Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Norfolk
Uliczka za magazynami, Cromer
Strona 2 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Uliczka za magazynami, Cromer
Towary ze statków przypływających do Cromer są rozładowywane do portowych magazynów przy głównej przystani. Za magazynami, w bocznej uliczce, zwykle ustawiane są beczki, paczki i skrzynie, czekające na swoją kolej. Uliczka jest częścią sieci zakamarków i labiryntu dróg, znanych dobrze mieszkańcom Cromer i portowym szczurom. Okolica jest ciemna i wilgotna, a wokół zwykle unosi się zapach moczu.
Obserwowała uważnie każdy ruch mężczyzny, momentami z nieufności, momentami z przekory, głównie jednak ze wzgląd na to, aby po prostu reagować na to. Jakkolwiek nie zaczęła się ich relacja, w tym momencie robiła wszystko, aby szanować autorytety u ludzi o wiele bardziej doświadczonych – w wojnie, jak na statku, nie było miejsca na samowolkę i działanie pod wpływem emocji. Starała się jak najlepiej, zwłaszcza że musiała pomagać ludziom, którzy z tą sytuacją musieli sobie radzić o wiele bardziej i poważniej znosić obecne straty. Chociaż miała o wiele większe doświadczenie od wielu z nich jeżeli chodziło o bycie przestępcą, to oni o wiele lepiej kojarzyli sytuację, a także co było w tym momencie potrzebne.
Sama również wyczuwała pewne problemy w tym, że nic się nie działo, prawdziwie oczekując, że w tym momencie może na nich ktoś wypaść. Nie chciała spotkać tutaj nikogo nieprzewidzianego, wiedząc, że chociaż starała się ćwiczyć zaklęcia, w wolnych chwilach poświęcając się treningu uroków oraz tarcz, teraz zaś starając się najlepiej jak mogła aby nie stanowić balastu. Wciąż jednak odstawała sporo od innych, dlatego chciała robić to, co najlepiej jej wychodziło i po prostu informować. Albo regularnie korzystać ze swoich umiejętności zmiany.
- Nigdy nie umieszczam szczegółów w listach – jeżeli będziesz potrzebować wcześniejszych informacji, mogę się gdzieś indziej zjawić, ale papier zbyt łatwo może wpaść w niepowołane ręce. – Na pewno to rozumiał, musiał, inaczej nie miałby powierzonego zajmowania się całym biurem aurorów. Mimo to, nie zdziwiło ją, że chce wiedzieć więcej, musząc się przecież przygotować do misji wraz z innymi. Nie chciała wnikać w to, co zamierzają robić, ale chciała iść z nimi, w nieco bardziej prywatnym celu, ale też takim, który mógł się przysłużyć pozostałym walczącym z obecną władzą.
- Parę dni temu przypłynął statek który na trasie swojej podróży miał wybrzeża Belgii, gdzie ostatnio krążyły plotki o solidnej dostawie składników pod klątwy. Udało mi się wślizgnąć na statek pod przebraniem, upewniłam się więc że przywieźli je na pewno i nie były to tylko pogłoski. Część z nich przechowywana jest w magazynie tam na południu, najpewniej postawili tam obstawę i pułapki. Te mogą być nałożone bezpośrednio na towar, przy czym nawet jeżeli zabierasz jedzenie czy inne podstawowe produkty, radzę zawsze na towary przemytnicze zabierać rękawiczki. – Kto wie, czego wcześniej dotykał ten towar, a czasem nawet na wierz rzucano substancje, które potrafiły zaszkodzić. – Dziesięć skrzyń łącznie. Nie wiem czy wszystkie są wypełnione, nie mogłam zajrzeć do środka. Wolałam nie zostawać dłużej niż to było potrzebne.
Przyjmowanie męskiej postaci nie było problematyczne, ale podszywanie się pod istniejącą osobę zawsze dawało ryzyko rozpoznania. Wszystko przedstawiała spokojnie i rzeczowo, zupełnie inaczej, niż z emocjami, z którymi przyszła do niego po raz pierwszy. Ale była teraz w pracy i na misji, potrzebowała więc się skupić. Potrafiła być poważna.
- Jeżeli potrzebujesz odwrócić ich uwagę, mogę z tym pomóc. – Póki co Carpiene nic nie wykazało, więc przynajmniej na drodze do odpowiedniego magazynu nie będzie problemu. A przynajmniej problemu z pułapkami.
Sama również wyczuwała pewne problemy w tym, że nic się nie działo, prawdziwie oczekując, że w tym momencie może na nich ktoś wypaść. Nie chciała spotkać tutaj nikogo nieprzewidzianego, wiedząc, że chociaż starała się ćwiczyć zaklęcia, w wolnych chwilach poświęcając się treningu uroków oraz tarcz, teraz zaś starając się najlepiej jak mogła aby nie stanowić balastu. Wciąż jednak odstawała sporo od innych, dlatego chciała robić to, co najlepiej jej wychodziło i po prostu informować. Albo regularnie korzystać ze swoich umiejętności zmiany.
- Nigdy nie umieszczam szczegółów w listach – jeżeli będziesz potrzebować wcześniejszych informacji, mogę się gdzieś indziej zjawić, ale papier zbyt łatwo może wpaść w niepowołane ręce. – Na pewno to rozumiał, musiał, inaczej nie miałby powierzonego zajmowania się całym biurem aurorów. Mimo to, nie zdziwiło ją, że chce wiedzieć więcej, musząc się przecież przygotować do misji wraz z innymi. Nie chciała wnikać w to, co zamierzają robić, ale chciała iść z nimi, w nieco bardziej prywatnym celu, ale też takim, który mógł się przysłużyć pozostałym walczącym z obecną władzą.
- Parę dni temu przypłynął statek który na trasie swojej podróży miał wybrzeża Belgii, gdzie ostatnio krążyły plotki o solidnej dostawie składników pod klątwy. Udało mi się wślizgnąć na statek pod przebraniem, upewniłam się więc że przywieźli je na pewno i nie były to tylko pogłoski. Część z nich przechowywana jest w magazynie tam na południu, najpewniej postawili tam obstawę i pułapki. Te mogą być nałożone bezpośrednio na towar, przy czym nawet jeżeli zabierasz jedzenie czy inne podstawowe produkty, radzę zawsze na towary przemytnicze zabierać rękawiczki. – Kto wie, czego wcześniej dotykał ten towar, a czasem nawet na wierz rzucano substancje, które potrafiły zaszkodzić. – Dziesięć skrzyń łącznie. Nie wiem czy wszystkie są wypełnione, nie mogłam zajrzeć do środka. Wolałam nie zostawać dłużej niż to było potrzebne.
Przyjmowanie męskiej postaci nie było problematyczne, ale podszywanie się pod istniejącą osobę zawsze dawało ryzyko rozpoznania. Wszystko przedstawiała spokojnie i rzeczowo, zupełnie inaczej, niż z emocjami, z którymi przyszła do niego po raz pierwszy. Ale była teraz w pracy i na misji, potrzebowała więc się skupić. Potrafiła być poważna.
- Jeżeli potrzebujesz odwrócić ich uwagę, mogę z tym pomóc. – Póki co Carpiene nic nie wykazało, więc przynajmniej na drodze do odpowiedniego magazynu nie będzie problemu. A przynajmniej problemu z pułapkami.
Thalia Wellers
Zawód : Żeglarz, handlarz, przemytnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
OPCM : 13+2
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0+1
TRANSMUTACJA : 5+2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Zakonu Feniksa
Im bardziej wojna postępowała, tym bardziej powszechne stawały się czarnomagiczne przedmioty - nie było dla mnie tajemnicą, że część arystokracji czerpała z ich sprzedaży spore korzyści, odkąd więc mój ojciec zajmował stołek Ministra, władza sprzyjała niechlubnym interesom - a czarna magia zbierała swoje żniwo. Magazyny w Norfolk już od dawna wydawały się kluczowym miejscem dla centrum rozkwitu nielegalnego handlu, i choć nie mieliśmy środków ani mocy, by rozprawić się z całą siatką, w niewielkim gronie byliśmy w stanie zadziałać punktowo, niczym zajadła osa, od której ukąszenia puchnie cała ręka, nie tylko miejsce ukłucia. Z twarzą typowego wilka morskiego z łatwością mogłem wtopić się w tłum - przerzedzone na czubku głowy włosy opadały mi do ramion, a twarz zdobiły liczne, głębokie zmarszczki. Skóra nabrała zimnego kolorytu, przebarwiona czerwonymi plamami, wydawała się sucha od morskiej soli i zniszczona od pełnego słońca, które królowało na pełnym morzu. Towarzyszył mi Diggory, który brak zdolności metamorfomagii rekompensował przygarbioną posturą, głębokim kapturem i powłóczystym chodem. Nie byliśmy tak mocno wykwalifikowani w kamuflażu jak członkowie wiedźmiej straży - posiadaliśmy jednak wystarczające umiejętności, by niezauważeni dotrzeć do celu i nie wzbudzić niczyich podejrzeń, podczas gdy strażnicy w przebraniu potrafili spędzać miesiące - a to wymagało ogromnej siły psychicznej.
Powoli docieraliśmy do punktu, w którym miał na nas czekać Kieran wraz z jego informatorką. Wiedziałem o Thalii, sam w ostatnich dniach wysłałem do niej sowę z prośbą o pomoc, nigdy jednak nie spotkaliśmy się osobiście. Wiedziałem również, że wspiera działania Zakonu Feniksa - miałem więc okazję, by przyjrzeć się jej z bliska, choć nie wątpiłem w osąd Rinehearta, który nie obdarzyłby zaufaniem przypadkowej osoby.
Smród unoszący się w porcie drażnił nozdrza mieszaniną morskiej toni, błota i uryn, a krążące ponad głowami mewy skrzeczały niemiłosiernie. Tym bardziej zmuszało to do wyostrzania zmysłów i skanowania otoczenia, ale różdżkę jak zwykle trzymałem blisko siebie, gotów do reakcji na każdą niespodziankę.
Powoli docieraliśmy do punktu, w którym miał na nas czekać Kieran wraz z jego informatorką. Wiedziałem o Thalii, sam w ostatnich dniach wysłałem do niej sowę z prośbą o pomoc, nigdy jednak nie spotkaliśmy się osobiście. Wiedziałem również, że wspiera działania Zakonu Feniksa - miałem więc okazję, by przyjrzeć się jej z bliska, choć nie wątpiłem w osąd Rinehearta, który nie obdarzyłby zaufaniem przypadkowej osoby.
Smród unoszący się w porcie drażnił nozdrza mieszaniną morskiej toni, błota i uryn, a krążące ponad głowami mewy skrzeczały niemiłosiernie. Tym bardziej zmuszało to do wyostrzania zmysłów i skanowania otoczenia, ale różdżkę jak zwykle trzymałem blisko siebie, gotów do reakcji na każdą niespodziankę.
Kundle, odmieńcy, śmieci, wariaci,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
Róbmy dym
The member 'Frederick Fox' has done the following action : Rzut kością
'Zdarzenia' :
'Zdarzenia' :
Najpewniej by się tutaj wcale nie znalazła, gdyby nie jakieś jej honorowe zacięcie w tej kwestii. Najgorsza chyba możliwa kombinacja z możliwych: honorowy przestępca, który nagle uznawał, że ma do spłacenia dług. Nie wiedziała nawet, czemu poświęca temu tak wiele myśli, zwłaszcza, że wciąż była dość niezadowolona względem swojego własnego zachowania ostatnimi miesiącami. A może to nerwy, napięte jak struna przez klątwę, sprawiały że będzie o wiele bardziej czujna ale i zmęczona. Miała ochotę jak raz odetchnąć i nie przejmować się tym, co się dzieje dookoła. Chociaż przez dwa dni, chociaż na chwilę.
Dopiero po chwili usłyszała kroki, na szybko cofając się pomiędzy przestrzenie pomiędzy magazynami, przez chwilę wypatrując, kto zamierzał do nich nadejść, a jednocześnie nie zamierzając zostawiać Kierana i dopiero kiedy starszy auror powitał Foxa, wysunęła się z okolicznej uliczki, unosząc ostrożnie dłoń na powitanie, spoglądając to na Foxa, to na drugiego z aurorów. Ostatnimi czasy chyba miała ich trochę za dużo w swoim życiu, nie narzekała jednak, bo wszystkie ręce na pokładzie, heh, mogły się jeszcze przydać.
Kiedy jednak pojawiła się nowa osoba, Thalia gotowa była już na obronę, jednak nie spodziewała się ciężkich dłoni zaciskających się na jej płaszczu. Spięła się, ale spojrzenie, które błądziło po mężczyźnie, przeniosło się na jego strój, kiedy nos sam z siebie wyczuwał zapach krwi. Rozbiegany wzrok mężczyzny powoli śledził wszystkich – z jednej strony było widać, jak bardzo bije się z myślami aby po prostu zrozumieć, czy mógłby im zaufać, z drugiej wyglądał, jakby nie miał nic do stracenia.
- Błagam! Potrzebujemy pilnej pomocy! Nie wiemy już co robić, zaraz wszyscy możemy skończyć martwi. – Jego dłonie zaciskały się co raz mocniej na ramionach Thalii, która odruchowo syknęła, ale nie wyrwała się jeszcze, próbując dowiedzieć się czegoś więcej. Tutaj potrzebowała zrozumieć, co się stało, bo bez tego nie wiedzieli jak działać dalej. Chociaż nie zapowiadało się to dobrze.
- Napadli na nasze domy…chcą zabrać wszystko i nich nie obchodzi. Stary O’Donell im się postawił, chciał chronić dzieciaki…zabili go bez problemu na oczach całej rodziny. Wiem gdzie są teraz, proszę, pomóżcie zanim będzie za późno. – Nie wiedziała nawet co zwróciło uwagę tego mężczyzny i czy być może fakt obecności kobiety sprawiał, że grupa wciąż wydawała się zorganizowana ale…łagodniejsza zadecydował, że zwrócił się właśnie do nich.
Spojrzenie Thalii spoczęło na Foxie z racji bliskości – ciężkie, nie tyle oceniające, ale bardziej czekające.
- Musimy pomóc. – To nie było pytanie, nie był to też rozkaz. To było stwierdzenie, które padało, bo chciała wiedzieć, czy oni też pójdą. Żaden z niej był wielki auror, ale chciała pomóc, potrzebowała więc wiedzieć, czy może liczyć na wsparcie.
Dopiero po chwili usłyszała kroki, na szybko cofając się pomiędzy przestrzenie pomiędzy magazynami, przez chwilę wypatrując, kto zamierzał do nich nadejść, a jednocześnie nie zamierzając zostawiać Kierana i dopiero kiedy starszy auror powitał Foxa, wysunęła się z okolicznej uliczki, unosząc ostrożnie dłoń na powitanie, spoglądając to na Foxa, to na drugiego z aurorów. Ostatnimi czasy chyba miała ich trochę za dużo w swoim życiu, nie narzekała jednak, bo wszystkie ręce na pokładzie, heh, mogły się jeszcze przydać.
Kiedy jednak pojawiła się nowa osoba, Thalia gotowa była już na obronę, jednak nie spodziewała się ciężkich dłoni zaciskających się na jej płaszczu. Spięła się, ale spojrzenie, które błądziło po mężczyźnie, przeniosło się na jego strój, kiedy nos sam z siebie wyczuwał zapach krwi. Rozbiegany wzrok mężczyzny powoli śledził wszystkich – z jednej strony było widać, jak bardzo bije się z myślami aby po prostu zrozumieć, czy mógłby im zaufać, z drugiej wyglądał, jakby nie miał nic do stracenia.
- Błagam! Potrzebujemy pilnej pomocy! Nie wiemy już co robić, zaraz wszyscy możemy skończyć martwi. – Jego dłonie zaciskały się co raz mocniej na ramionach Thalii, która odruchowo syknęła, ale nie wyrwała się jeszcze, próbując dowiedzieć się czegoś więcej. Tutaj potrzebowała zrozumieć, co się stało, bo bez tego nie wiedzieli jak działać dalej. Chociaż nie zapowiadało się to dobrze.
- Napadli na nasze domy…chcą zabrać wszystko i nich nie obchodzi. Stary O’Donell im się postawił, chciał chronić dzieciaki…zabili go bez problemu na oczach całej rodziny. Wiem gdzie są teraz, proszę, pomóżcie zanim będzie za późno. – Nie wiedziała nawet co zwróciło uwagę tego mężczyzny i czy być może fakt obecności kobiety sprawiał, że grupa wciąż wydawała się zorganizowana ale…łagodniejsza zadecydował, że zwrócił się właśnie do nich.
Spojrzenie Thalii spoczęło na Foxie z racji bliskości – ciężkie, nie tyle oceniające, ale bardziej czekające.
- Musimy pomóc. – To nie było pytanie, nie był to też rozkaz. To było stwierdzenie, które padało, bo chciała wiedzieć, czy oni też pójdą. Żaden z niej był wielki auror, ale chciała pomóc, potrzebowała więc wiedzieć, czy może liczyć na wsparcie.
So heed the words from sailors old
Beware the dreams with eyes of gold
And though he'll speak of quests and powers...
...blessed, ignore the lies you're told
Beware the dreams with eyes of gold
And though he'll speak of quests and powers...
...blessed, ignore the lies you're told
Thalia Wellers
Zawód : Żeglarz, handlarz, przemytnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
OPCM : 13+2
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0+1
TRANSMUTACJA : 5+2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Zakonu Feniksa
Mężczyzna, który zmierzał w naszą stronę, przykuł moją uwagę zanim jeszcze zdołał do nas dotrzeć - widziałem go w oddali, jak ogarnięty paniką podbiegał do przypadkowych ludzi w porcie, odtrącany i ignorowany. Jego zakrwawione szaty i mizerne ciało nie wskazywały na to, by stanowił zagrożenie, a raczej poszukiwał pomocy, mimo wszystko im bliżej nas się znajdował, tym czujniej obserwowałem jego ruchy, z wolna obracając rękojeść różdżki między palcami. Słowa Kierana docierały do mnie jak przez mgłę, aż w końcu mężczyzna dotarł do nas, desperacko chwytając się Wellers. Kiedy informatorka podniosła na mnie wzrok, z wolna skinąłem jej głową, odciągając na chwilę dwójkę aurorów na bok.
- Pójdę z nią sprawdzić co się dzieje. Gdyby coś się wydarzyło... będziemy się komunikować - swoje słowa skierowałem do Kierana, spoglądając na niego wymownie. Były gwardzista mógł łatwo wywnioskować, że w razie kruchej sytuacji przyślę do nich srebrzystego lisa - i oni również mogli prosić o pomoc. Choć Diggory grał w tej samej drużynie, nie mógł wiedzieć wszystkiego - podobnie jak Wellers. Jej zamiary wydawały się przejrzyste, jednak wydarzenia z przeszłości nakazały zachowywać mi ostrożność wobec każdego sojusznika. Nie znała moich personaliów - i w zasadzie w obecnej sytuacji nie mogła powiązać mnie z poszukiwanym Frederickiem Foxem. Nie przypuszczałem, by doświadczony Rineheart zdradził jej nazwiska moje oraz Diggory’ego, a mój wygląd nijak dało się powiązać z mężczyzną widniejącym na listach gończych - co w tej chwili nie koniecznie było po mojej myśli. Nie miałem jednak wyjścia, musiałem pozostać pod fałszywą twarzą wilka morskiego - nie miałem w zwyczaju chwalić się swoimi zdolnościami przed niemalże obcymi ludźmi. Takie zabawy były dobre dla niedojrzałego Lycusa Malfoya.
- Pomożemy. - Odstępując od aurorów, zwróciłem się do mężczyzny. - Jak się nazywasz?
- Brown, proszę pana, Marcus Brown.
- Prowadź. Najlepiej drogą, która nie ściągnie na nas za dużo uwagi. - Zasugerowałem, a na umęczonej twarzy młodego mężczyzny - na oko sporo młodszego ode mnie - wymalowała się nadzieja. - Pójdziesz ze mną. - Zakomunikowałem łagodnie, kiwając Wellers głową, po czym we trójkę ruszyliśmy w stronę gospodarstwa. - Potrafisz walczyć, Marcusie? - Zapytałem, zanim jednak padła odpowiedź, kontynuowałem, niejako zakładając, że mężczyzna zamierzał chwycić za różdżkę. - Powiedzcie mi krótko co potraficie. - Nie znałem zupełnie dwójki towarzyszących mi ludzi - posiadałem jednak spore doświadczenie w walce, a świadomość mocnych stron sojuszników pozwalała nakreślić taktykę.
szafka
- Pójdę z nią sprawdzić co się dzieje. Gdyby coś się wydarzyło... będziemy się komunikować - swoje słowa skierowałem do Kierana, spoglądając na niego wymownie. Były gwardzista mógł łatwo wywnioskować, że w razie kruchej sytuacji przyślę do nich srebrzystego lisa - i oni również mogli prosić o pomoc. Choć Diggory grał w tej samej drużynie, nie mógł wiedzieć wszystkiego - podobnie jak Wellers. Jej zamiary wydawały się przejrzyste, jednak wydarzenia z przeszłości nakazały zachowywać mi ostrożność wobec każdego sojusznika. Nie znała moich personaliów - i w zasadzie w obecnej sytuacji nie mogła powiązać mnie z poszukiwanym Frederickiem Foxem. Nie przypuszczałem, by doświadczony Rineheart zdradził jej nazwiska moje oraz Diggory’ego, a mój wygląd nijak dało się powiązać z mężczyzną widniejącym na listach gończych - co w tej chwili nie koniecznie było po mojej myśli. Nie miałem jednak wyjścia, musiałem pozostać pod fałszywą twarzą wilka morskiego - nie miałem w zwyczaju chwalić się swoimi zdolnościami przed niemalże obcymi ludźmi. Takie zabawy były dobre dla niedojrzałego Lycusa Malfoya.
- Pomożemy. - Odstępując od aurorów, zwróciłem się do mężczyzny. - Jak się nazywasz?
- Brown, proszę pana, Marcus Brown.
- Prowadź. Najlepiej drogą, która nie ściągnie na nas za dużo uwagi. - Zasugerowałem, a na umęczonej twarzy młodego mężczyzny - na oko sporo młodszego ode mnie - wymalowała się nadzieja. - Pójdziesz ze mną. - Zakomunikowałem łagodnie, kiwając Wellers głową, po czym we trójkę ruszyliśmy w stronę gospodarstwa. - Potrafisz walczyć, Marcusie? - Zapytałem, zanim jednak padła odpowiedź, kontynuowałem, niejako zakładając, że mężczyzna zamierzał chwycić za różdżkę. - Powiedzcie mi krótko co potraficie. - Nie znałem zupełnie dwójki towarzyszących mi ludzi - posiadałem jednak spore doświadczenie w walce, a świadomość mocnych stron sojuszników pozwalała nakreślić taktykę.
szafka
Kundle, odmieńcy, śmieci, wariaci,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
Róbmy dym
wychodzimy z szafki
Była już lekko zdyszana i zmęczona po tej walce, zwłaszcza kiedy musieli w jej trakcie nagle rzucić się na ziemię. Dwójka mężczyzn leżała nieprzytomna na ziemi, kobieta ledwie słaniała się na nogach i zapowiadało się, że ma zaraz dołączyć do swoich towarzyszy. Ubrudzona i nieco zmarnowana Thalia zaś uważnie przyjrzała się mężczyźnie, który stał obok nich, ale wydawało się, że pomimo przyjęcia na siebie zaklęć jeszcze stoi.
- Dobre robota. – Ostrożnie poklepała nieznajomego po ramieniu. Ten wydawał się nieco rozczarowany albo zdezorientowany i dopiero ten gest przywołał go do rzeczywistości, bo spojrzał w tym momencie na Foxa, trochę z przerażeniem, głównie jednak z zachwytem i podziwem. Wiedział, że to wielkie ryzyko, kiedy szedł prosić o pomoc, ale jak widać, znaleźli się dobrzy ludzie, którzy nagle postanowili pomóc.
- Ja…nie wiem co powiedzieć…zrobiliście dla mnie tak wiele, to wszystko, nie będą już nas nękać… - Można było mieć wrażenie, że uderzył go szok, bo obecnie wyglądał jakby potrzebował usiąść. Thalia złapała go ostrożnie za ramię, mężczyzna jednak skupił się jeszcze na okolicy, zerkając po gruzach i jęknął cicho.
- Zapasy, czy one… - Zawahał się, nawet nie chcąc powiedzieć, co tutaj mogło się stać i czy wybuch nawet nie stanął im na drodze do odzyskania reszty rzeczy. Ostrożnie sadzając mężczyznę na ziemię, Thalia przeszła w stronę gruzów, machając ostrożnie ramionami.
- Spokojnie, poszukam! Nie martwcie się. – Machnęła dłońmi, zajmując się wszystkim, żeby oni już nie musieli, bo wolała, aby auror zajął się nieznajomą kobietą. Ostrożnie też podniosła się, przeczesując gruzowisko, przechodząc z jednego miejsca na drugie aby odszukać co tylko mogła znaleźć. Po kolei odkopywała worki, ciesząc się, że bardzo niewiele z tego zostało uszkodzone. Dobrze, że towary znajdowały się nieco dalej niż ludzie w kryjówce.
Ostrożnie też przekładała to, co mogła odzyskać z rozsypanych przedmiotów do koszy – tymczasowe rozwiązanie, ale mogło im pomóc w tym wypadku aby jakoś uratować się z tego wszystkiego, potem mieszkańcy mogli to podzielić między sobą. Wyglądało na to, że zapasy pochodziły z różnych miejsc, co oznaczało, że lepiej według niej było, aby jednak podzielili to między sobą. Lepiej nie było w tym momencie zgrywać bohaterów tylko zachowywać się jak mogli.
- Wzięłam co mogłam z zapasów, myślę, że możemy zanieść to do…gdzie jest to potrzebne. – Spojrzała jeszcze na towarzyszącego im mężczyznę. On musiał powiedzieć im, gdzie to zanieść, a oni potrzebowali też wrócić i zrobić to, co potrzebowali. O ile Fox miał jeszcze siłę. Zostawała kwestia tych trzech rzezimieszków, ale w tym chciała zostawić decyzję komuś innemu, nie jej.
Była już lekko zdyszana i zmęczona po tej walce, zwłaszcza kiedy musieli w jej trakcie nagle rzucić się na ziemię. Dwójka mężczyzn leżała nieprzytomna na ziemi, kobieta ledwie słaniała się na nogach i zapowiadało się, że ma zaraz dołączyć do swoich towarzyszy. Ubrudzona i nieco zmarnowana Thalia zaś uważnie przyjrzała się mężczyźnie, który stał obok nich, ale wydawało się, że pomimo przyjęcia na siebie zaklęć jeszcze stoi.
- Dobre robota. – Ostrożnie poklepała nieznajomego po ramieniu. Ten wydawał się nieco rozczarowany albo zdezorientowany i dopiero ten gest przywołał go do rzeczywistości, bo spojrzał w tym momencie na Foxa, trochę z przerażeniem, głównie jednak z zachwytem i podziwem. Wiedział, że to wielkie ryzyko, kiedy szedł prosić o pomoc, ale jak widać, znaleźli się dobrzy ludzie, którzy nagle postanowili pomóc.
- Ja…nie wiem co powiedzieć…zrobiliście dla mnie tak wiele, to wszystko, nie będą już nas nękać… - Można było mieć wrażenie, że uderzył go szok, bo obecnie wyglądał jakby potrzebował usiąść. Thalia złapała go ostrożnie za ramię, mężczyzna jednak skupił się jeszcze na okolicy, zerkając po gruzach i jęknął cicho.
- Zapasy, czy one… - Zawahał się, nawet nie chcąc powiedzieć, co tutaj mogło się stać i czy wybuch nawet nie stanął im na drodze do odzyskania reszty rzeczy. Ostrożnie sadzając mężczyznę na ziemię, Thalia przeszła w stronę gruzów, machając ostrożnie ramionami.
- Spokojnie, poszukam! Nie martwcie się. – Machnęła dłońmi, zajmując się wszystkim, żeby oni już nie musieli, bo wolała, aby auror zajął się nieznajomą kobietą. Ostrożnie też podniosła się, przeczesując gruzowisko, przechodząc z jednego miejsca na drugie aby odszukać co tylko mogła znaleźć. Po kolei odkopywała worki, ciesząc się, że bardzo niewiele z tego zostało uszkodzone. Dobrze, że towary znajdowały się nieco dalej niż ludzie w kryjówce.
Ostrożnie też przekładała to, co mogła odzyskać z rozsypanych przedmiotów do koszy – tymczasowe rozwiązanie, ale mogło im pomóc w tym wypadku aby jakoś uratować się z tego wszystkiego, potem mieszkańcy mogli to podzielić między sobą. Wyglądało na to, że zapasy pochodziły z różnych miejsc, co oznaczało, że lepiej według niej było, aby jednak podzielili to między sobą. Lepiej nie było w tym momencie zgrywać bohaterów tylko zachowywać się jak mogli.
- Wzięłam co mogłam z zapasów, myślę, że możemy zanieść to do…gdzie jest to potrzebne. – Spojrzała jeszcze na towarzyszącego im mężczyznę. On musiał powiedzieć im, gdzie to zanieść, a oni potrzebowali też wrócić i zrobić to, co potrzebowali. O ile Fox miał jeszcze siłę. Zostawała kwestia tych trzech rzezimieszków, ale w tym chciała zostawić decyzję komuś innemu, nie jej.
So heed the words from sailors old
Beware the dreams with eyes of gold
And though he'll speak of quests and powers...
...blessed, ignore the lies you're told
Beware the dreams with eyes of gold
And though he'll speak of quests and powers...
...blessed, ignore the lies you're told
Thalia Wellers
Zawód : Żeglarz, handlarz, przemytnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
OPCM : 13+2
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0+1
TRANSMUTACJA : 5+2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Zakonu Feniksa
zmieniamy datę na 16 marca
Opuściłem różdżkę dopiero wtedy, gdy po chwili ciszy w naszym kierunku nie pomknęło już żadne zaklęcie. Dopiero wtedy przerwałem działanie ciążącej na mnie klątwy, odzyskując lekkość ruchów, choć nieprzyjemne uczucie wypełnionego brzucha miało mi jeszcze przez jakiś czas towarzyszyć - co w perspektywie ostatnich miesięcy było dość ironiczne. Przez dwa tygodnie żywiłem się chlebem z flądrą, co trudno uznać za wypełnienie brzucha, a przed całkowitym głodem uchroniło mnie jedynie szczęście upolowania dwóch królików. Większość i tak zmarnowałem - ale moje umiejętności obchodzenia się z mięsem wzrastały po każdej nieudanej próbie.
Byłem pewien, że kobieta pozostawała jeszcze przytomna - ale najwyraźniej już zbyt słaba, by cokolwiek zrobić. Spojrzałem na swoich towarzyszy, powoli kiwając im głową w geście uznania. Oboje wykazali się wysokimi umiejętnościami podczas pojedynku.
- Powiedz nam tylko, co chcesz z nimi zrobić. - Skierowałem swoja słowa do niedoszłego wiedźmiego strażnika, którego wojna zmusiła do powrotu w rodzinne strony i zajęcia się bezpieczeństwem własnej rodziny. Nazwisko kojarzyłem z rodzinami mugolskimi, a więc można było się domyślić, że pod rządami mojego ojca musieli ukrywać swoją tożsamość. Na moje pytanie mężczyzna odpowiedział dłuższą ciszą, dopiero po chwili zabierając głos.
- O ich losie zdecydują wszyscy, których spotkało zło z ich rąk. To nasze gospodarstwo, O’Donnellowie i jeszcze kilkoro sąsiadów.
- Masz powóz? Żeby zabrać pojmanych oraz zapasy. - Domyślałem się, że na gospodarstwie powinni dysponować środkiem transportu.
- Tak. - Skinął głową, po czym znów zamilkł, jakby się zawahał. - Sprowadzę go. Sprawdźmy tylko, co z kobietą.
Podczas gdy Thalia zajęła się wyciąganiem zapasów spod zawalonej chaty, w towarzystwie Marcusa przesłuchałem kobietę. Wyglądało jednak na to, że nie byli częścią zorganizowanej grupy, a stanowili własną szajkę, która wykorzystując wojenny zamęt żerowała na słabszych. Nie powiedziała jednak wiele nim straciła przytomność. Marcus ruszył więc po powóz, a ja spętałem magią całą trójkę, uprzednio pozbawiając ich różdżek. Po tym dołączyłem do Wellers, pomagając z wydobyciem jedzenia i przyglądając się wnikliwie jej pracy. Wyglądała, jakby wysiłek fizyczny sprawiał jej przyjemność, pomimo walki i przyjętych obrażeń. Nie byłem jednak gotów zdradzić jej prawdziwej tożsamości. Nie chciałem, by ktokolwiek spoza Zakonu Feniksa powiązał mnie ze zdolnościami metamorfomagii. Była sojuszniczką - a więc darzyłem ją ograniczonym zaufaniem.
Kiedy Brown wrócił, zapasy oraz nieprzytomnych napastników załadowaliśmy na powóz. - Myślę, że lepiej byłoby, byśmy potowarzyszyli ci jeszcze w drodze do gospodarstwa. - zasugerowałem, spoglądając wymownie na Wellers - czułem jednak, że przystanie na tę propozycję.
Opuściłem różdżkę dopiero wtedy, gdy po chwili ciszy w naszym kierunku nie pomknęło już żadne zaklęcie. Dopiero wtedy przerwałem działanie ciążącej na mnie klątwy, odzyskując lekkość ruchów, choć nieprzyjemne uczucie wypełnionego brzucha miało mi jeszcze przez jakiś czas towarzyszyć - co w perspektywie ostatnich miesięcy było dość ironiczne. Przez dwa tygodnie żywiłem się chlebem z flądrą, co trudno uznać za wypełnienie brzucha, a przed całkowitym głodem uchroniło mnie jedynie szczęście upolowania dwóch królików. Większość i tak zmarnowałem - ale moje umiejętności obchodzenia się z mięsem wzrastały po każdej nieudanej próbie.
Byłem pewien, że kobieta pozostawała jeszcze przytomna - ale najwyraźniej już zbyt słaba, by cokolwiek zrobić. Spojrzałem na swoich towarzyszy, powoli kiwając im głową w geście uznania. Oboje wykazali się wysokimi umiejętnościami podczas pojedynku.
- Powiedz nam tylko, co chcesz z nimi zrobić. - Skierowałem swoja słowa do niedoszłego wiedźmiego strażnika, którego wojna zmusiła do powrotu w rodzinne strony i zajęcia się bezpieczeństwem własnej rodziny. Nazwisko kojarzyłem z rodzinami mugolskimi, a więc można było się domyślić, że pod rządami mojego ojca musieli ukrywać swoją tożsamość. Na moje pytanie mężczyzna odpowiedział dłuższą ciszą, dopiero po chwili zabierając głos.
- O ich losie zdecydują wszyscy, których spotkało zło z ich rąk. To nasze gospodarstwo, O’Donnellowie i jeszcze kilkoro sąsiadów.
- Masz powóz? Żeby zabrać pojmanych oraz zapasy. - Domyślałem się, że na gospodarstwie powinni dysponować środkiem transportu.
- Tak. - Skinął głową, po czym znów zamilkł, jakby się zawahał. - Sprowadzę go. Sprawdźmy tylko, co z kobietą.
Podczas gdy Thalia zajęła się wyciąganiem zapasów spod zawalonej chaty, w towarzystwie Marcusa przesłuchałem kobietę. Wyglądało jednak na to, że nie byli częścią zorganizowanej grupy, a stanowili własną szajkę, która wykorzystując wojenny zamęt żerowała na słabszych. Nie powiedziała jednak wiele nim straciła przytomność. Marcus ruszył więc po powóz, a ja spętałem magią całą trójkę, uprzednio pozbawiając ich różdżek. Po tym dołączyłem do Wellers, pomagając z wydobyciem jedzenia i przyglądając się wnikliwie jej pracy. Wyglądała, jakby wysiłek fizyczny sprawiał jej przyjemność, pomimo walki i przyjętych obrażeń. Nie byłem jednak gotów zdradzić jej prawdziwej tożsamości. Nie chciałem, by ktokolwiek spoza Zakonu Feniksa powiązał mnie ze zdolnościami metamorfomagii. Była sojuszniczką - a więc darzyłem ją ograniczonym zaufaniem.
Kiedy Brown wrócił, zapasy oraz nieprzytomnych napastników załadowaliśmy na powóz. - Myślę, że lepiej byłoby, byśmy potowarzyszyli ci jeszcze w drodze do gospodarstwa. - zasugerowałem, spoglądając wymownie na Wellers - czułem jednak, że przystanie na tę propozycję.
Kundle, odmieńcy, śmieci, wariaci,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
Róbmy dym
Spoglądała na przenoszone towary, odruchowo przeliczała wszystko, co mogło znaleźć się w zapasach przeznaczonych dla mieszkających na gospodarstwach. Nie chciała tego robić, po prostu najpierw działała w tym wypadku, a zastanawiała się dopiero potem. Chciała wiedzieć, czy może nie potrzeba dostarczyć nieco więcej jedzenia tutaj, ale…było z tym parę problemów, bo kradzione z okolicy towary na pewno szybko zostałyby odnalezione, a mieszkańcy ukarani za kradzież, której nie popełnili. Z drugiej strony, wątpiła aby odzyskane tutaj zapasy, które teraz przeniesiono na wóz, dzięki wspólnym wysiłkom, mogły im wynagrodzić wszystko.
Uśmiechnęła się lekko, tak aby jednak pokazać, że wcale się teraz nie zamartwiała, nawet jeżeli obecnie podniosła z ziemi mężczyznę po części i przeciągnęła go w stronę wozu, oddychając nieco głębiej ale ostatecznie oddychając mocniej i przerzucając nieprzytomnego szmalcownika na wóz. Najpierw maraton zaklęć, teraz targanie ciężarów, po co komu treningi kiedy były wyprawy do Norfolk i można było po prostu poćwiczyć sobie na takich wydarzeniach ja to.
Przystanęła chwilę, oddychając głębiej, a teraz spoglądając jeszcze na mężczyznę. Podeszła nieco bliżej, uśmiechając się do niego ostrożnie – nie wiedziała, czy chciał taką poradę, ale mimo wszystko to mogła wykorzystać jeżeli potrzebowali wsparcia.
- Gdybyście potrzebowali, zaopatrujcie się raczej poza Cromer, ostatnio widziano tam dużo dementorów. Wiem, że dla was może być to nadłożenie drogi, ale lepiej dla was aby było bezpieczniej. I na pewno będzie taniej. – Skinęła głową, uśmiechając się jeszcze na pocieszenie i poklepując go po ramieniu. Wróciła aby jeszcze zanieść kolejnego mężczyznę na powierzchnię wozu, spoglądając za to na znajdującego się w pobliżu aurora.
Wycofała się ostrożnie do środka zgliszczy, upewniając się że nikt poza mężczyznami jej nie widzi, oddychając nieco głębiej aby się opanować. Przymknęła na chwilę oczy, a chociaż za pierwszym razem nic jej się nie udało, a i za drugim nie dała rady, trzecia chwila skupienia okazała się owocna, a jej postura zmieniła się, wzrost zastąpiony został przez wyższa i bardziej muskularną posturę, włosy stały się krótsze a szczęka bardziej zarysowana. Dorobiła sobie nawet brodę aby męska sylwetka się nie wybijała spośród tej, którą można było spotkać wyjątkowo często. Przypominała teraz mężczyznę, nawet ze zmienionym na zielony kolorem tęczówek. Uśmiechnęła się za to blado w stronę towarzyszy.
- Wybaczcie, to dla bezpieczeństwa. Mojego i waszego. Damy radę potem wrócić do Cromer? - spojrzała jeszcze na towarzyszącego jej aurora, zaciekawiona czy myślał czy nie zdążą dzisiaj dokończyć po co tu przyszła.
Rzut 1, Rzut 2, Rzut 3
Uśmiechnęła się lekko, tak aby jednak pokazać, że wcale się teraz nie zamartwiała, nawet jeżeli obecnie podniosła z ziemi mężczyznę po części i przeciągnęła go w stronę wozu, oddychając nieco głębiej ale ostatecznie oddychając mocniej i przerzucając nieprzytomnego szmalcownika na wóz. Najpierw maraton zaklęć, teraz targanie ciężarów, po co komu treningi kiedy były wyprawy do Norfolk i można było po prostu poćwiczyć sobie na takich wydarzeniach ja to.
Przystanęła chwilę, oddychając głębiej, a teraz spoglądając jeszcze na mężczyznę. Podeszła nieco bliżej, uśmiechając się do niego ostrożnie – nie wiedziała, czy chciał taką poradę, ale mimo wszystko to mogła wykorzystać jeżeli potrzebowali wsparcia.
- Gdybyście potrzebowali, zaopatrujcie się raczej poza Cromer, ostatnio widziano tam dużo dementorów. Wiem, że dla was może być to nadłożenie drogi, ale lepiej dla was aby było bezpieczniej. I na pewno będzie taniej. – Skinęła głową, uśmiechając się jeszcze na pocieszenie i poklepując go po ramieniu. Wróciła aby jeszcze zanieść kolejnego mężczyznę na powierzchnię wozu, spoglądając za to na znajdującego się w pobliżu aurora.
Wycofała się ostrożnie do środka zgliszczy, upewniając się że nikt poza mężczyznami jej nie widzi, oddychając nieco głębiej aby się opanować. Przymknęła na chwilę oczy, a chociaż za pierwszym razem nic jej się nie udało, a i za drugim nie dała rady, trzecia chwila skupienia okazała się owocna, a jej postura zmieniła się, wzrost zastąpiony został przez wyższa i bardziej muskularną posturę, włosy stały się krótsze a szczęka bardziej zarysowana. Dorobiła sobie nawet brodę aby męska sylwetka się nie wybijała spośród tej, którą można było spotkać wyjątkowo często. Przypominała teraz mężczyznę, nawet ze zmienionym na zielony kolorem tęczówek. Uśmiechnęła się za to blado w stronę towarzyszy.
- Wybaczcie, to dla bezpieczeństwa. Mojego i waszego. Damy radę potem wrócić do Cromer? - spojrzała jeszcze na towarzyszącego jej aurora, zaciekawiona czy myślał czy nie zdążą dzisiaj dokończyć po co tu przyszła.
Rzut 1, Rzut 2, Rzut 3
So heed the words from sailors old
Beware the dreams with eyes of gold
And though he'll speak of quests and powers...
...blessed, ignore the lies you're told
Beware the dreams with eyes of gold
And though he'll speak of quests and powers...
...blessed, ignore the lies you're told
Thalia Wellers
Zawód : Żeglarz, handlarz, przemytnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
OPCM : 13+2
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0+1
TRANSMUTACJA : 5+2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Zakonu Feniksa
Kilka skrzyń z jedzeniem wymagało lekkiego podreperowania magią, podobnie jak worki z sypkimi produktami. Brodząc w śniegu z koszami i workami pełnymi zapasów trudno było nie odczuć zasysania w żołądku, zmuszając mnie do zamknięcia umysłu przed tym, że żadna z tych rzeczy nie była przeznaczona dla mnie. Skupienie się na pracy przyniosło oczekiwane efekty, pozwoliło pochwycić w ryzy rozbiegane myśli. Kiedy byliśmy już gotowi do odjazdu, odejście Thalii obudziło moją czujność. Czujnym okiem podążałem za jej sylwetką, która zniknęła za zasypanymi śniegiem krzewami, wracając całkowicie odmieniona. Musiała być metamorfomagiem jak ja, choć Kieran o tym nie wspomniał. Niezauważenie sięgnąłem różdżki, w myślach przyzywając niewerbalne veritas claro. Choć jej wsparcie jednoznacznie wskazywało na to, iż była po naszej stronie, w obecności metamorfomaga nigdy nie można było być pewnym, z kim miało się do czynienia. Pod wpływem czaru ujrzałem jednak kobietę - jednak zupełnie inną niż ta, która towarzyszyła nam w pojedynku. Wydawało mi się, że gdzieś już ją widziałem - była na ślubie Isabelli? Tylko jedna cecha łączyła ze sobą te trzy postacie - blizny na twarzy pozostające w tym samym miejscu i kształcie. To ją zdradzało - trzeba było jednak wprawnego obserwatora, by wychwycić tak subtelne cechy.
- Jesteś metamorfomagiem? Byłaby z pani dobra strażniczka. - Marcus wyraźnie podekscytował się wrodzonymi zdolnościami Wellers. - A może… a może wcale nie jesteś kobietą? - Zawahał się po chwili, wyraźnie zmieszany - nie mniej niż ja, choć na moim obliczu trudno było szukać zaskoczenia. Zwłaszcza po mojej przewrotnej odpowiedzi.
- W porządku, proszę pana. - Przez moje oblicze przemknął uśmiech, po raz pierwszy odkąd pojawiłem się w Cromer - i być może nosił w sobie nawet ślad uśmiechu dawnego, chytrego Lisa. Thalia mogła dostrzec lekki błysk w oku i być może nawet odczuć, że na chwilę nieco opuściłem gardę niedostępności. Nadal jednak niewystarczająco, by zdradzić jej jak bardzo byliśmy do siebie podobni. - Musimy. Chociażby po to, by sprawdzić. - Nie wątpiłem, że Kieran oraz Diggory radzili sobie bez naszego wsparcia, ale dwie dodatkowe różdżki zawsze były w cenie. Pojedynek nie wyczerpał mnie na tyle, bym w razie konieczności nie był znów w stanie stanąć do walki. Byłem doświadczonym aurorem, z zawodu przyuczonym do tego, by działać pod presją przez wiele godzin. Wytrzymałość była najlepszą miarą umiejętności w tej profesji. - Pospieszmy się - zwróciłem się do Marcusa, a ten najwyraźniej wziął do serca moje słowa. Droga nie była daleka, zajęła około dwudziestu minut - a na miejscu spotkaliśmy się z wdzięcznością ludzi z sąsiednich gospodarstw. Nie byłem pewien, czy samosąd był najlepszym rozwiązaniem, ale był jedynym, na które mogliśmy sobie pozwolić. Ludzie z gospodarstw wydawali się jednak szczerze poruszeni odzyskaniem zapasów. Kiedy ładowaliśmy je na wóz, wydawały się obfite, jednak w zderzeniu z ilością osób, na które przypadały, trudno byłoby powiedzieć, że komuś się tutaj przelewa. Nie oczekiwałem wdzięczności, a jednak w geście podziękowania od rodzin otrzymaliśmy po bochenku domowego chleba oraz jabłka, których na oko było z kilogram. Nie było to wiele - ale tej zimy byłem wdzięczny za każde jedzenie, które wpadało w moje ręce - zwłaszcza, że powoli zapominałem jak smakowały owoce.
- Teleportujmy się w okolice portu. Lepiej, żeby nie widziano nas razem. Ja ruszę od strony zachodniej, ty od wschodu - Zakomunikowałem Wellers, kiedy już oboje oddaliliśmy się od gospodarstw, nie zaprzestając marszu. - Dobrze poszło ci podczas pojedynku, do tego jesteś metamorfomagiem, żeglujesz… ale czym tak w zasadzie się zajmujesz? - Wymieniałem, próbując ułożyć w głowie to, kim tak naprawdę była Wellers. Słyszałem o niej z różnych źródeł - ale nigdy nic konkretnego, być może dlatego byłem wobec niej tak ostrożny. Zatrzymałem się, spoglądając na nią wnikliwie lisim okiem i lekko unosząc brodę. Nie spotkałem w swoim życiu wielu metamorfomagów - ale z tymi, których spotkałem, złączyła mnie silna więź, Justine. Alex. I Maeve. Wszyscy byliśmy inni. Trochę dziwni, a trochę wyjątkowi.
[bylobrzydkobedzieladnie]
- Jesteś metamorfomagiem? Byłaby z pani dobra strażniczka. - Marcus wyraźnie podekscytował się wrodzonymi zdolnościami Wellers. - A może… a może wcale nie jesteś kobietą? - Zawahał się po chwili, wyraźnie zmieszany - nie mniej niż ja, choć na moim obliczu trudno było szukać zaskoczenia. Zwłaszcza po mojej przewrotnej odpowiedzi.
- W porządku, proszę pana. - Przez moje oblicze przemknął uśmiech, po raz pierwszy odkąd pojawiłem się w Cromer - i być może nosił w sobie nawet ślad uśmiechu dawnego, chytrego Lisa. Thalia mogła dostrzec lekki błysk w oku i być może nawet odczuć, że na chwilę nieco opuściłem gardę niedostępności. Nadal jednak niewystarczająco, by zdradzić jej jak bardzo byliśmy do siebie podobni. - Musimy. Chociażby po to, by sprawdzić. - Nie wątpiłem, że Kieran oraz Diggory radzili sobie bez naszego wsparcia, ale dwie dodatkowe różdżki zawsze były w cenie. Pojedynek nie wyczerpał mnie na tyle, bym w razie konieczności nie był znów w stanie stanąć do walki. Byłem doświadczonym aurorem, z zawodu przyuczonym do tego, by działać pod presją przez wiele godzin. Wytrzymałość była najlepszą miarą umiejętności w tej profesji. - Pospieszmy się - zwróciłem się do Marcusa, a ten najwyraźniej wziął do serca moje słowa. Droga nie była daleka, zajęła około dwudziestu minut - a na miejscu spotkaliśmy się z wdzięcznością ludzi z sąsiednich gospodarstw. Nie byłem pewien, czy samosąd był najlepszym rozwiązaniem, ale był jedynym, na które mogliśmy sobie pozwolić. Ludzie z gospodarstw wydawali się jednak szczerze poruszeni odzyskaniem zapasów. Kiedy ładowaliśmy je na wóz, wydawały się obfite, jednak w zderzeniu z ilością osób, na które przypadały, trudno byłoby powiedzieć, że komuś się tutaj przelewa. Nie oczekiwałem wdzięczności, a jednak w geście podziękowania od rodzin otrzymaliśmy po bochenku domowego chleba oraz jabłka, których na oko było z kilogram. Nie było to wiele - ale tej zimy byłem wdzięczny za każde jedzenie, które wpadało w moje ręce - zwłaszcza, że powoli zapominałem jak smakowały owoce.
- Teleportujmy się w okolice portu. Lepiej, żeby nie widziano nas razem. Ja ruszę od strony zachodniej, ty od wschodu - Zakomunikowałem Wellers, kiedy już oboje oddaliliśmy się od gospodarstw, nie zaprzestając marszu. - Dobrze poszło ci podczas pojedynku, do tego jesteś metamorfomagiem, żeglujesz… ale czym tak w zasadzie się zajmujesz? - Wymieniałem, próbując ułożyć w głowie to, kim tak naprawdę była Wellers. Słyszałem o niej z różnych źródeł - ale nigdy nic konkretnego, być może dlatego byłem wobec niej tak ostrożny. Zatrzymałem się, spoglądając na nią wnikliwie lisim okiem i lekko unosząc brodę. Nie spotkałem w swoim życiu wielu metamorfomagów - ale z tymi, których spotkałem, złączyła mnie silna więź, Justine. Alex. I Maeve. Wszyscy byliśmy inni. Trochę dziwni, a trochę wyjątkowi.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Kundle, odmieńcy, śmieci, wariaci,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
Róbmy dym
Ostatnio zmieniony przez Frederick Fox dnia 08.04.22 21:38, w całości zmieniany 1 raz
Zaśmiała się cicho, na miny obydwu mężczyzn, chociaż towarzyszący jej auror nie wydawał się tym zaskoczony. Czemu miałby, pewnie miał z tym styczność na co dzień, bo nie od dziś było wiadomo, że służby „specjalnej troski” przyjmowały do siebie osoby z tym wyjątkowym talentem. Na pytanie mężczyzny machnęła dłonią, pozwalając sobie na to chwilowe rozbawienie.
- Jestem kobietą, ale chyba nie muszę tłumaczyć, że w tych czasach lepiej nie podróżować. Zresztą, nie jestem bardzo mile widzianym gościem na ziemiach rodu Travers z powodu mojej płci i pewnych wyborów zawodowych. – Więc lepiej było, aby nie słyszeli o żadnej rudej kręcącej się w pobliżu gospodarstw. Wyruszyli więc razem, docierając do gospodarstw, a skoro mieli jeszcze dziś parę rzeczy do zrobienia, to Thalia tym szybciej zajęła się rozładowywaniem wozu. Jej wątpliwości odnośnie pozostawienia tu ludzi wobec decyzji mieszkańców były równie spore co jej towarzysza, nawet jeżeli żadne z nich nie wypowiedziało ich głośno, ale nie mieli teraz czasu i mocy przerobowych aby się tym zająć. Odmówiła jednak wręczonemu jej posiłkowi, nie mając serca objadać ludzi w czasach kryzysu, zwłaszcza że sama jakoś sobie radziła przy wiązaniu końca z końcem.
- Wszystko jasne. – Nie było żadnego problemu, wiedziała jeszcze jak kluczyć między uliczkami tak aby łatwiej było zniknąć pomiędzy jego uliczkami. I być może wyjść z tego w jednym kawałku, bo Cromer za nią nie przepadało, ze wzajemnością. Na pytanie uśmiechnęła się lekko, pozwalając sobie na nieco ironiczne spojrzenie kiedy sama również uniosła brodę.
- Chętnie ci powiem co i jak, ale może nie w środku ponurego i nieprzyjaznego Cromer. Jak będziesz mieć chwilę to spotkamy się na piwie. – Poklepała go po ramieniu, zbierając się i wracając do miasta. Nie miała problemu z przedstawieniem siebie, ale gdzie o tym teraz rozmawiać kiedy tak wiele zostało jeszcze do zrobienia i to w miejscu, gdzie nikt nie czuł się przyjaźnie.
Znikając z trzaskiem teleportacji, zaraz też pojawiła się w jednej z mniejszych uliczek, nadchodząc oddzielnie od Foxa, od wschodu tak jak ustalili. Portowe uliczki nie stanowiły dla niej żadnego problemu, potrafiła sprawnie poruszać się pomiędzy jednym a drugim zaułkiem, co wcale nie przeszkadzało jej w przypatrzeniu się, czy czasem na drodze do magazynów nie kręcił się ktoś zbytnio podejrzany albo ktoś nie wpadł na trop Kierana i…tego drugiego. Nie zapytała go nigdy o imię albo jakąś przykrywkę, czy aurorzy w ogóle coś takiego robili.
Dopiero kiedy ponownie zjawiła się na miejsce, stanęła, niby od niechcenia przeglądając najnowszą gazetę którą złapała po drodze, zastanawiając się, co do powiedzenia mają inni którzy przelali swoje myśli na papier. Jedynie kiedy jej towarzysz zjawił się na miejscu, zwinęła gazetę pod pachą, podchodząc do niego.
- Nie wiem, jakie dokładnie rzeczy związane z czarną magią przypłynęły, ale w wielu wypadkach najczęściej są to przedmioty do rytuałów albo jakieś eliksiry. Jeżeli tak, możecie wziąć wszystko ze skrzyń, które oznaczone są białą kredą na rogu dwoma kreskami. – Zadbała o to, aby wszystko było przygotowane chociaż minimalnie.
- Nie radziłabym dotykać czegokolwiek gołymi rękoma i rzucić ewentualnie na wykrywanie pułapek, ale nie będę uczyć ojca dzieci robić. Coś jeszcze trzeba zrobić czy możemy iść? – Może coś pominęła, może nie, ale warto było zapytać kiedy jeszcze mieli okazję, a ona zakładała właśnie rękawiczki. Jeżeli nie otrzymała zaprzeczenia ani dodatkowych instrukcji, mogła wślizgnąć się do środka, zwinnie przeskakując z miejsca na miejsce – nawet mimo tego, że magazyn był opustoszały, lepiej było nie kusić losu, bo mogło się okazać, że żyje w nim jakaś dusza. I miała szczerą nadzieję, że jej towarzyszowi nie przyjdzie na myśl rzucanie Festivo, bo trudno by było jej teraz tłumaczyć się z posiadanej klątwy i że dla niej nigdy nie byliby sami.
Dotarła do rogu, w którym miały znajdować się skrzynie, gestem zachęcając mężczyznę do podejścia bliżej.
- Jestem kobietą, ale chyba nie muszę tłumaczyć, że w tych czasach lepiej nie podróżować. Zresztą, nie jestem bardzo mile widzianym gościem na ziemiach rodu Travers z powodu mojej płci i pewnych wyborów zawodowych. – Więc lepiej było, aby nie słyszeli o żadnej rudej kręcącej się w pobliżu gospodarstw. Wyruszyli więc razem, docierając do gospodarstw, a skoro mieli jeszcze dziś parę rzeczy do zrobienia, to Thalia tym szybciej zajęła się rozładowywaniem wozu. Jej wątpliwości odnośnie pozostawienia tu ludzi wobec decyzji mieszkańców były równie spore co jej towarzysza, nawet jeżeli żadne z nich nie wypowiedziało ich głośno, ale nie mieli teraz czasu i mocy przerobowych aby się tym zająć. Odmówiła jednak wręczonemu jej posiłkowi, nie mając serca objadać ludzi w czasach kryzysu, zwłaszcza że sama jakoś sobie radziła przy wiązaniu końca z końcem.
- Wszystko jasne. – Nie było żadnego problemu, wiedziała jeszcze jak kluczyć między uliczkami tak aby łatwiej było zniknąć pomiędzy jego uliczkami. I być może wyjść z tego w jednym kawałku, bo Cromer za nią nie przepadało, ze wzajemnością. Na pytanie uśmiechnęła się lekko, pozwalając sobie na nieco ironiczne spojrzenie kiedy sama również uniosła brodę.
- Chętnie ci powiem co i jak, ale może nie w środku ponurego i nieprzyjaznego Cromer. Jak będziesz mieć chwilę to spotkamy się na piwie. – Poklepała go po ramieniu, zbierając się i wracając do miasta. Nie miała problemu z przedstawieniem siebie, ale gdzie o tym teraz rozmawiać kiedy tak wiele zostało jeszcze do zrobienia i to w miejscu, gdzie nikt nie czuł się przyjaźnie.
Znikając z trzaskiem teleportacji, zaraz też pojawiła się w jednej z mniejszych uliczek, nadchodząc oddzielnie od Foxa, od wschodu tak jak ustalili. Portowe uliczki nie stanowiły dla niej żadnego problemu, potrafiła sprawnie poruszać się pomiędzy jednym a drugim zaułkiem, co wcale nie przeszkadzało jej w przypatrzeniu się, czy czasem na drodze do magazynów nie kręcił się ktoś zbytnio podejrzany albo ktoś nie wpadł na trop Kierana i…tego drugiego. Nie zapytała go nigdy o imię albo jakąś przykrywkę, czy aurorzy w ogóle coś takiego robili.
Dopiero kiedy ponownie zjawiła się na miejsce, stanęła, niby od niechcenia przeglądając najnowszą gazetę którą złapała po drodze, zastanawiając się, co do powiedzenia mają inni którzy przelali swoje myśli na papier. Jedynie kiedy jej towarzysz zjawił się na miejscu, zwinęła gazetę pod pachą, podchodząc do niego.
- Nie wiem, jakie dokładnie rzeczy związane z czarną magią przypłynęły, ale w wielu wypadkach najczęściej są to przedmioty do rytuałów albo jakieś eliksiry. Jeżeli tak, możecie wziąć wszystko ze skrzyń, które oznaczone są białą kredą na rogu dwoma kreskami. – Zadbała o to, aby wszystko było przygotowane chociaż minimalnie.
- Nie radziłabym dotykać czegokolwiek gołymi rękoma i rzucić ewentualnie na wykrywanie pułapek, ale nie będę uczyć ojca dzieci robić. Coś jeszcze trzeba zrobić czy możemy iść? – Może coś pominęła, może nie, ale warto było zapytać kiedy jeszcze mieli okazję, a ona zakładała właśnie rękawiczki. Jeżeli nie otrzymała zaprzeczenia ani dodatkowych instrukcji, mogła wślizgnąć się do środka, zwinnie przeskakując z miejsca na miejsce – nawet mimo tego, że magazyn był opustoszały, lepiej było nie kusić losu, bo mogło się okazać, że żyje w nim jakaś dusza. I miała szczerą nadzieję, że jej towarzyszowi nie przyjdzie na myśl rzucanie Festivo, bo trudno by było jej teraz tłumaczyć się z posiadanej klątwy i że dla niej nigdy nie byliby sami.
Dotarła do rogu, w którym miały znajdować się skrzynie, gestem zachęcając mężczyznę do podejścia bliżej.
So heed the words from sailors old
Beware the dreams with eyes of gold
And though he'll speak of quests and powers...
...blessed, ignore the lies you're told
Beware the dreams with eyes of gold
And though he'll speak of quests and powers...
...blessed, ignore the lies you're told
Thalia Wellers
Zawód : Żeglarz, handlarz, przemytnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
OPCM : 13+2
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0+1
TRANSMUTACJA : 5+2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Zakonu Feniksa
Bezpośrednia sugestia Wellers spotkania towarzyskiego była dla mnie zaskoczeniem. Być może kiedyś na podobną zaczepkę zareagowałbym inaczej, z chęcią przystając na niezobowiązującą propozycję - będąc jednak poszukiwanym przez rząd przestępcą - nawet jako metamorfomag - wolałem unikać miejsc publicznych, nie chcąc narazić osób ze swojego towarzystwa. Thalia, rzecz jasna, w tej chwili nie była w stanie rozszyfrować mojej tożsamości, i być może to właśnie niewiedza była przyczyną jej otwartości, lub natura lekkoducha, którym sam pozostawałem w przeszłości. Ze zdziwieniem odkryłem w sobie jednak coś jeszcze - coś nowego. Coś, co nigdy wcześniej nie uderzyło we mnie z taką siłą. Myśl o spotkaniu z kobietą, nawet jeśli była to tylko luźna propozycja, wydawała mi się nie w porządku wobec Maeve. Wellers nie była dla mnie kimś bliskim, kimś, z kim spędzałem czas od zawsze - stała po stronie Zakonu Feniksa, czym zyskała moje uznanie, przeżycie jednego pojedynku nie było jednak dla mnie wystarczającym pretekstem, bym chciał się z kimś spotkać.
- Moje pytanie chyba nie zabrzmiało tak profesjonalnie, jak w mojej głowie. Nie bierz mojej odmowy za coś ostatecznego - być może w innym czasie jeszcze nadarzy się okazja, żeby porozmawiać mniej formalnie. - Nie chciałem, by odmowa ją uraziła, ostrożnie dobierając słowa. - Przepraszam. - Dodałem jeszcze, a w moim głosie można było dosłyszeć nietypowe połączenie stanowczości z pokrzepieniem. Nie przywykłem do odmawiania kobietom.
Gdy dotarłem na miejsce, w pierwszej chwili odnalazłem Kierana i Diggory’ego. Za cel obrali już jeden z magazynów, oddelegowując mnie i Wellers do sąsiedniego. Uważnie wysłuchałem jej słów, przy pomocy magii weryfikując wskazany towar. Nie myliła się, podobnie jak w swoim śmiałym określeniu mnie ojcem. Przypominała mi trochę mnie samego z dawnych lat, zgubionych gdzieś w odmętach historii. Ale tamtego chłopaka już dawno nie było. - Jeśli to wszystko, jesteś wolna. Wiem jak obchodzić się z tymi przedmiotami - i lepiej, by ciebie nie było już wówczas w pobliżu. - Nie tylko ze względu na ryzyko czyhające w skrzyniach, ale również dlatego, że dobrzy informatorzy byli na wagę złota. Jej zasługi kończyły się w tym momencie. Przejęcie i losy nielegalnego towaru były już kwestią biura aurorów. - Dobrze spisałaś się w pojedynku, Wellers. - Dodałem jeszcze, zanim zniknęła w portowych uliczkach, licząc na to, że zwieńczony bladym uśmiechem komplement przeważy nad wcześniejszą odmową.
ztx2
- Moje pytanie chyba nie zabrzmiało tak profesjonalnie, jak w mojej głowie. Nie bierz mojej odmowy za coś ostatecznego - być może w innym czasie jeszcze nadarzy się okazja, żeby porozmawiać mniej formalnie. - Nie chciałem, by odmowa ją uraziła, ostrożnie dobierając słowa. - Przepraszam. - Dodałem jeszcze, a w moim głosie można było dosłyszeć nietypowe połączenie stanowczości z pokrzepieniem. Nie przywykłem do odmawiania kobietom.
Gdy dotarłem na miejsce, w pierwszej chwili odnalazłem Kierana i Diggory’ego. Za cel obrali już jeden z magazynów, oddelegowując mnie i Wellers do sąsiedniego. Uważnie wysłuchałem jej słów, przy pomocy magii weryfikując wskazany towar. Nie myliła się, podobnie jak w swoim śmiałym określeniu mnie ojcem. Przypominała mi trochę mnie samego z dawnych lat, zgubionych gdzieś w odmętach historii. Ale tamtego chłopaka już dawno nie było. - Jeśli to wszystko, jesteś wolna. Wiem jak obchodzić się z tymi przedmiotami - i lepiej, by ciebie nie było już wówczas w pobliżu. - Nie tylko ze względu na ryzyko czyhające w skrzyniach, ale również dlatego, że dobrzy informatorzy byli na wagę złota. Jej zasługi kończyły się w tym momencie. Przejęcie i losy nielegalnego towaru były już kwestią biura aurorów. - Dobrze spisałaś się w pojedynku, Wellers. - Dodałem jeszcze, zanim zniknęła w portowych uliczkach, licząc na to, że zwieńczony bladym uśmiechem komplement przeważy nad wcześniejszą odmową.
ztx2
Kundle, odmieńcy, śmieci, wariaci,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
Róbmy dym
|01.10.1958
Zachodzące słońce barwiło niebo nad portem Lindisfarne na głęboki pomarańcz, tworząc surrealistyczny obraz, który odbijał się na spokojnej tafli wody.
Polowanie na Cooka trwało kilka miesięcy. Kiedy zgłaszał sprawę kapitanowi nie sądził, że zakopie się w tym szambie po same uszy. Słowo się jednak rzekło, a on miał zadanie do wykonania. Choćby mieli przerobić go na karmę dla ryb nie miał zamiaru poddawać zadania. Katastrofa sprawiła, że na jakiś czas porzucił działania, ale o nich nie zapomniał. Kiedy pierwszy kurz opadł, kiedy mogli spojrzeć jak wygląda ich świat postanowił zająć się sprawami, które do tej pory odkładał.
Kenneth Fernsby stał na końcu pomostu, wpatrując się w horyzont, gdzie wkrótce miał przybyć statek „Łotrzyk”. W dłoniach trzymał list, który zmienił bardzo dużo w planie jaki knuł – wiadomość o tym gdzie i kiedy pojawi się dawny podwładny. Śledził jego kroki i poczynania od dość dawna. Ba! Zarobił parę siniaków i złamania nosa oraz szczęki w trakcie zbierania informacji. Wiedział, że aby schwytać Cooka, musi zastawić pułapkę. Przemytnik znany był ze swojego przebiegłości, a Kenneth musiał zagrać sprytniej.
Kiedy statek przybił do brzegu, skryty za magazynami obserwował jak Cook schodzi na ląd. Upewnił się, że dane jakie zdobył nie były fałszywe i mógł rozpocząć kolejny krok w realizacji planu jaki został ukuty już jakiś czas temu.
Przywdział stary płaszcz i kapelusz, które nie zdradzały jego prawdziwej tożsamości. Użył eliksiru wielosokowego, który zmienił jego wygląd – dodało mu kilka lat, pogłębiło zmarszczki i zmieniło kolor włosów na siwy.
Wcześniej wysłał list do Cooka, podszywając się pod bogatego handlarza, który szukał „usług” przemytnika. W wiadomości zaproponował spotkanie w odosobnionym magazynie na skraju portu, gdzie rzadko kto zaglądał. Miejsce to było idealne na zasadzkę i takie, które nie wzbudzi podejrzeń Cooka, świadomego tego czym się zajmuje.
Udając się na umówione miejsce nie był, towarzyszyli mu zaufaniu ludzie z załogi. Skryci czekali na sygnał.
Wewnątrz panował półmrok, przerywany jedynie słabymi promieniami słońca, które przeciskały się przez szpary w ścianach. Wilgoć i zapach stęchlizny unosiły się w powietrzu, tworząc atmosferę pełną napięcia.
Kenneth ustawił się w cieniu, ukrywając się za stertą skrzyń. Wiedział, że Cook nie przyjdzie sam – zawsze miał przy sobie ochroniarzy. Planował wyeliminować ich najpierw, zanim zmierzy się z dawnym podwładnym. Z zewnątrz doszedł go dźwięk kroków. Drzwi magazynu otworzyły się z głośnym skrzypieniem i do środka weszło kilku mężczyzn, a za nimi Cook.
-Gdzie jest nasz klient?- zapytał Cook, rozglądając się podejrzliwie.
-Tutaj- odezwał się Kenneth, wychodząc z cienia. Jego głos był spokojny, lecz pełen ukrytej groźby. Cook zatrzymał się i zmierzył rozmówcę od stóp do głów. Wiedział, że coś jest nie tak. Zajmując się handlem i przemytem, wykorzystując wiedzę jaką zdobył pracując na statkach Traversa działał na niekorzyść lordów Norfolk. Doskonale też zdawał sobie sprawę, że Kenneth od jakiegoś czasu na niego poluje, że po ostatnim starciu nie zrezygnowął, tylko był niczym pies gończy. Kenneth wyciągnął papierosy i zapalił jednego. -Musimy porozmawiać, Cook.
-O czym?- Jeszcze nie rozpoznał głosu, jeszcze się nie zorientował z kim ma do czynienia, ale napięte mięśnie i spojrzenie rzucane na boki świadczyły o tym, że był gotowy do zwarcia. Kenneth uśmiechnął się szeroko i bezczelnie.
-O biznesach. Kiedy wasz statek wypływa i jak szybko przewozicie towar. Jest on dość… delikatny. - Odparł Fernsby zaciągając się mocno dymem. -Dziewczynki.
Oczy Cooka zalśniły, uśpiona czujność zachłannością pieniądza sprawiły, że przestał doszukiwać się podstępu.
-Zależy od ich ilości i na kiedy oraz gdzie, ale szybka podróż będzie słono kosztować. - Teraz Cook wyszczerzył zęby pewny swego. Kenneth czuł, że czas ucieka, za chwilę eliksir przestanie działać. Rzucił papierosa na bok przygniatając go czubkiem buta; jeszcze tego brakowało, aby podpalili magazyny.
-Lord Travers się ucieszy. - Z tymi słowami zdjął kapelusz z głowy ukazując swoją twarz, która właśnie zaczęła się zmieniać. -Dobry wieczór! - Uśmiechnął się bezczelnie widząc zaskoczoną minę marynarza.
Cook uniósł różdżkę i krzyknął: „Expelliarmus!” Czerwony promień światła wystrzelił w stronę Kennetha, który zgrabnie odskoczył, unikając zaklęcia. Odpowiedział szybkim „Protego!”, tworząc przed sobą tarczę ochronną.
-Zatem tańczymy! powiedział Kenneth, jego głos pełen zimnej determinacji. W mgnieniu oka magazyn zamienił się w pole bitwy. Towarzysze Kennetha natychmiast przystąpili do walki z ludźmi Cooka. Alan, uniósł różdżkę i wykrzyknął: „Drętwota!” Jasnoczerwony promień trafił jednego z przeciwników, powalając go na ziemię. Kolejny członek załogi imieniem Arlo, użył zaklęcia „Impedimenta”, by spowolnić ruchy dwóch innych napastników.
Kenneth i Cook walczyli zaciekle, wymieniając błyskawiczne zaklęcia. „Expulso!” krzyknął Cook, próbując wysadzić skrzynie, za którymi skrywał się Kenneth. Kenneth odpowiedział zaklęciem „Confringo!”, które zderzyło się z zaklęciem Cooka, wywołując eksplozję, która rozrzuciła kawałki drewna po całym magazynie. To by było na tyle, jeżeli chodziło o nie podpalanie magazynów. Kenneth zaklął pod nosem kiedy uchylił się przed kolejnym zaklęciem. Pojmanie Cooka było priorytetem, spodziewał się oporu, ale nie aż takiego. Kenneth uchylił się w ostatniej chwili, czując, jak ostrze zaklęcia tnie powietrze tuż obok jego ramienia. -To wszystko, co masz? - krzyknął z wyzywającym uśmiechem, wystrzeliwując zaklęcia ogłuszające w stronę Cooka. Każda magia wymagała woli i siły, a ta zaczynała go opuszczać. Nie każde zaklęcie wychodziło, niekiedy nic się nie działo. Musiał wymyślić inny plan. Petrificusy, Drętwoty oraz Expellriamusy latały w powietrzu jak ranne skowronki. Ta utarczka mogła zaraz się skończyć nalotem władz i tyle będzie z całej zasadzki i pojmania Cooka. Musiał wymyślić coś innego. Cook, widząc, że jego ludzie przegrywają, stał się jeszcze bardziej zdeterminowany. „Avada Kedavra!” krzyknął, kierując śmiertelne zaklęcie w stronę Kennetha. Na jego szczęście to nie wystrzeliło w jego stronę. Uznał, że koniec z zaklęciami - czas użyć pieści. Cook, wiedząc, że nie ma już odwrotu, rzucił się na Kennetha z nożem. Ich ciała zderzyły się, a Kenneth poczuł, jak ostrze przeciwnika prześlizguje się po jego ramieniu, zadając płytką ranę. Nie pozwolił jednak, by ból go zatrzymał. Fernsby wykonał szybki zwód, unikając kolejnego ataku. Chwycił Cooka za nadgarstek, wykręcając mu rękę i zmuszając do upuszczenia noża. Zdeterminowany, aby zakończyć tę walkę, pchnął go na stos skrzyń, które z hukiem runęły na ziemię. Przywołał magiczne więzy, aby unieruchomić Cooka. Walka obok również zaczynał się wyciszać kiedy kolejny padali na ziemię. Magazyn wypełniła cisza. Towarzysze Kennetha podeszli do niego, ocierając pot z czoła i łapiąc oddech. Arlo gramolił się z ziemi po tym jak otrzymał mocnym uderzeniem zaklęcia jakie powaliło go na ziemię. Z łuku brwiowego ciekła krew zalewając mu oko. Otarł ją rękawem rozmazując jeszcze bardziej na twarzy. Kenneth uśmiechnął się wilczo.
-Oskurowałbym cię tu i teraz, ale być może kapitan Travers ma wobec ciebie plany. - Spojrzał na członków załogi. -Zabrać go.
Na zewnątrz słyszał poruszenie, ich starcie wzbudziło zainteresowanie. Należało uporać się z ciekawskimi.Kenneth, cały pokryty kurzem i potem, uniósł rękę, aby uciszyć zgromadzonych. Jego głos, choć zmęczony, był spokojny i stanowczy.
-Nic się nie stało. Nie ma potrzeby się gromadzić. Wracajcie do domów. - Oczywiście nikt go nie posłuchał, wszyscy wyciągali szyje i zaglądali w głąb magazynu. Fernsby westchnął i potarł czoło lekko poirytowany. Cóż, musieli się w takim razie z Cookiem przepchnąć. -Rozstąpić się, ale już! - Huknął na jednego z mężczyzn, który w pierwszym odruchu cały się spiął, jednak zaraz odpuściła najwyraźniej stwierdzając, że chyba nie ma sensu zdobywać lima pod okiem. Pierwszy kiwnął głową na swoich ludzi, którzy podnieśli Cooka z ziemi i wyprowadzili z magazynów. Należało teraz wysłać list do Kapitana Traversa oznajmiając, że praca została wykonana, a Cook złapany. Los zdrajcy leżał teraz w jego rękach. Kenneth nie miał zamiaru kwestionować żadnej decyzji jaka zapadanie.
|zt, 1208 słów
Zachodzące słońce barwiło niebo nad portem Lindisfarne na głęboki pomarańcz, tworząc surrealistyczny obraz, który odbijał się na spokojnej tafli wody.
Polowanie na Cooka trwało kilka miesięcy. Kiedy zgłaszał sprawę kapitanowi nie sądził, że zakopie się w tym szambie po same uszy. Słowo się jednak rzekło, a on miał zadanie do wykonania. Choćby mieli przerobić go na karmę dla ryb nie miał zamiaru poddawać zadania. Katastrofa sprawiła, że na jakiś czas porzucił działania, ale o nich nie zapomniał. Kiedy pierwszy kurz opadł, kiedy mogli spojrzeć jak wygląda ich świat postanowił zająć się sprawami, które do tej pory odkładał.
Kenneth Fernsby stał na końcu pomostu, wpatrując się w horyzont, gdzie wkrótce miał przybyć statek „Łotrzyk”. W dłoniach trzymał list, który zmienił bardzo dużo w planie jaki knuł – wiadomość o tym gdzie i kiedy pojawi się dawny podwładny. Śledził jego kroki i poczynania od dość dawna. Ba! Zarobił parę siniaków i złamania nosa oraz szczęki w trakcie zbierania informacji. Wiedział, że aby schwytać Cooka, musi zastawić pułapkę. Przemytnik znany był ze swojego przebiegłości, a Kenneth musiał zagrać sprytniej.
Kiedy statek przybił do brzegu, skryty za magazynami obserwował jak Cook schodzi na ląd. Upewnił się, że dane jakie zdobył nie były fałszywe i mógł rozpocząć kolejny krok w realizacji planu jaki został ukuty już jakiś czas temu.
Przywdział stary płaszcz i kapelusz, które nie zdradzały jego prawdziwej tożsamości. Użył eliksiru wielosokowego, który zmienił jego wygląd – dodało mu kilka lat, pogłębiło zmarszczki i zmieniło kolor włosów na siwy.
Wcześniej wysłał list do Cooka, podszywając się pod bogatego handlarza, który szukał „usług” przemytnika. W wiadomości zaproponował spotkanie w odosobnionym magazynie na skraju portu, gdzie rzadko kto zaglądał. Miejsce to było idealne na zasadzkę i takie, które nie wzbudzi podejrzeń Cooka, świadomego tego czym się zajmuje.
Udając się na umówione miejsce nie był, towarzyszyli mu zaufaniu ludzie z załogi. Skryci czekali na sygnał.
Wewnątrz panował półmrok, przerywany jedynie słabymi promieniami słońca, które przeciskały się przez szpary w ścianach. Wilgoć i zapach stęchlizny unosiły się w powietrzu, tworząc atmosferę pełną napięcia.
Kenneth ustawił się w cieniu, ukrywając się za stertą skrzyń. Wiedział, że Cook nie przyjdzie sam – zawsze miał przy sobie ochroniarzy. Planował wyeliminować ich najpierw, zanim zmierzy się z dawnym podwładnym. Z zewnątrz doszedł go dźwięk kroków. Drzwi magazynu otworzyły się z głośnym skrzypieniem i do środka weszło kilku mężczyzn, a za nimi Cook.
-Gdzie jest nasz klient?- zapytał Cook, rozglądając się podejrzliwie.
-Tutaj- odezwał się Kenneth, wychodząc z cienia. Jego głos był spokojny, lecz pełen ukrytej groźby. Cook zatrzymał się i zmierzył rozmówcę od stóp do głów. Wiedział, że coś jest nie tak. Zajmując się handlem i przemytem, wykorzystując wiedzę jaką zdobył pracując na statkach Traversa działał na niekorzyść lordów Norfolk. Doskonale też zdawał sobie sprawę, że Kenneth od jakiegoś czasu na niego poluje, że po ostatnim starciu nie zrezygnowął, tylko był niczym pies gończy. Kenneth wyciągnął papierosy i zapalił jednego. -Musimy porozmawiać, Cook.
-O czym?- Jeszcze nie rozpoznał głosu, jeszcze się nie zorientował z kim ma do czynienia, ale napięte mięśnie i spojrzenie rzucane na boki świadczyły o tym, że był gotowy do zwarcia. Kenneth uśmiechnął się szeroko i bezczelnie.
-O biznesach. Kiedy wasz statek wypływa i jak szybko przewozicie towar. Jest on dość… delikatny. - Odparł Fernsby zaciągając się mocno dymem. -Dziewczynki.
Oczy Cooka zalśniły, uśpiona czujność zachłannością pieniądza sprawiły, że przestał doszukiwać się podstępu.
-Zależy od ich ilości i na kiedy oraz gdzie, ale szybka podróż będzie słono kosztować. - Teraz Cook wyszczerzył zęby pewny swego. Kenneth czuł, że czas ucieka, za chwilę eliksir przestanie działać. Rzucił papierosa na bok przygniatając go czubkiem buta; jeszcze tego brakowało, aby podpalili magazyny.
-Lord Travers się ucieszy. - Z tymi słowami zdjął kapelusz z głowy ukazując swoją twarz, która właśnie zaczęła się zmieniać. -Dobry wieczór! - Uśmiechnął się bezczelnie widząc zaskoczoną minę marynarza.
Cook uniósł różdżkę i krzyknął: „Expelliarmus!” Czerwony promień światła wystrzelił w stronę Kennetha, który zgrabnie odskoczył, unikając zaklęcia. Odpowiedział szybkim „Protego!”, tworząc przed sobą tarczę ochronną.
-Zatem tańczymy! powiedział Kenneth, jego głos pełen zimnej determinacji. W mgnieniu oka magazyn zamienił się w pole bitwy. Towarzysze Kennetha natychmiast przystąpili do walki z ludźmi Cooka. Alan, uniósł różdżkę i wykrzyknął: „Drętwota!” Jasnoczerwony promień trafił jednego z przeciwników, powalając go na ziemię. Kolejny członek załogi imieniem Arlo, użył zaklęcia „Impedimenta”, by spowolnić ruchy dwóch innych napastników.
Kenneth i Cook walczyli zaciekle, wymieniając błyskawiczne zaklęcia. „Expulso!” krzyknął Cook, próbując wysadzić skrzynie, za którymi skrywał się Kenneth. Kenneth odpowiedział zaklęciem „Confringo!”, które zderzyło się z zaklęciem Cooka, wywołując eksplozję, która rozrzuciła kawałki drewna po całym magazynie. To by było na tyle, jeżeli chodziło o nie podpalanie magazynów. Kenneth zaklął pod nosem kiedy uchylił się przed kolejnym zaklęciem. Pojmanie Cooka było priorytetem, spodziewał się oporu, ale nie aż takiego. Kenneth uchylił się w ostatniej chwili, czując, jak ostrze zaklęcia tnie powietrze tuż obok jego ramienia. -To wszystko, co masz? - krzyknął z wyzywającym uśmiechem, wystrzeliwując zaklęcia ogłuszające w stronę Cooka. Każda magia wymagała woli i siły, a ta zaczynała go opuszczać. Nie każde zaklęcie wychodziło, niekiedy nic się nie działo. Musiał wymyślić inny plan. Petrificusy, Drętwoty oraz Expellriamusy latały w powietrzu jak ranne skowronki. Ta utarczka mogła zaraz się skończyć nalotem władz i tyle będzie z całej zasadzki i pojmania Cooka. Musiał wymyślić coś innego. Cook, widząc, że jego ludzie przegrywają, stał się jeszcze bardziej zdeterminowany. „Avada Kedavra!” krzyknął, kierując śmiertelne zaklęcie w stronę Kennetha. Na jego szczęście to nie wystrzeliło w jego stronę. Uznał, że koniec z zaklęciami - czas użyć pieści. Cook, wiedząc, że nie ma już odwrotu, rzucił się na Kennetha z nożem. Ich ciała zderzyły się, a Kenneth poczuł, jak ostrze przeciwnika prześlizguje się po jego ramieniu, zadając płytką ranę. Nie pozwolił jednak, by ból go zatrzymał. Fernsby wykonał szybki zwód, unikając kolejnego ataku. Chwycił Cooka za nadgarstek, wykręcając mu rękę i zmuszając do upuszczenia noża. Zdeterminowany, aby zakończyć tę walkę, pchnął go na stos skrzyń, które z hukiem runęły na ziemię. Przywołał magiczne więzy, aby unieruchomić Cooka. Walka obok również zaczynał się wyciszać kiedy kolejny padali na ziemię. Magazyn wypełniła cisza. Towarzysze Kennetha podeszli do niego, ocierając pot z czoła i łapiąc oddech. Arlo gramolił się z ziemi po tym jak otrzymał mocnym uderzeniem zaklęcia jakie powaliło go na ziemię. Z łuku brwiowego ciekła krew zalewając mu oko. Otarł ją rękawem rozmazując jeszcze bardziej na twarzy. Kenneth uśmiechnął się wilczo.
-Oskurowałbym cię tu i teraz, ale być może kapitan Travers ma wobec ciebie plany. - Spojrzał na członków załogi. -Zabrać go.
Na zewnątrz słyszał poruszenie, ich starcie wzbudziło zainteresowanie. Należało uporać się z ciekawskimi.Kenneth, cały pokryty kurzem i potem, uniósł rękę, aby uciszyć zgromadzonych. Jego głos, choć zmęczony, był spokojny i stanowczy.
-Nic się nie stało. Nie ma potrzeby się gromadzić. Wracajcie do domów. - Oczywiście nikt go nie posłuchał, wszyscy wyciągali szyje i zaglądali w głąb magazynu. Fernsby westchnął i potarł czoło lekko poirytowany. Cóż, musieli się w takim razie z Cookiem przepchnąć. -Rozstąpić się, ale już! - Huknął na jednego z mężczyzn, który w pierwszym odruchu cały się spiął, jednak zaraz odpuściła najwyraźniej stwierdzając, że chyba nie ma sensu zdobywać lima pod okiem. Pierwszy kiwnął głową na swoich ludzi, którzy podnieśli Cooka z ziemi i wyprowadzili z magazynów. Należało teraz wysłać list do Kapitana Traversa oznajmiając, że praca została wykonana, a Cook złapany. Los zdrajcy leżał teraz w jego rękach. Kenneth nie miał zamiaru kwestionować żadnej decyzji jaka zapadanie.
|zt, 1208 słów
I'm dishonest...
...and a dishonest man you can always trust to be dishonest. Honestly. It's the honest ones you want to watch out for, because you can never predict when they're going to do something incredibly... stupid.
Kenneth Fernsby
Zawód : Marynarz, przemytnik
Wiek : 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Jestem nieuczciwy i uczciwie możesz liczyć na moją nieuczciwość.
OPCM : 15 +3
UROKI : 10 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 5
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Strona 2 z 2 • 1, 2
Uliczka za magazynami, Cromer
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Norfolk