Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Buckinghamshire
Amersham
Strona 1 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
Amersham
Położone w dolinie rzeki Misbourne miasteczko targowe. Przez ostatnie wieki większość inwestycji dokonywała mugolska rodzina Tyrwhitt-Drake. Stopniowo ich wpływy zaczęły maleć na koniec XIX wieku, ze względu na szybkie i niespodziewane zgony wśród mężczyzn. Wielu z nich strawiła choroba, jeszcze inni zwyczajnie znikali. W 1928 roku większość miasta została wystawiona na aukcję, a następnie kupiona przez okolicznych czarodziejów, którzy upatrzyli sobie w tym okazję do stworzenia całkowicie magicznej społeczności. Ci stworzyli sobie przestrzeń niewidoczną mugolskim okiem, która znajdowała się tuż za targową bramą. Obecnie zaklęcia zostały zdjęte, a czarodziejska socjeta zamieszkuje już cały Amersham. Miasto słynie z najlepszych szewców w regionie.
Zgodnie z życzeniem ojca, który popierał jej działania na rzecz biedaków, udała się do Buckinghamshire. Wciąż przywdziewała żałobną czerń, zbyt czarną, by odbijać w swym obliczu jakiekolwiek uczucie radości. W głębi gdzieś jednak rada była, że w końcu mogła działać. Powody były trudnymi, absolutnie nie należało się z nich cieszyć, tego też nie robiła. Jednak słowa Czarnego Pana, słowa Ministra Magii, to wszystko pokrzepiało w Aquili wolę walki o lepszą przyszłość dla siebie i takich jak ona, albo ciut gorszych. Marzeń o przejęciu za wiele lat Ministerstwa nie porzuciła, jednak dzisiaj nie interesowało jej pięcie się po drabinie awansów zawodowych, a faktyczny, rzeczywisty wpływ na rzeczywistość, którą kreowali. W Amersham nie była nigdy. Z jednej strony wstyd byłoby się przyznać, gdyby rzeczywiście od początku było to miasto całkowicie czarodziejskie, a chociaż Ci stanowili już kilka lat temu wspaniałą część socjety, tak obecność mugoli skutecznie zniechęcała do odwiedzin. Tych wystarczyło już w Londynie, Black nie miała potrzeby, aby oglądać ich jeszcze gdzieś indziej. Do miasta przybyła oczywiście z ochroną i służbą, chociaż nie przejmowała się czy ich obecność nie będzie, aby zbyt mocno kłuć w oczy. Nie było mowy o ruszeniu się bez obstawy z domu, czasy były zbyt niebezpieczne, a pozycja jej rodu zbyt ważna, aby ryzykować, zwłaszcza po ostatnich wydarzeniach związanych z Celine i tym dziwnym chłopakiem. Poranek był chłodny, ale wyjątkowo orzeźwiający. Na początku dziewczyna zjawiła się w kawiarni, aby porozmawiać z okolicznymi kobietami, często zbliżonymi wiekiem do niej, lub niewiele starszymi. Na początku usiadła przy jednym ze stolików na podwyższeniu, popijając gorącą czarną herbatę, której jakość znacząco odbiegała od tego co dostać można było na w kuchni Grimmauld Place 12. Nie skomentowała jednak tego faktu, zbyt przejęta rolą, którą dzisiaj musiała przejąć. - Oczywiście, droga pani - powiedziała stanowczo, unosząc lekko nos do góry, do jednej z kobiet ubranych w czerwoną szatę, która na głowie miała związany płomiennorudy kok. - Wszystko idzie po naszej myśli, a już za miesiąc w Londynie rozpocznie się inauguracja akcji - mówiła prosto, ale bardzo dosadnie. - Wierzę, że wsparcie możemy znaleźć także pośród historycznych murów Amersham. Londyn został dotknięty przez wojnę i potworne ataki buntowników. Wielu weteranów głoduje, wiele dzieci nie ma nadal ciepłych szat na zimne popołudnia - nie była aktorką i nie musiała udawać, ta sprawa naprawdę ją poruszała, dlatego też wciągnęła mocniej powietrze, lewą dłoń opierając na stole, przytrzymując się jego. Być może odrobinę za mocno pewne emocje okazała na zewnątrz, ale chodziło o dobro sprawy i wyższy cel. Nie mogła pozwolić, aby datków było za mało, a by jedzenia nie starczyło dla wszystkich potrzebujących. - Zakon Feniksa zniszczył wszystko, na co pracowała londyńska społeczność, na co pracowała brytyjska społeczność - mówiła dosadnie i bardzo mocno, wciąż zachowując jednak powagę na twarzy i nie unosząc głosu. Przewróciła głowę na bok, odciągając wzrok od rudej czarodziejki i spoglądając na resztę kobiet, które popijając tę samą herbatę w małej kawiarni, ciekawe były jej zdania. - Naszym celem jest odbudowanie w ludziach nadziei - złapała się za lewą pierś, wypuszczając głośniej powietrze i spuszczając twarz nieco niżej, tak aby wzrok wbić w stolik, przy którym siedziała. - Wierzę, że każda z was, drogie panie, ma serce ze złota - z powrotem uniosła wzrok, wpatrując się w nie. - Ja, lady Aquila Black, pragnie prosić was... Tak, prosić WAS o pomoc tym wszystkim biedakom, którzy przez buntowników stracili nie tylko dachy nad głową, ale też ciepły posiłek. Których nie stać ani na baraninę, ani na jarmuż, ani na bochen świeżego chleba. Proszę WAS o pomoc tym wszystkim, którzy mają już tylko nas... - wspominała o sierotach, o wdowach i innych ludziach, którzy w jej opinii ucierpieli w wyniku działań Zakonu Feniksa. Spokojnie dopiła swoją herbatę, wciąż słuchając kolejnych opinii kobiet. Na szczęście większość się zgadzała, chociaż Aquila miała nieodparte wrażenie, że część z nich patrzy na nią z ukosa. Jedna nawet zmarszczyła brwi i wykrzywiła usta w posępną podkówkę, ale lady po prostu odwróciła wzrok. Nie mogła dzisiaj pozwolić sobie na żadne wahania. Na szali leżało zbyt wiele, a problemy, z jakimi borykało się miasto, były zbyt duże, aby cokolwiek odpuścić. Chwytając za dłoń jednego z ochroniarzy, wstała od stolika, po czym poprawiła długą czarną suknię, której gładki kaszmirowy pas, zasłaniał wiązanie gorsetu. Powoli zstąpiła ze schodka i wyszła w stronę kobiet, którym chciała osobiście podać dłoń i porozmawiać bardziej osobiście. Skracanie dystansu popłacało w takich sytuacjach. Mieszkanki Amersham mogły poczuć się bliżej szlachty, a co za tym idzie, przez krótki moment uświadomić sobie dosadnie obowiązki, jakie spoczywały na Blackach i, być może, w tym pomóc. - Dziękuję pani - odpowiedziała starszej kobiecie, która dziarskim głosem powiedziała, że w istocie przekaże ryż, którego miała w nadmiarze, dla londyńskiej biedoty. - To wyjątkowo uczciwa propozycja - skomentowała następnie młodszą dziewczynę, po której zmęczonej twarzy można było ocenić, że nie sypia ona za wiele. - Jeśli może nas pani wspomóc przetworami, to jestem pewna, że dziesiątki osób, będą wdzięczne - w końcu podała jej dłoń. Musiała przez chwilę ochłonąć, więc kiwając głową, zostawiła je wszystkie same sobie, oddalając się do stolika, przy ktorym już stała duża szklanka wody z miętą i cytryną. - Mam nadzieję, że nie ochrypnę... - powiedziała cicho do służki. - Daj mi herbatę miodową - zwróciła się z kolei do kelnera, który akurat mijał ją, kłaniając się nisko. Wypiła zaledwie łyk orzeźwiającej wody i z powrotem odwróciła się w stronę społeczności kobiet Amersham, z którymi miała przyjemność dzisiaj rozmawiać. - Proszę mi wybaczyć... Czasem głos staje w gardle na myśl tego, co miało meisjce. Tak rada jestem, że przyszło nam żyć w czasach, gdy dzięki Czarnemu Panu oraz wspaniałemu Ministerstwu Magii i Rycerzom Walpurgii, możemy bez obaw chodzić po ulicy i nie martwić się, że zaatakuje nas zazdrosny o moce mugol - mówiła z przejęciem, naprawdę wierząc w każde wypowiadane słowo. - Jedyne, na czym mi zależy to, aby każdy prawowity mieszkaniec Anglii mógł się z tego cieszyć... O to właśnie walczył mój brat - zawiesiła głos w gardle, co zabrzmiało może nieco zbyt sztucznie, ale nie mogła się nawet powstrzymać przed tym gestem. Alphard był bohaterem, po jego pogrzebie nastąpiła narodowa żałoba. Aquila nie wykorzystywała faktu jego śmierci, a jedynie zwracała uwagę na pewne wartości, którymi kierował się lord Black. - To, co możemy teraz zrobić to zawalczyć wraz z nim o przyszłość Anglii, o naszą przyszłość - wypowiedziała akcentując dwa ostatnie słowa, chociaż jej życie wyglądało zupełnie inaczej od życia obecnych tu kobiet. Gdy już podała wszystkim dłonie i pokiwała głowami tak, że aż rozbolał ją kark, pora było udać się w dalszą podróż, obowiązków miała dzisiaj wiele. Wtem, gdy służba pomagała jej ubrać drogie futro i poprawiała włosy, podeszła kobieta o wyjątkowo opuchniętych oczach. - Tak? - spytała Aquila, nieco zdziwiona, że robi to dopiero teraz. - Lady Black... ja... Ja chciałabym przekazać przetworzone warzywa i owoce, takie, które wytrzymają długo - mówiła cichym głosem, z którego aż biła skromność. - Mój mąż i... - głos ewidentnie uwiązł jej w gardle, a Aquila wpatrywała się dalej w kobiece sine powieki, pozwalając mówić. - Mąż i syn zginęli w Londynie przed wakacjami. Mam dużo żywności, a sama jej nie przejem - a więc była jedną z wdów po mężnych czarodziejach, którzy walczyli o Londyn. Aquila przygryzła wargę i wyciągnęła ku niej obydwie ręce, teraz odziane w skórzane rękawiczki. - Jest pani wspaniałą osobą - powiedziała ciepłym głosem. - Współczuję pani starty, sama wiem, co to znaczy... - znała tylko śmierć Alpharda, nie miała pojęcia, czym jest utrata dziecka lub męża. - Proszę mi wierzyć, że przysłuży się pani dobrej sprawie, a jeśli kiedykolwiek sama będzie potrzebować pani pomocy, proszę się zgłosić - zamrugała kilka razy i zabrała ręce, a gdy już miała odchodzić i kierować się z asystą w stronę wyjścia, odwróciła na chwilę głowę, ponownie w stronę kobiety. - Oni przegrają i to z fiaskiem, proszę pani. Czarny Pan ostatecznie nas uwolni - kiwnęła po raz ostatni głową i opuściła kawiarnię w Amersham.
zt
Może nic tam nie będzie. może to tylko fantazja. Potrzeba poszukiwania, która mnie wzmacnia. Potrzeba mi tego by wzrastać.
Aquila Black
Zawód : badaczka historii, filantropka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Czas znika, mija przeszłość, wiek niezwrotnie bieży,
A występków szkaradność lub cnoty przykłady,
Te obrzydłe, te święte zostawują ślady.
A występków szkaradność lub cnoty przykłady,
Te obrzydłe, te święte zostawują ślady.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
15 grudnia
Amersham. Cornelius Sallow doskonale znał historię tej wioski - przykład postępu, jeden z modeli dla budowy czarodziejskiego społeczeństwa. W głębi duszy zdusił pamięć o tym, że akurat tutejszy magiczny azyl został zbudowany pokojowo - pieniądze mogły kupić bardzo wiele, a fortuna Blacków kupiła całą wioskę. Amersham szybko stało się miasteczkiem, a może nawet miastem. Pewnie niedługo rozkwitnie, stając się równie piękne jak Salisbury - a mugoli wyeliminowała sama ekonomia.
Przydatna rzecz, ta ekonomia. Powinien się nią zainteresować bardziej. Ostatnio zajrzał do domowej spiżarni, zmarszczył brwi, a potem zajrzał do wyciągu ze skrytki bankowej i jeszcze bardziej zmarszczył brwi. Chyba ceny jedzenia bardzo podrożały, bo przecież Minister Magii dobrze mu płacił.
Postanowił o tym nie myśleć i skupił się z powrotem na pięknym przykładzie Amersham - nie mogli, niestety wykupić całej Anglii. Chyba? Najwyraźniej przemoc była prostsza, a Cornelius nie zamierzał dyskutować z wojenną strategią. Jego zadaniem było tylko ją tłumaczyć i usprawiedliwiać w oczach publiki. Na razie - przemknęło mu przez myśl, bowiem ambicje miał większe, jak to on.
Dzisiaj zaś nie mógł realizować tych ambicji, dzisiaj musiał zapobiegać medialnej katastrofie, tuszować straty i zapobiegać kompromitacjom.
Niedawno, od zagranicznych informatorów, dotarły do niego artykuły i listy Bastiena Diggory. Był to czarodziej, którego sam Cornelius Sallow darzył sporym szacunkiem, o którego znajomości języków obcych nawet Sallow Senior wyrażał się z uznaniem (!), który biegle władał piórem i słowem i stał się zacną osobistością w Departamencie Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów. Kilka lat temu wycofał się na spokojną emeryturę w Amersham, a jego miejsce w Departamencie zajęli inni młodzi i utalentowani ludzie, jak sam Alphard Black. Czarodziejskie miasto było dla Diggory'ego idealne, ale...
...ale Bastienowi najwyraźniej pomieszało się nieco w głowie na starość, bo - pomimo świetnych warunków do życia w czarodziejskiej enklawie - zaczął rozsyłać do zagranicznych mediów artykuły i listy o promugolskiej retoryce, wzywając do poparcia Harolda Longbottoma. Co za hipokryzja - czarodziej nie miał nawet styczności z mugolami, nie tutaj! Cornelius zamierzał mu grzecznie uświadomić, że nie wie jak wielkim zagrożeniem są dla Wielkiej Brytanii, że zbyt wiele czasu spędził w odosobnieniu i że jego rozumienie prawa jest zupełnie nieaktualne.
Mógłby się z nim rozmówić sam, ale Deirdre - musiał to przyznać - była świetnym duetem do ich pary. W dwójkę zawsze szło efektowniej, a Diggory miał słabość do pięknych dam. Mogliby wspólnie zamieszać mu w głowie - a przynajmniej taką Cornelius miał nadzieję, gdy bardzo niechętnie poprosił panią Mericourt o pomoc. Lubiła mu chyba patrzeć na ręce, zgodziła się jakoś szybko.
-Tłumacze z Ministerstwa sporządzili dla mnie angielskie kopie artykułów Diggory'ego, możemy mu je uprzejmie zacytować i wytknąć nieścisłości. - westchnął ciężko, pokazując papiery Deirdre. Harold Longbottom jako prawowity Minister, prośba o pomoc dla "upadłego Ministerstwa", coś o prawach ludzi... Sallow pokręcił głową z dezaprobatą. -Obrócę to w żart, zanim jego paplanina wyrządzi poważną wizerunkową szkodę, te artykuły nigdy nie pojawią się w zagranicznych gazetach. Ale Diggory musi zamilknąć i udać się na spokojną emeryturę - albo, skoro tak rozpiera go energia, powrócić do pisania. Dla "Walczącego Maga", o odpowiednich tematach. Wiesz jeszcze więcej ode mnie o zbrodniach Longbottoma, przypomnijmy mu o nich. - zaproponował, najwyraźniej wierząc, że czarodzieja da się przekonać do wsparcia słusznej strony.
...Choć może takie poglądy skazywały go raczej na zapomnienie? Cornelius znał politykę Czarnego Pana mniej niż Deirdre, nie wiedział jeszcze, ile drugich szans powinno się komuś dawać. Może jedną, a może zero.
Miał adres czarodzieja - pozwalając Deirdre przewertować papiery, samemu wysunął się na przód, aby złożyć Diggory'emu uprzejmą wizytę.
Amersham. Cornelius Sallow doskonale znał historię tej wioski - przykład postępu, jeden z modeli dla budowy czarodziejskiego społeczeństwa. W głębi duszy zdusił pamięć o tym, że akurat tutejszy magiczny azyl został zbudowany pokojowo - pieniądze mogły kupić bardzo wiele, a fortuna Blacków kupiła całą wioskę. Amersham szybko stało się miasteczkiem, a może nawet miastem. Pewnie niedługo rozkwitnie, stając się równie piękne jak Salisbury - a mugoli wyeliminowała sama ekonomia.
Przydatna rzecz, ta ekonomia. Powinien się nią zainteresować bardziej. Ostatnio zajrzał do domowej spiżarni, zmarszczył brwi, a potem zajrzał do wyciągu ze skrytki bankowej i jeszcze bardziej zmarszczył brwi. Chyba ceny jedzenia bardzo podrożały, bo przecież Minister Magii dobrze mu płacił.
Postanowił o tym nie myśleć i skupił się z powrotem na pięknym przykładzie Amersham - nie mogli, niestety wykupić całej Anglii. Chyba? Najwyraźniej przemoc była prostsza, a Cornelius nie zamierzał dyskutować z wojenną strategią. Jego zadaniem było tylko ją tłumaczyć i usprawiedliwiać w oczach publiki. Na razie - przemknęło mu przez myśl, bowiem ambicje miał większe, jak to on.
Dzisiaj zaś nie mógł realizować tych ambicji, dzisiaj musiał zapobiegać medialnej katastrofie, tuszować straty i zapobiegać kompromitacjom.
Niedawno, od zagranicznych informatorów, dotarły do niego artykuły i listy Bastiena Diggory. Był to czarodziej, którego sam Cornelius Sallow darzył sporym szacunkiem, o którego znajomości języków obcych nawet Sallow Senior wyrażał się z uznaniem (!), który biegle władał piórem i słowem i stał się zacną osobistością w Departamencie Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów. Kilka lat temu wycofał się na spokojną emeryturę w Amersham, a jego miejsce w Departamencie zajęli inni młodzi i utalentowani ludzie, jak sam Alphard Black. Czarodziejskie miasto było dla Diggory'ego idealne, ale...
...ale Bastienowi najwyraźniej pomieszało się nieco w głowie na starość, bo - pomimo świetnych warunków do życia w czarodziejskiej enklawie - zaczął rozsyłać do zagranicznych mediów artykuły i listy o promugolskiej retoryce, wzywając do poparcia Harolda Longbottoma. Co za hipokryzja - czarodziej nie miał nawet styczności z mugolami, nie tutaj! Cornelius zamierzał mu grzecznie uświadomić, że nie wie jak wielkim zagrożeniem są dla Wielkiej Brytanii, że zbyt wiele czasu spędził w odosobnieniu i że jego rozumienie prawa jest zupełnie nieaktualne.
Mógłby się z nim rozmówić sam, ale Deirdre - musiał to przyznać - była świetnym duetem do ich pary. W dwójkę zawsze szło efektowniej, a Diggory miał słabość do pięknych dam. Mogliby wspólnie zamieszać mu w głowie - a przynajmniej taką Cornelius miał nadzieję, gdy bardzo niechętnie poprosił panią Mericourt o pomoc. Lubiła mu chyba patrzeć na ręce, zgodziła się jakoś szybko.
-Tłumacze z Ministerstwa sporządzili dla mnie angielskie kopie artykułów Diggory'ego, możemy mu je uprzejmie zacytować i wytknąć nieścisłości. - westchnął ciężko, pokazując papiery Deirdre. Harold Longbottom jako prawowity Minister, prośba o pomoc dla "upadłego Ministerstwa", coś o prawach ludzi... Sallow pokręcił głową z dezaprobatą. -Obrócę to w żart, zanim jego paplanina wyrządzi poważną wizerunkową szkodę, te artykuły nigdy nie pojawią się w zagranicznych gazetach. Ale Diggory musi zamilknąć i udać się na spokojną emeryturę - albo, skoro tak rozpiera go energia, powrócić do pisania. Dla "Walczącego Maga", o odpowiednich tematach. Wiesz jeszcze więcej ode mnie o zbrodniach Longbottoma, przypomnijmy mu o nich. - zaproponował, najwyraźniej wierząc, że czarodzieja da się przekonać do wsparcia słusznej strony.
...Choć może takie poglądy skazywały go raczej na zapomnienie? Cornelius znał politykę Czarnego Pana mniej niż Deirdre, nie wiedział jeszcze, ile drugich szans powinno się komuś dawać. Może jedną, a może zero.
Miał adres czarodzieja - pozwalając Deirdre przewertować papiery, samemu wysunął się na przód, aby złożyć Diggory'emu uprzejmą wizytę.
Słowa palą,
więc pali się słowa. Nikt o treści popiołów nie pyta.
więc pali się słowa. Nikt o treści popiołów nie pyta.
Ostatnio zmieniony przez Cornelius Sallow dnia 05.07.21 7:01, w całości zmieniany 1 raz
Cornelius Sallow
Zawód : Szef Biura Informacji, propagandzista
Wiek : 44
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
niech nie opuszcza ciebie twoja siostra Pogarda
OPCM : 8 +3
UROKI : 38 +8
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1 +3
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Spędzenie kolejnego, zimnego popołudnia razem z Sallowem, zamiast w zacisznej Białej Willi, przed płomieniami buchającymi z kominka, razem z pasjonującą książką o czarnej magii, nie było spełnieniem marzeń Deirdre. Wypełniała jednak obowiązki Rycerki Walpurgii, a przede wszystkim śmierciożerczyni, co do cala: zaoferowała przecież każdy rodzaj wsparcia sługom Czarnego Pana, pomagała więc jak tylko mogła w przekazanych czarodziejom zadaniach. Działali przecież razem, pomimo hierarchii kierowały nimi podobne pragnienia i identyczny cel: by oczyścić Anglię z brudu i przywrócić magii dawną, nieskrępowaną chwałę oraz wpływy. Jednym z aspektów, mającą przyczynić się do jego osiągnięcia, były wpływy propagandy. Ta ministerialna święciła triumfy, powiększając swe zasięgi, lecz sporadycznie na obrazku idealnej polityki Cronusa Malfoya pojawiały się przykre rysy, mogące wypaczyć przesłania wspaniałomyślnego rządu. Na szkodę dobrego imienia działał między innymi Bastien Diggory, znany w środowisku nie tylko polityków, ale i zwykłych obywateli, ciesząc się ich zaufaniem. Dawno nie publikował już swoich poczytnych esejów dotyczących brytyjskiej dyplomacji – ciekawe, czy w związku z odejściem na emeryturę czy kierowaniem się resztkami zdrowego rozsądku, by nie prowokować służb krytykowaniem działań władz na łamach narodowych mediów – lecz niestety przeniósł swoją działalność na bardziej niespokojne wody, do tego wody międzynarodowe. Do Mericourt także docierały pogłoski o listach, które rozsyłał do przedstawicieli dyplomatycznych na Starym Kontynencie, skupiając na rządzie lorda Malfoya niepotrzebną uwagę zaniepokojonych czarodziejskich demokracji. Nie znała szczegółów, ale nie musiała tego robić: miała towarzyszyć Sallowowi jedynie jako gwarant bezpieczeństwa oraz uroczy dodatek do konwersacji. Diggory, jak każdy stary polityk, lubił zatrzymać wzrok na ładnej buzi lub odsłoniętym obojczyku. Obleśny; nic dziwnego, że wierzył w irracjonalną równość prawdziwych czarodziejów i śmierdzących glonami zdrajców.
- Co napisał najgorszego? Zacytuj – poleciła Corneliusowi, gdy znajdowali się już przed domem pisarza. Chciała znać dokładną wagę najcięższej retorycznej amunicji i ocenić, czy uda im się nawrócić czarodzieja na odpowiednią drogę, czy może było już za późno na przemówienie do rozsądku. – Jak zamierzasz walczyć z sianą przez niego dezinformacją? Co to znaczy obrócić w żart? – kontynuowała niemal żołnierskim tonem, do bólu konkretnym, pragnąc uzyskać rzeczowy plan naprawienia szkód wyrządzonych przez lekkomyślną epistolarną wojenkę, rozpoczęta przez Bastiena. Wierzyła, że Sallow da sobie doskonale radę z tym wyzwaniem, lecz nie byłaby sobą, gdyby nie pomusztrowała go odrobinę, wyciągając plan działania. – Chętnie przedstawię mu okropieństwa, których dopuścił się ten parszywy Longbottom, ale nie wiem, czy ma to sens. Jest aż tak wpływowy, by opłacał się nam jako tuba propagandowa? – zawiesiła kolejny pytajnik w ich konwersacji, mrużąc nieco oczy, tak, jakby odpowiedź chciała wręcz wyczytać z twarzy Corneliusa. Prezentował się jak zwykle nienagannie, ale ona też nie odstawała od standardów elegancji tak bardzo: jedynym odstępstwem był głębszy niż przyzwoity dekolt, sekretna broń, mogąca przeważyć szalę konwersacji lub zdekoncentrować politycznego zdrajcę na tyle, by móc skutecznie go rozbroić. Nie zdecydowali jeszcze, co zrobią, a wyjątkowo pozostawiała tę decyzję w rękach Sallowa. Znacznie lepiej znał się na polityce, śledził bieżące wpływy, sprawnie wyceniał bilanse zysków i strat, ufała więc jego osądowi, gotowa podążyć za subtelnymi sygnałami. Przekonanie do współpracy, absolutna kontrola roztoczona silnymi zaklęciami, czy może najłaskawsze wyjście – zrównanie tego dyplomatycznego cwaniaczka z ziemią?
- Co napisał najgorszego? Zacytuj – poleciła Corneliusowi, gdy znajdowali się już przed domem pisarza. Chciała znać dokładną wagę najcięższej retorycznej amunicji i ocenić, czy uda im się nawrócić czarodzieja na odpowiednią drogę, czy może było już za późno na przemówienie do rozsądku. – Jak zamierzasz walczyć z sianą przez niego dezinformacją? Co to znaczy obrócić w żart? – kontynuowała niemal żołnierskim tonem, do bólu konkretnym, pragnąc uzyskać rzeczowy plan naprawienia szkód wyrządzonych przez lekkomyślną epistolarną wojenkę, rozpoczęta przez Bastiena. Wierzyła, że Sallow da sobie doskonale radę z tym wyzwaniem, lecz nie byłaby sobą, gdyby nie pomusztrowała go odrobinę, wyciągając plan działania. – Chętnie przedstawię mu okropieństwa, których dopuścił się ten parszywy Longbottom, ale nie wiem, czy ma to sens. Jest aż tak wpływowy, by opłacał się nam jako tuba propagandowa? – zawiesiła kolejny pytajnik w ich konwersacji, mrużąc nieco oczy, tak, jakby odpowiedź chciała wręcz wyczytać z twarzy Corneliusa. Prezentował się jak zwykle nienagannie, ale ona też nie odstawała od standardów elegancji tak bardzo: jedynym odstępstwem był głębszy niż przyzwoity dekolt, sekretna broń, mogąca przeważyć szalę konwersacji lub zdekoncentrować politycznego zdrajcę na tyle, by móc skutecznie go rozbroić. Nie zdecydowali jeszcze, co zrobią, a wyjątkowo pozostawiała tę decyzję w rękach Sallowa. Znacznie lepiej znał się na polityce, śledził bieżące wpływy, sprawnie wyceniał bilanse zysków i strat, ufała więc jego osądowi, gotowa podążyć za subtelnymi sygnałami. Przekonanie do współpracy, absolutna kontrola roztoczona silnymi zaklęciami, czy może najłaskawsze wyjście – zrównanie tego dyplomatycznego cwaniaczka z ziemią?
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
The member 'Deirdre Mericourt' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 35
'k100' : 35
Byli dobrym duetem, o dziwo. Działała mu na nerwy, gdy byli sam na sam, ale u Ramony Quingley dogadywali się zaskakująco dobrze, a podczas tamtego pojedynku...
...o tamtej Deirdre wolał nie myśleć, ale zarazem nie mógł przestać o niej myśleć. Może podświadomie szukał pretekstu do spotkania, a Diggory miał przecież do niej słabość.
-Najbardziej złośliwego czy najbardziej niebezpiecznego? - zapytał, unosząc brew. To spora różnica. -Nazwał Ministra Malfoya marionetką bez kręgosłupa, tańczącą na ruinach Stonehenge, którego nawet nie jest w stanie odbudować - skrzywił lekko usta, nie lubił, gdy tak mówiono o jego szefie -ale to tylko obelgi. Najbardziej niebezpieczny jest jego felieton o trójpodziale władzy i sądownictwie, którego publikację w paryskiej gazecie zdążyłem wstrzymać dzięki szeregowi przysług. Nie wątpię, że niedługo wyślę go do innych francuskich mediów. - zacisnął usta, blednąc ze złości. Nie był w stanie wyprzedzić każdego francuskiego redaktora, tym bardziej, że musiał polegać na ministerialnych tłumaczach. -Francuzi mają hopla na punkcie prawa, nawet czarodzieje zachłysnęli się ich mugolską rewolucją w obronie równości. Diggory chce w nich zasiać wątpliwości wobec angielskiego systemu - pokazać nas nie jako tyranów, bo to banalne, ale jako ludzi, którzy nie szanują własnego Wizengamotu. Nie ma jeszcze konkretnych dowodów, ale zna historię, jest świetnym pisarzem, rozumie francuskich czytelników... - ten artykuł był bardzo, bardzo niebezpieczny. Sugerował świętość prawa, konstytucji i tym podobnych, gotów zmobilizować czytelników nie w obronie innych ludzi (mugoli i terrorystów łatwo było zdyskredytować), a w obronie idei.
-Chciałbym skłonić go do współpracy, wycofania swoich słów. Przyznania, że jest tylko żałosnym starcem, że ostatnie lata spędził w tej dziurze... znaczy, czarodziejskiej enklawie, że nie widział prawdziwych zbrodni popełnianych przez mugoli i że nie ma pojęcia, jak działają teraz Ministerstwo i Wizengamot. Nie zdążył wyrządzić tylu szkód, by nie móc się poprawić. Szczególnie, że zawsze bywał odrobinę tchórzliwy... - wyjaśnił Deirdre, myśląc nad strategią. -...ale i uparty. Zobaczymy, czy da się przekonać. Jest dość wpływowy za granicą, mógłby się nam przydać - ale nie aż tak wpływowy, by jego zniknięcie zauważono. Te artykuły i korespondencję trzeba zahamować. - postanowił, nieświadom, że z każdym słowem sam zaostrza własne stanowisko. Przybył tu jako dyplomata, a teraz - stał się bardziej stanowczy. Może to ton Deirdre tak na niego działał? Niechcący podważyła jego własny pomysł o wykorzystani Diggory'ego jako tuby propagandowej - może faktycznie prościej byłoby...
...no cóż, zobaczą.
Zapukał energicznie do drzwi, przybrawszy na twarz swój uprzejmy uśmiech.
Diggory jedynie uchylił drzwi i omal nie cofnął się o krok, widząc przed sobą Rzecznika Ministra Magii. Wyglądał, jakby chciał je zatrzasnąć, ale - gdy zatrzymał spojrzenie na ślicznej Deirdre - zawahał się.
-Dzień dobry? Czemu zawdzięczam tą wizytę? Chciałbym Państwa ugościć, ale obawiam się, że nie czuję się najlepiej. Ostatnio sporo chorowałem, niedawno miałem atak. - zaczął, a Cornelius nawet nie sprawdzał, czy Diggory kłamie - to akurat było oczywiste. A lęk dziennikarza niemal wyczuwalny, choć tamten uparcie trzymał głowę w górze - i chyba sięgał po różdżkę.
-Expelliarmus, panie Diggory. Proszę nas wpuścić. - uprzedził go Cornelius, albowiem to nie była prośba.
...o tamtej Deirdre wolał nie myśleć, ale zarazem nie mógł przestać o niej myśleć. Może podświadomie szukał pretekstu do spotkania, a Diggory miał przecież do niej słabość.
-Najbardziej złośliwego czy najbardziej niebezpiecznego? - zapytał, unosząc brew. To spora różnica. -Nazwał Ministra Malfoya marionetką bez kręgosłupa, tańczącą na ruinach Stonehenge, którego nawet nie jest w stanie odbudować - skrzywił lekko usta, nie lubił, gdy tak mówiono o jego szefie -ale to tylko obelgi. Najbardziej niebezpieczny jest jego felieton o trójpodziale władzy i sądownictwie, którego publikację w paryskiej gazecie zdążyłem wstrzymać dzięki szeregowi przysług. Nie wątpię, że niedługo wyślę go do innych francuskich mediów. - zacisnął usta, blednąc ze złości. Nie był w stanie wyprzedzić każdego francuskiego redaktora, tym bardziej, że musiał polegać na ministerialnych tłumaczach. -Francuzi mają hopla na punkcie prawa, nawet czarodzieje zachłysnęli się ich mugolską rewolucją w obronie równości. Diggory chce w nich zasiać wątpliwości wobec angielskiego systemu - pokazać nas nie jako tyranów, bo to banalne, ale jako ludzi, którzy nie szanują własnego Wizengamotu. Nie ma jeszcze konkretnych dowodów, ale zna historię, jest świetnym pisarzem, rozumie francuskich czytelników... - ten artykuł był bardzo, bardzo niebezpieczny. Sugerował świętość prawa, konstytucji i tym podobnych, gotów zmobilizować czytelników nie w obronie innych ludzi (mugoli i terrorystów łatwo było zdyskredytować), a w obronie idei.
-Chciałbym skłonić go do współpracy, wycofania swoich słów. Przyznania, że jest tylko żałosnym starcem, że ostatnie lata spędził w tej dziurze... znaczy, czarodziejskiej enklawie, że nie widział prawdziwych zbrodni popełnianych przez mugoli i że nie ma pojęcia, jak działają teraz Ministerstwo i Wizengamot. Nie zdążył wyrządzić tylu szkód, by nie móc się poprawić. Szczególnie, że zawsze bywał odrobinę tchórzliwy... - wyjaśnił Deirdre, myśląc nad strategią. -...ale i uparty. Zobaczymy, czy da się przekonać. Jest dość wpływowy za granicą, mógłby się nam przydać - ale nie aż tak wpływowy, by jego zniknięcie zauważono. Te artykuły i korespondencję trzeba zahamować. - postanowił, nieświadom, że z każdym słowem sam zaostrza własne stanowisko. Przybył tu jako dyplomata, a teraz - stał się bardziej stanowczy. Może to ton Deirdre tak na niego działał? Niechcący podważyła jego własny pomysł o wykorzystani Diggory'ego jako tuby propagandowej - może faktycznie prościej byłoby...
...no cóż, zobaczą.
Zapukał energicznie do drzwi, przybrawszy na twarz swój uprzejmy uśmiech.
Diggory jedynie uchylił drzwi i omal nie cofnął się o krok, widząc przed sobą Rzecznika Ministra Magii. Wyglądał, jakby chciał je zatrzasnąć, ale - gdy zatrzymał spojrzenie na ślicznej Deirdre - zawahał się.
-Dzień dobry? Czemu zawdzięczam tą wizytę? Chciałbym Państwa ugościć, ale obawiam się, że nie czuję się najlepiej. Ostatnio sporo chorowałem, niedawno miałem atak. - zaczął, a Cornelius nawet nie sprawdzał, czy Diggory kłamie - to akurat było oczywiste. A lęk dziennikarza niemal wyczuwalny, choć tamten uparcie trzymał głowę w górze - i chyba sięgał po różdżkę.
-Expelliarmus, panie Diggory. Proszę nas wpuścić. - uprzedził go Cornelius, albowiem to nie była prośba.
Cornelius Sallow
Zawód : Szef Biura Informacji, propagandzista
Wiek : 44
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
niech nie opuszcza ciebie twoja siostra Pogarda
OPCM : 8 +3
UROKI : 38 +8
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1 +3
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Cornelius Sallow' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 31
'k100' : 31
Nawet nie mrugnęła, słysząc bezeceństwa wypowiadane na temat powszechnie szanowanego Cronusa Malfoya. Sądziła, że Diggory nie posunie się do tak niskiej argumentacji, rodem z wypracowania szóstoklasisty, ale najwidoczniej się myliła i szlamolubne poglądy znacząco zmniejszyły zdolności retoryczne doświadczonego magicznego eseisty. Doprawdy, sądził, że podobnymi inwektywami kogokolwiek przekona? Mericourt znacznie wyżej ceniła surowe wymagania polityków z wyższych sfer, lecz niestety, szkodliwe treści Bastiena trafiały na nieco podatniejszy grunt pozbawionych brytyjskich standardów kontynentalnych dyplomatów, rozkochanych w mylnie pojmowanej demokracji. Śmierciożerczyni kiwnęła głową, słysząc wyjaśnienia Corneliusa: zgadzała się z tym, za czasów pracy w Ministerstwie Magii zdołała dobrze poznać nie tylko francuski język, ale także ich obyczaje, słabości oraz pewne społeczne wytyczne, którymi na ślepo się kierowali, naiwnie wierząc w patologicznie postrzeganą równość. W tym kontekście działalność Diggory'ego faktycznie mogła poczynić wiele szkód, zwłaszcza biorąc pod uwagę nadchodzące działania dotyczące przejęcia wód dzielących Wyspy z Starym Kontynentem.
- Dobrze, że podejmujesz działania, mające na celu załagodzenie tego...wybryku. Faktycznie, artykuły, eseje i korespondencja mogą natrafić na swoich zwolenników, a przez to doszłoby do politycznych niesnasek na różnych szczeblach naszej dyplomacji. O powstaniu toksycznych plotek wśród bliskich nam Francuzów nie wspominając - skomentowała powoli, wyważenie, co Sallow powinien uznać za komplement: rzadko kiedy chwaliła swych współtowarzyszy, przezorność Corneliusa zasługiwała jednakże na komplement. A także na jej pomoc i uwagę, dlatego też przyjmowała nadaną jej rolę ślicznej towarzyszki: kłóciła się mocno z poczuciem wyższości, lecz cel uświęcał środki. Nawet tak niedorzeczne, jak ubranie wydekoltowanej sukni i przywdzianie na twarzy przyjemnego, choć nieco głupkowatego uśmiechu, rozświetlającego półmrok werandy, na której się znaleźli, oczekując na powitanie przez wyklętego pisarzynę. - Co sugerujesz? Rozwiązanie ostateczne, czy rozciągnięte w czasie? Co przyniesie nam - i Czarnemu Panu - najwięcej korzyści? - dopytała jeszcze szeptem towarzysza, już leciutkim tonem, tak, jakby wymieniali się ostatnimi ploteczkami przed stanięciem twarzą w twarz z gospodarzem wieczoru. Niezbyt zachwyconym ich widokiem. Wyczuła aurę lęku, zagubienia i niechęci jeszcze zanim Sallow wyciągnął różdżkę, psując ich idealne wejście. Cóż, nie na to się nastawiła, sądziła, że zdołają przeprowadzić tę konwersację bez uciekania się do magii - może jednak nie wszystko było stracone? Zanim Diggory zdołał wyciągnąć swoją różdżkę, Deirdre zaśmiała się: perliście, melodyjnie, ujmująco, kładąc dłoń na ramieniu swego sojusznika. - Kochany, ty to potrafisz zrobić wejście! Doprawdy, Corneliusie, gdzie twoje maniery. Panie Diggory, nie mieliśmy przyjemności się poznać, Deirdre Mericourt. Proszę wybaczyć Corneliusowi, rozumie pan, czasy są niepewne, nie wiadomo, kiedy można spodziewać się ataku... - przemawiała zmysłowym, niskim tonem, posyłając Bastienowi jeden ze swoich najpiękniejszych uśmiechów, sięgających nie tylko kącików pełnych ust, ale i kocich oczu, pogodnych, skrzących się nienachalną zmysłowością nawet podczas zwykłego powitania. - Wejdźmy do środka, ten chłód jest nieznośny. Nie zajmiemy panu wiele czasu, przychodzimy w sprawie pańskiej pracy... - kontynuowała, zaaferowana, nie czekając, aż mężczyzna zaprosi ich do środka. Przekroczyła próg, ocierając się ramieniem o skonfundowanego czarodzieja, przy okazji, podczas zamieszania z przemieszczaniem się w przedpokoju i ściąganiem z ramion drogiego futra, wycelowując ukrytą w rękawie różdżkę w Bastiena, chcąc rzucić na niego niewerbalne Amicus.
- Dobrze, że podejmujesz działania, mające na celu załagodzenie tego...wybryku. Faktycznie, artykuły, eseje i korespondencja mogą natrafić na swoich zwolenników, a przez to doszłoby do politycznych niesnasek na różnych szczeblach naszej dyplomacji. O powstaniu toksycznych plotek wśród bliskich nam Francuzów nie wspominając - skomentowała powoli, wyważenie, co Sallow powinien uznać za komplement: rzadko kiedy chwaliła swych współtowarzyszy, przezorność Corneliusa zasługiwała jednakże na komplement. A także na jej pomoc i uwagę, dlatego też przyjmowała nadaną jej rolę ślicznej towarzyszki: kłóciła się mocno z poczuciem wyższości, lecz cel uświęcał środki. Nawet tak niedorzeczne, jak ubranie wydekoltowanej sukni i przywdzianie na twarzy przyjemnego, choć nieco głupkowatego uśmiechu, rozświetlającego półmrok werandy, na której się znaleźli, oczekując na powitanie przez wyklętego pisarzynę. - Co sugerujesz? Rozwiązanie ostateczne, czy rozciągnięte w czasie? Co przyniesie nam - i Czarnemu Panu - najwięcej korzyści? - dopytała jeszcze szeptem towarzysza, już leciutkim tonem, tak, jakby wymieniali się ostatnimi ploteczkami przed stanięciem twarzą w twarz z gospodarzem wieczoru. Niezbyt zachwyconym ich widokiem. Wyczuła aurę lęku, zagubienia i niechęci jeszcze zanim Sallow wyciągnął różdżkę, psując ich idealne wejście. Cóż, nie na to się nastawiła, sądziła, że zdołają przeprowadzić tę konwersację bez uciekania się do magii - może jednak nie wszystko było stracone? Zanim Diggory zdołał wyciągnąć swoją różdżkę, Deirdre zaśmiała się: perliście, melodyjnie, ujmująco, kładąc dłoń na ramieniu swego sojusznika. - Kochany, ty to potrafisz zrobić wejście! Doprawdy, Corneliusie, gdzie twoje maniery. Panie Diggory, nie mieliśmy przyjemności się poznać, Deirdre Mericourt. Proszę wybaczyć Corneliusowi, rozumie pan, czasy są niepewne, nie wiadomo, kiedy można spodziewać się ataku... - przemawiała zmysłowym, niskim tonem, posyłając Bastienowi jeden ze swoich najpiękniejszych uśmiechów, sięgających nie tylko kącików pełnych ust, ale i kocich oczu, pogodnych, skrzących się nienachalną zmysłowością nawet podczas zwykłego powitania. - Wejdźmy do środka, ten chłód jest nieznośny. Nie zajmiemy panu wiele czasu, przychodzimy w sprawie pańskiej pracy... - kontynuowała, zaaferowana, nie czekając, aż mężczyzna zaprosi ich do środka. Przekroczyła próg, ocierając się ramieniem o skonfundowanego czarodzieja, przy okazji, podczas zamieszania z przemieszczaniem się w przedpokoju i ściąganiem z ramion drogiego futra, wycelowując ukrytą w rękawie różdżkę w Bastiena, chcąc rzucić na niego niewerbalne Amicus.
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
The member 'Deirdre Mericourt' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 80
'k100' : 80
Chętnie wyjaśniłby Deirdre, że w czasach wojny szerzy się populizm i że desperacja czarodziejów - nawet tych za granicą - jest paliwem dla szczeniackich, acz doskonale przemyślanych słów Diggory'ego. Chętnie wyjaśniłby jej cokolwiek - przy winie (albo, z braku luksusów, choćby na środku miasteczka), spoglądając jej w oczy, jak za dawnych, dobrych czasów, gdy patrzyła w niego jak w obrazek. To już jednak minęło. Nawet komplement, który właśnie usłyszał, był nieporównywalnie chłodniejszy w tonie od ciepła, które łączyło ich przed laty.
Może jego duma powinna się z tym pogodzić. Wiedział, że powinien się z tym pogodzić, przyjąć tą nową Deirdre i nic nie wspominać. Łatwiej postanowić, niż zrobić - był legilimentą, nosił sobie zbyt wiele wspomnień, własnych i cudzych. Pamięć była jego największym skarbem i przekleństwem zarazem.
Uśmiechnął się blado, samymi kącikami ust, wyrywając się z nostalgii.
-Dokładnie. - skwitował krótko. -A więzi dyplomatyczne z Francją są ważne, jak nigdy wcześniej. - dodał, choć Deirdre wiedziała o tym pewnie lepiej, z perspektywy Śmierciożerczyni. Sam powtarzał jedynie to, co słyszał w Ministerstwie. Francuskie Ministerstwo wsparło Anglię w wojnie czarodziejów, niebagatelny krok - ale mimo tej konkretnej deklaracji, dyplomacja bywała chwiejna i nie mogli pozwolić Diggory'emu jej zasabotować.
-Artykuły trzeba uciąć natychmiast, ale jeśli uda nam się rozciągnąć upadek Diggory'ego w czasie, byłoby to wyjście idealne. Chciałbym go upokorzyć, stopniowo, subtelnie, powoli, aż jego pisma staną się w oczach publiczności jedynie karykaturą. - przygryzł lekko wnętrze policzka, wyraźnie się wahając. Nie lubił przyznawać się do niewiedzy, ale... -Czy... orientujesz się, czy Imperio by w tym pomogło? - dopytał szeptem. Mógł zaprosić tutaj każdą śliczną panienkę, choćby Silke (w dowolnie zmodyfikowanym metamorfomagią ciele) wzbudziłaby zainteresowanie Diggory'ego, ale pokaz czarnej magii zaserwowany mu przez Deirdre tydzień wcześniej miał spore znaczenie dla wyboru towarzystwa.
Umiałabyś to zrobić? - nie śmiał zapytać. Widział, jak rzucał potężne zaklęcia, ale nie Klątwy Niewybaczalne.
Rozproszony zimnem - wciąż odczuwał skutki tamtego nieudanego Lamino Glacio - nie popisał się przy wejściu do progu, ale naprawdę spodziewał się ataku tamtego szczwanego lisa. Na szczęście, Deirdre uratowała sytuację i Cornelius był nawet gotów przełknąć lekkie upokorzenie.
-Najmocniej przepraszam. - zawtórował z pokornym uśmiechem. -Amersham jest tak cudowną i bezpieczną enklawą, że czasem samemu się zapominam - sytuacja w reszcie kraju jest nieprzewidywalna i napięta. Niedawno napadnięto mnie na ulicy w Derbyshire w biały dzień! - miał nadzieję, że Deirdre pomyśli, że kłamał. W istocie tchnął w słowa całkowicie prawdziwe oburzenie, starcie ze Steviem Beckettem było dobrym paliwem (ach, kiedy Cornelius wyzbędzie się w końcu z myśli mugolskich porównań?!) do robienia z siebie ofiary. -I to przez byłego urzędnika Ministerstwa Magii. Nie, żebym podejrzewał pana o cokolwiek podobnego, ale czasy są straszne. Blackowie dobrze dbają o swoje ziemie, lecz gdzie indziej... szkoda mówić. To nie do wiary, jakich czynów dopuszczają się mugole i wrogowie rządu. - westchnął, chcąc zasiać w głowie Diggory'ego wątpliwości odnośnie jego własnej perspektywy na wojnę. Miasteczko Amersham było bezpieczne, urzędnik się stąd nie ruszał - Cornelius nie wierzył co prawda, że kilka słów od razu zmieni jego zdanie, ale brak odpowiedniej perspektywy miał skompromitować Diggory'ego w oczach czytelników. Idealnie, gdyby sam się do niej przyznał, ale jeśli nie - to coś wymyślą.
-Ja... - Diggory spoglądał na Corneliusa z początkowym oburzeniem (jego atakiem, choć na słowa o napadzie przez byłego urzędnika coś jeszcze mignęło w oczach Diggory'ego - strach? Niepewność? Przeczucie, że i jego artykuły uznają za tak?), ale nagle - skupiając się na paplaninie Sallowa i nie zauważając czynów Deirdre - został ugodzony Amicusem. Zamrugał, jak człowiek, który budzi się z drzemki i spojrzał na Mericourt. O wiele przyjaźniej, a jego twarz rozświetlił uśmiech.
-Ależ oczywiście, zapraszam panią... - na Corneliusa zerknął tak, jakby nadal się go bał, ale obecność Deirdre pomogła mu podjąć decyzję. Może naprawdę chcą tylko porozmawiać - ta ślicznotka nigdy by go przecież nie skrzywdziła, byli przyjaciółmi.
k3 na konsekwencje k1 sprzed tygodnia (na k1 wchodzę do domu prędko, bo mi zimno)
perswazja III (& kłamstwo II, ale swą opowieść opieram na faktach z wątku w Kamiennym Wiatraku w Derbyshire)
Może jego duma powinna się z tym pogodzić. Wiedział, że powinien się z tym pogodzić, przyjąć tą nową Deirdre i nic nie wspominać. Łatwiej postanowić, niż zrobić - był legilimentą, nosił sobie zbyt wiele wspomnień, własnych i cudzych. Pamięć była jego największym skarbem i przekleństwem zarazem.
Uśmiechnął się blado, samymi kącikami ust, wyrywając się z nostalgii.
-Dokładnie. - skwitował krótko. -A więzi dyplomatyczne z Francją są ważne, jak nigdy wcześniej. - dodał, choć Deirdre wiedziała o tym pewnie lepiej, z perspektywy Śmierciożerczyni. Sam powtarzał jedynie to, co słyszał w Ministerstwie. Francuskie Ministerstwo wsparło Anglię w wojnie czarodziejów, niebagatelny krok - ale mimo tej konkretnej deklaracji, dyplomacja bywała chwiejna i nie mogli pozwolić Diggory'emu jej zasabotować.
-Artykuły trzeba uciąć natychmiast, ale jeśli uda nam się rozciągnąć upadek Diggory'ego w czasie, byłoby to wyjście idealne. Chciałbym go upokorzyć, stopniowo, subtelnie, powoli, aż jego pisma staną się w oczach publiczności jedynie karykaturą. - przygryzł lekko wnętrze policzka, wyraźnie się wahając. Nie lubił przyznawać się do niewiedzy, ale... -Czy... orientujesz się, czy Imperio by w tym pomogło? - dopytał szeptem. Mógł zaprosić tutaj każdą śliczną panienkę, choćby Silke (w dowolnie zmodyfikowanym metamorfomagią ciele) wzbudziłaby zainteresowanie Diggory'ego, ale pokaz czarnej magii zaserwowany mu przez Deirdre tydzień wcześniej miał spore znaczenie dla wyboru towarzystwa.
Umiałabyś to zrobić? - nie śmiał zapytać. Widział, jak rzucał potężne zaklęcia, ale nie Klątwy Niewybaczalne.
Rozproszony zimnem - wciąż odczuwał skutki tamtego nieudanego Lamino Glacio - nie popisał się przy wejściu do progu, ale naprawdę spodziewał się ataku tamtego szczwanego lisa. Na szczęście, Deirdre uratowała sytuację i Cornelius był nawet gotów przełknąć lekkie upokorzenie.
-Najmocniej przepraszam. - zawtórował z pokornym uśmiechem. -Amersham jest tak cudowną i bezpieczną enklawą, że czasem samemu się zapominam - sytuacja w reszcie kraju jest nieprzewidywalna i napięta. Niedawno napadnięto mnie na ulicy w Derbyshire w biały dzień! - miał nadzieję, że Deirdre pomyśli, że kłamał. W istocie tchnął w słowa całkowicie prawdziwe oburzenie, starcie ze Steviem Beckettem było dobrym paliwem (ach, kiedy Cornelius wyzbędzie się w końcu z myśli mugolskich porównań?!) do robienia z siebie ofiary. -I to przez byłego urzędnika Ministerstwa Magii. Nie, żebym podejrzewał pana o cokolwiek podobnego, ale czasy są straszne. Blackowie dobrze dbają o swoje ziemie, lecz gdzie indziej... szkoda mówić. To nie do wiary, jakich czynów dopuszczają się mugole i wrogowie rządu. - westchnął, chcąc zasiać w głowie Diggory'ego wątpliwości odnośnie jego własnej perspektywy na wojnę. Miasteczko Amersham było bezpieczne, urzędnik się stąd nie ruszał - Cornelius nie wierzył co prawda, że kilka słów od razu zmieni jego zdanie, ale brak odpowiedniej perspektywy miał skompromitować Diggory'ego w oczach czytelników. Idealnie, gdyby sam się do niej przyznał, ale jeśli nie - to coś wymyślą.
-Ja... - Diggory spoglądał na Corneliusa z początkowym oburzeniem (jego atakiem, choć na słowa o napadzie przez byłego urzędnika coś jeszcze mignęło w oczach Diggory'ego - strach? Niepewność? Przeczucie, że i jego artykuły uznają za tak?), ale nagle - skupiając się na paplaninie Sallowa i nie zauważając czynów Deirdre - został ugodzony Amicusem. Zamrugał, jak człowiek, który budzi się z drzemki i spojrzał na Mericourt. O wiele przyjaźniej, a jego twarz rozświetlił uśmiech.
-Ależ oczywiście, zapraszam panią... - na Corneliusa zerknął tak, jakby nadal się go bał, ale obecność Deirdre pomogła mu podjąć decyzję. Może naprawdę chcą tylko porozmawiać - ta ślicznotka nigdy by go przecież nie skrzywdziła, byli przyjaciółmi.
k3 na konsekwencje k1 sprzed tygodnia (na k1 wchodzę do domu prędko, bo mi zimno)
perswazja III (& kłamstwo II, ale swą opowieść opieram na faktach z wątku w Kamiennym Wiatraku w Derbyshire)
Cornelius Sallow
Zawód : Szef Biura Informacji, propagandzista
Wiek : 44
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
niech nie opuszcza ciebie twoja siostra Pogarda
OPCM : 8 +3
UROKI : 38 +8
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1 +3
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Cornelius Sallow' has done the following action : Rzut kością
'k3' : 1
'k3' : 1
Zastanowiła się dłuższą chwilę nad zawoalowaną propozycją Corneliusa - czy Imperius mógł pomóc w osiągnięciu celu? Czy nie lepiej było Diggory'ego po prostu usunąć raz na zawsze, zmazać tą brudną plamę, hańbiącą zawód dziennikarza? W pierwszej chwili takie rozwiązanie wydawało się korzystniejsze, czystsze, ostatecznie zamykające ten rozdział parodii, lecz Deirdre nauczyła się nie ufać natychmiastowym rozwiązaniom. Czasem należało ustąpić, przegrać pozornie pierwszą bitwę, by później cieszyć się sycącymi owocami. Podobnie było w tej nieoczywistej sytuacji, zamordowanie problematycznego pisarzyny od razu gwarantowało spokój, lecz na jak długo? Po Bastienie pojawiłby się kolejny obłąkany domokrążca złej nowiny, szerzący swe bezpodstawne oskarżenia we Francji. Rozwiązanie proponowane przez Sallowa miało więc sens: należało powoli demaskować tego obecnie szanowanego eseistę jako powoli tracącego rozum kuglarza, klauna wręcz, przeczącego samemu sobie i sprowadzającego na niego i pisarzy idących podobnymi ścieżkami rozumowania zasłużoną pogardę.
- Dobrze. Wykorzystajmy go. Mam nadzieję, że wiesz, co robisz - odparła w końcu, spoglądając na niego z powagą, wszak to on podejmował decyzję. A na polityce oraz dziennikarskich wpływach znał się znacznie lepiej od niej; minęły już czasy, gdy biegle poruszała się po meandrach dyplomacji, zamieniając szeroką wiedzę i obycie w równie skuteczną kokieterię. Słodką broń, zatapiającą się w rozmówcy bez ostrzeżenia, mącącą i manipulującą praktycznie bez bólu; ten ewentualnie nadchodził później, gdy ściągała z siebie maskę.
Na razie perfekcyjnie utrzymaną. I wspomożoną udanym Amicusem. Odwzajemniła szeroki uśmiech gospodarza, kiwając głową na opowieść Corneliusa; nie zastanawiała się, czy to prawda, ważne, że zdekoncentrował Diggory'ego na tyle, by mogła rzucić skuteczne zaklęcie rozpraszające początkowe faux pas. - Dziękujemy za zaproszenie, długo męczyłam Corneliusa, by mnie do pana zabrał, rozumie pan, pana eseje cieszą się niezwykłą popularnością, czytywałam je namiętnie jako stażystka w Ministerstwie Magii i nigdy nie sądziłam, że uda się porozmawiać z panem osobiście... - zaczęła mówić szybko, nieco nerwowo, starając się brzmieć spokojnie, ale pozwalając przebłyskiwać przejęciu. Odgrywała swą rolę idealnie, bez przesady; nie chciała pokazać się jako naiwna dzierlatka, ale raczej jako czarownica nie stanowiąca zagrożenia, mogąca być asystentką przesadnie dbającego o bezpieczeństwo Sallowa. - Żyjemy w niebezpiecznych czasach, to prawda, również byłam ofiarą nieprzyjemnego ataku, ale i tak podnoszenie różdżki od progu to nieładny nawyk, Corneliusie - zwróciła się do towarzysza z filuterną krytyką, chcąc rozluźnić atmosferę jeszcze bardziej. Nie wiedziała, czy się to uda, Diggory był zaniepokojony, ale mimo to traktował ich przyjaźnie.
- Po co tu państwo przyszli? Ja naprawdę nie mam zbyt wiele czasu... - powiedział Bastien, wprowadzając gości do salonu. Wypełnionego niedorzecznym bałaganem; wszędzie walały się kartki papieru, grube konspekty, pozszywane woluminy, a nad trzema biurkami migotały samopiszące pióra. Dywan zalewała kaskada notatek spływających z biblioteczki, a na środku jedynego fotela widniała ciemna plama - oby z atramentu. Widocznie Diggory prężnie działał jako dziennikarz na posyłki, chcący zatruć serca Francuzów szkodliwymi wizjami polityki Cronusa Malfoya. - Czy to pana najnowsze dzieło? Zbiór artykułów o sir Malfoyu? Mogę przeczytać? - spytała szybko, markując ruch w stronę jednego z mniej zagraconych biurek. Chciała nieco wystraszyć Bastiena, zdekoncentrować go, sprowokować do tego, by się odwrócił - i to też uczynił, nerwowo mknąc w stronę blatu, by zabezpieczyć dowody na swoje przewiny. Deirdre próbowała więc wykorzystać okazję, objęła mocniej różdżkę, ciągle skrywaną w szerokim rękawie sukni, po czym skierowała ją lekko w plecy Diggory'ego, skupiając się na tym, by powiązać jego wolę z własną; by go spętać, okiełznać, ugiąć; by wślizgnąć się pod spocone czoło i ścisnąć umysł w sile czarnej magii. Imperio, pomyślała, zaciskając palce na zitanowym drewnie.
- Dobrze. Wykorzystajmy go. Mam nadzieję, że wiesz, co robisz - odparła w końcu, spoglądając na niego z powagą, wszak to on podejmował decyzję. A na polityce oraz dziennikarskich wpływach znał się znacznie lepiej od niej; minęły już czasy, gdy biegle poruszała się po meandrach dyplomacji, zamieniając szeroką wiedzę i obycie w równie skuteczną kokieterię. Słodką broń, zatapiającą się w rozmówcy bez ostrzeżenia, mącącą i manipulującą praktycznie bez bólu; ten ewentualnie nadchodził później, gdy ściągała z siebie maskę.
Na razie perfekcyjnie utrzymaną. I wspomożoną udanym Amicusem. Odwzajemniła szeroki uśmiech gospodarza, kiwając głową na opowieść Corneliusa; nie zastanawiała się, czy to prawda, ważne, że zdekoncentrował Diggory'ego na tyle, by mogła rzucić skuteczne zaklęcie rozpraszające początkowe faux pas. - Dziękujemy za zaproszenie, długo męczyłam Corneliusa, by mnie do pana zabrał, rozumie pan, pana eseje cieszą się niezwykłą popularnością, czytywałam je namiętnie jako stażystka w Ministerstwie Magii i nigdy nie sądziłam, że uda się porozmawiać z panem osobiście... - zaczęła mówić szybko, nieco nerwowo, starając się brzmieć spokojnie, ale pozwalając przebłyskiwać przejęciu. Odgrywała swą rolę idealnie, bez przesady; nie chciała pokazać się jako naiwna dzierlatka, ale raczej jako czarownica nie stanowiąca zagrożenia, mogąca być asystentką przesadnie dbającego o bezpieczeństwo Sallowa. - Żyjemy w niebezpiecznych czasach, to prawda, również byłam ofiarą nieprzyjemnego ataku, ale i tak podnoszenie różdżki od progu to nieładny nawyk, Corneliusie - zwróciła się do towarzysza z filuterną krytyką, chcąc rozluźnić atmosferę jeszcze bardziej. Nie wiedziała, czy się to uda, Diggory był zaniepokojony, ale mimo to traktował ich przyjaźnie.
- Po co tu państwo przyszli? Ja naprawdę nie mam zbyt wiele czasu... - powiedział Bastien, wprowadzając gości do salonu. Wypełnionego niedorzecznym bałaganem; wszędzie walały się kartki papieru, grube konspekty, pozszywane woluminy, a nad trzema biurkami migotały samopiszące pióra. Dywan zalewała kaskada notatek spływających z biblioteczki, a na środku jedynego fotela widniała ciemna plama - oby z atramentu. Widocznie Diggory prężnie działał jako dziennikarz na posyłki, chcący zatruć serca Francuzów szkodliwymi wizjami polityki Cronusa Malfoya. - Czy to pana najnowsze dzieło? Zbiór artykułów o sir Malfoyu? Mogę przeczytać? - spytała szybko, markując ruch w stronę jednego z mniej zagraconych biurek. Chciała nieco wystraszyć Bastiena, zdekoncentrować go, sprowokować do tego, by się odwrócił - i to też uczynił, nerwowo mknąc w stronę blatu, by zabezpieczyć dowody na swoje przewiny. Deirdre próbowała więc wykorzystać okazję, objęła mocniej różdżkę, ciągle skrywaną w szerokim rękawie sukni, po czym skierowała ją lekko w plecy Diggory'ego, skupiając się na tym, by powiązać jego wolę z własną; by go spętać, okiełznać, ugiąć; by wślizgnąć się pod spocone czoło i ścisnąć umysł w sile czarnej magii. Imperio, pomyślała, zaciskając palce na zitanowym drewnie.
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
The member 'Deirdre Mericourt' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 65
--------------------------------
#2 'k10' : 5
#1 'k100' : 65
--------------------------------
#2 'k10' : 5
Skinął głową, rad, że doszli do porozumienia - szczególnie, że bez Deirdre i jej zdolności nie byłby w stanie samodzielnie przeprowadzić tego planu. Ufał w swój złoty język, ale perswazja nie była w stanie dać gwarantu lojalności, szczególnie w przypadku ludzi tak upartych i zarazem tak nieprzewidywalnych jak Diggory.
Mogłeś mieć spokojną emeryturę, Diggory - pomyślał, nie rozumiejąc rewolucyjnych motywów Diggory'ego. Cornelius Sallow był przede wszystkim oportunistą, egoistą i politykiem oddanym sprawie zwycięskiej. Ryzykowanie własnym życiem i reputację w imię skazanych na wymarcie ideałów było dla niego zupełnie niezrozumiałe.
-Nie chcę zrobić z niego męczennika. Nie wątpię w naszą dyskrecję, ale był znany i szanowany i ponownie zwrócił na siebie uwagę tymi listami - zniknięcie rodziłoby pytania. - wyjaśnił. Normalnie nie tłumaczyłby się z własnych decyzji, ale przy niej czuł jakiś niewytłumaczalny przymus. Może przez Mroczny Znak na jej ramieniu. A może dlatego, że wciąż chciał jej imponować.
Przed wejściem do domu faktycznie stracił rezon, pośpieszył się - wciąż miewał ataki dreszczy po tamtym nieudanym Lamino Glacio, pchające go w kierunku ciepła. Pragnienie ogrzania się w domu było przez sekundę mocniejsze niż logiczne myślenie, ale na szczęście Deirdre uratowała sytuację. Zarówno magią, jak i kokieterią - wdzięczyła się do gospodarza tak skutecznie, że Cornelius poczuł aż ukłucie podziwu albo zazdrości albo jednego i drugiego na raz.
Nieco planowanie, a nieco z przypadku, rozegrali tą sytuację idealnie - Bastien faktycznie czuł się teraz zagrożony, ale Corneliusem. Oraz dowodami na własną działalność rewolucyjną. Dlatego, gdy Diggory pomknął do blatu aby je zabezpieczyć, nie zerkał nawet na Deirdre, przyjazną mu osobę. Asystentkę, niegroźną kobietę, wobec której magicznie czuł jedynie sympatię. Kątem oka, z lękiem i nieufnością, zerkał za to na Corneliusa - a Sallow, intuicyjnie odgadując, co Deirdre chciała teraz uczynić, przesunął się strategicznie w stronę okna. Jeśli Diggory chciał zezować na niego - a chciał - to nie mógł już widzieć, co robi Deirdre.
Nawet się nie spodziewał promienia zaklęcia. Imperio ugodziło mężczyznę w plecy zanim zdążył się choćby odwrócić, błysk zobaczył za to stojący z boku Sallow. Uniósł brwi, z mimowolnym podziwem.
Spojrzał na Deirdre pytająco - czy to już? Gotowe?
-Widzi pan, życzylibyśmy sobie aby dokonał pan korekty tych artykułów. I wysłał do francuskiej prasy sprostowanie. - zaczął ostrożnie. Nie wiedział, jak działa zaklęcie, nigdy nie oglądał Imperiusa na żywo - kierowała nim teraz zresztą chorobliwa ciekawość, spektakl ekscytował. Musiał jednak się skupić. Spojrzał na Deirdre, oczekując jej wsparcia.
-Spędził pan zbyt wiele czasu w Amersham i z dala od innych części Wielkiej Brytanii. Pańskie artykuły są błędne i oszczercze, nie ma pan pojęcia, jak wygląda sytuacja w kraju. A zbrodnie mugoli i rebeliantów otwierają oczy na konieczność działań Ministra Malfoya. - dodał z naciskiem, mając nadzieję, że Deirdre powtórzy to za nim, z magiczną mocą, jeśli same słowa nie wystarczą. Wierząc w magię i ufając własnej towarzyszce, Cornelius nie bawił się już w subtelną dyplomację - a wydawał Diggory'emu klarowne prośby, nie licząc się z odmową.
Mogłeś mieć spokojną emeryturę, Diggory - pomyślał, nie rozumiejąc rewolucyjnych motywów Diggory'ego. Cornelius Sallow był przede wszystkim oportunistą, egoistą i politykiem oddanym sprawie zwycięskiej. Ryzykowanie własnym życiem i reputację w imię skazanych na wymarcie ideałów było dla niego zupełnie niezrozumiałe.
-Nie chcę zrobić z niego męczennika. Nie wątpię w naszą dyskrecję, ale był znany i szanowany i ponownie zwrócił na siebie uwagę tymi listami - zniknięcie rodziłoby pytania. - wyjaśnił. Normalnie nie tłumaczyłby się z własnych decyzji, ale przy niej czuł jakiś niewytłumaczalny przymus. Może przez Mroczny Znak na jej ramieniu. A może dlatego, że wciąż chciał jej imponować.
Przed wejściem do domu faktycznie stracił rezon, pośpieszył się - wciąż miewał ataki dreszczy po tamtym nieudanym Lamino Glacio, pchające go w kierunku ciepła. Pragnienie ogrzania się w domu było przez sekundę mocniejsze niż logiczne myślenie, ale na szczęście Deirdre uratowała sytuację. Zarówno magią, jak i kokieterią - wdzięczyła się do gospodarza tak skutecznie, że Cornelius poczuł aż ukłucie podziwu albo zazdrości albo jednego i drugiego na raz.
Nieco planowanie, a nieco z przypadku, rozegrali tą sytuację idealnie - Bastien faktycznie czuł się teraz zagrożony, ale Corneliusem. Oraz dowodami na własną działalność rewolucyjną. Dlatego, gdy Diggory pomknął do blatu aby je zabezpieczyć, nie zerkał nawet na Deirdre, przyjazną mu osobę. Asystentkę, niegroźną kobietę, wobec której magicznie czuł jedynie sympatię. Kątem oka, z lękiem i nieufnością, zerkał za to na Corneliusa - a Sallow, intuicyjnie odgadując, co Deirdre chciała teraz uczynić, przesunął się strategicznie w stronę okna. Jeśli Diggory chciał zezować na niego - a chciał - to nie mógł już widzieć, co robi Deirdre.
Nawet się nie spodziewał promienia zaklęcia. Imperio ugodziło mężczyznę w plecy zanim zdążył się choćby odwrócić, błysk zobaczył za to stojący z boku Sallow. Uniósł brwi, z mimowolnym podziwem.
Spojrzał na Deirdre pytająco - czy to już? Gotowe?
-Widzi pan, życzylibyśmy sobie aby dokonał pan korekty tych artykułów. I wysłał do francuskiej prasy sprostowanie. - zaczął ostrożnie. Nie wiedział, jak działa zaklęcie, nigdy nie oglądał Imperiusa na żywo - kierowała nim teraz zresztą chorobliwa ciekawość, spektakl ekscytował. Musiał jednak się skupić. Spojrzał na Deirdre, oczekując jej wsparcia.
-Spędził pan zbyt wiele czasu w Amersham i z dala od innych części Wielkiej Brytanii. Pańskie artykuły są błędne i oszczercze, nie ma pan pojęcia, jak wygląda sytuacja w kraju. A zbrodnie mugoli i rebeliantów otwierają oczy na konieczność działań Ministra Malfoya. - dodał z naciskiem, mając nadzieję, że Deirdre powtórzy to za nim, z magiczną mocą, jeśli same słowa nie wystarczą. Wierząc w magię i ufając własnej towarzyszce, Cornelius nie bawił się już w subtelną dyplomację - a wydawał Diggory'emu klarowne prośby, nie licząc się z odmową.
Cornelius Sallow
Zawód : Szef Biura Informacji, propagandzista
Wiek : 44
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
niech nie opuszcza ciebie twoja siostra Pogarda
OPCM : 8 +3
UROKI : 38 +8
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1 +3
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Wiedziała, że zaklęcie było udane, czuła to już od pierwszej sekundy, gdy myśl skrystalizowała się w niewypowiedzianym słowie, ześligując się celnym promieniem z końca różdżki. Uwielbiała to. Moc drzemiącą w jej ciele, wspinającą się po drabinie z żeber, żerującą na pulsującym szybko sercu, szumiącą w napęczniałych żyłach, trzeszczącą w karku, ściskającą za gardło. Groźną, potężną, wymagającą. Tylko pozornie wyglądało to na łatwiznę - tak naprawdę czarna magia, zwłaszcza ta najokrutniejsza, niewybaczalna, wymagała od czarodzieja skrajnych poświęceń oraz podjęcia niewyobrażalnego ryzyka. Pamiętała potworny ból rozdzieranego ciała, krew zalewającą jej twarz, głębokie rany, zadane podczas prób sięgnięcia po wielkość: tym razem obyło się jednak bez ofiary, a budząca grozę klątwa trafiła celnie w plecy Diggory'ego.
- Nie ruszaj się. Nie odzywaj się. Odłóż różdżkę na biurko stojące przed tobą - poleciła od razu, nagle schodząc z tonu przejętej, kokieteryjnej czarownicy prosto w lodowate czeluści. Przymilny uśmieszek zniknął z twarzy Deirdre, zabierając ze sobą rozczulające dołeczki w policzkach oraz zdrowy blask oczu. Te stały się znów normalne, puste, chłodne, czarne niczym bezdenna studnia. Czarownica odetchnęła swobodniej, tak, jakby zrzuciła z siebie ciasny gorset, po czym przesunęła beznamiętnym spojrzeniem po Corneliusie. - Będzie ze mną - z nami - współpracował - poinformowała go subtelnie, nie czując potrzeby chwalenia się ani podkreślania swych zasług w dziedzinie makabrycznych klątw. Choć nie wypowiedziała inkantacji budzącej lęk, jej widmo wisiało przecież pomiędzy nimi, pętając dalej nieco zdezorientowanego Bastiena. Postępował zgodnie z wytycznymi Deirdre, posłusznie odłożył różdżkę, choć dłoń nieco mu drżała a na czoło wystąpił pot. Próbował zapewne zwalczyć klątwę, lecz ta została rzucona tak silnie, że nie miał szans z powróceniem do własnej woli.
- Masz wypełniać polecenia Corneliusa Sallowa. Wszystkie, bez wyjątku. Masz podążać za jego wytycznymi, zachowując się przy tym naturalnie - ciągnęła, okrążając mężczyznę, by podejść do zasypanego notatkami biurka. Od niechcenia przesunęła kilka kartek, stukając ostrym paznokciem w zapisane nierównym pismem pergaminy. Pełne bzdur, kłamstw i łgarstw, sprzedawanych naiwniakom zza cieśniny, wierzącym w ten bełkot nawiedzonego eseisty. Z nagłówków krzyczały ostrzegawcze slogany o autorytatyzmie, wojnie, nasilającej się przemocy, prześladowaniach i wypędzeniach: doprawdy, Diggory mógł pochwalić się niebywałą wyobraźnią. Oraz kronikarską szczegółowością, w szkicach pojawiały się pośpiesznie narysowane wykresy, tabele oraz obliczenia, których nie potrafiła odczytać, nie posiadając wiedzy z zakresu numerologii. - Przyjrzyj się temu. Może zdołasz coś wykorzystać. Albo samemu wprowadzić poprawki do pierwszej porcji publikacji? - spojrzała znad blatu na Sallowa, który umiejętnie sugerował Bastienowi naprawę swych błędów. Kto jak kto, ale wprawny legilimenta na pewno potrafił zaszczepiać w podatnych na wpływy umysłach swoje wizje oraz poglądy. Z dziennikarzem nie powinno być inaczej, miał pisać, coraz więcej i coraz...logiczniej? Mericourt zmarszczyła brwi, w zastanowieniu. Sama nie wiedziała, którą ścieżką podąży Cornelius: rozkazaniem Diggory'egmu tworzenie coraz bardziej absurdalnych treści, podających w wątpliwość jego poczytalność i ściągających na niego śmieszność, czy też powolne zmiany opinii na podstawie przebytych doświadczeń? Ponownie, zostawiała tę decyzję jemu, specjaliście do spraw propagandy, także tej zagranicznej, sięgającej mackami manipulacji daleko poza wody Wielkiej Brytanii.
- Nie ruszaj się. Nie odzywaj się. Odłóż różdżkę na biurko stojące przed tobą - poleciła od razu, nagle schodząc z tonu przejętej, kokieteryjnej czarownicy prosto w lodowate czeluści. Przymilny uśmieszek zniknął z twarzy Deirdre, zabierając ze sobą rozczulające dołeczki w policzkach oraz zdrowy blask oczu. Te stały się znów normalne, puste, chłodne, czarne niczym bezdenna studnia. Czarownica odetchnęła swobodniej, tak, jakby zrzuciła z siebie ciasny gorset, po czym przesunęła beznamiętnym spojrzeniem po Corneliusie. - Będzie ze mną - z nami - współpracował - poinformowała go subtelnie, nie czując potrzeby chwalenia się ani podkreślania swych zasług w dziedzinie makabrycznych klątw. Choć nie wypowiedziała inkantacji budzącej lęk, jej widmo wisiało przecież pomiędzy nimi, pętając dalej nieco zdezorientowanego Bastiena. Postępował zgodnie z wytycznymi Deirdre, posłusznie odłożył różdżkę, choć dłoń nieco mu drżała a na czoło wystąpił pot. Próbował zapewne zwalczyć klątwę, lecz ta została rzucona tak silnie, że nie miał szans z powróceniem do własnej woli.
- Masz wypełniać polecenia Corneliusa Sallowa. Wszystkie, bez wyjątku. Masz podążać za jego wytycznymi, zachowując się przy tym naturalnie - ciągnęła, okrążając mężczyznę, by podejść do zasypanego notatkami biurka. Od niechcenia przesunęła kilka kartek, stukając ostrym paznokciem w zapisane nierównym pismem pergaminy. Pełne bzdur, kłamstw i łgarstw, sprzedawanych naiwniakom zza cieśniny, wierzącym w ten bełkot nawiedzonego eseisty. Z nagłówków krzyczały ostrzegawcze slogany o autorytatyzmie, wojnie, nasilającej się przemocy, prześladowaniach i wypędzeniach: doprawdy, Diggory mógł pochwalić się niebywałą wyobraźnią. Oraz kronikarską szczegółowością, w szkicach pojawiały się pośpiesznie narysowane wykresy, tabele oraz obliczenia, których nie potrafiła odczytać, nie posiadając wiedzy z zakresu numerologii. - Przyjrzyj się temu. Może zdołasz coś wykorzystać. Albo samemu wprowadzić poprawki do pierwszej porcji publikacji? - spojrzała znad blatu na Sallowa, który umiejętnie sugerował Bastienowi naprawę swych błędów. Kto jak kto, ale wprawny legilimenta na pewno potrafił zaszczepiać w podatnych na wpływy umysłach swoje wizje oraz poglądy. Z dziennikarzem nie powinno być inaczej, miał pisać, coraz więcej i coraz...logiczniej? Mericourt zmarszczyła brwi, w zastanowieniu. Sama nie wiedziała, którą ścieżką podąży Cornelius: rozkazaniem Diggory'egmu tworzenie coraz bardziej absurdalnych treści, podających w wątpliwość jego poczytalność i ściągających na niego śmieszność, czy też powolne zmiany opinii na podstawie przebytych doświadczeń? Ponownie, zostawiała tę decyzję jemu, specjaliście do spraw propagandy, także tej zagranicznej, sięgającej mackami manipulacji daleko poza wody Wielkiej Brytanii.
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
Strona 1 z 2 • 1, 2
Amersham
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Buckinghamshire