Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Durham
Beamish Town
Strona 4 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Beamish Town
Beamish to niewielkie kolonialne miasteczko położone na zachodnim wybrzeżu Durham, które ponoć skrywa wielką rodową tajemnicę rodu Burke, powiązaną z opuszczoną posiadłością Beamish Hall. Nad miejscowością wznoszą się Góry Pennińskie przyciągające amatorów górskich wspinaczek i pomimo tego, że posiadłość rodowa przeniesiona została do Durham Castle to miasteczko nadal dobrze prosperuje. Beamish nie ma regularnej zabudowy, a domostwa są porozrzucane w pewnym oddaleniu od siebie, jednak w samym centrum znajduje się ogromny plac z fontanną oraz straganami i małym ratuszem zamieszkiwanym przez burmistrza. Nie brakuje takich przybytków jak apteka czy też gospoda, w której każdego wieczora gromadzą się mieszkańcy dzieląc się opowieściami z całego dnia.
Czasami czuła się jak dziecko we mgle. Wciąż szukała na oślep, bywały momenty kiedy znajdowała drogę do swoich pytań, tak licznych i gromadzących się. Brat wraz z kuzynami wprowadzali ją do organizacji, ale jednocześnie za dużo nie mówili. Zapewniali, że pewna widza jest tylko dla Śmierciożerców, inna zaś dla członków niższego szczebla/ Wierzyła im, ale z czasem zaczęła sądzić, że specjalnie trzymają ją na dystans, w przedziwnym przeświadczeniu, że ją chronią; czekali na moment kiedy nie będą mogli ją zbywać. Czuła, że to właśnie ta chwila, ten moment kiedy Craig wyjechał do Francji, a choroba przykuła Edgara do łóżka. Nie miała serca zadręczać brata ciągłymi pytaniami, ale zaczęła zauważać, że brak informacji odbija się na jej działaniach, a te spoczęły głównie na jej barkach.
Zerknęła na Elvirę, która rozmawiała z czarownicą, liczyła na to, że wiedza i umiejętności panny Multon sprawią, że w tym prowizorycznym miejscu leczenia będzie chociaż odrobinę lepiej. Informacja, że ludzie chcieli uciekać i wyskakiwać przez okna budził wewnętrzny lęk. Czy da się oczyścić ich umysły? Czy wiedza uzdrowicielska mogła pomóc? Możliwe, że po wszystkim będzie niezbędna kiedy umysł zostanie wyleczony. Tylko czy mieli tyle wiedzy i umiejętności.
Czuła się bezradna, a tego uczucia nienawidziła, kiedy nie miała pomysłu co robić dalej. Liczyła na to, że obecna dwójka podsunie jej jakieś pomysły.
-Mam nadzieję, że natrafimy na jakiś ślad. - Zwróciła się do blondynki. -Każdy trop może okazać się tym słusznym. - Choć sama nie wiedziała co będzie lepsze. Brak jakichkolwiek śladów w ciele zmarłych czy ich spora ilość. Przetarła czoło, gorąc i duchota dawały się we znaki, a cała sytuacja nie ułatwiała niczego. Prośba Ramseya również, ale nie miała zamiaru się z nią kłócić. -Proszę o wybaczenie. Moja niedyskrecja nie wynikała z celowego zaszkodzeniu panu. - Odpowiedziała tocząc wzrokiem po chorych. Frustracja w niej rosła z każdą sekundą. Zbierała wiele informacji, ale żadne do siebie nie pasowały. Nie miała pełnego obrazu sytuacji, a to ją mocno drażniło. Liczyła, że rodzina ją we wszystko wprowadzi, a teraz stojąc na środku ratusza, czuła się jak niedoinformowana idiotka. która bierze się za coś, o czym nie ma najmniejszego pojęcia. Sprzątanie ciała ze sklepu, atak Deirdre był żyły w jej pamięci i powracał teraz ze zdwojoną siłą. -Powinniśmy napić się wody, ponieważ zaraz sami będziemy potrzebować łóżek. - Dodała po chwili nie chcąc skupiać się na swojej złości, która zasłaniała całunem emocji rozsądek i analityczne myślenie. Zgodnie ze swoim stwierdzeniem podeszła do stoliczka z prostymi karafkami, zaklęcie wypowiedziane nad nimi sprawiło, że natychmiast zostały schłodzone. Jedną szklankę podała Elvirze, drugą zaś Ramseyowi, kolejną wzięła dla siebie, a ostatnią zostawiła dla czarownicy, która opiekował się tego dnia chorymi, starając się jednocześnie odpowiedzieć na ich pytania. Fakt, że miejsce nie miało żadnych zabezpieczeń nie napawał optymizmem. To tylko kwestia czasu jak ratusz rzeczywiście spłonie. Musiała znaleźć jak najszybciej wyjście z tej sytuacji. Nie mogła ryzykować zamieszkami, a te były gotowe wybuchnąć w każdej chwili. To sprawiało, że sen nie przychodził łatwo.
Nie spodziewała się tego co padło później z ust Niewymownego. Poroże Craiga nie było jej obce, była świadkiem tego jak wyrosło, widziała w jakim stanie wracali ze spotkań, ale wtedy nie mogli zdradzić się słowem… albo nie chcieli. Zaczynała wątpić, że wiązała ich jakaś przysięga, zaczynała sądzić, że zwyczajnie nie chcieli jej wszystkiego mówić. -Nie. Nikt nic nie mówi. A jak mówią to karmią mnie okruchami wiedzy. Choć pytam, nikt nie mówi pełnej prawdy. - Odparła niezrażona tym pouczeniem. Drążyła, szukała odpowiedzi, wciąż zbywana irytowała się coraz bardziej, co sprawiało, że szukał informacji na własną rękę, nie rozumiejąc dlaczego jest odsuwana. Wcześniej mówiono jej, że jako sojusznik nie może mieć dostępu do wszystkiego, musi udowodnić swoją wartość. Moment kiedy otrzymała wstęp do organizacji odebrała jako rzeczone zaufanie, jak się okazało, istniała jeszcze większa wiedza, którą z jakiegoś powodu przed nią ukrywano. Dlaczego brat się na to zdecydował, nie wiedziała, ale miała do niego oto żal. Skoro on jej nie ufał, jak mieli to zrobić inni członkowie organizacji? Nie mieli jednak teraz czasu, aby zadawała więcej pytań, choć te cisnęły się jej na usta. Jednak wiedziała, że przyjdzie z naręczem pytań i zapewne do więcej niż jednej osoby. Choć musiała rozważyć do kogo.
Czekała, na to co się wydarzy kiedy Ramsey wypowie polecenie. Oficjalne przyznanie się, że nie jest sam, ale z bytem powinno przynieść uspokojenie, ale zamiast tego poczuła jak wszystkie mięśnie się napinają; szykowała się na atak. Taki sam jaki doświadczyła na początku miesiąca, odruchowo sięgnęła po różdżkę i postąpiła krok w tył.
Mężczyzna szarpnął się na łóżku, podobnie jak inni w sali. Co mówił, nie miało żadnego sensu. Brzmiało jak przedziwna przepowiednia i od razu skojarzyła się jej z kometą. Chciała ignorować szepty i choć w trakcie rozmowy nie zwracała na nie uwagi, tak teraz rozbrzmiewały głośno w jej głowie. Nie pozwoliły zebrać myśli.
Zamarła niczym zatrzymana zaklęciem kiedy dostrzegła w miejscu Ramseya istotę, a raczej jej cień. Czy to był ten byt, który towarzyszył mu od jakiegoś czasu? Czy to on był odpowiedzialny za to co tu się dzieje?
Poszukała wzrokiem Elviry, czy ona widziała to samo co ona? Chciała uciekać, ale ostatnim wysiłkiem woli powstrzymała ochotę wybiegnięcie z ratusza. nie mogła tego zrobić! Musiała być silna i niezłomna dla wszystkich mieszkańców Durham. Lęk jaki ją ogarnął odbierał oddech. Zacisnęła mocniej dłoń na różanym drewnie.
-Przestań… - Powiedziała cicho, a szepty utrudniały panowanie nad sobą. -Proszę, każ im spać.
Czy to mogło zadziałać, że zasną? Uspokoją się? Czy tym kupi sobie czas na rozwiazanie problemu?
Zerknęła na Elvirę, która rozmawiała z czarownicą, liczyła na to, że wiedza i umiejętności panny Multon sprawią, że w tym prowizorycznym miejscu leczenia będzie chociaż odrobinę lepiej. Informacja, że ludzie chcieli uciekać i wyskakiwać przez okna budził wewnętrzny lęk. Czy da się oczyścić ich umysły? Czy wiedza uzdrowicielska mogła pomóc? Możliwe, że po wszystkim będzie niezbędna kiedy umysł zostanie wyleczony. Tylko czy mieli tyle wiedzy i umiejętności.
Czuła się bezradna, a tego uczucia nienawidziła, kiedy nie miała pomysłu co robić dalej. Liczyła na to, że obecna dwójka podsunie jej jakieś pomysły.
-Mam nadzieję, że natrafimy na jakiś ślad. - Zwróciła się do blondynki. -Każdy trop może okazać się tym słusznym. - Choć sama nie wiedziała co będzie lepsze. Brak jakichkolwiek śladów w ciele zmarłych czy ich spora ilość. Przetarła czoło, gorąc i duchota dawały się we znaki, a cała sytuacja nie ułatwiała niczego. Prośba Ramseya również, ale nie miała zamiaru się z nią kłócić. -Proszę o wybaczenie. Moja niedyskrecja nie wynikała z celowego zaszkodzeniu panu. - Odpowiedziała tocząc wzrokiem po chorych. Frustracja w niej rosła z każdą sekundą. Zbierała wiele informacji, ale żadne do siebie nie pasowały. Nie miała pełnego obrazu sytuacji, a to ją mocno drażniło. Liczyła, że rodzina ją we wszystko wprowadzi, a teraz stojąc na środku ratusza, czuła się jak niedoinformowana idiotka. która bierze się za coś, o czym nie ma najmniejszego pojęcia. Sprzątanie ciała ze sklepu, atak Deirdre był żyły w jej pamięci i powracał teraz ze zdwojoną siłą. -Powinniśmy napić się wody, ponieważ zaraz sami będziemy potrzebować łóżek. - Dodała po chwili nie chcąc skupiać się na swojej złości, która zasłaniała całunem emocji rozsądek i analityczne myślenie. Zgodnie ze swoim stwierdzeniem podeszła do stoliczka z prostymi karafkami, zaklęcie wypowiedziane nad nimi sprawiło, że natychmiast zostały schłodzone. Jedną szklankę podała Elvirze, drugą zaś Ramseyowi, kolejną wzięła dla siebie, a ostatnią zostawiła dla czarownicy, która opiekował się tego dnia chorymi, starając się jednocześnie odpowiedzieć na ich pytania. Fakt, że miejsce nie miało żadnych zabezpieczeń nie napawał optymizmem. To tylko kwestia czasu jak ratusz rzeczywiście spłonie. Musiała znaleźć jak najszybciej wyjście z tej sytuacji. Nie mogła ryzykować zamieszkami, a te były gotowe wybuchnąć w każdej chwili. To sprawiało, że sen nie przychodził łatwo.
Nie spodziewała się tego co padło później z ust Niewymownego. Poroże Craiga nie było jej obce, była świadkiem tego jak wyrosło, widziała w jakim stanie wracali ze spotkań, ale wtedy nie mogli zdradzić się słowem… albo nie chcieli. Zaczynała wątpić, że wiązała ich jakaś przysięga, zaczynała sądzić, że zwyczajnie nie chcieli jej wszystkiego mówić. -Nie. Nikt nic nie mówi. A jak mówią to karmią mnie okruchami wiedzy. Choć pytam, nikt nie mówi pełnej prawdy. - Odparła niezrażona tym pouczeniem. Drążyła, szukała odpowiedzi, wciąż zbywana irytowała się coraz bardziej, co sprawiało, że szukał informacji na własną rękę, nie rozumiejąc dlaczego jest odsuwana. Wcześniej mówiono jej, że jako sojusznik nie może mieć dostępu do wszystkiego, musi udowodnić swoją wartość. Moment kiedy otrzymała wstęp do organizacji odebrała jako rzeczone zaufanie, jak się okazało, istniała jeszcze większa wiedza, którą z jakiegoś powodu przed nią ukrywano. Dlaczego brat się na to zdecydował, nie wiedziała, ale miała do niego oto żal. Skoro on jej nie ufał, jak mieli to zrobić inni członkowie organizacji? Nie mieli jednak teraz czasu, aby zadawała więcej pytań, choć te cisnęły się jej na usta. Jednak wiedziała, że przyjdzie z naręczem pytań i zapewne do więcej niż jednej osoby. Choć musiała rozważyć do kogo.
Czekała, na to co się wydarzy kiedy Ramsey wypowie polecenie. Oficjalne przyznanie się, że nie jest sam, ale z bytem powinno przynieść uspokojenie, ale zamiast tego poczuła jak wszystkie mięśnie się napinają; szykowała się na atak. Taki sam jaki doświadczyła na początku miesiąca, odruchowo sięgnęła po różdżkę i postąpiła krok w tył.
Mężczyzna szarpnął się na łóżku, podobnie jak inni w sali. Co mówił, nie miało żadnego sensu. Brzmiało jak przedziwna przepowiednia i od razu skojarzyła się jej z kometą. Chciała ignorować szepty i choć w trakcie rozmowy nie zwracała na nie uwagi, tak teraz rozbrzmiewały głośno w jej głowie. Nie pozwoliły zebrać myśli.
Zamarła niczym zatrzymana zaklęciem kiedy dostrzegła w miejscu Ramseya istotę, a raczej jej cień. Czy to był ten byt, który towarzyszył mu od jakiegoś czasu? Czy to on był odpowiedzialny za to co tu się dzieje?
Poszukała wzrokiem Elviry, czy ona widziała to samo co ona? Chciała uciekać, ale ostatnim wysiłkiem woli powstrzymała ochotę wybiegnięcie z ratusza. nie mogła tego zrobić! Musiała być silna i niezłomna dla wszystkich mieszkańców Durham. Lęk jaki ją ogarnął odbierał oddech. Zacisnęła mocniej dłoń na różanym drewnie.
-Przestań… - Powiedziała cicho, a szepty utrudniały panowanie nad sobą. -Proszę, każ im spać.
Czy to mogło zadziałać, że zasną? Uspokoją się? Czy tym kupi sobie czas na rozwiazanie problemu?
May god have mercy on my enemies
'cause I won't
'cause I won't
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Jedynie połowicznie przysłuchiwała się rozmowie Ramseya i Primrose - aby nie przegapić istotnego szczegółu, który mógłby jej zdradzić dynamikę ich relacji. Primrose była zaskakująco swobodna w prowadzeniu dyskursu z Mulciberem; znała ją jednak od strony kobiety, która doskonale panowała nad tym co mówi i robi, więc równie dobrze mogła to być zasłona uprzejmości, o której to ostatnio rozmawiały w jej dworze. Przypomniała sobie także - z niemałą dozą niechęci - że Primrose zapewne nie miała o nim takich wspomnień jak ona. Wspomnień potwora o zimnym spojrzeniu, który nie czuł się ani trochę winny, że pozbawił ręki sojuszniczkę sprawy. Wprawnego czarnoksiężnika i manipulanta.
Po chwili zawahania większą część uwagi skierowała pacjentom. Choć, po podstawowym badaniu, słowo to coraz częściej w jej myślach zastępowała słowem "ofiary". Korzystając z diagnostycznej wprawy i zaklęć, których wynik potrafiła odczytywać nie mniej dokładnie niż tekst na pergaminie, pozostała z pewnością, że człowiek, którego wybrała do próby, nie był na skraju śmierci, krańcowo odwodniony. Może tylko niedożywiony, choć to dostrzegła już na pierwszy rzut oka i nie było dziś rzeczą niezwykłą. Tym co zmartwiło ją najbardziej był układ nerwowy, dokładniej mózg. Plątanina sprzecznych impulsów dostrzegalna okiem uzdrowiciela była trudna do rozwikłania; wyglądało to tak, jakby stan stuporu w jakim się znaleźli uzupełniały bogate i trudne do wyjaśnienia doświadczenia wewnętrzne. Jakby ich świadomość była skierowana zupełnie gdzie indziej - do środka umysłu, do niezwykle intensywnych i wyczerpujących snów lub wizji. Ale to było tylko podejrzenie, którego nie była jeszcze pewna. Nie potrafiła powiązać tego objawu z żadną jednostką, nawet psychiatryczną.
Zbliżyła się do kolejnego człowieka, by porównać jego stan z poprzednią ofiarą, w czasie, w którym wolontariuszka gromadziła dla niej dokumenty. Po drodze zatrzymała się jednak, by porozmawiać z Ramseyem. Kubek zimnej wody, za który serdecznie podziękowała Primrose, przyjemnie chłodził wargi i policzki.
Jej usta drgnęły, gdy zarzucił jej nieuwagę - trudno byłoby o gorszą obelgę - odepchnęła jednak urazę dumy i niechęć, którą do niego czuła, aby tym razem udowodnić mu, że zależy jej na tym, by ich rozmowa była rzeczowa i dotyczyła problemu, przed którym stanęli.
- Czyli próbowałeś, panie - To nie było pytanie. Westchnęła cicho pod nosem. - Potężna czarna magia może być zaklęta w przedmiotach, w klątwach, ale też w człowieku. Jesteście najpotężniejszymi czarnoksiężnikami jakich znam, poza Czarnym Panem, rzecz jasna. - Tym razem nie musiała precyzować, że chodzi jej o śmierciożerców. - Zmuszenie ich do uległości powinno być teraz priorytetem, tak sądzę. Jeśli będzie potrzeba... - urwała, zawahała się, przekonana przez krótką, irytującą chwilę, że Mulciber ją wykpi. - ...jeśli będzie potrzeba, pragnęłabym dołączyć do twoich badań, panie. Nie jestem jeszcze tak doświadczona, ale gotowa na poświęcenie. - Mroczne sztuki były jej bliższe, studiowała je z zaciętością, chciała mieć udział w tej chwale; od dnia, w którym zebrała się na odwagę zejść do podziemi.
Skinęła głową, gdy skonkludował brak wniosków, a potem podeszła do następnego człowieka. Zanim się nad nim pochyliła, posłała długie spojrzenie Primrose, zasmucona jej słowami. Nikt jej o niczym nie informował; znała dobrze tę rzeczywistość, choć w tej konkretnej sytuacji zdradziła przyjaciółce wszystko co sama wiedziała, w takiej formie, w jakiej potrafiła sobie przypomnieć. Wiele rzeczy pozostawało ukrytych także przed nią.
Nie zdążyła rozpocząć porządnego badania, jej uwagę przykuły czyny Ramseya; to w jego stronę kierowały się teraz spojrzenia. Poruszające się wspólnie głowy wyglądałyby upiornie, gdyby nie widziała już za swojego życia obrazów równie i bardziej niepokojących. Jej cicha uwaga chyba została usłyszana, a choć Mulciber jej nie odpowiedział, ona uważnie obserwowała jego poczynania.
Słowa człowieka - pierwsze dziś wypowiedziane przez omamionych - posłały dreszcz wzdłuż kręgosłupa Elviry. Postarała się jednak, aby lęk nie odmalował się na jej twarzy. Jeszcze nie teraz. Szarpiący się w więzach mężczyzna u jej boku - choć spokojniejszy niż ten, nad którym stał namiestnik - wymagał uwagi i był dobrą okazją do eksperymentu.
- Paxo Horribilis - powiedziała cicho, przykładając kraniec różdżki do skroni pacjenta.
Gdy uniosła głowę, jej wzrok padł na Primrose; być może wyczuła na sobie jej spojrzenie. Patrząc w oczy arystokratki, uniosła pytająco brew. Kobieta wyglądała bowiem blado, jakby oddychała z trudem, jej ciało było ewidentnie napięte. Zbliżyła się do niej, mijając szarpiących się w więzach ludzi. Czyżby ten widok to było dla niej zbyt dużo? Czyżby słowa chorego tak mocno ją przeraziły, że miała już dość duchoty i obłąkania tych ludzi?
Ciężko było Elvirze w to uwierzyć po ich wspólnej wyprawie do zaklętej jaskini, gdzie Primrose wielokrotnie odczuła skutki wprawnej czarnej magii. Była jednak taka możliwość; wiedziała, że niektórzy łatwiej znosili własne cierpienie niż cudze, choć dla niej ten koncept pozostawał obcy.
- Primrose, wszystko w porządku? Czy potrzebujesz na chwilę wyjść? - spytała cicho, delikatnie chwytając ją za przedramię, tak by zbytnio jej nie przestraszyć. Rozważyła rzucenie zaklęcia uspokajającego też na nią, ale po namyśle uznała, że da jej trochę czasu. Ponad jej ramieniem odszukała Ramseya. - Kiedy skończysz, panie, powinniśmy porozmawiać gdzieś, gdzie jest cicho. Rzuciłam kilka diagnostycznych zaklęć i chcę się z wami podzielić tym co odkryłam. - Jakkolwiek niejasne byłyby to wnioski.
1. Paxo Horribilis na mężczyznę
Po chwili zawahania większą część uwagi skierowała pacjentom. Choć, po podstawowym badaniu, słowo to coraz częściej w jej myślach zastępowała słowem "ofiary". Korzystając z diagnostycznej wprawy i zaklęć, których wynik potrafiła odczytywać nie mniej dokładnie niż tekst na pergaminie, pozostała z pewnością, że człowiek, którego wybrała do próby, nie był na skraju śmierci, krańcowo odwodniony. Może tylko niedożywiony, choć to dostrzegła już na pierwszy rzut oka i nie było dziś rzeczą niezwykłą. Tym co zmartwiło ją najbardziej był układ nerwowy, dokładniej mózg. Plątanina sprzecznych impulsów dostrzegalna okiem uzdrowiciela była trudna do rozwikłania; wyglądało to tak, jakby stan stuporu w jakim się znaleźli uzupełniały bogate i trudne do wyjaśnienia doświadczenia wewnętrzne. Jakby ich świadomość była skierowana zupełnie gdzie indziej - do środka umysłu, do niezwykle intensywnych i wyczerpujących snów lub wizji. Ale to było tylko podejrzenie, którego nie była jeszcze pewna. Nie potrafiła powiązać tego objawu z żadną jednostką, nawet psychiatryczną.
Zbliżyła się do kolejnego człowieka, by porównać jego stan z poprzednią ofiarą, w czasie, w którym wolontariuszka gromadziła dla niej dokumenty. Po drodze zatrzymała się jednak, by porozmawiać z Ramseyem. Kubek zimnej wody, za który serdecznie podziękowała Primrose, przyjemnie chłodził wargi i policzki.
Jej usta drgnęły, gdy zarzucił jej nieuwagę - trudno byłoby o gorszą obelgę - odepchnęła jednak urazę dumy i niechęć, którą do niego czuła, aby tym razem udowodnić mu, że zależy jej na tym, by ich rozmowa była rzeczowa i dotyczyła problemu, przed którym stanęli.
- Czyli próbowałeś, panie - To nie było pytanie. Westchnęła cicho pod nosem. - Potężna czarna magia może być zaklęta w przedmiotach, w klątwach, ale też w człowieku. Jesteście najpotężniejszymi czarnoksiężnikami jakich znam, poza Czarnym Panem, rzecz jasna. - Tym razem nie musiała precyzować, że chodzi jej o śmierciożerców. - Zmuszenie ich do uległości powinno być teraz priorytetem, tak sądzę. Jeśli będzie potrzeba... - urwała, zawahała się, przekonana przez krótką, irytującą chwilę, że Mulciber ją wykpi. - ...jeśli będzie potrzeba, pragnęłabym dołączyć do twoich badań, panie. Nie jestem jeszcze tak doświadczona, ale gotowa na poświęcenie. - Mroczne sztuki były jej bliższe, studiowała je z zaciętością, chciała mieć udział w tej chwale; od dnia, w którym zebrała się na odwagę zejść do podziemi.
Skinęła głową, gdy skonkludował brak wniosków, a potem podeszła do następnego człowieka. Zanim się nad nim pochyliła, posłała długie spojrzenie Primrose, zasmucona jej słowami. Nikt jej o niczym nie informował; znała dobrze tę rzeczywistość, choć w tej konkretnej sytuacji zdradziła przyjaciółce wszystko co sama wiedziała, w takiej formie, w jakiej potrafiła sobie przypomnieć. Wiele rzeczy pozostawało ukrytych także przed nią.
Nie zdążyła rozpocząć porządnego badania, jej uwagę przykuły czyny Ramseya; to w jego stronę kierowały się teraz spojrzenia. Poruszające się wspólnie głowy wyglądałyby upiornie, gdyby nie widziała już za swojego życia obrazów równie i bardziej niepokojących. Jej cicha uwaga chyba została usłyszana, a choć Mulciber jej nie odpowiedział, ona uważnie obserwowała jego poczynania.
Słowa człowieka - pierwsze dziś wypowiedziane przez omamionych - posłały dreszcz wzdłuż kręgosłupa Elviry. Postarała się jednak, aby lęk nie odmalował się na jej twarzy. Jeszcze nie teraz. Szarpiący się w więzach mężczyzna u jej boku - choć spokojniejszy niż ten, nad którym stał namiestnik - wymagał uwagi i był dobrą okazją do eksperymentu.
- Paxo Horribilis - powiedziała cicho, przykładając kraniec różdżki do skroni pacjenta.
Gdy uniosła głowę, jej wzrok padł na Primrose; być może wyczuła na sobie jej spojrzenie. Patrząc w oczy arystokratki, uniosła pytająco brew. Kobieta wyglądała bowiem blado, jakby oddychała z trudem, jej ciało było ewidentnie napięte. Zbliżyła się do niej, mijając szarpiących się w więzach ludzi. Czyżby ten widok to było dla niej zbyt dużo? Czyżby słowa chorego tak mocno ją przeraziły, że miała już dość duchoty i obłąkania tych ludzi?
Ciężko było Elvirze w to uwierzyć po ich wspólnej wyprawie do zaklętej jaskini, gdzie Primrose wielokrotnie odczuła skutki wprawnej czarnej magii. Była jednak taka możliwość; wiedziała, że niektórzy łatwiej znosili własne cierpienie niż cudze, choć dla niej ten koncept pozostawał obcy.
- Primrose, wszystko w porządku? Czy potrzebujesz na chwilę wyjść? - spytała cicho, delikatnie chwytając ją za przedramię, tak by zbytnio jej nie przestraszyć. Rozważyła rzucenie zaklęcia uspokajającego też na nią, ale po namyśle uznała, że da jej trochę czasu. Ponad jej ramieniem odszukała Ramseya. - Kiedy skończysz, panie, powinniśmy porozmawiać gdzieś, gdzie jest cicho. Rzuciłam kilka diagnostycznych zaklęć i chcę się z wami podzielić tym co odkryłam. - Jakkolwiek niejasne byłyby to wnioski.
1. Paxo Horribilis na mężczyznę
you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
The member 'Elvira Multon' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 59
--------------------------------
#2 'k8' : 5, 2, 4, 4, 4, 7
#1 'k100' : 59
--------------------------------
#2 'k8' : 5, 2, 4, 4, 4, 7
Obrócił głowę ku arystokratce, kiedy zaproponowała napicia się wody. Rzeczywiście było duszno, gorąco, nie było czym oddychać.
— Jeśli źle się czujesz, lady Burke, odpocznij na świeżym powietrzu. Skończymy tu z Elvirą i dołączymy do ciebie najszybciej jak to możliwe — zaproponował, przyglądając się uważnie kobiecie, kiedy odwracała się, by sięgnąć po szklanki z zimną wodą. Skinął jej głową w podzięce, nie spuszczając z niej wzroku. — Lady Burke?— Zmarszczył brwi i przechylił głowę. Upił łyk wody i odstawił szklankę na bok.
Nie skomentował już wytłumaczenia Primrose, choć na usta cisnęły się kolejne słowa. Większość z nich, Rycerzy Walpurgii, była wystarczająco dociekliwa by dotrzeć to rzeczy, które ich interesowały. Członkowie spotkań cieszyli się taką samą władzą i takim samym dostępem do informacji. Nie o wszystkim wiedzieli, nie o wszystkim musieli, ale trudno było mówić o tajemnicach, kiedy ramię w ramię walczyli ze sobą o nowe hrabstwa, w podziemiach Gringotta, w Azkabanie. Zmarszczył brwi i westchnął cicho na jej słowa. Zajęci wojną, walkami i bitwami z wrogiem odłożyli comiesięczne spotkania, całkowicie koncentrując się na aktywnych działaniach w terenie. Do głowy mu nie przyszło, że Craig zatajał przed nią fakty, które jej się należały, ale też nie pomyślałby, że mogła oczekiwać od niego podzielenia się tym wszystkim, mając pod ręką Edgara. Zapewne wiedziała już, że jeśli nie otrzymała informacji, pytała złe osoby lub zadawała niewłaściwe pytania; wiedziała też, że gniew kierowała w złą stronę, a on — nawet jeśli zależało mu na tym, by była dobrze doinformowana, bo wszyscy stali po tej samej stronie — nie odpowiadał przed nią i nigdy nie będzie; nie był jej winien zupełnie nic.
— Czasem tajemnice rodzą się ze wstydu, a on z nieustannego porównania z obrazem człowieka, którego jako kiepscy artyści stworzyliśmy we własnej głowie — odpowiedział jej po dłuższym namyśle, nie chcąc ostatecznie zostawiać ją bez wyjaśnienia. Craig okrył się hańbą jako śmierciożerca. Nie rozprawiali o nim, wymazując jego historię i osobę ze świadomości. Nie była ani długa ani szczególnie interesująca, mało kto chciał wracać do niego pamięcią. Być może Edgar też pragnął zostawić ten wstyd za sobą, a te wszystkie pytania Primrose się ostatecznie do tego sprowadzały, do działań i zaangażowania kuzyna, który nie popisał się ani za czasów pokoju ani wojny.
Słowa Elviry dotyczące ich, śmierciożerców pozostały bez odpowiedzi. Miał świadomość wiedzy, którą zdobył, umiejętności, które wytrenował sam latami i możliwości, które ofiarował mu Czarny Pan. Nie zwykł się tym chełpić, przemilczał jej pochlebstwa, zastanawiając się, czy naprawdę próbowała go nimi głośno ugłaskać. Powinien zakładać, że zdawała sobie z tego sprawę, ale powody, które odsunęły ją od kręgu zaufanych Rycerzy udowadniały, że nie było to wcale takie pewne. Mrugnął, marszcząc brwi mocniej, czekając na to, co chciała mu przekazać. Wciąż nie patrzyła mu w oczy, choć usilnie szukał jej wzroku, przynamniej do czasu kiedy wyjawiła, co chodziło jej po głowie. Spuścił na moment wzrok, błądząc nim po posadzce przed czubkami wysokich, czarnych butów.
— Dziękuję — odpowiedział uprzejmie i miękko, kiedy znów na nią spojrzał. — Twoja wiedza i doświadczenie z pewnością się przydadzą, poinformuję cię kiedy będziesz potrzebna.— Zapewnił ją, nie zdradzając jednak nic więcej. To nie było miejsce ani nas na podobne rozmowy, co pojął kiedy to wszystko nabrało tempa, a spojrzenia pacjentów skierowały się prosto w jego stronę. Ten, do którego się zwrócił wykonał polecenie, a przynajmniej próbował. W ślad za nim poszli inni — byli połączeni, siłą, która zatruła ich umysły, zupełnie jakby byli jednym organizmem.
— Spokojnie — zwrócił się do mężczyzny. Nie zależało mu na pozycji, chciał tylko sprawdzić, czy wysłucha jego prośby, rozkazu? — Leż spokojnie.— Zrobił wszystko, co w jego mocy, by tego dokonać. Zmarszczył brwi, słysząc jego słowa. Więc to coś nie ściągało ich do siebie, uciekali przed tym, bo było już tu, między nimi. Cienie, pradawne byty. Nie miał wątpliwości, że mrok ich już otaczał; obecność wiszącej na niebie komety była zwiastunem fatalnym, wiadomością o prawdziwym końcu. Nie lekceważył takich znaków, ale czy mogli temu zapobiec? Czy istniał sposób na to, by powstrzymać rozszerzającą się ciemność?
— Dlaczego głębiny? — spytał, spoglądając na mężczyznę. Mężczyźni na statku, których widział rzucali się do morza bez żadnej refleksji. Głębiny nie wskazywały na jedno konkretne miejsce. Najbliższe Durham wybrzeże znajdowało się zbyt daleko od Kent. Woda była symbolem oczyszczenia, czy to dlatego? Legendarna podróż od ze świata żywych do świata umarłych? Dziś magicznym przejawem była zasłona w Sali Śmierci, ale przecież była tylko stworzoną przez czarodziejów uproszczoną formą. Gdyby chodziło tylko o śmieć, o to, że tu na ziemi czekało na nich coś gorszego niż utonięcie miejsce pożegnania się z życiem nie miałoby znaczenia. A jednak — głębiny.
Ciche "przestań" wypełniło przestrzeń i choć dotarło do niego w cichej sali ratusza nie odwrócił się, by upewnić, że to był rzeczywiście głos Primrose. Dopiero kolejna prośba dotarła do niego wyraźniej. Przekręcił głowę, ale nie na tyle, by lady Burka znalazła się zasięgu jego wzroku.
— Widziałeś węża utkanego z cienia? Czy to on ci każe uciec?— spytał, nie ruszając się z miejsca. Zamiast oddalić, kucnął przy pryczy, zbliżając się do mężczyzny. — Skąd się wziął?— spytał go szeptem, patrząc mu prosto w oczy. — Odpowiedz.
Nim jednak to się stało, sięgnął dłońmi do pasów pętających chorego. Odpiął jedną jego rękę prawą dłonią, w drugiej trzymał wciąż różdżkę.
— Jeśli źle się czujesz, lady Burke, odpocznij na świeżym powietrzu. Skończymy tu z Elvirą i dołączymy do ciebie najszybciej jak to możliwe — zaproponował, przyglądając się uważnie kobiecie, kiedy odwracała się, by sięgnąć po szklanki z zimną wodą. Skinął jej głową w podzięce, nie spuszczając z niej wzroku. — Lady Burke?— Zmarszczył brwi i przechylił głowę. Upił łyk wody i odstawił szklankę na bok.
Nie skomentował już wytłumaczenia Primrose, choć na usta cisnęły się kolejne słowa. Większość z nich, Rycerzy Walpurgii, była wystarczająco dociekliwa by dotrzeć to rzeczy, które ich interesowały. Członkowie spotkań cieszyli się taką samą władzą i takim samym dostępem do informacji. Nie o wszystkim wiedzieli, nie o wszystkim musieli, ale trudno było mówić o tajemnicach, kiedy ramię w ramię walczyli ze sobą o nowe hrabstwa, w podziemiach Gringotta, w Azkabanie. Zmarszczył brwi i westchnął cicho na jej słowa. Zajęci wojną, walkami i bitwami z wrogiem odłożyli comiesięczne spotkania, całkowicie koncentrując się na aktywnych działaniach w terenie. Do głowy mu nie przyszło, że Craig zatajał przed nią fakty, które jej się należały, ale też nie pomyślałby, że mogła oczekiwać od niego podzielenia się tym wszystkim, mając pod ręką Edgara. Zapewne wiedziała już, że jeśli nie otrzymała informacji, pytała złe osoby lub zadawała niewłaściwe pytania; wiedziała też, że gniew kierowała w złą stronę, a on — nawet jeśli zależało mu na tym, by była dobrze doinformowana, bo wszyscy stali po tej samej stronie — nie odpowiadał przed nią i nigdy nie będzie; nie był jej winien zupełnie nic.
— Czasem tajemnice rodzą się ze wstydu, a on z nieustannego porównania z obrazem człowieka, którego jako kiepscy artyści stworzyliśmy we własnej głowie — odpowiedział jej po dłuższym namyśle, nie chcąc ostatecznie zostawiać ją bez wyjaśnienia. Craig okrył się hańbą jako śmierciożerca. Nie rozprawiali o nim, wymazując jego historię i osobę ze świadomości. Nie była ani długa ani szczególnie interesująca, mało kto chciał wracać do niego pamięcią. Być może Edgar też pragnął zostawić ten wstyd za sobą, a te wszystkie pytania Primrose się ostatecznie do tego sprowadzały, do działań i zaangażowania kuzyna, który nie popisał się ani za czasów pokoju ani wojny.
Słowa Elviry dotyczące ich, śmierciożerców pozostały bez odpowiedzi. Miał świadomość wiedzy, którą zdobył, umiejętności, które wytrenował sam latami i możliwości, które ofiarował mu Czarny Pan. Nie zwykł się tym chełpić, przemilczał jej pochlebstwa, zastanawiając się, czy naprawdę próbowała go nimi głośno ugłaskać. Powinien zakładać, że zdawała sobie z tego sprawę, ale powody, które odsunęły ją od kręgu zaufanych Rycerzy udowadniały, że nie było to wcale takie pewne. Mrugnął, marszcząc brwi mocniej, czekając na to, co chciała mu przekazać. Wciąż nie patrzyła mu w oczy, choć usilnie szukał jej wzroku, przynamniej do czasu kiedy wyjawiła, co chodziło jej po głowie. Spuścił na moment wzrok, błądząc nim po posadzce przed czubkami wysokich, czarnych butów.
— Dziękuję — odpowiedział uprzejmie i miękko, kiedy znów na nią spojrzał. — Twoja wiedza i doświadczenie z pewnością się przydadzą, poinformuję cię kiedy będziesz potrzebna.— Zapewnił ją, nie zdradzając jednak nic więcej. To nie było miejsce ani nas na podobne rozmowy, co pojął kiedy to wszystko nabrało tempa, a spojrzenia pacjentów skierowały się prosto w jego stronę. Ten, do którego się zwrócił wykonał polecenie, a przynajmniej próbował. W ślad za nim poszli inni — byli połączeni, siłą, która zatruła ich umysły, zupełnie jakby byli jednym organizmem.
— Spokojnie — zwrócił się do mężczyzny. Nie zależało mu na pozycji, chciał tylko sprawdzić, czy wysłucha jego prośby, rozkazu? — Leż spokojnie.— Zrobił wszystko, co w jego mocy, by tego dokonać. Zmarszczył brwi, słysząc jego słowa. Więc to coś nie ściągało ich do siebie, uciekali przed tym, bo było już tu, między nimi. Cienie, pradawne byty. Nie miał wątpliwości, że mrok ich już otaczał; obecność wiszącej na niebie komety była zwiastunem fatalnym, wiadomością o prawdziwym końcu. Nie lekceważył takich znaków, ale czy mogli temu zapobiec? Czy istniał sposób na to, by powstrzymać rozszerzającą się ciemność?
— Dlaczego głębiny? — spytał, spoglądając na mężczyznę. Mężczyźni na statku, których widział rzucali się do morza bez żadnej refleksji. Głębiny nie wskazywały na jedno konkretne miejsce. Najbliższe Durham wybrzeże znajdowało się zbyt daleko od Kent. Woda była symbolem oczyszczenia, czy to dlatego? Legendarna podróż od ze świata żywych do świata umarłych? Dziś magicznym przejawem była zasłona w Sali Śmierci, ale przecież była tylko stworzoną przez czarodziejów uproszczoną formą. Gdyby chodziło tylko o śmieć, o to, że tu na ziemi czekało na nich coś gorszego niż utonięcie miejsce pożegnania się z życiem nie miałoby znaczenia. A jednak — głębiny.
Ciche "przestań" wypełniło przestrzeń i choć dotarło do niego w cichej sali ratusza nie odwrócił się, by upewnić, że to był rzeczywiście głos Primrose. Dopiero kolejna prośba dotarła do niego wyraźniej. Przekręcił głowę, ale nie na tyle, by lady Burka znalazła się zasięgu jego wzroku.
— Widziałeś węża utkanego z cienia? Czy to on ci każe uciec?— spytał, nie ruszając się z miejsca. Zamiast oddalić, kucnął przy pryczy, zbliżając się do mężczyzny. — Skąd się wziął?— spytał go szeptem, patrząc mu prosto w oczy. — Odpowiedz.
Nim jednak to się stało, sięgnął dłońmi do pasów pętających chorego. Odpiął jedną jego rękę prawą dłonią, w drugiej trzymał wciąż różdżkę.
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Szarpiący się w łóżkach czarodzieje nie zwracali uwagi na Elvirę – skoncentrowani wyłącznie na postaci Ramseya, zachowywali się tak, jakby nie dostrzegali w pomieszczeniu nikogo poza nim. Ten, do którego podeszła, również nie zareagował, zajęty próbami wysunięcia nadgarstka z pętających go, skórzanych pasów. Elvira, przyglądając się mu, mogła dostrzec jego rozszerzone źrenice i pot coraz obficiej roszący czoło. Kiedy skierowała w jego stronę różdżkę, przeniósł na nią wzrok tylko na ułamek sekundy, jakby w ostatniej chwili dostrzegł koniec magicznego drewna – ale zaraz potem otaczająca go magia sprawiła, że się uspokoił. Zaciśnięte w pięści dłonie rozprostowały się, opadł na poduszkę, oddychając spokojniej – głowę znów obrócił jednak ku Ramseyowi, przyglądając się mu z szeroko otwartymi oczami, z których wyzierał przestrach połączony z czymś, co mogło być szacunkiem lub fascynacją – trudno było jednoznacznie orzec.
Mężczyzna, do którego zwrócił się Ramsey, w jednej chwili znieruchomiał – zaniechując prób wyszarpnięcia się z więzów. Opadł nieco niżej, ani na moment nie spuścił jednak spojrzenia z twarzy śmierciożercy, a w jego rysach widać było napięcie. Uspokoił ruchy – ale sam spokojny nie był, zdradzały to nerwowo poruszające się gałki oczne, drgające palce dłoni. Wspomnienie głębin sprawiło, że rozchylił szerzej powieki. – Głos dobiega stamtąd – odpowiedział, oblizując suche, popękane wargi. – Nie milknie odkąd na niebie pojawiła się kometa. Nie słyszysz go? – zdziwił się, pochylając się nieco do przodu. – Brzmi jak ty – stwierdził, nie wyjaśniając nic więcej. Przekręcił głowę, gdy Mulciber przykucnął obok niego, spoglądając mu prosto w oczy; źrenice miał rozszerzone, tak bardzo, że ledwie było widać jego jasne, błękitne tęczówki. Przekrwione białka zdradzały, że nie spał od długiego czasu, podobnie jak poszarzała skóra i głębokie cienie pod oczami.
Gdy zniknęły pasy przytrzymujące jedną z jego dłoni, w pierwszej chwili nie zareagował – po sekundzie jego ręka wystrzeliła jednak do przodu, a palce zacisnęły się na przedramieniu Ramseya – mocniej i szybciej niż można by się było spodziewać po jego stanie; jak na kogoś, kto od paru dni odmawiał posiłków i snu, miał zaskakująco dużo siły. – Widziałem – potwierdził, kiwając nerwowo głową. – Nie wiem, skąd się wziął. Wypełzł na plażę, miał oczy jak rubiny. Ciemność ciągnęła się za nim jak peleryna. A później – później zniknął między falami, widzieliśmy, jak przepływał. Powinienem był podążyć za nim od razu, ale usłyszałem go dopiero później. Muszę tam dotrzeć. Wiesz, w jaki sposób? – zapytał, z naciskiem, z nadzieją. – Przyszedłeś, żeby nas tam zaprowadzić?
Tymczasem głosy rozlegające się w głowie Primrose nie milkły; wprost przeciwnie – słyszała je coraz wyraźniej, a im głośniej rozlegały się w jej głowie, tym mocniej wyciągały na wierzch wspomnienia z niedawnej wyprawy do nadmorskiej groty. W jej pamięci zatańczył obraz wymalowanych bursztynową magią run, a sposób, w jaki pulsowały, zaczął jej się nieodzownie kojarzyć z rytmem, w którym w jej umyśle rozlegały się szepty, słowa układające się w coś, co przypominało melodię – pieśń przypominającą szmer morskich fal. Strach utożsamiany z cienistą postacią znajdującą się tuż przed nią nie znikał, teraz jednak oprócz ciemności widziała też światło, blask runicznych znaków przyciągał jej myśli do siebie, wypełniając ją pewnością, że to w nich – i w wodzie, która wypełniała grotę – krył się klucz do zrozumienia wszystkiego.
Mężczyzna, do którego zwrócił się Ramsey, w jednej chwili znieruchomiał – zaniechując prób wyszarpnięcia się z więzów. Opadł nieco niżej, ani na moment nie spuścił jednak spojrzenia z twarzy śmierciożercy, a w jego rysach widać było napięcie. Uspokoił ruchy – ale sam spokojny nie był, zdradzały to nerwowo poruszające się gałki oczne, drgające palce dłoni. Wspomnienie głębin sprawiło, że rozchylił szerzej powieki. – Głos dobiega stamtąd – odpowiedział, oblizując suche, popękane wargi. – Nie milknie odkąd na niebie pojawiła się kometa. Nie słyszysz go? – zdziwił się, pochylając się nieco do przodu. – Brzmi jak ty – stwierdził, nie wyjaśniając nic więcej. Przekręcił głowę, gdy Mulciber przykucnął obok niego, spoglądając mu prosto w oczy; źrenice miał rozszerzone, tak bardzo, że ledwie było widać jego jasne, błękitne tęczówki. Przekrwione białka zdradzały, że nie spał od długiego czasu, podobnie jak poszarzała skóra i głębokie cienie pod oczami.
Gdy zniknęły pasy przytrzymujące jedną z jego dłoni, w pierwszej chwili nie zareagował – po sekundzie jego ręka wystrzeliła jednak do przodu, a palce zacisnęły się na przedramieniu Ramseya – mocniej i szybciej niż można by się było spodziewać po jego stanie; jak na kogoś, kto od paru dni odmawiał posiłków i snu, miał zaskakująco dużo siły. – Widziałem – potwierdził, kiwając nerwowo głową. – Nie wiem, skąd się wziął. Wypełzł na plażę, miał oczy jak rubiny. Ciemność ciągnęła się za nim jak peleryna. A później – później zniknął między falami, widzieliśmy, jak przepływał. Powinienem był podążyć za nim od razu, ale usłyszałem go dopiero później. Muszę tam dotrzeć. Wiesz, w jaki sposób? – zapytał, z naciskiem, z nadzieją. – Przyszedłeś, żeby nas tam zaprowadzić?
Tymczasem głosy rozlegające się w głowie Primrose nie milkły; wprost przeciwnie – słyszała je coraz wyraźniej, a im głośniej rozlegały się w jej głowie, tym mocniej wyciągały na wierzch wspomnienia z niedawnej wyprawy do nadmorskiej groty. W jej pamięci zatańczył obraz wymalowanych bursztynową magią run, a sposób, w jaki pulsowały, zaczął jej się nieodzownie kojarzyć z rytmem, w którym w jej umyśle rozlegały się szepty, słowa układające się w coś, co przypominało melodię – pieśń przypominającą szmer morskich fal. Strach utożsamiany z cienistą postacią znajdującą się tuż przed nią nie znikał, teraz jednak oprócz ciemności widziała też światło, blask runicznych znaków przyciągał jej myśli do siebie, wypełniając ją pewnością, że to w nich – i w wodzie, która wypełniała grotę – krył się klucz do zrozumienia wszystkiego.
Powietrze było gęste, od gorąca, od szeptów, od przesycenia obłędem spowodowanym niezrozumiałą dla niej magią. Stała obok Ramseya uważnie śledząc każdy jego ruch, widać wyraźnie obcy byt, który był jego towarzyszem. Czy to kometa sprawiała, że widziała więcej? Zamrugała parę razy oczami, obawiała się, że to przywidzenie spowodowane ciepłem, bo przecież nie oszalała. Nie mogła wpaść w siatkę obłąkania jak leżący tutaj ludzie. Umysł, który chciał wiedzieć więcej i rozumieć więcej gubić się w tym co niepojęte i uciekające obliczeniom oraz logice. A to czego była świadkiem nie potrafiła wytłumaczyć w żaden sposób.
Trwała więc, słuchała słów mężczyzny, który rozmawił z Mulciberem, przyglądała się temu jak nadal był niespokojny choć wydawało się inaczej.
Głębia, wołanie głosu od czasu komety. Czym była? Szepty narastały, stawały się coraz bardziej intensywne, nie pozwalały zebrać myśli, skupiła się więc tylko na nich. Przestała z nimi walczyć, poddała się temu co chciały przekazać, a to przyniosło swego rodzaju ulgę.
Dotyk dłoni Elviry wyrwał ją ze stuporu. Drgnęła nieznacznie i przeniosła na nią szaro zielone spojrzenie.
-Słucham? - Zapytała cicho, a potem znów wróciła spojrzeniem do cienistych istot, które najwidoczniej były tylko dla jej oczu dostrzegalne.-Przepraszam, chyba od gorąca mam przewidzenia. - Uśmiechnęła się przepraszająco do czarownicy. -Nic mi nie jest. Dziękuję. - Dodała jeszcze chcąc uspokoić towarzyszkę. Następnie zaś zamarła widząc, że Ramsey odpina zabezpieczenia na nadgarstku chorego. -Czy to rozsądne? - Nim jej pytanie zdążyło wybrzmieć ręka mężczyzny wystrzeliła do przodu, co spowodowało, że Primrose odruchowo wyciągnęła różdżkę przed siebie. Wspomnienia zaś wróciły ze zdwojoną siłą. Zacisnęła mocnej powieki, ponieważ głowy wwiercały się nieznośnie w głowę. Muzyka, rytm, to wszystko było jak rozsypane kawałki układanki, których nie była w stanie zebrać w jedną, spójną całość. Dlaczego? Co jej umykało? Czego nie widziała, czego nie dostrzegała, a tak rozpaczliwie szukała? Strach zlał się wraz z cieniem i bursztynową poświatą, czy właśnie wpadła w ramiona szaleństwa i zostanie zatrzymana w ratuszu?
-Grota… - Wyszeptała cicho przypominając sobie wodę, która drżała w rytm niesłyszalnych drgań ścian kamiennego więzienia. Mimowolnie zaczęła wystukiwać rytm jaki trwał w jej głowie, palec wskazujący uderzał w drewno różdżki. -Chyba mam pomysł. - Zwróciła się spokojnym głosem do Elviry, odzyskała cały spokój, choć szepty utrudniały zachowanie dystansu i chłodu jaki zwykle jej towarzyszył. Emocje ostatnio były w jej życiu dość częstym gościem, dopiero uczyła się na nowo z nimi obchodzić. Opuściła różdżkę w dół i przełamując lęk przed cienistym bytem podeszła bliżej do Ramseya. -Powinniśmy już iść. Zwróciła się do czarodzieja mając nadzieję, że tym zachowaniem nie rozdrażni człowieka, z którym aktualnie rozmawiał.
Trwała więc, słuchała słów mężczyzny, który rozmawił z Mulciberem, przyglądała się temu jak nadal był niespokojny choć wydawało się inaczej.
Głębia, wołanie głosu od czasu komety. Czym była? Szepty narastały, stawały się coraz bardziej intensywne, nie pozwalały zebrać myśli, skupiła się więc tylko na nich. Przestała z nimi walczyć, poddała się temu co chciały przekazać, a to przyniosło swego rodzaju ulgę.
Dotyk dłoni Elviry wyrwał ją ze stuporu. Drgnęła nieznacznie i przeniosła na nią szaro zielone spojrzenie.
-Słucham? - Zapytała cicho, a potem znów wróciła spojrzeniem do cienistych istot, które najwidoczniej były tylko dla jej oczu dostrzegalne.-Przepraszam, chyba od gorąca mam przewidzenia. - Uśmiechnęła się przepraszająco do czarownicy. -Nic mi nie jest. Dziękuję. - Dodała jeszcze chcąc uspokoić towarzyszkę. Następnie zaś zamarła widząc, że Ramsey odpina zabezpieczenia na nadgarstku chorego. -Czy to rozsądne? - Nim jej pytanie zdążyło wybrzmieć ręka mężczyzny wystrzeliła do przodu, co spowodowało, że Primrose odruchowo wyciągnęła różdżkę przed siebie. Wspomnienia zaś wróciły ze zdwojoną siłą. Zacisnęła mocnej powieki, ponieważ głowy wwiercały się nieznośnie w głowę. Muzyka, rytm, to wszystko było jak rozsypane kawałki układanki, których nie była w stanie zebrać w jedną, spójną całość. Dlaczego? Co jej umykało? Czego nie widziała, czego nie dostrzegała, a tak rozpaczliwie szukała? Strach zlał się wraz z cieniem i bursztynową poświatą, czy właśnie wpadła w ramiona szaleństwa i zostanie zatrzymana w ratuszu?
-Grota… - Wyszeptała cicho przypominając sobie wodę, która drżała w rytm niesłyszalnych drgań ścian kamiennego więzienia. Mimowolnie zaczęła wystukiwać rytm jaki trwał w jej głowie, palec wskazujący uderzał w drewno różdżki. -Chyba mam pomysł. - Zwróciła się spokojnym głosem do Elviry, odzyskała cały spokój, choć szepty utrudniały zachowanie dystansu i chłodu jaki zwykle jej towarzyszył. Emocje ostatnio były w jej życiu dość częstym gościem, dopiero uczyła się na nowo z nimi obchodzić. Opuściła różdżkę w dół i przełamując lęk przed cienistym bytem podeszła bliżej do Ramseya. -Powinniśmy już iść. Zwróciła się do czarodzieja mając nadzieję, że tym zachowaniem nie rozdrażni człowieka, z którym aktualnie rozmawiał.
May god have mercy on my enemies
'cause I won't
'cause I won't
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Rzadko przyznawała Mulciberowi rację; była to kwestia raczej osobistych niechęci niż różnicy zdań, Ramsey był inteligentnym mężczyzną, któremu trudno było odmówić błyskotliwości. Prawdziwie pogardzała wyłącznie jego spojrzeniem na kobiece przeznaczenie, lecz to było plagą czasów i rozumów, za którą zapewne nie mogła winić jego samego. Był po prostu kolejnym głosicielem zmanipulowanych bredni, na których się wychował, ale gdy przychodziło do magii, do ogólnej wiedzy, zwykle się nie mylił. Nie mówiła mu tego, żeby nie uznał, że go podziwia.
- Pan Mulciber ma rację, Primrose. Nikt nie będzie cię winił, sama miałabym dosyć, gdybym nie spędzała w życiu tyle czasu w towarzystwie chorych ludzi - powiedziała jej cicho, dyskretnie, na krótką chwilę wplątując własne ramię pod jej łokieć, aby mogło to wyglądać dla postronnych na zwykłą, przyjacielską wymianę zdań. Wiedziała, że sama nie cierpi przyznawania się do słabości i nie zamierzała też do tego zmuszać Primrose, jeżeli stwierdzi, że da sobie radę. A już zwłaszcza nie publicznie.
Kiedy się rozdzieliły, rzuciła Mulciberowi dłuższe spojrzenie z lekko, niemal ironicznie uniesioną brwią. Kto by pomyślał, że taki z niego poeta? Choć jednak sam szukał jej oczu, ona uparcie wpatrywała się w kołnierz jego koszuli, w ciemną linię włosów, nawet w usta, by nie zdradzić - choć było to żałośnie oczywiste - że kontakt wzrokowy z nim konkretnie budzi w niej nieprzyjemne odczucia.
- Będę czekać - odparła szeptem na jego praktyczną odpowiedź, choć brudne macki wątpliwości nie pozwoliły jej uwierzyć w to, że mógł mówić prawdę. Trudno było go złapać na kłamstwie, ale znała go na tyle, by móc sądzić, że doskonale ukryłby pogardę, gdyby zechciał. Czy nią gardził, czy z niej drwił? Jeśli nawet, nie mogła zrobić z tym nic poza zaciśnięciem zębów i upartym uśmiechem wdzięczności.
Skupienie na pacjentach dało jej wytchnienie, zanurzenie w dobrze znanym środowisku własnej wiedzy i doświadczenia. Mężczyzna, choć dopiero co bliski wyrwaniu się z sideł, zareagował na zaklęcie uspokajające. Jego mięśnie zwiotczały, a spojrzenie przestało się maniakalnie przewracać, ale nijak nie wpłynęło to na rozszerzenie źrenic i zainteresowanie Ramseyem. Dla uzupełnienia wiedzy raz jeszcze rzuciła Diagno haemo, by dostrzec, czy działanie uzdrowiciela w jakiś sposób wpłynęło na jego stan - szczerze jednak powątpiewała, by tak było. Gdyby to było tak proste, nie musieliby tutaj przychodzić. Podążyła za spojrzeniem swojego pacjenta, przeczuwając, że odpowiedź kryje się właśnie tam - w Mulciberze, a raczej w ciemnej mocy, którą ze sobą przyniósł. Przygryzła wargę, gdy poluzował więzy na nadgarstku jednego z opętanych, ale nie okazała takiego lęku jak Primrose. Była ciekawa i pewna, że gdyby przyszło do rękoczynów, z pewnością sobie poradzą.
Uniosła brwi, gdy ręka człowieka zacisnęła się na przedramieniu Ramseya. Nie zareagowała, nie odeszła od Primrose, przy której boku się znalazła. To nie wymagało interwencji. Wszyscy słyszeli słowa i rozumieli ich powagę.
Obawiała się jednak o Primrose. Czy możliwe, że tajemnicza choroba przejdzie też na nią? Czy fakt, że nie była z nimi feralnego dnia w jaskini pod bankiem czynił ją bardziej podatną? Kręciło się tu kilkoro czarodziejów, którzy nie zachorowali, ale nie miała jeszcze hipotezy dotyczącej tego, kto był napiętnowany, a kto się przed tym chronił.
- Wątpię, by odpowiadało za to gorąco - powiedziała cicho, lekko trzymając dłoń na łokciu Primrose, na wypadek, gdyby zechciała zrobić coś gwałtownego. - Opuść różdżkę, Prim - dodała ciszej, widząc drewno w szczupłych palcach. Sama instynktownie sięgnęła drugą dłonią do futerału i zacisnęła palce wokół różdżki. Nie podobały jej się te przeszklone oczy i pot na skroniach czarodziejki. - Gdzie powinniśmy iść? O jakiej grocie mówisz? - Zacisnęła usta i spojrzała szybko w kierunku Ramseya. Miała nadzieję, że Primrose nie stanie się kolejną osobą, która zechce rzucić się do wody.
Byli jednak w kropce, aby zrozumieć źródło tych mar, musieli dotrzeć tam, gdzie się rozpoczęły, do miejsca, z którego wychynął wąż. Pójść tam, gdzie zaprowadzi ich Primrose, ale ani na moment nie spuścić jej z oczu. Ruszyła za przyjaciółką, nie wiedząc o tym, jak wielką siłą woli musiała się odznaczyć, by zbliżyć do Ramseya.
- Pójdziemy. Ale może powinnaś oddać mi różdżkę? - spytała najdelikatniej jak potrafiła, a więc wciąż dość szorstko. W jej głowie już jednak mnożyły się pomysły i plany. - Zapewne was to nie zaskoczy, ale z medycznego punktu widzenia ci ludzie są zdrowi, może tylko trochę przegłodzeni i wyczerpani. Prawdziwy problem leży w ich głowach, obrazują to też zaklęcia. Ich mózgi wykorzystują niemal całą energię, jaką posiada ciało, pracują intensywnie, choć wcale tego po nich nie widać. Cokolwiek ich dręczy, działa do wewnątrz, mąci im w psychice. Nie znam takiej choroby. - przyznała. Mogła skontaktować się z magispychiatrą i poprosić o konsultację, ale w tym momencie ważniejsza wydawała się plaża, grota, miejsce, które ich wzywało.
Więcej było w tym czarnej magii niż medycyny, tak sądziła.
- Pan Mulciber ma rację, Primrose. Nikt nie będzie cię winił, sama miałabym dosyć, gdybym nie spędzała w życiu tyle czasu w towarzystwie chorych ludzi - powiedziała jej cicho, dyskretnie, na krótką chwilę wplątując własne ramię pod jej łokieć, aby mogło to wyglądać dla postronnych na zwykłą, przyjacielską wymianę zdań. Wiedziała, że sama nie cierpi przyznawania się do słabości i nie zamierzała też do tego zmuszać Primrose, jeżeli stwierdzi, że da sobie radę. A już zwłaszcza nie publicznie.
Kiedy się rozdzieliły, rzuciła Mulciberowi dłuższe spojrzenie z lekko, niemal ironicznie uniesioną brwią. Kto by pomyślał, że taki z niego poeta? Choć jednak sam szukał jej oczu, ona uparcie wpatrywała się w kołnierz jego koszuli, w ciemną linię włosów, nawet w usta, by nie zdradzić - choć było to żałośnie oczywiste - że kontakt wzrokowy z nim konkretnie budzi w niej nieprzyjemne odczucia.
- Będę czekać - odparła szeptem na jego praktyczną odpowiedź, choć brudne macki wątpliwości nie pozwoliły jej uwierzyć w to, że mógł mówić prawdę. Trudno było go złapać na kłamstwie, ale znała go na tyle, by móc sądzić, że doskonale ukryłby pogardę, gdyby zechciał. Czy nią gardził, czy z niej drwił? Jeśli nawet, nie mogła zrobić z tym nic poza zaciśnięciem zębów i upartym uśmiechem wdzięczności.
Skupienie na pacjentach dało jej wytchnienie, zanurzenie w dobrze znanym środowisku własnej wiedzy i doświadczenia. Mężczyzna, choć dopiero co bliski wyrwaniu się z sideł, zareagował na zaklęcie uspokajające. Jego mięśnie zwiotczały, a spojrzenie przestało się maniakalnie przewracać, ale nijak nie wpłynęło to na rozszerzenie źrenic i zainteresowanie Ramseyem. Dla uzupełnienia wiedzy raz jeszcze rzuciła Diagno haemo, by dostrzec, czy działanie uzdrowiciela w jakiś sposób wpłynęło na jego stan - szczerze jednak powątpiewała, by tak było. Gdyby to było tak proste, nie musieliby tutaj przychodzić. Podążyła za spojrzeniem swojego pacjenta, przeczuwając, że odpowiedź kryje się właśnie tam - w Mulciberze, a raczej w ciemnej mocy, którą ze sobą przyniósł. Przygryzła wargę, gdy poluzował więzy na nadgarstku jednego z opętanych, ale nie okazała takiego lęku jak Primrose. Była ciekawa i pewna, że gdyby przyszło do rękoczynów, z pewnością sobie poradzą.
Uniosła brwi, gdy ręka człowieka zacisnęła się na przedramieniu Ramseya. Nie zareagowała, nie odeszła od Primrose, przy której boku się znalazła. To nie wymagało interwencji. Wszyscy słyszeli słowa i rozumieli ich powagę.
Obawiała się jednak o Primrose. Czy możliwe, że tajemnicza choroba przejdzie też na nią? Czy fakt, że nie była z nimi feralnego dnia w jaskini pod bankiem czynił ją bardziej podatną? Kręciło się tu kilkoro czarodziejów, którzy nie zachorowali, ale nie miała jeszcze hipotezy dotyczącej tego, kto był napiętnowany, a kto się przed tym chronił.
- Wątpię, by odpowiadało za to gorąco - powiedziała cicho, lekko trzymając dłoń na łokciu Primrose, na wypadek, gdyby zechciała zrobić coś gwałtownego. - Opuść różdżkę, Prim - dodała ciszej, widząc drewno w szczupłych palcach. Sama instynktownie sięgnęła drugą dłonią do futerału i zacisnęła palce wokół różdżki. Nie podobały jej się te przeszklone oczy i pot na skroniach czarodziejki. - Gdzie powinniśmy iść? O jakiej grocie mówisz? - Zacisnęła usta i spojrzała szybko w kierunku Ramseya. Miała nadzieję, że Primrose nie stanie się kolejną osobą, która zechce rzucić się do wody.
Byli jednak w kropce, aby zrozumieć źródło tych mar, musieli dotrzeć tam, gdzie się rozpoczęły, do miejsca, z którego wychynął wąż. Pójść tam, gdzie zaprowadzi ich Primrose, ale ani na moment nie spuścić jej z oczu. Ruszyła za przyjaciółką, nie wiedząc o tym, jak wielką siłą woli musiała się odznaczyć, by zbliżyć do Ramseya.
- Pójdziemy. Ale może powinnaś oddać mi różdżkę? - spytała najdelikatniej jak potrafiła, a więc wciąż dość szorstko. W jej głowie już jednak mnożyły się pomysły i plany. - Zapewne was to nie zaskoczy, ale z medycznego punktu widzenia ci ludzie są zdrowi, może tylko trochę przegłodzeni i wyczerpani. Prawdziwy problem leży w ich głowach, obrazują to też zaklęcia. Ich mózgi wykorzystują niemal całą energię, jaką posiada ciało, pracują intensywnie, choć wcale tego po nich nie widać. Cokolwiek ich dręczy, działa do wewnątrz, mąci im w psychice. Nie znam takiej choroby. - przyznała. Mogła skontaktować się z magispychiatrą i poprosić o konsultację, ale w tym momencie ważniejsza wydawała się plaża, grota, miejsce, które ich wzywało.
Więcej było w tym czarnej magii niż medycyny, tak sądziła.
you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
— Co widzisz?— spytał, nie odwracając się mężczyzny. Mogłoby się zdawać, że kieruje te słowa właśnie do niego, dlatego podparł się jej nazwiskiem.— Lady Burke? Co widzisz teraz?— Dziś nic nie było takie, jak im się zdawało. Nie lekceważył jej obaw, nie powinni tego robić. Kiedy byli w podziemiach Gringotta właśnie to ich zgubiło.
Miał mu odpowiedzieć. Rozchylił usta, zaczerpnąwszy oddech, ale słowa ugrzęzły mu w gardle. Brzmi jak ty, powiedział. Zacisnął wargi, nieprzerwanie patrząc na mężczyznę. Głos z głębin wzywał go, nakłaniał do ucieczki przed tym, co tu się zdarzy. Mówił, że tylko głębiny mogą ich ocalić, a świat spowije się mrokiem. Woda zmyje winy, pozbawi ich życia, a jednocześnie stanie się wybawieniem.
Ręka mężczyzny wystrzeliła do przodu i mocno zacisnęła się na jego ramieniu. Chciał się odsunąć, przerwać nieprzyjemny i niepokojący gest, dotyk, ale siłą woli powstrzymał się przed tym, choć wywołało w nim obrzydzenie i niechęć. Zacisnął szczękę, patrząc na mężczyznę przed sobą, który zaciskał palce na jego ramieniu. Potrzebuję cię, by dowiedzieć się wszystkiego.
— Przyszedłem tylko po ciebie — powiedział cicho i spokojnie, nie zrywając z nim kontaktu wzrokowego. Cokolwiek widział, cokolwiek słyszał, mylił się. Nie przemawiał do niego, nie świadomie, ale jeśli Ogma znalazł sposób na to, by przestać być tylko pasożytem, jak mógłby to powstrzymać? Słowa dotyczące mrocznego, spowitego z mroku węża wcale go nie uspokoiły, ale udowodniły mu, że to już się zaczęło. Nie mieli czasu do stracenia.
Spróbował wyrwać się z uścisku mężczyzny gwałtownym szarpnięciem ramienia w tył; wyprostować i pochylić nad nim by odpiąć drugą jego rękę. Człowiek, którego uwalniał był gwałtowny, nieprzewidywalny — strach w jego oczach, a może szacunek? Cokolwiek widział w Mulciberze, nie było prawdą; nie widział jego, a coś, czego on sam nie potrafił dostrzec. Chciał.
— Chodź — powiedział, patrząc na niego z góry, ale zaraz potem dobiegł go głos Primrose. Nie chciał się odwracać, odrywać wzroku od tego człowieka. — Już idziemy — odpowiedział lady Burke, choć słyszał pojedyncze słowa, strzępy jej rozmowy z Elvirą, nie pytał, co mu umknęło — a może czego im nie zdradziła? Odsunął się od czarodzieja, lekko, powoli jeśli był w stanie lub wciąż próbując się wyswobodzić i wskazał mu drogę wyjścia.
— Z jakiegoś powodu dotknęło to tych ludzi — zwykłych, przypadkowych. Żaden z członków jego rodziny nie cierpiał na podobne schorzenia, coś musiało je spowodować. Coś, co nie było dziełem przypadku. — Coś nam umyka — powiedział bardziej do siebie niż towarzyszących mu czarownic, do których się wycofał, wciąż patrząc i obserwując dotkniętego obłędem czarodzieja. Coś, co ich łączy, spaja w jeden organizm, jakby ich umysły były scalone. Reagowali podobnie, instynktownie. Od czego to wszystko się zaczęło? Czy grota miała być odpowiedzią? Czy tam wydarzyło się coś, co rozlało się po mieście niczym potworna choroba? Nie dostrzegł uniesionej różdżki Primrose, nie podejrzewał, by cokolwiek mogło mu grozić ze strony sojusznika, choć podziemia Gringotta i siły, z jakimi tam zadarli udowodniły im, że nie mieli absolutnie nad niczym kontroli. Dopiero słowa Elviry, gdy na powrót znaleźli się przy sobie uświadomiły go, że miała ją wyciągniętą. I słusznie. Delikwent mógł im sprawić w przyszłości problemy.
— Bo to nie choroba — zwrócił się do Elviry, ale tym razem to on nie szukał jej wzroku. Ruszył w kierunku wyjścia, licząc, że za nim ruszą czarownice i uwolniony mężczyzna, którego cały czas bacznie obserwował — bo to jego zachowanie miało mu najwięcej powiedzieć. Niczego im to nie przypominało? — Mąci w psychice, dręczy, steruje. Nie myślą samodzielnie...— No dalej, Elvira, rusz głową, byłaś w podziemiach Gringotta, powinnaś pamiętać lepiej. — Pójdziemy razem — to znaczyło, że pójdzie z nim. Na wybrzeże stąd było daleko, podróż zajmie kilka godzin, ale musiał zobaczyć dokąd go poprowadzi, jak to wszystko się odbędzie. Był słaby, być może nie będzie miał sił, by znaleźć się tam, gdzie chciał. — Ta grota... Gdzie się znajduje? Jak tam trafić? — Czy mógł go zaprowadzić właśnie w jej okolice czy najbliższe wybrzeże? Czy było jakieś miejsce, które powie mu, że dobrze trafili?
| Jeśli mogę, podążam za czarodziejem
Miał mu odpowiedzieć. Rozchylił usta, zaczerpnąwszy oddech, ale słowa ugrzęzły mu w gardle. Brzmi jak ty, powiedział. Zacisnął wargi, nieprzerwanie patrząc na mężczyznę. Głos z głębin wzywał go, nakłaniał do ucieczki przed tym, co tu się zdarzy. Mówił, że tylko głębiny mogą ich ocalić, a świat spowije się mrokiem. Woda zmyje winy, pozbawi ich życia, a jednocześnie stanie się wybawieniem.
Ręka mężczyzny wystrzeliła do przodu i mocno zacisnęła się na jego ramieniu. Chciał się odsunąć, przerwać nieprzyjemny i niepokojący gest, dotyk, ale siłą woli powstrzymał się przed tym, choć wywołało w nim obrzydzenie i niechęć. Zacisnął szczękę, patrząc na mężczyznę przed sobą, który zaciskał palce na jego ramieniu. Potrzebuję cię, by dowiedzieć się wszystkiego.
— Przyszedłem tylko po ciebie — powiedział cicho i spokojnie, nie zrywając z nim kontaktu wzrokowego. Cokolwiek widział, cokolwiek słyszał, mylił się. Nie przemawiał do niego, nie świadomie, ale jeśli Ogma znalazł sposób na to, by przestać być tylko pasożytem, jak mógłby to powstrzymać? Słowa dotyczące mrocznego, spowitego z mroku węża wcale go nie uspokoiły, ale udowodniły mu, że to już się zaczęło. Nie mieli czasu do stracenia.
Spróbował wyrwać się z uścisku mężczyzny gwałtownym szarpnięciem ramienia w tył; wyprostować i pochylić nad nim by odpiąć drugą jego rękę. Człowiek, którego uwalniał był gwałtowny, nieprzewidywalny — strach w jego oczach, a może szacunek? Cokolwiek widział w Mulciberze, nie było prawdą; nie widział jego, a coś, czego on sam nie potrafił dostrzec. Chciał.
— Chodź — powiedział, patrząc na niego z góry, ale zaraz potem dobiegł go głos Primrose. Nie chciał się odwracać, odrywać wzroku od tego człowieka. — Już idziemy — odpowiedział lady Burke, choć słyszał pojedyncze słowa, strzępy jej rozmowy z Elvirą, nie pytał, co mu umknęło — a może czego im nie zdradziła? Odsunął się od czarodzieja, lekko, powoli jeśli był w stanie lub wciąż próbując się wyswobodzić i wskazał mu drogę wyjścia.
— Z jakiegoś powodu dotknęło to tych ludzi — zwykłych, przypadkowych. Żaden z członków jego rodziny nie cierpiał na podobne schorzenia, coś musiało je spowodować. Coś, co nie było dziełem przypadku. — Coś nam umyka — powiedział bardziej do siebie niż towarzyszących mu czarownic, do których się wycofał, wciąż patrząc i obserwując dotkniętego obłędem czarodzieja. Coś, co ich łączy, spaja w jeden organizm, jakby ich umysły były scalone. Reagowali podobnie, instynktownie. Od czego to wszystko się zaczęło? Czy grota miała być odpowiedzią? Czy tam wydarzyło się coś, co rozlało się po mieście niczym potworna choroba? Nie dostrzegł uniesionej różdżki Primrose, nie podejrzewał, by cokolwiek mogło mu grozić ze strony sojusznika, choć podziemia Gringotta i siły, z jakimi tam zadarli udowodniły im, że nie mieli absolutnie nad niczym kontroli. Dopiero słowa Elviry, gdy na powrót znaleźli się przy sobie uświadomiły go, że miała ją wyciągniętą. I słusznie. Delikwent mógł im sprawić w przyszłości problemy.
— Bo to nie choroba — zwrócił się do Elviry, ale tym razem to on nie szukał jej wzroku. Ruszył w kierunku wyjścia, licząc, że za nim ruszą czarownice i uwolniony mężczyzna, którego cały czas bacznie obserwował — bo to jego zachowanie miało mu najwięcej powiedzieć. Niczego im to nie przypominało? — Mąci w psychice, dręczy, steruje. Nie myślą samodzielnie...— No dalej, Elvira, rusz głową, byłaś w podziemiach Gringotta, powinnaś pamiętać lepiej. — Pójdziemy razem — to znaczyło, że pójdzie z nim. Na wybrzeże stąd było daleko, podróż zajmie kilka godzin, ale musiał zobaczyć dokąd go poprowadzi, jak to wszystko się odbędzie. Był słaby, być może nie będzie miał sił, by znaleźć się tam, gdzie chciał. — Ta grota... Gdzie się znajduje? Jak tam trafić? — Czy mógł go zaprowadzić właśnie w jej okolice czy najbliższe wybrzeże? Czy było jakieś miejsce, które powie mu, że dobrze trafili?
| Jeśli mogę, podążam za czarodziejem
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Zaklęcie rzucone przez Elvirę nie wykazało żadnych zmian w porównaniu do tego, co mogła dostrzec przed chwilą; organy czarodzieja nadal zdawały się pracować prawidłowo, choć jego ciało było wyczerpane. Uspokajająca inkantacja rozluźniła mięśnie, lecz nie wpłynęła na aktywność mózgu, ten wciąż pozostawał w stanie najwyższej czujności, może zaalarmowania.
Uwolniony z więzów czarodziej zsunął się z łóżka, a gdy jego bose stopy dotknęły ciepłej posadzki ratusza, zachwiał się wyraźnie, po czym upadł niezdarnie na jedno kolano, w ostatniej chwili podpierając się dłońmi. Pozostał przez chwilę w tej pozycji, odzyskując równowagę i dopiero później dźwigając się z powrotem do pionu. Brak snu i odwodnienie musiało odcisnąć na nim piętno, pod oczami miał sińce, poruszał się powoli, poruszając dziwnie rękoma, jakby brodził w gęstej substancji, a każdy krok sprawiał opór. – Idę, idę – mruknął pod nosem, nie patrząc jednak na nikogo; trudno było określić, czy zwracał się do Ramseya, czy do kogoś innego, a może do nikogo. Podążając za wami, wyszedł na zewnątrz, ale na schodach prowadzących do ratusza potknął się; stopa zahaczyła o łydkę, runął jak długi, obracając się w ostatniej chwili tak, by nie uderzyć głową w ostrą krawędź stopnia. Upadł na bark, sturlał się na dół, ale uparcie wstał – a chociaż wyglądał, jakby był gotów iść dalej, to Elvira mogła być pewna, że w duchocie i gorącu nie wytrzyma długo. Ramsey oraz Primrose również mogli to podejrzewać, droga piechotą do najbliższego wybrzeża miała zabrać wam co najmniej godzinę, a w towarzystwie ledwie powłóczącego nogami mężczyzny: jeszcze dłużej.
Gdy tylko przekroczyliście próg ratusza, za waszymi plecami rozległo się chrobotanie i szukanie; cienkie materace leżanek skrzypiały pod czarodziejami, którzy nagle znów zaczęli rzucać się w posłaniach, próbując się z nich uwolnić.
Opuszczenie dusznego pomieszczenia nie sprawiło, że głosy wypełniające umysł Primrose ucichły. Wprost przeciwnie – kiedy stanęła u szczytu schodów, na moment oślepiło ją jaskrawe światło słońca, a gdy zamrugała szybko, miejsce jasności stopniowo zaczęła zajmować czerń. Czarne opary wśliznęły się w jej pole widzenia, otaczając ją coraz szczelniej, aż w końcu przestała widzieć ratusz, białe stopnie i wąskie uliczki miasteczka; z oczu zniknęła jej Elvira, wciąż widziała za to czarną, utkaną z mroku sylwetkę w miejscu, gdzie wcześniej stał Ramsey. Mówiące do niej szepty nabrały na intensywności, przestała słyszeć cokolwiek poza nimi – nie docierały do niej głosy towarzyszy. Niżej, niedaleko od siebie, dostrzegła małą, kulącą się, kościstą, nagą postać, która po chwili wyprostowała się, chwiejąc się na patykowatych nogach. Wyglądała nieludzko, z wygiętym kręgosłupem i szponami na długich palcach, a gdy się poruszyła, Primrose nabrała niezbitego przekonania, że stwór – czymkolwiek był – stanowi dla niej zagrożenie. Póki co jednak jej nie dostrzegł, odwrócony do niej plecami, pozostawał niegroźny – ale arystokratka miała jedynie parę sekund na działanie.
Ani Ramsey, ani Elvira nie dostrzegli jeszcze w zachowaniu lady Burke niczego dziwnego, a przynajmniej – dziwniejszego niż to, czego świadkami byli w ratuszu. Oboje zdawali się też dojść do tego samego wniosku, że nie mieli do czynienia z chorobą – ale na razie trudno było im odgadnąć coś więcej ponad to. Być może posiadali zbyt mało informacji, by fragmenty obrazu, na który spoglądali, nabrały sensu.
Mistrz gry przeprasza za opóźnienie i obiecuje, że takie przestoje już się nie powtórzą.
Jeżeli zdecydujecie się udać na wybrzeże, możecie pozostać w tym temacie (uwzględniając upływ czasu) lub przejść do innego.
Uwolniony z więzów czarodziej zsunął się z łóżka, a gdy jego bose stopy dotknęły ciepłej posadzki ratusza, zachwiał się wyraźnie, po czym upadł niezdarnie na jedno kolano, w ostatniej chwili podpierając się dłońmi. Pozostał przez chwilę w tej pozycji, odzyskując równowagę i dopiero później dźwigając się z powrotem do pionu. Brak snu i odwodnienie musiało odcisnąć na nim piętno, pod oczami miał sińce, poruszał się powoli, poruszając dziwnie rękoma, jakby brodził w gęstej substancji, a każdy krok sprawiał opór. – Idę, idę – mruknął pod nosem, nie patrząc jednak na nikogo; trudno było określić, czy zwracał się do Ramseya, czy do kogoś innego, a może do nikogo. Podążając za wami, wyszedł na zewnątrz, ale na schodach prowadzących do ratusza potknął się; stopa zahaczyła o łydkę, runął jak długi, obracając się w ostatniej chwili tak, by nie uderzyć głową w ostrą krawędź stopnia. Upadł na bark, sturlał się na dół, ale uparcie wstał – a chociaż wyglądał, jakby był gotów iść dalej, to Elvira mogła być pewna, że w duchocie i gorącu nie wytrzyma długo. Ramsey oraz Primrose również mogli to podejrzewać, droga piechotą do najbliższego wybrzeża miała zabrać wam co najmniej godzinę, a w towarzystwie ledwie powłóczącego nogami mężczyzny: jeszcze dłużej.
Gdy tylko przekroczyliście próg ratusza, za waszymi plecami rozległo się chrobotanie i szukanie; cienkie materace leżanek skrzypiały pod czarodziejami, którzy nagle znów zaczęli rzucać się w posłaniach, próbując się z nich uwolnić.
Opuszczenie dusznego pomieszczenia nie sprawiło, że głosy wypełniające umysł Primrose ucichły. Wprost przeciwnie – kiedy stanęła u szczytu schodów, na moment oślepiło ją jaskrawe światło słońca, a gdy zamrugała szybko, miejsce jasności stopniowo zaczęła zajmować czerń. Czarne opary wśliznęły się w jej pole widzenia, otaczając ją coraz szczelniej, aż w końcu przestała widzieć ratusz, białe stopnie i wąskie uliczki miasteczka; z oczu zniknęła jej Elvira, wciąż widziała za to czarną, utkaną z mroku sylwetkę w miejscu, gdzie wcześniej stał Ramsey. Mówiące do niej szepty nabrały na intensywności, przestała słyszeć cokolwiek poza nimi – nie docierały do niej głosy towarzyszy. Niżej, niedaleko od siebie, dostrzegła małą, kulącą się, kościstą, nagą postać, która po chwili wyprostowała się, chwiejąc się na patykowatych nogach. Wyglądała nieludzko, z wygiętym kręgosłupem i szponami na długich palcach, a gdy się poruszyła, Primrose nabrała niezbitego przekonania, że stwór – czymkolwiek był – stanowi dla niej zagrożenie. Póki co jednak jej nie dostrzegł, odwrócony do niej plecami, pozostawał niegroźny – ale arystokratka miała jedynie parę sekund na działanie.
Ani Ramsey, ani Elvira nie dostrzegli jeszcze w zachowaniu lady Burke niczego dziwnego, a przynajmniej – dziwniejszego niż to, czego świadkami byli w ratuszu. Oboje zdawali się też dojść do tego samego wniosku, że nie mieli do czynienia z chorobą – ale na razie trudno było im odgadnąć coś więcej ponad to. Być może posiadali zbyt mało informacji, by fragmenty obrazu, na który spoglądali, nabrały sensu.
Jeżeli zdecydujecie się udać na wybrzeże, możecie pozostać w tym temacie (uwzględniając upływ czasu) lub przejść do innego.
Popadała w obłęd, bo jak inaczej mogła określić to co działo się wokół niej? Czerń była wszędzie, wypełniała każdy zakamarek, zasłaniała widzenie, nie pozwalała zebrać myśli, a szepty wszystko utrudniały. Wdzierały się w umysł, boleśnie niczym szpilka wbijana pod paznokieć, raniły mocno jak ranił papier przecinający skórę. Piekło, fizycznie i namacalnie, aż utrudniało złapanie oddechu. Chciała krzyczeć, ale nie mogła. Nie powinna, obawiała się, że ją tu zostawią.
Gorąc nie był ważny, już go nie czuła kiedy wpatrywała się w cienistą istotę, tam gdzie powinien być Ramsey. Widziała go, tak samo jak widzieli go ci przywiązani do łóżek w ratuszu. Nie rozumiała dlaczego może go dostrzec, czy właśnie jej umysł okazał się słaby, zbyt lękliwy? Zacisnęła mocniej powieki chcąc się pozbyć obrazu, ale to nic nie dawało. Różdżka wyciągnięta przed siebie, powoli opadała. Najwyraźniej uwolniony mężczyzna nie miał stanowić dla nich problemu.
-Wody… potrzeba jemu i nam wody. - Wychrypiała, głos drapał w gardle jakby nie mówiła od wieków. Słowa Elviry docierał do niej jak zza mgły, ale różdżki nie miała zamiaru oddać. Wręcz przeciwnie schowała ją do pokrowca przy pasie i pokręciła głową. Mogła być osłabiona, ale nie pozbawi się jedynego przedmiotu, który mógł uratować jej życie.
-Widzę cienie, panie Mulciber. - Odpowiedziała głucho gdy zrozumiała, że mówi do niej. Skupiła się na odpowiedzi licząc, że to może uchronić jej świadomość przed popadnięciem w całkowity obłęd.
Wyjście na zewnątrz sprawiło, że na chwilę przestała widzieć cokolwiek. Niemiłosierne słońce oślepiało, a przysłonięcie dłonią twarzy na niewiele się zdało. Powietrze parzyło przy każdym oddechu żywym ogniem. Nadal widziała czerń, lepką, gęstą maź, oplatającą jej ciało oraz wszystko wokół. Serce zabiło szybciej, przerażenie zaczęło zalewać umysł. Nie miała na nad niczym teraz kontroli, nie rozumiała co się dzieje, nie wiedziała co robić. Zamarła, bojąc się ruszyć nawet o milimetr. Nie słyszała odgłosów z ratusza, ani tego co do niej mówili Ramsey i Elvira. Była sama, wraz z kulejącą się istotą, która powoli powstawała ukazując całą siebie. Zatkała usta, aby nie krzyczeć, nie wołać, nie wydać z siebie żadnego dźwięku. Racjonalność przestała mieć znaczenie.
Postąpiła parę kroków w tył, cicho, aby istota jej nie usłyszała, choć chciała wołać i krzyczeć o pomoc. Zamiast tego jej dłoń znów powędrowała ku różdżce. Jak bowiem walczyć z cieniem? Jeżeli światło słonecznie nie rozpraszało mroku.
Gdzie była Elvira, gdzie był Ramsey? Czy istnieli w mroku, czy pozostała tu sama?
Grota, musiała iść do groty. To na pewno wszystko wyjaśni.
Nim zapadła w ciemność usłyszała ostatnie urywki zdań i tego się trzymała jak koła ratunkowego.
Nie mogła nic mówić, aby istota jej nie usłyszała więc cofała się dalej licząc, że przed nią ucieknie jak najdalej.
|Przepraszam za opóźnienia. Będę jeszcze w kratkę do końca miesiąca.
May god have mercy on my enemies
'cause I won't
'cause I won't
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Nie cierpiała czuć się bezużyteczna, dlatego gdy zawiodły sposoby dojścia do opętanych metodami medycznymi, zdecydowała się z uwagą przysłuchiwać Ramseyowi w poszukiwaniu wskazówek. Obserwowanie go podczas rozmowy z tak rozbitym, niespełna rozumu człowiekiem było fascynujące, choć budziło też w Elvirze pewien niesmak - gdy pozwalał się dotykać, gdy udawał stoicki spokój w okolicznościach, w których ona sama, zapewne, nie byłaby w stanie go zachować. Nie miała jednak możliwości ingerować ani wspomóc - całą jej uwagę wkrótce pochłonęła Primrose i jej niepokojące zachowanie.
Zaczęła od zaklęć, lecz te nie przyniosły efektu - by skupić na sobie spojrzenie przyjaciółki musiała złapać ją za ramiona i brodę, unosząc ją tak, by zrównały się spojrzeniami. Primrose była od niej sporo niższa, co dawało jej niejaką przewagę, niemniej jednak nie była zadowolona, gdy czarownica przezornie wysunęła się z jej rąk, gdy chciała zabrać jej różdżkę. Przynajmniej wskazywało to na to, że ma jeszcze zachowane jakieś rozsądne instynkty - sama wolałaby chyba stracić znów rękę niż różdżkę (a doświadczyła obu rzeczy).
- Proszę, przyniosłaś wodę - Pochyliła się, by sięgnąć po wciąż chłodne szklanki; w tej Elviry pozostało jeszcze nieco wody, którą podsunęła towarzyszce. Szklanka była śliska od skraplającego się lodu, przytrzymała ją więc, bo nie była pewna, czy Primrose sobie z tym poradzi. - Widzisz cienie. - powtórzyła za nią, raczej sama do siebie. Zerknęła na Mulcibera, a potem wygięła krzywo kącik ust w uśmiechu maskującym stres. Och, ona również widywała już cienie, których nie widział nikt inny. Było to jednak tak dawno temu, w zupełnie innych okolicznościach i wydawało się nieprawdopodobne, by duszna, przesadnie nasłoneczniona sala ratusza mogła zostać zainfekowana czarną magią, która wypełzła z czeluści. - Jesteś w stanie je opisać?
Wychodząc na zewnątrz chcąc nie chcąc stała się osobą, która wbiegła na schody najbliżej opętanego. Choć próbowała podtrzymać go za ramię, nie była wystarczająco silna; wystarczyło jednak jedno spojrzenie na jego pobladłą twarz, wyschnięte wargi i szkliste białka oczu, by doszła do wniosku, że nie dojdą w ten sposób dalej niż na skraj miasta. Może nawet nie.
- Poczekaj. Poczekaj, wypij to, bo nie dotrzemy do wody. Musisz mieć siłę, żeby ci się udało. Ta grota na ciebie czeka. - Złapała człowieka mocno za łokieć, a drugą reką sięgnęła do skórzanej torby, gdzie w bocznej kieszonce nosiła ze sobą zawsze niewielką fiolkę słodkiego, błękitno skrzącego się płynu. Jej rozmiary były niewielkie, dawka odmierzona dokładnie na tyle, ile należało wypić jednorazowo. Wywar wzmacniający go nie uleczy, ale może chociaż utrzyma przy życiu, dopóki zagadka się nie rozwiąże. Podetknęła mu go pod usta osobiście, by upewnić się, że go wypije.
Ściskając mężczyzne za spoconą rękę równocześnie słuchała Ramseya. Kilkukrotnie przeszedł ją dreszcz, choć jeszcze nie była pewna, czy jej wrażenie jest słuszne.
Kiedy na powrót zwróciła wzrok w stronę towarzyszy, twarz zdążyła już zszarzeć jej i posmętnieć.
- Tak, to nie choroba. Ale jeśli myślisz o tym samym co ja... czy to nie jest coś, czego mieliśmy uniknąć? Przypadkowych ofiar i chaosu? - Nie wiedziała jakie rozwiązanie ich obecnego problemu widział przed sobą Ramsey Mulciber, sama była przekonana, że po zgromadzeniu wystarczającej ilości informacji i tak zostawią tych ludzi samym sobie zanim później, wspólnie, do czegoś dojdą. Nie było jej ich szkoda, ale miała cierpkie poczucie niewykonanego zadania. Zastanawiała się jak zniesie to Primrose. - Idź pierwszy, jestem tuż za tobą, gdyby coś się działo - powiedziała ciszej do opętanego mężczyzny, nie chowając różdżki do kabury i pozostając nadal krok za nim. Odwróciła się tylko po to, by zobaczyć, czy Primrose poczuła się już lepiej, ale wtedy dostrzegła ją daleko za Ramseyem z wysoko uniesioną różdżką. Z trudem przełknęła ślinę, w ustach miała sucho. - Znasz jakiekolwiek zaklęcie, które przerywa te wizje? - spytała powoli, swoje słowa kierując do śmierciożercy. - Być może trzeba ją będzie oszołomić zanim zrobi sobie krzywdę. - Albo komuś.
Podejmuję próbę podania mężczyźnie wywaru wzmacniającego z mojego ekwipunku.
Zaczęła od zaklęć, lecz te nie przyniosły efektu - by skupić na sobie spojrzenie przyjaciółki musiała złapać ją za ramiona i brodę, unosząc ją tak, by zrównały się spojrzeniami. Primrose była od niej sporo niższa, co dawało jej niejaką przewagę, niemniej jednak nie była zadowolona, gdy czarownica przezornie wysunęła się z jej rąk, gdy chciała zabrać jej różdżkę. Przynajmniej wskazywało to na to, że ma jeszcze zachowane jakieś rozsądne instynkty - sama wolałaby chyba stracić znów rękę niż różdżkę (a doświadczyła obu rzeczy).
- Proszę, przyniosłaś wodę - Pochyliła się, by sięgnąć po wciąż chłodne szklanki; w tej Elviry pozostało jeszcze nieco wody, którą podsunęła towarzyszce. Szklanka była śliska od skraplającego się lodu, przytrzymała ją więc, bo nie była pewna, czy Primrose sobie z tym poradzi. - Widzisz cienie. - powtórzyła za nią, raczej sama do siebie. Zerknęła na Mulcibera, a potem wygięła krzywo kącik ust w uśmiechu maskującym stres. Och, ona również widywała już cienie, których nie widział nikt inny. Było to jednak tak dawno temu, w zupełnie innych okolicznościach i wydawało się nieprawdopodobne, by duszna, przesadnie nasłoneczniona sala ratusza mogła zostać zainfekowana czarną magią, która wypełzła z czeluści. - Jesteś w stanie je opisać?
Wychodząc na zewnątrz chcąc nie chcąc stała się osobą, która wbiegła na schody najbliżej opętanego. Choć próbowała podtrzymać go za ramię, nie była wystarczająco silna; wystarczyło jednak jedno spojrzenie na jego pobladłą twarz, wyschnięte wargi i szkliste białka oczu, by doszła do wniosku, że nie dojdą w ten sposób dalej niż na skraj miasta. Może nawet nie.
- Poczekaj. Poczekaj, wypij to, bo nie dotrzemy do wody. Musisz mieć siłę, żeby ci się udało. Ta grota na ciebie czeka. - Złapała człowieka mocno za łokieć, a drugą reką sięgnęła do skórzanej torby, gdzie w bocznej kieszonce nosiła ze sobą zawsze niewielką fiolkę słodkiego, błękitno skrzącego się płynu. Jej rozmiary były niewielkie, dawka odmierzona dokładnie na tyle, ile należało wypić jednorazowo. Wywar wzmacniający go nie uleczy, ale może chociaż utrzyma przy życiu, dopóki zagadka się nie rozwiąże. Podetknęła mu go pod usta osobiście, by upewnić się, że go wypije.
Ściskając mężczyzne za spoconą rękę równocześnie słuchała Ramseya. Kilkukrotnie przeszedł ją dreszcz, choć jeszcze nie była pewna, czy jej wrażenie jest słuszne.
Kiedy na powrót zwróciła wzrok w stronę towarzyszy, twarz zdążyła już zszarzeć jej i posmętnieć.
- Tak, to nie choroba. Ale jeśli myślisz o tym samym co ja... czy to nie jest coś, czego mieliśmy uniknąć? Przypadkowych ofiar i chaosu? - Nie wiedziała jakie rozwiązanie ich obecnego problemu widział przed sobą Ramsey Mulciber, sama była przekonana, że po zgromadzeniu wystarczającej ilości informacji i tak zostawią tych ludzi samym sobie zanim później, wspólnie, do czegoś dojdą. Nie było jej ich szkoda, ale miała cierpkie poczucie niewykonanego zadania. Zastanawiała się jak zniesie to Primrose. - Idź pierwszy, jestem tuż za tobą, gdyby coś się działo - powiedziała ciszej do opętanego mężczyzny, nie chowając różdżki do kabury i pozostając nadal krok za nim. Odwróciła się tylko po to, by zobaczyć, czy Primrose poczuła się już lepiej, ale wtedy dostrzegła ją daleko za Ramseyem z wysoko uniesioną różdżką. Z trudem przełknęła ślinę, w ustach miała sucho. - Znasz jakiekolwiek zaklęcie, które przerywa te wizje? - spytała powoli, swoje słowa kierując do śmierciożercy. - Być może trzeba ją będzie oszołomić zanim zrobi sobie krzywdę. - Albo komuś.
Podejmuję próbę podania mężczyźnie wywaru wzmacniającego z mojego ekwipunku.
you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Nie dbał o los tego mężczyzny — poświęcił go w momencie, w którym ten okazał się być interesującym eksperymentem. Chciał go kontynuować i choć nie znosił spacerów i szybko się męczył, był gotów na to poświęcenie, by przeanalizować koniec życia mężczyzny. Bo to, że miał wkrótce umrzeć było pewne i wcale nie pomyślał o wysokich temperaturach i zmęczeniu. Chciał zobaczyć go wchodzącego do wody, znikającego w morskiej toni. Chciał ujrzeć na własne oczy jego zachowanie na wybrzeżu. Nie miał pełnego obrazu sytuacji, ale nie sądził aby lady Burke przed nim cokolwiek zataiła, skoro sama poprosiła o jego obecność. Jej głos — drżący, niepewny, zwrócił jego uwagę. Obrócił się w jej stronę, kiedy wyszli z ratusza, obrzuciwszy jedynie spojrzeniem zbierającego się z ziemi nieszczęśnika. Powinni zapakować go na miotłę — czy miał na niej szansę się utrzymać? Nie znosił latania, wstyd było mu przyznać, że nie radził sobie z tym nieposłuchanym kawałkiem drewna, od dawna porzucając ten środek transportu na poczet innych.
— Gdzie? — spytał ze spokojem, rozpinając guzik szaty. Było gorąco, duszno, nie znosił takich temperatur. Primrose także wyglądała jakby upał dał jej się we znaki, dlatego obserwował ją bez cienia podejrzenia, że cokolwiek w jego osobie mogło ją niepokoić. Dopiero, gdy zaczęła się cofać patrząc w jego kierunku z uniesioną wysoko dłonią, dzierżąc różdżkę, której koniec kierowała prosto na niego — uniósł lekko brew i powoli obrócił się za siebie. Stalowoszare spojrzenie pomknęło wkoło, ale nie czuł nigdzie cudzej obecności. Dlaczego on ich nie widział? Powinien. Elvira nie widziała cieni, co ich łączyło? Nie, nadzwyczajna moc, nie możliwości. Zgłębione tajniki czarnej magii? Nie. Ściśle łączyły ich tylko wydarzenia z podziemi Gringotta. Zielony odłamek, który nosiła na szyi, tak jak on swój.
— Zmieniłem zdanie — powiedział w końcu, nie odrywając wzroku od Primrose. Mężczyzna był słaby. Nie mieli śwwstoklika, którym mogli go przetransportować na wybrzeże, a los okazał się dla nich łaskawy, bowiem oto przed nimi pojawiły się kolejne przejawy nieuzasadnionego szaleństwa. Primrose była znacznie lepszym obiektem eksperymentu, choć zdecydowanie bardziej uprzywilejowanym. Nie mogli sobie pozwolić na utratę sojusznika, puszczenie ją na samobójczą misję nie wchodziło w grę. — Jesteś wolny, możesz dojść — zwrócił się do mężczyzny, tracąc nim zainteresowanie. Cienie mogły być wokół nich, pozbawienie jej różdżki dopóki nie mieli pewności mogło być równie dobrze skazaniem jej na pewną śmierć.— Nie potrzebujemy już ofiar ani chaosu, ale nie poznamy odpowiedzi bez odpowiedniej empirii, a bez odpowiedniej manipulacji obserwacja faktów niczego nam nie przyniesie — odpowiedział Elvirze, zerkając na blondwłosą wiedźmę. Ton głosu zniżył niemalże do szeptu, nie mając pojęcia, że słowa i tak nie docierały do Primrose.— Nie rób jej krzywdy. Jeśli cię zaatakuje, zabierz jej różdżkę. Zadbaj o nią. Niech cię poprowadzi do groty. Niech ci powie co widzi lub widziała, a ty zrelacjonujesz mi to później. Będę w pobliżu— obiecał, spoglądając na Primrose. Jeśli klątwa działała na tego nieszczęśnika i sprawiała, że jego głos kojarzył mu się z głosem nawołującym do ucieczki, czy Primrose mogła słyszeć coś podobnego? — Lady Burke, proszę, pozwól, że rozprawię się z nimi — podjął, zwracając się do arystokratki, a następnie, sięgnął po różdżkę, by rozmyć się w kłębach czarnej mgły i wzbić w powietrze, znikając z zasięgu jej wzroku.
— Gdzie? — spytał ze spokojem, rozpinając guzik szaty. Było gorąco, duszno, nie znosił takich temperatur. Primrose także wyglądała jakby upał dał jej się we znaki, dlatego obserwował ją bez cienia podejrzenia, że cokolwiek w jego osobie mogło ją niepokoić. Dopiero, gdy zaczęła się cofać patrząc w jego kierunku z uniesioną wysoko dłonią, dzierżąc różdżkę, której koniec kierowała prosto na niego — uniósł lekko brew i powoli obrócił się za siebie. Stalowoszare spojrzenie pomknęło wkoło, ale nie czuł nigdzie cudzej obecności. Dlaczego on ich nie widział? Powinien. Elvira nie widziała cieni, co ich łączyło? Nie, nadzwyczajna moc, nie możliwości. Zgłębione tajniki czarnej magii? Nie. Ściśle łączyły ich tylko wydarzenia z podziemi Gringotta. Zielony odłamek, który nosiła na szyi, tak jak on swój.
— Zmieniłem zdanie — powiedział w końcu, nie odrywając wzroku od Primrose. Mężczyzna był słaby. Nie mieli śwwstoklika, którym mogli go przetransportować na wybrzeże, a los okazał się dla nich łaskawy, bowiem oto przed nimi pojawiły się kolejne przejawy nieuzasadnionego szaleństwa. Primrose była znacznie lepszym obiektem eksperymentu, choć zdecydowanie bardziej uprzywilejowanym. Nie mogli sobie pozwolić na utratę sojusznika, puszczenie ją na samobójczą misję nie wchodziło w grę. — Jesteś wolny, możesz dojść — zwrócił się do mężczyzny, tracąc nim zainteresowanie. Cienie mogły być wokół nich, pozbawienie jej różdżki dopóki nie mieli pewności mogło być równie dobrze skazaniem jej na pewną śmierć.— Nie potrzebujemy już ofiar ani chaosu, ale nie poznamy odpowiedzi bez odpowiedniej empirii, a bez odpowiedniej manipulacji obserwacja faktów niczego nam nie przyniesie — odpowiedział Elvirze, zerkając na blondwłosą wiedźmę. Ton głosu zniżył niemalże do szeptu, nie mając pojęcia, że słowa i tak nie docierały do Primrose.— Nie rób jej krzywdy. Jeśli cię zaatakuje, zabierz jej różdżkę. Zadbaj o nią. Niech cię poprowadzi do groty. Niech ci powie co widzi lub widziała, a ty zrelacjonujesz mi to później. Będę w pobliżu— obiecał, spoglądając na Primrose. Jeśli klątwa działała na tego nieszczęśnika i sprawiała, że jego głos kojarzył mu się z głosem nawołującym do ucieczki, czy Primrose mogła słyszeć coś podobnego? — Lady Burke, proszę, pozwól, że rozprawię się z nimi — podjął, zwracając się do arystokratki, a następnie, sięgnął po różdżkę, by rozmyć się w kłębach czarnej mgły i wzbić w powietrze, znikając z zasięgu jej wzroku.
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
The member 'Ramsey Mulciber' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 54
'k100' : 54
Mężczyzna nie bronił się przed Elvirą, kiedy chwyciła go za łokieć; zachwiał się jedynie, spoglądając na nią nieco nieprzytomnie, ale pozwolił wlać sobie do ust błękitnawy eliksir. Elvira, patrząc na niego z bliska, oświetlonego jasnymi promieniami słońca, mogła bez trudu dostrzec oznaki wyczerpania: spojrzenie czarodzieja raz po raz się rozmywało, odzyskując i tracąc skupienie, dolna powieka drgała mu niekontrolowanie, a stawiając kroki, zataczał się gwałtownie. Wywar wzmacniający miał przywrócić mu część sił, z całą pewnością nie miało to być jednak działanie długotrwałe.
Słysząc słowa Ramseya, mężczyzna zamrugał szybko, nie zareagował jednak od razu - wyrywając się z uścisku Elviry dopiero, gdy Śmierciożerca zniknął z jego pola widzenia, rozmywając się w smugach czarnej mgły. Pomknąwszy w górę, Ramsey nie widział, co dokładnie działo się przed ratuszem, ale póki co pozostawał na tyle blisko, by być w stanie do niego powrócić - pod niematerialną postacią mógł poruszać się błyskawicznie, znacznie szybciej niż pozostali.
- Nie! - wyrwało się z gardła czarodzieja; cofnął się o krok, gwałtownie wyszarpując łokieć spomiędzy palców Elviry, a uzdrowicielka - posiłkując się doświadczeniem - mogła od razu stwierdzić, że człowiek w jego stanie nie powinien posiadać takich pokładów siły, nawet po zażyciu wzmacniającej mikstury. Zanim zdążyłaby zareagować, mężczyzna - wykazując się niespodziewanym refleksem - wyminął ją, po czym pobiegł w górę schodów, mknąc po nich tak prędko, jakby parę sekund wcześniej wcale nie zataczał się z wyczerpania. - Nie pozwolę wam! Nie pozwolę! - krzyknął, głosem jednocześnie piskliwym i zachrypniętym. Szklana fiolka upadła na schody i rozbiła się, nim jednak jej odłamki potoczyły się po stopniach, czarodziej dopadł do Primrose, wyciągając wychudzone dłonie w stronę jej różdżki.
Widziadła majaczące przed oczami lady Burke nie rozmyły się wraz ze zniknięciem Ramseya; przestała dostrzegać jego sylwetkę, ale dookoła niej nadal majaczyła czerń, a gdy mężczyzna pobiegł w jej stronę, wciąż nie dostrzegała w nim człowieka - a przerażającą, powykrzywianą, człekopodobną istotę, która zamachnęła się na nią długimi szponami, wyraźnie mając w planach pozbawić ją życia. Miała jedynie chwilę na reakcję.
Primrose, próba uskoczenia przed atakiem czarodzieja ma ST równe 64 (rzut), do rzutu dolicza się podwojoną statystykę zwinności. Możesz też spróbować powstrzymać mężczyznę w inny, dowolny sposób.
Ramsey może w każdej chwili wrócić do wątku.
Słysząc słowa Ramseya, mężczyzna zamrugał szybko, nie zareagował jednak od razu - wyrywając się z uścisku Elviry dopiero, gdy Śmierciożerca zniknął z jego pola widzenia, rozmywając się w smugach czarnej mgły. Pomknąwszy w górę, Ramsey nie widział, co dokładnie działo się przed ratuszem, ale póki co pozostawał na tyle blisko, by być w stanie do niego powrócić - pod niematerialną postacią mógł poruszać się błyskawicznie, znacznie szybciej niż pozostali.
- Nie! - wyrwało się z gardła czarodzieja; cofnął się o krok, gwałtownie wyszarpując łokieć spomiędzy palców Elviry, a uzdrowicielka - posiłkując się doświadczeniem - mogła od razu stwierdzić, że człowiek w jego stanie nie powinien posiadać takich pokładów siły, nawet po zażyciu wzmacniającej mikstury. Zanim zdążyłaby zareagować, mężczyzna - wykazując się niespodziewanym refleksem - wyminął ją, po czym pobiegł w górę schodów, mknąc po nich tak prędko, jakby parę sekund wcześniej wcale nie zataczał się z wyczerpania. - Nie pozwolę wam! Nie pozwolę! - krzyknął, głosem jednocześnie piskliwym i zachrypniętym. Szklana fiolka upadła na schody i rozbiła się, nim jednak jej odłamki potoczyły się po stopniach, czarodziej dopadł do Primrose, wyciągając wychudzone dłonie w stronę jej różdżki.
Widziadła majaczące przed oczami lady Burke nie rozmyły się wraz ze zniknięciem Ramseya; przestała dostrzegać jego sylwetkę, ale dookoła niej nadal majaczyła czerń, a gdy mężczyzna pobiegł w jej stronę, wciąż nie dostrzegała w nim człowieka - a przerażającą, powykrzywianą, człekopodobną istotę, która zamachnęła się na nią długimi szponami, wyraźnie mając w planach pozbawić ją życia. Miała jedynie chwilę na reakcję.
Ramsey może w każdej chwili wrócić do wątku.
Wszędzie była ciemność, nikogo wokół. Była zdana sama na siebie. Nie wiedziała gdzie są inni, nie chciała wołać i krzyczeć, bojąc się, że istota się zaraz na nią rzuci. Krok w tył sprawił, że się zachwiała. Stopień? Przeszkoda? Niczego nie widziała.
Serce biło przeraźliwie i boleśnie, wręcz chciała, aby przestało. Złapanie oddechu było coraz trudniejsze kiedy spanikowany umysł nie wiedział co robić. Zawsze ktoś był obok, ale nie tym razem. Poczuła się słaba i nieporadna, a jednocześnie nie chciała umierać.
Wspomnienia z wizyty Deirdre wróciły ze wzmożoną siłą. Wtedy też była sama, zdana na łaskę kobiety, która dysponowała ogromną mocą. Przeżyła, walczyła, więc teraz też musiała tak zrobić.
Przetrwać.
iała dla kogo żyć, miała cel w życiu i nie mogła pozwolić sobie na słabość. To jedynie ją pogrąży, jako słaba nie będzie mogła pomóc innym. Nie będzie mogła zająć się ludźmi, a to ci teraz byli najważniejsi.
Zaciskając palce na różanym drewnie celowała w istotę. Patrzyła na długie szpony, na nieproporcjonalne ramiona względem ciała. Cienie na Nokturnie wyglądały inaczej, czy to jakaś ich nowa forma? Nie miała czasu, aby się zastanawiać, ponieważ potwór drgnął Zachwiał, jakby dysproporcje ciała uniemożliwiały sprawne poruszanie się. Sylwetka. która była Ramseyem zniknęła, rozpłynęła się w powietrzu. Czy został pokonany? Nie. Nie był sprawniejszy od niej. Coś innego musiało się wydarzyć. Elvirę dawno straciła z oczu i ze zmysłów.
Wtem człekokształtna istota zaryczała! Wyrwała do przodu w jej stronę. Złapała gwałtownie powietrze, a instynkt zadziałał samoczynnie. Nie mogła stać i czekać, aż zostanie zaszlachtowana niczym zwierzę. Wola przetrwania była w niej silniejsza, chęć żyć jedynie sprawił, że zebrała się w sobie w mgnieniu oka.
-Petrificus totalus! - Wypowiedziała na głos zaklęcie, skupiając całą swoją wolę na rzuceniu czaru. Jeżeli nie zawalczy o swoje życie nigdy już nie spojrzy sobie w oczy. Poddanie się było łatwe, rezygnacja prosta, wpędzająca w bezruch gdzie nie należy podejmować żadnych decyzji. Nie! Nie tym razem. Miała po co i dla kogo walczyć. W przebłysku silnej woli przegnała z siebie cały lęk jaki jej towarzyszył przed chwilą.
|Rzut na Petrificus totalus, 83 (k100) + 4+1 (opcm)
Serce biło przeraźliwie i boleśnie, wręcz chciała, aby przestało. Złapanie oddechu było coraz trudniejsze kiedy spanikowany umysł nie wiedział co robić. Zawsze ktoś był obok, ale nie tym razem. Poczuła się słaba i nieporadna, a jednocześnie nie chciała umierać.
Wspomnienia z wizyty Deirdre wróciły ze wzmożoną siłą. Wtedy też była sama, zdana na łaskę kobiety, która dysponowała ogromną mocą. Przeżyła, walczyła, więc teraz też musiała tak zrobić.
Przetrwać.
iała dla kogo żyć, miała cel w życiu i nie mogła pozwolić sobie na słabość. To jedynie ją pogrąży, jako słaba nie będzie mogła pomóc innym. Nie będzie mogła zająć się ludźmi, a to ci teraz byli najważniejsi.
Zaciskając palce na różanym drewnie celowała w istotę. Patrzyła na długie szpony, na nieproporcjonalne ramiona względem ciała. Cienie na Nokturnie wyglądały inaczej, czy to jakaś ich nowa forma? Nie miała czasu, aby się zastanawiać, ponieważ potwór drgnął Zachwiał, jakby dysproporcje ciała uniemożliwiały sprawne poruszanie się. Sylwetka. która była Ramseyem zniknęła, rozpłynęła się w powietrzu. Czy został pokonany? Nie. Nie był sprawniejszy od niej. Coś innego musiało się wydarzyć. Elvirę dawno straciła z oczu i ze zmysłów.
Wtem człekokształtna istota zaryczała! Wyrwała do przodu w jej stronę. Złapała gwałtownie powietrze, a instynkt zadziałał samoczynnie. Nie mogła stać i czekać, aż zostanie zaszlachtowana niczym zwierzę. Wola przetrwania była w niej silniejsza, chęć żyć jedynie sprawił, że zebrała się w sobie w mgnieniu oka.
-Petrificus totalus! - Wypowiedziała na głos zaklęcie, skupiając całą swoją wolę na rzuceniu czaru. Jeżeli nie zawalczy o swoje życie nigdy już nie spojrzy sobie w oczy. Poddanie się było łatwe, rezygnacja prosta, wpędzająca w bezruch gdzie nie należy podejmować żadnych decyzji. Nie! Nie tym razem. Miała po co i dla kogo walczyć. W przebłysku silnej woli przegnała z siebie cały lęk jaki jej towarzyszył przed chwilą.
|Rzut na Petrificus totalus, 83 (k100) + 4+1 (opcm)
May god have mercy on my enemies
'cause I won't
'cause I won't
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Strona 4 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
Beamish Town
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Durham