Salon
Strona 3 z 3 • 1, 2, 3
AutorWiadomość
First topic message reminder :
[bylobrzydkobedzieladnie]
Salon
Znajdujący się w pobliżu kuchni salon sprawia wrażenie przytulnego. Zgromadził w nim pokaźną biblioteczkę i stworzył w nim kącik do czytania.
Volans dał drugie życie starym meblom i pozostałym elementom wystroju wnętrza, które udało mu się znaleźć czy odkupić za bezcen. Ciepło zapewnia prosty, kamienny kominek. Nie brakuje tutaj pamiątek ze wszystkich odwiedzonych przez niego miejsc.
Volans dał drugie życie starym meblom i pozostałym elementom wystroju wnętrza, które udało mu się znaleźć czy odkupić za bezcen. Ciepło zapewnia prosty, kamienny kominek. Nie brakuje tutaj pamiątek ze wszystkich odwiedzonych przez niego miejsc.
Volans Moore
Zawód : Smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Oh I still can remember a time when it wasn't like this
Before the world became enslaved
Can we all go back to the time when we were not like this
Can we even be saved?
Before the world became enslaved
Can we all go back to the time when we were not like this
Can we even be saved?
OPCM : 19 +3
UROKI : 15 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Była bardzo wdzięczna że Volans nie starał się być nachalny. Potrzebowała czasu na zrozumienie sytuacji, a to był luksus którego nie miała niestety, bo nie wiedziała jak szybko wir teleportacji pochłonie ją, aby na nowo wyrzucić ja gdzieś w miejscu – miejscu nieznanym i być może o wiele bardziej groźnym. Tutaj miała chwilę spokoju i odpoczynku, ale prawda była taka, że chwilę później będzie musiała liczyć się z niebezpieczeństwem.
- Ja..nigdy wcześniej tak nie miałam, ale wcale nie chciałam mieć. – Oddychała głęboko, bo to pozwalało jej uspokoić bicie serca. Zwłaszcza, że w tym momencie wiedziała, że Volans starał się być dobrym gospodarzem. W końcu poczuła też wstyd, że narzuca się komuś, kto nie tylko wizyt się nie spodziewał, ale także był chory. Gdyby ona chorowała, chciałaby mieć chociaż odrobinę ciszy i spokoju – ale prawda była taka, że raczej na pewno starałaby się dalej opiekować domem, sprzątać czy nie pozwolić na to, aby ktoś czuł się źle tylko dlatego, że akurat nie miała siły. Chyba, że James znikał.
Przykucnęła ostrożnie, najpierw wyciągając palec tak aby psidwak mógł ją obwąchać. Później delikatnie podrapała psiaka za uchem, obserwując jak rozdwojone ogony wędrują na lewo i prawo, wachlując powietrze. Dopiero po chwili spojrzała na nowo na Volansa, ze wdzięcznością kiwając głową kiedy nie dość, że pozwolił jej pobawić się ze zwierzakiem, to jeszcze zaoferował jej posiłek. Przyjęła też z wielką wdzięcznością skarpetki, ostrożnie zakładając je na stopy. Przyjemne uczucie kiedy zziębnięte stopy mogła w końcu w coś odziać i nie czuła takiego chłodu.
Idąc zaraz za Moorem rozejrzała się po kuchni. Za każdym razem kiedy była w jakimś pomieszczeniu, a zwłaszcza w kuchni, oglądała okolicę, naczynia, możliwości gotowania. Och, jakby chciała mieć kuchnię z pełnego zdarzenia, taką, w której było nie tyle elegancko, ale również miała dużo różnych garnków, dużo sztućców i dużo, dużo jedzenia. Zwłaszcza tego ostatniego.
- Dziękuję…bardzo ładne mieszkanie, żyjesz tutaj tylko z Runą? – Bardzo delikatnie złapała widelec, zastanawiając się, czy nie powinna schować czegoś na później. W końcu mogła potem przywieźć coś Eve, a ta na pewno by się ucieszyła.
- Ja..nigdy wcześniej tak nie miałam, ale wcale nie chciałam mieć. – Oddychała głęboko, bo to pozwalało jej uspokoić bicie serca. Zwłaszcza, że w tym momencie wiedziała, że Volans starał się być dobrym gospodarzem. W końcu poczuła też wstyd, że narzuca się komuś, kto nie tylko wizyt się nie spodziewał, ale także był chory. Gdyby ona chorowała, chciałaby mieć chociaż odrobinę ciszy i spokoju – ale prawda była taka, że raczej na pewno starałaby się dalej opiekować domem, sprzątać czy nie pozwolić na to, aby ktoś czuł się źle tylko dlatego, że akurat nie miała siły. Chyba, że James znikał.
Przykucnęła ostrożnie, najpierw wyciągając palec tak aby psidwak mógł ją obwąchać. Później delikatnie podrapała psiaka za uchem, obserwując jak rozdwojone ogony wędrują na lewo i prawo, wachlując powietrze. Dopiero po chwili spojrzała na nowo na Volansa, ze wdzięcznością kiwając głową kiedy nie dość, że pozwolił jej pobawić się ze zwierzakiem, to jeszcze zaoferował jej posiłek. Przyjęła też z wielką wdzięcznością skarpetki, ostrożnie zakładając je na stopy. Przyjemne uczucie kiedy zziębnięte stopy mogła w końcu w coś odziać i nie czuła takiego chłodu.
Idąc zaraz za Moorem rozejrzała się po kuchni. Za każdym razem kiedy była w jakimś pomieszczeniu, a zwłaszcza w kuchni, oglądała okolicę, naczynia, możliwości gotowania. Och, jakby chciała mieć kuchnię z pełnego zdarzenia, taką, w której było nie tyle elegancko, ale również miała dużo różnych garnków, dużo sztućców i dużo, dużo jedzenia. Zwłaszcza tego ostatniego.
- Dziękuję…bardzo ładne mieszkanie, żyjesz tutaj tylko z Runą? – Bardzo delikatnie złapała widelec, zastanawiając się, czy nie powinna schować czegoś na później. W końcu mogła potem przywieźć coś Eve, a ta na pewno by się ucieszyła.
Only those who are capable of silliness can be called truly intelligent.
Niewiele mógł dla niej zrobić. Niewiele więcej poza jak najlepszym ugoszczeniem jej na miarę swoich skromnych możliwości oraz wysłuchaniem jej, jeśli tylko chciała mu się zwierzyć. Ten dom był zawsze otwarty dla jego bliskich i przyjaciół. Tak go nauczono. Sheila nie była dla niego obcym człowiekiem. Gdyby było jednak inaczej, to w podobnej sytuacji byłby gotów zaatakować intruza. Żyli w trudnych i niebezpiecznych czasach.
— Rozumiem to. Na twoim miejscu też nie chciałbym tego mieć. Nie widzę w tym nic dobrego... ani bezpiecznego. Dobrze, że trafiłaś do mnie — Odparł rzeczowo, z każdą chwilą wyrabiając sobie pewny pogląd na kwestie tego dziwacznego zjawiska. Nie podobało mu się to wszystko. Miał uzasadnione powody do martwienia się o nią. Za dużo miał zmartwień. Zawsze martwił się o rodzinę i przyjaciół. O sojuszników. O bezbronnych mieszkańców żyjących na ogarniętych wojną ziemiach. O to, czy dane im będzie przeżyć kolejny dzień. Tak wiele czyhało na nich zagrożeń. Ich wrogowie i takie czynniki jak doświadczana przez wielu niedola oraz wszystkie jej następstwa.
Gdy podążyła za nim do kuchni, spostrzegł podczas codziennej krzątaniny to, że dziewczyna rozgląda się po tym pomieszczeniu. Wszak była w nim po raz pierwszy. Niczego tu nie brakowało. Prawie niczego. Poza jedzeniem. Swojej spiżarni nie określał jako pustej, ale też nie mógł nazwać jej pełną. Była jedynie wspomnieniem sprzed wybuchu wojny. Takim samym wspomnieniem były pełne towarów sklepowe półki i pełne ludzi targowiska. Ta wojna nigdy nie powinna mieć miejsca. Nie powinna być nawet ponurym wspomnieniem. Koszmarem, z którego nie mogli się obudzić. Bo dział się na jawie.
— Zajadaj, dobrze ci to zrobi. Smacznego. Och, tak. Jest naprawdę przytulne. W chwili obecnej... tak — Zachęcił ją do tego. Po pierwsze, nie wystygnie. A po drugie... naprawdę dobrze jej to zrobi. Gorący posiłek nie mógł rozwiązać wszystkich ich problemów, jednak zawsze sprawiał że człowiek czuł się lepiej. Pod każdym względem. Dlatego on sam nie zwlekał z pałaszowaniem tego, co miał na swoim talerzu. Docenił to, co Sheila na temat jego mieszkania. Było to bardzo miłe. Komuś w potrzebie mógł zaoferować nocleg. Na kanapie albo na jedynym w tym mieszkaniu łóżku. Ostatecznie na podłodze. W chwili obecnej nie mieszkała tutaj żadna pani Moore. O dzieciach już nie mówiąc. Z rodziną chciałby mieszkać w dużym domu. Gdzieś, gdzie jest cicho, spokojnie i bezpiecznie.
— Rozumiem to. Na twoim miejscu też nie chciałbym tego mieć. Nie widzę w tym nic dobrego... ani bezpiecznego. Dobrze, że trafiłaś do mnie — Odparł rzeczowo, z każdą chwilą wyrabiając sobie pewny pogląd na kwestie tego dziwacznego zjawiska. Nie podobało mu się to wszystko. Miał uzasadnione powody do martwienia się o nią. Za dużo miał zmartwień. Zawsze martwił się o rodzinę i przyjaciół. O sojuszników. O bezbronnych mieszkańców żyjących na ogarniętych wojną ziemiach. O to, czy dane im będzie przeżyć kolejny dzień. Tak wiele czyhało na nich zagrożeń. Ich wrogowie i takie czynniki jak doświadczana przez wielu niedola oraz wszystkie jej następstwa.
Gdy podążyła za nim do kuchni, spostrzegł podczas codziennej krzątaniny to, że dziewczyna rozgląda się po tym pomieszczeniu. Wszak była w nim po raz pierwszy. Niczego tu nie brakowało. Prawie niczego. Poza jedzeniem. Swojej spiżarni nie określał jako pustej, ale też nie mógł nazwać jej pełną. Była jedynie wspomnieniem sprzed wybuchu wojny. Takim samym wspomnieniem były pełne towarów sklepowe półki i pełne ludzi targowiska. Ta wojna nigdy nie powinna mieć miejsca. Nie powinna być nawet ponurym wspomnieniem. Koszmarem, z którego nie mogli się obudzić. Bo dział się na jawie.
— Zajadaj, dobrze ci to zrobi. Smacznego. Och, tak. Jest naprawdę przytulne. W chwili obecnej... tak — Zachęcił ją do tego. Po pierwsze, nie wystygnie. A po drugie... naprawdę dobrze jej to zrobi. Gorący posiłek nie mógł rozwiązać wszystkich ich problemów, jednak zawsze sprawiał że człowiek czuł się lepiej. Pod każdym względem. Dlatego on sam nie zwlekał z pałaszowaniem tego, co miał na swoim talerzu. Docenił to, co Sheila na temat jego mieszkania. Było to bardzo miłe. Komuś w potrzebie mógł zaoferować nocleg. Na kanapie albo na jedynym w tym mieszkaniu łóżku. Ostatecznie na podłodze. W chwili obecnej nie mieszkała tutaj żadna pani Moore. O dzieciach już nie mówiąc. Z rodziną chciałby mieszkać w dużym domu. Gdzieś, gdzie jest cicho, spokojnie i bezpiecznie.
I want to feel the sun shine
On my face like a new day's just begun
And I'll steal a moment's fun
And reflect on all those days long dead and gone
On my face like a new day's just begun
And I'll steal a moment's fun
And reflect on all those days long dead and gone
Volans Moore
Zawód : Smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Oh I still can remember a time when it wasn't like this
Before the world became enslaved
Can we all go back to the time when we were not like this
Can we even be saved?
Before the world became enslaved
Can we all go back to the time when we were not like this
Can we even be saved?
OPCM : 19 +3
UROKI : 15 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nie była intruzem, a przynajmniej nie jeżeli chodziło o Volansa, chociaż nie można było powiedzieć, aby jej wizyta przebiegała jakkolwiek bezboleśnie. Najpierw wpadła do domu tego dziwnego mężczyzny, potem były inne odwiedziny, a ostatecznie…cóż, mimo wszystko mogła powiedzieć, że nie skończyła najgorzej, bo przynajmniej nie stała jej się krzywda ani nikt nie postanowił wykorzystać na niej czarnomagiczne zaklęcia. Wręcz przeciwnie, póki co trafiła do domów w których przyjęta została mniej bądź bardziej ciepło, nie była jednak pozostawiona sama sobie. Mimo to, wciąż było widać w jej oczach ostrożność i rezerwę – kto w końcu wie, gdzie jeszcze ją wyrzuci? Nie miała nawet pojęcia, ile razy jeszcze ją rzucą gdzieś dalej.
- Dziękuję, może to tak nie widać, ale to bardzo wiele dla mnie znaczy. – Ostrożnie wyminęła psidawka, uważając zwierzę za wyjątkowo urocze, ale jednak nie chciała aby coś się stało gdyby jednak i nagle gdzieś ją przeniosło. Czy zabrałaby w takim wypadku kogoś ze sobą? Czy psidwak był bezpieczny, gdyby go trzymała? Lepiej było nie zgadywać, a Runa powinna być bezpieczna i nie powinna się martwić.
Starała się dyskretnie rozglądać po kuchni, nie chcąc wpatrywać się namolnie, ale jednocześnie z ciekawością spoglądając na wszystkie sprzęty, nawet niekoniecznie na jedzenie – obecności albo braku obecności takiegoż – ale na to, jak była wyposażona. Marzyła jej się wielka i błyszcząca kuchnia, z piecem albo i nawet miejscem specjalnie na gotowanie wodę.
- Dziękuję. – Talerz przysunęła do siebie ostrożnie, łapiąc też łyżkę i pochylając się nad jedzeniem. Naprawdę nie powinna wiele zjeść, ale może trochę, prawda? Nie powinno to być kwestią problematyczną, ale jeżeli wymiotuje wszystko przy następnej sytuacji, to będzie nieprzyjemne ani dla osoby w której domu się znajdzie, ani dla niej samej. Delikatnie więc nabrała najpierw jedną łyżkę, jedzenie wybierając ostrożnie, potem drugą. Spoglądała z nieśmiałością na Volansa, a przynajmniej dopóki nie poczuła na nowo ciągnięcia.
- Oh… - spojrzała na Volansa, nieco zaskoczona, ostatecznie upuszczając łyżkę i znikając w nagłej teleportacji.
Hep!
- Dziękuję, może to tak nie widać, ale to bardzo wiele dla mnie znaczy. – Ostrożnie wyminęła psidawka, uważając zwierzę za wyjątkowo urocze, ale jednak nie chciała aby coś się stało gdyby jednak i nagle gdzieś ją przeniosło. Czy zabrałaby w takim wypadku kogoś ze sobą? Czy psidwak był bezpieczny, gdyby go trzymała? Lepiej było nie zgadywać, a Runa powinna być bezpieczna i nie powinna się martwić.
Starała się dyskretnie rozglądać po kuchni, nie chcąc wpatrywać się namolnie, ale jednocześnie z ciekawością spoglądając na wszystkie sprzęty, nawet niekoniecznie na jedzenie – obecności albo braku obecności takiegoż – ale na to, jak była wyposażona. Marzyła jej się wielka i błyszcząca kuchnia, z piecem albo i nawet miejscem specjalnie na gotowanie wodę.
- Dziękuję. – Talerz przysunęła do siebie ostrożnie, łapiąc też łyżkę i pochylając się nad jedzeniem. Naprawdę nie powinna wiele zjeść, ale może trochę, prawda? Nie powinno to być kwestią problematyczną, ale jeżeli wymiotuje wszystko przy następnej sytuacji, to będzie nieprzyjemne ani dla osoby w której domu się znajdzie, ani dla niej samej. Delikatnie więc nabrała najpierw jedną łyżkę, jedzenie wybierając ostrożnie, potem drugą. Spoglądała z nieśmiałością na Volansa, a przynajmniej dopóki nie poczuła na nowo ciągnięcia.
- Oh… - spojrzała na Volansa, nieco zaskoczona, ostatecznie upuszczając łyżkę i znikając w nagłej teleportacji.
Hep!
Only those who are capable of silliness can be called truly intelligent.
Sheila nie musiała się przed nim tłumaczyć ani zapewniać go o swoich intencjach. Nie znał tej młodej kobiety od wczoraj i dlatego wiedział, że pozostaje z nim szczera.
— Jestem tego świadom — Zapewnił ją z ciepłym uśmiechem. Jedyną osobą, którą do tej pory powierzał Runę, była Aurora. Suczka psidwaka dobrze ją znała. Gdyby coś mu się stało, to jego pupil byłby w dobrych rękach. O to byłby spokojnie. Niejednokrotnie Aurora nie zawiodła go w tej materii. Jak w każdej innej sprawie.
Zauważając po raz kolejny, że jego gość rozgląda się po tej kuchni. Chcąc być wystarczająco taktownym, powstrzymał się od zadania kilku uzasadnionych pytań o warunki, w których ona żyła na co dzień. Nie chciał wyjść na kogoś wścibskiego. Zależało mu na tym, aby zjadła wszystko z talerza. Dobrze jej to zrobi... wyglądała na niedożywioną. I chociaż nie widywał często tej dziewczyny, mógł to podejrzewać. Obecna sytuacja polityczna i ekonomiczna była dla nich wszystkich. A w przeciwieństwie do arystokracji po obu stronach konfliktu nie pływali jak pączki w maśle. On jeszcze jakoś sobie radził. Przynajmniej w chwili obecnej. Nie był bogaty, ale też nie mógł nazwać się ubogim. Sam sobie nie odmawiał, dlatego chętnie pałaszował wszystko, co miał na talerzu. Wiedział, że odpoczynek i odpowiednie odżywanie pomogą mu wyzdrowieć i odzyskać siły.
Uniósł jedną z brwi, gdy jego gość nagle zniknęła. Tak samo nagle, jak się pojawiła w jego salonie. Pozostawiła po sobie niedojedzony posiłek, który w innej sytuacji nadawałby się do wyrzucenia. Później nakarmi nim Runę, która nie pogardzi resztkami z pańskiego stołu w postaci porcji kaszanki.
— Zniknęła tak nagle, jak się pojawiła... dziwne to wszystko. Nawet nie zjadła do końca. To będzie dla ciebie, piesku. Muszę posprzątać ze stołu — Powiedział do siebie, po części do Runy, która przekrzywiła lekko swój łebek. Dokończył ten posiłek i zabrał się za sprzątanie, wynosząc je do kuchni i umieszczając w zlewie.
[zt x 2]
— Jestem tego świadom — Zapewnił ją z ciepłym uśmiechem. Jedyną osobą, którą do tej pory powierzał Runę, była Aurora. Suczka psidwaka dobrze ją znała. Gdyby coś mu się stało, to jego pupil byłby w dobrych rękach. O to byłby spokojnie. Niejednokrotnie Aurora nie zawiodła go w tej materii. Jak w każdej innej sprawie.
Zauważając po raz kolejny, że jego gość rozgląda się po tej kuchni. Chcąc być wystarczająco taktownym, powstrzymał się od zadania kilku uzasadnionych pytań o warunki, w których ona żyła na co dzień. Nie chciał wyjść na kogoś wścibskiego. Zależało mu na tym, aby zjadła wszystko z talerza. Dobrze jej to zrobi... wyglądała na niedożywioną. I chociaż nie widywał często tej dziewczyny, mógł to podejrzewać. Obecna sytuacja polityczna i ekonomiczna była dla nich wszystkich. A w przeciwieństwie do arystokracji po obu stronach konfliktu nie pływali jak pączki w maśle. On jeszcze jakoś sobie radził. Przynajmniej w chwili obecnej. Nie był bogaty, ale też nie mógł nazwać się ubogim. Sam sobie nie odmawiał, dlatego chętnie pałaszował wszystko, co miał na talerzu. Wiedział, że odpoczynek i odpowiednie odżywanie pomogą mu wyzdrowieć i odzyskać siły.
Uniósł jedną z brwi, gdy jego gość nagle zniknęła. Tak samo nagle, jak się pojawiła w jego salonie. Pozostawiła po sobie niedojedzony posiłek, który w innej sytuacji nadawałby się do wyrzucenia. Później nakarmi nim Runę, która nie pogardzi resztkami z pańskiego stołu w postaci porcji kaszanki.
— Zniknęła tak nagle, jak się pojawiła... dziwne to wszystko. Nawet nie zjadła do końca. To będzie dla ciebie, piesku. Muszę posprzątać ze stołu — Powiedział do siebie, po części do Runy, która przekrzywiła lekko swój łebek. Dokończył ten posiłek i zabrał się za sprzątanie, wynosząc je do kuchni i umieszczając w zlewie.
[zt x 2]
I want to feel the sun shine
On my face like a new day's just begun
And I'll steal a moment's fun
And reflect on all those days long dead and gone
On my face like a new day's just begun
And I'll steal a moment's fun
And reflect on all those days long dead and gone
Volans Moore
Zawód : Smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Oh I still can remember a time when it wasn't like this
Before the world became enslaved
Can we all go back to the time when we were not like this
Can we even be saved?
Before the world became enslaved
Can we all go back to the time when we were not like this
Can we even be saved?
OPCM : 19 +3
UROKI : 15 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Trzynasty dzień maja z powodzeniem mógłby określić jako bardzo dziwny. Nie wiedział co się z nim dzieje. Bolała go od tego wszystkiego głowa. Zupełnie jakby po jej wnętrzu biegał ten ujadający psidwak, którego usłyszał po raz drugi koło południa. Tym razem naprawdę. Nic jednak nie mógł zrobić. Podwórze, na którym przebywał ten psidwak, nie wyglądało na opuszczone. Powinien tam zajrzeć w drodze powrotnej.
Następnie na ulicach Borrowash – zgodnie z tymi dziwacznymi przewidywaniami – spotkał dawno niewidzianego znajomego, który podczas podnoszenia galeona, potknął się i ubłocił swoją tiarę. Po prostu stało się, a on nie mógł temu zapobiec w żaden sposób. I znów pozostał z tym mało przyjemnym wrażeniem, że wszystko to się już wydarzyło. Nie wiedział co się z nim działo. Ani dlaczego. Nie wiedział też, kiedy to wszystko się skończy. Oby jak najszybciej. Nie był to koniec osobliwych zdarzeń, tylko ich początek.
Sklep zielarski, do którego zamierzał się udać, po dotarciu na miejsce okazał się niespodziewanie zamknięty. Zgodnie z przewidywaniami. Dlatego musiał udać się do drugiego. Potrzebował jakiegoś substytutu herbaty. Może dostanie trochę suszonej mięty. Na wieczór zaprosił do siebie kuzyna. Nie wypadało mu podać Richardowi samego wrzątku. Wyciągnął również dwie bułeczki maślane i położył je na talerzu. Dwie z czterech posiadanych przez niego takich bułeczek nie nadawały się do spożycia. Z bólem serca musiał wyrzucić je do śmieci. Nie dałby ich Runie. Dołożył również niewielką ilość suszonych śliwek.
Pełen obaw czekał na przybycie kuzyna. Z racji, że Richard nie urodził się czarodziejem, był łatwym celem dla wszystkich wrogów Zakonu. Powinien był odeskortować go z Doliny Godryka do Borrowash. Nie chciał i nie powinien snuć takich czarnych scenariuszy, bo jeszcze w tym pokręconym się ziszczą i będzie to jego wina. Miał nadzieję, że kuzyn dotrze tutaj cały i zdrowy. W chwili obecnej krążył po tym pokoju bez celu, nasłuchując uwentualnego pukania do drzwi wejściowych. Runa obserwowała go z kanapy.[bylobrzydkobedzieladnie]
I want to feel the sun shine
On my face like a new day's just begun
And I'll steal a moment's fun
And reflect on all those days long dead and gone
On my face like a new day's just begun
And I'll steal a moment's fun
And reflect on all those days long dead and gone
Volans Moore
Zawód : Smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Oh I still can remember a time when it wasn't like this
Before the world became enslaved
Can we all go back to the time when we were not like this
Can we even be saved?
Before the world became enslaved
Can we all go back to the time when we were not like this
Can we even be saved?
OPCM : 19 +3
UROKI : 15 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Przez chwilę nie wiedział, jak i gdzie odpowiadać na zaproszenie kuzyna, zwłaszcza, że musiał się też przetransportować tam we własnym zakresie. Mimo wszystko okazało się, że nie będzie musiał polegać jedynie na sobie, a w tym wypadku również nie było tego problemu, gdzie musiał do tego angażować Williama, kiedy okazało się, że jeden z czarodziejów z Doliny wybiera się do Derbyshire z dostawą i zgodził się go podrzucić. Lot na miotle nie był aż tak wielkim wysiłkiem dla czarodzieja, dla niego jednak był wyczerpującym doświadczeniem, gdzie zimno otaczało wszystko i wszystkich a oddech stawał się nieregularny. W najgorszych chwilach przywodziło mu to na myśl powolną śmierć, którą cierpieć musiał czasem w okopach, dlatego niemal zawsze cieszył się, gdy jego stopy na nowo dotykały ziemi.
Czuł się o wiele lepiej kiedy przestał go ogarniać chłód, wiedząc, że specjalnie na takie okazje nie brał Precla – dla psa taka wyprawa była po prostu męcząca i nie dość, że byłby cały dzień zły i nastroszony, to jeszcze trzeba by liczyć się z tym, że coś mogłoby się stać, gdyby corgi nagle zaczął się wiercić podczas lotu. Zresztą, nie wiedział też, jak długo zostanie u Volansa i czy wizyta miała być zwykłą towarzyską wizytą, czy jednak Volans czegoś potrzebował.
Przeszedł się jeszcze po miejscowości, mając chwilę do spotkania, mógł więc obejrzeć, jak radzą sobie inni. Miał wrażenie, że powoli pogrąża się w jakimś braku życia, braku dalszych możliwości. Że prędzej czy później będzie musiał opuścić Dolinę, gdyż brak perspektyw i pracy, którą podejmowali inni, zwłaszcza magiczni budowlańcy lepsi w fachu dzięki magii, musiał się pogodzić z tym, że nie było już dla niego miejsca w Dolinie. A może i w całej Anglii. Irlandia wydawała się dobrym pomysłem, a przygotowanie sobie jakiegoś jednoizbowego mieszkania albo domku mogło ostatecznie wydawać się całkiem atrakcyjne.
Dotarł w końcu do mieszkania kuzyna, stukając do drzwi kołatką i czekając na otwarcie, rozglądając się odruchowo, czy jednak nikt za nim nie szedł.
- Volans?
Czuł się o wiele lepiej kiedy przestał go ogarniać chłód, wiedząc, że specjalnie na takie okazje nie brał Precla – dla psa taka wyprawa była po prostu męcząca i nie dość, że byłby cały dzień zły i nastroszony, to jeszcze trzeba by liczyć się z tym, że coś mogłoby się stać, gdyby corgi nagle zaczął się wiercić podczas lotu. Zresztą, nie wiedział też, jak długo zostanie u Volansa i czy wizyta miała być zwykłą towarzyską wizytą, czy jednak Volans czegoś potrzebował.
Przeszedł się jeszcze po miejscowości, mając chwilę do spotkania, mógł więc obejrzeć, jak radzą sobie inni. Miał wrażenie, że powoli pogrąża się w jakimś braku życia, braku dalszych możliwości. Że prędzej czy później będzie musiał opuścić Dolinę, gdyż brak perspektyw i pracy, którą podejmowali inni, zwłaszcza magiczni budowlańcy lepsi w fachu dzięki magii, musiał się pogodzić z tym, że nie było już dla niego miejsca w Dolinie. A może i w całej Anglii. Irlandia wydawała się dobrym pomysłem, a przygotowanie sobie jakiegoś jednoizbowego mieszkania albo domku mogło ostatecznie wydawać się całkiem atrakcyjne.
Dotarł w końcu do mieszkania kuzyna, stukając do drzwi kołatką i czekając na otwarcie, rozglądając się odruchowo, czy jednak nikt za nim nie szedł.
- Volans?
Richard Moore
Zawód : Budowlaniec, złota rączka
Wiek : 36
Czystość krwi : Charłak
Stan cywilny : Kawaler
There are no happy endings.
Endings are the saddest part,
So just give me a happy middle
And a very happy start.
Endings are the saddest part,
So just give me a happy middle
And a very happy start.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Charłak
Nieaktywni
Na dźwięk kołatki uderzającej o drzwi prowadzące do jego mieszkania Runa jako pierwsza poderwała się z kanapy i podreptała w stronę kanapy. Z racji, że postanowił przysiąść na chwilę na tym meblu. to w momencie gdy jego kuzyn zamanifestował swoje przybycie, podniósł się z miejsca i w różdżką za plecami poszedł upewnić się, że za tymi drzwiami faktycznie stoi jego kuzyn. Tak też było w istocie, dlatego ruchem dłoni przekręcił zamek i pociągnął za klamkę celem otwarcia drzwi na oścież i wpuszczenia Richarda do środka z merdającą ogonem Runą przy swojej nodze.
— Witaj, witaj. Nie stójmy tak w progu. Wejdź do środka. Przygotuję herbatę. Udało mi się zakupić suszoną miętę — Powitał go szczerze, z ciepłym uśmiechem. Richard wyglądał na całego i zdrowego. Oznaczało to, że dotarł bezpiecznie. Zamierzał go o to wszystko wypytać, gdy już zasiądą w salonie i poda herbatę miętową.
— Rozgość się w salonie. Runa dotrzyma ci towarzystwa, gdy będę w kuchni — Dodał gdy już zaprowadził Richarda do tego pomieszczenia i wskazał mu miejsce na kanapie albo jeden z dwóch dostępnych do zajęcia foteli. Runa postanowiła obwąchać buty i nogawki spodni gościa swojego pana, z którym go pozostawiono na parę chwil. Volans podążył do kuchni, aby napełnić czajnik wodą i postawić go na piecyku. Gdy czajnik zaczął przeciągle gwizdać, napełnił nim imbryk. Do środka wsypał odpowiednią ilość listków mięty. Do salonu wrócił z imbrykiem, którego zawartość rozlał do dwóch filiżanek. Usiadł ze swoją filiżanką w dłoniach na swoim ulubionym fotelu.
— Co u ciebie, kuzynie? Jak się ma Precel? Wróciłem już jakiś czas temu do pracy po... zasłużonym urlopie, potrzebowałem tego. W sensie wrócić. Choć wiem, że musiałem swoje odchorować to jednak strasznie mi się dłużyło — Zadał kuzynowi kilka istotnych pytań, bo a nuż widelec coś zmieniło się u Richarda w ostatnim czasie. Na lepsze bądź gorsze. Stan jego zdrowia i to, co go spotkało w Sennej Dolinie nie było żadną tajemnicą. Cała rodzina wiedziała, choć niektórym oszczędzono pewnych szczegółów. Najważniejsze, że byli przy nim kiedy tego potrzebował. Wiele to dla niego znaczyło.
— Witaj, witaj. Nie stójmy tak w progu. Wejdź do środka. Przygotuję herbatę. Udało mi się zakupić suszoną miętę — Powitał go szczerze, z ciepłym uśmiechem. Richard wyglądał na całego i zdrowego. Oznaczało to, że dotarł bezpiecznie. Zamierzał go o to wszystko wypytać, gdy już zasiądą w salonie i poda herbatę miętową.
— Rozgość się w salonie. Runa dotrzyma ci towarzystwa, gdy będę w kuchni — Dodał gdy już zaprowadził Richarda do tego pomieszczenia i wskazał mu miejsce na kanapie albo jeden z dwóch dostępnych do zajęcia foteli. Runa postanowiła obwąchać buty i nogawki spodni gościa swojego pana, z którym go pozostawiono na parę chwil. Volans podążył do kuchni, aby napełnić czajnik wodą i postawić go na piecyku. Gdy czajnik zaczął przeciągle gwizdać, napełnił nim imbryk. Do środka wsypał odpowiednią ilość listków mięty. Do salonu wrócił z imbrykiem, którego zawartość rozlał do dwóch filiżanek. Usiadł ze swoją filiżanką w dłoniach na swoim ulubionym fotelu.
— Co u ciebie, kuzynie? Jak się ma Precel? Wróciłem już jakiś czas temu do pracy po... zasłużonym urlopie, potrzebowałem tego. W sensie wrócić. Choć wiem, że musiałem swoje odchorować to jednak strasznie mi się dłużyło — Zadał kuzynowi kilka istotnych pytań, bo a nuż widelec coś zmieniło się u Richarda w ostatnim czasie. Na lepsze bądź gorsze. Stan jego zdrowia i to, co go spotkało w Sennej Dolinie nie było żadną tajemnicą. Cała rodzina wiedziała, choć niektórym oszczędzono pewnych szczegółów. Najważniejsze, że byli przy nim kiedy tego potrzebował. Wiele to dla niego znaczyło.
I want to feel the sun shine
On my face like a new day's just begun
And I'll steal a moment's fun
And reflect on all those days long dead and gone
On my face like a new day's just begun
And I'll steal a moment's fun
And reflect on all those days long dead and gone
Volans Moore
Zawód : Smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Oh I still can remember a time when it wasn't like this
Before the world became enslaved
Can we all go back to the time when we were not like this
Can we even be saved?
Before the world became enslaved
Can we all go back to the time when we were not like this
Can we even be saved?
OPCM : 19 +3
UROKI : 15 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Strona 3 z 3 • 1, 2, 3
Salon
Szybka odpowiedź