Kawałek plaży
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Dom objęty Zaklęciem Fideliusa.
Kawałek plaży
Wychodząc na tyły domu wzrok natrafia na zaczynającą się kawałek za wydmami plażę. Z ganku od tej strony również prowadzą schodki, pozwalające zejść i dostać się na miejsce szybko. Rzadko kiedy można dostrzec tutaj obce osoby - te nie są w stanie jednak zauważyć domostwa skrytego pod potężnym zaklęciem.
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
The member 'Castor Sprout' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 31
'k100' : 31
A jednak. Po cichu liczył na sukces, tak jak zawsze pozwalając sobie na odrobinę fantazji w sztywnych ramach wyuczonego zawodu, lecz za każdym razem, gdy sukces z marzeń przechodził w rzeczywistość, był tym niesamowicie zaskoczony. Pod jego blond czupryną, teraz przykrytą również czapką rodziły się bowiem idee wielorakie, lecz ich najczęstszym losem było skazanie na zapomnienie, gdyż Sprout chciał należeć do osób pragmatycznych i nie roztrząsać możliwych scenariuszy tak długo, jak długo pozostawały one poza zasięgiem rzeczywistości. Tymczasem im dłużej przebywał wśród ludzi, tym bardziej dochodził do wniosku, że czekając na to, aż szansa odnajdzie się w jego okolicy, robił sobie wyłącznie krzywdę. Świata nie zmieniało się przez bierne wyczekiwanie, bez rozróżnienia na świat pogrążony wojną czy ten objęty we władanie przez naukowców. Dzisiejsza przygoda z nowymi sposobami warzenia eliksiru banshee tylko potwierdzała tę teorię.
Dlatego też Castor ponownie chwycił przygotowaną wcześniej fiolkę, by przelać eliksir do środka. Gdy ten został odpowiednio zabezpieczony przed rozlaniem i dołączony do wcześniej przygotowanego specyfiku o tych samych właściwościach, blondyn przystąpił do kolejnej próby twórczej. I tym razem przyszło mu przygotować eliksir o właściwościach bojowych, jednak należał on do tych ze specyfików, które przygotowywał po raz pierwszy. Eliksir kameleona, bowiem to o niego chodziło, podobno przybierał barwę ulubionego koloru warzącego go alchemika. Sprout uśmiechnął się do tej myśli, bowiem w przypadku, gdyby eliksir przybrał barwę jasnego błękitu, będzie od razu wiedział, że proces jego tworzenia przebiegł poprawnie.
Oczyszczony z resztek eliksirów kociołek chętnie przyjął pierwszy składnik w postaci języka kameleona. Był on wcześniej poszatkowany przez Castora, jeszcze w domowym zaciszu. Nie był to jednak jedyny składnik, który został poddany pokrojony, ponieważ podobny los spotkał dodaną chwilkę później chińską kąsającą kapustę. Ta ingrediencja z kolei stanowiła dla Castora niemal odwieczną zagadkę, a jednym z jego marzeń był wyjazd do Chin i zobaczenie rozległych pól porośniętych tą rośliną. Słyszał kiedyś o przypadku pewnego hodowcy z zachodu tego kraju, który przypadkowo wszedł na poletko w porze rozkwitu kapusty i został przez nią poważnie pokąsany... Historia ciekawa, delikatnie przerażająca, jeszcze bardziej rozdmuchała marzenie Castora o poznaniu się z tą rośliną bliżej.
W dalszej kolejności poświęcił kilka minut na doprowadzenie wywaru do wrzenia. Gdy to nastąpiło, Sprout przeszedł bezpośrednio do dodania zawartości przygotowanego wcześniej pojemnika z ikrą jesiostra. Gdy czarne kulki ginęły w zawartości złotego kociołka, Castor zaglądał do środka, ciekawy czy eliksir przybiera już wyczekiwany przez niego jasnoniebieski odcień. Musiał na to jeszcze chwilę poczekać, ponieważ zostały mu jeszcze dwa składniki. Wełna owcy została dodana jako przedostatnia. Proces warzenia został zamknięty, gdy w do kociołka trafiło żądło mantykory, a cała mikstura została wymieszana trzykrotnie ruchem zygzakowatym.
| Warzę Kameleona (ST60) +30; jedna ingrediencja roślinna, cztery zwierzęce
serce: żądło mantykory
roślinna: chińska kąsająca kapusta
zwierzęce: język kameleona, wełna owcy, ikra jesiotra
Dlatego też Castor ponownie chwycił przygotowaną wcześniej fiolkę, by przelać eliksir do środka. Gdy ten został odpowiednio zabezpieczony przed rozlaniem i dołączony do wcześniej przygotowanego specyfiku o tych samych właściwościach, blondyn przystąpił do kolejnej próby twórczej. I tym razem przyszło mu przygotować eliksir o właściwościach bojowych, jednak należał on do tych ze specyfików, które przygotowywał po raz pierwszy. Eliksir kameleona, bowiem to o niego chodziło, podobno przybierał barwę ulubionego koloru warzącego go alchemika. Sprout uśmiechnął się do tej myśli, bowiem w przypadku, gdyby eliksir przybrał barwę jasnego błękitu, będzie od razu wiedział, że proces jego tworzenia przebiegł poprawnie.
Oczyszczony z resztek eliksirów kociołek chętnie przyjął pierwszy składnik w postaci języka kameleona. Był on wcześniej poszatkowany przez Castora, jeszcze w domowym zaciszu. Nie był to jednak jedyny składnik, który został poddany pokrojony, ponieważ podobny los spotkał dodaną chwilkę później chińską kąsającą kapustę. Ta ingrediencja z kolei stanowiła dla Castora niemal odwieczną zagadkę, a jednym z jego marzeń był wyjazd do Chin i zobaczenie rozległych pól porośniętych tą rośliną. Słyszał kiedyś o przypadku pewnego hodowcy z zachodu tego kraju, który przypadkowo wszedł na poletko w porze rozkwitu kapusty i został przez nią poważnie pokąsany... Historia ciekawa, delikatnie przerażająca, jeszcze bardziej rozdmuchała marzenie Castora o poznaniu się z tą rośliną bliżej.
W dalszej kolejności poświęcił kilka minut na doprowadzenie wywaru do wrzenia. Gdy to nastąpiło, Sprout przeszedł bezpośrednio do dodania zawartości przygotowanego wcześniej pojemnika z ikrą jesiostra. Gdy czarne kulki ginęły w zawartości złotego kociołka, Castor zaglądał do środka, ciekawy czy eliksir przybiera już wyczekiwany przez niego jasnoniebieski odcień. Musiał na to jeszcze chwilę poczekać, ponieważ zostały mu jeszcze dwa składniki. Wełna owcy została dodana jako przedostatnia. Proces warzenia został zamknięty, gdy w do kociołka trafiło żądło mantykory, a cała mikstura została wymieszana trzykrotnie ruchem zygzakowatym.
| Warzę Kameleona (ST60) +30; jedna ingrediencja roślinna, cztery zwierzęce
serce: żądło mantykory
roślinna: chińska kąsająca kapusta
zwierzęce: język kameleona, wełna owcy, ikra jesiotra
Zniecierpliwieni teraźniejszością, wrogowie przeszłości, pozbawieni przyszłości, przypominaliśmy tych, którym sprawiedliwość lub nienawiść ludzka każe żyć za kratami. |
Oliver Summers
Zawód : Twórca talizmanów, właściciel sklepu "Bursztynowy Świerzop"
Wiek : 24
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
❝ Weariness is a kind of madness.
And there are times when
the only feeling I have
is one of mad revolt. ❞
And there are times when
the only feeling I have
is one of mad revolt. ❞
OPCM : 11
UROKI : 0
ALCHEMIA : 31+10
UZDRAWIANIE : 11+1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6
SPRAWNOŚĆ : 4
Genetyka : Wilkołak
Zakon Feniksa
The member 'Castor Sprout' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 68
'k100' : 68
Gdy powrócił do kociołka i ujrzał, że eliksir, który się w nim znajdował, w istocie przybrał barwę jasnego błękitu, uśmiechnął się jeszcze szerzej. W zapadniętych policzkach pojawiły się nawet dołeczki, a on sam pragnął wyskoczyć trochę w powietrze, zabrać świeżo zapełnioną fiolkę i pokazać ją od razu Michaelowi, podstawić pod nos i oczekiwać, że zgadnie, cóż to takiego mogło być, choć na eliksirach znał się w równym stopniu co Castor na mugolskiej mechanice. Plan ten musiał jednakże poczekać, gdyż Castor musiał przejść do następnego eliksiru. Tym razem rozpoczynał serię, którą przeznaczyć miał na użytek Gabriela. Podobnie jak większości swych klientów, jego również nie pytał o to, do czego zostanie wykorzystany stworzony przez niego specyfik, ani skąd posiadł możliwość zdobycia tego czy owego składnika. Przy nim jednak miał swego rodzaju pewność (choć może myślał, że miał, a w rzeczywistości dopowiadał sobie pewne historie o charakterze młodszego z braci Tonks na podstawie poznanych lepiej, częściej przebywających w jego towarzystwie członków tej rodziny), że wykorzysta wszystkie specyfiki w dobrej sprawie. A to tylko dodawało mu skrzydeł do tworzenia.
Eliksir niezłomności mógł delikatnie zaniepokoić Castora gdyby nie to, że bez niego walka mogłaby okazać się zdecydowanie bardziej ryzykowna. Sam fakt, że do jego przygotowania potrzebny był róg garboroga wywołał w Castorze skojarzenie siły, wzmocnione dodaniem niedługo później dwunastu suszonych liści dębu. Ponownie pozwolił swojej intuicji działać; zauważał bowiem, że im pozwalał sobie na więcej swobody w dobieraniu ingrediencji (oczywiście przy dalszym działaniu według swej najlepszej wiedzy oraz zasad sztuki alchemicznej), tym lepsze wyniki osiągał. Zastanawiał się, czy nie powinien postępować tak samo w przypadku talizmanów. Pozwolić sobie wyłącznie na radość z tworzenia, nie przejmować się konsekwencjami, dopóki faktycznie nie wystąpią...
Z tą myślą odkręcał słoiczek z pyłem ze skrzydeł ćmy. Odmierzył dokładnie jedną łyżeczkę, co stanowiło dość imponujący czyn, biorąc pod uwagę, że akurat w momencie nabierania ów porcji, w okolicy zerwał się wiatr. Castor nadął policzki, jakby urażony na próby sabotowania go przez naturę, lecz ostatecznie nagły podmuch wiatru równie prędko odpuścił. Z tego też powodu mógł dodać kolejną ingrediencję, tym razem pióra sroki bez zamartwiania się o to, czy złośliwy żywioł wyrwie mu jedno z trzech piór z palców i poniesie hen, w górę. Zamiast do nieba, pióra trafiły więc do kociołka, którego zawartość Castor wymieszał finalnie, przechodząc do dodania ostatniego ze składników. Zęby druzgotka zastukały w złoty kociołek, gdy opadały na dno. Pozostawało tylko pozwolić eliksirowi dojść do wrzenia, następnie zaś zgasić pod nim ogień i cierpliwie czekać na moment umożliwiający ocenienie przydatności bojowej eliksiru.
| Warzę eliksir niezłomności (ST30) +30; jedna ingrediencja roślinna, cztery zwierzęce
serce: róg garboroga
roślinna: liście dębu
zwierzęce: pióra sroki, zęby druzgotka, pył ze skrzydeł ćmy
Eliksir niezłomności mógł delikatnie zaniepokoić Castora gdyby nie to, że bez niego walka mogłaby okazać się zdecydowanie bardziej ryzykowna. Sam fakt, że do jego przygotowania potrzebny był róg garboroga wywołał w Castorze skojarzenie siły, wzmocnione dodaniem niedługo później dwunastu suszonych liści dębu. Ponownie pozwolił swojej intuicji działać; zauważał bowiem, że im pozwalał sobie na więcej swobody w dobieraniu ingrediencji (oczywiście przy dalszym działaniu według swej najlepszej wiedzy oraz zasad sztuki alchemicznej), tym lepsze wyniki osiągał. Zastanawiał się, czy nie powinien postępować tak samo w przypadku talizmanów. Pozwolić sobie wyłącznie na radość z tworzenia, nie przejmować się konsekwencjami, dopóki faktycznie nie wystąpią...
Z tą myślą odkręcał słoiczek z pyłem ze skrzydeł ćmy. Odmierzył dokładnie jedną łyżeczkę, co stanowiło dość imponujący czyn, biorąc pod uwagę, że akurat w momencie nabierania ów porcji, w okolicy zerwał się wiatr. Castor nadął policzki, jakby urażony na próby sabotowania go przez naturę, lecz ostatecznie nagły podmuch wiatru równie prędko odpuścił. Z tego też powodu mógł dodać kolejną ingrediencję, tym razem pióra sroki bez zamartwiania się o to, czy złośliwy żywioł wyrwie mu jedno z trzech piór z palców i poniesie hen, w górę. Zamiast do nieba, pióra trafiły więc do kociołka, którego zawartość Castor wymieszał finalnie, przechodząc do dodania ostatniego ze składników. Zęby druzgotka zastukały w złoty kociołek, gdy opadały na dno. Pozostawało tylko pozwolić eliksirowi dojść do wrzenia, następnie zaś zgasić pod nim ogień i cierpliwie czekać na moment umożliwiający ocenienie przydatności bojowej eliksiru.
| Warzę eliksir niezłomności (ST30) +30; jedna ingrediencja roślinna, cztery zwierzęce
serce: róg garboroga
roślinna: liście dębu
zwierzęce: pióra sroki, zęby druzgotka, pył ze skrzydeł ćmy
Zniecierpliwieni teraźniejszością, wrogowie przeszłości, pozbawieni przyszłości, przypominaliśmy tych, którym sprawiedliwość lub nienawiść ludzka każe żyć za kratami. |
Oliver Summers
Zawód : Twórca talizmanów, właściciel sklepu "Bursztynowy Świerzop"
Wiek : 24
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
❝ Weariness is a kind of madness.
And there are times when
the only feeling I have
is one of mad revolt. ❞
And there are times when
the only feeling I have
is one of mad revolt. ❞
OPCM : 11
UROKI : 0
ALCHEMIA : 31+10
UZDRAWIANIE : 11+1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6
SPRAWNOŚĆ : 4
Genetyka : Wilkołak
Zakon Feniksa
The member 'Castor Sprout' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 60
--------------------------------
#2 'k8' : 5, 6, 8, 6, 7, 4
#1 'k100' : 60
--------------------------------
#2 'k8' : 5, 6, 8, 6, 7, 4
Przedostatni z eliksirów, które miał dziś do przygotowania, przy czym ostatni przeznaczony bezpośrednio dla Gabriela, stanowił bardziej skomplikowaną mieszankę. Myśląc o nim, przypomniał sobie grudniową rozmowę z Isabellą (niedługo już Cattermole, nie Presley), w której trakcie przyznali przed sobą, że oboje uważali ten eliksir za jeden ze swych ulubionych. Chodziło oczywiście o wywar ze sproszkowanego srebra i dyptamu. Isabella ceniła go za wysokie działanie lecznicze, Castor również, choć zdecydowanie bardziej zastanawiało go wykorzystanie w nim srebra, komponentu, z którym zdążył zaznajomić się całkiem dobrze w trakcie swej pracy jako twórca talizmanów. Alchemia nigdy nie przestała go zaskakiwać. Była dziedziną wiedzy niezwykle szeroką, a poznanie przynajmniej części jej tajemnic potrafiło zajmować naprawdę długie lata. Nie był pewien, czy istniał na świecie czarodziej (może za wyjątkiem Flamela, ale to przypadek szczególny sam w sobie), który zdołał w przeciągu swojego i tak dłuższego niż mugolskie życia, zaznajomić się dobrze z każdym rzemiosłem znajdującym swe źródło w alchemii. Jak na swój młody wiek Castor i tak okazywał się być zdolnym rzemieślnikiem, a pochwały dodatkowo rozbudzały w nim głód wiedzy, konieczność parcia dalej przed siebie.
Dlatego też gdy usłyszał prośbę o przygotowanie tego konkretnego eliksiru, wiedział, że nie mógł jej odmówić.
Nauczony praktyką twórcy talizmanów wrzucił do kociołka w pierwszej kolejności sproszkowane srebro, dając mu czas na odpowiednie roztopienie się. Zajęło to dobrych kilka minut, Castor nawet zmuszony był kilkukrotnie zwiększyć siłę ognia pod kociołkiem. Z otrzeźwiającym rozczarowaniem doszedł do wniosku, że gdyby znajdował się w zamkniętym pomieszczeniu, proces topnienia przebiegłby zapewne wiele szybciej, lecz nie był dziś w pozycji do narzekania na warunki. Jeżeli wyniesie z dzisiejszych prób jakąś lekcję, będzie nią ta, że to nie warunki, a umiejętności czyniły alchemika. Tego chciał się trzymać.
Odkorkowana butelka z olejkiem różanym rozniosła wokół niego delikatny zapach ów kwiatów. Gdyby nie nadwrażliwy w wyniku likantropii nos, Sprout zapewne poczułby ów zapach tylko przez kilka chwil, tymczasem wydawało mu się, że woń ta ciągnąć się będzie za nim do końca dnia. Wymieszał roztopione srebro z olejkiem, z zadowoleniem przyglądając się łączeniu obu ingrediencji. Do rozgniecenia liści dyptamu użył własnych dłoni, uznając, że odrobina aktywności wyjdzie na dobre zesztywniałym od mrozu palcom. W następnej kolejności przeszedł do dodania obu rodzajów mleka: krowiego i koziego, które dodawał równocześnie, wlewając je do kociołka ze wcześniej przygotowanych naczyń. Finałowym składnikiem okazały się żółte płatki kaczeńca, które przez chwilę dryfowały na powierzchni lśniącego, jasnego wywaru, dopóki alchemik nie przeszedł do wymieszania zawartości kociołka, w wyniku czego zniknęły pod powierzchnią, łącząc się z resztą ingrediencji.
| warzę wywar ze sproszkowanego srebra i dyptamu (ST70) +30, trzy ingrediencje roślinne, dwie zwierzęce
serce: srebro
roślinne: liście dyptamu, olejek różany, płatki kaczeńca
zwierzęce: kozie mleko, mleko krowie
Dlatego też gdy usłyszał prośbę o przygotowanie tego konkretnego eliksiru, wiedział, że nie mógł jej odmówić.
Nauczony praktyką twórcy talizmanów wrzucił do kociołka w pierwszej kolejności sproszkowane srebro, dając mu czas na odpowiednie roztopienie się. Zajęło to dobrych kilka minut, Castor nawet zmuszony był kilkukrotnie zwiększyć siłę ognia pod kociołkiem. Z otrzeźwiającym rozczarowaniem doszedł do wniosku, że gdyby znajdował się w zamkniętym pomieszczeniu, proces topnienia przebiegłby zapewne wiele szybciej, lecz nie był dziś w pozycji do narzekania na warunki. Jeżeli wyniesie z dzisiejszych prób jakąś lekcję, będzie nią ta, że to nie warunki, a umiejętności czyniły alchemika. Tego chciał się trzymać.
Odkorkowana butelka z olejkiem różanym rozniosła wokół niego delikatny zapach ów kwiatów. Gdyby nie nadwrażliwy w wyniku likantropii nos, Sprout zapewne poczułby ów zapach tylko przez kilka chwil, tymczasem wydawało mu się, że woń ta ciągnąć się będzie za nim do końca dnia. Wymieszał roztopione srebro z olejkiem, z zadowoleniem przyglądając się łączeniu obu ingrediencji. Do rozgniecenia liści dyptamu użył własnych dłoni, uznając, że odrobina aktywności wyjdzie na dobre zesztywniałym od mrozu palcom. W następnej kolejności przeszedł do dodania obu rodzajów mleka: krowiego i koziego, które dodawał równocześnie, wlewając je do kociołka ze wcześniej przygotowanych naczyń. Finałowym składnikiem okazały się żółte płatki kaczeńca, które przez chwilę dryfowały na powierzchni lśniącego, jasnego wywaru, dopóki alchemik nie przeszedł do wymieszania zawartości kociołka, w wyniku czego zniknęły pod powierzchnią, łącząc się z resztą ingrediencji.
| warzę wywar ze sproszkowanego srebra i dyptamu (ST70) +30, trzy ingrediencje roślinne, dwie zwierzęce
serce: srebro
roślinne: liście dyptamu, olejek różany, płatki kaczeńca
zwierzęce: kozie mleko, mleko krowie
Zniecierpliwieni teraźniejszością, wrogowie przeszłości, pozbawieni przyszłości, przypominaliśmy tych, którym sprawiedliwość lub nienawiść ludzka każe żyć za kratami. |
Oliver Summers
Zawód : Twórca talizmanów, właściciel sklepu "Bursztynowy Świerzop"
Wiek : 24
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
❝ Weariness is a kind of madness.
And there are times when
the only feeling I have
is one of mad revolt. ❞
And there are times when
the only feeling I have
is one of mad revolt. ❞
OPCM : 11
UROKI : 0
ALCHEMIA : 31+10
UZDRAWIANIE : 11+1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6
SPRAWNOŚĆ : 4
Genetyka : Wilkołak
Zakon Feniksa
The member 'Castor Sprout' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 26
--------------------------------
#2 'k8' : 8, 2, 8, 6, 4, 3
#1 'k100' : 26
--------------------------------
#2 'k8' : 8, 2, 8, 6, 4, 3
Zagryzł delikatnie wnętrze policzka. Coś podpowiadało mu — zapewne intuicja, na której opierał się przecież często — że coś w procesie tworzenia tego eliksiru poszło zupełnie nie tak. Na całe szczęście, jako twórca talizmanów miał dość ułatwiony dostęp do dostawców surowców. Dlatego też posiadał przy sobie jeszcze jedną porcję sproszkowanego srebra, które dodał do kociołka bezpośrednio po oczyszczeniu go z pozostałości po wcześniejszej nieudanej próbie warzelniczej.
Tym razem postanowił nie czekać, aż srebro zmięknie, a zamiast olejku różanego skorzystał z dobrodziejstwa składnika pozyskiwanego w tym samym procesie, jednak zupełnie innego. Do kociołka trafiła bowiem woda różana, gdyż po krótkim zastanowieniu się nad wcześniej przeprowadzonym procesem Castor doszedł do wniosku, że olejek mógł niepotrzebnie obciążyć mieszankę, dlatego też płatki kaczeńca utrzymywały się na jego powierzchni, zamiast swobodnie opaść na dno. Wiedział jednak, że tym razem musiał jeszcze mocniej przyłożyć się do próby stworzenia eliksiru. Luksusem było to, że miał w ogóle możliwość podjęcia drugiej próby; niewielu było bowiem alchemików z równie łatwym dostępem do srebra. Castor zaś wzrósł w przekonaniu o konieczności szanowania każdego, nawet najtańszego składnika potrzebnego do rzemiosła, toteż za wszelką cenę nie chciał, aby jego działania dawały chociażby wrażenie rozrzutności. Nie teraz, gdy stał przecież przed wiekopomną (albo po prostu ważną dla niego) decyzją dotyczącą otwarcia apteki. Przyszli klienci mogli składać mu zamówienia o wiele trudniejsze do zrealizowania niż to, musiał być na taką okoliczność przygotowany.
Skupił się więc wyłącznie na swym rzemiośle; podobnie jak wcześniej zgniótł liście dyptamu w dłoniach, aby następnie pozwolić im zanurzyć się w mieszance srebra i wody różanej. Te, zgodnie z wcześniejszymi przewidywaniami, opadły spokojnie na dno kociołka. Taki obrót spraw dał mu sygnał do uzupełnienia wcześniej przygotowanych naczyń drugą porcją mlek koziego i krowiego, które ponownie przelał do kociołka w tym samym czasie. Nie uronił przy tym ani kropelki, chcąc dochować wszelkich możliwych standardów alchemicznej precyzji. Na koniec ponownie sięgnął po płatki kaczeńca, które — podobnie jak wcześniej liście dyptamu — opadły swobodnie na dno, miast unosić się na powierzchni wywaru. Zamieszał jeszcze raz zawartością kociołka, chcąc być pewnym, że tym razem przeprowadził proces odpowiednio i nie będzie musiał więcej analizować swych błędów z tego prostego powodu, że ich nie popełni.
| warzę wywar ze sproszkowanego srebra i dyptamu (ST70) +30, trzy ingrediencje roślinne, dwie zwierzęce
serce: srebro
roślinne: liście dyptamu, olejek różany, płatki kaczeńca
zwierzęce: kozie mleko, mleko krowie
Tym razem postanowił nie czekać, aż srebro zmięknie, a zamiast olejku różanego skorzystał z dobrodziejstwa składnika pozyskiwanego w tym samym procesie, jednak zupełnie innego. Do kociołka trafiła bowiem woda różana, gdyż po krótkim zastanowieniu się nad wcześniej przeprowadzonym procesem Castor doszedł do wniosku, że olejek mógł niepotrzebnie obciążyć mieszankę, dlatego też płatki kaczeńca utrzymywały się na jego powierzchni, zamiast swobodnie opaść na dno. Wiedział jednak, że tym razem musiał jeszcze mocniej przyłożyć się do próby stworzenia eliksiru. Luksusem było to, że miał w ogóle możliwość podjęcia drugiej próby; niewielu było bowiem alchemików z równie łatwym dostępem do srebra. Castor zaś wzrósł w przekonaniu o konieczności szanowania każdego, nawet najtańszego składnika potrzebnego do rzemiosła, toteż za wszelką cenę nie chciał, aby jego działania dawały chociażby wrażenie rozrzutności. Nie teraz, gdy stał przecież przed wiekopomną (albo po prostu ważną dla niego) decyzją dotyczącą otwarcia apteki. Przyszli klienci mogli składać mu zamówienia o wiele trudniejsze do zrealizowania niż to, musiał być na taką okoliczność przygotowany.
Skupił się więc wyłącznie na swym rzemiośle; podobnie jak wcześniej zgniótł liście dyptamu w dłoniach, aby następnie pozwolić im zanurzyć się w mieszance srebra i wody różanej. Te, zgodnie z wcześniejszymi przewidywaniami, opadły spokojnie na dno kociołka. Taki obrót spraw dał mu sygnał do uzupełnienia wcześniej przygotowanych naczyń drugą porcją mlek koziego i krowiego, które ponownie przelał do kociołka w tym samym czasie. Nie uronił przy tym ani kropelki, chcąc dochować wszelkich możliwych standardów alchemicznej precyzji. Na koniec ponownie sięgnął po płatki kaczeńca, które — podobnie jak wcześniej liście dyptamu — opadły swobodnie na dno, miast unosić się na powierzchni wywaru. Zamieszał jeszcze raz zawartością kociołka, chcąc być pewnym, że tym razem przeprowadził proces odpowiednio i nie będzie musiał więcej analizować swych błędów z tego prostego powodu, że ich nie popełni.
| warzę wywar ze sproszkowanego srebra i dyptamu (ST70) +30, trzy ingrediencje roślinne, dwie zwierzęce
serce: srebro
roślinne: liście dyptamu, olejek różany, płatki kaczeńca
zwierzęce: kozie mleko, mleko krowie
Zniecierpliwieni teraźniejszością, wrogowie przeszłości, pozbawieni przyszłości, przypominaliśmy tych, którym sprawiedliwość lub nienawiść ludzka każe żyć za kratami. |
Oliver Summers
Zawód : Twórca talizmanów, właściciel sklepu "Bursztynowy Świerzop"
Wiek : 24
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
❝ Weariness is a kind of madness.
And there are times when
the only feeling I have
is one of mad revolt. ❞
And there are times when
the only feeling I have
is one of mad revolt. ❞
OPCM : 11
UROKI : 0
ALCHEMIA : 31+10
UZDRAWIANIE : 11+1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6
SPRAWNOŚĆ : 4
Genetyka : Wilkołak
Zakon Feniksa
The member 'Castor Sprout' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 73
--------------------------------
#2 'k8' : 7, 8, 8, 2, 3, 7
#1 'k100' : 73
--------------------------------
#2 'k8' : 7, 8, 8, 2, 3, 7
Mógł być z siebie dumny. Po raz kolejny potrafił poprawić błędy pierwszego, nieudanego warzenia. Musiał z pewnością poruszyć temat warzenia wywaru ze sproszkowanego srebra i dyptamu z Isabellą, przy jakiejś najbliższej okazji, która jednocześnie nie będzie ślubem. Nie mógł przecież zajmować myśli Belli w tym szczególnym dla niej i Steffena dniu jakimś eliksirem! Chociaż miał takie dziwne wrażenie, że Cattermole mógłby nawet w takie wesołe świętowanie swej miłości wpleść motyw run. Przypomniał sobie jednak, że Finley zgodziła się zostać jego osobą towarzyszącą i z pewnością ukróciłaby próby rozmowy na jakiekolwiek inne tematy niż miłość łącząca młodą parę.
Choć najchętniej wróciłby do domu, pozostało przed nim jeszcze jedno wyzwanie, tym razem w postaci eliksiru znieczulającego. O ten akurat nie został przez nikogo poproszony. Miał on być prezentem — swego rodzaju próbą przeproszenia bez użycia słów. Duma nie pozwalała mu przecież przyznać się do błędu, do zdecydowanie zbyt emocjonalnych reakcji, które towarzyszyły mu w dniach bezpośrednio po otrzymaniu listu poborowego, zatrzymaniu i osadzeniu przyjaciół w areszcie oraz sytuacji, która spotkała jego krewnych w Staffordshire. Miał jednak nadzieję, że Michael doceni próbę zakopania toporu wojennego, jakkolwiek nieporadna by była. Martwił się przecież o niego, jego zdrowie i dobrobyt. Eliksir taki jak ten na pewno mu się przyda. Był o tyle spokojniejszy, że miał nadzieję zostać zabierany przez niego na akcje w teren w przyszłości. Wsparcie ze strony czarodzieja chociaż trochę znającego się na magii leczniczej bywało nieocenione, a umiejętności Castora sprawiały, że był osobą kompetentną nie tylko w kwestii warzenia eliksirów leczniczych, ale także ich dawkowania i podawania. Wiedział, że gdyby stało się coś złego, mógłby pomóc.
Ostatni raz (miał nadzieję) tego dnia wyczyścił kociołek. Był już nieco zmęczony pracą, a chłód jeszcze bardziej wzmagał w nim uczucie głodu. Przeszedł do meritum niezwykle szybko, rozpoczynając od dodania do kociołka żywicy sosny. Przyglądał się, jak gęsty płyn spływa do środka z fascynacją, po czym zakręcił butelkę, w której ją przechowywał, by odłożyć ją kawałek dalej od siebie. W następnej kolejności ścisnął w dłoniach płatki ciemiernika tak mocno, że aż sok spłynął mu po rękach. Na całe szczęście zrobił to tuż nad kociołkiem, dlatego wszystkie zagubione krople trafiły do środka. Po oczyszczeniu dłoni sięgnął po jedno pióro pawia, które w całości zanurzył w kociołku, a niedługo później podobny los spotkał pazur hipogryfa. Zamieszał zawartością kociołka pięciokrotnie, tym razem wyłącznie przy brzegach kociołka, aby na koniec dodać ostatni ze składników w postaci wanilii. Po wszystkim pozwolił eliksirowi ostygnąć, aby następnie sprawdzić, czy nie będzie potrzebna poprawka.
| warzę eliksir znieczulający (ST70) +30, trzy ingrediencje roślinne, dwie zwierzęce
serce: płatki ciemiernika
roślinne: wanilia, żywica sosny
zwierzęce: pazur hipogryfa, pióro pawia
Choć najchętniej wróciłby do domu, pozostało przed nim jeszcze jedno wyzwanie, tym razem w postaci eliksiru znieczulającego. O ten akurat nie został przez nikogo poproszony. Miał on być prezentem — swego rodzaju próbą przeproszenia bez użycia słów. Duma nie pozwalała mu przecież przyznać się do błędu, do zdecydowanie zbyt emocjonalnych reakcji, które towarzyszyły mu w dniach bezpośrednio po otrzymaniu listu poborowego, zatrzymaniu i osadzeniu przyjaciół w areszcie oraz sytuacji, która spotkała jego krewnych w Staffordshire. Miał jednak nadzieję, że Michael doceni próbę zakopania toporu wojennego, jakkolwiek nieporadna by była. Martwił się przecież o niego, jego zdrowie i dobrobyt. Eliksir taki jak ten na pewno mu się przyda. Był o tyle spokojniejszy, że miał nadzieję zostać zabierany przez niego na akcje w teren w przyszłości. Wsparcie ze strony czarodzieja chociaż trochę znającego się na magii leczniczej bywało nieocenione, a umiejętności Castora sprawiały, że był osobą kompetentną nie tylko w kwestii warzenia eliksirów leczniczych, ale także ich dawkowania i podawania. Wiedział, że gdyby stało się coś złego, mógłby pomóc.
Ostatni raz (miał nadzieję) tego dnia wyczyścił kociołek. Był już nieco zmęczony pracą, a chłód jeszcze bardziej wzmagał w nim uczucie głodu. Przeszedł do meritum niezwykle szybko, rozpoczynając od dodania do kociołka żywicy sosny. Przyglądał się, jak gęsty płyn spływa do środka z fascynacją, po czym zakręcił butelkę, w której ją przechowywał, by odłożyć ją kawałek dalej od siebie. W następnej kolejności ścisnął w dłoniach płatki ciemiernika tak mocno, że aż sok spłynął mu po rękach. Na całe szczęście zrobił to tuż nad kociołkiem, dlatego wszystkie zagubione krople trafiły do środka. Po oczyszczeniu dłoni sięgnął po jedno pióro pawia, które w całości zanurzył w kociołku, a niedługo później podobny los spotkał pazur hipogryfa. Zamieszał zawartością kociołka pięciokrotnie, tym razem wyłącznie przy brzegach kociołka, aby na koniec dodać ostatni ze składników w postaci wanilii. Po wszystkim pozwolił eliksirowi ostygnąć, aby następnie sprawdzić, czy nie będzie potrzebna poprawka.
| warzę eliksir znieczulający (ST70) +30, trzy ingrediencje roślinne, dwie zwierzęce
serce: płatki ciemiernika
roślinne: wanilia, żywica sosny
zwierzęce: pazur hipogryfa, pióro pawia
Zniecierpliwieni teraźniejszością, wrogowie przeszłości, pozbawieni przyszłości, przypominaliśmy tych, którym sprawiedliwość lub nienawiść ludzka każe żyć za kratami. |
Oliver Summers
Zawód : Twórca talizmanów, właściciel sklepu "Bursztynowy Świerzop"
Wiek : 24
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
❝ Weariness is a kind of madness.
And there are times when
the only feeling I have
is one of mad revolt. ❞
And there are times when
the only feeling I have
is one of mad revolt. ❞
OPCM : 11
UROKI : 0
ALCHEMIA : 31+10
UZDRAWIANIE : 11+1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6
SPRAWNOŚĆ : 4
Genetyka : Wilkołak
Zakon Feniksa
The member 'Castor Sprout' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 82
'k100' : 82
Palce zdrętwiały mu już na tyle, że niebezpiecznym było dalsze kontynuowanie warzenia. Zresztą, po kilku udanych i dwóch nieudanych próbach mógł uznać, dzisiejsze warzenie za udane. Biorąc pod uwagę raczej niesprzyjające warunki, w jakich przyszło mu pracować, bilans układał się po jego myśli. Ponownie zresztą udowodnił, że potrafił uczyć się na błędach, wyciągać wnioski z potknięć, a także dobierać odpowiednie systemy przygotowywania eliksirów do dostępnych aktualnie ingrediencji.
Nawet niezwykłe okoliczności przyrody, jakie towarzyszyły mu w pracy, nie pozwalały na chwilę wytchnienia i odpoczynku. Tak jak zawsze po zakończeniu warzenia przystąpił do sprzątania. Nie chciał pozostawić w tym miejscu nic, co mogło świadczyć o jego alchemicznych przygodach, ani tym bardziej czegoś, co w nieodpowiednich rękach mogło sprowadzić na kogoś niebezpieczeństwo. Pozostawienie niezabezpieczonego piołunu czy akonitu mogło zakończyć się zatruciem. Przecież nie każdy (ku rozpaczy Castora) znał się na roślinach. Z brzęczącym, złotym kociołkiem uniesionym za uchwyt w jednej ręce i ingrediencjami w drugiej, ruszył Castor w górę schodków i żwawym krokiem dotarł do domu. Zaniósł narzędzia pracy do sypialni (którą Tonksowie wciąż nazywali gościnną, on właściwie wtórował im w tym nazewnictwie, choć korciło, by mówić o niej swoja); gdy tam był, zgarnął z biurka kawałek pergaminu oraz wystarczająco duży, jutowy woreczek, jednocześnie przywołując do siebie Irysa.
List do Thomasa napisał znowu przed domem, uznając, że skoro zamówienie powstało w mrozie, nie może zostać oddane w cieple. List był krótki, jak na standardy pisarskie Castora i zawierał wyłącznie same konkrety. Ostrzeżenie, by nie potrząsał fiolką bez potrzeby i uważał, żeby jej nie rozbić. Prośbę, by nie mówił mu, w jakiej sytuacji chce z nich skorzystać, jeżeli miał w sercu przynajmniej odrobinę współczucia. Oczywistym było bowiem, że Castor przejmował się losem swoich przyjaciół, nawet tych, którzy wystawiali jego cierpliwość na tak dużą próbę, jak robił to Thomas. Przed wysłaniem listu Castor zabezpieczył jeszcze obie fiolki, zapakował je do woreczka, po czym wręczył Irysowi z listem. Jak zwykle, gdy adresował go do Thomasa, nie dodawał od siebie suszonych kwiatów. Dopiero po tym mógł wreszcie wejść do środka i zagrzać się porządnie. Chyba zasłużył na herbatę.
| przekazuję Thomasowi Eliksir Banshee (2 porcje) [22.01.1958]
z/t
Nawet niezwykłe okoliczności przyrody, jakie towarzyszyły mu w pracy, nie pozwalały na chwilę wytchnienia i odpoczynku. Tak jak zawsze po zakończeniu warzenia przystąpił do sprzątania. Nie chciał pozostawić w tym miejscu nic, co mogło świadczyć o jego alchemicznych przygodach, ani tym bardziej czegoś, co w nieodpowiednich rękach mogło sprowadzić na kogoś niebezpieczeństwo. Pozostawienie niezabezpieczonego piołunu czy akonitu mogło zakończyć się zatruciem. Przecież nie każdy (ku rozpaczy Castora) znał się na roślinach. Z brzęczącym, złotym kociołkiem uniesionym za uchwyt w jednej ręce i ingrediencjami w drugiej, ruszył Castor w górę schodków i żwawym krokiem dotarł do domu. Zaniósł narzędzia pracy do sypialni (którą Tonksowie wciąż nazywali gościnną, on właściwie wtórował im w tym nazewnictwie, choć korciło, by mówić o niej swoja); gdy tam był, zgarnął z biurka kawałek pergaminu oraz wystarczająco duży, jutowy woreczek, jednocześnie przywołując do siebie Irysa.
List do Thomasa napisał znowu przed domem, uznając, że skoro zamówienie powstało w mrozie, nie może zostać oddane w cieple. List był krótki, jak na standardy pisarskie Castora i zawierał wyłącznie same konkrety. Ostrzeżenie, by nie potrząsał fiolką bez potrzeby i uważał, żeby jej nie rozbić. Prośbę, by nie mówił mu, w jakiej sytuacji chce z nich skorzystać, jeżeli miał w sercu przynajmniej odrobinę współczucia. Oczywistym było bowiem, że Castor przejmował się losem swoich przyjaciół, nawet tych, którzy wystawiali jego cierpliwość na tak dużą próbę, jak robił to Thomas. Przed wysłaniem listu Castor zabezpieczył jeszcze obie fiolki, zapakował je do woreczka, po czym wręczył Irysowi z listem. Jak zwykle, gdy adresował go do Thomasa, nie dodawał od siebie suszonych kwiatów. Dopiero po tym mógł wreszcie wejść do środka i zagrzać się porządnie. Chyba zasłużył na herbatę.
| przekazuję Thomasowi Eliksir Banshee (2 porcje) [22.01.1958]
z/t
Zniecierpliwieni teraźniejszością, wrogowie przeszłości, pozbawieni przyszłości, przypominaliśmy tych, którym sprawiedliwość lub nienawiść ludzka każe żyć za kratami. |
Oliver Summers
Zawód : Twórca talizmanów, właściciel sklepu "Bursztynowy Świerzop"
Wiek : 24
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
❝ Weariness is a kind of madness.
And there are times when
the only feeling I have
is one of mad revolt. ❞
And there are times when
the only feeling I have
is one of mad revolt. ❞
OPCM : 11
UROKI : 0
ALCHEMIA : 31+10
UZDRAWIANIE : 11+1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6
SPRAWNOŚĆ : 4
Genetyka : Wilkołak
Zakon Feniksa
| 15 kwietnia
Powinna napisać do niej wcześniej, zaraz po spotkaniu w ratuszu. Powinna ją odwiedzić, kiedy nie zasiadła z nimi do stołu, nie wzięła udziału w obradach. Lecz przecież młody Sprout mówił, że jest zaopiekowana – z drugiej strony, co dokładnie powinna przez to rozumieć? Coś jej dolegało, a najbliżsi mieli na nią oko? Zatrzymały ją inne obowiązki...? Nie, to nie brzmiało jak Tonks; zobowiązanie względem Zakonu było dla niej najważniejsze. Gdyby tylko była w stanie dotrzeć do Oazy, z pewnością by to zrobiła. I dlatego właśnie Maeve pluła sobie w brodę, że przez własne obowiązki, zmartwienia, odsunęła tę myśl na bok, pozwoliła, by odpowiedzialność spoczęła na barkach rodziny. A przecież musieli o siebie dbać, zwłaszcza teraz, w świetle najnowszych doniesień i nie do końca zrozumiałych ruchów władzy. Wyspy były szachownicą, na której królowała czerń wrogich figur.
Nim opuściła bezpieczne mury Theach Fáel ubrała się swobodnie, w sweter z wysokim golfem i kraciastą spódnicę, a także zmusiła ciało do posłuszeństwa, odmieniając rysy twarzy podług swej woli. Nie mogła udać się prosto do Somerset, choć treść otrzymanego listu sprawiała, że najchętniej rzuciłaby wszystko i teleportowała się w okolicę domostwa Tonksów. Wpierw jednak musiała rozmówić się z Jonesem, który kilka ostatnich dni spędził w dotkniętym niepokojami Suffolk; ze ściśniętym niepokojem sercem słuchała o pokłosiu dokonanych w marcu ataków, zagrabianych przez popleczników samozwańczego lorda miastach i wsiach. Nie poprzestawali na utrzymaniu kontroli w hrabstwach, które od dawien dawna podlegały hołubiącym tradycji rodom, ale zaczęli prowadzić ekspansję na ziemiach niczyich. Do tego jeszcze ten artykuł w Walczącym Magu, ceremonia odznaczenia popleczników Czarnego Pana – szarej eminencji, prawdziwego autora rozgrywającego się na ich oczach dramatu. O czym to wszystko świadczyło? Gdzie uderzą kolejnym razem? Które granice powinni umacniać, by nie dać się znów zaskoczyć...? Pilnowała swej sieci kontaktów jak tylko mogła, koordynowała przepływem informacji, zwykle jednak czuła się dojmująco bezsilna w obliczu napływających z odległych zakątków Anglii doniesień; nie mogli pomóc wszystkim. Nie mieli zasobów i środków, by walczyć na wszystkich frontach. Kiedy to w końcu zaakceptuje?
Jesienią poznała dokładny adres Wrzosowej Przystani, dzięki temu mogła przejrzeć przez nałożone na dom zabezpieczenia i dostrzec jego zarys; gdy żegnały się tamtego dnia w milczeniu, nie podejrzewała, że powrót zajmie jej aż tyle czasu. Lecz co z pozostałymi pułapkami? Czy powinna tak po prostu podążyć wprost do drzwi? Postąpiła z nogi na nogę, próbując ocenić, czy za najbliższym oknem dostrzegała jakiś ruch; dopiero teraz, gdy przeniosła się już na wietrzne wybrzeże, wróciła do swego prawdziwego wyglądu, zaczęła się nad tym zastanawiać. Nie chciała przypadkiem uruchomić żadnych zaklęć, które musiały otaczać zarówno budynek, jak i teren wokół niego; dla swojego dobra, ale również dla dobra mieszkających w nim osób. Ostatnim czego potrzebowali był fałszywy, przyprawiający o zawał alarm.
W końcu zdecydowała się sięgnąć po różdżkę; pomyślała o beztrosce młodości, o braciach, którzy wciąż żyli, wciąż z nią rozmawiali, gdy wypowiadała pod nosem odpowiednią inkantację. Świetlisty łabędź pomknął ku Przystani, by oznajmić Tonks jej przybycie.
Powinna napisać do niej wcześniej, zaraz po spotkaniu w ratuszu. Powinna ją odwiedzić, kiedy nie zasiadła z nimi do stołu, nie wzięła udziału w obradach. Lecz przecież młody Sprout mówił, że jest zaopiekowana – z drugiej strony, co dokładnie powinna przez to rozumieć? Coś jej dolegało, a najbliżsi mieli na nią oko? Zatrzymały ją inne obowiązki...? Nie, to nie brzmiało jak Tonks; zobowiązanie względem Zakonu było dla niej najważniejsze. Gdyby tylko była w stanie dotrzeć do Oazy, z pewnością by to zrobiła. I dlatego właśnie Maeve pluła sobie w brodę, że przez własne obowiązki, zmartwienia, odsunęła tę myśl na bok, pozwoliła, by odpowiedzialność spoczęła na barkach rodziny. A przecież musieli o siebie dbać, zwłaszcza teraz, w świetle najnowszych doniesień i nie do końca zrozumiałych ruchów władzy. Wyspy były szachownicą, na której królowała czerń wrogich figur.
Nim opuściła bezpieczne mury Theach Fáel ubrała się swobodnie, w sweter z wysokim golfem i kraciastą spódnicę, a także zmusiła ciało do posłuszeństwa, odmieniając rysy twarzy podług swej woli. Nie mogła udać się prosto do Somerset, choć treść otrzymanego listu sprawiała, że najchętniej rzuciłaby wszystko i teleportowała się w okolicę domostwa Tonksów. Wpierw jednak musiała rozmówić się z Jonesem, który kilka ostatnich dni spędził w dotkniętym niepokojami Suffolk; ze ściśniętym niepokojem sercem słuchała o pokłosiu dokonanych w marcu ataków, zagrabianych przez popleczników samozwańczego lorda miastach i wsiach. Nie poprzestawali na utrzymaniu kontroli w hrabstwach, które od dawien dawna podlegały hołubiącym tradycji rodom, ale zaczęli prowadzić ekspansję na ziemiach niczyich. Do tego jeszcze ten artykuł w Walczącym Magu, ceremonia odznaczenia popleczników Czarnego Pana – szarej eminencji, prawdziwego autora rozgrywającego się na ich oczach dramatu. O czym to wszystko świadczyło? Gdzie uderzą kolejnym razem? Które granice powinni umacniać, by nie dać się znów zaskoczyć...? Pilnowała swej sieci kontaktów jak tylko mogła, koordynowała przepływem informacji, zwykle jednak czuła się dojmująco bezsilna w obliczu napływających z odległych zakątków Anglii doniesień; nie mogli pomóc wszystkim. Nie mieli zasobów i środków, by walczyć na wszystkich frontach. Kiedy to w końcu zaakceptuje?
Jesienią poznała dokładny adres Wrzosowej Przystani, dzięki temu mogła przejrzeć przez nałożone na dom zabezpieczenia i dostrzec jego zarys; gdy żegnały się tamtego dnia w milczeniu, nie podejrzewała, że powrót zajmie jej aż tyle czasu. Lecz co z pozostałymi pułapkami? Czy powinna tak po prostu podążyć wprost do drzwi? Postąpiła z nogi na nogę, próbując ocenić, czy za najbliższym oknem dostrzegała jakiś ruch; dopiero teraz, gdy przeniosła się już na wietrzne wybrzeże, wróciła do swego prawdziwego wyglądu, zaczęła się nad tym zastanawiać. Nie chciała przypadkiem uruchomić żadnych zaklęć, które musiały otaczać zarówno budynek, jak i teren wokół niego; dla swojego dobra, ale również dla dobra mieszkających w nim osób. Ostatnim czego potrzebowali był fałszywy, przyprawiający o zawał alarm.
W końcu zdecydowała się sięgnąć po różdżkę; pomyślała o beztrosce młodości, o braciach, którzy wciąż żyli, wciąż z nią rozmawiali, gdy wypowiadała pod nosem odpowiednią inkantację. Świetlisty łabędź pomknął ku Przystani, by oznajmić Tonks jej przybycie.
Maeve Clearwater
Zawód : Rebeliant, wywiadowca
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
The moments of peace that we find sometimes, they aren't anything but warfare, thinly disguised.
OPCM : 22+1
UROKI : 32+4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Zakonu Feniksa
Dnie zlewały się w jeden. Okalający marazm przerywały jedynie krople, które czasem stukały w szyby i parapet. Pierwszy tydzień przeleżała beznamiętnie wpatrując się w fale morza za oknem. Wiedziała że powinna się podnieść, po raz kolejny, znów, jeszcze raz. Wiedziała, że było jeszcze sporo do zrobienia, że ona musiała jeszcze wiele zrobić. Ale nie była w stanie. Podnosiła się jedynie dla podstawowych czynności. Odpowiadając beznamiętnym głosem na zadawane pytanie. Nic jej nie było, nic jej nie było, nic jej nie był. Ciało miało dojść do siebie - jak zawsze. W jakiś sposób absurdalnie zdążyło nawyknąć już do tego, że ciągle eksploatuje je do granic możliwości. Zdawała sobie sprawę z konsekwencji. Zawsze wiedziała, przeczuwała, że…
To nigdy nie było jej dane. Dlatego nie łapała się tej myśli. Dlatego odsuwa ją od siebie, nie wierząc, nie chcąc, nie będąc gotową. Ale choć umysł brnął w narzuconej logice, serca nie dało się oszukać. Znów czuła się pusta. Ale był to inny rodzaj pustki, bardziej wszechobecny, okrutnie uświadamiający. Musiała się podnieść, ale pierwsze dni po prostu przeleżała, kraina koszmarów, która jej nie zostawiała zdawała się przyjaźniejszym miejscem niż realny świat. Nie powinna, ale nie miała innego wyjścia niż czekać. Na moment w którym wygra z samą sobą w którym podniesie się i zrobi ponownie kolejny krok. Jeszcze bardziej wewnętrznie roztrzaskana. Znów z brakującym elementem. W kolejnych marazm zaczynał opadać, choć nadal zabierał większość energii. Czuła się samotna, mimo, że otoczona przez rodzinę. Brakowało jej Hannah. Jej szczerości i opiekuńczości. Jej bliskości. Znów była sama. Tęskniła do ciepłej nocy na werandzie wypełnionej ognistą i emocjami. Do miejsca które znała, które nie miało swojego konkretnego punktu na mapie. Właściwie nie była pewna dlaczego napisała do Maeve. W czasie zadań zdawała się ją rozumieć. Może po prostu potrzebowała powiernika. Egoistycznie kogoś, kto będzie obok. Kogoś innego niż Vincent, któremu nie była w stanie spoglądać teraz twarz. Innego niż wygięte współczuciem twarze rodzeństwa. Kogoś kto nie wiedział jeszcze dokładnie, jak bardzo zepsuta była. Jednocześnie potrzebowała kogoś i chciała pozostać sama w ciemnym i cichym pokoju. Ale musiała się podnieść mimo wszystko choć ból rozdzierał jej serce z każdym oddechem. Dlaczego znów cierpiała? Nie miała na to odpowiedzi. Nigdy jej nie dostawała. Zaskoczona spojrzała na patronusa dopiero teraz zastanawiając się, czy wcześniej miała okazję przyjrzeć się temu Maeve. Łabędź, naprawdę dostojny i piękny. Podniosła się, wychodząc na zewnątrz i narzucając na ramiona kurtkę. W sumie ostatnio kiedy spotkały się u Vincenta nie porozmawiały zbyt wiele. Kiedy znalazła się obok uniosła rękę, żeby założyć kosymki jasnych włosów za ucho. - Co powiesz na plażę? - zapytała, wskazując na nią brodą. Podupadła jeśli szło o kontakty z innymi, właśnie zdawała sobie z tego sprawę. Dziwaczne to było trochę, wcześniej nie miała z tym większych problemów. Dźwignęła lekko kąciku ust. Trzeba zacząć, później pójdzie samo. Ale uśmiech nie został na jej ustach na długo. Kiedy zasiadły na miejscu na które rzuciła wcześniej niedbale koc, położyła się podkładając pod głowę dłonie. - Od czego powinniśmy zacząć? - zapytała jej spoglądając w jej stronę marszcząc lekko brwi.
To nigdy nie było jej dane. Dlatego nie łapała się tej myśli. Dlatego odsuwa ją od siebie, nie wierząc, nie chcąc, nie będąc gotową. Ale choć umysł brnął w narzuconej logice, serca nie dało się oszukać. Znów czuła się pusta. Ale był to inny rodzaj pustki, bardziej wszechobecny, okrutnie uświadamiający. Musiała się podnieść, ale pierwsze dni po prostu przeleżała, kraina koszmarów, która jej nie zostawiała zdawała się przyjaźniejszym miejscem niż realny świat. Nie powinna, ale nie miała innego wyjścia niż czekać. Na moment w którym wygra z samą sobą w którym podniesie się i zrobi ponownie kolejny krok. Jeszcze bardziej wewnętrznie roztrzaskana. Znów z brakującym elementem. W kolejnych marazm zaczynał opadać, choć nadal zabierał większość energii. Czuła się samotna, mimo, że otoczona przez rodzinę. Brakowało jej Hannah. Jej szczerości i opiekuńczości. Jej bliskości. Znów była sama. Tęskniła do ciepłej nocy na werandzie wypełnionej ognistą i emocjami. Do miejsca które znała, które nie miało swojego konkretnego punktu na mapie. Właściwie nie była pewna dlaczego napisała do Maeve. W czasie zadań zdawała się ją rozumieć. Może po prostu potrzebowała powiernika. Egoistycznie kogoś, kto będzie obok. Kogoś innego niż Vincent, któremu nie była w stanie spoglądać teraz twarz. Innego niż wygięte współczuciem twarze rodzeństwa. Kogoś kto nie wiedział jeszcze dokładnie, jak bardzo zepsuta była. Jednocześnie potrzebowała kogoś i chciała pozostać sama w ciemnym i cichym pokoju. Ale musiała się podnieść mimo wszystko choć ból rozdzierał jej serce z każdym oddechem. Dlaczego znów cierpiała? Nie miała na to odpowiedzi. Nigdy jej nie dostawała. Zaskoczona spojrzała na patronusa dopiero teraz zastanawiając się, czy wcześniej miała okazję przyjrzeć się temu Maeve. Łabędź, naprawdę dostojny i piękny. Podniosła się, wychodząc na zewnątrz i narzucając na ramiona kurtkę. W sumie ostatnio kiedy spotkały się u Vincenta nie porozmawiały zbyt wiele. Kiedy znalazła się obok uniosła rękę, żeby założyć kosymki jasnych włosów za ucho. - Co powiesz na plażę? - zapytała, wskazując na nią brodą. Podupadła jeśli szło o kontakty z innymi, właśnie zdawała sobie z tego sprawę. Dziwaczne to było trochę, wcześniej nie miała z tym większych problemów. Dźwignęła lekko kąciku ust. Trzeba zacząć, później pójdzie samo. Ale uśmiech nie został na jej ustach na długo. Kiedy zasiadły na miejscu na które rzuciła wcześniej niedbale koc, położyła się podkładając pod głowę dłonie. - Od czego powinniśmy zacząć? - zapytała jej spoglądając w jej stronę marszcząc lekko brwi.
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
Justine
Charakterystyczne szarpnięcie towarzyszące podróży świstoklikiem nie zdołało wyrwać cię z cienistych oparów. Jeszcze zanim potężna siła pociągnęła cię w pustkę, wydzierając z ciemnego pomieszczenia, wyczułaś obecność kogoś, czegoś jeszcze – poza Tristanem i Evandrą. Od coraz silniejszego zapachu krwi zaczęło robić ci się niedobrze, twoją głowę wypełniły szepty – głosy, których nie rozumiałaś, ale nie miałaś problemów z odczytaniem ich intencji. Chciały zniszczenia, cierpienia, śmierci – i miały zamiar posłużyć się tobą, żeby to osiągnąć.
Lądowanie na piaszczystej plaży nie należało do przyjemnych – zraniona noga ugięła się pod tobą, upadłaś na kolana, nie mając siły się podnieść. W twoje policzki uderzył podmuch wiejącego od morza wiatru, nie przyniósł jednak ze sobą ukojenia – a jedynie kolejną falę rdzawego, metalicznego zapachu. Szepty nie ucichły, mieszały się z szumem fal za twoimi plecami. Krwawiłaś, słabłaś – widziałaś krew wypływającą spod ciebie, chociaż było jej tak dużo, że trudno było uwierzyć, że należała do ciebie. Podobnie jak w piwnicy, i tutaj zaczęła rozlewać się dalej – geometryczne linie i wygięte łuki rozchodziły się po ziemi, we wszystkich kierunkach, coraz dalej i dalej, biegnąc również w stronę Wrzosowej Przystani – a każdy skrawek ziemi, którego dotknęły, niemal natychmiast stawał się jałowy, martwy. Ziemia czerniała, rośliny usychały, trawa wyglądała jak wypalona ogniem. Z otaczających cię oparów wypełzły znów trzy czarne jak smoła, rogate wilki, tym razem jednak cię nie zaatakowały – zamiast tego rozbiegając się w trzy strony świata, kierując się ku najbliższym zabudowaniom, domom, miasteczkom. Szepty wypełniające twoją czaszkę nie ucichły, wprost przeciwnie – ogłuszająca kakofonia zdawała się rezonować w umyśle, a po chwili z twoich oczu, uszu i nosa zaczęły wypływać strużki krwi – gorącej, gęstej; całe pole widzenia oblekło się czerwoną mgiełką – zaledwie sekundy dzieliły cię od utraty przytomności.
Castor, Michael, Kerstin
Krwiste strugi dotarły również do domu – w którejkolwiek jego części się znajdowaliście, w pierwszej kolejności dostrzegliście właśnie je: pełzły po podłodze, układając się w geometryczne kształty, trójkąty poprzecinanie prostymi liniami, w wygięte łuki półksiężyców; wspinały się po ścianach, malowały makabryczne obrazy na suficie, z którego zaczęły skapywać grube, ciemnoczerwone krople. Uderzając o posadzkę wyparowywały z głośnym syczeniem, a w górę unosił się dym, czarny jak smoła i podobnie do smoły lepiący się do mebli, ubrań, skóry. Pozbawione ciała szepty, które rozległy się zaraz potem, wywołały panikę pośród obecnych w domu i w pobliżu domu zwierząt – psy zaczęły ujadać, drapać w drzwi, starały się uciec jak najdalej od niszczycielskiej, niezrozumiałej siły; sowy poderwały się i wyleciały przez okna, kury z jazgotem rozbiegły się po okolicy. A wy – nim zorientowalibyście się, co właściwie się stało – poczuliście, jak wasze głowy, myśli, wypełnia inna wola, obca, złowroga. Z oczu, uszu i ust zaczęła cieknąć wam krew – ciepłe strugi spływały po twarzy, podczas gdy przerażający głos w czaszkach namawiał was do wyjścia na zewnątrz. Szumiące w pobliżu domu fale zaczęły ciągnąć was w sposób, którego nie byliście w stanie odrzucić, opanować; nagle jedynym waszym celem stało się dotarcie do nich, zanurzenie się aż po czubek głowy, pozwolenie wodzie na wdarcie się do ust, płuc. Nie interesowało was nic – oprócz fascynujących, nieskończonych głębin.
Castor, Michael, Kerstin – mistrz gry rzucił kością na waszą obecność w domu tutaj, jeżeli tego samego dnia prowadzicie inne wątki – należy uznać, że chronologicznie miały miejsce wcześniej, przed powrotem do Wrzosowej Przystani. Wszyscy otrzymujecie 50 punktów obrażeń (psychiczne), przez 5 kolejnych tur słyszycie nawoływanie, które namawia was do zanurzenia się w wodzie – aby się spod niego wyrwać, możecie wykonać rzut na odporność magiczną, ST wynosi 70. W przypadku porażki wszystkie wasze działania muszą być skupione na dotarciu do wody, bez względu na ewentualne przeszkody. W każdej turze możecie wykonać maksymalnie po jednej akcji.
Wszystkie zwierzęta, które znajdowały się w domu, uciekły – wrócą samodzielnie (lub mogą zostać odnalezione w razie wszczęcia poszukiwań) po upływie 3 dni fabularnych. Kury przez trzy kolejne miesiące fabularne nie będą niosły jaj.
Ziemia w promieniu kilkudziesięciu metrów wokół Justine stała się jałowa, przez kolejnych sześć miesięcy fabularnych nic na niej nie wyrośnie.
W ciągu kolejnych dni dotrą do was wieści o niewyjaśnionej fali samobójstw w najbliższym miasteczku. Chaos spowodowany przez cienie przechylił przewagę w hrabstwie o 2% na stronę chaosu.
Mistrz gry nie kontynuuje rozgrywki, ale nadzoruje wątek i w razie potrzeby pojawi się ponownie.
Kawałek plaży
Szybka odpowiedź