Kasyno Elizjum
Strona 2 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★★★ [bylobrzydkobedzieladnie]
Kasyno Elizjum
Hazardowe królestwo pełne jest przepychu, które stanowi słodką obietnicę wielkich wygranych, a bogate wnętrza zostały urządzone z jak najlepszym smakiem, aby nie przytłaczać urodzajem, lecz cieszyć nim oczy. Pozłacane ściany zdobią wielobarwne freski i obrazy przedstawiające opowieści z mitologii greckiej, podłogi pokrywają czerwone dywany, gdzieniegdzie można ujrzeć marmurowe posągi zwiewnych nimf. Dla wszystkich gości dostępne są dwie duże sale gier, część restauracyjna oraz sala balowa, która otwierana jest na czas bankietów organizowanych na życzenie wpływowych przedstawicieli czarodziejskiej socjety. Do pozostałych sal, bardziej kameralnych, mają dostęp tylko osoby uprawnione, czyli najznamienitsi stali bywalcy, aby zapewnić im jak najlepsze warunki do dyskretnego omawiania różnych spraw przy spokojnej partyjce pokera, blackjacka czy magicznego oczka. W lokalu można też spróbować swojego szczęścia do kości oraz ruletki. Krupierzy przed rozpoczęciem pracy są sprawdzani pod względem tożsamości i przeszkoleni bardzo solidnie, aby szybko wykrywać oszustów.
Lubiła męski gniew. Brudny, gwałtowny, niepowstrzymany. Rodzący się znikąd, wybrzmiewający pełnią furii, rozszalały w swym zaślepieniu. Czasem w swym szaleństwie niemal chłopięcy - w Wenus zadziwiła ją właśnie łatwopalność klientów. W większości przypadków tak niewiele wystarczyło, by ich podniecić: i równie niewiele, by zmienić rozkoszną atmosferę w strefę wojny. Uczyła się tej wściekłości na własnej skórze, a im więcej zasinień zabarwiało wychudzone ciało, tym bardziej fascynowały ją emocjonalne eksplozje. Także te zaczynające pojawiać się w niej samej, do tej pory odseparowanej zupełnie od uczuć, boleśnie pragmatycznej, rzeczowej, kierującej się tylko logiką. Przed burdelem nie zaznała pełni nienawiści, lęku, bólu i pasji, a skala emocji przytłoczyła ją, niemal porwała; wyszła jednak z tego starcia zwycięsko. Znów mając kontrolę nad tym, co czuła. I co pozwalała czuć innym. Uśmiechnęła się krótko, zwycięsko, gdy Harland wywarczał przedawnione pretensje. Znów zachichotała, krótko, jak niewinny dzwoneczek, leśny elf, przyłapany na sprawieniu jakiegoś wybitnego psikusa. Tak też postrzegała swą przewinę; męskie ego było naprawdę najwrażliwszym punktem na świecie.
- Z tobą? Nie, nie potrafiłam - przyznała wesoło, doskonale wiedząc, że wsadza zamoczony w soli nóż prosto w świeżą ranę, przekręcając ostrze kilkukrotnie. Igrała z ogniem, ubodła go do żywego, wypowiadała słowa zakazane, przywołujące żywe wspomnienia upokorzenia, samotności, niezaspokojenia, frustracji. Gdyby była całkowicie trzeźwa, nie wykonałaby nawet jednego drobnego kroku poza granicę porwanej linii demarkacyjnej między nimi, lecz teraz gotowa była wybiec za nią całe metry z radością wypisaną na mocno umalowanej twarzy. Bez lęku, ale i bez refleksji, czy nie postępuje zbyt...odważnie? Okrutnie? Nie, przecież uważała się za łaskawą, mogłaby odciąć mu głowę, dosłownie; powracała do tej groźby notorycznie, chcąc przestrzec nie tylko Harlanda, ale i siebie. Grali o najwyższą stawkę znaczonymi kartami, znaleźli się w impasie, który właśnie unicestwiała, wgryzając się w jego szyję, tuż pod pokąsanym już płatkiem ucha. Krew ją koiła, pozwalała całkowicie zignorować wypełniający ją żar - i gorąc buchający od jego ciała, spetryfikowanego, zesztywniałego tak, jak lubiła najbardziej, na kilka chwil biernego. Słabego, jak on sam, zakrwawiony, zaskoczony, z krótką, niemal intymnie szczerą obelgą na ustach. Nie zamierzała jej prostować, dalej się tylko uśmiechala, rozchwiana, lecz nieco już zaspokojona. Głód, który w niej wywołał, odzywał się jeszcze echem, lecz słabszym. Gęsty, rdzawy posmak krwi barwiącej jej zęby pozwalał odczuwać niemal ulgę. Mogło skończyć się gorzej, mogła rozerwać mu żebra, odciąć kończyny, zesłać plagę robactwa wpełzającego w każdy otwór jego ciała, obserwować eksplodujące gałki oczne, wypełnić żołądek kamieniami; mogła rozcinać jego skórę raz po razie, płat po płacie, zamieniając ich rolę w parodii kolejnego odcinka kiczowatego horroru. Nie uczyniła żadnej z tych rzeczy, spodziewała się więc pogłaskania po głowie, a nie chłodu, z jakim werbalizował własny ból. Powiązany z żoną; wzruszyła tylko ramionami na jego słowa, próbując zsunąć się z jego kolan. Nie obchodziła ją tamta kobieta, choć gdy pierwsze uderzenie pozostawiało na plecach Miu blizny, znienawidziła ją niemal tak samo mocno, jak Harland. Z czasem lady Parkinson stała się jej obojętna, a żarliwa pretensja zmieniła kierunek na ten słuszny, teraz namacalnie żywy, poruszony, wkurwiony. Nie sądziła jednak, że wspaniałomyślny opiekun - jakim tego wieczoru chciał się stać ten konkretny szlachcic - da ujście swym emocjom, a nawet jeśli, że zrobi to w ten sposób. Może dlatego nie zdążyła zareagować w żaden sposób, początkowo bardziej zdziwiona niż wystraszona, gdy mocna dłoń przytrzymywała ją za brodę jak krnąbrne dziecko, pozwalające sobie na zbyt wiele.
- I miała rację - wyartykułowała rozbawionym, choć stłumionym tonem, rzucając kolejne Ignitio na płonący już stos, lekkomyślnie, móże nawet głupio. Wiedziała, jak bolała go tamta relacja, mimo to nie wahała się sięgnąć po obosieczną broń raz jeszcze. Mimo wszystko zdziwiona gwałtownym obrotem sprawy; szorstka dłoń zsunęła się na jej szyję, ciało straciło kontakt z podłogą, a jej płuca - możliwość zaczerpnięcia pełnego oddechu. Nie wystraszyła się jednak, nie spanikowała, tylko uśmiech spełzł z jej twarzy, powoli, jak rumieniec panienki tracącej swej niewinność. Jej także coś wymykało się z rąk: kontrola, przekonanie o tym, że Harland jest coraz mniej groźny. Udało się jej złapać urywany, świszczący pół-oddech, wolna dłoń odruchowo sięgnęła nadgarstka przytrzymującej ją ręki, nie wbijała jednak paznokci w pulsującą furią skórę. Zmuszona do posłuszeństwa i do tego, by go wysłuchać; do przełknięcia każdej wycedzonej groźby i obelgi. Źrenice nie rozszerzyły się w lęku - nie mogły bardziej, rozognione narkotykiem - a ona sama nie zaczęła wyrywać się w panice, wręcz przeciwnie. Tego także nauczyła się w Wenus i później: spowalniać oddech, dławić panikę, kontrolować prymitywne odruchy jak najdłużej tylko mogła. Palce zaciśnięte na jego dłoni zaczęły drżeć, łzy pociekły z kącików oczu, ale nie odrywała od niego spojrzenia, wściekłego, nie przerażonego; lęk czaił się gdzieś głębiej, daleko pod poczuciem bezradności i niesprawiedliwości. Nienawidziła go jeszcze bardziej. Jego arogancji, rozchwiania, niekonsekwencji. Pewności siebie, fizycznej siły i zakłamania. Wszystkiego, co uniemożliwiało jej teraz ukaranie go tak, jak mu to przecież solennie obiecała. Usta zadrżały w spazmatycznym pragnieniu oddechu, przytrzymywał ją mocniej i dłużej, na tyle, by wibracja przeszła na całe jej ciało - lecz Parkinson nie przekroczył ostatecznej granicy. Gdy ją puścił, nie próbowała nawet utrzymać się na nogach. Łapczywie chwytała powietrze, ignorując łzy spływające po policzkach, ginące w kącikach wysoko uniesionych ust. Znów się uśmiechała, uśmiechem doprowadzonego do ostateczności drapieżnika, tymczasowo pokonanego, lecz obiecującego sobie zemstę. Od podduszenia bardziej rozwścieczyła ją śmiałość, z jaką dotknął jej piersi; miała wrażenie, że zostawił na sukience spopielone ślady, sięgające głębiej, aż do skóry i kości. Serce biło w gwałtownym rytmie, paląc ją od środka żywym ogniem. - Nie mogę się doczekać - wychrypiała tylko w odpowiedzi, może niewyraźnie, może jej głos rozmył się w radosnych odgłosach bankietu i stukocie jego kroków. Pozwoliła sobie jeszcze na jedno ochrypłe pochwycenie powietrza, a potem wstała, poprawiając włosy i sukienkę, sięgając po różdżkę, by oczyścić twarz z krwi i łez. Szczerze wypowiedziała swe pragnienie, pewna, że przy najbliższej możliwej okazji ich emocjonalna gra będzie wyglądała zupełnie inaczej.
| zt
- Z tobą? Nie, nie potrafiłam - przyznała wesoło, doskonale wiedząc, że wsadza zamoczony w soli nóż prosto w świeżą ranę, przekręcając ostrze kilkukrotnie. Igrała z ogniem, ubodła go do żywego, wypowiadała słowa zakazane, przywołujące żywe wspomnienia upokorzenia, samotności, niezaspokojenia, frustracji. Gdyby była całkowicie trzeźwa, nie wykonałaby nawet jednego drobnego kroku poza granicę porwanej linii demarkacyjnej między nimi, lecz teraz gotowa była wybiec za nią całe metry z radością wypisaną na mocno umalowanej twarzy. Bez lęku, ale i bez refleksji, czy nie postępuje zbyt...odważnie? Okrutnie? Nie, przecież uważała się za łaskawą, mogłaby odciąć mu głowę, dosłownie; powracała do tej groźby notorycznie, chcąc przestrzec nie tylko Harlanda, ale i siebie. Grali o najwyższą stawkę znaczonymi kartami, znaleźli się w impasie, który właśnie unicestwiała, wgryzając się w jego szyję, tuż pod pokąsanym już płatkiem ucha. Krew ją koiła, pozwalała całkowicie zignorować wypełniający ją żar - i gorąc buchający od jego ciała, spetryfikowanego, zesztywniałego tak, jak lubiła najbardziej, na kilka chwil biernego. Słabego, jak on sam, zakrwawiony, zaskoczony, z krótką, niemal intymnie szczerą obelgą na ustach. Nie zamierzała jej prostować, dalej się tylko uśmiechala, rozchwiana, lecz nieco już zaspokojona. Głód, który w niej wywołał, odzywał się jeszcze echem, lecz słabszym. Gęsty, rdzawy posmak krwi barwiącej jej zęby pozwalał odczuwać niemal ulgę. Mogło skończyć się gorzej, mogła rozerwać mu żebra, odciąć kończyny, zesłać plagę robactwa wpełzającego w każdy otwór jego ciała, obserwować eksplodujące gałki oczne, wypełnić żołądek kamieniami; mogła rozcinać jego skórę raz po razie, płat po płacie, zamieniając ich rolę w parodii kolejnego odcinka kiczowatego horroru. Nie uczyniła żadnej z tych rzeczy, spodziewała się więc pogłaskania po głowie, a nie chłodu, z jakim werbalizował własny ból. Powiązany z żoną; wzruszyła tylko ramionami na jego słowa, próbując zsunąć się z jego kolan. Nie obchodziła ją tamta kobieta, choć gdy pierwsze uderzenie pozostawiało na plecach Miu blizny, znienawidziła ją niemal tak samo mocno, jak Harland. Z czasem lady Parkinson stała się jej obojętna, a żarliwa pretensja zmieniła kierunek na ten słuszny, teraz namacalnie żywy, poruszony, wkurwiony. Nie sądziła jednak, że wspaniałomyślny opiekun - jakim tego wieczoru chciał się stać ten konkretny szlachcic - da ujście swym emocjom, a nawet jeśli, że zrobi to w ten sposób. Może dlatego nie zdążyła zareagować w żaden sposób, początkowo bardziej zdziwiona niż wystraszona, gdy mocna dłoń przytrzymywała ją za brodę jak krnąbrne dziecko, pozwalające sobie na zbyt wiele.
- I miała rację - wyartykułowała rozbawionym, choć stłumionym tonem, rzucając kolejne Ignitio na płonący już stos, lekkomyślnie, móże nawet głupio. Wiedziała, jak bolała go tamta relacja, mimo to nie wahała się sięgnąć po obosieczną broń raz jeszcze. Mimo wszystko zdziwiona gwałtownym obrotem sprawy; szorstka dłoń zsunęła się na jej szyję, ciało straciło kontakt z podłogą, a jej płuca - możliwość zaczerpnięcia pełnego oddechu. Nie wystraszyła się jednak, nie spanikowała, tylko uśmiech spełzł z jej twarzy, powoli, jak rumieniec panienki tracącej swej niewinność. Jej także coś wymykało się z rąk: kontrola, przekonanie o tym, że Harland jest coraz mniej groźny. Udało się jej złapać urywany, świszczący pół-oddech, wolna dłoń odruchowo sięgnęła nadgarstka przytrzymującej ją ręki, nie wbijała jednak paznokci w pulsującą furią skórę. Zmuszona do posłuszeństwa i do tego, by go wysłuchać; do przełknięcia każdej wycedzonej groźby i obelgi. Źrenice nie rozszerzyły się w lęku - nie mogły bardziej, rozognione narkotykiem - a ona sama nie zaczęła wyrywać się w panice, wręcz przeciwnie. Tego także nauczyła się w Wenus i później: spowalniać oddech, dławić panikę, kontrolować prymitywne odruchy jak najdłużej tylko mogła. Palce zaciśnięte na jego dłoni zaczęły drżeć, łzy pociekły z kącików oczu, ale nie odrywała od niego spojrzenia, wściekłego, nie przerażonego; lęk czaił się gdzieś głębiej, daleko pod poczuciem bezradności i niesprawiedliwości. Nienawidziła go jeszcze bardziej. Jego arogancji, rozchwiania, niekonsekwencji. Pewności siebie, fizycznej siły i zakłamania. Wszystkiego, co uniemożliwiało jej teraz ukaranie go tak, jak mu to przecież solennie obiecała. Usta zadrżały w spazmatycznym pragnieniu oddechu, przytrzymywał ją mocniej i dłużej, na tyle, by wibracja przeszła na całe jej ciało - lecz Parkinson nie przekroczył ostatecznej granicy. Gdy ją puścił, nie próbowała nawet utrzymać się na nogach. Łapczywie chwytała powietrze, ignorując łzy spływające po policzkach, ginące w kącikach wysoko uniesionych ust. Znów się uśmiechała, uśmiechem doprowadzonego do ostateczności drapieżnika, tymczasowo pokonanego, lecz obiecującego sobie zemstę. Od podduszenia bardziej rozwścieczyła ją śmiałość, z jaką dotknął jej piersi; miała wrażenie, że zostawił na sukience spopielone ślady, sięgające głębiej, aż do skóry i kości. Serce biło w gwałtownym rytmie, paląc ją od środka żywym ogniem. - Nie mogę się doczekać - wychrypiała tylko w odpowiedzi, może niewyraźnie, może jej głos rozmył się w radosnych odgłosach bankietu i stukocie jego kroków. Pozwoliła sobie jeszcze na jedno ochrypłe pochwycenie powietrza, a potem wstała, poprawiając włosy i sukienkę, sięgając po różdżkę, by oczyścić twarz z krwi i łez. Szczerze wypowiedziała swe pragnienie, pewna, że przy najbliższej możliwej okazji ich emocjonalna gra będzie wyglądała zupełnie inaczej.
| zt
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
Strona 2 z 2 • 1, 2
Kasyno Elizjum
Szybka odpowiedź