Gabinet Xaviera
AutorWiadomość
Gabinet Xaviera
Gabinet to miejsce, w którym Xavier spędza dużo czasu jeśli nie jest w pracy. Mało kto ma do niego dostęp, to właśnie tutaj przechowuje większość swoich ksiąg, zapisków i znalezisk. To tutaj spędza czas nad woluminami szukając nowych wskazówek oraz bada znalezione artefakty, planuje wyprawy i inne przedsięwzięcia oraz rozmyśla nad interesami rodzinnej Palarni. W pomieszczeniu znajduje się kominek, przy którym stoją dwa fotele, a pomiędzy nimi mały stolik, na którym często stoi karafka z jego ulubioną whiskey. Pod oknem, z którego rozpościera się widok na zamkowe ogrody, zlokalizowane jest duże, dębowe biurko z kilkoma szufladami, na którym przeważne leży sporo dokumentów, nie tylko dotyczących artefaktów, ale również i rodzinnych interesów. Pod ścianami stoi wiele szafek i komód, wiszą na nich półki, na których, pod szklanymi kopułkami stoją artefakty, które już zbadał i postanowił zatrzymać dla siebie jak i wiele innych przedmiotów, których przeznaczenia nie zdążył jeszcze odkryć. W pomieszczeniu przeważnie panuje półmrok, źródłem oświetlenia najczęściej jest tu kominek lub dwa, pokaźne, świeczniki ulokowane na biurku, palące się kiedy Burke przy nim pracuje.
| 06/12/1957
Nadchodził czas, aby ruszać naprzód. Wojna dawała się we znaki chyba każdemu, ale w tych trudnych czasach należało pielęgnować dobre i solidne relacje, a właśnie taką miał Mathieu Rosier i Xavier Burke. Dwukrotnie przejechał się na „zaufanych” i „pewnych” fundamentach. Mamiony kłamstwem, oszczerstwem i pewnością siebie dał się zwieść na manowce, wyprowadzić jak dziecko. Żałował, że nie przejrzał planów Isabelli, nie sprawdził jej bardziej i pozwolił na potraktowanie w ten sposób. Gdyby teraz zdradziecka wywłoka stanęła na jego drodze, nie zawahałby się, nie zastanawiał. W taki sposób nie traktowało się osoby, która starała się zadziałać i zrobić wszystko, aby stworzyć podstawy dobrej relacji. Skoro jednak druga strona nie szanowała samej siebie, jak można było wymagać szacunku od drugiej osoby. To jednak nie było kluczowe w jego ostatnich zmianach zachowania. Zniknięcie Callisty wywołało w nim wściekłość, gniew… Miał ochotę zniszczyć wszystko, a świat mógł trząść się od samych fundamentów. Kto jak kto, ale Avery obiecywała mu, że go nie opuści. W taki sposób lawirowała między małymi kłamstewkami, że zastanawiał się jak możliwym było tak go wyprowadzić w pole. Coś innego musiało zaślepić jego pogląd na świat i chyba zaczynało do niego docierać, że nie tak powinno to wyglądać. Niemniej jednak, nadeszła wojna, nadszedł czas zmian i nic nie stało na przeszkodzie, aby ab zmienić samego siebie.
Wizyta w Durham Castle była odwlekana od jakiegoś czasu, ale doszedł do wniosku, ze pora wyruszyć na tą wyprawę i spotkać się finalne z Xavierem. Dobrze było mieć w towarzystwie osoby, z którymi rozmowa wychodziła naturalnie i nie trzeba było się trzymać sztywnych protokołów. Służba w Durham powitała go od progu i poprowadziła do komnaty, w której miało się odbyć spotkanie. Nie oczekiwał powitania godnego najwyższej rangi lorda, z resztą, Xavier na pewno zdawał sobie sprawę, że Mathieu był daleki od urządzania wszelkiego rodzaju szopek i cyrków.
- Xavier. – podszedł do przyjaciela i uścisnął mu dłoń na powitanie. – Dobrze widzieć Cię w pełni sił. Wojna nie doskwiera zanadto? – spytał, usadawiając się wygodnie z fotelu zaraz obok kominka. To nie było oficjalne spotkanie, mogli sobie darować te wszystkie szopki, ceregiele i protokoły. Dzisiaj spotkał się tu z przyjacielem, a nie Lordem Burke. Nie sądził też, aby Xavier miał zdanie odbiegające od jego własnego.
Nadchodził czas, aby ruszać naprzód. Wojna dawała się we znaki chyba każdemu, ale w tych trudnych czasach należało pielęgnować dobre i solidne relacje, a właśnie taką miał Mathieu Rosier i Xavier Burke. Dwukrotnie przejechał się na „zaufanych” i „pewnych” fundamentach. Mamiony kłamstwem, oszczerstwem i pewnością siebie dał się zwieść na manowce, wyprowadzić jak dziecko. Żałował, że nie przejrzał planów Isabelli, nie sprawdził jej bardziej i pozwolił na potraktowanie w ten sposób. Gdyby teraz zdradziecka wywłoka stanęła na jego drodze, nie zawahałby się, nie zastanawiał. W taki sposób nie traktowało się osoby, która starała się zadziałać i zrobić wszystko, aby stworzyć podstawy dobrej relacji. Skoro jednak druga strona nie szanowała samej siebie, jak można było wymagać szacunku od drugiej osoby. To jednak nie było kluczowe w jego ostatnich zmianach zachowania. Zniknięcie Callisty wywołało w nim wściekłość, gniew… Miał ochotę zniszczyć wszystko, a świat mógł trząść się od samych fundamentów. Kto jak kto, ale Avery obiecywała mu, że go nie opuści. W taki sposób lawirowała między małymi kłamstewkami, że zastanawiał się jak możliwym było tak go wyprowadzić w pole. Coś innego musiało zaślepić jego pogląd na świat i chyba zaczynało do niego docierać, że nie tak powinno to wyglądać. Niemniej jednak, nadeszła wojna, nadszedł czas zmian i nic nie stało na przeszkodzie, aby ab zmienić samego siebie.
Wizyta w Durham Castle była odwlekana od jakiegoś czasu, ale doszedł do wniosku, ze pora wyruszyć na tą wyprawę i spotkać się finalne z Xavierem. Dobrze było mieć w towarzystwie osoby, z którymi rozmowa wychodziła naturalnie i nie trzeba było się trzymać sztywnych protokołów. Służba w Durham powitała go od progu i poprowadziła do komnaty, w której miało się odbyć spotkanie. Nie oczekiwał powitania godnego najwyższej rangi lorda, z resztą, Xavier na pewno zdawał sobie sprawę, że Mathieu był daleki od urządzania wszelkiego rodzaju szopek i cyrków.
- Xavier. – podszedł do przyjaciela i uścisnął mu dłoń na powitanie. – Dobrze widzieć Cię w pełni sił. Wojna nie doskwiera zanadto? – spytał, usadawiając się wygodnie z fotelu zaraz obok kominka. To nie było oficjalne spotkanie, mogli sobie darować te wszystkie szopki, ceregiele i protokoły. Dzisiaj spotkał się tu z przyjacielem, a nie Lordem Burke. Nie sądził też, aby Xavier miał zdanie odbiegające od jego własnego.
Mathieu Rosier
The last enemy that shall be destroyed is | death |
Już od jakiegoś czasu zastanawiał się co się dzieje z jego przyjacielem. Wojna trwała w najlepsze, każdy pilnował swojego nosa i żeby to jemu było dobrze, a co z najbliższymi? Owszem, cieszył się, że ma rodzinę przy sobie i wszyscy są w miarę zdrowi, ale co z jego przyjaciółmi. Miał znajomych, współpracowników i "kontakty", ale prawdziwych przyjaciół miał niewielu. Mathieu Rosier należał właśnie do tego wąskiego grona. Poznali się na jednym z Sabatów i znaleźli wspólną nic komunikacji. Ich rody miały jak najbardziej pozytywne stosunki, więc nic dziwnego, że i panowie nawiązali znajomość. Mieli wspólne tematy, zainteresowania, którymi się dzielili. Xav nigdy nie był alfą jeśli chodziło o opiekę nad magicznymi stworzeniami dlatego zawsze z zainteresowaniem słuchał opowieści Mathieu o smokach.
Teraz jednak, kiedy wojna zdławiła kraj ich kontakt dziwnie osłabł. Nie przewidywał aby Rosierom się źle wiodło, bo jednak szlachta to szlachta, potrafili być zaradni. Nie rozmawiali jednak za dużo i nie miał pojęcia co się u niego dzieje. Sam chciał się do niego wybrać, ale ostatnio nawał pracy niestety mu to uniemożliwiał. Zaniedbywał czasami nawet swoją rodzinę, a co dopiero mógł znaleźć czas aby spotkać się z przyjacielem. Dlatego nic dziwnego, że ucieszyła go informacja o tym, że Mathieu się do niego wybiera. Od razu przygotował u siebie w gabinecie butelkę dobrego wina, bo akurat czekał niestety na dostawę swojej ulubionej Ognistej, pewnie gdyby się spotkali w jego miejscu pracy mieliby większy wybór. Wiedział jednak, że jego gość nie będzie narzekał. Miłe towarzystwo, dobre wino i czas z pewnością spędzą miło i nadrobią zaległości.
Kiedy drzwi od jego gabinetu się otworzyły, od razu podniósł sie z fotela. Uśmiechnął się widząc przyjaciela i podszedł do niego by uścisnąć mu dłoń na powitanie.
- Dobrze cię widzieć przyjacielu. - pokiwał głową z zadowoloną miną po czym wskazał mu fotel.
Sam zamknął drzwi od gabinetu, nie chcąc by ktoś im przeszkadzał. Znał swoje dzieci i wiedział doskonale, że jak wpadną na pomysł odwiedzenia ojca w gabinecie to nikt i nic ich nie powstrzyma.
- Nie narzekam, interes się kręci, wszyscy w miarę zdrowi. Czasami się śmieje, że wojna to nasz naturalny stan bytu. - powiedział rozbawiony, po czym machnął różdżką, a wino samo zaczęło rozlewać się do kieliszków. - A jak u ciebie? Mam nadzieję, że wszystko w porządku. - uniósł brew ku górze przyglądając się mężczyźnie.
Usiadł na fotelu obok i oparł się wygodnie o oparcie. Miło było nie musieć dla odmiany przestrzegać tych wszystkich zasad dobrego wychowania i innych pierdół. Chociaż i tak powszechnie było wiadomo, że pomimo surowego wychowania, Burke'owie raczej byli tymi mało okrzesanymi, mówiącymi co myślą lordami.
Teraz jednak, kiedy wojna zdławiła kraj ich kontakt dziwnie osłabł. Nie przewidywał aby Rosierom się źle wiodło, bo jednak szlachta to szlachta, potrafili być zaradni. Nie rozmawiali jednak za dużo i nie miał pojęcia co się u niego dzieje. Sam chciał się do niego wybrać, ale ostatnio nawał pracy niestety mu to uniemożliwiał. Zaniedbywał czasami nawet swoją rodzinę, a co dopiero mógł znaleźć czas aby spotkać się z przyjacielem. Dlatego nic dziwnego, że ucieszyła go informacja o tym, że Mathieu się do niego wybiera. Od razu przygotował u siebie w gabinecie butelkę dobrego wina, bo akurat czekał niestety na dostawę swojej ulubionej Ognistej, pewnie gdyby się spotkali w jego miejscu pracy mieliby większy wybór. Wiedział jednak, że jego gość nie będzie narzekał. Miłe towarzystwo, dobre wino i czas z pewnością spędzą miło i nadrobią zaległości.
Kiedy drzwi od jego gabinetu się otworzyły, od razu podniósł sie z fotela. Uśmiechnął się widząc przyjaciela i podszedł do niego by uścisnąć mu dłoń na powitanie.
- Dobrze cię widzieć przyjacielu. - pokiwał głową z zadowoloną miną po czym wskazał mu fotel.
Sam zamknął drzwi od gabinetu, nie chcąc by ktoś im przeszkadzał. Znał swoje dzieci i wiedział doskonale, że jak wpadną na pomysł odwiedzenia ojca w gabinecie to nikt i nic ich nie powstrzyma.
- Nie narzekam, interes się kręci, wszyscy w miarę zdrowi. Czasami się śmieje, że wojna to nasz naturalny stan bytu. - powiedział rozbawiony, po czym machnął różdżką, a wino samo zaczęło rozlewać się do kieliszków. - A jak u ciebie? Mam nadzieję, że wszystko w porządku. - uniósł brew ku górze przyglądając się mężczyźnie.
Usiadł na fotelu obok i oparł się wygodnie o oparcie. Miło było nie musieć dla odmiany przestrzegać tych wszystkich zasad dobrego wychowania i innych pierdół. Chociaż i tak powszechnie było wiadomo, że pomimo surowego wychowania, Burke'owie raczej byli tymi mało okrzesanymi, mówiącymi co myślą lordami.
Xavier Burke
Zawód : artefakciarz, gospodarz Palarni Opium
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
I know what you are doing in the dark, I know what your greatest desires are
OPCM : 10 +2
UROKI : 11 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 18 +2
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Czarodziej
Rycerze Walpurgii
Wojna to trudny czas dla każdego, a czas płynął jak przez palce, uciekał i ciągle istniało poczucie utraty czegoś ważnego. Przyjaźnie były istotne, podobnie jak wielkie sojusze i inne rzeczy, które należały do ich codzienności. W ferworze zadań, dbaniu o Rezerwat i próby odnalezienia odpowiedzialnych za szkodzenie całemu Kent nie było czasu na myślenie o przyjemnościach i skupianie się na dyskusjach błahych. Zawsze gdzieś z tyłu głowy siedział temat wojny i problemów, z którymi przyszło im się borykać. Nie mogli jednak zatracić tych istotnych, prostych przyjaźni, które były im tak bardzo potrzebne. Mając przy sobie zaufanych ludzi o wiele łatwiej było patrzeć pozytywnie na przyszłość i znaleźć w tym wszystkim ziarno nadziei, że kolejny dzień będzie dniem lepszym.
Wizyta w Durham była nieunikniona, ale Mathieu przepadał za rozmowami z Xavierem. Lord Burke był jedną z niewielu osób, z którymi Rosier lubił spędzać czas i nie uruchamiały się w nim nienawistne lęki, gnębiące jego duszę od dawien dawna. Nie każdemu było dane poznać inne oblicze Mathieu, a tym bardziej zapoznać się z nim bardziej niż lakonicznie, na tyle, na ile on sam pozwolił.
- Cieszę się, że wszystko idzie w dobrym kierunku. – odpowiedział na jego słowa. Najważniejsze, że interes się kręcił, zdrowie dopisywało, a to już coś. Mathieu nie mógł powiedzieć tego samego o sobie, ale użalać się też nie zamierzał. Wolał obrócić w żart swoje szczęście do kobiet, niż mówić o bolesnym upadku i problemach z podniesieniem się.
- Przyznam szczerze, że u mnie sytuacja jest dynamiczna. Miałeś bawić się na moim pierwszym ślubie, teraz na drugim, ale będziemy musieli to znów odłożyć w czasie. – zażartował rozsiadając się wygodnie. Ślub z Isabellą miał się odbyć w czerwcu, na szczęście nie doszedł do skutku, a zdradziecka wywłoka uwolniła go od tego przykrego obowiązku. Nawet jeśli z początku ogarniała go wściekłość, bo gotów był podzielić się z nią swoim życiem. Teraz Callista, która najwyraźniej nie była pewna czy jest w stanie udźwignąć na barkach ciężar wojny i choroby. Rozumiał, czuł do niej to coś, coś więcej, ale w momencie kiedy Avery zerwali zaręczyny zrozumiał, że dla kogoś takiego jak on nie istnieją inne możliwości niż zdrowy rozsądek. – Najwyraźniej na mnie jeszcze nie pora, ze smokami jest o wiele łatwiej. – dodał w żartach. Nie przyszedł tu dramatyzować jak księżniczka, a odpocząć od tego całego cholernego bagna.
Wizyta w Durham była nieunikniona, ale Mathieu przepadał za rozmowami z Xavierem. Lord Burke był jedną z niewielu osób, z którymi Rosier lubił spędzać czas i nie uruchamiały się w nim nienawistne lęki, gnębiące jego duszę od dawien dawna. Nie każdemu było dane poznać inne oblicze Mathieu, a tym bardziej zapoznać się z nim bardziej niż lakonicznie, na tyle, na ile on sam pozwolił.
- Cieszę się, że wszystko idzie w dobrym kierunku. – odpowiedział na jego słowa. Najważniejsze, że interes się kręcił, zdrowie dopisywało, a to już coś. Mathieu nie mógł powiedzieć tego samego o sobie, ale użalać się też nie zamierzał. Wolał obrócić w żart swoje szczęście do kobiet, niż mówić o bolesnym upadku i problemach z podniesieniem się.
- Przyznam szczerze, że u mnie sytuacja jest dynamiczna. Miałeś bawić się na moim pierwszym ślubie, teraz na drugim, ale będziemy musieli to znów odłożyć w czasie. – zażartował rozsiadając się wygodnie. Ślub z Isabellą miał się odbyć w czerwcu, na szczęście nie doszedł do skutku, a zdradziecka wywłoka uwolniła go od tego przykrego obowiązku. Nawet jeśli z początku ogarniała go wściekłość, bo gotów był podzielić się z nią swoim życiem. Teraz Callista, która najwyraźniej nie była pewna czy jest w stanie udźwignąć na barkach ciężar wojny i choroby. Rozumiał, czuł do niej to coś, coś więcej, ale w momencie kiedy Avery zerwali zaręczyny zrozumiał, że dla kogoś takiego jak on nie istnieją inne możliwości niż zdrowy rozsądek. – Najwyraźniej na mnie jeszcze nie pora, ze smokami jest o wiele łatwiej. – dodał w żartach. Nie przyszedł tu dramatyzować jak księżniczka, a odpocząć od tego całego cholernego bagna.
Mathieu Rosier
The last enemy that shall be destroyed is | death |
Wcześniej twierdził, że ich wojna w ogóle nie dotknęła. Owszem, interesy szły świetnie i nie miał na myśli jedynie Palarni, którą zarządzał, ale też sklep. Nie narzekali na brak jedzenia, a jego, że mieli kontakty za granicą, nie mogli również narzekać na dostawy. Jednak kiedy wybrał się z Primrose na objazd po hrabstwie dotarło do niego, że może i im wojna nie uprzykrzyła życia, ale innym ludziom jak najbardziej. Dopiero wtedy dotarło do niego jak bardzo ucierpieli normalni obywatele, otworzyło mu to oczy. Nie minęło dużo czasu jak zaczęli zbierać datki i zorganizowali koncert charytatywny. Dzięki temu udało im się choć trochę by pomóc innym. Teraz miał chociaż trochę czystsze sumienie. Nie miał najmniejszego zamiaru w żaden sposób krytykować aktualnej władzy, gdyż jak najbardziej mu odpowiadała i w pełni ją popierał. Mugoli nie cierpiał, mugolaków nie akceptował, więc kiedy teraz panowała polityka czystości krwi, nie mógł prosić o więcej. Jednak mimo wszystko nie przeszkadzało to w niczym, by pomóc potrzebującym, zwłaszcza tym, którzy ucierpieli przez tych cholernych rebeliantów.
Podał przyjacielowi kieliszek napełniony alkoholem i pokiwał lekko głową na jej słowa.
- Nie ukrywam, że coś mi sie obiło o uszy, ale nie zgłębiałem tematu. - odparł spokojnie patrząc na niego - Co jest niesłychane w moim przypadku, bo jednak powszechnie wiadomo, że moja żona, uczęszczając na te wszystkie przyjęcia, ma dużo informacji. - dodał rozbawiony puszczając mu oczko - Ale powiem ci tak przyjacielu, że wydaje mi się, że z czasem nadejdzie czas i dla ciebie i wtedy będziemy się bawić na najlepszym weselu na świecie. - powiedział uśmiechając się łagodnie, po czym lekko stuknął kieliszkiem o jego - I jako mąż z kilkuletnim już stażem, zgodzę się z tobą w pełni. Czasami obcowanie ze smokami jest o wiele bezpieczniejsze niż obcowanie z własną żoną. - roześmiał się.
Jemu się trafiło. Poznał kobietę, w której się zakochał i się ożenił. Udało im się stworzyć rodzinę, mieli dzieci. Życzył takiego szczęścia każdemu, bo wiedział, że nie wszyscy mogli go doświadczyć.
Wiedział, był wręcz przekonany, że jego przyjaciel również będzie takim szczęściarzem.
Podał przyjacielowi kieliszek napełniony alkoholem i pokiwał lekko głową na jej słowa.
- Nie ukrywam, że coś mi sie obiło o uszy, ale nie zgłębiałem tematu. - odparł spokojnie patrząc na niego - Co jest niesłychane w moim przypadku, bo jednak powszechnie wiadomo, że moja żona, uczęszczając na te wszystkie przyjęcia, ma dużo informacji. - dodał rozbawiony puszczając mu oczko - Ale powiem ci tak przyjacielu, że wydaje mi się, że z czasem nadejdzie czas i dla ciebie i wtedy będziemy się bawić na najlepszym weselu na świecie. - powiedział uśmiechając się łagodnie, po czym lekko stuknął kieliszkiem o jego - I jako mąż z kilkuletnim już stażem, zgodzę się z tobą w pełni. Czasami obcowanie ze smokami jest o wiele bezpieczniejsze niż obcowanie z własną żoną. - roześmiał się.
Jemu się trafiło. Poznał kobietę, w której się zakochał i się ożenił. Udało im się stworzyć rodzinę, mieli dzieci. Życzył takiego szczęścia każdemu, bo wiedział, że nie wszyscy mogli go doświadczyć.
Wiedział, był wręcz przekonany, że jego przyjaciel również będzie takim szczęściarzem.
Xavier Burke
Zawód : artefakciarz, gospodarz Palarni Opium
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
I know what you are doing in the dark, I know what your greatest desires are
OPCM : 10 +2
UROKI : 11 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 18 +2
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Czarodziej
Rycerze Walpurgii
Szlachta nie odczuwała zbyt dotkliwie efektów wojny, gorzej było z obywatelami, którzy nie mieli tyle szczęścia. W Chateau Rose artykułów pierwszej potrzeby było pod dostatkiem, dlatego nie zauważał specjalnej różnicy, a że sam był niespecjalnie wymagający… to już inna sprawa. O wiele trudniej było zapewnić płynność dostaw do Rezerwatu i nad tym musiał spędzić dużo więcej czasu, niż komukolwiek mogło się wydawać. Musieli działać, aby świat zrozumiał, że ich działanie i ich polityka będzie prowadziła do najlepszych efektów, a to przez te mierne szlamy tak bardzo cierpieli. Dlatego wszyscy przykładali starań, aby lud był po ich stronie, bo tylko to dawało szansę na dalszy rozwój.
Nie o tym jednak, nie po to spotykają się, aby roztrząsać bolesne problemy.
- Nie rozgłaszaliśmy tego, tym bardziej, że wciąż próbowałem dociec co kierowało samą Callistą. Powinno to być o wiele stabilniejsze, a jednak… myliłem się. – odparł na jego słowa. Mylić się jest rzeczą ludzką i Mathieu nie miał problemu z przyznaniem się do błędu. Przez wiele, wiele lat uważał Callistę Avery za pewniak, za jedyną stałą własnego życia, ale kiedy sytuacja polityczna uległa zmienia okazało się jednak, że nie jest tak pewna swoich uczuć. Zwalanie winy na chorobę przestawało być dla niego wymówką już jakiś czas temu, widział Evandrę i jej siłę, pomimo, że klątwa, która na niej ciążyła była o wiele poważniejsza. – Nie spieszę się. – stwierdził, stukając kieliszkiem o kieliszek Xaviera. Naprawdę miał dość ślubów, planowania ślubów i tego wszystkiego. Najwyraźniej to nie był najlepszy rok dla Rosierów jeśli chodziło o małżeństwa, przykra sprawa z Alphardem, ale nie mieli co płakać nad rozlanym mlekiem.
- Primrose wspominała coś o naszych spotkaniach? – spytał, przekręcając lekko głowę w bok. Nawet nie spodziewał się, że w towarzystwie Lady Burke zacznie bawić się tak dobrze. Był ciekaw czy uchyliła rąbka tajemnicy członkom swojej rodziny i powiedziała, że Mathieu podjął się trudu nauki jej Czarnej Magii. Ciekaw był też jak sam Xavier może się na to zapatrywać. – Niesamowicie zdolna czarownica. – dodał po chwili, przesuwając palcem po brzegu szklanego kieliszka.
Nie o tym jednak, nie po to spotykają się, aby roztrząsać bolesne problemy.
- Nie rozgłaszaliśmy tego, tym bardziej, że wciąż próbowałem dociec co kierowało samą Callistą. Powinno to być o wiele stabilniejsze, a jednak… myliłem się. – odparł na jego słowa. Mylić się jest rzeczą ludzką i Mathieu nie miał problemu z przyznaniem się do błędu. Przez wiele, wiele lat uważał Callistę Avery za pewniak, za jedyną stałą własnego życia, ale kiedy sytuacja polityczna uległa zmienia okazało się jednak, że nie jest tak pewna swoich uczuć. Zwalanie winy na chorobę przestawało być dla niego wymówką już jakiś czas temu, widział Evandrę i jej siłę, pomimo, że klątwa, która na niej ciążyła była o wiele poważniejsza. – Nie spieszę się. – stwierdził, stukając kieliszkiem o kieliszek Xaviera. Naprawdę miał dość ślubów, planowania ślubów i tego wszystkiego. Najwyraźniej to nie był najlepszy rok dla Rosierów jeśli chodziło o małżeństwa, przykra sprawa z Alphardem, ale nie mieli co płakać nad rozlanym mlekiem.
- Primrose wspominała coś o naszych spotkaniach? – spytał, przekręcając lekko głowę w bok. Nawet nie spodziewał się, że w towarzystwie Lady Burke zacznie bawić się tak dobrze. Był ciekaw czy uchyliła rąbka tajemnicy członkom swojej rodziny i powiedziała, że Mathieu podjął się trudu nauki jej Czarnej Magii. Ciekaw był też jak sam Xavier może się na to zapatrywać. – Niesamowicie zdolna czarownica. – dodał po chwili, przesuwając palcem po brzegu szklanego kieliszka.
Mathieu Rosier
The last enemy that shall be destroyed is | death |
Istotnie, nie spotkali się tu dzisiaj aby rozpamiętywać złe rzeczy, dlatego Xavier porzucił temat wojny i wszystkiego innego. Spotkali się tu w końcu by miło spędzić czas i nadrobić wszelkie zaległości.
Wysłuchał słów przyjaciela na temat Callisty i pokiwał lekko głową. Fakt był taki, że on również nie spodziewał się takiego obrotu sprawy. Wydawało mu się, że ten związek ma bardzo dobre podwaliny, więc był szczerze zaskoczony kiedy dotarły do niego informacje o zerwanych zaręczynach.
- Na każdego z czasem przychodzi pora. Zobacz, nawet Craig w końcu powoli zaczyna się ustatkowywać. A to jest naprawdę wyczyn. - powiedział rozbawiony puszczając do Rosiera oczko. - Jak to kiedyś ktoś powiedział, każda potwora ma swojego amatora. - dodał poruszając zabawnie brwiami.
Upił łyk wina, a na wzmiankę o jego kuzynce pokiwał głową z lekkim rozbawieniem.
- Może sama z siebie nie wspominała, ale mimo wszystko jestem ich świadom. Ostatnio spędzam z nią dość sporo czasu, usilnie próbuje mnie zmusić bym mniej siedział w pracy, a więcej w domu. - odparł kiwając głową z uśmiechem. - Ależ naturalnie, że zdolna z niej czarownica, w końcu jakby nie patrzeć to Burke, a nie jakiś słaby Weasley. Mam nadzieję, że nie dajesz jej za dużych forów, co? - uniósł zaciekawiony brew ku górze.
Znał swoją kuzynkę wystarczająco, by wiedzieć, że ona sama nigdy się nie oszczędzała. Lubiła wyzwania i często stawiała sobie cele, których nie dało się łatwo osiągnąć. To była definitywnie domena każdej osoby, która pochodziła z ich rodziny. Lubili wyzwania, lubili się napracować, aby potem móc się cieszyć z należytego zwycięstwa i zbierać owoce swojej ciężkiej pracy. To dawało im dużą satysfakcje i dodatkowo nakręcało.
- Ta wiedza, której ją uczysz na pewno jej się z czasem przyda. Sam powinienem myślę ponownie usiąść nad tym tematem, bo ostatnimi czasy, trochę to zaniedbałem. W szkole byłem chyba większym entuzjastą Czarnej Magii...potem mi się trochę mimo wszystko zmieniły priorytety. - dodał po chwili przez moment wpatrując się w płomienie w kominku.
Moment później pokręcił głową, bo definitywnie na moment się zawiesił, po czym przeniósł spojrzenie na przyjaciela.
Wysłuchał słów przyjaciela na temat Callisty i pokiwał lekko głową. Fakt był taki, że on również nie spodziewał się takiego obrotu sprawy. Wydawało mu się, że ten związek ma bardzo dobre podwaliny, więc był szczerze zaskoczony kiedy dotarły do niego informacje o zerwanych zaręczynach.
- Na każdego z czasem przychodzi pora. Zobacz, nawet Craig w końcu powoli zaczyna się ustatkowywać. A to jest naprawdę wyczyn. - powiedział rozbawiony puszczając do Rosiera oczko. - Jak to kiedyś ktoś powiedział, każda potwora ma swojego amatora. - dodał poruszając zabawnie brwiami.
Upił łyk wina, a na wzmiankę o jego kuzynce pokiwał głową z lekkim rozbawieniem.
- Może sama z siebie nie wspominała, ale mimo wszystko jestem ich świadom. Ostatnio spędzam z nią dość sporo czasu, usilnie próbuje mnie zmusić bym mniej siedział w pracy, a więcej w domu. - odparł kiwając głową z uśmiechem. - Ależ naturalnie, że zdolna z niej czarownica, w końcu jakby nie patrzeć to Burke, a nie jakiś słaby Weasley. Mam nadzieję, że nie dajesz jej za dużych forów, co? - uniósł zaciekawiony brew ku górze.
Znał swoją kuzynkę wystarczająco, by wiedzieć, że ona sama nigdy się nie oszczędzała. Lubiła wyzwania i często stawiała sobie cele, których nie dało się łatwo osiągnąć. To była definitywnie domena każdej osoby, która pochodziła z ich rodziny. Lubili wyzwania, lubili się napracować, aby potem móc się cieszyć z należytego zwycięstwa i zbierać owoce swojej ciężkiej pracy. To dawało im dużą satysfakcje i dodatkowo nakręcało.
- Ta wiedza, której ją uczysz na pewno jej się z czasem przyda. Sam powinienem myślę ponownie usiąść nad tym tematem, bo ostatnimi czasy, trochę to zaniedbałem. W szkole byłem chyba większym entuzjastą Czarnej Magii...potem mi się trochę mimo wszystko zmieniły priorytety. - dodał po chwili przez moment wpatrując się w płomienie w kominku.
Moment później pokręcił głową, bo definitywnie na moment się zawiesił, po czym przeniósł spojrzenie na przyjaciela.
Xavier Burke
Zawód : artefakciarz, gospodarz Palarni Opium
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
I know what you are doing in the dark, I know what your greatest desires are
OPCM : 10 +2
UROKI : 11 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 18 +2
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Czarodziej
Rycerze Walpurgii
Śluby, wesela, pogrzeby i inne dramatyczne sytuacje nie były dla niego ani rozrywką, ani przyjemnością. Preferował spędzać czas w taki sposób jak teraz, będąc z rozmówcą twarzą w twarz, bez zbędnych świadków i oczu skierowanych w jego stronę. Jak można było czerpać przyjemność z przeciskania się przez tłumnie zgromadzone towarzystwo i rozmawiać z każdym. Najbardziej irytowała go ułuda, kłamstwo wymalowane na twarzy i sztuczna gra, byleby tylko pokazać się z jak najlepszej strony. Otaczali się zakłamaniem, jak więc wszystko miało iść pomyślnie, kiedy oszuści wokół nich czaili się na każdym kroku. Oszuści i zdrajcy.
- Jakbym słyszał moich bliskich. Jeśli nie ma mnie w Chateau Rose to na pewno jestem w Rezerwacie… albo robię inne, ciekawe rzeczy. – zaśmiał się lekko. Primrose próbująca nakłonić Xaviera do spędzania czasu w domu, to musiał być dopiero widok. Lady Burke miała dar przekonywania, owszem, ale z pewnością nie było to dla niej prostym zadaniem. – Nie powiesz mi, że udało jej się przekonać Cię do tego pomysłu? – spojrzał na niego przekręcając lekko głowę w bok. Na szczęście żaden z Rosierów nie namawiał Mathieu do pozostania w domu, choć w świetle ostatnich wydarzeń byłoby to raczej wskazane. Evandra co prawda upomniała go, że powinien więcej odpoczywać po wypadku, ale on.. jak to on, w słuchaniu był dobry, ale nie w realizowaniu.
- Szczerze powiedziawszy… Ostatnio byłem jej celem, nie będę jej zachwalał, aby nie obrosła w piórka… Początki zawsze bywają trudne, choć zaczęło mnie zastanawiać czy jednak nieudane próby nie były wywołane obawą przed pogorszeniem mojego stanu. – powiedział po chwili namysłu. No tak, Mathieu nie był w formie, choć za wszelką cenę starał się odpowiednio grać, aby wszyscy widzieli jego siłę. – Bliskie spotkanie z Lamino, z początkiem października. Zachary mnie poskładał, ale do tej pory odczuwam tego skutki. – dopowiedział, zanim Xavier zdążył zadać ewentualne pytanie. Upił solidny łyk alkoholu opróżniając szklankę. Nie był mięczakiem, żeby się nad sobą rozczulać. Było – minęło. Kolejne blizny świadczyły o czynności, walczył i nie poddawał się, nawet mając świadomość beznadziejnego położenia w walce. No cóż, może Tristan miał rację i to dzięki temu, że Mathieu zrobił za fantastyczny cel, udało im się zdobyć Bezimienną Wyspę.
- Możemy potrenować, chętnie zobaczę czy naprawdę aż tak wypadłeś z obiegu. – zasugerował z lekkim uśmieszkiem na ustach, przyjacielski pojedynek, to coś czego mu w zasadzie brakowało. Nie miał rzecz jasna na myśli czegoś pokroju Klubu Pojedynków, wolałby „zabawę” bez ograniczeń regulowanym zasadami.
- Jakbym słyszał moich bliskich. Jeśli nie ma mnie w Chateau Rose to na pewno jestem w Rezerwacie… albo robię inne, ciekawe rzeczy. – zaśmiał się lekko. Primrose próbująca nakłonić Xaviera do spędzania czasu w domu, to musiał być dopiero widok. Lady Burke miała dar przekonywania, owszem, ale z pewnością nie było to dla niej prostym zadaniem. – Nie powiesz mi, że udało jej się przekonać Cię do tego pomysłu? – spojrzał na niego przekręcając lekko głowę w bok. Na szczęście żaden z Rosierów nie namawiał Mathieu do pozostania w domu, choć w świetle ostatnich wydarzeń byłoby to raczej wskazane. Evandra co prawda upomniała go, że powinien więcej odpoczywać po wypadku, ale on.. jak to on, w słuchaniu był dobry, ale nie w realizowaniu.
- Szczerze powiedziawszy… Ostatnio byłem jej celem, nie będę jej zachwalał, aby nie obrosła w piórka… Początki zawsze bywają trudne, choć zaczęło mnie zastanawiać czy jednak nieudane próby nie były wywołane obawą przed pogorszeniem mojego stanu. – powiedział po chwili namysłu. No tak, Mathieu nie był w formie, choć za wszelką cenę starał się odpowiednio grać, aby wszyscy widzieli jego siłę. – Bliskie spotkanie z Lamino, z początkiem października. Zachary mnie poskładał, ale do tej pory odczuwam tego skutki. – dopowiedział, zanim Xavier zdążył zadać ewentualne pytanie. Upił solidny łyk alkoholu opróżniając szklankę. Nie był mięczakiem, żeby się nad sobą rozczulać. Było – minęło. Kolejne blizny świadczyły o czynności, walczył i nie poddawał się, nawet mając świadomość beznadziejnego położenia w walce. No cóż, może Tristan miał rację i to dzięki temu, że Mathieu zrobił za fantastyczny cel, udało im się zdobyć Bezimienną Wyspę.
- Możemy potrenować, chętnie zobaczę czy naprawdę aż tak wypadłeś z obiegu. – zasugerował z lekkim uśmieszkiem na ustach, przyjacielski pojedynek, to coś czego mu w zasadzie brakowało. Nie miał rzecz jasna na myśli czegoś pokroju Klubu Pojedynków, wolałby „zabawę” bez ograniczeń regulowanym zasadami.
Mathieu Rosier
The last enemy that shall be destroyed is | death |
I właśnie dlatego tak dobrze się dogadywali. Ani jeden, ani drugi nie był fanem tych wielkich i wystawnych przyjęć, gdzie wszyscy się do siebie uśmiechali, byli sztucznie mili i wychwalali się ponad niebiosa. Xav nie cierpiał tego typu uroczystości. Na Sabatach był raptem dwóch, gdzie na pierwszym poznał swoją aktualną małżonkę. Po tym doszedł do wniosku, że nie musi już więcej na nie uczęszczać. Na przyjęcia chodziła jego żona oraz kuzynka, to była domena kobiet mimo wszystko. Xavier zawsze doceniał kiedy mógł, właśnie tak jak dzisiaj, usiąść sobie spokojnie w fotelu z kieliszkiem wina, czy szklaneczką dobrego whiskey i porozmawiać na spokojnie, bez potrzeby przestrzegania etykiety.
- Więc doskonale mnie rozumiesz. Prowadzenie Palarni wymaga czasu, taktyki i przede wszystkim dużo pracy, a nie ma co ukrywać najlepiej mi się pracuje nad sprawami Palarni w samej Palarni. - pokiwał głową i dopił swoje wino, po czym różdżką skinął na butelkę, a ta ponownie napełniła ich kieliszki. - Z resztą, na noc zawsze wracam do domu, a wyjeżdżać, na razie nigdzie nie wyjeżdżam, więc nie wiem o co jej chodzi. - zaśmiał się kręcąc głową z rozbawieniem - Raz jej się udało wyciągnąć mnie szybciej z pracy...ale tylko dlatego, że Melody i Cornel przygotowali teatrzyk cieni jako niespodziankę, więc na upartego nie miałem innego wyjścia. - dodał kiwając głową.
Akurat jeśli chodziło o jego dzieci to był miękki, zwłaszcza jeśli była mowa o małej Melody. Cornela traktował tak jak przystało na Burke'a, poważnie, od początku przykładał dużo uwagi do jego wychowania, w końcu w przyszłości miał być głową rodziny, lordem Durham...już chłopiec złapał bakcyla szermierki i Xavier jako ojciec z przyjemnością udzielał mu lekcji. Ale ta mała blondyneczka sprawiała, że nie raz chodził z nią do ogrodu i szukał w krzakach leśnych wróżek i brał udział w popołudniowej herbatce z jej zabawkami.
Wysłuchał kolejnych słów przyjaciela i zanim zdążył odpowiedź na jego pytanie, ten mu na nie odpowiedział.
- Lamino? - uniósł brew ku górze - Nic przyjemnego, szczerze współczuję. Raz widziałem czarodzieja, który nie skończył dobrze po kontakcie z tym zaklęciem. Cieszę się, że Zachary dał radę cię poskładać, to bardzo dobry uzdrowiciel. Craig również korzysta z jego pomocy czasami. Cieszę się, że już się masz mimo wszystko lepiej. - pokiwał głową i przez moment przypatrywał się przyjacielowi.
Teraz wyglądał dobrze, ale minęły już dwa miesiące. Nie chciał nawet myśleć o tym jak musiał cierpieć, po przyjęciu na siebie tego zaklęcia. Skrzywił się wewnętrznie, po czym upił łyk alkoholu.
- W sumie to nie jest zły pomysł. Z pewnością przydałby mi się jakiś porządny trening jeśli o to chodzi. Ostatnio nawet szermierkę trochę zaniedbałem, też będę musiał do tego wrócić, bo się zasiedzę i co wtedy? - uniósł rozbawiony brew ku górze, po czym wskazał na niego palcem - Ale jak rozłożysz mnie na łopatki to zostaje to między nami.
- Więc doskonale mnie rozumiesz. Prowadzenie Palarni wymaga czasu, taktyki i przede wszystkim dużo pracy, a nie ma co ukrywać najlepiej mi się pracuje nad sprawami Palarni w samej Palarni. - pokiwał głową i dopił swoje wino, po czym różdżką skinął na butelkę, a ta ponownie napełniła ich kieliszki. - Z resztą, na noc zawsze wracam do domu, a wyjeżdżać, na razie nigdzie nie wyjeżdżam, więc nie wiem o co jej chodzi. - zaśmiał się kręcąc głową z rozbawieniem - Raz jej się udało wyciągnąć mnie szybciej z pracy...ale tylko dlatego, że Melody i Cornel przygotowali teatrzyk cieni jako niespodziankę, więc na upartego nie miałem innego wyjścia. - dodał kiwając głową.
Akurat jeśli chodziło o jego dzieci to był miękki, zwłaszcza jeśli była mowa o małej Melody. Cornela traktował tak jak przystało na Burke'a, poważnie, od początku przykładał dużo uwagi do jego wychowania, w końcu w przyszłości miał być głową rodziny, lordem Durham...już chłopiec złapał bakcyla szermierki i Xavier jako ojciec z przyjemnością udzielał mu lekcji. Ale ta mała blondyneczka sprawiała, że nie raz chodził z nią do ogrodu i szukał w krzakach leśnych wróżek i brał udział w popołudniowej herbatce z jej zabawkami.
Wysłuchał kolejnych słów przyjaciela i zanim zdążył odpowiedź na jego pytanie, ten mu na nie odpowiedział.
- Lamino? - uniósł brew ku górze - Nic przyjemnego, szczerze współczuję. Raz widziałem czarodzieja, który nie skończył dobrze po kontakcie z tym zaklęciem. Cieszę się, że Zachary dał radę cię poskładać, to bardzo dobry uzdrowiciel. Craig również korzysta z jego pomocy czasami. Cieszę się, że już się masz mimo wszystko lepiej. - pokiwał głową i przez moment przypatrywał się przyjacielowi.
Teraz wyglądał dobrze, ale minęły już dwa miesiące. Nie chciał nawet myśleć o tym jak musiał cierpieć, po przyjęciu na siebie tego zaklęcia. Skrzywił się wewnętrznie, po czym upił łyk alkoholu.
- W sumie to nie jest zły pomysł. Z pewnością przydałby mi się jakiś porządny trening jeśli o to chodzi. Ostatnio nawet szermierkę trochę zaniedbałem, też będę musiał do tego wrócić, bo się zasiedzę i co wtedy? - uniósł rozbawiony brew ku górze, po czym wskazał na niego palcem - Ale jak rozłożysz mnie na łopatki to zostaje to między nami.
Ostatnio zmieniony przez Xavier Burke dnia 17.04.21 15:14, w całości zmieniany 1 raz
Xavier Burke
Zawód : artefakciarz, gospodarz Palarni Opium
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
I know what you are doing in the dark, I know what your greatest desires are
OPCM : 10 +2
UROKI : 11 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 18 +2
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Czarodziej
Rycerze Walpurgii
Praca była wspaniałą wymówką do wybrania. Mathieu często chował się w Rezerwacie, zrzucając winę na nadmiar obowiązków, tylko po to, żeby nie musieć wyjaśniać swojego podłego humoru lub złego samopoczucia. O wiele bardziej komfortowym było dla niego siedzenie ze smokami, które nie zadawały pytań, niż narażanie się na ciekawe spojrzenia i gradobicie teorii na temat tego, co go trapi. Dobrze, że miał ten Rezerwat i nawet jeśli była potrzeba, a raczej jeśli sam ją czuł zaszywał się tam na noc, tak było prościej i wygodniej. Dlatego rozumiał Xaviera, po cóż miał siedzieć w domu z żoną i dziećmi, skoro w Palarni miał tak wiele ciekawych rzeczy do ogarnięcia, na pewno było tam przy okazji więcej rozrywek – o wiele lepszy od teatrzyku cieni.
- Masz do nich sporo cierpliwości skoro dałeś się wyciągnąć z pracy z takiego powodu. – odparł rozbawiony. Może dlatego, że Mathieu nie posiadał własnej rodziny i nie wiedział jak to jest, ale niepojętym było, że ktoś mógł tak po prostu przerwać obowiązki zawodowe i wrócić do domu, aby oglądać teatrzyk. Niemniej jednak, wydawało mu się, że dla Xaviera rodzina była bardzo ważna, zarówno żona jak i posiadane potomstwo. Mathieu te plany na razie odkładał na czas nieokreślony i może to lepiej dla niego.
- Przyszło nam żyć w takich czasach, że o rany nietrudno. – zaśmiał się. To nie tak, że nic sobie z tego nie robił. Sam fakt oberwania zaklęciem noży, utraty krwi i długotrwałego dochodzenia do siebie był raczej… dość trudny, szczególnie kiedy przez to wszystko pewne plany musiały zostać odłożone w czasie. Szanował własne życie i musiał mierzyć siły na zamiary, nie zawsze wszystko szło po jego myśli, ale do tego zdołał się już przyzwyczaić. Ważne, że miał kogoś takiego jak Zachary, który tak po prostu nie pozwoli mu na przedwczesne zejście z tego świata. Był mu wdzięczny za pomoc i na pewno pewnego dnia zreflektuje się w odpowiedni sposób. Na razie jednak nie był ani czas, ani miejsce, aby o tym myśleć.
- Teraz lepiej się nie zasiedzieć, jeszcze zwapniejesz… a w Twoim wieku… – zażartował unosząc szklankę napełnioną alkoholem ku górze. Nie mogli cały czas myśleć o problemach, to nie miało sensu – pogrążanie się w rozważaniach nad nimi. Lepiej było zażartować, porozmawiać o mniej istotnych rzeczach, a nie ciągle wracać do nieprzyjemnych wydarzeń, które każdego dnia rozgrywały się wokół nich, a których byli nie tylko świadkami, ale również uczestnikami.
Kiedy spędzało się czas w doborowym towarzystwie, a alkohol znikał raz za razem minuty zamieniały się w godziny i nawet nie zdążyli się spostrzec, kiedy zrobiła się późna noc. Mathieu wyjątkowo przepadał za towarzystwem Xaviera, żartowali, śmiali się, odrobina normalności w świecie pogrążonym wojną. Dobrze mieć taką osobą blisko siebie.
- Powinienem wracać… – stwierdził rzucając okiem na ozdobny zegar, choć w tym momencie lepszym byłoby zastanowienie się nad niemą ofertą miejsca w sypialni gościnnej. Nie sądził jednak, aby to był odpowiedni pomysł, a powrót do Chateau Rose był jedną z najlepszych opcji, wszak nie ma to jak własne łóżko. – powinniśmy częściej się spotykać, przyjacielu. – dodał jeszcze wstając, aby uściskać mu dłoń na pożegnanie.
- Masz do nich sporo cierpliwości skoro dałeś się wyciągnąć z pracy z takiego powodu. – odparł rozbawiony. Może dlatego, że Mathieu nie posiadał własnej rodziny i nie wiedział jak to jest, ale niepojętym było, że ktoś mógł tak po prostu przerwać obowiązki zawodowe i wrócić do domu, aby oglądać teatrzyk. Niemniej jednak, wydawało mu się, że dla Xaviera rodzina była bardzo ważna, zarówno żona jak i posiadane potomstwo. Mathieu te plany na razie odkładał na czas nieokreślony i może to lepiej dla niego.
- Przyszło nam żyć w takich czasach, że o rany nietrudno. – zaśmiał się. To nie tak, że nic sobie z tego nie robił. Sam fakt oberwania zaklęciem noży, utraty krwi i długotrwałego dochodzenia do siebie był raczej… dość trudny, szczególnie kiedy przez to wszystko pewne plany musiały zostać odłożone w czasie. Szanował własne życie i musiał mierzyć siły na zamiary, nie zawsze wszystko szło po jego myśli, ale do tego zdołał się już przyzwyczaić. Ważne, że miał kogoś takiego jak Zachary, który tak po prostu nie pozwoli mu na przedwczesne zejście z tego świata. Był mu wdzięczny za pomoc i na pewno pewnego dnia zreflektuje się w odpowiedni sposób. Na razie jednak nie był ani czas, ani miejsce, aby o tym myśleć.
- Teraz lepiej się nie zasiedzieć, jeszcze zwapniejesz… a w Twoim wieku… – zażartował unosząc szklankę napełnioną alkoholem ku górze. Nie mogli cały czas myśleć o problemach, to nie miało sensu – pogrążanie się w rozważaniach nad nimi. Lepiej było zażartować, porozmawiać o mniej istotnych rzeczach, a nie ciągle wracać do nieprzyjemnych wydarzeń, które każdego dnia rozgrywały się wokół nich, a których byli nie tylko świadkami, ale również uczestnikami.
Kiedy spędzało się czas w doborowym towarzystwie, a alkohol znikał raz za razem minuty zamieniały się w godziny i nawet nie zdążyli się spostrzec, kiedy zrobiła się późna noc. Mathieu wyjątkowo przepadał za towarzystwem Xaviera, żartowali, śmiali się, odrobina normalności w świecie pogrążonym wojną. Dobrze mieć taką osobą blisko siebie.
- Powinienem wracać… – stwierdził rzucając okiem na ozdobny zegar, choć w tym momencie lepszym byłoby zastanowienie się nad niemą ofertą miejsca w sypialni gościnnej. Nie sądził jednak, aby to był odpowiedni pomysł, a powrót do Chateau Rose był jedną z najlepszych opcji, wszak nie ma to jak własne łóżko. – powinniśmy częściej się spotykać, przyjacielu. – dodał jeszcze wstając, aby uściskać mu dłoń na pożegnanie.
Mathieu Rosier
The last enemy that shall be destroyed is | death |
Lubił swoją pracę, to czym się zajmował sprawiało mu wiele satysfakcji, a nie rzadko też frajdy. Zwłaszcza kiedy było mu dane wyjechać na kolejną ze swoich wypraw w celu poszukiwania kolejnych, rzadkich artefaktów. Wtedy nie musiał by c lordem, wiecznie wyprostowanym i odpowiednio się zachowującym. Mógł spać spokojnie w namiocie, siedzieć ze wszystkimi przy ognisku i spędzać czas jak normalny obywatel. Nie żeby narzekał na swoje pochodzenie, nic z tych rzeczy. Czasami tylko chciałby móc przestać uważać na wszystko co robi, a przecież Burke'owie i tak byli postrzegani jako ci mniej okrzesani.
- Akurat jeśli chodzi o dzieci, to czasami jestem w stanie przerwać na moment pracę. - powiedział kiwając lekko głową.
Ogólnie był typem rodzinnego człowieka. Oczywiście, czasami nawet on miał dosyć osób, z którymi mieszkał i zaszywał się w swoim gabinecie albo po prostu uciekał do Palarni gdzie miał święty spokój. Jednak mimo wszystko przeważnie wynagradzał zarówno żonie jak i dzieciom, kiedy przez dłuższy czas nie spędzał z nimi czasu. Czasami było to miłą odmianą od pracy, ale jednak jako podręcznikowy przykład pracoholika, który nie potrafił za długo nic nie robić, po taki dniu spędzonym z rodziną, do pracy wracał ze zdwojoną siłą i energią.
- Co prawda to prawda. Ale nie ma się co łamać. Najważniejsze, że dochodzisz do siebie. Z czasem będzie jeszcze lepiej. - powiedział z uśmiechem i poruszał zabawnie brwiami.
Mimo wszystko Mathieu miał racje. Żyli aktualnie w takich czasach, że nie trudno było o jakiekolwiek rany. I miał tu na myśli zarówno te psychiczne jak i fizyczne. Nawet jeśli się z nikim nie walczyło to można było psychicznie podupaść na zdrowiu. Widział to wyraźnie wśród zwykłych obywateli. W końcu właśnie po to by im pomóc w listopadzie razem z Prim zorganizowali Koncert Charytatywny. Chcieli pomóc osobą, które popierały ich sprawę, ale ucierpiały bardziej od innych.
- Ty nie bądź taki hej do przodu, bo jesteś tylko dwa lata młodszy. - powiedział rozbawiony kręcąc głową ze śmiechem, po czym upił trochę alkoholu.
Taki wieczór spędzony w wyśmienitym towarzystwie był naprawdę bardzo przyjemny, jednocześnie mimo wszystko będąc również miłą odmianą dla niego. Cieszył się, że jego przyjaciel jest w dobrym humorze i miał nadzieję, że czas spędzony dzisiaj również się do tego przyczynił. Przeważnie tak było, że gdy tych dwóch spędzało razem czas przy butelce dobrego alkoholu czas leciał nieubłaganie. Dopiero kiedy Xavier spojrzał w kierunku zegara dotarło do niego ile to już czasu leciało.
- Doskonale wiesz, że w razie gdybyś chciał to każe dla ciebie przygotować sypialnie. - powiedział patrząc na przyjaciela uważnie, po czym razem z nim podniósł się z fotela i uścisnął jego dłoń - Definitywnie. Myślę, że może uda nam się spotkać niedługo. A tymczasem bądź zdrów. - dodał z uśmiechem widząc, że Mathieu jednak postanowił wrócić do siebie na noc.
zt x2
- Akurat jeśli chodzi o dzieci, to czasami jestem w stanie przerwać na moment pracę. - powiedział kiwając lekko głową.
Ogólnie był typem rodzinnego człowieka. Oczywiście, czasami nawet on miał dosyć osób, z którymi mieszkał i zaszywał się w swoim gabinecie albo po prostu uciekał do Palarni gdzie miał święty spokój. Jednak mimo wszystko przeważnie wynagradzał zarówno żonie jak i dzieciom, kiedy przez dłuższy czas nie spędzał z nimi czasu. Czasami było to miłą odmianą od pracy, ale jednak jako podręcznikowy przykład pracoholika, który nie potrafił za długo nic nie robić, po taki dniu spędzonym z rodziną, do pracy wracał ze zdwojoną siłą i energią.
- Co prawda to prawda. Ale nie ma się co łamać. Najważniejsze, że dochodzisz do siebie. Z czasem będzie jeszcze lepiej. - powiedział z uśmiechem i poruszał zabawnie brwiami.
Mimo wszystko Mathieu miał racje. Żyli aktualnie w takich czasach, że nie trudno było o jakiekolwiek rany. I miał tu na myśli zarówno te psychiczne jak i fizyczne. Nawet jeśli się z nikim nie walczyło to można było psychicznie podupaść na zdrowiu. Widział to wyraźnie wśród zwykłych obywateli. W końcu właśnie po to by im pomóc w listopadzie razem z Prim zorganizowali Koncert Charytatywny. Chcieli pomóc osobą, które popierały ich sprawę, ale ucierpiały bardziej od innych.
- Ty nie bądź taki hej do przodu, bo jesteś tylko dwa lata młodszy. - powiedział rozbawiony kręcąc głową ze śmiechem, po czym upił trochę alkoholu.
Taki wieczór spędzony w wyśmienitym towarzystwie był naprawdę bardzo przyjemny, jednocześnie mimo wszystko będąc również miłą odmianą dla niego. Cieszył się, że jego przyjaciel jest w dobrym humorze i miał nadzieję, że czas spędzony dzisiaj również się do tego przyczynił. Przeważnie tak było, że gdy tych dwóch spędzało razem czas przy butelce dobrego alkoholu czas leciał nieubłaganie. Dopiero kiedy Xavier spojrzał w kierunku zegara dotarło do niego ile to już czasu leciało.
- Doskonale wiesz, że w razie gdybyś chciał to każe dla ciebie przygotować sypialnie. - powiedział patrząc na przyjaciela uważnie, po czym razem z nim podniósł się z fotela i uścisnął jego dłoń - Definitywnie. Myślę, że może uda nam się spotkać niedługo. A tymczasem bądź zdrów. - dodał z uśmiechem widząc, że Mathieu jednak postanowił wrócić do siebie na noc.
zt x2
Xavier Burke
Zawód : artefakciarz, gospodarz Palarni Opium
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
I know what you are doing in the dark, I know what your greatest desires are
OPCM : 10 +2
UROKI : 11 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 18 +2
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Czarodziej
Rycerze Walpurgii
12 grudnia 1957
Nie przyszedł wuj Xavier do Oriany, przyszła więc Oriana do wuja Xaviera.
Od czasu ich pamiętnej przygody w rodowej szklarni urósł bowiem młodszy z kuzynów jej ojca do postaci wyjątkowo szanowanej, zwłaszcza w ciemnoniebieskich oczach samej Oriany. Oczywiście, ich wcześniejsza przygoda pozostała tajemnicą, zgodnie z wcześniej składanymi obietnicami. Kto jak kto, ale Burke'owie, nieważne, w jakim znajdowali się wieku, słynęli z tego, że to uszu używali częściej, niż języka.
Dlatego Oriana nasłuchiwała. Tego, czy strzępki porozrzucanych po zamkowych zakamarkach rozmów nie zdradzą jej słabych umiejętności ukrycia się, a może umiejętności całkiem dobrych, bowiem to raczej brak znajomości roślin zawinił, nie zaś samo ukrycie. Bo szczerze powiedziawszy, bardziej zabolałoby ją to, gdyby nie wykonała jakiejś rzeczy poprawnie, niż zwrócenie uwagi, że nie zachowała się przy tym zgodnie z zasadami. Wbrew pozorom była Ori maczkiem całkiem ambitnym, a wszyscy — tak starsi, jak i młodsi — wiedzieli, że nic nie boli równie mocno, co zraniona duma.
Dlatego też, nie słysząc żadnych pogłosek, które mogłyby świadczyć o tym, że wuj Xavier złamał dane słowo, uznała całkiem szybko, że odnalazła w nim wdzięcznego kompana do spędzania czasu. Oczywiście nie kosztem Melody i Cornela, ale gdy kuzynostwo było zajęte czymś innym, czemu nie?
Jej zainteresowanie wynikało nie tylko ze współdzielonych tajemnic, lecz z czegoś jeszcze. Xavier, podobnie jak większa część rodziny, zajmował się rzeczami, które nie należały do zainteresowań większości czarodziejów. Artefakty wszelkiego rodzaju, starożytne runy... Wszystko, co tajemnicze i czekające tylko na śmiałków odważnych na tyle, by to odkryć, płynęło w żyłach panów Durham od niepamiętnych czasów. Nie inaczej było z Orianą. Pragnienie wiedzy zaszczepione zostało jej wcześnie, a teraz należało tylko zbierać owoce tegoż zainteresowania.
Dostanie się do wujowskiego gabinetu, nie było trudną sztuką, gdy zatrzymywało się na drzwiach. Widać jednak Oriana miała niesamowitego nosa i także tym razem przyłapała wuja na lekkiej nieostrożności. Takiej, która mogłaby pozostać szczęśliwie niezauważona, gdyby nie fakt, że ciekawość dzieci silniejsza jest często od przyjętych konwenansów, zagłuszając całą serię przykazań, a najbardziej to, które zabraniało wchodzenia do kogoś bez pukania czy wcześniejszej zapowiedzi.
Choć drzwi wydawały się być zamknięte, tknięta przeczuciem Oriana postanowiła nacisnąć klamkę. Ta jęknęła ostrzegawczo, lecz jęzor zamka pozwolił jej na wejście do środka. Spodziewała się, że skoro udało jej się wślizgnąć praktycznie bezproblemowo, jej wuj zaraz powróci do swoich zajęć. Zapalone świeczniki, ogień trzeszczący w kominku i podniosła atmosfera zwiastowały raczej przerwę w pracy niż nagłe wyjście.
Poczeka, nic wielkiego. Mogłaby na dobrą sprawę przystanąć przy drzwiach albo przy kominku, którego ciepło było przecież takie przyjemne i pożądane w długie, zimowe wieczory. Mogłaby, ale coś przykłuło jej uwagę znacznie bardziej, niż by tego chciała.
Znajome podszepty ciekawości poprowadziły ją zatem do jednej z szafek. Stanąwszy na palcach zdolna była sięgnąć na jedną z wyższych (z jej perspektywy) półek, by ściągnąć z niej zdjęcie kogoś, kto był do Xaviera wyjątkowo podobny, był tylko młodszy i...
Miał długie włosy!
my daddy's got a wand
you better run
you better run
Oriana Burke
Zawód : lady Durham, córka nestora Burke
Wiek : 8 lat
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
I'll clean my room. In exchange for your immortal soul.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Xavier starał się rzadko zabierać pracę do domu, zwłaszcza pracę dotyczącą Palarni. Poświęcał jej i tak dużo uwagi, zwłaszcza teraz kiedy miał w głowie duży projekt. Chciał rozbudować Palarnie, chciał z niej zrobić ekskluzywny lokal, ale nie koniecznie tylko dla szlachty. Palarnia rozwinęła się przede wszystkim dzięki osobom z klasy średniej, nie wyższej, dlatego chciał by i był to lokal również dla nich. Nie zmieniało to jednak faktu, że chciał zdecydowanie powiększyć lokal, dodać ze dwie sale, zbudować porządne zaplecze. Tym jednak zajmował się będąc tam na miejscu, w domu, kiedy nadarzała się okazja siedział w biurze i zajmował się swoim pierwszym zainteresowaniem, jakim były artefakty. Już za czasów młodzieńczych artefakty zaprzątały mu głowę i spędzał wiele czasu nad książkami i pergaminami, które traktowały o tajemniczych i potężnych przedmiotach. Jako poszukiwacz artefaktów, oczywiście poszukiwał również tych mniej tajemniczych, ale to właśnie te, o których nie było za dużo informacji najbardziej przykuwały jego uwagę.
Do dzisiaj spędził już wiele lat na poszukiwaniach dla niego największej trójki. Zdecydowanie był najbliżej, ze wszystkich jego poprzedników, by odnaleźć Laskę Neftydy, egipskiej bogini snu. Miał informację, do których nikt przed nim nie dotarł. Niestety w obecnej sytuacji musiał odłożyć swoje hobby na dalszy plan. Teraz należało się skupić przede wszystkim na działaniu na rzecz uporządkowania sytuacji w kraju, na pozbyciu się mugoli i przywrócenia spokoju.
Nie zmieniało to jednak faktu, że kiedy tylko miał czas zamykał się w gabinecie i zanurzał się w księgach, szukając nowych poszlak na temat pozostałych dwóch artefaktów. Tak też było tego dnia. Na dworze zimno, wiało i padało, dzieci miały lekcje, a żona wyszła by spotkać się z przyjaciółką. Idealna okazja by zamknąć się w gabinecie i poszperać. Wyszedł dosłownie na chwilę po kawę. Co prawda mógł kazać skrzatowi to zrobić, ale musiał rozprostować nogi i tyłek go od fotela już bolał. Z zadowoloną miną i kubkiem kawy w dłoni kilka minut później wrócił do gabinetu.
- Przecież zamykałem… - mruknął sam do siebie widząc uchylone drzwi od gabinetu.
Nie miał w zwyczaju zamykania go na klucz kiedy wychodził na chwilę, ale na pewno zamykał drzwi całkowicie, nie zostawiał ich uchylonych. Lekko zaniepokojony sięgnął do klamki i pociągnął za duże drzwi, po czym je otworzył. Oczy szybko omiotły pomieszczenie, wszystko było na swoim miejscu, dokładnie tak jak zostawił wychodząc kilka minut temu. Miał jednak gościa.
- Oriano, cóż za niespodzianka. – powiedział z uśmiechem kręcąc głową nad swoja własną głupotą.
Kto mógłby się włamać do jego gabinetu, w jego domu? Cóż za nonsens, że w ogóle o tym pomyślał. Wszedł do pomieszczenia, tym razem zamykając za sobą drzwi i odstawił kubek na blat biurka.
- Cóż cię do mnie sprowadza? – spytał spokojnie unosząc brew ku górze, a dopiero po chwili zauważył co mała trzyma w dłoni.
O tak, to był jego okres buntu, kiedy powiedział, że nie będzie obcinał włosów i kropka. Nie wyglądał wtedy najlepiej i teraz dopiero zdawał sobie z tego sprawę. Teraz raczej się tego poniekąd wstydził, zdjęcie, które trzymała panna Burke, było ostatnim dowodem jego głupoty.
Do dzisiaj spędził już wiele lat na poszukiwaniach dla niego największej trójki. Zdecydowanie był najbliżej, ze wszystkich jego poprzedników, by odnaleźć Laskę Neftydy, egipskiej bogini snu. Miał informację, do których nikt przed nim nie dotarł. Niestety w obecnej sytuacji musiał odłożyć swoje hobby na dalszy plan. Teraz należało się skupić przede wszystkim na działaniu na rzecz uporządkowania sytuacji w kraju, na pozbyciu się mugoli i przywrócenia spokoju.
Nie zmieniało to jednak faktu, że kiedy tylko miał czas zamykał się w gabinecie i zanurzał się w księgach, szukając nowych poszlak na temat pozostałych dwóch artefaktów. Tak też było tego dnia. Na dworze zimno, wiało i padało, dzieci miały lekcje, a żona wyszła by spotkać się z przyjaciółką. Idealna okazja by zamknąć się w gabinecie i poszperać. Wyszedł dosłownie na chwilę po kawę. Co prawda mógł kazać skrzatowi to zrobić, ale musiał rozprostować nogi i tyłek go od fotela już bolał. Z zadowoloną miną i kubkiem kawy w dłoni kilka minut później wrócił do gabinetu.
- Przecież zamykałem… - mruknął sam do siebie widząc uchylone drzwi od gabinetu.
Nie miał w zwyczaju zamykania go na klucz kiedy wychodził na chwilę, ale na pewno zamykał drzwi całkowicie, nie zostawiał ich uchylonych. Lekko zaniepokojony sięgnął do klamki i pociągnął za duże drzwi, po czym je otworzył. Oczy szybko omiotły pomieszczenie, wszystko było na swoim miejscu, dokładnie tak jak zostawił wychodząc kilka minut temu. Miał jednak gościa.
- Oriano, cóż za niespodzianka. – powiedział z uśmiechem kręcąc głową nad swoja własną głupotą.
Kto mógłby się włamać do jego gabinetu, w jego domu? Cóż za nonsens, że w ogóle o tym pomyślał. Wszedł do pomieszczenia, tym razem zamykając za sobą drzwi i odstawił kubek na blat biurka.
- Cóż cię do mnie sprowadza? – spytał spokojnie unosząc brew ku górze, a dopiero po chwili zauważył co mała trzyma w dłoni.
O tak, to był jego okres buntu, kiedy powiedział, że nie będzie obcinał włosów i kropka. Nie wyglądał wtedy najlepiej i teraz dopiero zdawał sobie z tego sprawę. Teraz raczej się tego poniekąd wstydził, zdjęcie, które trzymała panna Burke, było ostatnim dowodem jego głupoty.
Xavier Burke
Zawód : artefakciarz, gospodarz Palarni Opium
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
I know what you are doing in the dark, I know what your greatest desires are
OPCM : 10 +2
UROKI : 11 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 18 +2
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Czarodziej
Rycerze Walpurgii
Nawet zaledwie chwilowe wyjście po kawę wystarczało dzieciom, do zorganizowania dorosłym kolejnej dawki, najczęściej niespodziewanej rozrywki. W szczególności, gdy było się najstarszym z małych maczków, który już raz posmakował sojuszu zawieranego z wujem. Właściwie to obu wujaszków — tak Xaviera, jak i Craiga — potraktowała ostatnimi czasy niewielkim psikusem, jednak najbardziej do gustu przypadła jej reakcja tego pierwszego. To, że odpuścił jej wykład o konsekwencjach podobnego zachowania oraz że nie zagrał na emocjach dziewczynki, było dla niej bardzo ważne. Nie, żeby Craig postąpił źle, wręcz przeciwnie! Rodzice Oriany zapewne jednogłośnie pochwaliliby postawę starszego z braci, lecz gdyby spytać się samej zainteresowanej, wydanie wyroku mogłoby się okazać nieco trudniejsze.
Miała już podstawy do tego, by sądzić, że i tym razem uda jej się spędzić chociaż skrawek doby w dorosłym towarzystwie (ostatnimi czasy można było usłyszeć wyraźne głoski o barwie należącej bez wątpienia do Oriany, która deklarowała, że ma już przecież osiem lat i jest dorosła) bez narażania się na prędkie odprawienie do własnych komnat i zajęć bardziej odpowiednich dla dziewczynki w jej wieku.
Czemuż miałaby nie zaryzykować ponownie?
Przecież wujek Xavier ostatnimi czasy stał się właścicielem przecudownego pieska, jeszcze szczeniaczka, a to już zupełnie podbijało stawkę!
— Dzień dobry, wujku — choć można było spodziewać się bardziej... entuzjastycznego powitania, Oriana wydawała się być poważnie zamyślona. Znajome mrowienie w stopach dało o sobie znać, zaś palce mocniej zacisnęły się na ramce, którą trzymały. Szeroki uśmiech wymalował się odważnie na dziecięcym licu, które wpatrzone w dalszym ciągu w zdjęcie odwróciło się w kierunku, z którego nadchodził głos wujka.
Tymczasem kilka książek, w tym także i woluminy, poruszyły się. Wleciały najpierw w górę, by następnie ułożyć się przed Orianą w formie niewielkich schodków, których najwyższy stopień znajdował się mniej—więcej na wysokości pasa Xaviera. Nieobecna myślami dziewczynka, wciąż uczepiona znaleziska jak największego skarbu, czy też rzadkiego artefaktu wspięła się po książkowych schodkach, a gdy zatrzymała się na ostatnim stopniu, była niemal równa wzrostem z wujkiem, którego oczom ukazało się dzierżone przez dziewczynkę zdjęcie.
— Kto to jest? Wujek Winfred? Czemu ma takie włosy? — pierwsza fala pytań nie zwiastowała prędkiego zatrzymania ciekawości dziewczynki. Wniosek o tym, że może nie być to wujek Xavier, zaś jego ojciec przyszedł do niej sam. Kilka tygodni wcześniej buszowała z siostrą i kuzynostwem wśród starych pamiątek rodzinnych, wśród których odnalazła zdjęcie własnego dziadka Marcusa, który z kolei wyglądał niemal tak samo jak stryjek Charon! Uznanie, że geny mężczyzn z rodu Burke nie dopuszczały do objawienia się wielu cech z wyglądu matki, było zatem całkiem uzasadnione. W końcu nawet Ori z wyglądu bardziej przypominała Burke'a niż Croucha!
| rzut na magię dziecięcą: 8
Miała już podstawy do tego, by sądzić, że i tym razem uda jej się spędzić chociaż skrawek doby w dorosłym towarzystwie (ostatnimi czasy można było usłyszeć wyraźne głoski o barwie należącej bez wątpienia do Oriany, która deklarowała, że ma już przecież osiem lat i jest dorosła) bez narażania się na prędkie odprawienie do własnych komnat i zajęć bardziej odpowiednich dla dziewczynki w jej wieku.
Czemuż miałaby nie zaryzykować ponownie?
Przecież wujek Xavier ostatnimi czasy stał się właścicielem przecudownego pieska, jeszcze szczeniaczka, a to już zupełnie podbijało stawkę!
— Dzień dobry, wujku — choć można było spodziewać się bardziej... entuzjastycznego powitania, Oriana wydawała się być poważnie zamyślona. Znajome mrowienie w stopach dało o sobie znać, zaś palce mocniej zacisnęły się na ramce, którą trzymały. Szeroki uśmiech wymalował się odważnie na dziecięcym licu, które wpatrzone w dalszym ciągu w zdjęcie odwróciło się w kierunku, z którego nadchodził głos wujka.
Tymczasem kilka książek, w tym także i woluminy, poruszyły się. Wleciały najpierw w górę, by następnie ułożyć się przed Orianą w formie niewielkich schodków, których najwyższy stopień znajdował się mniej—więcej na wysokości pasa Xaviera. Nieobecna myślami dziewczynka, wciąż uczepiona znaleziska jak największego skarbu, czy też rzadkiego artefaktu wspięła się po książkowych schodkach, a gdy zatrzymała się na ostatnim stopniu, była niemal równa wzrostem z wujkiem, którego oczom ukazało się dzierżone przez dziewczynkę zdjęcie.
— Kto to jest? Wujek Winfred? Czemu ma takie włosy? — pierwsza fala pytań nie zwiastowała prędkiego zatrzymania ciekawości dziewczynki. Wniosek o tym, że może nie być to wujek Xavier, zaś jego ojciec przyszedł do niej sam. Kilka tygodni wcześniej buszowała z siostrą i kuzynostwem wśród starych pamiątek rodzinnych, wśród których odnalazła zdjęcie własnego dziadka Marcusa, który z kolei wyglądał niemal tak samo jak stryjek Charon! Uznanie, że geny mężczyzn z rodu Burke nie dopuszczały do objawienia się wielu cech z wyglądu matki, było zatem całkiem uzasadnione. W końcu nawet Ori z wyglądu bardziej przypominała Burke'a niż Croucha!
| rzut na magię dziecięcą: 8
my daddy's got a wand
you better run
you better run
Oriana Burke
Zawód : lady Durham, córka nestora Burke
Wiek : 8 lat
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
I'll clean my room. In exchange for your immortal soul.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Przez moment obserwował dziewczynkę z zainteresowaniem. Zastanawiał się co jej może teraz chodzić po głowie. Małe dzieci nadal były dla niego poniekąd nie do odgadnięcia. I nie chodziło tylko o Orianę, ale również o jego dzieci. Raz rozmawiają o sprawach związanych z byciem małymi lordami, a po chwili nagle zmieniają temat, na taki, który totalnie nie ma nic związany. Melody bardzo sprawnie potrafiła lawirować między tematami, zaczynając od kwestii bycia młodą damą, a nagle nie wiadomo kiedy mówiła już o wróżkach i duchach, które jej zdaniem zamieszkiwały ich rodzinny ogród. Cornel za to aspirował na myśliciela, kiedy Xavier prowadził z nim trening szermierki, nagle potrafiło paść pytanie o tym dlaczego w przeszłości czarodzieje musieli ukrywać swoje moce przed mugolami, skoro wiadomo, że są silniejsi. Naprawdę, Burke czasami za nimi nie nadążał. Ostatnio jeszcze wydawało mu się, że jeśli chodziło o córkę nestora to udało mu się ją jakoś odczytać, ale właśnie uświadomiła mu jak bardzo się mylił.
Zdążył zaledwie odstawić kubek z kawą na blat biurka, kiedy książki z jego półek oraz te z biurka wzniosły się w powietrze i na spokojnie zaczęły się przed nim układać w swoiste schodki. Nie zaskoczyło go to, przyzwyczaił się już do takich sytuacji. Jego dzieci również nie raz nie dwa doprowadzały do takich sytuacji, chociaż całkiem niedawno objawiły się w nich ich magiczne zdolności.
Mężczyzna ze spokojem wymalowanym na twarzy obserwował Orianę, która tak namiętnie wpatrywała się w jego szkolne zdjęcie, jednocześnie wchodząc po swoich nowo stworzonych schodach, by moment później zrównać się z nim.
Mimowolnie zaśmiał się cicho na kaskadę pytań z jej strony i lekko pokręcił głową. Delikatnie chwycił w dłonie ramkę ze zdjęciem i spojrzał na nią.
- Nie moja droga, nie jest to wujek Winfred. - odparł spokojnie i uśmiechnął się do niej łagodnie - Tak się składa, że ta fotografia przedstawia mnie z czasów, kiedy jeszcze chodziłem do szkoły. - wyjaśnił spokojnie - Czasami młodym mężczyzną przychodzą do głowy naprawdę głupie pomysły, nawet kiedy jest się lordem. Ja w tamtych czasach postanowiłem, że nie będę obcinał włosów. Było to zdecydowanie bardzo niemądre z mojej strony, gdyż jak sama widzisz, nie wyglądałem zbyt wyjściowo. - pokręcił głową z uśmiechem, po czym znów przeniósł wzrok na dziewczynkę, naprawdę ciekaw jej rekacji.
Zdążył zaledwie odstawić kubek z kawą na blat biurka, kiedy książki z jego półek oraz te z biurka wzniosły się w powietrze i na spokojnie zaczęły się przed nim układać w swoiste schodki. Nie zaskoczyło go to, przyzwyczaił się już do takich sytuacji. Jego dzieci również nie raz nie dwa doprowadzały do takich sytuacji, chociaż całkiem niedawno objawiły się w nich ich magiczne zdolności.
Mężczyzna ze spokojem wymalowanym na twarzy obserwował Orianę, która tak namiętnie wpatrywała się w jego szkolne zdjęcie, jednocześnie wchodząc po swoich nowo stworzonych schodach, by moment później zrównać się z nim.
Mimowolnie zaśmiał się cicho na kaskadę pytań z jej strony i lekko pokręcił głową. Delikatnie chwycił w dłonie ramkę ze zdjęciem i spojrzał na nią.
- Nie moja droga, nie jest to wujek Winfred. - odparł spokojnie i uśmiechnął się do niej łagodnie - Tak się składa, że ta fotografia przedstawia mnie z czasów, kiedy jeszcze chodziłem do szkoły. - wyjaśnił spokojnie - Czasami młodym mężczyzną przychodzą do głowy naprawdę głupie pomysły, nawet kiedy jest się lordem. Ja w tamtych czasach postanowiłem, że nie będę obcinał włosów. Było to zdecydowanie bardzo niemądre z mojej strony, gdyż jak sama widzisz, nie wyglądałem zbyt wyjściowo. - pokręcił głową z uśmiechem, po czym znów przeniósł wzrok na dziewczynkę, naprawdę ciekaw jej rekacji.
Xavier Burke
Zawód : artefakciarz, gospodarz Palarni Opium
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
I know what you are doing in the dark, I know what your greatest desires are
OPCM : 10 +2
UROKI : 11 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 18 +2
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Czarodziej
Rycerze Walpurgii
Gabinet Xaviera
Szybka odpowiedź