlepiej – czy ten Blaise Selwyn coś ci mówi? Był kimś dla Lucindy? Kuzynem, wujkiem, ojcem? – Adda obejrzała się także na Just, być może to czarownica będzie znała odpowiedź na to pytanie.
– Maeve, co myślisz o wyśledzeniu służby z pałacu? Muszą chodzić po jakieś sprawunki, załatwiać rzeczy, dostarczać przesyłki… – zawiesiła głos, odnajdując spojrzenie przyjaciółki. Jeśli pałac miał pozostać poza ich zasięgiem, jeśli jej pomysł z odnalezieniem Blaise’a miał nie wypalić – zawsze pozostawało im zasięgnięcie języka w niższym kręgu społecznym. Maeve z kolei, jako wyszkolona wiedźmia strażniczka obdarzona darem metamorfomagii, na pewno poradziłaby sobie z odpowiednim utkaniem rozmowy; tak, by wyciągnąć jak najwięcej, ale zdradzić jak najmniej.
Na pytanie Marcela o adres dała odpowiedzieć Justine. Sama obdarzyła chłopaka uważnym spojrzeniem, wyraźnie się nad czymś zastanawiając.
– Mieszkanie trzeba sprawdzić, na wszelki wypadek – mruknęła. Nie wybaczyłaby sobie przeoczenia tak oczywistego tropu gdyby jednak coś miało się tam znaleźć. – Marcel, masz kontakty na Nokturnie albo wśród szmalcowników? Zwykli najemnicy też mnie interesują – dodała, poprawiając się na krześle. Znów nachyliła się do przodu, oparła splecione dłonie na blacie. – Prócz skontrolowania mieszkania, chciałabym żebyś nadstawił ucha w tamtych częściach miasta. Spreparowane przeze mnie informacje, o ile wyciekną, to dotrą tam pewnie prawie tak szybko jak do Ministerstwa. Jeśli Rycerze szykują się do czegoś wielkiego, czegoś, co dzięki informacjom Lucindy mogłoby nas ostatecznie zniszczyć, to sądzę, że będą potrzebowali jak najwięcej ludzi. Nokturn z kolei słynie z płynnej lojalności, nic nie stoi na przeszkodzie by wykupili zaangażowanie wszystkich mieszkających tam bandytów – wyjaśniła, przenosząc wzrok na Brendana. Pomysł aurora brzmiał dobrze, zarzucenie przynęty wielokrotnie okazywało się słuszną akcją, ale jak każdy ruch – niósł za sobą konsekwencje. Jeśli Nott wyciągnie do niej dłoń pierwszy, zdradzi tym samym ich wiedzę, rozbudzi wroga. Nie mieli gwarancji, że Lucinda w ogóle zechce z nim rozmawiać, być może zażąda dowodu zmiany poglądów, co nasteręczy im kolejnych komplikacji. Poza tym, wciąż pozostawał z nimi ten sam, podstawowy problem: nie mieli pojęcia gdzie jej szukać.
Tę samą wątpliwość podniosła także Justine; słowa czarownicy o zacieśnieniu terenu poszukiwań niosły w sobie rozsądek, którego oczekiwała po dowódcy akcji pojmania.
– Czy znane wam są jakieś zaklęcia tropiące? Czy patronusy mają jeszcze jakieś ukryte właściwości? – zwróciła się do aurorów. Sama do niedawna nie miała pojęcia o tym, że niektóre patronusy mogą przenosić wiadomości, czy nawet przybrać materialną formę, jak wilk Michaela. Jakie jeszcze tajniki kryła w sobie biała magia?
– Musiały być tam w jednym czasie. Lucinda i namiestniczka. Nie wiem z kim spędziła ten wieczór bliżej, o tym nie udało mi się nic usłyszeć. Ale basen jest jeden, przestrzeń dostosowana do interakcji, cichych rozmów. Namiestniczka musiała być w zasięgu słowa – odpowiedziała Jackie, zastanawiając się nad jej wcześniejszą wypowiedzią. “Kto jej pozwolił tam być?”; słowa czarownicy rezonowały w niej jak echo. No właśnie, kto? Kto miałby na tyle władzy i siły przebicia by dopuścić zdrajczynię do szerszej publiczności, dać jej szansę na kąpiel i relaks? Ktokolwiek porwał lub powitał Lucindę u siebie, musiał działać w porozumieniu ze Śmierciożercami. Nie wyobrażała sobie by pozostawali ślepi i głusi w tej sprawie, a ich władza i autorytet była na tyle silna, by ochronić zdrajczynię przed innymi.
– Nie znamy intensywności potencjalnej współpracy Lucindy z wrogiem – odpowiedziała Vincentowi – nie wiemy także od jak dawna trwa. Może od paru dni. Może od tygodnia. Może znacznie dłużej. – Przeniosła wzrok w stronę czarodzieja, złapała jego spojrzenie. – Wróg może posiadać komplet informacji, ale do zaplanowania dużej akcji potrzeba czasu, ludzi i spokoju, a tylko duża akcja będzie w stanie położyć kres rebelii. Pomniejsze działania tylko rozbudzają ducha walki. W chwili obecnej Rycerze i popierające ich rody wciąż borykają się z problemami wywołanymi deszczem meteorytów, to kupuje nam czas, daje szansę na reakcję. Dlatego musimy sprawdzić szczelność siatki – by móc swobodnie zacząć planować kontrę na ewentualne działania Rycerzy. Dlatego musimy założyć, że zdradziła wszystko co wie – by móc przewidzieć ruchy na mapie i potencjalne cele.
Pokręciła lekko głową i westchnęła. To nie miało znaczenia czy zdradziła ich umyślnie czy zrobiła to pod wpływem magii, eliksiru czy innego cholerstwa. Liczyło się tylko to, że cała rebelia była zagrożona, liczyło się działanie. Musieli ją znaleźć, a list gończy gwarantował respekt wobec twardej komendy płynącej z samej góry; rebelianci w starciu nie mogli roztrząsać każdej możliwości, nie mogli zadawać pytań na polu walki, bo każde wahanie mogło kosztować ich nieudane Protego w kluczowym momencie i śmierć. Na to wszystko, na sprawiedliwą ocenę całej sytuacji, na odpowiedzi i opowieści, przyjdzie czas później, gdy Lucinda znajdzie się w ich rękach. A nawet wtedy to nie oni zdecydują co się z nią stanie; tę decyzję podejmie zapewne sam Minister.
|czas na odpis: do 12 lipca włącznie. Gdyby ktoś chciał zabrać głos, ale wiedział, że nie wyrobi to standardowo proszę o info <3
– Nie, nie trzeba. Dam radę wysiedzieć. Ale dziękuję za propozycję – odparła szczerze, z sympatią. Nie spodziewała się czegokolwiek poza żartobliwą kontrą na swoje marudzenie; oferta załatwienia poduszki wydawała jej się teraz gestem nadzwyczaj uprzejmym. Choć może nie powinna się dziwić – Hannah była u progu rozwiązania, Billy miał także Amelkę. W temacie rodzicielstwa wiedział zapewne o wiele więcej od niej. Pytania, które wykiełkowały wraz z tą świadomością, musiały jednak poczekać.
Krótko i zwięźle przedstawiła sprawę, przywołała z pamięci każdy szczegół tamtej wycieczki i każde usłyszane słowo, a gdy jej głos w końcu zgasł – rozluźniła się nieznacznie, plecy wsparła o drewniane oparcie krzesła. Pierwsze konkretne pytanie padło ze strony Billy’ego.
– Chciałabym żebyś mi pomógł sprawdzić szczelność siatki informacyjnej po naszej stronie. Aktualnie nie mamy pewności co do tego ile informacji wycieka i czy jakiekolwiek wyciekają w ogóle, czy ktoś z nią współpracuje czy nie. – Zabębniła palcami o udo, ściągnęła brwi w wyrazie zamyślenia. – Na chwilę obecną o liście gończym wiemy tylko my i Biuro Aurorów, nie chcę zmarnować tej przewagi; jeśli mamy kreta, jego działalność ucichnie z chwilą ogłoszenia listu. Demimozów jest za mało – kontynuowała zmęczonym głosem – i myślę, że Sowy mogłyby nam pomóc – przemieszczają się szybciej, bywają w większej ilości miejsc. Czy wśród nich znajdziesz na tyle wytrzymałych ochotników, by rozpuścić informacje po kryjówkach i w niektórych miasteczkach? Wiem czego szuka wrogi wywiad – dodała mocniej, pewniej. Przecież nawet dziś, po północy, miała zebranie w Londynie w tej sprawie – spreparuję informacje tak, by poniosły się szybko po siatce, sama zadbam o to, by odpowiednie osoby w Londynie były na nasłuchu, ale potrzebuję ludzi, Billy. Zaufanych i sprawdzonych – dokończyła z bladym uśmiechem. Jeśli ktokolwiek z Sów miał jej podsunąć odpowiednie kandydatury, to właśnie Billy. Wierzyła, że z odpowiednimi wskazówkami będzie w stanie stworzyć niewielki oddział do zadań specjalnych i tym samym przyspieszy badanie siatki. Nie mogli trzymać listu w sekrecie zbyt długo, to byłoby zbyt niebezpieczne. Każdy członek podziemia powinien wiedzieć i wystrzegać się kontaktów z Lucindą; musieli załatwić tę sprawę w przeciągu kolejnych paru dni.
Adda skinęła głową, gdy Maeve podzieliła się swoimi spostrzeżeniami. Zadawała sobie podobne pytania, dotarła do tych samych wniosków. Rycerze albo nie spodziewali się w łaźniach szpiega albo wyraźnie wystawili Lucindę jako trofeum. W pierwszą opcję trudno było jej uwierzyć, ale zepchnięta do defensywy rebelia mogła uśpić czujność wroga. Czy poplecznicy Voldemorta poczuli się zbyt pewnie na arenie kraju? Adda potarła palcami policzek, gorączkowo śledząc kolejne tropy. Nie, nie mogli, nie powinni być tak pyszni i pewni siebie; lekceważenie przeciwnika zazwyczaj przynosiło zgubę.
Gdy Maeve wspomniała o pałacu Beaulieu znajdującym się poza ich zasięgiem – Adda zamyśliła się ponownie. Środowisko szlachty było jej raczej obce, nie miała tam wiele kontaktów, ale obycie towarzyskie otwierało wiele furtek; ona sama z kolei uważała się za zręczną kombinatorkę. Pracownica łaźni wspomniała jeszcze innego Selwyna – Blaise’a. Być może to był trop od którego powinna zacząć: wyśledzić, zdobyć informacje o zawodzie. Jeśli zajmował się czymś normalnym, a nie chodził z nosem w chmurach, to powinna mieć szansę na dotarcie do niego.
– Vincent – zwróciła się do czarodzieja; z nich wszystkich to on i Justine znali Lucindę najlepiej – czy ten Blaise Selwyn coś ci mówi? Był kimś dla Lucindy? Kuzynem, wujkiem, ojcem? – Adda obejrzała się także na Just, być może to czarownica będzie znała odpowiedź na to pytanie.
– Maeve, co myślisz o wyśledzeniu służby z pałacu? Muszą chodzić po jakieś sprawunki, załatwiać rzeczy, dostarczać przesyłki… – zawiesiła głos, odnajdując spojrzenie przyjaciółki. Jeśli pałac miał pozostać poza ich zasięgiem, jeśli jej pomysł z odnalezieniem Blaise’a miał nie wypalić – zawsze pozostawało im zasięgnięcie języka w niższym kręgu społecznym. Maeve z kolei, jako wyszkolona wiedźmia strażniczka obdarzona darem metamorfomagii, na pewno poradziłaby sobie z odpowiednim utkaniem rozmowy; tak, by wyciągnąć jak najwięcej, ale zdradzić jak najmniej.
Na pytanie Marcela o adres dała odpowiedzieć Justine. Sama obdarzyła chłopaka uważnym spojrzeniem, wyraźnie się nad czymś zastanawiając.
– Mieszkanie trzeba sprawdzić, na wszelki wypadek – mruknęła. Nie wybaczyłaby sobie przeoczenia tak oczywistego tropu gdyby jednak coś miało się tam znaleźć. – Marcel, masz kontakty na Nokturnie albo wśród szmalcowników? Zwykli najemnicy też mnie interesują – dodała, poprawiając się na krześle. Znów nachyliła się do przodu, oparła splecione dłonie na blacie. – Prócz skontrolowania mieszkania, chciałabym żebyś nadstawił ucha w tamtych częściach miasta. Spreparowane przeze mnie informacje, o ile wyciekną, to dotrą tam pewnie prawie tak szybko jak do Ministerstwa. Jeśli Rycerze szykują się do czegoś wielkiego, czegoś, co dzięki informacjom Lucindy mogłoby nas ostatecznie zniszczyć, to sądzę, że będą potrzebowali jak najwięcej ludzi. Nokturn z kolei słynie z płynnej lojalności, nic nie stoi na przeszkodzie by wykupili zaangażowanie wszystkich mieszkających tam bandytów – wyjaśniła, przenosząc wzrok na Brendana. Pomysł aurora brzmiał dobrze, zarzucenie przynęty wielokrotnie okazywało się słuszną akcją, ale jak każdy ruch – niósł za sobą konsekwencje. Jeśli Nott wyciągnie do niej dłoń pierwszy, zdradzi tym samym ich wiedzę, rozbudzi wroga. Nie mieli gwarancji, że Lucinda w ogóle zechce z nim rozmawiać, być może zażąda dowodu zmiany poglądów, co nasteręczy im kolejnych komplikacji. Poza tym, wciąż pozostawał z nimi ten sam, podstawowy problem: nie mieli pojęcia gdzie jej szukać.
Tę samą wątpliwość podniosła także Justine; słowa czarownicy o zacieśnieniu terenu poszukiwań niosły w sobie rozsądek, którego oczekiwała po dowódcy akcji pojmania.
– Czy znane wam są jakieś zaklęcia tropiące? Czy patronusy mają jeszcze jakieś ukryte właściwości? – zwróciła się do aurorów. Sama do niedawna nie miała pojęcia o tym, że niektóre patronusy mogą przenosić wiadomości, czy nawet przybrać materialną formę, jak wilk Michaela. Jakie jeszcze tajniki kryła w sobie biała magia?
– Musiały być tam w jednym czasie. Lucinda i namiestniczka. Nie wiem z kim spędziła ten wieczór bliżej, o tym nie udało mi się nic usłyszeć. Ale basen jest jeden, przestrzeń dostosowana do interakcji, cichych rozmów. Namiestniczka musiała być w zasięgu słowa – odpowiedziała Jackie, zastanawiając się nad jej wcześniejszą wypowiedzią. “Kto jej pozwolił tam być?”; słowa czarownicy rezonowały w niej jak echo. No właśnie, kto? Kto miałby na tyle władzy i siły przebicia by dopuścić zdrajczynię do szerszej publiczności, dać jej szansę na kąpiel i relaks? Ktokolwiek porwał lub powitał Lucindę u siebie, musiał działać w porozumieniu ze Śmierciożercami. Nie wyobrażała sobie by pozostawali ślepi i głusi w tej sprawie, a ich władza i autorytet była na tyle silna, by ochronić zdrajczynię przed innymi.
– Nie znamy intensywności potencjalnej współpracy Lucindy z wrogiem – odpowiedziała Vincentowi – nie wiemy także od jak dawna trwa. Może od paru dni. Może od tygodnia. Może znacznie dłużej. – Przeniosła wzrok w stronę czarodzieja, złapała jego spojrzenie. – Wróg może posiadać komplet informacji, ale do zaplanowania dużej akcji potrzeba czasu, ludzi i spokoju, a tylko duża akcja będzie w stanie położyć kres rebelii. Pomniejsze działania tylko rozbudzają ducha walki. W chwili obecnej Rycerze i popierające ich rody wciąż borykają się z problemami wywołanymi deszczem meteorytów, to kupuje nam czas, daje szansę na reakcję. Dlatego musimy sprawdzić szczelność siatki – by móc swobodnie zacząć planować kontrę na ewentualne działania Rycerzy. Dlatego musimy założyć, że zdradziła wszystko co wie – by móc przewidzieć ruchy na mapie i potencjalne cele.
Pokręciła lekko głową i westchnęła. To nie miało znaczenia czy zdradziła ich umyślnie czy zrobiła to pod wpływem magii, eliksiru czy innego cholerstwa. Liczyło się tylko to, że cała rebelia była zagrożona, liczyło się działanie. Musieli ją znaleźć, a list gończy gwarantował respekt wobec twardej komendy płynącej z samej góry; rebelianci w starciu nie mogli roztrząsać każdej możliwości, nie mogli zadawać pytań na polu walki, bo każde wahanie mogło kosztować ich nieudane Protego w kluczowym momencie i śmierć. Na to wszystko, na sprawiedliwą ocenę całej sytuacji, na odpowiedzi i opowieści, przyjdzie czas później, gdy Lucinda znajdzie się w ich rękach. A nawet wtedy to nie oni zdecydują co się z nią stanie; tę decyzję podejmie zapewne sam Minister.
|czas na odpis: do 12 lipca włącznie. Gdyby ktoś chciał zabrać głos, ale wiedział, że nie wyrobi to standardowo proszę o info <3
Mam niespełna trzydzieści lat
i jak kot muszę umrzeć
i jak kot muszę umrzeć
dziewięć razy
Spojrzał na Jackie, kiedy kiwnęła w jego kierunku głową. Siedzący naprzeciw niego czarodziej mówił, że nie pojawiała się w swoim dawnym mieszkaniu, słusznie podkreślał, że mogło być zajęte przez kogoś innego, tak samo jak mogło już nie istnieć, jeśli budynek runął pod deszczem gwiazd. Ale domysły były tylko domysłami, póki nie sprawdziło się ich samemu, a on mógł zrobić to łatwo i bez poświęcenia. Dziwne zachowanie kobiety brzmiało niepokojąco, zastanawiał się nad straszliwą magią, którą władała druga strona, co ją do tego zmusiło, podstęp czy tortury? Mógł myśleć tylko o tym, jak straszne były, jeśli złamały tak ważną dla Zakonu czarownicę. Uniósł wzrok ku Justine, zabierając głos dopiero, gdy zwrócono się do niego bezpośrednio.
- Dam radę - odpowiedział, skinieniem głowy dziękując za ofertę pomocy. - Mamy sojuszników w Londynie, w razie czego znajdę pomoc - dodał, przenosząc wzrok na aurorkę. Doskonale znał Londyn, wiedział też, jak sprawdzić puste mieszkania, a w razie przyłapania - nie ryzykował niczym. Otwarta jatka na ulicy z władzami miasta skończyłaby się śmiercią, podczas gdy odsiadka za próbę włamania dobiegnie końca szybko. Wierzył, że jej kompetencje mocniej przydadzą się gdzie indziej, ale gotów był wykonać decyzje, która zapadną przy stole. Pokątna 23/4, powtórzył adres w myślach parę razy, żeby lepiej go zapamiętać. Wiedział, w którym rejonie Pokątnej powinien się znajdować.
Przeniósł wzrok na Adrianę, przyjmując jej słowa ze skupioną uwagą. Kiwnął głową, potrafił dotrzeć do najemników, nigdy nie stał na Nokturnie, a od szmalcowników trzymał się z dala, ale jeśli było to potrzebne, mógł i zamierzał to zmienić. Jak, tego jeszcze nie wiedział, kwestia czasu i odpowiedniego podejścia. Informacje winny przeniknąć do bandytów niższego szczebla, a tam znał parę osób.
- Zauważę poruszenie - zaryzykował stwierdzenie, nie wyobrażał sobie, by klientela Parszywego Pasażera nie mówiła ze sobą o podobnej okazji. Ryzykiem były jej zasięgi, ale jeśli uda, że szuka pracy, mogą się przed nim otworzyć niejedne drzwi. - Powęszę. Nic nie wiem o czarnoksięskich kręgach na Nokturnie, ale jeśli będą szukać ludzi do brudnej roboty, dowiem się tego. Dotrę do szmalcowników stacjonujących w mieście. - Jeden z nich zabił jego matkę, w jego głosie brakowało pewności. Bał się, ale w źrenicach odbijała się wyłącznie determinacja - minął już rok czasu. Podoła. - Najemników znam. Będę słuchał - obiecał, wsłuchując się w dalsze rozmowy - nie zamierzał przeoczyć żadnej informacji, która ułatwi mu dalszy rekonesans.
- Dam radę - odpowiedział, skinieniem głowy dziękując za ofertę pomocy. - Mamy sojuszników w Londynie, w razie czego znajdę pomoc - dodał, przenosząc wzrok na aurorkę. Doskonale znał Londyn, wiedział też, jak sprawdzić puste mieszkania, a w razie przyłapania - nie ryzykował niczym. Otwarta jatka na ulicy z władzami miasta skończyłaby się śmiercią, podczas gdy odsiadka za próbę włamania dobiegnie końca szybko. Wierzył, że jej kompetencje mocniej przydadzą się gdzie indziej, ale gotów był wykonać decyzje, która zapadną przy stole. Pokątna 23/4, powtórzył adres w myślach parę razy, żeby lepiej go zapamiętać. Wiedział, w którym rejonie Pokątnej powinien się znajdować.
Przeniósł wzrok na Adrianę, przyjmując jej słowa ze skupioną uwagą. Kiwnął głową, potrafił dotrzeć do najemników, nigdy nie stał na Nokturnie, a od szmalcowników trzymał się z dala, ale jeśli było to potrzebne, mógł i zamierzał to zmienić. Jak, tego jeszcze nie wiedział, kwestia czasu i odpowiedniego podejścia. Informacje winny przeniknąć do bandytów niższego szczebla, a tam znał parę osób.
- Zauważę poruszenie - zaryzykował stwierdzenie, nie wyobrażał sobie, by klientela Parszywego Pasażera nie mówiła ze sobą o podobnej okazji. Ryzykiem były jej zasięgi, ale jeśli uda, że szuka pracy, mogą się przed nim otworzyć niejedne drzwi. - Powęszę. Nic nie wiem o czarnoksięskich kręgach na Nokturnie, ale jeśli będą szukać ludzi do brudnej roboty, dowiem się tego. Dotrę do szmalcowników stacjonujących w mieście. - Jeden z nich zabił jego matkę, w jego głosie brakowało pewności. Bał się, ale w źrenicach odbijała się wyłącznie determinacja - minął już rok czasu. Podoła. - Najemników znam. Będę słuchał - obiecał, wsłuchując się w dalsze rozmowy - nie zamierzał przeoczyć żadnej informacji, która ułatwi mu dalszy rekonesans.
jeszcze w zielone gramy jeszcze nie umieramy, jeszcze się nam ukłonią ci co palcem wygrażali
Zdrajca pozostanie zdrajcą; nie potrzebowała wiele czasu, by odnieść te słowa nie tylko do wspominanych w rozmowie czarodziejów, Lucindy i Percivala, ale również zmarłego Foxa. Rozumiała podejrzliwość, zasadę ograniczonego zaufania, przynajmniej dopóki takie zmieniające front jednostki nie udowodniły swego oddania sprawie, nie podzielała jednak tak skrajnej niechęci względem tych, którzy mieli odwagę porzucili wypaczone, toksyczne wartości na rzecz wsparcia rebelii. Nie odniosła się do słów Brendana, przynajmniej jeszcze nie, dając sobie chwilę na opanowanie kotłujących się w piersi emocji; ostatnim, czego chciała, to wdawać się w dyktowane nerwami przepychanki. Wysłuchiwała kolejnych zabierających głos z uwagą, zapamiętując i numer mieszkania na Pokątnej – owszem, była szansa, że nic tam już nie znajdą, że przez wspomniane lokum przewinęło się przynajmniej kilku kolejnych lokatorów, nie powinni jednak ignorować i takiego tropu, zwłaszcza skoro mieli w swych szeregach Marceliusa, który mógł bez większego problemu zajść pod wspomniany adres – i personalia wspomnianego przez Vincenta arystokraty. Edgar Burke, nestor, łamacz klątw, zwolennik Rycerzy Walpurgii. Czy mógłby posiadać jakiekolwiek wartościowe informacje na temat Lucindy? Nie mówiło się o nim ostatnio wiele, zapewne miał ręce pełne roboty po sierpniowej katastrofie, a nawet gdyby napotkali go na Nokturnie, w sklepie z czarnomagicznymi artefaktami – w co wątpiła – pociągnięcie go za język w kontekście koleżanki po fachu wydawało się nierealne. Pokiwała tylko głową na znak, że przyjmuje tę wzmiankę do wiadomości; uważała przy tym, że sprawdzenie tego akurat tropu mogło być problematyczne, a przy tym potencjalnie przynieść niewiele dobrego.
– Rzeczywiście – zwróciła się do Justine, próbując podchwycić spojrzenie aurorki; wyglądała na zmęczoną, jak gdyby wciąż nie doszła do siebie po torturach Azkabanu. Bezwiednie zahaczyła wzrokiem o siedzącego nieopodal Moore'a. – Teraz jak o tym wspomniałaś... artykuł twierdził, że nie tylko ich pojmano, ale i stracono. Nic dziwnego, że pracownice łaźni były w szoku – przypomniała, marszcząc przy tym brwi. Czy druga strona konfliktu zapomniała już, jaką propagandą próbowali karmić masy? Najpierw ją uśmiercili, by później zapraszać na wspólne, zakrapiane szampanem kąpiele? Przecież nie mogli liczyć na to, że jej twarz – twarz, która przez długie miesiące spoglądała na przechodniów z listów gończych – pozostanie nierozpoznana.
– Jeśli zamierzamy użyć Notta jako przynęty – nawiązała do dalszych słów Justine, do propozycji Brendana; cierpkość w głosie sugerowała, co sądzi na ten temat – musimy brać pod uwagę fakt, że Lucinda lub też ktoś udający Lucindę nie widziałby się z nim przecież sam na sam, to byłoby zbyt ryzykowne. Więc nawet gdyby przystali na propozycję spotkania, najpewniej towarzyszyłaby mu nie lada obstawa. – Jaka dokładnie – mogli jedynie domniemywać, nie zdziwiłaby się przy tym, gdyby rzekomo znów zmieniający strony Percival miał zostać powitany przynajmniej przez jednego Śmierciożercę, jeśli nie kilku. Czy taka konfrontacja mogła zakończyć się w sposób, który przyniósłby im jakiekolwiek odpowiedzi? Czy byliby w stanie odbić cel, a przy tym nie ponieść strat w ludziach? Wliczając w to Notta, który mógł zginąć jeśli nie z ręki wroga, to po pojmaniu, rażony magią złożonej przysięgi. – Inna sprawa, że równie dobrze mogą nie brać jej ze sobą na miejsce, jedynie zastawić na nas pułapkę. – Tonks miała przy tym rację, nie mogli opierać całego planu działania na trudnej do przewidzenia reakcji drugiej strony; pomysł z wykorzystaniem patronusa spodobał się jej bardziej, choć najpierw powinni zawęzić obszar poszukiwania, by w ogóle móc liczyć na sukces. – Skoro była widziana w łaźniach przez namiestniczkę i nie doprowadziło to do żadnych reperkusji, Śmierciożercy muszą wiedzieć o tym, co dzieje się z Lucindą, cokolwiek by to nie było. – Zgadzała się zarówno ze słowami Justine, jak i Adriany; musieli zakładać najgorsze, lepiej było przecenić wiedzę i możliwości przeciwnika niż ich nie doceniać, zaś dalsze rozważania na temat tego, czy Zakonniczka współpracowała z drugą stroną świadomie lub nieświadomie, z własnej woli lub pod przymusem, nie miały teraz większego sensu. I tak nie dojdą do prawdy, nie w tej chwili, nie bez większej dawki informacji. – Biorąc pod uwagę fakt, jak cennym jest więźniem lub sojusznikiem, mogą chcieć trzymać ją blisko, bliżej niż w londyńskim więzieniu. – Wszak bezpieczeństwo i Azkabanu, i Tower zostało skompromitowane, gdy odbili stamtąd nie tylko Justine, ale i kilku innych czarodziejów. Vincent nie zdołał jeszcze odpowiedzieć na pytanie Adriany i choć nie chciała wchodzić mu w słowo, tak powtórzenie imienia Blaise'a sprawiło, że zadumała się nad nim na chwilę. Może nie rozpisywano się o nim ostatnimi czasy, lecz przecież gazety lubiły brać na tapet Selwynów, również z uwagi na dość odważne poczynania Morgany. Była pewna, że czytała o nim, kiedyś, gdy śledziła kolejne wydania czarodziejskiej prasy. Poza tym, czy nie rozmawiały o nim z Lucindą, dawno temu...? – Czy tak nie nazywał się jej brat? Blaise właśnie? – odpowiedziała w formie pytania, szukając potwierdzenia u siedzącego na przeciwko łowcy klątw. – Mogę spróbować dotrzeć do służby Selwynów, gdyby czarna owca rodziny powróciła na jej łono, z pewnością pojawiłyby się jakieś plotki – zwróciła się do Adriany, skupiając spojrzenie na twarzy strażniczki. – Nie wiem jednak, czy jest to szczególnie obiecujący trop, głównie ze względu na jego oczywistość, z drugiej strony, podobno najciemniej pod latarnią – dodała jeszcze, zamierzając przemyśleć tę wskazówkę po powrocie do Wrzosowej Przystani.
Zgadzała się z przedstawionymi przez Adrianę wnioskami, nim informacja o możliwej zdradzie Lucindy trafi do szerszego grona, musieli zweryfikować szczelność siatki wywiadowczej i była gotowa pomóc z tym zadaniem; zaangażowanie do tego wskazanych przez Williama przedstawicieli Sów miało przyśpieszyć cały proces, czas odgrywał teraz niemałą rolę. Nie odniosła się do tematu patronusów i zaklęć tropiących, sądziła, że bieglejsi w białej magii czarodzieje powinni zabrać głos i, być może, rzucić nowe światło na ich możliwości w tym zakresie.
– Rzeczywiście – zwróciła się do Justine, próbując podchwycić spojrzenie aurorki; wyglądała na zmęczoną, jak gdyby wciąż nie doszła do siebie po torturach Azkabanu. Bezwiednie zahaczyła wzrokiem o siedzącego nieopodal Moore'a. – Teraz jak o tym wspomniałaś... artykuł twierdził, że nie tylko ich pojmano, ale i stracono. Nic dziwnego, że pracownice łaźni były w szoku – przypomniała, marszcząc przy tym brwi. Czy druga strona konfliktu zapomniała już, jaką propagandą próbowali karmić masy? Najpierw ją uśmiercili, by później zapraszać na wspólne, zakrapiane szampanem kąpiele? Przecież nie mogli liczyć na to, że jej twarz – twarz, która przez długie miesiące spoglądała na przechodniów z listów gończych – pozostanie nierozpoznana.
– Jeśli zamierzamy użyć Notta jako przynęty – nawiązała do dalszych słów Justine, do propozycji Brendana; cierpkość w głosie sugerowała, co sądzi na ten temat – musimy brać pod uwagę fakt, że Lucinda lub też ktoś udający Lucindę nie widziałby się z nim przecież sam na sam, to byłoby zbyt ryzykowne. Więc nawet gdyby przystali na propozycję spotkania, najpewniej towarzyszyłaby mu nie lada obstawa. – Jaka dokładnie – mogli jedynie domniemywać, nie zdziwiłaby się przy tym, gdyby rzekomo znów zmieniający strony Percival miał zostać powitany przynajmniej przez jednego Śmierciożercę, jeśli nie kilku. Czy taka konfrontacja mogła zakończyć się w sposób, który przyniósłby im jakiekolwiek odpowiedzi? Czy byliby w stanie odbić cel, a przy tym nie ponieść strat w ludziach? Wliczając w to Notta, który mógł zginąć jeśli nie z ręki wroga, to po pojmaniu, rażony magią złożonej przysięgi. – Inna sprawa, że równie dobrze mogą nie brać jej ze sobą na miejsce, jedynie zastawić na nas pułapkę. – Tonks miała przy tym rację, nie mogli opierać całego planu działania na trudnej do przewidzenia reakcji drugiej strony; pomysł z wykorzystaniem patronusa spodobał się jej bardziej, choć najpierw powinni zawęzić obszar poszukiwania, by w ogóle móc liczyć na sukces. – Skoro była widziana w łaźniach przez namiestniczkę i nie doprowadziło to do żadnych reperkusji, Śmierciożercy muszą wiedzieć o tym, co dzieje się z Lucindą, cokolwiek by to nie było. – Zgadzała się zarówno ze słowami Justine, jak i Adriany; musieli zakładać najgorsze, lepiej było przecenić wiedzę i możliwości przeciwnika niż ich nie doceniać, zaś dalsze rozważania na temat tego, czy Zakonniczka współpracowała z drugą stroną świadomie lub nieświadomie, z własnej woli lub pod przymusem, nie miały teraz większego sensu. I tak nie dojdą do prawdy, nie w tej chwili, nie bez większej dawki informacji. – Biorąc pod uwagę fakt, jak cennym jest więźniem lub sojusznikiem, mogą chcieć trzymać ją blisko, bliżej niż w londyńskim więzieniu. – Wszak bezpieczeństwo i Azkabanu, i Tower zostało skompromitowane, gdy odbili stamtąd nie tylko Justine, ale i kilku innych czarodziejów. Vincent nie zdołał jeszcze odpowiedzieć na pytanie Adriany i choć nie chciała wchodzić mu w słowo, tak powtórzenie imienia Blaise'a sprawiło, że zadumała się nad nim na chwilę. Może nie rozpisywano się o nim ostatnimi czasy, lecz przecież gazety lubiły brać na tapet Selwynów, również z uwagi na dość odważne poczynania Morgany. Była pewna, że czytała o nim, kiedyś, gdy śledziła kolejne wydania czarodziejskiej prasy. Poza tym, czy nie rozmawiały o nim z Lucindą, dawno temu...? – Czy tak nie nazywał się jej brat? Blaise właśnie? – odpowiedziała w formie pytania, szukając potwierdzenia u siedzącego na przeciwko łowcy klątw. – Mogę spróbować dotrzeć do służby Selwynów, gdyby czarna owca rodziny powróciła na jej łono, z pewnością pojawiłyby się jakieś plotki – zwróciła się do Adriany, skupiając spojrzenie na twarzy strażniczki. – Nie wiem jednak, czy jest to szczególnie obiecujący trop, głównie ze względu na jego oczywistość, z drugiej strony, podobno najciemniej pod latarnią – dodała jeszcze, zamierzając przemyśleć tę wskazówkę po powrocie do Wrzosowej Przystani.
Zgadzała się z przedstawionymi przez Adrianę wnioskami, nim informacja o możliwej zdradzie Lucindy trafi do szerszego grona, musieli zweryfikować szczelność siatki wywiadowczej i była gotowa pomóc z tym zadaniem; zaangażowanie do tego wskazanych przez Williama przedstawicieli Sów miało przyśpieszyć cały proces, czas odgrywał teraz niemałą rolę. Nie odniosła się do tematu patronusów i zaklęć tropiących, sądziła, że bieglejsi w białej magii czarodzieje powinni zabrać głos i, być może, rzucić nowe światło na ich możliwości w tym zakresie.
Maeve Clearwater
Zawód : Rebeliant, wywiadowca
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
The moments of peace that we find sometimes, they aren't anything but warfare, thinly disguised.
OPCM : 22+1
UROKI : 32+4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Zakonu Feniksa
Uniósł wzrok ku Jackie, jej wątpliwości niosły odpowiedzi, które były oczywiste - obecność Lucindy w miejscu publicznym nikogo nie gorszyła, bo była tam mile widzianym gościem. Urodziła się i wychowała wśród tych ludzi, czy to zaskakujące, że powróciła na ich łono? Była zdrajczynią, bo zwróciła się przeciwko nim, bo przez chwilę stała w jednej linii z nimi, z Zakonem Feniksa, lecz dziś, gdy zdradziła drugą stronę, była znów bohaterką. Kwestia tego, kiedy wspomną o tym gazety, była pewnie jedynie kwestią czasu. Nie wchodził w rozważania, która wciąż nie dowierzały czynom Lucindy, odpowiedzi nasuwały się same - nie było innych wytłumaczeń - inni najwyraźniej potrzebowali czasu, żeby zaakceptować fakty. Wzrok uniósł się ku trudnemu dla niego do rozpoznania Vincentowi dopiero, gdy skończył oczywisty wywód i wspomniał o Edgarze Burke'u. Nie był czarodziejem, do którego mogliby mieć łatwy - lub jakikolwiek - dostęp, ale jego persona obok tożsamości zdrajczyni nie mogła wróżyć niczego dobrego. Justine mówiła o propagandzie, nie był na bieżąco z prasą, ale w tamte informacje i tak od dawna nikt już nie wierzył. Fikcyjnie aresztowaną można było z więzienia oswobodzić, jeśli na przesłuchaniach sypnęła dostatecznie dużo.
- Nazywamy to świadkiem koronnym - podsunął Tonks, nie musieli ogłaszać tego od razu. Miesiąc to dużo lub mało czasu, w zależności od strony, od której należało na to spojrzeć. Był pewien, że to ogłoszą. Jeszcze tego nie zrobili, ale powody tego zachowania to tylko wróżenie z fusów, a on nigdy nie ufał wróżbiarstwu. Nie wiedzia, czy patronus mógłby ją odnaleźć, nie potrafił tego, ale skondensowane moce białej magii, kształtowane podług wskazówek Harolda, potrafiły wydobyć z niego pełnię jego potencjału. Być może gdybyś ktoś przy tym stole dysponował patronusem kształtu gończego psa, mieliby szansę, ale i wtedy na próżno mogli szukać jej jak wiatru w polu. Nie miał innego pomysłu, niż próba wywabienia jej z kryjówki - nie zdołają przeczesać terenu całego hrabstwa, a co dopiero kilku - ale inwigilacja pałacu Selwynów wydawała się rozsądnym tropem. Nie mógł w tym pomóc, więc jedynie przemykał wzrokiem od jednej kobiety do drugiej. Na słowa Maeve wzruszył ramionami, jeśli Rycerze przypadkiem pozbędą się Notta, pomogą też im, skłonny był podjąć to ryzyko.
- Szklana kula pomoże więcej, niż zaklęcia. Patronusy są w stanie uzyskać częściową świadomość, zyskać instynkt formy, którą przyjmują, ale to za mało, gdy nie znamy nawet kierunku poszukiwań. Są zrodzone z białej magii, ich potencjał jest przede wszystkim ochronny i dający życie. Potrzebujemy tropu. Trzeba sprawdzić jej rodzinę. Goście minionej zabawy byli czarodziejami wysokiego szczebla, ani do nich nie dotrzemy, ani nic nam nie powiedzą. Być może czarodzieje pracujący przy tamtej imprezie mogliby zdradzić więcej - o tym, z kim Lucinda przyszła i z kim wyszła, czy bywa w tym miejscu częściej. Przesłuchamy ich, jeśli ich nam przyprowadzicie. - Aurorskie taktyki wydobycia informacji bywały brutalne, ale skuteczne. Londyn był dziś jednak zaklętą fortecą, a twarz każdego aurora dostatecznie mocno rozpoznawalna. Adriana i Maeve dysponowały możliwościami, które mogli wesprzeć, ale jedynie współdziałanie pozwoli poruszyć fundamentami tego spisku. Jego praca przed wojną byłaby znacznie prostsza, gdyby poszukiwanych dało się odnaleźć jednym poruszeniem różdżki. - Rozsądnie byłoby też spytać o spostrzeżenia pracowników sklepu Burke'ów na Nokturnie - podsunął, bo to ostatni trop, który pojawił się w rozmowie.
- Jakie działania wspierała ostatnio Selwyn? - spytał, przenosząc wzrok z Adriany na pozostałych, spędził ten czas w niewoli, o niczym nie wiedział. Jeśli mieli mieć pewność, że istotne informacje nie wyciekły, wpierw muszą ustalić, jaką wiedzę w ogóle posiadała Lucinda.
- Nazywamy to świadkiem koronnym - podsunął Tonks, nie musieli ogłaszać tego od razu. Miesiąc to dużo lub mało czasu, w zależności od strony, od której należało na to spojrzeć. Był pewien, że to ogłoszą. Jeszcze tego nie zrobili, ale powody tego zachowania to tylko wróżenie z fusów, a on nigdy nie ufał wróżbiarstwu. Nie wiedzia, czy patronus mógłby ją odnaleźć, nie potrafił tego, ale skondensowane moce białej magii, kształtowane podług wskazówek Harolda, potrafiły wydobyć z niego pełnię jego potencjału. Być może gdybyś ktoś przy tym stole dysponował patronusem kształtu gończego psa, mieliby szansę, ale i wtedy na próżno mogli szukać jej jak wiatru w polu. Nie miał innego pomysłu, niż próba wywabienia jej z kryjówki - nie zdołają przeczesać terenu całego hrabstwa, a co dopiero kilku - ale inwigilacja pałacu Selwynów wydawała się rozsądnym tropem. Nie mógł w tym pomóc, więc jedynie przemykał wzrokiem od jednej kobiety do drugiej. Na słowa Maeve wzruszył ramionami, jeśli Rycerze przypadkiem pozbędą się Notta, pomogą też im, skłonny był podjąć to ryzyko.
- Szklana kula pomoże więcej, niż zaklęcia. Patronusy są w stanie uzyskać częściową świadomość, zyskać instynkt formy, którą przyjmują, ale to za mało, gdy nie znamy nawet kierunku poszukiwań. Są zrodzone z białej magii, ich potencjał jest przede wszystkim ochronny i dający życie. Potrzebujemy tropu. Trzeba sprawdzić jej rodzinę. Goście minionej zabawy byli czarodziejami wysokiego szczebla, ani do nich nie dotrzemy, ani nic nam nie powiedzą. Być może czarodzieje pracujący przy tamtej imprezie mogliby zdradzić więcej - o tym, z kim Lucinda przyszła i z kim wyszła, czy bywa w tym miejscu częściej. Przesłuchamy ich, jeśli ich nam przyprowadzicie. - Aurorskie taktyki wydobycia informacji bywały brutalne, ale skuteczne. Londyn był dziś jednak zaklętą fortecą, a twarz każdego aurora dostatecznie mocno rozpoznawalna. Adriana i Maeve dysponowały możliwościami, które mogli wesprzeć, ale jedynie współdziałanie pozwoli poruszyć fundamentami tego spisku. Jego praca przed wojną byłaby znacznie prostsza, gdyby poszukiwanych dało się odnaleźć jednym poruszeniem różdżki. - Rozsądnie byłoby też spytać o spostrzeżenia pracowników sklepu Burke'ów na Nokturnie - podsunął, bo to ostatni trop, który pojawił się w rozmowie.
- Jakie działania wspierała ostatnio Selwyn? - spytał, przenosząc wzrok z Adriany na pozostałych, spędził ten czas w niewoli, o niczym nie wiedział. Jeśli mieli mieć pewność, że istotne informacje nie wyciekły, wpierw muszą ustalić, jaką wiedzę w ogóle posiadała Lucinda.
we penetrated deeper and deeper into the heart of darkness
Brendan Weasley
Zawód : auror, szkoleniowiec
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
don't you ever tame your demons, always keep them on a leash
OPCM : 30 +8
UROKI : 25
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 30 +3
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Strona 14 z 15 • 1 ... 8 ... 13, 14, 15
Ratusz
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Mniejsze wyspy :: Oaza Harolda