Wydarzenia


Ekipa forum
Salon
AutorWiadomość
Salon [odnośnik]02.03.21 22:54

Salon

Jak tu ciepło o każdej porze roku! W zimie niemal cały czas palone jest drewno w kominku, który roztacza dookoła przyjemny gorąc przechodzący na resztę pomieszczeń w Warsztacie. Ściany wyłożone są nieco już przytartą ale wciąż śliczną zieloną tapetą, a kanapy zostały obite florystycznym materiałem, by dopełniać wręcz ogrodowego wystroju. Na okno można zaciągnąć bladopomarańczowe firany sięgające drewnianej podłogi, a na szafkach przy ścianie można dopatrzeć się wielu rodzinnych fotografii - przedstawiają one pana Becketta z córką, czasem też Trixie z panią Cattermole albo całą ich trójkę.
Trixie Beckett
Trixie Beckett
Zawód : krawcowa, gospodyni w Warsztacie
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
I'll ignite the sun just like the spring has come.
flames come alive.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9401-trixie-beckett#285649 https://www.morsmordre.net/t9405-stevie#285909 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f318-dolina-godryka-warsztat https://www.morsmordre.net/t9407-skrytka-bankowa-nr-2175#285917 https://www.morsmordre.net/t9406-trixie-beckett#285911
Re: Salon [odnośnik]14.03.21 3:19
13.10

Trzynaście smagnięć skórzanego bata potrzebne było do zapanowania nad krnąbrnym Qiangiem; chwilowo, na ledwie trzepot motylich skrzydeł, nim powrócił do zwyczajowej szarży dumnego kociska. Wyjątkowo kapryśny, niechętny do współpracy - dzisiejszy dzień od początku został naznaczony paskudnym błędem. Seria porażek ustawiła się w jakieś przeklętej, niedbałej kolejce, gdy stworzenie drapiąc zapamiętale dół w zimnej ziemi złamało zewnętrzny pazur: rozwścieczony na dobre prychał złowrogo, prężąc się i wijąc na opustoszałej arenie. Stali tam we dwoje - Nailah z determinacją bijącą z sylwetki i on, wyniosły, humorzasty panicz, król dwuosobowej, drewnianej dżungli. Nie poddawała się, raz po raz wprawiając nadgarstek w ruch, wyrzucając spomiędzy warg konkretne komendy. Mijały minuty, prawdopodobnie godziny nim zmęczyła się brakiem pożądanych rezultatów. Za to zouwu nie odpuszczało, skacząc po piasku i wzbijając jego tumany w chłodne powietrze wypełniające namiot. Zastane mięśnie kobiety poddały się - nie zdążyła uskoczyć przed potężną łapą podopiecznego. Długie, ostre szpony przecięły pstrokatą suknię niszcząc ją doszczętnie. Spadła z krągłej sylwetki prosto w brud zostawiając Jones praktycznie w samej bieliźnie. Zamrugała, ale nie miała czasu na osłupienie, bestia szykowała się do ponownego ataku; zanim zdołała rozorać ciemną skórę odskoczyła, po czym sięgnęła po magię, która wspomogła proces uspokojenia wielkiego kocura. Dopiero wtedy odważyła się spojrzeć na kupkę materiału pod swoimi nogami i zakląć szpetnie pod nosem. Mogła przestać już wcześniej, zakończyć trening, gdy więcej niż jeden przypadek rządził dzisiejszym dniem. Rzeczywistość igrała z nią odkąd otworzyła oczy, skąd zatem wniosek, że przyszłość miała ofiarować ukojenie?
Zignorowała śmiechy oraz gwizdy kiedy tak niekompletnie ubrana paradowała przez cyrk. Broda uniesiona wysoko, spojrzenie przeszywające, chód pewny siebie, tak samo jak ręka prowadząca wyciszonego już Qianga. Nim czmychnęła do wagonu, koniecznością okazało się odstawienie stworzenia do zagrody - dopiero wtedy czarownica pozwoliła sobie na zaszycie się w wozie numer jedenaście. Z wściekłością dorównującą najdzikszym bestiom przeczesywała kuferek w poszukiwaniu odpowiedniej kreacji, a przywdziawszy ją z przesadną starannością usiłowała odnaleźć Norę. Nierozsądnie, że przywdziała sceniczną suknię na próbę, nie spodziewała się dramatycznego obrotu spraw, zaś teraz czuła formującą się w brzuchu panikę - Carrington powiesi sobie jej głowę na palu przed swoją siedzibą, tak będzie. Niestety, poszukiwania garderobianej spełzły na niczym i jakby tego było mało, to poczucie czasu zakpiło ponownie: spotkanie znajomego potrzebującego pilnej przysługi nie oszczędziło Nailah zmartwień. Ognisty krab zamknięty w klatce tylko pozornie nie stwarzał zagrożenia i wszystkie loa jej świadkiem, że miała za miękkie serce. Gdzie niby powinna trzymać zwierzę podpalające wszystko na swej drodze? W drewnianych wagonach czy może materiałowych namiotach? Każda z opcji wydawała się na tyle beznadziejna, że wkrótce odeszła w zapomnienie; w przeciwieństwie do świadomości o podartej sukni potrzebnej na dzisiejszy występ. F a n t a s t y c z n i e. Co jeszcze, meteoryt zdmuchujący arenę z powierzchni ziemi? Zmutowane mantykory pożerające czarodziei? Może tsunami zalewające całą powierzchnię Wysp? Czekam, losie.
Nie, czas to pieniądz, a te liczyły się dla właścicieli najbardziej. Po prostu w jedną rękę chwyciła kostium, w drugą klatkę z nowym przyjacielem i zniknęła. W oparach desperacji, pośpiechu oraz skrajnego niezadowolenia. Wylądowała przed Warsztatem o piętnastej, tak właściwie przeciskając się obok gospodyni w drzwiach, zapominając o standardach dobrego wychowania. - Trixie, to katastrofa - wyrzuciła z siebie dramatycznie po przekroczeniu progu; bez zaproszenia podążyła żwawym krokiem w kierunku salonu. - Moja suknia, całkowicie, doszczętnie zniszczona! - Nieco doprecyzowała powód wtargnięcia niczym tornado, nawet podała tkaninę kobiecie. - Występ jest dzisiaj, nie wiem, liczę na twoje cudotwórcze zdolności - jęknęła; zwykle teatralność zostawiała na scenę, ale dziś nic, dosłownie nic nie układało się pomyślnie. Czuła wzbierające w ciele zmęczenie zmieszane z frustracją, którą koniecznie musiała z siebie wyrzucić. Biedna Beckett. - Nie miałam go gdzie zostawić, nie gniewaj się - dodała, niedbale rzucając klatkę z ognistym krabem za kanapę. Brakowało sił na przejmowanie się cudzym zwierzątkiem, na ogarnięcie tego bajzlu, na stanie jak idiotka. Opadła zatem ciężko na sofę jakby przepracowała właśnie cały dzień w kamieniołomach o wodzie i chlebie. - No, a co u ciebie? - Ocknęła się, że wypadałoby zainteresować się kimś innym niż tylko sobą. Czujny wzrok powędrował do twarzy szatynki w oczekiwaniu. W oczekiwaniu na optymistyczną odpowiedź, garść złotych rad, rozwiązanie problemów całego świata. Łudząc się, że teraźniejszość kopie wyłącznie rozemocjonowaną Jones, nie wszystkich wokół.



czasem patrzył na nia
siedzącą na swoim posłaniu, i niemal słyszał rozpaczliwy zew tęsknoty zamkniętego w klatce drapieżnika.
Nailah Jones
Nailah Jones
Zawód : treserka zwierząt w cyrku, początkująca twórczyni talizmanów
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna

dzikie to, spazmatyczne
pstrokate jak całe ich życie

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9527-nailah-jones#289763 https://www.morsmordre.net/t9532-malika#289971 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f350-dzielnica-portowa-arena-carringtonow-wagon-11 https://www.morsmordre.net/t9535-skrytka-nr-2184#290002 https://www.morsmordre.net/t9533-nailah-jones#289995
Re: Salon [odnośnik]15.03.21 0:19
Nie spodziewała się gości. Piętrzące się zamówienia wypełniały opasły katalog o pożółkłych kartkach skropionych owocowymi perfumami, nazwisko obok nazwiska, każde z nich przekształcone w sposób zrozumiały jedynie dla niej, by na wszelki wypadek zachowywać anonimowość. Gdyby mogła, nie wyściubiłaby dziś nosa z pracowni krawieckiej. Czas pochłaniał także prywatny projekt rozrysowywany gdzieś na boku w wolnych chwilach, ambitny, może zbyt ambitny jak na jedną osobę, póki co wciąż w fazie absolutnego początku, ale przepełniającym ją poczuciem największej kreatywności. To właśnie tworzenie czegoś z niczego było jej ulubionym procesem. Pozwolenie ołówkowi mknąć po papierze w wymyślaniu nowego schematu, nowego splotu tkanin, nowej kreacji; właściwie to miała zająć się wprowadzeniem kolejnego etapu do swojego małego przedsięwzięcia, kiedy dopadł ją głód i kazał podreptać do kuchni, z której drogę z warsztatu miała bardzo krótką. Wystarczyło pokonać drzwi i przemierzyć korytarz, żeby dopaść odrobinę suszonej wołowiny krojonej w paseczki, zagryzając ją kilkoma sucharami. Trixie nie wybrzydzała, przynajmniej nie dzisiaj, decydując się zjeść pierwszą rzecz, która wpadła jej w ręce, a potem popić kilkoma haustami soku wyciśniętego z dorodnej dyni z ogrodu.
Najedzona zamierzała wrócić do swojego krawieckiego królestwa, jednak z podróży wyrwał ją dźwięk donośnego pukania do drzwi frontowych. Ktokolwiek krył się za białym drewnem wydawał się być w naglącej potrzebie - Beckett znów ruszyła do korytarza i uchyliła drzwi, za progiem dostrzegając znajomą, ciemną karnację, na którą często spoglądała w absolutnym zachwycie podczas przedstawień, kiedy jeszcze miała swobodny dostęp do londyńskich rozrywek. Teraz należało się obejść smakiem. Czekoladowe oczy błysnęły radością na widok znajomej i Trix już otwierała usta, by poprawnie ją przywitać, kiedy Nailah wparowała do środka bezpardonowym krokiem, podminowana i obładowana; Beckett poślizgnęła się w wełnianych skarpetach odskakując od wejścia, ale nie straciła równowagi, podtrzymując się na złotej klamce, którą później puściła dość niepewnie, zamknąwszy za nimi drzwi, póki co bez słowa.
Musiała najpierw przyjrzeć się szkodom. Podartej sukience w jednej ręce i klatce z pięknym, majestatycznym krabem o drogocennej skorupie w drugiej. To katastrofa. No tak, mogła się tego domyślić.
- Zeżarł ci kreację? - zapytała odruchowo, wskazując uniesioną dłonią w kierunku magicznego zwierzęcia. Nie wyglądało na szczególnie zauroczone wnętrzem swojskiego domu Beckettów, raczej rozglądało się nieufnie, podczas gdy Trixie wysłuchała wyjaśnienia Jones i westchnęła następnie, odbierając od niej pokiereszowany materiał. Rozerwało go coś ostrego, z pewnością ostrzejszego niż paszcza pełna zębów takiego gagatka w skorupie, więc zmarszczyła lekko brwi i znów spojrzała na Nailah. - Nie, to na pewno nie on. Kto? Albo raczej co? Żadnego cyrkowca o to nie podejrzewam, chyba że tego rzucającego nożami - mruknęła z odrobinę zadziornym uśmiechem i odłożyła suknię na pobliski stolik, na moment zniknąwszy z pomieszczenia, żeby przynieść tu swoje kolekcje nici, igieł i wszelkiego innego krawieckiego dobrodziejstwa. Skoro występ był dzisiaj, musiały się sprężać - a raczej ona musiała, usadawiając się na fotelu. Jones mogła czuć się tu jak w domu. Znała rozkład pomieszczeń, różne zakamarki i nawet to, co można było zazwyczaj znaleźć w schładzanej szafce pełniącej funkcję lodówki w mugolskich domostwach; Trixie nie martwiła się eleganckim ugoszczeniem kobiety, choć z pewną nieufnością spojrzała na klatkę ognistego kraba znikającą za kanapą. Ach, żadna z kobiet nie mogła jeszcze wiedzieć, że osiadający na podłodze kojec otworzył się zupełnym przypadkiem, wypuszczając stworzenie na wolność. - Nie gniewam, skąd go w ogóle masz? - zapytała z nieukrywaną ciekawością, biorąc się za zszywanie połów sukienki. - A wiesz, praca i jeszcze raz praca. Czuję się czasem jak stara baba, której nie zostało już nic, tylko paplanie o pracy. Lepiej opowiedz mi o arenie. I Londynie. Jak się trzymacie? - podjęła. Świat przecież sturlał się ze skarpy na głowę i złamał kręgosłup w trzech miejscach, bo jak inaczej można było wytłumaczyć to co działo się z brytyjską stolicą? Trix szyła spokojnie jeszcze przez chwilę, zanim do jej nozdrzy dotarł swąd dziwnej spalenizny. Zmarszczyła nos i podniosła głowę, patrząc ni to na Nailah, ni na salon. - Czujesz? - zapytała cicho, a jej oczom niebawem ukazała się żwawo płonąca firana - i ognisty krab szwendający się po pomieszczeniu samopas. Od razu poderwała się na równe nogi i rzuciła w jego kierunku, chcąc jakkolwiek złapać gamonia i przycisnąć go do podłogi, żeby druga para rąk mogła znów zapędzić go do klatki. - Merlinie, on tak zawsze?! - zawołała do towarzyszki.

| rzucam na łapanie kraba, st wspólne 150, onms II, bonus do rzutu +30


and the lust for life
keeps us alive, 'cause we're the masters of our own fate, we're the captains of our own souls, there's no way for us to come away, 'cause boy we're gold, boy we're gold.
Trixie Beckett
Trixie Beckett
Zawód : krawcowa, gospodyni w Warsztacie
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
I'll ignite the sun just like the spring has come.
flames come alive.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9401-trixie-beckett#285649 https://www.morsmordre.net/t9405-stevie#285909 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f318-dolina-godryka-warsztat https://www.morsmordre.net/t9407-skrytka-bankowa-nr-2175#285917 https://www.morsmordre.net/t9406-trixie-beckett#285911
Re: Salon [odnośnik]15.03.21 0:19
The member 'Trixie Beckett' has done the following action : Rzut kością


'k100' : 26
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Salon Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Salon [odnośnik]31.03.21 21:05
Egoizm spozierał z każdej zakamarki ciała i prawdopodobnie wywołałby on potworne poczucie winy, gdyby sprawa nie była nagląca. W ferworze dramatu, tragedii oraz wszelkich innych przekleństw jakie tylko znajdowały się w słowniku, uprzejmie zignorowała kłujący ból w okolicach mostka. W obliczu końca świata brakowało kobiecie gracji, taktu oraz zwykłej empatii, która mogłaby nieco złagodzić niezapowiedzianą wizytę porównywalną do niechcianego sztormu - chociaż tak naprawdę nie to pozostawało największym problemem. Nawet jeśli biedna Trixie tonęła w zamówieniach zwyczajnie nie mając czasu na wyjątkową sytuację obejmującą zniszczony kostium; winę ponosiła beztroska Nailah, która z niewyjaśnionego powodu uznała, że tresura w docelowej kreacji scenicznej okaże się strzałem w dziesiątkę. Nie, to nawet nie to stanowiło sedno naciągających problemów – i to nic, że dosłownie przed chwilą w głowie czarownicy rozpościerała się niezbyt wesoła, za to nieprzyzwoicie krwawa, wizja morderstwa popełnionego przez Carringtona na swej pracownicy, skąd. To nieistotne. Najistotniejszym okazała się niefrasobliwość z jaką treserka podeszła do tematu powierzonego jej zwierzęcia. Otóż ognisty krab zamknięty w klatce nie był takim sobie zwyczajnym skorupiakiem, wiedziała przecież o tym doskonale. Znała jego charakterystykę, dodatkowo zauważyła, że stworzenie prezentowało wszystkie cechy bycia wystraszonym; mimo to zbagatelizowała sprawę koncentrując się wyłącznie na tym, że powinna uratować dzisiejszy występ. Nie, to Beckett powinna to zrobić - Jones nie miała najmniejszego pojęcia o krawiectwie, najprawdopodobniej nie zgadłaby nawet rodzaju tkaniny jaką wręczyła na dłonie zaskoczonej gospodyni. Nie lubiła tego; momentu zależności od innych, bezradności w obliczu nadciągającej burzy. Wolała sterować własnym życiem, wbrew temu co sobą reprezentowała. Owszem, oddawanie się w objęcia spontaniczności było niejako sposobem na życie, ale wyłącznie zainicjowanym przez główną bohaterkę niespisanych jeszcze historii. Teraz? Ogień niepewności i lęków rozprzestrzeniał się w zastraszającym tempie paląc na swej drodze wszystkie możliwości. Możliwości sięgnięcia po rozwiązanie tego palącego problemu.
Tymczasem Trixie musiała zostać rycerzem w lśniącej zbroi ratującym z opresji. Nie, nie musiała i to było w tym wszystkim najgorsze - nic nie powstrzymywało kobiety przed odmową, wyproszeniem z progów domu, a jednak. Brak otwartego niezadowolenia, bezlitosnych słów przecinających powietrze, mówiących o niechęci do nieoczekiwanego zadania, dawało nadzieję. Już w pierwszych sekundach obecności w salonie Nailah odczuła zalążek ulgi, nieśmiało wychylający się naprzeciw oczekiwaniom. - Co? - spytała mało elegancko, będąc zdezorientowaną. - Co, on? - Wskazała na kraba. - Nie, coś ty. To miłe stworzenie. - Jasne. Skłamała. Nie potrafiła przyznać się szatynce, że spłonięcie budynku to całkiem możliwy scenariusz na dzisiejsze popołudnie. - Zresztą, woli jeść zwierzątka niż ubrania - przyznała w zamyśleniu. Dlaczego w ogóle o nim rozmawiali? To nie on był w tym momencie problemem, tylko brak stroju na wieczorny występ! Jeśli miały rozmawiać o magicznych stworzeniach to mogła wybrać ciekawszy temat dywagacji. Może ten przeklęty zouwu, który nie chciał współpracować? Już samo wspomnienie nieznośnego Quianga powodowało niebezpieczne wrzenie krwi, zaś głośna wzmianka o mężczyźnie, O Którym Nie Wolno Mówić odebrała dech w piersiach. Gniew zawładnął ciałem, szczęśliwie Jones nie była bazyliszkiem, mordercze spojrzenie pozostało jedynie metaforyczne, gdy sięgnęło sylwetki Beckettówny. Przymknęła oczy splatając ze sobą palce i wzięła kilka głębszych oddechów. Tylko spokój mógł ją uratować – to oraz talent osoby, na którą aktualnie się złościła. Wybuch byłby bardzo nierozsądny. - To nie on burknęła lekko obrażona. A może on? Okazja do zrzucenia na niego winę za ten czyn była niepowtarzalna… może to właśnie to powinna powiedzieć Carringtonowi. - Próbowałam ugłaskać dziś tego zouwu, którego nikt nie potrafi okiełznać już od kilku lat. Nie wyszło najlepiej - przyznała z kwaśną miną; niechętnie dzieliła się kompromitującą prawdą, ale w tym momencie kłamstwo nie przyniosłoby niczego dobrego. Czarownica goszcząca ją tutaj dzisiaj nie należała do głupich, domyśliłaby się w końcu. - Jeszcze go złamię - zapowiedziała z determinacją. Dłoń samoistnie zacisnęła się w pięść, chociaż nie zamierzała robić mu przy tym krzywdy. Musiał istnieć jakiś inny sposób dotarcia do zwierzęcia – znajdzie go, nawet jeśli miałoby to zająć całe wieki. - Znajomy poprosił, żebym zajęła się nim przez parę godzin. Trafił w najgorszy możliwy moment, ale mam miękkie serce - westchnęła, mimo wszystko relaksując się nieco, przez co wygodniej oparła się na siedzisku. - Jest ciężko, ale… - Zaczęła opowiadać, gdy i do jej nozdrzy dotarł smród spalenizny. Wyprostowała zatem plecy, rozglądając się przy tym czujnie po pomieszczeniu. Wreszcie wzrok natrafił na zajętą ogniem firanę, zaś stukot szybko poruszających się nóżek dał obraz całej sytuacji. Zmarszczyła gniewnie brwi nim gwałtownie zerwała się z kanapy. - Na Oloruna, cóż ty wyprawiasz? - zakrzyknęła w stronę wystraszonej istotki, bezładnie miotającej się po salonie. - Nie mam najmniejszego pojęcia… - mruknęła do Trixie. Co jeszcze miało pójść nie tak? Czy ten hultaj naprawdę zamierzał spalić ten dom? Przecież nie wypłaci się z tego do końca życia! Najprawdopodobniej to ta myśl otrzeźwiła Nailah na tyle, żeby ta rzuciła się na kraba z drugiej strony, z zamiarem pochwycenia jego błyszczącej skorupy. Gdyby ją uniosły, może przetransportowałyby go bezpiecznie do klatki… a co dalej, to wymyślą już w trakcie. Na razie musiały po prostu go schwytać.

Łapię kraba z ONMS III, + 60



czasem patrzył na nia
siedzącą na swoim posłaniu, i niemal słyszał rozpaczliwy zew tęsknoty zamkniętego w klatce drapieżnika.
Nailah Jones
Nailah Jones
Zawód : treserka zwierząt w cyrku, początkująca twórczyni talizmanów
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna

dzikie to, spazmatyczne
pstrokate jak całe ich życie

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9527-nailah-jones#289763 https://www.morsmordre.net/t9532-malika#289971 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f350-dzielnica-portowa-arena-carringtonow-wagon-11 https://www.morsmordre.net/t9535-skrytka-nr-2184#290002 https://www.morsmordre.net/t9533-nailah-jones#289995
Re: Salon [odnośnik]31.03.21 21:05
The member 'Nailah Jones' has done the following action : Rzut kością


'k100' : 48
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Salon Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Salon [odnośnik]17.04.21 21:53
Ogień buzujący w Nailah był inspirujący. Jak pięknie wyglądałaby w wieczornej kreacji lizanej płomykami oddającymi jej temperament, zachwycałaby nie tylko już skutecznością tresury i władania kocim królestwem, ale także samą sobą, jak zawsze, a jednak jeszcze mocniej. Trixie uśmiechnęła się do swoich myśli, w ich prywatności szykując już odpowiedni projekt. Rozrysowywała go w wyobraźni, jedno ramiączko spełzające w dół w bufiasto zakończonym rękawie, drugie ramię nagie, odsłaniające czekoladową karnację i doskonałą skórę drzemiącą pod materiałem - może pokrytą pomarańczowym brokatem? Delikatne rozcięcie na udzie eksponujące jedną nogę... Nie, to już za dużo, Nailah miała w sobie klasę, która nie potrzebowała podkreślenia pozbawionym sensu negliżem. Zamiast tego rozkloszowana spódnica złożona z jesiennych liści, płonących przy każdym jej ruchu. Balowa suknia dla królowej zasiadającej na tronie pośród lwów, tygrysów, panter i niesfornego zouwu odmawiającego posłuszeństwa. Na jej głowie, wśród czarnych pukli, błyszcząca korona, ale delikatna, subtelnie dopełniająca obrazu bogatej sukni. Paznokcie przyozdobione pozłacanymi szponami zakładanymi na jedną dłoń... Albo tylko jeden, jedyny palec, wolny od cyrkowych batut i wszelkich lonży w dłoniach egzotycznej artystki. To miało szansę wyglądać naprawdę pięknie, spektakularne, choć londyńskie łachudry na pewno nie zasłużyły sobie na podobne widowiska - ale to nic, przecież Trix udowodniłaby przynajmniej sobie samej, że była w stanie sprostać tak ambitnemu projektowi.
Na ustach zagubił się krnąbrny uśmiech kiedy kobieta wymierzyła w nią grot swojego zirytowania. Beztroska panoszyła się w ciele, słała w nie wręcz sadystyczną przyjemność, podczas gdy Beckett pochylała się nad rozdarciem i fachowym okiem oceniała straty. Do występu nie zostało wiele godzin, a ona musiała uporać się z szyciem pomiędzy małymi, błyszczącymi klejnocikami; wprawnie wybrała nić odpowiedniego koloru i nawlokła ją na igłę, zabierając się do pracy. Wygodniej byłoby to robić przy stole, ale skoro już siedziała na kanapie to na niej będzie siedzieć, odmawiająca zmieniania pozycji.
- W takim razie trzymaj go z daleka od mojej kaczki - uprzedziła. Duckie raczej nie miała zamiaru pojawiać się teraz w salonie, drzemiąca gdzieś w koszyczku w kuchni, ale kto ją tam wie? Jeszcze wleci do pomieszczenia na swoich krzywych, pomarańczowych nóżkach i nieświadomie spotka się z rozwartą paszczą wielkiego, pięknego potwora o drogiej skorupie. To byłoby traumatyczne.
Cichym parsknięciem skomentowała wzmiankę o nożowniku z Areny, któremu z oczu patrzyło na tyle dziwnie, że Trixie, jeszcze za czasów odwiedzania stolicy i oglądania występów cyrkowych, nigdy nie czuła się pewnie na ławach widowni. Merlin jeden wie co sobie myślał ciskając te noże do tarczy, raczej byłoby mu do twarzy ze spontanicznym napadem szaleństwa, które mogłoby znaleźć ujście właśnie w kreacji Nailah. Ale tym razem winę ponosił zouwu, stworzenie, o jakich Beckett wiedziała jedynie z książek i opowieści zaprawionych w boju fascynatów magicznych stworzeń. Były piękne, patrzyły na nią z ilustracji w podręcznikach wielkimi oczyma, zapraszały do wdrapania się na swój grzbiet i przeskoczenia na drugi kraniec planety, gdzieś daleko, jak najdalej stąd... A potem wracała z krainy marzeń do rzeczywistości i nigdy żadnego obok niej nie było.
- Może nie spodobał mu się kolor? - zaproponowała, wiedząc doskonale, że dalej igra z ogniem Jones, ale niewinna mina i ruch głowy wskazujący na kreację były zbyt słodkie, by mogła sobie ich odmówić. - Jak on miał na imię? Dziwne, że tak cię nie lubi - Beckett wymruczała pod nosem, jednocześnie operując nicią i naprawiając szkody wyrządzone przez zwierzę. Wszystkie inne kotowate wydawały się adorować Nailah, albo przynajmniej szanować na tyle, by nie próbować wzniecać bójek, tymczasem ten gagatek używał sobie życia w najlepsze. - Jest po jakichś przejściach? - zapytała, orientując się, że właściwie nigdy dotąd nie zainteresowała się przeszłością Quianga. Odkąd nie mogła pojawiać się w cyrku, a cyrk przychodził tylko do niej, nie była już tak na bieżąco jak kiedyś. - Wiesz, gdybym ja usłyszała, że chcesz mnie złamać, to też zrobiłabym wszystko żeby cię zeżreć i psuć ci występy - zauważyła Trix z cieniem zaczepnego uśmiechu. Na całe szczęście do katastrofy było już całkiem daleko, wprawne ręce bez większych problemów radziły sobie z rozerwaną sukienką, znajdując się już w połowie drogi do jej ponownego scalenia. Szkody nie będą nawet widoczne, a tym bardziej nie z oddalonych siedzisk widowni.
- Chyba mu się tu nie podoba - westchnęła Beckett, krab wydawał się przerażony nowym otoczeniem i na wszystko spoglądał nieufnie, choć jego skorupa tak ślicznie mieniła się różnorakimi barwami w słońcu wpadającym do salonu przez okno o odsłoniętych zasłonach. - Dałabym mu coś do jedzenia, ale... Nie wiem, lubi gotowane mięso? Surowe też mam, ale nie biega - jeżeli był pasjonatem samodzielnego polowania, to mogło okazać się problemem. Podobnie jak palący się salon.
Kiedy obie dopadły stworzenie i przycisnęły je do podłoża, krab wyrzucił z siebie jeszcze jedną kulę ognia, która tym razem sięgnęła małego stoliczka podtrzymującego wazon z kwiatami, ale to nic - bo kobiety dały radę unieść zwierzę i zagonić je z powrotem do klatki, której zamek pieczołowicie zaryglowały. To sobie powędrował. Trix sięgnęła po kieszeni i wyjęła z niej różdżkę, prędko kierując ją najpierw na stolik, a później firanę, w myślach inkantując niewerbalne balneo. Strumienie zimnej wody ugasiły płomienie, pozostawiając po sobie jedynie wspomnienia nadpalonych śladów i kałuże na panelach.
- No. Miło, że wpadliście - wydusiła z siebie Beckett, trochę oszołomiona całą sytuacją i spojrzała na Nailah, zanim wszystko to skomentowała kolejnym parsknięciem. - Sama się będziesz z tego tłumaczyć ojcu jeżeli zauważy. Chociaż dla niego wybuchy i pożary to chleb powszedni... Może lepiej twojego wybuchowego przyjaciela wynieść do ogrodu? - spytała. A i ona sama chętnie zaczerpnęłaby świeżego powietrza, by trochę uspokoić się po kataklizmie, zanim wróci do pracy nad sukienką.

| st złapania kraba zostało osiągnięte, brawo my!


and the lust for life
keeps us alive, 'cause we're the masters of our own fate, we're the captains of our own souls, there's no way for us to come away, 'cause boy we're gold, boy we're gold.
Trixie Beckett
Trixie Beckett
Zawód : krawcowa, gospodyni w Warsztacie
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
I'll ignite the sun just like the spring has come.
flames come alive.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9401-trixie-beckett#285649 https://www.morsmordre.net/t9405-stevie#285909 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f318-dolina-godryka-warsztat https://www.morsmordre.net/t9407-skrytka-bankowa-nr-2175#285917 https://www.morsmordre.net/t9406-trixie-beckett#285911
Re: Salon [odnośnik]23.06.21 21:20
23 grudnia, wczesny ranek

- Zupa grzybowa... no raczej nam nie wyjdzie - wymruczała z niezadowoleniem Trixie, usadzona na kuchennym krześle, ze wzrokiem wlepionym w kawałek pergaminu noszącego ślady wielokrotnych skreśleń. I kolejna zamaszysta linia pokryła część kartki, gdy czarownica pozbyła się pierwszej pozycji z kuchennej listy zadań; pomimo szczerych chęci i kilku prób, Beckettom nie udało się znaleźć w pobliskich lasach ani jednego prawdziwka, podgrzybka, czy nawet trującego muchomora. Natknęli się co najwyżej na agresywnego pijaka, ale jego przecież do garnka wrzucić nie mogli... Chyba że byłby transmutowaną gęsią, wtedy szanse na sukces prezentowałyby się trochę inaczej. - Może ziemniaczane puree? - spojrzała na ojca, nieświadoma, że zaplamiła się atramentem na policzku podczas zabawy piórem, które odłożyła wreszcie na bok i z ciężkim westchnieniem podniosła się z siedziska. - Do tego placek z gołębiami i barszcz; tak patrzę co tu jeszcze mamy... O, dorsze. Dwa kilogramy. Co o tym myślisz? Z talarkami z ziemniaków i sosem pomidorowym? - ciągnęła, w tym samym czasie przeglądając zapasy zgromadzone w schładzanej zaklęciami szafce. Mieli tyle do zrobienia, a tylko dwie pary rąk! A raczej jedna... Od czasu wypadku Steviego z udziałem olbrzyma, Beckettówna nie pozwalała się ojcu przemęczać. I tak nie był jeszcze w pełni sił, by cokolwiek robić w kuchni, ani nawet przystrajać wnętrze domu, co również uczyniła sama.
By niepotrzebnie nie marnować czasu Trixie żwawo zabrała się do gotowania, najpierw przygotowywała sobie wszystkie składniki do mięsnego placka; trzy sztuki świeżego gołębia powinny wystarczyć, w masie z drożdży, mąki, jajek (od Silkie!), cebuli, wody, odrobiny mleka i soli. Na stole powinna być podana z kaszą i surówką z kapusty, a to wszystko też należało przygotować... Nie byłoby to wyolbrzymieniem, gdyby powiedzieć, że Trix pracowała na cztery ręce przy kilku rzeczach. Tu mieliła mięso z gołębi precyzyjnie oddzielone od kości, tam gotowała zupę z wykorzystaniem bulionu na kościach wołowych przygotowanego i zamrożonego na sam koniec października, a jeszcze gdzieś indziej zaczynała bawić się makowcem. Pracowita pszczółka z tej Beckettówny.
- Co mamy do picia? - spytała ojca w międzyczasie, choć tego międzyczasu to właściwie za dużo nie było. Ale goście przyjdą spragnieni, ktoś może przyniesie kompot, a reszta co? Dostanie wodę z kranu, zamiast czegoś wysokoprocentowego na dobry nastrój? Od czasu swojego nieszczęśliwego wypadku z udziałem bimbru, Trixie zarzekała się, że nie interesowała się już rodzinnym zbiorem alkoholi. - A, no i jeszcze galaretki... Możemy zrobić pomarańczową i gruszkową, powinno wszystkiego starczyć. Tylko gruszek jest więcej, więc pomarańcze to tak symbolicznie - oceniła, spoglądając na lewitującą obok niej kartkę. Wcześniej uniosła ją w powietrze prostym zaklęciem, żeby nie musieć co chwila obracać się przez ramię i odczytywać haseł spod różnych kątów. Sprawnie zmielone i przysmażone mięso umieściła w blaszce wyłożonej ciastem i wszystko to wpakowała do piekarnika, by potem całą swoją uwagę (albo po prostu większą jej część) skupić na barszczu. Całe szczęście, że pomyślała te dwa miesiące wcześniej i przyrządziła bulion z marchewką i cebulą, który teraz miał mu posłużyć za podstawę.
Czas na gotowaniu upłynął szybko, ani się obejrzała, jak zegar wskazał godziny popołudniowe, te, w których należało wszystko ostatecznie podoprawiać i zacząć się przygotowywać na nadejście gości. Koniec końców menu wyglądało naprawdę imponująco jak na wkład jednej osoby w jego przyrządzenie! Kolację otworzyć miał czerwony barszcz, następnie na stole powinno zagościć ziemniaczane puree, ziemniaki pieczone w ognisku z dodatkiem gziku, placek z gołębi, pieczone dorsze z talarkami z ziemniaków i sosem pomidorowym, oraz chleb razowy z pasztetem mięsnym. Na deser Trixie przygotowała rzeczone galaretki i makowiec. O Merlinie, jakaż ona była padnięta, gdy to wszystko było gotowe...

zt (x2 bo Stevie z narracji też sobie poszedł)


and the lust for life
keeps us alive, 'cause we're the masters of our own fate, we're the captains of our own souls, there's no way for us to come away, 'cause boy we're gold, boy we're gold.
Trixie Beckett
Trixie Beckett
Zawód : krawcowa, gospodyni w Warsztacie
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
I'll ignite the sun just like the spring has come.
flames come alive.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9401-trixie-beckett#285649 https://www.morsmordre.net/t9405-stevie#285909 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f318-dolina-godryka-warsztat https://www.morsmordre.net/t9407-skrytka-bankowa-nr-2175#285917 https://www.morsmordre.net/t9406-trixie-beckett#285911
Re: Salon [odnośnik]11.07.21 23:07
21 listopada - 10 grudnia '57

Zapasy tkanin pozyskane z opuszczonego domu krawca w hrabstwie Hampshire nie mogły czekać. Jeszcze tej samej nocy po powrocie do Warsztatu Trixie cofnęła skutki transmutacyjnego zaklęcia pomniejszającego torby i posortowała dokładnie wszystkie materiały, klasyfikując je wedle nowego przeznaczenia. Zadeklarowała się bowiem przed rozstaniem z panem Dearbornem, że zrobi wszystko, by te dobra znalazły swoje nowe przeznaczenie w Oazie: i z tą myślą w głowie, nie bacząc na swoje zmęczenie, czarownica przystąpiła do pracy. Pełnoprawna obróbka zaczęła się już następnego dnia - i trwać miała przez wiele następnych, biorąc pod uwagę ilość surowców, pod którymi znikła posadzka jej pracowni. Beckett rzadko kiedy opuszczała w tym czasie miejsce pracy. Od rana do nocy, a czasem i dłużej przerabiała, obrabiała, wycinała, zszywała, tworzyła, wyjątkowo wspomagając się tym razem magią. Podczas gdy czarownica zasiadała przy maszynie, igły bez dotyku jej dłoni przeszywały wskazane materiały, podążając ścieżką wcześniej wyznaczonych szwów. Chyba tylko dlatego taką ogromną ilość tkanin udało jej się obrobić przed końcem roku, by jeszcze dała radę zająć się przygotowaniem do Świąt w Warsztacie, o swoich urodzinach nie wspominając.
Ojcu nie wyjawiła tajemnicy swojej wyprawy z eks-aurorem, oczywiście. Nie mogła. Martwiłby się za bardzo, szczególnie tym przeklętym boginem, czymś, co uwolniła swoją spartaczoną inkantacją... Jeśli pytał, zapewniała, że wszystkie tworzywa pozyskała od dobrych ludzi z Somerset. Tak było lepiej.
Ostatecznie wyszło jej z tego naprawdę sporo koców, szalików, rękawiczek, czapek - a przede wszystkim także swetrów i zimowych spódnic czy spodni, zarówno dla dorosłych, jak i dzieci. Jeden kurs sowy z pewnością nie wystarczy, stwierdziła, gdy grudniowego poranka patrzyła na efekty swojej niestrudzonej pracy poskładane w ogromną paczkę przygotowaną dla Justine. Chyba że... Trixie sięgnęła po magiczne drewno z dzikiego bzu i tak jak w domu przeszukanym z Cedriciem zdecydowała się sięgnąć po zaklęcie pomniejszające. Reducio zadziałało bez problemu. W Oazie natomiast z pewnością odnajdzie się ktoś zdolny cofnąć skutki czaru, jeśli sama Tonks niewiele miała wspólnego z transmutacją: tego Beckett nie była pewna, ale w razie potrzeby przecież będzie mogła udać się tam nawet sama.
- Wiesz gdzie ją znaleźć. Pamiętasz drogę, tak? - czarownica odezwała się cicho do swojej wiernej, nieco podstarzałej sowy, do nóżki mocując list z raportem, o który wnioskowała Justine przy zleceniu jej tego zadania. - Jak szybko się uwiniesz, dostaniesz nagrodę - obiecała jeszcze ptakowi, po czym puściła go w objęcia szarego nieba. Grudzień nie rozpieszczał, od początku miesiąca Anglię męczył pierwszy śnieg, a to znaczyło, że Oaza potrzebowała tych rzeczy bardzo pilnie. I dziś je dostaną. A ona w końcu odetchnie - choćby kilka godzin.

zt


and the lust for life
keeps us alive, 'cause we're the masters of our own fate, we're the captains of our own souls, there's no way for us to come away, 'cause boy we're gold, boy we're gold.
Trixie Beckett
Trixie Beckett
Zawód : krawcowa, gospodyni w Warsztacie
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
I'll ignite the sun just like the spring has come.
flames come alive.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9401-trixie-beckett#285649 https://www.morsmordre.net/t9405-stevie#285909 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f318-dolina-godryka-warsztat https://www.morsmordre.net/t9407-skrytka-bankowa-nr-2175#285917 https://www.morsmordre.net/t9406-trixie-beckett#285911
Re: Salon [odnośnik]12.07.21 18:46
5 grudnia - 11 grudnia '57

Szczęśliwie w życiu Trixie złożyło się tak, że prace nad materiałami pozyskanymi z polecenia Justine mogła połączyć z obróbką wełny przeznaczonej dla Billiego. Najpierw oczyściła ją dokładnie z wszelkich niedoskonałości i osuszyła pod altaną w ogrodzie, następnie angażując magię do tego, by wełnę wyczesać i przerobić na odpowiednie włókna. Razem z dobrocią przygotowaną na paczkę dla Tonks w Oazie nikomu nie powinno zabraknąć już ciepła! A przynajmniej taką miała nadzieję; tym razem bazowała na jednym z uniwersalnych projektów zimowego płaszcza, który nadawać będzie się mógł do każdej szerokości i wysokości sylwetki dorosłego człowieka. Pewną część wełny przeznaczyła też tylko dla dzieci. Młode organizmy źle znosiły surową zmianę grudniowej temperatury, więc nie zamierzała zostawiać ich na łasce rodziców odbierających okrycia z własnych ramion, byle dzieciątkom było trochę cieplej. O nie. Nie na jej warcie. Każdy dostanie coś dobrego.
Sam proces trwał kilka dni, o wiele krócej niż szaleńcza pogoń za zbyt krótką dobą na rzecz przeróbki tkanin znalezionych z Dearbornem przy ostatnim wypadzie do Hampshire. W głównej mierze Trixie jedynie doglądała magicznego powstawania grubych, porządnych peleryn, raz na jakiś czas samodzielnie wyznaczając nowy szew czy nanosząc poprawki. Tych na szczęście nie było jednak zbyt wiele. Transmutacja i różdżka wiedziały co robić. Beckettówna korzystała z nauk pani Cattermole, dzięki czemu jej cały warsztat przerodził się w miejsce tętniące życiem od rana do nocy, od wschodu słońca do... Cóż, do jego ponownego wzejścia. Nie traciła czasu na sen w swojej sypialni. Zamiast tego przygotowała sobie posłanie w pracowni i wyściubiała z niej nos jedynie jeśli trzeba było przyrządzić coś pożywnego do jedzenia albo zrobić ojcu pranie.
Późnym wieczorem jedenastego grudnia wszystko było gotowe. O Merlinie, wreszcie! Czarownica poskładała wszystkie komplety płaszczów do kupy (było ich więcej niż się spodziewała, trzydzieści, może trochę więcej) i otuliła je szczelnie papierem na paczki, całość przewiązawszy grubą nicią, a następnie do pakunku przyłożyła kraniec różdżki i za pomocą skutecznego, niezawodnego reducio zmniejszyła całą zawartość.
Stevie, jej wierna sowa, nie poradziłby sobie z kursem do Irlandii jeśli miałby nieść przy nóżce taki tobół - nie te lata.
- Znajdź Williama Moore'a - poleciła pohukującemu stworzeniu. Przy jego nóżce znajdowała się krótka wiadomość przeznaczona dla mężczyzny. - I nie wracaj zbyt późno - dodała jeszcze z przewlekłym ziewnięciem, zmęczona, obolała i skora pędzić jak najszybciej do miłego łóżka na piętrze, by w końcu porządnie się wyspać.

zt


and the lust for life
keeps us alive, 'cause we're the masters of our own fate, we're the captains of our own souls, there's no way for us to come away, 'cause boy we're gold, boy we're gold.
Trixie Beckett
Trixie Beckett
Zawód : krawcowa, gospodyni w Warsztacie
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
I'll ignite the sun just like the spring has come.
flames come alive.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9401-trixie-beckett#285649 https://www.morsmordre.net/t9405-stevie#285909 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f318-dolina-godryka-warsztat https://www.morsmordre.net/t9407-skrytka-bankowa-nr-2175#285917 https://www.morsmordre.net/t9406-trixie-beckett#285911
Re: Salon [odnośnik]02.08.21 19:10
23.12.1957
|| Z jadalni

Zostawił za sobą pozostałych uczestników przyjęcia, pogrążonych w rozmowach na różne interesujące tematy i wyruszył na poszukiwanie pana Becketta. Zamierzał podziękować mu za książkę i jak dobrze pójdzie to zamienić ze starszym mężczyzną kilka słów. Miał podstawy do tego, by sądzić, że to spotkanie dobiegnie niedługo końca i w sumie nie wypadało mu wyjść bez chociaż minimalnego poznania ojca panny Beckett.
Miał jednak nadzieję, że to będzie miła rozmowa na jakiś neutralny i przyjemny temat. Musi istnieć taki właśnie temat i może nawet uda się go znaleźć. W pamięci miał też słowa swojego przyjaciela. Starał się zachowywać swobodnie i przyzwoicie. Przestrzegano przed tym, by nie starał się zaimponować temu czarodziejowi jakoś przesadnie. Co to właściwie oznaczało? Przecież wręczył panu Beckettowi butelkę ognistej whisky w ramach świątecznego-powitalnego prezentu. Dla niego to nie była przesada. Uważał ten gest za bardzo odpowiedni w tym momencie i zdania nie zmieni. Wydawało mu się, że w ogólnym rozrachunku gospodarz docenił ten skromny podarek.
Ten dom naprawdę wydawał mu się ogromny. Podczas oprowadzania przez pannę Beckett starał się przywiązywać dużą wagę do zwiedzanych pomieszczeń i zapamiętać ich rozkład, jednak to nie było takie proste po tych kilku kieliszkach czarodziejskiego miodu pitnego. Istniały też inne powody, które sprawiały, że nie za bardzo miał głowę do takich szczegółów.
Ostatecznie poszukiwania pana Becketta zakończyły się, kiedy on dostrzegł znajomą sylwetkę w salonie. Gospodarz zajmował jeden z foteli, paląc fajkę i grzejąc się w cieple bijącym od wesoło trzaskającego ognia w kominku. Westchnął cicho i postanowił lekko zapukać we framugę prowadzących do salonu drzwi lub w same drzwi po to by w ten sposób zaanonsować swoją obecność. Nie chciał przeszkadzać gospodarzowi w zasłużonym odpoczynku ani też nie chciał narzucać się starszemu mężczyźnie.  
Proszę pana? Nie chcę panu przeszkadzać w odpoczynku ani narzucać się. Dziękuję za książkę, którą pan wybrał na prezent dla gości. Dostałem ją. Z chęcią ją przeczytam — Wyrzucił to z siebie, kiedy znalazł się już w tym pomieszczeniu. Nie usiadł na kanapie, gdyż może się okazać, że będzie musiał stąd wyjść.


I want to feel the sun shine
On my face like a new day's just begun
And I'll steal a moment's fun
And reflect on all those days long dead and gone


Ostatnio zmieniony przez Volans Moore dnia 16.08.21 20:48, w całości zmieniany 1 raz
Volans Moore
Volans Moore
Zawód : Smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Oh I still can remember a time when it wasn't like this
Before the world became enslaved
Can we all go back to the time when we were not like this
Can we even be saved?
OPCM : 19 +3
UROKI : 15 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarodziej
Salon Tumblr_myrxsem7AC1s8tqb9o1_500
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9775-volans-moore-w-budowie#296523 https://www.morsmordre.net/t9914-sol#299801 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f371-derbyshire-borrowash-pollards-oaks-11-8 https://www.morsmordre.net/t9921-szuflada-volansa#299859 https://www.morsmordre.net/t9913-volans-moore#299792
Re: Salon [odnośnik]03.08.21 17:21
przychodzę z jadalni

Powoli zmierzając w stronę fotela w słabo oświetlonym pokoju, bił się z własnymi myślami. Usiadł na nim ciężko, a oddech miał szybki. Musiał pomyśleć... Tylko pomyśleć. Jeśli to była prawda, jeśli była blisko... Przecież jednak wszystko stało się ponad dwadzieścia lat temu. Czy to możliwe, że przeżyła? Rosemary... W dłoni trzymał gałązkę, którą wręczył mu Julien. Nie potrafiąc jej wypuścić, jakby była słodką tajemnicą. Niespodziewaną obietnicą, która miała zmienić wszystko. Przecież pogodzony już był z losem, więc po co było go zmieniać, a jednak... Czy los mógł się tak łatwo odmienić? - Rosemary - wyszeptał pod nosem. Nie był nawet pewien, jak długo tam siedział. Może minutę, a może piętnaście, gdy bliską ciszę rozerwał głos poprzedzony pukaniem we framugę. Stevie nie odwrócił głowy od razu, starając się najpierw zejść na ziemię, poczuł jak mocno zeszklone były teraz jego oczy. Ściągnął więc okulary i kciukami przetarł je. Przecież nie mógł przy gościu pokazać, że coś wpłynęło na niego, aż tam mocno, że pojedyncze łzy pojawiły się pod powiekami. - Ach tak - odchrząknął, bo głos uwiązł mu w gardle. - Bardzo się cieszę, że to pan, panie Moore, proszę - wskazał na kanapę naprzeciwko siebie, wstając z fotela i podchodząc do komody. - To seria opowieści science fiction. Mugolska, więc niech pan uważa - wydukał jeszcze pod nosem, chociaż to zdawało się być oczywiste. Z kredensu wyjął małą metalową i większą drewnianą puszkę, a te położył na stoliku kawowym pomiędzy nimi, otwierając je jeszcze w stronę gościa. - Proszę, niech pan się częstuje - dopowiedział, samodzielnie chwytając za jedną z widocznych tam fajek i nabierając w palce nieco tytoniu. Zapewne niedługo ktoś do nich dołączy, ale nawet rzadko używanych fajek miał wiele, chociaż oczywiście nie był kolekcjonerem. Podszedł jeszcze do drzwi salonu, wychylając się jedynie na chwile, aby chwycić sprezentowaną mu butelkę whisky, po czym usiadł w końcu na fotelu, stawiając ją przed sobą. - To bardzo miły prezent, dziękuję - nie chciał brzmieć, jakby był wścibski, chociaż przez głowę przechodziło dziesiątki pytań do tego młodzieńca. Czym się dokładnie zajmował? Jakie miał zamiary? Gdzie była Rosemary...? Już nachylał się, aby otworzyć butelkę, polać do szklanek trunek. W końcu dzisiaj mogli pozwolić sobie na chwilę wytchnienia. Obchodzenie świąt w trakcie wojny należało do trudnych. Ale przynajmniej mieli rodzinę i przyjaciół. - Spędził pan dobrze czas? - spytał więc, usiłując dalej być Wujkiem, tym samym co dla innych. - Beatrix przygotowała wszystko sama, ta książka to mój mały wkład - wskazał na prezent, który wypadł z wora zaczarowanego Mikołaja w ręce Volansa. - Proszę dać mi znać, jak pan przeczyta. Chętnie posłucham opinii - przysunął w stronę młodzieńca szklankę whisky, którą ten przyniósł. Skupiał się na tym co było tu i teraz, ale gonitwa myśli nie ustawała. Nawet najtęższa głowa czasem potrzebowała wytchnienia.


Am I going crazy? Would I even know? Am I right back where I started forty years ago?
Wanna guess the ending? If it ever does... I swear to God that all I've ever wanted was
A little bit of everything, all of the time, a bit of everything, all of the time
Apathy's a tragedy, and boredom is a crime. I'm finished playing, and I'm staying inside.
Stevie Beckett
Stevie Beckett
Zawód : twórca świstoklików, wynalazca
Wiek : 57
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Wdowiec
The blues ain't nothing but a good man feelin' bad.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9282-stevie-beckett https://www.morsmordre.net/t9293-einstein https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f318-dolina-godryka-warsztat https://www.morsmordre.net/t9294-skrytka-bankowa-nr-2137 https://www.morsmordre.net/t9295-stevie-beckett
Re: Salon [odnośnik]08.08.21 18:23
| dzień dobry, ja z jadalni

Stety czy niestety — czas, który Volans i Stevie mogli spędzić sam na sam, nie trwał szczególnie długo. Rozejrzawszy się po jadalni i zauważywszy coraz większe rozrzedzenie gości po reszcie pokoi w domu, Castor podjął trudną decyzję o powstaniu ze swojego miejsca i konieczności poszukania dla siebie innego. Trixie już porwała Justine w kierunku, który według najlepszej wiedzy o rozkładzie domu sugerował Sproutowi kuchnię, Volans poszedł gdzieś indziej, a przemieszczenia się wujka nie zauważył chyba dlatego, że po pierwsze — oddał okulary jego córce, a po drugie nos miał pewnie w talerzu z pysznościami. Jeszcze nie był w stanie przewidzieć, jak na takie obżarstwo zareaguje jego żołądek, ale raz postanowił posłuchać się rad kilku przyjaciół.
"Później" to zawsze lepszy moment na martwienie się niż "teraz".
Co prawda wiedział już, że trzeba będzie wyruszyć na poszukiwanie towarzystwa, i że kroki zaprowadzą go pewnie do salonu. Jednakże przed przekroczeniem progu pokoju zatrzymał się nagle, wraz z talerzykiem, na którym wciąż leżały dwa kawałki makowca oraz jeden szarlotki. Przyjrzał się im uważnie, poświęcił chwilę, by rozleniwiony kulinarną rozpustą rozum doszedł do wniosku, że w sumie nie zaszkodzi wziąć jeszcze jednego talerzyka, tym razem z odwrotnymi proporcjami. Wcisnął się więc jeszcze raz w miejsce tuż obok Isabelli, przechylił się przez stół po wolny talerzyk i w kilku ruchach stał się szczęśliwym posiadaczem nie trzech, a sześciu kawałków ciasta. Nie zamierzał oczywiście jeść ich samotnie — plan był taki, żeby ograniczyć do minimum konieczność przemieszczania się między pokojami, jeżeli nie było to naprawdę potrzebne.
I tak jak myślał, ściszone dźwięki towarzyszące rozmowie w salonie potwierdziły, że to właśnie tam męska część gości zamierza spędzić przynajmniej następną część wieczoru. I byłby już wchodził do środka, zadowolony, z dwoma talerzami z ciastem, po jednym w każdej ręce, gdyby nie czerwony kształt, który pojawił się nagle w kąciku jego oka.
Osz ty, już mi nie uciekniesz.
Nic nie działa równie motywująco co urażona męska duma. Nawet pomimo raczej kiepskiej możliwości złapania latającego gagatka w ręce, Castor uknuł plan, który miał być przede wszystkim skuteczny. Zamarł w bezruchu na kilka chwil, nieco rozmazane szarobłękitne spojrzenie skupiając na swojej... ofierze. I gdy tylko poczuł, że był to odpowiedni moment, wyskoczył w powietrze, łapiąc lewą nogę Mikołaja w uścisk przednich zębów. Delikatny, jednak silny na tyle, by w przypadku podjęcia przez brodatego gagatka prób wyrwania się, nic takiego nie miało miejsca. Jeszcze na korytarzu położył na moment jeden talerz, ten z prawej ręki, na przedramię, prędko wyciągnął Mikołaja z ust, i przetarł biedaczka o marynarkę, upewniając się, że nie zadał mu jakichś stałych obrażeń. Albo obrażeń w ogóle. Dopiero wtedy, umieścił Mikołaja pod talerzem, który na powrót znalazł się w jego prawej dłoni i rozpromieniony od własnego sukcesu i wykazanego jednocześnie geniuszu objawił się w salonie.
— Mam nadzieję, że nie przeszkadzam — powiedział radosnym tonem, odkładając talerz z lewej ręki na stolik kawowy, około pięciu centymetrów na prawo od fajek. Talerz z ręki prawej podzielił los swego pobratymca, tym razem lądując symetrycznie po stronie lewej. I tak oto pozostał mu w rękach sam tylko jeden Mikołaj, z którym zasiadł na kanapie, po przeciwnej stronie od Volansa.
Wujku, zjedz sobie szarlotki, Vincent i Justine przynieśli, jest przepychota — nie mógł właściwie powiedzieć nic innego, gdy jakoś podskórnie czuł, że coś było nie tak. Stevie wyglądał nieco nieswojo, ale właściwie było tak od samego rozpoczęcia kolacji... No i jeszcze ta tiara... Trzeba mu było bardzo szybko poprawić humor, a jedzenie robiło to ze znakomitą skutecznością.

| rzut na złapanie Mikołaja: hop![bylobrzydkobedzieladnie]


Zniecierpliwieni teraźniejszością, wrogowie przeszłości, pozbawieni przyszłości, przypominaliśmy tych, którym sprawiedliwość lub nienawiść ludzka każe żyć za kratami.


Ostatnio zmieniony przez Castor Sprout dnia 17.08.21 22:31, w całości zmieniany 1 raz
Oliver Summers
Oliver Summers
Zawód : Twórca talizmanów, właściciel sklepu "Bursztynowy Świerzop"
Wiek : 24
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Weariness is a kind of madness.
And there are times when
the only feeling I have
is one of mad revolt.
OPCM : 11
UROKI : 0
ALCHEMIA : 31+10
UZDRAWIANIE : 11+1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6
SPRAWNOŚĆ : 4
Genetyka : Wilkołak

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t9918-castor-sprout#299830 https://www.morsmordre.net/t9950-irys#300995 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f444-dolina-godryka-ksiezycowa-chatka https://www.morsmordre.net/t9952-skrytka-bankowa-nr-2255#301004 https://www.morsmordre.net/t9951-oliver-summers#300999
Re: Salon [odnośnik]08.08.21 18:26
Złapany za nogi Mikołaj zaśmiał się cichutko pod nosem, tak jakby to pochwycenie wywołało w nim głównie łaskotki. Usiłował wyrwać się jeszcze, rechocząc słodko, ale to się nie stało. W końcu więc pucołowate policzki zaczerwieniły się, a z jego uszu poleciała para. Nie minęła chwila, gdy Mikołajek pękł od środka, rozsypując wokół czerwono-zielone konfetti, które po upadku na ziemię od razu znikło. Na wysokości, gdzie wcześniej był Mikołaj, lewitował teraz pakunek znacznie większy od latającej figurki. Papier ozdobny w czerwono-białe paski mienił się delikatnie w świetle, ale kształt nie sugerował jednoznacznie, co może się w nim znaleźć, a gdyby Castor go rozpakował, zobaczyłby w nim...

Castor, rzuć w szafce k6. To będzie Twoja nagroda:

k1 - świąteczny słoik w kształcie choinki otwieranej przez gwiazdę na szczycie, który pachnie piernikiem, sosną i goździkami
k2 - kapcie z pluszowymi głowami reniferów, które śpiewają świąteczne piosenki o zupełnie losowych porach
k3 - czerwona parasolka z podstawą w kształcie świątecznej cukrowej laski; materiał powiększa się lub zmniejsza zależnie od liczby osób, które pod nią idą
k4 - kocyk, który zmienia swój kolor w zależności od emocji osoby, która pod nim leży
k5 - lampka nocna w kształcie lunaballi, której błękitne oczy oświetlają pokój
k6 - jojo z turkusowo-białymi paskami, z którego przy puszczaniu unosi się zapach waty cukrowej

Lusterko nie kontynuuje rozgrywki.


I show not your face but your heart's desire
Ain Eingarp
Ain Eingarp
Zawód : Wielość
Wiek : nieskończoność
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
I show not your face but your heart's desire.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Salon 3baJg9W
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f47-sowia-poczta https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/f55-mieszkania http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Salon [odnośnik]10.08.21 20:29
Kojący rytm nostalgicznej piosenki wyznaczał krętą ścieżkę ciał splecionych w powolnym, lecz przyjemnym tańcu. Trzask rozjuszonych drewien, bliska obecność ukochanej osoby rozpaliła blade policzki, dodając uroczych rumieńców. Poruszali się niezwykle lekko; jej sylwetka, była stabilna, bezpieczna, utrzymywana przez silne, męskie ramiona. Ciepły oddech o woni słodkawego miodu owiewał jego szyję, powodował urzeczenie, obezwładnienie całkiem trzeźwego umysłu. Przymrużył powieki opierając brodę na skroni kobiety. Odetchnął przeciągle, głęboko, jakby coś ciężkiego zsunęło się z jego piersi: – Cieszę się, że jesteś tu ze mną. – wyszeptał ciche sylaby słyszalne tylko dla niej. Uśmiechnął się na moment, czując przedziwną swobodę, pewność; strach błądzący po wszystkich wnętrznościach, który objawił się jeszcze przed wejściem do przytulnego domostwa, zaginął na dobre. Cień białawej jemioły wiszącej na samym szczycie wyjściowych drzwi, zamajaczył przed jasnym błękitem. Mimowolnie przekierował ich swobodny, posuwisty krok w tamtym kierunku, zapominając o reszcie wigilijnego przyjęcia. Pozostałe sylwetki rozpłynęły się w jaskrawych smugach jadalnianego światła, rozpierzchły pomiędzy kolejnymi pomieszczeniami, znajdując nowe, absorbujące zajęcia. Niemalże nie zauważył diabelskiej postaci sunącej w ich stronę. Jego spojrzenie wwierciło się w aparycję ciemnowłosej gospodyni. Dziewczyna zwinnie wcisnęła się między nieświadomych tancerzy, wywołując grymas niezadowolenia połączony z niemrawym mruknięciem: – Może spytałabyś najpierw o pozwolenie? – wydusił posępnie kręcąc głową z dezaprobatą. Ręce oparły się na biodrach, a ciche westchnienie wydobyło się z jego płuc; czy właśnie tak będzie już za każdym razem? Obserwował jak w nieco chybotliwym ruchu znikają w drzwiach prowadzących do sąsiadującej kuchni. Odrobinę zdezorientowany przesunął się w okolice wystawnego stołu, zasiadając na swoim miejscu. Upił łyk chłodnawej herbaty, poczęstował się niewielkim kawałkiem słodkiej szarlotki, którą zjadł w milczeniu. Z zaciekawieniem przyjrzał się zielonkawemu przedmiotowi, wyrwanym z rąk rozbawionego i rozbestwionego Mikołaja. Przedmiot w ulubionym kolorze będzie idealny do ziołowych naparów zabieranych podczas zawodowych delegacji oraz odległych podróży. Po dłuższej chwili, wsłuchany w melancholijne nuty starego gramofonu, postanowił poszukać reszty. Podniósł się do pionu i uzupełnił opróżniony kubek. Spił zbyt duży nadmiar gorzkawego naparu i przeniósł się do zapełnionego i gwarnego salonu. Męska część świątecznej wieczerzy odnalazła swój niezaprzeczalny azyl. Zlustrował wszystkie osobistości bacznym, wnikliwym spojrzeniem na dłużej zatrzymując się na zadumanym wujku zatopionym w miękkim fotelu. Choć starał się stawać na wysokości zadania, turbulencje sprzed kilku dni musiały dać mu się we znaki. Poklepał się po kieszeniach skuszony falującą wonią tytoniu i odstawił kubek na krawędzi najbliższej półki: – Można tutaj zapalić? – zapytał asekuracyjnie dobywając srebrnego pudełeczka z własnoręcznie skręconymi papierosami. W akompaniamencie skrzypiącej, drewnianej podłogi, podszedł do jednej z półek obstawionej ruchomymi zdjęciami z dalekiej przeszłości. Papieros, na moment znalazł się za uchem, a on uniósł jedną z fotografii, przedstawiającą młodszą wersję Pana Becektta wraz ze słodką i niewinną córką siedzącą na barana. Przez szereg zdjęć przewijała się również sylwetka nieznajomej kobiety, o którą nie zamierzał pytać. Unosząc jedną z ramek, na której nie rozpoznawał charakterystycznych terenów Doliny Godryka, odwrócił się w kierunku gości i zapytał wąsatego właściciela: – Gdzie zostało zrobione to zdjęcie? – przez jego ton przemknęła nuta niewymuszonej nostalgii. Przełknął ślinę i mimochodem prześlizgnął się po profilu ojca siedzącego w odległym kącie. Czy on też pamiętał tak ulotne chwile? Czy zachował cenne pamiątki przypominające o dawnym życiu, o momentach, w których tworzyli prawdziwą rodzinę? Czy w ogóle chciał o nich pamiętać? Coś ostrego zakuło w obrębie rozhulanego serce; zazdrość, rozczarowanie, a może smutek, którego nie porzucił od kilkunastu zbyt długich lat?



My biggest fear is that eventually you will see me, that way I will see
myself
Vincent Rineheart
Vincent Rineheart
Zawód : łamacz klątw, zielarz, dostawca roślinnych ingrediencji, rebeliant
Wiek : 32
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Za czyim słowem podążył tak czule, że się odważył na tę
podróż groźną, rzucił wyzwanie wzburzonemu morzu?
OPCM : 30
UROKI : 31 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6 +3
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t7723-vincent-rineheart https://www.morsmordre.net/t7772-elidor#215947 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f310-irlandia-wschodnie-przedmiescia-bray-akacjowa-ostoja https://www.morsmordre.net/t7773-skrytka-bankowa-nr-1857#215948 https://www.morsmordre.net/t7776-vincent-rineheart#216049

Strona 1 z 2 1, 2  Next

Salon
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach