Boczny pokój
Strona 2 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Boczny pokój
Graciarnia w trakcie porządkowania.
bo ty jesteś
prządką
prządką
Czkawka irytowała i sprawnie odbierała jej resztki opanowania, odciskała się także na fizyczności; nadmierne wirowanie w żołądku sprawiło, że nie tylko było jej niedobrze ale też bolała ją głowa, a ostre światło raziło; ciemne pomieszczenie było przyjemną odmianą, a pojawienie się w nim małej Sroki przypominało bardziej radosny sen, niż rzeczywistość. Trafiła niedaleko od domu, do znajomego miejsca, a obecność dziecka zdecydowanie była bardziej dogodnym towarzystwem niż konieczność tłumaczenia się komuś dorosłemu z nagłej, niezapowiedzianej wizyty.
Zwłaszcza, że trafiła pod dach Vablatsky, do miejsca, w którym nierzadko czuła się bezpieczniej niż we własnym domu. Spędziła tu wiele czasu, wypowiedziała wiele słów, wylała wiele łez – pojawienie się w bocznym pomieszczeniu mogła zatem traktować jak uśmiech od losu, nieważne jak kapryśnym nie był, przerzucając ją teleportacją z miejsca na miejsce.
– Och, no tak – skwitowała tylko krótko, delikatnie przytakując podbródkiem na słowa dziewczynki; Cassandra miała pełne ręce roboty, niezależnie od tego co działo się w szeregach Czarnego Pana, miała jeszcze własną pracę – Och, niekoniecznie – odpowiedziała, marszcząc pierw brwi, zaraz jednak unosząc kąciki ust ku górze; Lysandra wiedziała wiele jak na swój wiek, rozumiała wiele, choć na swój specyficzny, dziecięcy sposób. Dolohov nie miała ręki do dzieci – ręki, cierpliwości, nierzadko zrozumienia – ale coś w małej Vablatsky było zwyczajnie ujmującego, na tyle, by mogła z uznaniem patrzeć na to, jak Cassandra wychowuje swoją córkę.
– To chyba jak przeziębienie. Czkawka teleportacyjna. Nie chcę się nawet teleportować, a ona przychodzi – dodała zaraz potem, tłumacząc dziewczynce na tyle, ile potrafiła, choć kapryśność całego zdarzenia i dla niej wciąż stanowiła pewną zagadkę – Wiesz, poniekąd chyba ma swoją wolę. Inaczej nie trzeba byłoby jej ujarzmiać. Jest żywa, ale nie tak jak my, zwierzęta czy rośliny. Może bardziej jak gwiazdy na niebie? – uniosła brew, obserwując zagwozdki malujące się na buźce dziecka, a później na to, jak krząta się po pomieszczeniu w poszukiwaniu – jak określiła – przyborów malarskich.
– Co takiego będziesz malować? – zagaiła, przechodząc na bok pokoju i krzyżując ręce na piersi, obserwując poszukiwania małej Sroki – Och, nie trzeba, chyba, że masz jakąś dobrą, wartą polecenia? – brew drgnęła ku górze, równocześnie z kącikiem ust.
– Może ci pomogę? Z poszukiwaniami? – mogła przecież machnąć różdżką i odnaleźć to, czego potrzebowała Lysa.
Zwłaszcza, że trafiła pod dach Vablatsky, do miejsca, w którym nierzadko czuła się bezpieczniej niż we własnym domu. Spędziła tu wiele czasu, wypowiedziała wiele słów, wylała wiele łez – pojawienie się w bocznym pomieszczeniu mogła zatem traktować jak uśmiech od losu, nieważne jak kapryśnym nie był, przerzucając ją teleportacją z miejsca na miejsce.
– Och, no tak – skwitowała tylko krótko, delikatnie przytakując podbródkiem na słowa dziewczynki; Cassandra miała pełne ręce roboty, niezależnie od tego co działo się w szeregach Czarnego Pana, miała jeszcze własną pracę – Och, niekoniecznie – odpowiedziała, marszcząc pierw brwi, zaraz jednak unosząc kąciki ust ku górze; Lysandra wiedziała wiele jak na swój wiek, rozumiała wiele, choć na swój specyficzny, dziecięcy sposób. Dolohov nie miała ręki do dzieci – ręki, cierpliwości, nierzadko zrozumienia – ale coś w małej Vablatsky było zwyczajnie ujmującego, na tyle, by mogła z uznaniem patrzeć na to, jak Cassandra wychowuje swoją córkę.
– To chyba jak przeziębienie. Czkawka teleportacyjna. Nie chcę się nawet teleportować, a ona przychodzi – dodała zaraz potem, tłumacząc dziewczynce na tyle, ile potrafiła, choć kapryśność całego zdarzenia i dla niej wciąż stanowiła pewną zagadkę – Wiesz, poniekąd chyba ma swoją wolę. Inaczej nie trzeba byłoby jej ujarzmiać. Jest żywa, ale nie tak jak my, zwierzęta czy rośliny. Może bardziej jak gwiazdy na niebie? – uniosła brew, obserwując zagwozdki malujące się na buźce dziecka, a później na to, jak krząta się po pomieszczeniu w poszukiwaniu – jak określiła – przyborów malarskich.
– Co takiego będziesz malować? – zagaiła, przechodząc na bok pokoju i krzyżując ręce na piersi, obserwując poszukiwania małej Sroki – Och, nie trzeba, chyba, że masz jakąś dobrą, wartą polecenia? – brew drgnęła ku górze, równocześnie z kącikiem ust.
– Może ci pomogę? Z poszukiwaniami? – mogła przecież machnąć różdżką i odnaleźć to, czego potrzebowała Lysa.
Tatiana Dolohov
Zawód : emigrantka, pozowana dama
Wiek : lat 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
wanderess, one night stand
don't belong to no city,
don't belong to no man
I'm the violence in the pouring rain
don't belong to no city,
don't belong to no man
I'm the violence in the pouring rain
OPCM : 17
UROKI : 16 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 7 +3
ZWINNOŚĆ : 7
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Przeziębienie potrafi uprzykrzyć mocno życie, mała Lysa coś na ten temat wiedziała. Nie lubiła kiedy miała zatkany nos, oczy łzawiły, a w gardle drapało. Przypadłość, która bardzo drażniła bo nie mogła się wtedy bawić, ani pomagać Matuli w lecznicy. Nie czuła zapachu ziół, ani nie rozróżniała smaków. Czkawka teleportacyjna porównana do tej choroby zdawała się być niezwykle nieznośna. Na pewno jej by się to nie podobało.
-Matula pewnie wie jakie lekarstwo na to podać. - Zmarkotniała lekko, ponieważ nie miała takiej wiedzy, a tym samym nie mogła pomóc. Pokiwała więc jedynie głową jak Cassandra kiedy zbierała wywiad na temat pacjenta i jego dolegliwości. -Gwiazdy są piękne. - Powiedziała nagle. -Magia też jest piękna, choć czasami w taki… niebezpieczny sposób. Wiesz ciociu Ti, że czasami się magii boję… ale może powinnam się bać bardziej jej… użyt… użytkowników. Tak mówił jeden duch. A te przychodzą tu często, mówią o wielu sprawach i rzeczach. Niektóre z nich są bardzo stare i czasami wydaje mi się, że zmęczone tym, że wciąż są wśród żywych. Takie nie-życie musi być bardzo ciężkie. - Przeskoczyła nad starym koszem wiklinowym i spojrzała przenikliwie na czarownicę. Zielone oczy rozbłysły mocno jakby ktoś w nich zapalił dwa płomienie. -Niedźwiedzie, listy i wrony. Zawsze są i towarzyszą mi, choć nie do końca rozumiem jak. - Kiedy zaczęła mówić zdawało się, że cała otoczenie zawirowało, zaczęło się zmieniać, a ściany pomieszczenia zafalowały, jakby zdeformowane. Zdawały się być stworzone z papieru, który nasiąkał i namakał przedziwną, niewidzianą wodą. -Zawsze jest zima… - Mówiła dalej dziewczynka, zupełnie nic sobie nie robiąc z tego co się działo wokół nich. Ściany zaś zaczęły się rozpadać, składać jak kartonowy domek. Za nimi zaś ukazały się strzeliste drzewa zasłaniające swoimi koronami całe niebo, a to było prawdziwie granatowe, na którym lśniły gwiazdy, niezwykle mocno, wręcz nienaturalnie. Pod nogami miały śnieg, a zagracone pomieszczenie zniknęło całkowicie. -Ups… - Wyrwało się z ust dziewczynki, a drzewa zaszeleściły mocno, wiatr wezbrał i wdarł się za ubrania. -Przepraszam ciociu Ti… - Jęknęła cicho i natychmiast z nieba zaczęły spadać płatki śniegu. Objęła się ramionami mocno i rozejrzała po okolicy, która całkowicie zmieniła się w gęsty las, pokryty grubą warstwą śniegu. -Jeszcze nad tym nie panuję… - Dodała cicho, a wtedy wokół nich dało się słyszeć cichą melodię, którą niósł przedziwny wiatr. Piosenka zdawała się być kołysanką, ale z lekką, niebezpieczną nutą, która zapowiadała grozę, a może przestrogę?
|Rzut na magię dziecięcą, 9 - Wyobraźnia dziecka przenika do rzeczywistości na tyle mocno, że na okres dwóch tur towarzyszący mu czarodzieje zostają wciągnięci do jego świata, przeżywają jego myśli, marzenia, wyobrażenia, lęki i sny.
1/2
|Melodia
-Matula pewnie wie jakie lekarstwo na to podać. - Zmarkotniała lekko, ponieważ nie miała takiej wiedzy, a tym samym nie mogła pomóc. Pokiwała więc jedynie głową jak Cassandra kiedy zbierała wywiad na temat pacjenta i jego dolegliwości. -Gwiazdy są piękne. - Powiedziała nagle. -Magia też jest piękna, choć czasami w taki… niebezpieczny sposób. Wiesz ciociu Ti, że czasami się magii boję… ale może powinnam się bać bardziej jej… użyt… użytkowników. Tak mówił jeden duch. A te przychodzą tu często, mówią o wielu sprawach i rzeczach. Niektóre z nich są bardzo stare i czasami wydaje mi się, że zmęczone tym, że wciąż są wśród żywych. Takie nie-życie musi być bardzo ciężkie. - Przeskoczyła nad starym koszem wiklinowym i spojrzała przenikliwie na czarownicę. Zielone oczy rozbłysły mocno jakby ktoś w nich zapalił dwa płomienie. -Niedźwiedzie, listy i wrony. Zawsze są i towarzyszą mi, choć nie do końca rozumiem jak. - Kiedy zaczęła mówić zdawało się, że cała otoczenie zawirowało, zaczęło się zmieniać, a ściany pomieszczenia zafalowały, jakby zdeformowane. Zdawały się być stworzone z papieru, który nasiąkał i namakał przedziwną, niewidzianą wodą. -Zawsze jest zima… - Mówiła dalej dziewczynka, zupełnie nic sobie nie robiąc z tego co się działo wokół nich. Ściany zaś zaczęły się rozpadać, składać jak kartonowy domek. Za nimi zaś ukazały się strzeliste drzewa zasłaniające swoimi koronami całe niebo, a to było prawdziwie granatowe, na którym lśniły gwiazdy, niezwykle mocno, wręcz nienaturalnie. Pod nogami miały śnieg, a zagracone pomieszczenie zniknęło całkowicie. -Ups… - Wyrwało się z ust dziewczynki, a drzewa zaszeleściły mocno, wiatr wezbrał i wdarł się za ubrania. -Przepraszam ciociu Ti… - Jęknęła cicho i natychmiast z nieba zaczęły spadać płatki śniegu. Objęła się ramionami mocno i rozejrzała po okolicy, która całkowicie zmieniła się w gęsty las, pokryty grubą warstwą śniegu. -Jeszcze nad tym nie panuję… - Dodała cicho, a wtedy wokół nich dało się słyszeć cichą melodię, którą niósł przedziwny wiatr. Piosenka zdawała się być kołysanką, ale z lekką, niebezpieczną nutą, która zapowiadała grozę, a może przestrogę?
|Rzut na magię dziecięcą, 9 - Wyobraźnia dziecka przenika do rzeczywistości na tyle mocno, że na okres dwóch tur towarzyszący mu czarodzieje zostają wciągnięci do jego świata, przeżywają jego myśli, marzenia, wyobrażenia, lęki i sny.
1/2
|Melodia
The girl...
... who lost things
Obecność Cassandry byłaby sporym ułatwieniem; być może raz na zawsze rozwiałaby wszelkie domysły i pytania, zmazując przy okazji jej irytację i na dobre uwalniając ją od czkawki teleportacyjnej – nie była pewna, czy faktycznie istniało na to jakieś lekarstwo, remedium, sposób czy po prostu zaklęcie, ale Vablatsky mogła być osobą, która dzierżyła odpowiedź na tego typu pytania.
Pech, bądź szczęście, chciało, że trafiła jej się mniejsza wersja ciemnowłosej czarownicy. Dość specyficzna, choć w całej tej swojej nietuzinkowej formie ciekawa; na tyle, na ile Tatianę mogło zaciekawić dziecko.
Słuchała tego, co Sroka miała do powiedzenia – jej wątpliwości i zwierzeń na temat magii; zawsze ciekawiło ją to, że dzieci podawały na tacy wszystko, co miały w środku. Obawy, przeczucia, emocje – mniej lub bardziej bezpośrednio, choć czytało się z nich jak z otwartej księgi. Jednocześnie wciąż nie potrafiąc do końca zrozumieć zapisanych zdań.
Dolohov wsparła plecy o jedną ze ścian, w międzyczasie krzyżując ramiona w okolicach klatki piersiowej, kiedy wzrok wciąż utkwiony był w opowiadającej Lysandrze.
– Duchy? – powtórzyła za nią, nieco zdziwiona, choć po zaskoczeniu prędko nie było już śladu; Nokturn był pełen dusz z zaświatów, sama miała w duchu sąsiadkę, choć wybieranie sobie dziecka na towarzysza rozmowy raczej nie byłoby tym, na co Freya Borgin by przystała. Ktoś inny musiał nawiedzać młodą Vablatsky.
– Masz rację. Z jednej strony potrafią być irytujące, często przecież przychodzą nie do końca kiedy byśmy chcieli, ale z drugiej strony... co innego mają robić? – duchy były dziwacznym bytem, zawieszone pomiędzy jedną stroną a drugą – To tak jakby utknąć gdzieś w środku, masz rację, bardzo to musi być ciężkie – przytaknęła głową, zaraz potem wypuszczając długie, ciężkie westchnięcie.
Odeszło w niepamięć zaraz potem – zaraz kiedy pomieszczenie zaczęło falować, a Tatiana, instynktownie uniosła różdżkę, zbliżając się tyłem do dziecka, jakby chciała je osłonić; potrzebowała chwili, żeby zrozumieć, że to Lysandra sprawiała, że rzeczywistość ulegała przekształceniu.
Nie była pewna, czy to halucynacja, wspólna wizja, czy jeszcze coś innego; oczy dziewczynki wydawały się żywe, magia niemalże tętniła wokół jej ciała, kiedy opowiadała o zimie – zimie, która realnie objęła je obydwie, przenosząc do leśnej scenerii pokrytej śniegiem.
– Często tak masz? – zapytała dopiero po czasie, niemal półszeptem, zerkając na dziewczynkę; bez gniewu, raczej z czystym zaintrygowaniem. Czerń włosów kontrastowała z bielą podłoża, płatki śniegu zaraz potem zaczęły osiadać na pasmach.
– Jesteśmy w leśnym lesie, wiesz jakim? To miejsce ze snu? – zapytała, kiedy zdumienie w głosie płynnie przeszło w ciekawość.
Pech, bądź szczęście, chciało, że trafiła jej się mniejsza wersja ciemnowłosej czarownicy. Dość specyficzna, choć w całej tej swojej nietuzinkowej formie ciekawa; na tyle, na ile Tatianę mogło zaciekawić dziecko.
Słuchała tego, co Sroka miała do powiedzenia – jej wątpliwości i zwierzeń na temat magii; zawsze ciekawiło ją to, że dzieci podawały na tacy wszystko, co miały w środku. Obawy, przeczucia, emocje – mniej lub bardziej bezpośrednio, choć czytało się z nich jak z otwartej księgi. Jednocześnie wciąż nie potrafiąc do końca zrozumieć zapisanych zdań.
Dolohov wsparła plecy o jedną ze ścian, w międzyczasie krzyżując ramiona w okolicach klatki piersiowej, kiedy wzrok wciąż utkwiony był w opowiadającej Lysandrze.
– Duchy? – powtórzyła za nią, nieco zdziwiona, choć po zaskoczeniu prędko nie było już śladu; Nokturn był pełen dusz z zaświatów, sama miała w duchu sąsiadkę, choć wybieranie sobie dziecka na towarzysza rozmowy raczej nie byłoby tym, na co Freya Borgin by przystała. Ktoś inny musiał nawiedzać młodą Vablatsky.
– Masz rację. Z jednej strony potrafią być irytujące, często przecież przychodzą nie do końca kiedy byśmy chcieli, ale z drugiej strony... co innego mają robić? – duchy były dziwacznym bytem, zawieszone pomiędzy jedną stroną a drugą – To tak jakby utknąć gdzieś w środku, masz rację, bardzo to musi być ciężkie – przytaknęła głową, zaraz potem wypuszczając długie, ciężkie westchnięcie.
Odeszło w niepamięć zaraz potem – zaraz kiedy pomieszczenie zaczęło falować, a Tatiana, instynktownie uniosła różdżkę, zbliżając się tyłem do dziecka, jakby chciała je osłonić; potrzebowała chwili, żeby zrozumieć, że to Lysandra sprawiała, że rzeczywistość ulegała przekształceniu.
Nie była pewna, czy to halucynacja, wspólna wizja, czy jeszcze coś innego; oczy dziewczynki wydawały się żywe, magia niemalże tętniła wokół jej ciała, kiedy opowiadała o zimie – zimie, która realnie objęła je obydwie, przenosząc do leśnej scenerii pokrytej śniegiem.
– Często tak masz? – zapytała dopiero po czasie, niemal półszeptem, zerkając na dziewczynkę; bez gniewu, raczej z czystym zaintrygowaniem. Czerń włosów kontrastowała z bielą podłoża, płatki śniegu zaraz potem zaczęły osiadać na pasmach.
– Jesteśmy w leśnym lesie, wiesz jakim? To miejsce ze snu? – zapytała, kiedy zdumienie w głosie płynnie przeszło w ciekawość.
Tatiana Dolohov
Zawód : emigrantka, pozowana dama
Wiek : lat 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
wanderess, one night stand
don't belong to no city,
don't belong to no man
I'm the violence in the pouring rain
don't belong to no city,
don't belong to no man
I'm the violence in the pouring rain
OPCM : 17
UROKI : 16 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 7 +3
ZWINNOŚĆ : 7
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Nie były już na Nokturnie, a gęstwina leśna namacalna i prawdziwa objęła je całkowicie. Strzeliste pnie unosiły się w górę tworząc nad nimi sklepienie. Śnieg skrzypiał pod stopami przy każdym możliwym ruchu, każdym kroku. Płatki śniegu wirowały niczym małe baletnice w powietrzu nim opadły całkowicie na ziemię, włosy, ramiona dwóch czarownic w sercu prawdziwej puszczy. Lysandra stała obejmując się nadal ramionami, zamarła jakby stała się posągiem i łapała głębokie hausty powietrza. Chciała się uspokoić, przestać się bać, przestać marzyć i śnić na jawie. Nie chciała by ciocia Ti dostrzegła krwawe ślady na śniegu zostawiane niedźwiedzią łapą, ale jak tylko o tym pomyślała te pojawiły się przed Tatianą. Namalowane niewidzialną ręką znikały pomiędzy drzewami.
-To las, ciociu Ti, który często widuję… - Przytaknęła ze skruchą w głosie, co sprawiło, że więcej płatków śniegu zaczęło spadać z nieba, a wiatr mocno potrząsnął gałęzią. Z głuchym odgłosem, duża połać śniegu spadła na ziemię.
Duża wrona przysiadła na gałęzi, z której spadła czapa ciężkiego puchu, otworzyła szeroko dziób, ale zamiast krakania w powietrze uniósł się chrapliwy głos. Lysandra zacisnęła mocno oczy i zasłoniła uszy dłońmi.
-Przeklęta. Nawiedzona. Przeklęta - następnie ptaszysko rozprostowało skrzydła, zatrzepotało nimi mocno i odbiło się od gałęzi.
-Przepraszam, ciociu Ti. - Cichy głos wydobył się z ust dziecka, zalęknionego tym co samo stworzyło. -To zaraz minie… to zaraz minie. - Ciężko było stwierdzić czy pociesza siebie czy zapewnia czarownicę obok niej. Wycie wilka nagle rozbrzmiało w oddali, a niebo gwałtownie pociemniało, powietrze stało się prawdziwie mroźne, wręcz unosiły się obłoki pary kiedy oddychały. Wtem spomiędzy drzew wyłoniła się ruda kita. Przemknęła szybko, prawie bezszelestnie. Lis przystanął z jedną łapką uniesioną do góry i ciemne oczy bił w Tatianę. I trwał tak. Jedynie ruch klatki piersiowej dowodził tego, że jeszcze nie zamarzł. Szybko przebiegł obok czarownicy by znaleźć się przy nodze Lysandry. Dziewczynka otworzyła oczy czując trącenie. Objęła lisa kruchymi ramionami, wtuliła w jego futro twarz z prawdziwą ufnością.
-To… czasami się zdarza ciociu Ti, ale nie idź za śladami. - Poprosiła cicho. -To może być niebezpieczne…
Wiedziała tylko tyle, że jeżeli ktoś poza nią ruszy za łapami niedźwiedzia może stać się krzywda, właśnie tej osobie. Czym to było, nie wiedziała. Czemu niedźwiedź ją straszył i bronił jednocześnie? Tego też nie wiedziała.
Śnieg przestał padać.
Ściany znów zafalowały.
Pomiędzy pniami widać było zarys ścian pomieszczenia.
Zawiał cieplejszy wiatr.
Lis usiadł przy dziewczynce.
|2/2
-To las, ciociu Ti, który często widuję… - Przytaknęła ze skruchą w głosie, co sprawiło, że więcej płatków śniegu zaczęło spadać z nieba, a wiatr mocno potrząsnął gałęzią. Z głuchym odgłosem, duża połać śniegu spadła na ziemię.
Duża wrona przysiadła na gałęzi, z której spadła czapa ciężkiego puchu, otworzyła szeroko dziób, ale zamiast krakania w powietrze uniósł się chrapliwy głos. Lysandra zacisnęła mocno oczy i zasłoniła uszy dłońmi.
-Przeklęta. Nawiedzona. Przeklęta - następnie ptaszysko rozprostowało skrzydła, zatrzepotało nimi mocno i odbiło się od gałęzi.
-Przepraszam, ciociu Ti. - Cichy głos wydobył się z ust dziecka, zalęknionego tym co samo stworzyło. -To zaraz minie… to zaraz minie. - Ciężko było stwierdzić czy pociesza siebie czy zapewnia czarownicę obok niej. Wycie wilka nagle rozbrzmiało w oddali, a niebo gwałtownie pociemniało, powietrze stało się prawdziwie mroźne, wręcz unosiły się obłoki pary kiedy oddychały. Wtem spomiędzy drzew wyłoniła się ruda kita. Przemknęła szybko, prawie bezszelestnie. Lis przystanął z jedną łapką uniesioną do góry i ciemne oczy bił w Tatianę. I trwał tak. Jedynie ruch klatki piersiowej dowodził tego, że jeszcze nie zamarzł. Szybko przebiegł obok czarownicy by znaleźć się przy nodze Lysandry. Dziewczynka otworzyła oczy czując trącenie. Objęła lisa kruchymi ramionami, wtuliła w jego futro twarz z prawdziwą ufnością.
-To… czasami się zdarza ciociu Ti, ale nie idź za śladami. - Poprosiła cicho. -To może być niebezpieczne…
Wiedziała tylko tyle, że jeżeli ktoś poza nią ruszy za łapami niedźwiedzia może stać się krzywda, właśnie tej osobie. Czym to było, nie wiedziała. Czemu niedźwiedź ją straszył i bronił jednocześnie? Tego też nie wiedziała.
Śnieg przestał padać.
Ściany znów zafalowały.
Pomiędzy pniami widać było zarys ścian pomieszczenia.
Zawiał cieplejszy wiatr.
Lis usiadł przy dziewczynce.
|2/2
The girl...
... who lost things
Biel była niemal oślepiająca; zmuszała do zmrużenia oczu, a nawet zasłonienia wzroku ręką. Tatiana uniosła dłoń, prędko jednak obracając się wokół własnej osi by rozejrzeć się po okolicy i próbować zlokalizować to miejsce. Niska temperatura była niemożliwa, choć automatycznie wydawało jej się, że zrobiło się zimniej, niemalże mroźnie; wrażenie potęgował skrzypiący pod stopami śnieg i mała Lysandra obejmująca się ramionami.
– Nie bój się – wypowiedziała krótko, mierząc dziewczynkę spojrzeniem i starając się znaleźć źródło, które spowodowało nagłą zmianę krajobrazu. Było możliwe, że mała Vablatsky miała na tyle silnie wykształcony zmysł woli, by zmaterializować przed nimi taki krajobraz? Na to wyglądało.
– Spokojnie – powtórzyła zaraz potem, a wzrok potoczył się po śladach; ciemnoczerwonych, zwierzęcych, należących najpewniej do niedźwiedzia, o którym wspominała mała Sroka – To tylko wizja, nie jest prawdziwa – dodała, obserwując przestraszone dziecko, by zaraz potem przejść kilka kroków bliżej. Zaraz jej uwagę zwróciła sroka, która zamiast ptasiego skrzeku, zaczęła chrypieć ludzkim głosem, słowa wyraźnie skierowane do dziewczynki. Dolohov próbowała machnąć wyciągniętym ramieniem i przegonić ptaszysko, ale to finalnie uniosło się same, znikając zaraz potem w odmętach ciemnego nieba.
– To nie jest prawdziwe – powtórzyła, głośniej i dosadniej, znów kierując spojrzenie na Lysandrę. To była wizja, sen, dziecięce mary? Nie wiedziała wiele o sile dziecięcej magii, nie wiedziała też co mogą znaczyć obrazy pojawiające się w myślach dziewczynki, niewątpliwie związane z darem, który najpewniej odziedziczyła po matce.
Ruda plama zafalowała gdzieś w przestrzeni, zaraz potem materializując się jako puszysty lis, zdecydowanie związany z córką Cassandry.
– To twój przyjaciel? – zapytała, obserwując jak Lysandra obejmuje zwierzę ufnie. Zaraz potem podniosła wzrok na oczy dziewczynki, później jednak zwracając uwagę na krwawe ślady.
– Dokąd prowadzą? – zapytała, i choć Vablatsky wspomniała, by tam nie iść, Dolohov powoli odwróciła się w ich kierunku – To tylko wizja, Lysandro – powtórzyła znów, odwracając się przez ramię. Zimowy krajobraz lasu powoli ginął w przestrzeni, przekształcał się na nowo w ciemny pokój nokturnowskiej kamienicy, falująca faktura zaburzała śnieg i ciemne ściany. Ale mimo to lis nie znikał, ślady na śniegu natomiast sprawiały wrażenie, jakby rozpływały się pod topniejącą nawierzchnią.
– Co to za ślady… – zapytała znów, marszcząc brwi w niezrozumieniu, kiedy falujące uczucie znów przeszło przez dół jej żołądka – Nie teraz… – wymamrotała cicho pod nosem, ale było już za późno żeby zatrzymać kolejny kaprys magii.
Z głośnym czknięciem rozmyła się w powietrzu, w momencie kiedy zimowa kraina na nowo stała się pokojem zagraconym Vablatsky.
Hep!
– Nie bój się – wypowiedziała krótko, mierząc dziewczynkę spojrzeniem i starając się znaleźć źródło, które spowodowało nagłą zmianę krajobrazu. Było możliwe, że mała Vablatsky miała na tyle silnie wykształcony zmysł woli, by zmaterializować przed nimi taki krajobraz? Na to wyglądało.
– Spokojnie – powtórzyła zaraz potem, a wzrok potoczył się po śladach; ciemnoczerwonych, zwierzęcych, należących najpewniej do niedźwiedzia, o którym wspominała mała Sroka – To tylko wizja, nie jest prawdziwa – dodała, obserwując przestraszone dziecko, by zaraz potem przejść kilka kroków bliżej. Zaraz jej uwagę zwróciła sroka, która zamiast ptasiego skrzeku, zaczęła chrypieć ludzkim głosem, słowa wyraźnie skierowane do dziewczynki. Dolohov próbowała machnąć wyciągniętym ramieniem i przegonić ptaszysko, ale to finalnie uniosło się same, znikając zaraz potem w odmętach ciemnego nieba.
– To nie jest prawdziwe – powtórzyła, głośniej i dosadniej, znów kierując spojrzenie na Lysandrę. To była wizja, sen, dziecięce mary? Nie wiedziała wiele o sile dziecięcej magii, nie wiedziała też co mogą znaczyć obrazy pojawiające się w myślach dziewczynki, niewątpliwie związane z darem, który najpewniej odziedziczyła po matce.
Ruda plama zafalowała gdzieś w przestrzeni, zaraz potem materializując się jako puszysty lis, zdecydowanie związany z córką Cassandry.
– To twój przyjaciel? – zapytała, obserwując jak Lysandra obejmuje zwierzę ufnie. Zaraz potem podniosła wzrok na oczy dziewczynki, później jednak zwracając uwagę na krwawe ślady.
– Dokąd prowadzą? – zapytała, i choć Vablatsky wspomniała, by tam nie iść, Dolohov powoli odwróciła się w ich kierunku – To tylko wizja, Lysandro – powtórzyła znów, odwracając się przez ramię. Zimowy krajobraz lasu powoli ginął w przestrzeni, przekształcał się na nowo w ciemny pokój nokturnowskiej kamienicy, falująca faktura zaburzała śnieg i ciemne ściany. Ale mimo to lis nie znikał, ślady na śniegu natomiast sprawiały wrażenie, jakby rozpływały się pod topniejącą nawierzchnią.
– Co to za ślady… – zapytała znów, marszcząc brwi w niezrozumieniu, kiedy falujące uczucie znów przeszło przez dół jej żołądka – Nie teraz… – wymamrotała cicho pod nosem, ale było już za późno żeby zatrzymać kolejny kaprys magii.
Z głośnym czknięciem rozmyła się w powietrzu, w momencie kiedy zimowa kraina na nowo stała się pokojem zagraconym Vablatsky.
Hep!
Tatiana Dolohov
Zawód : emigrantka, pozowana dama
Wiek : lat 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
wanderess, one night stand
don't belong to no city,
don't belong to no man
I'm the violence in the pouring rain
don't belong to no city,
don't belong to no man
I'm the violence in the pouring rain
OPCM : 17
UROKI : 16 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 7 +3
ZWINNOŚĆ : 7
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Starała się nie bać. Starała się pilnować wizji, ale ostatnio za każdym razem były coraz częstsze, coraz więcej się ich pojawiało. Nie wiedziała z czego to wynika, ale bała się, że komuś stanie się krzywda.
Ciocia Ti cierpiałą na czkawkę teleportacyjną, a teraz wkroczyła w świat snów i lęków dziecka, które do końca nie wiedziało jeszcze czym jest jej dar i jak wygląda rzeczywistość. Choć gdy ta zbyt mocno dobijała się do jej życia, wtedy uciekła w marzenia, a te… bywały bardzo niepokojące.
-Trochę jest… a trochę nie jest. - Odpowiedziała głucho. To był żywy świat, jej kreacja, jej myśli i pragnienia utkane w przedziwne i mało zrozumiałe obrazy. Malowała je często starając się pojąć ich treść i przesłanie. Zawsze zadawała nieme pytania, ale mało kiedy otrzymywała odpowiedź na nie. -Nie wiem… - Po prostu wiedziała, że nie można za nimi iść. Nie wtedy kiedy nie jest się gotowym do starcia. Jakiego? Skąd mogła wiedzieć, nigdy tego nie doświadczyła. Podskórnie czuła, że to jeszcze nie czas aby podążać za śladem niedźwiedzich łap. Lis miał ciepłe futro i miękkie, tak bardzo kojące. Uspokajał umysł dziecka, które tak bardzo teraz potrzebowało oparcia.
-Zawsze tu jest. -Wyjaśniła czarownicy, a las zaczął znikać, znów wracały do zagraconego pokoju na Nokturnie, nad lecznicą Cassandy. Do miejsca suchego, ciepłego i bezpiecznego, takiego, którego nie musiała się obawiać. Wtedy czknięcie przeszyło ostrym dźwiękiem ciszę, która wręcz piszczała w uszach.
Po cioci Ti nie został ślad. Poza kurzem unoszącym się w powietrzu, a po dziecięcej magi jedynie znikająca w rogu lisia kita. Stworzenie stanie się znów niewidoczne dla innych, ale obecne przy dziewczynce. Czuwające nad jej bezpieczeństwem i spokojem. Lysandra zebrała przybory malarskie i wychodząc z pomieszczenia spojrzała jeszcze na miejsce, w którym przed chwilą była czarownica.
-Powodzenia ciociu Ti. - Powiedziała cicho i zamknęła za sobą dokładnie drzwi.
|zt x2
Ciocia Ti cierpiałą na czkawkę teleportacyjną, a teraz wkroczyła w świat snów i lęków dziecka, które do końca nie wiedziało jeszcze czym jest jej dar i jak wygląda rzeczywistość. Choć gdy ta zbyt mocno dobijała się do jej życia, wtedy uciekła w marzenia, a te… bywały bardzo niepokojące.
-Trochę jest… a trochę nie jest. - Odpowiedziała głucho. To był żywy świat, jej kreacja, jej myśli i pragnienia utkane w przedziwne i mało zrozumiałe obrazy. Malowała je często starając się pojąć ich treść i przesłanie. Zawsze zadawała nieme pytania, ale mało kiedy otrzymywała odpowiedź na nie. -Nie wiem… - Po prostu wiedziała, że nie można za nimi iść. Nie wtedy kiedy nie jest się gotowym do starcia. Jakiego? Skąd mogła wiedzieć, nigdy tego nie doświadczyła. Podskórnie czuła, że to jeszcze nie czas aby podążać za śladem niedźwiedzich łap. Lis miał ciepłe futro i miękkie, tak bardzo kojące. Uspokajał umysł dziecka, które tak bardzo teraz potrzebowało oparcia.
-Zawsze tu jest. -Wyjaśniła czarownicy, a las zaczął znikać, znów wracały do zagraconego pokoju na Nokturnie, nad lecznicą Cassandy. Do miejsca suchego, ciepłego i bezpiecznego, takiego, którego nie musiała się obawiać. Wtedy czknięcie przeszyło ostrym dźwiękiem ciszę, która wręcz piszczała w uszach.
Po cioci Ti nie został ślad. Poza kurzem unoszącym się w powietrzu, a po dziecięcej magi jedynie znikająca w rogu lisia kita. Stworzenie stanie się znów niewidoczne dla innych, ale obecne przy dziewczynce. Czuwające nad jej bezpieczeństwem i spokojem. Lysandra zebrała przybory malarskie i wychodząc z pomieszczenia spojrzała jeszcze na miejsce, w którym przed chwilą była czarownica.
-Powodzenia ciociu Ti. - Powiedziała cicho i zamknęła za sobą dokładnie drzwi.
|zt x2
The girl...
... who lost things
Strona 2 z 2 • 1, 2
Boczny pokój
Szybka odpowiedź