Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Derbyshire
Rzeka Lathkill
Strona 3 z 3 • 1, 2, 3
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Rzeka Lathkill
Rzeka znajduje się w pobliżu wioski Monyash, na zachód od Bakewell, oraz płynie przeważnie na wschód obok wioski Over Haddon i przez wioskę Alport, aż do ujścia rzeki Wye. Mawia się, że jest to najczystszy i najbardziej przejrzysty strumień, na jaki można natknąć się w całej Anglii.
Wśród gatunków, które dobrze się rozwijają, są pstrąg potokowy, czerpak oraz rzadką dziką roślinę wielosił błękitny. Dolina rzeki, znana jako Lathkill Dale, jest popularna wśród zielarzy i alechemików, przy odrobinie szczęścia, można natknąć się tutaj na magiczną roślinność która szczególnie upodobała sobie ziemie w pobliżu nurtu rzeki, ze względu na jej zachwycającą czystość.
Wśród gatunków, które dobrze się rozwijają, są pstrąg potokowy, czerpak oraz rzadką dziką roślinę wielosił błękitny. Dolina rzeki, znana jako Lathkill Dale, jest popularna wśród zielarzy i alechemików, przy odrobinie szczęścia, można natknąć się tutaj na magiczną roślinność która szczególnie upodobała sobie ziemie w pobliżu nurtu rzeki, ze względu na jej zachwycającą czystość.
20 VII 1958
Słońce lśniło intensywnie na rzecznej wstędze, gdy spoglądała na obóz z góry, niespiesznie poruszając się na miotle. Pierwszym celem Sue był ogląd okolicy, chciała rozeznać się w topografii terenu, poznać każde wzniesienie, łagodne spadki, poznać bieg rzeki Lathkill, zlokalizować lasy oraz ich rozpiętość, a przede wszystkim - na własne oczy ujrzeć świadectwo terroru, zamknięte w zwęglonych plamach, wyróżniających się na tle bujnej roślinności. W milczeniu zawisła nad pierwszym pogorzeliskiem, czując jak serce podrywa się do galopu, trawione strachem i wspomnieniami. Ptaki śpiewały w najlepsze, lecz w jej uszach rozbrzmiewał tylko potworny huk ognia, żywiołu sprowokowanego ludzką ręką, by siać zniszczenie, by tępić, dać upust nienawiści oraz uprzedzeniom. Z bólem patrzyła na spalone wioski, nie mogąc przestać liczyć i szacować - jak wiele ludzi musiało stracić tu życie, jak wielu pozbawiono dachu nad głową? Może to nie było potrzebne - oględziny wprawiały ją w ogromy lęk, budząc obraz trawionych ogniem dziadków, lecz nie potrafiła sobie odpuścić. Starała się zapamiętać nazwę każdej osady, świadoma, że wkrótce stanie przed szeregiem skrzywdzonych dusz, ujrzy twarze, które niegdyś radowały się w tych zaciszach. Była przytłoczona, przerażona i zdołowana, ze smutkiem przemierzając metr za metrem, krocząc ostrożnie na zwęglonych szczątkach. W pewnym momencie myśli ustąpiły uporczywemu szumowi emocji, jakby w ziejącej pustce skończyło się miejsce - wtedy też zaczęła zalewać ją złość. Już bez niej miała w sobie wystarczająco wiele motywacji do działania, choć słowo motywacja stało się pojęciem wyświechtanym, niedopasowanym do realiów wyczerpującej wojny. Determinacja opisywała ten stan trafniej.
Wzniosła się, uciekła w las, chcąc nabrać oddechu w zacienionych kniejach. Pozwoliła sobie na chwilę odpoczynku, nim zaczęła przyglądać się z góry leśnym ostępom. Wyszukiwała legowisk, ale i samych zwierząt - magicznych oraz niemagicznych. Wolała rozejrzeć się przed zadawaniem pytań, zamiast bazować na historiach z obozowiska miała też własną ocenę - może wstępne rozeznanie podsunie jej część odpowiedzi. Ze szczególnym niepokojem przyjęła ślady obecności kołkogonka, jeśli w pobliżu trzymano świnie... nie wróżyło to dobrze. Powinna na wszelki wypadek rozejrzeć się za białym psem, w ostateczności - kotem. Przed oczyma mignęły rude lisie ogony. W teorii nie powinny sprawiać większych problemów, ale teoria przy komecie niestety nie gwarantowała pewności. Zauważyła kilka gatunków, które nie stanowiły zagrożenia, rozejrzała się za nietypowymi znakami i podejrzanym zachowaniem.
Dopiero po wstępnej ocenie ruszyła w kierunku samego obozu, podziwiając po drodze liczne plamki błękitu, rozsypane wokół. Okolica zapierała dech w piersiach i gdyby nie upał, z chęcią spędziłaby na miotle dodatkowe godziny, napawając się cudownymi widokami. Postarała się wylądować w miejscu lekko oddalonym od osady, po drodze wstępnie próbując ocenić moc rzeki oraz roślinności, wyraźną, silną - mogła tylko podejrzewać, że pod jej stopami płyną silne prądy magiczne. Spacer po tym terenie był przyjemny, ożywczy, ale cel w końcu musiał znaleźć się na horyzoncie.
Wyczuła na sobie niepewne spojrzenia, dosłyszała nerwowe warknięcia psa, ujrzała pierwsze wystraszone twarze. Bywała już w wielu obozach, ten już na pierwszy rzut oka wydawał się funkcjonować sprawnie - zgodnie ze słowami Ministra.
- Witajcie - odezwała się spokojnie, z łagodnością, zwiewnym ruchem wystawiając przed siebie dłonie, w których nie dzierżyła różdżki, broni, ani żadnego przedmiotu. - Zostałam wysłana z pomocą. Kto zajmuje się tym miejscem? Chciałabym porozmawiać. Będę czekać tam - bliżej rzeki - zaproponowała, nie chcąc stresować mieszkańców swoją obecnością. Musieli ją poznać, zaufać, mieli wszelkie prawo do zachowawczej postawy. Widziała poparzenia na skórze, nieprzekonany wzrok. Wycofała się, oczekując na wysłannika w oddaleniu, pozwalając im na naradę. Wkrótce przybyła do niej kobieta - ponadprzeciętnie wysoka, ciemnowłosa, chorobliwie szczupła, o wejrzeniu tak czujnym, że poczuła dreszcz na karku. Uśmiechnęła się do czarownicy, wystawiając dłoń na powitanie.
- Susanne. Sue, jeśli to nie kłopot - przedstawiła się lekko, dowiadując się, że jej rozmówczyni nosi imię Nina. Pasowało jej, było konkretne, jak ona sama. Po krótkiej wypytce ze strony Niny, Lovegood dowiedziała się, że jej przybycie było spodziewane - to dobrze, to nieco ułatwiało sprawę, nie musiała gimnastykować się i udowadniać, że przychodzi z dobrymi zamiarami. Raczej było to po niej widać, ale w tych czasach ostrożność była uzasadniona i wskazana.
- Zajmuję się magicznymi stworzeniami. Swego czasu pracowałam w lecznicy, teraz przeniosłam się do rezerwatu. Wiem, że macie tu kłopot z nieproszonymi gośćmi i zrobię co w mojej mocy, by jak najprędzej go rozwiązać - obiecała, starając się przedstawić Ninie swoje możliwości. - Ale moja pomoc będzie tak szeroka, jak mi na to pozwolicie. Trzeba zadbać o zabezpieczenie waszej przystani, zająć się zaopatrzeniem, ranami - prawda? Mam parę pomysłów, kilka przyjaznych dusz, które na pewno zgodzą się wesprzeć was swoimi talentami. Rozejrzałam się po okolicy - przyznała, zatrzymując się na chwilę, by nabrać powietrza, na wspomnienie startych na proch wiosek serce natychmiast ruszało, wznawiając uporczywy szum. - Również po tych, z których przybyliście. Przykro mi, Nino, że was to spotkało - powiedziała, marszcząc brwi, a w słowach pełnych smutku nie mogła powstrzymać drgnienia złości. Nina zdawała się niewzruszona, nie uciekła spojrzeniem, nadal badawczo śledziła Sue, kiwnąwszy tylko głową w skąpej odpowiedzi.
- Chodź. Nie będziemy tu sterczeć, słońce nam karki popali - zadecydowała konkretnie, dziarsko prowadząc do obozu. Jasnowłosa rozglądała się, truchtając za długonogą czarownicą, a gdy dotarły do namiotu, nie mogła powstrzymać się przed pytaniem.
- Znasz tu wszystkich?
- Znam - dosłyszała w odpowiedzi, obserwując Ninę, która niosła dwa kubki z zimną wodą, nawet gesty miała dziwnie szorstkie. - Każdego lenia, każdą pierdołę, każdą historię. Polubią cię - ja też, jeśli jesteś obrotna i umiesz robić coś więcej ponad gadanie - ach, szczera, bardzo dobrze - Sue poczuła, że policzki nieco jej spąsowiały, ale zachichotała (Nina zmrużyła podejrzliwie powieki), krzyżując spojrzenie z kobietą.
- Nikt by mnie tu nie wysłał, gdybym tylko gadała. Rozejrzałam się już w lesie. Macie świnie? Problem z kołkogonkiem? Dręczą was lisy? - zapytała, prędko pojmując, że oględziny były dobrym ruchem. Prawie zatriumfowała, widząc błysk uznania w spojrzeniu kobiety. Dobry początek był kluczowy - Sue już wiedziała, że dogadają się z Niną i wspólnymi siłami zadbają o to miejsce. Wysłuchała, co czarownica ma do powiedzenia - przypuszczenia się sprawdziły, choć z lisami strzelała na ślepo. Dodatkowym problemem były liczne owady, rozeźlone atakowały ludzi zamiast mijać ich obojętnie. Topki umknęły jej spojrzeniu, sprytne stworzenia - nie była jednak zaskoczona, gdy Nina o nich wspomniała, rzeczne tereny były ich naturalnym siedliskiem. Najpewniej ciągnęły do obozu za owadami, dlatego Sue wysnuła wniosek, że rozwiązanie jednego problemu przy okazji rozwiąże kolejny.
- Znajdę kogoś biegłego w zielarstwie, na pewno przyda się taka pomoc, powinniśmy skorzystać z dobrodziejstw terenu, przy okazji nie wchodząc naturze zbytnio w drogę - jest nam sprzymierzeńcem, choć zbliżające się zwierzęta mogą dawać inne wrażenie... Na nie znajdę sposób, pomożecie mi go wykonać. Musimy omówić, czego wam najbardziej brakuje, wtedy skontaktuję się z zaopatrzeniowcami. Bardzo istotna jest pomoc uzdrowicielska, ja jestem w stanie dawkować eliksiry, moja ciocia jest wybitną alchemiczką, przekażę jej zebrane ingrediencje i zobaczymy, ile uda nam się uciułać. Kolejna sprawa to zabezpieczenie obozu, nad tym muszę pochylić się na spokojnie, przegadać sprawę ze specjalistą... - stwierdziła w zastanowieniu, wiedząc już, że skieruje się z prośbą do Steffena. Miała swój zamysł, tylko cienie stanowiły problem, trzeba było kombinować, nie było sprawdzonych rozwiązań albo po prostu ich nie znała. Tu też musiała popytać. - Sądzę, że trzeba obóz ogrodzić, na pewno warto przemyśleć warty. Teraz jest spokojnie, ale lepiej dmuchać na zimne - wiem, że poniekąd macie warty obsadzone, ale kiedy tu przyszłam, żadnej warty nie było, za to po zawieszeniu broni... Nawet nie muszę ci mówić, wiem. Jak myślisz, kto by się nadał? Zrobisz mi listę, rozpiszesz, kto ma jakie zdolności? Dla wartowników też zadbamy o eliksiry. Zrobimy bazę, będziemy je zbierać powoli, ale zrobimy, co się da, byście mieli z czego korzystać. Niewykluczone, że będę chciała przysłać tu kogoś, kto sporządzi spis waszych historii - przyznała, na myśli mając oczywiście swojego brata. Dyrdymał powinien przyjąć każdą opowieść, może zeznania pomogłyby zidentyfikować sprawców, może ktoś wiedział więcej. - Jeśli są osoby, które nie będą w stanie o tym rozmawiać, musimy wiedzieć wcześniej, ale jeśli ktoś zna ich sytuację... Niech ją przedstawi - zasugerowała, starając się dostrzec w sprawie jak najwięcej elementów. - Jak sprawy mają się z magią defensywną? Wiem, że duża część z was to dzieci, ale może dorosłym przyda się parę lekcji obrony przed czarną magią? Mogę służyć własną wiedzą, mogęe znaleźć doświadczonego aurora, który będzie miał posłuch wśród ludzi. Każde dodatkowe zaklęcie, każde wzmocnione Protego to większa szansa na przetrwanie - powiedziała w zamyśleniu. Z Niną rozmawiało się dobrze, jej konkretne podejście ukrócało wyobraźnię Sue, nie pozwalało jej wpadać w zbyt liczne dygresje, a kiedy rozważania wybiegały zbyt daleko - natychmiast dbała o to, by wrócić na właściwą ścieżkę. Spędziły w namiocie sporo czasu, choć Nina co rusz zerkała na zewnątrz, mając nawyk upewniania się, że świat nie wali się nikomu na głowę.
- Chodź. Muszą cię poznać - zawyrokowała w końcu, zamierzając przedstawić Sue najbardziej tęgie głowy oraz pokazać, jak dokładnie funkcjonował obóz. Ona zaś słuchała uważnie, przyglądała się i wyciągała wnioski, na uwadze mając przede wszystkim dobro skrzywdzonych ludzi.
| zt
how would you feel
if you were the sunset
sailing alone
behind the mountains?
how would you feel
if you were the sunrise
woke up at dawn
once in a lifetime?
if you were the sunset
sailing alone
behind the mountains?
how would you feel
if you were the sunrise
woke up at dawn
once in a lifetime?
6 VIII 1958
Nareszcie! Susanne z niekrytym entuzjazmem taszczyła ze sobą Anne Boleyn - królowa była co prawda martwa od dekad (białowłosa nie miała pojęcia, jak wielu dekad, daty zawsze ulatywały z jej głowy), ale kiedy tylko zorientowała się, że została wygodnie umieszczona pod pachą, nie była przesadnie zachwycona. Jeszcze nie miała dokąd uciec, jej rama nie posiadała połączeń z innymi płótnami, przez co kobieta pozostawała skazana na ścieżki Lovegoodówny; wkrótce miało się to zmienić, pod drugą pachą czekała świeża płachta materiału, otoczona rzeźbioną obwódką. Będzie idealnie pasowała do salonu w Ruderze, nikt jej nie wmówi, że wysoce elegancki portret nie nadaje się do domu, który był zbieraniną wszystkiego. Gdyby nie dar lady Mare, nie byłoby szans na użycie Czaroszpiega jeszcze przed końcem zawieszenia broni - od jakiegoś czasu Sue łamała sobie głowę, jak obraz zdobyć, namalowanie dzieła wymagało czasu, materiały były trudno dostępne i kosztowały swoje, a do tego musiałaby znaleźć kolejną osobę - malarza - gdy lista wymaganych pomocników wciąż się rozszerzała.
- Panienko, ależ co to za maniery, wypraszam sobie! - wybrzmiało tonem pełnym oburzenia, godnym szlachetnej krwi przodkini Greengrassów. Pełne ręce nie ułatwiały natychmiastowej reakcji, lecz Sue zatrzymała się, a jej twarz wykrzywił grymas skrępowania.
- Ach, przepraszam panią najmocniej! - odpowiedziała prędko, odkładając torbę i szereg klamotów na ziemię, z zamiarem spojrzenia damie w oczy, bo nie wypadało tak przepraszać w przestrzeń. - Jeszcze chwila, droga pani, i obiecuję, że nikt więcej przenosić nie będzie! - zadeklarowała, przepraszającym spojrzeniem spoglądając w pięknie namalowane oczy. Musiała mieć dobre relacje z Anną Boleyn, skoro zamierzała zmusić ją do regularnego donosicielstwa... - Bardzo jesteśmy wdzięczni, że nam dama pomoże, musimy wiedzieć na bieżąco, co się tutaj dzieje. Oprowadzę, dobrze? Razem z Niną, Nina to cudowna kobieta, mam nadzieję, że się polubicie! Ninaaaaa - zawołała, rozglądając się za wysoką czarownicą, która wychyliła się ze świeżo założonego ogródka, otrzepując ręce z ziemi. - Chodź poznać królową!
Zmarszczone brwi Niny nie zwiastowały lekkiej pogawędki, ale kobieta prędko pojęła, że z Anną należy utrzymywać dobre stosunki, jeśli pragnie się spokoju. Sue była pewna, że się dogadają, razem pokazały królowej obóz, starając się dbać o samopoczucie sportretowanej osobistości, lecz kluczem było przedstawienie jej skali problemu i wagi sytuacji. Miała dobre serce, dlatego zrozumiała - wtedy właśnie Sue pokazała jej drugą ramę i wyjaśniła, gdzie zostanie umieszczona. Umówiły się, że zostanie łącznikiem.
- Możemy przystąpić do pracy? - Sue wiedziała doskonale, że nałożenie czaru nie zajmie wiele czasu, potrzebowała na cały proces około kwadransa, żadnych ingrediencji. Usłyszawszy świadomą zgodę wzięła się do roboty, z uwagą wykorzystując podstawową wiedzę numerologiczną do stworzenia połączenia. Nina przyglądała się procesowi w milczeniu, obraz miał zostać umieszczony w jej prowizorycznej kwaterze, znajdującej się mniej więcej na środku obozowiska. Wszystko przebiegło sprawnie, a kiedy okazało się, że królowa bez trudu porusza się między płótnami, można było odhaczyć kolejne zadanie z mentalnej listy obowiązków. Korzystając z wolnej chwili, Susanne wybrała się na dokładniejszy obchód - sprawdziła, jak ma się ogród, jak idą prace przy ogrodzeniu, ile wielosiłu udało się zebrać i jak jest przechowywany.
Steffen zastał Lovegood przy krzewach, nieopodal wejścia do obozowiska; testowała akurat zaklęcie Flosimuro, o którym rozmawiała z Herbertem kilkanaście dni wcześniej. Na widok Cattermole'a uśmiechnęła się serdecznie, odrywając natychmiast od zajęcia, nieświadoma, że w białych włosach ma pełno cieniutkich gałązek, sterczących chaotycznie na wszystkie strony.
- Trafiłeś! Dobrze cię widzieć, Steffenie - przywitała się śpiewnie. - Jak mijają ci festiwalowe dni? Nie przytłacza cię nadmiar atrakcji? - dopytywała, prowadząc Zakonnika do namiotu, w którym niewiele wcześniej udało się umieścić Annę. Pogawędki pogawędkami, mieli tu ważne sprawy do obgadania, a Sue nie chciała zabierać koledze zbyt wiele czasu. Nie miała żadnych notatek, trochę się ich wystrzegała.
- Poznałeś kiedyś królową? Główkowałam już trochę, jak można zabezpieczyć okolice - pierwszy punkt już mamy. Szanowna królowo, poznaj proszę dzielnego Steffena - zapowiedziała młodego mężczyznę, wskazując mu niewielki portret. - Pewnie domyślasz się, jaka jest jej rola - niby martwa, a szybsza niż sowa. - Nie będę zawracać ci głowy kwestiami pokroju Antyłasucha, którymi zajmę się sama. Mam, hm, jakieś możliwości w nakładaniu zabezpieczeń, ale nie zajmuje się nimi profesjonalnie, nie wpadnę na każdą możliwość. Potrzebujemy czegoś, co da nam przewagę wewnątrz, ale w razie potrzeby nie odetnie drogi ucieczki - przyznała cicho, nalewając chłodnej wody do szklanki, którą podała Steffenowi. - Przed zwierzętami zabezpieczam to miejsce na różne sposoby, ale widzisz, głównie mamy tu kobiety i dzieci, dom odebrały im płomienie - zawahała się, uciekając mimowolnie spojrzeniem, lecz nie na długo. Nabrała powietrza, chcąc kontynuować nim myśli wybrną zbyt daleko w pogorzeliska i wspomnienie umierających w ogniu dziadków. - i nie chcemy, by ktoś niepowołany się tu dostał. To jedna sprawa, całkiem oczywista, kolejna jest bardziej skomplikowana, bo chodzi o te potworne cienie - skrzywiła się, zatapiając dłoń we włosach. - Jedyne co przychodzi mi do głowy przy walce z cieniem, to walka światłem - wzruszyła ramionami, bo przez ostatnie miesiące nie znalazła na nie sposobu. Może Cattermole coś wiedział? Może słyszał, miał pomysły?
- Myślałam o Błyskotku, o Kokonie... - podsunęła, ciekawa jego poglądu na sprawę.
how would you feel
if you were the sunset
sailing alone
behind the mountains?
how would you feel
if you were the sunrise
woke up at dawn
once in a lifetime?
if you were the sunset
sailing alone
behind the mountains?
how would you feel
if you were the sunrise
woke up at dawn
once in a lifetime?
-Czy to Flosimuro? – odezwał się na powitanie, bo to było mniej niezręczne od „dawno się nie widzieliśmy” i „unikałem miejsc kojarzących się z Bertiem” i „na plaży nie zdążyłem cię złapać”. Zresztą, zlustrował wzrokiem efekty naprawdę zaintrygowany, z ukłuciem zazdrości. Znał teorię tego zaklęcia, ale rośliny uparcie go nie słuchały – podobno brakowało mu do nich ręki i miłości, ale nie wiedział jak je z siebie wykrzesać.
-Ciebie też dobrze widzieć… o, masz tu gałązkę! – uśmiechnął się, ale brakło mu śmiałości, by sięgnąć do jej włosów. Bertiemu by nie brakło. -Intensywnie, ale próbuję je jakoś pogodzić z pracą! Wczoraj musiałem się wyrwać do Warwick, złapałaś mnie akurat w przerwie od festiwalowania. – może potrzebnej, po używkach kolegów miał lekkiego kaca. -A tobie jak mija czas? Moja mama miała portret Królowej Elżbiety, ale się nie ruszał. – pożalił się, bo choć rozumiał sedno mugolskiej fotografii to zawsze smuciło go, że jest boleśnie nieruchoma. -Dzień dobry! – ukłonił się królowej… Annie? Tak, rozpoznał ją po podpisie na ramie! -Dziękuję. – upił łyk wody i . -Słyszałem, że zdają się władać czarną magią – próbował przypomnieć sobie listy Herberta o pojedynku z Cieniami i własne, krótkie przebłyski ich grozy. Nigdy z nimi nie walczył, ale przy próbach zdejmowania klątw czuł ich obecność, splecioną – chyba? – z czarną magią. -ale nie potrafię nałożyć Światła, może aurorzy by pomogli? Nie wiem też, czy dysponują na to środkami – westchnął, obozowisko było ważne i los cywili też, ale nie mieli na tyle czasu i komponentów aby otaczać tak potężnymi pułapkami każde ze schronień. -więc poradzimy sobie z doborem innych pułapek. Pamiętaj, że każde miejsce ma ograniczoną nośność konstrukcyjną, nie możemy przesadzić. - zbyt wiele zabezpieczeń potrafiło rozchwiać stabilnością magii, o ile budynek nie był do nich przystosowany. -Rozumiem, że Jej Wysokość będzie Czaroszpiegiem? - uśmiechnął się. Kwestię przekazywania informacji o intruzach mieli zatem załatwioną. -Widzimisię mogłoby spowolnić intruzów, albo chociaż ich przestraszyć i odciągnąć uwagę od cywili. Kogo groźnego moglibyśmy tutaj postawić? Ktoś z listów gończych mógłby wzbudzić agresję, więc może iluzję jakiegoś zwykłego osiłka? Do tej pułapki nie potrzebuję komponentów, ale przygotowałem listę do tych bardziej skomplikowanych i samemu też rozejrzę się na Festiwalu, szczególnie za tymi rzadszymi i droższymi. - obiecał, wyjmując skrawek papieru. Potem mogą go spalić, ale były tam jedynie nazwy kamieni i skróty literowe. "B-siarka, kwarc." -Błyskotek to bardzo dobry pomysł, mam gdzieś zapasy siarki, potrzebowałbym kwarcu. Tyle, że go nie nałożę - wymaga kogoś bieglejszego w numerologii. - zastrzegł od razu. -W zasięgu moich możliwości są wszystkie zabezpieczenia oparte na geomancji i transmutacji, Kokon z węgla i labradorytu jak najbardziej się nada, ale spowolni tylko jednego intruza. Skoro mamy trochę otwartej przestrzeni, to może Abscondens, labirynt nakładany na bazie węgla i cynku? Z bardziej skomplikowanych pułapek mógłbym nałożyć Araneamortem, pająki spowalniające intruzów, albo Flosmortem - pędy działające jak Kokon, ale na wielu intruzów. Nie udaremniają czarowania, ale kupiłyby trochę czasu... - dywagował. -Jeśli mogłabyś załatwić celestyn, korund i lapis lazuli, to by pomogło! - i pomogło zdecydować w temacie pułapki, byli w końcu uzależnieni od składników, a na dwa tak skomplikowane zabezpieczenia raczej nie mieli mocy przerobowych. Mógłby rozmawiać długo, więc rozmawiał - wypijając całą szklankę wody i chętnie odpowiadając na wszelkie pytania Sue.
-Ciebie też dobrze widzieć… o, masz tu gałązkę! – uśmiechnął się, ale brakło mu śmiałości, by sięgnąć do jej włosów. Bertiemu by nie brakło. -Intensywnie, ale próbuję je jakoś pogodzić z pracą! Wczoraj musiałem się wyrwać do Warwick, złapałaś mnie akurat w przerwie od festiwalowania. – może potrzebnej, po używkach kolegów miał lekkiego kaca. -A tobie jak mija czas? Moja mama miała portret Królowej Elżbiety, ale się nie ruszał. – pożalił się, bo choć rozumiał sedno mugolskiej fotografii to zawsze smuciło go, że jest boleśnie nieruchoma. -Dzień dobry! – ukłonił się królowej… Annie? Tak, rozpoznał ją po podpisie na ramie! -Dziękuję. – upił łyk wody i . -Słyszałem, że zdają się władać czarną magią – próbował przypomnieć sobie listy Herberta o pojedynku z Cieniami i własne, krótkie przebłyski ich grozy. Nigdy z nimi nie walczył, ale przy próbach zdejmowania klątw czuł ich obecność, splecioną – chyba? – z czarną magią. -ale nie potrafię nałożyć Światła, może aurorzy by pomogli? Nie wiem też, czy dysponują na to środkami – westchnął, obozowisko było ważne i los cywili też, ale nie mieli na tyle czasu i komponentów aby otaczać tak potężnymi pułapkami każde ze schronień. -więc poradzimy sobie z doborem innych pułapek. Pamiętaj, że każde miejsce ma ograniczoną nośność konstrukcyjną, nie możemy przesadzić. - zbyt wiele zabezpieczeń potrafiło rozchwiać stabilnością magii, o ile budynek nie był do nich przystosowany. -Rozumiem, że Jej Wysokość będzie Czaroszpiegiem? - uśmiechnął się. Kwestię przekazywania informacji o intruzach mieli zatem załatwioną. -Widzimisię mogłoby spowolnić intruzów, albo chociaż ich przestraszyć i odciągnąć uwagę od cywili. Kogo groźnego moglibyśmy tutaj postawić? Ktoś z listów gończych mógłby wzbudzić agresję, więc może iluzję jakiegoś zwykłego osiłka? Do tej pułapki nie potrzebuję komponentów, ale przygotowałem listę do tych bardziej skomplikowanych i samemu też rozejrzę się na Festiwalu, szczególnie za tymi rzadszymi i droższymi. - obiecał, wyjmując skrawek papieru. Potem mogą go spalić, ale były tam jedynie nazwy kamieni i skróty literowe. "B-siarka, kwarc." -Błyskotek to bardzo dobry pomysł, mam gdzieś zapasy siarki, potrzebowałbym kwarcu. Tyle, że go nie nałożę - wymaga kogoś bieglejszego w numerologii. - zastrzegł od razu. -W zasięgu moich możliwości są wszystkie zabezpieczenia oparte na geomancji i transmutacji, Kokon z węgla i labradorytu jak najbardziej się nada, ale spowolni tylko jednego intruza. Skoro mamy trochę otwartej przestrzeni, to może Abscondens, labirynt nakładany na bazie węgla i cynku? Z bardziej skomplikowanych pułapek mógłbym nałożyć Araneamortem, pająki spowalniające intruzów, albo Flosmortem - pędy działające jak Kokon, ale na wielu intruzów. Nie udaremniają czarowania, ale kupiłyby trochę czasu... - dywagował. -Jeśli mogłabyś załatwić celestyn, korund i lapis lazuli, to by pomogło! - i pomogło zdecydować w temacie pułapki, byli w końcu uzależnieni od składników, a na dwa tak skomplikowane zabezpieczenia raczej nie mieli mocy przerobowych. Mógłby rozmawiać długo, więc rozmawiał - wypijając całą szklankę wody i chętnie odpowiadając na wszelkie pytania Sue.
intellectual, journalist
little spy
little spy
Steffen Cattermole
Zawód : młodszy specjalista od klątw i zabezpieczeń w Gringottcie, po godzinach reporter dla "Czarownicy"
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
I like to go to places uninvited
OPCM : 30 +7
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 35 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 16
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Obawiała się, że rozleniwienie początkiem festiwalu negatywnie wpłynie na jej gotowość do pracy, ale tak naprawdę lenistwo nie miało jeszcze czasu się zagnieździć. List od kochanej Sue, dawno niewidzianej przyjaciółki, wyrwał Iris od razu (z korzeniami!) z zupełnej beztroski i zapomnienia, wrzucając ją w tryb typowo roboczy. Dostała listę rzeczy, które były potrzebne, ale to przecież miał być tylko początek zabawy. Wobec tego niemal od razu wybrała się do siedziby Niuchaczy, aby zorientować się w obecnym stanie zapasów. Te nigdy nie były duże, wydawały się za każdym razem topnieć prędzej, niż plany na ich spożytkowanie. Na miejscu spotkała zresztą kilkoro współpracowników, których wprowadziła w sytuację panującą w Derbyshire. Idealnym wytłumaczeniem nagłości ich działań było to, że rozkazy zaopiekowania się terenami nad rzeką Lathkill pochodziły z samej góry, od samego Ministra Longbottoma. Iris musiała wejść chwilowo w rolę głównego koordynatora działań zaopatrzeniowych, dla tej jednej akcji. Na całe szczęście u samych podstaw pracy Niuchaczy leżało zaufanie — bez tego nie mogliby wykonywać swoich obowiązków, znali się niemal jak łyse konie — dlatego też nikt nie podważał jej decyzji. Wszyscy mieli jeden cel — zebrać jak najwięcej potrzebnych rzeczy w kraju, w którym brakowało wszystkiego, nawet wolności.
Zdobycie namiotów oraz kociołków i leków przekazała swoim kolegom, samej skupiając się przede wszystkim na zorganizowaniu jedzenia oraz koców.
W pierwszej kolejności wybrała się do Somerset, do Doliny Godryka, w której istniało prężnie rozwijające się Koło Gospodyń Wiejskich. Ludzie w okolicy byli w większości przychylni działalności Zakonu Feniksa, często bywali też doświadczani przez wojnę, a przez to byli tym bardziej świadomi wagi tego, jak wiele znaczyła pomoc. Szefowa Koła, nadzorująca również wszelakie jego akcje krawieckie, w tym te z ostatniej, wymagającej zimy stulecia, z pewną rezerwą pozwoliła wypożyczyć koce pod warunkiem, że zostaną one zwrócone do początku listopada. Na chwilę obecną był to wystarczający układ — szczerze wierzyła, że działania Sue przyniosą odpowiedni efekt do tego czasu, a jeżeli nie, to Niuchacze zaradzą coś i na ten problem. Ich zadaniem był wszak przepływ kapitału w dowolnej formie, także rzeczowej. Jeżeli koce miałyby wrócić do Doliny Godryka, pewnie uda się je uzyskać z innego źródła. Ale to jeszcze nie ten czas. Póki co wiedziała, że za kilka dni nie stawi się przed Sue z pustymi rękoma.
Zdecydowanie trudniejsze było zdobycie jedzenia. Mając w umyśle teren, do którego mieli dotrzeć — pozbawione dostępu do morza Derbyshire — wyruszyła wraz z posiadającymi znajomości w Lancashire Niuchaczem do portów w Fleetwood i Heysham. Tam, po przedłużających się i męczących powoli obie strony negocjacjach udało się załatwić przede wszystkim produkty sypkie — jeszcze proste do zdobycia przez marynarzy w najbliższym zagranicznym porcie. Iris zależało na uzyskaniu jak najwięcej ilości warzyw i owoców, lecz marynarze nie byli szczególnie chętni do ich wydania, argumentując wzrastające potrzeby własne. W ostatniej chwili Bell wycofała się z ostrego podejścia do negocjacji, zgadzając się nawet na najmniejsze owocowo—warzywne dary. Ostatecznie najistotniejsze było to, że udało jej się zdobyć tak zwane zapychacze — kasze, mąki, ziemniaki, dynie, buraki, fasole i suchary. Z jedzeniem zawsze było najciężej, lecz ku jej zdziwieniu, na samo odchodne jeden z marynarzy wcisnął jej w rękę woreczek z aromatyczną mieszanką ziół. Podobno miała pomagać odgonić złe moce, gdy dorzuciło się ją do ognia. Zawsze lepsze to, niż nic.
Szóstego sierpnia zarządziła zbiórkę w okolicy wioski Monyash. Każdy z zaangażowanych w jej operację Niuchaczy miał zjawić się na miejscu wraz ze swoim towarem, który następnie zostać sprawdzony przez samą Iris pod kątem jego przydatności na miejscu. Wszystko wskazywało na to, że poradzili sobie na miarę ich możliwości. Nie było idealnie, zawsze można było zrobić więcej, ale wszystkie te wytłumaczenia przekaże bezpośrednio Sue. Była pewna, że zrozumie.
— Zaczekajcie tutaj. Pójdę do obozu sama, nie musimy wzbudzać dodatkowej ciekawości. Gdy dotrę na miejsce, dam wam znać Periculum. Przeniesiemy wszystko w małych grupach. Póki co miejcie oczy i uszy szeroko otwarte. Powinno być bezpiecznie, ale nie dajcie się zaskoczyć — poleciła swym współpracownikom, nim ruszyła w las. Poruszała się zdecydowanym krokiem, wypatrując punktów orientacyjnych, które zapisane zostały na notatce Sue, tylko im znanym kodem.
Zdobycie namiotów oraz kociołków i leków przekazała swoim kolegom, samej skupiając się przede wszystkim na zorganizowaniu jedzenia oraz koców.
W pierwszej kolejności wybrała się do Somerset, do Doliny Godryka, w której istniało prężnie rozwijające się Koło Gospodyń Wiejskich. Ludzie w okolicy byli w większości przychylni działalności Zakonu Feniksa, często bywali też doświadczani przez wojnę, a przez to byli tym bardziej świadomi wagi tego, jak wiele znaczyła pomoc. Szefowa Koła, nadzorująca również wszelakie jego akcje krawieckie, w tym te z ostatniej, wymagającej zimy stulecia, z pewną rezerwą pozwoliła wypożyczyć koce pod warunkiem, że zostaną one zwrócone do początku listopada. Na chwilę obecną był to wystarczający układ — szczerze wierzyła, że działania Sue przyniosą odpowiedni efekt do tego czasu, a jeżeli nie, to Niuchacze zaradzą coś i na ten problem. Ich zadaniem był wszak przepływ kapitału w dowolnej formie, także rzeczowej. Jeżeli koce miałyby wrócić do Doliny Godryka, pewnie uda się je uzyskać z innego źródła. Ale to jeszcze nie ten czas. Póki co wiedziała, że za kilka dni nie stawi się przed Sue z pustymi rękoma.
Zdecydowanie trudniejsze było zdobycie jedzenia. Mając w umyśle teren, do którego mieli dotrzeć — pozbawione dostępu do morza Derbyshire — wyruszyła wraz z posiadającymi znajomości w Lancashire Niuchaczem do portów w Fleetwood i Heysham. Tam, po przedłużających się i męczących powoli obie strony negocjacjach udało się załatwić przede wszystkim produkty sypkie — jeszcze proste do zdobycia przez marynarzy w najbliższym zagranicznym porcie. Iris zależało na uzyskaniu jak najwięcej ilości warzyw i owoców, lecz marynarze nie byli szczególnie chętni do ich wydania, argumentując wzrastające potrzeby własne. W ostatniej chwili Bell wycofała się z ostrego podejścia do negocjacji, zgadzając się nawet na najmniejsze owocowo—warzywne dary. Ostatecznie najistotniejsze było to, że udało jej się zdobyć tak zwane zapychacze — kasze, mąki, ziemniaki, dynie, buraki, fasole i suchary. Z jedzeniem zawsze było najciężej, lecz ku jej zdziwieniu, na samo odchodne jeden z marynarzy wcisnął jej w rękę woreczek z aromatyczną mieszanką ziół. Podobno miała pomagać odgonić złe moce, gdy dorzuciło się ją do ognia. Zawsze lepsze to, niż nic.
Szóstego sierpnia zarządziła zbiórkę w okolicy wioski Monyash. Każdy z zaangażowanych w jej operację Niuchaczy miał zjawić się na miejscu wraz ze swoim towarem, który następnie zostać sprawdzony przez samą Iris pod kątem jego przydatności na miejscu. Wszystko wskazywało na to, że poradzili sobie na miarę ich możliwości. Nie było idealnie, zawsze można było zrobić więcej, ale wszystkie te wytłumaczenia przekaże bezpośrednio Sue. Była pewna, że zrozumie.
— Zaczekajcie tutaj. Pójdę do obozu sama, nie musimy wzbudzać dodatkowej ciekawości. Gdy dotrę na miejsce, dam wam znać Periculum. Przeniesiemy wszystko w małych grupach. Póki co miejcie oczy i uszy szeroko otwarte. Powinno być bezpiecznie, ale nie dajcie się zaskoczyć — poleciła swym współpracownikom, nim ruszyła w las. Poruszała się zdecydowanym krokiem, wypatrując punktów orientacyjnych, które zapisane zostały na notatce Sue, tylko im znanym kodem.
It's beautiful here
but morning light can make
the most vulgar things tolerable.
the most vulgar things tolerable.
Iris Moore
Zawód : Zaopatrzeniowiec w Podziemnym Ministerstwie Magii
Wiek : 26 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
until the lambs
have become lions
have become lions
OPCM : 15 +3
UROKI : 14 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Zakonu Feniksa
Uśmiechnęła się pogodnie na pytanie, potwierdzając inkantację skinieniem głowy. Świat pędził, nawet teraz, gdy wojna pozwalała wziąć głębszy oddech - nic dziwnego, że nie zdołali na siebie wpaść, Sue bywała na festiwalu sporadycznie, skupiona na obozie oraz pracy. To był ten moment, w którym chciałaby się roztroić - pracować, pomagać i bawić się jednocześnie.
- Czyli miałam szczęście - pogodnie podsumowała trafioną datę, palcami przeczesując włosy, by wydobyć z nich chociaż część gałązek. - Och, pracowicie. Tutaj jest sporo roboty, bardzo przywiązałam się do mieszkańców i chciałabym dać im jak największe szanse, by żyło im się jak najlepiej, mimo przykrych okoliczności i nienajlepszych warunków… gdybym mogła, wzięłabym ich wszystkich do Rudery - westchnęła, bo tyle zrobić nie mogła. Dlatego robiła to, co było w zasięgu możliwości i tego zamierzała się trzymać.
- Rozumiem - odparła w zamyśleniu na kwestię cieni. - Bardzo chciałabym, by tak silne zabezpiecznie się tu pojawiło, ale to zdecydowanie wykracza poza nasze możliwości, a to na nich powinniśmy się skupić. Będę kombinować i drążyć temat, póki co musimy działać z tym, co mamy. Najgorsze, to nie zrobić nic - kiwnęła głową.
- Owszem - potwierdziła, puszczając przy okazji oczko do królowej. Miała nadzieję, że się zaprzyjaźnią i Anna wkrótce przyzwyczai się do mniej wystawnych warunków otoczenia. Sue słuchała Steffena uważnie, spoglądając na notatkę, gdy przygryzała policzek w zamyśleniu.
- Sama myślałam o Abscondens, potrafię je nałożyć, ale na ten moment nie miałam komponentów. Widzimisię to też całkiem niezła opcja - zwłaszcza, że nie trzeba do niej większych przygotowań - zdecydowałabym się na nią. Błyskotka możemy sobie odpuścić, skupmy się na innych pułapkach - stwierdziła, czując stres na samą myśl o poszukiwaniu kolejnej osoby, którą mogłaby zaangażować. Już i tak słała listy na prawo i lewo, prosząc o przysługi - każdą chciała kiedyś spłacić. - Hmm, może Araneamortem? Mamy krzewy, na które w razie potrzeby rzucimy Flosimuro, pająki dałyby trochę różnorodności, to byłoby na naszą korzyść - stwierdziła.
- Mam lapis lazuli, niestety nie mam ani celestynu, ani korundu, za toooo udało mi się wyłowić dwa odłamki spadającej gwiazdy! Można będzie z nich skorzystać, jeśli nie uda mi się zdobyć komponentów - zaoferowała, gotowa poświęcić dwa skarby na rzecz obozu. Nie żałowała sobie dalszych pytań, zdeterminowana omawiała każdą opcję, analizując teren i możliwości, a kiedy ustalili ze Steffenem cały plan działania, pożegnała go obietnicą kontaktu, gdy tylko w ręce trafią jej odpowiednie składniki.
Plany na dziś były całkiem intensywne, ale w obozie czas nie płynął wolno, zawsze miała tu coś do zrobienia, list do wysłania, sprawę do poruszenia. Złapała w biegu Ninę, chcąc upewnić się co do stanu spiżarki, zanim na miejscu pojawi się Iris. Zgodnie z tym, co napisała przyjaciółce, każde jedzenie miało być przydatne, może poza rybami, które udawało się łowić na bieżąco w pobliskiej rzece i nikt nie narzekał na ich jakość. Brakowało kocy, przydałoby się też kilka namiotów, najlepiej magicznych, przynajmniej jeden kociołek… lista, jak w każdym takim miejscu, była obszerna. Jeśli nie dało się zdobyć konkretnej rzeczy, należało kombinować. Znała temat, krążąc od obozu do obozu; starała się robić użytek ze swoich zdolności miesiącami. Koncentrowała się na pomocy, usiłując pogodzić się z własną stratą. Teraz, wiedząc, że niedługo spotka się z przyjaciółką, serce drżało z ekscytacji. Stęskniła się za nią, pragnęła nadrobić czas i dowiedzieć się, co zadziało się w jej życiu.
Dostrzegła Bell, patrolując okolicę na miotle - unosiła się niewysoko, rozglądając wokół, z zamiarem upewnienia się, że żadne stworzenia nie kręcą się już w najbliższym otoczeniu; podjęte przez Lovegood kroki odniosły skutek i przynajmniej w tej kwestii mogła pozwolić sobie na oddech ulgi. Na ten moment nie widziała żadnych nieproszonych gości - tylko tę najmilszą, zapowiedzianą duszę, której pomachała energicznie z powietrza, jak najprędzej pokonując dzielącą je odległość. Zwinnie zeskoczyła z miotły, lekko odrzucając ją na bujną trawę, zanim bez ostrzeżenia wtuliła się w Iris, pragnąc nadrobić każdą minutę straconego czasu. Zjawiła się o czasie, jej prywatna wybawicielka!
- Nie mogłam się doczekać - wypaliła, nie wypuszczając jej z objęć, czując w sobie drgnienie dawnych czasów, iskierkę tej energii, którą trochę wytraciła przez życiowe przeszkody i trudy. Okoliczności spotkania nie należały może do najweselszych, ale trzeba było znajdywać pozytywy nawet w takich chwilach, spotkanie zdecydowanie z przyjaciółką do nich należało. - Jak się czujesz, Irysku? Pomyślałam, że mogłybyśmy się przejść po obozie, załatwić wszelkie sprawy, a potem wybrać się do lasu. Co prawda mieszkanki regularnie zbierają owoce, ale nie zaszkodzi spróbować, może też coś znajdziemy - zaproponowała, oddalając się na krok, by przyjrzeć się przyjaciółce. - Może to słaba wymówka do pracy, ale chętnie zatrzymałabym cię tutaj na parę chwil dłużej - wyszczerzyła się na sekundę. - Ani trochę nie wątpię, że udało ci się coś załatwić, ale muszę zapytać - jak wiele? Nie trzymaj mnie za długo w niepewności.
| Stefcio zt, dziękuję ogromnie ja zostaję z Iryskiem
- Czyli miałam szczęście - pogodnie podsumowała trafioną datę, palcami przeczesując włosy, by wydobyć z nich chociaż część gałązek. - Och, pracowicie. Tutaj jest sporo roboty, bardzo przywiązałam się do mieszkańców i chciałabym dać im jak największe szanse, by żyło im się jak najlepiej, mimo przykrych okoliczności i nienajlepszych warunków… gdybym mogła, wzięłabym ich wszystkich do Rudery - westchnęła, bo tyle zrobić nie mogła. Dlatego robiła to, co było w zasięgu możliwości i tego zamierzała się trzymać.
- Rozumiem - odparła w zamyśleniu na kwestię cieni. - Bardzo chciałabym, by tak silne zabezpiecznie się tu pojawiło, ale to zdecydowanie wykracza poza nasze możliwości, a to na nich powinniśmy się skupić. Będę kombinować i drążyć temat, póki co musimy działać z tym, co mamy. Najgorsze, to nie zrobić nic - kiwnęła głową.
- Owszem - potwierdziła, puszczając przy okazji oczko do królowej. Miała nadzieję, że się zaprzyjaźnią i Anna wkrótce przyzwyczai się do mniej wystawnych warunków otoczenia. Sue słuchała Steffena uważnie, spoglądając na notatkę, gdy przygryzała policzek w zamyśleniu.
- Sama myślałam o Abscondens, potrafię je nałożyć, ale na ten moment nie miałam komponentów. Widzimisię to też całkiem niezła opcja - zwłaszcza, że nie trzeba do niej większych przygotowań - zdecydowałabym się na nią. Błyskotka możemy sobie odpuścić, skupmy się na innych pułapkach - stwierdziła, czując stres na samą myśl o poszukiwaniu kolejnej osoby, którą mogłaby zaangażować. Już i tak słała listy na prawo i lewo, prosząc o przysługi - każdą chciała kiedyś spłacić. - Hmm, może Araneamortem? Mamy krzewy, na które w razie potrzeby rzucimy Flosimuro, pająki dałyby trochę różnorodności, to byłoby na naszą korzyść - stwierdziła.
- Mam lapis lazuli, niestety nie mam ani celestynu, ani korundu, za toooo udało mi się wyłowić dwa odłamki spadającej gwiazdy! Można będzie z nich skorzystać, jeśli nie uda mi się zdobyć komponentów - zaoferowała, gotowa poświęcić dwa skarby na rzecz obozu. Nie żałowała sobie dalszych pytań, zdeterminowana omawiała każdą opcję, analizując teren i możliwości, a kiedy ustalili ze Steffenem cały plan działania, pożegnała go obietnicą kontaktu, gdy tylko w ręce trafią jej odpowiednie składniki.
Plany na dziś były całkiem intensywne, ale w obozie czas nie płynął wolno, zawsze miała tu coś do zrobienia, list do wysłania, sprawę do poruszenia. Złapała w biegu Ninę, chcąc upewnić się co do stanu spiżarki, zanim na miejscu pojawi się Iris. Zgodnie z tym, co napisała przyjaciółce, każde jedzenie miało być przydatne, może poza rybami, które udawało się łowić na bieżąco w pobliskiej rzece i nikt nie narzekał na ich jakość. Brakowało kocy, przydałoby się też kilka namiotów, najlepiej magicznych, przynajmniej jeden kociołek… lista, jak w każdym takim miejscu, była obszerna. Jeśli nie dało się zdobyć konkretnej rzeczy, należało kombinować. Znała temat, krążąc od obozu do obozu; starała się robić użytek ze swoich zdolności miesiącami. Koncentrowała się na pomocy, usiłując pogodzić się z własną stratą. Teraz, wiedząc, że niedługo spotka się z przyjaciółką, serce drżało z ekscytacji. Stęskniła się za nią, pragnęła nadrobić czas i dowiedzieć się, co zadziało się w jej życiu.
Dostrzegła Bell, patrolując okolicę na miotle - unosiła się niewysoko, rozglądając wokół, z zamiarem upewnienia się, że żadne stworzenia nie kręcą się już w najbliższym otoczeniu; podjęte przez Lovegood kroki odniosły skutek i przynajmniej w tej kwestii mogła pozwolić sobie na oddech ulgi. Na ten moment nie widziała żadnych nieproszonych gości - tylko tę najmilszą, zapowiedzianą duszę, której pomachała energicznie z powietrza, jak najprędzej pokonując dzielącą je odległość. Zwinnie zeskoczyła z miotły, lekko odrzucając ją na bujną trawę, zanim bez ostrzeżenia wtuliła się w Iris, pragnąc nadrobić każdą minutę straconego czasu. Zjawiła się o czasie, jej prywatna wybawicielka!
- Nie mogłam się doczekać - wypaliła, nie wypuszczając jej z objęć, czując w sobie drgnienie dawnych czasów, iskierkę tej energii, którą trochę wytraciła przez życiowe przeszkody i trudy. Okoliczności spotkania nie należały może do najweselszych, ale trzeba było znajdywać pozytywy nawet w takich chwilach, spotkanie zdecydowanie z przyjaciółką do nich należało. - Jak się czujesz, Irysku? Pomyślałam, że mogłybyśmy się przejść po obozie, załatwić wszelkie sprawy, a potem wybrać się do lasu. Co prawda mieszkanki regularnie zbierają owoce, ale nie zaszkodzi spróbować, może też coś znajdziemy - zaproponowała, oddalając się na krok, by przyjrzeć się przyjaciółce. - Może to słaba wymówka do pracy, ale chętnie zatrzymałabym cię tutaj na parę chwil dłużej - wyszczerzyła się na sekundę. - Ani trochę nie wątpię, że udało ci się coś załatwić, ale muszę zapytać - jak wiele? Nie trzymaj mnie za długo w niepewności.
| Stefcio zt, dziękuję ogromnie ja zostaję z Iryskiem
how would you feel
if you were the sunset
sailing alone
behind the mountains?
how would you feel
if you were the sunrise
woke up at dawn
once in a lifetime?
if you were the sunset
sailing alone
behind the mountains?
how would you feel
if you were the sunrise
woke up at dawn
once in a lifetime?
Znajomy świst nad głową sprawił, że wyczulona na ewentualne niebezpieczeństwo (lub jakiekolwiek impulsy odbiegające od normy) Iris natychmiast poderwała głowę do góry, na całe szczęście nakierowując się wzrokiem wprost w jaśniejącą sylwetkę na miotle, wcale nie zawieszoną tak wysoko w niebiosach. Momentalnie przyspieszyła kroku, jak najszybciej pragnąc zamknąć przestrzeń między nimi. Stęskniła się za nią; mocniej, niż była gotowa to przyznać, choć wiedziała, że Susanne mogła powiedzieć właściwie wszystko, bez ryzyka usłyszenia gorzkich słów na temat własnych uczuć czy myśli. Chyba dlatego nie zdziwiła się, gdy Lovegood, po zwinnym zeskoczeniu z miotły od razu przystąpiła do przytulenia. Ba, sama wyciągnęła ręce przed siebie, pragnąc pochwycić ją w swoje ramiona i przez jakiś moment — wystarczająco długi, biorąc pod uwagę naglące okoliczności — z nich jej nie wypuszczać.
— Ja tak samo — wyszeptała, ledwo walcząc ze śmiechem; kiedy ostatnim razem czuła się tak niemalże beztrosko szczęśliwa, nawet jeżeli wszystko wskazywało na to, że czekała je jeszcze spora porcja pracy do wykonania? Samo towarzystwo Sue, to, że była inicjatorką całego przedsięwzięcia, sprawiło, że tym większą czuła ekscytację z tego, co już udało się zrobić. — Ja? Och, Sue, powinnam się spytać, jak ty się czujesz! Na pewno masz wiele do powiedzenia — och, czyżby uciekała przed odpowiedzią? Tylko trochę. Była szczerze ciekawa wszystkiego, co kryło się w myślach przyjaciółki, przecież zawsze mogła liczyć na to, że jej przemyślenia, dotyczące chyba wszystkich aspektów rzeczywistości i nie, pozostawią ją z kolejną listą rzeczy do przemyślenia w wolnym czasie.
— Możemy wybrać się do lasu i zebrać wszystko, co jest zdatne do jedzenia, tylko musisz patrzeć mi na ręce. Mam wiele zalet, ale spamiętanie atlasu jadalnych darów lasu do nich nie należy — zaśmiała się wesoło, pozwalając sobie na przesunięcie dłoni po jasnych włosach przyjaciółki, a tym samym pogłaskanie jej po głowie. Przyjrzała się jej twarzy ze szczególną czułością, chcąc dostrzec w niej wszystkie ślady ewentualnej fatygi i zmęczenia. Może teraz niewiele była w stanie dla niej zrobić, ale sama świadomość, że mogła, później, gdy uporają się z jednym problemem, przynosiła odrobinę ulgi.
— Och, nie uwierzysz, ile udało się nam zebrać. Poleciłam Niuchaczom, żeby czekali na obrzeżach Monyash z całym transportem. Chciałabyś przejrzeć dary, zanim zabierzemy je do obozowiska? — przechyliła głowę w bok, posyłając jej zaczepny uśmiech. Domyślała się, że odpowiedź będzie brzmiała tak i nie traktowałaby jej w żadnym wypadku jako brak zaufania. Każdemu zaangażowanemu w działania Zakonu zależało przecież, aby ich ludzie, czy pozostająca pod ich opieką kryjówka była jak najlepiej zaopatrzona. A Iris wraz z Niuchaczami próbowali sprostać nawet najbardziej wymagającym zleceniodawcom.
Sięgnęła do kieszeni letniej sukienki, wyciągając z niej różdżkę. Drewno jabłoni rozgrzało się w jej uchwycie, już gotowe do prądu magii, którym miała nakarmić różdżkę.
— Obiecałam im, że gdy tylko cię znajdę, dam im znać. Okolica jest w teorii spokojna, ale sama rozumiesz... — wytłumaczyła, nim wyciągnęła rękę w górę, nad głowę. Świst, trzask, wyuczony ruch nadgarstkiem. — Periculum — czerwone iskry pomknęły pomiędzy drzewami, wprost w jasne niebo. Iris specjalnie wybrała taką formę komunikacji wiedząc, że w ciągu dnia iskry nie były aż tak bardzo widoczne, co nocą. Nie zwrócą na siebie tyle uwagi.
— Pozwól, że poprowadzę — wyciągnęła ku niej ramię w żartobliwej formie odprowadzenia damy do destynacji ich spaceru. Po drodze mogła przecież opowiedzieć jej o zdobyczach i do tegoż właśnie przystąpiła. — Mamy magiczne namioty, prawie nieużywane. Ostatnio były w Yorkshire i to była ich pierwsza warta, więc są w naprawdę dobrym stanie. Gdy rzuci się jakieś zaklęcie osuszające na ziemię, powinny być zupełnie nieprzemakalne — trajkotała swobodnie, chociaż uważna na to, by nie mówić zbyt głośno. — Koców też jest dość sporo, ale musimy je zwrócić do listopada. Nic się nie martw, Sue, coś jeszcze na to poradzę, teraz liczy się to, że je mamy...
Kilka minut żwawego spaceru wystarczyło, aby dostrzegły, że las wokół nich rozrzedzał się coraz to bardziej, aż wreszcie wyszły z niego, około pięćdziesięciu metrów od drewnianego wozu obstawionego piątką czarodziejów i czarownic w różnym wieku. — Proszę, to moi niezawodni Niuchacze. Wszystko jest w skrzynkach na wozie. Przejrzyj sobie na spokojnie i jeżeli będziesz gotowa, przystąpimy do rozładunku.
— Ja tak samo — wyszeptała, ledwo walcząc ze śmiechem; kiedy ostatnim razem czuła się tak niemalże beztrosko szczęśliwa, nawet jeżeli wszystko wskazywało na to, że czekała je jeszcze spora porcja pracy do wykonania? Samo towarzystwo Sue, to, że była inicjatorką całego przedsięwzięcia, sprawiło, że tym większą czuła ekscytację z tego, co już udało się zrobić. — Ja? Och, Sue, powinnam się spytać, jak ty się czujesz! Na pewno masz wiele do powiedzenia — och, czyżby uciekała przed odpowiedzią? Tylko trochę. Była szczerze ciekawa wszystkiego, co kryło się w myślach przyjaciółki, przecież zawsze mogła liczyć na to, że jej przemyślenia, dotyczące chyba wszystkich aspektów rzeczywistości i nie, pozostawią ją z kolejną listą rzeczy do przemyślenia w wolnym czasie.
— Możemy wybrać się do lasu i zebrać wszystko, co jest zdatne do jedzenia, tylko musisz patrzeć mi na ręce. Mam wiele zalet, ale spamiętanie atlasu jadalnych darów lasu do nich nie należy — zaśmiała się wesoło, pozwalając sobie na przesunięcie dłoni po jasnych włosach przyjaciółki, a tym samym pogłaskanie jej po głowie. Przyjrzała się jej twarzy ze szczególną czułością, chcąc dostrzec w niej wszystkie ślady ewentualnej fatygi i zmęczenia. Może teraz niewiele była w stanie dla niej zrobić, ale sama świadomość, że mogła, później, gdy uporają się z jednym problemem, przynosiła odrobinę ulgi.
— Och, nie uwierzysz, ile udało się nam zebrać. Poleciłam Niuchaczom, żeby czekali na obrzeżach Monyash z całym transportem. Chciałabyś przejrzeć dary, zanim zabierzemy je do obozowiska? — przechyliła głowę w bok, posyłając jej zaczepny uśmiech. Domyślała się, że odpowiedź będzie brzmiała tak i nie traktowałaby jej w żadnym wypadku jako brak zaufania. Każdemu zaangażowanemu w działania Zakonu zależało przecież, aby ich ludzie, czy pozostająca pod ich opieką kryjówka była jak najlepiej zaopatrzona. A Iris wraz z Niuchaczami próbowali sprostać nawet najbardziej wymagającym zleceniodawcom.
Sięgnęła do kieszeni letniej sukienki, wyciągając z niej różdżkę. Drewno jabłoni rozgrzało się w jej uchwycie, już gotowe do prądu magii, którym miała nakarmić różdżkę.
— Obiecałam im, że gdy tylko cię znajdę, dam im znać. Okolica jest w teorii spokojna, ale sama rozumiesz... — wytłumaczyła, nim wyciągnęła rękę w górę, nad głowę. Świst, trzask, wyuczony ruch nadgarstkiem. — Periculum — czerwone iskry pomknęły pomiędzy drzewami, wprost w jasne niebo. Iris specjalnie wybrała taką formę komunikacji wiedząc, że w ciągu dnia iskry nie były aż tak bardzo widoczne, co nocą. Nie zwrócą na siebie tyle uwagi.
— Pozwól, że poprowadzę — wyciągnęła ku niej ramię w żartobliwej formie odprowadzenia damy do destynacji ich spaceru. Po drodze mogła przecież opowiedzieć jej o zdobyczach i do tegoż właśnie przystąpiła. — Mamy magiczne namioty, prawie nieużywane. Ostatnio były w Yorkshire i to była ich pierwsza warta, więc są w naprawdę dobrym stanie. Gdy rzuci się jakieś zaklęcie osuszające na ziemię, powinny być zupełnie nieprzemakalne — trajkotała swobodnie, chociaż uważna na to, by nie mówić zbyt głośno. — Koców też jest dość sporo, ale musimy je zwrócić do listopada. Nic się nie martw, Sue, coś jeszcze na to poradzę, teraz liczy się to, że je mamy...
Kilka minut żwawego spaceru wystarczyło, aby dostrzegły, że las wokół nich rozrzedzał się coraz to bardziej, aż wreszcie wyszły z niego, około pięćdziesięciu metrów od drewnianego wozu obstawionego piątką czarodziejów i czarownic w różnym wieku. — Proszę, to moi niezawodni Niuchacze. Wszystko jest w skrzynkach na wozie. Przejrzyj sobie na spokojnie i jeżeli będziesz gotowa, przystąpimy do rozładunku.
It's beautiful here
but morning light can make
the most vulgar things tolerable.
the most vulgar things tolerable.
Iris Moore
Zawód : Zaopatrzeniowiec w Podziemnym Ministerstwie Magii
Wiek : 26 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
until the lambs
have become lions
have become lions
OPCM : 15 +3
UROKI : 14 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Zakonu Feniksa
Jedynie w podobnych chwilach dało się odsunąć trudy na skraj świadomości, w znajomych ramionach i zaufaniu - w pewności, że mimo rozłąk oraz przeciwności losu, relacja była wystarczająco silna, by przetrwać słabszy czas. Sue była wdzięczna każdej bliskiej duszy, która witała ją z otwartością, każde kolejne spotkanie umacniało w niej wiarę. Zamiast pretensji dostała tylko i wyłącznie zrozumienie, nie mogłaby wyobrazić sobie lepszych przyjaciół.
- Coraz lepiej - odpowiedziała cicho, wytrwale trzymając Iris w objęciach, jeszcze sekundę, dwie. Po miesiącach samotnych tułaczek łaknęła kontaktu. - Mam za sobą kilka sukcesów, tutaj, w obozie, a wczoraj udało mi się odnaleźć kogoś bliskiego, więc mam na sercu względnie mało kamieni - podsumowała z łagodnym uśmiechem, z ogromną ulgą wspominając rozmowę z Anne, której od lipca szukała bardzo intensywnie. - I wróciłam do Rudery, ale nie wywiniesz się od odpowiedzi - oznajmiła nagle, mrużąc oczy, gdy posyłała przyjaciółce przekorne spojrzenie. Cóż za tajemniczość? Czyżby jakaś większa sprawa, na którą potrzebowały więcej czasu? Iris mogła być pewna, że Lovegood nie odpuści jej zrelacjonowania, jak się sprawy mają. Mogła poczekać - byle nie za długo, ciekawość by ją zmiotła!
- Wiesz, też daleko mi do ekspertki, ale weźmiemy atlas żeby nie musieć go pamiętać, a potem oddamy wszystko do sprawdzenia doświadczonym. Miałam swoją własną klasyfikację, po kolorach, ale okazało się, że się nie sprawdza - uśmiechnęła się krzywo, wzruszywszy lekko ramionami. Wiedziała trochę o roślinach, ale były to zaledwie podstawy, to świat zwierząt pochłaniał ją w pełni.
- Ufam ci całkowicie, Iris, ale z ogromną chęcią poznam twoich towarzyszy i podziękuję im osobiście - chodźmy - poprosiła, kiwnąwszy głową. Zajrzenie w zorganizowane dobra było ledwie formalnością; Sue miała pewność, że znajdzie w zbiorach najpotrzebniejsze rzeczy, już najdrobniejsza ilość robiła różnicę. Kiwnęła głową, pochwalając w duchu przezorność Iris - sama nauczyła się ostrożności w wojennej rzeczywistości, lecz wiedziała, że nie każdy potrafił nabrać podobnego podejścia. Ze spokojem przyglądała się wiązce zaklęcia, lśniącej w dziennym świetle pełnego słońca. W ciemnościach prezentowały się zupełnie inaczej. Zagapiła się na błyski, przytomniejąc na słowa przyjaciółki - dygnęła zgrabnie, oplatając ramię dłonią.
- Namioty bardzo nam pomogą, mamy tam niezłą ciasnotę. Jest na tyle gorąco, że część osób decyduje się spać pod gołym niebem, byle nie pogłębiać problemu - w zbitce jest tylko cieplej, a nie sposób wszędzie opanować temperaturę zaklęciami, nie mamy tutaj zbyt wiele osób biegłych w transmutacji, jest za to dużo dzieci. Niektórzy boją się spać na zewnątrz i nic dziwnego, dzikie zwierzęta były naprawdę uciążliwe, ale ten problem już opanowaliśmy - wyznała, bardzo rozradowana wizją dodatkowych miejsc do spania. - Koce to równie wspaniałe wieści, powoli się ochładza i bardzo się martwiłyśmy, że temperatura zaskoczy nas, nim uda się je zdobyć. Do listopada daleko, na pewno zdążymy coś wymyślić, a parę miesięcy ciepła to już wspaniała wizja - zapewniła z uśmiechem, na wszelki wypadek rozglądając się wokół.
Kiedy dotarły do Niuchaczy, Sue przyjrzała się ich twarzom, chcąc zapamiętać jak najlepiej, kto zaangażował się w pomoc. Przywitała się z każdym z osobna, przedstawiła każdemu, powstrzymując się jak najbardziej przed pogaduszkami - nie mogła zatrzymywać ich za długo, wiedziała bowiem, że mają mnóstwo pracy.
- Bardzo dziękuję wam za zaangażowanie - powiedziała, skłaniając lekko głowę, nim zerknęła na Iris z szerszym uśmiechem, by moment później zwinnie wdrapać się na drewniany wóz.
- Udało wam się zdobyć pastę na oparzenia! Bardzo nam tego brakowało, zdołałam zorganizować tylko trochę, a pewnie widzieliście, jak doszczętnie i bestialsko spalono okoliczne wsie... - powiedziała, przelotnie wymieniając zmartwione spojrzenia z Nichaczami, lecz prędko wróciła do przeglądania zawartości skrzynek. - Ile jedzenia! - zachwyciła się jeszcze, dawno nie widząc takich ilości w jednym miejscu. Widziała też trochę garnków, kociołek, sztućce - bardzo dużą część z listy dostarczonej Iris.
- Jesteście niesamowici, daję słowo. W okolicy jest mnóstwo ingrediencji, tereny są bogate w roślinne skarby, znajdziecie tu również bardzo okazałe ryby. Poproszę mieszkanki, aby zajęły się zbiorami specjalnie dla was - jestem pewna, że przyda się to w innych obozowiskach - podsunęła, zeskakując zgrabnie z wozu. - A teraz czas wręczyć dary, ależ się Nina ucieszy! - zaśmiała się, palcami delikatnie uderzając we własne policzki, gotowa do pracy.
- Coraz lepiej - odpowiedziała cicho, wytrwale trzymając Iris w objęciach, jeszcze sekundę, dwie. Po miesiącach samotnych tułaczek łaknęła kontaktu. - Mam za sobą kilka sukcesów, tutaj, w obozie, a wczoraj udało mi się odnaleźć kogoś bliskiego, więc mam na sercu względnie mało kamieni - podsumowała z łagodnym uśmiechem, z ogromną ulgą wspominając rozmowę z Anne, której od lipca szukała bardzo intensywnie. - I wróciłam do Rudery, ale nie wywiniesz się od odpowiedzi - oznajmiła nagle, mrużąc oczy, gdy posyłała przyjaciółce przekorne spojrzenie. Cóż za tajemniczość? Czyżby jakaś większa sprawa, na którą potrzebowały więcej czasu? Iris mogła być pewna, że Lovegood nie odpuści jej zrelacjonowania, jak się sprawy mają. Mogła poczekać - byle nie za długo, ciekawość by ją zmiotła!
- Wiesz, też daleko mi do ekspertki, ale weźmiemy atlas żeby nie musieć go pamiętać, a potem oddamy wszystko do sprawdzenia doświadczonym. Miałam swoją własną klasyfikację, po kolorach, ale okazało się, że się nie sprawdza - uśmiechnęła się krzywo, wzruszywszy lekko ramionami. Wiedziała trochę o roślinach, ale były to zaledwie podstawy, to świat zwierząt pochłaniał ją w pełni.
- Ufam ci całkowicie, Iris, ale z ogromną chęcią poznam twoich towarzyszy i podziękuję im osobiście - chodźmy - poprosiła, kiwnąwszy głową. Zajrzenie w zorganizowane dobra było ledwie formalnością; Sue miała pewność, że znajdzie w zbiorach najpotrzebniejsze rzeczy, już najdrobniejsza ilość robiła różnicę. Kiwnęła głową, pochwalając w duchu przezorność Iris - sama nauczyła się ostrożności w wojennej rzeczywistości, lecz wiedziała, że nie każdy potrafił nabrać podobnego podejścia. Ze spokojem przyglądała się wiązce zaklęcia, lśniącej w dziennym świetle pełnego słońca. W ciemnościach prezentowały się zupełnie inaczej. Zagapiła się na błyski, przytomniejąc na słowa przyjaciółki - dygnęła zgrabnie, oplatając ramię dłonią.
- Namioty bardzo nam pomogą, mamy tam niezłą ciasnotę. Jest na tyle gorąco, że część osób decyduje się spać pod gołym niebem, byle nie pogłębiać problemu - w zbitce jest tylko cieplej, a nie sposób wszędzie opanować temperaturę zaklęciami, nie mamy tutaj zbyt wiele osób biegłych w transmutacji, jest za to dużo dzieci. Niektórzy boją się spać na zewnątrz i nic dziwnego, dzikie zwierzęta były naprawdę uciążliwe, ale ten problem już opanowaliśmy - wyznała, bardzo rozradowana wizją dodatkowych miejsc do spania. - Koce to równie wspaniałe wieści, powoli się ochładza i bardzo się martwiłyśmy, że temperatura zaskoczy nas, nim uda się je zdobyć. Do listopada daleko, na pewno zdążymy coś wymyślić, a parę miesięcy ciepła to już wspaniała wizja - zapewniła z uśmiechem, na wszelki wypadek rozglądając się wokół.
Kiedy dotarły do Niuchaczy, Sue przyjrzała się ich twarzom, chcąc zapamiętać jak najlepiej, kto zaangażował się w pomoc. Przywitała się z każdym z osobna, przedstawiła każdemu, powstrzymując się jak najbardziej przed pogaduszkami - nie mogła zatrzymywać ich za długo, wiedziała bowiem, że mają mnóstwo pracy.
- Bardzo dziękuję wam za zaangażowanie - powiedziała, skłaniając lekko głowę, nim zerknęła na Iris z szerszym uśmiechem, by moment później zwinnie wdrapać się na drewniany wóz.
- Udało wam się zdobyć pastę na oparzenia! Bardzo nam tego brakowało, zdołałam zorganizować tylko trochę, a pewnie widzieliście, jak doszczętnie i bestialsko spalono okoliczne wsie... - powiedziała, przelotnie wymieniając zmartwione spojrzenia z Nichaczami, lecz prędko wróciła do przeglądania zawartości skrzynek. - Ile jedzenia! - zachwyciła się jeszcze, dawno nie widząc takich ilości w jednym miejscu. Widziała też trochę garnków, kociołek, sztućce - bardzo dużą część z listy dostarczonej Iris.
- Jesteście niesamowici, daję słowo. W okolicy jest mnóstwo ingrediencji, tereny są bogate w roślinne skarby, znajdziecie tu również bardzo okazałe ryby. Poproszę mieszkanki, aby zajęły się zbiorami specjalnie dla was - jestem pewna, że przyda się to w innych obozowiskach - podsunęła, zeskakując zgrabnie z wozu. - A teraz czas wręczyć dary, ależ się Nina ucieszy! - zaśmiała się, palcami delikatnie uderzając we własne policzki, gotowa do pracy.
how would you feel
if you were the sunset
sailing alone
behind the mountains?
how would you feel
if you were the sunrise
woke up at dawn
once in a lifetime?
if you were the sunset
sailing alone
behind the mountains?
how would you feel
if you were the sunrise
woke up at dawn
once in a lifetime?
Coraz lepiej, dwa proste słowa, a odznaczające się taką mocą, że natychmiast całe dotychczasowe napięcie, zapewne odczuwane w uścisku, w którym zamknęły się obie kobiety, roztopiło się zupełnie, pozostawiając wyłącznie rozgrzewające od środka poczucie... Bezpieczeństwa? Zadowolenia? Ulgi? Chyba wszystkie jednocześnie, mieszające się raz po raz, za każdym razem zmieniając proporcje.
— Naprawdę? — szepnęła, a pomimo ciszy, która miała dopomóc ją w trzymaniu pozorów, głos zadrżał z wyraźną ekscytacją. Jak dobrze, że ktoś się odnalazł, jak dobrze, że Rudera — pomimo nazwy przynoszącej na myśl zgoła inne skojarzenia — wciąż jeszcze stała, oferując bezpieczne schronienie. Nawet w takiej chwili nie mogła udawać, że nie czuje na sobie jej przekornego spojrzenia. Nie było powodu, aby odkładać tę informację na później, trzymać Sue w niepewności. Dlatego też, gdy wciąż zostały w objęciach, nachyliła się nad jej uchem, aby szepnąć w nie słowa, których naprawdę nie spodziewała się szeptać. — Dużo się u mnie działo, ale najważniejsze jest to, że zakochałam się, Sue — gdy tylko skończyła zdanie, wypuściła ją z ramion i odsunęła się w tył, ledwie powstrzymując się przed chichotem, który idealnie pasowałby do podlotka, nie do dorosłej kobiety. Ale Lovegood pragnęła wiedzieć, dostała wiec najważniejszą informację z ostatnich tygodni życia przyjaciółki. — Resztę opowiem w spokojniejszych okolicznościach — obiecała, układając dłoń na swoim sercu. Nie czuła, że bliskość obozowiska i potrzebujących osób stwarzała atmosferę odpowiednią do podobnych zwierzeń.
Uśmiechnęła się szerzej, słysząc słowa o atlasie i możliwości oddania zbiorom doświadczonym. Taki rozsądek płynący z ust białowłosej był przyjemnym doświadczeniem, choć zaraz skropiony jej klasyczną ekscentrycznością.
— Może to lepiej, że dowiedziałyśmy się o tym teraz, a nie przy jedzeniu — wreszcie tama puściła, chichot polał się wokół okolicznych drzew. Sue miała olbrzymią wyobraźnię, ale na całe szczęście Iris, polegając na swojej zdroworozsądkowej intuicji, nie zawsze poddawała się jej porywom. Dla dobra ogółu, ale zwłaszcza ich obu.
Uśmiech rozszerzył się ponownie, gdy usłyszała o planach Lovegood względem Niuchaczy. Nie wykonywali swoich obowiązków dla pochwał i uznania, częściej zbierając co najwyżej wyrzuty, że czemu tak mało i czy nie dało się więcej, dlatego też docenienie ciężaru pracy było dla nich czymś nowym, przyjemnym i przy tym zupełnie niespodziewanym. Już cieszyła się — w zastępstwie swych ludzi — na tę dodatkową motywację. Z pewnością doda im skrzydeł i chęci do następnych działań, pokaże, że wszystko miało sens.
Gdy spacerowały pod rękę, poświęciła jej całą uwagę. Ze słów przyjaciółki podświadomie próbowała wyciągnąć coś jeszcze — potencjalne potrzeby, które nie zdążyły zostać zaadresowane w tajnej notatce, a których spełnienie było równie kluczowe. Gorąc w nocy, konieczność regulacji temperatury zaklęciami, dużo dzieci. Szczególnie ostatnia informacja szarpnęła intuicją Iris w sposób, którego się nie spodziewała. Dzieci, dzieci, dzieci, chyba mogła znaleźć gdzieś stare zabawki, misie bez koralików w miejscu oczu i przyprószone kurzem. Odrobina pracy sprawiłaby, że przytulanki zyskałyby nowe życie, chociaż na trochę zajęły dziecięce umysły. Nie mówiła nic, tonąc przez jakiś czas we własnych myślach, ale wciąż aktywnie słuchała Sue, nadając rytm ich spacerowi.
Każdy z Niuchaczy ochoczo witał się z Sue; przed podejściem do nich wydawali się zatraceni zupełnie w interesującej dyskusji tak, jakby zupełnie odcięli się od świata, jednak na widok Bell i Lovegood od razu odzyskali iskrę w spojrzeniu i werwę w ruchach.
— Robiliśmy co mogliśmy — rzucił zapobiegawczo jeden z mężczyzn, naturalnie niepewny reakcji Sue. Jednakże dość prędko zorientował się, że nie ma do czynienia z kimś, kto wybrzydzał i kręcił nosem na efekty ciężkiej pracy. Widać było, że słowa Lovegood trafiły na podatny grunt. Kąciki ust unosiły się w uśmiechach, zgarbione plecy prostowały, a zapadnięte klatki piersiowe wypychały się w przód.
— Pozwolę sobie podziękować w imieniu nas wszystkich — wtrąciła się Iris, podnosząc lekko rękę w górę, widząc poruszenie, które udzieliło się jej małej grupie. Bogactwo okolicznych lasów nęciło, jednakże złotą zasadą Niuchaczy na zawsze miało pozostać to, że nigdy nie brali niczego dla siebie, zawsze przekazywali każdy zdobyty towar dalej, dla bardziej potrzebujących. — Przyjmiemy oczywiście wszystkie wyrazy wdzięczności, ale mam nadzieję, że wybaczysz nam, że wykorzystamy je gdzie indziej — uśmiechnęła się szeroko, posyłając zeskakującej z wozu Sue spojrzenie, które prosiło o zaufanie. Nie mogła powiedzieć jej, dokąd odjadą z darami, takie informacje pozostawały wyłącznie do wiadomości Niuchaczy, ale jedno było pewne — nic nie pójdzie na marne.
— Moi drodzy, zabieramy się — sama klasnęła, już nie w policzki, jak przyjaciółka, a we własne dłonie. Dwoje najsilniejszych mężczyzn od razu poderwało się w gotowości do akcji, chwytając najcięższe skrzynki, te z jedzeniem. Po dwie na mężczyzn, jedna przypadła w udziale Iris. — A wy pilnujcie się dalej, zaraz wrócimy po resztę — uśmiechnęła się szeroko, szturchając lekko łokciem Susanne. — Prowadź. I przy okazji, kim jest Nina? — spytała z ciekawością, gdy ruszyli w kierunku obozowiska.
— Naprawdę? — szepnęła, a pomimo ciszy, która miała dopomóc ją w trzymaniu pozorów, głos zadrżał z wyraźną ekscytacją. Jak dobrze, że ktoś się odnalazł, jak dobrze, że Rudera — pomimo nazwy przynoszącej na myśl zgoła inne skojarzenia — wciąż jeszcze stała, oferując bezpieczne schronienie. Nawet w takiej chwili nie mogła udawać, że nie czuje na sobie jej przekornego spojrzenia. Nie było powodu, aby odkładać tę informację na później, trzymać Sue w niepewności. Dlatego też, gdy wciąż zostały w objęciach, nachyliła się nad jej uchem, aby szepnąć w nie słowa, których naprawdę nie spodziewała się szeptać. — Dużo się u mnie działo, ale najważniejsze jest to, że zakochałam się, Sue — gdy tylko skończyła zdanie, wypuściła ją z ramion i odsunęła się w tył, ledwie powstrzymując się przed chichotem, który idealnie pasowałby do podlotka, nie do dorosłej kobiety. Ale Lovegood pragnęła wiedzieć, dostała wiec najważniejszą informację z ostatnich tygodni życia przyjaciółki. — Resztę opowiem w spokojniejszych okolicznościach — obiecała, układając dłoń na swoim sercu. Nie czuła, że bliskość obozowiska i potrzebujących osób stwarzała atmosferę odpowiednią do podobnych zwierzeń.
Uśmiechnęła się szerzej, słysząc słowa o atlasie i możliwości oddania zbiorom doświadczonym. Taki rozsądek płynący z ust białowłosej był przyjemnym doświadczeniem, choć zaraz skropiony jej klasyczną ekscentrycznością.
— Może to lepiej, że dowiedziałyśmy się o tym teraz, a nie przy jedzeniu — wreszcie tama puściła, chichot polał się wokół okolicznych drzew. Sue miała olbrzymią wyobraźnię, ale na całe szczęście Iris, polegając na swojej zdroworozsądkowej intuicji, nie zawsze poddawała się jej porywom. Dla dobra ogółu, ale zwłaszcza ich obu.
Uśmiech rozszerzył się ponownie, gdy usłyszała o planach Lovegood względem Niuchaczy. Nie wykonywali swoich obowiązków dla pochwał i uznania, częściej zbierając co najwyżej wyrzuty, że czemu tak mało i czy nie dało się więcej, dlatego też docenienie ciężaru pracy było dla nich czymś nowym, przyjemnym i przy tym zupełnie niespodziewanym. Już cieszyła się — w zastępstwie swych ludzi — na tę dodatkową motywację. Z pewnością doda im skrzydeł i chęci do następnych działań, pokaże, że wszystko miało sens.
Gdy spacerowały pod rękę, poświęciła jej całą uwagę. Ze słów przyjaciółki podświadomie próbowała wyciągnąć coś jeszcze — potencjalne potrzeby, które nie zdążyły zostać zaadresowane w tajnej notatce, a których spełnienie było równie kluczowe. Gorąc w nocy, konieczność regulacji temperatury zaklęciami, dużo dzieci. Szczególnie ostatnia informacja szarpnęła intuicją Iris w sposób, którego się nie spodziewała. Dzieci, dzieci, dzieci, chyba mogła znaleźć gdzieś stare zabawki, misie bez koralików w miejscu oczu i przyprószone kurzem. Odrobina pracy sprawiłaby, że przytulanki zyskałyby nowe życie, chociaż na trochę zajęły dziecięce umysły. Nie mówiła nic, tonąc przez jakiś czas we własnych myślach, ale wciąż aktywnie słuchała Sue, nadając rytm ich spacerowi.
Każdy z Niuchaczy ochoczo witał się z Sue; przed podejściem do nich wydawali się zatraceni zupełnie w interesującej dyskusji tak, jakby zupełnie odcięli się od świata, jednak na widok Bell i Lovegood od razu odzyskali iskrę w spojrzeniu i werwę w ruchach.
— Robiliśmy co mogliśmy — rzucił zapobiegawczo jeden z mężczyzn, naturalnie niepewny reakcji Sue. Jednakże dość prędko zorientował się, że nie ma do czynienia z kimś, kto wybrzydzał i kręcił nosem na efekty ciężkiej pracy. Widać było, że słowa Lovegood trafiły na podatny grunt. Kąciki ust unosiły się w uśmiechach, zgarbione plecy prostowały, a zapadnięte klatki piersiowe wypychały się w przód.
— Pozwolę sobie podziękować w imieniu nas wszystkich — wtrąciła się Iris, podnosząc lekko rękę w górę, widząc poruszenie, które udzieliło się jej małej grupie. Bogactwo okolicznych lasów nęciło, jednakże złotą zasadą Niuchaczy na zawsze miało pozostać to, że nigdy nie brali niczego dla siebie, zawsze przekazywali każdy zdobyty towar dalej, dla bardziej potrzebujących. — Przyjmiemy oczywiście wszystkie wyrazy wdzięczności, ale mam nadzieję, że wybaczysz nam, że wykorzystamy je gdzie indziej — uśmiechnęła się szeroko, posyłając zeskakującej z wozu Sue spojrzenie, które prosiło o zaufanie. Nie mogła powiedzieć jej, dokąd odjadą z darami, takie informacje pozostawały wyłącznie do wiadomości Niuchaczy, ale jedno było pewne — nic nie pójdzie na marne.
— Moi drodzy, zabieramy się — sama klasnęła, już nie w policzki, jak przyjaciółka, a we własne dłonie. Dwoje najsilniejszych mężczyzn od razu poderwało się w gotowości do akcji, chwytając najcięższe skrzynki, te z jedzeniem. Po dwie na mężczyzn, jedna przypadła w udziale Iris. — A wy pilnujcie się dalej, zaraz wrócimy po resztę — uśmiechnęła się szeroko, szturchając lekko łokciem Susanne. — Prowadź. I przy okazji, kim jest Nina? — spytała z ciekawością, gdy ruszyli w kierunku obozowiska.
It's beautiful here
but morning light can make
the most vulgar things tolerable.
the most vulgar things tolerable.
Iris Moore
Zawód : Zaopatrzeniowiec w Podziemnym Ministerstwie Magii
Wiek : 26 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
until the lambs
have become lions
have become lions
OPCM : 15 +3
UROKI : 14 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Zakonu Feniksa
Kiwnęła głową w krótkim potwierdzeniu, chcąc zapewnić Iris, że sprawy rzeczywiście wychodziły na prostą. Choć trochę - na tyle, na ile pozwalały wojenne okoliczności i troski, których nie dało się zdjąć z serca. Przy okazji zapewniała siebie, umacniała się w przeświadczeniu, że sukcesów ostatnich dni należy się trzymać, pamiętać o postępie zamiast koncentrować się na ciężkości ściągającej do ziemi. Uniosła brwi, trochę w zachwycie, trochę w zaskoczeniu, słysząc wspaniałe wieści - tym piękniejsze na tle smutku. Nawet w trudnym okresie w ludziach tliła się iskra, każdy jej przejaw dawał nadzieję, kolejną rzecz, o którą warto było walczyć. Po pierwszym zaskoczeniu na usta wypłynął uśmiech i choć zakryła go dłońmi w wyrazie zachwytu, wszystko odbijało się w jasnych tęczówkach.
- Nie masz pojęcia, jak się cieszę. Musisz mi opowiedzieć wszystko - stwierdziła, opierając podbródek na splecionych dłoniach, a kiedy lekko zauważalnie potrząsnęła głową, z włosów wyplątały się dwa korzonki, skradające się ku czołu. Skubane. - Nie pamiętam, czy miałaś okazję poznać Abrę i Kadabrę, musisz liczyć się z tym, że one też będą słuchać - przestrzegła konspiracyjnym szeptem, mimo że słowa natychmiast docierały do dwóch nieśmiałków. Na wszystko miała przyjść pora, dlatego nie drążyła tematu, doskonale świadoma, że nie powinny zbyt długo zwlekać - ludzkie dobro zawsze puszczała przodem, chciała zaopiekować się mieszkańcami obozu jak najprędzej.
Sue dostrzegała zamyśloną minę przyjaciółki, gdy sama opowiadała o obozowych sprawach, dzieląc się sytuacją i trudami tego miejsca. Mogła tylko podejrzewać, domyślać się, że Iris coś kombinuje - w najlepszym możliwym tego słowa znaczeniu; planowała działania, które miały pozytywnie wpłynąć na mieszkańców, chciała zrobić więcej. Rozumiały się w tym i nie było to żadne zaskoczenie. Wierzyła, że każdy z niuchaczy podzielał ten pogląd, gdyby dobro ludzi nie leżało im na sercach, nie podjęliby się tak ciężkiej pracy. Z przyjemnością oglądała twarze osób przyczyniających się do polepszenia sytuacji.
- Oczywiście - najważniejsze by pomogły tam, gdzie będą najbardziej potrzebne - odpowiedziała, zbyt dobrze świadoma wagi informacji, które powinny zostać zachowane w tajemnicy. Prawdę mówiąc - wolała nie wiedzieć, wiedza potrafiła być obciążająca, obustronnie ryzykowna, bo każda odnoga głównej ścieżki prowadziła do miejsc i ludzi, o których życie podziemne ministerstwo walczyło dzień po dniu. Rudera nie została odkryta bez powodu, dom rodzinny nie spłonął przypadkowo, życie nauczyło ją nieraz, jak szkodliwe może być nierozsądne podejście do przepływu informacji.
Bez ociągania się wzięła jedną ze skrzynek, idąc wraz z Iris na czele malutkiego pochodu.
- Nina zajmuje się obozem, trochę tu zarządza, trzyma rękę na pulsie - wyjaśniła z wyraźnym zamyśleniem na twarzy, szukała odpowiednich słów - właściwie, dla świata nie była nikim konkretnym, ale dla obozu była spoiwem, była wszystkim. Nie było tu oficjalnej mądrej głowy, kogoś stojącego na czele, lecz Nina spełniała tę funkcję, bo czuła, że ktoś taki jest potrzebny. - Jest bardzo oddana swoim ludziom, mam wrażenie że wie wszystko o wszystkich, ale nie w taki sposób... hmm... nie tak, jak sąsiadki z Doliny Godryka - zaśmiała się, wspominając, jak uwielbiały plotkować o niej - oraz o każdym mieszkańcu wioski. - Po prostu dobrze ich zna, wie co kto potrafi, a w czym się nie sprawdzi, umie każdemu znaleźć zajęcie. Jest bardzo konkretna, ma posłuch, ludzie ją szanują - przyznała, rozumiejąc też, skąd się to brało. - Gdyby nie ona, wszystkim byłoby o wiele trudniej. Ja rozglądam się głównie za pomocą z zewnątrz, a ona potrafi opanować wszystko w obozie, nie każde miejsce ma tyle szczęścia - w wielu panował ogromny chaos i trudno się dziwić, często były to zbieraniny przypadkowych ludzi z różnych zakątków, pokrzywdzonych, przerażonych, nie mających pojęcia, co ze sobą począć. Nina potrafiła wziąć się w garść i wskazać drogę, tego właśnie potrzebowali zagubieni ludzie.
- To ona - szepnęła, dostrzegając wysoką kobietę, czekającą na nich nieopodal. Jastrzębie oko już ich wszystkich oceniało, wyprostowana jak struna, na straży swoich ludzi - cała Nina! - Hej, Nina! Mamy wspaniałą dostawę, mów gdzie i natychmiast wszystko wyląduje na swoim miejscu - poprosiła pogodnie, zupełnie odstając od mocno ciosanego charakteru zarządczyni, która tylko kiwnęła oszczędnie głową.
- Jedzenie za mną. Leki - macie? Tam, gdzie zawsze. Randall ma się zająć rozdziałem noclegowym, jak macie namioty - do niego - skomentowała krótko, bez zwlekania zabrała ze sobą mężczyzn dźwigających skrzynki z jedzeniem, znikając kobietom z oczu. Sue zerknęła na przyjaciółkę z lekkim rozbawieniem.
- Jak kiedyś zdążę, to cię przedstawię - obiecała żartobliwie, kiwnąwszy głową, by wskazać kierunek wyprawy. Poszło sprawnie i wkrótce mogły wracać się po resztę rzeczy, w tym właśnie - po namioty. - Ciekawe, w jakim humorze jest dzisiaj Randall - westchnęła, wspominając ostatnią wizytę u starszego weterana, który wyjawił Artemisowi wiele informacji.
- Nie masz pojęcia, jak się cieszę. Musisz mi opowiedzieć wszystko - stwierdziła, opierając podbródek na splecionych dłoniach, a kiedy lekko zauważalnie potrząsnęła głową, z włosów wyplątały się dwa korzonki, skradające się ku czołu. Skubane. - Nie pamiętam, czy miałaś okazję poznać Abrę i Kadabrę, musisz liczyć się z tym, że one też będą słuchać - przestrzegła konspiracyjnym szeptem, mimo że słowa natychmiast docierały do dwóch nieśmiałków. Na wszystko miała przyjść pora, dlatego nie drążyła tematu, doskonale świadoma, że nie powinny zbyt długo zwlekać - ludzkie dobro zawsze puszczała przodem, chciała zaopiekować się mieszkańcami obozu jak najprędzej.
Sue dostrzegała zamyśloną minę przyjaciółki, gdy sama opowiadała o obozowych sprawach, dzieląc się sytuacją i trudami tego miejsca. Mogła tylko podejrzewać, domyślać się, że Iris coś kombinuje - w najlepszym możliwym tego słowa znaczeniu; planowała działania, które miały pozytywnie wpłynąć na mieszkańców, chciała zrobić więcej. Rozumiały się w tym i nie było to żadne zaskoczenie. Wierzyła, że każdy z niuchaczy podzielał ten pogląd, gdyby dobro ludzi nie leżało im na sercach, nie podjęliby się tak ciężkiej pracy. Z przyjemnością oglądała twarze osób przyczyniających się do polepszenia sytuacji.
- Oczywiście - najważniejsze by pomogły tam, gdzie będą najbardziej potrzebne - odpowiedziała, zbyt dobrze świadoma wagi informacji, które powinny zostać zachowane w tajemnicy. Prawdę mówiąc - wolała nie wiedzieć, wiedza potrafiła być obciążająca, obustronnie ryzykowna, bo każda odnoga głównej ścieżki prowadziła do miejsc i ludzi, o których życie podziemne ministerstwo walczyło dzień po dniu. Rudera nie została odkryta bez powodu, dom rodzinny nie spłonął przypadkowo, życie nauczyło ją nieraz, jak szkodliwe może być nierozsądne podejście do przepływu informacji.
Bez ociągania się wzięła jedną ze skrzynek, idąc wraz z Iris na czele malutkiego pochodu.
- Nina zajmuje się obozem, trochę tu zarządza, trzyma rękę na pulsie - wyjaśniła z wyraźnym zamyśleniem na twarzy, szukała odpowiednich słów - właściwie, dla świata nie była nikim konkretnym, ale dla obozu była spoiwem, była wszystkim. Nie było tu oficjalnej mądrej głowy, kogoś stojącego na czele, lecz Nina spełniała tę funkcję, bo czuła, że ktoś taki jest potrzebny. - Jest bardzo oddana swoim ludziom, mam wrażenie że wie wszystko o wszystkich, ale nie w taki sposób... hmm... nie tak, jak sąsiadki z Doliny Godryka - zaśmiała się, wspominając, jak uwielbiały plotkować o niej - oraz o każdym mieszkańcu wioski. - Po prostu dobrze ich zna, wie co kto potrafi, a w czym się nie sprawdzi, umie każdemu znaleźć zajęcie. Jest bardzo konkretna, ma posłuch, ludzie ją szanują - przyznała, rozumiejąc też, skąd się to brało. - Gdyby nie ona, wszystkim byłoby o wiele trudniej. Ja rozglądam się głównie za pomocą z zewnątrz, a ona potrafi opanować wszystko w obozie, nie każde miejsce ma tyle szczęścia - w wielu panował ogromny chaos i trudno się dziwić, często były to zbieraniny przypadkowych ludzi z różnych zakątków, pokrzywdzonych, przerażonych, nie mających pojęcia, co ze sobą począć. Nina potrafiła wziąć się w garść i wskazać drogę, tego właśnie potrzebowali zagubieni ludzie.
- To ona - szepnęła, dostrzegając wysoką kobietę, czekającą na nich nieopodal. Jastrzębie oko już ich wszystkich oceniało, wyprostowana jak struna, na straży swoich ludzi - cała Nina! - Hej, Nina! Mamy wspaniałą dostawę, mów gdzie i natychmiast wszystko wyląduje na swoim miejscu - poprosiła pogodnie, zupełnie odstając od mocno ciosanego charakteru zarządczyni, która tylko kiwnęła oszczędnie głową.
- Jedzenie za mną. Leki - macie? Tam, gdzie zawsze. Randall ma się zająć rozdziałem noclegowym, jak macie namioty - do niego - skomentowała krótko, bez zwlekania zabrała ze sobą mężczyzn dźwigających skrzynki z jedzeniem, znikając kobietom z oczu. Sue zerknęła na przyjaciółkę z lekkim rozbawieniem.
- Jak kiedyś zdążę, to cię przedstawię - obiecała żartobliwie, kiwnąwszy głową, by wskazać kierunek wyprawy. Poszło sprawnie i wkrótce mogły wracać się po resztę rzeczy, w tym właśnie - po namioty. - Ciekawe, w jakim humorze jest dzisiaj Randall - westchnęła, wspominając ostatnią wizytę u starszego weterana, który wyjawił Artemisowi wiele informacji.
how would you feel
if you were the sunset
sailing alone
behind the mountains?
how would you feel
if you were the sunrise
woke up at dawn
once in a lifetime?
if you were the sunset
sailing alone
behind the mountains?
how would you feel
if you were the sunrise
woke up at dawn
once in a lifetime?
Sama nie wierzyła jeszcze, gdy to mówiła; miłość, zakochanie, to wszystko terminy tak ulotne w swej naturze, tak trudne do określenia, a przecież pożądane całą siłą ludzkich pragnień. Jakiś głos w jej głowie, bo przecież nie w sercu, które już obrało swój kurs, podpowiadał jej, że przecież to wszystko za wcześnie i za szybko. Ale za każdym razem, gdy rozsądek próbował zasiać w niej jakieś ziarno niepewności, sięgała do zawieszonego na szyi medalionu. Fizycznym symbolu oddania, które już teraz miał dla niej Ted, choć wcale nie musiał. Czuła, gdzieś pod skórą, że odwzajemnia jej uczucia, przecież inaczej nie patrzyłby się na nią z takim zacięciem jak wtedy, w trakcie obchodów, nie wyłowiłby wianka, nie wystawił na (w jego mniemaniu oczywiście) śmieszność, próbując nauczyć się tradycyjnego tańca walijskiego przy ogniskach. Kiedyś planowała, że wszystko będzie w stanie umieścić na jakiejś linii czasu. Trzy miesiące zapoznania, rok przed poznaniem rodziców, kolejny rok przed ślubem. Ale wtedy planowanie okazało się mydleniem sobie oczu; może raz należało po prostu pozwolić sobie płynąć wraz z prądem.
— Opowiem, obiecuję. Tylko poradzimy sobie z tym, co już mamy przed sobą, dobrze? — przechyliła lekko głowę w bok, średniej długości włosy na moment zaszły na moment na twarz, nim nie zdmuchnęła ich gdzieś na bok, w geście niemalże dziecięcym. Wtedy też uniosła w górę swą dłoń z wysuniętym małym palcem. Prawdziwe przysięgi składało się przecież w ten sposób, a naturalna aura, którą roztaczała wokół siebie Sue tylko pomagała w porzuceniu dorosłych konwenansów. Przy niej zawsze czuła się tak, jakby ledwo przed chwilą wybiegły ze szkolnych korytarzy na błonie. Zamrugała dwukrotnie, gdy coś — dwa cosie — zielonego wyplątało się z oryginalnej fryzury Lovegood. — Serdecznie panie witam — zwróciła się z rozbawieniem do obu stworzonek, po imionach zakładając (możliwe, że niesłusznie, ale na zwierzątkach znała się wyłącznie w zakresie ich materialnej wartości, to z kolei było podejściem dość okrutnym) że oba osobniki są dziewczynkami. — Przyjaciółki Sue są moimi przyjaciółkami, prawda?
Wiedziała, że gdy dotrą do samego serca obozu na pewno wpadnie jeszcze na jakieś dodatkowe możliwości poprawienia sytuacji w tym tymczasowym — wierzyła, że to tylko tymczasowe rozwiązanie — schronieniu. Dlatego też z milczącą wdzięcznością przyjęła dalsze opowieści snute przez Sue, bez przerw na dopytywanie, czy słuchała, czy była z nią także myślą, nie tylko ciałem. Oczywiście, że słuchała, oczywiście, że chciała pomóc jej najlepiej, jak tylko potrafiła. Wróć, nie tylko jej, przecież gdyby z prośbą zwróciła się jakakolwiek inna osoba, podeszłaby do sprawy równie poważnie. Zaangażowanie Sue było jednak bardzo miłym dodatkiem, dla którego nie mogła się doczekać ich spotkania jeszcze bardziej niż zazwyczaj.
Oparłwszy brodę na szczycie niesionej przez siebie skrzynce, zwróciła się na powrót do opowiadającej Sue. Nina wydawała się być naprawdę cenną sojuszniczką w sprawie, nawet jeżeli wyłącznie tego obozu.
— Ktoś taki jak ona to prawdziwy skarb — przyznała z uznaniem, na chwilę podnosząc głowę, aby wejrzeć ponad korony drzew, na przebijające się między liśćmi błękitne połacie nieba. — Ludzie potrzebują przywódcy wśród swoich. My... Możemy próbować robić wszystko, co w naszej mocy, aby zapewnić im maksimum komfortu, ale to nic przy tym, co może robić ktoś wewnątrz — to tylko luźna obserwacja wielu podobnych społeczeństw, zbiorowisk utworzonych naprędce z ludzi, którzy mogli wcześniej znać się przez całe swoje życia albo wręcz przeciwnie, zostać zmuszeni do koegzystencji tylko przez okrutny chichot losu. Urwała jednak, gdy na horyzoncie pojawiła się wysoka kobieta, a jednocześnie dosłyszała szept przyjaciółki.
Niemal natychmiast poprawiła uścisk na skrzynce i uśmiechnęła się szeroko. Tylko na moment zerknęła przez ramię na resztę pochodu, bez słów nakazując im przyspieszenie kroku. I od razu, gdy tylko znaleźli się w zasięgu komend Niny poczuła, że prawdziwie — była to właściwa kobieta na właściwym miejscu.
— Wiecie, co macie robić — zwróciła się do Niuchaczy, którzy niemal od razu zostali przejęci przez Ninę do dalszego rozdysponowania przyniesionych darów. To nawet urocze, jak ochoczo zgodzili się podążać za kobietą, której właściwie nie znali, ale przecież byli tutaj w jednym celu. Pod okiem Iris, Susanne, czy Niny — nie robiło to dużej różnicy tak długo, jak towary trafiały tam, gdzie były naprawdę potrzebne.
— Wybacz, że ciągle zasypuję cię pytaniami kto jest kim — zaczęła, taszcząc pod ramieniem najważniejszy chyba z uzyskanych darów, jeden z magicznych namiotów. — Ale w sumie wystarczy mi tylko odpowiedź, czy Randall pomoże nam z namiotami, nie chciałabym zostawiać was z nierozłożonymi. Magia jak to magia, czasami potrafi spłatać psikusa...
— Opowiem, obiecuję. Tylko poradzimy sobie z tym, co już mamy przed sobą, dobrze? — przechyliła lekko głowę w bok, średniej długości włosy na moment zaszły na moment na twarz, nim nie zdmuchnęła ich gdzieś na bok, w geście niemalże dziecięcym. Wtedy też uniosła w górę swą dłoń z wysuniętym małym palcem. Prawdziwe przysięgi składało się przecież w ten sposób, a naturalna aura, którą roztaczała wokół siebie Sue tylko pomagała w porzuceniu dorosłych konwenansów. Przy niej zawsze czuła się tak, jakby ledwo przed chwilą wybiegły ze szkolnych korytarzy na błonie. Zamrugała dwukrotnie, gdy coś — dwa cosie — zielonego wyplątało się z oryginalnej fryzury Lovegood. — Serdecznie panie witam — zwróciła się z rozbawieniem do obu stworzonek, po imionach zakładając (możliwe, że niesłusznie, ale na zwierzątkach znała się wyłącznie w zakresie ich materialnej wartości, to z kolei było podejściem dość okrutnym) że oba osobniki są dziewczynkami. — Przyjaciółki Sue są moimi przyjaciółkami, prawda?
Wiedziała, że gdy dotrą do samego serca obozu na pewno wpadnie jeszcze na jakieś dodatkowe możliwości poprawienia sytuacji w tym tymczasowym — wierzyła, że to tylko tymczasowe rozwiązanie — schronieniu. Dlatego też z milczącą wdzięcznością przyjęła dalsze opowieści snute przez Sue, bez przerw na dopytywanie, czy słuchała, czy była z nią także myślą, nie tylko ciałem. Oczywiście, że słuchała, oczywiście, że chciała pomóc jej najlepiej, jak tylko potrafiła. Wróć, nie tylko jej, przecież gdyby z prośbą zwróciła się jakakolwiek inna osoba, podeszłaby do sprawy równie poważnie. Zaangażowanie Sue było jednak bardzo miłym dodatkiem, dla którego nie mogła się doczekać ich spotkania jeszcze bardziej niż zazwyczaj.
Oparłwszy brodę na szczycie niesionej przez siebie skrzynce, zwróciła się na powrót do opowiadającej Sue. Nina wydawała się być naprawdę cenną sojuszniczką w sprawie, nawet jeżeli wyłącznie tego obozu.
— Ktoś taki jak ona to prawdziwy skarb — przyznała z uznaniem, na chwilę podnosząc głowę, aby wejrzeć ponad korony drzew, na przebijające się między liśćmi błękitne połacie nieba. — Ludzie potrzebują przywódcy wśród swoich. My... Możemy próbować robić wszystko, co w naszej mocy, aby zapewnić im maksimum komfortu, ale to nic przy tym, co może robić ktoś wewnątrz — to tylko luźna obserwacja wielu podobnych społeczeństw, zbiorowisk utworzonych naprędce z ludzi, którzy mogli wcześniej znać się przez całe swoje życia albo wręcz przeciwnie, zostać zmuszeni do koegzystencji tylko przez okrutny chichot losu. Urwała jednak, gdy na horyzoncie pojawiła się wysoka kobieta, a jednocześnie dosłyszała szept przyjaciółki.
Niemal natychmiast poprawiła uścisk na skrzynce i uśmiechnęła się szeroko. Tylko na moment zerknęła przez ramię na resztę pochodu, bez słów nakazując im przyspieszenie kroku. I od razu, gdy tylko znaleźli się w zasięgu komend Niny poczuła, że prawdziwie — była to właściwa kobieta na właściwym miejscu.
— Wiecie, co macie robić — zwróciła się do Niuchaczy, którzy niemal od razu zostali przejęci przez Ninę do dalszego rozdysponowania przyniesionych darów. To nawet urocze, jak ochoczo zgodzili się podążać za kobietą, której właściwie nie znali, ale przecież byli tutaj w jednym celu. Pod okiem Iris, Susanne, czy Niny — nie robiło to dużej różnicy tak długo, jak towary trafiały tam, gdzie były naprawdę potrzebne.
— Wybacz, że ciągle zasypuję cię pytaniami kto jest kim — zaczęła, taszcząc pod ramieniem najważniejszy chyba z uzyskanych darów, jeden z magicznych namiotów. — Ale w sumie wystarczy mi tylko odpowiedź, czy Randall pomoże nam z namiotami, nie chciałabym zostawiać was z nierozłożonymi. Magia jak to magia, czasami potrafi spłatać psikusa...
It's beautiful here
but morning light can make
the most vulgar things tolerable.
the most vulgar things tolerable.
Iris Moore
Zawód : Zaopatrzeniowiec w Podziemnym Ministerstwie Magii
Wiek : 26 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
until the lambs
have become lions
have become lions
OPCM : 15 +3
UROKI : 14 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sue miała szczęście, na ogół, lecz zaczynała powątpiewać, że jego zasoby obejmują sobą miłość - taką miłość, o której mówiła Iris. Na pierwszy poryw serca czekała długo i dopóki nie nadszedł, nie potrzebowała go, nie myślała o braku, o wyrwie, miała bliskich i taka forma miłości wydawała się kompletna, wystarczająca; później jednak, kiedy myśli stadnie zaczęły odpływać do Bertiego, coś zmieniło się w niej bezpowrotnie. Przez pewien czas tłumaczyła się przed sobą, odmawiając prawa do zakochania, bo przecież on już kogoś miał i nie powinna nawet myśleć o przyjacielu w ten sposób. Kiedy pozwoliła sobie na przyznanie, że nie ma wpływu na ukształtowanie uczucia, że miłość zadziała się wbrew jej woli - nie mogła zrobić wiele więcej, nie mogłaby zawalczyć ani wyznać, nie wymierzyłaby choćby najmniejszego ciosu w szczęście Clarence i Bertiego. I tego, choć było za późno na cokolwiek, trzymała się do dziś. Mimo wiary, że każdy ma do przejścia swoją drogę, czuła się zbłądzona - wmawiała sobie, że po prostu potrzebuje odpoczynku, że to nawet lepiej, że nic się nie dzieje i w tym przekonaniu tkwiła. Próbowała o tym nie myśleć, unosząc w górę mały palec, który splotła z Iris. Na wszystko przyjdzie czas. Zaśmiała się lekko, słysząc uprzejme powitanie nieśmiałków.
- Kadabra to dżentelmen - sprostowała z dyskrecją. - Są rodzeństwem - dodała, przekonana o tym, że dwa stworzonka to bliźnięta, jak ona i Artemis - potrzebowała jeszcze młodszego maleństwa, którym Abra i Kadabra mogłyby się opiekować tak, jak oni młodszą siostrą - wtedy wszystko w tym małym świecie będzie kompletne.
- To prawda. Bez niej byłoby o wiele trudniej rozeznać się wśród ludzi, dotrzeć do nich i wszystko trwałoby dłużej - odpowiedziała ze spokojem. - Jej zaufanie jest moją przepustką, dzięki niemu nie musiałam każdemu udowadniać, w jakim celu tu przybywam - wystarczyło, że Nina wie - przyznała i było to zdumiewające, lecz prawdziwe. Nie miała może bezgranicznej ufności każdego mieszkańca, ale po pierwszych dniach wzmożonych działań zdołała im pokazać, że jest tu tylko i wyłącznie po to, by pomóc i ułatwić im wszystkim życie.
- Ach, nie, to ja zgubiłam myśl - przeprosiła prędko, odwracając się w stronę Iris. Skrzynki zostały odstawione dokładnie tam, gdzie życzyła sobie Nina, żaden porządek nie został zaburzony. Sue zamyśliła się na moment. - Randall może mieć z tym problem. To weteran wojenny, niestety mocno ucierpiał, stracił rękę wiodącą i czarowanie drugą sprawia mu trochę problemów. Na ogół sobie radzi, ale wolałabym go nie frustrować, bardzo przeżywa, kiedy nie może w czymś uczestniczyć... Ale świetnie sprawdzi się do decyzji, gdzie namioty rozstawić, kogo w nich zakwaterować - podsunęła. - Przyjmę waszą pomoc tylko jeżeli faktycznie macie na to chwilę - nie chciałabym was tu przetrzymywać, kiedy gdzie indziej mogą czekać ludzie, my sobie na pewno poradzimy, namiot za namiotem, prędzej czy później wszystkie będą gotowe - zapewniła, zerknąwszy badawczo na przyjaciółkę. - Chyba że reszta się zwinie, a my zajmiemy się pracą. Tego nie mogłabym odmówić - stwierdziła z niewinną miną.
Dotarłszy do Randalla Sue przedstawiła go Iris, ale jego małomówność i burkliwość osiągnęła tego dnia krytyczny poziom, nie pokazał się więc z najlepszej strony, dlatego białowłosa dyskretnie posłała przyjaciółce przepraszające spojrzenie. Niemniej, powlókł się za nimi, krytycznie zerkając na miejsca, które postanawiał przeznaczyć na rozłożenie namiotów.
- Kadabra to dżentelmen - sprostowała z dyskrecją. - Są rodzeństwem - dodała, przekonana o tym, że dwa stworzonka to bliźnięta, jak ona i Artemis - potrzebowała jeszcze młodszego maleństwa, którym Abra i Kadabra mogłyby się opiekować tak, jak oni młodszą siostrą - wtedy wszystko w tym małym świecie będzie kompletne.
- To prawda. Bez niej byłoby o wiele trudniej rozeznać się wśród ludzi, dotrzeć do nich i wszystko trwałoby dłużej - odpowiedziała ze spokojem. - Jej zaufanie jest moją przepustką, dzięki niemu nie musiałam każdemu udowadniać, w jakim celu tu przybywam - wystarczyło, że Nina wie - przyznała i było to zdumiewające, lecz prawdziwe. Nie miała może bezgranicznej ufności każdego mieszkańca, ale po pierwszych dniach wzmożonych działań zdołała im pokazać, że jest tu tylko i wyłącznie po to, by pomóc i ułatwić im wszystkim życie.
- Ach, nie, to ja zgubiłam myśl - przeprosiła prędko, odwracając się w stronę Iris. Skrzynki zostały odstawione dokładnie tam, gdzie życzyła sobie Nina, żaden porządek nie został zaburzony. Sue zamyśliła się na moment. - Randall może mieć z tym problem. To weteran wojenny, niestety mocno ucierpiał, stracił rękę wiodącą i czarowanie drugą sprawia mu trochę problemów. Na ogół sobie radzi, ale wolałabym go nie frustrować, bardzo przeżywa, kiedy nie może w czymś uczestniczyć... Ale świetnie sprawdzi się do decyzji, gdzie namioty rozstawić, kogo w nich zakwaterować - podsunęła. - Przyjmę waszą pomoc tylko jeżeli faktycznie macie na to chwilę - nie chciałabym was tu przetrzymywać, kiedy gdzie indziej mogą czekać ludzie, my sobie na pewno poradzimy, namiot za namiotem, prędzej czy później wszystkie będą gotowe - zapewniła, zerknąwszy badawczo na przyjaciółkę. - Chyba że reszta się zwinie, a my zajmiemy się pracą. Tego nie mogłabym odmówić - stwierdziła z niewinną miną.
Dotarłszy do Randalla Sue przedstawiła go Iris, ale jego małomówność i burkliwość osiągnęła tego dnia krytyczny poziom, nie pokazał się więc z najlepszej strony, dlatego białowłosa dyskretnie posłała przyjaciółce przepraszające spojrzenie. Niemniej, powlókł się za nimi, krytycznie zerkając na miejsca, które postanawiał przeznaczyć na rozłożenie namiotów.
how would you feel
if you were the sunset
sailing alone
behind the mountains?
how would you feel
if you were the sunrise
woke up at dawn
once in a lifetime?
if you were the sunset
sailing alone
behind the mountains?
how would you feel
if you were the sunrise
woke up at dawn
once in a lifetime?
— Och! — ciemne brwi Iris uniosły się w górę, gdy Sue odkryła przed nią rąbek tajemnicy nieśmiałkowej płci. Usta same ułożyły się w małe "o", dodając jej szczerego wyrazu zadziwienia tą informacją. A więc Abra to imię dziewczęce, a prefiks Kad zmieniał je na męskie. Język nieśmiałków — jeżeli jakikolwiek był — stanowił dla niej taką samą niespodziankę co chociażby zwyczaje żmijoptaków. Ale jako prawdziwa Krukonka nigdy nie potrafiła zrezygnować z możliwości nauki, naprowadzenia się na właściwą drogę i naprawienia popełnionych błędów, co zamierzała zrobić także teraz. — To serdecznie witam pana i panią — tym razem wzniosła do głowy trzy palce, salutując magicznym stworzeniom w manierze, którą podpatrzyła od witających się i żegnających ze sobą Hipogryfów i Demimozów, czasem też Sów. Och, Memortki i Niuchacze były chyba tymi pionami ministerstwa, które najmniej wspólnego mieli z prawdziwą wojną, czy też działalnością uderzeniową, ale przynajmniej obie te grupy miały oczy dookoła głowy i czasami lubiły sobie pożartować z twardych struktur, niemogących przyjąć się tak prosto w ich wewnętrznych ustaleniach.
Ale niezależnie od tego, z jakich osób była zbudowana grupa, z jakich powodów powstała i jaki postawiła sobie cel, wszyscy potrzebowali lidera. Uchodźcy z tegoż obozowiska mieli przy sobie nie tylko Susanne, która zapewne — gdyby mogła — swoje własne serce oddała im na białej dłoni, ale przede wszystkim Ninę. Nie znała jeszcze tej kobiety, ale już wiedziała, że zapewne zaskarbi sobie jej sympatię bardzo szybko, skoro sama opowieść przyjaciółki już rozbudziła w niej zaufanie. A o to, w tych trudnych czasach, było przecież szczególnie trudno.
— Nie wszyscy są gotowi do rozmów tak prędko po tragedii, nic dziwnego — pokiwała głową w zrozumieniu, potwierdzając słowa przyjaciółki. Z jej twarzy wciąż nie ścierał się uśmiech, był wszak podstawą pozytywnego pierwszego wrażenia, w trakcie podobnych wizyt w kryjówkach — jeżeli nie działy się one w trakcie trwającej niedaleko wojennej zawieruchy — był on kluczowy. Czasami tylko, może jak teraz, bladł odrobinę, gdy pogrążała się w swoich myślach.
I nie tylko ona. Zaśmiała się — chyba trochę zbyt prędko i zbyt głośno, ale bez nuty szyderstwa, z czystą tylko radością z możliwości świadkowania kolejnego zachowania charakterystycznego dla Sue. Pokręciła radośnie głową na boki, chcąc dać jej sygnał, że nic się nie stało. Lubiła to, jak przyjaciółka — niezależnie okoliczności, które jej towarzyszyły — nie traciła swojej prywatnej iskierki, magii, która sprawiała, że Sue była właśnie Sue, nikim innym w całym świecie. Gdy było się kimś, kto musiał przywdziewać maski, aby związać koniec z końcem, taka prawdziwość, zupełnie bezkompromisowa, była czymś cudownie orzeźwiającym, czymś, za czym Iris zdarzało się tęsknić, zwłaszcza w chwili, gdy wieczory zmieniały się powoli w noce.
— Jasne — ucięła prędko, niemal wchodząc przyjaciółce w słowo. Wiedziała, jak ludzie przeżywali swe straty — strata części ciała była przecież tak samo, a może bardziej dramatyczna od utraty majątku lub bliskich. Przez twarz Iris znów przemknął cień zamyślenia, wiedziała już, że musiała zawołać jednego z Niuchaczy, którzy podążyli za Niną, aby to on mógł pomóc Iris i Sue. Nawet ręka Randalla mogła do niego wrócić. Jeżeli tylko... — Sue, poczekaj — zatrzymała przyjaciółkę, nim znalazły się w zasięgu wzroku mężczyzny. Zbliżyła się do niej, prawie tak blisko jak na początku, gdy uścisk zmniejszył do minimum odległość miesięcy ciszy. — Jeżeli ty albo Nina wywiecie się, czy Randall... Chciałby coś zrobić z tą stratą — ściszyła głos do szeptu, z powagą wpatrując się w oczy przyjaciółki. Czy rozumiała, o co jej chodziło? — Są na to eliksiry. Głównie dla uderzeniowców, ale pamiętaj, że dla mnie nie ma rzeczy niemożliwych. Uzdrowiciel też się znajdzie — dodała, podejmując już wstępną decyzję. Nie da rady dać Randallowi jednego z eliksirów z zasobów Podziemia, ale wiedziała już, że istnieje takie rozwiązanie. Dostać ingrediencje mogła także prywatnie. Jednakże nawet mimo szczerych chęci, ostatecznie decyzja miała należeć do weterana. Nie wszyscy byli w stanie świadomie wybrać przeszczep. Czasami krzywdę należało zostawić za sobą, nauczyć się z nią żyć.
Nawet burkliwego Randalla powitała z radością i zagadywała życzliwie, dopytując, czy dane namioty powinny stanąć akurat w tym, a nie innym miejscu. Część z nich rozstawiły z Sue same, przy pierwszym napotykając, naturalnie, najwięcej problemów. Na szczęście już przy drugim poszło im szybciej i sprawniej, trzeci stanął niemal bez potknięć z ich strony. Przy czwartym dołączył do nich oddział Niuchaczy, a z ich pomocą nim się obejrzały — wszystkie namioty zostały nie tylko postawione, ale jeszcze zabezpieczone przed wichurą. Dzień powoli chylił się ku końcowi, czas, który mogła poświęcić Sue — ten zawodowy — skurczył się do minimum.
— Gdyby Ninie wpadł do głowy jakikolwiek pomysł, daj jej moje namiary, dobrze? — szepnęła Sue do ucha, gdy objęła ją raz jeszcze, tym razem na pożegnanie. Zaraz po tym złożyła dwa całusy na jej policzkach i jeden na środku czoła. — A tymczasem musimy uciekać. Odezwę się do ciebie, musimy koniecznie to wszystko nadrobić!
| z/t x2
Ale niezależnie od tego, z jakich osób była zbudowana grupa, z jakich powodów powstała i jaki postawiła sobie cel, wszyscy potrzebowali lidera. Uchodźcy z tegoż obozowiska mieli przy sobie nie tylko Susanne, która zapewne — gdyby mogła — swoje własne serce oddała im na białej dłoni, ale przede wszystkim Ninę. Nie znała jeszcze tej kobiety, ale już wiedziała, że zapewne zaskarbi sobie jej sympatię bardzo szybko, skoro sama opowieść przyjaciółki już rozbudziła w niej zaufanie. A o to, w tych trudnych czasach, było przecież szczególnie trudno.
— Nie wszyscy są gotowi do rozmów tak prędko po tragedii, nic dziwnego — pokiwała głową w zrozumieniu, potwierdzając słowa przyjaciółki. Z jej twarzy wciąż nie ścierał się uśmiech, był wszak podstawą pozytywnego pierwszego wrażenia, w trakcie podobnych wizyt w kryjówkach — jeżeli nie działy się one w trakcie trwającej niedaleko wojennej zawieruchy — był on kluczowy. Czasami tylko, może jak teraz, bladł odrobinę, gdy pogrążała się w swoich myślach.
I nie tylko ona. Zaśmiała się — chyba trochę zbyt prędko i zbyt głośno, ale bez nuty szyderstwa, z czystą tylko radością z możliwości świadkowania kolejnego zachowania charakterystycznego dla Sue. Pokręciła radośnie głową na boki, chcąc dać jej sygnał, że nic się nie stało. Lubiła to, jak przyjaciółka — niezależnie okoliczności, które jej towarzyszyły — nie traciła swojej prywatnej iskierki, magii, która sprawiała, że Sue była właśnie Sue, nikim innym w całym świecie. Gdy było się kimś, kto musiał przywdziewać maski, aby związać koniec z końcem, taka prawdziwość, zupełnie bezkompromisowa, była czymś cudownie orzeźwiającym, czymś, za czym Iris zdarzało się tęsknić, zwłaszcza w chwili, gdy wieczory zmieniały się powoli w noce.
— Jasne — ucięła prędko, niemal wchodząc przyjaciółce w słowo. Wiedziała, jak ludzie przeżywali swe straty — strata części ciała była przecież tak samo, a może bardziej dramatyczna od utraty majątku lub bliskich. Przez twarz Iris znów przemknął cień zamyślenia, wiedziała już, że musiała zawołać jednego z Niuchaczy, którzy podążyli za Niną, aby to on mógł pomóc Iris i Sue. Nawet ręka Randalla mogła do niego wrócić. Jeżeli tylko... — Sue, poczekaj — zatrzymała przyjaciółkę, nim znalazły się w zasięgu wzroku mężczyzny. Zbliżyła się do niej, prawie tak blisko jak na początku, gdy uścisk zmniejszył do minimum odległość miesięcy ciszy. — Jeżeli ty albo Nina wywiecie się, czy Randall... Chciałby coś zrobić z tą stratą — ściszyła głos do szeptu, z powagą wpatrując się w oczy przyjaciółki. Czy rozumiała, o co jej chodziło? — Są na to eliksiry. Głównie dla uderzeniowców, ale pamiętaj, że dla mnie nie ma rzeczy niemożliwych. Uzdrowiciel też się znajdzie — dodała, podejmując już wstępną decyzję. Nie da rady dać Randallowi jednego z eliksirów z zasobów Podziemia, ale wiedziała już, że istnieje takie rozwiązanie. Dostać ingrediencje mogła także prywatnie. Jednakże nawet mimo szczerych chęci, ostatecznie decyzja miała należeć do weterana. Nie wszyscy byli w stanie świadomie wybrać przeszczep. Czasami krzywdę należało zostawić za sobą, nauczyć się z nią żyć.
Nawet burkliwego Randalla powitała z radością i zagadywała życzliwie, dopytując, czy dane namioty powinny stanąć akurat w tym, a nie innym miejscu. Część z nich rozstawiły z Sue same, przy pierwszym napotykając, naturalnie, najwięcej problemów. Na szczęście już przy drugim poszło im szybciej i sprawniej, trzeci stanął niemal bez potknięć z ich strony. Przy czwartym dołączył do nich oddział Niuchaczy, a z ich pomocą nim się obejrzały — wszystkie namioty zostały nie tylko postawione, ale jeszcze zabezpieczone przed wichurą. Dzień powoli chylił się ku końcowi, czas, który mogła poświęcić Sue — ten zawodowy — skurczył się do minimum.
— Gdyby Ninie wpadł do głowy jakikolwiek pomysł, daj jej moje namiary, dobrze? — szepnęła Sue do ucha, gdy objęła ją raz jeszcze, tym razem na pożegnanie. Zaraz po tym złożyła dwa całusy na jej policzkach i jeden na środku czoła. — A tymczasem musimy uciekać. Odezwę się do ciebie, musimy koniecznie to wszystko nadrobić!
| z/t x2
It's beautiful here
but morning light can make
the most vulgar things tolerable.
the most vulgar things tolerable.
Iris Moore
Zawód : Zaopatrzeniowiec w Podziemnym Ministerstwie Magii
Wiek : 26 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
until the lambs
have become lions
have become lions
OPCM : 15 +3
UROKI : 14 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Zakonu Feniksa
Strona 3 z 3 • 1, 2, 3
Rzeka Lathkill
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Derbyshire