Kuchnia
Strona 3 z 3 • 1, 2, 3
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Dom objęty Zaklęciem Fideliusa.
Kuchnia
Znajdująca się zaraz przy wejściu do domu kuchnia posiada aż dwa wyjścia na front i tyły domu - a raczej okalającego go ganku. Duże okna wpuszcza wiele światła do pomieszczenia, rozpościerając widok na malownicze otoczenie. Nie jest przesadnie duża. Na jej środku ustawiony został gruby, ciosany stół, wykonany przed laty przez ojca czwórki Tonksów. Pod ścianami ustawiono kilka drewnianych szafek z balatami pozwalającym na gotowanie. Czarny piec pozwala na przygotowywanie posiłków, jednocześnie ogrzewając pomieszczenie.
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
Michael i Justine starali się zawsze, aby do spiżarki rodziny Tonks nie zajrzały szczurze bobki i kłębki kurzu. Mieli wystarczająco dużo jedzenia, aby przeżyć i to z w miarę rozsądną dietą. Kerstin nie przypominała sobie, by przez ostatnie tygodnie kiedykolwiek była naprawdę głodna. Może poza tymi dniami, kiedy umyślnie odpuszczała sobie kolację, bo wiedziała, że przyrządziła akurat coś co wyjątkowo podchodzi Michaelowi do smaku. Chciała wtedy, żeby mógł zjeść więcej. Czasem też zostawiała większe porcje Justine - bo ta i tak jadała niewiele, a była drobniutka i nie powinna się głodzić. I wtedy, kiedy miała też w brzuchu maleństwo, wtedy musiała jeść pożywniej. Ale sama myśl o tym pozostawiała w sercu Kerry ziejącą pustkę, więc nie pozwalała sobie na takie rozważania zbyt długo.
Poza tym jednak, że nie byli głodni, nie byli też, cóż, obżarci Mieli to co najważniejsze, kasze, mąki, jakieś mięso - ale nie mogli wybrzydzać. Kerstin czarowała ze swojej kuchni co tylko mogła, lecz zawsze stawiała na ostrożność. Nigdy bowiem nie wiedziała, czy Michael albo Justine nie znikną znowu na długie tygodnie, czy nie zostaną ranni co uniemożliwi im przynoszenie żywności do domu. Teraz, kiedy sama Just odeszła... bardziej niż głodem martwiła się tym czy siostra będąc sama je tyle ile powinna.
Tak czy owak, zdziwienie Adriany nie było dla niej zrozumiałe. Czy w tych czasach każdy nie starał się być tak gospodarny jak tylko mógł? Czy każdy nie myślał o przyszłości, o tym jaka była odległa i niepewna?
- Tak. Nie trzeba będzie więcej dzisiaj gotować. Poza tym, jeden kurczak to dużo mięsa. Najemy się i nie będziemy głodni - przyznała ze swoją typową łagodnością, jakby tłumaczyła coś bardzo oczywistego komuś bardzo rozmarzonemu. Zwykła to kiedyś czynić z Gwen. Czasem z Thomasem. Jej uśmiech przygasł na moment, ale prędko wrócił. - Och, spokojnie, kochana, wszystko ci pokażę. Miseczki i talerze są w górnym kredensie, o tam, widzisz. - Wspięła się na palce, żeby pokazać, była dość niska. Dziewczęta Tonksów chyba miały to w genach. Ciekawe, czy córeczki Michaela i Addy też będą niskie? - Garki i miski kuchenne będą tutaj w szafce na dole. Wszystko co przydaje się do gotowania, poza patelniami, oczywiście. Jak widzisz, wieszam je sobie na haczykach razem z nożami. - Przygotowała i opłukała zimną wodę dwie metalowe miski, kładąc je następnie na kraciastej serwecie na stole. - Zamierzasz mnie wygryźć z kuchni? - spytała ciepłym, serdecznym tonem, uśmiechając się przy tym w sposób, który wyrażał żartobliwą naturę pytania. To byłaby... niespodziewana przyjemność, mieć kogoś, z kim może codziennie gotować.
Zajęła jedno krzesło i poklepała zachęcająco drugie. Przyjrzała się krytycznie twardym łupinkom i zagryzła wargę.
- Nie jestem pewna, czy nie rozsądniej byłoby je najpierw namoczyć w zimnej wo... Och. Na pewno? - Starała się nie patrzeć na pączka, żeby jej przesadnie nie kusił, ale skoro Ada twierdziła, że swojego już zjadła... Kerry zarumieniła się lekko i pokiwała głową. - No dobrze. Dziękuję ci, jesteś bardzo miła. I serdeczna i... O, przestań! - Przyjrzała się krytycznie biodrom Ady. Wcale nie miała nadwagi, a szeroka miednica to bezbolesny poród. - Popatrz na moje. - skontrowała, bo w swojej pamięci nadal miała własne pulchne uda, nie przyjmując do wiadomości, że ostatnie tygodnie zmartwień, łez i niejedzenia sprawiły, że straciła dużo kilogramów. Zbyt dużo. - Poza tym, jeśli coś będzie nie tak z sukienką, to ją przeszyję i poszerzę. - Chciała zagadnąć o to, czy Ada ma chęć nauczyć się podstaw szydełkowania, ale pytania o Michaela sprawiły, że wyprostowała plecy i spoważniała w swojej usilnie hamowanej ekscytacji. Co to była za dobra wiadomość, że Ada troszczyła się o Mike'a i jego dobre samopoczucie! - Och, oczywiście, że mięso! Właściwie uwielbia każde, ale zawsze najbardziej ekscytuje się stekami wołowymi, im bardziej krwiste tym lepiej. To pewnie przez swojego wilka - rzuciła lekkim tonem, niewzruszenie zalewając groszek wodą pod kranem. Jednym okiem zerkała przy tym na duszącego się w brytfannie kurczaka. Dla Kerstin temat wilkołactwa Michaela nie był żadnym tabu ani czymś bolesnym czy smutnym. Dla Kerstin to była po prostu choroba jak każda inna, cecha jej brata, którą kochała dlatego, że kochała jego. - Nasza mama robiła czasem taki sos pieczeniowy własnego przepisu, ciemny i aromatyczny. Mam te przepisy w zeszycie, niektóre są prawie nieczytelne, bo aż od prababki. Czasem próbowałam go zrobić i Michael to uwielbiał, ale wydaje mi się, że mamy jednak nikt nie przebije. Może to dlatego, że nie ma już niektórych przypraw. Przynajmniej ja nie widziałam, żeby dało się je kupić. - Uśmiechnęła się kątem ust, z melancholią i tęsknotą.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Poza tym jednak, że nie byli głodni, nie byli też, cóż, obżarci Mieli to co najważniejsze, kasze, mąki, jakieś mięso - ale nie mogli wybrzydzać. Kerstin czarowała ze swojej kuchni co tylko mogła, lecz zawsze stawiała na ostrożność. Nigdy bowiem nie wiedziała, czy Michael albo Justine nie znikną znowu na długie tygodnie, czy nie zostaną ranni co uniemożliwi im przynoszenie żywności do domu. Teraz, kiedy sama Just odeszła... bardziej niż głodem martwiła się tym czy siostra będąc sama je tyle ile powinna.
Tak czy owak, zdziwienie Adriany nie było dla niej zrozumiałe. Czy w tych czasach każdy nie starał się być tak gospodarny jak tylko mógł? Czy każdy nie myślał o przyszłości, o tym jaka była odległa i niepewna?
- Tak. Nie trzeba będzie więcej dzisiaj gotować. Poza tym, jeden kurczak to dużo mięsa. Najemy się i nie będziemy głodni - przyznała ze swoją typową łagodnością, jakby tłumaczyła coś bardzo oczywistego komuś bardzo rozmarzonemu. Zwykła to kiedyś czynić z Gwen. Czasem z Thomasem. Jej uśmiech przygasł na moment, ale prędko wrócił. - Och, spokojnie, kochana, wszystko ci pokażę. Miseczki i talerze są w górnym kredensie, o tam, widzisz. - Wspięła się na palce, żeby pokazać, była dość niska. Dziewczęta Tonksów chyba miały to w genach. Ciekawe, czy córeczki Michaela i Addy też będą niskie? - Garki i miski kuchenne będą tutaj w szafce na dole. Wszystko co przydaje się do gotowania, poza patelniami, oczywiście. Jak widzisz, wieszam je sobie na haczykach razem z nożami. - Przygotowała i opłukała zimną wodę dwie metalowe miski, kładąc je następnie na kraciastej serwecie na stole. - Zamierzasz mnie wygryźć z kuchni? - spytała ciepłym, serdecznym tonem, uśmiechając się przy tym w sposób, który wyrażał żartobliwą naturę pytania. To byłaby... niespodziewana przyjemność, mieć kogoś, z kim może codziennie gotować.
Zajęła jedno krzesło i poklepała zachęcająco drugie. Przyjrzała się krytycznie twardym łupinkom i zagryzła wargę.
- Nie jestem pewna, czy nie rozsądniej byłoby je najpierw namoczyć w zimnej wo... Och. Na pewno? - Starała się nie patrzeć na pączka, żeby jej przesadnie nie kusił, ale skoro Ada twierdziła, że swojego już zjadła... Kerry zarumieniła się lekko i pokiwała głową. - No dobrze. Dziękuję ci, jesteś bardzo miła. I serdeczna i... O, przestań! - Przyjrzała się krytycznie biodrom Ady. Wcale nie miała nadwagi, a szeroka miednica to bezbolesny poród. - Popatrz na moje. - skontrowała, bo w swojej pamięci nadal miała własne pulchne uda, nie przyjmując do wiadomości, że ostatnie tygodnie zmartwień, łez i niejedzenia sprawiły, że straciła dużo kilogramów. Zbyt dużo. - Poza tym, jeśli coś będzie nie tak z sukienką, to ją przeszyję i poszerzę. - Chciała zagadnąć o to, czy Ada ma chęć nauczyć się podstaw szydełkowania, ale pytania o Michaela sprawiły, że wyprostowała plecy i spoważniała w swojej usilnie hamowanej ekscytacji. Co to była za dobra wiadomość, że Ada troszczyła się o Mike'a i jego dobre samopoczucie! - Och, oczywiście, że mięso! Właściwie uwielbia każde, ale zawsze najbardziej ekscytuje się stekami wołowymi, im bardziej krwiste tym lepiej. To pewnie przez swojego wilka - rzuciła lekkim tonem, niewzruszenie zalewając groszek wodą pod kranem. Jednym okiem zerkała przy tym na duszącego się w brytfannie kurczaka. Dla Kerstin temat wilkołactwa Michaela nie był żadnym tabu ani czymś bolesnym czy smutnym. Dla Kerstin to była po prostu choroba jak każda inna, cecha jej brata, którą kochała dlatego, że kochała jego. - Nasza mama robiła czasem taki sos pieczeniowy własnego przepisu, ciemny i aromatyczny. Mam te przepisy w zeszycie, niektóre są prawie nieczytelne, bo aż od prababki. Czasem próbowałam go zrobić i Michael to uwielbiał, ale wydaje mi się, że mamy jednak nikt nie przebije. Może to dlatego, że nie ma już niektórych przypraw. Przynajmniej ja nie widziałam, żeby dało się je kupić. - Uśmiechnęła się kątem ust, z melancholią i tęsknotą.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Obserwowała kolejne szafki, kredensy i haczyki, zapamiętywała położenie miseczek, mis, talerzy, chochel, desek do krojenia i tym podobnych rzeczy. Miała dobrą pamięć ― nie, znakomitą ― choć głównie tyczącą się spraw zawodowych. Szpieg musiał pamiętać. Nie notować, nie wypadać z roli, nie ściągać na siebie zbędnych podejrzeń. Po godzinach jednak… (Adda westchnęła lekko, przeciągając spojrzeniem ― raczej bezradnym ― po ogromie kuchennego dorobku)... po godzinach to była zupełnie inna sprawa, dość wybiórcza. Ale zamierzała wypaść jak najlepiej, zapamiętać tyle, ile może. Myśl to była dziwna, ale już za parę dni to miejsce stanie się także jej domem. I doprawdy dziwna to była myśl. Myśl o opuszczeniu gajówki brata, o posprzątaniu w każdej szafce, o pożegnaniu tamtego miejsca. I coś się w niej trochę buntowało, ilekroć powracał temat przeprowadzki. Coś uparcie nie chciało stamtąd odchodzić i nie chciało oddawać tego miejsca w ręce innego człowieka.
Uśmiechnęła się ciepło, kiedy Kerstin zapytała o jej kuchenne zamiary i pokręciła głową.
― Nie, kochanie ― odparła miło, zgodnie z prawdą. ― Nie mogłabym się z tobą równać w kwestii gotowania.
Przysiadła się i z ukłuciem ciekawości zerknęła na fasolę, starając się wywołać z zakamarków pamięci jakieś wspomnienie z domu, jakąś wskazówkę mamy czy babci w tej kwestii. Ciekawe, czy mogłaby czymś Kerstin zaskoczyć; kuchnia francuska musiała się czymś różnić od angielskiej ― choćby śniadaniem ― ale czym poza tym? Nigdy nie zainteresowała się tym na tyle, by faktycznie wybadać odmienność tak jednej, jak i drugiej.
― Pewnie ― uśmiech tylko się poszerzył ― smacznego, mam nadzieję, że różana marmolada to twoje smaki. ― Spojrzenie zielonych oczu podążyło, zgodnie z życzeniem Kerstin, w stronę jej sylwetki. Adda zbadała ją dość uważnie, nieśpiesznie przeciągnęła wzrokiem po widocznych obojczykach, szczupłych nadgarstkach i nieco zbyt wychudłej twarzy. Czy aby na pewno mieli żywności pod dostatkiem? Michael nic nie wspominał o problemach tej natury, sam też nie wyglądał najgorzej, ale Kerstin…
Wróciła spojrzeniem do fasoli, czując wiszący w powietrzu nietakt. Lepiej będzie wybadać tę sprawę inaczej, po swojemu.
― Umiesz robić takie rzeczy? ― zainteresowała się żywo. ― Ja co prawda dziurę zaceruję, łatę naszyję, ale za poszerzanie i zwężanie bym się nie brała. Zawsze jakoś… nie wiem, krzywo mi wychodzi i potem jedna strona jest dłuższa od drugiej ― parsknęła wesoło i pokręciła głową, mając w pamięci wciąż świeże wspomnienia swoich ostatnich prób z igłą i zwężaniem bluzki. Nawet magia nie była w stanie jej pomóc, ani zaklęcia transmutacyjne. Co za koszmar.
Potem jednak temat, zgodnie z oczekiwaniami, zszedł na Michaela, a Adda odkryła, że to w zasadzie jej ulubiony temat na przestrzeni ostatnich paru tygodni.
― Och, no tak ― mruknęła, przygasając nieco w duchu. Z zewnątrz jednak pozostawała wciąż nienagannie uśmiechnięta, wesoła i zainteresowana rozmową. Temat wilkołactwa był dla niej trudny, bo wciąż czuła się jak jego bezpośrednia przyczyna. Gdyby wtedy lepiej rozegrała sprawę z Igorem, gdyby nie ukrywała przed Michaelem tego, że ma męża… w końcu zaś, gdyby powiedziała mu o wszystkim ― o przemocy, o czarnej magii, o brutalnej relacji z innym mężczyzną ― i zaufała już nie tylko na podłożu romantycznym, ale i zawodowym ― był w końcu aurorem; jak mogła chcieć chronić aurora przed czarnoksiężnikiem? Dopiero teraz docierał do niej absurd tej sytuacji ― gdyby zrobiła to wszystko… nie wyjechałby. A gdyby nie wyjechał, nie zostałby ugryziony.
― Patroszysz zwierzynę samodzielnie? ― zagadnęła, szukając innego toru dla własnych myśli. Odskoczni, której będzie mogła się uchwycić i uciec z bagna własnych wspomnień, nim te przeżrą ją na wskroś.
― Pokażesz mi ten zeszyt? Często bywam w Londynie, mam też sporo… znajomości. Może uda mi się zdobyć te przyprawy i razem go zaskoczymy, co ty na to? Obiad serwowany przez siostrę i żonę, brzmi prawie jak po królewsku. O, może nawet uda mi się zdobyć coś jeszcze i ukręcimy z tego jakieś słodkości.
Uśmiechnęła się ciepło, kiedy Kerstin zapytała o jej kuchenne zamiary i pokręciła głową.
― Nie, kochanie ― odparła miło, zgodnie z prawdą. ― Nie mogłabym się z tobą równać w kwestii gotowania.
Przysiadła się i z ukłuciem ciekawości zerknęła na fasolę, starając się wywołać z zakamarków pamięci jakieś wspomnienie z domu, jakąś wskazówkę mamy czy babci w tej kwestii. Ciekawe, czy mogłaby czymś Kerstin zaskoczyć; kuchnia francuska musiała się czymś różnić od angielskiej ― choćby śniadaniem ― ale czym poza tym? Nigdy nie zainteresowała się tym na tyle, by faktycznie wybadać odmienność tak jednej, jak i drugiej.
― Pewnie ― uśmiech tylko się poszerzył ― smacznego, mam nadzieję, że różana marmolada to twoje smaki. ― Spojrzenie zielonych oczu podążyło, zgodnie z życzeniem Kerstin, w stronę jej sylwetki. Adda zbadała ją dość uważnie, nieśpiesznie przeciągnęła wzrokiem po widocznych obojczykach, szczupłych nadgarstkach i nieco zbyt wychudłej twarzy. Czy aby na pewno mieli żywności pod dostatkiem? Michael nic nie wspominał o problemach tej natury, sam też nie wyglądał najgorzej, ale Kerstin…
Wróciła spojrzeniem do fasoli, czując wiszący w powietrzu nietakt. Lepiej będzie wybadać tę sprawę inaczej, po swojemu.
― Umiesz robić takie rzeczy? ― zainteresowała się żywo. ― Ja co prawda dziurę zaceruję, łatę naszyję, ale za poszerzanie i zwężanie bym się nie brała. Zawsze jakoś… nie wiem, krzywo mi wychodzi i potem jedna strona jest dłuższa od drugiej ― parsknęła wesoło i pokręciła głową, mając w pamięci wciąż świeże wspomnienia swoich ostatnich prób z igłą i zwężaniem bluzki. Nawet magia nie była w stanie jej pomóc, ani zaklęcia transmutacyjne. Co za koszmar.
Potem jednak temat, zgodnie z oczekiwaniami, zszedł na Michaela, a Adda odkryła, że to w zasadzie jej ulubiony temat na przestrzeni ostatnich paru tygodni.
― Och, no tak ― mruknęła, przygasając nieco w duchu. Z zewnątrz jednak pozostawała wciąż nienagannie uśmiechnięta, wesoła i zainteresowana rozmową. Temat wilkołactwa był dla niej trudny, bo wciąż czuła się jak jego bezpośrednia przyczyna. Gdyby wtedy lepiej rozegrała sprawę z Igorem, gdyby nie ukrywała przed Michaelem tego, że ma męża… w końcu zaś, gdyby powiedziała mu o wszystkim ― o przemocy, o czarnej magii, o brutalnej relacji z innym mężczyzną ― i zaufała już nie tylko na podłożu romantycznym, ale i zawodowym ― był w końcu aurorem; jak mogła chcieć chronić aurora przed czarnoksiężnikiem? Dopiero teraz docierał do niej absurd tej sytuacji ― gdyby zrobiła to wszystko… nie wyjechałby. A gdyby nie wyjechał, nie zostałby ugryziony.
― Patroszysz zwierzynę samodzielnie? ― zagadnęła, szukając innego toru dla własnych myśli. Odskoczni, której będzie mogła się uchwycić i uciec z bagna własnych wspomnień, nim te przeżrą ją na wskroś.
― Pokażesz mi ten zeszyt? Często bywam w Londynie, mam też sporo… znajomości. Może uda mi się zdobyć te przyprawy i razem go zaskoczymy, co ty na to? Obiad serwowany przez siostrę i żonę, brzmi prawie jak po królewsku. O, może nawet uda mi się zdobyć coś jeszcze i ukręcimy z tego jakieś słodkości.
Mam niespełna trzydzieści lat
i jak kot muszę umrzeć
i jak kot muszę umrzeć
dziewięć razy
Od razu było widać, że Adda naprawdę interesuje się tym co Kerstin ma do powiedzenia; tym co może znaleźć w ich kuchni i jak będzie wyglądać jej przyszłe gospodarstwo. Chwaliło się to i budziło też osobistą sympatię Kerry - odkąd straciła kontakt z większością swoich dawnych mugolskich koleżanek, z rzadka miała kogoś, kogo mogła czegoś nauczyć, coś razem stworzyć, czy to w kuchni czy nad igłą i nitką. Sympatyczne kobiety, które poznawała w Dolinie Godryka zaskakująco często... po prostu znikały. Kerstin starała się nie myśleć o tym zbyt wiele - myśli były zdradliwe i zabierały ją w najciemniejsze miejsca, a przecież ludzie mogli po prostu się przeprowadzić, prawda? Na wojnie bezpieczniej to było robić bez słowa. Na wojnie niektórzy musieli uciekać.
To na pewno było to.
A jednak nawet serduszko Kerstin ściskało się boleśnie na tę żałośnie naiwne wymówki.
- N-nie przesadzaj - zająknęła się i zarumieniła, ale z uśmiechem. Była dumna z tego co potrafiła tu stworzyć z małej ilości składników, a choć do doskonałości mamy i babci było jej wciąż bardzo daleko, to słyszeć, że innym pasuje jej kuchnia zawsze było miło. Bardziej niż z gotowania była chyba tylko dumna ze swoich haftów i opatrunków. - I nie przejmuj się tym teraz, jestem pewna, że w mig załapiesz. Póki... mieszkam tu... póki żyję w każdym razie... będę wam pomagać - Gdy zaczynała mówić, miała na myśli sytuację budzącą najsilniejszą tęsknotę w jej sercu; że ktoś kiedyś wybierze ją i pokocha prawdziwie. Wtedy musiałaby założyć własne ognisko domowe, choć mogliby to zrobić blisko domu Michaela i... i potem sobie przypomniała, że jedyna dwójka ludzi jaką dotychczasowo darzyła taką sympatią zniknęła z jej życia jak kłęby mgły. Że w obecnych warunkach, bycia przepracowaną i uwięzioną w jednym miejscu, miała chyba więcej szans zginąć w kolejnej napaści czarnej magii takiej jak w czerwcu i...
Przycisnęła pięść do ust i wydała z siebie coś jakby jęk. Musiała zacisnąć oczy i pokręcić głową, by odpędzić diaboliczne obrazy, które spadały na nią z zaskoczenia w niespodziewanych momentach. Czarna maź, krew, szepty, szum fal... wszystko zlewało się w jedno aż w końcu stopniowo gasło. I znów mogła złapać oddech.
- Przepraszam - mruknęła, prostując się z trudem. Nie zauważyła nawet, że się zgarbiła i mocno chwyciła stolik. Przywołała na usta zmęczony uśmiech. - Nie przejmuj się, mam tak czasem - zbyła tę sytuację tak szybko jak tylko mogła, sięgając po miskę i wrzucając do niej połowę worka grochu do namoknięcia.
Z wdzięcznością w oczach przyjęła długo ignorowanego pączka i schowała go sobie starannie na później w szufladce herbacianej. Odżyła nieco dopiero, gdy przyszło do tematu szycia.
- Och tak! Umiem robić na drutach, na zwykłej igle, na szydełku... trochę czasem haftuję... ale to jeszcze ćwiczę. Mogę ci na początek pokazać jakieś proste rzeczy. Mogłabyś coś uszyć Michaelowi kiedyś, jeśli chcesz, mam jego miarę - Uśmiechnęła się cieplej. Czasem musiała tylko nieco ją zawężać lub poszerzać, w zależności od tego jak akurat minął im miesiąc. Najszczuplejszy Mike był w czasach, gdy Just przebywała w Azkabanie. Nie dziwiło jej to.
Diametralnie różne było ich podejście do wilkołactwa - Kerstin wyglądała przy tym temacie na znacznie bardziej zrelaksowaną niż wcześniej, tak było to dla niej zwyczajne. Oczywiście, że wolałaby gdyby jej brat był zupełnie zdrowy; ale przecież nauczyli się żyć z jego chorobą razem i nie groziła mu nagła śmierć, tak? Nie bardziej z powodu wilkołactwa niż z powodu jego ważnej pracy i wojny. W porównaniu do Addy, Kerstin wiedziała o tej klątwie żałośnie mało i nie zdawała sobie sprawy z rozmiaru uprzedzeń i wrogości panujących w czarodziejskim świecie.
Nie żeby przy obecnym stanie rzeczy mogło ją to jakoś zdziwić.
- Jeśli kupuję całą kurę albo Michael przynosi coś co upolował... tak. Chyba, że ma dalej pióra albo sierść to Michael mi je jeszcze skubie. - Westchnęła. Była to konieczna praca, ale to nie znaczy, że ją lubiła. Chciała jeszcze coś dodać, ale słysząc propozycję Addy zatrzymała się i wyciągnęła ręce z zimnej wody z grochem. - Jasne, możemy coś razem ugotować, ale... Boże, Adda, nie wystawiaj się w Londynie. Nie potrzebuję tych przypraw aż tak bardzo. Stolica jest taka niebezpieczna. Powiedz, czy taka jest twoja praca w Zakonie Feniksa? Każą ci tam chodzić? - Zmarszczyła brwi i z trudem przełknęła ślinę. Wystawianie kobiet na takie niebezpieczeństwo nigdy nie przestało się Kerstin wydawać dziwne; sądziła, że jej siostra jest raczej gwałtownym, wspaniałym i nieco wariackim wyjątkiem.
To na pewno było to.
A jednak nawet serduszko Kerstin ściskało się boleśnie na tę żałośnie naiwne wymówki.
- N-nie przesadzaj - zająknęła się i zarumieniła, ale z uśmiechem. Była dumna z tego co potrafiła tu stworzyć z małej ilości składników, a choć do doskonałości mamy i babci było jej wciąż bardzo daleko, to słyszeć, że innym pasuje jej kuchnia zawsze było miło. Bardziej niż z gotowania była chyba tylko dumna ze swoich haftów i opatrunków. - I nie przejmuj się tym teraz, jestem pewna, że w mig załapiesz. Póki... mieszkam tu... póki żyję w każdym razie... będę wam pomagać - Gdy zaczynała mówić, miała na myśli sytuację budzącą najsilniejszą tęsknotę w jej sercu; że ktoś kiedyś wybierze ją i pokocha prawdziwie. Wtedy musiałaby założyć własne ognisko domowe, choć mogliby to zrobić blisko domu Michaela i... i potem sobie przypomniała, że jedyna dwójka ludzi jaką dotychczasowo darzyła taką sympatią zniknęła z jej życia jak kłęby mgły. Że w obecnych warunkach, bycia przepracowaną i uwięzioną w jednym miejscu, miała chyba więcej szans zginąć w kolejnej napaści czarnej magii takiej jak w czerwcu i...
Przycisnęła pięść do ust i wydała z siebie coś jakby jęk. Musiała zacisnąć oczy i pokręcić głową, by odpędzić diaboliczne obrazy, które spadały na nią z zaskoczenia w niespodziewanych momentach. Czarna maź, krew, szepty, szum fal... wszystko zlewało się w jedno aż w końcu stopniowo gasło. I znów mogła złapać oddech.
- Przepraszam - mruknęła, prostując się z trudem. Nie zauważyła nawet, że się zgarbiła i mocno chwyciła stolik. Przywołała na usta zmęczony uśmiech. - Nie przejmuj się, mam tak czasem - zbyła tę sytuację tak szybko jak tylko mogła, sięgając po miskę i wrzucając do niej połowę worka grochu do namoknięcia.
Z wdzięcznością w oczach przyjęła długo ignorowanego pączka i schowała go sobie starannie na później w szufladce herbacianej. Odżyła nieco dopiero, gdy przyszło do tematu szycia.
- Och tak! Umiem robić na drutach, na zwykłej igle, na szydełku... trochę czasem haftuję... ale to jeszcze ćwiczę. Mogę ci na początek pokazać jakieś proste rzeczy. Mogłabyś coś uszyć Michaelowi kiedyś, jeśli chcesz, mam jego miarę - Uśmiechnęła się cieplej. Czasem musiała tylko nieco ją zawężać lub poszerzać, w zależności od tego jak akurat minął im miesiąc. Najszczuplejszy Mike był w czasach, gdy Just przebywała w Azkabanie. Nie dziwiło jej to.
Diametralnie różne było ich podejście do wilkołactwa - Kerstin wyglądała przy tym temacie na znacznie bardziej zrelaksowaną niż wcześniej, tak było to dla niej zwyczajne. Oczywiście, że wolałaby gdyby jej brat był zupełnie zdrowy; ale przecież nauczyli się żyć z jego chorobą razem i nie groziła mu nagła śmierć, tak? Nie bardziej z powodu wilkołactwa niż z powodu jego ważnej pracy i wojny. W porównaniu do Addy, Kerstin wiedziała o tej klątwie żałośnie mało i nie zdawała sobie sprawy z rozmiaru uprzedzeń i wrogości panujących w czarodziejskim świecie.
Nie żeby przy obecnym stanie rzeczy mogło ją to jakoś zdziwić.
- Jeśli kupuję całą kurę albo Michael przynosi coś co upolował... tak. Chyba, że ma dalej pióra albo sierść to Michael mi je jeszcze skubie. - Westchnęła. Była to konieczna praca, ale to nie znaczy, że ją lubiła. Chciała jeszcze coś dodać, ale słysząc propozycję Addy zatrzymała się i wyciągnęła ręce z zimnej wody z grochem. - Jasne, możemy coś razem ugotować, ale... Boże, Adda, nie wystawiaj się w Londynie. Nie potrzebuję tych przypraw aż tak bardzo. Stolica jest taka niebezpieczna. Powiedz, czy taka jest twoja praca w Zakonie Feniksa? Każą ci tam chodzić? - Zmarszczyła brwi i z trudem przełknęła ślinę. Wystawianie kobiet na takie niebezpieczeństwo nigdy nie przestało się Kerstin wydawać dziwne; sądziła, że jej siostra jest raczej gwałtownym, wspaniałym i nieco wariackim wyjątkiem.
Ściągnęła delikatnie brwi, gdy Kerstin w dość osobliwy sposób zapewniła ją o wsparciu w kuchni i domowych obowiązkach. Żyła z obserwacji ludzi, z wyłapywania niuansów w ich zachowaniu i odkrywaniu drugiego dna wypowiedzianych słów, więc bez trudu wychwyciła fałszywą nutę wkradającą się w gesty przyszłej szwagierki. Coś było na rzeczy, coś ewidentnie było na rzeczy; Adda dopiero zwietrzyła nowy trop, ale umysł już podążył ścieżką analogicznych sytuacji spotykanych w pracy i poza nią. “Póki żyję”?...
Przyciśnięta do ust pięść i dziwny jęk były jakby gwoździem do trumny wypełnionym nieudanym kłamstwem, a Kerstin równie dobrze mogłaby sobie napisać “nie umiem kłamać” na czole, efekt zapewne byłby podobny i bardziej klarowny. Adda przez chwilę przyglądała jej się spod oka, w ciszy analizując zastaną scenę.
― Chcesz o czymś porozmawiać, Kerstin? ― zagadnęła ją łagodnie i przechyliła nieznacznie głowę w bok. Przyjazny wyraz twarzy wzbudzał zaufanie, zielone oczy błyszczały troską. Chciała być częścią tej rodziny, chciała mieć dobre relacje. Ale przede wszystkim, jak zawsze, chciała wiedzieć.
― Jest coś, co cię męczy? ― dodała pytanie pomocnicze i w płynnym, łagodnym ruchu sięgnęła dłonią jej ramienia. Nie musiała przepraszać, nie zrobiła przecież nic złego. Każdy radził sobie ze złymi emocjami na swój własny sposób, nie każdy był chwalebny, nie każdy napawał dumą. Wiedziała o tym aż za dobrze.
Chcąc nieco poprawić Kerstin humor, zagadnęła ją o tematy związane z krawiectwem i z zadowoleniem odkryła, że coraz lepiej odnajduje się w tej rozmowie, że coraz prościej jej dopowiadać sobie niektóre elementy na podstawie zachowania. Z początku starała się to opanować, ten naturalny odruch analizowania wszystkiego i wszystkich, ale teraz, kiedy jej umysł natknął się na trop nieopowiedzianej historii ― nie było sposobu by mogła się opanować. A przynajmniej nie tutaj, w domu na końcu świata skrytym pod zaklęciem Fideliusa.
― Mogłabym spróbować, choć nie oczekiwałabym, że będzie to piękny twór, godny chociażby założenia do pracy ― uśmiechnęła się kątem warg, z wyraźnym rozbawieniem na myśl o potencjalnym antydziele krawieckim spod jej ręki i zaczęła się zastanawiać, czy wszystkie umiejętności Kerstin skupiają się wokół życia innych. Nie byłoby to nic specjalnie odmiennego od klasycznego przykładu wychowania panien na wydaniu, przynajmniej nie w Anglii, ale jakoś… czy to było wszystko? Czy Kerstin definiowały obowiązki domowe? A może miała jeszcze jakieś inne pasje?
― Chciałabyś się czegoś nauczyć, Kerstin? ― zagadnęła ją nagle; zielone oczy błysnęły psotnie w świetle słońca. ― Masz jakieś marzenie? Podróż gdzieś? Pies? Nowa sukienka? ― strzelała na oślep, nie mając po prawdzie pojęcia, czy ma w ogóle szanse trafić. ― Książka?...
Wspomnienie o pracy dla Zakonu wywołało u Addy lekceważącą reakcję; przewróciła zabawnie oczami, uśmiech się poszerzył, nabrał chochliczego uroku.
― Nikt mi niczego nie każe ― wyjaśniła miękko i płynnie, bez grama fałszu. Ostatecznie, lubiła przecież ryzyko ― Moją praca jest słuchanie ludzi i ich obserwacja. Moją pracą jest rozmowa i bycie we właściwym miejscu o właściwym czasie, nic poza tym ― wzruszyła ramionami ― daleko mi do postaci pokroju Michaela czy Justine, nie władam potężną magią, nie potrafię przywołać patronusa. Mam jednak parę kontaktów tu i ówdzie, a te kontakty gwarantują mi pewne benefity. ― Nachyliła się lekko do przodu i wsparła łokcie na stole, dłonie splotła ze sobą i ułożyła na nich brodę. ― Załatwienie tych przypraw nie powinno być bardzo trudne, a da ci namiastkę normalności. Kiedy ostatnio wyszłaś z domu? ― zmieniła nagle temat, przypominając sobie o tym, że jej wystarczyła jedna teleportacja by przenieść się w dowolne miejsce w Anglii, natomiast Kerstin… czy w obliczu wojny w ogóle mogła wychodzić z domu? Czy mogła spotykać się z innymi ludźmi? Czy w ogóle… byli jacyś ludzie w pobliżu, skoro dom był otoczony Fideliusem, a jego lokalizacja ścisłym sekretem?
Przyciśnięta do ust pięść i dziwny jęk były jakby gwoździem do trumny wypełnionym nieudanym kłamstwem, a Kerstin równie dobrze mogłaby sobie napisać “nie umiem kłamać” na czole, efekt zapewne byłby podobny i bardziej klarowny. Adda przez chwilę przyglądała jej się spod oka, w ciszy analizując zastaną scenę.
― Chcesz o czymś porozmawiać, Kerstin? ― zagadnęła ją łagodnie i przechyliła nieznacznie głowę w bok. Przyjazny wyraz twarzy wzbudzał zaufanie, zielone oczy błyszczały troską. Chciała być częścią tej rodziny, chciała mieć dobre relacje. Ale przede wszystkim, jak zawsze, chciała wiedzieć.
― Jest coś, co cię męczy? ― dodała pytanie pomocnicze i w płynnym, łagodnym ruchu sięgnęła dłonią jej ramienia. Nie musiała przepraszać, nie zrobiła przecież nic złego. Każdy radził sobie ze złymi emocjami na swój własny sposób, nie każdy był chwalebny, nie każdy napawał dumą. Wiedziała o tym aż za dobrze.
Chcąc nieco poprawić Kerstin humor, zagadnęła ją o tematy związane z krawiectwem i z zadowoleniem odkryła, że coraz lepiej odnajduje się w tej rozmowie, że coraz prościej jej dopowiadać sobie niektóre elementy na podstawie zachowania. Z początku starała się to opanować, ten naturalny odruch analizowania wszystkiego i wszystkich, ale teraz, kiedy jej umysł natknął się na trop nieopowiedzianej historii ― nie było sposobu by mogła się opanować. A przynajmniej nie tutaj, w domu na końcu świata skrytym pod zaklęciem Fideliusa.
― Mogłabym spróbować, choć nie oczekiwałabym, że będzie to piękny twór, godny chociażby założenia do pracy ― uśmiechnęła się kątem warg, z wyraźnym rozbawieniem na myśl o potencjalnym antydziele krawieckim spod jej ręki i zaczęła się zastanawiać, czy wszystkie umiejętności Kerstin skupiają się wokół życia innych. Nie byłoby to nic specjalnie odmiennego od klasycznego przykładu wychowania panien na wydaniu, przynajmniej nie w Anglii, ale jakoś… czy to było wszystko? Czy Kerstin definiowały obowiązki domowe? A może miała jeszcze jakieś inne pasje?
― Chciałabyś się czegoś nauczyć, Kerstin? ― zagadnęła ją nagle; zielone oczy błysnęły psotnie w świetle słońca. ― Masz jakieś marzenie? Podróż gdzieś? Pies? Nowa sukienka? ― strzelała na oślep, nie mając po prawdzie pojęcia, czy ma w ogóle szanse trafić. ― Książka?...
Wspomnienie o pracy dla Zakonu wywołało u Addy lekceważącą reakcję; przewróciła zabawnie oczami, uśmiech się poszerzył, nabrał chochliczego uroku.
― Nikt mi niczego nie każe ― wyjaśniła miękko i płynnie, bez grama fałszu. Ostatecznie, lubiła przecież ryzyko ― Moją praca jest słuchanie ludzi i ich obserwacja. Moją pracą jest rozmowa i bycie we właściwym miejscu o właściwym czasie, nic poza tym ― wzruszyła ramionami ― daleko mi do postaci pokroju Michaela czy Justine, nie władam potężną magią, nie potrafię przywołać patronusa. Mam jednak parę kontaktów tu i ówdzie, a te kontakty gwarantują mi pewne benefity. ― Nachyliła się lekko do przodu i wsparła łokcie na stole, dłonie splotła ze sobą i ułożyła na nich brodę. ― Załatwienie tych przypraw nie powinno być bardzo trudne, a da ci namiastkę normalności. Kiedy ostatnio wyszłaś z domu? ― zmieniła nagle temat, przypominając sobie o tym, że jej wystarczyła jedna teleportacja by przenieść się w dowolne miejsce w Anglii, natomiast Kerstin… czy w obliczu wojny w ogóle mogła wychodzić z domu? Czy mogła spotykać się z innymi ludźmi? Czy w ogóle… byli jacyś ludzie w pobliżu, skoro dom był otoczony Fideliusem, a jego lokalizacja ścisłym sekretem?
Mam niespełna trzydzieści lat
i jak kot muszę umrzeć
i jak kot muszę umrzeć
dziewięć razy
Kerstin była fatalnym kłamcą i zdawała sobie z tego sprawę. Nigdy nie miała potrzeby uczyć się kłamać lepiej, wychowała się w kochającym (choć nieco pustym) domu, udawanie że magia nie istnieje przychodziło jej naturalnie, bo przed wojną miała z nią bardzo nikło do czynienia, a poza tym zawsze chciała sprawiać raczej wrażenie dobrej pielęgniarki z sercem na dłoni niż kogoś sekretnego. Czasy się zmieniły, teraz by wiele dała, żeby w niektórych sytuacjach ukrywać swoje emocje lepiej - bo ludzie, niezależnie od tego czy byli jej bliscy czy obcy, czy mieli złe zamiary czy nie, zawsze wiedzieli, kiedy Kerstin się bała. Kiedy była smutna. Kiedy się złościła. Kiedy docierało do niej, że znajduje się w niewłaściwym miejscu i czasie i jest o krok od tego, żeby się wydać. Jej twarz, jej ton głosu zawsze były ekspresyjne; a kiedy się zamyślała zupełnie traciła nad nimi kontrolę.
- Ja... ja chyba... nie ma potrzeby. Ja... - zająknęła się, bo wypłynięcie z powrotem nad taflę czarnej mazi zalewającej jej głowę zajęło jej chwilę, a teraz, kiedy już zaczerpnęła tchu Adriana patrzyła na nią z takim zmartwieniem, i była na siebie zła, bo zbliżał się ślub, i przyszłe małżeństwo nie powinno się niczym martwić, a już na pewno nie Kerstin. - Czasem przypominają mi się rzeczy. Złe rzeczy. Wcale niedawne rzeczy - przyznała cicho, siląc się na uśmiech (tak wyraźnie sztuczny), żeby zasłonić jakoś te problemy, które starała się już wcześniej ukryć przed Michaelem (a może to on ich nie zauważał bo nie chciał). - To nic wielkiego. Wszyscy je mamy, takie myśli. Muszę tylko głęboko oddychać i przypomnieć sobie, że jestem tutaj - dodała łagodniejszym tonem, z przechyloną głową, lekko dotykając dłonią przedramienia Adriany, jakby chciała w ten sposób przekonać ją, że wszystko jest w porządku i obie są bezpieczne.
Nie zamierzała dzisiaj otwierać drzwi mrokowi, który czaił się na granicy jej wzroku. Nie zamierzała wypuszczać cieni. Dzisiaj chciała poznać swoją przyszłą szwagierkę, chciała stać się jej przyjaciółką, ugotować dobry obiad i rozmawiać o tym jak będzie wyglądać ich dobre życie (jakby wyglądało, gdyby mogło).
- Moje pierwsze projekty też były średniawe. Ale Michael i tak je nosił, bo jest kochany. Albo może naprawdę mu się podobały? Nie wiem. Ale na pewno przyjąłby wszystko co byś mu zrobiła, bo po prostu przypominałoby mu o tobie zawsze wtedy, gdy nie miałby cię blisko - uznała, zastanawiając się na głos, każdego kolejnego słowa pewna bardziej niż poprzedniego. Ze zmęczonym uśmiechem przemieszała groszek i sięgnęła po gotową brytfannę, żeby wsunąć ją na żeliwne kraty nad ogniem w piecyku. Pogrzebaczem poruszała spróchniałymi kawałkami drewna. Nie miała różdżki, ale radziła sobie dobrze. Kiedy podniosła głowę, żeby wytrzeć dłonie w szorstką kuchenną ścierkę, musiała się zatrzymać w pół ruchu bo pytanie Adriany ją zaskoczyło. Zaskoczyło, bo nie miała na nie od razu odpowiedzi. - Mmm, mam Toma, ostatnim razem średnio mu się podobało towarzystwo psa... - powiedziała powoli, wspominając o swoim kocie. - A tak to nie wiem... nigdy nie podróżowałam ani... - Podrapała się po karku. Nie potrzebowała nowych ślicznych sukienek, to było marnotrawienie pieniędzy, sama szyła coś sobie z kupionych materiałów, jeżeli miała akurat możliwość i czas. Większość książek wypożyczała w Dolinie z żywej biblioteczki, też przecież nie musiała mieć zawsze nowych. - Przydałoby mi się dobre pierze i więcej włóczek, nawet sztucznych. Muszę zrobić sobie grubszą pierzynę. Zeszła zima była sroga i zdarzało mi się marznąć. - Stwierdziła wreszcie, a potem się zarumieniła. To właściwie nie było marzenie, po prostu pragmatyczna potrzeba. Jej najprawdziwszym z prawdziwych marzeń było zakochać się z wzajemnością w kimś dobrym. Ale pewnie nie o takie naiwne gadanie Addzie chodziło.
Spoważniała słuchając szczegółów jej pracy. Przez chwilę oparła nawet dłonie na swoich biodrach jak to zwykła robić na moment przed wypomnieniem Just, Gabowi albo Michaelowi jakiegoś głupstwa, które zrobili. Ale potem; potem jej mięśnie się rozluźniły, ręce opadły bezwładnie przy ciele. Bo przecież to o czym mówiła Adda; tak było i być musiało. Nie mogła tego zmienić, nie mogła się gniewać. Mogła się tylko martwić. Jak zawsze.
- Rozumiem. Jesteś szpiegiem. - stwierdziła w zaskakującym nawet dla siebie przebłysku rozsądku. - Mam nadzieję, że na siebie uważasz. - skwitowała smutno, a potem palnęła, bo nie mogła się powstrzymać, nie po kwietniu: - Jeżeli będziecie mieli z Mikiem dziecko to zostaniesz w domu, prawda? - Nie patrzyła już szwagierce w oczy, bo się wstydziła, a może nie chciała, żeby kobieta zauważyła ten przeszywający smutek nie dający Kerstin spokoju. - Prawie codziennie wychodzę z domu. Jestem pielęgniarką w lecznicy w Dolinie - uniosła wzrok dopiero po minucie lub dwóch ciszy, znów zdziwiona.
Pracowała w lecznicy, gotowała w domu, pilnowała porządku, karmiła kury, szyła i właściwie nie robiła niczego więcej, bo kiedy. Czy była nieszczęśliwa? Nie.
Do szczęścia brakowało jej jedynie kogoś kogo mogłaby kochać i może dzieci, dla których mogłaby robić wszystkie te rzeczy i więcej.
- Ja... ja chyba... nie ma potrzeby. Ja... - zająknęła się, bo wypłynięcie z powrotem nad taflę czarnej mazi zalewającej jej głowę zajęło jej chwilę, a teraz, kiedy już zaczerpnęła tchu Adriana patrzyła na nią z takim zmartwieniem, i była na siebie zła, bo zbliżał się ślub, i przyszłe małżeństwo nie powinno się niczym martwić, a już na pewno nie Kerstin. - Czasem przypominają mi się rzeczy. Złe rzeczy. Wcale niedawne rzeczy - przyznała cicho, siląc się na uśmiech (tak wyraźnie sztuczny), żeby zasłonić jakoś te problemy, które starała się już wcześniej ukryć przed Michaelem (a może to on ich nie zauważał bo nie chciał). - To nic wielkiego. Wszyscy je mamy, takie myśli. Muszę tylko głęboko oddychać i przypomnieć sobie, że jestem tutaj - dodała łagodniejszym tonem, z przechyloną głową, lekko dotykając dłonią przedramienia Adriany, jakby chciała w ten sposób przekonać ją, że wszystko jest w porządku i obie są bezpieczne.
Nie zamierzała dzisiaj otwierać drzwi mrokowi, który czaił się na granicy jej wzroku. Nie zamierzała wypuszczać cieni. Dzisiaj chciała poznać swoją przyszłą szwagierkę, chciała stać się jej przyjaciółką, ugotować dobry obiad i rozmawiać o tym jak będzie wyglądać ich dobre życie (jakby wyglądało, gdyby mogło).
- Moje pierwsze projekty też były średniawe. Ale Michael i tak je nosił, bo jest kochany. Albo może naprawdę mu się podobały? Nie wiem. Ale na pewno przyjąłby wszystko co byś mu zrobiła, bo po prostu przypominałoby mu o tobie zawsze wtedy, gdy nie miałby cię blisko - uznała, zastanawiając się na głos, każdego kolejnego słowa pewna bardziej niż poprzedniego. Ze zmęczonym uśmiechem przemieszała groszek i sięgnęła po gotową brytfannę, żeby wsunąć ją na żeliwne kraty nad ogniem w piecyku. Pogrzebaczem poruszała spróchniałymi kawałkami drewna. Nie miała różdżki, ale radziła sobie dobrze. Kiedy podniosła głowę, żeby wytrzeć dłonie w szorstką kuchenną ścierkę, musiała się zatrzymać w pół ruchu bo pytanie Adriany ją zaskoczyło. Zaskoczyło, bo nie miała na nie od razu odpowiedzi. - Mmm, mam Toma, ostatnim razem średnio mu się podobało towarzystwo psa... - powiedziała powoli, wspominając o swoim kocie. - A tak to nie wiem... nigdy nie podróżowałam ani... - Podrapała się po karku. Nie potrzebowała nowych ślicznych sukienek, to było marnotrawienie pieniędzy, sama szyła coś sobie z kupionych materiałów, jeżeli miała akurat możliwość i czas. Większość książek wypożyczała w Dolinie z żywej biblioteczki, też przecież nie musiała mieć zawsze nowych. - Przydałoby mi się dobre pierze i więcej włóczek, nawet sztucznych. Muszę zrobić sobie grubszą pierzynę. Zeszła zima była sroga i zdarzało mi się marznąć. - Stwierdziła wreszcie, a potem się zarumieniła. To właściwie nie było marzenie, po prostu pragmatyczna potrzeba. Jej najprawdziwszym z prawdziwych marzeń było zakochać się z wzajemnością w kimś dobrym. Ale pewnie nie o takie naiwne gadanie Addzie chodziło.
Spoważniała słuchając szczegółów jej pracy. Przez chwilę oparła nawet dłonie na swoich biodrach jak to zwykła robić na moment przed wypomnieniem Just, Gabowi albo Michaelowi jakiegoś głupstwa, które zrobili. Ale potem; potem jej mięśnie się rozluźniły, ręce opadły bezwładnie przy ciele. Bo przecież to o czym mówiła Adda; tak było i być musiało. Nie mogła tego zmienić, nie mogła się gniewać. Mogła się tylko martwić. Jak zawsze.
- Rozumiem. Jesteś szpiegiem. - stwierdziła w zaskakującym nawet dla siebie przebłysku rozsądku. - Mam nadzieję, że na siebie uważasz. - skwitowała smutno, a potem palnęła, bo nie mogła się powstrzymać, nie po kwietniu: - Jeżeli będziecie mieli z Mikiem dziecko to zostaniesz w domu, prawda? - Nie patrzyła już szwagierce w oczy, bo się wstydziła, a może nie chciała, żeby kobieta zauważyła ten przeszywający smutek nie dający Kerstin spokoju. - Prawie codziennie wychodzę z domu. Jestem pielęgniarką w lecznicy w Dolinie - uniosła wzrok dopiero po minucie lub dwóch ciszy, znów zdziwiona.
Pracowała w lecznicy, gotowała w domu, pilnowała porządku, karmiła kury, szyła i właściwie nie robiła niczego więcej, bo kiedy. Czy była nieszczęśliwa? Nie.
Do szczęścia brakowało jej jedynie kogoś kogo mogłaby kochać i może dzieci, dla których mogłaby robić wszystkie te rzeczy i więcej.
Uśmiech, sztuczny w swojej oczywistości, ozdobił wargi przyszłej szwagierki, a Adda w głębi ducha zadała sobie pytanie dotyczące granic i sensu brnięcia w cudze bagno. Ludzie czasem kryli się pod wymuszoną mimiką, a w odmętach duszy wołali o pomoc, o to, by ktoś zauważył problem i go z nich wydobył. Ale były też jednostki ― sama przecież miała w tej materii niemałe doświadczenie ― które sztucznym uśmiechem kwitowały ogół rozmowy i nie miały ochoty na kontynuację. Prostoduszność Kerstin nakazywała jej wierzyć, że do czynienia ma z przypadkiem pierwszym... tylko czy to był dobry moment na takie rozmowy? Na drążenie mimo zapewnień dobrego samopoczucia?
Odciągnęła myśli od tego tematu wizją Michaela w bardzo krzywej, źle pozszywanej kamizelce, gdzie każdy guzik był z innego hrabstwa i różnego motywu, i uśmiechnęła się pod nosem. Była to rozkoszna, kochana wizja, choć ostatecznie zwątpiła by poświęcił się na tyle, by ubrać dzieło swojej przyszłej żony i wyjść w nim do ludzi. Średniawe kreacje Kerstin musiały zatem wychodzić dużo, dużo lepiej.
― Pierze, włóczki ― powtórzyła po niej, spojrzenie skupiając na wiszącej nieopodal chochli i cedzaku. Tom musiał być tym kotem, którego spotkała podczas swojej pierwszej, dość tajniackiej wizyty w pobliżu domu, kiedy naszło ją by sprawdzić co to właściwie za adres i czy Justine nie robi sobie z niej żartów. Nie wspominał nic o psie, zachwalał za to niektóre obiadowe resztki.
― Zobaczę co mogę zrobić ― uśmiechnęła się ― a jak nie znajdę, to przyniosę ci dodatkowy koc, mam jeden u siebie, w gajówce.
A skoro miała się prędzej czy później przenieść tu i wylądować w sypialni Michaela, to dodatkowe koce raczej nie brzmiały jak jej najpilniejsza potrzeba. Zwłaszcza, że pan auror grzał z taką mocą, jakby na noc transmutował się samoistnie w przenośny piecyk.
Uśmiechnęła się szerzej, jakby z rozbawieniem i zawstydzeniem jednocześnie i pokręciła głową.
― Gdzie mi tam do szpiega ― parsknęła. ― Do tego trzeba mieć szereg szkoleń, wtapiać się w tłum, zapamiętać najdrobniejszy detal, być mądrym i sprytnym… Ja jestem tylko prostym zaopatrzeniowcem i mam gadane. ― Wzruszyła ramionami, kłamiąc przy tym jak z nut. ― Dlatego pytam o te wszystkie rzeczy, o przyprawy, o to, co jest potrzebne, bo być może uda mi się to załatwić. Wiesz ― ciągnęła wesoło i szturchnęła ją delikatnie łokciem pod żebra ― nie tylko szpiedzy muszą wiedzieć co i jak. A uważać - uważam bardzo, pani mamo.
Wychwyciła taktyczną ucieczkę wzrokiem sama odpłynęła spojrzeniem gdzieś na bok, w stronę kredensu. Miał intrygujące gałki w szufladzie.
― Nie ― odparła zgodnie z prawdą, porzucając na chwilę wygodne kłamstwa. ― Jeśli zajdę w ciążę, to będę działać tak długo, jak będzie to możliwe. Ale nie martw się ― dotknęła ramienia Kerstin, chcąc by ta spojrzała wprost na nią ― zaopatrzeniowiec to bezpieczna fucha.
― Pielęgniarką? ― zdziwiła się. ― A mogłabyś mi kiedyś pokazać jak zbadać podstawowe funkcje życiowe i przekonać się czy ktoś żyje?
To byłoby nawet bardziej interesujące niż robienie obiadu czy szycie, bo mogło jej się przydać w terenie. Adda obdarzyła Kerstin jeszcze jednym, uważniejszym spojrzeniem. Wyglądało na to, że za dość niepozorną postacią kryło się więcej niespodzianek niż początkowo zakładała.
|zt?
Odciągnęła myśli od tego tematu wizją Michaela w bardzo krzywej, źle pozszywanej kamizelce, gdzie każdy guzik był z innego hrabstwa i różnego motywu, i uśmiechnęła się pod nosem. Była to rozkoszna, kochana wizja, choć ostatecznie zwątpiła by poświęcił się na tyle, by ubrać dzieło swojej przyszłej żony i wyjść w nim do ludzi. Średniawe kreacje Kerstin musiały zatem wychodzić dużo, dużo lepiej.
― Pierze, włóczki ― powtórzyła po niej, spojrzenie skupiając na wiszącej nieopodal chochli i cedzaku. Tom musiał być tym kotem, którego spotkała podczas swojej pierwszej, dość tajniackiej wizyty w pobliżu domu, kiedy naszło ją by sprawdzić co to właściwie za adres i czy Justine nie robi sobie z niej żartów. Nie wspominał nic o psie, zachwalał za to niektóre obiadowe resztki.
― Zobaczę co mogę zrobić ― uśmiechnęła się ― a jak nie znajdę, to przyniosę ci dodatkowy koc, mam jeden u siebie, w gajówce.
A skoro miała się prędzej czy później przenieść tu i wylądować w sypialni Michaela, to dodatkowe koce raczej nie brzmiały jak jej najpilniejsza potrzeba. Zwłaszcza, że pan auror grzał z taką mocą, jakby na noc transmutował się samoistnie w przenośny piecyk.
Uśmiechnęła się szerzej, jakby z rozbawieniem i zawstydzeniem jednocześnie i pokręciła głową.
― Gdzie mi tam do szpiega ― parsknęła. ― Do tego trzeba mieć szereg szkoleń, wtapiać się w tłum, zapamiętać najdrobniejszy detal, być mądrym i sprytnym… Ja jestem tylko prostym zaopatrzeniowcem i mam gadane. ― Wzruszyła ramionami, kłamiąc przy tym jak z nut. ― Dlatego pytam o te wszystkie rzeczy, o przyprawy, o to, co jest potrzebne, bo być może uda mi się to załatwić. Wiesz ― ciągnęła wesoło i szturchnęła ją delikatnie łokciem pod żebra ― nie tylko szpiedzy muszą wiedzieć co i jak. A uważać - uważam bardzo, pani mamo.
Wychwyciła taktyczną ucieczkę wzrokiem sama odpłynęła spojrzeniem gdzieś na bok, w stronę kredensu. Miał intrygujące gałki w szufladzie.
― Nie ― odparła zgodnie z prawdą, porzucając na chwilę wygodne kłamstwa. ― Jeśli zajdę w ciążę, to będę działać tak długo, jak będzie to możliwe. Ale nie martw się ― dotknęła ramienia Kerstin, chcąc by ta spojrzała wprost na nią ― zaopatrzeniowiec to bezpieczna fucha.
― Pielęgniarką? ― zdziwiła się. ― A mogłabyś mi kiedyś pokazać jak zbadać podstawowe funkcje życiowe i przekonać się czy ktoś żyje?
To byłoby nawet bardziej interesujące niż robienie obiadu czy szycie, bo mogło jej się przydać w terenie. Adda obdarzyła Kerstin jeszcze jednym, uważniejszym spojrzeniem. Wyglądało na to, że za dość niepozorną postacią kryło się więcej niespodzianek niż początkowo zakładała.
|zt?
Mam niespełna trzydzieści lat
i jak kot muszę umrzeć
i jak kot muszę umrzeć
dziewięć razy
W głębi ducha podejrzewała, że Adriana przejrzała jej mętne uśmiechy i słabe zapewnienia o tym, że wszystko jest w porządku. Nie wymagałoby to od niej wcale specjalnych umiejętności. Jedyną osobą, którą Kerstin potrafiła w ten sposób oszukiwać był chyba tylko Michael. Brat ją kochał, chciał jej wierzyć - tak sądziła, bo nie miała pojęcia, czy Mike czasem też nie udaje, by nie zmuszać jej do mówienia, gdy nie była na to gotowa. Jakaś jej cząstka pewnie rzeczywiście wołała o pomoc i chciała zostać wysłuchana - ale zalewała ją cała masa lęku i wstydu, więc koniec końców była wdzięczna, że Adriana nie dopytuje.
Jeśli nie była gotowa porozmawiać o czymś z bratem to z pewnością nie chciała o tym jeszcze rozmawiać z przyszłą szwagierką, na której chciała zrobić jak najlepsze wrażenie.
- Dziękuję, słonko. Ale pamiętaj, że ty też będziesz potrzebować koców na zimę. - Zamyśliła się, uśmiechnęła niepewnie. - Chyba, że przeprowadzisz się do nas na stałe? Michael ma komplet pościeli dwuosobowej po rodzicach, zrobię nowe poszewki z niepotrzebnych zasłon, będziecie mieć pierzynę małżeńską. Chcielibyście mieć na niej wilki czy może coś innego. Jakie jest twoje ulubione zwierzę?
Przykucnęła przed piecykiem, żeby upewnić się, że ogień nie sięga ponad kraty, a potem otarła czoło z potu, który wstąpił na jej zarumienioną skórę nie wiadomo kiedy. Nie była w pełni zadowolona z odpowiedzi Ady, ale czuła się spokojniejsza, że szwagierka przynajmniej stara się wytłumaczyć jej jakie są jej obowiązki na wojnie. Michael i Justine byli znacznie bardziej sekretni, choć wiedziała, że przede wszystkim walczą. Cieszyła się, że Adriana tego nie robi, idea walczących kobiet, walczących żon wciąż była dla Kerry nieco abstrakcyjna. Jej pierwotny domysł nie był słuszny, ale pokiwała ze zrozumieniem głową, gdy Ada zaśmiała się i go sprostowała. Nawet na chwilę nie zwątpiła w jej słowa, ufała jej bo Michael jej ufał - i cieszyła się, że ktoś zaufał jej, nie mając najmniejszego pojęcia, że i tym razem została okłamana.
- Jesteś mądra i sprytna - stwierdziła, znów podpierając ręce na biodrach. W jej kuchni można było mówić o sobie tylko dobrze. Zarumieniła się nieco, gdy Ada nazwała ją mamą. Czy pozwalała sobie na zbyt wiele? - Wierzę, że na siebie uważasz. I cieszę się, że masz tę bezpieczną fuchę. Praca w lecznicy też nie jest niebezpieczna, dopóki Dolina Godryka nie jest celem ataków - powiedziała cicho, a potem uśmiechnęła się smutno. - Mam przynajmniej nadzieję, że w ciąży nie będziesz się zapuszczać aż na Londyn. Wiem, że jestem trochę... naiwna. Ale naprawdę zależy mi na was wszystkich. - Otworzyła kolejną szufladę i wyjęła z niej koszyk ze skromną ilością przypraw, jakie im jeszcze zostały. Głównie sól i parę ziół. - Będę się wami opiekować w domu tak długo jak będę mogła. To mój wkład - powiedziała cicho, skromnie. Potem uniosła wzrok; żywszy, bardziej błękitny, gdy mogła mówić o swojej pracy. - Tak, skończyłam szkołę jeszcze w stolicy. Szkołę imienia Florence Nightingale! Wcześniej pracowałam jako pomoc chirurgiczna. Teraz zajmuję się raczej opieką. I oczywiście, że ci pokażę. Wszystko co będziesz chciała - Usta jej zadrżały, kiedy bez ostrzeżenia wyciągnęła ręce, by przyciągnąć Addę do uścisku. Były prawie tego samego wzrostu, mogła oprzeć głowę na jej ramieniu. - Jesteś teraz moją siostrą.
/zt
Jeśli nie była gotowa porozmawiać o czymś z bratem to z pewnością nie chciała o tym jeszcze rozmawiać z przyszłą szwagierką, na której chciała zrobić jak najlepsze wrażenie.
- Dziękuję, słonko. Ale pamiętaj, że ty też będziesz potrzebować koców na zimę. - Zamyśliła się, uśmiechnęła niepewnie. - Chyba, że przeprowadzisz się do nas na stałe? Michael ma komplet pościeli dwuosobowej po rodzicach, zrobię nowe poszewki z niepotrzebnych zasłon, będziecie mieć pierzynę małżeńską. Chcielibyście mieć na niej wilki czy może coś innego. Jakie jest twoje ulubione zwierzę?
Przykucnęła przed piecykiem, żeby upewnić się, że ogień nie sięga ponad kraty, a potem otarła czoło z potu, który wstąpił na jej zarumienioną skórę nie wiadomo kiedy. Nie była w pełni zadowolona z odpowiedzi Ady, ale czuła się spokojniejsza, że szwagierka przynajmniej stara się wytłumaczyć jej jakie są jej obowiązki na wojnie. Michael i Justine byli znacznie bardziej sekretni, choć wiedziała, że przede wszystkim walczą. Cieszyła się, że Adriana tego nie robi, idea walczących kobiet, walczących żon wciąż była dla Kerry nieco abstrakcyjna. Jej pierwotny domysł nie był słuszny, ale pokiwała ze zrozumieniem głową, gdy Ada zaśmiała się i go sprostowała. Nawet na chwilę nie zwątpiła w jej słowa, ufała jej bo Michael jej ufał - i cieszyła się, że ktoś zaufał jej, nie mając najmniejszego pojęcia, że i tym razem została okłamana.
- Jesteś mądra i sprytna - stwierdziła, znów podpierając ręce na biodrach. W jej kuchni można było mówić o sobie tylko dobrze. Zarumieniła się nieco, gdy Ada nazwała ją mamą. Czy pozwalała sobie na zbyt wiele? - Wierzę, że na siebie uważasz. I cieszę się, że masz tę bezpieczną fuchę. Praca w lecznicy też nie jest niebezpieczna, dopóki Dolina Godryka nie jest celem ataków - powiedziała cicho, a potem uśmiechnęła się smutno. - Mam przynajmniej nadzieję, że w ciąży nie będziesz się zapuszczać aż na Londyn. Wiem, że jestem trochę... naiwna. Ale naprawdę zależy mi na was wszystkich. - Otworzyła kolejną szufladę i wyjęła z niej koszyk ze skromną ilością przypraw, jakie im jeszcze zostały. Głównie sól i parę ziół. - Będę się wami opiekować w domu tak długo jak będę mogła. To mój wkład - powiedziała cicho, skromnie. Potem uniosła wzrok; żywszy, bardziej błękitny, gdy mogła mówić o swojej pracy. - Tak, skończyłam szkołę jeszcze w stolicy. Szkołę imienia Florence Nightingale! Wcześniej pracowałam jako pomoc chirurgiczna. Teraz zajmuję się raczej opieką. I oczywiście, że ci pokażę. Wszystko co będziesz chciała - Usta jej zadrżały, kiedy bez ostrzeżenia wyciągnęła ręce, by przyciągnąć Addę do uścisku. Były prawie tego samego wzrostu, mogła oprzeć głowę na jej ramieniu. - Jesteś teraz moją siostrą.
/zt
|wpadam stąd
W domu było cicho. Zegar powoli odmierzał czas, a odgłos cykającego mechanizmu był jedynym dźwiękiem rozlewającym się po kuchni. Adda nie marnowała czasu – ledwo pojawiła się w domu, a przetrząsnęła każdą szafkę, szufladę i komodę w poszukiwaniu potrzebnych jej rzeczy. Kilogram soli znalazła w dużej, przestronnej wnęce na produkty sypkie, tuż obok stało otwarte opakowanie z którego dotychczas korzystali, więc zgarnęła nietkniętą sól bez żalu i umieściła ją w naprędce znalezionej torbie na ramię. Nie była to standardowa torebka, przypominała bardziej worek z paskiem, co jak na jej obecne potrzeby okazało się wyjściem wyjątkowo praktycznym.
Z wiklinowego koszyka porwała por, parę ziemniaków z pojemnika pod zlewem, ale marchewek jak na złość nie znalazła. Torbo-worek wciąż był luźny, więc umieściła w nim dwie cebule i zaraz pognała pod szopę. Przez parę dobrych minut przyglądała się narąbanemu drewnu, usiłując odróżnić jeden rodzaj od drugiego, ale ostatecznie dała za wygraną. Pozbierała drobne szczapki i grubsze patyczki, dokładnie tyle, by zająć obie dłonie i włożyła je do torby. Może Hannah tyle wystarczy do oceny.
Ostatnim przystankiem była sypialnia i to tam spędziła najwięcej czasu, intensywnie dumając nad tym, który sweter Michaela jest na tyle znoszony, by bez żalu ryzykować nim przy rybie. Odrzuciła z miejsca płaszcz – naprawdę był zbyt porządny – odrzuciła też swoją ostatnią zdobycz ze sklepiku w Plymouth. Do torby ostatecznie trafił jeden z tych pocerowanych (zapewne przez Kerstin) swetrów, a drugi, nie mniej sfatygowany, przeciągnęła przez głowę. Materiał gładko opłynął jej sylwetkę, dobitnie dając jej do zrozumienia, że Michael może i schudł trochę od swojego okresu złotego londyńskiego lwa, ale nadal pozostawał solidnie zbudowanym i wysokim mężczyzną.
Podwinęła rękawy, przerzuciła torbo-worek przez ramię, a potem przełożyła pasek przez głowę, by mieć pewność, że jej tobołek nigdzie nie zniknie w czasie teleportacji. A potem znów zniknęła, z cichym trzaskiem wracając na wzgórze.
i od razu zt, wracam skąd przyszłam
W domu było cicho. Zegar powoli odmierzał czas, a odgłos cykającego mechanizmu był jedynym dźwiękiem rozlewającym się po kuchni. Adda nie marnowała czasu – ledwo pojawiła się w domu, a przetrząsnęła każdą szafkę, szufladę i komodę w poszukiwaniu potrzebnych jej rzeczy. Kilogram soli znalazła w dużej, przestronnej wnęce na produkty sypkie, tuż obok stało otwarte opakowanie z którego dotychczas korzystali, więc zgarnęła nietkniętą sól bez żalu i umieściła ją w naprędce znalezionej torbie na ramię. Nie była to standardowa torebka, przypominała bardziej worek z paskiem, co jak na jej obecne potrzeby okazało się wyjściem wyjątkowo praktycznym.
Z wiklinowego koszyka porwała por, parę ziemniaków z pojemnika pod zlewem, ale marchewek jak na złość nie znalazła. Torbo-worek wciąż był luźny, więc umieściła w nim dwie cebule i zaraz pognała pod szopę. Przez parę dobrych minut przyglądała się narąbanemu drewnu, usiłując odróżnić jeden rodzaj od drugiego, ale ostatecznie dała za wygraną. Pozbierała drobne szczapki i grubsze patyczki, dokładnie tyle, by zająć obie dłonie i włożyła je do torby. Może Hannah tyle wystarczy do oceny.
Ostatnim przystankiem była sypialnia i to tam spędziła najwięcej czasu, intensywnie dumając nad tym, który sweter Michaela jest na tyle znoszony, by bez żalu ryzykować nim przy rybie. Odrzuciła z miejsca płaszcz – naprawdę był zbyt porządny – odrzuciła też swoją ostatnią zdobycz ze sklepiku w Plymouth. Do torby ostatecznie trafił jeden z tych pocerowanych (zapewne przez Kerstin) swetrów, a drugi, nie mniej sfatygowany, przeciągnęła przez głowę. Materiał gładko opłynął jej sylwetkę, dobitnie dając jej do zrozumienia, że Michael może i schudł trochę od swojego okresu złotego londyńskiego lwa, ale nadal pozostawał solidnie zbudowanym i wysokim mężczyzną.
Podwinęła rękawy, przerzuciła torbo-worek przez ramię, a potem przełożyła pasek przez głowę, by mieć pewność, że jej tobołek nigdzie nie zniknie w czasie teleportacji. A potem znów zniknęła, z cichym trzaskiem wracając na wzgórze.
i od razu zt, wracam skąd przyszłam
Mam niespełna trzydzieści lat
i jak kot muszę umrzeć
i jak kot muszę umrzeć
dziewięć razy
Wróciła do domu późno. Zdecydowanie zbyt późno, żeby można było to nazwać normalną porą, ale odkąd wpadła na trop Luciny, jej praca stała się jeszcze intensywniejsza. Siatka informacyjna wymagała ostrej rewizji i załatania ewentualnych przecieków, a takie sprawy zawsze wymagały ogromnego nakładu myślenia i planowania, wyprzedzania potencjalnego kreta o krok. Do tego wciąż przecież działała dla oficjalnego Ministerstwa, musiała utrzymywać pozory, dbać o kontakty z ludźmi, którzy powinni ją znać, kojarzyć i – przede wszystkim – ufać. A każda taka relacja zjadała mnóstwo czasu.
Wróciła zatem późno. Później niż zakładała. Michaela nie było, ale teść powiedział jej o jakimś tajemniczym liście od Kerstin, który wygnał go z domu. Sprawa – choć nieco dziwna – nie wzbudziła jeszcze zbytnich podejrzeń; być może Kerrie potrzebowała jego pomocy w lecznicy na nocnej zmianie, być może bała się wrócić sama. Powodów było kilka, Adda – koszmarnie zmęczona. Ekspresem przeszła wieczorną toaletę i padła na łóżko w sypialni jak nieżywa. Nie zarejestrowała nawet, kiedy nadszedł sen.
Z początku wydawało jej się, że to element snu. Śniło jej się, że ktoś krzyczy, że ktoś płacze, ale obrazy w jej głowie nie miały konkretnego kształtu, nie budziły żadnej emocji poza uzasadnionym niepokojem. Długo trwało, nim w końcu przemęczony umysł dodał do siebie fakty, połączył głosy ze słowami i ludźmi. Michael?... i… Kerstin?...
Powoli podniosła się z łóżka, choć każdy ruch wydawał się o stokroć trudniejszy niż zwykle. Zaspana i półprzytomna narzuciła na ramiona zwiewny szlafrok i wyszła z sypialni, usiłując namierzyć miejsce w którym trwała kłótnia. Czemu w ogóle się kłócili? O co?... Michael rzadko dawał się ponieść emocjom, chyba, że ktoś naprawdę wyprowadził go z równowagi. Co zrobiła zatem Kerstin? Albo może raczej: czego nie zrobiła? Pytania kiełkowały jedno po drugim, a odpowiedzi miała jak na lekarstwo.
Chcąc wysłuchać dalszej tyrady własnego męża, zaszyła się u Maeve. Z jej okna było słychać najlepiej, w końcu było tuż nad gankiem. Trwały tam we dwie, w milczącym porozumieniu, przynajmniej dopóki Michael nie wywlókł tematu Foxa. Adda bezwiednie sięgnęła wtedy dłoni Maeve, zacisnęła na niej palce, chcąc dodać jej nieco otuchy, w milczeniu przeprosić za słowa Michaela. Przecież w normalnych okolicznościach by nie…
I wtedy w końcu do niej dotarło. To wcale nie były normalne okoliczności, to nie była zwykła kłótnia rodzeństwa. Słowa nabrały właściwego kształtu, mocy, barwa tonu stała się czytelna.
Mike był w ś c i e k ł y.
– Zejdę tam do nich – rzuciła do Maeve, zbyt zaniepokojona, by móc zostać i dalej wspierać przyjaciółkę. Wyparowała przez drzwi, szybkim krokiem pokonała korytarz, ale gdy wypadła na ganek – już go nie było. Została tylko szlochająca Kerstin i teść. Adda przez moment spoglądała na nich, potem przeczesała wzrokiem nocne niebo, ale nie, Michael się nie wrócił.
– Niech się tato położy – zwróciła się do teścia łagodnie, choć głos pozostawał daleki od lekkiego tonu. Brzmiała na zmęczoną i nie próbowała tego nawet ukryć. – Zajmę się Kerrie, wszystko będzie dobrze. – Uśmiechnęła się do starszego mężczyzny ciepło, choć z wyraźnym wymuszeniem; nie potrafiła wykrzesać z siebie energii, nie potrafiła wskoczyć w jedną ze swoich ról, nie potrafiła…
Wydawało jej się, że nic teraz nie potrafi. Że jest po prostu koszmarnie zmęczoną kobietą w ciąży, która zabiłaby za noc spokojnego i niczym niezmąconego snu.
Poczekała aż teść podniesie się i pomoże wstać Kerstin, a potem wprowadzi ją do domu, posadzi przy kuchennym stole. Adda tymczasem zajrzała do szafki za puszką z herbatą i znalazła dla Kerstin świeżą chusteczkę.
– O co poszło? – spytała w końcu, gdy teść opuścił kuchnię, a jego ciężkie kroki niknęły w głębi korytarza. – Część słyszałam – mruknęła, nim nadeszła odpowiedź – ale część przespałam. Co… – skrzywiła się, gdy znów dopadła ją fala zmęczenia. Dłoń odruchowo powędrowała do skroni, rozmasowała bolące miejsce – czemu się tak wkurzył? Co się stało?
Mam niespełna trzydzieści lat
i jak kot muszę umrzeć
i jak kot muszę umrzeć
dziewięć razy
Turn the light on call out to someone
Thought I saw your face
Thought I saw your face
Znajomy zapach tatowej koszuli nocnej i rzężące w starczych płucach westchnienia okazały się nietypowym, acz skutecznym duetem umożliwiającym Kerstin zaradzenie histerycznej czkawce. Łzy, wielkie i gorące, nadal kropiły jej piegowate policzki, nadal drżała jak osika, nadal miała w głowie jedną wielką plątaninę prawd, półprawd i kłamstw, ale przynajmniej mogła już oddychać bez ryzyka, że zaraz się udławi samym powietrzem i umrze. Jak na winną przystało unikała spojrzenia taty, nawet wtedy, gdy pomagał jej wstać i narzucał na ramiona wełnianą kapotę, którą musiał zgarnąć z wieszaka w przedpokoju - która pachniała jak Mike. Wtuliła szarozieloną twarz w szorstki kołnierz kamizelki i przymknęła zlepione łzami powieki.
Jej uwaga musiała być już bardzo poszatkowana, skoro ani nie zobaczyła ani nie usłyszała Addy, dopóki ta nie przekonała taty, że Kerrie jest już w dobrych rękach. Niechętnie puściła łokieć pana Tonksa, trzymała się go wszak jak tonący ostatniej deski ratunku. Dopóki wyobrażała sobie, że znów jest tylko byle jaką nastolatką, która trzymała się kurczowo rodziców podczas pierwszej podróży do akademika w Londynie (i jaki to wstyd, że tak się wtedy bała, skoro i Just i Michael opuścili dom jak mieli jedenaście lat, a ona miała już osiemnaście) dopóty mogła uciekać od poczucia beznadziei.
Ale ta beznadzieja, wina, wstyd i hańba czaiły się na nią zewsząd; w zmęczonych oczach Addy, w opuszczonej z zawodem głowie taty, we wrzaskach Mike'a wciąż odbijających się echem w uszach. I w urywkach obrazów rozgrywających się w blasku ogniska nie dalej jak godzinę temu, teraz jeszcze tylko mętniejszych i bardziej bezsensownych. Czy to wszystko się naprawdę wydarzyło? Czy naprawdę...?
Przełknęła z goryczą ślinę i zrzuciła kapotę Mike'a na oparcie krzesła w kuchni; miała usiąść po drugiej stronie, ale wróciła się jeszcze, żeby ją poprawić, bo zwiesiła się z oparcia krzywo. Słyszała jak Adda kokosi się przy szafkach i przyjęła wręczoną chusteczkę w zieloną kratę, ale zamiast powycierać nos i mokrą od szlochu szyję po prostu miętoliła ją w palcach, wbijając wzrok we własne stopy.
- Przepraszam, że was obudziłam - wychrypiała w końcu, ledwo mówiąc po całej serii krzyków. Gardło miała suche jak wiór, pewnie też przez płacz, bo niczego przecież nie wypiła. Nie spróbowała. Nie... - Nie chciałam - dodała, marszcząc brwi. Adda i tak za mało spała, nie dobrze jej się robiło, gdy pomyślała, że przez nią będzie spać jeszcze mniej. Co jednak z...? - Mike poszedł go ścigać. Marcela. - wydusiła w końcu, nadal nie unosząc wzroku na Addę, nadal widząc tylko własne poobgryzane paznokcie i pomiętą chusteczkę. Nie miała już łez do wypłakania. - Złapie go i zrobi mu krzywdę. Przeze mnie - Gula w gardle była tak wielka, że musiała zrobić przerwę, żeby nie zwymiotować. - Powinnam się była domyślić od razu. Powinnam w ogóle nie wspominać o wróżkowym pyle. Ale tyle macie magicznych rzeczy, które działają jak... jak prawdziwe cuda - Zacisnęła mocno powieki. - Tyle już widziałam cudów. Eliksirów, mikstur, zaklęć. Wiedziałam, że też macie narkotyki, ale skąd mogłam... skąd... jak coś co się zbiera z wróżki może być szkodliwe? - Wróżki kojarzyły jej się ze wszystkim dobrym, na takich baśniach się wychowała. Mama nigdy nie opowiadała jej o takich rzeczach jak brokat do wciągania nosem. Nie była nawet pewna, czy pani Tonks sama wiedziałaby co to jest. - Powinnam była coś powiedzieć, coś... ale ten proszek był taki ładny. - Chusteczka wysunęła jej się z palców i spadła na ziemię. - Czułam, że coś... ale oni zdawali się na początek tacy szczęśliwi. Miałam poczucie winy, że tylko ja nie umiem być szczęśliwa.
Potrzebowała dłuższej chwili, by zapanować nad palącym, dudniącym w uszach gniewem; by zdusić w sobie chęć włączenia się w rozgrywającą na ganku kłótnię. Płynny ogień rozlał się po jej krwioobiegu, gdy Michael w tak obcesowy, bezduszny sposób podsumował tragiczny los Foxa i jego ledwie nastoletniego syna – i nic nie mogło go ugasić, nawet kurczowy uścisk palców Addy, nawet przepraszające spojrzenie, którym przyjaciółka musiała ją wtedy objąć. Głosy to wznosiły się, to opadały, docierały do niej kolejne słowa, inne jednak zagłuszał szum krwi.
Coś o imprezie. O wróżkowym pyle. O Marcelu.
Nie powstrzymywała bliskiej sercu czarownicy, gdy ta z napięciem i wyraźnie pobrzmiewającym w głosie niepokojem rzuciła, że musi do nich wyjść; zapewne chciała upewnić się, że mąż nie zrobi czegoś, czego mógłby później żałować. Maeve zdołała wykrzesać z siebie jedynie nieznaczne, opóźnione o dobrych kilka sekund skinienie głową, zbyt pochłonięta składaniem dłoni w pięści, wbijaniem paznokci w skórę, by zareagować od razu.
W końcu krzyki ucichły, a Tonks zniknął – gdzieś. Może to i lepiej. Przynajmniej nie musiała już rozważać, czy powinna stanąć w obronie zmarłych, czy powinna poprosić, by auror spojrzał jej prosto w oczy i raz jeszcze powtórzył, co też ślina mu na język przyniosła. W końcu jednak połączenie fizycznego bólu z odpowiednią dawką głębokich oddechów przyniosło oczekiwany rezultat. Nie zaczęła czuć się lepiej, w miejscu serca dalej miała pogorzelisko, lecz przynajmniej wzięła nerwy w karby. Zapanowała nad sobą na tyle, by być w stanie pokazać się innym na oczy i nie pęknąć.
Bo przecież powinna. Powinna być wdzięczna za dach nad głową i powinna być dobrą przyjaciółką. Powinna sprawdzić, co z Addą; będącej przy nadziei czarownicy nie potrzeba było więcej nerwów, wystarczy, że wojna dyszała im w kark, że musiała rozrywać się między podziemiem a Londynem. I powinna również przekonać się na własne oczy, co z Kerstin, w jakim stanie wróciła z tej imprezy, czy nic jej nie dolegało. Odsunęła więc na bok egoistyczną chęć zamknięcia się w użyczonej sypialni gościnnej, dłuższego użalania się nad sobą, swym losem, niesprawiedliwością otaczającego ich świata i zmusiła ociężałe ciało do dźwignięcia się ze skrzypiącego cicho łóżka – wciąż zaściełanego przeglądanymi do niedawna listami, dokumentami, skrawkami pergaminu – po czym ostrożnie stawiając kolejne kroki skierowała do ulokowanej niedaleko kuchni. Wpierw jednak poczekała, aż kroki ojca Tonksów ucichną, a ten zniknie w głębi Przystani.
– O mnie nie musisz się martwić, i tak nie spałam – zwróciła się do pochylonej nad stołem blondynki, kiedy stanęła już w progu, odruchowo wcisnęła dłonie w kieszenie wciąż noszonej spódnicy. Kerstin wyglądała jak siedem nieszczęść, zapłakana, zasmarkana, gryziona wyrzutami sumienia. Dziwnie było ją nagle zobaczyć, połączyć twarz z głosem, gdy dopiero co jej obecność była sygnalizowana głównie za pomocą zabarwionych całą gamą emocji krzyków i piśnięć.
– Michael nic mu nie zrobi – dodała jeszcze, próbując brzmieć jedynie stanowczo, pewnie, nie potrafiła jednak wyzbyć się wciąż rozlewającej się po języku goryczy. Nie sądziła, by siostra aurora wiedziała o przynależności Marceliusa do Zakonu Feniksa, by zdawała sobie sprawę z istnienia skomplikowanej sieci zależności, która łączyła ich wszystkich. Adda jednak – ona rozumiała. Próbowała podchwycić jej wzrok, przelotnie, po raz pierwszy odkąd padły tamte słowa, by porozumieć się samym spojrzeniem. Michael nic mu nie zrobi, bo to tylko młodzik, bo nie mógł podnieść różdżki na drugiego wiernemu sprawie członka Zakonu – i wbrew całej odczuwanej teraz względem niemu urazy, wierzyła, że nie da złości wziąć nad sobą góry, a rozsądek okaże się silniejszy od emocji.
Mechanicznie schyliła się po upadającą na deski podłogi chusteczkę, równie mechanicznie wyprostowała się i podała ją widocznie załamanej dziewczynie. Kobiecie. Czasem sama zapominała, że Tonksówna była już dorosła, niewiele młodsza od niej samej. – Proszę – mruknęła cicho, nie potrafiąc odnaleźć w sobie słów pocieszenia; nie do końca rozumiała, jak to jest nie być częścią czarodziejskiego świata. Rozumiała jednak, aż za dobrze, jak smakował smutek i jak smakowała rozpacz. – Nie zadręczaj się tym, co powinnaś. Czasu i tak nie cofniesz. – O tym również wiedziała aż za dobrze. – Myślę, że oni też nie potrafią być szczęśliwi. Dlatego właśnie sięgnęli po ten proszek – dodała jeszcze ciszej, myślami mknąc do Marcela; od jak dawna to brał? Bo to zapewne nie był pierwszy raz. A ona, ona powinna zrozumieć to już wcześniej, gdy wabił nieświadomego swego losu Geoffa obietnicą wróżkowego pyłu właśnie. Wtedy jednak, zbyt skupiona na postaci dezertera, nie pomyślała nawet, by o to zapytać. – Napijecie się herbaty? – zapytała nagle, bo może działanie miało okazać się lepsze niż bezczynność, bo może wtedy przestanie czuć się jak piąte koło u wozu, bo może chociaż tak pomoże. Herbaty czy czegokolwiek innego, co znajdzie w szafkach.
Coś o imprezie. O wróżkowym pyle. O Marcelu.
Nie powstrzymywała bliskiej sercu czarownicy, gdy ta z napięciem i wyraźnie pobrzmiewającym w głosie niepokojem rzuciła, że musi do nich wyjść; zapewne chciała upewnić się, że mąż nie zrobi czegoś, czego mógłby później żałować. Maeve zdołała wykrzesać z siebie jedynie nieznaczne, opóźnione o dobrych kilka sekund skinienie głową, zbyt pochłonięta składaniem dłoni w pięści, wbijaniem paznokci w skórę, by zareagować od razu.
W końcu krzyki ucichły, a Tonks zniknął – gdzieś. Może to i lepiej. Przynajmniej nie musiała już rozważać, czy powinna stanąć w obronie zmarłych, czy powinna poprosić, by auror spojrzał jej prosto w oczy i raz jeszcze powtórzył, co też ślina mu na język przyniosła. W końcu jednak połączenie fizycznego bólu z odpowiednią dawką głębokich oddechów przyniosło oczekiwany rezultat. Nie zaczęła czuć się lepiej, w miejscu serca dalej miała pogorzelisko, lecz przynajmniej wzięła nerwy w karby. Zapanowała nad sobą na tyle, by być w stanie pokazać się innym na oczy i nie pęknąć.
Bo przecież powinna. Powinna być wdzięczna za dach nad głową i powinna być dobrą przyjaciółką. Powinna sprawdzić, co z Addą; będącej przy nadziei czarownicy nie potrzeba było więcej nerwów, wystarczy, że wojna dyszała im w kark, że musiała rozrywać się między podziemiem a Londynem. I powinna również przekonać się na własne oczy, co z Kerstin, w jakim stanie wróciła z tej imprezy, czy nic jej nie dolegało. Odsunęła więc na bok egoistyczną chęć zamknięcia się w użyczonej sypialni gościnnej, dłuższego użalania się nad sobą, swym losem, niesprawiedliwością otaczającego ich świata i zmusiła ociężałe ciało do dźwignięcia się ze skrzypiącego cicho łóżka – wciąż zaściełanego przeglądanymi do niedawna listami, dokumentami, skrawkami pergaminu – po czym ostrożnie stawiając kolejne kroki skierowała do ulokowanej niedaleko kuchni. Wpierw jednak poczekała, aż kroki ojca Tonksów ucichną, a ten zniknie w głębi Przystani.
– O mnie nie musisz się martwić, i tak nie spałam – zwróciła się do pochylonej nad stołem blondynki, kiedy stanęła już w progu, odruchowo wcisnęła dłonie w kieszenie wciąż noszonej spódnicy. Kerstin wyglądała jak siedem nieszczęść, zapłakana, zasmarkana, gryziona wyrzutami sumienia. Dziwnie było ją nagle zobaczyć, połączyć twarz z głosem, gdy dopiero co jej obecność była sygnalizowana głównie za pomocą zabarwionych całą gamą emocji krzyków i piśnięć.
– Michael nic mu nie zrobi – dodała jeszcze, próbując brzmieć jedynie stanowczo, pewnie, nie potrafiła jednak wyzbyć się wciąż rozlewającej się po języku goryczy. Nie sądziła, by siostra aurora wiedziała o przynależności Marceliusa do Zakonu Feniksa, by zdawała sobie sprawę z istnienia skomplikowanej sieci zależności, która łączyła ich wszystkich. Adda jednak – ona rozumiała. Próbowała podchwycić jej wzrok, przelotnie, po raz pierwszy odkąd padły tamte słowa, by porozumieć się samym spojrzeniem. Michael nic mu nie zrobi, bo to tylko młodzik, bo nie mógł podnieść różdżki na drugiego wiernemu sprawie członka Zakonu – i wbrew całej odczuwanej teraz względem niemu urazy, wierzyła, że nie da złości wziąć nad sobą góry, a rozsądek okaże się silniejszy od emocji.
Mechanicznie schyliła się po upadającą na deski podłogi chusteczkę, równie mechanicznie wyprostowała się i podała ją widocznie załamanej dziewczynie. Kobiecie. Czasem sama zapominała, że Tonksówna była już dorosła, niewiele młodsza od niej samej. – Proszę – mruknęła cicho, nie potrafiąc odnaleźć w sobie słów pocieszenia; nie do końca rozumiała, jak to jest nie być częścią czarodziejskiego świata. Rozumiała jednak, aż za dobrze, jak smakował smutek i jak smakowała rozpacz. – Nie zadręczaj się tym, co powinnaś. Czasu i tak nie cofniesz. – O tym również wiedziała aż za dobrze. – Myślę, że oni też nie potrafią być szczęśliwi. Dlatego właśnie sięgnęli po ten proszek – dodała jeszcze ciszej, myślami mknąc do Marcela; od jak dawna to brał? Bo to zapewne nie był pierwszy raz. A ona, ona powinna zrozumieć to już wcześniej, gdy wabił nieświadomego swego losu Geoffa obietnicą wróżkowego pyłu właśnie. Wtedy jednak, zbyt skupiona na postaci dezertera, nie pomyślała nawet, by o to zapytać. – Napijecie się herbaty? – zapytała nagle, bo może działanie miało okazać się lepsze niż bezczynność, bo może wtedy przestanie czuć się jak piąte koło u wozu, bo może chociaż tak pomoże. Herbaty czy czegokolwiek innego, co znajdzie w szafkach.
Maeve Clearwater
Zawód : Rebeliant, wywiadowca
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
The moments of peace that we find sometimes, they aren't anything but warfare, thinly disguised.
OPCM : 22+1
UROKI : 32+4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Zakonu Feniksa
Strona 3 z 3 • 1, 2, 3
Kuchnia
Szybka odpowiedź