Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Norfolk
Uliczka za magazynami, Cromer
Strona 1 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
Uliczka za magazynami, Cromer
Towary ze statków przypływających do Cromer są rozładowywane do portowych magazynów przy głównej przystani. Za magazynami, w bocznej uliczce, zwykle ustawiane są beczki, paczki i skrzynie, czekające na swoją kolej. Uliczka jest częścią sieci zakamarków i labiryntu dróg, znanych dobrze mieszkańcom Cromer i portowym szczurom. Okolica jest ciemna i wilgotna, a wokół zwykle unosi się zapach moczu.
Przychodzimy z Church Street.
Jego opowieści miały być mieczem i tarczą, którymi chciał bronić się i osłaniać przed całym złem tego świata. Przerażająca rzeczywistość nie była już przecież aż tak przerażająca, kiedy się na nią spojrzało przez pryzmat pięknych, ciepłych, dodających nadziei historii. Człowiek chciał się z tymi cudownymi postaciami utożsamić. Uszczknąć choćby trochę ich odwagi i przebojowości — każda z tych opowieści kończyła się przecież dobrze. Moore pisał bajki i komedie, unikał zbędnego smutku niemal tak intensywnie jak ognia. Takim właśnie chciał widzieć samego siebie — miał być człowiekiem wyciągniętym żywcem z tych pięknych bajek, które niestety pozostały jedynie bajkami, a on oglądał to wszystko trochę z boku. Szyba zniknęła, ale drżąca ręka nie pozwoliła na ochronienie ich przed płomieniami. Ten dach się chyba walił i... nie mógł się ruszyć. Tak bardzo chciał zrobić krok do przodu, tak bardzo chciał im pomóc, ale zastygł w bezruchu, kompletnie niewidzialny zarówno dla otoczenia, jak i samego siebie. Powoli zaczynało przejmować nad nim kontrolę to palące uczucie paniki, przez które chciał krzyczeć, uciekać.
To, przez które wydawało mu się, że to wszystko nie ma już sensu, bo ta nadzieja, jaką miał zaszczepić pięknym słowem umarła już dawno i nawet on w nią nie wierzy, a przecież sam te słowa napisał.
Tym razem ta panika nie dała rady go zniszczyć. Napięcie blokujące ruch jego mięśni ustąpiło w tak samo szybko, jak odważyło się pojawić, bo wystarczył jeden obraz, aby wyciągnąć go z letargu. Zamiast tego pogrążył się na kilka długich sekund w widoku swojego kuzyna. On się wcale nie zawahał. Musiał czuć strach, bo kto by nie czuł strachu w takim momencie, ale nie przeszkodziło mu to w tym, aby biec do przodu z taką siłą, że Moore aż się zachwiał, gdy ten przebiegł obok. Rzucił się na pomoc tak po prostu, jakby nic innego nie przychodziło człowiekowi do głowy w takiej sytuacji, a przecież przychodziła ich nieskończoność i większość z nich prowadziła co najwyżej do ukłucia rozpaczy, niż tak bezinteresownych decyzji. Wtedy dotarła do niego ta prawda, będąca dla jego serca czymś jednocześnie gorzkim i słodkim. Steffen Cattermole dorósł. W dodatku dorósł na jego opowieściach i stał się dokładnie tym, kim Cillian od zawsze chciał być. Jak? Jak to się stało i... kiedy? Pozostało mu znieść to bezlitosne ukłucie bólu, zazdrości i dezorientacji, bo nie ulegało żadnej wątpliwości, że tym, co zionęło od młodego animaga były niewyobrażalnie wielkie pokłady inspiracji, a to napełniło pisarza dumą i siłą, jakiej wcześniej w sobie nie dostrzegał. W ten sposób udało mu się postawić pierwszy krok. Zebrał ziarno, które przyszło mu zasiać lata temu.
Cillian pozostał dla tych ludzi niewidzialny. Może to i dobrze. Nie miał zielonego pojęcia, co mógłby im powiedzieć. Nie był też w nastroju na żaden uśmiech, nawet skrajnie niezręczny. Po prostu położył dłoń na ramieniu kuzyna i czekał, aż odejdą.
- Czego nie chciałeś? - Być bohaterem? Być cudownym człowiekiem? Niektórych rzeczy powiedzieć na głos nie musiał, bo łatwo wpadał w zachwyt i po samym tonie głosu można było wyczuć, że to właśnie ta chwila. Nim Steffen dobył różdżki, mógł poczuć, jak Moore obejmuje go i przyciska do siebie na kilka sekund. Niby nie był to najlepszy moment na rodzinne czułości, ale z drugiej strony pomogło mu to w uspokojeniu się. Odreaguje to wszystko później, przy butelce wina. - Chodźmy stąd, zanim popłaczę się od czegoś innego niż ten dym. - Albo zejdzie się tu więcej ludzi. Albo ci, co podpalili dom, postanowią tutaj wrócić. Bo ta para łez, co je otarł rękawem, to przecież nic takiego. Kryzys egzystencjalny mógł odłożyć na wieczór. W odkładaniu rzeczy na później był już przecież niebywałym specjalistą. Mimo dramatu przeżytego w środku, na zewnątrz wciąż nie umiał być poważny. - Tylko pamiętaj, że jeżeli zrobi się naprawdę źle - tak źle, że zdemaskowanie stanie się najmniejszym problemem - to spróbuję rzucić zaklęcie oślepiające. Bądź gotowy na to, żeby zasłonić oczy.
Skierowali się w stronę magazynów. Cromer nie było dla Cilliana miejscem znanym, więc skupił się mocno na spamiętaniu chociaż części chaosu, jakim była plątanina tutejszych dróg. Dziękował też trochę w duchu za ten charakterystyczny, obleśny odór portu, bo przed chwilą martwił się tym, że ich ubrania przesiąknęły dymem. Ta obawa szybko stała się niczym — byli jedynie elementem całej gamy zapachów dźgającej ludzkie zmysły tępym nożem. Mogłoby mu to przywrócić wspomnienia pierwszych prac, jakich się podejmował w stolicy, zanim ułożył swoje życie jako pisarz, ale był zbyt skupiony na obserwowaniu otoczenia. Kiedy znaleźli się na rogu uliczki za magazynami, usłyszeli trzask ciężkiej skrzyni zrzucanej na kamienny bruk, następnie stawiane ciężkimi buciorami, oddalające się od nich kroki. Wyjrzeli za winkiel, próbując dostrzec, ile dokładnie osób znajdowało się w okolicy.
Jego opowieści miały być mieczem i tarczą, którymi chciał bronić się i osłaniać przed całym złem tego świata. Przerażająca rzeczywistość nie była już przecież aż tak przerażająca, kiedy się na nią spojrzało przez pryzmat pięknych, ciepłych, dodających nadziei historii. Człowiek chciał się z tymi cudownymi postaciami utożsamić. Uszczknąć choćby trochę ich odwagi i przebojowości — każda z tych opowieści kończyła się przecież dobrze. Moore pisał bajki i komedie, unikał zbędnego smutku niemal tak intensywnie jak ognia. Takim właśnie chciał widzieć samego siebie — miał być człowiekiem wyciągniętym żywcem z tych pięknych bajek, które niestety pozostały jedynie bajkami, a on oglądał to wszystko trochę z boku. Szyba zniknęła, ale drżąca ręka nie pozwoliła na ochronienie ich przed płomieniami. Ten dach się chyba walił i... nie mógł się ruszyć. Tak bardzo chciał zrobić krok do przodu, tak bardzo chciał im pomóc, ale zastygł w bezruchu, kompletnie niewidzialny zarówno dla otoczenia, jak i samego siebie. Powoli zaczynało przejmować nad nim kontrolę to palące uczucie paniki, przez które chciał krzyczeć, uciekać.
To, przez które wydawało mu się, że to wszystko nie ma już sensu, bo ta nadzieja, jaką miał zaszczepić pięknym słowem umarła już dawno i nawet on w nią nie wierzy, a przecież sam te słowa napisał.
Tym razem ta panika nie dała rady go zniszczyć. Napięcie blokujące ruch jego mięśni ustąpiło w tak samo szybko, jak odważyło się pojawić, bo wystarczył jeden obraz, aby wyciągnąć go z letargu. Zamiast tego pogrążył się na kilka długich sekund w widoku swojego kuzyna. On się wcale nie zawahał. Musiał czuć strach, bo kto by nie czuł strachu w takim momencie, ale nie przeszkodziło mu to w tym, aby biec do przodu z taką siłą, że Moore aż się zachwiał, gdy ten przebiegł obok. Rzucił się na pomoc tak po prostu, jakby nic innego nie przychodziło człowiekowi do głowy w takiej sytuacji, a przecież przychodziła ich nieskończoność i większość z nich prowadziła co najwyżej do ukłucia rozpaczy, niż tak bezinteresownych decyzji. Wtedy dotarła do niego ta prawda, będąca dla jego serca czymś jednocześnie gorzkim i słodkim. Steffen Cattermole dorósł. W dodatku dorósł na jego opowieściach i stał się dokładnie tym, kim Cillian od zawsze chciał być. Jak? Jak to się stało i... kiedy? Pozostało mu znieść to bezlitosne ukłucie bólu, zazdrości i dezorientacji, bo nie ulegało żadnej wątpliwości, że tym, co zionęło od młodego animaga były niewyobrażalnie wielkie pokłady inspiracji, a to napełniło pisarza dumą i siłą, jakiej wcześniej w sobie nie dostrzegał. W ten sposób udało mu się postawić pierwszy krok. Zebrał ziarno, które przyszło mu zasiać lata temu.
Cillian pozostał dla tych ludzi niewidzialny. Może to i dobrze. Nie miał zielonego pojęcia, co mógłby im powiedzieć. Nie był też w nastroju na żaden uśmiech, nawet skrajnie niezręczny. Po prostu położył dłoń na ramieniu kuzyna i czekał, aż odejdą.
- Czego nie chciałeś? - Być bohaterem? Być cudownym człowiekiem? Niektórych rzeczy powiedzieć na głos nie musiał, bo łatwo wpadał w zachwyt i po samym tonie głosu można było wyczuć, że to właśnie ta chwila. Nim Steffen dobył różdżki, mógł poczuć, jak Moore obejmuje go i przyciska do siebie na kilka sekund. Niby nie był to najlepszy moment na rodzinne czułości, ale z drugiej strony pomogło mu to w uspokojeniu się. Odreaguje to wszystko później, przy butelce wina. - Chodźmy stąd, zanim popłaczę się od czegoś innego niż ten dym. - Albo zejdzie się tu więcej ludzi. Albo ci, co podpalili dom, postanowią tutaj wrócić. Bo ta para łez, co je otarł rękawem, to przecież nic takiego. Kryzys egzystencjalny mógł odłożyć na wieczór. W odkładaniu rzeczy na później był już przecież niebywałym specjalistą. Mimo dramatu przeżytego w środku, na zewnątrz wciąż nie umiał być poważny. - Tylko pamiętaj, że jeżeli zrobi się naprawdę źle - tak źle, że zdemaskowanie stanie się najmniejszym problemem - to spróbuję rzucić zaklęcie oślepiające. Bądź gotowy na to, żeby zasłonić oczy.
Skierowali się w stronę magazynów. Cromer nie było dla Cilliana miejscem znanym, więc skupił się mocno na spamiętaniu chociaż części chaosu, jakim była plątanina tutejszych dróg. Dziękował też trochę w duchu za ten charakterystyczny, obleśny odór portu, bo przed chwilą martwił się tym, że ich ubrania przesiąknęły dymem. Ta obawa szybko stała się niczym — byli jedynie elementem całej gamy zapachów dźgającej ludzkie zmysły tępym nożem. Mogłoby mu to przywrócić wspomnienia pierwszych prac, jakich się podejmował w stolicy, zanim ułożył swoje życie jako pisarz, ale był zbyt skupiony na obserwowaniu otoczenia. Kiedy znaleźli się na rogu uliczki za magazynami, usłyszeli trzask ciężkiej skrzyni zrzucanej na kamienny bruk, następnie stawiane ciężkimi buciorami, oddalające się od nich kroki. Wyjrzeli za winkiel, próbując dostrzec, ile dokładnie osób znajdowało się w okolicy.
no beauty shines brighter
than a good heart
than a good heart
Cillian Moore
Zawód : Wygnany powieściopisarz, chwyta się prac dorywczych
Wiek : 27
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Chodźmy nad wodę
Na Twoich kolanach zasnę
Wymyślę więcej dobrych wierszy
Na Twoich kolanach zasnę
Wymyślę więcej dobrych wierszy
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Jasne, że rzucił się, by pomóc tamtym ludziom. Było mu prościej, kroczył już w Subeo przez ogień podczas głupiej zabawy Sylwestrowej, poćwiczył. Możliwość przemiany w zwinnego szczura dodawała mu zresztą brawury w kryzysowych sytuacjach, nawet gdy ostatecznie pozostawał w ludzkiej postaci. Nie zauważył nawet, że Cilliana dosłownie sparaliżowało - ironicznie, jego własne zaklęcie okazało się zbyt skuteczne, uniemożliwiając mu skuteczne pocieszenie kuzyna.
-Nie chciałem cię stra...cić -...zgubić... - wydusił przez zaciśnięte gardło. Zupełnie nieświadom, że kuzyn niełusznie uważa go za bohatera, Steffen przeklinał w tym momencie własną spontaniczność i żywiołowość. Rzucił się zrobić coś bez namysłu, jak zwykle, ale już raz spowodował czymś podobnym katastrofę. Dzisiaj się udało, dzisiaj kogoś ocalił, Cillian stał obok, niewidzialny i zdrowy, ale... co jeśli zostałby pod gruzami? Nie chciałem cię zostawić, wiem że przeżyłeś już pożar... - chciał dodać ze skruchą, ale kuzyn mocno go przytulił i Steff poczuł już tylko w przełyku gorzką gulę. Wziął głęboki oddech, trochę żałując, że wplątał w to wszystko Cilla i próbując się uspokoić. Musieli się skupić, jeśli mieli kontynuować - a Moore najwyraźniej chciał brnąć dalej.
No dobrze, skoro on będzie odważny, to Steff też będzie.
Odsunął się o krok, skutecznie skrył samego siebie pod zaklęciem Kameleona i skierował jeszcze różdżkę na kuzyna.
-Czekaj... - ile już czasu minęło? Cattermole spróbował oszacować w myślach, ile utrzyma się Kameleon. -Constansa. - rzucił na wszelki wypadek, ale czuł, że wciąż jest trochę rozkojarzony. Zmarszczył lekko, nie mając pewności, czy zaklęcie zadziałało. -Powinieneś mieć jeszcze dziesięć minut kamuflażu, spróbowałem to wydłużyć do kwadransa, ale... nie ryzykuj i w razie czego wypij ten eliksir, dobrze? - przypomniał Cillowi o eliksirze Kameleona i ruszyli dalej.
-Zakryję oczy, bez obaw. A jako szczur dam sobie radę nawet na ślepo. Gdy zdobędę zeszyt, Pimpuś do Ciebie wróci, żebyś był gotowy. Umiesz nas odróżnić? On ma jasną plamkę na główce. - szeptał, precyzując plan. -Bądźmy jak najciszej, żeby nie zwrócili na nas uwagi.
Pimpuś, szczur Steffena, kręcił się im pod nogami. Słysząc swoje imię znacząco zadarł łepek do góry, ale nie zrozumiał nic więcej - cierpliwie czekał aż jego przyjaciel znowu zmieni się w szczura żeby mogli porozmawiać i mgliście pamiętał ustalenia, jakie poczynili w domu.
Dzięki tygodniom spędzonym w porcie jako szczur oraz przekupieniu lokalnych szczurów sucharkami, Steff orientował się w labiryncie uliczek i wiedział, że ich cel jest niedaleko. Chwycił dłonią za połę płaszcza Cilla, żeby znowu się nie rozdzielić, aż doszli do rogu uliczki.
Steffen drgnął, słysząc opuszczaną skrzynię. Pora rozładunku się zgadzała.
Wychylił się ostrożnie zza rogu i zmrużył oczy. Zobaczył pięciu robotników, rozładowujących skrzynie. Z widzenia znał już zarządcę grupy. Widywał go już tutaj, z kajetem, który najprawdopodobniej zawierał potrzebne Zakonowi informacje. Odszukał wzrokiem również sam zeszyt - cenny przedmiot chwilowo leżał na jednym z pudeł, ale zarządca co chwila po niego sięgał. Przygryzł lekko wargę, najlepiej byłoby go jakoś rozproszyć. Pytanie tylko, czy mniej ryzykownie będzie zaangażować do tego Cilliana czy szczury?
Byli cicho, robotnicy nie mieli podstaw, by na razie patrzeć w ich stronę. Gdy zaczęli podnosić kolejną skrzynię, Steff nachylił się ostrożnie do ucha Cilla (pomagając sobie tym, że nadal trzymał kuzyna za płaszcz).
-Jest ich pięciu, trzeba rozproszyć zarządcę, by nie sięgał po kajet - leży na drugiej ze skrzyń. Spróbuję to jakoś zrobić ze szczurami, ale Canateria Ficta na przeciwległym końcu uliczki też mogłaby pomóc... - wyszeptał mu na ucho, jak najciszej się dało. Czuł się trochę z tym, że zostawia kuzynowi zaklęcia z zakresu transmutacji, ale nie był w stanie być równocześnie szczurem i czarować - a czas uciekał.
No to idę.
Steff odsunął się o krok i choć Cillian musiałby się dobrze przypatrzeć by cokolwiek dostrzec, to mógł mieć wrażenie, że ciepło i obecność jego kuzyna znikają, albo się kurczą.
Cattermole'owi nawet ulżyło, że po raz pierwszy korzysta przy Cillu z animagii właśnie pod Kameleonem. Ukrywał swój talent długo, a ludzie... różnie na to reagowali. Przemiana była szybka, ale nie wyglądała pięknie.
-Pipipip! - tu jestem, biegniemy po kajet! - zapiszczał do Pimpusia, trącając go ogonkiem. -Pipipipi! - zawołasz resztę szczurów i wrócisz do Cilla jak mi się uda?
-Piiiipipipi? - ludzie naprawdę nie widzieć ciebie teraz? Ale ty być dziwny, szczury się przestraszą. - zapiszczał Pimpuś z lekkim politowaniem. Jego przyjaciel był przeźroczysty, ale przynajmniej pachniał tak samo jak zwykle. -Pipipipi - no ale my pamiętać że ty dawać nam jedzenie. - dodał Pimpuś uspokajająco. Steff mógłby co prawda dawać szczurom ser, jak w Dolinie Godryka, wtedy wszyscy lubili go bardziej - ale Pimpuś pogodził się już z tym, że jego przyjaciel ma trochę upośledzone kompetencje społeczne i stał się jakiś niezaradny w kwestii dostępu do łakoci. Nie ma co od niego wiele wymagać, był w końcu tylko człowiekiem. Pimpuś miał nadzieję, że ten jego Cill też sobie jakoś poradzi - strasznie dziwne imię (nie to co pipipipipipPIPPPIIIpi, jak tradycyjne szczurze imiona), a Pimpuś trochę nie ufał obcym.
-Pipipipippi! - Pimpuś pognał w jedną stronę, ku rynsztokowi, nawołując szczurzą brać z zakamarków.
Steff, cichutko, pognał zaś w drugą stronę, do kajetu.
Kameleon: od nowego posta Cillian kolejka 3/5, (ST dostrzeżenia 120), Steffen, 4/5 (ST dostrzeżenia 152, na razie marynarze na nas nie patrzą, bo nic nie robimy)
rzuty: nieudana Constansa, spostrzegawczość za 148 - widzę kajet, wszystko widzę...
zmieniam się w niewidzialnego szczura & używam sucharkowej łapówki by przywołać przyjaciół...
-Nie chciałem cię stra...cić -...zgubić... - wydusił przez zaciśnięte gardło. Zupełnie nieświadom, że kuzyn niełusznie uważa go za bohatera, Steffen przeklinał w tym momencie własną spontaniczność i żywiołowość. Rzucił się zrobić coś bez namysłu, jak zwykle, ale już raz spowodował czymś podobnym katastrofę. Dzisiaj się udało, dzisiaj kogoś ocalił, Cillian stał obok, niewidzialny i zdrowy, ale... co jeśli zostałby pod gruzami? Nie chciałem cię zostawić, wiem że przeżyłeś już pożar... - chciał dodać ze skruchą, ale kuzyn mocno go przytulił i Steff poczuł już tylko w przełyku gorzką gulę. Wziął głęboki oddech, trochę żałując, że wplątał w to wszystko Cilla i próbując się uspokoić. Musieli się skupić, jeśli mieli kontynuować - a Moore najwyraźniej chciał brnąć dalej.
No dobrze, skoro on będzie odważny, to Steff też będzie.
Odsunął się o krok, skutecznie skrył samego siebie pod zaklęciem Kameleona i skierował jeszcze różdżkę na kuzyna.
-Czekaj... - ile już czasu minęło? Cattermole spróbował oszacować w myślach, ile utrzyma się Kameleon. -Constansa. - rzucił na wszelki wypadek, ale czuł, że wciąż jest trochę rozkojarzony. Zmarszczył lekko, nie mając pewności, czy zaklęcie zadziałało. -Powinieneś mieć jeszcze dziesięć minut kamuflażu, spróbowałem to wydłużyć do kwadransa, ale... nie ryzykuj i w razie czego wypij ten eliksir, dobrze? - przypomniał Cillowi o eliksirze Kameleona i ruszyli dalej.
-Zakryję oczy, bez obaw. A jako szczur dam sobie radę nawet na ślepo. Gdy zdobędę zeszyt, Pimpuś do Ciebie wróci, żebyś był gotowy. Umiesz nas odróżnić? On ma jasną plamkę na główce. - szeptał, precyzując plan. -Bądźmy jak najciszej, żeby nie zwrócili na nas uwagi.
Pimpuś, szczur Steffena, kręcił się im pod nogami. Słysząc swoje imię znacząco zadarł łepek do góry, ale nie zrozumiał nic więcej - cierpliwie czekał aż jego przyjaciel znowu zmieni się w szczura żeby mogli porozmawiać i mgliście pamiętał ustalenia, jakie poczynili w domu.
Dzięki tygodniom spędzonym w porcie jako szczur oraz przekupieniu lokalnych szczurów sucharkami, Steff orientował się w labiryncie uliczek i wiedział, że ich cel jest niedaleko. Chwycił dłonią za połę płaszcza Cilla, żeby znowu się nie rozdzielić, aż doszli do rogu uliczki.
Steffen drgnął, słysząc opuszczaną skrzynię. Pora rozładunku się zgadzała.
Wychylił się ostrożnie zza rogu i zmrużył oczy. Zobaczył pięciu robotników, rozładowujących skrzynie. Z widzenia znał już zarządcę grupy. Widywał go już tutaj, z kajetem, który najprawdopodobniej zawierał potrzebne Zakonowi informacje. Odszukał wzrokiem również sam zeszyt - cenny przedmiot chwilowo leżał na jednym z pudeł, ale zarządca co chwila po niego sięgał. Przygryzł lekko wargę, najlepiej byłoby go jakoś rozproszyć. Pytanie tylko, czy mniej ryzykownie będzie zaangażować do tego Cilliana czy szczury?
Byli cicho, robotnicy nie mieli podstaw, by na razie patrzeć w ich stronę. Gdy zaczęli podnosić kolejną skrzynię, Steff nachylił się ostrożnie do ucha Cilla (pomagając sobie tym, że nadal trzymał kuzyna za płaszcz).
-Jest ich pięciu, trzeba rozproszyć zarządcę, by nie sięgał po kajet - leży na drugiej ze skrzyń. Spróbuję to jakoś zrobić ze szczurami, ale Canateria Ficta na przeciwległym końcu uliczki też mogłaby pomóc... - wyszeptał mu na ucho, jak najciszej się dało. Czuł się trochę z tym, że zostawia kuzynowi zaklęcia z zakresu transmutacji, ale nie był w stanie być równocześnie szczurem i czarować - a czas uciekał.
No to idę.
Steff odsunął się o krok i choć Cillian musiałby się dobrze przypatrzeć by cokolwiek dostrzec, to mógł mieć wrażenie, że ciepło i obecność jego kuzyna znikają, albo się kurczą.
Cattermole'owi nawet ulżyło, że po raz pierwszy korzysta przy Cillu z animagii właśnie pod Kameleonem. Ukrywał swój talent długo, a ludzie... różnie na to reagowali. Przemiana była szybka, ale nie wyglądała pięknie.
-Pipipip! - tu jestem, biegniemy po kajet! - zapiszczał do Pimpusia, trącając go ogonkiem. -Pipipipi! - zawołasz resztę szczurów i wrócisz do Cilla jak mi się uda?
-Piiiipipipi? - ludzie naprawdę nie widzieć ciebie teraz? Ale ty być dziwny, szczury się przestraszą. - zapiszczał Pimpuś z lekkim politowaniem. Jego przyjaciel był przeźroczysty, ale przynajmniej pachniał tak samo jak zwykle. -Pipipipi - no ale my pamiętać że ty dawać nam jedzenie. - dodał Pimpuś uspokajająco. Steff mógłby co prawda dawać szczurom ser, jak w Dolinie Godryka, wtedy wszyscy lubili go bardziej - ale Pimpuś pogodził się już z tym, że jego przyjaciel ma trochę upośledzone kompetencje społeczne i stał się jakiś niezaradny w kwestii dostępu do łakoci. Nie ma co od niego wiele wymagać, był w końcu tylko człowiekiem. Pimpuś miał nadzieję, że ten jego Cill też sobie jakoś poradzi - strasznie dziwne imię (nie to co pipipipipipPIPPPIIIpi, jak tradycyjne szczurze imiona), a Pimpuś trochę nie ufał obcym.
-Pipipipippi! - Pimpuś pognał w jedną stronę, ku rynsztokowi, nawołując szczurzą brać z zakamarków.
Steff, cichutko, pognał zaś w drugą stronę, do kajetu.
Kameleon: od nowego posta Cillian kolejka 3/5, (ST dostrzeżenia 120), Steffen, 4/5 (ST dostrzeżenia 152, na razie marynarze na nas nie patrzą, bo nic nie robimy)
rzuty: nieudana Constansa, spostrzegawczość za 148 - widzę kajet, wszystko widzę...
zmieniam się w niewidzialnego szczura & używam sucharkowej łapówki by przywołać przyjaciół...
intellectual, journalist
little spy
little spy
Steffen Cattermole
Zawód : młodszy specjalista od klątw i zabezpieczeń w Gringottcie, po godzinach reporter dla "Czarownicy"
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
I like to go to places uninvited
OPCM : 30 +7
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 35 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 16
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Stracić z oczu, oczywiście. Cóż innego mogłoby chodzić mu po głowie? Takim to w myślach pozostawił - niewinne niedopowiedzenie musiało na moment przykryć dramat jego przeszłości. Pocieszenia i szczera rozmowa mogły być planem na wieczór, ale na pewno nie na teraz. Cillian słuchał kuzyna uważnie, z powagą wypisaną na twarzy, choć ten pewnie nie mógł tego dostrzec przez własne zaklęcie. Może i miał duże skłonności do żartów i często niestosownych komentarzy, ale i dla niego istniały jakieś limity. Granica, po której i jemu mina smętniała, bo sprawa tego wymagała. Może dojrzał do tego nieco później niż inni, ale dojrzał i rozumiał, że czasy szkolnych przepychanek się skończyły.
Na szali znajdowały się teraz ludzkie życia.
Nie był biegły w transmutacji. Ba, swoje umiejętności z zakresu tej dziedziny magii mógł śmiało uznać za obciachowe, urągające wręcz wizerunkowi dorosłego czarodzieja, traktującego samego siebie za biegłego w sztuce rzucania zaklęć. Nie był jednak aż tak beznadziejny, aby nie kojarzyć prostszych inkantacji.
- Caneteria Ficta.
Czy ściszony głos tego nie zniszczy? Nie! Zaklęcie zadziałało. Chrzęst upadającej skrzyni poniósł się po placu, ale nie przyniósł zamierzonego efektu. Mężczyzna z niemrawą miną skierował do bocznej alejki jednego z pracowników, który przetarł dłonie brudną ścierką i ruszył we wskazanym kierunku. Zarządca natomiast jak na złość wrócił do przeglądania kajetu. Cillian przyglądał się tej scenie z daleka i myślał.
Tylko że na te myśli mieli coraz mniej czasu.
Sztuka improwizacji nie była mu zupełnie obca - aktorzyna był z niego, a nie aktor, ale wciąż kawał doświadczenia w spontanicznych reakcjach miał. Potrafił więc podjąć szybko decyzję wymagającą szczypty kreatywności i nie musiał zastanawiać zbyt długo - czmychnął w kierunku, w którym rzucił zaklęcie, aby doprawić czymś tę scenę i odciągnąć uwagę zarządcy skuteczniej, ale najlepiej bez udziału w tym przedsięwzięciu swojej twarzy. Udał się tam alejką boczną, wypatrzoną chwilę wcześniej. Potrzebował złudzenia, że to wszystko się ze sobą łączyło. Złudzenia, że to wciąż ktoś znajdujący się w tym miejscu, gdzie rzucił wcześniej zaklęcie, był sprawcą całego zamieszania. Zgodnie z ryzykownym założeniem znalazł się w miejscu zastawionym beczkami i skrzyniami równie obficie, co po przeciwległej stronie uliczki. Brakowało mu jedynie czegoś do podważenia wieka jednej z nich i to chyba zajęło mu najwięcej czasu, ale ostatecznie nie okazało się niemożliwe - udało mu się znaleźć kawałek drewna, pasujący do szczeliny na tyle, aby udało mu się je odrobinę poluzować. Mężczyzna, który sprawdzał alejkę, wracał już do zarządcy, żeby dać mu znać, że nie znalazł tam nic podejrzanego, ale wciąż znajdowali się w miejscu, gdzie Steffen był dla nich widoczny.
Zegarek na jego dłoni poruszał wskazówkami bezdźwięcznie, ale i tak miał wrażenie, że tykał niemal tak głośno jak ten stojący w salonie domu ich babci.
Odetchnął głęboko i spróbował przewrócić beczkę, tak aby pozostać niezauważonym. Zaraz ktoś tu pewnie przyjdzie, a wtedy będzie musiał łgać lub uciekać, zwracając na siebie uwagę. Nie chciał zrobić tu niczego, co mogłoby zostać uznane za uchodzące ponad normę. Nikła sprawność była tutaj problemem palącym, bo wątłe ręce uczyniły to z ledwością, wykorzystując fakt, że ktoś nierozważnie ustawił ją na nierównym bruku.
- Kurwa - zaklął głośno, wycofując się do tyłu, omijając wylewającą się spod drewnianego wieka zawartość. - Cała droga jest zalana... co za debil jest odpowiedzialny za ten rozładunek?
Czy tyle wystarczyło, aby zostało to sprawdzone osobiście? Dostrzegł jakieś poruszenie i wiedział, że to ten moment, kiedy musi znów wsiąknąć w boczną alejkę, bo w tę, w której stał, zapewne wpatrywał się rząd bystrych oczu. Zniknął za rogiem, nie wypuszczając z dłoni kawałka drewna, którym podważył wieko.
| Udana Caneteria Ficta ST 40.
Na szali znajdowały się teraz ludzkie życia.
Nie był biegły w transmutacji. Ba, swoje umiejętności z zakresu tej dziedziny magii mógł śmiało uznać za obciachowe, urągające wręcz wizerunkowi dorosłego czarodzieja, traktującego samego siebie za biegłego w sztuce rzucania zaklęć. Nie był jednak aż tak beznadziejny, aby nie kojarzyć prostszych inkantacji.
- Caneteria Ficta.
Czy ściszony głos tego nie zniszczy? Nie! Zaklęcie zadziałało. Chrzęst upadającej skrzyni poniósł się po placu, ale nie przyniósł zamierzonego efektu. Mężczyzna z niemrawą miną skierował do bocznej alejki jednego z pracowników, który przetarł dłonie brudną ścierką i ruszył we wskazanym kierunku. Zarządca natomiast jak na złość wrócił do przeglądania kajetu. Cillian przyglądał się tej scenie z daleka i myślał.
Tylko że na te myśli mieli coraz mniej czasu.
Sztuka improwizacji nie była mu zupełnie obca - aktorzyna był z niego, a nie aktor, ale wciąż kawał doświadczenia w spontanicznych reakcjach miał. Potrafił więc podjąć szybko decyzję wymagającą szczypty kreatywności i nie musiał zastanawiać zbyt długo - czmychnął w kierunku, w którym rzucił zaklęcie, aby doprawić czymś tę scenę i odciągnąć uwagę zarządcy skuteczniej, ale najlepiej bez udziału w tym przedsięwzięciu swojej twarzy. Udał się tam alejką boczną, wypatrzoną chwilę wcześniej. Potrzebował złudzenia, że to wszystko się ze sobą łączyło. Złudzenia, że to wciąż ktoś znajdujący się w tym miejscu, gdzie rzucił wcześniej zaklęcie, był sprawcą całego zamieszania. Zgodnie z ryzykownym założeniem znalazł się w miejscu zastawionym beczkami i skrzyniami równie obficie, co po przeciwległej stronie uliczki. Brakowało mu jedynie czegoś do podważenia wieka jednej z nich i to chyba zajęło mu najwięcej czasu, ale ostatecznie nie okazało się niemożliwe - udało mu się znaleźć kawałek drewna, pasujący do szczeliny na tyle, aby udało mu się je odrobinę poluzować. Mężczyzna, który sprawdzał alejkę, wracał już do zarządcy, żeby dać mu znać, że nie znalazł tam nic podejrzanego, ale wciąż znajdowali się w miejscu, gdzie Steffen był dla nich widoczny.
Zegarek na jego dłoni poruszał wskazówkami bezdźwięcznie, ale i tak miał wrażenie, że tykał niemal tak głośno jak ten stojący w salonie domu ich babci.
Odetchnął głęboko i spróbował przewrócić beczkę, tak aby pozostać niezauważonym. Zaraz ktoś tu pewnie przyjdzie, a wtedy będzie musiał łgać lub uciekać, zwracając na siebie uwagę. Nie chciał zrobić tu niczego, co mogłoby zostać uznane za uchodzące ponad normę. Nikła sprawność była tutaj problemem palącym, bo wątłe ręce uczyniły to z ledwością, wykorzystując fakt, że ktoś nierozważnie ustawił ją na nierównym bruku.
- Kurwa - zaklął głośno, wycofując się do tyłu, omijając wylewającą się spod drewnianego wieka zawartość. - Cała droga jest zalana... co za debil jest odpowiedzialny za ten rozładunek?
Czy tyle wystarczyło, aby zostało to sprawdzone osobiście? Dostrzegł jakieś poruszenie i wiedział, że to ten moment, kiedy musi znów wsiąknąć w boczną alejkę, bo w tę, w której stał, zapewne wpatrywał się rząd bystrych oczu. Zniknął za rogiem, nie wypuszczając z dłoni kawałka drewna, którym podważył wieko.
| Udana Caneteria Ficta ST 40.
no beauty shines brighter
than a good heart
than a good heart
Cillian Moore
Zawód : Wygnany powieściopisarz, chwyta się prac dorywczych
Wiek : 27
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Chodźmy nad wodę
Na Twoich kolanach zasnę
Wymyślę więcej dobrych wierszy
Na Twoich kolanach zasnę
Wymyślę więcej dobrych wierszy
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Cillian działał, a niewidzialny szczur Steffen pognał w stronę upragnionego kajetu, ile sił w łapach. Na razie przyczaił się za pudłem, obserwując uważnie zarządcę. Po okolicy poniósł się nieprzyjemny dla szczurzych uszu dźwięk - czy to Cillian? Doskonale! Niestety, mężczyzna nadal nie wypuszczał kajetu z rąk. Pozostawało czekać.
Z zakamarków nieśmiało zaczęły wychodzić szczury, przekupione jedzeniem, które przez ostatnie dwa tygodnie przynosił im Steffen i przekonywane teraz do pomocy przez Pimpusia. Szczury miały instynkt samozachowawczy i rzadko czyniły cokolwiek bezinteresownie, na razie przyczaiły się więc przy murach budynku i obserwowały rozwój sytuacji. Bały się ludzi, choć ten człowieko-szczur i jego prawdziwy szczur byli całkiem mili. Nie chciały wplątać się w jakieś niebezpieczeństwo, ale pobiegać po placu chyba by mogły...
Steffen usłyszał cichutkie piski szczurzej braci i poczuł się nieco pewniej. Na razie milczał, nie chcąc zwracać na swoje położenie absolutnie żadnej uwagi. W uliczce trudno było wypatrzeć szczura, a co dopiero niewidzialnego szczura. Zaraz jednak będzie musiał się odmienić, a wtedy wszystko stanie się bardziej ryzykowne.
Z bocznej uliczki dobiegł huk, a potem krzyk.
-Kto tam jest? - zdziwił się jeden z pracowników.
-Sprawdźcie to, nie stójcie tak. - zarządca przewrócił oczami i wreszcie odłożył kajet, aby wyjść zza beczek i zerknąć w stronę uliczki. Był spostrzegawczy, coś tu mu nie grało - chyba nie znał tamtego głosu. Machnął ręką, każąc dwójce swoich pracowników udać się na miejsce i sprawdzić, co też znowu się rozlało. Koszmarna praca.
Właśnie wtedy Steff, bardzo ostrożnie, odmienił się w człowieka. Sięgnął po kajet, usiłując zrobić to jak najciszej i najszybciej. Nie był tak świetnym złodziejem jak Marcel, ale to tylko jeden gest dłoni. Szast, chwycić kajet, schować go za kapę płaszcza. Zniknie wraz z jego ubraniem, gdy tylko przemieni się w szczura.
Co postanowił, to uczynił - nie całkowicie bezdźwięcznie, ale na tyle cicho, by zarządca grupy nie odwrócił się w jego stronę. Robotnicy rozglądali się po uliczce - coś im ewidentnie nie grało, ale żaden z nich nie zauważył doskonale zakamuflowanego Steffena. Jeden na moment spojrzał w jego stronę, ale tylko przesunął po nim wzrokiem, nie widząc, że coś tu nie gra. Sam zarządca wytężał tylko słuch, ewidentnie bardziej zaaferowany hałasem spowodowanym przez Cilliana.
Steff schował kajet za pazuchę i równie ostrożnie sięgnął po różdżkę. Mógłby za chwilę spróbować stworzyć jego iluzję, a potem - najwyższa pora się stąd zmywać. Pimpuś powinien dać Cillianowi znać, że wszystko w porządku, ale o tym Steffen powie mu dopiero w szczurzej postaci.
Kameleon: Steffen 3/5 (ST dostrzeżenia 152)
rzut - zręczne ręce, 48 (1-33 - jestem niewidzialny, ale nie niesłyszalny, zarządca coś słyszy i patrzy wprost na miejsce, gdzie leżał wcześniej kajet
34-66 - kradnę całkiem sprawnie, ale robotnicy będą rzucać na spostrzegawczość - czy mnie dostrzegą?
67-100 - wszystko idzie jak z płatka)
rzut na spostrzegawczość robotników - dwójka ma zbyt niską spostrzegawczość by mnie dostrzec, a zarządcy (spostrzegawczość III) się nie udało.
Z zakamarków nieśmiało zaczęły wychodzić szczury, przekupione jedzeniem, które przez ostatnie dwa tygodnie przynosił im Steffen i przekonywane teraz do pomocy przez Pimpusia. Szczury miały instynkt samozachowawczy i rzadko czyniły cokolwiek bezinteresownie, na razie przyczaiły się więc przy murach budynku i obserwowały rozwój sytuacji. Bały się ludzi, choć ten człowieko-szczur i jego prawdziwy szczur byli całkiem mili. Nie chciały wplątać się w jakieś niebezpieczeństwo, ale pobiegać po placu chyba by mogły...
Steffen usłyszał cichutkie piski szczurzej braci i poczuł się nieco pewniej. Na razie milczał, nie chcąc zwracać na swoje położenie absolutnie żadnej uwagi. W uliczce trudno było wypatrzeć szczura, a co dopiero niewidzialnego szczura. Zaraz jednak będzie musiał się odmienić, a wtedy wszystko stanie się bardziej ryzykowne.
Z bocznej uliczki dobiegł huk, a potem krzyk.
-Kto tam jest? - zdziwił się jeden z pracowników.
-Sprawdźcie to, nie stójcie tak. - zarządca przewrócił oczami i wreszcie odłożył kajet, aby wyjść zza beczek i zerknąć w stronę uliczki. Był spostrzegawczy, coś tu mu nie grało - chyba nie znał tamtego głosu. Machnął ręką, każąc dwójce swoich pracowników udać się na miejsce i sprawdzić, co też znowu się rozlało. Koszmarna praca.
Właśnie wtedy Steff, bardzo ostrożnie, odmienił się w człowieka. Sięgnął po kajet, usiłując zrobić to jak najciszej i najszybciej. Nie był tak świetnym złodziejem jak Marcel, ale to tylko jeden gest dłoni. Szast, chwycić kajet, schować go za kapę płaszcza. Zniknie wraz z jego ubraniem, gdy tylko przemieni się w szczura.
Co postanowił, to uczynił - nie całkowicie bezdźwięcznie, ale na tyle cicho, by zarządca grupy nie odwrócił się w jego stronę. Robotnicy rozglądali się po uliczce - coś im ewidentnie nie grało, ale żaden z nich nie zauważył doskonale zakamuflowanego Steffena. Jeden na moment spojrzał w jego stronę, ale tylko przesunął po nim wzrokiem, nie widząc, że coś tu nie gra. Sam zarządca wytężał tylko słuch, ewidentnie bardziej zaaferowany hałasem spowodowanym przez Cilliana.
Steff schował kajet za pazuchę i równie ostrożnie sięgnął po różdżkę. Mógłby za chwilę spróbować stworzyć jego iluzję, a potem - najwyższa pora się stąd zmywać. Pimpuś powinien dać Cillianowi znać, że wszystko w porządku, ale o tym Steffen powie mu dopiero w szczurzej postaci.
Kameleon: Steffen 3/5 (ST dostrzeżenia 152)
rzut - zręczne ręce, 48 (1-33 - jestem niewidzialny, ale nie niesłyszalny, zarządca coś słyszy i patrzy wprost na miejsce, gdzie leżał wcześniej kajet
34-66 - kradnę całkiem sprawnie, ale robotnicy będą rzucać na spostrzegawczość - czy mnie dostrzegą?
67-100 - wszystko idzie jak z płatka)
rzut na spostrzegawczość robotników - dwójka ma zbyt niską spostrzegawczość by mnie dostrzec, a zarządcy (spostrzegawczość III) się nie udało.
intellectual, journalist
little spy
little spy
Steffen Cattermole
Zawód : młodszy specjalista od klątw i zabezpieczeń w Gringottcie, po godzinach reporter dla "Czarownicy"
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
I like to go to places uninvited
OPCM : 30 +7
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 35 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 16
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Kiedy dotarło do niego, że swoim czynem wywołał poruszenie o wiele większe, niż się tego pierwotnie spodziewał, znów poczuł lekkie zawahanie. Był człowiekiem kreatywnym, ale nie odważnym - brawurę pozostawiał innym, samemu zakrywając twarz opasłymi podręcznikami. Dowcipy mu były bronią, a nie szczególna siła, toteż akcje na wzór tej, która działa się aktualnie w Cromer, niezwykle dalekie były od pierwotnych wyobrażeń tego, jak potoczy się jego życie. Miał być pisarzem albo aktorem, a nie szpiegiem czy partyzantem. Los jednak miał co do niego inne plany i Cillian wiedział, że jeżeli nie odnajdzie w sobie woli walki, by stawiać opór wraz z innymi, to w swoich oczach straci absolutnie wszystko. Musiałby znów zamykać oczy na cudzą krzywdę. Musiałby przestać wskrzeszać w sobie tę płomienną nadzieję pchającą go do działania, a trudno było nie wierzyć w nic. Znów wpadłby w ten letarg, pogrążył się w wiecznym śnie i strachu, a to nawet teraz zdawało się boleć duszę o wiele bardziej, niż gdyby przyszło mu zginąć za swoje działania. I coraz bardziej rozumiał, że to nie kradzież czy kłamstwo będą najgorszym, czego będzie musiał się dopuścić, żeby inni mogli skryć swoją głowę pod jego płaszczem. Jednocześnie był na to przynajmniej po części gotowy. Niech rozliczą go za to Bóg i historia, niech go usmażą za to w piekle - trudno, może właśnie to było mu pisane, ale jeżeli przyjdzie mu znów zamknąć oczy z myślą: to koniec, niech tym razem czuje, że zrobił wszystko, co było w jego mocy. Nie chciał już niczego żałować.
Głośne, zwabiające marynarzy w boczną alejkę kroki, które stawiał jednocześnie ze strachem i pewnością, miały pokazać im, że faktycznie - ktoś tu był, ktoś tu rozmawiał, ale nie zamierzał tu zostać. Szedł w stronę przeciwną do rozładunku, wciąż klnąc pod nosem z niesmakiem i dezaprobatą dla ich działań. Wdepnął nawet w rozlaną na bruku ciecz, odrobinę nierozsądnie przez wzgląd na to jak obrzydliwa to była okolica i nie miał wracać dzisiaj do domu sam, ale hej - jego kuzyn okazał się być przyjacielem miejscowych szczurów. Nie sądził, aby go ktokolwiek miał dzisiaj za to ocenić. Oddalając się z miejsca zdarzenia, słyszał strzępki rozmowy dwójki zirytowanych ludzi. Podnosili razem beczkę, którą wcześniej przewrócił. Jeden z nich wyjrzał zza ceglanej ścianki, żeby zobaczyć czy okolica jest pusta, ale ich spojrzenia się nie zetknęły. Wątpliwe też było, aby ktokolwiek mógł go dostrzec przez silnie rzucone zaklęcie. Jego siła wyczerpywała się i Moore wiedział, że nie pozostanie niewidzialny wiecznie, ale póki mógł, starał się grać tę scenę dalej - kopnął leżącą przy drodze butelkę. Dźwięk rozbitego szkła musiał dojść do ich uszu. Czy wezmą go za pijaczynę? Zależało to pewnie od tego, czy Steffenowi udało się ukraść kajet bez bycia zauważonym i chociaż Cillian wierzył w niego, to nie potrafił się nie martwić. Przeszedł się dłuższym spacerem, na wypadek, gdyby ktoś jeszcze za nim szedł i nasłuchiwał ewentualnych hałasów wskazujących na to, że nie był tu sam. Nim spotkają się znowu chciał być pewnym sukcesu - nie chciał ściągnąć na nich dodatkowych kłopotów.
Głośne, zwabiające marynarzy w boczną alejkę kroki, które stawiał jednocześnie ze strachem i pewnością, miały pokazać im, że faktycznie - ktoś tu był, ktoś tu rozmawiał, ale nie zamierzał tu zostać. Szedł w stronę przeciwną do rozładunku, wciąż klnąc pod nosem z niesmakiem i dezaprobatą dla ich działań. Wdepnął nawet w rozlaną na bruku ciecz, odrobinę nierozsądnie przez wzgląd na to jak obrzydliwa to była okolica i nie miał wracać dzisiaj do domu sam, ale hej - jego kuzyn okazał się być przyjacielem miejscowych szczurów. Nie sądził, aby go ktokolwiek miał dzisiaj za to ocenić. Oddalając się z miejsca zdarzenia, słyszał strzępki rozmowy dwójki zirytowanych ludzi. Podnosili razem beczkę, którą wcześniej przewrócił. Jeden z nich wyjrzał zza ceglanej ścianki, żeby zobaczyć czy okolica jest pusta, ale ich spojrzenia się nie zetknęły. Wątpliwe też było, aby ktokolwiek mógł go dostrzec przez silnie rzucone zaklęcie. Jego siła wyczerpywała się i Moore wiedział, że nie pozostanie niewidzialny wiecznie, ale póki mógł, starał się grać tę scenę dalej - kopnął leżącą przy drodze butelkę. Dźwięk rozbitego szkła musiał dojść do ich uszu. Czy wezmą go za pijaczynę? Zależało to pewnie od tego, czy Steffenowi udało się ukraść kajet bez bycia zauważonym i chociaż Cillian wierzył w niego, to nie potrafił się nie martwić. Przeszedł się dłuższym spacerem, na wypadek, gdyby ktoś jeszcze za nim szedł i nasłuchiwał ewentualnych hałasów wskazujących na to, że nie był tu sam. Nim spotkają się znowu chciał być pewnym sukcesu - nie chciał ściągnąć na nich dodatkowych kłopotów.
no beauty shines brighter
than a good heart
than a good heart
Cillian Moore
Zawód : Wygnany powieściopisarz, chwyta się prac dorywczych
Wiek : 27
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Chodźmy nad wodę
Na Twoich kolanach zasnę
Wymyślę więcej dobrych wierszy
Na Twoich kolanach zasnę
Wymyślę więcej dobrych wierszy
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Wciąż nikt go nie dostrzegł, ale nie miał zbyt wiele czasu w ludzkiej postaci. Działanie Kameleona niedługo minie, musiał wrócić do postaci szczura. Jak najszybciej. Nie chciał jednak zostawiać za sobą pustego miejsca po kajecie, to zaalarmowałoby zarządcę grupy. Nie wiedział, czy ci robotnicy mogą zmienić harmonogram dostaw. Prawdopodobnie nie, nie mieliby zresztą powodu sądzić, że do tego portu, w serce ziem Traversów, zapuszczał się Zakon Feniksa, a do tej uliczki - ktokolwiek poza szczurami i pijakami (Cillian przekonująco wchodził w swoją rolę, o czym Steffen nie mógł na razie wiedzieć). Nie miał jednak zamiaru ryzykować - ani spalenia informacji, ani tym bardziej pojmania. Dlatego, bardzo ostrożnie, dotknął różdżką schowanego bezpiecznie w kieszeni kajetu.
Gemino - pomyślał, czarując niewerbalnie. Zabezpieczenie było podstawowe i często stosowane w jego pracy. Rzucał je już na statku Shafiqów podczas swojej pierwszej misji dla Zakonu, chcąc podwoić puste pudła dla niepoznaki. Tym razem działał precyzyjniej, potrzebował tylko jednej i dokładnie jednej podróbki kajetu. Na szczęście, rzucał to zaklęcie o wiele więcej razy niż by chciał - gobliny nie ufały młodszym specjalistom w Gringottcie i z upodobaniem zlecały Steffenowi prozaiczne zadania, do których należało nakładanie właśnie tego typu zabezpieczeń. Nabrał wprawy i wiedział, jak skupić magię aby wywołać tylko jedną kopię przedmiotu. Zaklęcie zadziałało bezbłędnie i po chwili miał już w lewej ręce drugi kajet. Oryginał wciąż bezpiecznie spoczywał w jego płaszczu.
Nie był pewien, czy skopiował wszystkie informacje w kajecie, czy jedynie jego okładkę - musiałby go otworzyć i sprawdzić, a wcześniej rzucić pewnie Specialis Revelio, a na to zwyczajnie nie było czasu. Dlatego zdecydował się zachować oryginał i podłożyć zarządcy kopię. Jeśli będzie z nią coś nie tak, to - cóż, on będzie już bardzo daleko.
Ostrożnie odłożył kopię kajetu na miejsce, tym razem o wiele ciszej niż poprzednio. Chyba nabierał w tym wprawy.
I całe szczęście, bo hałas wywołany przez Cilliana już cichł, robotnicy byli bardziej czujni. Dwaj byli pochłonięci pracą, ale zarządca obrócił się nagle w stronę swojego kajetu i spojrzał na niego bardzo podejrzliwie. Czy mu się zdawało, czy ten zeszyt zmienił położenie? Zmarszczył brwi i spojrzał wprost na Steffena - co zjeżyło Cattermole'owi włosy na karku - ale nie przejrzał iluzji. Za to postąpił krok w stronę beczki i kajetu, tak jakby chciał wziąć go do ręki...
...Steff nie zamierzał czekać na dalsze kroki zarządcy. Błyskawicznie przemienił się z powrotem w szczura.
-Pipipi! - Pimpuś, jesteś?! Bracia, prowadźcie! - znał już te uliczki, ale o n i znali je jeszcze lepiej. Steff nadal był ukryty pod Kameleonem, ale jego pisk dotarł do uszu Pimpusia - a Pimpuś zapiszczał cicho, prosząc o pomoc inne szczury.
Pognali na oślep, popiskując do siebie cicho i szukając w labiryncie uliczek Cilliana. Szczury były wszędzie, widziały wszystko - ciche piski wskazały Steffenowi właściwy kierunek (dziwny zapach, nie widać człowieka, bum, bum, szkło, beczka, będziemy pić wodę, zniknął po lewej!), a młody animag - wraz z przyjacielem - szybko pognali we właściwą stronę.
Cill nadal był dla Steffena niewidzialny, ale iluzja powinna minąć za dosłownie kilka sekund - a Cattermole szczur wierzył, że potrafi przejrzeć własną iluzję.
Jeśli nie, to sam Cill mógł usłyszeć szczurze popiskiwanie, wyraźnie głośniejsze od innych.
Kameleon: Steffen 4/5 (ST dostrzeżenia 152)
rzuty - udane Gemino - tutaj dorzuciłam, bo miało być niewerbalne (powielam kajet jednokrotnie - zgodnie z pradawnym pytaniem w FAQ określam sobie działanie zaklęcia/powielania w wątku bez MG), zręczne ręce 72
spostrzegawczość NPC - los wskazał, że próbuje mnie dostrzec zarządca grupy (spostrzegawczość 82 z bonusem za poziom III, zbyt niska by przejrzeć Kameleona)
spostrzegawczość (moja, poziom III), szukam Cilliana (ST 120)
Gemino - pomyślał, czarując niewerbalnie. Zabezpieczenie było podstawowe i często stosowane w jego pracy. Rzucał je już na statku Shafiqów podczas swojej pierwszej misji dla Zakonu, chcąc podwoić puste pudła dla niepoznaki. Tym razem działał precyzyjniej, potrzebował tylko jednej i dokładnie jednej podróbki kajetu. Na szczęście, rzucał to zaklęcie o wiele więcej razy niż by chciał - gobliny nie ufały młodszym specjalistom w Gringottcie i z upodobaniem zlecały Steffenowi prozaiczne zadania, do których należało nakładanie właśnie tego typu zabezpieczeń. Nabrał wprawy i wiedział, jak skupić magię aby wywołać tylko jedną kopię przedmiotu. Zaklęcie zadziałało bezbłędnie i po chwili miał już w lewej ręce drugi kajet. Oryginał wciąż bezpiecznie spoczywał w jego płaszczu.
Nie był pewien, czy skopiował wszystkie informacje w kajecie, czy jedynie jego okładkę - musiałby go otworzyć i sprawdzić, a wcześniej rzucić pewnie Specialis Revelio, a na to zwyczajnie nie było czasu. Dlatego zdecydował się zachować oryginał i podłożyć zarządcy kopię. Jeśli będzie z nią coś nie tak, to - cóż, on będzie już bardzo daleko.
Ostrożnie odłożył kopię kajetu na miejsce, tym razem o wiele ciszej niż poprzednio. Chyba nabierał w tym wprawy.
I całe szczęście, bo hałas wywołany przez Cilliana już cichł, robotnicy byli bardziej czujni. Dwaj byli pochłonięci pracą, ale zarządca obrócił się nagle w stronę swojego kajetu i spojrzał na niego bardzo podejrzliwie. Czy mu się zdawało, czy ten zeszyt zmienił położenie? Zmarszczył brwi i spojrzał wprost na Steffena - co zjeżyło Cattermole'owi włosy na karku - ale nie przejrzał iluzji. Za to postąpił krok w stronę beczki i kajetu, tak jakby chciał wziąć go do ręki...
...Steff nie zamierzał czekać na dalsze kroki zarządcy. Błyskawicznie przemienił się z powrotem w szczura.
-Pipipi! - Pimpuś, jesteś?! Bracia, prowadźcie! - znał już te uliczki, ale o n i znali je jeszcze lepiej. Steff nadal był ukryty pod Kameleonem, ale jego pisk dotarł do uszu Pimpusia - a Pimpuś zapiszczał cicho, prosząc o pomoc inne szczury.
Pognali na oślep, popiskując do siebie cicho i szukając w labiryncie uliczek Cilliana. Szczury były wszędzie, widziały wszystko - ciche piski wskazały Steffenowi właściwy kierunek (dziwny zapach, nie widać człowieka, bum, bum, szkło, beczka, będziemy pić wodę, zniknął po lewej!), a młody animag - wraz z przyjacielem - szybko pognali we właściwą stronę.
Cill nadal był dla Steffena niewidzialny, ale iluzja powinna minąć za dosłownie kilka sekund - a Cattermole szczur wierzył, że potrafi przejrzeć własną iluzję.
Jeśli nie, to sam Cill mógł usłyszeć szczurze popiskiwanie, wyraźnie głośniejsze od innych.
Kameleon: Steffen 4/5 (ST dostrzeżenia 152)
rzuty - udane Gemino - tutaj dorzuciłam, bo miało być niewerbalne (powielam kajet jednokrotnie - zgodnie z pradawnym pytaniem w FAQ określam sobie działanie zaklęcia/powielania w wątku bez MG), zręczne ręce 72
spostrzegawczość NPC - los wskazał, że próbuje mnie dostrzec zarządca grupy (spostrzegawczość 82 z bonusem za poziom III, zbyt niska by przejrzeć Kameleona)
spostrzegawczość (moja, poziom III), szukam Cilliana (ST 120)
intellectual, journalist
little spy
little spy
Steffen Cattermole
Zawód : młodszy specjalista od klątw i zabezpieczeń w Gringottcie, po godzinach reporter dla "Czarownicy"
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
I like to go to places uninvited
OPCM : 30 +7
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 35 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 16
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Steffen Cattermole' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 65
'k100' : 65
Idąc wzdłuż alejki Cillian był pewien dwóch rzeczy. Po pierwsze - żaden z marynarzy nie szedł jego śladem, a to uspokajało i niepokoiło jednocześnie. Bo jeżeli nie byli za nim, to gdzie byli? Czy kradzież kajetu się powiodła, czy jednak któryś z nich przejrzał całą tę farsę i Steffen wpadł w kłopoty? Po drugie - może i nie śledził go żaden człowiek (a przynajmniej zabrakło mu umiejętności, by to stwierdzić), ale zdecydowanie śledziły go szczury. Normalnie nie zwracał na nie aż takiej uwagi (ciężko było nie zwracać na nie uwagi wcale, bo książka pana Camus zatopiła szpony w jego psychice już na dobre), ale przez wzgląd na to, że jednym z tych gryzoni mógł być teraz jego kuzyn, nie potrafił nie przyglądać im się z zaciekawieniem. Nie był może pionierem jeżeli chodziło o spostrzegawczość, ale widział i słyszał o wiele więcej niż inni. Małe ryjki wystające z zaciekawieniem z wnęk i dziur. Cienie przemykające szybko, nim ktoś mniej wprawiony ujrzy ich obecność. Dopiero w takich okolicznościach docierało do niego, jak wielką siłą to było i jak zagrażało wszelkim informacjom, które nie powinny dotrzeć do niepowołanych uszu. Bo człowiek się do niektórych rzeczy przyzwyczajał. Do owadów wlatujących przez okno, do pyłków tańczących na wietrze w każdą wiosnę, do gryzoni grzebiących w okolicznym śmietniku, do pijaka zataczającego się w bocznej uliczce. Czy też padł lub padnie ofiarą takiej, lub podobnej maskarady? Wyglądało na to, że od tej pory będzie przykładać o wiele więcej uwagi do rzeczy pozornie trywialnych, niż robił to dotychczas.
Zdążył już zapomnieć o tym, jak miał rozróżnić Steffena od Pimpusia. Okazało się to jednak zbędne, bo o ile trzymając oba szczury na dłoniach, musiałby zgadywać, który z nich jest animagiem, to tylko jeden z nich był niewidzialny. Wpierw dał się pociągnąć, bo nie mogli się porozumieć i brał pod uwagę, że chłopak może próbować go gdzieś poprowadzić lub ostrzec, ale kiedy zdał sobie sprawę z tego, że gryzoń jedynie daje znać o swojej obecności, Cillian kucnął i pozwolił mu wskoczyć do pustej kieszeni płaszcza. Bo o co innego mogło mu chodzić, niż o opuszczenie Cromer, skoro nie chciał już nigdzie iść? Kroki poniosły go więc w miejsce, z którego mogli spokojnie odlecieć na miotle, nie martwiąc się zaciekawionymi spojrzeniami okolicznych gapiów. Nie zaryzykował też zapuszczania się w kierunek, z którego pierwotnie tu przybyli - Church Street, na której spłonął budynek mieszkalny, musiała wzbudzać niemałe zainteresowanie, a przynajmniej przestrach, a nie zależało im przecież na zwracaniu na siebie uwagi. Kiedy mijali opuszczoną halę, Cillian odchylił materiał i zajrzał do środka. Znajdowali się w miejscu, w którym mogli już w miarę bezpiecznie porozmawiać, jeżeli wymagała tego sytuacja. Ciche popiskiwanie mówiło mu tyle, co zdenerwowane spojrzenia byłych dziewczyn, kiedy te uporczywie mówiły, że nic się nie stało i wcale nie są złe. Absolutnie nic.
Zdążył już zapomnieć o tym, jak miał rozróżnić Steffena od Pimpusia. Okazało się to jednak zbędne, bo o ile trzymając oba szczury na dłoniach, musiałby zgadywać, który z nich jest animagiem, to tylko jeden z nich był niewidzialny. Wpierw dał się pociągnąć, bo nie mogli się porozumieć i brał pod uwagę, że chłopak może próbować go gdzieś poprowadzić lub ostrzec, ale kiedy zdał sobie sprawę z tego, że gryzoń jedynie daje znać o swojej obecności, Cillian kucnął i pozwolił mu wskoczyć do pustej kieszeni płaszcza. Bo o co innego mogło mu chodzić, niż o opuszczenie Cromer, skoro nie chciał już nigdzie iść? Kroki poniosły go więc w miejsce, z którego mogli spokojnie odlecieć na miotle, nie martwiąc się zaciekawionymi spojrzeniami okolicznych gapiów. Nie zaryzykował też zapuszczania się w kierunek, z którego pierwotnie tu przybyli - Church Street, na której spłonął budynek mieszkalny, musiała wzbudzać niemałe zainteresowanie, a przynajmniej przestrach, a nie zależało im przecież na zwracaniu na siebie uwagi. Kiedy mijali opuszczoną halę, Cillian odchylił materiał i zajrzał do środka. Znajdowali się w miejscu, w którym mogli już w miarę bezpiecznie porozmawiać, jeżeli wymagała tego sytuacja. Ciche popiskiwanie mówiło mu tyle, co zdenerwowane spojrzenia byłych dziewczyn, kiedy te uporczywie mówiły, że nic się nie stało i wcale nie są złe. Absolutnie nic.
no beauty shines brighter
than a good heart
than a good heart
Cillian Moore
Zawód : Wygnany powieściopisarz, chwyta się prac dorywczych
Wiek : 27
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Chodźmy nad wodę
Na Twoich kolanach zasnę
Wymyślę więcej dobrych wierszy
Na Twoich kolanach zasnę
Wymyślę więcej dobrych wierszy
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Pipipi - tam jest, pachnie jak ty...
Pipipiipipi - zapach strachu...
Pipipipipi - a tamci są tam, pachną jak dziwna woda...
Pipipipipi - masz dla nas więcej jedzenia?
Cichutkie piski niosły się po krętych uliczkach niczym znana Steffowi z dzieciństwa zabawa w głuchy telefon. Ktoś nieobeznany ze szczurami mógłby uznać, że gryzonie są bardziej ożywione, bo zbiera się na zmianę pogody. Spodziewający się kuzyna Cillian zauważył, że jest śledzony, portowi robotnicy (cuchnący wciąż alkoholem po balandze dnia poprzedniego) niekoniecznie. Steffen, który cierpliwie zapoznawał się z portową zgrają przez ostatnie dni, wsłuchiwał się uważnie w piski - bezbrzeżnie wdzięczny, że szczury informują go zarówno o położeniu kuzyna, jak i robotników. Ich informacje wymagały zarówno sporej dozy zaufania, jak i odpowiedniej interpretacji - Cattermole wiedział już, że gryzonie rozumieją świat inaczej od ludzi - ale Pimpuś był sporą pomocą, a Steff pojął, że Cillian poszedł w jedną stronę, a robotnicy w drugą. Wciąż byli zajęci spowodowanym przez Moore'a bałaganem (czego Steffen już nie wiedział, choć szczurze piski dały mu mgliste pojęcie o jakimś bałaganie), mknąc szybko do przodu po labiryncie portowych uliczek.
Pimpuś i Steffen zrównali się z Cillianem, gdy prawie opuszczał kręte uliczki. Kuzyn nie znał szczurzego, ale najwyraźniej nie zdążył się zgubić - więc Steffen porzucił pomysł przemiany w człowieka i udzielania dobrych rad i posłusznie dał się spakować do kieszeni. Tak będzie szybciej. Kuzyn przytomnie znalazł prędko bezpieczne miejsce do rozmowy, a szczur zwinnym susem wyskoczył mu z kieszeni. Po drodze minęło zaklęcie Kameleona otaczające Cilliana, a i to ukrywające Steffena dobiegało końca. Przemienił się w człowieka i zdjął je z siebie szybkim Finite.
-Nikt nas nie śledził. - szepnął do kuzyna z uśmiechem ulgi. W normalnej sytuacji rzuciłby jeszcze Salvio Hexia czy coś, ale zasłona kryła ich dobrze, ufał też szczurzym piskom. Naprawdę zgubili trop! -Nie wiem, czy zorientowali się, że podmieniłem kajet, ale... nie mamy ogona. Spadamy stąd. Dziękuję, dziękuję. - szeptał prędko, wyjmując kajet z kieszeni. Zanim wsiedli na miotłę, musiał się jednak upewnić, że zdobył właściwy przedmiot - i jak właściwie działał ten przedmiot. Najpierw otworzył zeszyt drżącymi rękami, Cillian mógł zerkać mu przez ramię. Faktycznie, były tam daty i plany dostaw!
-Specialis Revelio. - stuknął różdżką w kajet, chcąc przede wszystkim sprawdzić, czy nie został obłożony żadnymi zaklęciami tropiącymi. Zaklęcie nie wykazało nic takiego, ale za to...
...oczy Steffena rozbłysły z ciekawością, gdy magia podpowiedziała mu coś innego. -Ten kajet jest zaczarowany, ale... jakimś prostym rodzajem zaklęcia Proteusza. Wygląda na to, że... - chciał dokończyć, ale wtem w kajecie zaczął pojawiać się tekst, na ich oczach. Niewidzialna ręka wpisała datę i orientacyjną godzinę i miejsce...
-Gdzieś jest bliźniaczy kajet! Tak oszczędzają czas, zamiast używać sów wpisują daty rozładunków do zeszytu... - szepnął, dodając dwa do dwóch. Widział w porcie jako szczur, jak zarządca grupy wpisuje coś do kajetu - potwierdzenia? I jak go wertuje, jakby na coś czekał. -Zostawiłem tam powielony kajet, za pomocą Gemino, nie skopiował się razem z zaklęciem. Zorientują się, że coś jest nie tak, ale... na razie nie wiedzą o tej dostawie, a my wiemy. Jest pojutrze. - stuknął palcem w nowy tekst, nowe dane o rozładunku. Jeśli robotnicy nie dostaną o nim informacji albo wciąż będą na nią czekać, a Zakon zjawi się tam szybko... mieli realną szansę, by obrabować cały transport! -Szybko, szybko, musimy dać znać Zakonowi. To nasza szansa. - uśmiechnął się promiennie. Chciał już zmieniać się w szczura, ale przytomnie dodał jeszcze: -Hexa Revelio. - dotykał już kajetu, widział jak inni go dotykali, na sprawdzenie pod kątem klątw było za późno, ale nie chciał być hipokrytą. Miał w końcu zamiar osobiście dostarczyć kajet sir Longbottomowi. Zrobi jeszcze zdjęcia, wszystkich stron - na wypadek gdyby jakiś tekst miał zniknąć. To już w domu albo w Oazie, aparat fotograficzny w Cromer przykułby zbyt dużą uwagę. Zaklęcie wykrywające klątwy zadziałało, a kajet był czysty.
Steff uśmiechnął się z ulgą i radością - czuł, że zeszyt będzie przydatny, ale nie wiedział, że tak bardzo.
-Lecimy? - upewnił się, a potem z powrotem zmienił w szczura, aby nie być dla kuzyna dodatkowym ciężarem na miotle. I odlecieli, w stronę najbliższego miejsca, z którego mogli się bezpiecznie teleportować. Jeśli zarządca zauważy stratę kajetu lub wady podmienionego zeszytu, będzie już za późno - po potencjalnie tragicznej akcji z Prorokiem Codziennym Steffen nabrał doświadczenia w szybkiej mobilizacji ludzi, dowództwo Zakonu dowie się o szansie na kradzież w ciągu najbliższej godziny.
rzut - Specialis Revelio z mocą 117, udane Hexa Revelio
/zt x 2
Pipipiipipi - zapach strachu...
Pipipipipi - a tamci są tam, pachną jak dziwna woda...
Pipipipipi - masz dla nas więcej jedzenia?
Cichutkie piski niosły się po krętych uliczkach niczym znana Steffowi z dzieciństwa zabawa w głuchy telefon. Ktoś nieobeznany ze szczurami mógłby uznać, że gryzonie są bardziej ożywione, bo zbiera się na zmianę pogody. Spodziewający się kuzyna Cillian zauważył, że jest śledzony, portowi robotnicy (cuchnący wciąż alkoholem po balandze dnia poprzedniego) niekoniecznie. Steffen, który cierpliwie zapoznawał się z portową zgrają przez ostatnie dni, wsłuchiwał się uważnie w piski - bezbrzeżnie wdzięczny, że szczury informują go zarówno o położeniu kuzyna, jak i robotników. Ich informacje wymagały zarówno sporej dozy zaufania, jak i odpowiedniej interpretacji - Cattermole wiedział już, że gryzonie rozumieją świat inaczej od ludzi - ale Pimpuś był sporą pomocą, a Steff pojął, że Cillian poszedł w jedną stronę, a robotnicy w drugą. Wciąż byli zajęci spowodowanym przez Moore'a bałaganem (czego Steffen już nie wiedział, choć szczurze piski dały mu mgliste pojęcie o jakimś bałaganie), mknąc szybko do przodu po labiryncie portowych uliczek.
Pimpuś i Steffen zrównali się z Cillianem, gdy prawie opuszczał kręte uliczki. Kuzyn nie znał szczurzego, ale najwyraźniej nie zdążył się zgubić - więc Steffen porzucił pomysł przemiany w człowieka i udzielania dobrych rad i posłusznie dał się spakować do kieszeni. Tak będzie szybciej. Kuzyn przytomnie znalazł prędko bezpieczne miejsce do rozmowy, a szczur zwinnym susem wyskoczył mu z kieszeni. Po drodze minęło zaklęcie Kameleona otaczające Cilliana, a i to ukrywające Steffena dobiegało końca. Przemienił się w człowieka i zdjął je z siebie szybkim Finite.
-Nikt nas nie śledził. - szepnął do kuzyna z uśmiechem ulgi. W normalnej sytuacji rzuciłby jeszcze Salvio Hexia czy coś, ale zasłona kryła ich dobrze, ufał też szczurzym piskom. Naprawdę zgubili trop! -Nie wiem, czy zorientowali się, że podmieniłem kajet, ale... nie mamy ogona. Spadamy stąd. Dziękuję, dziękuję. - szeptał prędko, wyjmując kajet z kieszeni. Zanim wsiedli na miotłę, musiał się jednak upewnić, że zdobył właściwy przedmiot - i jak właściwie działał ten przedmiot. Najpierw otworzył zeszyt drżącymi rękami, Cillian mógł zerkać mu przez ramię. Faktycznie, były tam daty i plany dostaw!
-Specialis Revelio. - stuknął różdżką w kajet, chcąc przede wszystkim sprawdzić, czy nie został obłożony żadnymi zaklęciami tropiącymi. Zaklęcie nie wykazało nic takiego, ale za to...
...oczy Steffena rozbłysły z ciekawością, gdy magia podpowiedziała mu coś innego. -Ten kajet jest zaczarowany, ale... jakimś prostym rodzajem zaklęcia Proteusza. Wygląda na to, że... - chciał dokończyć, ale wtem w kajecie zaczął pojawiać się tekst, na ich oczach. Niewidzialna ręka wpisała datę i orientacyjną godzinę i miejsce...
-Gdzieś jest bliźniaczy kajet! Tak oszczędzają czas, zamiast używać sów wpisują daty rozładunków do zeszytu... - szepnął, dodając dwa do dwóch. Widział w porcie jako szczur, jak zarządca grupy wpisuje coś do kajetu - potwierdzenia? I jak go wertuje, jakby na coś czekał. -Zostawiłem tam powielony kajet, za pomocą Gemino, nie skopiował się razem z zaklęciem. Zorientują się, że coś jest nie tak, ale... na razie nie wiedzą o tej dostawie, a my wiemy. Jest pojutrze. - stuknął palcem w nowy tekst, nowe dane o rozładunku. Jeśli robotnicy nie dostaną o nim informacji albo wciąż będą na nią czekać, a Zakon zjawi się tam szybko... mieli realną szansę, by obrabować cały transport! -Szybko, szybko, musimy dać znać Zakonowi. To nasza szansa. - uśmiechnął się promiennie. Chciał już zmieniać się w szczura, ale przytomnie dodał jeszcze: -Hexa Revelio. - dotykał już kajetu, widział jak inni go dotykali, na sprawdzenie pod kątem klątw było za późno, ale nie chciał być hipokrytą. Miał w końcu zamiar osobiście dostarczyć kajet sir Longbottomowi. Zrobi jeszcze zdjęcia, wszystkich stron - na wypadek gdyby jakiś tekst miał zniknąć. To już w domu albo w Oazie, aparat fotograficzny w Cromer przykułby zbyt dużą uwagę. Zaklęcie wykrywające klątwy zadziałało, a kajet był czysty.
Steff uśmiechnął się z ulgą i radością - czuł, że zeszyt będzie przydatny, ale nie wiedział, że tak bardzo.
-Lecimy? - upewnił się, a potem z powrotem zmienił w szczura, aby nie być dla kuzyna dodatkowym ciężarem na miotle. I odlecieli, w stronę najbliższego miejsca, z którego mogli się bezpiecznie teleportować. Jeśli zarządca zauważy stratę kajetu lub wady podmienionego zeszytu, będzie już za późno - po potencjalnie tragicznej akcji z Prorokiem Codziennym Steffen nabrał doświadczenia w szybkiej mobilizacji ludzi, dowództwo Zakonu dowie się o szansie na kradzież w ciągu najbliższej godziny.
rzut - Specialis Revelio z mocą 117, udane Hexa Revelio
/zt x 2
intellectual, journalist
little spy
little spy
Steffen Cattermole
Zawód : młodszy specjalista od klątw i zabezpieczeń w Gringottcie, po godzinach reporter dla "Czarownicy"
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
I like to go to places uninvited
OPCM : 30 +7
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 35 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 16
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
7 I 1958
Przestało go dziwić to, że w wąskich i ciasnych uliczkach portowych miast dominuje zapach uryny niźli morskie aromaty. Zresztą, na pokładach statków chyba trudno było o utrzymanie higieny, ale jakoś nigdy nie było okazji, aby zorientować się w temacie, skoro sam nigdy nie był na żadnym okręcie na dłużej. Taki z niego szczur lądowy, bo pod nogami wolał czuć twardy grunt, nawet ugrzęznąć w błocie, zamiast oddawać serce chyboczącej się w rytm fal łajbie. Od dziadka i ojca wyróżniało go to, że właściwie nie czuł głębokiego przywiązania do ziemi, może ledwie sentyment i to bardziej do czasów, gdy Irlandia była mu domem, niż wobec samego kraju. A Irlandia podobno jest taka zielona jak włosy syreny o świecie, za jej czułe westchnienia, blade ramiona, swoje szare oddałbym życie. W zabudowanej przestrzeni próżno było szukać zieleni, co rozbudziłaby w człek minimum entuzjazmu. Pokryta brukowaną kostką droga, ceglane kamienice, szare ściany kolejnych, od których odpadał tynk i gdzie dało się odnaleźć ślady po różnych płynach, w tym i tych ustrojowych. Być może bardziej obeznani w temacie medycyny mogliby po barwie zacieków pozostawionych przez mocz określić niedobór lub nadmiar składników odżywczych. Paskudna myśl, ale w tej okolicy nie było nic poza paskudztwem. Znikąd widoków na syreny wyimaginowane i te prawdziwe – chyba że łuskowaty ogon wyskoczy z jakiejś podejrzanej skrzyni. Pseudonim, z którego korzystała w listach, Lorelai. Nie przywiązywał do niego wielkiej wagi, nie zwrócił uwagi na ten szczegół, póki w jednej z książek o magicznych stworzeniach nie odnalazł wzmianki o imionach nadawanych na cześć syren. Była tam jeszcze wymieniona Marine, Marinus, Pearl. Co prawda bardziej poszukiwał wzmianek o tym, co może być pomocne przy obcowaniu ze zwierzyną łowną, ale pewnego dnia nie był wybredny i doczytał o tych nadmorskich mianach.
Mocniej naciągnął kaptur na głowę, starając się nie rzucać za bardzo w oczy. Ponoć w miastach łatwiej pozostać anonimowym, ale trudniej o to było, gdy większość mieszkańców uciekało z dużej aglomeracji z powodu prześladowań. Nie sposób było nie myśleć, że znajduje się na wrogiej ziemi. Chyba tylko raz podczas wędrówki dojrzał list gończy, ale taki uwieczniający twarz samego lorda Longbottoma. Podobizny rzekomych rebeliantów były jednak prezentowane w gazetach, a Kieran z twarzy był charakterystyczny, z postury zaś bardzo widoczny – bardzo wysoki, barczysty, przed spojrzeniami mógł umykać z pomocą magii co najwyżej. Chociaż właściwie kamuflowanie swojej obecności w lesie nie było dla niego wyzwaniem. Tutaj jednak przemykał przez miastowy krajobraz, przez zatęchłe, gęste powietrze i mdłe szarości.
Zatrzymał się przy pakunkach, kilku sporych workach, mocniej ściskając w prawej dłoni różdżkę, ustawiając się plecami do ściany. Jego oczekiwania nie przerwał nikt, tylko jakiś szczur przemknął wzdłuż uliczki. Ale przecież znał jednego animaga przyjmującego postać szczura. Rozbudzona nieufność kazała mu wyciągnąć różdżkę i przesunąć nią w powietrzu, kreśląc symbol, a po chwili jego usta wypuściła inkantacja zaklęcia: – Protecta.
Jeszcze nawet nie upewnił się co do uzyskanego efektu, magia nie zdążyła osiąść spokojnie, a już usłyszał kroki – nie za ciężkie, w jakiś sposób miękkie. Odwrócił się, spojrzenie kierując w stronę zbliżającej się do niego osoby. Rdzawy odcień długich kosmyków ściągnął całą jego uwagę. – Nie napotkałaś na żadne trudności po drodze? – spytał z lekka sceptycznie, jakby nie dowierzając, że pójdzie im łatwo z poczynieniem rozeznania. To było spotkanie mające na celu upewnić się, że przemyt czarno magicznych artefaktów odbywa się właśnie tutaj, ale przy okazji można było zorientować się, czy nie dzieją się inne niepokojące rzeczy na ziemiach Traversów.
| zaklęcie nieudane
We can make it out alive under cover of the night; Trees are burning, ravens fly, smoke is filling up the sky,
WE ARE RUNNING OUT OF TIME
Kieran Rineheart
Zawód : Rebeliant, auror
Wiek : 54
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowiec
I pochwalam tajń życia w pieśni
i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem
i wprawny w cierpieniu.
i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem
i wprawny w cierpieniu.
OPCM : 40 +5
UROKI : 30 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20 +3
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Mieszane miała uczucia kiedy przemierzała - czy raczej może przemykała - uliczkami miasta, które kiedyś znajome, teraz wydawało się obce. Kiedyś, kreśląc do Tonksa słowa na papierze, w euforii zwierzała się, że każde miasto portowe miało swoje własne dźwięki, zapachy i smaki, ale teraz to miejsce wydawało jej się pełne mdłości, jakby cały koloryt i zachwyt tym miejscem zbladły i zbrzydły. Spędziła w portach całe swoje życie, a nigdy nie czuła do nich takiej niechęci. Może to nie tylko kwestia samej wojennej zawieruchy, ale również tego, że miała mieć spotkanie z kimś, kogo obecność dalej przyprawiała ją o rozpamiętywania godne bólu głowy. I to takiego, w którym w najczęstszym wypadku i normalnej sytuacji po prostu by wyjechała bez większego rozważania, zrywając kontakt.
Ale życie nie było proste, psując się lawiną, zwłaszcza taką, której się nie chciało, ale teraz była tutaj, musiała więc nadrabiać za lata, w których pozwoliła sobie na swobodę. Zwłaszcza drobne informacje, podrzucane odpowiednim osobom...w tym zwłaszcza Kieranowi. Mniej moralna osoba machnęłaby na to ręką, pozwalając sobie na ominięcie jakiegoś dziwnego "długu", który miałaby wobec osoby ratującej, ale ona nie mogła przejść tak zupełnie obojętnie. W pierwszej chwili kompletnie wyładowała swoją złość na Kieranie, później jednak wiedziała, że zawdzięcza mu bezpieczeństwo. Przekazywała więc mu to, co mogła, mając również nadzieję, że nie zainteresuje się tak mocno jej "poboczną" działalnością, kiedy jeszcze miało to znaczenie. Co nie znaczyło, że mu ufała.
Niezwykłe czasy wymagały niezwykłych środków jednak, więc skierowała swoje kroki do Cromer, nie wiedząc, po co ona tu była. Co mogła zrobić ze swoimi zaklęciami, w których nie była aż tak dobra. Co prawda metamorfomagia i sprawności fizyczne miła dość dobrze rozwinięte, ale chyba nie na to liczył teraz starszy Rineheart. A może właśnie na to? Zastanowiła się lekko, ostatecznie jednak machając dłońmi na te rozważania, nawet nie zajmując się nad nimi dłużej, tak jakby przeczuwając, że jej nie doprowadzi to do nikąd, dlatego też sama postanowiła bardziej skupić się na metamorfomagii.
Nie odbiegła daleko - odjęła sobie nieco centymetrów, kończąc niższa o ich aż piętnaście. Zmieniła również rysy twarzy, chociaż nie udało jej się ukryć blizn, czego żałowała nieco, bo były dość charakterystyczne i rozpoznawalne. Rude kosmyki stały się nieco jaśniejsze, dlatego kiedy stanęła przed Kieranem, miała coś ze swojego wyglądu, wciąż jednak nie dało jej się powiązać jej całkowicie z Thalią Wellers.
- Rzadko kiedy takie miewam. Zasługa genów. - Wcisnęła dłonie do kieszeni przetartego płaszcza, spoglądając na niego i czekając...właściwie na cokolwiek. Lorelai. Mistyczna istota, kusząca mężczyzn na skale gdzieś na środku Renu, wabiąca ich do siebie...słaba do powiązania z niebotycznie pyskatym i wymęczonym rudzielcem. Bystre spojrzenie błękitnych oczu śledziło jednak każdy gest Kierana.
Udany rzut, Thalia ma przy sobie różdżkę, dobrze wyważony nóż (+5 do walki wręcz) i kryształ teleportujący
Ale życie nie było proste, psując się lawiną, zwłaszcza taką, której się nie chciało, ale teraz była tutaj, musiała więc nadrabiać za lata, w których pozwoliła sobie na swobodę. Zwłaszcza drobne informacje, podrzucane odpowiednim osobom...w tym zwłaszcza Kieranowi. Mniej moralna osoba machnęłaby na to ręką, pozwalając sobie na ominięcie jakiegoś dziwnego "długu", który miałaby wobec osoby ratującej, ale ona nie mogła przejść tak zupełnie obojętnie. W pierwszej chwili kompletnie wyładowała swoją złość na Kieranie, później jednak wiedziała, że zawdzięcza mu bezpieczeństwo. Przekazywała więc mu to, co mogła, mając również nadzieję, że nie zainteresuje się tak mocno jej "poboczną" działalnością, kiedy jeszcze miało to znaczenie. Co nie znaczyło, że mu ufała.
Niezwykłe czasy wymagały niezwykłych środków jednak, więc skierowała swoje kroki do Cromer, nie wiedząc, po co ona tu była. Co mogła zrobić ze swoimi zaklęciami, w których nie była aż tak dobra. Co prawda metamorfomagia i sprawności fizyczne miła dość dobrze rozwinięte, ale chyba nie na to liczył teraz starszy Rineheart. A może właśnie na to? Zastanowiła się lekko, ostatecznie jednak machając dłońmi na te rozważania, nawet nie zajmując się nad nimi dłużej, tak jakby przeczuwając, że jej nie doprowadzi to do nikąd, dlatego też sama postanowiła bardziej skupić się na metamorfomagii.
Nie odbiegła daleko - odjęła sobie nieco centymetrów, kończąc niższa o ich aż piętnaście. Zmieniła również rysy twarzy, chociaż nie udało jej się ukryć blizn, czego żałowała nieco, bo były dość charakterystyczne i rozpoznawalne. Rude kosmyki stały się nieco jaśniejsze, dlatego kiedy stanęła przed Kieranem, miała coś ze swojego wyglądu, wciąż jednak nie dało jej się powiązać jej całkowicie z Thalią Wellers.
- Rzadko kiedy takie miewam. Zasługa genów. - Wcisnęła dłonie do kieszeni przetartego płaszcza, spoglądając na niego i czekając...właściwie na cokolwiek. Lorelai. Mistyczna istota, kusząca mężczyzn na skale gdzieś na środku Renu, wabiąca ich do siebie...słaba do powiązania z niebotycznie pyskatym i wymęczonym rudzielcem. Bystre spojrzenie błękitnych oczu śledziło jednak każdy gest Kierana.
Udany rzut, Thalia ma przy sobie różdżkę, dobrze wyważony nóż (+5 do walki wręcz) i kryształ teleportujący
Thalia Wellers
Zawód : Żeglarz, handlarz, przemytnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
OPCM : 13+2
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0+1
TRANSMUTACJA : 5+2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Zakonu Feniksa
The member 'Thalia Wellers' has done the following action : Rzut kością
'Zdarzenia' :
'Zdarzenia' :
Zainicjował przepływ magii, poprawnie poruszył różdżką i bez zająknięcia wypowiedział inkantację, lecz to zdało się na nic. Nie poczuł, aby otoczenie stało się bezpieczniejsze, czar okazał się zbyt słaby. A przecież nie zabrakło mu skupienia, przeciwnie, chwila była spokojna, wręcz leniwa, gdy nie musiał uchylać się przed atakami. Jedyną oznaką irytacji było mocniejsze zaciśnięcie ust i zmarszczenie brwi, lecz szybko stał się nieczuły, gdy kolejna sylwetka zamajaczyła w uliczce. To musiała być ona i rzeczywiście była, nawet jeśli skorzystała ze swojego niebywałego talentu, zarazem nie zmieniając w sobie wszystkiego. Zapamiętał jej oczu, nawet w portowym syfie pozostawały czystym błękitem. Potrafiły być burzą, zamykać w sobie sztormowe fale, lecz w tej chwili były spokojną taflą wody.
Czyli również nie przydarzyło jej się nic podejrzanego. Ta bezproblemowość dotarcia aż tutaj mogła być nieco niepokojąca, przynajmniej dla Kierana. Warto było rozważyć wizję wpadnięcia w zasadzkę. Według jego założeń miało być na odwrót, miał upewnić się gdzie znajduje się ładunek z zaklętymi artefaktami, bo tylko ta kwestia go interesowała. Potem zaś należało podjąć odpowiednie działania, ale do takowych nie angażowałby informatorki. Walka nie była w jej interesie, a już tym bardziej doznanie uszczerbku na zdrowiu czy nawet utrata życia.
– Dołączy do nas jeszcze dwóch aurorów, ale wcześniej chciałbym poznać kilka szczegółów – poniekąd wyjawił jej powód, dla którego spotkali się za magazynami. Sam list było tylko sugestią, bardzo enigmatyczny, jednak przeczuwał, że nie trzymałby go w oparciu o same plotki. Thalia na pewno też wiedziała, że interesując go tylko sprawy powiązane z tym najbardziej zepsutym rodzajem magii. Jeszcze ani razu nie udzieliła mu błędnej wskazówki. – Jakieś konkrety odnośnie samego statku i ładunku? Coś ciekawego o załodze? A może wiesz który z tych magazynów należy mieć na oku?
Z jeszcze większą mocą w ciemnym spojrzeniu skupił się na jej osobie, zainteresowany wyłącznie faktami, wszelkie opinie mogła pozostawić dla siebie. To nie była sytuacji, w której powinna ukazać swój ognisty temperament. Gdzieś mimowolnie wspomniał siarczysty policzek, który mu wymierzyła w przeszłości. W obronie cudzego prawa do szczęścia. Polubił ją dokładnie za ten emocjonalny poryw.
Nim jednak zaczęła udzielać odpowiedzi, raz jeszcze poruszył różdżką, a jego usta zaraz opuściła inkantacja zaklęcia: – Carpiene.
Czyli również nie przydarzyło jej się nic podejrzanego. Ta bezproblemowość dotarcia aż tutaj mogła być nieco niepokojąca, przynajmniej dla Kierana. Warto było rozważyć wizję wpadnięcia w zasadzkę. Według jego założeń miało być na odwrót, miał upewnić się gdzie znajduje się ładunek z zaklętymi artefaktami, bo tylko ta kwestia go interesowała. Potem zaś należało podjąć odpowiednie działania, ale do takowych nie angażowałby informatorki. Walka nie była w jej interesie, a już tym bardziej doznanie uszczerbku na zdrowiu czy nawet utrata życia.
– Dołączy do nas jeszcze dwóch aurorów, ale wcześniej chciałbym poznać kilka szczegółów – poniekąd wyjawił jej powód, dla którego spotkali się za magazynami. Sam list było tylko sugestią, bardzo enigmatyczny, jednak przeczuwał, że nie trzymałby go w oparciu o same plotki. Thalia na pewno też wiedziała, że interesując go tylko sprawy powiązane z tym najbardziej zepsutym rodzajem magii. Jeszcze ani razu nie udzieliła mu błędnej wskazówki. – Jakieś konkrety odnośnie samego statku i ładunku? Coś ciekawego o załodze? A może wiesz który z tych magazynów należy mieć na oku?
Z jeszcze większą mocą w ciemnym spojrzeniu skupił się na jej osobie, zainteresowany wyłącznie faktami, wszelkie opinie mogła pozostawić dla siebie. To nie była sytuacji, w której powinna ukazać swój ognisty temperament. Gdzieś mimowolnie wspomniał siarczysty policzek, który mu wymierzyła w przeszłości. W obronie cudzego prawa do szczęścia. Polubił ją dokładnie za ten emocjonalny poryw.
Nim jednak zaczęła udzielać odpowiedzi, raz jeszcze poruszył różdżką, a jego usta zaraz opuściła inkantacja zaklęcia: – Carpiene.
We can make it out alive under cover of the night; Trees are burning, ravens fly, smoke is filling up the sky,
WE ARE RUNNING OUT OF TIME
Kieran Rineheart
Zawód : Rebeliant, auror
Wiek : 54
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowiec
I pochwalam tajń życia w pieśni
i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem
i wprawny w cierpieniu.
i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem
i wprawny w cierpieniu.
OPCM : 40 +5
UROKI : 30 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20 +3
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
The member 'Kieran Rineheart' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 53
'k100' : 53
Strona 1 z 2 • 1, 2
Uliczka za magazynami, Cromer
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Norfolk