Gabinet Perseusa
Strona 1 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
Gabinet Perseusa
Właściwie, to nazywanie tego pomieszczenia gabinetem byłoby przerostem formy nad treścią; służy Perseusowi za prywatną biblioteczkę (pełną książek o charakterze około medycznym i psychologicznym) oraz schowek na rzeczy wszelakie, to znaczy różnego rodzaju uzdrowicielskimi przyrządami, które znalazły się na Grimmauld Place w mniej lub bardziej znanych ich właścicielowi okolicznościach. Pokój połączony jest jego sypialnią, ale posiada dwa wejścia i można wejść do niego również od strony korytarza. Pojedyncze okno, pod którym stoi hebanowe biurko, pozostaje przez niemalże cały czas odsłonięte, a kominek, przed którym ustawiono dwa obite czarnym kaszmirem fotele i stolik z karafką robi wrażenie przytulności.
W pomieszczeniu panuje nieład; książki wylewają się z półek, na których brakuje miejsca i zajmują część podłogi, a w powietrzu unosi się zapach starych woluminów i tytoniu.
W pomieszczeniu panuje nieład; książki wylewają się z półek, na których brakuje miejsca i zajmują część podłogi, a w powietrzu unosi się zapach starych woluminów i tytoniu.
{............................. }
Ce qu'on appelle une raison de vivre , est en
même temps une excellente raison demourir .
même temps une excellente raison de
16/17 listopada 1957
Miał wrażenie, że wszystko zwaliło się na niego zbyt gwałtownie, zbyt nagle i było tego zbyt dużo, by był w stanie udźwignąć całość. W każdym razie nie samodzielnie; wbrew obiegowej opinii nerwy Perseusa wcale nie były ze stali, a cierpliwość nie dorównywała stoikom. Był tylko człowiekiem, który odgrywał przed społeczeństwem rolę, która została mu narzucona. Którą sam sobie narzucił, jako nieświadomy niczego młodzieniec. Był tylko człowiekiem, przytłoczonym wydarzeniami, które miały wokół niego miejsce.
Był tylko człowiekiem, cholernie emocjonalnym, a w tamtym momencie wściekłym, choć nie wiedział, czy na siebie, czy służbę, czy złośliwy los, gdy gorączkowo otwierał szuflady biurka i kartkował książki, szukając niedokończonego poprzedniego wieczora listu. Ostatnimi czasy nader często zdarzało mu się zapominać o tym, gdzie położył swoje rzeczy, że powinien załatwić jakąś sprawę, nie mówiąc już, że nie pamiętał, że powinien coś zjeść, gdy żołądek kurczył się z nerwów. Nie wysypiał się, pracował ponad siły, od kilku tygodni tylko mijał się z krewnymi. Zdawał sobie sprawę z tego, że jeżeli dalej tak pójdzie, to odbije się to negatywnie na jego zdrowiu, ale nie miał wyjścia.
Mimo emocji, które nim targały, starał się zachowywać dosyć cicho. Było już późno, zdecydowanie za późno na to, by kręcić się po domu i rozbudzać światłem z różdżek portrety przodków. Wydało mu się, że całe Grimmauld Place pogrążone jest we śnie, a Perseus jako jedyny wciąż był na nogach, choć zaledwie za kilka godzin powinien stawić się na dyżurze w szpitalu. Ale magia załatwi sprawę, ona zawsze wszystko załatwiała.
Zrezygnowany jałowymi poszukiwaniami usiadł na fotelu przed kominkiem, w którym dogasał ogień i przetarł zmęczoną twarz. Poza nim, jedynymi źródłami światła w pomieszczeniu były świece na biurku oraz jedna na stoliku obok Perseusa. Nawet karafka, zazwyczaj wypełniona dobrym whisky, zazwyczaj była pusta, natomiast sam lord Black wyglądał gorzej niż okropnie; miał potargane włosy, pomiętą koszulę i podkrążone oczy.
A przede wszystkim bałagan w gabinecie i głowie.
Drżał też o list, który w niepowołanych rękach mógłby wyrządzić wiele szkód. A może go spalił i zapomniał? Podniósł się z fotela i dla pewności zaczął przekładać pogrzebaczem tlące się kawałki drewna, próbując znaleźć wśród nich dowód swej zbyt wielkiej śmiałości. Ale przecież dostrzeżenie go było fizycznie niemożliwe.
- treść listu Perseusa dla kontekstu:
- Najdroższa Przyjaciółko,
Cieszę się, że mój poprzedni list zastał Ciebie i Twoją rodzinę w zdrowiu. Chciałbym powiedzieć, że u mnie również wszystko w porządku, ale sama dobrze wiesz, jak wygląda sytuacja. Cisza, która ogarnęła Grimmauld Place od śmierci mego kuzyna jest zbyt przytłaczająca. Szukam pocieszenia w pracy, lecz niestety, zawód który wybrałem, polega poniekąd na oglądaniu ludzkiego cierpienia. To dosyć... deprymujące. Sytuacji nie poprawia fakt, że ze względu na moje pochodzenie, wszyscy teraz baczniej mi się przyglądają, oczekują ode mnie godnego przeżycia żałoby, a jednocześnie są gotowi rzucić się na mnie niczym sępy, jeżeli zobaczą u mnie choć jeden przejaw słabości. Nawet nie wiesz, jak ostatnio bardzo Ci zazdroszczę tego, że możesz być anonimowa i robić to, na co masz ochotę.
Przyjaciółko, potrzebuję od tego wszystkiego odpoczynku, inaczej sam pogrążę się w szaleństwie. Czy nie miałabyś nic przeciwko, gdybym odwiedził Cię w Dolinie Godryka i—
{............................. }
Ce qu'on appelle une raison de vivre , est en
même temps une excellente raison demourir .
même temps une excellente raison de
Problemy ze snem nie ominęły Aquili, która od niemal dwóch miesięcy dzień w dzień błagała w nocną marę, aby ta położyła na jej ramionach swe kościste dłonie i zabrała do krainy snu. Ten jednak nie przychodził, a gorzki smak herbaty parzył w usta. Figowe ciasteczka nie były wystarczająco słodkie, zaś dojrzewający w jaskiniach pecorino al tartufo nie przywodzi na myśl rzymskich wakacji. Deszcz wciąż stukał w szyby kamienicy i jedynie mała Sunshine odpoczywała w swojej klatce, niewzruszona niczym, co miało miejsce obok niej. To nie był odpowiedni wieczór, aby opuścić mury domu i udać się na wystawną kolację w Zaciszu Kirke, lub popijać szampana w Pałacu Lodowym w Kent. Ta noc była samotna.
Aquila przeglądała książkę pożyczoną od kuzyna, próbując zatopić się w jej słowach. Obszerne opisy na temat znaczenia inteligencji emocjonalnej w funkcjonowaniu człowieka i tłumu oraz psychologiczne uwarunkowania kompetencji społecznych były trudną lekturą, jednak wystarczająco ciekawą, aby doszczętnie zająć jej co najmniej dwadzieścia godzin. Gdy ostatnia strona tomiszcza została zamknięta, a Moissanite mruknęła cicho, kładąc łebek na zamkniętym pudełku, nadeszła pora by oderwać wzrok od biurka. Black spojrzała jeszcze na kotkę, wyciągając ku niej dłoń, aby pogłaskać puchate stworzenie za uchem. - Ty też znikniesz? - spytała cicho i wstała od biurka, na co zwierzę zareagowało tylko szerokim ziewnięciem. Prezent od Celine teraz przypominał smętny czas, gdy jeszcze lady myślała, że dziewczyna będzie z nią na zawsze, wysłucha jej bolączek, poprawi poduszkę i będzie należeć tylko do niej. Los jednak przewrotnie zweryfikował tę krótką znajomość, a pannie Lovegood widocznie wygodniej było teraz w Tower, niż w przytulnej sypialni przy Grimmauld Place 12. Poprawiła suknie, spoglądając z powrotem na kota i leżący obok kawałek pergaminu, częściowo zapisany pismem kuzyna. Pożyczając od niego książkę, nie myślała, że dostanie w niej taką wkładkę, jaką był niezaadresowany list. Może wcześniej służył on za zakładkę, a może wynikało to jedynie z niedopatrzenia. Początkowo Aquila nie chciała go czytać, próbując uszanować prywatność Perseusa, jednak po chwili przestała się oszukiwać. Nie chodziło o kwestie pozyskania informacji, a zwykłą ciekawość i dziwnie wyrobioną troskę. Jeśli byłaby tam potrzeba, cokolwiek, w czym Aquila mogłaby pomóc, a on wstydził by się mówić, przecież mogłaby to dla niego zrobić. Mężczyźni bywali nie tylko skryci, ale też zbyt pyszni, aby czasem przyznać się do potrzeby pomocy. Jej uwagi nie skupiło jednak zdanie odnoszące się do ciszy w kamienicy, czy też śmierci Alpharda, a może sztucznego pocieszenia. To ostatnie dwa słowa zakuły w gardło. Dolina Godryka leżała na terytorium wroga, zbyt nieprzyjaznym, by można było mówić o odwiedzinach w tamtym miejscu bez obstawy. Jeśli mieszkała tam przyjaciółka Perseusa... Na Merlina. Jak najszybciej musiał ją sprowadzić do Londynu, jedynego bezpiecznego miasta, z dala od rebeliantów i brudnych buntowników. Aquila zabrała z biurka książkę, jaką jej pożyczył i przygryzła dolną wargę, spoglądając na jego pismo. - Geminio - wypowiedziała, stukając lśniącą różdżką w wierzch pergaminu, jednak zaklęcie nie zadziałało. - Geminio - powtórzyła, nieco mocniejszym tonem, a drobinki magii spłynęły na list. Aquila dotknęła go jedynie palcem, a ten powielił się, pozostawiając obok siebie idealną kopię. Świadoma tego, że kopia zniknie po zaledwie dniu, schowała ją do zamykanej na kluczyk szuflady biurka, a oryginał wsadziła do książki, na pierwszą stronę. Świadomie nie tam, gdzie go znalazła.
- Perseusie - zapukała do gabinetu kuzyna, niedługo potem uchylając drzwi. - Czasem mam wrażenie, że sama prędzej zjadę do ciebie po poręczy schodów, niżeli miałabym wysyłać służbę - przewróciła oczami, rozsiadając się jeszcze na krześle naprzeciwko niego. - Proszę - książka pożyczona kilka dni temu leżała już na jego biurku, a spod okładki wystawał fragment pergaminu. Aquila wpatrywała się tylko w niego z przymrużonymi oczami. Była gotowa zorganizować akcję ratunkową dla przyjaciółki mężczyzny.
Aquila przeglądała książkę pożyczoną od kuzyna, próbując zatopić się w jej słowach. Obszerne opisy na temat znaczenia inteligencji emocjonalnej w funkcjonowaniu człowieka i tłumu oraz psychologiczne uwarunkowania kompetencji społecznych były trudną lekturą, jednak wystarczająco ciekawą, aby doszczętnie zająć jej co najmniej dwadzieścia godzin. Gdy ostatnia strona tomiszcza została zamknięta, a Moissanite mruknęła cicho, kładąc łebek na zamkniętym pudełku, nadeszła pora by oderwać wzrok od biurka. Black spojrzała jeszcze na kotkę, wyciągając ku niej dłoń, aby pogłaskać puchate stworzenie za uchem. - Ty też znikniesz? - spytała cicho i wstała od biurka, na co zwierzę zareagowało tylko szerokim ziewnięciem. Prezent od Celine teraz przypominał smętny czas, gdy jeszcze lady myślała, że dziewczyna będzie z nią na zawsze, wysłucha jej bolączek, poprawi poduszkę i będzie należeć tylko do niej. Los jednak przewrotnie zweryfikował tę krótką znajomość, a pannie Lovegood widocznie wygodniej było teraz w Tower, niż w przytulnej sypialni przy Grimmauld Place 12. Poprawiła suknie, spoglądając z powrotem na kota i leżący obok kawałek pergaminu, częściowo zapisany pismem kuzyna. Pożyczając od niego książkę, nie myślała, że dostanie w niej taką wkładkę, jaką był niezaadresowany list. Może wcześniej służył on za zakładkę, a może wynikało to jedynie z niedopatrzenia. Początkowo Aquila nie chciała go czytać, próbując uszanować prywatność Perseusa, jednak po chwili przestała się oszukiwać. Nie chodziło o kwestie pozyskania informacji, a zwykłą ciekawość i dziwnie wyrobioną troskę. Jeśli byłaby tam potrzeba, cokolwiek, w czym Aquila mogłaby pomóc, a on wstydził by się mówić, przecież mogłaby to dla niego zrobić. Mężczyźni bywali nie tylko skryci, ale też zbyt pyszni, aby czasem przyznać się do potrzeby pomocy. Jej uwagi nie skupiło jednak zdanie odnoszące się do ciszy w kamienicy, czy też śmierci Alpharda, a może sztucznego pocieszenia. To ostatnie dwa słowa zakuły w gardło. Dolina Godryka leżała na terytorium wroga, zbyt nieprzyjaznym, by można było mówić o odwiedzinach w tamtym miejscu bez obstawy. Jeśli mieszkała tam przyjaciółka Perseusa... Na Merlina. Jak najszybciej musiał ją sprowadzić do Londynu, jedynego bezpiecznego miasta, z dala od rebeliantów i brudnych buntowników. Aquila zabrała z biurka książkę, jaką jej pożyczył i przygryzła dolną wargę, spoglądając na jego pismo. - Geminio - wypowiedziała, stukając lśniącą różdżką w wierzch pergaminu, jednak zaklęcie nie zadziałało. - Geminio - powtórzyła, nieco mocniejszym tonem, a drobinki magii spłynęły na list. Aquila dotknęła go jedynie palcem, a ten powielił się, pozostawiając obok siebie idealną kopię. Świadoma tego, że kopia zniknie po zaledwie dniu, schowała ją do zamykanej na kluczyk szuflady biurka, a oryginał wsadziła do książki, na pierwszą stronę. Świadomie nie tam, gdzie go znalazła.
- Perseusie - zapukała do gabinetu kuzyna, niedługo potem uchylając drzwi. - Czasem mam wrażenie, że sama prędzej zjadę do ciebie po poręczy schodów, niżeli miałabym wysyłać służbę - przewróciła oczami, rozsiadając się jeszcze na krześle naprzeciwko niego. - Proszę - książka pożyczona kilka dni temu leżała już na jego biurku, a spod okładki wystawał fragment pergaminu. Aquila wpatrywała się tylko w niego z przymrużonymi oczami. Była gotowa zorganizować akcję ratunkową dla przyjaciółki mężczyzny.
Może nic tam nie będzie. może to tylko fantazja. Potrzeba poszukiwania, która mnie wzmacnia. Potrzeba mi tego by wzrastać.
Aquila Black
Zawód : badaczka historii, filantropka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Czas znika, mija przeszłość, wiek niezwrotnie bieży,
A występków szkaradność lub cnoty przykłady,
Te obrzydłe, te święte zostawują ślady.
A występków szkaradność lub cnoty przykłady,
Te obrzydłe, te święte zostawują ślady.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Zadrżał, gdy za plecami usłyszał przytłumiony głos. Natychmiast poderwał się na równe nogi, jednocześnie sięgając po różdżkę, którą wymierzył w stronę drzwi, nie wahając się rzucić zaklęciem we wroga. Ostatnie wydarzenia nasiliły w Perseusie nieufność skierowaną przede wszystkim na niepołączonych z nim więzami krwi mieszkańców kamienicy przy Grimmauld Place. Kto wie, czy nie było wśród nich więcej kryminalistów, gotowych uderzyć w Blacków teraz, gdy (teoretycznie) byli najmniej czujni.
Jego ciało się rozluźniło, a ręka, w której zaciskał gałązkę miłorzębu o magicznych właściwościach, opadła wzdłuż ciała, gdy w osobie nawiedzającej go w środku nocy rozpoznał drobną postać kuzynki. Podobnie jak on nie mogła spać? Być może mógłby jakoś temu zaradzić, może ma gdzieś między książkami, albo w szafce nocnej coś na sen, jeszcze nadające się do spożycia. On już dawno zrezygnował z tego typu specyfików, ponieważ sprawiały, że następnego dnia był jedynie niewyspany, a przez to niezdolny w pełni do pracy.
— Przestraszyłaś mnie, Aquilo — odpowiedział łagodnie, odkładając różdżkę na biurko. Wysilił się nawet na uśmiech, jakby to miało wystarczyć, by wybaczyła mu to, że dosłownie przed chwilą chciał ją zaatakować. — Tak się składa, że wolę, gdy przychodzisz do mnie osobiście. Nie ufam naszej służbie.
W jego intencji nie leżało to, aby wypomnieć Aquili fakt, że jej dotychczasowa służka trafiła do Tower... jak ona miała właściwie na imię? Och, to mało istotne, tak samo jak cała jej osoba. Słowa Perseusa dyktowane były troską, miały zwrócić kuzynce uwagę na to, że ich dom wcale nie jest tak bezpiecznym miejscem, jak dotychczas im się wydawało, dlatego powinna być zawsze czujna, ostrożnie dobierać swoich towarzyszy i przemyśleć każde zdanie dwukrotnie, zanim padnie z jego słów.
— Huh? — jego brwi powędrowały ku górze, gdy próbował zrozumieć, o co prosi go krewna. Ale to wcale nie była prośba, z czego zdał sobie sprawę dopiero wtedy, gdy jego spojrzenie powędrowało w miejsce, na które patrzyła Aquila. Zupełnie zapomniał o tym, że pożyczył jej książkę.
Zmęczenie mu nie służyło. Na szczęście pojutrze... Albo nawet już jutro, co wywnioskował z ilości uderzeń starego zegara, miał wolne. I pierwszy raz od bardzo dawna cieszył się z dnia, w którym nie będzie zawalony pracą. Założy stary płaszcz, by nie zwracać na siebie uwagi, weźmie alkohol ze spiżarni Blacków i uda się do Doliny Godryka, by odwiedzić ukochaną, która nie wiedziała, że jest dla Perseusa ważna, ale nie musiała zdawać sobie z tego sprawy, aby mile spędzić z nią czas. Sama myśl o spotkaniu z Aurorą sprawiła, że po jego ciele rozlało się przyjemne ciepło.
— Ach, książka. Wybacz, pora mi nie służy... — odparł, sięgając po wolumin, który zaczął bezwiednie kartkować — Podobała się? Miejscami jest napisana dosyć... hmm... specjalistycznym językiem, który może wydawać się nieco trudnym, dlatego jeżeli miałabyś jakiekolwiek trudności ze zrozumieniem jakiegoś pojęcia, daj mi znać, postaram Ci się wszystko jak najobszerniej wytłumaczyć.
Bo schlebiało mu, gdy mógł rozwiać czyjeś wątpliwości w dziedzinie, na której najlepiej się znał. Fakt, że ktoś szukał w nim nauczyciela mile łechtał jego ego, mimo, iż miał świadomość tego, że jeszcze wiele musiał się nauczyć.
Zamierzał odłożyć książkę na biurko i wtedy, jak na zawołanie, wyślizgnął się z niej zagubiony list. Podniósł pergamin z podłogi i pobieżnie przejrzał jego treść, chcąc upewnić się, że to naprawdę to, o czym myślał, a następnie przeniósł wzrok na Aquilę.
— Czytałaś? — już się nie uśmiechał. Stał jedynie oparty o biurko, a czarne oczy uważnie obserwowały każdy ruch krewnej. Już nie czuł się zmęczony, zamiast tego ogarnęła go panika, którą jak zwykle starał się maskować powagą, a w głowie kołatało mu tylko jedno zdanie.
Przeze mnie skrzywdzą Aurorę.
Jego ciało się rozluźniło, a ręka, w której zaciskał gałązkę miłorzębu o magicznych właściwościach, opadła wzdłuż ciała, gdy w osobie nawiedzającej go w środku nocy rozpoznał drobną postać kuzynki. Podobnie jak on nie mogła spać? Być może mógłby jakoś temu zaradzić, może ma gdzieś między książkami, albo w szafce nocnej coś na sen, jeszcze nadające się do spożycia. On już dawno zrezygnował z tego typu specyfików, ponieważ sprawiały, że następnego dnia był jedynie niewyspany, a przez to niezdolny w pełni do pracy.
— Przestraszyłaś mnie, Aquilo — odpowiedział łagodnie, odkładając różdżkę na biurko. Wysilił się nawet na uśmiech, jakby to miało wystarczyć, by wybaczyła mu to, że dosłownie przed chwilą chciał ją zaatakować. — Tak się składa, że wolę, gdy przychodzisz do mnie osobiście. Nie ufam naszej służbie.
W jego intencji nie leżało to, aby wypomnieć Aquili fakt, że jej dotychczasowa służka trafiła do Tower... jak ona miała właściwie na imię? Och, to mało istotne, tak samo jak cała jej osoba. Słowa Perseusa dyktowane były troską, miały zwrócić kuzynce uwagę na to, że ich dom wcale nie jest tak bezpiecznym miejscem, jak dotychczas im się wydawało, dlatego powinna być zawsze czujna, ostrożnie dobierać swoich towarzyszy i przemyśleć każde zdanie dwukrotnie, zanim padnie z jego słów.
— Huh? — jego brwi powędrowały ku górze, gdy próbował zrozumieć, o co prosi go krewna. Ale to wcale nie była prośba, z czego zdał sobie sprawę dopiero wtedy, gdy jego spojrzenie powędrowało w miejsce, na które patrzyła Aquila. Zupełnie zapomniał o tym, że pożyczył jej książkę.
Zmęczenie mu nie służyło. Na szczęście pojutrze... Albo nawet już jutro, co wywnioskował z ilości uderzeń starego zegara, miał wolne. I pierwszy raz od bardzo dawna cieszył się z dnia, w którym nie będzie zawalony pracą. Założy stary płaszcz, by nie zwracać na siebie uwagi, weźmie alkohol ze spiżarni Blacków i uda się do Doliny Godryka, by odwiedzić ukochaną, która nie wiedziała, że jest dla Perseusa ważna, ale nie musiała zdawać sobie z tego sprawy, aby mile spędzić z nią czas. Sama myśl o spotkaniu z Aurorą sprawiła, że po jego ciele rozlało się przyjemne ciepło.
— Ach, książka. Wybacz, pora mi nie służy... — odparł, sięgając po wolumin, który zaczął bezwiednie kartkować — Podobała się? Miejscami jest napisana dosyć... hmm... specjalistycznym językiem, który może wydawać się nieco trudnym, dlatego jeżeli miałabyś jakiekolwiek trudności ze zrozumieniem jakiegoś pojęcia, daj mi znać, postaram Ci się wszystko jak najobszerniej wytłumaczyć.
Bo schlebiało mu, gdy mógł rozwiać czyjeś wątpliwości w dziedzinie, na której najlepiej się znał. Fakt, że ktoś szukał w nim nauczyciela mile łechtał jego ego, mimo, iż miał świadomość tego, że jeszcze wiele musiał się nauczyć.
Zamierzał odłożyć książkę na biurko i wtedy, jak na zawołanie, wyślizgnął się z niej zagubiony list. Podniósł pergamin z podłogi i pobieżnie przejrzał jego treść, chcąc upewnić się, że to naprawdę to, o czym myślał, a następnie przeniósł wzrok na Aquilę.
— Czytałaś? — już się nie uśmiechał. Stał jedynie oparty o biurko, a czarne oczy uważnie obserwowały każdy ruch krewnej. Już nie czuł się zmęczony, zamiast tego ogarnęła go panika, którą jak zwykle starał się maskować powagą, a w głowie kołatało mu tylko jedno zdanie.
Przeze mnie skrzywdzą Aurorę.
{............................. }
Ce qu'on appelle une raison de vivre , est en
même temps une excellente raison demourir .
même temps une excellente raison de
Czy on zawsze taki był, czy może ostatnie wydarzenia w każdym Blacku wywoływały gorączkę strachu? Ten rozchodził się po całym ciele, od czubka głowy, aż do dużego palca u stopy. Dygotał, przedzierał się przez piekielnie spięty układ nerwowy, rozszarpywał mięśnie i gruchotał kości. A jednak, na sam koniec, i tak wszyscy zostawiali tu, na ziemi, wpatrzeni jak w obrazek we własne przekonania i historie, jakby te stanowiły podstawę całego świata. Aquila należała do tej właśnie grupy ludzi. Zbyt egoistyczna, aby kiedyś postawiła na piedestał kogokolwiek innego, a jednak o sercu, które chciało pomóc, zwłaszcza wtedy, jeśli w takowej pomocy widziało interes. Szczerość stanowiła podstawę, bo samą nią dało się dużo osiągnąć, ale informacje można było dawkować. - Wybacz - powiedziała tylko, pełna zrozumienia dla tego strachu. Też nie ufała służbie i nie dziwiło jej, że takie nastroje panowały obecnie w ciemnej londyńskiej kamienicy. Po wydarzeniach z Celine musieli się bardziej zabezpieczyć. Ją targały wyrzuty sumienia, gdy do świadomości dochodziło, że przecież to ona wyciągnęła rękę ku młodej baletnicy i zaprosiła w mury swojego domu. Że to ona mogła być przyczyną własnego upadku. Na szczęście wyglądało na to, że Celine nie osiągnęła poziomu destrukcji, w porę pozostając zatrzymana przez Corneliusa Sallowa oraz czarodziejską policję. Tylko czasem cichy głos w sercu pytał, co jeśli to nieprawda? Nie, niemożliwe. Chcieli przecież jej dobra. Kiwnęła głową, gdy rozproszony czymś kuzyn w końcu znalazł wątek ich rozmowy. - Tak, była trudna, ale przyjemna w odbiorze. Zaczynam mieć wrażenie, że kwestie socjologiczne są na tyle płynne, że nadążenie za nimi wymagałoby ciągłej produkcji nowych prac naukowych - zaśmiała się cicho, wyobrażając sobie jak sztab sędziwych czarodziejów o bujnych wąsach, w monoklach, siedzi i obserwuje przez szklaną szybę postęp, jaki zaszedł w ich świecie. - Obawiam się, że dopiero za kilka lat, gdy wojna ustanie, a wszelkie zmiany przejdą na porządek dzienny, dopiero wtedy będzie można aktualizować wnioski na bazie nowych badań - tym również zajmowała się w swojej pracy nad książką na temat prawdziwej historii świata czarodziejów. Nadążenie za trendami było trudne, ale nie niemożliwe. Dopiero gdy wysunął się z niej list, dopiero gdy Perseus przeczytał jego treść. Dopiero wtedy zmrużyła powieki. - Tak, czytałam - powiedziała bez skrępowania. - Byłam pewna, że to dopiski, może twoje notatki na temat książki... Myślałam nawet, że przygotowałeś je dla mnie, ale... - zawiesiła głos, głośno wypuszczając powietrze i odwracając wzrok od kuzyna, aby spojrzeć gdzieś za ciemne okno, szukając na niebie księżyca. Czy ktoś kiedyś zbadał, co jest na jego drugiej stronie? Spojrzeniem wróciła do kuzyna, upatrując w nim jakichkolwiek emocji. Był poważny, stał oparty o biurko, gdy ona siedziała naprzeciwko. Aquila nie czuła jednak strachu, bo nie miała ku temu najmniejszego powodu, była wszak u siebie. - To twoja kochanka czy ktoś bliski? - spytała tylko, gdy palce powędrowały na oparcie fotela. Przecież nie wiedziała, jak działa świat, a mężczyźni bywali zbyt prości. Jak to jest z Tobą, Perseuszu?
Może nic tam nie będzie. może to tylko fantazja. Potrzeba poszukiwania, która mnie wzmacnia. Potrzeba mi tego by wzrastać.
Aquila Black
Zawód : badaczka historii, filantropka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Czas znika, mija przeszłość, wiek niezwrotnie bieży,
A występków szkaradność lub cnoty przykłady,
Te obrzydłe, te święte zostawują ślady.
A występków szkaradność lub cnoty przykłady,
Te obrzydłe, te święte zostawują ślady.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Czy zawsze drżał o własne życie? Tak, już od dziecka, choć nie było to dyktowane tchórzostwem, a naturalnym instynktem przetrwania, który sprawiał, że nogi mu miękły zanim zdecydował się zrobić coś głupiego. Nigdy jednak nie dawał tego po sobie poznać, udając tego cichego i spokojnego chłopca, którego nie interesują głośne zabawy z udziałem kuzynostwa i młodszych sióstr.
Czy zawsze był aż tak wyczulony? Nie, stał się taki po śmierci Alpharda, zdradzie służki Aquilii oraz pojawieniu się w jego życiu Aurory po dwuletniej przerwie w ich znajomości. Nigdy nie miał wielu przyjaciół, co teraz zaczął odczuwać w dotkliwy sposób. Nie wiedział już do kogo ma się zwrócić po radę, komu się zwierzyć, ani kogo poprosił o pomoc. Czuł się jak rozbitek na bezludnej wyspie, mimo, że otaczało go mnóstwo ludzi.
— Podręczniki do socjologii, podobnie zresztą jak te dotyczące każdej innej dziedziny nauki, powinny być aktualizowane co najmniej raz na kilka lat. Każde pokolenie chce zmienić świat, który zastało. Zaczyna własną rewolucję, która, tak jak trwająca wojna, odciska piętno na całym społeczeństwie. Zastanawiałaś się kiedyś kim będziemy za kilka lat? — zapytał, odczuwając oczywistą ulgę z tego, że nie musiał niczego wyjaśniać kuzynce, choć zrobiłby to z wielką przyjemnością... za dnia. Noc była natomiast dobrą porą do zastanawiania się nad sensem życia, przyszłością i rozpamiętywania tego, czego nie dało się zmienić.
— Nie mam kochanki — odrzekł zgodnie z prawdą. W tamtym okresie spotykał się od czasu do czasu z wynajętą kurtyzaną, ale nie nazwałby tego romansem, a tym bardziej nie widział potrzeby, aby zwierzać się z tej znajomości Aquilii. To było zbyt intymne, zbyt wulgarne, żeby dzielić się tą informacją z kimkolwiek, a zwłaszcza z kuzynką. Na Merlina, nawet będąc pijanym nie opowiadał Rigelowi o swoich podbojach... — To tylko przyjaciółka. Nikt więcej.
Chciał dopowiedzieć, że jeszcze z czasów Hogwartu i kursów w Mungu, ale w ostatniej chwili się powtrzymał. Niewiele było dziewcząt, z którymi Perseus spędzał czas, a które później podobnie jak on postanowiły zostać uzdrowicielami. Wystarczyło już, że w liście wspomniał o Dolinie Godryka; dalsze słowa tylko pogrążyłyby zarówno Perseusa, jak i Aurorę, wyraźnie
— Jesteś może na bieżąco z tym, co dzieje się wśród naszych szlachetnie urodzonych znajomych? — zapytał, próbując zmienić temat. Po części dlatego, że nie chciał, aby Aquila wyciągała od niego informacje na temat Aurory, ale skoro krewniaczka postanowiła go odwiedzić, to dlaczego miałby nie skorzystać z jej obycia na salonach (i dużej ilości wolnego czasu, pozwalających jej pielęgnować relacje)? — W żadnym wypadku nie chodzi mi o plotki, dobrze wiesz, że te nigdy mnie nie interesowały, ale... Jest pewna dama, z którą w Hogwarcie bardzo lubiłem spędzać czas i pomyślałem, że może warto byłoby z nią odnowić kontakt. Nie chciałbym się jednak narzucać, jeśli już z kimś się spotyka, rozumiesz, prawda?
Błagam, Aquilo, weź na siebie rolę swatki i nie wypytuj mnie już o kobietę, z którą nic mnie nie łączy. Im mniej wiesz, tym lepiej dla ciebie.
Czy zawsze był aż tak wyczulony? Nie, stał się taki po śmierci Alpharda, zdradzie służki Aquilii oraz pojawieniu się w jego życiu Aurory po dwuletniej przerwie w ich znajomości. Nigdy nie miał wielu przyjaciół, co teraz zaczął odczuwać w dotkliwy sposób. Nie wiedział już do kogo ma się zwrócić po radę, komu się zwierzyć, ani kogo poprosił o pomoc. Czuł się jak rozbitek na bezludnej wyspie, mimo, że otaczało go mnóstwo ludzi.
— Podręczniki do socjologii, podobnie zresztą jak te dotyczące każdej innej dziedziny nauki, powinny być aktualizowane co najmniej raz na kilka lat. Każde pokolenie chce zmienić świat, który zastało. Zaczyna własną rewolucję, która, tak jak trwająca wojna, odciska piętno na całym społeczeństwie. Zastanawiałaś się kiedyś kim będziemy za kilka lat? — zapytał, odczuwając oczywistą ulgę z tego, że nie musiał niczego wyjaśniać kuzynce, choć zrobiłby to z wielką przyjemnością... za dnia. Noc była natomiast dobrą porą do zastanawiania się nad sensem życia, przyszłością i rozpamiętywania tego, czego nie dało się zmienić.
— Nie mam kochanki — odrzekł zgodnie z prawdą. W tamtym okresie spotykał się od czasu do czasu z wynajętą kurtyzaną, ale nie nazwałby tego romansem, a tym bardziej nie widział potrzeby, aby zwierzać się z tej znajomości Aquilii. To było zbyt intymne, zbyt wulgarne, żeby dzielić się tą informacją z kimkolwiek, a zwłaszcza z kuzynką. Na Merlina, nawet będąc pijanym nie opowiadał Rigelowi o swoich podbojach... — To tylko przyjaciółka. Nikt więcej.
Chciał dopowiedzieć, że jeszcze z czasów Hogwartu i kursów w Mungu, ale w ostatniej chwili się powtrzymał. Niewiele było dziewcząt, z którymi Perseus spędzał czas, a które później podobnie jak on postanowiły zostać uzdrowicielami. Wystarczyło już, że w liście wspomniał o Dolinie Godryka; dalsze słowa tylko pogrążyłyby zarówno Perseusa, jak i Aurorę, wyraźnie
— Jesteś może na bieżąco z tym, co dzieje się wśród naszych szlachetnie urodzonych znajomych? — zapytał, próbując zmienić temat. Po części dlatego, że nie chciał, aby Aquila wyciągała od niego informacje na temat Aurory, ale skoro krewniaczka postanowiła go odwiedzić, to dlaczego miałby nie skorzystać z jej obycia na salonach (i dużej ilości wolnego czasu, pozwalających jej pielęgnować relacje)? — W żadnym wypadku nie chodzi mi o plotki, dobrze wiesz, że te nigdy mnie nie interesowały, ale... Jest pewna dama, z którą w Hogwarcie bardzo lubiłem spędzać czas i pomyślałem, że może warto byłoby z nią odnowić kontakt. Nie chciałbym się jednak narzucać, jeśli już z kimś się spotyka, rozumiesz, prawda?
Błagam, Aquilo, weź na siebie rolę swatki i nie wypytuj mnie już o kobietę, z którą nic mnie nie łączy. Im mniej wiesz, tym lepiej dla ciebie.
{............................. }
Ce qu'on appelle une raison de vivre , est en
même temps une excellente raison demourir .
même temps une excellente raison de
Słuchała kuzyna, kiwając jeszcze lekko głową. Bez najmniejszych wątpliwości względem prawdziwości jego słów, odbierała je jak przedłużenie lektury. Ciekawe dyskusje weszły jej w krew już od czasów Hogwartu, gdy to w Klubie Dyskusyjnym spędzała długie wieczory, niemal zdzierając gardło od setek tysięcy wypowiedzianych słów. Tym razem jednak dyskutowała na temat socjologii, psychologii tłumu, w pewnym sensie także technik manipulacji. Temat był nie tylko jej bliski, ale również szalenie ciekawy, to też w rozmowie chciała się całkowicie pogrążyć. - Będziemy wielcy, Perseuszu - wypowiedziała niczym mantrę odpowiedź na pytanie kuzyna. Głęboko w to wierzyła, każdym mięśniem i każdą kością swojego ciała. - Staniemy się kimś, kogo nigdy szczyt łańcucha pokarmowego nie widział. Wszelkie troski, zmartwienia i obawy o tradycję odejdą. Będziemy mogli bez skrępowania kultywować naszą historię - taką przyszłość dla siebie i innych widziała. - Będziemy zwycięzcami, drogi kuzynie - odpowiedziała jeszcze, pewna każdego słowa. Alphard niósł je dalej, a jego scheda stanowiła teraz podstawę. Chociaż czas rzeczywiście leczył rany, uśmierzał ból, to słowa Czarnego Pana pozostawały zawsze tak samo ważne i tak samo aktualne. Składane mu pokłony się opłaciły. Historia nigdy nie widziała nikogo tak potężnego, tak światłego i tak wielkiego jak on. - A ty, drogi kuzynie, myślisz, że gdzie będziemy za kilka lat? - spytała o rzecz tożsamą, a jednak nieco różną, akcentując mocniej słowo gdzie. Odpowiedzi mogło być mnóstwo, poczynając od lokalizacji na świecie, na metaforycznych domniemaniach kończąc. To jednak było płynne, zbyt zależne od czynników zewnętrznych i obydwoje najpewniej doskonale wiedzieli, że nie dało się przewidzieć ani kim będą, ani gdzie będą, ani kiedy będą. Nawet jeśli wiara była silna. Nawet jeśli kłamstwa nie mieszkały na Grimmauld Place. Nawet jeśli mieszkały. - Rozumiem... - kiwnęła ponownie głową na informację, że to nie kochanka, to przyjaciółka. - Przyjaciółka - powtórzyła. Merlinie... Kochanką by się nie przejęła, za grosz. Taki już był świat i nawet nie do końca jej to przeszkadzało. Gdyby nie romantyczna dusza zepsutej i rozpuszczonej lady, sama zapewne już dawno obracałaby się wśród takowych, wpuszczając męża w maliny. O jej rękę zabiegał jednak Craig Burke, a on był inny niż tamci. Był na drodze, która sprowadzić na niego miała pełne zaangażowanie i oddanie Aquili Black, a to do diaska coś znaczyło. Zbyt głęboko myślała nad tą przyjaciółką z Doliny Godryka, aby wyraźnie usłyszeć następne pytanie i dokładnie je przeanalizować. - Jakby się spotykała, to bym wiedziała... Kto to? - powiedziała szybko, wręcz mechanicznie, tak jakby usłyszała co drugie słowo, wciąż wpatrując się w kuzyna pełnym troski spojrzeniem. W głowie rodził się plan, którego nie mógł jeszcze dostrzec. Jedynie wyjątkowo skupiona mina, zaciśnięte usta, spojrzenie nieco odległe, tak jakby wpatrywało się w coś w środku jego głowy, a nie w jego oczy. Widziała jednak doskonale wszystko. Świat był okrutny, a wojna była jego przyjaciółką. Tak bardzo starała się, aby zaczęło to wyglądać normalnie, aby spragnieni znaleźli wodę, aby głodujący znaleźli pożywienie, aby sieroty znalazły schronienie, aby wdowy znalazły ukojenie. - Ma czystą krew? - spytała jeszcze, uznając, że odpowiedź będzie twierdząca. Nie wyobrażała sobie, aby Perseus mógł spędzać czas z kimkolwiek, kto takiej krwi nie miał. - Perseuszu... - zaczęła pochmurnie, po czym wstała z jednego z foteli, odpychając się dłońmi od jego oparć. Okrążyła jeszcze biurko i teraz stanęła tuż obok kuzyna, tak, że dzieliło ich może wyciągnięcie ręki. Co dostrzegę w Twych oczach, gdy jeszcze raz w nie spojrzę? - Biedna dziewczyna... - powiedziała, wyciągając dłonie przed siebie, aby objąć kuzyna. Blackowie nie słynęli z wylewności, ale były momenty gdy można było sobie na nie pozwolić, a ona była młodą dziewczyną. - To przerażające miejsce, pełne rebeliantów. Słyszałam historie... Tam ludzie żyją wśród mugoli, którzy ich atakują... Tam nie ma opieki policji, ludzie są pozostawieni sami sobie - kontynuowała, obejmując jego tułów. - Musimy jej pomóc - dopiero wtedy oderwała się od kuzyna, usiłując złapać jego spojrzenie. Była pewna swoich słów. Nie był jej bratem, ale to on bronił jej w szkole, gdy zbyt wielu gorzej urodzonych chłopców próbowało się zalecać, gdy któryś gryfon ją obraził. Był członkiem rodu Black, a ona była gotowa ustalić w plan działania w tydzień, angażując odpowiednie osoby. - Nie możesz jej tam zostawić, Perseuszu. Musimy znaleźć jej schronienie w Londynie - i to szybko, zanim wojna rozpęta się na dobre.
Może nic tam nie będzie. może to tylko fantazja. Potrzeba poszukiwania, która mnie wzmacnia. Potrzeba mi tego by wzrastać.
Aquila Black
Zawód : badaczka historii, filantropka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Czas znika, mija przeszłość, wiek niezwrotnie bieży,
A występków szkaradność lub cnoty przykłady,
Te obrzydłe, te święte zostawują ślady.
A występków szkaradność lub cnoty przykłady,
Te obrzydłe, te święte zostawują ślady.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Skrzyżował dłonie na piersiach, zmarszczył brwi, a jego wzrok wbił się gdzieś w spowitą mrokiem ścianę przed nim — robił tak zawsze, gdy nad czymś intensywnie myślał, rozważał coś tak absorbującego, że wymagało na moment odcięcia się od tego, co działo się wokół Perseusa, ignorowania wszelkich bodźców z zewnątrz. Znów bujasz w obłokach, rzekłby Regulus. Jesteś podatny na atak, wtórowałby mu nauczyciel obrony przed czarną magią. Dokąd odpłynąłeś?, zapytałaby łagodnie matka. I mimo, że starał się znaleźć najbardziej satysfakcjonującą dla kuzynki odpowiedź, nie potrafił powiedzieć, gdzie będą za kilka lat. Wiedział natomiast gdzie sam chciałby być; w swoim teatrze zwanym własną kliniką magipsychiatryczną, pociągając za sznurki zależności swoich marionetek, budując swoje imperium na najskrytszych pragnieniach i wstydliwych sekretach innych.
— Wciąż na Grimmauld Place. Spokojni o swój los, otoczeni czarodziejami, którym możemy w pełni zaufać. — być może nie brzmiało to tak dumnie i doniośle jak słowa Aquili, ale było szczere. Blackowie mogliby zostać nawet i królami świata, ale jeżeli nie czuli się bezpiecznie we własnym domu, w miejscu, który miał służyć za ich azyl, byli osłabieni. I może z wiekiem robił się coraz nudniejszy i spokojniejszy, bardziej staroświecki, ale gdzieś tam pomiędzy wielkimi planami budowania swojego imperium, przewidywał także miejsce na rodzinę. Na piękną damę przy jego boku i co najmniej trójkę dzieci, których radosne głosy będą niosły się wśród ozdobionych ciemną tapetą korytarzy.
— Przyjaciółka — powtórzył pewniej, choć z niekrytym zmęczeniem i pewną obawą w głosie, natychmiast żałując, że nie skłamał i nie powiedział, że to tylko kolejna panna, z którą spędza już-nie-tak-samotne noce. Ale przecież Aurora, nawet gdyby los sprawił, że zostałaby jego kochanką, byłaby dla niego kimś więcej. Na szczęście temat szybko uległ zmianie. — Lady... Lady Odetta Parkinson. Chciałbym zaprosić ją na... Och, o co chodzi? Dlaczego tak na mnie patrzysz?
Westchnął tylko, gdy ponownie zaczęła mówić o Aurorze. Skinął głową na pytanie o status krwi, mając nadzieję, że to zamknie usta arystokratce. Ale ona mówiła, i mówiła i uznał to nawet za całkiem rozczulające, że chciała pomóc. Szkoda tylko, że zmieniłaby zdanie, gdyby dowiedziała się, kim jest przyjaciółka Perseusa. Z kim jest spokrewniona, jakie ma poglądy.
— Posłuchaj mnie, Aquilo. To nie taka przyjaciółka — ponownie westchnął zmęczony, odgarniając kosmyk z ramienia kuzynki, gdy ta postanowiła naruszyć nieco jego przestrzeń osobistą. — Jest dokładnie tam, gdzie powinna być. Bezpieczniejsza, niż byłaby w Londynie.
I zaraz poczuł silną potrzebę wytłumaczenia się. Ciało Alpharda jeszcze całkiem nie ostygło, a Perseus pchał się prosto w paszczę lwa.
— Wiem, jak to wygląda, ale nie jest naszym wrogiem — sprzymierzeńcem też nie — Może być w posiadaniu informacji, które... Och, zresztą, to nie ma znaczenia. Nie chcę, żebyś się w to mieszała. Rozumiesz, Aquilo? Żadnej pomocy, żadnego szukania schronienia, a już na pewno żadnego informowania o tej sprawie kogokolwiek. — wyrzucił z siebie niemalże na jednym tchu, nieco agresywnie, czego zaraz potrzebował. Zbyt dużo sił, zarówno psychicznych, jak i fizycznych, zabierało mu ukrywanie wszystkiego. — To coś, z czym muszę poradzić sobie sam... — dodał cicho, przepraszającym tonem, jakby to miało być wystarczającym usprawiedliwieniem jego zachowania. A przecież wcale nie był dumny z tego, co robił. Wycieczki do Doliny Godryka, na tereny wroga, w samym środku wojny były chyba najwyższym aktem butności i zuchwałości, a przy okazji nieroztropności. Bał się tego, co mogłoby się wydarzyć, gdyby tylko jego obecność na ziemiach Abbottów została wykryta. Nawet teraz drżały mu dłonie, co starał się ukryć chowając je za plecami. Jak uczeń, który coś przeskrobał.
— To prawda, że lorda Carrowa nie było na koncercie? — zapytał niby od niechcenia i bez związku ze swoimi poprzednimi słowami, ale w głowie Perseusa wszystko układało się w całość. Jego wizyty w Dolinie, koncert u Burke i lord Ares; wszystko to było połączone ze sobą siecią splątanych nici, na pierwszy rzut oka chaotyczną i nie do ogarnięcia.
Ale on wiedział, co robi. Nic nie działo się bez celu.
— Wciąż na Grimmauld Place. Spokojni o swój los, otoczeni czarodziejami, którym możemy w pełni zaufać. — być może nie brzmiało to tak dumnie i doniośle jak słowa Aquili, ale było szczere. Blackowie mogliby zostać nawet i królami świata, ale jeżeli nie czuli się bezpiecznie we własnym domu, w miejscu, który miał służyć za ich azyl, byli osłabieni. I może z wiekiem robił się coraz nudniejszy i spokojniejszy, bardziej staroświecki, ale gdzieś tam pomiędzy wielkimi planami budowania swojego imperium, przewidywał także miejsce na rodzinę. Na piękną damę przy jego boku i co najmniej trójkę dzieci, których radosne głosy będą niosły się wśród ozdobionych ciemną tapetą korytarzy.
— Przyjaciółka — powtórzył pewniej, choć z niekrytym zmęczeniem i pewną obawą w głosie, natychmiast żałując, że nie skłamał i nie powiedział, że to tylko kolejna panna, z którą spędza już-nie-tak-samotne noce. Ale przecież Aurora, nawet gdyby los sprawił, że zostałaby jego kochanką, byłaby dla niego kimś więcej. Na szczęście temat szybko uległ zmianie. — Lady... Lady Odetta Parkinson. Chciałbym zaprosić ją na... Och, o co chodzi? Dlaczego tak na mnie patrzysz?
Westchnął tylko, gdy ponownie zaczęła mówić o Aurorze. Skinął głową na pytanie o status krwi, mając nadzieję, że to zamknie usta arystokratce. Ale ona mówiła, i mówiła i uznał to nawet za całkiem rozczulające, że chciała pomóc. Szkoda tylko, że zmieniłaby zdanie, gdyby dowiedziała się, kim jest przyjaciółka Perseusa. Z kim jest spokrewniona, jakie ma poglądy.
— Posłuchaj mnie, Aquilo. To nie taka przyjaciółka — ponownie westchnął zmęczony, odgarniając kosmyk z ramienia kuzynki, gdy ta postanowiła naruszyć nieco jego przestrzeń osobistą. — Jest dokładnie tam, gdzie powinna być. Bezpieczniejsza, niż byłaby w Londynie.
I zaraz poczuł silną potrzebę wytłumaczenia się. Ciało Alpharda jeszcze całkiem nie ostygło, a Perseus pchał się prosto w paszczę lwa.
— Wiem, jak to wygląda, ale nie jest naszym wrogiem — sprzymierzeńcem też nie — Może być w posiadaniu informacji, które... Och, zresztą, to nie ma znaczenia. Nie chcę, żebyś się w to mieszała. Rozumiesz, Aquilo? Żadnej pomocy, żadnego szukania schronienia, a już na pewno żadnego informowania o tej sprawie kogokolwiek. — wyrzucił z siebie niemalże na jednym tchu, nieco agresywnie, czego zaraz potrzebował. Zbyt dużo sił, zarówno psychicznych, jak i fizycznych, zabierało mu ukrywanie wszystkiego. — To coś, z czym muszę poradzić sobie sam... — dodał cicho, przepraszającym tonem, jakby to miało być wystarczającym usprawiedliwieniem jego zachowania. A przecież wcale nie był dumny z tego, co robił. Wycieczki do Doliny Godryka, na tereny wroga, w samym środku wojny były chyba najwyższym aktem butności i zuchwałości, a przy okazji nieroztropności. Bał się tego, co mogłoby się wydarzyć, gdyby tylko jego obecność na ziemiach Abbottów została wykryta. Nawet teraz drżały mu dłonie, co starał się ukryć chowając je za plecami. Jak uczeń, który coś przeskrobał.
— To prawda, że lorda Carrowa nie było na koncercie? — zapytał niby od niechcenia i bez związku ze swoimi poprzednimi słowami, ale w głowie Perseusa wszystko układało się w całość. Jego wizyty w Dolinie, koncert u Burke i lord Ares; wszystko to było połączone ze sobą siecią splątanych nici, na pierwszy rzut oka chaotyczną i nie do ogarnięcia.
Ale on wiedział, co robi. Nic nie działo się bez celu.
{............................. }
Ce qu'on appelle une raison de vivre , est en
même temps une excellente raison demourir .
même temps une excellente raison de
Perseus miał zostać na Grimmauld Place. Oczywiście, że tam. To Aquilę zaś czekała przeprowadzka i, na Salazara, lepiej, żeby do Durham. Craig był czarodziejem niezwykłym, oddanym idei Czarnego Pana, poświęcającym czas i ryzykującym w jego imieniu. Tak samo jak Alphard. Tak samo jak Alphard... Aquila jednak nie była łagodnym barankiem, którego celem było znalezienie sobie męża, nie brała przykładu z niektórych kobiet w jej rodzinie, z niektórych kobiet w jej towarzystwie. Była silnym klejnotem w koronie Blacków, córką lorda Polluxa i ani śniło jej się oddać wszystko to, co miała za proste uczucie i prostą miłość. Zasługiwała na więcej i więcej zamierzała otrzymać. Czy to się komuś podoba, czy nie. Jednak nie na Grimmauld Place... I tego musiała być świadoma. - Nie istnieje coś takiego jak pełne zaufanie, Perseusie - powiedziała spokojnie, nauczona doświadczeniem bardziej niż mogłaby tego chcieć. - Ufać możemy jedynie sobie, o czym doskonale wiesz - błogi i niczym nieskrępowany uśmiech spłynął na jej twarz. Ufała Rigelowi, ufała Cygnusowi, ufała Alphardowi i ufała ojcu. Perseus był kuzynem, który zwykł nosić jej nazwisko, jednak ona wciąż nosiła żałobną czerń, po śmierci Alpharda. Miała nieść jego schedę i nic nie byłoby w stanie przeszkodzić Aquili Black, która zamierza dopiąć swego. - Och, to moja dobra koleżanka - odgarnęła włosy zza ucha, nieco zszokowana, że to Odettą zainteresował się Perseus. - Z nikim się nie spotyka - powiedziała jeszcze krótko, bo nie zamierzała zostawać swatką, gdy nie miała pełnego obrazu sytuacji. Nazwisko Black stanowiło o potędze, a jej imię świadczyło tylko o niej. Były jednak ważniejsze sprawy, a jej kuzyn był przecież kobieciarzem, nie potrzebował pomocy, aby dopiąć swego. Patrzyła więc na niego, nieskrępowana niczym, mrużąc spojrzenie, wiedząc, że w rękawie ma asa, ale nie zamierzając go wykorzystać. Jeśli jednej rzeczy nauczył jej ojciec, to tego, że liczył się ród. Nie, nie rodzina. Ród. To nazwisko Black miało mieć wpływy i to nazwisko Black miało oznaczać prawo. Spełniała więc wolę ojca pokornie, rada, będąc, że przyszło jej wypełniać to zadanie. On mieszał się w swoich słowach. Nie jest naszym wrogiem, ale ma mieszkać w Dolinie Godryka? W co takiego wplątał się Perseus, że teraz uciekał od normalnej rozmowy. Na szczęście ptaszki ćwierkały tu i tam. Na szczęście lub nie, liczył się ród. - Doskonale wiesz, czego oczekuje pan ojciec. Ja na Twoim miejscu wolałabym go nie zawieść - odsunęła się od kuzyna, marszcząc brwi. Chciała być miła i pomóc, ale Perseus tej pomocy nie chciał. Jeśli miał jakiś plan, to był jego plan, a Black nie była wścibską dziewuszką. Problem polegał na tym, że sama nazwa Doliny Godryka była ryzykowna, a jeśli on plątał się w sprawy Abbottów... Nawet myśleć nie chciała jak wściekły byłby Pollux Black. Sama nie podpadła mu i nie miała najmniejszego zamiaru tego robić, nawet w najtrudniejszych chwilach. - Prawda - powiedziała krótko, siadając ponownie na fotelu i zakładając nogę na nogę, opierając się w oparciu. Była w swoim domu, nawet jeśli był to gabinet kuzyna. Na szczęście tu mogła się rozluźnić. Wolała wiedzieć wszystko, ale nie musiała wiedzieć nic. Miała swoje sposoby. - Podobno oszpecił go upadek z aetona, ale Leander Nott stwierdził, że zatrzymały go obowiązki zawodowe - przewróciła oczami. - Primrose jest twardą kobietą, mało kto może jej podskoczyć, ale nawet mi byłoby nieco przykro. Na szczęście, mój narzeczony nigdy by tak nie zrobił - bo w życiu nie przystałaby na zaręczyny z kimś, kto jej nie szanuje i ojciec zapewne doskonale o tym wiedział, uznając, że ma wybrać sama spomiędzy sprawdzonych przez niego kawalerów. - To jednak decyzja Edgara Burka, co do zaręczyn Prim - ponownie przewróciła oczami, wiedząc, że przyjaciółka nie miała na nie żadnego wpływu. - Odetta to wspaniała dama, jakie masz zamiary? - tematu przyjaciółki z Doliny Godryka nie zamierzała więcej poruszać. Dowiedziała się tego czego chciała.
Może nic tam nie będzie. może to tylko fantazja. Potrzeba poszukiwania, która mnie wzmacnia. Potrzeba mi tego by wzrastać.
Aquila Black
Zawód : badaczka historii, filantropka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Czas znika, mija przeszłość, wiek niezwrotnie bieży,
A występków szkaradność lub cnoty przykłady,
Te obrzydłe, te święte zostawują ślady.
A występków szkaradność lub cnoty przykłady,
Te obrzydłe, te święte zostawują ślady.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Jeżeli miał być szczery, to nie chciał, aby którakolwiek z dam opuszczała Grimmauld Place. Nie znaczy to, że życzył im wszystkim staropanieństwa, wręcz przeciwnie, naprawdę zależało mu na tym, aby wszystkie z nich odnalazły szczęście w małżeństwach, a jeśli nie miłość, to chociaż spokój, lecz wciąż naiwnie wierzył w to, że nie stanie się to szybko. Uparcie starał się ignorować fakt, że nie stoi już przed nim dziewczynka, którą żarliwie przepraszał za nadepnięcie jej na stopy podczas nauki walca, a młoda kobieta, lady, świadoma swej pozycji w społeczeństwie i obowiązków wobec rodu. Odpychał od siebie myśli, że przyjdzie dzień, gdy Aquila przekroczy próg kamienicy po raz ostatni i już nie wróci; przynajmniej nie w charakterze mieszkańca, a gościa. A przecież tu był jej dom, jej miejsce. Tu, przed kominkiem w jego gabinecie, gdzie Perseus mógł ją ochronić, nie w obcych murach, bez względu na ich gościnność i przytulność. — Dlatego zamierzasz dusić w sobie wszystko i czekać, aż ciężar trosk całkowicie cię przygniecie? — nawet nie starał się ukryć zmartwienia, jakie malowało się na jego twarzy. — Dobrze jest czasem przerzucić chociaż jego część na drugą osobę. Poza tym, obdarzając kogoś zaufaniem, chociażby częściowym, możesz w przyszłości wiele zyskać... — wypowiadając te słowa uśmiechał się lekko, obracając w szczupłych palcach niedokończony list, lecz było coś niepokojącego w pozbawionym blasku onyksie tęczówek, coś lisiego, złowieszczego.
Każde jego słowo, gest i mimika krzyczały, że nie miał szlachetnych zamiarów wobec dziewczyny z Doliny Godryka. Za to jego twarz szczerze rozjaśniła się, gdy Aquila wspomniała o lady Odettcie. Damy nigdy by nie skrzywdził, nie zranił, nie wykorzystał. — Och, to... Dziękuję.
Perseus natomiast miał nieco bardziej przewrotne poglądy, z którymi wprawdzie nigdy się nie obnosił, ale nie były też one wielka tajemnicą; młody lord na pierwszym miejscu stawiał rodzinę. Osoby, z którymi łączyła go więź krwi, nie jedynie nazwisko. Wychodził z założenia, że nie da się zbudować potężnego rodu, jeżeli jego członkowie będą dla siebie obcy, nastawieni na zdobywanie władzy, a nie wzajemnego zaufania i wsparcia. I kochał swe kuzynostwo z Grimmauld Place jak rodzeństwo, bo przecież wychowując się w jednym domu, będąc posłuszni głowie rodu, niewiele różnili się od braci i sióstr. — Zapewniam cię, że nie zrobię niczego, co mogłoby zawieść lorda nestora — nie spodziewał się, by Pollux przyklaskiwał przedsięwzięciu, które nie dotyczyło w bezpośredni sposób Blacków, ale żywił nadzieję, że nie będzie też wściekły, gdy dowie się o co naprawdę chodziło. Zakładając, że w ogóle się dowie.
Zmartwiło go potwierdzenie plotek. Tak bardzo, że nawet nie starał się ukryć posępnego wyrazu twarzy.
— Jeżeli tylko spróbowałby upokorzyć cię w ten sposób, lord nestor musiałby szukać ci nowego narzeczonego. Albo, co bardziej prawdopodobne, pojawiłoby się ogłoszenie o poszukiwaniach nowego magipsychiatry w Mungu... — rzucił żartem, starając się rozluźnić nieco atmosferę. — Ale Edgar wie, co robi — potwierdził skinieniem głowy, choć wcale nie był tego taki pewien. Wyglądało jednak na to, że na tym temat nieszczęsnego koncertu i nietaktownego zachowania narzeczonego Primrose został zakończony.
Zaskoczyła go pytaniem o Odettę, ale rozmowa o lady Parkinson była zdecydowanie bezpieczniejsza.
— Cóż... — zaczął, zajmując miejsce na fotelu obok Aquili — Na początek chciałbym się dowiedzieć, czy nie ma o mnie negatywnego zdania. A później, jeżeli okaże się, że lubi mnie choć trochę, porozmawiam z nestorami... — być może brzmiało to nieco absurdalnie z ust lorda, ale odkąd rozpoczął specjalizację, zaczął również przykładać większą wagę do sympatii w małżeństwie. Widział, jak wiele tragedii niosły ze sobą związki, w których małżonkowie się nienawidzą.
— Ale może wrócimy do tej rozmowy jutro, Aquilo? — zaproponował, dyskretnie rzucając zmęczone spojrzenie na zegar postawiony na kominku. Zostało mu zaledwie kilka godzin snu.
| zt
Każde jego słowo, gest i mimika krzyczały, że nie miał szlachetnych zamiarów wobec dziewczyny z Doliny Godryka. Za to jego twarz szczerze rozjaśniła się, gdy Aquila wspomniała o lady Odettcie. Damy nigdy by nie skrzywdził, nie zranił, nie wykorzystał. — Och, to... Dziękuję.
Perseus natomiast miał nieco bardziej przewrotne poglądy, z którymi wprawdzie nigdy się nie obnosił, ale nie były też one wielka tajemnicą; młody lord na pierwszym miejscu stawiał rodzinę. Osoby, z którymi łączyła go więź krwi, nie jedynie nazwisko. Wychodził z założenia, że nie da się zbudować potężnego rodu, jeżeli jego członkowie będą dla siebie obcy, nastawieni na zdobywanie władzy, a nie wzajemnego zaufania i wsparcia. I kochał swe kuzynostwo z Grimmauld Place jak rodzeństwo, bo przecież wychowując się w jednym domu, będąc posłuszni głowie rodu, niewiele różnili się od braci i sióstr. — Zapewniam cię, że nie zrobię niczego, co mogłoby zawieść lorda nestora — nie spodziewał się, by Pollux przyklaskiwał przedsięwzięciu, które nie dotyczyło w bezpośredni sposób Blacków, ale żywił nadzieję, że nie będzie też wściekły, gdy dowie się o co naprawdę chodziło. Zakładając, że w ogóle się dowie.
Zmartwiło go potwierdzenie plotek. Tak bardzo, że nawet nie starał się ukryć posępnego wyrazu twarzy.
— Jeżeli tylko spróbowałby upokorzyć cię w ten sposób, lord nestor musiałby szukać ci nowego narzeczonego. Albo, co bardziej prawdopodobne, pojawiłoby się ogłoszenie o poszukiwaniach nowego magipsychiatry w Mungu... — rzucił żartem, starając się rozluźnić nieco atmosferę. — Ale Edgar wie, co robi — potwierdził skinieniem głowy, choć wcale nie był tego taki pewien. Wyglądało jednak na to, że na tym temat nieszczęsnego koncertu i nietaktownego zachowania narzeczonego Primrose został zakończony.
Zaskoczyła go pytaniem o Odettę, ale rozmowa o lady Parkinson była zdecydowanie bezpieczniejsza.
— Cóż... — zaczął, zajmując miejsce na fotelu obok Aquili — Na początek chciałbym się dowiedzieć, czy nie ma o mnie negatywnego zdania. A później, jeżeli okaże się, że lubi mnie choć trochę, porozmawiam z nestorami... — być może brzmiało to nieco absurdalnie z ust lorda, ale odkąd rozpoczął specjalizację, zaczął również przykładać większą wagę do sympatii w małżeństwie. Widział, jak wiele tragedii niosły ze sobą związki, w których małżonkowie się nienawidzą.
— Ale może wrócimy do tej rozmowy jutro, Aquilo? — zaproponował, dyskretnie rzucając zmęczone spojrzenie na zegar postawiony na kominku. Zostało mu zaledwie kilka godzin snu.
| zt
{............................. }
Ce qu'on appelle une raison de vivre , est en
même temps une excellente raison demourir .
même temps une excellente raison de
5 grudnia 1957
Po odpowiednio długim czasie wpatrywania się w wyjątkowo otwarte przestrzenie (podróże morskie mają to do siebie), było coś przyjemnego w przebywaniu na nowo w niewielkich, ale wspaniale komfortowych pomieszczeniach. W ograniczeniu horyzontów. Żadnego przechyłu, żadnych wahań. No, przynajmniej w otoczeniu. W niej samej? Dużo bardziej sztormowo. Nadmiar myśli, nacierających na siebie, sprzecznych, a przy tym żądających ciągłej uwagi. Kiedy już wydawało jej się, że zepchnęła je na bok, powracały z większą siłą. Odbierały rozsądek, przyprawiały o mdłości, spędzały sen z powiek. To ostatnie wreszcie sprawiło, że teraz siedziała w gabinecie, gotowa na starcie. Nie z Perseusem. Wierzyła, że jest po jej stronie. Na swój sposób, jako lekarz. Młody stażem, ale może przez to - gorliwy, ambitny. Poświęcony pracy.
Nie oddawała choćby najmniejszego skrawka kontroli nad własnym jestestwem lekką ręką, sama miała jej w końcu tak niewiele. Tak przynajmniej tłumaczyła to sobie do niedawna. Czy jednak naprawdę, gdyby wysiliła się być ze sobą szczera, była jeszcze tą marionetką, którą za wiele sznureczków można było pociągnąć w tą czy inną stronę? Czy też poruszała się w tym samym rytmie już tylko przez własny marazm, przyzwyczajenie, wygodę? Straciła wiele, najdroższego brata, męża, ale tam gdzie kończyło się oparcie, kończył się też wpływ. Nie to, że nagle stała się niepodległa. Miała jednak szansę, wreszcie na nowo, stawać się. Dlaczego jej nie wykorzystywała? Dyskomfort tego położenia dopiero w niej dojrzewał, dlaczego tak późno? Im klarowniejsza stawała się dla niej wizja świata wokół, tym bardziej zagubiona czuła się w sobie, tym mniejsza sobie się wydawała. Dla zachowania jakich pozorów pozwoliła sobie tak skarleć?
Skierowała twarz i spojrzenie ku oknu. Bardzo blade usta zastygły w uprzejmym uśmiechu przeznaczonym dla powitań, ale oczy, szkliste, delikatnie podbarwione czerwienią zdradzały rzadkie dla Elaine, uzewnętrznione poruszenie. Swoim zwyczajem przedłużała do granic wytrzymałości moment ciszy przed pierwszymi wypowiedzianymi przez siebie słowami. Trwała nieruchomo, wyprostowana, oddychając miarowo, z dłońmi splecionymi na kolanach. Pozornie opanowana, niemal posągowa. Zastygła jakby w oczekiwaniu, w zapomnieniu, że w tym towarzystwie, w tych okolicznościach to do niej należy inicjatywa.
- Nie mogę spać. Zasnąć, a nawet jeśli, to budzę się szybko, zwykle pod wpływem takiego lub innego koszmaru. - Wreszcie coś na głos. Jej ton pozostawał rzeczowy, równie dobrze mogłaby opowiadać o zamówieniu na krem czy bransoletkę. Dało się jednak dostrzec kolejną rysa na obrazie perfekcyjnego opanowania, zmaszczone brwi. Odpędzenie wspomnienia snów kosztowało ją sporo skupienia, ale wcale nie spieszyło jej się rozwijać tematu. - Potrzebuję czegoś, co zapewni mi sen, nie czyniąc snów... barwniejszymi. Czy jest coś, co możesz mi polecić?
Po odpowiednio długim czasie wpatrywania się w wyjątkowo otwarte przestrzenie (podróże morskie mają to do siebie), było coś przyjemnego w przebywaniu na nowo w niewielkich, ale wspaniale komfortowych pomieszczeniach. W ograniczeniu horyzontów. Żadnego przechyłu, żadnych wahań. No, przynajmniej w otoczeniu. W niej samej? Dużo bardziej sztormowo. Nadmiar myśli, nacierających na siebie, sprzecznych, a przy tym żądających ciągłej uwagi. Kiedy już wydawało jej się, że zepchnęła je na bok, powracały z większą siłą. Odbierały rozsądek, przyprawiały o mdłości, spędzały sen z powiek. To ostatnie wreszcie sprawiło, że teraz siedziała w gabinecie, gotowa na starcie. Nie z Perseusem. Wierzyła, że jest po jej stronie. Na swój sposób, jako lekarz. Młody stażem, ale może przez to - gorliwy, ambitny. Poświęcony pracy.
Nie oddawała choćby najmniejszego skrawka kontroli nad własnym jestestwem lekką ręką, sama miała jej w końcu tak niewiele. Tak przynajmniej tłumaczyła to sobie do niedawna. Czy jednak naprawdę, gdyby wysiliła się być ze sobą szczera, była jeszcze tą marionetką, którą za wiele sznureczków można było pociągnąć w tą czy inną stronę? Czy też poruszała się w tym samym rytmie już tylko przez własny marazm, przyzwyczajenie, wygodę? Straciła wiele, najdroższego brata, męża, ale tam gdzie kończyło się oparcie, kończył się też wpływ. Nie to, że nagle stała się niepodległa. Miała jednak szansę, wreszcie na nowo, stawać się. Dlaczego jej nie wykorzystywała? Dyskomfort tego położenia dopiero w niej dojrzewał, dlaczego tak późno? Im klarowniejsza stawała się dla niej wizja świata wokół, tym bardziej zagubiona czuła się w sobie, tym mniejsza sobie się wydawała. Dla zachowania jakich pozorów pozwoliła sobie tak skarleć?
Skierowała twarz i spojrzenie ku oknu. Bardzo blade usta zastygły w uprzejmym uśmiechu przeznaczonym dla powitań, ale oczy, szkliste, delikatnie podbarwione czerwienią zdradzały rzadkie dla Elaine, uzewnętrznione poruszenie. Swoim zwyczajem przedłużała do granic wytrzymałości moment ciszy przed pierwszymi wypowiedzianymi przez siebie słowami. Trwała nieruchomo, wyprostowana, oddychając miarowo, z dłońmi splecionymi na kolanach. Pozornie opanowana, niemal posągowa. Zastygła jakby w oczekiwaniu, w zapomnieniu, że w tym towarzystwie, w tych okolicznościach to do niej należy inicjatywa.
- Nie mogę spać. Zasnąć, a nawet jeśli, to budzę się szybko, zwykle pod wpływem takiego lub innego koszmaru. - Wreszcie coś na głos. Jej ton pozostawał rzeczowy, równie dobrze mogłaby opowiadać o zamówieniu na krem czy bransoletkę. Dało się jednak dostrzec kolejną rysa na obrazie perfekcyjnego opanowania, zmaszczone brwi. Odpędzenie wspomnienia snów kosztowało ją sporo skupienia, ale wcale nie spieszyło jej się rozwijać tematu. - Potrzebuję czegoś, co zapewni mi sen, nie czyniąc snów... barwniejszymi. Czy jest coś, co możesz mi polecić?
It goes on, this world
Stupid and brutal
But I do not
I do not
Stupid and brutal
But I do not
I do not
Zmartwiony wzrok i głos kuzyna nie chowały się pod maską, jakie na Grimmauld Place przyszło oglądać. Samodzielnie nakładane i dopieszczane w każdym calu niczym listek figowy, przysłaniający usta i skrywane głęboko emocje. Te nie miały prawa do publiczności innej niż cztery ściany mieszkania, lub kieliszek słodkiego wina, przedzierający się przez gardło. Słuchała więc pytań kuzyna, nie ściągając nawet na moment drugiej twarzy, skrupulatnie nauczonej od ojca i braci. Dusiła każdą komórką każdą najgorszą myśl, tłamsiła własne uczucia, byleby tylko komfortowo móc udawać, że tak miało być. Wszelkie dokładne plany na rozwój, na przyszłość powoli się sypały, żeby nie powiedzieć, że leżały pod gruzami bezpiecznej bańki i muru, który wokół niej ktoś kiedyś zbudował. Działania należało jednak kontynuować, bo przecież taka była jej rola jako Blacka. Płatek ucha zaswędział, ale nie reagowała na bodźce. - Dziękuję, Perseusie - kiwnęła głową, nieco odchylając ją do tyłu. Mówienie o zaufaniu w tym domu należało do zagadek, zresztą... Musiała wszystko sobie poukładać, a teraz o wiele bardziej interesującą była przyjaciółka z Doliny Godryka. Zatrzepotała jeszcze rzęsami. - Oh, jestem pewna - jeśli sprzeciwiłby się nestorowi, jego wygodne życie zapewne, by się skończyło. Społeczeństwo trwało w stanie wojny i nie mogli pozwolić sobie teraz na żadne upokorzenia i zagrożenia. Wystarczy, że z każdej strony atakowani byli przez buntowników i tych okropnych rebeliantów. Misja była jasna i klarowna, prowadzić nazwisko Black do potęgi, co zresztą zrobił już Alphard, umierając, jak bohater. Nie widziała wtedy w oczach ojca zawodu, ani bólu, ale rozumiała, że przecież na tym polegała maska, któż miałby odwagę, by mu ją ściągnąć? - Nie będę z kimś, kto na mnie nie zasługuje - powiedziała ściskając mocniej do siebie usta, przecież tego akurat była pewna. Jej narzeczony miał ją szanować, dbać o jej potrzeby, rozpieszczać i, co najważniejsze, traktować jak człowieka. Zbyt wiele już widziała w oczach zamężnych koleżanek, aby móc pozwolić sobie na jakiekolwiek uchylenia w tej kwestii. Nie była przecież delikatnym kwiatem Blacków, a klejnotem i gwiazdą, która świecić miała jeszcze długie lata. - Odetta to mądra kobieta, o wspaniałym poczuciu humoru. Darzę ją sympatią - chociaż ród, z którego pochodzi jej matka nie do końca. Kiwnęła jeszcze głową, sama była zmęczona, miała jeszcze wiele rzeczy do przemyślenia i oczywiście do zrobienia, w związku z drobną informacją, którą dziś przypadkiem wydał jej kuzyn. - Nie skrzywdź jej serca, duszy, ni ciała - zatrzymała się na chwilę w drzwiach, mierząc Perseusa łagodnym spojrzeniem. - A ona nie skrzywdzi twojego.
zt
zt
Może nic tam nie będzie. może to tylko fantazja. Potrzeba poszukiwania, która mnie wzmacnia. Potrzeba mi tego by wzrastać.
Aquila Black
Zawód : badaczka historii, filantropka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Czas znika, mija przeszłość, wiek niezwrotnie bieży,
A występków szkaradność lub cnoty przykłady,
Te obrzydłe, te święte zostawują ślady.
A występków szkaradność lub cnoty przykłady,
Te obrzydłe, te święte zostawują ślady.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Onyksowe tęczówki bacznie przyglądały się kobiecie zasiadającej naprzeciw Perseusa w fotelu obitym czarnym zamszem przetykanym złotymi nićmi układającymi się w kwiatowe wzory. Były ładne, zdecydowanie zbyt ładne, najpewniej otrzymane w spadku, zniesione gdzieś ze strychu w momencie, w którym młody lord dorósł do własnego gabinetu, a wcześniej trzymane w pokoju dziennym lub bawialni. Nie pasowały do zagraconego książkami pomieszczenia, podobnie jak zajmująca jeden z nich efemeryczna postać. Perseus nie spodziewał się, że kiedykolwiek będzie przyjmował pacjentów na Grimmauld Place; gdyby tak było, już dawno rozkazałby służbie zrobić porządek z bałaganem, wśród którego tylko on się odnajdywał.
Teraz wodził wzrokiem po całej sylwetce lady Avery, analizował każdy jej gest, próbował spojrzeć jej w oczy, lecz ona mu umykała. Odniósł wrażenie, że ma przed sobą jedynie cień kobiety, którą poznał przed laty, wydawała mu się jakaś obca, nieobecna, strapiona. Domyślał się, jakie mogły być jej powody wizyty u magipsychiatry; twierdzenie, ze Perseus trzyma się z dala od plotek było błędne. On zwyczajnie nie powtarzał ich dalej i traktował informacje w nich zawarte z dystansem. Postępował według zasad, które matka przekazała mu w dzieciństwie, a sama wyniosła z domu rodzinnego — auribus frequenitius quam lingua utere. Uszu używaj częściej niż języka.
Słuchał więc, obracając w bladych dłoniach pióro, nawet jeżeli jedynym dźwiękiem była cisza przerywana ich oddechami. Nie zamierzał tego zmieniać, postanowił dać kobiecie czas na poukładanie sobie w głowie tego, co chciała mu powiedzieć, uspokojenie kołatającego serca, pozbycie się niechcianych łez szklących się w jej oczach. Pośpiech mógłby tylko im zaszkodzić.
— Mógłbym — odpowiedział z wolnym skinieniem głowy, odczuwając ulgę z tego, że Elaine wreszcie postanowiła podzielić się z nim swoimi problemami. — Jednakże, jeżeli lady pozwoli, chciałbym zasugerować pójście nieco głębiej. Insomnia oraz parasomia nierzadko są ściśle powiązane z innymi schorzeniami, znacznie poważniejszymi. Leczenie objawowe jest jak gaszenie pożaru budynku jednym wiadrem wody. Jeżeli ci się poszczęści, ugasisz jedno miejsce, lecz nim się obejrzysz, ogień zajmie kolejne — mówił spokojnie, z charakterystyczną dla siebie łagodnością oraz serdecznością przebijającymi się przez profesjonalizm, jednocześnie nie ujmując Perseusowi powagi, z jaką podchodził do wykonywania swoich obowiązków. — Dlatego zanim przejdę do farmakoterapii, chciałbym zadać ci kilka pytań, dzięki którym być może uda się nam dotrzeć do źródła. Oczywiście, do niczego nie zmuszam.
Odłożył pióro na otwarty notes, który przez cały czas spoczywał na kolanach magipsychiatry. Sam natomiast zaplótł dłonie w koszyczek i przyglądał się swej pacjentce. Czekał na jej decyzję.
Teraz wodził wzrokiem po całej sylwetce lady Avery, analizował każdy jej gest, próbował spojrzeć jej w oczy, lecz ona mu umykała. Odniósł wrażenie, że ma przed sobą jedynie cień kobiety, którą poznał przed laty, wydawała mu się jakaś obca, nieobecna, strapiona. Domyślał się, jakie mogły być jej powody wizyty u magipsychiatry; twierdzenie, ze Perseus trzyma się z dala od plotek było błędne. On zwyczajnie nie powtarzał ich dalej i traktował informacje w nich zawarte z dystansem. Postępował według zasad, które matka przekazała mu w dzieciństwie, a sama wyniosła z domu rodzinnego — auribus frequenitius quam lingua utere. Uszu używaj częściej niż języka.
Słuchał więc, obracając w bladych dłoniach pióro, nawet jeżeli jedynym dźwiękiem była cisza przerywana ich oddechami. Nie zamierzał tego zmieniać, postanowił dać kobiecie czas na poukładanie sobie w głowie tego, co chciała mu powiedzieć, uspokojenie kołatającego serca, pozbycie się niechcianych łez szklących się w jej oczach. Pośpiech mógłby tylko im zaszkodzić.
— Mógłbym — odpowiedział z wolnym skinieniem głowy, odczuwając ulgę z tego, że Elaine wreszcie postanowiła podzielić się z nim swoimi problemami. — Jednakże, jeżeli lady pozwoli, chciałbym zasugerować pójście nieco głębiej. Insomnia oraz parasomia nierzadko są ściśle powiązane z innymi schorzeniami, znacznie poważniejszymi. Leczenie objawowe jest jak gaszenie pożaru budynku jednym wiadrem wody. Jeżeli ci się poszczęści, ugasisz jedno miejsce, lecz nim się obejrzysz, ogień zajmie kolejne — mówił spokojnie, z charakterystyczną dla siebie łagodnością oraz serdecznością przebijającymi się przez profesjonalizm, jednocześnie nie ujmując Perseusowi powagi, z jaką podchodził do wykonywania swoich obowiązków. — Dlatego zanim przejdę do farmakoterapii, chciałbym zadać ci kilka pytań, dzięki którym być może uda się nam dotrzeć do źródła. Oczywiście, do niczego nie zmuszam.
Odłożył pióro na otwarty notes, który przez cały czas spoczywał na kolanach magipsychiatry. Sam natomiast zaplótł dłonie w koszyczek i przyglądał się swej pacjentce. Czekał na jej decyzję.
{............................. }
Ce qu'on appelle une raison de vivre , est en
même temps une excellente raison demourir .
même temps une excellente raison de
Elaine uważała się za stosunkowo postępową (czyli na tyle, na ile ile było jej wygodnie) i odczuwała nawet pewnego rodzaju satysfakcję, kiedy mogła delikatnie nastąpić komuś na palce, wypowiadając na głos myśl lub prezentując się w sposób nieekscentryczny, a jednak - prowokujący, nie wpisujący się całkiem w oczekiwania innych. Warunkiem właściwiego działania tego typu zagrań była jednak nie tylko znajomość zasad gry, ale i odpowiednia w niej pozycja. Pozycja, której nie zaryzykowałaby stawiając z wyboru własną stopę w szpitalu; przyznając się na głos do jakichkolwiek istotnych mankamentów, cóż dopiero tych na umyśle. Pierwszym zwiastunem nadchodzącej burzy był szelest karmazynowej tafty jej długiej sukni, gdy nagle poruszyła się w fotelu, dotknięta jego sugestią. Nie zdecydowała się jednak na żaden konrketnie gest, zastygając zamiast tego jakby wpół drogi z uniesionymi dłońmi, z którymi nagle nie była pewna co zrobić. Nie prezentować podpowiadał cichy głosik z tyłu głowy, biorąc pod uwagę świeże jeszcze ślady zbyt mocno wbitych w kostki własnych paznokci.
- Nie jestem... - podnoszenie głosu nie było w jej naturze, ale nawet wypowiedziane cicho, urwane przed końcem zdania, jej słowa zdradzały zniecierpliwienie. Usta, przez chwilę jeszcze zaciśnięte w wąską linię uchyliły się wreszcie, by pozwolić na wzięcie głębszego oddechu. Powoli przeniosła spojrzenie na twarz mężczyzny. Czujne. Oceniające. Nie było łatwo chcieć pomocy, nie przyznając, że potrzebuje się pomocy. - Wydaje mi się, że szaleństwo wymaga typu odwagi i życiowej swobody, których w sobie nie noszę.
Nie miała mu za złe. Rozum podpowiadał, że za tymi słowami stoją dobre intencje, a za dobrymi intencjami, szczerze przekonania. Nie potrafiła jednak całkowicie pozostawić za drzwiami przekonań, ocen, krytyki, które nieznależnie od tego, jak były przekonujące dla niej samej, nie dawały łatwo się zignorować w towarzystwie. Towarzystwie, do którego oboje przecież należeli.
- Nie miałam dotąd okazji... wieści dotarły do mnie dopiero, kiedy wróciłam do kraju. Przyjmij proszę wyrazy współczucia z powodu straty. Lord Alphard był wspaniałym człowiekiem. - Przez chwilę zdawało się, że odzyskała zupełnie władzę nad sobą. Nienaganna postawa, umiarkowanie współczujący wyraz twarzy. Porcelanowa lalka na swoim miejscu. Trwało to kilka sekund. Iluzję zrujnował skurcz twarzy, jakby grymas bólu. Wzrokiem znów uciekła w stronę okna. Nie miałą pojęcia, jak dokładnie zginął Alphard. Ani Francis. Ani Mederic. Raz rozpoczętą litanię trudno było przerwać. Postaci martwych przed jej oczami płynnie przechodziły w sylwetki jeszcze żywych, czyj los można było teraz uznać za pewny? Obraz robił się mglisty, wszystko przykrywał krzyk i łoskot, jak wtedy, gdy eksplozja przerwała celebracje w porcie. Nigdy wcześniej nie widziała wojny, nie widziała śmierci, nie tak naprawdę. Od tamtego czasu, nie potrafiła dostrzec do końca nic poza nią. Jej twarz straciła wszelki wyraz, oprócz tego może, że stała się doskonalej blada. Z oczu popłynęły łzy.
- Pytaj.
- Nie jestem... - podnoszenie głosu nie było w jej naturze, ale nawet wypowiedziane cicho, urwane przed końcem zdania, jej słowa zdradzały zniecierpliwienie. Usta, przez chwilę jeszcze zaciśnięte w wąską linię uchyliły się wreszcie, by pozwolić na wzięcie głębszego oddechu. Powoli przeniosła spojrzenie na twarz mężczyzny. Czujne. Oceniające. Nie było łatwo chcieć pomocy, nie przyznając, że potrzebuje się pomocy. - Wydaje mi się, że szaleństwo wymaga typu odwagi i życiowej swobody, których w sobie nie noszę.
Nie miała mu za złe. Rozum podpowiadał, że za tymi słowami stoją dobre intencje, a za dobrymi intencjami, szczerze przekonania. Nie potrafiła jednak całkowicie pozostawić za drzwiami przekonań, ocen, krytyki, które nieznależnie od tego, jak były przekonujące dla niej samej, nie dawały łatwo się zignorować w towarzystwie. Towarzystwie, do którego oboje przecież należeli.
- Nie miałam dotąd okazji... wieści dotarły do mnie dopiero, kiedy wróciłam do kraju. Przyjmij proszę wyrazy współczucia z powodu straty. Lord Alphard był wspaniałym człowiekiem. - Przez chwilę zdawało się, że odzyskała zupełnie władzę nad sobą. Nienaganna postawa, umiarkowanie współczujący wyraz twarzy. Porcelanowa lalka na swoim miejscu. Trwało to kilka sekund. Iluzję zrujnował skurcz twarzy, jakby grymas bólu. Wzrokiem znów uciekła w stronę okna. Nie miałą pojęcia, jak dokładnie zginął Alphard. Ani Francis. Ani Mederic. Raz rozpoczętą litanię trudno było przerwać. Postaci martwych przed jej oczami płynnie przechodziły w sylwetki jeszcze żywych, czyj los można było teraz uznać za pewny? Obraz robił się mglisty, wszystko przykrywał krzyk i łoskot, jak wtedy, gdy eksplozja przerwała celebracje w porcie. Nigdy wcześniej nie widziała wojny, nie widziała śmierci, nie tak naprawdę. Od tamtego czasu, nie potrafiła dostrzec do końca nic poza nią. Jej twarz straciła wszelki wyraz, oprócz tego może, że stała się doskonalej blada. Z oczu popłynęły łzy.
- Pytaj.
It goes on, this world
Stupid and brutal
But I do not
I do not
Stupid and brutal
But I do not
I do not
Trudno było pomóc komuś, kto uparcie twierdził, że tej pomocy nie potrzebuje, traktował ludzi o pokojowych zamiarach jak największych wrogów, buntował się i starał się robić innym na złość, krzywdząc w ten sposób tylko samego siebie. Wyparcie było podstawowym mechanizmem obronnym umysłu, zamykającego się na niepożądane sytuacje — zwłaszcza choroby, które w wielu jeszcze kręgach stanowiły o zaniżonej wartości jednostki. Elaine jednak poczyniła pierwszy krok i stawiła się w jego gabinecie, zrzucając ze swoich drobnych ramion jedno ze swych zmartwień. To był dobry znak, dlatego jego twarz nawet nie drgnęła na jej słowa, nawet jeżeli w zupełności się z nimi nie zgadzał.
Perseus zamierzał dać jej czas na oswojenie się z nowymi myślami, nie naciskać, nie płoszyć. Pragnął dać lady Avery do zrozumienia, że może czuć się bezpiecznie w jego towarzystwie.
— Nikt nie powiedział, że jesteś szalona. Problemy ze snem mogą mieć równie dobrze przyczyny somatyczne, to znaczy, fizyczne dlatego chciałbym cię dokładniej zbadać, zanim zastosuję jakąkolwiek formę terapii — odparł rzeczowo, wciąż nie spuszczając z kobiety wzroku. Oceniał ją, lecz nie pod względem społecznym, a medycznym; obserwował jej zachowanie, mimikę, zasób słownictwa, jednakże wstrzymywał się z finalnym osądem dopóki nie zbierze odpowiedniego wywiadu. — Ciało i umysł powiązane są ze sobą ściślej, niż można przypuszczać.
Wspomnienie o Alphardzie sprawiło, że na moment opuścił gardę i pozwolił emocjom wypłynąć na powierzchnię, tak jak sekundy wcześniej zezwolił na zmianę tematu na bardziej osobisty. Z drugiej strony, czy istniało coś bardziej intymnego, niż wchodzenie drugiej osobie do głowy?
Spojrzenie Perseusa powędrowało na jego kościste palce, a w smolistych oczach czaił się niewypowiedziany smutek. Dzień wizyty Elaine przypadał równo dwa miesiące po pogrzebie kuzyna. Wspomnienie bolesnych wydarzeń, nawet jeżeli nie było to działaniem w złej wierze, przypominało ciągłe rozdrapywanie gojących się ran, sprawiając, że te nigdy się nie zasklepią. — Dziękuję za ciepłe słowa. To wiele dla mnie znaczy. — bo przecież nawet magipsychiatrzy są ludźmi i też mają uczucia, a ona trafiła w czuły punkt tego, który siedział naprzeciwko niej.
Ponownie spojrzał na arystokratkę dopiero w momencie, w którym usłyszał jej zgodę. Natychmiast zwrócił uwagę na łzy płynące po porcelanowych policzkach, co zmusiło go do ponownego przywdziania maski chłodnego profesjonalizmu. W milczeniu wyciągnął z wewnętrznej kieszeni marynarki chusteczkę (śliczny kawałek czarnego jedwabiu ozdobiony w jednym z rogów rodowym herbem), którą położył na dzielącym ich stoliku, a następnie przesunął ją w stronę Elaine. — Kiedy zaczęły się koszmary? Czy uległaś wówczas jakiemuś wypadkowi lub w twoim życiu wydarzyło się coś co wywołało wielkie emocje, traumy? — były to standardowe pytania, które musiały paść podczas tego spotkania, a mimo to czuł się jak kompletny ignorant, gdy je wypowiadał. Wiedział przecież, co się stało. Wszyscy wiedzieli.
Pióro znalazło się w prawej dłoni i zawisło kilka milimetrów nad papierem. Był gotów.
Perseus zamierzał dać jej czas na oswojenie się z nowymi myślami, nie naciskać, nie płoszyć. Pragnął dać lady Avery do zrozumienia, że może czuć się bezpiecznie w jego towarzystwie.
— Nikt nie powiedział, że jesteś szalona. Problemy ze snem mogą mieć równie dobrze przyczyny somatyczne, to znaczy, fizyczne dlatego chciałbym cię dokładniej zbadać, zanim zastosuję jakąkolwiek formę terapii — odparł rzeczowo, wciąż nie spuszczając z kobiety wzroku. Oceniał ją, lecz nie pod względem społecznym, a medycznym; obserwował jej zachowanie, mimikę, zasób słownictwa, jednakże wstrzymywał się z finalnym osądem dopóki nie zbierze odpowiedniego wywiadu. — Ciało i umysł powiązane są ze sobą ściślej, niż można przypuszczać.
Wspomnienie o Alphardzie sprawiło, że na moment opuścił gardę i pozwolił emocjom wypłynąć na powierzchnię, tak jak sekundy wcześniej zezwolił na zmianę tematu na bardziej osobisty. Z drugiej strony, czy istniało coś bardziej intymnego, niż wchodzenie drugiej osobie do głowy?
Spojrzenie Perseusa powędrowało na jego kościste palce, a w smolistych oczach czaił się niewypowiedziany smutek. Dzień wizyty Elaine przypadał równo dwa miesiące po pogrzebie kuzyna. Wspomnienie bolesnych wydarzeń, nawet jeżeli nie było to działaniem w złej wierze, przypominało ciągłe rozdrapywanie gojących się ran, sprawiając, że te nigdy się nie zasklepią. — Dziękuję za ciepłe słowa. To wiele dla mnie znaczy. — bo przecież nawet magipsychiatrzy są ludźmi i też mają uczucia, a ona trafiła w czuły punkt tego, który siedział naprzeciwko niej.
Ponownie spojrzał na arystokratkę dopiero w momencie, w którym usłyszał jej zgodę. Natychmiast zwrócił uwagę na łzy płynące po porcelanowych policzkach, co zmusiło go do ponownego przywdziania maski chłodnego profesjonalizmu. W milczeniu wyciągnął z wewnętrznej kieszeni marynarki chusteczkę (śliczny kawałek czarnego jedwabiu ozdobiony w jednym z rogów rodowym herbem), którą położył na dzielącym ich stoliku, a następnie przesunął ją w stronę Elaine. — Kiedy zaczęły się koszmary? Czy uległaś wówczas jakiemuś wypadkowi lub w twoim życiu wydarzyło się coś co wywołało wielkie emocje, traumy? — były to standardowe pytania, które musiały paść podczas tego spotkania, a mimo to czuł się jak kompletny ignorant, gdy je wypowiadał. Wiedział przecież, co się stało. Wszyscy wiedzieli.
Pióro znalazło się w prawej dłoni i zawisło kilka milimetrów nad papierem. Był gotów.
{............................. }
Ce qu'on appelle une raison de vivre , est en
même temps une excellente raison demourir .
même temps une excellente raison de
Strona 1 z 2 • 1, 2
Gabinet Perseusa
Szybka odpowiedź