Gabinet na tyłach sklepu
Strona 4 z 4 • 1, 2, 3, 4
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★★ [bylobrzydkobedzieladnie]
Gabinet na tyłach sklepu
Na tyłach sklepu, tuż obok zaplecza, znajduje się niewielkie pomieszczenie zwane gabinetem. To tutaj trzymane są wszystkie księgi rachunkowe, chowane są pod kluczem najcenniejsze artefakty lub te wykonane na specjalne zamówienie. Pomieszczenie, jak reszta sklepu, charakteryzuje się ponurą aurą co jest pogłębiane przez ozdoby w postaci wypchanego kruka, czaszek schowanych pod szklanymi kopułami oraz ciężkimi kotarami przy oknie przez które do środka dostaje się cienka smuga światła. Jednak utrzymane jest w czystości więc nie uświadczysz tu kurzu czy pajęczyn. Pod ścianą znajduje się biurko z krzesłem, na małym stoliczku czeka czajnik z herbatą i metalowe pudełeczko z łakociami. Rzekłbyś, normalny gabinet właścicieli sklepu, gdyby nie ten obraz przedstawiający kobietę w czerni, zdaje się czy wodzi za tobą oczami?
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 19:46, w całości zmieniany 1 raz
5 kwietnia
Nie potrafił sobie przypomnieć dnia, w którym pierwszy raz postawił stopę na Nokturnie. Był jednak przekonany, że to wydarzyło się dawno temu, jeszcze przed pójściem do Hogwartu. Posiadał jedynie urywki wspomnień, których nie potrafił dobrze uporządkować. Starszego mężczyznę za ladą, wzbudzającego respekt samym tylko wyglądem – prawdopodobnie stary Borgin, który zmarł kilka lat później na podejrzaną chorobę, najpewniej jakąś klątwę. Różnorakie czaszki na półkach, które wzbudzały w małym Edgarze zarówno lęk, jak i fascynację. Czy były prawdziwe? Pamiętał, że patrząc na ojca nie miał wątpliwości, że tak. Lord Burke był surowym rodzicem, z pewnością bardziej surowym od samego Edgara. Krótkie rozkazy: stój, nie dotykaj, poczekaj, nie zadawaj tylu pytań. Tak więc stał przy ścianie, trzymając dłonie w kieszeniach swoich krótkich spodni, i czekał. Jedna biała podkolanówka zsunęła się nieco, ale Edgar nie zwracał na to uwagi. Wpatrywał się jak urzeczony w te wszystkie straszne rzeczy, chcąc zobaczyć w i ę c e j. I w końcu tak właśnie zrobił: ciekawość nakazała mu zajrzeć do szuflady w ojcowskim biurku, wypełnionej różnymi papierami, na których leżał złoty kieszonkowy zegarek. Speszony wzrok co i rusz wędrował w stronę drzwi, kiedy sięgał po niego dłonią. Kara za nieposłuszeństwo była bolesna, ale teraz dobrze zdawał sobie sprawę z niebezpieczeństwa, na jakie się naraził. Na zegarku nie leżała żadna klątwa, ale przecież mogła – wtedy nie rozumiał gniewu ojca, przez który zapewne przebijał się też strach o zdrowie pierworodnego syna.
Tym razem to on pojawił się na Nokturnie w roli ojca z córką u boku. Podróż kominkiem minęła bez zastrzeżeń; sieć fiuu działała nienagannie. Adeline nie była zachwycona pomysłem wycieczki do sklepu, ale nie miała w tej kwestii wiele do powiedzenia – każdy Burke musiał prędzej czy później spotkać się z czarną magią, bo była osią ich dziedzictwa.
– Pamiętaj o czym ci mówiłem w Durham. Niczego nie dotykaj – powtórzył jak mantrę, otrzepując ramiona z pyłu po podróży. Na czarnej szacie odznaczał się każdy babroch. Gabinet był pusty, ale zza półprzymkniętych drzwi dało się usłyszeć głosy z wnętrza sklepu. W środku musiał przebywać jakiś klient. – Wiesz czym są klątwy? – Upewnił się, spoglądając na córkę. Nie był pewny czy guwernantka kiedykolwiek wspominała jej o magicznych zagrożeniach. – Częstuj się – dodał, wskazując dłonią na słój z maślanymi ciasteczkami, kiedy zaczął grzebać w papierach na biurku. Potem wyjął z szuflady czarne rękawiczki, które szybko ubrał na dłonie – wyraźnie się spieszył, ale zatrzymał się na moment, spoglądając podejrzliwie na Orianę. Po chwili wyciągnął z szuflady jeszcze jedną parę czarnych rękawiczek i szybko pomniejszył je zaklęciem. – Nałóż – polecił, rzucając je w stronę dziewczynki. Zamierzał uczyć się na błędach własnego ojca i nie wierzyć ślepo w posłuszeństwo swojego dziecka. Potem delikatnie zdjął z gabloty niewielki brązowy kuferek i ruszył w stronę drzwi. – Poczekaj tu na mnie, zaraz wracam – rzucił, zanim opuścił gabinet.
Nie potrafił sobie przypomnieć dnia, w którym pierwszy raz postawił stopę na Nokturnie. Był jednak przekonany, że to wydarzyło się dawno temu, jeszcze przed pójściem do Hogwartu. Posiadał jedynie urywki wspomnień, których nie potrafił dobrze uporządkować. Starszego mężczyznę za ladą, wzbudzającego respekt samym tylko wyglądem – prawdopodobnie stary Borgin, który zmarł kilka lat później na podejrzaną chorobę, najpewniej jakąś klątwę. Różnorakie czaszki na półkach, które wzbudzały w małym Edgarze zarówno lęk, jak i fascynację. Czy były prawdziwe? Pamiętał, że patrząc na ojca nie miał wątpliwości, że tak. Lord Burke był surowym rodzicem, z pewnością bardziej surowym od samego Edgara. Krótkie rozkazy: stój, nie dotykaj, poczekaj, nie zadawaj tylu pytań. Tak więc stał przy ścianie, trzymając dłonie w kieszeniach swoich krótkich spodni, i czekał. Jedna biała podkolanówka zsunęła się nieco, ale Edgar nie zwracał na to uwagi. Wpatrywał się jak urzeczony w te wszystkie straszne rzeczy, chcąc zobaczyć w i ę c e j. I w końcu tak właśnie zrobił: ciekawość nakazała mu zajrzeć do szuflady w ojcowskim biurku, wypełnionej różnymi papierami, na których leżał złoty kieszonkowy zegarek. Speszony wzrok co i rusz wędrował w stronę drzwi, kiedy sięgał po niego dłonią. Kara za nieposłuszeństwo była bolesna, ale teraz dobrze zdawał sobie sprawę z niebezpieczeństwa, na jakie się naraził. Na zegarku nie leżała żadna klątwa, ale przecież mogła – wtedy nie rozumiał gniewu ojca, przez który zapewne przebijał się też strach o zdrowie pierworodnego syna.
Tym razem to on pojawił się na Nokturnie w roli ojca z córką u boku. Podróż kominkiem minęła bez zastrzeżeń; sieć fiuu działała nienagannie. Adeline nie była zachwycona pomysłem wycieczki do sklepu, ale nie miała w tej kwestii wiele do powiedzenia – każdy Burke musiał prędzej czy później spotkać się z czarną magią, bo była osią ich dziedzictwa.
– Pamiętaj o czym ci mówiłem w Durham. Niczego nie dotykaj – powtórzył jak mantrę, otrzepując ramiona z pyłu po podróży. Na czarnej szacie odznaczał się każdy babroch. Gabinet był pusty, ale zza półprzymkniętych drzwi dało się usłyszeć głosy z wnętrza sklepu. W środku musiał przebywać jakiś klient. – Wiesz czym są klątwy? – Upewnił się, spoglądając na córkę. Nie był pewny czy guwernantka kiedykolwiek wspominała jej o magicznych zagrożeniach. – Częstuj się – dodał, wskazując dłonią na słój z maślanymi ciasteczkami, kiedy zaczął grzebać w papierach na biurku. Potem wyjął z szuflady czarne rękawiczki, które szybko ubrał na dłonie – wyraźnie się spieszył, ale zatrzymał się na moment, spoglądając podejrzliwie na Orianę. Po chwili wyciągnął z szuflady jeszcze jedną parę czarnych rękawiczek i szybko pomniejszył je zaklęciem. – Nałóż – polecił, rzucając je w stronę dziewczynki. Zamierzał uczyć się na błędach własnego ojca i nie wierzyć ślepo w posłuszeństwo swojego dziecka. Potem delikatnie zdjął z gabloty niewielki brązowy kuferek i ruszył w stronę drzwi. – Poczekaj tu na mnie, zaraz wracam – rzucił, zanim opuścił gabinet.
We build castles with our fears and sleep in them like
kings and queens
kings and queens
Edgar Burke
Zawód : nestor, B&B, łamacz klątw
Wiek : 35
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Gdybym był babą, rozpłakałbym się rzewnie nad swym losem, ale jestem Burkiem, więc trzymam fason.
OPCM : 25 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 30 +1
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 9
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
W Durham Castle rozmawiało się o Nokturnie, sklepie, palarni i klątwach niemal bez przerwy — a przynajmniej tak wydawało się najstarszej z córek lorda nestora, która rozmów tych szukała z imponującym dla dorosłych zacięciem. Wiedziała, że jej rodzina prowadziła z inną — wciąż zastanawiała się, dlaczego nie mogli tego robić zupełnie sami, ale czasami przychodziło jej na myśl, że któryś z jej mniej lub bardziej pra, albo w ogóle dziadków (naprawdę starała się sięgnąć do historii tego miejsca, lecz ostatnia wizyta w rodowej bibliotece okazała się rozczarowująca głównie przez fakt, że Ariana domagała się zabawy w Wendelinę Dziwaczną i autorytatywnym tonem, nieznoszącym sprzeciwu — zapewne odziedziczonym po ojcu — nakazała starszej siostrze znowu udawać mugolkę, co mimo upływu lat wciąż doprowadzało Orianę do łez; nigdy płaczu, co też było prawdopodobnie dziedzictwem otrzymanym po mieczu) mógł po prostu polubić tego, czy innego Borgina i założyć z nim spółkę. Chociaż mówiły jaskółki, że niedobre spółki.
Wreszcie udało jej się jednak wybłagać wizytę w rzeczonym sklepie, choć lord Edgar — trzeba przyznać uczciwie — długo bronił się przed zabraniem pierworodnej na Ulicę Śmiertelnego Nokturnu. Oriana nie wiedziała, czy długotrwała nieustępliwość ojca wynikała z obaw, że miejsce to nie nadawało się dla dzieci, a szczególnie dziewczynek, czy może miała swe źródło w kwestii bardziej przyziemnej i dokuczliwej — przeciągającej się awarii sieci Fiuu. Ta ostatnia (zapewne dzięki interwencji Edgara) została wreszcie naprawiona, umożliwiając ojcu i córce dość dogodne dostanie się w samo centrum nokturnowych wydarzeń, co zostało okupione przez Makową Pannę nagłym atakiem kaszlu i prędkimi próbami otrzepania ciemnoszarej sukienki z jasnoszarymi mankietami i haftem w maki, nim rozejrzała się ciekawsko dookoła i przełknęła ślinę, odrobinę zdenerwowana.
Miejsce to wydawało się dokładnie takie, jakim je sobie wyobrażała, a jednocześnie, w zupełnie niezrozumiały sposób jeszcze straszniejsze. Chwila obserwacji dziewczynki wystarczyła, by upewnić się w przekonaniu, że Oriana podzieliła losy swojego ojca sprzed laty i przestraszyła się wnętrza sklepu, choć bardzo mocno nie chciała dać tego po sobie poznać.
— Niczego — powtórzyła po ojcu, chcąc brzmieć jak najbardziej dziarsko i skinęła mu głową z pełnym przekonaniem. Ale jakże nie dotykać, skoro wyglądało na to, że nawet tutaj, na tyłach sklepu aż roiło się od przedmiotów, które pobudzały ciekawość dziewczynki? Ta przecież zawsze wygrywała ze strachem, a obecność ojca łagodziła nawet najpilniejsze chęci ucieczki.
— Klątwy to sposób, w jaki starzy czarodzieje bronili się przed kimś, kogo nie chcieli — odpowiedziała na pytanie ojca, wykonując chyba jednak za dużo skrótów myślowych. Chodziło oczywiście o pierwotne założenia klątw, które miały obronić przedmiot lub miejsce przed nieuprawnioną ingerencją osoby trzeciej. — Czytałam w książkach — dodała po chwili, kierując spojrzenie burzowych oczu w kierunku ojca, gdyby ten miał jakieś wątpliwości odnośnie źródła tejże wiedzy.
Nie czekała na dalsze zaproszenie, sięgając od razu po maślane ciasteczko i pochłaniając je, drobnymi gryzami, ale tak, by nie nakruszyć nadmiernie na podłogę. Gdy ojciec podarował jej malutkie rękawiczki — akurat takie na jej dłonie, prędko wcisnęła resztę ciasteczka do środka, aby przejść do nakładania odzieży ochronnej. Następnie skinęła głową na prośbę o poczekanie, a gdy ojciec zniknął za drzwiami gabinetu, samotnie rozpoczęła jego eksplorację, szukając czegoś naprawdę niezwykłego i ciekawego.
| rzucam na magię dziecięcą, kość ciekawość
Wreszcie udało jej się jednak wybłagać wizytę w rzeczonym sklepie, choć lord Edgar — trzeba przyznać uczciwie — długo bronił się przed zabraniem pierworodnej na Ulicę Śmiertelnego Nokturnu. Oriana nie wiedziała, czy długotrwała nieustępliwość ojca wynikała z obaw, że miejsce to nie nadawało się dla dzieci, a szczególnie dziewczynek, czy może miała swe źródło w kwestii bardziej przyziemnej i dokuczliwej — przeciągającej się awarii sieci Fiuu. Ta ostatnia (zapewne dzięki interwencji Edgara) została wreszcie naprawiona, umożliwiając ojcu i córce dość dogodne dostanie się w samo centrum nokturnowych wydarzeń, co zostało okupione przez Makową Pannę nagłym atakiem kaszlu i prędkimi próbami otrzepania ciemnoszarej sukienki z jasnoszarymi mankietami i haftem w maki, nim rozejrzała się ciekawsko dookoła i przełknęła ślinę, odrobinę zdenerwowana.
Miejsce to wydawało się dokładnie takie, jakim je sobie wyobrażała, a jednocześnie, w zupełnie niezrozumiały sposób jeszcze straszniejsze. Chwila obserwacji dziewczynki wystarczyła, by upewnić się w przekonaniu, że Oriana podzieliła losy swojego ojca sprzed laty i przestraszyła się wnętrza sklepu, choć bardzo mocno nie chciała dać tego po sobie poznać.
— Niczego — powtórzyła po ojcu, chcąc brzmieć jak najbardziej dziarsko i skinęła mu głową z pełnym przekonaniem. Ale jakże nie dotykać, skoro wyglądało na to, że nawet tutaj, na tyłach sklepu aż roiło się od przedmiotów, które pobudzały ciekawość dziewczynki? Ta przecież zawsze wygrywała ze strachem, a obecność ojca łagodziła nawet najpilniejsze chęci ucieczki.
— Klątwy to sposób, w jaki starzy czarodzieje bronili się przed kimś, kogo nie chcieli — odpowiedziała na pytanie ojca, wykonując chyba jednak za dużo skrótów myślowych. Chodziło oczywiście o pierwotne założenia klątw, które miały obronić przedmiot lub miejsce przed nieuprawnioną ingerencją osoby trzeciej. — Czytałam w książkach — dodała po chwili, kierując spojrzenie burzowych oczu w kierunku ojca, gdyby ten miał jakieś wątpliwości odnośnie źródła tejże wiedzy.
Nie czekała na dalsze zaproszenie, sięgając od razu po maślane ciasteczko i pochłaniając je, drobnymi gryzami, ale tak, by nie nakruszyć nadmiernie na podłogę. Gdy ojciec podarował jej malutkie rękawiczki — akurat takie na jej dłonie, prędko wcisnęła resztę ciasteczka do środka, aby przejść do nakładania odzieży ochronnej. Następnie skinęła głową na prośbę o poczekanie, a gdy ojciec zniknął za drzwiami gabinetu, samotnie rozpoczęła jego eksplorację, szukając czegoś naprawdę niezwykłego i ciekawego.
| rzucam na magię dziecięcą, kość ciekawość
my daddy's got a wand
you better run
you better run
Oriana Burke
Zawód : lady Durham, córka nestora Burke
Wiek : 8 lat
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
I'll clean my room. In exchange for your immortal soul.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
The member 'Oriana Burke' has done the following action : Rzut kością
'k10' : 10
'k10' : 10
11.07.1958
Problemy z zaopatrzeniem nadal trwały, ale nie znaczyło to, że do sklepu nie napływały prośby o kolejne zamówienia, bo choć wojna była w trakcie zawieszenia to ludzie nadal nie wierzyli, że potrwa to długo. Wręcz część uważała, że jak tylko zawieszenie się skończy to atak ze strony rebeliantów będzie jeszcze większy i mocniejszy niż ostatnie ich ruchy. Nie dziwiło więc jej, że woleli się zabezpieczyć. Talizmany nadal były w pożądane przez wielu więc lady Burke dzieliła swój czas pomiędzy przygotowaniami do jarmarków, odbudową kopalni, a obowiązkami w sklepie, a kiedy tylko miała wolną chwilę to ćwiczyła grę na skrzypcach, a wieczorami starała się rozwikłać sprawę cieni, które panoszyły się po Anglii. Czasami sama sobie się dziwiła, że znajduje jeszcze czas dla przyjaciół czy drobne przyjemności dla samej siebie.
Dzisiejszego dnia wyczekiwała przybycia lorda Traversa, który informował w liście, że posiada ciekawy artefakt, który mógłby ją zainteresować. Taka wiadomość jedynie pogłębiła ciekawość młodej czarownicy. Dlatego też od razu podniosła głowę znad zamówień kiedy zadzwonił dzwonek u drzwi.
-Dzień dobry lordzie Travers. - Przywitała czarodzieja od razu, a na jasnej twarzy pojawił się delikatny i uprzejmy uśmiech. -Proszę za mną.
Wskazała od razu przejście do gabinetu znajdującego się na tyłach sklepu, gdzie mogli swobodnie porozmawiać nie niepokojeni przez nikogo. -Czy mogę zaoferować szklankę czegoś chłodnego do picia? - Zapytała wskazując tym samym stoliczek z dwiema karafkami. Upały nadal dawały się we znaki, a każdy rodzaj ochłody był na wagę złota. Jeżeli zaś lord Traves wyraził taką chęć, została mu podana wysoka szklanica z zimnym napojem, a sama Primrose wskazała mu wolne miejsce. -Przyznaję, że informacja o nietypowym artefakcie bardzo mnie zaintrygowała. Co takiego udało się znaleźć?
Nie było tajemnicą wśród towarzystwa, że lady Burke zajmuje się badaniem artefaktów, tak samo jak to, że zaangażowana była w rodzinne interesy oraz działania społeczne na podłożu ekonomicznym i gospodarczym. Daleko jej było do eterycznych piękności, które swój dzień spędzają na wyrażaniu siebie artystycznie czy to w formie malowania obrazów lub pisania poezji. Jedni uważali jej działania za zbyt samodzielne, poglądy za niepokojące, a inni zaś spoglądali na nią z rosnącym zaciekawieniem i milczącym przyzwoleniem obserwując jej poczynania. Lady Burke zaś uważała, że brak działania pozostawia świat takim jaki jest, a ten nie podobał się młodej kobiecie i podejmowała się różnych czynów, zdając sobie sprawę, że jest bacznie obserwowana. Licząc się z tym, że może zostać starą panną, kobietą wskazywaną jako zły wzór wiedziała, że kiedyś znajdzie się kolejna kobieta, która będzie kontynuować jej dzieło. Kiedyś zasugerowano, że powinna porzucić Nokturn i nigdy się na nim nie pojawiać, sama myśl mocno nią wstrząsnęła, poczuła się, że kazano jej porzucić to kim jest. Nie mogła tego przyjąć w obawie, że jedno ustępstwo sprawi, że zacznie być naciskana z innych stron. Miałaby porzucić badanie artefaktów, porzucić na zawsze Nokturn? Niedoczekanie!
Teraz zaś czekała, aż lord Travers uchyli rąbka tajemnicy.
May god have mercy on my enemies
'cause I won't
'cause I won't
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
| 11/07/58
Cardan zdecydowanie nie należał do wcale nie tak wąskiego grona wyznawców opinii, że wojna potrwa krótko. Wiara w to, że wszystko pójdzie szybko i gładko była co prawda dość naturalna; w końcu mieli po swojej stronie racje pielęgnowane przez całe wieki pokoleń czarodziejów. Nie należało jednak lekceważyć bandy rebeliantów, bo przyparci do muru mogli posuwać się do czynów, których wszyscy będą gorzko żałowali; jak ranne zwierzę, które może zechcieć ugryźć tego, kto wyciągnie pomocną dłoń. Nie, żeby Travers zamierzał to czynić; był całkowicie oddany tej samej sprawie, co jego starszy brat i mógł mu jedynie pozazdrościć zaangażowania w służbę Czarnemu Panu. Czasy wygodnej neutralności już się skończyły, a jeżeli zamierzali w ogóle myśleć o jakiejkolwiek potędze rodu Travers, wiedzieli doskonale co robić. Dlatego też Cardan tym się właśnie zajmował; ostatnimi czasy rzadko schodził z pokładu, uzupełniając luki w brakach zaopatrzenia, jeżeli tylko był w stanie. Przebywanie z daleka od domu pomagało nie taplać się w wyrzutach sumienia. Zapotrzebowanie na artefakty wzrosło; ludzie szukali ochrony lub broni i trudno było im się dziwić w obecnym stanie rzeczy. Nie powiedziałby tego pewnie na głos, kurtuazyjnie przemilczając temat, ale wojna stanowiła intratny biznes - jeśli tylko wiedziało się jak to wykorzystać, wszak pieniądze pływały na falach, wystarczyło je wyłowić.
Zdarzało mu się już korzystać z usług lady Burke; jak na tak młodą osobę miała całkiem niezłą wiedzę na temat artefaktów, co – jak wnioskował Cardan – wynikało z rodowych naleciałości. Co prawda zdawał sobie sprawę, że zarówno jej zajęcie jak i miejsce pracy są dosyć nietuzinkowe jak na szlachciankę, ale był chyba ostatnią osobą, która miałaby to oceniać. Tak naprawdę niezbyt obchodziły go faux-pas i inne mezalianse, które dość regularnie miały miejsce w śmietance towarzyskiej. Był aż nazbyt świadomy szerokości skali tych zjawisk. Nakierowany na cel, nie zwykł przejmować się środkami, które go doń doprowadzą; poza tym byłby parszywym hipokrytą, gdyby zwracał uwagę na cudze poczynania. Sam nie miał się specjalnie czym chwalić, zwłaszcza patrząc przez pryzmat ostatnich miesięcy.
Na Nokturnie mógłby czuć się niemal jak w domu. Niemal. Wspomnienie hinduskiego portu cisnęło się do głowy nieproszone, podchodziło do gardła i odnajdywało odzwierciedlenie w podejrzanych opryszkach przemykających ciemnymi uliczkami. Odetchnął więc z ulgą, trafiwszy we właściwe miejsce. Swobodnie oparł się jedną ręką o framugę, drugą z kolei ruszył dzwonek, zwiastujący jego – i tak zapowiedziane – nadejście.
– Lady Burke – odparł na powitanie, okraszając słowa krzywym uśmiechem. Ruszył za gospodynią, rozluźniając kołnierz lnianej koszuli i nie rozglądając się zanadto; znał to miejsce dosyć dobrze. Łapczywy wzrok Cardana spoczywał tylko na co cenniejszych artefaktach, które mogły zdobić półki pomieszczenia, a których nie było tu ostatnim razem.
– Poproszę, zaschło mi w gardle od oganiania się od oszustów – rzucił lekko i niespecjalnie poważnie; z reguły rzadko kto na Nokturnie go niepokoił, bo wiedział, że niewiele tym samym ugra. Cardan nie był może czarodziejem rzucającym uroki najsprawniej na świecie, ale pięść miał niebywale ciężką, co zwykle trzymało angielskich opryszków z daleka od jego strefy komfortu.
Przyjął zimny napitek, połowicznie tylko żałując, że to nie ognista whiskey; gdzieś na wodach oceanu indyjskiego rozmyło się jego przeświadczenie o wyższości stanu trzeźwości ponad lekki rausz. Łatwiej było wtedy ignorować lepką ciemność rozlewającą się po duszy z każdym rzucanym rodzinie w twarz kłamstwem. Włożył jedną rękę do kieszeni, drugą bezwiednie bawił się pełną szklanką. Trochę zwlekał z przejściem do sedna, nie tyle z ochoty grania na czas, co ze zwyczajnej ciekawości, która nakierowała błękit jego spojrzenia na znajdujące się w gabinecie przedmioty. Z manierą właściwą kupcom, spieniężał je w oczach; 100 galeonów za to, 500 za tamto... Wzroku kobiety w czerni, wyzierającego nań z obrazu zdawał się nie widzieć.
– Nie jest aż tak niecodzienny stamtąd, skąd pochodzi – odwrócił się w stronę Primrose, odkładając szklankę na blat biurka. Sięgnął za pazuchę szkarłatnej szaty i wyjął stamtąd niewielką, okrągłą paczkę owiniętą w brązowy papier. – Przywiozłem to z Grecji – zaczął, odwijając jutowy sznurek. Pod papierem kryło się złote jabłko, którego rzecz jasna nie zamierzał dotykać palcami. Gdyby lady Burke postanowiła przyjrzeć się przedmiotowi bliżej, dostrzegłaby wygrawerowany napis "Kallisti". Podniósł wzrok na Prim, ciekaw, czy uda jej się zgadnąć, czym jest znalezisko.
I like to bet on myself whenever I can.
But usually with other people’s money.
Cardan Travers
Zawód : handlarz magicznymi artefaktami, podróżnik
Wiek : 28
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
underestimate me.
that will be fun.
that will be fun.
OPCM : 5 +1
UROKI : 10 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
W rodzinie nikt się nie dziwił, że Primrose skierowała swoje zainteresowania ku artefaktom i ich badaniu. Wręcz była do tego zachęcana, a sam ojciec i starszy brat podsuwali jej co ciekawsze manuskrypty. Ta zaś pochłaniała w ogromnych ilościach wiedzę, a z czasem zaczęła ją przekuwać w działaie. Co zaowocowało tym, że na Nokturnie przyjmowała zamówienia i pochylała się nad cenniejszymi artefaktami. Badając je starała się poznać całą historię, u kogo wcześniej były i czy wykorzystano cały ich potencjał.
Choć zajęta sprawami hrabstwa i niepokojącymi cieniami nie pozwalała sobie na zaniedbanie pracy w pracowni. Na wiele mogła sobie pozwolić nosząc nazwisko Burke, mając wsparcie rodu, a i tak nigdy nie spełniła swojego marzenia i nie wyruszyła w podróż celem odkrycia nowych artefaktów, jak to czynił Edgar. Musiała zadowolić się opowieściami brata. Jednak w szkatule czekały dwa bilety na wyjazd, tylko na razie nie było na czasu. Miała nadzieję, że nie przeleżą tam dłużej jak parę miesięcy i będzie mogła w końcu wyruszyć w jedną z pierwszych podróży w swoim życiu.
Artefakty, pradawna magia i zagadki były jedną z jej pasji, zaraz obok jazdy konnej, skrzypiec i szermierki. Dlatego też z radością przyjmowała kolejne zlecenia i tym razem nie mogła sobie odmówić spotkania z lordem Traversem.
Dostrzegła spojrzenie czarodzieja błądzące po przedmiotach znajdujących się w gabinecie. Uśmiechnęła się pod nosem, ponieważ sama również często to czyniła gdy znajdowała się w podobnym miejscu, a lord Travers też wiedział na co patrzeć. Wojna sprawiła jedno, wiele zapomnianych miejsc nagle odkryto, a co za tym idzie, też skarby jakie w nich schowano. Skrzynie najróżniejszych przedmiotów leżały teraz czekając na swoją kolej. Tym zajmowali się pracownicy sklepu - przeglądając wiele nic nie wartych rzeczy znajdowali perełki, które później lądowały na biurku Primrose, gdzie mogła się im przyjrzeć.
Moment kiedy sięgnął po paczkę był tym, w którym wyciągnęła rękawiczki. Dotykanie czegokolwiek za pomocą gołej skóry było skrajnie nieodpowiedzialne.
-Grecja? - Powtórzyła za czarodziejem, a ciekawość wzrosła bardzo gwałtownie. Poczekała, aż papier opadnie i podsunęła pod dłoń mężczyzny tacę, na której mógł artefakt położyć.-Grecy posiadają w swoje kulturze dużą ilość artefaktów, choć nie przewyższają w niej Egipcjan. Rzymianie zaś jako świat, który przyjmował wszystko może szczycić się tytułem tej nacji, która miała ich najwięcej, ale gdyby skupić się na czysto rzymskich, nagle by się okazało, że wcale swoich nie mają tak dużo. - Skomentowała siadając za biurkiem. Biorąc lupę do dłoni pochyliła się nad złotym jabłkiem. Przez chwilę przyglądała mu się w milczeniu. -Kallisti… - Przeczytała napis pod nosem. Zmarszczyła nieznacznie brwi, a potem uniosła roziskrzone spojrzenie na Cardana. -Czy to jest jabłko niezgody? - Zapytała z nutą ekscytacji w głosie. Opadła na oparcie krzesła. -Stworzone przez boginię Eris, symbolizującą niezgodę. Podarowane przez Parysa Afrodycie za serce Heleny. - Pokręciła głową szczerze zaskoczona znaleziskiem. -Gdzie było? - Zapytała od razu wielce ciekawa jak wpadło w dłonie czarodzieja.
Choć zajęta sprawami hrabstwa i niepokojącymi cieniami nie pozwalała sobie na zaniedbanie pracy w pracowni. Na wiele mogła sobie pozwolić nosząc nazwisko Burke, mając wsparcie rodu, a i tak nigdy nie spełniła swojego marzenia i nie wyruszyła w podróż celem odkrycia nowych artefaktów, jak to czynił Edgar. Musiała zadowolić się opowieściami brata. Jednak w szkatule czekały dwa bilety na wyjazd, tylko na razie nie było na czasu. Miała nadzieję, że nie przeleżą tam dłużej jak parę miesięcy i będzie mogła w końcu wyruszyć w jedną z pierwszych podróży w swoim życiu.
Artefakty, pradawna magia i zagadki były jedną z jej pasji, zaraz obok jazdy konnej, skrzypiec i szermierki. Dlatego też z radością przyjmowała kolejne zlecenia i tym razem nie mogła sobie odmówić spotkania z lordem Traversem.
Dostrzegła spojrzenie czarodzieja błądzące po przedmiotach znajdujących się w gabinecie. Uśmiechnęła się pod nosem, ponieważ sama również często to czyniła gdy znajdowała się w podobnym miejscu, a lord Travers też wiedział na co patrzeć. Wojna sprawiła jedno, wiele zapomnianych miejsc nagle odkryto, a co za tym idzie, też skarby jakie w nich schowano. Skrzynie najróżniejszych przedmiotów leżały teraz czekając na swoją kolej. Tym zajmowali się pracownicy sklepu - przeglądając wiele nic nie wartych rzeczy znajdowali perełki, które później lądowały na biurku Primrose, gdzie mogła się im przyjrzeć.
Moment kiedy sięgnął po paczkę był tym, w którym wyciągnęła rękawiczki. Dotykanie czegokolwiek za pomocą gołej skóry było skrajnie nieodpowiedzialne.
-Grecja? - Powtórzyła za czarodziejem, a ciekawość wzrosła bardzo gwałtownie. Poczekała, aż papier opadnie i podsunęła pod dłoń mężczyzny tacę, na której mógł artefakt położyć.-Grecy posiadają w swoje kulturze dużą ilość artefaktów, choć nie przewyższają w niej Egipcjan. Rzymianie zaś jako świat, który przyjmował wszystko może szczycić się tytułem tej nacji, która miała ich najwięcej, ale gdyby skupić się na czysto rzymskich, nagle by się okazało, że wcale swoich nie mają tak dużo. - Skomentowała siadając za biurkiem. Biorąc lupę do dłoni pochyliła się nad złotym jabłkiem. Przez chwilę przyglądała mu się w milczeniu. -Kallisti… - Przeczytała napis pod nosem. Zmarszczyła nieznacznie brwi, a potem uniosła roziskrzone spojrzenie na Cardana. -Czy to jest jabłko niezgody? - Zapytała z nutą ekscytacji w głosie. Opadła na oparcie krzesła. -Stworzone przez boginię Eris, symbolizującą niezgodę. Podarowane przez Parysa Afrodycie za serce Heleny. - Pokręciła głową szczerze zaskoczona znaleziskiem. -Gdzie było? - Zapytała od razu wielce ciekawa jak wpadło w dłonie czarodzieja.
May god have mercy on my enemies
'cause I won't
'cause I won't
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Każdy ród mógł się poszczycić swoim konikiem; w przypadku rodu Burke był to akurat handel artefaktami. Nie dało się być dobrym we wszystkim - na jakimś poziomie musieli się między sobą uzupełniać, co też z nawiązką czynił Cardan. Nie miał aż tak rozległej wiedzy o samych artefaktach, dlatego też bez skrępowania korzystał z usług sklepu znajdującego się pod pieczą rodziny Primrose; w zamian mógł zaoferować usługi żeglarskie, o czym zresztą doskonale wiedzieli. Można byłoby nawet uznać, że był w tej konfiguracji człowiekiem od czarnej roboty; wszak każdy przedmiot należało wpierw zdobyć, rzadko kiedy po prostu leżały sobie i czekały na odkrycie. Faktem było jednak, że wojenne wojaże pomogły w niektórych kwestiach, jak i utrudniały wszystko na innych polach. Wzrost zainteresowania magicznymi przedmiotami najróżniejszej maści powodował, że coraz więcej czarodziejów decydowało się - w przerwach na walkę - skierować oczy gdzieś poza horyzont tego, co znane. Pieniądze i sława stały się wyświechtanym priorytetem; teraz pielęgnowano bezpieczeństwo, a artefakt który tutaj dzisiaj przyniósł - o ile nie był zręczną podróbką - raczej odbiegał od takiego działania, przeciwnie: mógł wprowadzić jedynie więcej zamętu. Travers natomiast bardzo dobrze zdawał się odnajdywać w chaosie, niejednokrotnie mącąc wodę bardziej, niż było to w danym momencie potrzebne.
Wydawała się wtedy głębsza, niż w rzeczywistości.
Bez słowa obserwował Primrose pochylającą się nad złotym jabłkiem. Miał spore obawy, że to podróbka lub raczej dosyć zwykły - acz przeklęty - przedmiot. Doceniał profesjonalizm lady Burke i wiedział, że będzie mu to w stanie pomóc ocenić, a co za tym idzie - także wycenić. Przyniesiony przedmiot nie był głównym celem wyprawy, a trafił mu się niemalże przypadkiem, stąd też bez względu na ocenę czarownicy nie czułby się rozczarowany.
– Cywilizacje przychodzą i odchodzą, ale żadna z nich nie jest tak oryginalna, jakby sobie tego życzyła – zawyrokował. Grecy, Rzymianie, Egipcjanie, Majowie... Mogliby tak wymieniać w nieskończoność. Te same archetypy, te same motywy, na jakimś poziomie również wierzenia. Wszystkich zgubił szeroko pojęty postęp, który doprowadził do zjedzenia własnego ogona. Dlatego tym ważniejsza była sprawa, o którą sami walczyli; w przeciwnym wypadku sami skończą jako ciekawostka historyczna, a kolejne pokolenia mogłyby uczyć się na ich błędach, by ich nie powielać, tylko po to by skończyć w ten sam sposób.
Natura ludzka była żenująco powtarzalna.
– Mam podstawy, żeby tak przypuszczać. Nie zgadza się grawer – rzekł, pocierając ostro zarysowany podbródek. Napis wydawał się niekompletny; Cardan nie znał greckiego i pewnie powinien porozmawiać na ten temat z Imogen, ale jeśli wierzyć mitom - czego nigdy tak do końca nie robił - grawerowi brakowało przedrostka.
– Dostałem go na Cyprze od jednego z kupców w ramach... Wyrównania rachunków – stwierdził dosyć wymijająco. – W każdym razie twierdził, że pochodzi z greckiej części Cypru. Ponieważ jednak mam podstawy by sądzić, że chciał mnie nabić w butelkę, wolałem się upewnić, czy może mieć coś wspólnego z oryginałem, czy to fałszywka. – Niemalże poetyckie posunięcie; podrzucić komuś przedmiot, który miał wpływać na ład i porządek pomiędzy żeglarzami na statku? Ograniczona przestrzeń, długie dni żeglugi, opary alkoholu... Nawet jeżeli marynarze nie przywykli kłócić się o to, kto jest najpiękniejszy, stworzyć artefakt by wprowadzał zamęt tam, gdzie się znajdzie, było pewnie stosunkowo łatwo. O ile oczywiście ktoś wiedział, jak to zrobić.
Pytanie na ile potężny mógł być ten obiekt; równie dobrze mógł być dziecinną zabawką, godną hogwarckich psikusów.
– Skoro już przy tym jesteśmy, ten mit pochodzi z Cyprii, zaginionego manuskryptu. Wiesz coś o tym? – Dopytał, zbliżając się do biurka. Oparł się na wyprostowanych rękach o blat i błądził spojrzeniem od złotego jabłka do ciemnej struktury włosów Prim, co najmniej jakby spodziewał się tam znaleźć odpowiedź na nurtujące go pytania.
– Bez względu na to czym jest, nie zaobserwowaliśmy w trakcie podróży żadnego działania – dodał, uznając, że to mimo wszystko istotna informacja. Zabębnił palcami. Równie dobrze jabłko mogło aktywować się dotykiem, bądź działać tylko na osobę, której zostało przeznaczone; nie znał się na tym i liczył, że lady Burke pomoże mu rozwikłać zagadkę.
Tak, by w razie potrzeby mógł wrócić do Karagunisa i dać mu w zęby.
Wydawała się wtedy głębsza, niż w rzeczywistości.
Bez słowa obserwował Primrose pochylającą się nad złotym jabłkiem. Miał spore obawy, że to podróbka lub raczej dosyć zwykły - acz przeklęty - przedmiot. Doceniał profesjonalizm lady Burke i wiedział, że będzie mu to w stanie pomóc ocenić, a co za tym idzie - także wycenić. Przyniesiony przedmiot nie był głównym celem wyprawy, a trafił mu się niemalże przypadkiem, stąd też bez względu na ocenę czarownicy nie czułby się rozczarowany.
– Cywilizacje przychodzą i odchodzą, ale żadna z nich nie jest tak oryginalna, jakby sobie tego życzyła – zawyrokował. Grecy, Rzymianie, Egipcjanie, Majowie... Mogliby tak wymieniać w nieskończoność. Te same archetypy, te same motywy, na jakimś poziomie również wierzenia. Wszystkich zgubił szeroko pojęty postęp, który doprowadził do zjedzenia własnego ogona. Dlatego tym ważniejsza była sprawa, o którą sami walczyli; w przeciwnym wypadku sami skończą jako ciekawostka historyczna, a kolejne pokolenia mogłyby uczyć się na ich błędach, by ich nie powielać, tylko po to by skończyć w ten sam sposób.
Natura ludzka była żenująco powtarzalna.
– Mam podstawy, żeby tak przypuszczać. Nie zgadza się grawer – rzekł, pocierając ostro zarysowany podbródek. Napis wydawał się niekompletny; Cardan nie znał greckiego i pewnie powinien porozmawiać na ten temat z Imogen, ale jeśli wierzyć mitom - czego nigdy tak do końca nie robił - grawerowi brakowało przedrostka.
– Dostałem go na Cyprze od jednego z kupców w ramach... Wyrównania rachunków – stwierdził dosyć wymijająco. – W każdym razie twierdził, że pochodzi z greckiej części Cypru. Ponieważ jednak mam podstawy by sądzić, że chciał mnie nabić w butelkę, wolałem się upewnić, czy może mieć coś wspólnego z oryginałem, czy to fałszywka. – Niemalże poetyckie posunięcie; podrzucić komuś przedmiot, który miał wpływać na ład i porządek pomiędzy żeglarzami na statku? Ograniczona przestrzeń, długie dni żeglugi, opary alkoholu... Nawet jeżeli marynarze nie przywykli kłócić się o to, kto jest najpiękniejszy, stworzyć artefakt by wprowadzał zamęt tam, gdzie się znajdzie, było pewnie stosunkowo łatwo. O ile oczywiście ktoś wiedział, jak to zrobić.
Pytanie na ile potężny mógł być ten obiekt; równie dobrze mógł być dziecinną zabawką, godną hogwarckich psikusów.
– Skoro już przy tym jesteśmy, ten mit pochodzi z Cyprii, zaginionego manuskryptu. Wiesz coś o tym? – Dopytał, zbliżając się do biurka. Oparł się na wyprostowanych rękach o blat i błądził spojrzeniem od złotego jabłka do ciemnej struktury włosów Prim, co najmniej jakby spodziewał się tam znaleźć odpowiedź na nurtujące go pytania.
– Bez względu na to czym jest, nie zaobserwowaliśmy w trakcie podróży żadnego działania – dodał, uznając, że to mimo wszystko istotna informacja. Zabębnił palcami. Równie dobrze jabłko mogło aktywować się dotykiem, bądź działać tylko na osobę, której zostało przeznaczone; nie znał się na tym i liczył, że lady Burke pomoże mu rozwikłać zagadkę.
Tak, by w razie potrzeby mógł wrócić do Karagunisa i dać mu w zęby.
I like to bet on myself whenever I can.
But usually with other people’s money.
Cardan Travers
Zawód : handlarz magicznymi artefaktami, podróżnik
Wiek : 28
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
underestimate me.
that will be fun.
that will be fun.
OPCM : 5 +1
UROKI : 10 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Ród Burke uchodził za ekspertów w dziedzinie artefaktów oraz opium. Do drugiego, małego imperium nie wkraczała. To była domena jej kuzyna i braci, ona zaś znalazła swoje miejsce w artefaktach i talizmanach. W tym świecie odkryła swoje pasję, zgłębianie tajników sztuki tworzenia artefaktów, badania ich przeszłości sprawiało jej wiele przyjemności, a chłonny umysł pragnął jeszcze więcej szukając kolejnych wyzwań. Dlatego też cieszyła się kiedy mogła pochylić się nad czymś wyjątkowym albo bardzo dobrze zrobionym. Miała nadzieję, że właśnie z takim przedmiotem przyszło jej teraz pracować.
Dlatego w pełnym skupieniu pochylała się nad jabłkiem bardzo dokładnie go oglądając. Ujęła artefakt w dłonie czując mocne wibracje magii, nie były jej one obce. Przedmiot na pewno był magiczny, a rodzaj elementu był dobrze jej znany. Klątwa.
To już ją naprowadzało na tory, że może być to podróbka. Nie chciała jednak jeszcze wyrokować.
-A pomimo tego, każda po sobie coś zostawia, czyż nie? - Zagadnęła nie odrywając wzroku od jabłka. Podstawiła je pod źródło światła i oglądała centymetr po centymetrze. Wierzyła, że postęp i zmiany są potrzebne, inaczej nie przetrwają. Uparte trzymanie się pewnych tez im szkodziło sprawiając, że stają się bardziej podatni na ciosy. Niedostosowani do świata. Co innego tradycje, które trzymają i spajają świat, co innego zasady i prawa, które nie pozwalają im się rozwijać. Sięgać po więcej.
Wstała ze swojego miejsca i podeszła do jednej z licznych szaf, przez chwilę zapamiętale czegoś w niej szukała, aż w końcu wyciągnęła książkę. Przewertowała parę kartek. W końcu podsunęła ją czarodziejowi po blacie biurka. Na jednej z kartek przedstawiona była Afrodyta i Parys, który darował jej jabłko. Zaś na drugiej sam rysunek jabłka, dokładne szkice, z różnych perspektyw. -Masz rację. - Oznajmiła i wskazała na grecki napis. -Brakuje przedrostka.
Usiadła ponownie i skupiła się na artefakcie. -Co skrywasz? - Mówiła cicho pod nosem spoglądając teraz na przedmiot przez lupę. Po chwili na ustach pojawił się uśmiech triumfu. -Podejrzewałam, że ktoś może chcieć nałożyć na ten przedmiot klątwę Eris, ale jest to klątwa, którą przeważnie nakłada się na przestrzeń. - Spojrzała znów na lorda Traversa i wskazała na powierzchnię jabłka. -Jednak ktoś postanowił wykorzystać przedmiot do rzucenia innej klątwy. Gebo, bardzo specyficzna runa, ponieważ zarówno w pozycji obróconej o sto osiemdziesiąt stopni wygląda, dokładnie tak samo. - Poruszyła jabłkiem ukazując bardzo dokładny grawer, ukryty w zagłębieniach, ledwo widoczny. -Jednak jest kreślone w pozycji bocznej i to nazywamy pozycją odwróconą w jej przypadku. Zachwianie równowagi, brak porozumienia. Co trochę nawiązuje do samej Eris. - Odłożyła jabłko na tackę. -Ze wstępnych obserwacji stwierdzam, że rachunek musiał być bardzo wysoki. - Zerknęła na mężczyznę z ukosa. -Klątwa Ciężkiego Wieńca. Wpływa na kobiety i mężczyzn. Sprawia, że zainteresowanie drugą płciową całkowicie zanika. U kobiet w ciąży powoduje poronienie.- Zmarszczyła nieznacznie brwi. -To mocna klątwa. Nie potężna, ale dobrze osadzona w przedmiocie. - Zastukała palcami obleczonymi w rękawiczkę o blat stołu. -Pytanie, czy mam ją zdejmować czy wolisz to spieniężyć czy zabierasz przedmiot na własny użytek. - Zaklinała przedmioty, nie była święta, ba! wiele osób mogło jej zarzucić, że maczała palce w ludzkim nieszczęściu. Dlatego też nie miała zamiaru oceniać niczyich wyborów w kwestii przeklętych przedmiotów. -Klątwa zadziała tylko wtedy jeżeli przedmiot zostanie dotknięty dłonią. Jeżeli osoba wystawi się na bezpośrednie jej działanie.
Sięgnęła po szklankę z napojem, teraz jej zaschło w gardle.
-Pytasz o słynny epos, który zaginął? - Wolała się upewnić, że mówią o tym samym. -Czytałam o nim. Ponoć opisuje przebieg wojny trojańskiej. Wiele scen Cypriów możemy spotkać na licznych wazach, które przetrwały do dnia dzisiejszego. Dlaczego pytasz?
Dlatego w pełnym skupieniu pochylała się nad jabłkiem bardzo dokładnie go oglądając. Ujęła artefakt w dłonie czując mocne wibracje magii, nie były jej one obce. Przedmiot na pewno był magiczny, a rodzaj elementu był dobrze jej znany. Klątwa.
To już ją naprowadzało na tory, że może być to podróbka. Nie chciała jednak jeszcze wyrokować.
-A pomimo tego, każda po sobie coś zostawia, czyż nie? - Zagadnęła nie odrywając wzroku od jabłka. Podstawiła je pod źródło światła i oglądała centymetr po centymetrze. Wierzyła, że postęp i zmiany są potrzebne, inaczej nie przetrwają. Uparte trzymanie się pewnych tez im szkodziło sprawiając, że stają się bardziej podatni na ciosy. Niedostosowani do świata. Co innego tradycje, które trzymają i spajają świat, co innego zasady i prawa, które nie pozwalają im się rozwijać. Sięgać po więcej.
Wstała ze swojego miejsca i podeszła do jednej z licznych szaf, przez chwilę zapamiętale czegoś w niej szukała, aż w końcu wyciągnęła książkę. Przewertowała parę kartek. W końcu podsunęła ją czarodziejowi po blacie biurka. Na jednej z kartek przedstawiona była Afrodyta i Parys, który darował jej jabłko. Zaś na drugiej sam rysunek jabłka, dokładne szkice, z różnych perspektyw. -Masz rację. - Oznajmiła i wskazała na grecki napis. -Brakuje przedrostka.
Usiadła ponownie i skupiła się na artefakcie. -Co skrywasz? - Mówiła cicho pod nosem spoglądając teraz na przedmiot przez lupę. Po chwili na ustach pojawił się uśmiech triumfu. -Podejrzewałam, że ktoś może chcieć nałożyć na ten przedmiot klątwę Eris, ale jest to klątwa, którą przeważnie nakłada się na przestrzeń. - Spojrzała znów na lorda Traversa i wskazała na powierzchnię jabłka. -Jednak ktoś postanowił wykorzystać przedmiot do rzucenia innej klątwy. Gebo, bardzo specyficzna runa, ponieważ zarówno w pozycji obróconej o sto osiemdziesiąt stopni wygląda, dokładnie tak samo. - Poruszyła jabłkiem ukazując bardzo dokładny grawer, ukryty w zagłębieniach, ledwo widoczny. -Jednak jest kreślone w pozycji bocznej i to nazywamy pozycją odwróconą w jej przypadku. Zachwianie równowagi, brak porozumienia. Co trochę nawiązuje do samej Eris. - Odłożyła jabłko na tackę. -Ze wstępnych obserwacji stwierdzam, że rachunek musiał być bardzo wysoki. - Zerknęła na mężczyznę z ukosa. -Klątwa Ciężkiego Wieńca. Wpływa na kobiety i mężczyzn. Sprawia, że zainteresowanie drugą płciową całkowicie zanika. U kobiet w ciąży powoduje poronienie.- Zmarszczyła nieznacznie brwi. -To mocna klątwa. Nie potężna, ale dobrze osadzona w przedmiocie. - Zastukała palcami obleczonymi w rękawiczkę o blat stołu. -Pytanie, czy mam ją zdejmować czy wolisz to spieniężyć czy zabierasz przedmiot na własny użytek. - Zaklinała przedmioty, nie była święta, ba! wiele osób mogło jej zarzucić, że maczała palce w ludzkim nieszczęściu. Dlatego też nie miała zamiaru oceniać niczyich wyborów w kwestii przeklętych przedmiotów. -Klątwa zadziała tylko wtedy jeżeli przedmiot zostanie dotknięty dłonią. Jeżeli osoba wystawi się na bezpośrednie jej działanie.
Sięgnęła po szklankę z napojem, teraz jej zaschło w gardle.
-Pytasz o słynny epos, który zaginął? - Wolała się upewnić, że mówią o tym samym. -Czytałam o nim. Ponoć opisuje przebieg wojny trojańskiej. Wiele scen Cypriów możemy spotkać na licznych wazach, które przetrwały do dnia dzisiejszego. Dlaczego pytasz?
May god have mercy on my enemies
'cause I won't
'cause I won't
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Cardan nie znał się na klątwach i bynajmniej nie próbował tego ukrywać; w razie potrzeby korzystał z pomocy ludzi, którzy wiedzieli w tym temacie nieco więcej, bo jakkolwiek pod pewnymi względami (jak każdy człowiek), bywał ignorantem - wszystko miało swoje granice. Wyszło, że jego kończyły się wraz z konsultacją z lady Primrose Burke. Przysługa za przysługę była zasadą, która zaskakująco dobrze działała w ich kręgach; pieniędzy i tak mieli dużo, a nie były one jedyną walutą na świecie. Zwykle zresztą starał się wszystko aranżować tak, by wyglądało na przyjacielską przysługę; często zasadniczo nawet tym były jego uprzejme uczynki, ale czyż nawet one nie były bardzo skrytą, sprytnie zawoalowaną i ubraną w ładne szaty manipulacją? Czasem myślał, że ludzie zrobiliby wszystko, by lepiej czuć się samymi ze sobą. Koszty - jak i efekty - bywały różne. On sam, na ten moment, nie mógł chyba zrobić nic, by móc spojrzeć na siebie w lustrze bez skrzywienia się; nie sądził, że taki moment nadejdzie kiedykolwiek, bo twarz miał - jak uważał - niezmiennie przystojną. To wnętrze było zgniłe; jakby jego aparycja była przykrywką, a w przepastnych podziemiach Corbenic trzymał swój magiczny portret, który ukazywał prawdę o tym, kim był.
Przeniósł wzrok na artefakty ułożone na półce, by nie sterczeć nad głową Prim niczym sęp. Prawdopodobnie nikt nie lubił, gdy w trakcie pracy ktoś spoglądał mu na dłonie, nie zamierzał zatem chuchać kobiecie w kark. Splótł dłonie za plecami i wsłuchując się w tembr jej głosu przeszedł kilka kroków wgłąb gabinetu, zatrzymując wzrok na dłużej na portrecie kobiety wiszącym na ścianie.
Odwrócił się gwałtownie, choć jego twarz nie zdradzała głębszych emocji. Podszedł bliżej, by zobaczyć rzeczoną runę; nie mówiła mu zupełnie nic. Obdarzał w tej chwili Primrose sporym kredytem zaufania, bo mogłaby mu równie dobrze powiedzieć na ten temat cokolwiek, a nie miałby pojęcia, czy mówi prawdę; udzielał jej jednak podobnej pożyczki wielokrotnie, zatem i tym razem nie mogło być inaczej.
– A zatem fałszywka. Cenna, ale fałszywka – podsumował. Nie wydawał się być szczególnie zdziwiony, choć narastający w gardle gniew domagał się natychmiastowego ujścia. Jego intuicja okazała się nie mylić; kontrahent nie tylko go oszukał, ale też niemal nie przeklął. Cardan mógł sobie jedynie pogratulować trzeźwości i braku głupich pomysłów; takich, które sprawiłyby, że dotknąłby przedmiotu gołą ręką na przykład. Karagunis mógł też oczywiście nie wiedzieć o tej klątwie, a Travers odnotował w pamięci, że niechybnie go o to zapyta. Zaskakujący przejaw zdrowego rozsądku; wszak mógłby od razu przetrzepać mu skórę. Preferował bowiem stare, dobre metody kar cielesnych; nauczył się żyć bez magii i wiedział, że taka forma porachunków niektórych czarodziejów zwyczajnie zaskakuje.
Dosyć nieoczekiwanie, parsknął śmiechem na opis działania klątwy i pokręcił głową na poły ze zdumieniem, na poły z podziwem.
– Efekt jest permanentny? – Dopytał gwoli ścisłości; poronienie to jedno, było raczej dość ostateczne. Ale ten brak zainteresowania płcią przeciwną niemalże go rozbawił; niemalże.
– Taka klątwa może wprowadzić sporo zamętu, gdyby podrzucić ją odpowiedniej osobie. Politycznie, ale też do zwykłego użytku. Ludzie to mściwe stworzenia – dywagował. – Jest niezwykle konkretna, prawda? – Zapytał retorycznie, z uśmiechem błąkającym się w kącikach ust. – Nie każdy doceni jej kunszt, a skoro została wykonana tak starannie i szczegółowo, zainteresuje tylko odpowiednią klientelę. Powiedz mi, Prim, ile razy odwiedzają was, wysługując się oczywiście kimś zupełnie innym, wysoko urodzone kobiety, chcące komuś zaszkodzić? – Oparł się otwartymi dłońmi o blat mebla, przy którym siedziała kobieta, podchwytując jej wzrok. Miała interesujące, szarozielone oczy, które kojarzyły mu się z kryształem górskim, który niegdyś znalazł; z tej odległości mógł nawet policzyć wszystkie piegi na jej nosie.
– Rywalkom, mężowi, który notorycznie je zdradza... Część z nich nie ma żadnych skrupułów. Wyzbyły się ich, wyswabadzając w ten pasywno-agresywny sposób spod jarzma, które na nie nałożono – ciągnął, mając wrażenie, że lady Burke może coś o tym wiedzieć; obyczaje były znacznie bardziej surowe dla kobiet, niż mężczyzn.
– Prędzej przyjdą tutaj, niż poproszą o to mnie – zakończył, prostując się.
– Dokładnie ten sam. Wydaje mi się, że wpadłem na jego trop, a byłoby to dosyć ciekawe kulturowo znalezisko, nieprawdaż?
Przeniósł wzrok na artefakty ułożone na półce, by nie sterczeć nad głową Prim niczym sęp. Prawdopodobnie nikt nie lubił, gdy w trakcie pracy ktoś spoglądał mu na dłonie, nie zamierzał zatem chuchać kobiecie w kark. Splótł dłonie za plecami i wsłuchując się w tembr jej głosu przeszedł kilka kroków wgłąb gabinetu, zatrzymując wzrok na dłużej na portrecie kobiety wiszącym na ścianie.
Odwrócił się gwałtownie, choć jego twarz nie zdradzała głębszych emocji. Podszedł bliżej, by zobaczyć rzeczoną runę; nie mówiła mu zupełnie nic. Obdarzał w tej chwili Primrose sporym kredytem zaufania, bo mogłaby mu równie dobrze powiedzieć na ten temat cokolwiek, a nie miałby pojęcia, czy mówi prawdę; udzielał jej jednak podobnej pożyczki wielokrotnie, zatem i tym razem nie mogło być inaczej.
– A zatem fałszywka. Cenna, ale fałszywka – podsumował. Nie wydawał się być szczególnie zdziwiony, choć narastający w gardle gniew domagał się natychmiastowego ujścia. Jego intuicja okazała się nie mylić; kontrahent nie tylko go oszukał, ale też niemal nie przeklął. Cardan mógł sobie jedynie pogratulować trzeźwości i braku głupich pomysłów; takich, które sprawiłyby, że dotknąłby przedmiotu gołą ręką na przykład. Karagunis mógł też oczywiście nie wiedzieć o tej klątwie, a Travers odnotował w pamięci, że niechybnie go o to zapyta. Zaskakujący przejaw zdrowego rozsądku; wszak mógłby od razu przetrzepać mu skórę. Preferował bowiem stare, dobre metody kar cielesnych; nauczył się żyć bez magii i wiedział, że taka forma porachunków niektórych czarodziejów zwyczajnie zaskakuje.
Dosyć nieoczekiwanie, parsknął śmiechem na opis działania klątwy i pokręcił głową na poły ze zdumieniem, na poły z podziwem.
– Efekt jest permanentny? – Dopytał gwoli ścisłości; poronienie to jedno, było raczej dość ostateczne. Ale ten brak zainteresowania płcią przeciwną niemalże go rozbawił; niemalże.
– Taka klątwa może wprowadzić sporo zamętu, gdyby podrzucić ją odpowiedniej osobie. Politycznie, ale też do zwykłego użytku. Ludzie to mściwe stworzenia – dywagował. – Jest niezwykle konkretna, prawda? – Zapytał retorycznie, z uśmiechem błąkającym się w kącikach ust. – Nie każdy doceni jej kunszt, a skoro została wykonana tak starannie i szczegółowo, zainteresuje tylko odpowiednią klientelę. Powiedz mi, Prim, ile razy odwiedzają was, wysługując się oczywiście kimś zupełnie innym, wysoko urodzone kobiety, chcące komuś zaszkodzić? – Oparł się otwartymi dłońmi o blat mebla, przy którym siedziała kobieta, podchwytując jej wzrok. Miała interesujące, szarozielone oczy, które kojarzyły mu się z kryształem górskim, który niegdyś znalazł; z tej odległości mógł nawet policzyć wszystkie piegi na jej nosie.
– Rywalkom, mężowi, który notorycznie je zdradza... Część z nich nie ma żadnych skrupułów. Wyzbyły się ich, wyswabadzając w ten pasywno-agresywny sposób spod jarzma, które na nie nałożono – ciągnął, mając wrażenie, że lady Burke może coś o tym wiedzieć; obyczaje były znacznie bardziej surowe dla kobiet, niż mężczyzn.
– Prędzej przyjdą tutaj, niż poproszą o to mnie – zakończył, prostując się.
– Dokładnie ten sam. Wydaje mi się, że wpadłem na jego trop, a byłoby to dosyć ciekawe kulturowo znalezisko, nieprawdaż?
I like to bet on myself whenever I can.
But usually with other people’s money.
Cardan Travers
Zawód : handlarz magicznymi artefaktami, podróżnik
Wiek : 28
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
underestimate me.
that will be fun.
that will be fun.
OPCM : 5 +1
UROKI : 10 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
W swej dumie mówili, że nie potrzebują pieniędzy, a jednak codziennie rano wstawali, aby wypełniać obowiązki dnia, które przynosiły im przychód. Sprawiały, że skarbiec pęczniał, że posiadali środki na swoje działania i całkiem wygodne życie. Mimo wszystko, od tych, którzy mieli podobny status bardziej cenili sobie przysługi niż brzdęk monet, choć i te były mile widziane. Wszystko miało swoją cenę, a waluta niematerialna była niezwykle przydatna w świecie, w którym obydwoje żyli. Mieli świadomość, że to siła słowa oraz obietnicy potrafiła nie raz uratować życie albo je odebrać całkowicie. Tam gdzie kończyła się jej wiedza, zaczynał się świat lorda Traversa. Jakiś czas temu marzyła o tym, aby być alfą i omegą, tak teraz wiedziała, że bycie znawcą w wąskim zakresie bardziej się opłacało. Nie sprawiło to jednak, że porzuciła inne aktywności i przestała się interesować sprawami wychodzącymi poza zakres jej wiedzy czy umiejętności. Przyjmowała, że może wiedzieć, ale nie musi się znać, a to wystarczało by zaspokoić rosnące ambicje lady Burke. Nie miała celu ani żadnej urazy by oszukiwać czarodzieja. Nie leżało w jej interesie robienie sobie z niego wroga, wolała mieć sprzymierzeńców, ludzi, którzy w czarnej godzinie będą tymi, na których będzie mogła polegać.
-Bardzo udana. - Przyznała w lekką nutą podziwu w głosie dla umiejętności tego, kto wykonał jabłko. To teraz spoczywało na tacy lśniąc kusząco, aż chciało się je pochwycić dłonią. Przyjrzała mu się uważniej kiedy nieoczekiwanie parsknął cichym śmiechem. Klątwa mogła się wydawać mało inwazyjna, ale nie należało jej lekceważyć. -Może cofnąć ją jedynie zdjęcie, ale szkody jakie wyrządzi będą nieodwracalne. Kobieta, która poroniła będzie miała problemy z zajściem w ciążę jeżeli dalej będzie wystawiona na jej działanie, a po zdjęciu też może się z tym borykać przez jakiś czas. - Odpowiedziała i zerknęła na jabłko. -Podobnie jest z mężczyznami. Im dłużej wystawiony jest on na jej działanie tym większe prawdopodobieństwo, że nawet po jej zdjęciu przez jakiś czas efekt się będzie utrzymywał choć stopniowo będzie malał.
Sięgnęła po jabłko i spakowała je ponownie w papier i przewiązała dokładnie sznurkiem. Dopiero wtedy pozwoliła sobie na zdjęcie rękawiczek.
-Każda klątwa, dobrze nałożona, która ma dotykać personalnie sieje zamęt. Może wiele zmienić. - Widziała już jak zdradzona osoba potrafi zaszkodzić komuś kogo kochała, jak można skrzywdzić córkę politycznego oponenta wysyłając mu tym działaniem jasny sygnał. Bliskość Cardana sprawiła, że odsunęła się nieznacznie w tył chcąc zachować pewien bezpieczny dystans. Mogła dostrzec każdy ruch mięśni na jego twarzy. -Tyle, że takie przedmioty bywają potrzebne. - Odparła nie chcąc podawać wprost liczb bo nie było to istotne dla ich rozmowy. -Odkupię od ciebie ten przedmiot, chyba, że chcesz go sprezentować swojemu kontrahentowi w ramach podziękowania za wilczą przysługę. - Dodała jeszcze, bo przecież nie musiał czekać na kupca, mógł sam skorzystać z jabłka skoro trafiło w jego ręce. Informacja o potencjalnym znalezisku sprawiła, że oczy lady Burke zaiskrzyły się płomieniem ekscytacji. Zamknęła notatki, które wcześniej położyła na biurku i odłożyła je na poprzednie miejsce. -Poszukiwane są od stuleci. Nikt nie wie gdzie się znajdują ani nie jest pewne do końca, kto jest ich autorem. - Patrzyła uważnie na czarodzieja jakby badała czy nie drwi sobie z niej i nie opowiada marynarskiej bajki, w którą uwierzyła zbyt szybko. -Odnalezienie tego eposu byłoby wręcz światowym wydarzeniem. Mogę wiedzieć skąd posiadasz potencjalną wiedzę? - Musiała zapytać, ponieważ wieść ta była zbyt niesamowita.
-Bardzo udana. - Przyznała w lekką nutą podziwu w głosie dla umiejętności tego, kto wykonał jabłko. To teraz spoczywało na tacy lśniąc kusząco, aż chciało się je pochwycić dłonią. Przyjrzała mu się uważniej kiedy nieoczekiwanie parsknął cichym śmiechem. Klątwa mogła się wydawać mało inwazyjna, ale nie należało jej lekceważyć. -Może cofnąć ją jedynie zdjęcie, ale szkody jakie wyrządzi będą nieodwracalne. Kobieta, która poroniła będzie miała problemy z zajściem w ciążę jeżeli dalej będzie wystawiona na jej działanie, a po zdjęciu też może się z tym borykać przez jakiś czas. - Odpowiedziała i zerknęła na jabłko. -Podobnie jest z mężczyznami. Im dłużej wystawiony jest on na jej działanie tym większe prawdopodobieństwo, że nawet po jej zdjęciu przez jakiś czas efekt się będzie utrzymywał choć stopniowo będzie malał.
Sięgnęła po jabłko i spakowała je ponownie w papier i przewiązała dokładnie sznurkiem. Dopiero wtedy pozwoliła sobie na zdjęcie rękawiczek.
-Każda klątwa, dobrze nałożona, która ma dotykać personalnie sieje zamęt. Może wiele zmienić. - Widziała już jak zdradzona osoba potrafi zaszkodzić komuś kogo kochała, jak można skrzywdzić córkę politycznego oponenta wysyłając mu tym działaniem jasny sygnał. Bliskość Cardana sprawiła, że odsunęła się nieznacznie w tył chcąc zachować pewien bezpieczny dystans. Mogła dostrzec każdy ruch mięśni na jego twarzy. -Tyle, że takie przedmioty bywają potrzebne. - Odparła nie chcąc podawać wprost liczb bo nie było to istotne dla ich rozmowy. -Odkupię od ciebie ten przedmiot, chyba, że chcesz go sprezentować swojemu kontrahentowi w ramach podziękowania za wilczą przysługę. - Dodała jeszcze, bo przecież nie musiał czekać na kupca, mógł sam skorzystać z jabłka skoro trafiło w jego ręce. Informacja o potencjalnym znalezisku sprawiła, że oczy lady Burke zaiskrzyły się płomieniem ekscytacji. Zamknęła notatki, które wcześniej położyła na biurku i odłożyła je na poprzednie miejsce. -Poszukiwane są od stuleci. Nikt nie wie gdzie się znajdują ani nie jest pewne do końca, kto jest ich autorem. - Patrzyła uważnie na czarodzieja jakby badała czy nie drwi sobie z niej i nie opowiada marynarskiej bajki, w którą uwierzyła zbyt szybko. -Odnalezienie tego eposu byłoby wręcz światowym wydarzeniem. Mogę wiedzieć skąd posiadasz potencjalną wiedzę? - Musiała zapytać, ponieważ wieść ta była zbyt niesamowita.
May god have mercy on my enemies
'cause I won't
'cause I won't
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Problem pieniędzy polegał na tym, z jaką łatwością - przy kiepskim zarządzaniu - opuszczały skarbiec. Dlatego choć pozornie żadnemu z nich nie brakowało ogólnie przyjętej waluty, Cardan uważał, że nie należy całkowicie zaniechać dbania o obrót galeonów. Inwestycje były potrzebne, zwłaszcza teraz, gdy nastały trudne czasy; monety traciły na wartości, a inne towary stawały się luksusem. Mając wiedzę o tym zjawisku mógł lokować rodzinny majątek tak, aby jak najwięcej na tym zyskać nie tyle na swój rachunek, co wspólny. Wojna rządziła się swoimi prawami i każdy kto nie potrafił dostosować się do nowych warunków był skazany na porażkę, jeśli nie bankructwo.
Znajomości były w ich kręgach niezwykle ważne, o ile nie najważniejsze. Z jakiegoś powodu znosili przecież wszystkie te długie godziny sabatów i wyjścia do opery; Cardan za tym przepadał, lady Burke - jak pamiętał z przeszłości - znacznie mniej. Nie zmieniało to jednak faktu, że podstawą ich funkcjonowania były zawierane relacje, zarówno te wymuszone przez warunki, jak i wynikające z własnej inicjatywy, nie podszytej żadnym drugim dnem.
To, że fałszywka była udana tylko odrobinę osłodziło gorycz kłamstwa, którym posłużył się kontrahent. Traversa się po prostu nie oszukiwało, a w tej chwili nawet czcza wymówka, że Karagunis nie wiedział, że jabłko jest fałszywe, była nie do przyjęcia. Cardan nie wydawał się jednak zdenerwowany, choć impulsy pchające go do przemocy - na razie jedynie odlegle - przeskakiwały mu po palcach prawej dłoni.
– Zmyślne – skwitował, kiwając lekko głową z czymś na kształt uznania. Właściwie był nawet rozbawiony, bo perspektywa magicznej kastracji, choć nie dosłownej oczywiście, brzmiała jak coś absurdalnie wręcz zabawnego. Mimo oczywistego gniewu był niemalże pod wrażeniem poczucia humoru osoby, która przeklęła przedmiot. Zajął wolne krzesło, rozsiadając się swobodnie i przewieszając rękę przez oparcie. Nikłe światło słońca wpadające przez zaciągnięte zasłony rozświetliły rodowy sygnet, który nieodłącznie nosił na palcu.
– Kontrahent otrzyma inną zapłatę – Cardan machnął ręką lekceważąco. W tej chwili nie było to wszak szczególnie istotne; przechodzili do interesów, a zaszłości Traversa były czymś, czym zajmie się później. Jego nie tak dawna wyprawa do Grecji z pewnością nie była ostatnią, znajdzie się zatem czas, by dać nauczkę oszustowi, nawet jeżeli nie był oszustem z wyboru. Za błędy się płaci, a Karagunis powinien był się upewnić, co mu daje. Niewiedza wcale nie była błogosławieństwem; niewiedza potrafiła zabić.
– Wolę, żeby jabłko zostało tutaj. Z pewnością odnajdzie kochający dom. – Nie był to pierwszy raz, gdy ubijał jakiś interes z rodem Burke. Jeśli chodziło o przeklęte przedmioty i artefakty, zdecydowanie przodowali na rynku i stanowili doskonałego klienta. Dyskretnego, wypłacalnego, bezproblemowego; dlatego też nie miał szczególnych skrupułów.
Faktem było, że marynarze uwielbiali opowiadać wyssane z palca dyrdymały. Plotki urastały do granic absurdu; w sztuce bajania niedoścignionym mistrzem był zresztą jego wuj. W każdej tej opowiastce tkwiło jednak ziarno prawdy, do którego wydobycia Cardan dążył. Co prawda w ostatnim czasie nieco mniej dociekliwie, niż zwykle; uwagę dzielił pomiędzy trwającą wojnę i pomoc sojusznikom Czarnego Pana, a dalsze eskapady.
– Okazuje się, że prawdopodobnie najciemniej jest pod latarnią. Chętnie żegluję na greckich wodach, tamtejsze słońce doskonale wpływa na moją cerę... – Zaczął, by odrobinę nakreślić tło swojego odkrycia. – Otóż stryjeczny wuj szwagra mojego ojca, który słynie z niezwykle płynnego trytońskiego, miał w trakcie jednej z niezliczonych rozmów z syrenami usłyszeć od nich porzucenie Filokteta na Lemnos i to bynajmniej nie w ujęciu Sofoklesa. Zainteresował się tematem, a otrzymane od trytonów wskazówki skierowały jego kroki na południową część Cypru, do jednej z podwodnych jaskiń – zmierzwił jasne włosy i poprawił się nieznacznie na krześle. – Niestety tamtejsze trytony nie były równie przyjazne i skończył z trójzębem wbitym w... – Urwał kurtuazyjnie. – W każdym razie twierdzi, że to może być bardzo prawdopodobny trop, a cypryjskie trytony pilnują czegoś niezwykle cennego. Nawet jeśli to nie Cypria, mogą to być zaginione tragedie Ajschylosa albo Eurypidesa o Filoktecie. Wciąż całkiem cenne – zakończył.
Znajomości były w ich kręgach niezwykle ważne, o ile nie najważniejsze. Z jakiegoś powodu znosili przecież wszystkie te długie godziny sabatów i wyjścia do opery; Cardan za tym przepadał, lady Burke - jak pamiętał z przeszłości - znacznie mniej. Nie zmieniało to jednak faktu, że podstawą ich funkcjonowania były zawierane relacje, zarówno te wymuszone przez warunki, jak i wynikające z własnej inicjatywy, nie podszytej żadnym drugim dnem.
To, że fałszywka była udana tylko odrobinę osłodziło gorycz kłamstwa, którym posłużył się kontrahent. Traversa się po prostu nie oszukiwało, a w tej chwili nawet czcza wymówka, że Karagunis nie wiedział, że jabłko jest fałszywe, była nie do przyjęcia. Cardan nie wydawał się jednak zdenerwowany, choć impulsy pchające go do przemocy - na razie jedynie odlegle - przeskakiwały mu po palcach prawej dłoni.
– Zmyślne – skwitował, kiwając lekko głową z czymś na kształt uznania. Właściwie był nawet rozbawiony, bo perspektywa magicznej kastracji, choć nie dosłownej oczywiście, brzmiała jak coś absurdalnie wręcz zabawnego. Mimo oczywistego gniewu był niemalże pod wrażeniem poczucia humoru osoby, która przeklęła przedmiot. Zajął wolne krzesło, rozsiadając się swobodnie i przewieszając rękę przez oparcie. Nikłe światło słońca wpadające przez zaciągnięte zasłony rozświetliły rodowy sygnet, który nieodłącznie nosił na palcu.
– Kontrahent otrzyma inną zapłatę – Cardan machnął ręką lekceważąco. W tej chwili nie było to wszak szczególnie istotne; przechodzili do interesów, a zaszłości Traversa były czymś, czym zajmie się później. Jego nie tak dawna wyprawa do Grecji z pewnością nie była ostatnią, znajdzie się zatem czas, by dać nauczkę oszustowi, nawet jeżeli nie był oszustem z wyboru. Za błędy się płaci, a Karagunis powinien był się upewnić, co mu daje. Niewiedza wcale nie była błogosławieństwem; niewiedza potrafiła zabić.
– Wolę, żeby jabłko zostało tutaj. Z pewnością odnajdzie kochający dom. – Nie był to pierwszy raz, gdy ubijał jakiś interes z rodem Burke. Jeśli chodziło o przeklęte przedmioty i artefakty, zdecydowanie przodowali na rynku i stanowili doskonałego klienta. Dyskretnego, wypłacalnego, bezproblemowego; dlatego też nie miał szczególnych skrupułów.
Faktem było, że marynarze uwielbiali opowiadać wyssane z palca dyrdymały. Plotki urastały do granic absurdu; w sztuce bajania niedoścignionym mistrzem był zresztą jego wuj. W każdej tej opowiastce tkwiło jednak ziarno prawdy, do którego wydobycia Cardan dążył. Co prawda w ostatnim czasie nieco mniej dociekliwie, niż zwykle; uwagę dzielił pomiędzy trwającą wojnę i pomoc sojusznikom Czarnego Pana, a dalsze eskapady.
– Okazuje się, że prawdopodobnie najciemniej jest pod latarnią. Chętnie żegluję na greckich wodach, tamtejsze słońce doskonale wpływa na moją cerę... – Zaczął, by odrobinę nakreślić tło swojego odkrycia. – Otóż stryjeczny wuj szwagra mojego ojca, który słynie z niezwykle płynnego trytońskiego, miał w trakcie jednej z niezliczonych rozmów z syrenami usłyszeć od nich porzucenie Filokteta na Lemnos i to bynajmniej nie w ujęciu Sofoklesa. Zainteresował się tematem, a otrzymane od trytonów wskazówki skierowały jego kroki na południową część Cypru, do jednej z podwodnych jaskiń – zmierzwił jasne włosy i poprawił się nieznacznie na krześle. – Niestety tamtejsze trytony nie były równie przyjazne i skończył z trójzębem wbitym w... – Urwał kurtuazyjnie. – W każdym razie twierdzi, że to może być bardzo prawdopodobny trop, a cypryjskie trytony pilnują czegoś niezwykle cennego. Nawet jeśli to nie Cypria, mogą to być zaginione tragedie Ajschylosa albo Eurypidesa o Filoktecie. Wciąż całkiem cenne – zakończył.
I like to bet on myself whenever I can.
But usually with other people’s money.
Cardan Travers
Zawód : handlarz magicznymi artefaktami, podróżnik
Wiek : 28
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
underestimate me.
that will be fun.
that will be fun.
OPCM : 5 +1
UROKI : 10 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Ich świat rządził się swoimi prawami, których musieli przestrzegać, ale nie zmieniało to faktu, że nadal sprawdzali i testowali na ile mogli sobie pozwolić. Każde pokolenie dążyło do zmian, ich nie różniło się niczym od poprzedniego. Jeszcze jakiś czas temu było nie do pomyślenia, aby młoda dama siedziała z mężczyzną sam na sam w gabinecie i pochylając się nad przeklętym przedmiotem prowadziła dyskusje inne niż o pogodzie oraz zbliżającym się festiwalu lata.
Nie miała nic przeciwko rozmowom na różne tematy, ale jeżeli miałaby tylko o tym rozmawiać zapewne byłaby niepocieszona. Gdyby miał tylko uczestniczyć w sabatach, a jej harmonogram pełen byłby jedynie spotkań towarzyskich przy herbacie, stałaby się najmniej wyczekiwana osobą w trakcie takich zebrań. Na szczęście mogła się realizować w innych dziedzinach, dzięki czemu nie narzekała na nudę. Teatr sobie ceniła, ale zdecydowanie bardziej lubiła przejażdżki konne. Potrafiła dostrzec piękno w obrazach, choć piękno natury wolała podziwiać obcując z nią bezpośrednio.
Obserwowała przez chwilę mężczyznę, który zdawał się nie być szczególnie poruszony oszustwem, a jednak w jego oczach widziała iskrę gniewu, zaś słowa jedynie potwierdziły, że rzeczony kontrahent źle trafił. Spakowane jabłko leżało teraz bezpiecznie na biurku, nic nie wskazywało na to, że nosi na sobie dość przykrą klątwę. Nie odbierała ona bezpośrednio życia, ale odpowiednio użyta mogła wiele zmienić, bardzo namieszać. Nie zdziwiło jej, że lord Travers zdecydował się na pozostawienie przedmiotu właśnie u nich.
Zasiadając za biurkiem wyciągnęła plik z odpowiednimi drukami do banku Gringotta, sięgając po pióro nadal uważnie słuchała słów i tego skąd Cardan posiadał pewne, intrygujące informacje. Elegnackim, lekko pochyłym pismem wystawiła odpowiednią sumę, podpisała własnym nazwiskiem i przybiła pieczęć. Na chwilę uniosła na niego spojrzenie kiedy wspomniał o zbawiennych korzyściach greckiego słońca na jego cerę. Ród Travers był znany z tego, że morze nie było im obce, wypływali w długie rejsy, więc nikogo nie dziwiło, że byli bardziej ogorzali od innych i charakteryzowali się odmienną manierę od tych, którzy większość swojego życia spędzali za biurkiem.
-Zaginione manuskrypty chodzą po niewyobrażalnych kwotach na czarnym rynku. - Zauważyła wkładając podpisany dokument do koperty, a ten podsunęła po blacie w stronę czarodzieja, tym samym finalizując ich transakcję. -Jeżeli krążą takie plotki, to oznacza, że ktoś inny również może się tymi pogłoskami zainteresować. - Schowała pióro i sięgnęła po napój, który wcześniej odstawił szukając zapisków o Cypri.Nie była wielką znawczynią greckich artefaktów, choć nie była też całkowitą ignorantką, to najwięcej styczności miała z legendami i podaniami celtyckimi oraz egipskimi. Tymi ostatnimi żywo interesował się Edgar kiedy jeszcze nie piastował funkcji nestora i miał czas na podróże. Te, które zostały odmawiane samej Primrose. Do dziś miała żal o to do dziadka. -Czy jest szansa na porozumienie się z trytonami, aby wejść do rzeczonej jaskini i ją zbadać? - Sama myśl, że mogą się tam znajdować nieodkryte skarby była ekscytująca, a możliwość ich zobaczenia i zbadania byłaby wielkim wydarzeniem. Przechyliła lekko głowę ku ramieniu, a w kąciku ust pojawił się nieznaczny uśmiech. -Byłbyś skłonny udać się w taką podróż?
Nie miała nic przeciwko rozmowom na różne tematy, ale jeżeli miałaby tylko o tym rozmawiać zapewne byłaby niepocieszona. Gdyby miał tylko uczestniczyć w sabatach, a jej harmonogram pełen byłby jedynie spotkań towarzyskich przy herbacie, stałaby się najmniej wyczekiwana osobą w trakcie takich zebrań. Na szczęście mogła się realizować w innych dziedzinach, dzięki czemu nie narzekała na nudę. Teatr sobie ceniła, ale zdecydowanie bardziej lubiła przejażdżki konne. Potrafiła dostrzec piękno w obrazach, choć piękno natury wolała podziwiać obcując z nią bezpośrednio.
Obserwowała przez chwilę mężczyznę, który zdawał się nie być szczególnie poruszony oszustwem, a jednak w jego oczach widziała iskrę gniewu, zaś słowa jedynie potwierdziły, że rzeczony kontrahent źle trafił. Spakowane jabłko leżało teraz bezpiecznie na biurku, nic nie wskazywało na to, że nosi na sobie dość przykrą klątwę. Nie odbierała ona bezpośrednio życia, ale odpowiednio użyta mogła wiele zmienić, bardzo namieszać. Nie zdziwiło jej, że lord Travers zdecydował się na pozostawienie przedmiotu właśnie u nich.
Zasiadając za biurkiem wyciągnęła plik z odpowiednimi drukami do banku Gringotta, sięgając po pióro nadal uważnie słuchała słów i tego skąd Cardan posiadał pewne, intrygujące informacje. Elegnackim, lekko pochyłym pismem wystawiła odpowiednią sumę, podpisała własnym nazwiskiem i przybiła pieczęć. Na chwilę uniosła na niego spojrzenie kiedy wspomniał o zbawiennych korzyściach greckiego słońca na jego cerę. Ród Travers był znany z tego, że morze nie było im obce, wypływali w długie rejsy, więc nikogo nie dziwiło, że byli bardziej ogorzali od innych i charakteryzowali się odmienną manierę od tych, którzy większość swojego życia spędzali za biurkiem.
-Zaginione manuskrypty chodzą po niewyobrażalnych kwotach na czarnym rynku. - Zauważyła wkładając podpisany dokument do koperty, a ten podsunęła po blacie w stronę czarodzieja, tym samym finalizując ich transakcję. -Jeżeli krążą takie plotki, to oznacza, że ktoś inny również może się tymi pogłoskami zainteresować. - Schowała pióro i sięgnęła po napój, który wcześniej odstawił szukając zapisków o Cypri.Nie była wielką znawczynią greckich artefaktów, choć nie była też całkowitą ignorantką, to najwięcej styczności miała z legendami i podaniami celtyckimi oraz egipskimi. Tymi ostatnimi żywo interesował się Edgar kiedy jeszcze nie piastował funkcji nestora i miał czas na podróże. Te, które zostały odmawiane samej Primrose. Do dziś miała żal o to do dziadka. -Czy jest szansa na porozumienie się z trytonami, aby wejść do rzeczonej jaskini i ją zbadać? - Sama myśl, że mogą się tam znajdować nieodkryte skarby była ekscytująca, a możliwość ich zobaczenia i zbadania byłaby wielkim wydarzeniem. Przechyliła lekko głowę ku ramieniu, a w kąciku ust pojawił się nieznaczny uśmiech. -Byłbyś skłonny udać się w taką podróż?
May god have mercy on my enemies
'cause I won't
'cause I won't
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
|11.10.1958
Primrose po raz ostatni spojrzała na swoje dzieło. Sygnet, lśniący srebrzystym blaskiem, z wężem precyzyjnie owiniętym wokół tarczy pierścienia, prezentował się doskonale. Każdy detal był na swoim miejscu – łuski na ciele węża, subtelne cieniowania, rubinowe oczy, które teraz zdawały się błyszczeć w półmroku jego warsztatu. Teraz jednak przyszedł czas na ostatni akt – zapakowanie sygnetu.
Na blacie czekało eleganckie, czarne pudełko, wyłożone miękkim welurem. Było to klasyczne opakowanie, zaprojektowane, by chronić pierścień, ale też nadać mu odpowiednią oprawę. Czarownica delikatnie podniosła sygnet, trzymając go ostrożnie między palcami, jakby był najcenniejszym skarbem, i umieściła go na środku welurowej poduszki. Kolor sygnetu kontrastowało z głęboką czernią materiału, a wąż, uformowany z precyzją, wyglądał, jakby był gotów wyskoczyć z pudełka.
Powoli zamkęła wieczko, słysząc cichy klik zatrzasku. Spojrzała na zamknięte pudełko, wiedząc, że to nie koniec. Był jeszcze list.
Sięgnęłą po kawałek eleganckiego papieru, lekko kremowego, o gładkiej fakturze, a potem po pióro, którego stalówka lekko zaskrzypiała, gdy zanurzyła je w kałamarzu. Starannie, kaligraficznym pismem, zaczęła formułować słowa
„Szanowny Lordzie Parkinson,
Pragnę z przyjemnością przekazać w Pańskie ręce sygnet, stworzony zgodnie z Pańskim zamówieniem i życzeniem. Jest to dzieło stworzone z największą precyzją, w którym zaklęty został symbol siły i odrodzenia, sprytu i kuszenia, jakim jest wąż. Mam nadzieję, że stanie się ono amuletem oraz przypomnieniem o niezłomnej potędze natury. Proszę o przyjęcie mojego dzieła jako wyrazu najwyższego kunsztu.
Z poważaniem,
Primrose E. Burke”
Gdy skończyła, odłożyła pióro i pozwoliła tuszowi wyschnąć. Złożyła list w staranny sposób i umieściła go w kremowej kopercie, na której napisała imię i nazwisko adresata. Kopertę wraz z pudełkiem z sygnetem umieścił w większym, zabezpieczonym opakowaniu, związanym elegancką, czarną wstążką.
Kobieta rozejrzał się po pracowni, aż jej wzrok padł na młodego chłopca, który czekał cierpliwie w kącie, gotowy do wykonania zadania. To on miał dostarczyć paczkę.
— Weź to i dostarcz do pracowni Parkinsonów. Pamiętaj, żeby się nie zatrzymywać po drodze– powiedziała spokojnie, wręczając mu starannie zapakowaną paczkę. Chłopiec skinął głową, przyjął przesyłkę z rąk lady Burke i szybko wybiegł z warsztatu, a delikatny dźwięk dzwonka u drzwi oznajmił jego wyjście.
|Przekazuję sygnet do Harlanda Parkinsona
Primrose po raz ostatni spojrzała na swoje dzieło. Sygnet, lśniący srebrzystym blaskiem, z wężem precyzyjnie owiniętym wokół tarczy pierścienia, prezentował się doskonale. Każdy detal był na swoim miejscu – łuski na ciele węża, subtelne cieniowania, rubinowe oczy, które teraz zdawały się błyszczeć w półmroku jego warsztatu. Teraz jednak przyszedł czas na ostatni akt – zapakowanie sygnetu.
Na blacie czekało eleganckie, czarne pudełko, wyłożone miękkim welurem. Było to klasyczne opakowanie, zaprojektowane, by chronić pierścień, ale też nadać mu odpowiednią oprawę. Czarownica delikatnie podniosła sygnet, trzymając go ostrożnie między palcami, jakby był najcenniejszym skarbem, i umieściła go na środku welurowej poduszki. Kolor sygnetu kontrastowało z głęboką czernią materiału, a wąż, uformowany z precyzją, wyglądał, jakby był gotów wyskoczyć z pudełka.
Powoli zamkęła wieczko, słysząc cichy klik zatrzasku. Spojrzała na zamknięte pudełko, wiedząc, że to nie koniec. Był jeszcze list.
Sięgnęłą po kawałek eleganckiego papieru, lekko kremowego, o gładkiej fakturze, a potem po pióro, którego stalówka lekko zaskrzypiała, gdy zanurzyła je w kałamarzu. Starannie, kaligraficznym pismem, zaczęła formułować słowa
„Szanowny Lordzie Parkinson,
Pragnę z przyjemnością przekazać w Pańskie ręce sygnet, stworzony zgodnie z Pańskim zamówieniem i życzeniem. Jest to dzieło stworzone z największą precyzją, w którym zaklęty został symbol siły i odrodzenia, sprytu i kuszenia, jakim jest wąż. Mam nadzieję, że stanie się ono amuletem oraz przypomnieniem o niezłomnej potędze natury. Proszę o przyjęcie mojego dzieła jako wyrazu najwyższego kunsztu.
Z poważaniem,
Primrose E. Burke”
Gdy skończyła, odłożyła pióro i pozwoliła tuszowi wyschnąć. Złożyła list w staranny sposób i umieściła go w kremowej kopercie, na której napisała imię i nazwisko adresata. Kopertę wraz z pudełkiem z sygnetem umieścił w większym, zabezpieczonym opakowaniu, związanym elegancką, czarną wstążką.
Kobieta rozejrzał się po pracowni, aż jej wzrok padł na młodego chłopca, który czekał cierpliwie w kącie, gotowy do wykonania zadania. To on miał dostarczyć paczkę.
— Weź to i dostarcz do pracowni Parkinsonów. Pamiętaj, żeby się nie zatrzymywać po drodze– powiedziała spokojnie, wręczając mu starannie zapakowaną paczkę. Chłopiec skinął głową, przyjął przesyłkę z rąk lady Burke i szybko wybiegł z warsztatu, a delikatny dźwięk dzwonka u drzwi oznajmił jego wyjście.
|Przekazuję sygnet do Harlanda Parkinsona
May god have mercy on my enemies
'cause I won't
'cause I won't
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Strona 4 z 4 • 1, 2, 3, 4
Gabinet na tyłach sklepu
Szybka odpowiedź