Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Durham
Beamish Town
Strona 3 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Beamish Town
Beamish to niewielkie kolonialne miasteczko położone na zachodnim wybrzeżu Durham, które ponoć skrywa wielką rodową tajemnicę rodu Burke, powiązaną z opuszczoną posiadłością Beamish Hall. Nad miejscowością wznoszą się Góry Pennińskie przyciągające amatorów górskich wspinaczek i pomimo tego, że posiadłość rodowa przeniesiona została do Durham Castle to miasteczko nadal dobrze prosperuje. Beamish nie ma regularnej zabudowy, a domostwa są porozrzucane w pewnym oddaleniu od siebie, jednak w samym centrum znajduje się ogromny plac z fontanną oraz straganami i małym ratuszem zamieszkiwanym przez burmistrza. Nie brakuje takich przybytków jak apteka czy też gospoda, w której każdego wieczora gromadzą się mieszkańcy dzieląc się opowieściami z całego dnia.
Got a feeling that I'm going under
But I know that I'll make it out alive
But I know that I'll make it out alive
Pogoda nie sprzyjała wycieczkom w teren. W skwar taki jaki dotknął ich wyspę tego lata znacznie wygodniej pracowało się w przyjemnym klimacie chłodnego prosektorium. Nawet siedząc za biurkiem i przyjmując pacjentów w gabinecie czuła się znacznie swobodniej niż w przewiewnej, lnianej szacie, którą musiała założyć zamiast spodni czy ciemnych, korelujących z jej karnacją sukni. Lekki materiał w kolorze kości słoniowej nienaturalnie ślizgał się po nogach obleczonych w najcieńsze możliwe pończochy, pantofle wydawały się nazbyt dziewczęce, a kapelusz niepotrzebnie ciążył na głowie, chroniąc blade policzki i długi warkocz sięgający pasa. Dla skromności założyła na ramiona błękitny kardigan, ale przez to dotkliwiej odczuwała temperaturę i ostatecznie niechętnie oczekiwała Primrose w cieniu wielkiego dębu, choć przecież była to jej przyjaciółka, której zawsze przysięgała ochoczą pomoc.
Oczywiście, nie zignorowałaby listu z alarmującą notą o nieznanej chorobie. Nawet gdyby nie chodziło o Durham, chętnie brała się za badanie tego, czego nie zrozumiał jeszcze nikt inny, niemniej jednak żałowała, że nie mogli przybyć tu późniejszym wieczorem, gdy słońce już zajdzie, a gorąc zelży.
Jakby tego było mało, pierwszym co rzuciło jej się w oczy po przybyciu do Beamish Town, była sylwetka wysokiego mężczyzny, które znała aż zbyt dobrze. Zatrzymała się parę metrów przed miejscem spotkania, wahając się, czy w ostatniej chwili nie podjąć decyzji o odwrocie.
Co on tutaj robi? Dlaczego akurat on? Ostatecznie jednak wzięła głęboki oddech i podeszła bliżej z wysoko uniesioną brodą, obojętnym spojrzeniem i zaciśniętymi ustami muśniętymi różową szminką. Nie była tchórzem ani osobą rezygnującą z powodu niewielkich niedogodności.
Ramsey był wszak tylko tym; niedogodnością. Nie mogła dać mu definiować swojej osoby, nawet jeśli w ostatnim czasie niedobrze robiło jej się na samą myśl o nim i o tym jak wykorzystywał jej nieopatrznie rzucone słowa tylko po to, by namieszać w jej życiu - i tak już ponuro niepoukładanym.
- Namiestniku. To wielka przyjemność ujrzeć cię tu dzisiaj - powiedziała cicho drętwą formułkę i stanęła obok, nie spoglądając na niego, ignorując frustrującą obecność i wyczekując przybycia Primrose.
Ta, szczęśliwie, zawsze pojawiała się punktualnie.
- Witaj, Primrose. I ja dziękuję ci za zaufanie - przywitała ją znacznie cieplej i spojrzała na wskazany ratusz. Podobało jej się w Rycerce to, że zawsze natychmiast przechodziła do rzeczy i nie traciła czasu na wydumane grzeczności. Wysłuchała jej w ciszy, a potem mimowolnie rzuciła szybkie spojrzenie Ramseyowi, zaniepokojona i zaskoczona. - Mówisz, Cienie. To nie wróży dobrze. - Nie interesowało ją co Ramsey pomyśli o tym, że są z Primrose na ty, to była wyłącznie ich sprawa, ich kobiecej przyjaźni. Była teraz znacznie bardziej zainteresowana kwestią pacjentów, choć z każdą sekundą nabierała przekonania, że konwencjonalna medycyna może okazać się zbyt prostym rozwiązaniem złożonego problemu.
Zamyślona, przypomniała sobie legendę, dawno temu odczytaną w piwnicach Białej Wywerny. O druidach i ludziach, których kontrolowali, o utracie rozumu i potędze, której nikt nie potrafił okiełznać. Ich Pan jednak powinien, przecież nie istniał dotąd bardziej wprawiony czarnoksiężnik. Dlaczego więc Cienie grasowały luzem. Czy tego pragnął? Czy w takim wypadku powinni interweniować?
- Przebadam ich. Być może da się im ulżyć w części objawów. Wątpię jednak, aby... - urwała, zasępiła się i poprawiła rondo kapelusza. Słońce ją oślepiało. Umyślnie unikała spojrzenia Ramseya.
Niech on o tym wspomni.
you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Wieści z Durham były niepokojące i zaintrygowały go równie mocno, co szybko przypomniały o pomocy jaką Warwickshire otrzymało od rodziny Burke. Zawieszenie broni miało zwiastować czas odpoczynku — pozornego, czas, w którym zogniskuje uwagę na rzeczach niewymagających użycia siły. Prośby o pomoc zignorować jednak nie mógł, dziś nie był już tylko czarodziejem, którego kontakty kuły własny los. Był też namiestnikiem, który sojuszy potrzebował. Pojawienie się na niebie komety nie napawało go mniejszym niepokojem niż wizje, które intensywnie go nawiedzały od początku miesiąca. Trudne, na swój sposób uporczywe i niosące przestrogę, ale mogące być jednocześnie zapowiedzią czegoś niezwykłego. Czegoś, czego złakniony odkryć umysł nie mógł się prawdziwie doczekać.
Widok Primrose w tak nietypowym dla niej stroju — nie tylko samym kroju ale i kolorze skupił kilka pierwszych chwil uwagi, gdy znaleźli się już blisko siebie. Choć słowa Elviry, którą zastał na miejscu sprawiły, że na jego twarzy wykwitł rozbawiony uśmiech, starał się poświęcić uwagę głownie szlachciance.
— Panno Multon — powitał ją skinięciem głowy; pozwalając by kąciki ust nie opadły. W jej uprzejmości było tak wiele fałszu i drwiny, że nie potrafił się oprzeć odpowiedniej, zupełnie niewymuszonej reakcji. — Z wzajemnością — wyznał, wychwytując spojrzenie uzdrowicielki, by obrócić twarz w kierunku lady Burke, do której zwróciła się tak poufale. Rzeczywiście, przyjacielski ton, który świadczył o wielkiej zażyłości między paniami go zaskoczył. Spodziewał się po lady Burke pewnego dystansu, który wpisany był w tę rodzinę, ale od razu założył, że inteligencja i spryt młodej, choć bystrej szlachcianki musiały zwieść Multon na manowce. Czego jednak mogła od niej chcieć, by stworzyć iluzję bliskiego kręgu? — Lady Burkę— skinął jej głową uprzejmie. Wysłuchał ze spokojem, bez wyraźnych napięć i przesadnego zainteresowania relacji o tym, co się działo. Nie zdradzał się z własnymi spostrzeżeniami i podejrzeniami od razu, nie należał do osób, które wydają naukowe osądy przedwcześnie — przynajmniej w tej prawdziwej, naukowej sferze nie mającej nic wspólnego z niezbędną dziś propagandą. Choroby, na które zapadali mieszkańcy nie mówiły mu nic, niewiele wiedział o podobnych przypadłościach. Jego myśli skierowały się ku uzdrowicielce — Cassandra z pewnością miałaby już pierwsze spostrzeżenia. Obrączka na lewej dłoni, która nieprzyzwyczajona była do noszenia magicznej biżuterii nagle mu zaciążyła. Zadarł brodę wyżej słysząc jednak o wybrzeżu. Te słowa utkwiły mu w głowie od razu.
— Komety zawsze były nosicielami złych wieści, nieszczęść i chorób — wyznał, jak gdyby było to coś zwyczajnego; coś z czym mieli do czynienia od zarania dziejów. Ta konkretna nie była jednak zwyczajna i wcale nie zamierzał udawać, że było inaczej. Wzbudzała w nim niepokój nie tylko dlatego, że pradawne wierzenia i symbole były mu od zawsze bardzo bliskie. Miała w sobie coś, czego jako badacz nie potrafił powiedzieć głośno. Mapy nieba nie znał tak dobrze, jak Niewymowni pracujący w Sali Planet. Nie wiedział tego napewno — nie mógł — ale był przekonany, że pracowali nad tym zjawiskiem odkąd tylko się pojawiło.
Uniósł wzrok w górę, w kierunku tego wyjątkowego zjawiska. Kiedyś wierzono, że zsyłały je bóstwa w ramach ostrzeżenia; były wiadomością o ich niezadowoleniu, karą, która niosła pasmo ludzkich tragedii. Jego myśli mknęły ku bytowi, który na nim żerował; mitycznemu pasożycie, który korzystał z jego ciała, dając mu niewyobrażalną moc. Cieniom nie poświęcił wiele uwagi. Wiedział o tym, widział to na własne oczy, doświadczył tego, a nawet przejął nad nimi kontroli. Ich samowola była niewygodna, ale nie martwiły go bardziej niż niepokojące ciało niebieskie, które nie znikało z nieboskłonu. Primrose nie wiedziała skąd się wzięła dziwna choroba; on wierzył, że właśnie patrzył na jej źródło. Wokół działo się wiele trudnych do wyjaśnienia rzeczy, wszystkie składały się w całość; w myśl o zwiastującej koniec świata komecie.
— Czy z Sunderland dotarły jakieś wieści o stratach? Mam na myśli straty w trakcie ostatnich sztormów — doprecyzował, spoglądając na Primrose. Patrzył na nią przez chwilę. Czy wiedziała? Skąd się wzięły, kiedy się pojawiły? Czy Craig jej powiedział, że pierwszy raz zjawiły się przez niego, nie wezwane przez powierników artefaktu Locus Nihil? — Możliwe, że cienie reagują na to, co niesie kometa, nie są przyczyną tej... niezwykłej choroby. Jesteśmy w stanie przywołać je, zażądać od nich posłuszeństwa. To trudne, ale nie niemożliwe... — dumał cicho, zerkając znów na świetlisty warkocz komety. W basku słona była słabo widoczna; mrużyła oczy by jej się przyjrzeć. — Proszę otworzyć drzwi, lady Burke. — Wyciągnął różdżkę, palcami lewej dłoni oplótł ją mocno. Jeśli Elvira zapragnęła iść jako pierwsza i się im przyjrzeć nie zamierzał jej powstrzymywać. Też chciał ich ujrzeć, pojąć ich zachowanie, zrozumieć.
| rzucam na opętanie
Widok Primrose w tak nietypowym dla niej stroju — nie tylko samym kroju ale i kolorze skupił kilka pierwszych chwil uwagi, gdy znaleźli się już blisko siebie. Choć słowa Elviry, którą zastał na miejscu sprawiły, że na jego twarzy wykwitł rozbawiony uśmiech, starał się poświęcić uwagę głownie szlachciance.
— Panno Multon — powitał ją skinięciem głowy; pozwalając by kąciki ust nie opadły. W jej uprzejmości było tak wiele fałszu i drwiny, że nie potrafił się oprzeć odpowiedniej, zupełnie niewymuszonej reakcji. — Z wzajemnością — wyznał, wychwytując spojrzenie uzdrowicielki, by obrócić twarz w kierunku lady Burke, do której zwróciła się tak poufale. Rzeczywiście, przyjacielski ton, który świadczył o wielkiej zażyłości między paniami go zaskoczył. Spodziewał się po lady Burke pewnego dystansu, który wpisany był w tę rodzinę, ale od razu założył, że inteligencja i spryt młodej, choć bystrej szlachcianki musiały zwieść Multon na manowce. Czego jednak mogła od niej chcieć, by stworzyć iluzję bliskiego kręgu? — Lady Burkę— skinął jej głową uprzejmie. Wysłuchał ze spokojem, bez wyraźnych napięć i przesadnego zainteresowania relacji o tym, co się działo. Nie zdradzał się z własnymi spostrzeżeniami i podejrzeniami od razu, nie należał do osób, które wydają naukowe osądy przedwcześnie — przynajmniej w tej prawdziwej, naukowej sferze nie mającej nic wspólnego z niezbędną dziś propagandą. Choroby, na które zapadali mieszkańcy nie mówiły mu nic, niewiele wiedział o podobnych przypadłościach. Jego myśli skierowały się ku uzdrowicielce — Cassandra z pewnością miałaby już pierwsze spostrzeżenia. Obrączka na lewej dłoni, która nieprzyzwyczajona była do noszenia magicznej biżuterii nagle mu zaciążyła. Zadarł brodę wyżej słysząc jednak o wybrzeżu. Te słowa utkwiły mu w głowie od razu.
— Komety zawsze były nosicielami złych wieści, nieszczęść i chorób — wyznał, jak gdyby było to coś zwyczajnego; coś z czym mieli do czynienia od zarania dziejów. Ta konkretna nie była jednak zwyczajna i wcale nie zamierzał udawać, że było inaczej. Wzbudzała w nim niepokój nie tylko dlatego, że pradawne wierzenia i symbole były mu od zawsze bardzo bliskie. Miała w sobie coś, czego jako badacz nie potrafił powiedzieć głośno. Mapy nieba nie znał tak dobrze, jak Niewymowni pracujący w Sali Planet. Nie wiedział tego napewno — nie mógł — ale był przekonany, że pracowali nad tym zjawiskiem odkąd tylko się pojawiło.
Uniósł wzrok w górę, w kierunku tego wyjątkowego zjawiska. Kiedyś wierzono, że zsyłały je bóstwa w ramach ostrzeżenia; były wiadomością o ich niezadowoleniu, karą, która niosła pasmo ludzkich tragedii. Jego myśli mknęły ku bytowi, który na nim żerował; mitycznemu pasożycie, który korzystał z jego ciała, dając mu niewyobrażalną moc. Cieniom nie poświęcił wiele uwagi. Wiedział o tym, widział to na własne oczy, doświadczył tego, a nawet przejął nad nimi kontroli. Ich samowola była niewygodna, ale nie martwiły go bardziej niż niepokojące ciało niebieskie, które nie znikało z nieboskłonu. Primrose nie wiedziała skąd się wzięła dziwna choroba; on wierzył, że właśnie patrzył na jej źródło. Wokół działo się wiele trudnych do wyjaśnienia rzeczy, wszystkie składały się w całość; w myśl o zwiastującej koniec świata komecie.
— Czy z Sunderland dotarły jakieś wieści o stratach? Mam na myśli straty w trakcie ostatnich sztormów — doprecyzował, spoglądając na Primrose. Patrzył na nią przez chwilę. Czy wiedziała? Skąd się wzięły, kiedy się pojawiły? Czy Craig jej powiedział, że pierwszy raz zjawiły się przez niego, nie wezwane przez powierników artefaktu Locus Nihil? — Możliwe, że cienie reagują na to, co niesie kometa, nie są przyczyną tej... niezwykłej choroby. Jesteśmy w stanie przywołać je, zażądać od nich posłuszeństwa. To trudne, ale nie niemożliwe... — dumał cicho, zerkając znów na świetlisty warkocz komety. W basku słona była słabo widoczna; mrużyła oczy by jej się przyjrzeć. — Proszę otworzyć drzwi, lady Burke. — Wyciągnął różdżkę, palcami lewej dłoni oplótł ją mocno. Jeśli Elvira zapragnęła iść jako pierwsza i się im przyjrzeć nie zamierzał jej powstrzymywać. Też chciał ich ujrzeć, pojąć ich zachowanie, zrozumieć.
| rzucam na opętanie
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
The member 'Ramsey Mulciber' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 17
'k100' : 17
Plac przed ratuszem - choć zazwyczaj o tej porze wypełniony byłby codziennym gwarem - zupełnie opustoszał; idąc w jego kierunku nie napotkaliście żywej duszy, zupełnie jakby z miasteczka wyprowadzili się wszyscy mieszkańcy. Okna mijanych kamienic, pomimo upału, były zamknięte i zaryglowane, drzwi zatrzaśnięte na cztery spusty. Na murach samego ratusza mogliście zauważyć kilka wypisanych odręcznie ostrzeżeń, przestrzegających przed wchodzeniem do środka - jeśli jednak zdecydowaliście się to zrobić, nikt was nie powstrzymał, a już od wejścia uderzył w was gorąc i zaduch, wypełniony słodkawym, mdłym zapachem.
Krótki korytarzyk tuż za drzwiami prowadził do przestronnej sali, która kiedyś była główną salą ratusza - obecnie jednak w niczym jej nie przypominała; wszystkie meble przesunięto pod ściany, środek pozostawiając zupełnie pustym, tak, żeby można było ułożyć w nim dwa rzędy przedzielonych wąską przestrzenią, polowych łóżek. Łącznie było ich dwa tuziny, i na prawie wszystkich leżeli ludzie - niektórzy nieprzytomni, inni z otwartymi szeroko oczami, wszyscy: z nadgarstkami i kostkami przytwierdzonymi do boków posłań i pasami oplatającymi klatkę piersiową. Niektórzy z nich mamrotali coś pod nosem, jeden z mężczyzn szamotał się nerwowo, jakby próbował się uwolnić - ale ruchy miał powolne, ociężałe. Pomiędzy łóżkami przemieszczała się tylko jedna czarownica, młoda kobieta o twarzy przysłoniętej do połowy jasną chustką i włosami związanymi w kok na karku; gdy tylko was dostrzegła, drgnęła zaskoczona i szybkim krokiem pokonała dzielący ją od was dystans. - Tutaj nie wolno... - zaczęła, ale wtedy jej spojrzenie zatrzymało się na twarzy Primrose i otworzyła szerzej oczy; przesunęła wzrokiem również po twarzach Elviry i Ramseya, na tym ostatnim zatrzymując go o moment dłużej. - Lady Burke, proszę mi wybaczyć. Nie spodziewałam się wizyty, poza wolontariuszami nikt tutaj nie wchodzi - wyjaśniła, rękawem ocierając pot ze skroni; w środku praktycznie nie było czym oddychać. - Staramy się uspokoić ich zaklęciami i eliksirami, ale nic nie działa na długo. Jak tylko przestają działać, stają się agresywni, próbują za wszelką cenę się wydostać. Nie wiemy już, co robić, ani ile jeszcze... - Zawahała się. - Wczoraj dwie kobiety zmarły z wycieńczenia, odmawiały jedzenia i picia. Przy tym upale... - Pokręciła głową. - Zanieśliśmy je do pomieszczenia na tyłach, nikt nie chce ich zabrać. Ludzie boją się, że się zarażą - dodała. Sama była blada, Elvira mogła dostrzec przekrwione oczy i rozpoznać objawy braku snu i zmęczenia, ale oprócz tego nie wyglądała na chorą.
Jeżeli zdecydujecie się wejść do środka ratusza, każde z was rzuca kością k3.
Mistrz gry będzie kontynuował rozgrywkę.
Krótki korytarzyk tuż za drzwiami prowadził do przestronnej sali, która kiedyś była główną salą ratusza - obecnie jednak w niczym jej nie przypominała; wszystkie meble przesunięto pod ściany, środek pozostawiając zupełnie pustym, tak, żeby można było ułożyć w nim dwa rzędy przedzielonych wąską przestrzenią, polowych łóżek. Łącznie było ich dwa tuziny, i na prawie wszystkich leżeli ludzie - niektórzy nieprzytomni, inni z otwartymi szeroko oczami, wszyscy: z nadgarstkami i kostkami przytwierdzonymi do boków posłań i pasami oplatającymi klatkę piersiową. Niektórzy z nich mamrotali coś pod nosem, jeden z mężczyzn szamotał się nerwowo, jakby próbował się uwolnić - ale ruchy miał powolne, ociężałe. Pomiędzy łóżkami przemieszczała się tylko jedna czarownica, młoda kobieta o twarzy przysłoniętej do połowy jasną chustką i włosami związanymi w kok na karku; gdy tylko was dostrzegła, drgnęła zaskoczona i szybkim krokiem pokonała dzielący ją od was dystans. - Tutaj nie wolno... - zaczęła, ale wtedy jej spojrzenie zatrzymało się na twarzy Primrose i otworzyła szerzej oczy; przesunęła wzrokiem również po twarzach Elviry i Ramseya, na tym ostatnim zatrzymując go o moment dłużej. - Lady Burke, proszę mi wybaczyć. Nie spodziewałam się wizyty, poza wolontariuszami nikt tutaj nie wchodzi - wyjaśniła, rękawem ocierając pot ze skroni; w środku praktycznie nie było czym oddychać. - Staramy się uspokoić ich zaklęciami i eliksirami, ale nic nie działa na długo. Jak tylko przestają działać, stają się agresywni, próbują za wszelką cenę się wydostać. Nie wiemy już, co robić, ani ile jeszcze... - Zawahała się. - Wczoraj dwie kobiety zmarły z wycieńczenia, odmawiały jedzenia i picia. Przy tym upale... - Pokręciła głową. - Zanieśliśmy je do pomieszczenia na tyłach, nikt nie chce ich zabrać. Ludzie boją się, że się zarażą - dodała. Sama była blada, Elvira mogła dostrzec przekrwione oczy i rozpoznać objawy braku snu i zmęczenia, ale oprócz tego nie wyglądała na chorą.
Mistrz gry będzie kontynuował rozgrywkę.
Nie miała pojęcia o animozjach jakie toczyły się w gronie ludzi, z którymi przyszło jej pracować. W aktualnej sytuacji nawet jej to nie interesowało. Skupiona na celu i rozwiązaniu problemu liczyła, że inni również będą mieć takie podejście i schowają swoje urazy głęboko do kieszeni. Złowieszcza kometa wisiała na niebie niczym zapowiedź wydarzeń, o jakich nawet nie śnili. Jednak widok dwójki czekającej na nią w cieniu drzew przynosił przedziwne ukojenie, jakby nadzieję, szansę, że może uda się jej znaleźć rozwiązanie. Nie spodziewała się, że dojdą do wielkich wniosków jeszcze tego samego dnia, ale mogła śmiało zakładać, że ta dwójka pomoże jej zebrać razem wszelkie informacje i połączyć je w jakąś całość, nawet jeżeli dziurawą, to taką, od której będzie miała punkt wyjścia. Wiedza medyczna Elviry oraz analityczny umysł Ramseya mogły okazać się niezbędne w tym przedsięwzięciu. Obawiała się wielu rzeczy. Posiadała wiele odłamków wiedzy, zebranej w różnej formie, każde z innego źródła, starała się je połączyć w spójną całość, ale nadal czuła, że brakuje jej paru ważnych informacji, aby mieć pełen ogląd na sytuację.
Jeszcze miesiąc temu nie wiedziała czym są cienie, słyszała o nich jedynie w pogłoskach, szeptach wypowiadanych drżącym głosem. Potem zaś zobaczyła wspomnienia Rigela, które były przerażające, ale jednocześnie tak wiele wyjaśniały. Następnie spotkanie z Deirdre oraz opowieść Elviry na temat Locus Nihil, przypadłość Craiga i Edgara. Wszystko zaczynało się ze sobą łączyć. Zdecydowanie łatwiej by jej były, gdyby tej wiedzy nie musiała wyszarpywać siłą, wydzierać ochłapy. Jednak nie był to odpowiedni moment, aby drążyć ten temat. Swoje uwagi i obiekcje musiała zachować na później.
-Nie. Nie wróży. - Skomentowała gorzko. Dostrzegła, że Elvira zwraca się do niej bardziej miękko więc kontrolnie zerknęła na Ramseya, czy może dojść między tą dwójką do nieporozumienia, choć wątpiła, aby Niewymowny pozwolił sobie na taką niedelikatność. -Tak?[b] - Wyczuła wahanie w głosie medyczki, a zaraz potem spojrzała na pana Mulcibera, który postanowił zabrać głos w tej sprawie. Mimowolnie zerknęła na kometę, czy to właśnie ona była powodem wszystkiego, czy może katalizatorem? Może jedynie uruchomiła to co nieuchronne, to co gromadziło się od tak dawna. -[b]Nic mi o tym nie wiadomo. - Przyznała otwarcie, Edgar nie wspominał o tym, aby przybyły jakieś wieści. Pytanie zaś sprawiło, że pojawiła się w jej głowie myśl iż może powinna zainteresować się tą sprawą. Czy możliwe, że miało to wszystko szerszy skutek, że to co działo się w jednym hrabstwie oddziałuje na inne? -Jak jesteśmy w stanie nad nimi panować? - Zapytała od razu, bo na razie wszystko wskazywało na to, że cienie panoszyły się po kraju bezkarnie. Atakowały ludzi, doprowadzały do szaleństwa i nikt tym się nie przejmował, nikt się tym nie zainteresował, nikt nie powziął żadnych kroków… Spojrzała uważnie na Ramseya, czując, że mężczyzna, jak zwykle, wie więcej niż mówi. Nie zadała wszystkich pytań jakie cisnęły się jej teraz na usta, ponieważ drzwi do ratusza zostały uchylone a w nią uderzył mdły zapach. Powietrze stało, a pomrukiwania i odór śmierci wręcz wisiał nad nimi. Widok był zatrważający, niby tego się spodziewała, ale wyobrażać sobie coś to jedno, zobaczyć to zupełnie inna kwestia.
-Proszę wybaczyć nasze najście. - Zwróciła się uprzejmie do czarownicy. -Pani pozwoli, to panna Elvira Multon, która jest uzdrowicielką oraz pan Ramsey Mulciber, niewymowny z Ministerstwa Magii. Przybyli pomóc w ustaleniu co dokładnie dolega mieszkańcom Beamish Town. - Uspokoiła czarownicę, a widząc jej zmęczenie poczuła wyrzuty sumienia, że wcześniej nie zajęła się tą sprawą. -Czy cechuje chorych coś wspólnego? Poza objawami pomieszania zmysłów? - Zapytała wkraczając głębiej do wnętrza ratusza. Panna Multon oraz pan Mulciber mieli pełną dowolność w działaniu. Nie miała zamiaru ich powstrzymywać, chyba że ich czyny nie były zgodne z sumieniem lady Burke, ale ta ostatnio się przekonała, że potrafi odwracać wzrok, choć nie była z tego dumna.
|Rzucam k3
Jeszcze miesiąc temu nie wiedziała czym są cienie, słyszała o nich jedynie w pogłoskach, szeptach wypowiadanych drżącym głosem. Potem zaś zobaczyła wspomnienia Rigela, które były przerażające, ale jednocześnie tak wiele wyjaśniały. Następnie spotkanie z Deirdre oraz opowieść Elviry na temat Locus Nihil, przypadłość Craiga i Edgara. Wszystko zaczynało się ze sobą łączyć. Zdecydowanie łatwiej by jej były, gdyby tej wiedzy nie musiała wyszarpywać siłą, wydzierać ochłapy. Jednak nie był to odpowiedni moment, aby drążyć ten temat. Swoje uwagi i obiekcje musiała zachować na później.
-Nie. Nie wróży. - Skomentowała gorzko. Dostrzegła, że Elvira zwraca się do niej bardziej miękko więc kontrolnie zerknęła na Ramseya, czy może dojść między tą dwójką do nieporozumienia, choć wątpiła, aby Niewymowny pozwolił sobie na taką niedelikatność. -Tak?[b] - Wyczuła wahanie w głosie medyczki, a zaraz potem spojrzała na pana Mulcibera, który postanowił zabrać głos w tej sprawie. Mimowolnie zerknęła na kometę, czy to właśnie ona była powodem wszystkiego, czy może katalizatorem? Może jedynie uruchomiła to co nieuchronne, to co gromadziło się od tak dawna. -[b]Nic mi o tym nie wiadomo. - Przyznała otwarcie, Edgar nie wspominał o tym, aby przybyły jakieś wieści. Pytanie zaś sprawiło, że pojawiła się w jej głowie myśl iż może powinna zainteresować się tą sprawą. Czy możliwe, że miało to wszystko szerszy skutek, że to co działo się w jednym hrabstwie oddziałuje na inne? -Jak jesteśmy w stanie nad nimi panować? - Zapytała od razu, bo na razie wszystko wskazywało na to, że cienie panoszyły się po kraju bezkarnie. Atakowały ludzi, doprowadzały do szaleństwa i nikt tym się nie przejmował, nikt się tym nie zainteresował, nikt nie powziął żadnych kroków… Spojrzała uważnie na Ramseya, czując, że mężczyzna, jak zwykle, wie więcej niż mówi. Nie zadała wszystkich pytań jakie cisnęły się jej teraz na usta, ponieważ drzwi do ratusza zostały uchylone a w nią uderzył mdły zapach. Powietrze stało, a pomrukiwania i odór śmierci wręcz wisiał nad nimi. Widok był zatrważający, niby tego się spodziewała, ale wyobrażać sobie coś to jedno, zobaczyć to zupełnie inna kwestia.
-Proszę wybaczyć nasze najście. - Zwróciła się uprzejmie do czarownicy. -Pani pozwoli, to panna Elvira Multon, która jest uzdrowicielką oraz pan Ramsey Mulciber, niewymowny z Ministerstwa Magii. Przybyli pomóc w ustaleniu co dokładnie dolega mieszkańcom Beamish Town. - Uspokoiła czarownicę, a widząc jej zmęczenie poczuła wyrzuty sumienia, że wcześniej nie zajęła się tą sprawą. -Czy cechuje chorych coś wspólnego? Poza objawami pomieszania zmysłów? - Zapytała wkraczając głębiej do wnętrza ratusza. Panna Multon oraz pan Mulciber mieli pełną dowolność w działaniu. Nie miała zamiaru ich powstrzymywać, chyba że ich czyny nie były zgodne z sumieniem lady Burke, ale ta ostatnio się przekonała, że potrafi odwracać wzrok, choć nie była z tego dumna.
|Rzucam k3
May god have mercy on my enemies
'cause I won't
'cause I won't
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
The member 'Primrose Burke' has done the following action : Rzut kością
'k3' : 1
'k3' : 1
Wyglądała śmiesznie, jak wiosenna panna z obrazów, które mogła zobaczyć podczas spaceru po galerii sztuki z Belviną Blythe. Miała tego świadomość, niemniej jednak uśmieszek na twarzy Ramseya skropił jej policzki czerwonymi plamkami irytacji. Odwróciła głowę, udając, że poprawia luźne kosmyki włosów, zakładając je delikatnie za uszy, a gdy wróciła do niego spojrzeniem - do jego złośliwych ust, nigdy do oczu - była na powrót blada i znużona, może tylko lekko zaróżowiona od gorąca.
- Myśli pan, że może odpowiadać za to kometa? - spytała z powątpiewaniem. Jej czerwona obecność na niebie była bez wątpienia złowroga, zastanawiała się jednak co musiałoby się wydarzyć, aby w ten sposób wpłynęła na fizjologię ludzkiego organizmu. Znacznie prędzej oskarżyłaby Cienie, te potężną moc, która wypełzła z podziemi. - Czytałam artykuł, owszem. Zastanawiam się jednak, czy część tych twierdzeń nie była pochopna. - Nie znała się na astronomii, musiała więc na tym zakończyć i pochylić głowę.
W tym momencie jej ekspertyza dotyczyła czegoś innego. Miała wiele pytań; o szczegółowy stan neurologiczny pacjentów podparty badaniem, o wpływ zaklęć i eliksirów oraz ich rodzaj, o wyniki krwi. Wątpiła jednak, by Primrose znała na nie odpowiedzi, zatrzymała je więc na razie dla siebie do momentu ujrzenia chorych na własne oczy. Zwykle preferowała nie wydawać osądów medycznych bez zapoznania się z przypadkiem. Była to jedna z niewielu sytuacji, w których odznaczała się niepodlegającą wyjątkom ostrożnością, jeśli tylko warunki dawały przywilej czasu.
Gdy Ramsey kontynuował odpowiedź, milczała i słuchała go uważnie, aby później lekko unieść brew. Byli w stanie je przywołać, kontrolować? Jak dotąd pojawiały się w jej obecności tylko przypadkowo, zwykle siejąc chaos, nie spełniając polecenia. Przygryzła wargę z zamyśleniem, rozpalona ciekawością; choć może lepszym słowem byłaby żądza. Jeśli mogła to zrobić, jeśli mogła być tak potężna, chciała spróbować.
Gdy Ramsey wyciągnął różdżkę, zrobiła to samo, posyłając Primrose uspokajający uśmiech. Jej przyjaciółka dość lekko uznała, że Ramsey mówi o nich wszystkich, a nie tylko o garstce wybranych; a może identyfikowała się z ich grupą bardziej niż sądziła? Odpowiedź jednak nie nadeszła, bo nie zdążyła, gdy tylko weszli za drzwi, ich zmysły zaatakowała mnogość bodźców.
Zapach był zastanawiający, dość prędko przywodząc na myśl stęchliznę choroby, mdłą mieszankę potu, wymiotów, może ropy, a może też czegoś jeszcze. Krew mogła pachnieć słodko, ale słodko mogło też pachnieć martwe ciało. To wciąż za mało. Rozejrzała się po pacjentach leżących na łóżkach. Byli skrępowani, to dobrze. Zanim podeszła do pierwszego z nich, jej uwagę przykuła zbliżająca się kobieta, może uzdrowicielka.
- Dzień dobry. - Nie musiała się przedstawiać, Primrose zrobiła to za nią. - W pierwszej kolejności trzeba tu przewietrzyć. Zdrowy człowiek długo by tu nie wytrzymał. - zarządziła, a potem wysłuchała kobiety, odnotowując w myślach, że pacjenci są pozbawieni apetytu i pragnienia, a stosowane środki nie działają na długo. - Wiadomo jakie eliksiry i zaklęcia były używane do tej pory? Czy pełni tu wolontariat jakiś uzdrowiciel? - dopytała, przesuwając po kobiecie spojrzeniem. Wyglądała na wyczerpaną, ale jej nie współczuła. Rzadko już była w stanie się na to zdobyć. - Proszę mi też powiedzieć, czy ktoś dopaja ich parenteralnie? Można to zrobić jeśli są krępowani. - Wystarczyłaby dostatecznie duża igła i eliksir we właściwy sposób wyjałowiony przez wprawnego alchemika. Czy w Beamish Town takiego mieli? - Proszę też nie trzymać zwłok w budynku. Jeśli nikt ich nie chce, trzeba je oddać do badania uzdrowicielowi biegłemu w patologii albo koronerowi, a potem spalić. Rodziny, które się boją, będą szczęśliwe, że będą mogły dzięki temu zachować prochy i pamięć po bliskich. - dodała też, lekko marszcząc nos. Zwłoki na tyłach. W ten upał? W sąsiedztwie chorych? Litości. - Wezmę ich ciała do najbliższego prosektorium - dodała po chwili. Nie chciała ich we własnym domu, ale mogła zatrzymać się w Durham na dłużej, by wykonać niezbędne badania.
Odczekała chwilę aż Primrose i uzdrowicielka odejdą, aby zadać Ramseyowi dyskretnie pytanie. Mówiąc, wciąż na niego nie patrzyła, rozglądając się za to po twarzach pacjentów i udając, że o nich rozmawiają.
- Panie, wybacz, że spytam; jak wygląda sprawa kontroli nad cieniami? Czy jesteście w stanie przywołać je wyłącznie wy, czy każdy, kto miał z nimi styczność w Locus Nihil? - Przygryzła usta. Oddychała nieco szybciej z powodu duchoty i temperatury.
Potem dyskretnie otarła czoło chustką i ruszyła wzdłuż rzędów łóżek, aby rozpocząć właściwą część badania.
- Myśli pan, że może odpowiadać za to kometa? - spytała z powątpiewaniem. Jej czerwona obecność na niebie była bez wątpienia złowroga, zastanawiała się jednak co musiałoby się wydarzyć, aby w ten sposób wpłynęła na fizjologię ludzkiego organizmu. Znacznie prędzej oskarżyłaby Cienie, te potężną moc, która wypełzła z podziemi. - Czytałam artykuł, owszem. Zastanawiam się jednak, czy część tych twierdzeń nie była pochopna. - Nie znała się na astronomii, musiała więc na tym zakończyć i pochylić głowę.
W tym momencie jej ekspertyza dotyczyła czegoś innego. Miała wiele pytań; o szczegółowy stan neurologiczny pacjentów podparty badaniem, o wpływ zaklęć i eliksirów oraz ich rodzaj, o wyniki krwi. Wątpiła jednak, by Primrose znała na nie odpowiedzi, zatrzymała je więc na razie dla siebie do momentu ujrzenia chorych na własne oczy. Zwykle preferowała nie wydawać osądów medycznych bez zapoznania się z przypadkiem. Była to jedna z niewielu sytuacji, w których odznaczała się niepodlegającą wyjątkom ostrożnością, jeśli tylko warunki dawały przywilej czasu.
Gdy Ramsey kontynuował odpowiedź, milczała i słuchała go uważnie, aby później lekko unieść brew. Byli w stanie je przywołać, kontrolować? Jak dotąd pojawiały się w jej obecności tylko przypadkowo, zwykle siejąc chaos, nie spełniając polecenia. Przygryzła wargę z zamyśleniem, rozpalona ciekawością; choć może lepszym słowem byłaby żądza. Jeśli mogła to zrobić, jeśli mogła być tak potężna, chciała spróbować.
Gdy Ramsey wyciągnął różdżkę, zrobiła to samo, posyłając Primrose uspokajający uśmiech. Jej przyjaciółka dość lekko uznała, że Ramsey mówi o nich wszystkich, a nie tylko o garstce wybranych; a może identyfikowała się z ich grupą bardziej niż sądziła? Odpowiedź jednak nie nadeszła, bo nie zdążyła, gdy tylko weszli za drzwi, ich zmysły zaatakowała mnogość bodźców.
Zapach był zastanawiający, dość prędko przywodząc na myśl stęchliznę choroby, mdłą mieszankę potu, wymiotów, może ropy, a może też czegoś jeszcze. Krew mogła pachnieć słodko, ale słodko mogło też pachnieć martwe ciało. To wciąż za mało. Rozejrzała się po pacjentach leżących na łóżkach. Byli skrępowani, to dobrze. Zanim podeszła do pierwszego z nich, jej uwagę przykuła zbliżająca się kobieta, może uzdrowicielka.
- Dzień dobry. - Nie musiała się przedstawiać, Primrose zrobiła to za nią. - W pierwszej kolejności trzeba tu przewietrzyć. Zdrowy człowiek długo by tu nie wytrzymał. - zarządziła, a potem wysłuchała kobiety, odnotowując w myślach, że pacjenci są pozbawieni apetytu i pragnienia, a stosowane środki nie działają na długo. - Wiadomo jakie eliksiry i zaklęcia były używane do tej pory? Czy pełni tu wolontariat jakiś uzdrowiciel? - dopytała, przesuwając po kobiecie spojrzeniem. Wyglądała na wyczerpaną, ale jej nie współczuła. Rzadko już była w stanie się na to zdobyć. - Proszę mi też powiedzieć, czy ktoś dopaja ich parenteralnie? Można to zrobić jeśli są krępowani. - Wystarczyłaby dostatecznie duża igła i eliksir we właściwy sposób wyjałowiony przez wprawnego alchemika. Czy w Beamish Town takiego mieli? - Proszę też nie trzymać zwłok w budynku. Jeśli nikt ich nie chce, trzeba je oddać do badania uzdrowicielowi biegłemu w patologii albo koronerowi, a potem spalić. Rodziny, które się boją, będą szczęśliwe, że będą mogły dzięki temu zachować prochy i pamięć po bliskich. - dodała też, lekko marszcząc nos. Zwłoki na tyłach. W ten upał? W sąsiedztwie chorych? Litości. - Wezmę ich ciała do najbliższego prosektorium - dodała po chwili. Nie chciała ich we własnym domu, ale mogła zatrzymać się w Durham na dłużej, by wykonać niezbędne badania.
Odczekała chwilę aż Primrose i uzdrowicielka odejdą, aby zadać Ramseyowi dyskretnie pytanie. Mówiąc, wciąż na niego nie patrzyła, rozglądając się za to po twarzach pacjentów i udając, że o nich rozmawiają.
- Panie, wybacz, że spytam; jak wygląda sprawa kontroli nad cieniami? Czy jesteście w stanie przywołać je wyłącznie wy, czy każdy, kto miał z nimi styczność w Locus Nihil? - Przygryzła usta. Oddychała nieco szybciej z powodu duchoty i temperatury.
Potem dyskretnie otarła czoło chustką i ruszyła wzdłuż rzędów łóżek, aby rozpocząć właściwą część badania.
you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
The member 'Elvira Multon' has done the following action : Rzut kością
'k3' : 3
'k3' : 3
Nie lubił dzielić się wiedzą, ale nie tylko dlatego, że to właśnie posiadane informacje potrafiły czynić ludzi potężnymi w towarzystwie. Nie zwykł tego robić często, bo natura człowieka zgłębiającego wiedzę nigdy nie zakładała, że wie wszystko i wie napewno — wbrew temu co o nim mówili i wbrew wrażeniu jakie czasem sprawiał, nie był wszechwiedzący. Świadomość ograniczeń związanych z poznaniem była mądrością, której się trzymał. Miał pełną świadomość tego, jak ulotne jest wszystko wokół, jak nietrwałe i jak galopujący czas potrafił zmienić stan rzeczy. Przeświadczony o swojej olbrzymiej sile nie zatrzymywał się, wierząc, że było jeszcze wciąż więcej; wciąż mógł być lepszy i mądrzejszy. Departament Tajemnic otworzył mu drzwi do świata, który potwierdził, że mimo całej tej ukrytej przed światem wiedzy, którą miał zaszczyt już poznać, byli dopiero na początku drogi zdobywania wiedzy o tym świecie. Przedwczesne osądy mogły się prędko przedawnić, a on nie lubił się mylić. Będąc człowiekiem czynu działał, eksperymentował i sprawdzał na ile jego teorie i hipotezy mają szansę potwierdzenia. Iskrząca na niebie kometa była czymś, o czym nie przestawał myśleć odkąd tylko się pojawiła; sny i wizje, które go nawiedzały nie dawały mu spokoju. Beamish Town dosłownie spadło mu z nieba; a zaproszenie od lady Burke, która pragnęła jak i on, poszerzenia wiedzy i zrozumienia, było bardziej niż sastyfakcjnujące. Zogniskował na niej stalowe spojrzenie, nie wyrażając ani zawodu ani ulgi jej odpowiedzią. Na tym jednak nie spoczął:
— Widziałem już coś podobnego. Pozbawionych świadomości i własnej woli ludzi, którzy rzucali się prosto w morze, ale nie jestem pewien, czy to się już wydarzyło, czy dopiero zdarzy— ton jego głosu ściszył się, a on sam zadumał na moment, gdy jego wzrok spłynął po sylwetce Primrose na ziemię. Pytanie Elviry sprowadziło go na ziemię. Uniósł na nią wzrok, marszcząc przy tym brwi. Nie mógł nie zauważyć, że nie spoglądała mu prosto w czy; jej spojrzenie błądziło po jego twarzy, ale nie sięgało nigdy oczu. To sprawiało, że czuł się, jakby rozmawiał z pustą kukłą pozbawioną własnych przemyśleń i świadomości. Oczy mówiły wiele, a ona nie unosząc ich wyżej ukrywała to, co chciał zobaczyć.— Jestem absolutnie pewien, że tak. — Nie był astronomem; wyjaśnianie tego zjawiska zostawił kolegom po fachu, niewymownym z Sali Nieba, którzy z pewnością już wiedzieli czym kometa była i dlaczego zawisła w powietrzu, ale nie dzielili się tą wiedzą, jak i on nie dzielił się własnymi odkryciami. Wiedział jednak, że komety pojawiały się i znikały, taka, która wisiała na niebie w istocie bliska była zwiastunowi końca świata. Czy cokolwiek było w stanie zatrzymać ruch takiego obiektu? Zmienić odwieczne prawa nauki? Magia mogła wywołać podobne anomalie, ale czy to cienie rezonowały na nią, czy ona na nie? Nie znał się na chorobach, nie potrafił stwierdzić, czy to, co spotkało tych ludzi było czymś, co można było tak nazwać. Rozumiał, że tę rolę miała objąć Elvira, sprawdzić, czy to właśnie było tym. Jemu na myśl nasuwało się przekleństwo. — Te cienie — podjął, wracając spojrzeniem do Primrose, ale wyraz jego twarzy zasugerował, że jego myśli pomknęły już w inną stronę, a pytanie, które ostatecznie zadał nie było tym, które chciał zadać na początku: — Które rozszarpały rodzinę... Co to była za rodzina? — Fakt ataku cieni nie był dla niego zaskakujący; niejednokrotnie był świadkiem ich pojawienia, nie trudno mu było odkryć korelację między nimi, a potężną i wymagającą czarną magią. Oni tego dokonywali — ci, którzy byli w podziemiach Locus Nihil. To wszystko co działo się wokół nich powracało do podziemi Banku Gringotta.
Czy mogli nad nimi panować? W pełni? Jakkolwiek?
— Nie to powiedziałem i nie odważyłbym się użyć takiego stwierdzenia — odpowiedział arystokratce, patrząc jej w oczy bez mrugnięcia. — Brat opowiedział ci, skąd się wzięły, lady Burke? Towarzyszą nam już od jakiegoś czasu. Nikt nie podjął się ekspertyz na ich temat, nikt więc nie ma pewności, co do tego skąd się biorą. A jednak przywołuje je magia. Bardzo potężna magia. A potęga zawsze ma swoją cenę. Dlatego interesuje mnie kim była ta rodzina i czy istnieje jakiś powód, że właśnie ona padła ich ofiarą.
Smród śmierci był mu bliższy niż sądził. Słodkawo-mdły zapach był wystarczająco znajomy, by nie skrzywił się, choć był to jeden z tych odrażających aromatów, których wrażliwy zmysł nienawidził. Ratusz, który okazał się polowym szpitalem wyglądał jak wiele innych miejsc tego typu. Dostrzegł ludzi, ludzi, którzy pasowali do opisu choroby Primrose, ale też tego co sądził, że mógłby zobaczyć w wizji, gdyby samobójcy spojrzeli w jego stronę choćby na ułamek sekundy. Nie od razu spojrzał na czarownicę, która do nich podeszła. Medyczne kwestie nie interesowały go tak bardzo, przyglądał się pacjentom uważnie, odnosząc wrażenie, że nie reagowali identycznie na to, co się działo, a jednak wszyscy byli tak samo otępiali i oderwani od rzeczywistości. Dopiero po chwili, czując na sobie wzrok kobiety spojrzał na nią. Znali się? Dopiero po chwili zdał sobie sprawę jak został przedstawiony. Cóż za niefart. Zerknął na Primrose na dłużej.
— Był tu jakiś specjalista od klątw? — spytał kobietę, ale nie czekając na jej pozwolenie ruszył w kierunku łóżek. Pewnie już to wykluczyli; nie wydało mu się podejrzane, że przypisali to chorobie. Znał klątwy, które pozbawiają zmysłów, ale jak potężny czarodziej musiałby je nałożyć na taką ilość osób. To wydawało się aż niemożliwe. Przystanął przy pierwszym z łóżek, spoglądając na pacjenta, który miał szeroko otwarte oczy. Dotknął końcem różdżki jego ciała, chcąc sprawdzić, czy w ogóle zareaguje na dotyk, czy zwróci uwagę na cudzą obecność, a potem spróbował lekko podwinąć materiał jego koszuli, szukając znaków lub symboli — ale też ran, jakie wywoływały na jego oczach cienie. Nosili w sobie pradawne duchy. Od dawna zastanawiał się, co jeśli przez ten czas odkąd wyciągnęli je z Locus Nihil, przygotowywały się do takiej chwili. Miały moce, które byłyby w stanie uczynić coś takiego i na taką skalę. Co jeśli to ich sprawka? Co jeśli kometa wyzwoliła w przywołanych cieniach moce demonów, które pragnęły powrócić na ziemię? Reagowali na nie — a cienie reagowały na nich. Nie byli im obojętni.
Zaskoczony pytaniem Elviry, która znalazła się tuż przy nim, uniósł brew. Cóż za niewybredne pytanie.
— My? Kto konkretnie? — spytał, choć doskonale wiedział, co miała na myśli. Zdziwiło go jednak to, że wie; a nie wiedziała tego od niego. Z Locus Nihil niewiele pamiętał, ale doskonale potrafił przywołać wspomnienie, gdy pierwszy raz ujrzał upiorne stworzenia o sękatych łapach i przerażającym porożu; powstałe z cienia, nicości, przywołane — czym właściwie? Mocą duchów, które w sobie nosili? Pytanie Elviry nie miało ani jednoznacznej ani dobrej odpowiedzi, a już na pewno żaden z nich nie znał recepty i sposobu na to, by tych wszystkim władać. Pragnął tego, bo pragnął wielkości i okrucieństwo i śmierć to ceny, które gotów był ponieść, by zwyciężyć w tej wojnie. Całkowita kontrola nad cieniami dałaby im moc zakończenia tego wszystkiego; a jej nie mieli. Nie taką, jak by chcieli. — Sprawa ma się tak — zaczął, kontynuując tę śmieszną sprawę. W przeciwieństwie do niej, patrzył prosto na nią, nie mrugając, cierpliwie czekając aż uniesie wzrok. Na drugie z pytań odpowiedział jej już pośrednio, gdy odpowiadał Primrose.— Że jest to bardzo, bardzo, ale naprawdę bardzo trudne. Nie próbowałaś? — Czy nie miała w sobie tyle zaparcia, tyle wiary we własne możliwości? Miał manię kontroli; zmusił cieniste stwory do posłuszeństwa, bo pragnął kontrolować wszystko dookoła siebie. Czy to był klucz do sukcesu? Czy moc, jaką posiadał? Czy ten pasożyt, którego nosił? Nie wiedział, ale tego nie zamierzał jej mówić.
— Widziałem już coś podobnego. Pozbawionych świadomości i własnej woli ludzi, którzy rzucali się prosto w morze, ale nie jestem pewien, czy to się już wydarzyło, czy dopiero zdarzy— ton jego głosu ściszył się, a on sam zadumał na moment, gdy jego wzrok spłynął po sylwetce Primrose na ziemię. Pytanie Elviry sprowadziło go na ziemię. Uniósł na nią wzrok, marszcząc przy tym brwi. Nie mógł nie zauważyć, że nie spoglądała mu prosto w czy; jej spojrzenie błądziło po jego twarzy, ale nie sięgało nigdy oczu. To sprawiało, że czuł się, jakby rozmawiał z pustą kukłą pozbawioną własnych przemyśleń i świadomości. Oczy mówiły wiele, a ona nie unosząc ich wyżej ukrywała to, co chciał zobaczyć.— Jestem absolutnie pewien, że tak. — Nie był astronomem; wyjaśnianie tego zjawiska zostawił kolegom po fachu, niewymownym z Sali Nieba, którzy z pewnością już wiedzieli czym kometa była i dlaczego zawisła w powietrzu, ale nie dzielili się tą wiedzą, jak i on nie dzielił się własnymi odkryciami. Wiedział jednak, że komety pojawiały się i znikały, taka, która wisiała na niebie w istocie bliska była zwiastunowi końca świata. Czy cokolwiek było w stanie zatrzymać ruch takiego obiektu? Zmienić odwieczne prawa nauki? Magia mogła wywołać podobne anomalie, ale czy to cienie rezonowały na nią, czy ona na nie? Nie znał się na chorobach, nie potrafił stwierdzić, czy to, co spotkało tych ludzi było czymś, co można było tak nazwać. Rozumiał, że tę rolę miała objąć Elvira, sprawdzić, czy to właśnie było tym. Jemu na myśl nasuwało się przekleństwo. — Te cienie — podjął, wracając spojrzeniem do Primrose, ale wyraz jego twarzy zasugerował, że jego myśli pomknęły już w inną stronę, a pytanie, które ostatecznie zadał nie było tym, które chciał zadać na początku: — Które rozszarpały rodzinę... Co to była za rodzina? — Fakt ataku cieni nie był dla niego zaskakujący; niejednokrotnie był świadkiem ich pojawienia, nie trudno mu było odkryć korelację między nimi, a potężną i wymagającą czarną magią. Oni tego dokonywali — ci, którzy byli w podziemiach Locus Nihil. To wszystko co działo się wokół nich powracało do podziemi Banku Gringotta.
Czy mogli nad nimi panować? W pełni? Jakkolwiek?
— Nie to powiedziałem i nie odważyłbym się użyć takiego stwierdzenia — odpowiedział arystokratce, patrząc jej w oczy bez mrugnięcia. — Brat opowiedział ci, skąd się wzięły, lady Burke? Towarzyszą nam już od jakiegoś czasu. Nikt nie podjął się ekspertyz na ich temat, nikt więc nie ma pewności, co do tego skąd się biorą. A jednak przywołuje je magia. Bardzo potężna magia. A potęga zawsze ma swoją cenę. Dlatego interesuje mnie kim była ta rodzina i czy istnieje jakiś powód, że właśnie ona padła ich ofiarą.
Smród śmierci był mu bliższy niż sądził. Słodkawo-mdły zapach był wystarczająco znajomy, by nie skrzywił się, choć był to jeden z tych odrażających aromatów, których wrażliwy zmysł nienawidził. Ratusz, który okazał się polowym szpitalem wyglądał jak wiele innych miejsc tego typu. Dostrzegł ludzi, ludzi, którzy pasowali do opisu choroby Primrose, ale też tego co sądził, że mógłby zobaczyć w wizji, gdyby samobójcy spojrzeli w jego stronę choćby na ułamek sekundy. Nie od razu spojrzał na czarownicę, która do nich podeszła. Medyczne kwestie nie interesowały go tak bardzo, przyglądał się pacjentom uważnie, odnosząc wrażenie, że nie reagowali identycznie na to, co się działo, a jednak wszyscy byli tak samo otępiali i oderwani od rzeczywistości. Dopiero po chwili, czując na sobie wzrok kobiety spojrzał na nią. Znali się? Dopiero po chwili zdał sobie sprawę jak został przedstawiony. Cóż za niefart. Zerknął na Primrose na dłużej.
— Był tu jakiś specjalista od klątw? — spytał kobietę, ale nie czekając na jej pozwolenie ruszył w kierunku łóżek. Pewnie już to wykluczyli; nie wydało mu się podejrzane, że przypisali to chorobie. Znał klątwy, które pozbawiają zmysłów, ale jak potężny czarodziej musiałby je nałożyć na taką ilość osób. To wydawało się aż niemożliwe. Przystanął przy pierwszym z łóżek, spoglądając na pacjenta, który miał szeroko otwarte oczy. Dotknął końcem różdżki jego ciała, chcąc sprawdzić, czy w ogóle zareaguje na dotyk, czy zwróci uwagę na cudzą obecność, a potem spróbował lekko podwinąć materiał jego koszuli, szukając znaków lub symboli — ale też ran, jakie wywoływały na jego oczach cienie. Nosili w sobie pradawne duchy. Od dawna zastanawiał się, co jeśli przez ten czas odkąd wyciągnęli je z Locus Nihil, przygotowywały się do takiej chwili. Miały moce, które byłyby w stanie uczynić coś takiego i na taką skalę. Co jeśli to ich sprawka? Co jeśli kometa wyzwoliła w przywołanych cieniach moce demonów, które pragnęły powrócić na ziemię? Reagowali na nie — a cienie reagowały na nich. Nie byli im obojętni.
Zaskoczony pytaniem Elviry, która znalazła się tuż przy nim, uniósł brew. Cóż za niewybredne pytanie.
— My? Kto konkretnie? — spytał, choć doskonale wiedział, co miała na myśli. Zdziwiło go jednak to, że wie; a nie wiedziała tego od niego. Z Locus Nihil niewiele pamiętał, ale doskonale potrafił przywołać wspomnienie, gdy pierwszy raz ujrzał upiorne stworzenia o sękatych łapach i przerażającym porożu; powstałe z cienia, nicości, przywołane — czym właściwie? Mocą duchów, które w sobie nosili? Pytanie Elviry nie miało ani jednoznacznej ani dobrej odpowiedzi, a już na pewno żaden z nich nie znał recepty i sposobu na to, by tych wszystkim władać. Pragnął tego, bo pragnął wielkości i okrucieństwo i śmierć to ceny, które gotów był ponieść, by zwyciężyć w tej wojnie. Całkowita kontrola nad cieniami dałaby im moc zakończenia tego wszystkiego; a jej nie mieli. Nie taką, jak by chcieli. — Sprawa ma się tak — zaczął, kontynuując tę śmieszną sprawę. W przeciwieństwie do niej, patrzył prosto na nią, nie mrugając, cierpliwie czekając aż uniesie wzrok. Na drugie z pytań odpowiedział jej już pośrednio, gdy odpowiadał Primrose.— Że jest to bardzo, bardzo, ale naprawdę bardzo trudne. Nie próbowałaś? — Czy nie miała w sobie tyle zaparcia, tyle wiary we własne możliwości? Miał manię kontroli; zmusił cieniste stwory do posłuszeństwa, bo pragnął kontrolować wszystko dookoła siebie. Czy to był klucz do sukcesu? Czy moc, jaką posiadał? Czy ten pasożyt, którego nosił? Nie wiedział, ale tego nie zamierzał jej mówić.
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
The member 'Ramsey Mulciber' has done the following action : Rzut kością
'k3' : 2
'k3' : 2
Czarownica skłoniła głowę z szacunkiem, kiedy Primrose przedstawiła Elvirę i Ramseya, na wzmiankę o profesji tego ostatniego otworzyła szerzej oczy - ale zaraz potem powróciła spojrzeniem do arystokratki; może nieco zbyt prędko, by można to było uznać za naturalne. - To ulga, lady Burke, nie wiedzieliśmy już, co powinniśmy począć. Elizabeth Jorkins, jestem do waszej, lady, dyspozycji - zapewniła, w ślad za Primrose przemieszczając się dalej w głąb ratusza. Zapytana o cechy wspólne mieszkańców, którzy zapadli na tajemniczą chorobę, przeniosła na moment spojrzenie ku łóżkom. - Wszyscy tracą kontakt z rzeczywistością - odpowiedziała; rzeczywiście, wyglądało na to, że mimo iż robiliście sporo hałasu, przemieszczając się i rozmawiając - ani jedna z leżących na łóżkach osób nie zwróciła na was uwagi. - Zachowują się tak, jakby nikogo nie widzieli ani nie słyszeli, mamroczą tylko do siebie - o cieniu, o wielkiej ciemności, która wszystko pochłonie, zwracają się do kogoś, mówią, że do niego idą... - Pokręciła głową. - Odmawiają jedzenia i picia, niektórzy są agresywni - ale tylko na początku, potem tracą zainteresowanie kimkolwiek. No i wszyscy próbują się dostać na wybrzeże, dlatego są skrępowani - dodała, nerwowo skubiąc skórkę przy paznokciu.
Przeniosła wzrok na Elvirę, gdy ta wspomniała o wietrzeniu. - Zamknęliśmy drzwi i okna, bo kiedy były otwarte, próbowali wydostać się za wszelką cenę - byli znacznie bardziej niespokojni - wyjaśniła, ale nie oponowała, jeśli uzdrowicielka zdecydowała się postawić na swoim. - Uspokajające, ale nie wiem, jakie dokładnie - mogę je przynieść - zaoferowała, w tonie głosu zadźwięczało usprawiedliwienie. - Uzdrowiciel przychodzi codziennie rano, zostawia instrukcje odnośnie dawkowania. Ja... - zawahała się, po czym pokręciła głową. - Nie wiem. Chyba nie. Proszę mi wybaczyć, nie ma nas wielu. Większość mieszkańców nie chce się zbliżać do ratusza, wierzą, że choroba jest zaraźliwa - wyjaśniła, podobnie musiało być ze zwłokami - nie było pewności, czy schorzenie nie żyło w nich jeszcze po śmierci, zgodnie ze słowami kobiety: nikt doświadczony ich nie zbadał. Skinęła głową, kiedy Elvira zaoferowała, że zabierze je do prosektorium.
- Pierwszego dnia, nie stwierdził śladów klątwy - powiedziała czarownica, odwracając się w stronę Ramseya. Nie zaoponowała, kiedy ruszył w kierunku jednego z łóżek, obserwując jedynie w milczeniu jego działania.
Leżący na łóżku mężczyzna w pierwszej chwili nie zareagował na obecność Mulcibera - otwarte szeroko oczy utkwione miał w suficie, pas przebiegający przez klatkę piersiową przytrzymywał go w miejscu; mamrotał coś niezrozumiale pod nosem. Śmierciożerca mógł odnieść wrażenie, że czarodziej w ogóle go nie zauważył, tkwiąc we własnym świecie, ale gdy koniec jego różdżki dotknął skóry chorego, ten zamilkł nagle - po czym przekrzywił głowę, wytrzeszczone oczy przenosząc na Ramseya, spoglądając prosto na niego. Nie zrobił nic więcej, nie poruszył się, nie mógł - ale wpatrywał się w niego intensywnie, nie mrugając ani nie odwracając wzroku ani na ułamek sekundy. Minęła zaledwie chwila, nim to samo zaczęli robić pozostali leżący na łóżkach mieszkańcy; w pomieszczeniu nagle zapanowała cisza, powietrze wcześniej wypełnione mieszającymi się ze sobą głosami, znieruchomiało i ucichło całkowicie, a mężczyźni i kobiety, jedno po drugim, zaczęli unosić głowy i przyglądać się Ramseyowi. Ci, którzy do tej pory wyglądali, jakby spali, otwierali oczy, kierując je ku niewymownemu z dziwną przytomnością w tęczówkach.
Przedramię mężczyzny pozbawione było ran czy symboli.
Primrose, która stała nieco dalej niż Ramsey, mogła usłyszeć rozbrzmiewający w tyle głowy szept - na tyle cichy, że nie była w stanie wychwycić składających się na niego słów, niepewna nawet, czy jakiekolwiek w sobie zwierał. Jeśli odwróciła się za siebie, nie dostrzegła nikogo, kto mógłby się do niej odezwać - ale choć początkowo mogłaby uznać, że jej się wydawało, to szmer nie milkł, towarzysząc jej niczym nieprzyjemne swędzenie.
Przeniosła wzrok na Elvirę, gdy ta wspomniała o wietrzeniu. - Zamknęliśmy drzwi i okna, bo kiedy były otwarte, próbowali wydostać się za wszelką cenę - byli znacznie bardziej niespokojni - wyjaśniła, ale nie oponowała, jeśli uzdrowicielka zdecydowała się postawić na swoim. - Uspokajające, ale nie wiem, jakie dokładnie - mogę je przynieść - zaoferowała, w tonie głosu zadźwięczało usprawiedliwienie. - Uzdrowiciel przychodzi codziennie rano, zostawia instrukcje odnośnie dawkowania. Ja... - zawahała się, po czym pokręciła głową. - Nie wiem. Chyba nie. Proszę mi wybaczyć, nie ma nas wielu. Większość mieszkańców nie chce się zbliżać do ratusza, wierzą, że choroba jest zaraźliwa - wyjaśniła, podobnie musiało być ze zwłokami - nie było pewności, czy schorzenie nie żyło w nich jeszcze po śmierci, zgodnie ze słowami kobiety: nikt doświadczony ich nie zbadał. Skinęła głową, kiedy Elvira zaoferowała, że zabierze je do prosektorium.
- Pierwszego dnia, nie stwierdził śladów klątwy - powiedziała czarownica, odwracając się w stronę Ramseya. Nie zaoponowała, kiedy ruszył w kierunku jednego z łóżek, obserwując jedynie w milczeniu jego działania.
Leżący na łóżku mężczyzna w pierwszej chwili nie zareagował na obecność Mulcibera - otwarte szeroko oczy utkwione miał w suficie, pas przebiegający przez klatkę piersiową przytrzymywał go w miejscu; mamrotał coś niezrozumiale pod nosem. Śmierciożerca mógł odnieść wrażenie, że czarodziej w ogóle go nie zauważył, tkwiąc we własnym świecie, ale gdy koniec jego różdżki dotknął skóry chorego, ten zamilkł nagle - po czym przekrzywił głowę, wytrzeszczone oczy przenosząc na Ramseya, spoglądając prosto na niego. Nie zrobił nic więcej, nie poruszył się, nie mógł - ale wpatrywał się w niego intensywnie, nie mrugając ani nie odwracając wzroku ani na ułamek sekundy. Minęła zaledwie chwila, nim to samo zaczęli robić pozostali leżący na łóżkach mieszkańcy; w pomieszczeniu nagle zapanowała cisza, powietrze wcześniej wypełnione mieszającymi się ze sobą głosami, znieruchomiało i ucichło całkowicie, a mężczyźni i kobiety, jedno po drugim, zaczęli unosić głowy i przyglądać się Ramseyowi. Ci, którzy do tej pory wyglądali, jakby spali, otwierali oczy, kierując je ku niewymownemu z dziwną przytomnością w tęczówkach.
Przedramię mężczyzny pozbawione było ran czy symboli.
Primrose, która stała nieco dalej niż Ramsey, mogła usłyszeć rozbrzmiewający w tyle głowy szept - na tyle cichy, że nie była w stanie wychwycić składających się na niego słów, niepewna nawet, czy jakiekolwiek w sobie zwierał. Jeśli odwróciła się za siebie, nie dostrzegła nikogo, kto mógłby się do niej odezwać - ale choć początkowo mogłaby uznać, że jej się wydawało, to szmer nie milkł, towarzysząc jej niczym nieprzyjemne swędzenie.
Potrzebowała ich wiedzy i umiejętności, niezależnie czy lubili bądź nie dzielić się tym co posiadali. Pewne tytuły, jak również aspiracje, jak nie wszystkie, wymagały obowiązków, dając przywileje ale nie prawa. Wydarzenia na Nokturnie wciąż żywe w pamięci Primrose tylko ją utwierdzały w tym twierdzeniu. Ramię wciąż ją pobolewało chociaż otrzymała odpowiednią opiekę medyczną. Wspomnienie opętanej Deirdre było zaledwie początkiem na drodze do tego, aby sprawę ostatecznie zbadać. Podejrzewała, że Ramsey również posiada kogoś w swoim ciele. Miała jedynie nadzieję, że ten nie przejmie nad nim władania jak wejdą do ratusza.
-Być może wydarzyło się ale również jeszcze raz się powtórzy. - Zwróciła się do Namiestnika. Nie znając się na przepowiedniach mogła się jedynie domyślać o czym mogą jeszcze usłyszeć. Im więcej zbierała informacji tym coraz bardziej rozumiała, że nie w tym żadnego zbiegu okoliczności. Zerknęła ponownie na kometę, tkwiła na nieboskłonie niewzruszona. Mogła zachwycać, gdyby nie to, że była symbolem wielu nieszczęść. Końca świata, czy to w przenośni czy to w fizycznej formie. Wyczuwała, że to nie było pytanie, które chciał zadać na samym początku, ale i tak na nie odpowiedziała. -Porządna, czystokrwista rodzina. Mężczyzna zajmował się handlem. Nic nie wskazywało na to, że coś takiego może się wydarzyć. Ale najpierw on zaatakował żonę i dzieci, a potem wpadły cienie i wszystkich rozszarpały. - Nie wiedziała tego na własne oczy, ale miała wyobrażenie po tym co zrobiła Deirdre w sklepie na Nokturnie. Patrzyła uważnie w twarz Namiestnika, który wiedział skąd wzięły się cienie, a przynajmniej mógł wiedzieć, a jednak mówił ze spokojem o tym, choć nie wiedzieli o nic absolutnie nic. Od wydarzeń w Locus Nihil minęły miesiące, nie była wtedy w szeregach organizacji, nie miała prawa do wiedzy, a potem gdy już mogli jej mówić, woleli zataić prawdę, przemilczeć, udawać, że problemu nie ma. -Niestety, nikt nie uznał za stosowne wprowadzać nowe osoby w tak kluczowe zdarzenia. - Odparła chłodno. -Wielce nierozważne podejście. - Skomentowała jedynie brak ekspertyz. Kto jak kto, ale spodziewała się, że osoba tak złakniona prawdy i wiedzy jak Ramsey Mulciber będzie pierwszym, który sięgnie ku odnalezieniu ich źródła. Czyżby po raz kolejny zawiodła się na swoich spostrzeżeniach? Czyżby po raz kolejny zbytnio ufała w rozsądek ludzi, którzy jak posmakowali władzy zapomnieli co za nią szło?
Nie miała ochoty dłużej drążyć tego tematu, ponieważ nie było to miejsce i czas; przyjdzie odpowiedni moment, aby się tym zająć.
Uderzenie smrodu było wręcz obezwładniające. Nie przyzwyczajona do takich zapachów zwolniła na chwilę kroku oddychając przez usta, pozwalając zmysłom przyzwyczaić się do tego co zastała w środku. Głos Elviry docierał do niej zza ściany gęstego powietrza, też w pierwszym odruchu chciała otworzyć okna, ale na zewnątrz nie było lepiej. Może powinni poczekać do wieczora kiedy temperatura na zewnątrz choć trochę stanie się bardziej przyjazna do życia. Przechodziła pomiędzy łóżkami słuchając uważnie słów czarownicy, ale wzrokiem wodząc tylko po chorych. Zatrzymała się przy jednym z łóżek i dotknęła delikatnie czoła leżącej kobiety. -Bardziej to wygląda jak przekleństwo niż choroba. - Usłyszała pytanie Ramseya o obecności specjalisty od klątw i utkwiła wyczekujące spojrzenie w pani Jorkins. Fakt, że rzeczona osoba nic nie znalazła był niepokojący. -Stawiano tu jakieś zabezpieczenia? Runy? Rytuały? - Pytała dalej. -Proszę powiedzieć o wszystkim czego próbowano, to może ułatwić nam dalsze postępowanie… - W tym momencie urwała, ponieważ wydarzyło się coś przedziwnego. Zapadła cisza, wszyscy skupili się na osobie Namiestnika, w tym również Primrose, która dostrzegła to i od razu zaczęła się zastanawiać czy może mieć to wspólnego fakt, że mężczyzna ten był w Locus Nihil. Obcował z siłą jaka miała tam swoje leże. -Przepraszam - zwróciła się do czarownicy i już miała podejść do Ramseya, kiedy usłyszała szept. Odwróciła się gwałtownie za siebie. Nikt za nią nie stał, żaden inny uzdrowiciel czy wolontariusz, a szmer nie cichł. Pomimo tego podjęła dalej wędrówkę ku czarodziejowi. -Czy istnieje szansa, że przez to, że miał pan styczność z bytami w Locus Nihil, jednak w jakiś sposób możesz wpływać na ludzi objętych cieniami? - Zapytała cicho, szeptem nie chcąc aby czarownica zbyt wiele usłyszała, w tym samym czasie pochyliła się nad mężczyzną, który leżał przywiązany do łóżka pasami.
-Być może wydarzyło się ale również jeszcze raz się powtórzy. - Zwróciła się do Namiestnika. Nie znając się na przepowiedniach mogła się jedynie domyślać o czym mogą jeszcze usłyszeć. Im więcej zbierała informacji tym coraz bardziej rozumiała, że nie w tym żadnego zbiegu okoliczności. Zerknęła ponownie na kometę, tkwiła na nieboskłonie niewzruszona. Mogła zachwycać, gdyby nie to, że była symbolem wielu nieszczęść. Końca świata, czy to w przenośni czy to w fizycznej formie. Wyczuwała, że to nie było pytanie, które chciał zadać na samym początku, ale i tak na nie odpowiedziała. -Porządna, czystokrwista rodzina. Mężczyzna zajmował się handlem. Nic nie wskazywało na to, że coś takiego może się wydarzyć. Ale najpierw on zaatakował żonę i dzieci, a potem wpadły cienie i wszystkich rozszarpały. - Nie wiedziała tego na własne oczy, ale miała wyobrażenie po tym co zrobiła Deirdre w sklepie na Nokturnie. Patrzyła uważnie w twarz Namiestnika, który wiedział skąd wzięły się cienie, a przynajmniej mógł wiedzieć, a jednak mówił ze spokojem o tym, choć nie wiedzieli o nic absolutnie nic. Od wydarzeń w Locus Nihil minęły miesiące, nie była wtedy w szeregach organizacji, nie miała prawa do wiedzy, a potem gdy już mogli jej mówić, woleli zataić prawdę, przemilczeć, udawać, że problemu nie ma. -Niestety, nikt nie uznał za stosowne wprowadzać nowe osoby w tak kluczowe zdarzenia. - Odparła chłodno. -Wielce nierozważne podejście. - Skomentowała jedynie brak ekspertyz. Kto jak kto, ale spodziewała się, że osoba tak złakniona prawdy i wiedzy jak Ramsey Mulciber będzie pierwszym, który sięgnie ku odnalezieniu ich źródła. Czyżby po raz kolejny zawiodła się na swoich spostrzeżeniach? Czyżby po raz kolejny zbytnio ufała w rozsądek ludzi, którzy jak posmakowali władzy zapomnieli co za nią szło?
Nie miała ochoty dłużej drążyć tego tematu, ponieważ nie było to miejsce i czas; przyjdzie odpowiedni moment, aby się tym zająć.
Uderzenie smrodu było wręcz obezwładniające. Nie przyzwyczajona do takich zapachów zwolniła na chwilę kroku oddychając przez usta, pozwalając zmysłom przyzwyczaić się do tego co zastała w środku. Głos Elviry docierał do niej zza ściany gęstego powietrza, też w pierwszym odruchu chciała otworzyć okna, ale na zewnątrz nie było lepiej. Może powinni poczekać do wieczora kiedy temperatura na zewnątrz choć trochę stanie się bardziej przyjazna do życia. Przechodziła pomiędzy łóżkami słuchając uważnie słów czarownicy, ale wzrokiem wodząc tylko po chorych. Zatrzymała się przy jednym z łóżek i dotknęła delikatnie czoła leżącej kobiety. -Bardziej to wygląda jak przekleństwo niż choroba. - Usłyszała pytanie Ramseya o obecności specjalisty od klątw i utkwiła wyczekujące spojrzenie w pani Jorkins. Fakt, że rzeczona osoba nic nie znalazła był niepokojący. -Stawiano tu jakieś zabezpieczenia? Runy? Rytuały? - Pytała dalej. -Proszę powiedzieć o wszystkim czego próbowano, to może ułatwić nam dalsze postępowanie… - W tym momencie urwała, ponieważ wydarzyło się coś przedziwnego. Zapadła cisza, wszyscy skupili się na osobie Namiestnika, w tym również Primrose, która dostrzegła to i od razu zaczęła się zastanawiać czy może mieć to wspólnego fakt, że mężczyzna ten był w Locus Nihil. Obcował z siłą jaka miała tam swoje leże. -Przepraszam - zwróciła się do czarownicy i już miała podejść do Ramseya, kiedy usłyszała szept. Odwróciła się gwałtownie za siebie. Nikt za nią nie stał, żaden inny uzdrowiciel czy wolontariusz, a szmer nie cichł. Pomimo tego podjęła dalej wędrówkę ku czarodziejowi. -Czy istnieje szansa, że przez to, że miał pan styczność z bytami w Locus Nihil, jednak w jakiś sposób możesz wpływać na ludzi objętych cieniami? - Zapytała cicho, szeptem nie chcąc aby czarownica zbyt wiele usłyszała, w tym samym czasie pochyliła się nad mężczyzną, który leżał przywiązany do łóżka pasami.
May god have mercy on my enemies
'cause I won't
'cause I won't
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Przybyła do Beamish Town z zamiarem spojrzenia na sprawę chłodnym, profesjonalnym okiem wieloletniego uzdrowiciela. Ocena życiowych parametrów i wadliwych ludzkich organizmów przychodziła jej z łatwością, szybko wyłapywała istotne mankamenty, wiedziała jak w podstawowej formie leczyć niemal każdą powszechną chorobę. Im dłużej jednak przebywała w dziwnym miejscu, oddychając zatęchłym, wilgotnym powietrzem, tym w silniejszym utwierdzała się przekonaniu, że standardowe spojrzenie na sprawę na nic jej się tutaj nie przyda. Nie chciała głośno wyrażać obaw na temat braku medycznego rozwiązania, bo to oznaczałoby, że nie jest dość kompetentna, by tu być... a nie uznawała tego za prawdę.
Nosiła się z dumą pośród prostaczków i chorych i tak miała zamiar czynić do końca - prędzej czy później znajdzie sposób, aby im pomóc, choćby wymagało to od niej bliższej niż sądziła współpracy z Mulciberem.
Spostrzeżenia Ramseya czyniły jej ciarki na rękach, zwłaszcza w chwilach, w których wypowiadał się jak jasnowidz, nie zamierzała jednak zdradzać się z niepokojem. Wysłuchała go w ciszy, kiwając głową. Nie wtrącała się w rozmowę, którą prowadził z Primrose, choć łapczywie chłonęła każde słowo, aby nie przegapić żadnej informacji, która z czasem mogła okazać się cenna.
Równie uważnie słuchała odpowiedzi Elizabeth Jorkins, choć każde kolejne zdanie kobiety napawało ją złym przeczuciem.
- Hmm. W porządku. - Zbyła kwestię okien, świeżego powietrza; po pierwszym dokładnym opisie, który dostarczyła jej czarownica, mogła już uznać, że te podstawy medycznego komfortu były tu zupełnie zbędne. Do kogokolwiek zwracali się w swoich majakach, trudno byłoby nazwać ich szaleńcami; moc, która zdawała się opętać ich ciała była łapczywa, nieprzejednana. Rzuciła kolejne dłuższe spojrzenie Ramseyowi, a potem pochyliła się nad pierwszym z brzegu pacjentem, uwiązanym za nadgarstki i kostki u stóp. - Proszę przynieść te eliksiry i wszelką dokumentację, jeśli była prowadzona. Ciała i tak będę chciała zabrać - Teraz bardziej niż wcześniej czuła, że musi do nich zajrzeć, odszukać ślady, jakie czarna magia mogła pozostawić w ich organach. Jeżeli w ogóle zostawiała jakiekolwiek. Poruszała się po terenie wcześniej jej nieznanym, co tylko wzmagało głód wiedzy.
Potrząsnęła delikatnie ramieniem chorego, spróbowała zwrócić jego uwagę. Uniosła powieki opuszką palca, przyglądając się źrenicom w słabym świetle padającym z okien, ich ustawieniu i reakcjom. Rozchyliła usta, łapiąc za stawy żuchwowe, by zajrzeć do gardła. Potem rzuciła zaklęcia - Diagno coro - by rozpoznać rytm, ciśnienie i ewentualne szmery lub dodatkowe tony serca - oraz Diagno haemo, dla celu ogólnego, w poszukiwaniu organów, które zaczęły już tracić sprawność. Szczególną uwagę skupiła na mózgu, oceniła siłę mięśniową człowieka w stanie stuporu unosząc jego rękę i nogę na tyle, na ile pozwalały pasy, oraz reakcję na ból; mocno pocierając kłykciami trzon mostka. Nie był w nadzwyczajnej śpiączce, tego była pewna od początku. Brak sztywności karku raczej wykluczał też zapalenie struktur mózgowych.
Skryła za warkoczem niewielki uśmiech, jaki wygiął jej wargi, gdy usłyszała jak Primrose strofuje Mulcibera, że nikt dotąd nie informował ich o sprawach wielkiej wagi. Gdyby nie ona, Primrose nie miałaby bladego pojęcia o prawdziwej historii Locus. Pokrzepiło ją to i dodało pewności, gdy wreszcie zwróciła się do Ramseya.
Powinna się spodziewać, że nie otrzyma od niego żadnej satysfakcjonującej odpowiedzi, jeśli jednak liczył na jej irytację, to się przeliczył. Ta sprawa była dla niej zbyt istotna, zbyt groźna. Przygryzła wargę z zastanowieniem i odpowiedziała mu cicho, poważnie i zupełnie zgodnie z prawdą:
- Wy, śmierciożercy. - Chciał z niej zakpić, widziała to wyraźnie, ale zmarszczyła brwi z zupełnie innej przyczyny: - Próbowałam. Dotąd zdarzało im się pojawiać przede mną. Nigdy nie wystąpiły przeciwko mnie, ale nigdy też nie dały nad sobą w pełni zapanować. Jeżeli kontroli nad nimi nie mają nawet tak potężni czarodzieje jak ty, panie, obawiam się, że mogliśmy znaleźć się w wyjątkowo niekorzystnym położeniu - uzupełniła dla zachowania szacunku, choć jej ton był pusty i chłodny. Nie dodała, że najlepszym co mogliby w tej sytuacji zrobić to zasięgnąć rady Czarnego Pana. Wydawało jej się to oczywiste i należało przede wszystkim do nich; tych, którzy w ich kręgu byli mu najbliżsi.
Odchodząc, dołączyła do Primrose przy kolejnym pacjencie.
- Zgadzam się. Medycyna może nam pomóc utrzymać tych ludzi przy życiu. Byłabym w stanie to zrobić. Ale to żadna egzystencja, gdy jest się niepoczytalnym i przywiązanym do łóżka. Problem wydaje się leżeć gdzie indziej i mieć zupełnie inne rozwiązanie. Przebadam ciała zmarłych, by ocenić, czy da się w nich znaleźć ślad, wskazówkę - Przyznała to z nutą niezadowolenia, bowiem domyślała się, że zwłoki w tym upale upchnięte we wnętrzu budynku uległy już w jakimś stopniu pierwszym fazom rozkładu.
Zatrzymała się, wyczuwając w powietrzu zmianę. Dopiero po chwili dostrzegła, że wszyscy ludzie na łóżkach przestali wykazywać oznaki mentalnej nieobecności i skupili swoje zadziwiająco przytomne spojrzenia na Ramseyu. Zmroziło ją to, ale mimo tego podeszła do jednego z nich i złapała go za rękę.
- Słyszy mnie pan? - spytała, nie oczekując sukcesu.
Jej spojrzenie było zresztą cały czas, tak samo jak chorych, skierowane w stronę namiestnika.
Ramsey, szepnęła prawie, ale się powstrzymała.
- Namiestniku... mógłbyś spróbować powiedzieć im co powinni zrobić - W ładniejsze słowa ubrała oschłe, brudne i ciężkie "rozkaż im".
To potwierdziłoby wszystkie jej największe obawy i zostawiłoby ich z rozwiązaniem, które leżało wyłącznie w nich samych i kradzieży, której dopuścili się we wrześniu.
Ale wszystko to, absolutnie wszystko, uczyniono dla większego celu. Celu, którego w tym momencie nie potrafiła jeszcze zrozumieć.
Nosiła się z dumą pośród prostaczków i chorych i tak miała zamiar czynić do końca - prędzej czy później znajdzie sposób, aby im pomóc, choćby wymagało to od niej bliższej niż sądziła współpracy z Mulciberem.
Spostrzeżenia Ramseya czyniły jej ciarki na rękach, zwłaszcza w chwilach, w których wypowiadał się jak jasnowidz, nie zamierzała jednak zdradzać się z niepokojem. Wysłuchała go w ciszy, kiwając głową. Nie wtrącała się w rozmowę, którą prowadził z Primrose, choć łapczywie chłonęła każde słowo, aby nie przegapić żadnej informacji, która z czasem mogła okazać się cenna.
Równie uważnie słuchała odpowiedzi Elizabeth Jorkins, choć każde kolejne zdanie kobiety napawało ją złym przeczuciem.
- Hmm. W porządku. - Zbyła kwestię okien, świeżego powietrza; po pierwszym dokładnym opisie, który dostarczyła jej czarownica, mogła już uznać, że te podstawy medycznego komfortu były tu zupełnie zbędne. Do kogokolwiek zwracali się w swoich majakach, trudno byłoby nazwać ich szaleńcami; moc, która zdawała się opętać ich ciała była łapczywa, nieprzejednana. Rzuciła kolejne dłuższe spojrzenie Ramseyowi, a potem pochyliła się nad pierwszym z brzegu pacjentem, uwiązanym za nadgarstki i kostki u stóp. - Proszę przynieść te eliksiry i wszelką dokumentację, jeśli była prowadzona. Ciała i tak będę chciała zabrać - Teraz bardziej niż wcześniej czuła, że musi do nich zajrzeć, odszukać ślady, jakie czarna magia mogła pozostawić w ich organach. Jeżeli w ogóle zostawiała jakiekolwiek. Poruszała się po terenie wcześniej jej nieznanym, co tylko wzmagało głód wiedzy.
Potrząsnęła delikatnie ramieniem chorego, spróbowała zwrócić jego uwagę. Uniosła powieki opuszką palca, przyglądając się źrenicom w słabym świetle padającym z okien, ich ustawieniu i reakcjom. Rozchyliła usta, łapiąc za stawy żuchwowe, by zajrzeć do gardła. Potem rzuciła zaklęcia - Diagno coro - by rozpoznać rytm, ciśnienie i ewentualne szmery lub dodatkowe tony serca - oraz Diagno haemo, dla celu ogólnego, w poszukiwaniu organów, które zaczęły już tracić sprawność. Szczególną uwagę skupiła na mózgu, oceniła siłę mięśniową człowieka w stanie stuporu unosząc jego rękę i nogę na tyle, na ile pozwalały pasy, oraz reakcję na ból; mocno pocierając kłykciami trzon mostka. Nie był w nadzwyczajnej śpiączce, tego była pewna od początku. Brak sztywności karku raczej wykluczał też zapalenie struktur mózgowych.
Skryła za warkoczem niewielki uśmiech, jaki wygiął jej wargi, gdy usłyszała jak Primrose strofuje Mulcibera, że nikt dotąd nie informował ich o sprawach wielkiej wagi. Gdyby nie ona, Primrose nie miałaby bladego pojęcia o prawdziwej historii Locus. Pokrzepiło ją to i dodało pewności, gdy wreszcie zwróciła się do Ramseya.
Powinna się spodziewać, że nie otrzyma od niego żadnej satysfakcjonującej odpowiedzi, jeśli jednak liczył na jej irytację, to się przeliczył. Ta sprawa była dla niej zbyt istotna, zbyt groźna. Przygryzła wargę z zastanowieniem i odpowiedziała mu cicho, poważnie i zupełnie zgodnie z prawdą:
- Wy, śmierciożercy. - Chciał z niej zakpić, widziała to wyraźnie, ale zmarszczyła brwi z zupełnie innej przyczyny: - Próbowałam. Dotąd zdarzało im się pojawiać przede mną. Nigdy nie wystąpiły przeciwko mnie, ale nigdy też nie dały nad sobą w pełni zapanować. Jeżeli kontroli nad nimi nie mają nawet tak potężni czarodzieje jak ty, panie, obawiam się, że mogliśmy znaleźć się w wyjątkowo niekorzystnym położeniu - uzupełniła dla zachowania szacunku, choć jej ton był pusty i chłodny. Nie dodała, że najlepszym co mogliby w tej sytuacji zrobić to zasięgnąć rady Czarnego Pana. Wydawało jej się to oczywiste i należało przede wszystkim do nich; tych, którzy w ich kręgu byli mu najbliżsi.
Odchodząc, dołączyła do Primrose przy kolejnym pacjencie.
- Zgadzam się. Medycyna może nam pomóc utrzymać tych ludzi przy życiu. Byłabym w stanie to zrobić. Ale to żadna egzystencja, gdy jest się niepoczytalnym i przywiązanym do łóżka. Problem wydaje się leżeć gdzie indziej i mieć zupełnie inne rozwiązanie. Przebadam ciała zmarłych, by ocenić, czy da się w nich znaleźć ślad, wskazówkę - Przyznała to z nutą niezadowolenia, bowiem domyślała się, że zwłoki w tym upale upchnięte we wnętrzu budynku uległy już w jakimś stopniu pierwszym fazom rozkładu.
Zatrzymała się, wyczuwając w powietrzu zmianę. Dopiero po chwili dostrzegła, że wszyscy ludzie na łóżkach przestali wykazywać oznaki mentalnej nieobecności i skupili swoje zadziwiająco przytomne spojrzenia na Ramseyu. Zmroziło ją to, ale mimo tego podeszła do jednego z nich i złapała go za rękę.
- Słyszy mnie pan? - spytała, nie oczekując sukcesu.
Jej spojrzenie było zresztą cały czas, tak samo jak chorych, skierowane w stronę namiestnika.
Ramsey, szepnęła prawie, ale się powstrzymała.
- Namiestniku... mógłbyś spróbować powiedzieć im co powinni zrobić - W ładniejsze słowa ubrała oschłe, brudne i ciężkie "rozkaż im".
To potwierdziłoby wszystkie jej największe obawy i zostawiłoby ich z rozwiązaniem, które leżało wyłącznie w nich samych i kradzieży, której dopuścili się we wrześniu.
Ale wszystko to, absolutnie wszystko, uczyniono dla większego celu. Celu, którego w tym momencie nie potrafiła jeszcze zrozumieć.
you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
W pozornie bezsensownym mamrotaniu tkwiło wiele interesujących ich szczegółów. Cień, wielka ciemność, która ich wszystkich pochłonie, tajemniczy ktoś, do kogo wszyscy chcą odejść. Nie miał wątpliwości, że stanęli w obliczu wielkiego zagrożenia. Odkąd tylko kometa pojawiła się na niebie, a jego zaczęły nękać niepokojące wizje nie potrafił koncentrować myśli na innych sprawach, wojnie, która po festiwalowym zawieszeniu broni ponownie nabierze tempa, własnych projektach w Departamencie Tajemnic. Nie przyglądał się kobiecie, ale uważnie jej słuchał, przypominając sobie wielkiego węża na okręcie w trakcie szalejącego sztormu. Wielki cień, który spojrzał mu prosto w oczy był bez wątpienia odpowiedzialny za to, co się wydarzyło. Nie był aż takim kłamcą, by przed samym sobą nie przyznać, że i jego to wszystko wprawiało w olbrzymi niepokój.
— Nic nie dzieje się dwa razy — zaprzeczył od razu, kierując swoją opinię do Primrose. Zmarszczył brwi, spoglądając na arystokratkę. — Pod wpływem komety lub innej siły zaatakował bliskich, przywołując cienie, które rozpierzchły się po okolicy. — Sprostował jej wersję zdarzeń, ale dziwne zjawisko na niebie rodziło więcej pytań niż odpowiedzi. Cienie pojawiały się już wcześniej; a co jeśli to właśnie one zatrzymały ruch ciała niebieskiego, które zamiast zniknąć w kilku chwilach, zawisło nad niebem? Nietypowość tego zjawiska wzbudzała w nim niepewność i ciągłe wrażenie; że to wszystko nastąpi już teraz, za chwilę, za moment. Kometa nie mogła tak długo zawisnąć na nieboskłonie. A każda kolejna godzina, każdy kolejny dzień, w którym ją dostrzegał udowadniał, że powinni prędko się tym zająć. Zbliżył się do lady Burke, kiedy Elvira zagadywała czarownicę i wsunął dłonie w kieszenie spodni.
— Proszę, lady Burke, nie przedstawiać mnie więcej tak... oficjalnie. Cenimy sobie anonimowość w trakcie zbierania informacji — mruknął cicho, uśmiechając się lekko. Spojrzenie miał skierowane na ofiary tej dziwnej przypadłości, leżących na łóżkach; związanych i przykutych do pryczy ludziach, którzy nieustannie coś mamrotali lub wpatrywali się w sufit. — Myślę, że nie powinienem być ofiarą twojej frustracji — odpowiedział jej spokojnie. Miała brata, którego obowiązkiem było wprowadzić ją w świat zdarzeń, które miały miejsce. Nie ingerował w powody, dla których Edgar tego nie uczynił; jeśli jednak było coś, co budziło w niej wątpliwości miała wokół siebie mnóstwo osób, które gotowe były zareagować i pomóc jej w interpretacji zdarzeń. — Zaprosiłem cię do swojego gabinetu, by rozstrzygnąć nurtujące cię kwestie, lecz te przecież dotyczyły wyłącznie mojego artykułu. — Zawiesił na niej spojrzenie i uniósł brew, nie ukrywając wcale zaskoczenia jej priorytetami w tej sytuacji. Miała na wyciągnięcie ręki wszystko i nie skorzystała; nie przypuszczał nawet, że jej bliska rodzina nie podzieliła się z nią wiedzą, której posiadała. Jeszcze do niedawna jej bliscy, trzech zdolnych i inteligentnych czarodziejów aktywnie uczestniczyło w walce i działaniach Rycerzy Walpurgii. Wierzył, że armia, którą byli była dobrze zorganizowana i dbała wzajemnie o przepływ informacji; najwyraźniej przecenił Burke'ów.
Kiedy Elvira zajmowała się obserwowaniem udręczonych tajemniczym przekleństwem, stał przy arystokratce. Przyglądał się tym ludziom, milcząc przez chwilę, aż w końcu zwrócił się do niej cicho
— W listopadzie, Craig pojawił się na spotkaniu z upiornymi skutkami poprzedniej misji. Poroże przeistoczyło się w koronę, zalał się krwią. Wszyscy usłyszeliśmy wtedy szepty. Te same, które od czasu do czasu towarzyszą nam wszystkim. Z jego cienia w blasku świec wyłoniły się trzy istoty. Były głodne. Wywołały zamęt. — Zerknął w kierunku Elviry, pamiętał jej stan i to, co nią wtedy zawładnęło. Pamiętał jak Deirdre zwróciła się przeciwko niemu, a potem Drew. Wymordowaliby się, gdyby Edgar go wreszcie nie usłuchał. — Edgar przyprowadził ofiary, którymi się posiliły i zostawiły nas w spokoju. — Oszczędził jej w konkretach opisu makabry, jakiej dokonały wtedy cienie na trójce ludzi przyprowadzonych z sali Białej Wywerny. — Ale to nie wszystko. Po tamtym zdarzeniu staliśmy się silniejsi.— "My", ale przecież nie miał pojęcia, czy to dotknęło kogokolwiek poza nim; powiedział tak, bo tak było w tej chwili wygodniej przedstawić prawdę Primrose. I to był powód, dla którego godził się nie walczyć z nieznanym. Pradawne moce były potężne, co udowodniły. W podziemiach Gringotta, w trakcie spotkania i wielokrotnie potem. Miewał zaniki pamięci — wciąż i do tej pory, a pradawny duch budził się w nim od czasu do czasu, przejmując nad nim kontrolę, ale siła, którą zyskał, była wyjątkowa. Ogma rozprawiał się z wrogami z dziką łatwością. Umysł Mulcibera się wyostrzył, działał szybciej, mógł więcej. — Czy to Craig ci powtórzył?— spytał, przechylając głowę w stronę kobiety. Dla niego to było poświęcenie, ale Czarny Pan mówił, że będzie potrzebna ofiara. Tam, w Locus Nihil stał się nią Alphard, ale potem okazało się, że on też musiał ją ponieść, tracąc część siebie. Wspomnień, ale przede wszystkim kontroli. Pradawne siły wymykały się spod kontroli, a zalążek tego, co otrzymali stał się rzeczywistością, którą powinni się zająć. — Możesz pytać, Primrose, zanim wydasz swoje osądy — mruknął, odwracając od niej wzrok. Zacisnął szczękę, a rysy twarzy mężczyzny wyostrzyły się, kiedy stanął nad pacjentem, odłączając się od lady Burke.
Zbliżył się do człowieka, na którego reakcje liczył. Nie miał ochoty na prowadzenie podobnych dyskursów z Elvirą. To nie był czas ani miejsce na poruszanie tych kwestii. Zogniskował jednak na niej spojrzenie, kiedy sprecyzowała. Wbrew temu, co spodziewała się ujrzeć, nie uniósł się drwiną. Pozostawał wciąż tak samo beznamiętny, poważny, suchy w swoich rozważaniach. Odkąd tylko się tu pojawił nie był człowiekiem ani przez chwilę.
— Nie słuchałaś wystarczająco uważnie— odpowiedział jej, spoglądając na czarownicę; założyła, że nie potrafił — myliła się, bo dokonał tego. Z trudem, walczył o koncentrację całej magii, jaką posiadał. Nie przyszło oto łatwo, ale właśnie to go ocaliło. — Powiedziałem, że to trudne — powtórzył, ogniskując spojrzenie na pacjencie, przed którym stanął. — Potężna czarna magia je przyciąga i potężna czarna magia jest w stanie je zmusić do uległości — uznał, ale w jego głosie rozbrzmiewało przypuszczenie, nie próbował tego ukryć. To, co się wydarzyło miało takie okoliczności, nie sprawdzał tego w innych. Fakt, że Elvira tego nie potrafiła go nie zaskakiwał, nie sądził, by była władna, ale czy potrafiła to Deirdre? Drew? Jeśli on tego dokonał, wierzył, że Tristan także mógł, ale nie wiedział, czy próbował. — Do wniosków jeszcze daleka droga, potrzebuję więcej informacji, by odpowiedzieć na twoje pytanie.
Nie patrzyła na niego, a on, odpowiadając nie patrzył już na nią, a na mężczyznę, którego dźgnął różdżką, szukał odruchów ludzi, którzy mają znikomy kontakt z rzeczywistością. Cofnięcie, drżenie, grymas bólu — cokolwiek, co podpowiedziałoby, że mimo klątwy są zakotwiczeni w tym świecie. Nie ujrzał żadnych blizn i znaków, ale nie spodziewał się takiego obrotu spraw, bo skupienie na nim samym było zaskakujące. Kiedy na niego spojrzał — przytomnie — a w ślad za nim poszli inni, aż sala całkiem ucichła, uniósł nieznacznie brwi, nie drgnąwszy nawet ciałem, lecz podążywszy spojrzeniem po sali, na tyle na ile był w stanie zobaczyć nie musząc się poruszyć. Spojrzał znów na mężczyznę, próbując ocenić, czy chciał go zaatakować, ale on tylko patrzył. Jakby wrócił. Tu, do nich. Czy naprawdę? Czy była to tylko ułuda? Z boku usłyszał głos Elviry, ale nie odwrócił spojrzenia od chorego.
— Nie miałem styczności z bytami w Locus Nihil. To coś więcej. Jeden z nich towarzyszy mi nieustannie— sprostował miękko Primrose, przechylając głowę. Przypadki nie istniały, więc czy to dlatego? — Przekonajmy się. — dodał jeszcze arystokratce, po czym zwrócił się prosto do chorego:— Usiądź — rozkazał, choć w jego słowach i tonie nie było nic nadzwyczajnego, choć względem poprzednich rozmów był bardziej zdecydowany i ostry. — I powiedz mi, do kogo zamierzacie przyjść.— Kim był ów byt, cień, istota? Kim był ich przeciwnik? Czy mógł im odpowiedzieć? Czy istniała szansa, ż rzeczywiście zareaguje? — Chcę wiedzieć, co was ciągnie na wybrzeże. Jaka siła was tak kieruje?
— Nic nie dzieje się dwa razy — zaprzeczył od razu, kierując swoją opinię do Primrose. Zmarszczył brwi, spoglądając na arystokratkę. — Pod wpływem komety lub innej siły zaatakował bliskich, przywołując cienie, które rozpierzchły się po okolicy. — Sprostował jej wersję zdarzeń, ale dziwne zjawisko na niebie rodziło więcej pytań niż odpowiedzi. Cienie pojawiały się już wcześniej; a co jeśli to właśnie one zatrzymały ruch ciała niebieskiego, które zamiast zniknąć w kilku chwilach, zawisło nad niebem? Nietypowość tego zjawiska wzbudzała w nim niepewność i ciągłe wrażenie; że to wszystko nastąpi już teraz, za chwilę, za moment. Kometa nie mogła tak długo zawisnąć na nieboskłonie. A każda kolejna godzina, każdy kolejny dzień, w którym ją dostrzegał udowadniał, że powinni prędko się tym zająć. Zbliżył się do lady Burke, kiedy Elvira zagadywała czarownicę i wsunął dłonie w kieszenie spodni.
— Proszę, lady Burke, nie przedstawiać mnie więcej tak... oficjalnie. Cenimy sobie anonimowość w trakcie zbierania informacji — mruknął cicho, uśmiechając się lekko. Spojrzenie miał skierowane na ofiary tej dziwnej przypadłości, leżących na łóżkach; związanych i przykutych do pryczy ludziach, którzy nieustannie coś mamrotali lub wpatrywali się w sufit. — Myślę, że nie powinienem być ofiarą twojej frustracji — odpowiedział jej spokojnie. Miała brata, którego obowiązkiem było wprowadzić ją w świat zdarzeń, które miały miejsce. Nie ingerował w powody, dla których Edgar tego nie uczynił; jeśli jednak było coś, co budziło w niej wątpliwości miała wokół siebie mnóstwo osób, które gotowe były zareagować i pomóc jej w interpretacji zdarzeń. — Zaprosiłem cię do swojego gabinetu, by rozstrzygnąć nurtujące cię kwestie, lecz te przecież dotyczyły wyłącznie mojego artykułu. — Zawiesił na niej spojrzenie i uniósł brew, nie ukrywając wcale zaskoczenia jej priorytetami w tej sytuacji. Miała na wyciągnięcie ręki wszystko i nie skorzystała; nie przypuszczał nawet, że jej bliska rodzina nie podzieliła się z nią wiedzą, której posiadała. Jeszcze do niedawna jej bliscy, trzech zdolnych i inteligentnych czarodziejów aktywnie uczestniczyło w walce i działaniach Rycerzy Walpurgii. Wierzył, że armia, którą byli była dobrze zorganizowana i dbała wzajemnie o przepływ informacji; najwyraźniej przecenił Burke'ów.
Kiedy Elvira zajmowała się obserwowaniem udręczonych tajemniczym przekleństwem, stał przy arystokratce. Przyglądał się tym ludziom, milcząc przez chwilę, aż w końcu zwrócił się do niej cicho
— W listopadzie, Craig pojawił się na spotkaniu z upiornymi skutkami poprzedniej misji. Poroże przeistoczyło się w koronę, zalał się krwią. Wszyscy usłyszeliśmy wtedy szepty. Te same, które od czasu do czasu towarzyszą nam wszystkim. Z jego cienia w blasku świec wyłoniły się trzy istoty. Były głodne. Wywołały zamęt. — Zerknął w kierunku Elviry, pamiętał jej stan i to, co nią wtedy zawładnęło. Pamiętał jak Deirdre zwróciła się przeciwko niemu, a potem Drew. Wymordowaliby się, gdyby Edgar go wreszcie nie usłuchał. — Edgar przyprowadził ofiary, którymi się posiliły i zostawiły nas w spokoju. — Oszczędził jej w konkretach opisu makabry, jakiej dokonały wtedy cienie na trójce ludzi przyprowadzonych z sali Białej Wywerny. — Ale to nie wszystko. Po tamtym zdarzeniu staliśmy się silniejsi.— "My", ale przecież nie miał pojęcia, czy to dotknęło kogokolwiek poza nim; powiedział tak, bo tak było w tej chwili wygodniej przedstawić prawdę Primrose. I to był powód, dla którego godził się nie walczyć z nieznanym. Pradawne moce były potężne, co udowodniły. W podziemiach Gringotta, w trakcie spotkania i wielokrotnie potem. Miewał zaniki pamięci — wciąż i do tej pory, a pradawny duch budził się w nim od czasu do czasu, przejmując nad nim kontrolę, ale siła, którą zyskał, była wyjątkowa. Ogma rozprawiał się z wrogami z dziką łatwością. Umysł Mulcibera się wyostrzył, działał szybciej, mógł więcej. — Czy to Craig ci powtórzył?— spytał, przechylając głowę w stronę kobiety. Dla niego to było poświęcenie, ale Czarny Pan mówił, że będzie potrzebna ofiara. Tam, w Locus Nihil stał się nią Alphard, ale potem okazało się, że on też musiał ją ponieść, tracąc część siebie. Wspomnień, ale przede wszystkim kontroli. Pradawne siły wymykały się spod kontroli, a zalążek tego, co otrzymali stał się rzeczywistością, którą powinni się zająć. — Możesz pytać, Primrose, zanim wydasz swoje osądy — mruknął, odwracając od niej wzrok. Zacisnął szczękę, a rysy twarzy mężczyzny wyostrzyły się, kiedy stanął nad pacjentem, odłączając się od lady Burke.
Zbliżył się do człowieka, na którego reakcje liczył. Nie miał ochoty na prowadzenie podobnych dyskursów z Elvirą. To nie był czas ani miejsce na poruszanie tych kwestii. Zogniskował jednak na niej spojrzenie, kiedy sprecyzowała. Wbrew temu, co spodziewała się ujrzeć, nie uniósł się drwiną. Pozostawał wciąż tak samo beznamiętny, poważny, suchy w swoich rozważaniach. Odkąd tylko się tu pojawił nie był człowiekiem ani przez chwilę.
— Nie słuchałaś wystarczająco uważnie— odpowiedział jej, spoglądając na czarownicę; założyła, że nie potrafił — myliła się, bo dokonał tego. Z trudem, walczył o koncentrację całej magii, jaką posiadał. Nie przyszło oto łatwo, ale właśnie to go ocaliło. — Powiedziałem, że to trudne — powtórzył, ogniskując spojrzenie na pacjencie, przed którym stanął. — Potężna czarna magia je przyciąga i potężna czarna magia jest w stanie je zmusić do uległości — uznał, ale w jego głosie rozbrzmiewało przypuszczenie, nie próbował tego ukryć. To, co się wydarzyło miało takie okoliczności, nie sprawdzał tego w innych. Fakt, że Elvira tego nie potrafiła go nie zaskakiwał, nie sądził, by była władna, ale czy potrafiła to Deirdre? Drew? Jeśli on tego dokonał, wierzył, że Tristan także mógł, ale nie wiedział, czy próbował. — Do wniosków jeszcze daleka droga, potrzebuję więcej informacji, by odpowiedzieć na twoje pytanie.
Nie patrzyła na niego, a on, odpowiadając nie patrzył już na nią, a na mężczyznę, którego dźgnął różdżką, szukał odruchów ludzi, którzy mają znikomy kontakt z rzeczywistością. Cofnięcie, drżenie, grymas bólu — cokolwiek, co podpowiedziałoby, że mimo klątwy są zakotwiczeni w tym świecie. Nie ujrzał żadnych blizn i znaków, ale nie spodziewał się takiego obrotu spraw, bo skupienie na nim samym było zaskakujące. Kiedy na niego spojrzał — przytomnie — a w ślad za nim poszli inni, aż sala całkiem ucichła, uniósł nieznacznie brwi, nie drgnąwszy nawet ciałem, lecz podążywszy spojrzeniem po sali, na tyle na ile był w stanie zobaczyć nie musząc się poruszyć. Spojrzał znów na mężczyznę, próbując ocenić, czy chciał go zaatakować, ale on tylko patrzył. Jakby wrócił. Tu, do nich. Czy naprawdę? Czy była to tylko ułuda? Z boku usłyszał głos Elviry, ale nie odwrócił spojrzenia od chorego.
— Nie miałem styczności z bytami w Locus Nihil. To coś więcej. Jeden z nich towarzyszy mi nieustannie— sprostował miękko Primrose, przechylając głowę. Przypadki nie istniały, więc czy to dlatego? — Przekonajmy się. — dodał jeszcze arystokratce, po czym zwrócił się prosto do chorego:— Usiądź — rozkazał, choć w jego słowach i tonie nie było nic nadzwyczajnego, choć względem poprzednich rozmów był bardziej zdecydowany i ostry. — I powiedz mi, do kogo zamierzacie przyjść.— Kim był ów byt, cień, istota? Kim był ich przeciwnik? Czy mógł im odpowiedzieć? Czy istniała szansa, ż rzeczywiście zareaguje? — Chcę wiedzieć, co was ciągnie na wybrzeże. Jaka siła was tak kieruje?
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Czarownica przeniosła spojrzenie z Ramseya na Primrose, a na jej twarzy pojawiło się widoczne zakłopotanie. – Nie mamy tu żadnych zabezpieczeń, lady Burke – odpowiedziała, rozglądając się po urządzonym prowizorycznie wnętrzu ratusza. – W pierwszy dzień był tu pan Delaney, mieszka na końcu ulicy po przeciwnej stronie rynku – był kiedyś łamaczem klątw w Gringotcie – wyjaśniła, wyciągając z kieszeni chustkę, żeby otrzeć o nią spocone ręce; jej włosy, przyklejone do wilgotnych skroni, zwijały się w drobne loczki. – Wtedy było tu tylko pięcioro ludzi, później przynieśli ich więcej. Rzucał jakieś zaklęcia, sprawdzał podobno, czy nie padli ofiarą klątwy i powiedział, że żadnej na nich nie ma. Potem przychodził tylko uzdrowiciel – ciągnęła. Rozejrzała się po łóżkach, kontrolnie przesuwając spojrzeniem pomiędzy twarzami przywiązanych do nich czarodziejów i czarownic. – Berta, to znaczy – starsza pani Diggory, warzy dla nas eliksiry, ale zapowiedziała, że jej stopa tu nie postanie. Odbieram je od niej i przynoszę. Ludzie się boją tu przychodzić, boją się, że zaraza się rozniesie. Już dwa razy próbowali podpalić ratusz – wyjawiła, ściszając głos.
W reakcji na prośbę Elviry, skinęła krótko głową. – Dobrze – zgodziła się bez protestów, po czym odwróciła się na pięcie i zniknęła w drzwiach po drugiej stronie przestronnej sali, pozostawiając je uchylone.
Mężczyzna, nad którym pochyliła się Elvira, nie zareagował na potrząśnięcie ramieniem, nie zwrócił w jej kierunku spojrzenia; zachowywał się tak, jakby w ogóle nie był świadomy jej dotyku ani obecności. Jego źrenice zachowywały się prawidłowo, reagując na światło tak, jak zrobiłyby to w przypadku człowieka zdrowego, nie zwróciły się jednak w kierunku uzdrowicielki, nie skupiły na żadnym konkretnym punkcie. Gardło było czyste, bez niepokojących zmian. Zaklęcie rzucone na serce mężczyzny wykazało, że organ pracował poprawnie, choć jego tętno było powolne, jakby chory pogrążony był we śnie. W pracy pozostałych organów Elvira nie dostrzegła nieprawidłowości, ale gdy różdżkę skierowała ku głowie czarodzieja, chcąc zbadać jego mózg, natychmiast wyczuła, że magiczne cząstki odpowiadają jej w sposób chaotyczny, nasilony; mimo że stan mężczyzny wskazywał na sen, to jego umysł zdawał się działać na najwyższych obrotach, przez cały czas wysyłając wyraźne, szybkie impulsy. Elvira nie była w stanie przyporządkować podobnego objawu do żadnej ze znanych jej chorób.
Wtem – uwiązani do łóżek czarodzieje i czarownice zaczęli skupiać uwagę na Ramseyu. Zgromadzonym w pomieszczeniu Rycerzom trudno było jednoznacznie określić, co spowodowało taki obrót sytuacji: czy było to dotknięcie różdżką, czy wystarczyła obecność Mulcibera. Mężczyzna, do którego zwróciła się Elvira, nie odpowiedział jej na pytanie i wyglądało na to, że nadal nie był w stanie jej usłyszeć – a mimo to jego wzrok skierowany ku Śmierciożercy wydawał się zupełnie przytomny. Czarodziej, któremu wydał polecenie, spróbował wykonać je od razu, przytrzymujące go przy posłaniu pasy napięły się jednak, uniemożliwiając mu uniesienie się do pozycji siedzącej. Mimo to – spróbował raz jeszcze, i kolejny, szarpiąc się coraz mocniej. Na bladą twarz wstąpiły mu rumieńce, oczy stały się szkliste. – Nie przyjść – uciec – odpowiedział Ramseyowi, łapiąc łapczywie powietrze. – Wkrótce świat spowije się mrokiem. Ciemnością, nieprzebytą, koszmarną. Tylko głębiny mogą nas uratować – mówił, w jego głos zaczęła wkradać się panika; szarpał się coraz chaotyczniej, przytrzymujące go pasy skrzypiały, jęczały pod wpływem użytej siły. Podobnie zaczęli zachowywać się pozostali, nie z taką werwą – ale leżący kobiety i mężczyźni też próbowali się podnosić, wiercąc się na posłaniach nerwowo, niespokojnie.
Primrose, która ani na moment nie przestała słyszeć w głowie nawarstwiających się szeptów, obserwując tę scenę, przestała widzieć Ramseya. Zamiast niego dostrzegła postać pozbawioną ostrych kształtów, choć wciąż ludzką, utkaną jednak z dymiącej na krawędziach ciemności. Coś w niej, w mocy, która się wokół niej kłębiła, wywołało nasilający się z każdą sekundą lęk – żelaznymi obręczami zaciskający się na klatce piersiowej. Czarne opary dostrzegała też ponad leżącymi na łóżkach ludźmi, choć te zdawały się kłębić jedynie na krawędzi jej pola widzenia, zanikając, gdy zogniskowała spojrzenie na którymkolwiek z chorych. Instynkt podpowiadał jej, żeby natychmiast opuściła ratusz, ale jeszcze była w stanie go powstrzymać; nie straciła pewności, że niewyraźną postacią był Ramsey Mulciber, oraz że prawdopodobnie nie miał uczynić jej krzywdy – nawet jeśli wszystkie jej zmysły twierdziły, że było inaczej.
W reakcji na prośbę Elviry, skinęła krótko głową. – Dobrze – zgodziła się bez protestów, po czym odwróciła się na pięcie i zniknęła w drzwiach po drugiej stronie przestronnej sali, pozostawiając je uchylone.
Mężczyzna, nad którym pochyliła się Elvira, nie zareagował na potrząśnięcie ramieniem, nie zwrócił w jej kierunku spojrzenia; zachowywał się tak, jakby w ogóle nie był świadomy jej dotyku ani obecności. Jego źrenice zachowywały się prawidłowo, reagując na światło tak, jak zrobiłyby to w przypadku człowieka zdrowego, nie zwróciły się jednak w kierunku uzdrowicielki, nie skupiły na żadnym konkretnym punkcie. Gardło było czyste, bez niepokojących zmian. Zaklęcie rzucone na serce mężczyzny wykazało, że organ pracował poprawnie, choć jego tętno było powolne, jakby chory pogrążony był we śnie. W pracy pozostałych organów Elvira nie dostrzegła nieprawidłowości, ale gdy różdżkę skierowała ku głowie czarodzieja, chcąc zbadać jego mózg, natychmiast wyczuła, że magiczne cząstki odpowiadają jej w sposób chaotyczny, nasilony; mimo że stan mężczyzny wskazywał na sen, to jego umysł zdawał się działać na najwyższych obrotach, przez cały czas wysyłając wyraźne, szybkie impulsy. Elvira nie była w stanie przyporządkować podobnego objawu do żadnej ze znanych jej chorób.
Wtem – uwiązani do łóżek czarodzieje i czarownice zaczęli skupiać uwagę na Ramseyu. Zgromadzonym w pomieszczeniu Rycerzom trudno było jednoznacznie określić, co spowodowało taki obrót sytuacji: czy było to dotknięcie różdżką, czy wystarczyła obecność Mulcibera. Mężczyzna, do którego zwróciła się Elvira, nie odpowiedział jej na pytanie i wyglądało na to, że nadal nie był w stanie jej usłyszeć – a mimo to jego wzrok skierowany ku Śmierciożercy wydawał się zupełnie przytomny. Czarodziej, któremu wydał polecenie, spróbował wykonać je od razu, przytrzymujące go przy posłaniu pasy napięły się jednak, uniemożliwiając mu uniesienie się do pozycji siedzącej. Mimo to – spróbował raz jeszcze, i kolejny, szarpiąc się coraz mocniej. Na bladą twarz wstąpiły mu rumieńce, oczy stały się szkliste. – Nie przyjść – uciec – odpowiedział Ramseyowi, łapiąc łapczywie powietrze. – Wkrótce świat spowije się mrokiem. Ciemnością, nieprzebytą, koszmarną. Tylko głębiny mogą nas uratować – mówił, w jego głos zaczęła wkradać się panika; szarpał się coraz chaotyczniej, przytrzymujące go pasy skrzypiały, jęczały pod wpływem użytej siły. Podobnie zaczęli zachowywać się pozostali, nie z taką werwą – ale leżący kobiety i mężczyźni też próbowali się podnosić, wiercąc się na posłaniach nerwowo, niespokojnie.
Primrose, która ani na moment nie przestała słyszeć w głowie nawarstwiających się szeptów, obserwując tę scenę, przestała widzieć Ramseya. Zamiast niego dostrzegła postać pozbawioną ostrych kształtów, choć wciąż ludzką, utkaną jednak z dymiącej na krawędziach ciemności. Coś w niej, w mocy, która się wokół niej kłębiła, wywołało nasilający się z każdą sekundą lęk – żelaznymi obręczami zaciskający się na klatce piersiowej. Czarne opary dostrzegała też ponad leżącymi na łóżkach ludźmi, choć te zdawały się kłębić jedynie na krawędzi jej pola widzenia, zanikając, gdy zogniskowała spojrzenie na którymkolwiek z chorych. Instynkt podpowiadał jej, żeby natychmiast opuściła ratusz, ale jeszcze była w stanie go powstrzymać; nie straciła pewności, że niewyraźną postacią był Ramsey Mulciber, oraz że prawdopodobnie nie miał uczynić jej krzywdy – nawet jeśli wszystkie jej zmysły twierdziły, że było inaczej.
Strona 3 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
Beamish Town
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Durham