Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Derbyshire
Rzeka Lathkill
Strona 1 z 3 • 1, 2, 3
AutorWiadomość
Rzeka Lathkill
Rzeka znajduje się w pobliżu wioski Monyash, na zachód od Bakewell, oraz płynie przeważnie na wschód obok wioski Over Haddon i przez wioskę Alport, aż do ujścia rzeki Wye. Mawia się, że jest to najczystszy i najbardziej przejrzysty strumień, na jaki można natknąć się w całej Anglii.
Wśród gatunków, które dobrze się rozwijają, są pstrąg potokowy, czerpak oraz rzadką dziką roślinę wielosił błękitny. Dolina rzeki, znana jako Lathkill Dale, jest popularna wśród zielarzy i alechemików, przy odrobinie szczęścia, można natknąć się tutaj na magiczną roślinność która szczególnie upodobała sobie ziemie w pobliżu nurtu rzeki, ze względu na jej zachwycającą czystość.
Wśród gatunków, które dobrze się rozwijają, są pstrąg potokowy, czerpak oraz rzadką dziką roślinę wielosił błękitny. Dolina rzeki, znana jako Lathkill Dale, jest popularna wśród zielarzy i alechemików, przy odrobinie szczęścia, można natknąć się tutaj na magiczną roślinność która szczególnie upodobała sobie ziemie w pobliżu nurtu rzeki, ze względu na jej zachwycającą czystość.
Nad horyzontem na wschodzie niebo zaczynało jaśnieć. Zbliżający się poranek miał być chłodny i rześki. Kilka mil od Monyash, przy brzegu rzeki Lathkill, na stercie mokrych, martwych liści wykrwawiał się mugol. Jego błagania, prośby, krzyki rozbrzmiewały ponad najbliższy szum wody, niosły się echem po najbliższej okolicy, pustym lesie, odstraszając okoliczne zwierzęta i ptactwo, pewnie nawet ryby. Krew z ran ciętych, jakimi naznaczyła czarnomagicznymi zaklęciami Sigrun jego klatkę piersiową, uda, ręce wsiąkała w leśne runo, spływała aż do rzeki. Stojąca nad młodzieńcem wiedźma o jasnych włosach splecionych w ciasny warkocz zauważyła, że próbuje podczołgać się bliżej brzegu. Czarnmagiczny bicz zmaterializował się wówczas i uderzył go znów w ręce, po twarzy, by porzucił ten niedorzeczny pomysł.
- Ostatni raz pytam - mieszkają tam czarodzieje? - spytała ostro, nie kryjąc przy tym irytacji, bo znudziła ją zabawa tym chłopakiem. Płakał gorzej, niż dziewczyna. Po mężczyźnie spodziewała się... czegoś więcej. Dochodziła jednak do wniosku, że nawet wśród mugoli kobiety były wytrzymalsze.
- J-ja nie wiem o czym mówisz, błagam, z-zostawcie mnie, nic-nic nie w-wiem - jęknął mugol, chowając głowę pod ramionami, kuląc się na ziemi i modląc w duchu, by to wszystko wreszcie się skończyło. - Nikogo takiego nie m-ma w Monyash, przy-przysięgam.
Sigrun oderwała od mugola spojrzenie i przeniosła je na Macnaira. Sprawa była dość delikatna. Na terenie Derbyshire, gdzie wciąż sporo głosów opowiadało się za Zakonem Feniksa, musieli działać ostrożnie. Niesprawdzenie, czy w wiosce nie mieszkają jacyś czarodzieje byłoby z ich strony nierozsądne i zadziałałoby na ich niekorzyść - bo Rycerzom Walpurgii zależało wszak na spokoju czarodziejskiej społeczności, czyż nie?
Torturowali jednak chłopaka tak długo i boleśnie, nie pozwalając mu jednak zemdleć, stracić przytomności i odejść na dobre, że mogli mieć właściwie pewność, że mówił prawdę. Każdy docierał do takiej granicy, kiedy nie liczyło się już nic po za tym, aby przestało boleć. Wtedy usta same wypowiadały sekrety, wyjawiały chętnie skrywane tajemnice, byleby to wszystko się już skończyło.
- Kto tam rządzi? - spytała jeszcze Rookwood, polerując chusteczką różdżkę; krew prysnęła tak wysoko, że splamiła cisowe drewno. Brudna, szlamowata posoka - obrzydliwość.
- Włodarzem jest Ti-timothy Anders..
- Gdzie go znajdziemy?
- D-dom z czerwonej ce-cegły, czarny da-dach, naprzeciw fo-fontanny...
Znów spojrzała na Macnaira. Więcej nie było im właściwie potrzebne. Mugol zaś przestał być dla Sigrun źródłem jakiejkolwiek rozrywki. Uniosła różdżkę i cicho wyrzekła: - Sectumsempra. - Promień wystrzelił z cisowego drewna i trafił w odsłoniętą szyję. Wiedźma odsunęła się, by krew nie pobrudziła krawędzi ciemnego płaszcza. - Zróbmy Monyash miłą, gorącą pobudkę, co? - spytała raźnym tonem Drew, przeciągając się przy tym, jakby sama wstawała z łóżka.
She's lost control
again
Sigrun Rookwood
Zawód : dowódca grupy łowców wilkołaków
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
I am not
ruined
I am
r u i n a t i o n
ruined
I am
r u i n a t i o n
OPCM : 35 +2
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 47 +5
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Konsekwencje poeventowe - brak
Stałem z boku obserwując jak Sigrun próbowała wyciągnąć cokolwiek z przypadkowo napotkanego mugola. Gość ewidentnie znalazł się w złym momencie oraz czasie, w końcu był nam zupełnie obcy, ale w takich chwilach nieistotne były środki, ważne jedynie informacje. Podążałem krok w krok za czarownicą, która nie hamowała się przed stosowaniem najplugawszych z metod i choć początkowo nie przynosiły one korzyści, to z czasem zaczął mówić. Nie szokowały mnie, znałem te sposoby, wiedziałem z czym się wiązały oraz jak bolesne były. Długo wytrzymał, wyjątkowo mocno pragnął zachować szczegóły dla siebie, jakoby zdawał sobie sprawę, z czym wiązało się ich zdradzenie. Wiedział o czarodziejach? Miał z nimi styczność? Mogłem jedynie zaufać domysłom, bowiem nim zdążyłem cokolwiek powiedzieć ugodziła go śmiercionośna – jak na ten stan – inkantacja. -Nie możesz odmówić mu odwagi- zaśmiałem się pod nosem obserwując, jak krew zaczyna wypływać z jego szyi, zalewać szkarłatnym kolorem wierzchnie ubranie. -Jestem pełen podziwu, że nadal im się chce- wzruszyłem ramionami i rozglądałem się dookoła siebie szukając najkrótszej drogi do wskazanego miejsca. -Myślisz, że oni dalej liczą na wygraną?- uniosłem brew na moment skupiając się na swej towarzyszce. Nie mieli szans, nie mogli liczyć nawet na najmniejsze zwycięstwo, a jakikolwiek opór kończył się fiaskiem. Rozlewem krwi. Nie szkoda było im dusz? Nie łatwiej było odnaleźć miejsce, w którym ukryliby się niczym szczury? Jak ich parszywi obrońcy, cholerny Zakon Feniksa.
-Boleję, że tak mało słyszy się o naszych sukcesach- rzuciłem wiedząc, że Sigrun angażowała się w sprawę jak mało kto. Odkąd przejęliśmy Londyn zdawać by się mogło, że Rycerze Walpurgii osiedli na laurach, dostosowali się do rzeczywistości pławili nią, jakoby nic więcej nie mogli osiągnąć. Stolica była początkiem, niewielkim zalążkiem zmian, jakie planował Czarny Pan. Jego potęga, siła i moc miała ogarnąć całą Anglię, wyspę i kontynent, a nie tylko miejsce przyjęte za swoistą oazę, biznesowy punkt. -Wzięłaś zagrychę?- rzuciłem z ironią, po czym zmieniłem się w kłąb czarnej mgły chcąc zaoszczędzić sobie zbędnej drogi. Cel był jasny i klarowny – musieliśmy uporać się z przewodniczącym nim zajmiemy się resztą. Kto wie, może widok płonącego ciała zmusi ich do potocznej dezercji? Na to liczyłem; niemagiczni nie mieli atutów, asów w rękawie, ale wciąż byli na swój sposób groźni.
Zmaterializowałem się wprost pod domostwem próbując znaleźć słabe jego punkty. Rozścielająca się na niebie ciemność służyła nam, podobnie jak magia, która dzisiejszego wieczora miała stać się narzędziem zbrodni. Zignorowałem pluski fontanny, chciałem czym prędzej dostać się do środka i wydrzeć to, co należało do nas, do czarodziejów.
Stałem z boku obserwując jak Sigrun próbowała wyciągnąć cokolwiek z przypadkowo napotkanego mugola. Gość ewidentnie znalazł się w złym momencie oraz czasie, w końcu był nam zupełnie obcy, ale w takich chwilach nieistotne były środki, ważne jedynie informacje. Podążałem krok w krok za czarownicą, która nie hamowała się przed stosowaniem najplugawszych z metod i choć początkowo nie przynosiły one korzyści, to z czasem zaczął mówić. Nie szokowały mnie, znałem te sposoby, wiedziałem z czym się wiązały oraz jak bolesne były. Długo wytrzymał, wyjątkowo mocno pragnął zachować szczegóły dla siebie, jakoby zdawał sobie sprawę, z czym wiązało się ich zdradzenie. Wiedział o czarodziejach? Miał z nimi styczność? Mogłem jedynie zaufać domysłom, bowiem nim zdążyłem cokolwiek powiedzieć ugodziła go śmiercionośna – jak na ten stan – inkantacja. -Nie możesz odmówić mu odwagi- zaśmiałem się pod nosem obserwując, jak krew zaczyna wypływać z jego szyi, zalewać szkarłatnym kolorem wierzchnie ubranie. -Jestem pełen podziwu, że nadal im się chce- wzruszyłem ramionami i rozglądałem się dookoła siebie szukając najkrótszej drogi do wskazanego miejsca. -Myślisz, że oni dalej liczą na wygraną?- uniosłem brew na moment skupiając się na swej towarzyszce. Nie mieli szans, nie mogli liczyć nawet na najmniejsze zwycięstwo, a jakikolwiek opór kończył się fiaskiem. Rozlewem krwi. Nie szkoda było im dusz? Nie łatwiej było odnaleźć miejsce, w którym ukryliby się niczym szczury? Jak ich parszywi obrońcy, cholerny Zakon Feniksa.
-Boleję, że tak mało słyszy się o naszych sukcesach- rzuciłem wiedząc, że Sigrun angażowała się w sprawę jak mało kto. Odkąd przejęliśmy Londyn zdawać by się mogło, że Rycerze Walpurgii osiedli na laurach, dostosowali się do rzeczywistości pławili nią, jakoby nic więcej nie mogli osiągnąć. Stolica była początkiem, niewielkim zalążkiem zmian, jakie planował Czarny Pan. Jego potęga, siła i moc miała ogarnąć całą Anglię, wyspę i kontynent, a nie tylko miejsce przyjęte za swoistą oazę, biznesowy punkt. -Wzięłaś zagrychę?- rzuciłem z ironią, po czym zmieniłem się w kłąb czarnej mgły chcąc zaoszczędzić sobie zbędnej drogi. Cel był jasny i klarowny – musieliśmy uporać się z przewodniczącym nim zajmiemy się resztą. Kto wie, może widok płonącego ciała zmusi ich do potocznej dezercji? Na to liczyłem; niemagiczni nie mieli atutów, asów w rękawie, ale wciąż byli na swój sposób groźni.
Zmaterializowałem się wprost pod domostwem próbując znaleźć słabe jego punkty. Rozścielająca się na niebie ciemność służyła nam, podobnie jak magia, która dzisiejszego wieczora miała stać się narzędziem zbrodni. Zignorowałem pluski fontanny, chciałem czym prędzej dostać się do środka i wydrzeć to, co należało do nas, do czarodziejów.
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
- Jak na mugola był całkiem wytrzymały... - przyznała z pomrukiem satysfakcji Sigrun, a na jej ustach pojawił się chytry uśmieszek; zabrzmiało to niemal jak pochwała, bo w istocie odczuwała z tego powodu wręcz zadowolenie. Należała do tych drapieżców lubiących zabawić się ze swoją ofiarą. Jeśli poszło za szybko i zbyt łatwo - była zawiedziona. Nie lubiła się nudzić, przepadała za to za wyzwaniami, a może przede wszystkim za zadawaniem bólu. Wyrywanie z ich piersi kolejnych krzyków, wrzasków, błagań o litość sprawiało Rookwood chorą wręcz przyjemność. Używanie czarnej magii, aby zadawać im cierpienie wprawiało ją w niemal euforyczny nastrój - a teraz satysfakcja była tym większa, bo udało im się połączyć przyjemne z pożytecznym. Mugol nie dość, że posłużył wiedźmie jako wyśmienita, poranna rozrywka, to jeszcze w końcu przekazał kilka konkretnych informacji, które mogli i mieli zamiar wykorzystać.
- Mawiają, że nadzieja jest matką głupi. Oni zaś są niewyobrażalnie głupi, więc tak - sądzę, że wciąż wierzą w wygraną i nie mają najmniejszego zamiaru ustąpić. Im większy będzie ich opór, tym boleśniejsza porażka - zawyrokowała Rookwood, przechylając lekko głowę, by razem z Macnairem przyjrzeć się swojemu dziełu. Przecięcie aorty wykluczało przeżycie najbliższych minut. Mugol dusił się, a krew zataczała wokół coraz szersze kręgi. Gdy w końcu odjęła odeń spojrzenie i przeniosła je na drugiego Śmierciożercę w jej ciemnych oczach iskrzyła ekscytacja, na ustach zaś wciąż jawił się uśmiech. - Niedługo cały świat usłyszy o Czarnym Panu i Rycerzach Walpurgii. Brakuje ci cierpliwości, Macnair - wyrzekła kąśliwie, pozwalając sobie, jak zawsze, na drobną uszczypliwość. Kto jak kto, lecz akurat ona nie powinna nikogo pouczać o cierpliwości, skoro sama rzadko kiedy ją miała. Prychnęła kpiąco, kiedy spytał o zagrychę. - Tak, zrobiłam dla ciebie kanapki z pasztetem, tak adekwatnie, jeśli wiesz co mam na myśli - powiedziała jeszcze, po czym w powietrzu posłała mu całusa, zanim oboje się zdematerializowali.
Porzucili wykrwawiającego się mugola i unieśli wysoko ponad ziemię, nad korony drzew, mknąc szybko wzdłuż rzeki Lathkill, aby dotrzeć do położonej kilka mil dalej wioski Monyash. Kilka minut krążyli nad dachami, cisi i półmroku poranka niezauważalni, szukając wspomnianej fontanny. Mugol ich nie okłamał - w środku wioski faktycznie ją odnaleźli, naprzeciw zaś domostwo z czerwonej cegły, przykryte czarną dachówką. Rookwood zmaterializowała się tuż obok Macnaira, odrzucając na plecy włosy, uniosła różdżkę i wycelowała nią w drzwi. Właściwie nie zamierzała zrobić tego po cichu. Nie musieli się skradać.
- Pozwolisz, że panie przodem - rzekła butnie i nie czekając na pozwolenie ze strony Drew pomaszerowała kamienną ścieżką, zaklęciem otworzyła szeroko drzwi, zabezpieczone jedynie mechanicznym, niemagicznym zamkiem i zasuwą. Ich hałas musiał zaalarmować mieszkańców. Gdy tylko weszła do ciemnego holu, razem z Drew usłyszeli głosy i kroki na górze. Sigrun zaczęła wspinać się po schodach, kiedy na ich szczycie stanął starszy mugol z ciemną, długą brodą, którą mocno starość przyprószyła siwizną. Celował w nią jakimś długim kijem z dziurą, na co Rookwood zareagowała uniesieniem brwi. Wydawało jej się, że kiedyś już widziała coś takiego - wtedy, kiedy padła ofiarą zbiorowych halucynacji w Kumbrii. Może to było coś więcej, niż wyobraźnia? Kto wie.
- Kim jesteś? Wynoście się z mojego domu - zagrzmiał władczo, Sigrun zaś zareagowała na to śmiechem.
Jak gdyby nigdy nic zaczęła wspinać się po schodach, a wtedy mugol nacisnął spust - rozległ się huk, lecz proste, niewerbalne Telum zatrzymało kulę, która upadła na deski schodów i potoczyła się dalej.
- Prevaricator ossis - powiedziała starannie, na cel obierając prawą rękę starca. Jego krzyk wywołał kobiece wrzaski - najpewniej żony albo córek, którym nakazał się schować. Trzasnęła kość, popłynęła na podłogę krew, mężczyzna zaś wypuścił to dziwne coś z rąk.
- Pora wyprowadzić pana na zewnątrz, nie sądzisz? - zasugerowała Sigrun, spoglądając pytająco na Macnaira.
- Mawiają, że nadzieja jest matką głupi. Oni zaś są niewyobrażalnie głupi, więc tak - sądzę, że wciąż wierzą w wygraną i nie mają najmniejszego zamiaru ustąpić. Im większy będzie ich opór, tym boleśniejsza porażka - zawyrokowała Rookwood, przechylając lekko głowę, by razem z Macnairem przyjrzeć się swojemu dziełu. Przecięcie aorty wykluczało przeżycie najbliższych minut. Mugol dusił się, a krew zataczała wokół coraz szersze kręgi. Gdy w końcu odjęła odeń spojrzenie i przeniosła je na drugiego Śmierciożercę w jej ciemnych oczach iskrzyła ekscytacja, na ustach zaś wciąż jawił się uśmiech. - Niedługo cały świat usłyszy o Czarnym Panu i Rycerzach Walpurgii. Brakuje ci cierpliwości, Macnair - wyrzekła kąśliwie, pozwalając sobie, jak zawsze, na drobną uszczypliwość. Kto jak kto, lecz akurat ona nie powinna nikogo pouczać o cierpliwości, skoro sama rzadko kiedy ją miała. Prychnęła kpiąco, kiedy spytał o zagrychę. - Tak, zrobiłam dla ciebie kanapki z pasztetem, tak adekwatnie, jeśli wiesz co mam na myśli - powiedziała jeszcze, po czym w powietrzu posłała mu całusa, zanim oboje się zdematerializowali.
Porzucili wykrwawiającego się mugola i unieśli wysoko ponad ziemię, nad korony drzew, mknąc szybko wzdłuż rzeki Lathkill, aby dotrzeć do położonej kilka mil dalej wioski Monyash. Kilka minut krążyli nad dachami, cisi i półmroku poranka niezauważalni, szukając wspomnianej fontanny. Mugol ich nie okłamał - w środku wioski faktycznie ją odnaleźli, naprzeciw zaś domostwo z czerwonej cegły, przykryte czarną dachówką. Rookwood zmaterializowała się tuż obok Macnaira, odrzucając na plecy włosy, uniosła różdżkę i wycelowała nią w drzwi. Właściwie nie zamierzała zrobić tego po cichu. Nie musieli się skradać.
- Pozwolisz, że panie przodem - rzekła butnie i nie czekając na pozwolenie ze strony Drew pomaszerowała kamienną ścieżką, zaklęciem otworzyła szeroko drzwi, zabezpieczone jedynie mechanicznym, niemagicznym zamkiem i zasuwą. Ich hałas musiał zaalarmować mieszkańców. Gdy tylko weszła do ciemnego holu, razem z Drew usłyszeli głosy i kroki na górze. Sigrun zaczęła wspinać się po schodach, kiedy na ich szczycie stanął starszy mugol z ciemną, długą brodą, którą mocno starość przyprószyła siwizną. Celował w nią jakimś długim kijem z dziurą, na co Rookwood zareagowała uniesieniem brwi. Wydawało jej się, że kiedyś już widziała coś takiego - wtedy, kiedy padła ofiarą zbiorowych halucynacji w Kumbrii. Może to było coś więcej, niż wyobraźnia? Kto wie.
- Kim jesteś? Wynoście się z mojego domu - zagrzmiał władczo, Sigrun zaś zareagowała na to śmiechem.
Jak gdyby nigdy nic zaczęła wspinać się po schodach, a wtedy mugol nacisnął spust - rozległ się huk, lecz proste, niewerbalne Telum zatrzymało kulę, która upadła na deski schodów i potoczyła się dalej.
- Prevaricator ossis - powiedziała starannie, na cel obierając prawą rękę starca. Jego krzyk wywołał kobiece wrzaski - najpewniej żony albo córek, którym nakazał się schować. Trzasnęła kość, popłynęła na podłogę krew, mężczyzna zaś wypuścił to dziwne coś z rąk.
- Pora wyprowadzić pana na zewnątrz, nie sądzisz? - zasugerowała Sigrun, spoglądając pytająco na Macnaira.
She's lost control
again
Sigrun Rookwood
Zawód : dowódca grupy łowców wilkołaków
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
I am not
ruined
I am
r u i n a t i o n
ruined
I am
r u i n a t i o n
OPCM : 35 +2
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 47 +5
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
-Na dodatek szczery do bólu- skwitowałem jej słowa przyglądając się mugolowi. Dławił się własną krwią, miotał po trawie i ronił swe ostatnie łzy w życiu. Piękny widok, bezsprzecznie jeden z najlepszych jakie można było zaobserwować w trakcie, rozlanej już na całą Anglię, wojny. Był jeszcze inny, zdecydowanie najbardziej pożądany, a mianowicie konający wróg, który swą ignorancją oraz głupotą ściągnął na siebie równie marny los.
-Nie możemy zapominać, że w tej porażce musimy im pomóc. Po ostatnim spotkaniu, już nawet po pojmaniu Tonks mogliśmy zobaczyć, iż niewielu ciągnie do działania oraz rozleglejszego siania postrachu- odparłem dość sceptycznie, ale mimo to nie wątpiłem w nasze zwycięstwo. Rebelianci nie mieli większych szans; brakowało im środków, zaopatrzenia, terytorium i przede wszystkim ludzi. Mieliśmy po swojej stronie Ministerstwo Magii, kierowaliśmy polityką pociągając za odpowiednie sznurki, jednakże nader wielka pewność i ignorancja mogła sprowadzić na nas kolejną falę nieszczęść. Śmierć dwóch oddanych Rycerzy była dowodem na to, iż nie byliśmy nieśmiertelni, bez względu na siłę magii płynącej w naszych żyłach. Potrzebowaliśmy radykalniejszych środków, masowego wpływu, może nawet inwazji, ale do tego niezbędne były nowe twarze, wprawione w umiejętności różdżki, a takowych coraz mniej pojawiało się przy naszym stole. Osobiście cieszył mnie powrót rodziny, ich zaangażowanie w sprawę i liczyłem, że wkrótce udowodnią jak wielka drzemała w nich moc.
-Wierzę, że kroki czynione są odpowiednio, jednak Czarny Pan wymaga od nas więcej- odparłem pewnym tonem. -On nigdy się nie myli- dodałem wiedząc, że Rookwood myślała podobnie. Nie bez powodu byliśmy w gronie jego najwierniejszych sług, wojowników, którzy zawierzyli własne życie, za jego potęgę.
Skierowałem dłoń na drzwi i skinąłem wolno głową dając jej sygnał, że mogła działać. Lubiła przodować, przyzwyczaiła mnie do własnej pewności siebie i wierności wobec utkanego planu, dlatego nie zamierzałem wychodzić przed szereg. Ufałem jej, podobnie jak ona mi, znaliśmy własne możliwości i mogliśmy liczyć na wsparcie nawet, kiedy jedno z nas pozostawało na tyłach. Czerpała niesamowitą satysfakcję z wyprowadzania ciosów, napędzał ją widok krwi, mobilizowało każde czarnomagiczne zaklęcie. Była typowym łowcą, kobietą nieznającą granic i właśnie to bardzo w niej ceniłem.
Rozejrzałem się po domostwie zaraz po tym, jak przekroczyłem jego progi. Mym uszom nie umknęły krzyki, podobnie jak mężczyzna mierzący do nas z czegoś dziwnego. Podłużne narzędzie przypominające stal sprawiało, że zyskał na odwadze, czuł się względnie bezpiecznie i właśnie to dostrzegłem w starych, mądrych oczach. Nie był byle kim, nie był jak moczymordy na Nokturnie, od których biła jedynie głupota, a mimo to wierzył, iż miał jakiekolwiek szanse, aby nas powstrzymać.
-Ciszej, chyba nie chcesz żebyśmy zbudzili sąsiadów?- spytałem spokojnym tonem, po czym wyciągnąłem przed siebie różdżkę, kiedy w pokoju rozległ się huk. Parszywa gnida. Zerknąłem z ukosa na Sigrun, która zatrzymała w powietrzu kulę i zaraz po tym powędrowałem wzrokiem wzdłuż schodów – ku górnemu piętru. Skrywał tam rodzinę, swój najsłabszy punkt.
-Tak szybko? Liczyłem, że uda mi się spotkać przedstawicielki płci pięknej. Wiesz jak wielką mam słabość do kobiet- rzuciłem z wyraźną ironią i wygiąłem twarz w rzekomym smutku. Robiłem to celowo, pragnąłem uderzyć tam, gdzie bolało najbardziej. -Zabawmy się tu- mruknąłem nie chcąc ściągnąć na nas całej wioski. Wolałem chełpić się ich śmiercią po kolei, zamiast rzucać zaklęciami na oślep. -Crucio- mimowolnie wypadło z mych ust, kiedy wężowe drewno wskazywało na starca. Znał magię? Wiedział, co miało przynieść to zaklęcie? Jeśli nie to z pewnością zaraz będzie mieć szansę się o tym przekonać. -Rządzisz w tym miasteczku?- spytałem w chwili, kiedy padł na posadzkę, a ból zaczął przejmować kontrolę nad umysłem. -To wcale nie musi długo trwać, powiedz nam co chcemy wiedzieć- dodałem właściwie od razu. Kłamałem, ale to nie miało większego znaczenia.
-Nie możemy zapominać, że w tej porażce musimy im pomóc. Po ostatnim spotkaniu, już nawet po pojmaniu Tonks mogliśmy zobaczyć, iż niewielu ciągnie do działania oraz rozleglejszego siania postrachu- odparłem dość sceptycznie, ale mimo to nie wątpiłem w nasze zwycięstwo. Rebelianci nie mieli większych szans; brakowało im środków, zaopatrzenia, terytorium i przede wszystkim ludzi. Mieliśmy po swojej stronie Ministerstwo Magii, kierowaliśmy polityką pociągając za odpowiednie sznurki, jednakże nader wielka pewność i ignorancja mogła sprowadzić na nas kolejną falę nieszczęść. Śmierć dwóch oddanych Rycerzy była dowodem na to, iż nie byliśmy nieśmiertelni, bez względu na siłę magii płynącej w naszych żyłach. Potrzebowaliśmy radykalniejszych środków, masowego wpływu, może nawet inwazji, ale do tego niezbędne były nowe twarze, wprawione w umiejętności różdżki, a takowych coraz mniej pojawiało się przy naszym stole. Osobiście cieszył mnie powrót rodziny, ich zaangażowanie w sprawę i liczyłem, że wkrótce udowodnią jak wielka drzemała w nich moc.
-Wierzę, że kroki czynione są odpowiednio, jednak Czarny Pan wymaga od nas więcej- odparłem pewnym tonem. -On nigdy się nie myli- dodałem wiedząc, że Rookwood myślała podobnie. Nie bez powodu byliśmy w gronie jego najwierniejszych sług, wojowników, którzy zawierzyli własne życie, za jego potęgę.
Skierowałem dłoń na drzwi i skinąłem wolno głową dając jej sygnał, że mogła działać. Lubiła przodować, przyzwyczaiła mnie do własnej pewności siebie i wierności wobec utkanego planu, dlatego nie zamierzałem wychodzić przed szereg. Ufałem jej, podobnie jak ona mi, znaliśmy własne możliwości i mogliśmy liczyć na wsparcie nawet, kiedy jedno z nas pozostawało na tyłach. Czerpała niesamowitą satysfakcję z wyprowadzania ciosów, napędzał ją widok krwi, mobilizowało każde czarnomagiczne zaklęcie. Była typowym łowcą, kobietą nieznającą granic i właśnie to bardzo w niej ceniłem.
Rozejrzałem się po domostwie zaraz po tym, jak przekroczyłem jego progi. Mym uszom nie umknęły krzyki, podobnie jak mężczyzna mierzący do nas z czegoś dziwnego. Podłużne narzędzie przypominające stal sprawiało, że zyskał na odwadze, czuł się względnie bezpiecznie i właśnie to dostrzegłem w starych, mądrych oczach. Nie był byle kim, nie był jak moczymordy na Nokturnie, od których biła jedynie głupota, a mimo to wierzył, iż miał jakiekolwiek szanse, aby nas powstrzymać.
-Ciszej, chyba nie chcesz żebyśmy zbudzili sąsiadów?- spytałem spokojnym tonem, po czym wyciągnąłem przed siebie różdżkę, kiedy w pokoju rozległ się huk. Parszywa gnida. Zerknąłem z ukosa na Sigrun, która zatrzymała w powietrzu kulę i zaraz po tym powędrowałem wzrokiem wzdłuż schodów – ku górnemu piętru. Skrywał tam rodzinę, swój najsłabszy punkt.
-Tak szybko? Liczyłem, że uda mi się spotkać przedstawicielki płci pięknej. Wiesz jak wielką mam słabość do kobiet- rzuciłem z wyraźną ironią i wygiąłem twarz w rzekomym smutku. Robiłem to celowo, pragnąłem uderzyć tam, gdzie bolało najbardziej. -Zabawmy się tu- mruknąłem nie chcąc ściągnąć na nas całej wioski. Wolałem chełpić się ich śmiercią po kolei, zamiast rzucać zaklęciami na oślep. -Crucio- mimowolnie wypadło z mych ust, kiedy wężowe drewno wskazywało na starca. Znał magię? Wiedział, co miało przynieść to zaklęcie? Jeśli nie to z pewnością zaraz będzie mieć szansę się o tym przekonać. -Rządzisz w tym miasteczku?- spytałem w chwili, kiedy padł na posadzkę, a ból zaczął przejmować kontrolę nad umysłem. -To wcale nie musi długo trwać, powiedz nam co chcemy wiedzieć- dodałem właściwie od razu. Kłamałem, ale to nie miało większego znaczenia.
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
Szczery do bólu. Na to stwierdzenie Sigrun zareagowała kolejnym prychnięciem śmiechu. Ironia wydawała się wręcz okrutna. Wymusili na nim tę szczerość. Bezlitosnym męczeniem, dręczeniem, zadawaniem tego bólu w bezwzględny, sadystyczny wręcz sposób. Rookwood nie zwykła jednak sięgać po półśrodki. Zazwyczaj, mówiąc kolokwialnie, szła na całość, nawet wówczas, gdy wcale nie było to niezbędne. Z zadawania bólu czerpała jednak chorą przyjemność. Z satysfakcja obserwowała wypływającą z ran krew, z fascynacją patrzyła na strach w ich oczach, wyraz cierpienia wymalowany na twarzach, zaś wrzaski i błagania były tylko melodią dla uszu - dziś łączyła przyjemne z pożytecznym. Spełniała swe chore potrzeby, a jednocześnie wyciągnęła z mugola informacje, które mogły im się przydać. Dwa w jednym - czyż to nie wspaniały początek dnia?
- Pomożemy - odpowiedziała jedynie, obdarzając Drew przeciągłym, lekko sceptycznym spojrzeniem. Kiedy stał się taki marudny? Czyżby koszmar godzin spędzonych w podziemiach Banku Gringotta wciąż mu doskwierał? Zazwyczaj w kręgu Rycerzy Walpurgii Macnair wychodził niemal na optymistę. - Czarny Pan dostanie wszystko, czego pragnie - oświadczyła wiedźma z niezachwianą pewnością w głosie. Lord Voldemort zgromadził wokół siebie czarodziejów gotowych oddać mu i zrobić dla niego dosłownie wszystko. Dowodzili tego raz za razem. Szli tam, gdzie kazał. Robili to, co kazał. Byli mu wierni i wierzyli w niego ślepo, nie mieli najmniejszych wątpliwości. Sigrun była gotowa znów oddać dla niego życie - raz już to zrobiła. A choć lęk przed tym, co czekało na nią dalej bywał niemal paraliżujący, to nic nie było w stanie zmienić tego jak wierzyła w Czarnego Pana i jakim uwielbieniem i zaufaniem go darzyła.
W jego imieniu zjawili się w Monyash, dla niego wdarli się do domu włodarza wioski, aby wyciągnąć go z łóżka. Aby zniszczyć mugolski brud w tym kraju, wyplenić niemagiczną zarazę. Podarować Czarnemu Panu cały kraj - a później cały świat.
- A dlaczego nie? Mieliby niezłe widowisko, nie sądzisz? - spytała zaczepnie, kiedy Drew spróbował ją uciszyć.
Właściwie dlaczego mieliby nie wywlec tego mężczyzny na zewnątrz, na środek placu, aby wrzaskami zwabił pozostałych mieszkańców wioski? Wtedy mogliby się z nim zabawić - ale jednocześnie mając widownię. Rookwood nie miała nic przeciwko temu. Drew za to preferował działać dziś inaczej. Westchnęła ciężko, przewracając przy tym oczyma na te jego udawane miny...
- Skoro tak, niech ci będzie - zgodziła się z ciężkim westchnieniem. Starszy mężczyzna wrzasnął, kiedy ugodziło go jej zaklęcie, powodując otwarte złamanie kości - to było jednak nic z porównaniu z krzykami jakie wydarło z jego piersi zaklęcie Śmierciożercy. - Ach, to nie wybudzi całej wioski, tak? - spytała ironicznie Sigrun, wspinając się po schodach. Włodarz leżał na posadzce korytarza, wijąc się w agonii, jaką zadawało mu zaklęcie niewybaczalne. Stanąwszy nad nim zaśmiała się i po prostu zrobiła duży krok, aby go ominąć, ruszając w kierunku drzwi, za którym zniknęły drobniejsze sylwetki w białych koszulach nocnych.
- Weźże go ucisz, jeśli reszcie tej wsi zamierzać zrobić niespodziankę, a ja znajdę dla ciebie żonę na jedną noc - albo jedno rano. Jak wolisz - zasugerowała, oglądając się na Macnaira przez ramię i puszczając mu oczko. Długo nie szukała. W jednej z sypialni, które próbowano zaryglować niemagicznym zamkiem - poradziła sobie z tym prostym zaklęciem - za kobietą w średnim wieku kuliła się młodsza dziewczyna i jej kilkuletnia siostra. Nawet nie słuchała tego, co do niej krzyczą. Matkę spętała palącymi łańcuchami.
- Podejdź albo wyrwę flaki małej - Sigrun zwróciła się do nastolatki tonem niemal uprzejmym. Wyciągnęła rękę, czekając, aż ta do niej podejdzie - i po chwili, obejmując mugolkę ramieniem, wyprowadziła ją na korytarz, pod sam nos Macnaira. Dziewczyna była niebrzydka - jasnowłosa, smukła, trochę piegowata, lecz dodawało jej to uroku. - Co sądzisz? - zagadnęła go, przesuwając końcem różdżki po bladym policzku dziewczyny.
- Pomożemy - odpowiedziała jedynie, obdarzając Drew przeciągłym, lekko sceptycznym spojrzeniem. Kiedy stał się taki marudny? Czyżby koszmar godzin spędzonych w podziemiach Banku Gringotta wciąż mu doskwierał? Zazwyczaj w kręgu Rycerzy Walpurgii Macnair wychodził niemal na optymistę. - Czarny Pan dostanie wszystko, czego pragnie - oświadczyła wiedźma z niezachwianą pewnością w głosie. Lord Voldemort zgromadził wokół siebie czarodziejów gotowych oddać mu i zrobić dla niego dosłownie wszystko. Dowodzili tego raz za razem. Szli tam, gdzie kazał. Robili to, co kazał. Byli mu wierni i wierzyli w niego ślepo, nie mieli najmniejszych wątpliwości. Sigrun była gotowa znów oddać dla niego życie - raz już to zrobiła. A choć lęk przed tym, co czekało na nią dalej bywał niemal paraliżujący, to nic nie było w stanie zmienić tego jak wierzyła w Czarnego Pana i jakim uwielbieniem i zaufaniem go darzyła.
W jego imieniu zjawili się w Monyash, dla niego wdarli się do domu włodarza wioski, aby wyciągnąć go z łóżka. Aby zniszczyć mugolski brud w tym kraju, wyplenić niemagiczną zarazę. Podarować Czarnemu Panu cały kraj - a później cały świat.
- A dlaczego nie? Mieliby niezłe widowisko, nie sądzisz? - spytała zaczepnie, kiedy Drew spróbował ją uciszyć.
Właściwie dlaczego mieliby nie wywlec tego mężczyzny na zewnątrz, na środek placu, aby wrzaskami zwabił pozostałych mieszkańców wioski? Wtedy mogliby się z nim zabawić - ale jednocześnie mając widownię. Rookwood nie miała nic przeciwko temu. Drew za to preferował działać dziś inaczej. Westchnęła ciężko, przewracając przy tym oczyma na te jego udawane miny...
- Skoro tak, niech ci będzie - zgodziła się z ciężkim westchnieniem. Starszy mężczyzna wrzasnął, kiedy ugodziło go jej zaklęcie, powodując otwarte złamanie kości - to było jednak nic z porównaniu z krzykami jakie wydarło z jego piersi zaklęcie Śmierciożercy. - Ach, to nie wybudzi całej wioski, tak? - spytała ironicznie Sigrun, wspinając się po schodach. Włodarz leżał na posadzce korytarza, wijąc się w agonii, jaką zadawało mu zaklęcie niewybaczalne. Stanąwszy nad nim zaśmiała się i po prostu zrobiła duży krok, aby go ominąć, ruszając w kierunku drzwi, za którym zniknęły drobniejsze sylwetki w białych koszulach nocnych.
- Weźże go ucisz, jeśli reszcie tej wsi zamierzać zrobić niespodziankę, a ja znajdę dla ciebie żonę na jedną noc - albo jedno rano. Jak wolisz - zasugerowała, oglądając się na Macnaira przez ramię i puszczając mu oczko. Długo nie szukała. W jednej z sypialni, które próbowano zaryglować niemagicznym zamkiem - poradziła sobie z tym prostym zaklęciem - za kobietą w średnim wieku kuliła się młodsza dziewczyna i jej kilkuletnia siostra. Nawet nie słuchała tego, co do niej krzyczą. Matkę spętała palącymi łańcuchami.
- Podejdź albo wyrwę flaki małej - Sigrun zwróciła się do nastolatki tonem niemal uprzejmym. Wyciągnęła rękę, czekając, aż ta do niej podejdzie - i po chwili, obejmując mugolkę ramieniem, wyprowadziła ją na korytarz, pod sam nos Macnaira. Dziewczyna była niebrzydka - jasnowłosa, smukła, trochę piegowata, lecz dodawało jej to uroku. - Co sądzisz? - zagadnęła go, przesuwając końcem różdżki po bladym policzku dziewczyny.
She's lost control
again
Sigrun Rookwood
Zawód : dowódca grupy łowców wilkołaków
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
I am not
ruined
I am
r u i n a t i o n
ruined
I am
r u i n a t i o n
OPCM : 35 +2
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 47 +5
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Optymizm zawsze szedł w parze z efektami, których w ostatnim czasie brakowało. W Londynie wciąż było wiele punktów pod kontrolą Zakonu Feniksa, a Rycerze nie dążyli do tego, aby sytuacja uległa zmianie. Nie stanowiło to większego zagrożenia, jednakże z pewnością zapewniało przepływ informacji oraz pomocy, co czym prędzej powinno zostać zatrzymane. Być może potrzebowali dodatkowej motywacji, tudzież nowych twarzy, które swą werwą i umiejętnościami byliby gotów wesprzeć sprawę. Zawsze uważałem, iż ważniejsza była jakość, nie ilość i jestem daleki od wdrążania do organizacji każdego o konkretnych poglądach, jednakże zdecydowanie potrzebowaliśmy świeżej krwi. -Cóż to za wzrok? Coś powiedziałem nie w punkt?- uniosłem brew spoglądając na swą towarzyszkę. -Na to liczę- odparłem słysząc jasno postawioną kwestię, związaną z pomocą w przegranej wroga. Rookwood była bezwzględna, miała ogromną wolę walki i nie znała strachu, dlatego byłem pewien, że przełoży własne słowa na czyny. Czarny Pan nigdy nie mylił się i otaczał czarodziejami, których lojalność oraz przydatność była niepodważalna. Byliśmy gotów pójść za nim w ogień, podjąć się misji niemożliwej do wykonania, oddać zdrowie, a nawet życie, jeśli taka byłaby jego wola. Nigdy nie miałem wątpliwości, nie zdarzyło mi się podważać jego decyzji, ani tym bardziej ich sabotować. Był najpotężniejszym magiem i wkrótce wszyscy przekonają się o jego sile.
-Ja bawiłbym się wybornie, lecz oni mogą zepsuć nam dobry nastrój. Wyobrażasz sobie cały tłum biegnący w naszą stronę? Tyle zaklęć, krwi, a tak mało satysfakcji. Szybka śmierć jest nudna- odparłem ze słyszalnym przekąsem w głosie. Ironizowałem, kpiłem z sytuacji. W zasadzie pozbycie się ich wszystkich ułatwiłoby sprawę, lecz może jeszcze na coś przydadzą się? Manipulacja umysłem dawała świetne rezultaty, nierzadko pozwalała w prosty sposób gromadzić nowe, wartościowe informacje. Masowy mord byłby sukcesem, jednakże preferowałem długie i bezlitosne tortury w rytmie nieustannego błagania o litość. -Już się tak nie denerwuj- skwitowałem widząc, jak zmarniała jej mina. Sigrun lubiła widownię, pławiła się w dawaniu prawdziwego przedstawienia, a zadręczanie starca na oczach wszystkich właśnie takim by było.
Uśmiechnąłem się tylko, kiedy rzuciła kpiącą uwagę. Zaklęcie niewybaczalne faktycznie mogło wyrwać z jego płuc tak donośny krzyk, że sąsiedzi postanowią sprawdzić, co się dzieje. Czyżby wtedy nie byłby wilk syty i owca cała? Rookwood będzie mieć upragnione towarzystwo, a ja w spokoju będę mógł kontynuować psychiczne katusze.
Nie potrzebowaliśmy wiele czasu, aby przekonać się o skali jego wrzasku. Mężczyzna wygiął się w łuk, a następnie opadł na kolana z dłoniami opartymi o skronie. Zdawał się gotować w środku, jakobym rozpalił ogień, który drażnił każdy koniec nerwowy, każdą komórkę. Nie przerywałem wiązki, jeszcze nie był na to czas, mimo że w spazmach bólu w końcu skinął głową w odpowiedzi na moje pytanie.
-Czy są w miasteczku podobni nam?- rzuciłem woląc upewnić się, że przypadkowo nie pozbędziemy się osób popierających obecne rządy tudzież stracimy szansę na dostanie się do wroga.
Sigrun zniknęła na górnym piętrze, a moich uszu doszła inkantacja. Nie sądziłem, że weźmie sobie moje słowa do serca, więc na widok dziewczyny u szczytu schodów o mało nie parsknąłem śmiechem. Różdżką nawet bym jej nie dotknął, choć była całkiem ładniutka. -Nie ta liga, ale doceniam starania- rzuciłem zaraz po tym jak przerwałem klątwę. Facet był już na skraju, a nie chciałem go tak szybko wykończyć. -Chodź kochaniutka, ucałuj tatę na dobranoc- rzuciłem zachęcając ją gestem do przyjścia. Wkrótce spłonie, stanie w płomieniach jak cała ta cholerna wioska. -Rządzi tu i nie ma wiedzy o innych magicznych- dodałem zerkając w kierunku Sigrun. Było to zielone światło na finał działań.
-Ja bawiłbym się wybornie, lecz oni mogą zepsuć nam dobry nastrój. Wyobrażasz sobie cały tłum biegnący w naszą stronę? Tyle zaklęć, krwi, a tak mało satysfakcji. Szybka śmierć jest nudna- odparłem ze słyszalnym przekąsem w głosie. Ironizowałem, kpiłem z sytuacji. W zasadzie pozbycie się ich wszystkich ułatwiłoby sprawę, lecz może jeszcze na coś przydadzą się? Manipulacja umysłem dawała świetne rezultaty, nierzadko pozwalała w prosty sposób gromadzić nowe, wartościowe informacje. Masowy mord byłby sukcesem, jednakże preferowałem długie i bezlitosne tortury w rytmie nieustannego błagania o litość. -Już się tak nie denerwuj- skwitowałem widząc, jak zmarniała jej mina. Sigrun lubiła widownię, pławiła się w dawaniu prawdziwego przedstawienia, a zadręczanie starca na oczach wszystkich właśnie takim by było.
Uśmiechnąłem się tylko, kiedy rzuciła kpiącą uwagę. Zaklęcie niewybaczalne faktycznie mogło wyrwać z jego płuc tak donośny krzyk, że sąsiedzi postanowią sprawdzić, co się dzieje. Czyżby wtedy nie byłby wilk syty i owca cała? Rookwood będzie mieć upragnione towarzystwo, a ja w spokoju będę mógł kontynuować psychiczne katusze.
Nie potrzebowaliśmy wiele czasu, aby przekonać się o skali jego wrzasku. Mężczyzna wygiął się w łuk, a następnie opadł na kolana z dłoniami opartymi o skronie. Zdawał się gotować w środku, jakobym rozpalił ogień, który drażnił każdy koniec nerwowy, każdą komórkę. Nie przerywałem wiązki, jeszcze nie był na to czas, mimo że w spazmach bólu w końcu skinął głową w odpowiedzi na moje pytanie.
-Czy są w miasteczku podobni nam?- rzuciłem woląc upewnić się, że przypadkowo nie pozbędziemy się osób popierających obecne rządy tudzież stracimy szansę na dostanie się do wroga.
Sigrun zniknęła na górnym piętrze, a moich uszu doszła inkantacja. Nie sądziłem, że weźmie sobie moje słowa do serca, więc na widok dziewczyny u szczytu schodów o mało nie parsknąłem śmiechem. Różdżką nawet bym jej nie dotknął, choć była całkiem ładniutka. -Nie ta liga, ale doceniam starania- rzuciłem zaraz po tym jak przerwałem klątwę. Facet był już na skraju, a nie chciałem go tak szybko wykończyć. -Chodź kochaniutka, ucałuj tatę na dobranoc- rzuciłem zachęcając ją gestem do przyjścia. Wkrótce spłonie, stanie w płomieniach jak cała ta cholerna wioska. -Rządzi tu i nie ma wiedzy o innych magicznych- dodałem zerkając w kierunku Sigrun. Było to zielone światło na finał działań.
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
Pytanie Drew pozostawiła właściwie bez odpowiedzi. Potrząsnęła jedynie głową zanim jeszcze ruszyli w stronę mugolskiej wioski, którą wskazał im wykrwawiający się mężczyzna. Słowa Drew zabrzmiały dlań jedynie jak wątpliwość w ich sukces - niekiedy jednak trudno było zachować niezachwianą pewność, kiedy przy stole obrad zasiadało coraz mniej Rycerzy Walpurgii, zdrada zaś czaiła się gdzieś w pobliżu. Percivala, Francisa. Musieli pozostać czujni.
Mogli polegać jednak na sobie wzajemnie. Mroczny Znak jaki Czarny Pan wypalił na ich przedramionach był najlepszym tego dowodem, lecz bez i niego Rookwood doceniłaby towarzystwo Macnaira - niekiedy rozumieli się bez słów.
- Naprawdę brakuje ci pomysłu jak zatrzymać wściekły tłum mugoli, aby dać sobie trochę więcej czasu na zabawę? Owszem, szybka śmierć jest niezwykle nudna. Wierzyłam jednak w twoją kreatywność - odpowiedziała z nie mniejszym przekąsem Sigrun, a jedna z jasnych brwi uniosła się lekko w wyrazie zdziwienia. Spojrzała na niego tak, jakby w tę kreatywność właśnie zaczęła powątpiewać. Wystarczyłoby przecież rzucić Protego kletva, by ich zatrzymać. Może Murusio. Circo Igni? Ostatnie było trudnym, silnym zaklęciem, lecz może akurat... Macnair chyba znał się nieco na transmutacji. Mógłby też zmanipulować podłożem tak, aby nie pozwolić im się ruszyć. Sigrun mogłaby wymieniać i wymieniać sposoby. Chętnie udowodniłaby Drew jak to zrobić, by połączyć przyjemne z pożytecznym. Mieć widownię, a jednocześnie nie zwlekać. On jednak zdążył już wyrwać zaklęciem niewybaczalnym z piersi mężczyzny agonalny wrzask. Obserwowała mugola z kpiącym uśmiechem - krzyk ten był jak melodia dla uszu wiedźmy.
Podeszła do okna, odsunęła firankę, obserwując, czy hałas nie przyciągnął cudzej uwagi, lecz w półmroku poranka, na zewnątrz wciąż było pusto. Nawet jeśli kogoś to wybudziło, to nie zdecydował się opuścić swojego domostwa. Zerknęła w stronę mugola, kiedy Drew cofnął czar i ten przestał wrzeszczeć. Odpowiedział od razu, błagając o litość, byleby nieznajomy nie powtórzył słowa Crucio i by nigdy już nie poczuł tego bólu. Sigrun pozostawiła ich samych sobie, zniknęła w korytarzy, by przyprowadzić dziewczynę - którą Macnair słusznie wzgardził.
Nastolatka, widząc ojca w agonalnym stanie, wybuchła płaczem i rzuciła się na kolana, by uklęknąć przy nim i położyć sobie jego głowę na kolanach. Z młodych ust zaraz padły te same pytanie co zawsze - kim jesteście, czego chcecie, dlaczego to robicie? Sigrun przewróciła oczyma, zbywając mugolkę milczeniem, zamiast tego zawieszając spojrzenie na Macnairze.
- Sami mugole? - spytała z zadowoleniem, przeciągając samogłoski, a w jej głowie zaczął iskrzyć kolejny pomysł. - Nie sądzisz, że strasznie tu zimno jak na listopad? - zagaiła zaczepnie, znów zerkając w stronę okna; rozmowę jednak znów przerwała im nastolatka swoim bełkotliwym szlochem. Rookwood wymierzyła w nią różdżką i wyrzekła z irytacją: - Och, zamknij się już. Larynx depopulo.
Nie miała najmniejszej ochoty słuchać tych zawodów. Promień czarnomagicznego zaklęcia w mig pokonał niewielką odległość, z ust jasnowłosej mugolki popłynęła zaś krew - zamiast znów krzyczeć zaczęła się nią krztusić.
- Rozgrzejmy tę wioskę. Co o tym sądzisz? Niech zapłonie - zaproponowała i zamiast czekać na odpowiedź, po prostu ruszyła w stronę wyjściowych drzwi. Mogli zacząć od tej chaty - ale już poza jej progiem.
Mogli polegać jednak na sobie wzajemnie. Mroczny Znak jaki Czarny Pan wypalił na ich przedramionach był najlepszym tego dowodem, lecz bez i niego Rookwood doceniłaby towarzystwo Macnaira - niekiedy rozumieli się bez słów.
- Naprawdę brakuje ci pomysłu jak zatrzymać wściekły tłum mugoli, aby dać sobie trochę więcej czasu na zabawę? Owszem, szybka śmierć jest niezwykle nudna. Wierzyłam jednak w twoją kreatywność - odpowiedziała z nie mniejszym przekąsem Sigrun, a jedna z jasnych brwi uniosła się lekko w wyrazie zdziwienia. Spojrzała na niego tak, jakby w tę kreatywność właśnie zaczęła powątpiewać. Wystarczyłoby przecież rzucić Protego kletva, by ich zatrzymać. Może Murusio. Circo Igni? Ostatnie było trudnym, silnym zaklęciem, lecz może akurat... Macnair chyba znał się nieco na transmutacji. Mógłby też zmanipulować podłożem tak, aby nie pozwolić im się ruszyć. Sigrun mogłaby wymieniać i wymieniać sposoby. Chętnie udowodniłaby Drew jak to zrobić, by połączyć przyjemne z pożytecznym. Mieć widownię, a jednocześnie nie zwlekać. On jednak zdążył już wyrwać zaklęciem niewybaczalnym z piersi mężczyzny agonalny wrzask. Obserwowała mugola z kpiącym uśmiechem - krzyk ten był jak melodia dla uszu wiedźmy.
Podeszła do okna, odsunęła firankę, obserwując, czy hałas nie przyciągnął cudzej uwagi, lecz w półmroku poranka, na zewnątrz wciąż było pusto. Nawet jeśli kogoś to wybudziło, to nie zdecydował się opuścić swojego domostwa. Zerknęła w stronę mugola, kiedy Drew cofnął czar i ten przestał wrzeszczeć. Odpowiedział od razu, błagając o litość, byleby nieznajomy nie powtórzył słowa Crucio i by nigdy już nie poczuł tego bólu. Sigrun pozostawiła ich samych sobie, zniknęła w korytarzy, by przyprowadzić dziewczynę - którą Macnair słusznie wzgardził.
Nastolatka, widząc ojca w agonalnym stanie, wybuchła płaczem i rzuciła się na kolana, by uklęknąć przy nim i położyć sobie jego głowę na kolanach. Z młodych ust zaraz padły te same pytanie co zawsze - kim jesteście, czego chcecie, dlaczego to robicie? Sigrun przewróciła oczyma, zbywając mugolkę milczeniem, zamiast tego zawieszając spojrzenie na Macnairze.
- Sami mugole? - spytała z zadowoleniem, przeciągając samogłoski, a w jej głowie zaczął iskrzyć kolejny pomysł. - Nie sądzisz, że strasznie tu zimno jak na listopad? - zagaiła zaczepnie, znów zerkając w stronę okna; rozmowę jednak znów przerwała im nastolatka swoim bełkotliwym szlochem. Rookwood wymierzyła w nią różdżką i wyrzekła z irytacją: - Och, zamknij się już. Larynx depopulo.
Nie miała najmniejszej ochoty słuchać tych zawodów. Promień czarnomagicznego zaklęcia w mig pokonał niewielką odległość, z ust jasnowłosej mugolki popłynęła zaś krew - zamiast znów krzyczeć zaczęła się nią krztusić.
- Rozgrzejmy tę wioskę. Co o tym sądzisz? Niech zapłonie - zaproponowała i zamiast czekać na odpowiedź, po prostu ruszyła w stronę wyjściowych drzwi. Mogli zacząć od tej chaty - ale już poza jej progiem.
She's lost control
again
Sigrun Rookwood
Zawód : dowódca grupy łowców wilkołaków
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
I am not
ruined
I am
r u i n a t i o n
ruined
I am
r u i n a t i o n
OPCM : 35 +2
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 47 +5
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Westchnąłem przeciągle na jej zaczepną odpowiedź i odsunąłem się od mugola, którego mętny wzrok lawirował gdzieś po wnętrzu domu. Nawet na moment nie spojrzał na swą córkę, albowiem zapewne słowa, które skierował do nas były ostatnimi, jakie przyszło mu wypowiedzieć w jego marnym, pozbawionym sensu życiu. Nie żałowałem krwi jemu podobnej, nie musiałbym nader długo zastanawiać się nad pełną zagładą. Niemagiczni i tak nader długo kazali nam ukrywać się, pełzać po podziemiach niczym szczury pielęgnujące nadzieję, iż w ich towarzystwie nie wydarzy się nic nadzwyczajnego. Londyn stał się wolny i dopiero od tego momentu tak naprawdę zaczął tętnić życiem, zachęcać i rozbudzać czarodziejskie możliwości. Staliśmy się przykładem, a nawet pokusiłbym się o stwierdzenie symbolem rewolucji, która wkrótce miała objąć całe Angielskie tereny. Nie szukaliśmy zbędnej zwady, a sprawiedliwości, jaka była nam zapewniona od setek lat.
-Widzisz czasem nawet ciebie potrafię zaskoczyć. Być może i nie brak mi kreatywności, ale wykańczanie ich jeden po drugim brzmiało iście ciekawiej. Jeśli jednak preferujesz inny sposób- rzuciłem przeciągając ostatnie słowo, kiedy podążyła do okna. -Możemy nieco rozgrzać atmosferę- dodałem domyślając się, co miała na myśli. -Zobacz jak wiele tutaj emocji, smutku, rozpaczy- westchnąłem zrównując się z nią barkami, po czym oparłem się plecami o ścianę budynku. Dziewczyna potrząsała ojcem, wołała jego imię, jakoby to miało co najmniej przywrócić go ze zmarłych. Odszedł, tak przeczuwałem, choć moje zdolności, a raczej jego brak, nie mógł dać mi tej pewności. Wielokrotnie już widziałem jak reagowali na magię, ich odporność była znacznie mniejsza, właściwie minimalna, a zaklęcie niewybaczalne było niczym wyrok.
Zerknąłem za okno, kiedy Sigrun dość jasno i skutecznie wyjaśniła młodej dziewczynie jak należało zachowywać się w towarzystwie. W okolicy nie widziałem ciekawskich oczu, tak naprawdę nie dostrzegłem żadnej żywej duszy. Istniała szansa, że mieszkańcy wciąż spali, co pozwoli nam upewnić się, że plan zostanie w pełni spełniony. Pragnęliśmy się ich pozbyć, pokazać wrogowi, że ich kolejne działania pochłoną coraz więcej dusz, choć ja miałem coraz większe wątpliwości, iż robiło to na nich jakiekolwiek wrażenie. Nie wystawili się, nie zaprzestali wojaży, mimo świadomości naszej siły, naszego zdecydowania i braku jakiejkolwiek litości.
Powróciwszy spojrzeniem do wnętrza ujrzałem krew na posadzce i dławiącą się nią dziewkę.
-Znudziło mi się. Masz rację, rozpalmy tutaj nieco atmosferę- odparłem i wysunąwszy różdżkę w kierunku konającej skróciłem jej cierpienia. Miała na tyle odwagi, aby zejść na dół i stawić nam czoła – w ten, czy inny sposób – zatem pozwoliłem jej umrzeć szybciej, mniej boleśnie niżeli ci, co mieli skonać wkrótce.
Opuściwszy dom udałem się na skraj wioski, aby tam rozpocząć zniszczenie. Sigrun miała wzmocnić zaklęcie, albowiem razem z pewnością byliśmy w stanie stworzyć coś znacznie potężniejszego niżeli w pojedynkę. Wkrótce z miasteczka miały pozostać jedynie zgliszcze, wspomnienie ulatujące równie szybko, co pamięć o innych ofiarach krwawej wojny. Odosobnione miejsce dawało nam pewność, że ogień nie rozniesie się do kolejnych osad. Skupiłem się na zaklęciu Szatańskiej Pożogi unosząc wężowe drewno nieco wyżej niż zwykle. Pragnąłem dostrzec jęzory ognia, dzikie płomienie żywiołu, którego skuteczne powstrzymanie wymaga ogromnych umiejętności lub zasobów ludzkich.
-Widzisz czasem nawet ciebie potrafię zaskoczyć. Być może i nie brak mi kreatywności, ale wykańczanie ich jeden po drugim brzmiało iście ciekawiej. Jeśli jednak preferujesz inny sposób- rzuciłem przeciągając ostatnie słowo, kiedy podążyła do okna. -Możemy nieco rozgrzać atmosferę- dodałem domyślając się, co miała na myśli. -Zobacz jak wiele tutaj emocji, smutku, rozpaczy- westchnąłem zrównując się z nią barkami, po czym oparłem się plecami o ścianę budynku. Dziewczyna potrząsała ojcem, wołała jego imię, jakoby to miało co najmniej przywrócić go ze zmarłych. Odszedł, tak przeczuwałem, choć moje zdolności, a raczej jego brak, nie mógł dać mi tej pewności. Wielokrotnie już widziałem jak reagowali na magię, ich odporność była znacznie mniejsza, właściwie minimalna, a zaklęcie niewybaczalne było niczym wyrok.
Zerknąłem za okno, kiedy Sigrun dość jasno i skutecznie wyjaśniła młodej dziewczynie jak należało zachowywać się w towarzystwie. W okolicy nie widziałem ciekawskich oczu, tak naprawdę nie dostrzegłem żadnej żywej duszy. Istniała szansa, że mieszkańcy wciąż spali, co pozwoli nam upewnić się, że plan zostanie w pełni spełniony. Pragnęliśmy się ich pozbyć, pokazać wrogowi, że ich kolejne działania pochłoną coraz więcej dusz, choć ja miałem coraz większe wątpliwości, iż robiło to na nich jakiekolwiek wrażenie. Nie wystawili się, nie zaprzestali wojaży, mimo świadomości naszej siły, naszego zdecydowania i braku jakiejkolwiek litości.
Powróciwszy spojrzeniem do wnętrza ujrzałem krew na posadzce i dławiącą się nią dziewkę.
-Znudziło mi się. Masz rację, rozpalmy tutaj nieco atmosferę- odparłem i wysunąwszy różdżkę w kierunku konającej skróciłem jej cierpienia. Miała na tyle odwagi, aby zejść na dół i stawić nam czoła – w ten, czy inny sposób – zatem pozwoliłem jej umrzeć szybciej, mniej boleśnie niżeli ci, co mieli skonać wkrótce.
Opuściwszy dom udałem się na skraj wioski, aby tam rozpocząć zniszczenie. Sigrun miała wzmocnić zaklęcie, albowiem razem z pewnością byliśmy w stanie stworzyć coś znacznie potężniejszego niżeli w pojedynkę. Wkrótce z miasteczka miały pozostać jedynie zgliszcze, wspomnienie ulatujące równie szybko, co pamięć o innych ofiarach krwawej wojny. Odosobnione miejsce dawało nam pewność, że ogień nie rozniesie się do kolejnych osad. Skupiłem się na zaklęciu Szatańskiej Pożogi unosząc wężowe drewno nieco wyżej niż zwykle. Pragnąłem dostrzec jęzory ognia, dzikie płomienie żywiołu, którego skuteczne powstrzymanie wymaga ogromnych umiejętności lub zasobów ludzkich.
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
Oboje pozostali niemalże obojętni na cierpienie mugola, który powalony na posadzkę nie mógł się z niej podnieść. Silny Cruciatus wykończył jego stary organizm. Nigdy nie doznał tak potężnego bólu jaki przechodził ludzkie pojęcie. Sigrun wiedziała też, że ciała mugoli są o wiele słabsze od organizmów czarodziejów - słabsze, bardziej kruche, podatne na zranienia. Nie potrafili tyle znieść. Kolejny dowód na to, że niemagiczni byli po prostu od nich gorsi. W każdym calu. Podatni na ból i uczucia, czego dowodem była łkająca przy ciele ojca córka. Jej ból działał jednak Sigrun na nerwy - w przeciwieństwie do cierpień jakie Macnair zadał ojcu.
- Wiem, że potrafisz, złociutki. Na to właśnie liczę. Na zaskoczenie - odparła zaczepnie Sigrun, posyłając Drew szelmowski uśmiech. Spojrzała na niego prowokująco, niewerbalnie rzucając kolejne wyzwanie. Czy je podejmie? Niewątpliwie. Jeśli nie dziś, to jutro. Macnair lubił wyzwania, tak jak i ona. - Och tak. Cała feeria uczuć - mruknęła, przewracając oczyma, kiedy dziewczyna zanosiła się wciąż szlochem. O wiele bardziej podobał jej się moment, kiedy zaklęcie trafiło ją prosto w pierś i zaczęła pluć krwią, przestając wreszcie wrzeszczeć. Na nerwy działał Sigrun ten jazgot. Mugol uniósł wówczas drżącą dłoń do twarzy córki, lecz nie mógł uczynić nic, by jej pomóc.
Oni zaś stracili nimi zainteresowanie. Dowiedzieli się tego, czego chcieli. Pora, aby Macnair podjął wyzwanie rzucone przez Sigrun i naprawdę podgrzał atmosferę. Na zewnątrz było wszak zdecydowanie za zimno. Za zimno i za cicho.
- Nie musisz dwa razy powtarzać - wyrzekła entuzjastycznie, kiedy Macnair podchwycił jej pomysł i przystanął na niego. Naprawdę chciała to zrobić i ruszyła w stronę drzwi pierwsza. To on jednak dowodził, tak jak zawsze, stanął bliżej Czarnego Pana, choć ten wypalił Mroczny Znak na jego przedramieniu później - On się jednak nie mylił, Sigrun zaś pozostawała mu bezwzględnie wierna i lojalna. Ślepo wierzyła w każdą Jego decyzję i nie śmiałaby jej podważać.
Opuścili dom włodarza wioski, zamknęli za sobą drzwi, na wypadek, gdyby ktoś, jakiś ranny ptaszek, zaczynający dzień o wiele wcześniej niż inni przypadkiem przechodził obok. Otwarte na oścież drzwi wzbudziłyby podejrzenia. Śmierciożercom chodziło zaś o element zaskoczenia. Wioska wciąż była cicha i pogrążona we śnie, kiedy przemierzali żwirowe uliczki, by dojść do jej skraju. Monyash leżało na tyle daleko od innych wiosek i miasteczek, że nie powinno dojść do zniszczeń mienia czarodziejów - choć w Derbyshire pełno było zdrajców krwi, posłusznych Greengrassom. Sigrun była jednak przekonana, że rzeka Lathkill będzie stanowiła odpowiednią, naturalną barierę.
Stanąwszy obok Drew spojrzała na niego z drapieżnym uśmiechem.
- Gotów? - upewniła się, po czym sama uniosła różdżkę z cisowego drewna i skupiła się na tym, aby przywołać jedna z najbardziej niszczycielskich sił - Szatańską Pożogę. Chciała, by jęzory czarnomagicznego ognia wzniosły się wysoko i pochłonęły domy, chatki i mugolskie życia. Pragnęła, aby wszyscy ci brudni mugole spalili się we własnych łóżkach, udusili dymem wrzeszcząc ze strachu.
Dla mugoli nie było miejsca w Wielkiej Brytanii.
- Wiem, że potrafisz, złociutki. Na to właśnie liczę. Na zaskoczenie - odparła zaczepnie Sigrun, posyłając Drew szelmowski uśmiech. Spojrzała na niego prowokująco, niewerbalnie rzucając kolejne wyzwanie. Czy je podejmie? Niewątpliwie. Jeśli nie dziś, to jutro. Macnair lubił wyzwania, tak jak i ona. - Och tak. Cała feeria uczuć - mruknęła, przewracając oczyma, kiedy dziewczyna zanosiła się wciąż szlochem. O wiele bardziej podobał jej się moment, kiedy zaklęcie trafiło ją prosto w pierś i zaczęła pluć krwią, przestając wreszcie wrzeszczeć. Na nerwy działał Sigrun ten jazgot. Mugol uniósł wówczas drżącą dłoń do twarzy córki, lecz nie mógł uczynić nic, by jej pomóc.
Oni zaś stracili nimi zainteresowanie. Dowiedzieli się tego, czego chcieli. Pora, aby Macnair podjął wyzwanie rzucone przez Sigrun i naprawdę podgrzał atmosferę. Na zewnątrz było wszak zdecydowanie za zimno. Za zimno i za cicho.
- Nie musisz dwa razy powtarzać - wyrzekła entuzjastycznie, kiedy Macnair podchwycił jej pomysł i przystanął na niego. Naprawdę chciała to zrobić i ruszyła w stronę drzwi pierwsza. To on jednak dowodził, tak jak zawsze, stanął bliżej Czarnego Pana, choć ten wypalił Mroczny Znak na jego przedramieniu później - On się jednak nie mylił, Sigrun zaś pozostawała mu bezwzględnie wierna i lojalna. Ślepo wierzyła w każdą Jego decyzję i nie śmiałaby jej podważać.
Opuścili dom włodarza wioski, zamknęli za sobą drzwi, na wypadek, gdyby ktoś, jakiś ranny ptaszek, zaczynający dzień o wiele wcześniej niż inni przypadkiem przechodził obok. Otwarte na oścież drzwi wzbudziłyby podejrzenia. Śmierciożercom chodziło zaś o element zaskoczenia. Wioska wciąż była cicha i pogrążona we śnie, kiedy przemierzali żwirowe uliczki, by dojść do jej skraju. Monyash leżało na tyle daleko od innych wiosek i miasteczek, że nie powinno dojść do zniszczeń mienia czarodziejów - choć w Derbyshire pełno było zdrajców krwi, posłusznych Greengrassom. Sigrun była jednak przekonana, że rzeka Lathkill będzie stanowiła odpowiednią, naturalną barierę.
Stanąwszy obok Drew spojrzała na niego z drapieżnym uśmiechem.
- Gotów? - upewniła się, po czym sama uniosła różdżkę z cisowego drewna i skupiła się na tym, aby przywołać jedna z najbardziej niszczycielskich sił - Szatańską Pożogę. Chciała, by jęzory czarnomagicznego ognia wzniosły się wysoko i pochłonęły domy, chatki i mugolskie życia. Pragnęła, aby wszyscy ci brudni mugole spalili się we własnych łóżkach, udusili dymem wrzeszcząc ze strachu.
Dla mugoli nie było miejsca w Wielkiej Brytanii.
She's lost control
again
Sigrun Rookwood
Zawód : dowódca grupy łowców wilkołaków
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
I am not
ruined
I am
r u i n a t i o n
ruined
I am
r u i n a t i o n
OPCM : 35 +2
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 47 +5
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
-W takim razie będziemy musieli na takowe jeszcze nieco poczekać. Przygotuję coś specjalnego na kolejną okazję- dodałem zaczepnym tonem, a na mej twarzy pojawił się szelmowski uśmiech. Byłem przekonany, że wkrótce ponownie udamy się na wspólną wyprawę mającą na celu poszerzanie wpływów Czarnego Pana. W końcu robiliśmy to na jego rozkaz i wkrótce cały świat miał przekonać się o jego potędze. Jednak to co działo się na angielskich ziemiach miało i dla nas niezwykle ważne znaczenie, albowiem nadszedł czas wyjścia z tuneli, parszywych piwnic, gdzie mogliśmy korzystać z magii. Ta nabrała większego znaczenia, wyszła z cienia i przestała być ogarnięta kodeksem tajności, który bluźnił nam w twarz. Dlaczego mieliśmy się ukrywać? Z jakiego powodu to my mieliśmy uważać na mugoli, a nie oni na nas? Byliśmy lepsi, potężniejsi i musieli to zrozumieć.
-Wzruszające, naprawdę- zwieńczyłem temat córki starca, z którego uszło życie. Nie minął moment, a i dziewczyna padła tuż obok swego rodzica i pozostawało pytanie, co z resztą rodziny. Sigrun oszczędziła dusze znajdujące się piętro wyżej? A może wyrżnęła je w pień nim jęcząca dziewucha zbiegła po schodach? Mogłem spytać, ale właściwie nie miało to większego znaczenia, albowiem i tak wkrótce ogień miał ich strawić. Zależało nam na ciszy, aby nikt nie wzbudził alarmu, bowiem wtem istniała większa szansa, że ludzie nie zdążą się wydostać.
-Wiedziałem, że zachowasz entuzjazm. Miałaś dobry pomysł, to dlaczegożby go nie wykorzystać?- uśmiechnąłem się z wyraźną kpiną w głosie, bo choć nie było w tym krzty fałszu, to z boku ta rozmowa musiała naprawdę dziwnie wyglądać. Przekomarzaliśmy się, ironizowaliśmy na terenach przyszłego, masowego grobu i potrafiliśmy się z tego śmiać. Jednak czy zdanie mugoli nas obchodziło? Zupełnie nie.
-Zdecydowanie- skinąłem głową i zacząłem powoli poruszać różdżką wypowiadając mroczną, plugawą inkantację. Siła Sigrun wzmocniła zaklęcie, sprawiła, że ogień zdawał się jeszcze bardziej przerażający, śmiercionośny, a przede wszystkim niezwykle szybki. Wpierw płomienie rozciągnęły się wzdłuż alejki drzew i zaczęły pokonywać linię płotów, by finalnie zająć pierwszy ze słomianych dachów. Pożar rozprzestrzeniał się z coraz większą prędkością; dźwięk łamanych desek, coraz głośniej dobiegające krzyki – naprawdę się zaczęło. Mieszkańcy nie mieli większych szans i im dłużej obserwowaliśmy ten piekielny teatr, tym większą mieliśmy ku temu pewność. Niedługo później rozmyliśmy się w mroku mgły, wszystko poszło zgodnie z planem.
/zt x2
-Wzruszające, naprawdę- zwieńczyłem temat córki starca, z którego uszło życie. Nie minął moment, a i dziewczyna padła tuż obok swego rodzica i pozostawało pytanie, co z resztą rodziny. Sigrun oszczędziła dusze znajdujące się piętro wyżej? A może wyrżnęła je w pień nim jęcząca dziewucha zbiegła po schodach? Mogłem spytać, ale właściwie nie miało to większego znaczenia, albowiem i tak wkrótce ogień miał ich strawić. Zależało nam na ciszy, aby nikt nie wzbudził alarmu, bowiem wtem istniała większa szansa, że ludzie nie zdążą się wydostać.
-Wiedziałem, że zachowasz entuzjazm. Miałaś dobry pomysł, to dlaczegożby go nie wykorzystać?- uśmiechnąłem się z wyraźną kpiną w głosie, bo choć nie było w tym krzty fałszu, to z boku ta rozmowa musiała naprawdę dziwnie wyglądać. Przekomarzaliśmy się, ironizowaliśmy na terenach przyszłego, masowego grobu i potrafiliśmy się z tego śmiać. Jednak czy zdanie mugoli nas obchodziło? Zupełnie nie.
-Zdecydowanie- skinąłem głową i zacząłem powoli poruszać różdżką wypowiadając mroczną, plugawą inkantację. Siła Sigrun wzmocniła zaklęcie, sprawiła, że ogień zdawał się jeszcze bardziej przerażający, śmiercionośny, a przede wszystkim niezwykle szybki. Wpierw płomienie rozciągnęły się wzdłuż alejki drzew i zaczęły pokonywać linię płotów, by finalnie zająć pierwszy ze słomianych dachów. Pożar rozprzestrzeniał się z coraz większą prędkością; dźwięk łamanych desek, coraz głośniej dobiegające krzyki – naprawdę się zaczęło. Mieszkańcy nie mieli większych szans i im dłużej obserwowaliśmy ten piekielny teatr, tym większą mieliśmy ku temu pewność. Niedługo później rozmyliśmy się w mroku mgły, wszystko poszło zgodnie z planem.
/zt x2
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
Wziął sobie do serca przymus nauki, nawet jeśli było mu ciężko z tym wszystkim. Nie wiedział co i jak miał robić - nie wiedział do końca, czy rzeczywiście powinien sam pałętać się po różnych lasach i rzekach. Na razie ich życie było… całkiem spokojnie. Starał się rano spędzić nieco czasu z rodzeństwem, z Eve, z psem… Tak, żeby Sheila się nie martwiła aż nadto. A później leciał na miotle lub teleportował się w rejony, które pozwalały mu na spokojne ćwiczenie magii - bo nie chciał popsuć czegoś w okolicy ich nowego domu. Nie mogli sobie pozwolić na narażanie… Chociaż z drugiej strony wciąż nie docierało do niego, że jego wycieczki mogły okazać się niebezpieczne. Ale potrzebował ich. Potrzebował się oddalić, bo było mu w ten sposób łatwiej się skupić na nauce - kiedy miał wokół siebie tyle nowych i innych widoków, a nie kiedy stał wiecznie w jednym miejscu. Gdzie nie spojrzał dostawał zazwyczaj nowe bodźce, dzięki czemu bardzo rzadko zmieniał swój punkt zainteresowania z rzucania zaklęć na szukanie innego zajęcia.
Czas w lesie spędził pierw głównie na rzucaniu zaklęć tworzących i maskujących ślady zwierząt w śniegu, później rzucił kilka razy - a raczej spróbował rzucić, bo słabo mu to wciąż wychodziło - protego, a w następnej kolejności zaczął ćwiczyć kolejne zaklęcie, którego wciąż nie był pewny jak ono tak właściwie ma działać.
- Ascendio… - rzucił, machając różdżką, ale nic nie wychodziło… Nie wiedział co robił źle. Poprawił zaraz swoją postawę, bardziej się prostując i wykonując po raz kolejny zamaszysty ruch. - Ascendio - wypowiedział ponownie, tym razem nieco głośniej, ale wciąż nie zdawało się to na nic. Wydał z siebie ciche, niezadowolone warknięcie i kopnął kupkę śniegu.
Przeszedł dwa kroki i znów zawołał:
- Ascendio!
I tym razem poczuł jak zaraz różdżka go pociągnęła do przodu między drzewa, na które prawie wpadał chociaż przez moment mu się wydawało, że drzewo na które właśnie leciał niekoniecznie było drzewem, a raczej człowiekiem. Ale przecież na pewno nie był to człowiek, bo co by człowiek robił sam pośrodku jakiegoś lasu, niedaleko rzeki? I to w trakcie zimy!
| Odskakuj albo mnie łap, bo na ciebie lecę
Ostatnio zmieniony przez Thomas Doe dnia 08.09.21 21:49, w całości zmieniany 1 raz
The member 'Thomas Doe' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 71
'k100' : 71
Przesunął dłonią po oszronionej korze niemal usychającego drzewa. Wyraźne rozdarcie w drewnie świadczyło o obecności stworzenia, które wydawało się krążyć w okolicy, od jakiegoś czasu. Ślady na ziemi co jakiś czas umykały to w ścieżce, to pod prószącym śniegiem, to zmarzniętą ściółką. Bliskość rzeki, mogła być słusznym wytłumaczeniem dla jego domysłów, ale znaczyć mogło to także niebezpieczeństwo dla planów, jakie od czasu do czasu zbiegały się na zastałych terenach. Wracał w okolicę co jakiś czas, wciąż otrzymując sygnały pomocy. Działające w obie strony. Niezależnie od ideologicznych pragnień czystokrwistych szaleńców, nie dało się wszędzie zepchnąć i wypalić istnienia mugoli. Ci ukrywający się to jedno, ale coraz częściej odzywał się - wśród tych młodych wciąż nie do końca ukształtowany duch buntu. I chęć walki. Nie zawsze uświadomiony, że nie każdy czarodziej chciał ich zguby. Zdążył spotkać i podobne incydenty. Niekoniecznie też zawsze dało się wytłumaczyć napaleńcom, że stoi po tej samej stronie konfliktu.
Starał się być wyczulony na podobne atrakcje, tym bardziej podczas patrolu. Na prowizoryczne pułapki. Na huczące bronie, których strzały zatrzymywały się na tarczy, ale uniknięcie bez pomocy - było mało prawdopodobne. Wiedział też, że w okolicy znajdują się samotne jednostki, wciąż uparcie broniące swojego ukrytego schronienia. Głód dociskał swoim cieniem nie tylko ludzi. Zwierzęta, pozbawione obfitości, częściej przetrzebione - stanowiło dodatkowe zagrożenie. Zdarzył już znaleźć rozszarpane ostrymi kłami zwłoki, objedzone niemal do kości. Zastanawiał się tylko, jakim cudem tak wielki rodzaj wilka, być może magicznego wilkora, pojawiło się w okolicy, siejąc dodatkowy niepokój. Słyszał wystarczająco wiele o "rozrywkach" szlacheckich by móc - raz jeszcze - przypuszczać, że nie było to przypadkowe.
Odetchnął cicho, wydmuchując smugę bielącego się powietrza. Kaptur ściągnął z głowy, chcąc mieć lepsze postrzeganie także na wrażenia docierające ku niemu dookoła. Nie tylko tego, co widział przed sobą. Kusza wciąż znajdowała na ramieniu, gotowa do użycia, gdyby tylko zaszła taka potrzeba. Tak, jak i wsunięta do rękawa różdżką. I prawdopodobnie to zwyczajowa czujność zaalarmowała go jako pierwsza. Szum śnieżnych zawirowań i prędkości poruszającego się obiektu. Całe ciało spięło się w jednym momencie, gdy dostrzegł pędzącą... sylwetkę? - Arresto momentu - inkantacja spłynęła gładko, wibrując pod palcami i chwytając w objęcia spowolnienia lecący ku niemu obiekt. Odsunął się z trajektorii nieprzypadkowo, by dodatkowo pochwycić zdecydowanie ludzką postać. Wtedy, miało okazać się co dalej. I czy w okolicy, nie działo się więcej, niż zdążył rozeznać.
58 z rzutu + 2x10 (zwinka) łapię cię za 78
Starał się być wyczulony na podobne atrakcje, tym bardziej podczas patrolu. Na prowizoryczne pułapki. Na huczące bronie, których strzały zatrzymywały się na tarczy, ale uniknięcie bez pomocy - było mało prawdopodobne. Wiedział też, że w okolicy znajdują się samotne jednostki, wciąż uparcie broniące swojego ukrytego schronienia. Głód dociskał swoim cieniem nie tylko ludzi. Zwierzęta, pozbawione obfitości, częściej przetrzebione - stanowiło dodatkowe zagrożenie. Zdarzył już znaleźć rozszarpane ostrymi kłami zwłoki, objedzone niemal do kości. Zastanawiał się tylko, jakim cudem tak wielki rodzaj wilka, być może magicznego wilkora, pojawiło się w okolicy, siejąc dodatkowy niepokój. Słyszał wystarczająco wiele o "rozrywkach" szlacheckich by móc - raz jeszcze - przypuszczać, że nie było to przypadkowe.
Odetchnął cicho, wydmuchując smugę bielącego się powietrza. Kaptur ściągnął z głowy, chcąc mieć lepsze postrzeganie także na wrażenia docierające ku niemu dookoła. Nie tylko tego, co widział przed sobą. Kusza wciąż znajdowała na ramieniu, gotowa do użycia, gdyby tylko zaszła taka potrzeba. Tak, jak i wsunięta do rękawa różdżką. I prawdopodobnie to zwyczajowa czujność zaalarmowała go jako pierwsza. Szum śnieżnych zawirowań i prędkości poruszającego się obiektu. Całe ciało spięło się w jednym momencie, gdy dostrzegł pędzącą... sylwetkę? - Arresto momentu - inkantacja spłynęła gładko, wibrując pod palcami i chwytając w objęcia spowolnienia lecący ku niemu obiekt. Odsunął się z trajektorii nieprzypadkowo, by dodatkowo pochwycić zdecydowanie ludzką postać. Wtedy, miało okazać się co dalej. I czy w okolicy, nie działo się więcej, niż zdążył rozeznać.
58 z rzutu + 2x10 (zwinka) łapię cię za 78
Darkness brings evil things
the reckoning begins
Ostatnio zmieniony przez Samuel Skamander dnia 02.10.21 18:47, w całości zmieniany 1 raz
The member 'Samuel Skamander' has done the following action : Rzut kością
'Zdarzenia' :
'Zdarzenia' :
Strona 1 z 3 • 1, 2, 3
Rzeka Lathkill
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Derbyshire