Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Mniejsze wyspy :: Oaza Harolda
Ratusz
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Ratusz
Oaza zaczynała się rozrastać, a im więcej zamieszkiwało ją czarodziejów, tym bardziej potrzebna była ściślejsza organizacja. W połowie września 1957 r. ukończono budowę ratusza, który powstał przy samej wiosce, w nieznacznym oddaleniu od chatek mieszkalnych. Zamieszkał tam Harold Longbottom, który zawsze potrzebny był na miejscu, wraz z najbliższymi współpracownikami czuwającymi nad bezpieczeństwem wyspy i zdrowiem jej mieszkańców. To nieco większy budynek, w którym odbywają się rozmowy na szczycie, spotkania organizacyjne oraz audiencje u prawowitego Ministra Magii i jego delegatów. Wnętrze ratusza jest surowe, wojskowe, mało przytulne, brak elementów ozdobnych. Niewygodne drewniane meble zostały zbite przez Zakonników.
Z zapałem i nieustępliwą pewnością kontynuował podjęty temat przedstawiając wstępny plan. Wszelkie działania miały rację bytu, a on – zdeterminowany i zmotywowany był w stanie nad nimi zapanować. Gdy mówił, nie spuszczał wzroku z twarzy skupionego Ministra. Nieporuszona mina, przenikliwe spojrzenie miały jedynie dopomóc dobremu, pierwszemu wrażeniu. Odetchnął cicho, gdy prowadzący powierzył mu całkowitą koordynację, wzięcie w ramiona wystosowanej wcześniej idei. Rozszerzył błękitne źrenice i pokiwał głową twierdząco odrobinę zaskoczony. Poczuł się w pewnym sensie doceniony? Uczucie to pozostało jednak w ciasnym wnętrzu wywołując podekscytowanie zmieszane z grubą falą przerażenia. Robiło się naprawdę poważnie. Na sam koniec potwierdził jeszcze pewnym: – Oczywiście. – po czym opadł na drewniane oparcie stabilizując przyspieszony oddech i rozbudzone emocje. Nie mógł zawieść, chciał działać ku wspólnej sprawie ukazując przydatność i jak największą efektywność. Manewry, którym miał zamiar się poddać mogłyby obejmować również propozycję Justine, lecz o tym chciał porozmawiać z nią osobiście. Słuchał uważnie następujących po sobie wypowiedzi traktujących tak wiele istotnych tematów. Odczuwał dość specyficzną atmosferę, mieszankę skrajnych odczuć. Dobrze wiedział, iż większość zgromadzonych pali się do walki, ma determinację do aktywności i rozszerzania wpływów. Zgadzał się całkowicie ze skoncentrowaniem sił w hrabstwach sprzyjających organizacji, jednakże krótkie rozeznanie na terenach sąsiadujących, mogących stanowić teren do przyszłej ofensywy, nie było przecież złym pomysłem. Zmarszczył brwi w wyraźnym zamyśleniu i przechylając się delikatnie do przodu, zerknął na Burroughsa i dorzucił krążącą po głowie myśl: – Wydaje mi się, że warto byłby jedynie rozejrzeć się, rozeznać na terytorium Fawleyów. Wyszukać miejsca, które w przyszłości mogłyby być odniesieniem do planowanej ofensywy. Wybadać punkty, które na tym kawałku ziemi są w pewnym stopniu decyzyjne. – skomentował głośno zerkając na zgromadzonych: - Wiem, że są to dalekosiężne plany, lecz poczynając drobne przygotowania zaoszczędzimy czas później, zaczynając plany nie od całkowitego zera. Taki patrol, rozpoznanie nie powinno być czasochłonne i nie powinno wpłynąć na nasze dotychczasowe plany. Z biegiem czasu podobne działanie można powtórzyć na ziemiach kolejnych hrabstw. – dodał po krótkiej chwili wyraźnie podkreślając, iż nie ma zamiaru sugerować kolejnych, ponadprogramowych działań. Prezentowane i omawiane wytyczne były priorytetowe, jednakże dobre gospodarowanie czasem i zasobami ludzkimi mogło przechylić ich szalę o kolejny, malutki procent. Temat portu wywołał poruszenie. On sam czynnie zabierający głos w tej sprawie, znów wychylił się do przodu, aby śledzić poszczególne jednostki. Westchnął ciężko, a palce ściśnięte w ciasną piramidkę przesuwały się po naprężonej skórze. Sir Longbottom nakreślał bieżącą sytuację morskiego centrum. Z niektórymi z prezentowanych informacji zetknął się już wcześniej; handlowy półświatek wspominał o organizacji hucznego jarmarku nie zdając sobie sprawy jak kontrowersyjny i niejednoznaczny cel przyświecał ów uroczystości. W sprawie portu nie miał już zbyt wiele do dodania. Minister zdawał się rozłożyć to zagadnienie na najdrobniejsze czynniki pierwsze. Nie mieli szans w przejęciu opanowanej przez wroga części miasta. Przynajmniej nie teraz. Potrzebowali skrupulatnego planu, zaplecza, twardych podstaw, aby móc porwać się na tak wielkie przedsięwzięcie. Musieli pozostać czujni, obserwować nastroje, wyłapywać najważniejsze i przydatne informacje, werbować jednostki wyznające podobną ideologię. Jeśli ktoś taki znajdował się wśród bliskich znajomych Zakonników, nie powinni tracić czasu. On sam miał w swojej głowie pewną sylwetkę. Zastanawiał się również nad kwestią morskiego transportu, statków wpływających do portu usytuowanego w stolicy. Gdyby kiedykolwiek zdecydowali się na omawiany szturm, zacząłby od wyniszczania, działania z zewnątrz. Blokowania statków, odcinania głównej siedziby statków od stałych i ogromnych dostawców jeszcze przed wpłynięciem na tereny kraju. Odrzucając jednak dość fantazyjne rozważania ponownie skupił się na zgromadzonych. Wysłuchał wypowiedzi Figg oraz tej, wystosowanej przez Sir Longbottoma. Skinął głową w wyrazie zrozumienia. – Jeśli działania na terenie Irlandii sprawdzą się, będzie można analogicznie przenieść je potem do Szkocji. Oczywiście po wcześniejszej analizie i dopasowaniu potrzeb. – rzucił krótko zerkając na krótkowłosą. Pomysł był warty zapamiętania i odtworzenia przy najbliższej okazji. Dalsze kwestie zostały podsumowywane, zbierane w rzeczowe rozkazy. Poszczególni Zakonnicy dostawali konkretną sprawę, a on z uwagą przyglądał się strukturze i przebiegowi spotkania. Czuł się już nieco swobodniej, spokojniej. I choć nadal walczyłby z tysiącem wątpliwości, strach towarzyszący przed wejściem do ratusza, odpłynął w nieznane. Odnalezienie i zwerbowanie omawianej Huxley było najrozsądniejszym postepowaniem. Dziewczyna mogła okazać się cennym działaczem, skarbnicą wymaganej wiedzy potrafiąc zakręcić się w obrębie terytorium wroga. Na kolejne zdania kiwał lekko głową spoglądając na wymienione przez prowadzącego profile. Jego uwaga na dłużej skoncentrowała się na tematyce namiaru. Posiadał zarejestrowaną różdżkę. Fałszywa tożsamość przysłużyła się do wykonania ministerialnej powinności. Zmarszczył brwi, gdy Wright jak i Skamander nadmienili incydenty podczas misji w Azkabanie. Jego różdżką, z której korzystał czynnie nie wykazała żadnego, dziwnego zachowania, ciekawe dlaczego? Przybliżona kwestia wydawała się podejrzana, lecz na ten moment bardzo niejednoznaczna. Dobrze, że zostały poczynione odpowiednie korki, aby przyjrzeć się całej specyfice rejestracji. Chciał być z informacjami na bieżąco, aby nie przegapić kulminacyjnego momentu, w którym głogowa broń z namiarem okazałby się problematycznym niebezpieczeństwem. Zainteresował się również wspomnianą tematyką klątw, lecz niewerbalnie zgodził się z przedmówcami zaznajomionymi z dziedziną starożytnych run. Sir rozszerzył plan restrukturyzacji organizacji. Odpowiedział na nurtujące pytania, zobrazował działanie. Vincent opuścił głowę wpatrując się w rysy drewnianego blatu. Nie miał pojęcia czy byłby w stanie zobaczyć się w ów strukturze. Nie posiadał również odpowiedniego doświadczenia. Był świeżym członkiem, który powolnie wdrażał się w tajemnice organizacji. Westchnął jednak cicho obiecując sobie, że przemyśli sprawę dla własnej potrzeby. W chwili obecnej nie miał już tematów, które chciałby poruszyć na forum ogólnym. Zbyt dużo informacji piętrzyło się w przeciążonej głowie. Natłok silnych emocji, pulsujące skronie potrzebowały zaczerpnięcia świeżego powietrza oraz spisania. Chciał przystąpić do działania od razu, pochylając się i wyrysowując pierwotny plan. Był jednak cierpliwy.
My biggest fear is that eventually you will see me, that way I will see
myself
Vincent Rineheart
Zawód : łamacz klątw, zielarz, dostawca roślinnych ingrediencji, rebeliant
Wiek : 32
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Za czyim słowem podążył tak czule, że się odważył na tę
podróż groźną, rzucił wyzwanie wzburzonemu morzu?
podróż groźną, rzucił wyzwanie wzburzonemu morzu?
OPCM : 30
UROKI : 31 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6 +3
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Zerknął w stronę Justine, posyłając jej ciepły uśmiech, kiedy zaoferowała pomoc z zabezpieczeniami i z wdzięcznością kiwając głową; nie ukrywał, że liczył na jej pomoc – parę miesięcy wcześniej miał okazję zobaczyć jej umiejętności na własne oczy, gdy w trakcie wyprawy do Londynu nałożyła skomplikowane zaklęcie na sklep Hannah. Jeśli ktoś spośród nich miał poradzić sobie z tymi najbardziej wymagającymi pułapkami, to była to właśnie ona. Kiwnął głową również w stronę Vincenta, który przypomniał mu o swojej propozycji pomocy, wcześniej przedstawiając plan rozciągnięcia wpływów Zakonu na tereny Irlandii. – Znam w Irlandii k-k-kilka czarodziejskich rodzin, dla niektórych p-p-pracowałem, inni mi pomagali. To na razie niewiele, ale w razie czego – m-m-możesz na mnie liczyć – odezwał się, odwracając się w stronę Rinehearta, którego lord Longbottom uczynił odpowiedzialnym za koordynację działań. Już od paru dobrych tygodni działał głównie na terenie sąsiedniego kraju, tam pracował, tam też budował dom, korzystając z pomocy mieszkańców; jego rodzina miała tam korzenie – być może były to punkty, których mógł się uchwycić.
Skinięciem głowy i krótkim słowem podziękował też za deklaracje pomocy złożone przez Steffena, Samuela, Lucindę i Alexandra, odnotowując w pamięci, ilu osób powinien się spodziewać po spotkaniu.
Nazwisko Forsythii, jak tłuczek powracające do toczącej się ponad stołem dyskusji, wywoływało u niego jakiś trudny do odpędzenia dyskomfort, uparcie ciągnąc jego myśli w stronę morskiej latarni i tego dziwnego wieczoru, który spędzili tam razem; poprawił się bezwiednie na twardym krześle, jakby szukając dla siebie wygodniejszej pozycji, choć w rzeczywistości to nie proste siedzenie sprawiało, że czuł się nieswojo. Słuchając czytanego przez Anthony’ego listu, wbił spojrzenie w drewniany blat, przez dłuższą chwilę nieco gubiąc się w wymienianych jedno po drugim nazwiskach, zatrzymując się dopiero przy ostatnim – a raczej przy wspomnieniu podarku z dwudziestu dziewięciu mugolskich serc, które sprawiło, że nagle zaschło mu w ustach, a do żołądka wpadło mu coś ciężkiego i lodowatego. Przymknął na sekundę powieki, bezwiednie zaciskając palce dłoni w pięść; starając się odgonić falę mdłości, zalewającą go na myśl o dwudziestu dziewięciu zamordowanych bez sensu ludziach – pozbawionych życia tylko dlatego, że w ich żyłach nie płynęła magia. Ludziach takich, jak jego ojciec. Przełknął ślinę, przez moment planując się odezwać; musimy znaleźć tego człowieka zatańczyło na jego ustach, jednak nie zdołał wydobyć z siebie ani jednej głoski, w myślach postanawiając, że nie tylko go odnajdzie – ale również zmusi go by zapłacił za wszystko, co zrobił. Zwłaszcza, jeśli – jak zasugerował Alexander – on i przeklęty szmalcownik, który wymordował Smithów i zabił mamę Marcela, byli tą samą osobą. Kiedy minister podkreślił konieczność schwytania go, wypuścił z płuc powietrze, spoglądając na ich dowódcę z szacunkiem, a później pochwycił spojrzenie Michaela i również jemu skinął krótko głową.
Nie rozumiał, dlaczego zamiast skupić się na strategii, nadal uparcie wałkowano życiorys Forsythii, nie widział też sensu ukrytego w zamiarze porwania jej i przesłuchania – czy Zakon Feniksa sprawdzał w ten sposób wszystkich potencjalnych informatorów? – zgadzając się poniekąd z surowymi słowami Cedrica. Kiedy i on obiecał mu pomoc, skinął mu głową. – Dziękuję, Cedriku – powiedział, starając się uśmiechnąć, ale coraz cięższa atmosfera panująca w pomieszczeniu musiała mu się udzielić. Wysłuchał wypowiedzi Marcelli z niedowierzaniem, podczas gdy nie po raz pierwszy w trakcie tego jednego spotkania poddała w wątpliwość nie tylko słowa lorda Longbottoma, ale i słuszność sprawy, o którą walczyli. Zmarszczył brwi, przyglądając jej się z rosnącą konsternacją, nie wiedząc, o jakich uprzedzeniach mówiła ani co próbowała sugerować. Pytanie, które miął w ustach, padło jednak ze strony siedzącej tuż obok niego Hannah; przeniósł spojrzenie na przyjaciółkę, wysłuchując jej słów: mądrych, rozważnych, nawołujących do ostrożności, do zachowania której – tak mu się przynajmniej wydawało – nie powinni dzisiaj być zmuszeni namawiać nikogo. Dla niego samego stanowiła już prawie odruch naturalny, wynikający nie tyle z przypisywania innym złych zamiarów na podstawie ich pochodzenia, co ciążącej na jego barkach odpowiedzialności: za życie córki, młodszego rodzeństwa, ukrywających się w Oazie ludzi. Posłał Hannah ciepły uśmiech, wiedząc, że to rozumiała – i mając nadzieję, że rozumieli to również pozostali, zwłaszcza po tym, jak konieczność kierowania się rozwagą niejednokrotnie podkreślił sam minister.
Słysząc padającą z jego ust zgodę, kiwnął głową. – Tak jest, sir. Dziękuję – odpowiedział; mając do dyspozycji salę, mógł bez trudu zebrać wszystkich, którzy zadeklarowali chęć wsparcia projektu. Przeniósł uważne spojrzenie w kierunku Fredericka, kiedy zarówno zaoferował mu swoją pomoc, jak i podjął temat możliwej ewakuacji części mieszkańców Oazy. – Dziękuję. I t-t-tak – przy okazji sporządzania spisu mogę przejrzeć m-m-mieszkańców pod kątem kandydatów do ewentualnej ewakuacji, p-po-porozmawiać z nimi osobiście – na razie bez żadnych ostatecznych deklaracji czy składania ob-b-bietnic – przytaknął, odnosząc się zarówno do słów Harolda Longbottoma, jak i Foxa.
Skinięciem głowy i krótkim słowem podziękował też za deklaracje pomocy złożone przez Steffena, Samuela, Lucindę i Alexandra, odnotowując w pamięci, ilu osób powinien się spodziewać po spotkaniu.
Nazwisko Forsythii, jak tłuczek powracające do toczącej się ponad stołem dyskusji, wywoływało u niego jakiś trudny do odpędzenia dyskomfort, uparcie ciągnąc jego myśli w stronę morskiej latarni i tego dziwnego wieczoru, który spędzili tam razem; poprawił się bezwiednie na twardym krześle, jakby szukając dla siebie wygodniejszej pozycji, choć w rzeczywistości to nie proste siedzenie sprawiało, że czuł się nieswojo. Słuchając czytanego przez Anthony’ego listu, wbił spojrzenie w drewniany blat, przez dłuższą chwilę nieco gubiąc się w wymienianych jedno po drugim nazwiskach, zatrzymując się dopiero przy ostatnim – a raczej przy wspomnieniu podarku z dwudziestu dziewięciu mugolskich serc, które sprawiło, że nagle zaschło mu w ustach, a do żołądka wpadło mu coś ciężkiego i lodowatego. Przymknął na sekundę powieki, bezwiednie zaciskając palce dłoni w pięść; starając się odgonić falę mdłości, zalewającą go na myśl o dwudziestu dziewięciu zamordowanych bez sensu ludziach – pozbawionych życia tylko dlatego, że w ich żyłach nie płynęła magia. Ludziach takich, jak jego ojciec. Przełknął ślinę, przez moment planując się odezwać; musimy znaleźć tego człowieka zatańczyło na jego ustach, jednak nie zdołał wydobyć z siebie ani jednej głoski, w myślach postanawiając, że nie tylko go odnajdzie – ale również zmusi go by zapłacił za wszystko, co zrobił. Zwłaszcza, jeśli – jak zasugerował Alexander – on i przeklęty szmalcownik, który wymordował Smithów i zabił mamę Marcela, byli tą samą osobą. Kiedy minister podkreślił konieczność schwytania go, wypuścił z płuc powietrze, spoglądając na ich dowódcę z szacunkiem, a później pochwycił spojrzenie Michaela i również jemu skinął krótko głową.
Nie rozumiał, dlaczego zamiast skupić się na strategii, nadal uparcie wałkowano życiorys Forsythii, nie widział też sensu ukrytego w zamiarze porwania jej i przesłuchania – czy Zakon Feniksa sprawdzał w ten sposób wszystkich potencjalnych informatorów? – zgadzając się poniekąd z surowymi słowami Cedrica. Kiedy i on obiecał mu pomoc, skinął mu głową. – Dziękuję, Cedriku – powiedział, starając się uśmiechnąć, ale coraz cięższa atmosfera panująca w pomieszczeniu musiała mu się udzielić. Wysłuchał wypowiedzi Marcelli z niedowierzaniem, podczas gdy nie po raz pierwszy w trakcie tego jednego spotkania poddała w wątpliwość nie tylko słowa lorda Longbottoma, ale i słuszność sprawy, o którą walczyli. Zmarszczył brwi, przyglądając jej się z rosnącą konsternacją, nie wiedząc, o jakich uprzedzeniach mówiła ani co próbowała sugerować. Pytanie, które miął w ustach, padło jednak ze strony siedzącej tuż obok niego Hannah; przeniósł spojrzenie na przyjaciółkę, wysłuchując jej słów: mądrych, rozważnych, nawołujących do ostrożności, do zachowania której – tak mu się przynajmniej wydawało – nie powinni dzisiaj być zmuszeni namawiać nikogo. Dla niego samego stanowiła już prawie odruch naturalny, wynikający nie tyle z przypisywania innym złych zamiarów na podstawie ich pochodzenia, co ciążącej na jego barkach odpowiedzialności: za życie córki, młodszego rodzeństwa, ukrywających się w Oazie ludzi. Posłał Hannah ciepły uśmiech, wiedząc, że to rozumiała – i mając nadzieję, że rozumieli to również pozostali, zwłaszcza po tym, jak konieczność kierowania się rozwagą niejednokrotnie podkreślił sam minister.
Słysząc padającą z jego ust zgodę, kiwnął głową. – Tak jest, sir. Dziękuję – odpowiedział; mając do dyspozycji salę, mógł bez trudu zebrać wszystkich, którzy zadeklarowali chęć wsparcia projektu. Przeniósł uważne spojrzenie w kierunku Fredericka, kiedy zarówno zaoferował mu swoją pomoc, jak i podjął temat możliwej ewakuacji części mieszkańców Oazy. – Dziękuję. I t-t-tak – przy okazji sporządzania spisu mogę przejrzeć m-m-mieszkańców pod kątem kandydatów do ewentualnej ewakuacji, p-po-porozmawiać z nimi osobiście – na razie bez żadnych ostatecznych deklaracji czy składania ob-b-bietnic – przytaknął, odnosząc się zarówno do słów Harolda Longbottoma, jak i Foxa.
I came and I was nothing
and time will give us nothing
so why did you choose to lean on
a man you knew was falling?
and time will give us nothing
so why did you choose to lean on
a man you knew was falling?
William Moore
Zawód : lotnik, łącznik, szkoleniowiec
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Żonaty
jeno odmień czas kaleki,
zakryj groby płaszczem rzeki,
zetrzyj z włosów pył bitewny,
tych lat gniewnych
czarny pył
zakryj groby płaszczem rzeki,
zetrzyj z włosów pył bitewny,
tych lat gniewnych
czarny pył
OPCM : 30 +5
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 10 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 30
SPRAWNOŚĆ : 25
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Skrzyżowała na krótką chwilę spojrzenie z Williamem kiedy zerknął ku niej w momencie trwania rozmów o zabezpieczeniach.
Czuła się zagubiona, wrzucona na głęboką wodę, próbująca robić dobrą minę, do naprawdę złej gry. Czuła się zagubiona, po miesiącu tortur nadal nie nie doszła do siebie, po kolejnym spędzonym w domu była odcięta, nie wiedziała o wszystkim, nie udzielała się dzisiaj tak jak wcześniej, widocznie przyjmując rolę obserwatora.
Krótkie skinięcie Harolda domknęło jedyną sprawę, którą miała i o której pomyślała jeszcze przed tym, jak trafiła do Azkabanu. Miała nadzieję, że lokal nie został sprzedany, chociaż wątpiła, żeby ktoś w takich okolicznościach pokusił się o inwestycję. Będzie musiała to niedługo sprawdzić. Była zadowolona, a nawet dumna z tego, jak radził sobie Vincent, mimo obaw, które osiadały tak często na ramionach ona wiedziała od zawsze, że kiedy tylko coś jest dla niego ważne, wtedy poświęca się temu całkowicie i bez reszty. Był perfekcjonistą, kiedy za coś się brał doprowadzał to do końca - prawdopodobnie ostatecznie nadal nie do końca zadowolonym, bo przecież… mogło być lepiej.
Słuchała więc dalej, krzyżując z Haroldem spojrzenie, kiedy z jego ust wypadło znów jej nazwisko. Milczała jednak jak zaklęta, nie czując się dobrze. Przeważnie towarzystwo innych jej pomagało, odsuwało od niej szpetne głosy, ale tutaj, trudno było jej spojrzeć na kogokolwiek, przypominała sobie ich martwe twarze, osadzone w nich martwe oczy, jej ręce przeciekające krwią. Przymknęła powieki, biorąc oddech. Temat portu był dla niej w sumie odległy. Jeszcze kiedy mieszkała w Londynie rzadko w nim bywała a i wtedy miała wrażenie, że życie trochę w inny sposób tam się toczy, zamknięte na otaczający świat, odwrócone od wszystkich. Jeśli ktoś w tym momencie planował pozostać w Londynie z własnej woli, widocznie odpowiadał mu stan rzeczy, który w nim obecnie panował.
- Moglibyśmy skorzystać z metamorfomagów by dostać się na nie, jako członkowie załogi. - powiedziała unosząc głowę i otwierając powieki. Z zamkniętymi oczami łatwiej jej było się skupić na padających wokół słowa. Łatwiej było odgonić odczucia, obrazy i głosy.
Nie podjęła tematu Philippy, którą miała okazję poznać, choć nie blisko. Była dla niej trudna do określenia, odrobinę egoistyczna. Pamiętała jakiś słów w stosunku do niej użyła. Jej teren. Jej ludzie. Widocznie pewna pozycji którą w porcie zdobyła, stawiała warunki, oczekiwała ich wypełnienia.
Czuła spojrzenia, które skupiły się na niej. Ona sama jednak nie spoglądała na nikogo. Unosiła głowę, patrząc na siedzącego na przeciw Alexandra, zatapiając się w myślach we własnej głowie. Niedostateczna, nieodpowiednia, po raz kolejny właśnie taka była. Jedynie potwierdził i powiedział głośno to, co wszyscy tak usilnie próbowali im wmówić i co o nich myśleli. Dobrze, niech więc tak będzie. Ona musiała dowiedzieć się teraz kim jest. Oddała swoje życie Zakonowi i Gwardii, a teraz jedna z tych części właśnie została rozwiązana. Została niczym więcej ponad narzędziem w jakiś sposób na wieczność związanym z Zakonem. Miała dalej walczyć. I dalej walczyć będzie. Nie interesowała ją na razie formuła kapituły. Zostało powiedziane, że zasiądą w niej ludzie posiadający doświadczenie. W tej sali znajdowało się wiele osób posiadających go więcej niż ona. Słuchała więc padających pytań padający odnośnie samej kapituły, słuchała też odpowiedzi splatając dłonie na stole, przymykając lekko powieki. Dopiero kiedy odezwała się Marcella uniosła powieki, spoglądając na nią przez krótką chwilę. Wzięła wdech w płuca, jednak nie skomentowała niczego, zaciskając odrobinę rękę.
- Tak, ja, jeśli mogę, sir. - odezwała się, kiedy Longbottom zapytał o inne sprawy. - To właściwie nie sprawa, bardziej propozycja. - dodała jeszcze spoglądając najpierw na niego. - Odnośnie zabezpieczeń. Jestem pefna że większość z was zadbała już o miejsca w których przefywa i żyje, ale… - urwała na chwilę - ...gdybyście potrzebowali większej pefności, nie wahajcie się napisać. - przesunęła spojrzeniem po wszystkich wokół, ostatecznie zatrzymując spojrzenie na Haroldzie. - Większe magazyny w hrabstwach należących do nas powinniśmy również obłożyć jak najmocniejszymi zabezpieczeniami, sprawiając, że wróg nie będzie w stanie okraść nas z zapasów. - zaproponowała jeszcze, po tym milknąc.
Czuła się zagubiona, wrzucona na głęboką wodę, próbująca robić dobrą minę, do naprawdę złej gry. Czuła się zagubiona, po miesiącu tortur nadal nie nie doszła do siebie, po kolejnym spędzonym w domu była odcięta, nie wiedziała o wszystkim, nie udzielała się dzisiaj tak jak wcześniej, widocznie przyjmując rolę obserwatora.
Krótkie skinięcie Harolda domknęło jedyną sprawę, którą miała i o której pomyślała jeszcze przed tym, jak trafiła do Azkabanu. Miała nadzieję, że lokal nie został sprzedany, chociaż wątpiła, żeby ktoś w takich okolicznościach pokusił się o inwestycję. Będzie musiała to niedługo sprawdzić. Była zadowolona, a nawet dumna z tego, jak radził sobie Vincent, mimo obaw, które osiadały tak często na ramionach ona wiedziała od zawsze, że kiedy tylko coś jest dla niego ważne, wtedy poświęca się temu całkowicie i bez reszty. Był perfekcjonistą, kiedy za coś się brał doprowadzał to do końca - prawdopodobnie ostatecznie nadal nie do końca zadowolonym, bo przecież… mogło być lepiej.
Słuchała więc dalej, krzyżując z Haroldem spojrzenie, kiedy z jego ust wypadło znów jej nazwisko. Milczała jednak jak zaklęta, nie czując się dobrze. Przeważnie towarzystwo innych jej pomagało, odsuwało od niej szpetne głosy, ale tutaj, trudno było jej spojrzeć na kogokolwiek, przypominała sobie ich martwe twarze, osadzone w nich martwe oczy, jej ręce przeciekające krwią. Przymknęła powieki, biorąc oddech. Temat portu był dla niej w sumie odległy. Jeszcze kiedy mieszkała w Londynie rzadko w nim bywała a i wtedy miała wrażenie, że życie trochę w inny sposób tam się toczy, zamknięte na otaczający świat, odwrócone od wszystkich. Jeśli ktoś w tym momencie planował pozostać w Londynie z własnej woli, widocznie odpowiadał mu stan rzeczy, który w nim obecnie panował.
- Moglibyśmy skorzystać z metamorfomagów by dostać się na nie, jako członkowie załogi. - powiedziała unosząc głowę i otwierając powieki. Z zamkniętymi oczami łatwiej jej było się skupić na padających wokół słowa. Łatwiej było odgonić odczucia, obrazy i głosy.
Nie podjęła tematu Philippy, którą miała okazję poznać, choć nie blisko. Była dla niej trudna do określenia, odrobinę egoistyczna. Pamiętała jakiś słów w stosunku do niej użyła. Jej teren. Jej ludzie. Widocznie pewna pozycji którą w porcie zdobyła, stawiała warunki, oczekiwała ich wypełnienia.
Czuła spojrzenia, które skupiły się na niej. Ona sama jednak nie spoglądała na nikogo. Unosiła głowę, patrząc na siedzącego na przeciw Alexandra, zatapiając się w myślach we własnej głowie. Niedostateczna, nieodpowiednia, po raz kolejny właśnie taka była. Jedynie potwierdził i powiedział głośno to, co wszyscy tak usilnie próbowali im wmówić i co o nich myśleli. Dobrze, niech więc tak będzie. Ona musiała dowiedzieć się teraz kim jest. Oddała swoje życie Zakonowi i Gwardii, a teraz jedna z tych części właśnie została rozwiązana. Została niczym więcej ponad narzędziem w jakiś sposób na wieczność związanym z Zakonem. Miała dalej walczyć. I dalej walczyć będzie. Nie interesowała ją na razie formuła kapituły. Zostało powiedziane, że zasiądą w niej ludzie posiadający doświadczenie. W tej sali znajdowało się wiele osób posiadających go więcej niż ona. Słuchała więc padających pytań padający odnośnie samej kapituły, słuchała też odpowiedzi splatając dłonie na stole, przymykając lekko powieki. Dopiero kiedy odezwała się Marcella uniosła powieki, spoglądając na nią przez krótką chwilę. Wzięła wdech w płuca, jednak nie skomentowała niczego, zaciskając odrobinę rękę.
- Tak, ja, jeśli mogę, sir. - odezwała się, kiedy Longbottom zapytał o inne sprawy. - To właściwie nie sprawa, bardziej propozycja. - dodała jeszcze spoglądając najpierw na niego. - Odnośnie zabezpieczeń. Jestem pefna że większość z was zadbała już o miejsca w których przefywa i żyje, ale… - urwała na chwilę - ...gdybyście potrzebowali większej pefności, nie wahajcie się napisać. - przesunęła spojrzeniem po wszystkich wokół, ostatecznie zatrzymując spojrzenie na Haroldzie. - Większe magazyny w hrabstwach należących do nas powinniśmy również obłożyć jak najmocniejszymi zabezpieczeniami, sprawiając, że wróg nie będzie w stanie okraść nas z zapasów. - zaproponowała jeszcze, po tym milknąc.
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
Pokiwała krótko głową w reakcji na prośbę Billy’ego, by wszyscy zainteresowani pomocą przy jego przedsięwzięciu zostali chwilę dłużej. W Zakonie nie brakowało czarodziejów znacznie bardziej doświadczonych chociażby w kwestii nakładania pułapek, domyślała się jednak, że każda różdżka mogła okazać się na wagę złota – a może też przyda się do czegoś zgoła innego, niekoniecznie do tkania magii ochronnej? Kiedy poznają szczegóły, ustalą plan działania, łatwiej będzie podzielić się zadaniami. Jej myśli szybko powędrowały dalej, ku wałkowanemu w kółko tematowi Forsythii i wymienianej z lordem Macmillanem korespondencji. Obserwowała go przez dłuższą chwilę, próbując utrzymać na twarzy maskę opanowania i spokoju, choć niewątpliwie cała ta sytuacja wydawała się niezwykle podejrzana. Czy naprawdę tak to wyglądało? Crabbe nie miała pojęcia, z kim wymieniała listy, a mimo to tak chętnie, tak łatwo, rozstawała się z informacjami, nie bacząc na to, czym mogło się to skończyć? Oferowała komuś, kto był dla niej obcym, że sfałszuje wpisy w rejestrze wilkołaków, wystawiając się tym samym na niemałe niebezpieczeństwo…? Albo była niezwykle lekkomyślna, albo podstępna – tak czy siak, nie były to przymioty, które stawiałyby ją w dobrym świetle lub też zachęcały do traktowania jak pewnego źródła informacji. Decyzja nie należała jednak do niej; skoro lord Longbottom przytaknął pomysłowi porwania i przesłuchania tamtej dziewczyny, nie miała zamiaru krytykować go na głos, choć uważała wspomniany plan za kontrowersyjny. Ściągnęła usta w wąską kreskę, odnotowując w pamięci wszelkie informacje, które dotyczyły tego obcokrajowca, Schmidta. Jak wielu takich szaleńców przeczesywało właśnie lasy i doliny, byle tylko dopaść kolejnych niemagicznych? Wyrwać im serca z piersi…? Pobladła, przelotnie wznosząc dłonie wyżej, do twarzy, i ściskając nasadę nosa. Musieli mieć się na baczności, a jednocześnie – zająć problemem szmalcowników możliwie jak najszybciej.
Trudno byłoby jej nie zgodzić się z surowymi, lecz trafnymi słowami siedzącego obok Dearborna; o obecnej sytuacji portu nie wiedziała wiele, od pół roku bywała tam znacznie rzadziej niż niegdyś, słyszała jednak o nieoczekiwanej, brutalnej zmiany zarządcy i nie miała najmniejszych wątpliwości, że cała dzielnica – chcąc lub nie – oficjalnie sympatyzuje teraz z nową władzą. Pichard mógł przymykać oko na pewne przewinienia, byleby napchać sobie kieszenie galeonami, lecz Goyle – ten sam Goyle, o którym wiedzieli, że wspiera Rycerzy Walpurgii – zadbał o to, by mieszkańcy bali się myśleć o otwartym krytykowaniu Malfoya i wprowadzanych przez niego porządków. Nie negowała przy tym faktu, ze na pewno byli tacy, którym ten stan nie przypadł do gustu i którzy najchętniej wyrwaliby się spod wpływów Ministerstwa. Jednak zgodnie z tym, co powiedział lord Longbottom, obecna sytuacja była niezwykle niekorzystna, choćby udało im się odbić marinę, to było za mało, by móc zachwiać przeważającą siłą wroga. Gdyby jednak Keatowi udało się zdobyć informacje, co do których prawdziwości nie miałby wątpliwości, a które pomogłyby zyskać wgląd w plany na najbliższą przyszłość, byłoby to niezwykle cenne. Podchwyciła jego wzrok, gdy wspominał o Isle of Dogs – słyszała o tym miejscu, zwykle jednak unikała stawiania się tam we własnej osobie, opierając raczej na pozyskiwaniu najświeższych wieści od spotykanych później, w innych zakamarkach stolicy, kontaktów. – Dziękuję, Keat, to brzmi jak dobry trop – odpowiedziała, zapisując coś w wyciągniętym z torby notatniku; powiedziała tylko tyle, by nie zabierać więcej czasu spotkania, wiedziała już jednak, do kogo powinna napisać, by dowiedzieć się na ten temat czegoś więcej – albo kogo powinna ze sobą zabrać, by zwiększyć szansę na sukces. Niewiele później skinęła też głową Michaelowi, choć o Weasleyu słyszała już wcześniej, kojarzyła, że ten przebywa obecnie w stolicy.
- Do pewnego stopnia, tak – odpowiedziała Samuelowi, z miejsca, w którym siedziała, nie mogąc odnaleźć go wzrokiem, powiązując jednak głos z twarzą aurora. – Niestety nie posiadam pełnych informacji na temat tego, kto pozostał w Ministerstwie, a kto postanowił odejść, tej chwili bazuję jedynie na pogłoskach. Poza tym, wielu spośród pracowników wiedźmiej straży posiada też umiejętności, które pozwalają im skutecznie utrudnić rozpoznanie… Metamorfomagia, animagia, a jeśli nie to, to zapas eliksiru wielosokowego. Mogę jednak zasięgnąć języka i przed kolejnym spotkaniem zebrać więcej informacji na ten temat, by podzielić się nimi ze wszystkimi zainteresowanymi – rozwinęła, doskonale wiedząc, że nie brzmi to zbyt pocieszająco, fakt jednak pozostawał faktem, pracownicy jej dawnej jednostki musieli wiedzieć, jak wtapiać się w tłum, ukrywać swą tożsamość. – Jednak zawsze, kiedy tylko pojawiają się wątpliwości, lepiej rzucić Veritas Claro. Niewielu jest takich, którzy zdołają zmylić wspomniane zaklęcie – dodała na koniec; było to dość oczywiste, lecz czasem lepiej było powtarzać oczywistości, niż dać im się zatrzeć w pamięci, stracić na ważności.
Przenosiła wzrok od jednej twarzy do drugiej, gdy kontynuowali temat Huxley i tego, jak mogli do niej dotrzeć. Percival zaproponował, że zostanie przynętą, lord Ollivander zauważał, że do ludzi portu najsilniej przemawiać mogły pieniądze, z kolei Alexander sugerował skupienie się na dezinformacji, nie zaś próbach przeciągnięcia Rain na ich stronę. Może miał rację, może nie było na tej świecie siły, która zmusiłaby ją do zmiany frontu – a może wcale nie byłoby to takie trudne. Na pewno powinni porozmawiać z Keatem, by poznać wspomnianą czarownicę lepiej i lepiej określić, jakie argumenty mogą do niej trafić. Nie mogła jednak nie zgodzić się z tym, że wplątywanie informatorki w ich sprawy, walczenie o nią z Rycerzami, wiązało się z niemałym ryzykiem. Lecz czy przytakiwanie szalonym planom Crabbe, które prędzej czy później mogły zostać zdemaskowane, a także skończyć się skróceniem jej o głowę, nie było tym samym…? Obie kobiety, o których rozmawiali, mogły słono zapłacić za wspieranie ich sprawy, dobrowolne czy nie.
- Oczywiście, sir – przytaknęła, gdy Harold nakazał, by wraz z Foxem i Nottem zajęła się uwolnioną spod działania Imperiusa kobietą. Zwróciła też uwagę na słowa Anthony'ego, pchanie poszukiwanego listem gończym Percivala wprost w łapy wroga było ryzykowne, lecz tak samo – podszywanie się pod niego. Niewątpliwie jednak ich dar metamorfomagii mógł okazać się przydatny w zmyleniu Huxley i wywabieniu jej poza stolicę. Przelotnie podchwyciła wzrok Fredericka, pozwalając sobie na to, by w kąciku ust zatańczył cień uśmiechu; chciała wysłuchać, co dokładnie wydarzyło się wtedy w porcie. – Zrobię co w mojej mocy – dodała, gdy przeszli do tematu szmalcowników. Choć jej kontakty były ograniczone, na pewno była w stanie dowiedzieć się czegoś o najgłośniejszych, najważniejszych figurach, których wyeliminowanie mogło podkopać morale pozostałych parających się tym obrzydliwym procederem czarodziejów. Pokiwała głową w reakcji na słowa lorda Longbottoma, które dotyczyły wykorzystania Forsythii w celu pozyskania informacji na temat tego, co działo w samym Ministerstwie. Nie wątpiła, że prędzej czy później wszyscy usłyszą o tym, czego udało im się od niej dowiedzieć, co przyniosło przesłuchanie. – Uważam, że i tak powinniśmy postarać się pozyskać kogoś, kto również mógłby donosić o tym, co dzieje się w Ministerstwie, chociażby po to, by zweryfikować prawdziwość przekazywanych przez Forsythię przecieków. Oczywiście zakładając, że rozmowa z nią da nam podstawy do próby wykorzystania jej w charakterze informatorki – dodała tylko.
W ciszy wsłuchiwała się we wszystkie inne wątki, myśląc o relokacji części mieszkańców portu, o rejestrze wilkołaków czy pokazywaniu się w Irlandii, Szkocji. Atmosfera stała się jeszcze cięższa, gdy przeszli do omówienia Kapituły i tego, jakie byłyby jej kompetencje. Zmarszczyła brwi, gdy Figg zaczęła coś pokrętnie sugerować – tylko co dokładnie miała na myśli, że ostrożność to uprzedzenia? Nie powiedziała nawet słowa, w duchu zgadzając się z tym, co powiedziała Hannah – i co dodał sam Longbottom.
| przepraszamzajakość[bylobrzydkobedzieladnie]
Trudno byłoby jej nie zgodzić się z surowymi, lecz trafnymi słowami siedzącego obok Dearborna; o obecnej sytuacji portu nie wiedziała wiele, od pół roku bywała tam znacznie rzadziej niż niegdyś, słyszała jednak o nieoczekiwanej, brutalnej zmiany zarządcy i nie miała najmniejszych wątpliwości, że cała dzielnica – chcąc lub nie – oficjalnie sympatyzuje teraz z nową władzą. Pichard mógł przymykać oko na pewne przewinienia, byleby napchać sobie kieszenie galeonami, lecz Goyle – ten sam Goyle, o którym wiedzieli, że wspiera Rycerzy Walpurgii – zadbał o to, by mieszkańcy bali się myśleć o otwartym krytykowaniu Malfoya i wprowadzanych przez niego porządków. Nie negowała przy tym faktu, ze na pewno byli tacy, którym ten stan nie przypadł do gustu i którzy najchętniej wyrwaliby się spod wpływów Ministerstwa. Jednak zgodnie z tym, co powiedział lord Longbottom, obecna sytuacja była niezwykle niekorzystna, choćby udało im się odbić marinę, to było za mało, by móc zachwiać przeważającą siłą wroga. Gdyby jednak Keatowi udało się zdobyć informacje, co do których prawdziwości nie miałby wątpliwości, a które pomogłyby zyskać wgląd w plany na najbliższą przyszłość, byłoby to niezwykle cenne. Podchwyciła jego wzrok, gdy wspominał o Isle of Dogs – słyszała o tym miejscu, zwykle jednak unikała stawiania się tam we własnej osobie, opierając raczej na pozyskiwaniu najświeższych wieści od spotykanych później, w innych zakamarkach stolicy, kontaktów. – Dziękuję, Keat, to brzmi jak dobry trop – odpowiedziała, zapisując coś w wyciągniętym z torby notatniku; powiedziała tylko tyle, by nie zabierać więcej czasu spotkania, wiedziała już jednak, do kogo powinna napisać, by dowiedzieć się na ten temat czegoś więcej – albo kogo powinna ze sobą zabrać, by zwiększyć szansę na sukces. Niewiele później skinęła też głową Michaelowi, choć o Weasleyu słyszała już wcześniej, kojarzyła, że ten przebywa obecnie w stolicy.
- Do pewnego stopnia, tak – odpowiedziała Samuelowi, z miejsca, w którym siedziała, nie mogąc odnaleźć go wzrokiem, powiązując jednak głos z twarzą aurora. – Niestety nie posiadam pełnych informacji na temat tego, kto pozostał w Ministerstwie, a kto postanowił odejść, tej chwili bazuję jedynie na pogłoskach. Poza tym, wielu spośród pracowników wiedźmiej straży posiada też umiejętności, które pozwalają im skutecznie utrudnić rozpoznanie… Metamorfomagia, animagia, a jeśli nie to, to zapas eliksiru wielosokowego. Mogę jednak zasięgnąć języka i przed kolejnym spotkaniem zebrać więcej informacji na ten temat, by podzielić się nimi ze wszystkimi zainteresowanymi – rozwinęła, doskonale wiedząc, że nie brzmi to zbyt pocieszająco, fakt jednak pozostawał faktem, pracownicy jej dawnej jednostki musieli wiedzieć, jak wtapiać się w tłum, ukrywać swą tożsamość. – Jednak zawsze, kiedy tylko pojawiają się wątpliwości, lepiej rzucić Veritas Claro. Niewielu jest takich, którzy zdołają zmylić wspomniane zaklęcie – dodała na koniec; było to dość oczywiste, lecz czasem lepiej było powtarzać oczywistości, niż dać im się zatrzeć w pamięci, stracić na ważności.
Przenosiła wzrok od jednej twarzy do drugiej, gdy kontynuowali temat Huxley i tego, jak mogli do niej dotrzeć. Percival zaproponował, że zostanie przynętą, lord Ollivander zauważał, że do ludzi portu najsilniej przemawiać mogły pieniądze, z kolei Alexander sugerował skupienie się na dezinformacji, nie zaś próbach przeciągnięcia Rain na ich stronę. Może miał rację, może nie było na tej świecie siły, która zmusiłaby ją do zmiany frontu – a może wcale nie byłoby to takie trudne. Na pewno powinni porozmawiać z Keatem, by poznać wspomnianą czarownicę lepiej i lepiej określić, jakie argumenty mogą do niej trafić. Nie mogła jednak nie zgodzić się z tym, że wplątywanie informatorki w ich sprawy, walczenie o nią z Rycerzami, wiązało się z niemałym ryzykiem. Lecz czy przytakiwanie szalonym planom Crabbe, które prędzej czy później mogły zostać zdemaskowane, a także skończyć się skróceniem jej o głowę, nie było tym samym…? Obie kobiety, o których rozmawiali, mogły słono zapłacić za wspieranie ich sprawy, dobrowolne czy nie.
- Oczywiście, sir – przytaknęła, gdy Harold nakazał, by wraz z Foxem i Nottem zajęła się uwolnioną spod działania Imperiusa kobietą. Zwróciła też uwagę na słowa Anthony'ego, pchanie poszukiwanego listem gończym Percivala wprost w łapy wroga było ryzykowne, lecz tak samo – podszywanie się pod niego. Niewątpliwie jednak ich dar metamorfomagii mógł okazać się przydatny w zmyleniu Huxley i wywabieniu jej poza stolicę. Przelotnie podchwyciła wzrok Fredericka, pozwalając sobie na to, by w kąciku ust zatańczył cień uśmiechu; chciała wysłuchać, co dokładnie wydarzyło się wtedy w porcie. – Zrobię co w mojej mocy – dodała, gdy przeszli do tematu szmalcowników. Choć jej kontakty były ograniczone, na pewno była w stanie dowiedzieć się czegoś o najgłośniejszych, najważniejszych figurach, których wyeliminowanie mogło podkopać morale pozostałych parających się tym obrzydliwym procederem czarodziejów. Pokiwała głową w reakcji na słowa lorda Longbottoma, które dotyczyły wykorzystania Forsythii w celu pozyskania informacji na temat tego, co działo w samym Ministerstwie. Nie wątpiła, że prędzej czy później wszyscy usłyszą o tym, czego udało im się od niej dowiedzieć, co przyniosło przesłuchanie. – Uważam, że i tak powinniśmy postarać się pozyskać kogoś, kto również mógłby donosić o tym, co dzieje się w Ministerstwie, chociażby po to, by zweryfikować prawdziwość przekazywanych przez Forsythię przecieków. Oczywiście zakładając, że rozmowa z nią da nam podstawy do próby wykorzystania jej w charakterze informatorki – dodała tylko.
W ciszy wsłuchiwała się we wszystkie inne wątki, myśląc o relokacji części mieszkańców portu, o rejestrze wilkołaków czy pokazywaniu się w Irlandii, Szkocji. Atmosfera stała się jeszcze cięższa, gdy przeszli do omówienia Kapituły i tego, jakie byłyby jej kompetencje. Zmarszczyła brwi, gdy Figg zaczęła coś pokrętnie sugerować – tylko co dokładnie miała na myśli, że ostrożność to uprzedzenia? Nie powiedziała nawet słowa, w duchu zgadzając się z tym, co powiedziała Hannah – i co dodał sam Longbottom.
| przepraszamzajakość[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Maeve Clearwater dnia 06.04.21 19:02, w całości zmieniany 2 razy
Maeve Clearwater
Zawód : Rebeliant, wywiadowca
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
The moments of peace that we find sometimes, they aren't anything but warfare, thinly disguised.
OPCM : 22+1
UROKI : 32+4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Zakonu Feniksa
Wspomnienie o Szkocji przez Marcellę było dla niego ważne. Choć nigdy nie interesowali go przodkowie i przeszłość dalsza od tych, których pamiętał, tak teraz jednak chodziło o ziemię najbardziej mu bliską, bo jakoś związaną z jego rodem. A przynajmniej takie powiązanie wynikało z opowieści czarownicy (właśnie Marcelli), którą przedstawiła mu przed kilkoma miesiącami. Wtedy z ciekawości poprosił ją o małe zbadanie szkockiej sprawy. Kiwnął głową twierdząco, zgadzając się tym samym na pomoc czarownicy.
Wiadomość, że panna Figg znała także brata Herberta, sprawiła że Macmillan łagodnie się uśmiechnął. Dobrze było słyszeć, że obydwoje mogli być godni zaufania. Właściwie druga opcja nie istniała. Po braciach Grey nie oczekiwał niczego innego, biorąc pod uwagę to, że obydwóch znał.
Myśl Vincenta również brzmiała dobrze. Kiwnął mu głową, kiedy wspomniał o podaniu kontaktów. Zamierzał przesłać mu nazwiska tuż po wróceniu do domu.
– Zdam się na ciebie – odpowiedział jedynie Rineheartowi w kwestii działań, które należało podjąć. Zawsze chętnie chciał mu pomagać, bez względu na to czego dotyczyła sprawa, którą się zajmował. – I odezwę się po spotkaniu z listą osób, które poznaję.
Przytaknął też lordowi Longbottomowi, kiedy ten oznajmił, że Vincent powinien się zająć kwestią koordynowania pierwszych działań w stronę Irlandii, a później także Marcella Szkocją. Rozumiał jednak, że działania w Anglii miały priorytet.
Uśmiechnął się także w stronę Hannah, gdy ta podziękowała jemu i Floreanowi za możliwość pomocy przy rachunkach. Jeżeli mógł zrobić cokolwiek dobrego, to na pewno przy finansach. Miał nadzieję, że miał naprawdę okazać się dobrą pomocną dłonią, a Wrightówny i Fortesque’a na pewno nie spróbowałby zawieść.
Potrzebował chwili odpoczynku dla gardła. Dawno nie mówił tak długo, jak chwilę wcześniej, kiedy najpierw próbował wyjaśnić, że przecież zdawał sobie sprawę z zagrożenia, jak i później kiedy odczytał list. Miał już cicho odetchnąć z ulgą i zwyczajnie zamilknąć, uznając że sprawa była wyjaśniona.
Głos Cedrica sprawił jednak, że Anthony nagle na niego spojrzał. Tym razem bez emocji. Dopiero po chwili pojawiło się u niego coś przypominającego zawód i zdenerwowanie. Przez chwilę miał wrażenie, że może zaczął mówić w obcym języku, ale jednak nie był na tyle szalony, żeby to robić. Owszem, w ostatnim czasie był rozdrażniony i nerwowy, a zbyt wiele myśli błąkało się po jego głowie… ale jednak nie mówił nic o powierzaniu nie wiadomo jakich tajemnic, nie mówiąc o tym, że już kilka razy zdołał podkreślić to, że przecież należało być ostrożnym. Poprawił się na krześle i wyprostował. Nie był przecież nieostrożny, uważał na to, co pisał i zamieszczał w listach. Ponawiał to już któryś raz w trakcie tego spotkana.
Wpierw pozwolił przemówić w odpowiedzi Alexandrowi. W tym czasie próbował zapanować nad swoją gorącą krwią, co to by nie wybuchnąć na spotkaniu przy innych. Dopiero po nim zabrał głos, już spokojniejszy.
– Cedricu Dearbornie – zwrócił się do niego w taki sposób, żeby ten zwrócił uwagę na niego. – Nikt nie mówi o ślepym zaufaniu. Ja nie mówię o ślepym zaufaniu, ani tym bardziej o zdradzaniu jej jakichkolwiek informacji. Powtórzyłem to już kilka razy dzisiaj, powtarzam i kolejny raz. Druga sprawa to, to że ona nie wie o tym, że zależy nam na wilkołakach. Kiedy napisała o rejestrze, odniosłem wrażenie, że bardziej… to jest, najbardziej… zależało jej na dawnym znajomym mugolskiego pochodzenia, który w tym rejestrze się znajduje. I śmiałbym zaryzykować stwierdzenie, że to dla niego przede wszystkim chciałaby zaryzykować swoją pozycję – dodał mówiąc powoli i spokojnie. O znajomym wspominała w dalszych listach, ale na tyle dobitnie i z taką ilością trójkropków, że nie było to w stanie zwyczajnie mu umknąć. Takie wnioski przynajmniej wysuwał Anthony.
Kiedy sir Longbottom wydał polecenie zajęcia się tą sprawą, kiwnął twierdząco głową. Zerknął następnie na Tonksa, który miał być za to zadanie odpowiedzialny. O tym zapewne porozmawiają po spotkaniu.
W jego stronę padły kolejne pytania, więc odnalazł wzrokiem Lucindę i odpowiedział jej uprzejmie:
– Nie. Nie takie, które byłyby alarmujące. Nigdy nie była natrętna.
Kiwnął Steffanowi w odpowiedzi na pytanie o sprawdzeniu listu. Nie widział problemu.
To, co Dearborn mówił później, sprawiło że na twarzy Macmillana pojawił się grymas oburzenia, zaskoczenia i zmieszania. Nie znał towarzystwa z portu tak jak pozostali, ale na Merlina, żeby od razu wrzucać wszystkich do jednego worka? Choć Londyn był siedliskiem zła i został przejęty przez zwolenników Cronusa i Voldemorta, to przecież nie każdy w nim od razu musiał być zwolennikiem Czarnego Pana, fałszywego rządu i tak dalej. Miał przynajmniej taką nadzieję. Nie zamierzał jednak komentować jego wypowiedzi. Dzisiaj i tak powiedział zbyt wiele. To nie było miejsce na przepychanki. Obserwował jedynie Keatona, który miał prawo zareagować tak, jak zareagował. Miał wrażenie, że wiele osób myliło wykorzystywanie informacji z wcielaniem do organizacji.
Na pytanie sir Longbottoma odpowiedział natychmiast:
– To, o czym być może zapomniała napisać w liście. Moglibyśmy dostrzec coś więcej. Poza tym chciałbym mieć pewność, że nie kłamie. Generalnie chcę sprawdzić jej rzetelność, szczególnie po tak wielu głosach sprzeciwu i wątpliwości.
Kiedy Archibald wspomniał o otrzymanym liście, Macmillan nabrał powietrza i spuścił wzrok.
– Czy mógłbyś mi pokazać list, przy pierwszej możliwej okazji, Sir? – Zapytał Prewetta, ale dopiero po chwili, łudząc się, że list nie należał jednak do Friedricha… a z drugiej strony, miał wrażenie, że było to całkiem możliwe. Spochmurniał, jak gdyby czując się odpowiedzialnym za to, że nie potrafił powstrzymać Austriaka na czas. Kolejna informacja o tym, że Hagrid spotkał szmalcownika z niemieckim akcentem sugerowała, że wszystko łączyło się w całość. – Być może – odpowiedział, łudząc się jak głupiec, że nie było tak, jak sugerowali inni. Jednak słowa Alexandra sprawiły, że na jego twarzy pojawił się wyjątkowo gorzki uśmiech. – Być może – powtórzył swoje słowa, zdając sobie sprawę z tego, że jego nadzieje były wyjątkowo fałszywe. Obawiał się, że sposób działania był zbyt podobny, żeby mowa była o innej osobie.
Polecenie Harolda dotyczące złapania szmalcownika sprawiło, że natychmiast zareagował.
– Sir Haroldzie, chciałbym prosić jedynie o to, żebym Schmidtem mógł zająć się ja – odezwał się głośno. – Znam go najlepiej z nas wszystkich. Wszystkie jego słabości. Wiem z jakich sztuczek i trików korzysta – wyjaśnił obracając się w stronę przywódcy Zakonu. Wierzył w to, jakkolwiek było to irracjonalne, że dawna przysięga wciąż wiązała Friedricha. Tak było łatwiej go złapać, gdyby oczywiście on, Macmillan, był przynętą. Chciał zemścić się na tym, co stało się wiele lat temu.
Sprawa Kapituły wydawała mu się interesująca, ale milczał. Wśród zebranych przy stole na pewno znajdowało się wiele osób, które mogłyby do niej dołączyć. Jeżeli rząd miał być polowy, to i lepiej. Na tę chwilę mogli wybrać osoby, które zwyczajnie zaprowadziłyby odrobinę porządku. Po odzyskaniu władzy, na ich miejsce mogły wstąpić nowe osoby.
– Mam pytanie – odezwał się jedynie, zgłaszając zwracając do sir Longbottoma. – Zgłoszenia trafiają do lorda, ale czy my, jako Zakon, będziemy mieć wgląd na wybór osób? Czy wybór zależy od pańskiej decyzji wyłącznie?
Wiadomość, że panna Figg znała także brata Herberta, sprawiła że Macmillan łagodnie się uśmiechnął. Dobrze było słyszeć, że obydwoje mogli być godni zaufania. Właściwie druga opcja nie istniała. Po braciach Grey nie oczekiwał niczego innego, biorąc pod uwagę to, że obydwóch znał.
Myśl Vincenta również brzmiała dobrze. Kiwnął mu głową, kiedy wspomniał o podaniu kontaktów. Zamierzał przesłać mu nazwiska tuż po wróceniu do domu.
– Zdam się na ciebie – odpowiedział jedynie Rineheartowi w kwestii działań, które należało podjąć. Zawsze chętnie chciał mu pomagać, bez względu na to czego dotyczyła sprawa, którą się zajmował. – I odezwę się po spotkaniu z listą osób, które poznaję.
Przytaknął też lordowi Longbottomowi, kiedy ten oznajmił, że Vincent powinien się zająć kwestią koordynowania pierwszych działań w stronę Irlandii, a później także Marcella Szkocją. Rozumiał jednak, że działania w Anglii miały priorytet.
Uśmiechnął się także w stronę Hannah, gdy ta podziękowała jemu i Floreanowi za możliwość pomocy przy rachunkach. Jeżeli mógł zrobić cokolwiek dobrego, to na pewno przy finansach. Miał nadzieję, że miał naprawdę okazać się dobrą pomocną dłonią, a Wrightówny i Fortesque’a na pewno nie spróbowałby zawieść.
Potrzebował chwili odpoczynku dla gardła. Dawno nie mówił tak długo, jak chwilę wcześniej, kiedy najpierw próbował wyjaśnić, że przecież zdawał sobie sprawę z zagrożenia, jak i później kiedy odczytał list. Miał już cicho odetchnąć z ulgą i zwyczajnie zamilknąć, uznając że sprawa była wyjaśniona.
Głos Cedrica sprawił jednak, że Anthony nagle na niego spojrzał. Tym razem bez emocji. Dopiero po chwili pojawiło się u niego coś przypominającego zawód i zdenerwowanie. Przez chwilę miał wrażenie, że może zaczął mówić w obcym języku, ale jednak nie był na tyle szalony, żeby to robić. Owszem, w ostatnim czasie był rozdrażniony i nerwowy, a zbyt wiele myśli błąkało się po jego głowie… ale jednak nie mówił nic o powierzaniu nie wiadomo jakich tajemnic, nie mówiąc o tym, że już kilka razy zdołał podkreślić to, że przecież należało być ostrożnym. Poprawił się na krześle i wyprostował. Nie był przecież nieostrożny, uważał na to, co pisał i zamieszczał w listach. Ponawiał to już któryś raz w trakcie tego spotkana.
Wpierw pozwolił przemówić w odpowiedzi Alexandrowi. W tym czasie próbował zapanować nad swoją gorącą krwią, co to by nie wybuchnąć na spotkaniu przy innych. Dopiero po nim zabrał głos, już spokojniejszy.
– Cedricu Dearbornie – zwrócił się do niego w taki sposób, żeby ten zwrócił uwagę na niego. – Nikt nie mówi o ślepym zaufaniu. Ja nie mówię o ślepym zaufaniu, ani tym bardziej o zdradzaniu jej jakichkolwiek informacji. Powtórzyłem to już kilka razy dzisiaj, powtarzam i kolejny raz. Druga sprawa to, to że ona nie wie o tym, że zależy nam na wilkołakach. Kiedy napisała o rejestrze, odniosłem wrażenie, że bardziej… to jest, najbardziej… zależało jej na dawnym znajomym mugolskiego pochodzenia, który w tym rejestrze się znajduje. I śmiałbym zaryzykować stwierdzenie, że to dla niego przede wszystkim chciałaby zaryzykować swoją pozycję – dodał mówiąc powoli i spokojnie. O znajomym wspominała w dalszych listach, ale na tyle dobitnie i z taką ilością trójkropków, że nie było to w stanie zwyczajnie mu umknąć. Takie wnioski przynajmniej wysuwał Anthony.
Kiedy sir Longbottom wydał polecenie zajęcia się tą sprawą, kiwnął twierdząco głową. Zerknął następnie na Tonksa, który miał być za to zadanie odpowiedzialny. O tym zapewne porozmawiają po spotkaniu.
W jego stronę padły kolejne pytania, więc odnalazł wzrokiem Lucindę i odpowiedział jej uprzejmie:
– Nie. Nie takie, które byłyby alarmujące. Nigdy nie była natrętna.
Kiwnął Steffanowi w odpowiedzi na pytanie o sprawdzeniu listu. Nie widział problemu.
To, co Dearborn mówił później, sprawiło że na twarzy Macmillana pojawił się grymas oburzenia, zaskoczenia i zmieszania. Nie znał towarzystwa z portu tak jak pozostali, ale na Merlina, żeby od razu wrzucać wszystkich do jednego worka? Choć Londyn był siedliskiem zła i został przejęty przez zwolenników Cronusa i Voldemorta, to przecież nie każdy w nim od razu musiał być zwolennikiem Czarnego Pana, fałszywego rządu i tak dalej. Miał przynajmniej taką nadzieję. Nie zamierzał jednak komentować jego wypowiedzi. Dzisiaj i tak powiedział zbyt wiele. To nie było miejsce na przepychanki. Obserwował jedynie Keatona, który miał prawo zareagować tak, jak zareagował. Miał wrażenie, że wiele osób myliło wykorzystywanie informacji z wcielaniem do organizacji.
Na pytanie sir Longbottoma odpowiedział natychmiast:
– To, o czym być może zapomniała napisać w liście. Moglibyśmy dostrzec coś więcej. Poza tym chciałbym mieć pewność, że nie kłamie. Generalnie chcę sprawdzić jej rzetelność, szczególnie po tak wielu głosach sprzeciwu i wątpliwości.
Kiedy Archibald wspomniał o otrzymanym liście, Macmillan nabrał powietrza i spuścił wzrok.
– Czy mógłbyś mi pokazać list, przy pierwszej możliwej okazji, Sir? – Zapytał Prewetta, ale dopiero po chwili, łudząc się, że list nie należał jednak do Friedricha… a z drugiej strony, miał wrażenie, że było to całkiem możliwe. Spochmurniał, jak gdyby czując się odpowiedzialnym za to, że nie potrafił powstrzymać Austriaka na czas. Kolejna informacja o tym, że Hagrid spotkał szmalcownika z niemieckim akcentem sugerowała, że wszystko łączyło się w całość. – Być może – odpowiedział, łudząc się jak głupiec, że nie było tak, jak sugerowali inni. Jednak słowa Alexandra sprawiły, że na jego twarzy pojawił się wyjątkowo gorzki uśmiech. – Być może – powtórzył swoje słowa, zdając sobie sprawę z tego, że jego nadzieje były wyjątkowo fałszywe. Obawiał się, że sposób działania był zbyt podobny, żeby mowa była o innej osobie.
Polecenie Harolda dotyczące złapania szmalcownika sprawiło, że natychmiast zareagował.
– Sir Haroldzie, chciałbym prosić jedynie o to, żebym Schmidtem mógł zająć się ja – odezwał się głośno. – Znam go najlepiej z nas wszystkich. Wszystkie jego słabości. Wiem z jakich sztuczek i trików korzysta – wyjaśnił obracając się w stronę przywódcy Zakonu. Wierzył w to, jakkolwiek było to irracjonalne, że dawna przysięga wciąż wiązała Friedricha. Tak było łatwiej go złapać, gdyby oczywiście on, Macmillan, był przynętą. Chciał zemścić się na tym, co stało się wiele lat temu.
Sprawa Kapituły wydawała mu się interesująca, ale milczał. Wśród zebranych przy stole na pewno znajdowało się wiele osób, które mogłyby do niej dołączyć. Jeżeli rząd miał być polowy, to i lepiej. Na tę chwilę mogli wybrać osoby, które zwyczajnie zaprowadziłyby odrobinę porządku. Po odzyskaniu władzy, na ich miejsce mogły wstąpić nowe osoby.
– Mam pytanie – odezwał się jedynie, zgłaszając zwracając do sir Longbottoma. – Zgłoszenia trafiają do lorda, ale czy my, jako Zakon, będziemy mieć wgląd na wybór osób? Czy wybór zależy od pańskiej decyzji wyłącznie?
Каранфиле, цвијеће моје
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
Anthony Macmillan
Zawód : Podróżnik i wynalazca nowych magicznych alkoholi dla Macmillan's Firewhisky
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Na zdrowie i do grobu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
To spotkanie było bardzo trudne dla Steffena - na poprzednim nie pojawił się z powodu żałoby po Bertiem, a dziś musiał stawić wszystkim czoła z piętnem kogoś, kto naraził na niebezpieczeństwo redakcję i ochotników Proroka i kto pofatygował trzy-czwarte Zakonu do naprawiania tego błędu. Choć uniknęli kataklizmu, choć przeprosił i choć nadal miał miejsce przy tym stole, to wstyd i świadomość błędu pozostaną w nim na długo. Szczególnie, że - może to jego zażenowanie i czarne myśli, a nie fakt - miał wrażenie, że niektórzy zgromadzeni odbierają z podejrzliwością również jego kolejne słowa i pomysły, tak jakby był niezdolny do wyciągania wniosków z własnych błędów, albo jakby nagle przestał znać się na klątwach.
Na szczęście, lord Longbottom docenił jego pomysł sprawdzania siebie nawzajem Hexa Revelio, a nawet powierzył mu odpowiedzialność za kwestię zabezpieczenia Zakonników przed niepotrzebnym ryzykiem. Zdumiony Steffen (wszak przy stole siedzieli jeszcze Vincent i Lucinda) tego właśnie potrzebował, by podźwignąć się z chwilowego kryzysu. Dziękuję, sir lordzie Ministrze. Krótki rozkaz był dla niego symbolem nowego początku, potwierdzeniem, że nadal był przy tym stole potrzebny, zachętą do podniesienia głowy i dalszego przedstawiania swoich pomysłów i działań. Tym razem z zakresu własnej ekspertyzy - powinien się skupić na tym, na czym się znał. Dlatego milczeniem pominął inne kwestie, choć nie mniej interesujące - dopiero przy słowach Marcelli zerknął na nią z troską, rozdarty między lojalnością wobec drogiej mu przyjaciółki (nie wierzył, by miała na myśli coś złego) a poczuciem obowiązku i świadomością, że samemu nie znał się na rządach ani nawet na historii magii. Poza historią run i klątw, oczywiście.
Spojrzał na Keata i Anthony'ego Skamandra, którym sir Longbottom zlecił zajęcie się sprawą rejestracji różdżek.
-Moja narz... Isabella Presley przekazała mi eliksir wielosokowy, jeśli będzie potrzebny do tej akcji. - zaoferował Anthony'emu, który w przeciwieństwie do Keatona nie powinien chyba pokazywać się w Londynie. -Sam też będę do waszej dyspozycji, mogę wejść właściwie wszędzie. - potwierdził bez fałszywej skromności.
Słuchał dalej, w tym czasie formułując swój pomysł czuwania nad bezpieczeństwem Zakonników - zdając sobie sprawę, że robi to na gorąco i że plan będzie wymagał doprecyzowania.
W końcu odezwał się przedstawił swój pomysł, zerkając zarazem na Lucindę i Vincenta jako zgromadzonych przy stole runistów. Pan Rineheart wypowiedział się już w sprawie Irlandii i wydawał się mieć bardzo dużo na głowie, więc Steffen zatrzymał wzrok na dłużej na pannieSelwyn Hensley.
-W nawyk powinna wejść nam przezorność oraz przejrzystość w sprawie ryzyka, które podejmujemy. Nie da się go całkowicie uniknąć, ale ofiarą klątwy można zostać na jeden z trzech sposobów. Po pierwsze, wchodząc w miejsce objęte klątwą, co można weryfikować Hexa Revelio przed wkroczeniem na nieznany teren. Po drugie, dotykając przeklętego przedmiotu - na przykład listu lub zwłok. Tego najtrudniej uniknąć, ale już zaoferowałem Wam wszystkim własne usługi w sprawie przedmiotów nieznanego pochodzenia - wystarczy, że wezwiecie mnie patronusem. Jedynie w dni powszednie w godzinach pracy prosiłbym Was o używanie sów lub wstrzymanie się do wieczora, patronus może wzbudzić podejrzenia w Banku Gringotta. Po trzecie, klątwę można nałożyć na osobę, ale tylko jeśli ma się w posiadaniu jej krew, i to całą fiolkę. W dodatku można to zrobić długo po pojedynku, jeśli krew przechowywana jest dobrze. Dlatego zgłoście nam jeśli stracicie sporo krwi na polu walki - a jeśli tą walkę wygracie, spróbujcie zmyć pozostałości Chłoszczyściem lub Balneo. - zaproponował. -To, że przeciwnikowi może wpaść w ręce wasza krew, nie oznacza od razu klątwy - regularne Hexa Revelio, w tym przypadku rzucane na... osoby w grupie ryzyka, pomoże szybko wykryć problem i się z nim uporać. Każdą klątwę da się zdjąć, przy niektórych jest to ryzykowne i trudne, ale silny Magicus Extremos bardzo pomaga łamaczom. - tutaj zerknął na Alexandra, który był z nim podczas zdejmowania klątwy z Archibalda. -Jeśli ktoś z was zachowuje się podejrzanie, zgłoście to natychmiast - obserwujmy się nawzajem, pomagajmy sobie. Po niektórych klątwach, jak na przykład klątwie tropiciela, nie widać jednak żadnych objawów, dlatego regularne Hexa Revelio powinno wejść nam w krew. Rzucę teraz pierwsze... - o klątwach mógł mówić d ł u g o, czas przejść do czynów. Podniósł pytający wzrok na sir Longbottoma i sir Ollivandera, ale wcześniej nie usłyszał żadnego sprzeciwu dotyczącego posługiwania się różdżką tutaj, poza tym z rozmowy Hannah i Anthony'ego Skamandera wywnioskował, że namiar działa raczej wybiórczo. -...i właściwie, gdy jesteśmy w większym gronie, dla pewności można rzucać Hexa Revelio w dwie-trzy osoby. Potrafi to każdy runista, ale i osoby znające się trochę na runach i świetne w białej magii nie powinny mieć problemów. To dla pewności, gdyby ktoś z rzucających był przeklęty, albo gdyby zaklęcie nie wyszło za pierwszym razem, albo gdyby trudno było określić kierunek klątwy. Na przykład teraz będę przyglądał się listowi i sir Anthony'emu Macmillanowi, a nie obejmę wzrokiem całego stołu. - zaproponował, pamiętając jak zdejmował klątwę z Archibalda i jak trudno było mu wypatrzeć, czy przeklęta energia przeszła też na Lorraine Prewett. W dwie osoby byłoby łatwiej. -To moje przemyślenia na gorąco, mogę też zająć się całym uporządkowanym planem zabezpieczania się. Hexa Revelio. - rzucił, mając nadzieję, że magia nie zawiedzie go w tak znamienitym gronie. Spoglądał w stronę sir Macmillana, zarazem starając się objąć wzrokiem jak największą ilość osób.
Na szczęście, lord Longbottom docenił jego pomysł sprawdzania siebie nawzajem Hexa Revelio, a nawet powierzył mu odpowiedzialność za kwestię zabezpieczenia Zakonników przed niepotrzebnym ryzykiem. Zdumiony Steffen (wszak przy stole siedzieli jeszcze Vincent i Lucinda) tego właśnie potrzebował, by podźwignąć się z chwilowego kryzysu. Dziękuję, sir lordzie Ministrze. Krótki rozkaz był dla niego symbolem nowego początku, potwierdzeniem, że nadal był przy tym stole potrzebny, zachętą do podniesienia głowy i dalszego przedstawiania swoich pomysłów i działań. Tym razem z zakresu własnej ekspertyzy - powinien się skupić na tym, na czym się znał. Dlatego milczeniem pominął inne kwestie, choć nie mniej interesujące - dopiero przy słowach Marcelli zerknął na nią z troską, rozdarty między lojalnością wobec drogiej mu przyjaciółki (nie wierzył, by miała na myśli coś złego) a poczuciem obowiązku i świadomością, że samemu nie znał się na rządach ani nawet na historii magii. Poza historią run i klątw, oczywiście.
Spojrzał na Keata i Anthony'ego Skamandra, którym sir Longbottom zlecił zajęcie się sprawą rejestracji różdżek.
-Moja narz... Isabella Presley przekazała mi eliksir wielosokowy, jeśli będzie potrzebny do tej akcji. - zaoferował Anthony'emu, który w przeciwieństwie do Keatona nie powinien chyba pokazywać się w Londynie. -Sam też będę do waszej dyspozycji, mogę wejść właściwie wszędzie. - potwierdził bez fałszywej skromności.
Słuchał dalej, w tym czasie formułując swój pomysł czuwania nad bezpieczeństwem Zakonników - zdając sobie sprawę, że robi to na gorąco i że plan będzie wymagał doprecyzowania.
W końcu odezwał się przedstawił swój pomysł, zerkając zarazem na Lucindę i Vincenta jako zgromadzonych przy stole runistów. Pan Rineheart wypowiedział się już w sprawie Irlandii i wydawał się mieć bardzo dużo na głowie, więc Steffen zatrzymał wzrok na dłużej na pannie
-W nawyk powinna wejść nam przezorność oraz przejrzystość w sprawie ryzyka, które podejmujemy. Nie da się go całkowicie uniknąć, ale ofiarą klątwy można zostać na jeden z trzech sposobów. Po pierwsze, wchodząc w miejsce objęte klątwą, co można weryfikować Hexa Revelio przed wkroczeniem na nieznany teren. Po drugie, dotykając przeklętego przedmiotu - na przykład listu lub zwłok. Tego najtrudniej uniknąć, ale już zaoferowałem Wam wszystkim własne usługi w sprawie przedmiotów nieznanego pochodzenia - wystarczy, że wezwiecie mnie patronusem. Jedynie w dni powszednie w godzinach pracy prosiłbym Was o używanie sów lub wstrzymanie się do wieczora, patronus może wzbudzić podejrzenia w Banku Gringotta. Po trzecie, klątwę można nałożyć na osobę, ale tylko jeśli ma się w posiadaniu jej krew, i to całą fiolkę. W dodatku można to zrobić długo po pojedynku, jeśli krew przechowywana jest dobrze. Dlatego zgłoście nam jeśli stracicie sporo krwi na polu walki - a jeśli tą walkę wygracie, spróbujcie zmyć pozostałości Chłoszczyściem lub Balneo. - zaproponował. -To, że przeciwnikowi może wpaść w ręce wasza krew, nie oznacza od razu klątwy - regularne Hexa Revelio, w tym przypadku rzucane na... osoby w grupie ryzyka, pomoże szybko wykryć problem i się z nim uporać. Każdą klątwę da się zdjąć, przy niektórych jest to ryzykowne i trudne, ale silny Magicus Extremos bardzo pomaga łamaczom. - tutaj zerknął na Alexandra, który był z nim podczas zdejmowania klątwy z Archibalda. -Jeśli ktoś z was zachowuje się podejrzanie, zgłoście to natychmiast - obserwujmy się nawzajem, pomagajmy sobie. Po niektórych klątwach, jak na przykład klątwie tropiciela, nie widać jednak żadnych objawów, dlatego regularne Hexa Revelio powinno wejść nam w krew. Rzucę teraz pierwsze... - o klątwach mógł mówić d ł u g o, czas przejść do czynów. Podniósł pytający wzrok na sir Longbottoma i sir Ollivandera, ale wcześniej nie usłyszał żadnego sprzeciwu dotyczącego posługiwania się różdżką tutaj, poza tym z rozmowy Hannah i Anthony'ego Skamandera wywnioskował, że namiar działa raczej wybiórczo. -...i właściwie, gdy jesteśmy w większym gronie, dla pewności można rzucać Hexa Revelio w dwie-trzy osoby. Potrafi to każdy runista, ale i osoby znające się trochę na runach i świetne w białej magii nie powinny mieć problemów. To dla pewności, gdyby ktoś z rzucających był przeklęty, albo gdyby zaklęcie nie wyszło za pierwszym razem, albo gdyby trudno było określić kierunek klątwy. Na przykład teraz będę przyglądał się listowi i sir Anthony'emu Macmillanowi, a nie obejmę wzrokiem całego stołu. - zaproponował, pamiętając jak zdejmował klątwę z Archibalda i jak trudno było mu wypatrzeć, czy przeklęta energia przeszła też na Lorraine Prewett. W dwie osoby byłoby łatwiej. -To moje przemyślenia na gorąco, mogę też zająć się całym uporządkowanym planem zabezpieczania się. Hexa Revelio. - rzucił, mając nadzieję, że magia nie zawiedzie go w tak znamienitym gronie. Spoglądał w stronę sir Macmillana, zarazem starając się objąć wzrokiem jak największą ilość osób.
intellectual, journalist
little spy
little spy
Steffen Cattermole
Zawód : młodszy specjalista od klątw i zabezpieczeń w Gringottcie, po godzinach reporter dla "Czarownicy"
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
I like to go to places uninvited
OPCM : 30 +7
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 35 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 16
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Steffen Cattermole' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 20
'k100' : 20
Alexander musiał solidnie namyślić się, kogo zabrać ze sobą aby zająć się Crabbe. Z każdym, kogo do tego zadania zaakceptował Longbottom gotów był ramię w ramię skoczyć w ogień pożogi, lecz nie chciał zadecydować o tym tu i teraz: w końcu każdy z tych czarodziejów posiadał niezwykłe zdolności, które stanowiły niezaprzeczalne atuty przy takich akcjach. Musiał wybrać mądrze.
Wyjątkowo teraz Farley zamilknął, nie udzielając się w którejkolwiek z omawianych spraw. Padło już wiele opinii, a ostateczne wnioski zdawały się być wysnute przez Harolda. Anthony Skamander trafnie spuentował temat portu, na co młody uzdrowiciel pokiwał głową. Spojrzał jednak na Justine, której nazwisko po raz kolejny pojawiło się przy konsekwencjach jej samotnego aktu brawury na placu. Coś gniotło go w klatce piersiowej na myśl o tym, ile konsekwencji to za sobą pociągnęło, jednak pomimo tego ile stracili to nie był w stanie nie współczuć czarownicy. Tak, jej działanie było niewątpliwie ciosem dla organizacji, kosztowało życie centaurów, lecz kosztowało też wiele samą Tonks. Uzdrowiciel spojrzał na nią, dziwnie milcząco dziś, zapadniętą w sobie i wyglądającą po prostu źle: jakby w tym pokoju pełnym ludzi siedziała całkiem sama. Farley przeciągnął się wtedy nieco na niewygodnym krześle, odchylając nieco do tyłu i spojrzeniem strzelając na moment pod stół, po czym poprawił się na siedzisku, tym samym znajdując się bliżej blatu. Po tym wyciągnął długą nogę do przodu pod stołem i stopą trącił nogę Justine, zmuszając ją do otworzenia oczu i spojrzenia na niego. Prawy kącik jego ust drgnął nieco w cieniu wstępu do połowicznego uśmiechu pod zmartwionym spojrzeniem. Tak, popełniła okropny błąd, ale nie sądził, że trzeba było go jej tyle razy tłumaczyć. Ani chyba i im, pozostałym: doświadczenie przeraźliwości wyprawy do Azkabanu i wszystkich następujących po niej kataklizmów wstrząsnęło nimi wszystkimi, pozostawiając po sobie ślad.
Kiedy Anthony Skamander wspomniał jednak o legilimencji były Selwyn oderwał spojrzenie od Just, przenosząc je najpierw na aurora, a następnie zaś na Lucindę. Zarówno on jak i jego kuzynka posiedli umiejętność wdzierania się do cudzych umysłów, być może oboje w jakiejś pokrętnej formie rodzinnego zboczenia na punkcie manipulacji. Wiedział jednak, że Skamander miał od nich więcej doświadczenia na tym polu i niewątpliwie wprawniej był w stanie dostać się do konkretnych informacji.
Alexander nie był jednak w tej chwili w stanie wbić się znów w dyskusję, kolejne osoby odzywały się, a choć słuchał to nie zabierał głosu, akceptujac wszystko tak, jak było. Jeszcze nie do końca wiedział jak ma się w tej chwili poczuć, zdjęto z niego w końcu decyzyjność, był takim samym uczestnikiem zgromadzenia jak wszyscy toteż milczał, pozostawiając głos bardziej doświadczonym w poruszanych kwestiach.. Popatrzył znów na przeciwną stronę stołu, raz jeszcze spotykając tam spojrzenie Justine. Nie spuszczał go z niej kiedy mówiła, wyłapując oznaki nerwowości, niepokoju i niepewności czające się w jej ruchach i gestach.
Wyjątkowo teraz Farley zamilknął, nie udzielając się w którejkolwiek z omawianych spraw. Padło już wiele opinii, a ostateczne wnioski zdawały się być wysnute przez Harolda. Anthony Skamander trafnie spuentował temat portu, na co młody uzdrowiciel pokiwał głową. Spojrzał jednak na Justine, której nazwisko po raz kolejny pojawiło się przy konsekwencjach jej samotnego aktu brawury na placu. Coś gniotło go w klatce piersiowej na myśl o tym, ile konsekwencji to za sobą pociągnęło, jednak pomimo tego ile stracili to nie był w stanie nie współczuć czarownicy. Tak, jej działanie było niewątpliwie ciosem dla organizacji, kosztowało życie centaurów, lecz kosztowało też wiele samą Tonks. Uzdrowiciel spojrzał na nią, dziwnie milcząco dziś, zapadniętą w sobie i wyglądającą po prostu źle: jakby w tym pokoju pełnym ludzi siedziała całkiem sama. Farley przeciągnął się wtedy nieco na niewygodnym krześle, odchylając nieco do tyłu i spojrzeniem strzelając na moment pod stół, po czym poprawił się na siedzisku, tym samym znajdując się bliżej blatu. Po tym wyciągnął długą nogę do przodu pod stołem i stopą trącił nogę Justine, zmuszając ją do otworzenia oczu i spojrzenia na niego. Prawy kącik jego ust drgnął nieco w cieniu wstępu do połowicznego uśmiechu pod zmartwionym spojrzeniem. Tak, popełniła okropny błąd, ale nie sądził, że trzeba było go jej tyle razy tłumaczyć. Ani chyba i im, pozostałym: doświadczenie przeraźliwości wyprawy do Azkabanu i wszystkich następujących po niej kataklizmów wstrząsnęło nimi wszystkimi, pozostawiając po sobie ślad.
Kiedy Anthony Skamander wspomniał jednak o legilimencji były Selwyn oderwał spojrzenie od Just, przenosząc je najpierw na aurora, a następnie zaś na Lucindę. Zarówno on jak i jego kuzynka posiedli umiejętność wdzierania się do cudzych umysłów, być może oboje w jakiejś pokrętnej formie rodzinnego zboczenia na punkcie manipulacji. Wiedział jednak, że Skamander miał od nich więcej doświadczenia na tym polu i niewątpliwie wprawniej był w stanie dostać się do konkretnych informacji.
Alexander nie był jednak w tej chwili w stanie wbić się znów w dyskusję, kolejne osoby odzywały się, a choć słuchał to nie zabierał głosu, akceptujac wszystko tak, jak było. Jeszcze nie do końca wiedział jak ma się w tej chwili poczuć, zdjęto z niego w końcu decyzyjność, był takim samym uczestnikiem zgromadzenia jak wszyscy toteż milczał, pozostawiając głos bardziej doświadczonym w poruszanych kwestiach.. Popatrzył znów na przeciwną stronę stołu, raz jeszcze spotykając tam spojrzenie Justine. Nie spuszczał go z niej kiedy mówiła, wyłapując oznaki nerwowości, niepokoju i niepewności czające się w jej ruchach i gestach.
Lucinda zdawała sobie sprawę z tego w jak krytycznym miejscu się aktualnie znajdowali. Londyn był stracony i choć nadal mogli prowadzić działania na jego terenie, to zbędne wydawało się być pokładanie wszystkich sił w jego odzyskanie. Sprawa wyglądała inaczej w innych częściach kraju i blondynka popierała pomysł zaangażowania się w walkę na konkretnych obszarach. Nie mogli wciąż się cofać na polu bitwy oddając kolejne tereny przeciwnikowi. Było to trudniejsze zważywszy na to, że nie walczyli jedynie z systemem i Voldemortem, którego poplecznicy nie bali się sięgnąć po najgorsze działania z możliwych. Walczyli także ze szlachtą, która te tereny znała jak własną kieszeń. Istniało wielkie prawdopodobieństwo, że nie uda im się ochronić wszystkich lokalizacji. Tym bardziej nie widziała sensu w przeprowadzeniu misji w porcie. A z tego co zdążyła już dziś usłyszeć szybko wywnioskowała, że ludzie zamieszkujący okolice portu też nie do końca wiedzieli czego chcą. Czy byli sojusznikami Zakonu czy jedynie szukali okazji do wyrwania się z rąk tyrana? Właśnie takich sytuacji powinni unikać. Jednostki nie wygrają wojny. Tylko przemyślanymi atakami byli w stanie coś zdziałać, a w tym sensu nie dostrzegała. Jej przemyślenia potwierdził również w swoich słowach Skamander. Blondynka skinęła głową zgadzając się z jego zdaniem.
Na temat Huxley więcej się nie wypowiedziała. Była pewna, że Maeve razem z Percivalem i Foxem doskonale sobie poradzą z powierzonym zadaniem. Byli wystarczająco doświadczeni, a dodatkowe umiejętności przybliżały ich do celu. Pojmanie czarownicy nie mogło być przecież aż tak skomplikowane, choć bagatelizowanie zdolności wroga nikomu nie wyszło na dobre.
Blondynka przeniosła spojrzenie na Cattermole, gdy ten zaczął opowiadać o naturze klątw. – Zawsze też możecie zgłosić się do mnie lub do Vincenta jeśli będziecie w posiadaniu czegoś niepewnego pochodzenia. Chyba wszyscy zdajemy sobie sprawę z tego jak łatwo magia może być wykorzystana przeciwko nam. – zaczęła spoglądając najpierw na Steffana, a później na innych zgromadzonych. – Nie możemy wychodzić też z założenia, że jesteśmy w stanie zdjąć każdą klątwę. Nie ma osoby przy tym stole, która znałaby naturę każdej klątwy i bez ryzyka potrafiłaby się jej pozbyć, dlatego nie ryzykujmy niepotrzebnie. Każda próba złamania klątwy to również ryzyko dla nas, możliwość komplikacji, których natura też nie jest zawsze znana i zrozumiała. – dodała spoglądając na dalsze poczynania Cattermole. Mężczyzna miał rację i jasno przekazał treść wykrywania klątw. Było to proste zdanie jeśli wiedziało się czego szukać. Ktoś kto nigdy z klątwami nie miał do czynienia nie powinien bawić się nawet w ich rozpoznawania. Lucinda wystarczająco dużo w swoim życiu widziała by wiedzieć z czym się to łączy. Czasami gra nie jest warta świeczki. Blondynka pokiwała głową, gdy młody animag uniósł różdżkę by zaprezentować działanie zaklęcia Hexa Revelio. Inna forma nie miała już sensu zważywszy na to, że list już i tak został dotknięty przez wiele osób w pomieszczeniu. Rzucone przez Cattermole zaklęcie się jednak nie powiodło dlatego Lucinda uniosła różdżkę i skierowała ją w stronę listu. – Hexa Revelio – rzuciła.
Do tematu Kapituły już się nie odniosła. Musiała sobie to przemyśleć. Teraz ani deklaracje ani inne rozważania nie miały sensu. Blondynka skinęła jedynie głową, gdy Minister odpowiedział na zadane przez nią pytanie.
Na temat Huxley więcej się nie wypowiedziała. Była pewna, że Maeve razem z Percivalem i Foxem doskonale sobie poradzą z powierzonym zadaniem. Byli wystarczająco doświadczeni, a dodatkowe umiejętności przybliżały ich do celu. Pojmanie czarownicy nie mogło być przecież aż tak skomplikowane, choć bagatelizowanie zdolności wroga nikomu nie wyszło na dobre.
Blondynka przeniosła spojrzenie na Cattermole, gdy ten zaczął opowiadać o naturze klątw. – Zawsze też możecie zgłosić się do mnie lub do Vincenta jeśli będziecie w posiadaniu czegoś niepewnego pochodzenia. Chyba wszyscy zdajemy sobie sprawę z tego jak łatwo magia może być wykorzystana przeciwko nam. – zaczęła spoglądając najpierw na Steffana, a później na innych zgromadzonych. – Nie możemy wychodzić też z założenia, że jesteśmy w stanie zdjąć każdą klątwę. Nie ma osoby przy tym stole, która znałaby naturę każdej klątwy i bez ryzyka potrafiłaby się jej pozbyć, dlatego nie ryzykujmy niepotrzebnie. Każda próba złamania klątwy to również ryzyko dla nas, możliwość komplikacji, których natura też nie jest zawsze znana i zrozumiała. – dodała spoglądając na dalsze poczynania Cattermole. Mężczyzna miał rację i jasno przekazał treść wykrywania klątw. Było to proste zdanie jeśli wiedziało się czego szukać. Ktoś kto nigdy z klątwami nie miał do czynienia nie powinien bawić się nawet w ich rozpoznawania. Lucinda wystarczająco dużo w swoim życiu widziała by wiedzieć z czym się to łączy. Czasami gra nie jest warta świeczki. Blondynka pokiwała głową, gdy młody animag uniósł różdżkę by zaprezentować działanie zaklęcia Hexa Revelio. Inna forma nie miała już sensu zważywszy na to, że list już i tak został dotknięty przez wiele osób w pomieszczeniu. Rzucone przez Cattermole zaklęcie się jednak nie powiodło dlatego Lucinda uniosła różdżkę i skierowała ją w stronę listu. – Hexa Revelio – rzuciła.
Do tematu Kapituły już się nie odniosła. Musiała sobie to przemyśleć. Teraz ani deklaracje ani inne rozważania nie miały sensu. Blondynka skinęła jedynie głową, gdy Minister odpowiedział na zadane przez nią pytanie.
Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
The member 'Lucinda Hensley' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 21
'k100' : 21
Gdy Figg przyjęła pozę pozornie znudzonej i jadowicie spytała o moje plany na pokonanie lorda Voldemorta, posłałem jej pełne zawodu, zimne spojrzenie.
- A co my tutaj robimy, jeśli tego nie planujemy, pomijając rozkcliwianie się nad kilkoma jednostkami? - spytałem jej.
Podobna ironia nie była wskazana teraz, kiedy sytuacja zrobiła się tak poważna. Jeśli chciała pajacować, to z tego co wiedziałem - cyrk Carringtonów w Londynie wciąż działał.
Słuchając Vincenta czułem coraz większą radość z tego, że ten człowiek jest obok, siedzi przy tym stole i pragnie działać razem z nami. Nie był aurorem, nie był policjantem, miał jednak tyle rozsądku i rozwagi, że mógłby obdzielić nimi więcej niż kilku takich. Jego pomysł na działania na terenach Irlandii wydawały się trafne i byłem gotów mu w nich pomoc, jeśli takiej pomocy będzie potrzebował.
Potrzeba było nam więcej takich ludzi. Inni mogliby brać z niego przykład. Skupić się na tym, co rzeczywiste i możliwe do osiągnięcia, a nie snuć mrzonki i fantazje o tym, co tak naprawdę nie istniało. Odpowiedź Keatona bynajmniej mnie nie zaskoczyła. Po tym jak wysunął propozycję, aby wyzwolić port w Londynie właściwie już niczego nie oczekiwałem.
- Bynajmniej, Keatonie - odpowiedziałem spokojnym tonem. Nie myliłem Nokturnu z portem. Wiedziałem jednak co mówię. Po tylu śledztwach w sprawie czarnej magii, które tam przeprowadziłem, byłem pewien swoich słów. - Obawiam się jednak, że jesteś wyjątkiem, a rzekome nastroje skłonne do buntu to wytwór twojej wyobraźni, bądź mylne wrażenie. Powinniśmy skupić się na czymś bardziej rzeczywistym. Śmiem też twierdzić, że znam się trochę na ludziach. - Spotkałem tę czarownicę zaledwie dwa razy, jednakże w takich sytuacjach, że dawały człowiekowi do myślenia. Minister Magii uciął jednak dyskusje o Moss i magicznym porcie, jasno dając do zrozumienia, że próba wzniecenia tam buntu jest ze strategicznego punktu widzenia na ten moment kompletnie nieprawdopodobna i nieopłacalna. Skinąłem jedynie głową, nie odzywając się w tym temacie więcej. Zgadzałem się za to z propozycjami Anthonego Skamandera, który spojrzał na to trzeźwym okiem, na chłodno kalkulując możliwy rachunek zysków i strat - tego właśnie się po nim spodziewałem i nie zawiodłem się.
Williamowi skinąłem głową. Podziękowania były zbędne. Dbanie o bezpieczeństwo Oazy i wszystkich ich mieszkańców było naszym wspólnym obowiązkiem.
Czy moja reakcja na propozycję porywania Forsycji Crabbe, grzebania w przeszłości Hagrida, podjudzania buntu w porcie były tchórzostwem? Nie zgodziłbym się z tym. To jedynie ostrożność i próba przewidzenia konsekwencji dalszych niż to, co stanie się następnego dnia.
- Oczywiście. Będę przy tym obecny - odpowiedziałem na słowa Alexandra, gdy wysunął propozycję, abym wziął w tym udział. Miałem głębokie wątpliwości co do ich trzeźwego osądu sytuacji. Zwłaszcza, kiedy Macmillan pominął wytknięte przeze mnie luki w całej tej historii, skupiając się na tym, że póki co niczego jej nie zdradził. Tego wszak nie kwestionowałem. Nie zamierzałem kontynuować tej dyskusji, skoro odpowiadał mi jedynie wybiórczo. Obdarzyłem go jedynie dłuższym spojrzeniem, zaciskając przy tym usta w wąską kreskę.
Uniosłem brwi, gdy Steffen poruszył kolejny temat, który wydał mi się mniej istotny, niż plany Vincenta, Maeve, czy Hannah. Lord Longbottom podjął jednak decyzję w sprawie wszystkich tych propozycji, ja zaś nie miałem najmniejszego zamiaru ich podważać, czy kwestionować. Jak zdecydował - tak będzie.
- Używanie czarnej magii jest niebezpieczne. Ludziom w głowach się od niej przewraca. Zdarza się, że mogą postradać zmysły. Czarna magia wyniszcza. Tak mogło być w przypadku Alpharda Blacka. Nie musiał walczyć z nami - odpowiedziałem na wątpliwości Steffena. Czy mieliśmy jakieś podstawy, aby domniemywać, że pojawiła się jakaś trzecia siła? W tej chwili raczej nie.
Z zadowoleniem przyjąłem przekierowanie dyskusji przez Ministra Magii na właściwe tory - konkretnych planów i propozycji. Wyprostowałem się, gdy odpowiedział na moją w sprawie szmalcowników z aprobatą.
- Tak jest, sir - odrzekłem natychmiast, skinąwszy przy tym głową i spojrzałem pytająco na Maeve. Jej pomoc byłaby przy tym przedsięwzięciu nieoceniona. Wiedziałem, że nie odmówi i tak też się stało.
Z uwagą wysłuchałem kolejnych słów lorda Longbottoma, który zaczął odpowiadać na pytania o Kapitułę, rozwiewając pierwsze wątpliwości. Na tę chwilę więcej pytań już nie miałem i nie zastanawiałem się jeszcze, czy zasługuję na miejsce wśród tych czarodziejów - przy tym stole siedzieli bardziej zasłużeni, choć przez ostatnie minuty nabrałem sporo wątpliwości co do zdrowego rozsądku niektórych. Zwłaszcza jednej.
Na słowa Marcelli Figg o nowym, lepszym świecie pozbawionym uprzedzeń mnie samemu ich zabrakło. Chciałem wierzyć, że rzeczywistość zdążyła już obedrzeć Zakon Feniksa z podobnej naiwności, mrzonek i fantazji o utopii utkanej z miłości i tolerancji. Zareagowałem na to jedynie westchnieniem i uniosłem rękę, by potrzeć skronie i przetrzeć twarz, bo nie wierzyłem wręcz w to co słyszę. Ostra reakcja Harolda Longbottoma nie zdziwiła mnie w najmniejszym choćby stopniu, a i tak wydawała się bardzo łagodna.
Kiedy Cattermolle i Hensley wycelowali różdżki w list trzymany przez Macmillana, to i ja dobyłem swojej. Moja wiedza o starożytnych runach nie była tak rozległa i szeroka jak ta wykwalifikowanych łamaczy klątw, czułem się jednak w tej dziedzinie dość pewnie - na tyle pewnie, aby spróbować dowiedzieć się więcej, zanim jeszcze z ich ust padnie jakaś informacja. - [b]Hexa Revelio.[/b[
- A co my tutaj robimy, jeśli tego nie planujemy, pomijając rozkcliwianie się nad kilkoma jednostkami? - spytałem jej.
Podobna ironia nie była wskazana teraz, kiedy sytuacja zrobiła się tak poważna. Jeśli chciała pajacować, to z tego co wiedziałem - cyrk Carringtonów w Londynie wciąż działał.
Słuchając Vincenta czułem coraz większą radość z tego, że ten człowiek jest obok, siedzi przy tym stole i pragnie działać razem z nami. Nie był aurorem, nie był policjantem, miał jednak tyle rozsądku i rozwagi, że mógłby obdzielić nimi więcej niż kilku takich. Jego pomysł na działania na terenach Irlandii wydawały się trafne i byłem gotów mu w nich pomoc, jeśli takiej pomocy będzie potrzebował.
Potrzeba było nam więcej takich ludzi. Inni mogliby brać z niego przykład. Skupić się na tym, co rzeczywiste i możliwe do osiągnięcia, a nie snuć mrzonki i fantazje o tym, co tak naprawdę nie istniało. Odpowiedź Keatona bynajmniej mnie nie zaskoczyła. Po tym jak wysunął propozycję, aby wyzwolić port w Londynie właściwie już niczego nie oczekiwałem.
- Bynajmniej, Keatonie - odpowiedziałem spokojnym tonem. Nie myliłem Nokturnu z portem. Wiedziałem jednak co mówię. Po tylu śledztwach w sprawie czarnej magii, które tam przeprowadziłem, byłem pewien swoich słów. - Obawiam się jednak, że jesteś wyjątkiem, a rzekome nastroje skłonne do buntu to wytwór twojej wyobraźni, bądź mylne wrażenie. Powinniśmy skupić się na czymś bardziej rzeczywistym. Śmiem też twierdzić, że znam się trochę na ludziach. - Spotkałem tę czarownicę zaledwie dwa razy, jednakże w takich sytuacjach, że dawały człowiekowi do myślenia. Minister Magii uciął jednak dyskusje o Moss i magicznym porcie, jasno dając do zrozumienia, że próba wzniecenia tam buntu jest ze strategicznego punktu widzenia na ten moment kompletnie nieprawdopodobna i nieopłacalna. Skinąłem jedynie głową, nie odzywając się w tym temacie więcej. Zgadzałem się za to z propozycjami Anthonego Skamandera, który spojrzał na to trzeźwym okiem, na chłodno kalkulując możliwy rachunek zysków i strat - tego właśnie się po nim spodziewałem i nie zawiodłem się.
Williamowi skinąłem głową. Podziękowania były zbędne. Dbanie o bezpieczeństwo Oazy i wszystkich ich mieszkańców było naszym wspólnym obowiązkiem.
Czy moja reakcja na propozycję porywania Forsycji Crabbe, grzebania w przeszłości Hagrida, podjudzania buntu w porcie były tchórzostwem? Nie zgodziłbym się z tym. To jedynie ostrożność i próba przewidzenia konsekwencji dalszych niż to, co stanie się następnego dnia.
- Oczywiście. Będę przy tym obecny - odpowiedziałem na słowa Alexandra, gdy wysunął propozycję, abym wziął w tym udział. Miałem głębokie wątpliwości co do ich trzeźwego osądu sytuacji. Zwłaszcza, kiedy Macmillan pominął wytknięte przeze mnie luki w całej tej historii, skupiając się na tym, że póki co niczego jej nie zdradził. Tego wszak nie kwestionowałem. Nie zamierzałem kontynuować tej dyskusji, skoro odpowiadał mi jedynie wybiórczo. Obdarzyłem go jedynie dłuższym spojrzeniem, zaciskając przy tym usta w wąską kreskę.
Uniosłem brwi, gdy Steffen poruszył kolejny temat, który wydał mi się mniej istotny, niż plany Vincenta, Maeve, czy Hannah. Lord Longbottom podjął jednak decyzję w sprawie wszystkich tych propozycji, ja zaś nie miałem najmniejszego zamiaru ich podważać, czy kwestionować. Jak zdecydował - tak będzie.
- Używanie czarnej magii jest niebezpieczne. Ludziom w głowach się od niej przewraca. Zdarza się, że mogą postradać zmysły. Czarna magia wyniszcza. Tak mogło być w przypadku Alpharda Blacka. Nie musiał walczyć z nami - odpowiedziałem na wątpliwości Steffena. Czy mieliśmy jakieś podstawy, aby domniemywać, że pojawiła się jakaś trzecia siła? W tej chwili raczej nie.
Z zadowoleniem przyjąłem przekierowanie dyskusji przez Ministra Magii na właściwe tory - konkretnych planów i propozycji. Wyprostowałem się, gdy odpowiedział na moją w sprawie szmalcowników z aprobatą.
- Tak jest, sir - odrzekłem natychmiast, skinąwszy przy tym głową i spojrzałem pytająco na Maeve. Jej pomoc byłaby przy tym przedsięwzięciu nieoceniona. Wiedziałem, że nie odmówi i tak też się stało.
Z uwagą wysłuchałem kolejnych słów lorda Longbottoma, który zaczął odpowiadać na pytania o Kapitułę, rozwiewając pierwsze wątpliwości. Na tę chwilę więcej pytań już nie miałem i nie zastanawiałem się jeszcze, czy zasługuję na miejsce wśród tych czarodziejów - przy tym stole siedzieli bardziej zasłużeni, choć przez ostatnie minuty nabrałem sporo wątpliwości co do zdrowego rozsądku niektórych. Zwłaszcza jednej.
Na słowa Marcelli Figg o nowym, lepszym świecie pozbawionym uprzedzeń mnie samemu ich zabrakło. Chciałem wierzyć, że rzeczywistość zdążyła już obedrzeć Zakon Feniksa z podobnej naiwności, mrzonek i fantazji o utopii utkanej z miłości i tolerancji. Zareagowałem na to jedynie westchnieniem i uniosłem rękę, by potrzeć skronie i przetrzeć twarz, bo nie wierzyłem wręcz w to co słyszę. Ostra reakcja Harolda Longbottoma nie zdziwiła mnie w najmniejszym choćby stopniu, a i tak wydawała się bardzo łagodna.
Kiedy Cattermolle i Hensley wycelowali różdżki w list trzymany przez Macmillana, to i ja dobyłem swojej. Moja wiedza o starożytnych runach nie była tak rozległa i szeroka jak ta wykwalifikowanych łamaczy klątw, czułem się jednak w tej dziedzinie dość pewnie - na tyle pewnie, aby spróbować dowiedzieć się więcej, zanim jeszcze z ich ust padnie jakaś informacja. - [b]Hexa Revelio.[/b[
becomes law
resistance
becomes duty
The member 'Cedric Dearborn' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 49
'k100' : 49
Spotkanie obfitowało w informacje. I nowości. Wiele z przedstawianych wydarzeń, wspominanych sylwetek sojuszników - tych obecnych i potencjalnych, czy zabezpieczenia, służyły jednak poskładaniu całości, dotychczasowej wiedzy Skamandera - w całość. Nie był w stanie i nie próbował wypowiadać się w tematach, w których posiadał znikomą informację, albo uznając autorytet konkretnych wypowiadających się. I mimo tak długiej, własnej absencji, czuł się na miejscu.
Tak wiele spraw wymagało ich uwagi, wskazań i działania. Wiele, niepotrzebnie roztrząsano. Ale po raz pierwszy mieli w dowództwie kogoś takiego jak Longbottom. Nie wierzył, żeby ktokolwiek z obecnych był w stanie zignorować jego rozkazu i uwagi, chociaż zdawało się też, że niektórzy próbowali je ominąć. Bezskutecznie. Być może w wielu aspektach wynikało to ze zbyt naiwnie pojętego dobra, ale nie zmieniało faktu, że na wojnie konieczne były bardziej brutalne działania, daleko wychodzące poza wiarę, że świat bez przemocy jest jeszcze możliwe. Skupiał więc na tym, czego od niego wymagano i w czym mógł wykorzystać własne umiejętności, jak pomoc przy zabezpieczeniu Oazy i planowi Williama. Zdecydowanie większość jednak, opierała się na bezpośredniej walce.
Był gotowy na wskazane działania i deklaracje pomocy, które zaoferował. Niezależnie od decyzji i wyborów - miał co robić. I wbrew pozo0rom, brak stałego miejsca noclegu, pomagała mu w tym. Nawet, jeśli jeśli wymagała większego zaangażowania i uwagi. W jakiś sposób przyzwyczaił się do ciągłego ruchu, pojawiając się tam, gdzie wymagały tego okoliczności i odnajdując kolejno realizowane cele, wpisane w większy plan. Bez chaosu.
W porcie nie był od tak dawna, że posiadana wiedza opierała się przede wszystkim na oficjalnych informacjach dostępnych zakonowi. I chociaż wskazane sylwetki, o których tak wyraźnie wspominano, zdawały się skupiać uwagę wielu z zebranych, i tym razem przyjmował przede wszystkim te, obleczone rozsądkiem, nie mając chęci ani czasu, wdawać się w niepotrzebne dyskusje. Pozostawiał więc ostateczne działanie wyznaczonym sylwetkom. Mimo wszystko będąc zainteresowanym dokowym finałem tak pojmania i przesłuchania Huxley, jak i zyskania potencjalnej informatorki w postaci Moss.
Podjęty temat pozyskania informacji na terenie Ministersywa i potencjalnych informatorów była na tyle wyjątkowa, że uważanie przysłuchiwał się, tak o sytuacji Crabbe, nieco dłużej zatrzymując wzrok na Alexandrze, jak i wilkołaków, mimowolnie spoglądając na mówiącego Tonksa. Ale to Longbottom podsumował całość. Zakon miał po swojej stronie likantropów, a to oznaczało, że te zarejestrowane miały w tym momencie największy kłopot, niezależnie od pochodzenia. Odezwał się dopiero, gdy jego pytanie podjęła Clearwater - Rozumiem - na czole wciąż tkwiła zmarszczka skupienia - Dobrze byłoby rozeznać się, jak wygląda tam sytuacja. Będzie można to wykorzystać - bardziej powtórzył słowa czarownicy, niż wyznaczył coś nowego, czekając też na oficjalną dyspozycję Ministra. Ale sama Maeve nadawała się do tego najlepiej. Zyskaliby wiele jeśli udałoby się pozyskać wiedzę o ministerialnych "zasobach", o których rozmawiali. Być może też, uprzedzając wiele z poczynań, które planowali.
Słowa o potencjalnie możliwych klątwach i ich źródłach, przyciągnęły uwagę Samuela równie skutecznie. Zdążył już boleśnie przekonać się, jak nieprzyjemne konsekwencje wpadały w zderzeniu z nieostrożnością w tej materii. I wolał zapamiętać słowa młodego łamacza klątw. Tak, jak informację, że pracował w Gringrcie. Czy tę wiedzę dało się wykorzystać? - Wtyka w banku, to potencjalna możliwość do działania. A na pewno dodatkowe źródło wiedzy - zapewne nie tylko on doświadczył działań goblinów i banku, który - zapewne dla korzyści, zdecydował się wesprzeć działania fałszywego Ministerstwa. Być może na przyszłość, dało się uniknąć niektórych konsekwencji bezprawnych rozporządzeń.
Niezależenie od założeń i decyzji, raz jeszcze skonfrontował się ze słowami Macmillana. Domyślał się, że sprawa szmalcownika była pilna i zdecydowanie - zgodnie ze słowami samego arystokraty i z udostępnionych informacji - należała do tych opartych na prywatnych doświadczeniach. I emocjach. Prośba, którą wystosował, skierowana bezpośrednio do ich przywódcy, byłaby więc w teorii oczywista. A jednak, Skamander nie był pewien co do jego słuszności - Decyzja należy do Ciebie sir - skinął głową w stronę Ministra, a uwagę i dalsze słowa skierował w stronę Anthonego - ale nawet podczas aurorskich śledztw wykluczano angażowanie się w prowadzoną sprawę osób bezpośrednio i emocjonalnie zaangażowanych - sam doświadczył podobnego odsunięcia - możesz posłużyć wiedzą o tym szmalcowniku, ale konfrontację lepiej pozostawić komuś innemu - nie, żeby nie wierzył w umiejętności czarodzieja, ale wiedział, aż nazbyt dobrze, że uczucia i niekontrolowane emocje - jak gniew - potrafiły zaburzyć jasność myślenia i działań. I przekreślić cały plan.
Temat Kapituły, powoli stawał się czymś bardziej jasnym. Kolejne pytania i odpowiedzi, zakreślały wyraźniejszy krąg - z czym właściwie mieli się mierzyć potencjalni przedstawiciele. O tym, ze potrzebowali dowództwa, które nie bało się podejmować trudnych decyzji - było wiadome już od dawna. Do tej pory, osiągane z bardzo różnym skutkiem, co wciąż raziło konsekwencjami. Czy sam miał zdecydować się na podjęcie swojej kandydatury - musiał jeszcze zdecydować, pozostawiając jednak ostateczność w gestii Ministra. W końcu był żołnierzem.
Tak wiele spraw wymagało ich uwagi, wskazań i działania. Wiele, niepotrzebnie roztrząsano. Ale po raz pierwszy mieli w dowództwie kogoś takiego jak Longbottom. Nie wierzył, żeby ktokolwiek z obecnych był w stanie zignorować jego rozkazu i uwagi, chociaż zdawało się też, że niektórzy próbowali je ominąć. Bezskutecznie. Być może w wielu aspektach wynikało to ze zbyt naiwnie pojętego dobra, ale nie zmieniało faktu, że na wojnie konieczne były bardziej brutalne działania, daleko wychodzące poza wiarę, że świat bez przemocy jest jeszcze możliwe. Skupiał więc na tym, czego od niego wymagano i w czym mógł wykorzystać własne umiejętności, jak pomoc przy zabezpieczeniu Oazy i planowi Williama. Zdecydowanie większość jednak, opierała się na bezpośredniej walce.
Był gotowy na wskazane działania i deklaracje pomocy, które zaoferował. Niezależnie od decyzji i wyborów - miał co robić. I wbrew pozo0rom, brak stałego miejsca noclegu, pomagała mu w tym. Nawet, jeśli jeśli wymagała większego zaangażowania i uwagi. W jakiś sposób przyzwyczaił się do ciągłego ruchu, pojawiając się tam, gdzie wymagały tego okoliczności i odnajdując kolejno realizowane cele, wpisane w większy plan. Bez chaosu.
W porcie nie był od tak dawna, że posiadana wiedza opierała się przede wszystkim na oficjalnych informacjach dostępnych zakonowi. I chociaż wskazane sylwetki, o których tak wyraźnie wspominano, zdawały się skupiać uwagę wielu z zebranych, i tym razem przyjmował przede wszystkim te, obleczone rozsądkiem, nie mając chęci ani czasu, wdawać się w niepotrzebne dyskusje. Pozostawiał więc ostateczne działanie wyznaczonym sylwetkom. Mimo wszystko będąc zainteresowanym dokowym finałem tak pojmania i przesłuchania Huxley, jak i zyskania potencjalnej informatorki w postaci Moss.
Podjęty temat pozyskania informacji na terenie Ministersywa i potencjalnych informatorów była na tyle wyjątkowa, że uważanie przysłuchiwał się, tak o sytuacji Crabbe, nieco dłużej zatrzymując wzrok na Alexandrze, jak i wilkołaków, mimowolnie spoglądając na mówiącego Tonksa. Ale to Longbottom podsumował całość. Zakon miał po swojej stronie likantropów, a to oznaczało, że te zarejestrowane miały w tym momencie największy kłopot, niezależnie od pochodzenia. Odezwał się dopiero, gdy jego pytanie podjęła Clearwater - Rozumiem - na czole wciąż tkwiła zmarszczka skupienia - Dobrze byłoby rozeznać się, jak wygląda tam sytuacja. Będzie można to wykorzystać - bardziej powtórzył słowa czarownicy, niż wyznaczył coś nowego, czekając też na oficjalną dyspozycję Ministra. Ale sama Maeve nadawała się do tego najlepiej. Zyskaliby wiele jeśli udałoby się pozyskać wiedzę o ministerialnych "zasobach", o których rozmawiali. Być może też, uprzedzając wiele z poczynań, które planowali.
Słowa o potencjalnie możliwych klątwach i ich źródłach, przyciągnęły uwagę Samuela równie skutecznie. Zdążył już boleśnie przekonać się, jak nieprzyjemne konsekwencje wpadały w zderzeniu z nieostrożnością w tej materii. I wolał zapamiętać słowa młodego łamacza klątw. Tak, jak informację, że pracował w Gringrcie. Czy tę wiedzę dało się wykorzystać? - Wtyka w banku, to potencjalna możliwość do działania. A na pewno dodatkowe źródło wiedzy - zapewne nie tylko on doświadczył działań goblinów i banku, który - zapewne dla korzyści, zdecydował się wesprzeć działania fałszywego Ministerstwa. Być może na przyszłość, dało się uniknąć niektórych konsekwencji bezprawnych rozporządzeń.
Niezależenie od założeń i decyzji, raz jeszcze skonfrontował się ze słowami Macmillana. Domyślał się, że sprawa szmalcownika była pilna i zdecydowanie - zgodnie ze słowami samego arystokraty i z udostępnionych informacji - należała do tych opartych na prywatnych doświadczeniach. I emocjach. Prośba, którą wystosował, skierowana bezpośrednio do ich przywódcy, byłaby więc w teorii oczywista. A jednak, Skamander nie był pewien co do jego słuszności - Decyzja należy do Ciebie sir - skinął głową w stronę Ministra, a uwagę i dalsze słowa skierował w stronę Anthonego - ale nawet podczas aurorskich śledztw wykluczano angażowanie się w prowadzoną sprawę osób bezpośrednio i emocjonalnie zaangażowanych - sam doświadczył podobnego odsunięcia - możesz posłużyć wiedzą o tym szmalcowniku, ale konfrontację lepiej pozostawić komuś innemu - nie, żeby nie wierzył w umiejętności czarodzieja, ale wiedział, aż nazbyt dobrze, że uczucia i niekontrolowane emocje - jak gniew - potrafiły zaburzyć jasność myślenia i działań. I przekreślić cały plan.
Temat Kapituły, powoli stawał się czymś bardziej jasnym. Kolejne pytania i odpowiedzi, zakreślały wyraźniejszy krąg - z czym właściwie mieli się mierzyć potencjalni przedstawiciele. O tym, ze potrzebowali dowództwa, które nie bało się podejmować trudnych decyzji - było wiadome już od dawna. Do tej pory, osiągane z bardzo różnym skutkiem, co wciąż raziło konsekwencjami. Czy sam miał zdecydować się na podjęcie swojej kandydatury - musiał jeszcze zdecydować, pozostawiając jednak ostateczność w gestii Ministra. W końcu był żołnierzem.
Darkness brings evil things
the reckoning begins
Wysłuchując słów Longbottoma szybko zrozumiałem, że jakiekolwiek działania na terenie portu były zmarnowanym potencjałem. Wzmianka o czasie, który minął w maju, była bolesną zadrą w oku. Nie było mnie tutaj - a wysiłek, który wówczas wkładałem w swoją pracę na rzecz poprawy sytuacji Zakonu feniksa okazał się niewspółmierny do efektów. Nie mogłem jednak cofnąć tego, co się wydarzyło - zostało mi jedynie unieść podbródek i dalej kroczyć do przodu; dalej dając z siebie wszystko.
- Macie rację. Powinniśmy skupić swoje siły na miejscach, które nie zostały jeszcze stracone. - Skinąłem z wolna głową, zgadzając się z Ministrem i Anthonym.
Byłem pewien, że Maeve spojrzy w moim kierunku, kiedy Longbottom wskazał także i ją do zajęcia się sprawą Huxley; nie pomyliłem się, nasze spojrzenia skrzyżowały się - i zdaje się, że oboje pozwoliliśmy sobie na krótki uśmiech.
- Jeśli o mnie chodzi, skłaniam się raczej ku temu, co zaproponował Alexander. Nie da kupić się lojalności. Jeśli miałaby z nami pracować, to tylko pod przysięgą wieczystą - ale to by ją zabiło. - Słowa Farleya rezonowały z tym, co od samego początku siedziało mi w głowie. Wystarczyła mi tamta chwila rozmowy z kobietą, bym wiedział, że jakiekolwiek układy z nią nie były nic warte. - O tym, czy w porcie pojawi się Percival, Maeve, czy ja pod jego postacią, pozwolę zdecydować Blake'owi. - Odpowiedziałem Anthony'emu, przelotnie zerkając na Percivala, a następnie Clearwater. Wcale nie chciałem, aby była to właśnie ona. Percival sam zgłosił się na ochotnika - szanowałem to i nie widziałem powodu, dla którego miałbym go zastępować. Bez względu na moje szczególne zdolności, istniały narzędzia, które pozwalały rozpoznać nawet najlepszy kamuflaż - bez znaczenia czy pochodził on od zdolności metamorfomagii, czy czerpał z innych dziedzin magii. Jeśli jednak istniała konkretna przyczyna, dla której to miałem być ja - nie widziałem przeszkód, by to zrobić. Coś musiało kierować Skamanderem, skoro wysnuł taką sugestię, nie drążyłem jednak tematu. - Nie dostrzegam innego sposobu na wybawienie Huxley, niż postawienie nogi na jej terenie. Wie, co ją spotkało. Spodziewam się raczej, że w tej chwili jest czujna, a nie powinniśmy zwlekać. Nie wyścibi nosa poza bezpieczny dla niej teren bez wyraźnego powodu. - Być może nie wiedziała jedynie, czego się spodziewać - i w tym tkwiła nasza przewaga. - Zamierzam jeszcze wypytać o nią Weasleya. Być może rzuci nieco więcej światła na jej sprawę, co pozwoli ułożyć bardziej precyzyjny plan.- Zakończyłem, zaspokajając ciekawość Zakonników.
- Garstka to o garstkę lepiej niż nikt. - Zgodziłem się z Ministrem, jednocześnie wychylając się nieco, by, pochwycić spojrzenie Billy'ego, który domknął temat emigracji. Dla niektórych to była ostatnia szansa na normalne życie - a ja wierzyłem, że przeprowadzenie ucieczki było możliwe. - Czekam na kontakt.
- Macie rację. Powinniśmy skupić swoje siły na miejscach, które nie zostały jeszcze stracone. - Skinąłem z wolna głową, zgadzając się z Ministrem i Anthonym.
Byłem pewien, że Maeve spojrzy w moim kierunku, kiedy Longbottom wskazał także i ją do zajęcia się sprawą Huxley; nie pomyliłem się, nasze spojrzenia skrzyżowały się - i zdaje się, że oboje pozwoliliśmy sobie na krótki uśmiech.
- Jeśli o mnie chodzi, skłaniam się raczej ku temu, co zaproponował Alexander. Nie da kupić się lojalności. Jeśli miałaby z nami pracować, to tylko pod przysięgą wieczystą - ale to by ją zabiło. - Słowa Farleya rezonowały z tym, co od samego początku siedziało mi w głowie. Wystarczyła mi tamta chwila rozmowy z kobietą, bym wiedział, że jakiekolwiek układy z nią nie były nic warte. - O tym, czy w porcie pojawi się Percival, Maeve, czy ja pod jego postacią, pozwolę zdecydować Blake'owi. - Odpowiedziałem Anthony'emu, przelotnie zerkając na Percivala, a następnie Clearwater. Wcale nie chciałem, aby była to właśnie ona. Percival sam zgłosił się na ochotnika - szanowałem to i nie widziałem powodu, dla którego miałbym go zastępować. Bez względu na moje szczególne zdolności, istniały narzędzia, które pozwalały rozpoznać nawet najlepszy kamuflaż - bez znaczenia czy pochodził on od zdolności metamorfomagii, czy czerpał z innych dziedzin magii. Jeśli jednak istniała konkretna przyczyna, dla której to miałem być ja - nie widziałem przeszkód, by to zrobić. Coś musiało kierować Skamanderem, skoro wysnuł taką sugestię, nie drążyłem jednak tematu. - Nie dostrzegam innego sposobu na wybawienie Huxley, niż postawienie nogi na jej terenie. Wie, co ją spotkało. Spodziewam się raczej, że w tej chwili jest czujna, a nie powinniśmy zwlekać. Nie wyścibi nosa poza bezpieczny dla niej teren bez wyraźnego powodu. - Być może nie wiedziała jedynie, czego się spodziewać - i w tym tkwiła nasza przewaga. - Zamierzam jeszcze wypytać o nią Weasleya. Być może rzuci nieco więcej światła na jej sprawę, co pozwoli ułożyć bardziej precyzyjny plan.- Zakończyłem, zaspokajając ciekawość Zakonników.
- Garstka to o garstkę lepiej niż nikt. - Zgodziłem się z Ministrem, jednocześnie wychylając się nieco, by, pochwycić spojrzenie Billy'ego, który domknął temat emigracji. Dla niektórych to była ostatnia szansa na normalne życie - a ja wierzyłem, że przeprowadzenie ucieczki było możliwe. - Czekam na kontakt.
Kundle, odmieńcy, śmieci, wariaci,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
Róbmy dym
Archibald posłał w stronę Steffena z lekka niezadowolone spojrzenie, kiedy po raz kolejny wspomniał o klątwie. Wydawało mu się, że już każdy słyszał tę historię, co nieszczególnie mu się podobało, bo zdecydowanie wolałby, żeby to zostało między nim a Macmillanami. Poprawił się na krześle, bo było niezwykle krzywe i niewygodne – chyba zbijał je ktoś, kto nie miał bladego pojęcia o stolarstwie.
– Hexa revelio to rozsądny pomysł – mimo wszystko zgodził się z młodym klątwołamaczem, szczególnie, że rzucenie zaklęcia zajmowało dosłownie kilka sekund, a pożytek mógł być z niego ogromny. Nie mogli sobie pozwolić na nieuwagę, już popełnili wystarczająco dużo błędów.
Przeniósł wzrok na Michaela, kiedy zaczął mówić o wilkołakach. Byli im potrzebni – to już zdążył zrozumieć na poprzednim spotkaniu, ale akceptował ich obecność, dopóki nie znajdowali się zbyt blisko. Zdawał sobie sprawę, że nie są w stanie uwarzyć eliksir tojadowy dla każdego wilkołaka, i nie mógł zaufać Michaelowi, kiedy mówił, że chowają się w odpowiednich kryjówkach. Nie wierzył, że każdy z nich jest tak odpowiedzialny, a nie chciał, żeby po Dorset biegały niebezpieczne wilkołaki i straszyły miejscową ludność. Dlatego chwilę ociągał się z odpowiedzią, zanim w końcu wydobył z siebie krótkie – Zastanowię się – które mogło znaczyć i tak i nie. Faktycznie będzie musiał przemyśleć tę sprawę, w zasadzie mógł zaoferować Michaelowi jedno miejsce, ale najpierw musiał mieć pewność, że później nie będzie tego żałować.
Nie mógł się nie zgodzić z Alexem. Jego teoria odnośne niejakiego Schmidta miała sens – wszystkie te wydarzenia brzmiały tak, jakby stał za nimi ten sam szaleniec. Właśnie tacy ludzie należeli do Rycerzy, szaleńcy, niezdrowo zafiksowani na idei czystości krwi, gotowi bez sensu zabijać i wysyłać innym listy z obciętymi kończynami.
Ze szczególną uwagą wsłuchał się w słowa Harolda odnośnie Kapituły. Jeszcze nie wiedział czy do niej dołączy, starał się nie podejmować pochopnych decyzji, choć cichy głos z tyłu głowy podpowiadał mu, że ostatnio i tak wspomagał Zakon swoją medyczną wiedzą i doświadczeniem, wiekowo chyba największym spośród wszystkich obecnych, choć obiektywnie rzecz biorąc jego staż wcale nie był aż tak długi. Chętnie zobaczyłby w Zakonie jeszcze bardziej doświadczonego uzdrowiciela, takiego, który większość życia spędził w szpitalu. – Jak będzie wyglądać organizacja Kapituły? Czy członkowie będą regularnie się spotykać w swoim gronie, tak jak my teraz, żeby przedyskutować najważniejsze kwestie? Czy raczej będą się spotykać z innymi czarodziejami w ramach swojej specjalizacji, a potem przedstawiać swoje plany na spotkaniu całego Zakonu? Czy wszystkie plany Kapituły będą musiały być do waszego wglądu i akceptacji? – Dorzucił jeszcze jedno pytanie do puli pozostałych, przenosząc wzrok na Harolda. Domyślał się jednak, że wiele rzeczy wyjdzie już w praniu.
– Oczywiście, udostępnię ci ten list – odpowiedział Anthony'emu, choć spojrzał na niego nieco zaskoczony, bo nie wiedział, co akurat on mógł w nim zobaczyć ciekawego. Zaraz potem przeniósł wzrok na Steffena z podziwem słuchając jego dywagacji na temat klątw, dziedzinie mu całkiem obcej, lecz słowa młodego czarodzieja brzmiały bardzo rozsądnie.
– Hexa revelio to rozsądny pomysł – mimo wszystko zgodził się z młodym klątwołamaczem, szczególnie, że rzucenie zaklęcia zajmowało dosłownie kilka sekund, a pożytek mógł być z niego ogromny. Nie mogli sobie pozwolić na nieuwagę, już popełnili wystarczająco dużo błędów.
Przeniósł wzrok na Michaela, kiedy zaczął mówić o wilkołakach. Byli im potrzebni – to już zdążył zrozumieć na poprzednim spotkaniu, ale akceptował ich obecność, dopóki nie znajdowali się zbyt blisko. Zdawał sobie sprawę, że nie są w stanie uwarzyć eliksir tojadowy dla każdego wilkołaka, i nie mógł zaufać Michaelowi, kiedy mówił, że chowają się w odpowiednich kryjówkach. Nie wierzył, że każdy z nich jest tak odpowiedzialny, a nie chciał, żeby po Dorset biegały niebezpieczne wilkołaki i straszyły miejscową ludność. Dlatego chwilę ociągał się z odpowiedzią, zanim w końcu wydobył z siebie krótkie – Zastanowię się – które mogło znaczyć i tak i nie. Faktycznie będzie musiał przemyśleć tę sprawę, w zasadzie mógł zaoferować Michaelowi jedno miejsce, ale najpierw musiał mieć pewność, że później nie będzie tego żałować.
Nie mógł się nie zgodzić z Alexem. Jego teoria odnośne niejakiego Schmidta miała sens – wszystkie te wydarzenia brzmiały tak, jakby stał za nimi ten sam szaleniec. Właśnie tacy ludzie należeli do Rycerzy, szaleńcy, niezdrowo zafiksowani na idei czystości krwi, gotowi bez sensu zabijać i wysyłać innym listy z obciętymi kończynami.
Ze szczególną uwagą wsłuchał się w słowa Harolda odnośnie Kapituły. Jeszcze nie wiedział czy do niej dołączy, starał się nie podejmować pochopnych decyzji, choć cichy głos z tyłu głowy podpowiadał mu, że ostatnio i tak wspomagał Zakon swoją medyczną wiedzą i doświadczeniem, wiekowo chyba największym spośród wszystkich obecnych, choć obiektywnie rzecz biorąc jego staż wcale nie był aż tak długi. Chętnie zobaczyłby w Zakonie jeszcze bardziej doświadczonego uzdrowiciela, takiego, który większość życia spędził w szpitalu. – Jak będzie wyglądać organizacja Kapituły? Czy członkowie będą regularnie się spotykać w swoim gronie, tak jak my teraz, żeby przedyskutować najważniejsze kwestie? Czy raczej będą się spotykać z innymi czarodziejami w ramach swojej specjalizacji, a potem przedstawiać swoje plany na spotkaniu całego Zakonu? Czy wszystkie plany Kapituły będą musiały być do waszego wglądu i akceptacji? – Dorzucił jeszcze jedno pytanie do puli pozostałych, przenosząc wzrok na Harolda. Domyślał się jednak, że wiele rzeczy wyjdzie już w praniu.
– Oczywiście, udostępnię ci ten list – odpowiedział Anthony'emu, choć spojrzał na niego nieco zaskoczony, bo nie wiedział, co akurat on mógł w nim zobaczyć ciekawego. Zaraz potem przeniósł wzrok na Steffena z podziwem słuchając jego dywagacji na temat klątw, dziedzinie mu całkiem obcej, lecz słowa młodego czarodzieja brzmiały bardzo rozsądnie.
Don't pay attention to the world ending. It has ended many times
and began again in the morning
and began again in the morning
Ratusz
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Mniejsze wyspy :: Oaza Harolda