Salon
Strona 1 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
Salon
Chociaż pomieszczenie nie jest wielkich rozmiarów, meble i przestrzeń uporządkowano tak, że wydaje się całkiem przestronne i łatwo się w nim poruszać. Przy ścianach można odnaleźć półki z książkami, a pod jednym z okien stoi stół, najczęściej obładowany rozmaitymi przyborami krawieckimi. Po środku stoi stół, a obok niego niewielkich rodzajów kanapa i dwa fotele, na których da się spokojnie usiąść i poprowadzić konwersację. Wszystko utrzymane jest w jasnym, stonowanym stylu.
19 listopada 1957
Marszczyła brwi, wbijając kolejną szpilkę w materiał, oznaczając miejsce, gdzie należało skrócić rąbek sukienki. Nie czuła się swobodnie tak wszystko robiąc ręcznie (czy też raczej było to dla niej normą z dawnych lat, od której powoli się odzwyczajała), ale wpływ na to miał raczej fakt, że jej różdżka właśnie znajdowała się w rękach Ministerstwa. Nie zapowiadało się źle – sama rejestracja się znaczy. Ot, przyszła u czyjegoś boku, wypełniła formularz, oddała pergamin i różdżkę…i wtedy różdżka nie wróciła. Tak, jakby nie dość było problemów ze zgubionymi rzeczami, teraz jeszcze odebrano jej jedną z niewielu rzeczy, dzięki której czuła się pewniej i dzięki której nie bała się całkowicie poruszać londyńskimi ulicami. Czemu nie mogła mieć chociaż raz szczęścia, chociaż raz nie mogłoby się coś udać? Zaraz też karciła się w myślach, bo przecież napotkała Adelaidę, więc jak mogła narzekać na kogoś, kto dał jej schronienie, dach nad głową i pozwolił jej zostać u siebie, zaczynając ją uczyć fachu? Mimo to, niesmak pozostał, a Sheila wiedziała, że teraz będzie musiała wracać do tego miejsca codziennie, próbując dostać z powrotem tę pierwszą różdżkę, którą zakupiła za swoje skromne kieszonkowe u Ollivandera.
Biznes musiał jednak trwać, a pomiędzy całą sprawą odnośnie różdżek, był jeszcze remanent jak i przyjmowanie klientek. Sklep miał dzisiaj wyjątkowo sporo odwiedzających, a jego właścicielka, Adelaida Willkins, starała się jak najlepiej aby wszystkie panie wyszły stąd zadowolone. Wstążki latały, guziki same układały się na ladzie, aby można było znaleźć odpowiedni dla siebie, a każdy, kto przyszedł na przymiarki, sadzany był na komfortowej kanapie aby nie musiał stać zbyt długo. A ponieważ przestrzeń sklepu miała swoje pewne ograniczenie, część osób odsyłana była do salonu w mieszkaniu nad sklepem, gdzie panowała większa cisza i spokój, a i dla samych klientek mogło to być miejsce bardziej komfortowe.
Sheila akurat skończyła zaznaczać miejsca na spódnicy do poprawy poprzedniej klientki kiedy kolejna osoba przekroczyła próg. Podnosząc się z klęczek, Doe ostrożnie wytarła swoje dłonie, tak aby nowa osoba nie mogła mieć problemów z tym, że dotykać jej będzie zakurzonymi rękami. Spojrzała na Ronję z lekkim uśmiechem i zachętą, kłaniając się lekko na przywitanie.
- Dzień dobry, zapraszam do środka. W czym będę mogła pomóc? – Uszycie czegoś? Poprawki krawieckie? Była gotowa na wszystko, zbierając miarkę z harfy stojącej na uboczu.
Only those who are capable of silliness can be called truly intelligent.
Poły czarnego, skórzanego płaszcza trzepotały na wietrze, kiedy Ronja przekraczała próg salonu krawieckiego. Dzisiejszego dnia miała marzenie. Bynajmniej nie świadczył o tej celebracji jej ubiór, zwykła biała koszula ze standardowymi haftkami i długa brązowa spódnica, która w porównaniu do kreacji rozwieszonych na manekinach wydawała się smutnie opadać na ubłocone buty swojej właścicielki. Kilka klientek wymieniło między sobą porozumiewawcze spojrzenia, gdy czarnowłosa mijała ich kobiece sylwetki w drodze do salonu na piętrze. Trafiła na wyjątkowo tłoczny dzień, toteż właścicielka po krótkim przywitaniu wskazała jej drogę po drewnianych schodkach. Zamknąwszy za sobą drzwi, Fancourt znalazła się w przyjemnie urządzonym wnętrzu domowo wyglądającego salonu, który na wstępie wydawał się znacznie spokojniejszy od uścisku pracowni krawieckiej. Pośrodku kucała młoda dziewczyna o łagodnych rysach twarzy, powracając do pozycji stojącej, uśmiechnęła się przyjaźnie, a Ronja dostrzegła w jej piwnozielonych oczach odbicie wpadających przez okno słonecznych promieni.
- Dzień dobry, mam nietypową prośbę. Chciałabym dowiedzieć się, czy możliwe byłoby uszycie na zamówienie czegoś podobnego do tego szkicu? - Z kieszeni wyciągnęła nieporadnie zgiętą ruchomą fotografię. Na magicznym papierze ukazana była postać pięknej młodej kobiety ubranej w tradycyjny chiński strój narodowy, wzorowany na ubiorze czarodziejów sprzed dynastii Qing. Chociaż czarnobiała i mocno przetarta, ewidentne było, iż suknia musiała składać się z jasnych, gładkich tkanin, których blask uchwycił nawet przestarzały mechanizm aparatu.
- Suknia potocznie nazywa się hanfu, ta konkretna była perłowobiała z czerwonymi akcentami. Chciałam odwzorować ją w miarę możliwości ze zdjęcia matki. - Przy uważnej obserwacji, istotnie dało się dostrzec pewne podobieństwa w budowie kobiet, obie zachowały równie dumny i pozornie bezekspresyjny wyraz twarzy, chociaż spojrzenie Ronji zdawało się nieco łagodniejsze.
- Zupełnie nie znam się na szyciu i szczerze, nie wiem nawet, czy da się obecnie znaleźć w Anglii materiały podobne do tego, ale może całkowitą ocenę pozostawię pani ekspertyzie. - Wciąż jeszcze wahała się, czy aby na pewno był to rozsądny pomysł. Z pewnością chodzenie w podobnej kreacji wywoływałoby wiele wścibskich spojrzeń, ale dzisiaj bardziej niż kiedykolwiek Ronja pragnęła czuć swoje połączenie z kulturą przodków. Jeśli ceną, jaką miała za to zapłacić, było zwracanie na siebie uwagi, bez większego trudu mogła ją ponieść.
- Pewnie nigdy nie robiła pani czegoś podobnego, ale nie musi być wcale idealnym odzwierciedleniem. Fason można trochę unowocześnić i usprawnić do warunków normalnego poruszania się, po prostu chciałabym mieć coś podobnego, jako pamiątkę. - Wytłumaczyła dokładniej, zbliżając się jeszcze bardziej do młodej krawcowej i ustawiając zdjęcie do jej lepszego widoku.
- Dzień dobry, mam nietypową prośbę. Chciałabym dowiedzieć się, czy możliwe byłoby uszycie na zamówienie czegoś podobnego do tego szkicu? - Z kieszeni wyciągnęła nieporadnie zgiętą ruchomą fotografię. Na magicznym papierze ukazana była postać pięknej młodej kobiety ubranej w tradycyjny chiński strój narodowy, wzorowany na ubiorze czarodziejów sprzed dynastii Qing. Chociaż czarnobiała i mocno przetarta, ewidentne było, iż suknia musiała składać się z jasnych, gładkich tkanin, których blask uchwycił nawet przestarzały mechanizm aparatu.
- Suknia potocznie nazywa się hanfu, ta konkretna była perłowobiała z czerwonymi akcentami. Chciałam odwzorować ją w miarę możliwości ze zdjęcia matki. - Przy uważnej obserwacji, istotnie dało się dostrzec pewne podobieństwa w budowie kobiet, obie zachowały równie dumny i pozornie bezekspresyjny wyraz twarzy, chociaż spojrzenie Ronji zdawało się nieco łagodniejsze.
- Zupełnie nie znam się na szyciu i szczerze, nie wiem nawet, czy da się obecnie znaleźć w Anglii materiały podobne do tego, ale może całkowitą ocenę pozostawię pani ekspertyzie. - Wciąż jeszcze wahała się, czy aby na pewno był to rozsądny pomysł. Z pewnością chodzenie w podobnej kreacji wywoływałoby wiele wścibskich spojrzeń, ale dzisiaj bardziej niż kiedykolwiek Ronja pragnęła czuć swoje połączenie z kulturą przodków. Jeśli ceną, jaką miała za to zapłacić, było zwracanie na siebie uwagi, bez większego trudu mogła ją ponieść.
- Pewnie nigdy nie robiła pani czegoś podobnego, ale nie musi być wcale idealnym odzwierciedleniem. Fason można trochę unowocześnić i usprawnić do warunków normalnego poruszania się, po prostu chciałabym mieć coś podobnego, jako pamiątkę. - Wytłumaczyła dokładniej, zbliżając się jeszcze bardziej do młodej krawcowej i ustawiając zdjęcie do jej lepszego widoku.
quiet. composed. grateful. disciplined
do not underestimate my heart, it is a fortress, a stronghold that cannot be brought down, it has fought battles worth fighting, and saved loved ones worth defending, the day you think it a weakness, is the day
you will burn
you will burn
Ronja Fancourt
Zawód : magipsychiatra, uzdrowiciel
Wiek : 30/31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
battles may be fought
from the outside in
but wars are won
from the inside out
from the outside in
but wars are won
from the inside out
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
W jakiejkolwiek formie Ronja nie stanęłaby przed nią, albo też jakichkolwiek genów w sobie by nie miała, na pewno nie umiałaby spotkać się z negatywną reakcją ze strony Sheili. Ona sama w końcu przywykła do negatywnych spojrzeń kiedy wędrowała z rodziną, ale wtedy zawsze uczono ją, aby dumę czuła swoje kolorowe stroje nosząc i biżuterię i korale wplatając we włosy, dlatego teraz Ronja, w swojej uroczej spódnicy i białej koszuli była dla niej kolejną klientką. Posłała jej całkiem ciepłe spojrzenie, podchodząc ostrożnie i odbierając od niej fotografię i ustawiając się tak, aby światło padało lepiej na zdjęcie, pozwalając mu rozjaśnić powierzchnię starego zdjęcia.
- Prześliczne zdjęcie. – Uśmiechnęła się jeszcze w kierunku klientki zanim ponownie spojrzała na kobietę stojącą na fotografii. Rzeczywiście, można było dostrzec podobieństwo, chociaż nie było ono czymś, czego Sheila akurat chciała się doszukiwać. – Myślę, że to nie będzie większy problem, wiele wykrojów można zrobić samemu. Oczywiście najważniejsza będzie pani pomoc, aby odwzorować to jak najlepiej, o ile oczywiście ma pani czas opowiedzieć co nieco o tym stroju.
Nie wiedziała, jak ostrożnie zapytać, czy Ronja w ogóle wie coś więcej na ten temat, bo w końcu nie każdy czarodziej z dawnymi korzeniami zaznajomiony był ze swoją kulturą, pozostawiła jej więc otwarte pole do popisu kiedy sama gestem zaprosiła ją na środek pokoju. Do miarki sięgnęła jeszcze po pergamin i pióro, fotografię z wielką ostrożnością odkładając na pobliski stolik, z dala od wszystkiego, co mogłoby ją jakkolwiek zabrudzić. Będzie musiała jeszcze poprosić Adelaidę o szybki szkic, ale na to była jeszcze chwila, a przynajmniej ta zdąży obsłużyć najważniejszych klientów.
- Może zacznijmy od kolorów, czy powinny być takie same? Dodatkowo wspomniała pani o materiałach-proszę na chwilę wyciągnąć ręce na boki-czy są jakieś konkretne, których używano i czy to jakieś, które mają znaczenie kulturowe? Albo czy są takie materiały, których nie powinno się używać? Substytuty w wielu wypadkach na pewno łatwiej znaleźć, ale jeżeli chce mieć pani jakąś pamiątkę, warto aby jednak była ona najwierniejsza jak tylko się da. Magią da się również zmienić sam wygląd materiału, więc łatwiej tutaj o zamiennik. – Mimo to, jeżeli mogła być rzecz, która dawała dochować wierności pod względem kulturowym, to jednak Sheila chciała to uszanować. Hanfu brzmiało ciekawie i jak wyzwanie, dlatego chętna była pomóc to urzeczywistnić.
- Pytanie też rozbija się o kwestię zdobień. Wolałaby pani iść w materiał, który nie byłby jeszcze dodatkowo wyszywany i wzory miałby już nadrukowane? To oczywiście zawęża pewne pole wyboru, ale na pewno odejmuje kosztów. Przyda się również informacja, czy poza tymi widocznymi na zdjęciu elementami są jeszcze jakieś i czy również w nie chciałaby się pani zaopatrzyć.
Cóż, obecność Sheili na pewno mogła być przytłaczająca jeżeli chodzi o rozmowy, ale to nie były w końcu złe intencje! Starała się, aby każde pytanie miało sens i prowadziło do tematów związanych z zamówieniem, a wcale nie spowalniało to zbierania miar z klientki, które to później musiała wszystkie zapisywać ostrożnie, czasami znajdując się za plecami Ronji, czasem stając tuż przed nią, by ostrożnie owinąć smukłe dłonie dookoła jej szyi, zbierając miarę na kołnierz.
- Prześliczne zdjęcie. – Uśmiechnęła się jeszcze w kierunku klientki zanim ponownie spojrzała na kobietę stojącą na fotografii. Rzeczywiście, można było dostrzec podobieństwo, chociaż nie było ono czymś, czego Sheila akurat chciała się doszukiwać. – Myślę, że to nie będzie większy problem, wiele wykrojów można zrobić samemu. Oczywiście najważniejsza będzie pani pomoc, aby odwzorować to jak najlepiej, o ile oczywiście ma pani czas opowiedzieć co nieco o tym stroju.
Nie wiedziała, jak ostrożnie zapytać, czy Ronja w ogóle wie coś więcej na ten temat, bo w końcu nie każdy czarodziej z dawnymi korzeniami zaznajomiony był ze swoją kulturą, pozostawiła jej więc otwarte pole do popisu kiedy sama gestem zaprosiła ją na środek pokoju. Do miarki sięgnęła jeszcze po pergamin i pióro, fotografię z wielką ostrożnością odkładając na pobliski stolik, z dala od wszystkiego, co mogłoby ją jakkolwiek zabrudzić. Będzie musiała jeszcze poprosić Adelaidę o szybki szkic, ale na to była jeszcze chwila, a przynajmniej ta zdąży obsłużyć najważniejszych klientów.
- Może zacznijmy od kolorów, czy powinny być takie same? Dodatkowo wspomniała pani o materiałach-proszę na chwilę wyciągnąć ręce na boki-czy są jakieś konkretne, których używano i czy to jakieś, które mają znaczenie kulturowe? Albo czy są takie materiały, których nie powinno się używać? Substytuty w wielu wypadkach na pewno łatwiej znaleźć, ale jeżeli chce mieć pani jakąś pamiątkę, warto aby jednak była ona najwierniejsza jak tylko się da. Magią da się również zmienić sam wygląd materiału, więc łatwiej tutaj o zamiennik. – Mimo to, jeżeli mogła być rzecz, która dawała dochować wierności pod względem kulturowym, to jednak Sheila chciała to uszanować. Hanfu brzmiało ciekawie i jak wyzwanie, dlatego chętna była pomóc to urzeczywistnić.
- Pytanie też rozbija się o kwestię zdobień. Wolałaby pani iść w materiał, który nie byłby jeszcze dodatkowo wyszywany i wzory miałby już nadrukowane? To oczywiście zawęża pewne pole wyboru, ale na pewno odejmuje kosztów. Przyda się również informacja, czy poza tymi widocznymi na zdjęciu elementami są jeszcze jakieś i czy również w nie chciałaby się pani zaopatrzyć.
Cóż, obecność Sheili na pewno mogła być przytłaczająca jeżeli chodzi o rozmowy, ale to nie były w końcu złe intencje! Starała się, aby każde pytanie miało sens i prowadziło do tematów związanych z zamówieniem, a wcale nie spowalniało to zbierania miar z klientki, które to później musiała wszystkie zapisywać ostrożnie, czasami znajdując się za plecami Ronji, czasem stając tuż przed nią, by ostrożnie owinąć smukłe dłonie dookoła jej szyi, zbierając miarę na kołnierz.
Only those who are capable of silliness can be called truly intelligent.
Tak właściwie nie była pewna, czego spodziewała się, po swojej wizycie u krawcowej. Może podświadomie liczyła nawet na łagodne odrzucenie zamówienia, które pozwoliłoby na sensowne podparcie porzucenia pomysłu, który w obliczu trwającej wojny wydawał się… Zbędny. Tymczasem jednak młoda kobieta wydawała się zupełnie obyta z tematem i gotowa do podjęcia wyzwania, na co Ronja zareagowała uniesieniem brwi w miłym zaskoczeniu. Zresztą, prawdopodobnie nie był to nawet największy dziw, jaki tamta musiała uszyć, biorąc pod uwagę wiele ekstrawaganckich i przesadzonych kreacji arystokratek, które Fancourt widywała w gazetach i na ulicach.
- Dziękuję. - Odparła uprzejmie, z mglistym uśmiechem na ustach, wizualizując zadowolenie Xiuying na dźwięk komplementu. Jej matka wiele musiała wycierpieć i jeszcze więcej się wyrzec, by oni wszyscy mogli cieszyć się wolnością Wielkiej Brytanii, jakakolwiek by ona teraz nie była. Zdjęła płaszcz, przewieszając go przez oparcie krzesła i posłusznie powędrowała na środek pomieszczenia w ślad za gospodynią. Nie była mistrzynią rysunku, toteż uprzednio nawet nie próbowała uchwycić pozostałych szczegółów w żaden inny sposób niż własny opis.
- Postaram się powiedzieć wszystko, co wiem, ale niestety ekspertem nie jestem. - Była w Chinach tylko trzy razy, wszystkie podróże odbyła już jako dorosła osoba. Vince Fancourt, chociaż posiadał stabilne zatrudnienie w swojej własnej aptece, nie był nikim więcej niż średniozamożnym alchemikiem, szczególnie gdy rodzina zaczęła się rozrastać aż do czwórki dzieci, koszty dłuższych podróży stały się dużo większe. W dodatku sama matka nie wydawała się szczególnie chętna wracać. Pochodziła z bogatego domu, jednak wewnętrzne konflikty kraju podburzyły jego stabilność i ród Liu, nie nosił już tego samego statusu co dawniej.
- Wolałabym coś ciemniejszego, ale te dodatkowe elementy chyba były czerwone. To chciałabym zostawić, szarfa na pasie, krańce rękawów i rama wokoło zewnętrznej warstwy. Nie jestem pewna co do materiałów, chyba część z nich to jakiś rodzaj jedwabiu, albo ich pochodnych. Akurat tutaj jestem gotowa nieco ograniczyć koszty... O już, już, przepraszam. - Rozłożyła ręce, by ułatwić dziewczynie zdjęcie miary. Wzrok Fancourt chwilę błądził po pomieszczeniu, aż wreszcie zatrzymał się na stojącej w rogu harfie celtyckiej. Instrument sporych rozmiarów, pysznił się błyszczącym, zadbanym drewnem i silnie naciągniętymi strunami. Ronja nigdy nie widziała wcześniej nikogo, kto by na nim grał, a czysta ciekawość pragnęła poznać różnicę między dźwiękiem harfy, a znajomego guqinu.
- Z tego względu właśnie, wzory widziałabym wyszywane ręcznie, zdaje mi się, że to znacznie doda charakteru całości. Gdyby dało się odwzorować, chociaż orientacyjnie te kwiaty i smoka ze zdjęcia, bardzo bym się ucieszyła. Tak właściwie prócz kilku warstw nie wiem wiele więcej na temat kroju. Ten tutaj jest zdecydowanie za długi, może przycięcie nieco krańców i wyostrzenie kolorów nadałoby mu nieco nowocześniejszego wydźwięku? W przyszłości nosiłabym to jako strój codzienny, więc zależy mi na jego wygodzie, nie tylko wyglądzie. - Przerwała na chwilę, w duchu zastanawiając się na ile swobody może sobie pozwolić. Wiedziała, że krawcowa ma z pewnością dalsze zobowiązania i z pewnością nie chciała zajmować jej głowy zbędną gadaniną. Z drugiej jednak strony, pewnie, zanim zdejmą miarę minie jeszcze sporo czasu.
- Przepraszam za prywatne pytanie, ale gra pani? To piękny instrument. - Ruchem podbródka wskazała na dumną harfę, jakby wzywającą Ronję do poświęcenia jej uwagi.
- Dziękuję. - Odparła uprzejmie, z mglistym uśmiechem na ustach, wizualizując zadowolenie Xiuying na dźwięk komplementu. Jej matka wiele musiała wycierpieć i jeszcze więcej się wyrzec, by oni wszyscy mogli cieszyć się wolnością Wielkiej Brytanii, jakakolwiek by ona teraz nie była. Zdjęła płaszcz, przewieszając go przez oparcie krzesła i posłusznie powędrowała na środek pomieszczenia w ślad za gospodynią. Nie była mistrzynią rysunku, toteż uprzednio nawet nie próbowała uchwycić pozostałych szczegółów w żaden inny sposób niż własny opis.
- Postaram się powiedzieć wszystko, co wiem, ale niestety ekspertem nie jestem. - Była w Chinach tylko trzy razy, wszystkie podróże odbyła już jako dorosła osoba. Vince Fancourt, chociaż posiadał stabilne zatrudnienie w swojej własnej aptece, nie był nikim więcej niż średniozamożnym alchemikiem, szczególnie gdy rodzina zaczęła się rozrastać aż do czwórki dzieci, koszty dłuższych podróży stały się dużo większe. W dodatku sama matka nie wydawała się szczególnie chętna wracać. Pochodziła z bogatego domu, jednak wewnętrzne konflikty kraju podburzyły jego stabilność i ród Liu, nie nosił już tego samego statusu co dawniej.
- Wolałabym coś ciemniejszego, ale te dodatkowe elementy chyba były czerwone. To chciałabym zostawić, szarfa na pasie, krańce rękawów i rama wokoło zewnętrznej warstwy. Nie jestem pewna co do materiałów, chyba część z nich to jakiś rodzaj jedwabiu, albo ich pochodnych. Akurat tutaj jestem gotowa nieco ograniczyć koszty... O już, już, przepraszam. - Rozłożyła ręce, by ułatwić dziewczynie zdjęcie miary. Wzrok Fancourt chwilę błądził po pomieszczeniu, aż wreszcie zatrzymał się na stojącej w rogu harfie celtyckiej. Instrument sporych rozmiarów, pysznił się błyszczącym, zadbanym drewnem i silnie naciągniętymi strunami. Ronja nigdy nie widziała wcześniej nikogo, kto by na nim grał, a czysta ciekawość pragnęła poznać różnicę między dźwiękiem harfy, a znajomego guqinu.
- Z tego względu właśnie, wzory widziałabym wyszywane ręcznie, zdaje mi się, że to znacznie doda charakteru całości. Gdyby dało się odwzorować, chociaż orientacyjnie te kwiaty i smoka ze zdjęcia, bardzo bym się ucieszyła. Tak właściwie prócz kilku warstw nie wiem wiele więcej na temat kroju. Ten tutaj jest zdecydowanie za długi, może przycięcie nieco krańców i wyostrzenie kolorów nadałoby mu nieco nowocześniejszego wydźwięku? W przyszłości nosiłabym to jako strój codzienny, więc zależy mi na jego wygodzie, nie tylko wyglądzie. - Przerwała na chwilę, w duchu zastanawiając się na ile swobody może sobie pozwolić. Wiedziała, że krawcowa ma z pewnością dalsze zobowiązania i z pewnością nie chciała zajmować jej głowy zbędną gadaniną. Z drugiej jednak strony, pewnie, zanim zdejmą miarę minie jeszcze sporo czasu.
- Przepraszam za prywatne pytanie, ale gra pani? To piękny instrument. - Ruchem podbródka wskazała na dumną harfę, jakby wzywającą Ronję do poświęcenia jej uwagi.
quiet. composed. grateful. disciplined
do not underestimate my heart, it is a fortress, a stronghold that cannot be brought down, it has fought battles worth fighting, and saved loved ones worth defending, the day you think it a weakness, is the day
you will burn
you will burn
Ronja Fancourt
Zawód : magipsychiatra, uzdrowiciel
Wiek : 30/31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
battles may be fought
from the outside in
but wars are won
from the inside out
from the outside in
but wars are won
from the inside out
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Sheila chyba potrzebowała…wyzwania? Czegoś nowego? Może po prostu jakaś jałowość miasta, z której na własne życzenie nie mogła się wyrwać sprawiała, że każda nowość jawiła się jako powiew nowości, uniknięcie marazmu czy coś, co dawało nowe sposobności. Zresztą, Ronja opowiadała o tym w sposób, w który można było sądzić, że naprawdę wydawało się to ważne, stąd Sheila w ogóle nie umiałaby jej odmówić. Bardzo dobrze czuła chęć posiadania jakiejś łączności z osobami, których już nie było w ich życiu jak i z własną kulturą, chociaż u niej chodziło oczywiście o Romów.
- Proszę się nie obawiać, z moją wiedzą i pani informacjami na pewno złączymy wszystko w odpowiednią całość. Zwłaszcza, że sama pani wspomniała o unowocześnieniu fasonu dla dnia codziennego, dlatego myślę, że i tak nie będzie to wierne odwzorowanie. – Wolała, aby szykowana dla Ronji sukienka podobała się samej zainteresowanej, zarówno pod względem wyglądu jak i swobody poruszania się w niej, niż gdyby wygląd miał zachwycić, jednak noszenie zdawało się mordęgą. W końcu urodę i zachwyty można było zostawić na salony, o ile sama zainteresowana na takie przyjęcia chciała chodzić, ale ten wydawał się raczej mieć przeznaczenie na dzień codzienny.
- Myślę, że ciemniejsze kolory mogą być praktyczniejsze jeżeli chodzi o ten strój. Łatwiej doczyścić całość z ciemniejszego stroju, ale oczywiście, mogę jedynie sugerować. – Nie chciała też zarzucać, że strój będzie się brudził w jakąś sporą ilością jedzenia, napojów czy eliksirów, ale skoro panna Fancourt zamawiała jedną sztukę, to raczej lepiej miało to być coś, o co ta chciała dbać. – Wydaje mi się, że mogłoby być pani dobrze w czerni połączonej z czerwienią – zasugerowała nieśmiało, nie chcąc nalegać, a jedynie wychodzić z propozycją. Słowo klientki było jednak świętością, zwłaszcza jeżeli szły za tym pieniądze.
- Proponowałabym, jeżeli chodzi o wyszycia, zrobić to dzieląc je na dwie grupy, kwiaty w nieco drobniejszej formie wyszyć na przedzie, smoka zaś pozostawiając na plecy. Tkanina z tyłu zyska wtedy na dodatkowych walorach, nie będąc pusta, a wtedy z przodu wzory skupią wzrok bardziej na twarzy i szyi, nie rozpraszając. Skróciłabym tak, aby nie sięgało ziemi aby się nie ciągnęło, co uniknie brudzenia dołu. Szłabym w opięcie sylwetki, ale bez jej skrępowania, tak aby móc się spokojnie się w tym poruszać.
Kiedy uwaga zwrócona została w stronę instrumentu, Sheila odruchowo spojrzała w stronę harfy, nawet jeżeli znała jej każdy centymetr i przymykając oczy mogłaby odnaleźć odpowiednie struny do wygrania odpowiedniej melodii. Uśmiechnęła się lekko, przytakując kiedy tylko uniosła dłoń, aby delikatnie zmierzyć nadgarstki Ronji.
- Dziękuję, to moja harfa, Paramicha. To, można by powiedzieć, moja pamiątka i połączenie z rodziną. – Dostała ją w końcu na urodziny, zachwycona, że będzie mogła nauczyć się grać, nigdy nie sądząc, że będzie to jedna z trzech rzeczy które wyniesie ze sobą z obozu.
- Proszę się nie obawiać, z moją wiedzą i pani informacjami na pewno złączymy wszystko w odpowiednią całość. Zwłaszcza, że sama pani wspomniała o unowocześnieniu fasonu dla dnia codziennego, dlatego myślę, że i tak nie będzie to wierne odwzorowanie. – Wolała, aby szykowana dla Ronji sukienka podobała się samej zainteresowanej, zarówno pod względem wyglądu jak i swobody poruszania się w niej, niż gdyby wygląd miał zachwycić, jednak noszenie zdawało się mordęgą. W końcu urodę i zachwyty można było zostawić na salony, o ile sama zainteresowana na takie przyjęcia chciała chodzić, ale ten wydawał się raczej mieć przeznaczenie na dzień codzienny.
- Myślę, że ciemniejsze kolory mogą być praktyczniejsze jeżeli chodzi o ten strój. Łatwiej doczyścić całość z ciemniejszego stroju, ale oczywiście, mogę jedynie sugerować. – Nie chciała też zarzucać, że strój będzie się brudził w jakąś sporą ilością jedzenia, napojów czy eliksirów, ale skoro panna Fancourt zamawiała jedną sztukę, to raczej lepiej miało to być coś, o co ta chciała dbać. – Wydaje mi się, że mogłoby być pani dobrze w czerni połączonej z czerwienią – zasugerowała nieśmiało, nie chcąc nalegać, a jedynie wychodzić z propozycją. Słowo klientki było jednak świętością, zwłaszcza jeżeli szły za tym pieniądze.
- Proponowałabym, jeżeli chodzi o wyszycia, zrobić to dzieląc je na dwie grupy, kwiaty w nieco drobniejszej formie wyszyć na przedzie, smoka zaś pozostawiając na plecy. Tkanina z tyłu zyska wtedy na dodatkowych walorach, nie będąc pusta, a wtedy z przodu wzory skupią wzrok bardziej na twarzy i szyi, nie rozpraszając. Skróciłabym tak, aby nie sięgało ziemi aby się nie ciągnęło, co uniknie brudzenia dołu. Szłabym w opięcie sylwetki, ale bez jej skrępowania, tak aby móc się spokojnie się w tym poruszać.
Kiedy uwaga zwrócona została w stronę instrumentu, Sheila odruchowo spojrzała w stronę harfy, nawet jeżeli znała jej każdy centymetr i przymykając oczy mogłaby odnaleźć odpowiednie struny do wygrania odpowiedniej melodii. Uśmiechnęła się lekko, przytakując kiedy tylko uniosła dłoń, aby delikatnie zmierzyć nadgarstki Ronji.
- Dziękuję, to moja harfa, Paramicha. To, można by powiedzieć, moja pamiątka i połączenie z rodziną. – Dostała ją w końcu na urodziny, zachwycona, że będzie mogła nauczyć się grać, nigdy nie sądząc, że będzie to jedna z trzech rzeczy które wyniesie ze sobą z obozu.
Only those who are capable of silliness can be called truly intelligent.
Paramicha. Słowo dźwięcznie dotarło do uszu Ronji, gdy tamta przyglądała się harfie z zainteresowaniem. Było w drewnianej ramie coś niedostępnego, sekret, który wydawał się odpowiedni jedynie dla tych, gotowych pociągnięciem dłoni dotknąć jej strun w odpowiedni sposób. Nigdy nie nadała nazwy swojemu guqinowi, nie patrzyła na niego też w sposób, w jaki patrzyła Sheila. Ze zrozumieniem mogącym łączyć jedynie właściciela i jego instrument.
- Jest wspaniała. - Powiedziała Fancourt, prawie szeptem. Wiedziała, iż przyszłość muzyka nie była jej przeznaczona już od wczesnych lat dzieciństwa, nawet zanim matka zrozumiała, że marzenia posłania jednego ze swoich potomków do Beauxbaton spełzną na niczym. Chociaż grała dobrze, z wyuczoną precyzją i rozpoznaniem dźwięków, brakowało Ronji tego wyjątkowego pierwiastka duszy, jaki dzielili ze sobą wszyscy odpowiednio natchnieni artyści. Nie w tej profesji leżało jej przeznaczenie.
- Czy ta nazwa coś oznacza? Chyba nie jest angielska? - Spytała niepewnie, przerzucając wzrok na swoją krawcową. Nie spodziewała się rozpocząć drugiego tematu, równie a może nawet bardziej interesującego od pierwszego. Czarnowłosa przyzwyczaiła się do szybkich rozmów ze swoją poprzednią twórczynią ubrań, która ponad wszystko kładła szybkość i ilość wykonanej pracy. W przypadku dziewczyny wydawała się ona autentycznie zainteresowana wizją czarownicy, oferując w dodatku swoje bardzo rozsądne rady.
- Przepraszam za nagłą zmianę tematu. Zatem czarny i czerwony, pasują doskonale do mojego wyobrażenia. A co do formy i kształtu, zdaje się zupełnie na pani wizję, niech zrobi pani to, co uważa za słuszne w przemyśleniu tego wobec współczesnych ubiorów londyńskich dam. - Ostatnie słowa wypowiedziała z lekkim przymrużeniem oka, po chwili, jakby w nagłej realizacji wyciągając dłoń przed siebie w geście powitania.
- Chyba nigdy się nie przedstawiłam, Ronja Fancourt. - Zaoferowała dziewczynie lekki uśmiech i zaraz potem wróciła do posłusznej pozycji manekina. - Harfa jest wspaniała, sama nieco interesuje się muzyką, ale nie mam do niej prawdziwie autentycznego talentu. - Kontynuowała, prostując nieco plecy, a myślami wracając do wspomnień spuścizny swoich przodków, aktualnie bezpiecznie spoczywającej w obszernym kufrze na poddaszu. W przeciwieństwie do swojego bliźniaka i Faeleen, Ronja nigdy nie protestowała wobec starań Xiuying od dzieciństwa wpajającej najstarszej córce podstawy gry. Ona i guqin rozumieli się jak starzy przyjaciele, których jednak nigdy nie mogła łączyć prawdziwa relacja wirtuoza i jego jedynej miłości. Wracała do guqinu w momentach smutku i radości, kontemplacji, a nawet zwyczajnej życiowej nudy, nigdy jednak nie polegała na nim wobec własnych problemów i ucieczki od rzeczywistości. Fancourt ciekawa była, co młoda czarownica miała na myśli, wspominając o połączeniu Paramichy z jej rodziną. Sama podejrzewała jakie wspomnienia kryły się za terminem, nigdy jednak nie próbowała pośród swoich znajomych doszukiwać się podobnych hobby. Gdzieś między wejściem w dorosłość, a obecnymi problemami ich rodzinnego kraju, zatraciła czas na myślenie o muzyce. Kto by przypuszczał, że wróciła do niej akurat w niepozornym salonie, do którego już na wstępie kroczyła z myślą próby powrotu do swoich korzeni.
- Jest wspaniała. - Powiedziała Fancourt, prawie szeptem. Wiedziała, iż przyszłość muzyka nie była jej przeznaczona już od wczesnych lat dzieciństwa, nawet zanim matka zrozumiała, że marzenia posłania jednego ze swoich potomków do Beauxbaton spełzną na niczym. Chociaż grała dobrze, z wyuczoną precyzją i rozpoznaniem dźwięków, brakowało Ronji tego wyjątkowego pierwiastka duszy, jaki dzielili ze sobą wszyscy odpowiednio natchnieni artyści. Nie w tej profesji leżało jej przeznaczenie.
- Czy ta nazwa coś oznacza? Chyba nie jest angielska? - Spytała niepewnie, przerzucając wzrok na swoją krawcową. Nie spodziewała się rozpocząć drugiego tematu, równie a może nawet bardziej interesującego od pierwszego. Czarnowłosa przyzwyczaiła się do szybkich rozmów ze swoją poprzednią twórczynią ubrań, która ponad wszystko kładła szybkość i ilość wykonanej pracy. W przypadku dziewczyny wydawała się ona autentycznie zainteresowana wizją czarownicy, oferując w dodatku swoje bardzo rozsądne rady.
- Przepraszam za nagłą zmianę tematu. Zatem czarny i czerwony, pasują doskonale do mojego wyobrażenia. A co do formy i kształtu, zdaje się zupełnie na pani wizję, niech zrobi pani to, co uważa za słuszne w przemyśleniu tego wobec współczesnych ubiorów londyńskich dam. - Ostatnie słowa wypowiedziała z lekkim przymrużeniem oka, po chwili, jakby w nagłej realizacji wyciągając dłoń przed siebie w geście powitania.
- Chyba nigdy się nie przedstawiłam, Ronja Fancourt. - Zaoferowała dziewczynie lekki uśmiech i zaraz potem wróciła do posłusznej pozycji manekina. - Harfa jest wspaniała, sama nieco interesuje się muzyką, ale nie mam do niej prawdziwie autentycznego talentu. - Kontynuowała, prostując nieco plecy, a myślami wracając do wspomnień spuścizny swoich przodków, aktualnie bezpiecznie spoczywającej w obszernym kufrze na poddaszu. W przeciwieństwie do swojego bliźniaka i Faeleen, Ronja nigdy nie protestowała wobec starań Xiuying od dzieciństwa wpajającej najstarszej córce podstawy gry. Ona i guqin rozumieli się jak starzy przyjaciele, których jednak nigdy nie mogła łączyć prawdziwa relacja wirtuoza i jego jedynej miłości. Wracała do guqinu w momentach smutku i radości, kontemplacji, a nawet zwyczajnej życiowej nudy, nigdy jednak nie polegała na nim wobec własnych problemów i ucieczki od rzeczywistości. Fancourt ciekawa była, co młoda czarownica miała na myśli, wspominając o połączeniu Paramichy z jej rodziną. Sama podejrzewała jakie wspomnienia kryły się za terminem, nigdy jednak nie próbowała pośród swoich znajomych doszukiwać się podobnych hobby. Gdzieś między wejściem w dorosłość, a obecnymi problemami ich rodzinnego kraju, zatraciła czas na myślenie o muzyce. Kto by przypuszczał, że wróciła do niej akurat w niepozornym salonie, do którego już na wstępie kroczyła z myślą próby powrotu do swoich korzeni.
quiet. composed. grateful. disciplined
do not underestimate my heart, it is a fortress, a stronghold that cannot be brought down, it has fought battles worth fighting, and saved loved ones worth defending, the day you think it a weakness, is the day
you will burn
you will burn
Ronja Fancourt
Zawód : magipsychiatra, uzdrowiciel
Wiek : 30/31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
battles may be fought
from the outside in
but wars are won
from the inside out
from the outside in
but wars are won
from the inside out
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Czym byłoby życie bez muzyki? Dla jej społeczności to był element, który łączył wszystkie odłamy – mogli być z innych państw i mówić innymi językami, posiadać nieco inne nawyki i zwyczaje, ale ostatecznie, każde z nich miał w swojej duszy śpiew, muzykę i taniec. Ich nauka była jednak dość prymitywna według niektórych znawców. Chociaż Sheila tak tego nie postrzegała, to jednak w większości gra jej i jej brata zaczynała się tak samo – siadali, patrzyli, uczyli się od innych, nie ślęcząc wiele lat nad książkami albo nutami, wypracowując sobie sztywne metody gry. Było w ich melodiach coś surowego i pierwotnego, ale może to właśnie dlatego panna Doe tak mocno kochała tę muzykę i każdy dźwięk struny harfy.
- Dziękuję. – Delikatny uśmiech wkradł się na usta Sheili, a jej spojrzenie zyskało te jasne iskry, które widać było za jej młodych lat. Nieczęsto spotykała entuzjastów muzyki, a przynajmniej jeżeli chodziło o granie na instrumentach. Wielu jej znajomych umiało tańczyć, a i ona sama cieszyła się tym elementem zabawy, mimo to jednak brakowało jej czasem rozmów z osobami, które kochały pociąganie strun tak samo, jak ona. Brakowało jej duetów z bratem i coś zakłuło jej serce, kiedy przypomniała sobie jego szelmowski uśmiech, widoczny za każdym razem kiedy tylko ten wyłapał jej spojrzenie w tłumie, mrugając jeszcze do niej.
- Nie, to romskie słowo, oznacza opowieść. – Informacja ta może i przekazana była dość zdawkowo, ale młoda Doe wcale nie chciała zabrzmieć sucho albo i nieuprzejmie. Wiedziała jednak, jak czasami ludzie reagują na informację o jej pochodzeniu, a chociaż nie spodziewała się niechęci ze strony Ronji, jej grupa opierała się na ścisłej polaryzacji obcych versus swoich. Każdy, kto nie był w cygańskim kręgu był obcy, a obcym nie zdradzało się sekretów. A może to bardziej w jej wypadku kwestia, że martwiła się o swoją rodzinę i za długo o nich myślała. Spojrzała jeszcze na nią, uśmiechając się ponownie, jakby chciała przeprosić za ewentualne brzmienie niemiło.
- Proszę się nie martwić, pani Fancourt. Miło mi poznać, Sheila Doe. Co do samego stroju, proponuję aby na przestrzeni tygodnia otrzymała pani sowę od nas ze szkicem, informacjami na temat użytych materiałów i łącznym kosztem, a jeżeli spodoba się on pani, prześle pani połowę kwoty na materiały i po zakończonej pracy dopłaci pani resztę. Będzie mogła jeszcze pani wprowadzić poprawki do projektu przed jego zaakceptowaniem, ale wtedy trzeba będzie sprawdzić koszty, bo oczywiście to zależy od ilości materiałów użytych na jedną sztukę odzieży. – Miała nadzieję, że Ronji taki układ pasuje, bo zawsze Sheili wydawał się uczciwy, ale co na to kobieta?
- Miło mi poznać. Zaś do co muzyki, myślę, że podejście bycia wirtuozem jest zdecydowanie nieodpowiednie. Melodie powinny sprawiać radość, przynosić ze sobą pewne odczucia i dobre albo złe wspomnienia, ale powinna cieszyć. Nie trzeba być mistrzem, ale powinno się to podobać pani. – Nie wiedziała, czy jej słowa jakkolwiek pocieszą Ronję, ale miała nadzieję, że chociaż takie zapewnienie pomoże jej spojrzeć na to inaczej. Odsunęła się już, posiadając wszystkie zapiski co do wymiarów i kiwając głową, aby Ronja nie musiała już stać niczym manekin na wystawie.
- Dziękuję. – Delikatny uśmiech wkradł się na usta Sheili, a jej spojrzenie zyskało te jasne iskry, które widać było za jej młodych lat. Nieczęsto spotykała entuzjastów muzyki, a przynajmniej jeżeli chodziło o granie na instrumentach. Wielu jej znajomych umiało tańczyć, a i ona sama cieszyła się tym elementem zabawy, mimo to jednak brakowało jej czasem rozmów z osobami, które kochały pociąganie strun tak samo, jak ona. Brakowało jej duetów z bratem i coś zakłuło jej serce, kiedy przypomniała sobie jego szelmowski uśmiech, widoczny za każdym razem kiedy tylko ten wyłapał jej spojrzenie w tłumie, mrugając jeszcze do niej.
- Nie, to romskie słowo, oznacza opowieść. – Informacja ta może i przekazana była dość zdawkowo, ale młoda Doe wcale nie chciała zabrzmieć sucho albo i nieuprzejmie. Wiedziała jednak, jak czasami ludzie reagują na informację o jej pochodzeniu, a chociaż nie spodziewała się niechęci ze strony Ronji, jej grupa opierała się na ścisłej polaryzacji obcych versus swoich. Każdy, kto nie był w cygańskim kręgu był obcy, a obcym nie zdradzało się sekretów. A może to bardziej w jej wypadku kwestia, że martwiła się o swoją rodzinę i za długo o nich myślała. Spojrzała jeszcze na nią, uśmiechając się ponownie, jakby chciała przeprosić za ewentualne brzmienie niemiło.
- Proszę się nie martwić, pani Fancourt. Miło mi poznać, Sheila Doe. Co do samego stroju, proponuję aby na przestrzeni tygodnia otrzymała pani sowę od nas ze szkicem, informacjami na temat użytych materiałów i łącznym kosztem, a jeżeli spodoba się on pani, prześle pani połowę kwoty na materiały i po zakończonej pracy dopłaci pani resztę. Będzie mogła jeszcze pani wprowadzić poprawki do projektu przed jego zaakceptowaniem, ale wtedy trzeba będzie sprawdzić koszty, bo oczywiście to zależy od ilości materiałów użytych na jedną sztukę odzieży. – Miała nadzieję, że Ronji taki układ pasuje, bo zawsze Sheili wydawał się uczciwy, ale co na to kobieta?
- Miło mi poznać. Zaś do co muzyki, myślę, że podejście bycia wirtuozem jest zdecydowanie nieodpowiednie. Melodie powinny sprawiać radość, przynosić ze sobą pewne odczucia i dobre albo złe wspomnienia, ale powinna cieszyć. Nie trzeba być mistrzem, ale powinno się to podobać pani. – Nie wiedziała, czy jej słowa jakkolwiek pocieszą Ronję, ale miała nadzieję, że chociaż takie zapewnienie pomoże jej spojrzeć na to inaczej. Odsunęła się już, posiadając wszystkie zapiski co do wymiarów i kiwając głową, aby Ronja nie musiała już stać niczym manekin na wystawie.
Only those who are capable of silliness can be called truly intelligent.
Ma może dziesięć lat, stoi za plecami matki zbyt niepewna, aby podejść bliżej. Wsłuchuje się w jej gardłowy śpiew i kątem oka próbuje spamiętać gwałtowne ruchy dłoni na strunach guqinu. Jej smukłe, jasne palce poruszają się pewnie i sprawnie po instrumencie, skłaniając go do harmonii dźwięków zgranych z melodią głosu. To chyba było święto Chińskiego Nowego Roku - Wołu. Pewnych siebie, silnych Wołów, na których można polegać. Sama Ronja była Królikiem, rok 1927 przyniósł na świat wedle opisów chińskich astronomów inteligentne, społeczne dziecko, które nosiło w sobie niezwykle misternie skonstruowanego ducha.
Romska kultura była Fancourt zupełnie obca, ale dostrzegając, iż krawcowa nie wydawała się szczególnie chętna wchodzić w szczegóły, porzuciła temat i uwagę skupiła na rozpracowywanej przez nie kreacji.
- Oczywiście, brzmi rozsądnie i nie mogę się już doczekać efektów. Gdybym miała jakieś zastrzeżenia co do szkicu, na pewno poinformuję jak najszybciej. - Szczerze wątpiła w to by projekt panny Doe mógł ją rozczarować. Wydawała się rozumieć myśl, z jaką Ronja zawitała do salonu, a także być skłonną do użycia własnej specjalistycznej wiedzy i stworzenia wspólnie czegoś realnego na ich czasy. Mimo tego Fancourt zastanawiała się, czy planowana kreacja będzie na niej dobrze wyglądać. Naturalnie, świadoma była, iż urodą nigdy nie dorówna eterycznej matce, ale w jakiś sposób, podświadomie pragnęła, chociaż odrobinę przypominać jej wygląd z dawnych lat. Może miała nadzieję, że porównanie to doda sił w nadchodzących tygodniach, a może po prostu potrzebowała czegokolwiek, czego mogłaby się chwycić jako pamiątki z przeszłości.
- To piękna wizja, bardzo żywiołowa z pewnością. Szkoda, że większość raczej jej nie podziela. Nie potrafią spojrzeć ponad sztywne ramy wyuczone od maleńkości, a może najzwyczajniej w świecie nie chcą. Zbyt przerażeni tym, co mogą odkryć, poznając nieznane.
Odpowiedziała zagadkowo, rozmarzonym wzrokiem obejmując piękną Paramichę. Może i ona powinna nazwać guqin w odpowiedni sposób. - Jeśli wybaczy mi panna śmiałość, czy jest jakieś słowo po romsku oznaczające “przyjaźń”? - Tak naprawdę nie spodziewała się odpowiedzi na swoje łagodnie zadane pytanie. Starała się przy tym nie brzmieć na zbyt wścibską, ani ciekawsko, nie chcąc zrazić do siebie młodej czarownicy.
Na jej wskazanie, opuściła ręce, nieco już zmęczona staniem w bezruchu i dla próby poruszała nadgarstkami w obie strony. Zbyt długie stanie w miejscu wprawiało Fancourt w stan odrętwienia, aż do przesady przypominający jej atak dotyku meduzy, to z kolei sprawiało, że jej umysł nawiedzały ciemniejsze myśli. Wolała skupić się na rozmowie z brązowowłosą, chociaż i ta najwyraźniej, powoli dobiegała końca.
Romska kultura była Fancourt zupełnie obca, ale dostrzegając, iż krawcowa nie wydawała się szczególnie chętna wchodzić w szczegóły, porzuciła temat i uwagę skupiła na rozpracowywanej przez nie kreacji.
- Oczywiście, brzmi rozsądnie i nie mogę się już doczekać efektów. Gdybym miała jakieś zastrzeżenia co do szkicu, na pewno poinformuję jak najszybciej. - Szczerze wątpiła w to by projekt panny Doe mógł ją rozczarować. Wydawała się rozumieć myśl, z jaką Ronja zawitała do salonu, a także być skłonną do użycia własnej specjalistycznej wiedzy i stworzenia wspólnie czegoś realnego na ich czasy. Mimo tego Fancourt zastanawiała się, czy planowana kreacja będzie na niej dobrze wyglądać. Naturalnie, świadoma była, iż urodą nigdy nie dorówna eterycznej matce, ale w jakiś sposób, podświadomie pragnęła, chociaż odrobinę przypominać jej wygląd z dawnych lat. Może miała nadzieję, że porównanie to doda sił w nadchodzących tygodniach, a może po prostu potrzebowała czegokolwiek, czego mogłaby się chwycić jako pamiątki z przeszłości.
- To piękna wizja, bardzo żywiołowa z pewnością. Szkoda, że większość raczej jej nie podziela. Nie potrafią spojrzeć ponad sztywne ramy wyuczone od maleńkości, a może najzwyczajniej w świecie nie chcą. Zbyt przerażeni tym, co mogą odkryć, poznając nieznane.
Odpowiedziała zagadkowo, rozmarzonym wzrokiem obejmując piękną Paramichę. Może i ona powinna nazwać guqin w odpowiedni sposób. - Jeśli wybaczy mi panna śmiałość, czy jest jakieś słowo po romsku oznaczające “przyjaźń”? - Tak naprawdę nie spodziewała się odpowiedzi na swoje łagodnie zadane pytanie. Starała się przy tym nie brzmieć na zbyt wścibską, ani ciekawsko, nie chcąc zrazić do siebie młodej czarownicy.
Na jej wskazanie, opuściła ręce, nieco już zmęczona staniem w bezruchu i dla próby poruszała nadgarstkami w obie strony. Zbyt długie stanie w miejscu wprawiało Fancourt w stan odrętwienia, aż do przesady przypominający jej atak dotyku meduzy, to z kolei sprawiało, że jej umysł nawiedzały ciemniejsze myśli. Wolała skupić się na rozmowie z brązowowłosą, chociaż i ta najwyraźniej, powoli dobiegała końca.
quiet. composed. grateful. disciplined
do not underestimate my heart, it is a fortress, a stronghold that cannot be brought down, it has fought battles worth fighting, and saved loved ones worth defending, the day you think it a weakness, is the day
you will burn
you will burn
Ronja Fancourt
Zawód : magipsychiatra, uzdrowiciel
Wiek : 30/31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
battles may be fought
from the outside in
but wars are won
from the inside out
from the outside in
but wars are won
from the inside out
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Było coś pociągającego w tej czystej fascynacji do muzyki, niezabitej jeszcze przez wielogodzinne zmuszenia do wielogodzinnych ćwiczeń. To nie tak, że nie można było cieszyć się podczas kolejnych prób i gry, wiedziała jednak, że mało kto zmuszony do nauki czegoś nowego prawdziwie to kochał, najczęściej unikając tej rzeczy tylko dlatego, że nie mogą już na nią patrzeć. Mało kto dawał temu „zainteresowaniu” drugą szansę, bo męczące było podziwianie czegoś, do czego pałać można było wspomnieniami niechęci. Nie wiedziała, jakie konkretnie uczucie prezentowała teraz Ronja do swojego instrumentu, ale miała nadzieję, że to równie głębokie uczucie jakie Sheila miała do harfy.
Miała nadzieję, że jej oszczędne słowa nie będą odebrane jako obrazę albo wycofanie, po prostu wciąż nie przyzwyczaiła się do rozmów o własnej kulturze z osobami, które dopiero co poznała. Może jeżeli ich spotkania będą częstsze, Sheila otworzy się i opowie nieco więcej, chętnie w zamian dowiadując się o kulturze, z którą związana była Ronja. Pytanie o to, która w niej przeważała wydawało się dość niewłaściwe w oczach panny Doe, bo chyba sama nie chciałaby, aby ktoś o nią pytał.
- Jeżeli potrzebuje pani, możemy również spotkać się jeszcze po akceptacji na chwilę dla zaprezentowania tkanin. Wtedy pani mogłaby mieć pewność, że strój będzie idealny, nie tylko pod względem koloru. – Zresztą, z kolorami była zupełnie inna zabawa, kiedy tylko patrzyło się na nie na zdjęciu, a potem porównywało w innym świetle. Nie mówiąc już, że po tylu czyszczeniach to na pewno wygląda nieco inaczej. A przecież panna Doe chciałaby, aby ta kreacja była niesamowita i wyjątkowo, a więc spełniała wszystkie wizje, które Ronja zdołała sobie wytworzyć. Jeżeli to miało być jej dziedzictwo, to najważniejsze było, aby spełniało to oczekiwania. Nie patrzyła na to jednak w podobnych kategoriach – dla niej panna Fancourt była śliczną osobą i nikomu nie musiała dorównywać urodą.
- Myślę, że nauka grania na instrumencie w pewnym sensie wydaje się niektórym wyjątkowa, głównie dlatego, że właśnie spędzają nad nią tyle czasu. To dlatego tak dumnie niektórzy noszą się z tym, że ich gra jest lepsza od osoby kogoś innego, bo oni spędzili tyle godzin. A każdy czas należy szanować, niezależnie od tego, czy ktoś uczył się z nut, czy jednak sam się tego uczył. Dlatego najważniejsze jest moim zdaniem, aby miała pani sympatię po prostu do własnych melodii, niekoniecznie do czegoś więcej. Lubi pani odkrywać nieznane? – To ostatnie pytanie wymsknęło jej się lekko, tak jakby zupełnie nie przejmowała się, że nie znały się na tyle, aby wypytywała ją o życie osobiste. Mimo to, odruchowo zaczęła o tym myśleć, a więc i pytanie wypłynęło z jej ust. Na słowo romskie zastanowiła się przez krótką chwilę, wyszukując odpowiednią frazę z pamięci zanim pokiwała głową.
- Kámmoben, to słowo zarówno na przyjaźń jak i na głębsze uczucie pomiędzy ludźmi. Nie wiem, czy to wyrażenie pasuje, w razie czego pomyślę nad jakimś innym. – Dokańczając dopiski do zamówienia, Sheila zerknęła jeszcze z zainteresowaniem na całość projektu, zastanawiając się, czy wyjdzie tak idealnie, tak jak klientka chciała.
- Jeżeli to nie problem, zostawiłabym zdjęcie i odesłałabym pocztą? Albo mogłabym nawet przynieść osobiście.
Miała nadzieję, że jej oszczędne słowa nie będą odebrane jako obrazę albo wycofanie, po prostu wciąż nie przyzwyczaiła się do rozmów o własnej kulturze z osobami, które dopiero co poznała. Może jeżeli ich spotkania będą częstsze, Sheila otworzy się i opowie nieco więcej, chętnie w zamian dowiadując się o kulturze, z którą związana była Ronja. Pytanie o to, która w niej przeważała wydawało się dość niewłaściwe w oczach panny Doe, bo chyba sama nie chciałaby, aby ktoś o nią pytał.
- Jeżeli potrzebuje pani, możemy również spotkać się jeszcze po akceptacji na chwilę dla zaprezentowania tkanin. Wtedy pani mogłaby mieć pewność, że strój będzie idealny, nie tylko pod względem koloru. – Zresztą, z kolorami była zupełnie inna zabawa, kiedy tylko patrzyło się na nie na zdjęciu, a potem porównywało w innym świetle. Nie mówiąc już, że po tylu czyszczeniach to na pewno wygląda nieco inaczej. A przecież panna Doe chciałaby, aby ta kreacja była niesamowita i wyjątkowo, a więc spełniała wszystkie wizje, które Ronja zdołała sobie wytworzyć. Jeżeli to miało być jej dziedzictwo, to najważniejsze było, aby spełniało to oczekiwania. Nie patrzyła na to jednak w podobnych kategoriach – dla niej panna Fancourt była śliczną osobą i nikomu nie musiała dorównywać urodą.
- Myślę, że nauka grania na instrumencie w pewnym sensie wydaje się niektórym wyjątkowa, głównie dlatego, że właśnie spędzają nad nią tyle czasu. To dlatego tak dumnie niektórzy noszą się z tym, że ich gra jest lepsza od osoby kogoś innego, bo oni spędzili tyle godzin. A każdy czas należy szanować, niezależnie od tego, czy ktoś uczył się z nut, czy jednak sam się tego uczył. Dlatego najważniejsze jest moim zdaniem, aby miała pani sympatię po prostu do własnych melodii, niekoniecznie do czegoś więcej. Lubi pani odkrywać nieznane? – To ostatnie pytanie wymsknęło jej się lekko, tak jakby zupełnie nie przejmowała się, że nie znały się na tyle, aby wypytywała ją o życie osobiste. Mimo to, odruchowo zaczęła o tym myśleć, a więc i pytanie wypłynęło z jej ust. Na słowo romskie zastanowiła się przez krótką chwilę, wyszukując odpowiednią frazę z pamięci zanim pokiwała głową.
- Kámmoben, to słowo zarówno na przyjaźń jak i na głębsze uczucie pomiędzy ludźmi. Nie wiem, czy to wyrażenie pasuje, w razie czego pomyślę nad jakimś innym. – Dokańczając dopiski do zamówienia, Sheila zerknęła jeszcze z zainteresowaniem na całość projektu, zastanawiając się, czy wyjdzie tak idealnie, tak jak klientka chciała.
- Jeżeli to nie problem, zostawiłabym zdjęcie i odesłałabym pocztą? Albo mogłabym nawet przynieść osobiście.
Only those who are capable of silliness can be called truly intelligent.
Tak łatwo było zignorować sztukę w czasach wojny i krzywd. Zapomnieć o pięknie wewnętrznym, radości przywdziania na siebie odświętnego stroju, czy niewinnego tańca do melodii ulicy. Wiele już rzeczy ludzie zdołali zniszczyć swoim podejściem, zimną kalkulacją wysysającą drugie dno z artyzmu codziennych czynności. Teraz muzyka zarezerwowana była dla wyższych sfer, a uroda nie powinna być podziwiana, kiedy w jej towarzystwie dochodzi do rozlewu krwi. Już na pierwszy rzut oka dostrzegła w Doe interesującą osobowość, chociaż wydawała się z początku nieco skryta w sobie, po dłużej chwili obserwacji Ronja połączyła jej zdawkowe odpowiedzi mniej z niepewnością, co profesjonalizmem sytuacji. Sheila szanowała przestrzeń relacji klient - twórca, a Fancourt bez problemu rozumiała, że do szczerych i autentycznych rozmów potrzebują więcej niż jednego spotkania.
- To by mi odpowiadało, zobaczyć je ostatni raz na żywo przed zatwierdzeniem. - Pokiwała głową zadowolona z propozycji, ufając, iż wizja krawcowej odwzoruje, to co brunetka zdążyła wizualizować wyobraźnią. Nie szukała tym strojem uznania innych, ale też nieszczególnie dbała o zwróconą na siebie uwagę. Pragnęła w szytym stroju znaleźć pocieszenie i bliskość tej tradycji, której niedane jest kultywować jej na co dzień.
- Jest w tym prawda, nasz czas nie różni się niczym od czasu drugiej osoby. - Przyznała, zaskoczona nieco szczegółową opinią Doe, łatwo było pojąć, że i dla młodszej czarownicy muzyka stanowiła istotny element życia. Na jej spontaniczne pytanie, uśmiechnęła się tajemniczo i rozbawiona poderwała lekko głowę do góry. - Można tak powiedzieć. Zazwyczaj okazuje się, że nie muszę nieznanego odkrywać. Jest tuż obok mnie i tylko czeka, aż obrócę się w odpowiednią stronę i spojrzę na nie prawdziwie, dokładnie. - Nie miała nic przeciwko zmianie tematu konwersacji, ucieszona wręcz, że po długich chwilach stania w bezruchu przy odbieraniu miary, mogła teraz poruszać się nieco bardziej ekspresywnie.
- Kámmoben. - Słowo powtórzone z ust do ust, trafiło do serca Ronji w sposób bezbłędny, zupełnie tak jak gdyby od zawsze miało swoje miejsca. - Zatem tak nazwę mój guqin, o ile nie ma pani nic przeciwko. Wspaniałe słowo, ze wspaniałego języka, który wciąż może być dla mnie tajemnicą. Przynajmniej jedno nieznane zostało dzisiaj odkryte, dzięki pani. - Postarała się w pamięci zanotować, by po powrocie do domu zbadać dokładniej romską pisownię i wymowę, tak żeby w żadnym przypadku nie pozwolić sobie na pomyłkę. Czyż nie, wspaniałym narzędziem była nauka?
- Oczywiście, zostawię zdjęcie dla pani do odniesienia się, droga komunikacji jest mi obojętna. Może pani dać mi znać sową, kiedy będziemy mogły umówić się na następne spotkanie. - Wyprostowała fotografię opuszkami palców, po czym odłożyła ją na gładką powierzchnię stolika, tuż obok miski z kilkoma świeżymi owocami. Chwytając swój płaszcz, rzuciła jeszcze kilka słów pożegnania i ponownie przekroczyła próg salonu, zdążając schodami do wyjścia z budynku. Ronja nie mogła przy tym pozbyć się wrażenia, że chociaż mogła zostawić wewnątrz niezwykle prywatną cząstkę siebie w postaci matczynego zdjęcia, to ofiarowane zostało jej znacznie więcej nowego dobra w zamian.
|zt.x2
- To by mi odpowiadało, zobaczyć je ostatni raz na żywo przed zatwierdzeniem. - Pokiwała głową zadowolona z propozycji, ufając, iż wizja krawcowej odwzoruje, to co brunetka zdążyła wizualizować wyobraźnią. Nie szukała tym strojem uznania innych, ale też nieszczególnie dbała o zwróconą na siebie uwagę. Pragnęła w szytym stroju znaleźć pocieszenie i bliskość tej tradycji, której niedane jest kultywować jej na co dzień.
- Jest w tym prawda, nasz czas nie różni się niczym od czasu drugiej osoby. - Przyznała, zaskoczona nieco szczegółową opinią Doe, łatwo było pojąć, że i dla młodszej czarownicy muzyka stanowiła istotny element życia. Na jej spontaniczne pytanie, uśmiechnęła się tajemniczo i rozbawiona poderwała lekko głowę do góry. - Można tak powiedzieć. Zazwyczaj okazuje się, że nie muszę nieznanego odkrywać. Jest tuż obok mnie i tylko czeka, aż obrócę się w odpowiednią stronę i spojrzę na nie prawdziwie, dokładnie. - Nie miała nic przeciwko zmianie tematu konwersacji, ucieszona wręcz, że po długich chwilach stania w bezruchu przy odbieraniu miary, mogła teraz poruszać się nieco bardziej ekspresywnie.
- Kámmoben. - Słowo powtórzone z ust do ust, trafiło do serca Ronji w sposób bezbłędny, zupełnie tak jak gdyby od zawsze miało swoje miejsca. - Zatem tak nazwę mój guqin, o ile nie ma pani nic przeciwko. Wspaniałe słowo, ze wspaniałego języka, który wciąż może być dla mnie tajemnicą. Przynajmniej jedno nieznane zostało dzisiaj odkryte, dzięki pani. - Postarała się w pamięci zanotować, by po powrocie do domu zbadać dokładniej romską pisownię i wymowę, tak żeby w żadnym przypadku nie pozwolić sobie na pomyłkę. Czyż nie, wspaniałym narzędziem była nauka?
- Oczywiście, zostawię zdjęcie dla pani do odniesienia się, droga komunikacji jest mi obojętna. Może pani dać mi znać sową, kiedy będziemy mogły umówić się na następne spotkanie. - Wyprostowała fotografię opuszkami palców, po czym odłożyła ją na gładką powierzchnię stolika, tuż obok miski z kilkoma świeżymi owocami. Chwytając swój płaszcz, rzuciła jeszcze kilka słów pożegnania i ponownie przekroczyła próg salonu, zdążając schodami do wyjścia z budynku. Ronja nie mogła przy tym pozbyć się wrażenia, że chociaż mogła zostawić wewnątrz niezwykle prywatną cząstkę siebie w postaci matczynego zdjęcia, to ofiarowane zostało jej znacznie więcej nowego dobra w zamian.
|zt.x2
quiet. composed. grateful. disciplined
do not underestimate my heart, it is a fortress, a stronghold that cannot be brought down, it has fought battles worth fighting, and saved loved ones worth defending, the day you think it a weakness, is the day
you will burn
you will burn
Ronja Fancourt
Zawód : magipsychiatra, uzdrowiciel
Wiek : 30/31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
battles may be fought
from the outside in
but wars are won
from the inside out
from the outside in
but wars are won
from the inside out
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
28 listopada 1957 roku
Szaroniebieskie tęczówki uważnie rozglądały się po otoczeniu, gdy otoczona bezpiecznym ramieniem męża przemierzała kolejne uliczki, niepewnie zerkając na wszelkie cienie, jakie stanęły na jej drodze. Poczucie braku bezpieczeństwa nadal towarzyszyło jej w codzienności, nawet jeśli rozmowa z panią Fancourt pomogła jej poukładać sobiew głowie wydarzenia minionych tygodni. Nic więc też dziwnego, iż ukochany mąż towarzyszył jej podczas drogi po za pozornie bezpiecznie granice hrabstwa Surrey, otaczając ramieniem, pod którym nic złego nie mogło jej się przytrafić. Z Danielem pożegnała się tuż przed wejściem do budynku, w kilku ciepłych słowach zapewniając go, iż podczas tego spotkania nic nie będzie jej zagrażać. W towarzystwie stukotu niewielkich obcasów pokonała kolejne schodki, by chwilę później stanąć przed odpowiednimi drzwiami, pukając w nie dłonią skrytką pod materią jasnej rękawiczki. Odruchowo poprawiła jasne pukle włosów oraz sztuczne, eleganckie futro spoczywające na jej ramionach, podświadomie chcąc zrobić dobre wrażenie na dawnej znajomej ze szkolnych korytarzy. Co do dzisiejszego spotkania żywiła wielkie nadzieje, spoczywające głównie na sukienkach, spódnicach i bluzkach spoczywających w zaczarowanej zaklęciem, niewielkiej torebce. W swej codzienności nie posiadała wielu osób, które mogłyby pomóc jej odpowiedniego dopasować przerabiane stroje, zwykle zwyczajnie nie posiadając podjęcia co do tego, czym mieli się zająć. Teraz liczyła, że Sheila pomoże jej przerobić kilka problematycznych strojów, wykonanych z niezwykle ślicznych materiałów, jakie dostała od swojej babci.
Delikatny uśmiech wyrysował się na malinowych ustach, gdy szaroniebieskie tęczówki dojrzały znajomą twarzyczkę.
- Dzień dobry, Sheilo! - Przywitała się radośnie, chowając wszelkie troski za doskonale wystudiowaną maską, nie chcąc dać po sobie poznać iż cienie przeszłych wydarzeń nadal ją nękały. - Jak się miewasz? -Spytała uprzejmie, zaproszona do środka zgrabnie przekraczając próg. Szaroniebieskie spojrzenie z zaciekawieniem, acz nienachalnie, przesunęło się po mieszkaniu, chłonąc niewielkie detale przyciągające wzrok. - Przyniosłam ze sobą kilka rzeczy, jakie jakiś czas temu dostałam od mojej babci. Materiały są cudne, lecz same kroje... Och, pozostawiają wiele do życzenia. - Zaczęła, z suwając z ramion futro z włosia alpaki, ukazując elegancką szatę w kolorze głębokiego granatu. Ostatnie lata zmieniły eteryczną alchemiczkę, co dało się zauważyć po jej strojach- z delikatnych, dziewczęcych sukienek przyjęły formę kobiecych, eleganckich sukni. - Mam nadzieję, że uda nam się coś dopasować... I że znajdziesz w nich coś dla siebie. Powiedz mi, moja droga, masz może herbatę? - Zaciekawienie błysnęło w szaroniebieskim spojrzeniu, w jej głosie nie dało się jednak wyczuć pretensji bądź jakiegokolwiek osądu. Czasy były ciężkie dla większości przedstawicieli czarodziejskiego społeczeństwa, Frances przezornie więc przyniosła ze sobą odrobinę herbaty oraz kilka gruszek, nie chcąc obciążać gospodyni.
Sometimes like a tree in flower,
Sometimes like a white daffadowndilly, small and slender like. Hard as di'monds, soft as moonlight. Warm as sunlight, cold as frost in the stars. Proud and far-off as a snow-mountain, and as merry as any lass I ever saw with daisies in her hair in springtime.
Frances Wroński
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Even darkness must pass. A new day will come. And when the sun shines, it'll shine out the clearer.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Zapewne zrozumiałaby niepokój Frances – nie w pełni, nie identycznie tak jak Frances, nie mając na sobie jej bagażu doświadczeń, nie przechodząc tych samych problemów kiedy była inną osobą z innymi przeżyciami. Mogła jedynie starać się dla Frances, zapewniając jej bezpieczną przestrzeń, gdzie mogła odetchnąć chwilę. Panią Wroński po przekroczeniu progu przywitał niewielki tłum pań, które przechadzały się po sklepie, czy to zerkając na najnowsze pozycje, czy też sprawdzając, co ciekawego może odnaleźć się wśród materiałów czy dodatkowych tasiemek. Miejsce budziło skojarzenia ze sklepem często odwiedzanym, ale jednocześnie mającym pewien posmak bliskości i spokoju. Dlatego pewnie Sheila zaprosiła tutaj Frances, wiedząc, że w salonie będą mieć nie tylko miejsce do ich wspólnych przeróbek, ale też miejsce dla siebie, gdzie będą mogły rozmawiać przez nikogo nieniepokojone. Jasnowłosa krawcowa, której włosy przybierały już na siwiźnie, uśmiechnęła się lekko do wchodzącej kobiety, zapraszając ją od razu na górę do salonu, gdzie czekała Sheila, gotowa przywitać uśmiechem panią Wroński.
- Dzień dobry, Frances, cieszę się, że miałaś możliwość tu dotrzeć! – Co prawda miała szczerą nadzieję, że nie kosztowało to jej znajomą zbyt wiele, a sama o wiele bardziej obawiała się możliwości wyjścia gdzieś na miasto, a co dopiero opuścić Londyn. Nie mogła mieć ze sobą obecnie różdżki, co jeszcze bardziej wzbudzało w niej panikę, a gdyby nie to, że mogła liczyć na pomoc członków rodziny, to najpewniej w ogóle nie ruszałaby się z miejsca. – Proszę, rozgość się. – Od razu podeszła też do niej, tak aby móc odebrać od niej futro, bardzo ostrożnie odwieszając je na wieszak, upewniając się, że w żaden sposób nie ma możliwości spaść na podłogę, ani tym bardziej jakkolwiek się pobrudzić. Nie chciała myśleć, ile mogłoby ją kosztować czyszczenie tego.
- Nie jest najgorzej. Cieszę się, że mam pracę, co nie jest takie oczywiste w tych czasach. Mam nadzieję, że u ciebie w porządku? Powiedz mi, jeżeli poza naszym dzisiejszym spotkaniem mogłabym ci jakoś pomóc. – Pozwoliła sobie jeszcze odsunąć nieco stolik, na którym rozłożyła już przybory do szycia, nie wiedząc, czy nie powinna przynieść czegoś jeszcze. Cóż, najwyżej szybko przebiegnie się na dół, zabierając ze sobą to, co niezbędne.
- Jeżeli nie miałabyś nic przeciwko, to chętnie bym zdjęła z ciebie wymiary przed dopasowaniem ich do ciebie. Przykro by było zwęzić coś za bardzo i skończyć z poprawianiem całej swojej pracy. – Uśmiechnęła się lekko, wiedząc, że nie raz zdarzało jej się przeszyć nieodpowiednio materiał albo zbyt luźno ustawić ścieg, co kończyło się niemałą frustracją i zaczynaniem pracy od początku. Miała więc nadzieję, że Frances być może pokaże jej coś ciekawego i coś nowego, nad czym będzie mogła całkowicie się pochylić i potrenować to w dalszych sytuacjach.
- Na pewno się uda. Co ciekawego zabrałaś dziś ze sobą? I wybacz, niestety nie udało mi się zdobyć herbaty na nasze dzisiejsze spotkanie. – Po prawdzie wstydziła się nieco, że zaoferować mogła jej jedynie przegotowaną wodę, wydawało się jednak, że póki co Adelaida kładła nacisk na nieco inne produkty i Sheila nie mogła jej winić. Tak samo nie wymagałaby nic od rodziny, rzecz jasna.
- Dzień dobry, Frances, cieszę się, że miałaś możliwość tu dotrzeć! – Co prawda miała szczerą nadzieję, że nie kosztowało to jej znajomą zbyt wiele, a sama o wiele bardziej obawiała się możliwości wyjścia gdzieś na miasto, a co dopiero opuścić Londyn. Nie mogła mieć ze sobą obecnie różdżki, co jeszcze bardziej wzbudzało w niej panikę, a gdyby nie to, że mogła liczyć na pomoc członków rodziny, to najpewniej w ogóle nie ruszałaby się z miejsca. – Proszę, rozgość się. – Od razu podeszła też do niej, tak aby móc odebrać od niej futro, bardzo ostrożnie odwieszając je na wieszak, upewniając się, że w żaden sposób nie ma możliwości spaść na podłogę, ani tym bardziej jakkolwiek się pobrudzić. Nie chciała myśleć, ile mogłoby ją kosztować czyszczenie tego.
- Nie jest najgorzej. Cieszę się, że mam pracę, co nie jest takie oczywiste w tych czasach. Mam nadzieję, że u ciebie w porządku? Powiedz mi, jeżeli poza naszym dzisiejszym spotkaniem mogłabym ci jakoś pomóc. – Pozwoliła sobie jeszcze odsunąć nieco stolik, na którym rozłożyła już przybory do szycia, nie wiedząc, czy nie powinna przynieść czegoś jeszcze. Cóż, najwyżej szybko przebiegnie się na dół, zabierając ze sobą to, co niezbędne.
- Jeżeli nie miałabyś nic przeciwko, to chętnie bym zdjęła z ciebie wymiary przed dopasowaniem ich do ciebie. Przykro by było zwęzić coś za bardzo i skończyć z poprawianiem całej swojej pracy. – Uśmiechnęła się lekko, wiedząc, że nie raz zdarzało jej się przeszyć nieodpowiednio materiał albo zbyt luźno ustawić ścieg, co kończyło się niemałą frustracją i zaczynaniem pracy od początku. Miała więc nadzieję, że Frances być może pokaże jej coś ciekawego i coś nowego, nad czym będzie mogła całkowicie się pochylić i potrenować to w dalszych sytuacjach.
- Na pewno się uda. Co ciekawego zabrałaś dziś ze sobą? I wybacz, niestety nie udało mi się zdobyć herbaty na nasze dzisiejsze spotkanie. – Po prawdzie wstydziła się nieco, że zaoferować mogła jej jedynie przegotowaną wodę, wydawało się jednak, że póki co Adelaida kładła nacisk na nieco inne produkty i Sheila nie mogła jej winić. Tak samo nie wymagałaby nic od rodziny, rzecz jasna.
Only those who are capable of silliness can be called truly intelligent.
Delikatny uśmiech wyrysował się na malinowych ustach, gdy słowa powitania dotarły do jej uszu.
- Och, również się cieszę! Mąż odprowadził mnie pod same drzwi sklepu, ma mnie odebrać za kilka godzin. - Odpowiedziała pogodnie z odrobiną niewielkiej dumy w głosie, nadal łapiąc się na myśli, że obrót spraw był niezwykle abstrakcyjnym acz pięknym w swej niecodzienności. Teraz, gdy znajdowała się w czterech ścianach, czuła wewnętrzny spokój na myśl o tym, iż nie przyjdzie jej dziś w samotności przechadzać się uliczkami Londynu. Władze zapewniały o bezpieczeństwie w stolicy, lecz w ostatnich tygodniach eteryczna alchemiczka coraz bardziej wątpiła w podobne słowa, skażona paskudnymi doświadczeniami. - Dziękuję. - Odpowiedziała, a szaroniebieskie spojrzenie z zaciekawieniem powędrowało po skromnym, acz w jej odczuciu przytulnym w swej prostocie. Delikatny rumieniec pojawił się na jasnym licu, gdy towarzysząca jej czarownica odebrała od niej futro, a Frances zajęła miejsce na jednym z krzeseł, z gracją zakładając nogę na nogę, by ledwie chwilę później wygładzić materię sukienki smukłymi palcami.
- Cieszy mnie twoja odpowiedź. - Szczere tony ulgi pojawiły się w głosie eterycznej kobiety. Czasy w jakich przyszło im żyć nie były proste, a fakt, iż Scheila miała dach nad głową oraz pracę, którą udało jej się utrzymać były niezwykle pozytywnymi informacjami. - U mnie? Och, wszystko w porządku. - Gładko wypowiedziała kłamstwo, nie będąc jeszcze w stanie rozmawiać o komplikacjach, jakie pojawiły się na jej drodze w ostatnich tygodniach. jednocześnie nie chcąc nikogo zarzucać swoimi rozterkami. - Po za pracą u profesora prowadzę własny, prywatny projekt powiązany z eliksirami i próbuję odnaleźć balans między moim pracoholizmem a codziennością, by przypadkiem nie zaniedbać męża z powodu nadmiaru pracy. - W krótkich słowach streściła esencję swojej codzienności, bazującej na pracy oraz próbach ustatkowania nowej codzienności u boku Daniela. Frances uśmiechnęła się ślicznie, wszelkie problemy chowając pod odpowiednią maską, jak zawsze miała w zwyczaju. - Dziękuję, Sheilo. Oczywiście jeśli będziesz potrzebować pomocy alchemika, z przyjemnością posłużę swoimi umiejętnościami. - Zaoferowała kiwając delikatnie głową, chcąc potwierdzić swoje słowa. Po za wysokimi umiejętnościami alchemii oraz zrozumieniem jej procesów, Frances dysponowała również kilkoma recepturami które nie były znane szerszej publiczności, których miało w jej pracowni przybywać - wraz z profesorem posiadali niezwykle sporo pomysłów, które prędzej czy później chcieli wprowadzić w życie, jeśli warunki ku temu będą dogodne.
Uśmiech ponownie pojawił się na buzi delikatnej kobiety, gdy temat rozmowy powędrował ku ich dzisiejszym planom, a Frances z zadowoleniem klasnęła w dłonie. - Och, oczywiście! - Odparła z entuzjazmem, podnosząc się z krzesła. - Widzisz, gdy szyję coś w domu dla siebie zwykle robię to na oko, zdejmując miarę z innych ciuchów. Próbowałam ostatnio poprosić męża aby pomógł mi zdjąć miarę tak na zaś, nie okazał się jednak dobrym pomocnikiem. - Wyznała z rozbawieniem w głosie. Nie każdy przejawiał podobne talenty, a Frances i tak cieszyła się, że Daniel chociaż spróbował jej pomóc, nawet jeśli zadanie zdawało się do niego nie pasować. Była pewna, że to zadanie Sheili pójdzie sprawnie, a ona będzie mogła spisać podane dane, by na przyszłość nie musieć uciekać się do sztuczek.
- Och, nie przepraszaj... - Zaczęła machając dłonią, jakoby fakt iż nie posiadała herbaty nie był większym problemem. Frances doskonale zdawała sobie sprawę z tego, jakie ceny były w sklepach oraz jak ciężko było zdobyć niektóre produkty. - Pozwoliłam sobie zabrać trochę ze sobą. To niewiele, ale powinno trochę zostać po naszej herbacie, możesz resztę zatrzymać. - Frances wzruszyła delikatnie ramieniem. Daniel dbał, aby posiadali podstawowe produkty, a eteryczna alchemiczka nie widziała powodu, czemu miałaby nie podzielić się ich częścią. Wszak nic tak nie sprzyja szyciu, jak filiżanka herbaty, czyż nie? Alchemiczka wyjęła z torby niewielki woreczek z kwiatowym suszem, by wręczyć go Sheili. Następnie wyjęła z torby cztery gruszki, będące jej niewielkim zabezpieczeniem - w ostatnich dniach głód łapał ją częściej, zapewne za sprawą chłodniejszej pogody, by w końcu począć wyciągać przekazane przez babcię stroje. Kilka sukienek w najróżniejszych kolorach, kilka spódnic, swetrów dodatków czy eleganckich bluzek, wykonanych z porządnych tkanin nie noszących znaków użytkowania. Frances ujęła w dłonie sukienkę w kolorze głębokiego granatu, swym krojem przypominającą jednak bardziej bezkształtny worek, niż elegancką suknię jaką miała na sobie. - Tę sukienkę chciałabym trochę przerobić, dopasować do mojej figury oraz dodać jej trochę elegancji. Zastanawiałam się również, czy przypadkiem nie wpleść w nią pyłu elfów, aby dodać jej blasku... - Wypowiedziała z zamyśleniem, zerkając w kierunku koleżanki. Frances opanowała podstawy numerologii, co pozwalało jej zrozumieć odrobinę więcej niż tylko lepiej opanować sztuki naukowe. - Chciałabym również przerobić tę... - Tu wskazała czarną, obszerną sukienkę. - Na sukienkę w kroju litery A, z odcięciem w talii, nie mogę jednak zdecydować się, jakiej winna być długości. Przydałoby mi się również coś cieplejszego, może podszytego wełną puszka pigmejskiego? Moja garderoba nie posiada wielu ciepłych rzeczy, a zima szykuje się sroga, nie mam jeszcze jednak na to pomysłu... - Szaroniebieskie spojrzenie powędrowało w kierunku panny Doe, by posłać jej niewielki uśmiech. - Co sądzisz? I czy coś wpadło Ci w oko? - Dopytała z zaciekawieniem, chętna podzielić się podarunkiem. Czasy były ciężkie, zbliżała się zima, a ona była pewna, iż dóbr starczy dla dwóch czarownic.
| Przekazuję Sheili 40g herbaty kwiatowej.
- Och, również się cieszę! Mąż odprowadził mnie pod same drzwi sklepu, ma mnie odebrać za kilka godzin. - Odpowiedziała pogodnie z odrobiną niewielkiej dumy w głosie, nadal łapiąc się na myśli, że obrót spraw był niezwykle abstrakcyjnym acz pięknym w swej niecodzienności. Teraz, gdy znajdowała się w czterech ścianach, czuła wewnętrzny spokój na myśl o tym, iż nie przyjdzie jej dziś w samotności przechadzać się uliczkami Londynu. Władze zapewniały o bezpieczeństwie w stolicy, lecz w ostatnich tygodniach eteryczna alchemiczka coraz bardziej wątpiła w podobne słowa, skażona paskudnymi doświadczeniami. - Dziękuję. - Odpowiedziała, a szaroniebieskie spojrzenie z zaciekawieniem powędrowało po skromnym, acz w jej odczuciu przytulnym w swej prostocie. Delikatny rumieniec pojawił się na jasnym licu, gdy towarzysząca jej czarownica odebrała od niej futro, a Frances zajęła miejsce na jednym z krzeseł, z gracją zakładając nogę na nogę, by ledwie chwilę później wygładzić materię sukienki smukłymi palcami.
- Cieszy mnie twoja odpowiedź. - Szczere tony ulgi pojawiły się w głosie eterycznej kobiety. Czasy w jakich przyszło im żyć nie były proste, a fakt, iż Scheila miała dach nad głową oraz pracę, którą udało jej się utrzymać były niezwykle pozytywnymi informacjami. - U mnie? Och, wszystko w porządku. - Gładko wypowiedziała kłamstwo, nie będąc jeszcze w stanie rozmawiać o komplikacjach, jakie pojawiły się na jej drodze w ostatnich tygodniach. jednocześnie nie chcąc nikogo zarzucać swoimi rozterkami. - Po za pracą u profesora prowadzę własny, prywatny projekt powiązany z eliksirami i próbuję odnaleźć balans między moim pracoholizmem a codziennością, by przypadkiem nie zaniedbać męża z powodu nadmiaru pracy. - W krótkich słowach streściła esencję swojej codzienności, bazującej na pracy oraz próbach ustatkowania nowej codzienności u boku Daniela. Frances uśmiechnęła się ślicznie, wszelkie problemy chowając pod odpowiednią maską, jak zawsze miała w zwyczaju. - Dziękuję, Sheilo. Oczywiście jeśli będziesz potrzebować pomocy alchemika, z przyjemnością posłużę swoimi umiejętnościami. - Zaoferowała kiwając delikatnie głową, chcąc potwierdzić swoje słowa. Po za wysokimi umiejętnościami alchemii oraz zrozumieniem jej procesów, Frances dysponowała również kilkoma recepturami które nie były znane szerszej publiczności, których miało w jej pracowni przybywać - wraz z profesorem posiadali niezwykle sporo pomysłów, które prędzej czy później chcieli wprowadzić w życie, jeśli warunki ku temu będą dogodne.
Uśmiech ponownie pojawił się na buzi delikatnej kobiety, gdy temat rozmowy powędrował ku ich dzisiejszym planom, a Frances z zadowoleniem klasnęła w dłonie. - Och, oczywiście! - Odparła z entuzjazmem, podnosząc się z krzesła. - Widzisz, gdy szyję coś w domu dla siebie zwykle robię to na oko, zdejmując miarę z innych ciuchów. Próbowałam ostatnio poprosić męża aby pomógł mi zdjąć miarę tak na zaś, nie okazał się jednak dobrym pomocnikiem. - Wyznała z rozbawieniem w głosie. Nie każdy przejawiał podobne talenty, a Frances i tak cieszyła się, że Daniel chociaż spróbował jej pomóc, nawet jeśli zadanie zdawało się do niego nie pasować. Była pewna, że to zadanie Sheili pójdzie sprawnie, a ona będzie mogła spisać podane dane, by na przyszłość nie musieć uciekać się do sztuczek.
- Och, nie przepraszaj... - Zaczęła machając dłonią, jakoby fakt iż nie posiadała herbaty nie był większym problemem. Frances doskonale zdawała sobie sprawę z tego, jakie ceny były w sklepach oraz jak ciężko było zdobyć niektóre produkty. - Pozwoliłam sobie zabrać trochę ze sobą. To niewiele, ale powinno trochę zostać po naszej herbacie, możesz resztę zatrzymać. - Frances wzruszyła delikatnie ramieniem. Daniel dbał, aby posiadali podstawowe produkty, a eteryczna alchemiczka nie widziała powodu, czemu miałaby nie podzielić się ich częścią. Wszak nic tak nie sprzyja szyciu, jak filiżanka herbaty, czyż nie? Alchemiczka wyjęła z torby niewielki woreczek z kwiatowym suszem, by wręczyć go Sheili. Następnie wyjęła z torby cztery gruszki, będące jej niewielkim zabezpieczeniem - w ostatnich dniach głód łapał ją częściej, zapewne za sprawą chłodniejszej pogody, by w końcu począć wyciągać przekazane przez babcię stroje. Kilka sukienek w najróżniejszych kolorach, kilka spódnic, swetrów dodatków czy eleganckich bluzek, wykonanych z porządnych tkanin nie noszących znaków użytkowania. Frances ujęła w dłonie sukienkę w kolorze głębokiego granatu, swym krojem przypominającą jednak bardziej bezkształtny worek, niż elegancką suknię jaką miała na sobie. - Tę sukienkę chciałabym trochę przerobić, dopasować do mojej figury oraz dodać jej trochę elegancji. Zastanawiałam się również, czy przypadkiem nie wpleść w nią pyłu elfów, aby dodać jej blasku... - Wypowiedziała z zamyśleniem, zerkając w kierunku koleżanki. Frances opanowała podstawy numerologii, co pozwalało jej zrozumieć odrobinę więcej niż tylko lepiej opanować sztuki naukowe. - Chciałabym również przerobić tę... - Tu wskazała czarną, obszerną sukienkę. - Na sukienkę w kroju litery A, z odcięciem w talii, nie mogę jednak zdecydować się, jakiej winna być długości. Przydałoby mi się również coś cieplejszego, może podszytego wełną puszka pigmejskiego? Moja garderoba nie posiada wielu ciepłych rzeczy, a zima szykuje się sroga, nie mam jeszcze jednak na to pomysłu... - Szaroniebieskie spojrzenie powędrowało w kierunku panny Doe, by posłać jej niewielki uśmiech. - Co sądzisz? I czy coś wpadło Ci w oko? - Dopytała z zaciekawieniem, chętna podzielić się podarunkiem. Czasy były ciężkie, zbliżała się zima, a ona była pewna, iż dóbr starczy dla dwóch czarownic.
| Przekazuję Sheili 40g herbaty kwiatowej.
Sometimes like a tree in flower,
Sometimes like a white daffadowndilly, small and slender like. Hard as di'monds, soft as moonlight. Warm as sunlight, cold as frost in the stars. Proud and far-off as a snow-mountain, and as merry as any lass I ever saw with daisies in her hair in springtime.
Frances Wroński
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Even darkness must pass. A new day will come. And when the sun shines, it'll shine out the clearer.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Była w Sheili jakaś naturalna ciepłość wobec znajomych i naturalna nieufność wobec obcych, dlatego chociaż przy mężu Frances zachowywałaby się inaczej (starając się prezentować nienaganne maniery), samą panią Wroński obdarzała spokojnymi gestami i uśmiechem. Była nieco cieplejsza, chociaż jeszcze bardziej wycofana niż za czasów szkolnych – śmierć bliskich i wojna skutecznie stępiły jej cięty język, a dobre serce musiało czekać na lepsze okazje. Zresztą, jedna osoba nie dałaby rady całym niegodziwością świata, musiała więc dbać teraz o tych bliskich, których wciąż miała przy sobie.
- W takim razie nie ma na co czekać, najlepiej zabrać się za rzeczy, które przygotować mamy dla ciebie. – W końcu Sheila była pod skrzydłami wieloletniej krawcowej i na pewno mogła potem dopasować ubrania pod siebie, a na ten moment najlepiej było się zająć gościem, który czas wizyty w tym miejscu miał ograniczony. Zresztą, panna Doe nie czuła jakoś napięcia związanego z próbą przyśpieszenia swoich strojów, bo przecież do chwili obecnej nawet nie przypuszczała, że jakikolwiek otrzyma. W końcu przerabianie ubrań, nawet ze znajomymi, było bardziej jej pracą, bo wynosiła z tego nowe rzeczy i nowe umiejętności. Czy też bardziej rozwijanie tych obecnych, bo nawet nie spodziewała się, aby nowe techniki nagle miały odejść w zapomnienie.
- Dobrze słyszeć. – Cóż, nie chciała dokładnie drążyć co i jak, bo nie każdy czuł chęć i swobodę, aby jednak o swoim życiu opowiadać szeroko. Gdyby Frances chciała powiedzieć nieco więcej z negatywnych rzeczy, to na pewno by powiedziała. Zamiast tego skupiła się na tych pozytywnych, co musiała przyznać, rzeczywiście imponowało. Sheila nigdy nie miała przed sobą akademickiej przyszłości, mimo znajomości z osobami, które na taką rzeczywiście kładły sporo wagi, dlatego pozostawało jej jedynie podziwiać. Może podziwianie było jednak zbyt dużym słowem, bo po prostu sama nigdy nie miała takich ambicji – ot, zostanie żoną i matką, panią karawanu, to jej wystarczało i nie trzeba było do szczęścia niczego innego. A i nawet to miało problem, aby się spełnić. – Mam nadzieję, że podoba ci się projekt? Zawsze miałaś pasję do eliksirów, ale wiem, że nie każdy projekt jest tym, czym się rzeczywiście kocha. Znaczy tak ja mam, jeżeli chodzi pracę, lubię robić co mogę, ale nie powiem, że każdy projekt jest moim ukochanym. I dziękuję za ofertę, gdybym tylko potrzebowała jakiegoś eliksiru, na pewno się do ciebie zwrócę.
Sama nie mogła zbyt wiele zaoferować poza tym, co zrobiła, bo póki co Frances chyba rzeczywiście nie potrzebowała gry na harfie czy tańców cygańskich. Teraz za to mogła wykorzystać to wszystko, delikatnie wskazując Frances miejsce, w którym mogła stanąć, tak aby Sheila zdjęła z niej miarę. Starając się jak najlepiej, robiła wszystko dość sprawnie, od razu szybko zapisując wszystkie zdjęte miary, tak aby pani Wroński nie musiała również stać zbyt długo.
- Doskonale to rozumiem! Kocham swoją rodzinę, ale poproszenie ich o zrobienie czegoś, co jakkolwiek zahacza o domowe obowiązki, to są równie nieporadni jakby mieli tylko trzy lata. Podejrzewam, że nawet przez ostatnie lata nie dawali rady i teraz udają, że wszystko jest w porządku. – Pamiętała, że z gotowaniem czy szyciem Jamesowi i Thomasowi nie było po drodze, o sprzątaniu nawet już nie wspominając. A skoro o obowiązkach mowa, to czas był, aby jednak ugościć Frances najlepiej, jak potrafiła, kierując się do kuchni i wstawiając wodę na herbatę. Dziwacznie się nieco czuła, przyjmując tak bez problemu napar, bo przecież Frances absolutnie nie musiała, ale też musiała Sheila przyznać, że miło było czegoś się jej napić.
- Dziękuję za herbatę. – Postarać się musiała zrobić coś najlepiej, tak aby zapracować na tę herbatę i w ogóle całą sympatię. Odbierała od Frances stroje, rozkładając je ostrożnie na wolnej przestrzeni, tak aby się rozłożyły i nie zagniotły, ale też aby zostawić miejsce do siedzenia. Od razu zerknęła na stroje omawiane przez Frances, zaczynając od granatowe sukienki.
- Myślę, że zdecydowanie trzeba byłoby ją dopasować bardziej. W ramach elegancji cóż, można by zmienić nieco koncept i wykorzystać do obszycia jakiś ciekawy materiał, taki jak szyfon czy jedwab, przykładowo na rękawach i dekolcie. Niewiele, aby nie wyszło zbyt pstrokato, ale wciąż gustownie. Chyba, że całą chciałabyś przykryć szyfonem, chociaż wtedy…ten pył elfów mógłby działać nieco gorzej. A przynajmniej tak sądzę, nigdy niestety, nie miałam okazji aby wypróbowywać magiczne komponenty w strojach. Przyznam, że bym chciała. – Póki co, musiała polegać jedynie na transmutacji w kwestii zmiany faktury przedmiotów. Nawet jeżeli w ostatnim czasie naprawdę sporo jej przyswajała, tak musiała przyznać, że dużo pracy było jeszcze przed nią. Podstawy nie były jej obce, ale teraz sięgała po bardziej zaawansowane księgi i wymagało to od niej skupienia. Ćwiczyła jednak wszystko sumiennie gdy tylko miała chwilę, poznając nie tylko nowe czary, ale coraz lepiej zapoznając się z teorią. Nie miała jednak zbytni podstaw w numerologii, dlatego też nie miała okazji, aby szaty czarodziejskie nosić.
- Z tego, co udało mi się zaobserwować, wśród szlachcianek modniejsze wciąż są suknie zakrywające kostki, podczas gdy panny z uboższych rodzin sięgają po stroje ledwie zakrywające kolana. W takim razie pytanie, jak wolisz stylizować suknię. Z drugiej strony, nie wiem czy podszycie jej nie utrudni ci dbania o nią. Myślę, że mogłabyś spokojnie wybrać wełnę puszka na podszycie jakiegoś płaszcza, do sukni dodając ewentualnie podszewkę z innego materiału. Oczywiście, cieplejsze stroje są ważne, ale nie wydaje mi się, aby zbyt ciepły strój ułatwiał długie przebywanie w pomieszczeniu. – Dlatego łatwiej było założyć płaszcz na coś, co zbyt wiele nie wymagało pod tym względem. Na pytanie jej gust lekko zawahała się, ale sięgnęła po lekko rozkloszowaną, zbyt długą jak na nią spódnicę i sweter w ciemnogranatowym kolorze.
- Jakby tak tylko dopasować spódnicę do mnie to myślę, że byłby to idealny zestaw.
- W takim razie nie ma na co czekać, najlepiej zabrać się za rzeczy, które przygotować mamy dla ciebie. – W końcu Sheila była pod skrzydłami wieloletniej krawcowej i na pewno mogła potem dopasować ubrania pod siebie, a na ten moment najlepiej było się zająć gościem, który czas wizyty w tym miejscu miał ograniczony. Zresztą, panna Doe nie czuła jakoś napięcia związanego z próbą przyśpieszenia swoich strojów, bo przecież do chwili obecnej nawet nie przypuszczała, że jakikolwiek otrzyma. W końcu przerabianie ubrań, nawet ze znajomymi, było bardziej jej pracą, bo wynosiła z tego nowe rzeczy i nowe umiejętności. Czy też bardziej rozwijanie tych obecnych, bo nawet nie spodziewała się, aby nowe techniki nagle miały odejść w zapomnienie.
- Dobrze słyszeć. – Cóż, nie chciała dokładnie drążyć co i jak, bo nie każdy czuł chęć i swobodę, aby jednak o swoim życiu opowiadać szeroko. Gdyby Frances chciała powiedzieć nieco więcej z negatywnych rzeczy, to na pewno by powiedziała. Zamiast tego skupiła się na tych pozytywnych, co musiała przyznać, rzeczywiście imponowało. Sheila nigdy nie miała przed sobą akademickiej przyszłości, mimo znajomości z osobami, które na taką rzeczywiście kładły sporo wagi, dlatego pozostawało jej jedynie podziwiać. Może podziwianie było jednak zbyt dużym słowem, bo po prostu sama nigdy nie miała takich ambicji – ot, zostanie żoną i matką, panią karawanu, to jej wystarczało i nie trzeba było do szczęścia niczego innego. A i nawet to miało problem, aby się spełnić. – Mam nadzieję, że podoba ci się projekt? Zawsze miałaś pasję do eliksirów, ale wiem, że nie każdy projekt jest tym, czym się rzeczywiście kocha. Znaczy tak ja mam, jeżeli chodzi pracę, lubię robić co mogę, ale nie powiem, że każdy projekt jest moim ukochanym. I dziękuję za ofertę, gdybym tylko potrzebowała jakiegoś eliksiru, na pewno się do ciebie zwrócę.
Sama nie mogła zbyt wiele zaoferować poza tym, co zrobiła, bo póki co Frances chyba rzeczywiście nie potrzebowała gry na harfie czy tańców cygańskich. Teraz za to mogła wykorzystać to wszystko, delikatnie wskazując Frances miejsce, w którym mogła stanąć, tak aby Sheila zdjęła z niej miarę. Starając się jak najlepiej, robiła wszystko dość sprawnie, od razu szybko zapisując wszystkie zdjęte miary, tak aby pani Wroński nie musiała również stać zbyt długo.
- Doskonale to rozumiem! Kocham swoją rodzinę, ale poproszenie ich o zrobienie czegoś, co jakkolwiek zahacza o domowe obowiązki, to są równie nieporadni jakby mieli tylko trzy lata. Podejrzewam, że nawet przez ostatnie lata nie dawali rady i teraz udają, że wszystko jest w porządku. – Pamiętała, że z gotowaniem czy szyciem Jamesowi i Thomasowi nie było po drodze, o sprzątaniu nawet już nie wspominając. A skoro o obowiązkach mowa, to czas był, aby jednak ugościć Frances najlepiej, jak potrafiła, kierując się do kuchni i wstawiając wodę na herbatę. Dziwacznie się nieco czuła, przyjmując tak bez problemu napar, bo przecież Frances absolutnie nie musiała, ale też musiała Sheila przyznać, że miło było czegoś się jej napić.
- Dziękuję za herbatę. – Postarać się musiała zrobić coś najlepiej, tak aby zapracować na tę herbatę i w ogóle całą sympatię. Odbierała od Frances stroje, rozkładając je ostrożnie na wolnej przestrzeni, tak aby się rozłożyły i nie zagniotły, ale też aby zostawić miejsce do siedzenia. Od razu zerknęła na stroje omawiane przez Frances, zaczynając od granatowe sukienki.
- Myślę, że zdecydowanie trzeba byłoby ją dopasować bardziej. W ramach elegancji cóż, można by zmienić nieco koncept i wykorzystać do obszycia jakiś ciekawy materiał, taki jak szyfon czy jedwab, przykładowo na rękawach i dekolcie. Niewiele, aby nie wyszło zbyt pstrokato, ale wciąż gustownie. Chyba, że całą chciałabyś przykryć szyfonem, chociaż wtedy…ten pył elfów mógłby działać nieco gorzej. A przynajmniej tak sądzę, nigdy niestety, nie miałam okazji aby wypróbowywać magiczne komponenty w strojach. Przyznam, że bym chciała. – Póki co, musiała polegać jedynie na transmutacji w kwestii zmiany faktury przedmiotów. Nawet jeżeli w ostatnim czasie naprawdę sporo jej przyswajała, tak musiała przyznać, że dużo pracy było jeszcze przed nią. Podstawy nie były jej obce, ale teraz sięgała po bardziej zaawansowane księgi i wymagało to od niej skupienia. Ćwiczyła jednak wszystko sumiennie gdy tylko miała chwilę, poznając nie tylko nowe czary, ale coraz lepiej zapoznając się z teorią. Nie miała jednak zbytni podstaw w numerologii, dlatego też nie miała okazji, aby szaty czarodziejskie nosić.
- Z tego, co udało mi się zaobserwować, wśród szlachcianek modniejsze wciąż są suknie zakrywające kostki, podczas gdy panny z uboższych rodzin sięgają po stroje ledwie zakrywające kolana. W takim razie pytanie, jak wolisz stylizować suknię. Z drugiej strony, nie wiem czy podszycie jej nie utrudni ci dbania o nią. Myślę, że mogłabyś spokojnie wybrać wełnę puszka na podszycie jakiegoś płaszcza, do sukni dodając ewentualnie podszewkę z innego materiału. Oczywiście, cieplejsze stroje są ważne, ale nie wydaje mi się, aby zbyt ciepły strój ułatwiał długie przebywanie w pomieszczeniu. – Dlatego łatwiej było założyć płaszcz na coś, co zbyt wiele nie wymagało pod tym względem. Na pytanie jej gust lekko zawahała się, ale sięgnęła po lekko rozkloszowaną, zbyt długą jak na nią spódnicę i sweter w ciemnogranatowym kolorze.
- Jakby tak tylko dopasować spódnicę do mnie to myślę, że byłby to idealny zestaw.
Only those who are capable of silliness can be called truly intelligent.
Strona 1 z 2 • 1, 2
Salon
Szybka odpowiedź