Salon
Strona 1 z 3 • 1, 2, 3
AutorWiadomość
Salon
Salon stanowi serce domu - to tu podejmuje się gości, przy akompaniamencie trzaskającego w okazałym kominku drewna. Jak większość pomieszczeń jest bardzo jasny, a wynika to z fanaberii poprzedniego właściciela rezydencji, który to prawie całkowicie ją przebudował. przy wyjściu do ogrodu stoi fortepian, przy którym Alexander zasiada od czasu do czasu, by coś zagrać - nie jest to jednak zbyt znany fakt, że młody arystokrata umie na nim grać.
Na salon nałożone jest zaklęcie Tenebris
Ostatnio zmieniony przez Alexander Selwyn dnia 08.08.17 0:48, w całości zmieniany 5 razy
Nie rozumiejąc do końca co się właściwie stało, do życia przywróciła go dopiero Allison, wyrywając się z jego objęć i racząc bazyliszkowym spojrzeniem. Podążył za nią bezwiednie do najbliższego kominka i rzucając w palenisko garść proszku, zarządał znalezienia się w swoim salonie. Omijając kanapę, na której leżała Allison, ruszył prosto do kuchni. Wyciągnął nie otwartą jeszcze butelkę ognistej, zaparzył dwa kubki herbaty, do każdego dodając trochę alkoholu. Zapatrzył się w butelkę i podjął decyzję, że to może nie wystarczyć. Wyciągnął srebrną tacę, ustawił na niej kubki i dodatkowo dwie szklanki i kubełek lodu, wraz ze szczypcami. W jednej ręce dzierżąc tacę, drugą złapał whisky i wrócił do salonu. Ustawił wszystko na stoliku, podał narzeczonej kubek, po czym upijając łyczkami własną herbatę, opadł na fotel obok, nieobecny wzrok wbijając w stojące na stoliku kwiaty. Zerknął na chwilę na Allison, po czym ogarnął spojrzeniem salon i znów popatrzył na swoją narzeczoną wzrokiem osoby w głębokim szoku.
- Pasujesz do wystroju salonu - oznajmił tonem wypranym z emocji.
Nie miał słów i siły, by cokolwiek więcej powiedzieć.
- Pasujesz do wystroju salonu - oznajmił tonem wypranym z emocji.
Nie miał słów i siły, by cokolwiek więcej powiedzieć.
Być może Selwyna nie było stać na odpowiednie ubrania na rozpoczęcie festiwalu, lecz nie mogę ukryć, że niewielkie ślady świadczące o jakiejkolwiek majętności reprezentowane są przez kanapy, rozkosznie miękkie, pozwalające na rozluźnienie mięśni, kuszące, zwodzące... Jak można się im oprzeć i utrzymać umysł w ryzach? To właśnie ten problem - nie da się. Dlatego pozwalam sobie na zsuniecie niewysokich szpilek i wygodne ułożenie się na poduszkach. Rozmowę z Selwynem skończyłam już dawno, właściwie to przez widok Samaela nie pamiętam już o kłótni, ignoruję nawet odłamki roztrzaskanej wazy, świadczącej o moim nader ekspresyjnym wybuchu. Po co więc zostaję w rezydencji, której nie jestem w stanie polubić z myślą o spędzeniu tu reszty życia? Po prostu nie wyobrażam sobie zbyt wczesnego powrotu do domu, do szarości i czerwieni, do nieznośnej ciszy i własnej matki. Wszystkiego tam nienawidzę bardziej niż wszystkiego tutaj. Z tym domem nie wiążą się jeszcze setki nieprzyjaznych, raniących wspomnień - do czasu, jestem pewna, że i nad tym popracujesz.
A więc wróciłeś - nie zniknąłeś w swoim salonach, licząc na to, że zniknę. Równie dobrze podaniem ciepłego napoju mógł zająć się - a nawet powinien - skrzat domowy. Ciśnie mi się jakaś kąśliwa uwaga na język, którą pewnie wypowiedziałabym, gdyby nie narastający ból głowy, powodowany opadającymi nerwami i oszołomieniem. Nie wiem, co myśleć o sytuacji sprzed kilku chwili, wobec czego, by skupić się na czymkolwiek, upijam łyk herbaty, wyczuwając rozgrzewające ciepło Ognistej. Zamieram jednak słysząc twoje słowa.
Od szlachcianek wymaga się niewiele: ładnego wyglądu, by łatwo je sprzedać, płodności, by nie zostały zwrócone przez rozczarowanego męża, gdy przez kolejne lata nie zostaje przedłużona płodność rodu. I właściwie niczego więcej, inteligencja, ambicja wręcz obniżają wartość towaru. To prawdy stare jak świat, lecz nigdy nie spodziewałam się usłyszeć pod swoim adresem podobną ocenę. Po prostu Sylvain nigdy, by tak do mnie się nie zwrócił, lecz o nim nie powinnam myśleć za dużo, nie w momencie, gdy narasta we mnie gniew, uśpiony przez niezwykłe widoki w holu rezydencji przy Peace Street.
- Słucham? - otwieram oczy, a zmęczenie znika momentalnie, gdy tylko dociera do mnie sens twoich śmiesznych słów. - Nie jestem przedmiotem, który możesz sobie wstawić do gabloty niczym trofeum, o którym zapomnisz po tygodniu - nawet nie wiem, kiedy zdążyłam wstać, a kiedy znalazłam się zaraz tuż przy tobie, tak byś mógł poczuć moją obecność ogniście jabłkową. Dosłownie. Tak jak twoja amortencja... O ironio! - jak trzeba być naiwnym, by nabrać się na coś takiego?! - Nie zapomnisz o mnie, Selwyn, gwarantuję ci to - syczę, a w moim głosie nie można doszukać się niczego pozytywnego. Tylko cichą obietnicę piekła na ziemi, gdy tylko postawisz na swoim i wsuniesz na mój palec obrączkę - wciąż jesteś pewien, że nie chcesz się wycofać?
A więc wróciłeś - nie zniknąłeś w swoim salonach, licząc na to, że zniknę. Równie dobrze podaniem ciepłego napoju mógł zająć się - a nawet powinien - skrzat domowy. Ciśnie mi się jakaś kąśliwa uwaga na język, którą pewnie wypowiedziałabym, gdyby nie narastający ból głowy, powodowany opadającymi nerwami i oszołomieniem. Nie wiem, co myśleć o sytuacji sprzed kilku chwili, wobec czego, by skupić się na czymkolwiek, upijam łyk herbaty, wyczuwając rozgrzewające ciepło Ognistej. Zamieram jednak słysząc twoje słowa.
Od szlachcianek wymaga się niewiele: ładnego wyglądu, by łatwo je sprzedać, płodności, by nie zostały zwrócone przez rozczarowanego męża, gdy przez kolejne lata nie zostaje przedłużona płodność rodu. I właściwie niczego więcej, inteligencja, ambicja wręcz obniżają wartość towaru. To prawdy stare jak świat, lecz nigdy nie spodziewałam się usłyszeć pod swoim adresem podobną ocenę. Po prostu Sylvain nigdy, by tak do mnie się nie zwrócił, lecz o nim nie powinnam myśleć za dużo, nie w momencie, gdy narasta we mnie gniew, uśpiony przez niezwykłe widoki w holu rezydencji przy Peace Street.
- Słucham? - otwieram oczy, a zmęczenie znika momentalnie, gdy tylko dociera do mnie sens twoich śmiesznych słów. - Nie jestem przedmiotem, który możesz sobie wstawić do gabloty niczym trofeum, o którym zapomnisz po tygodniu - nawet nie wiem, kiedy zdążyłam wstać, a kiedy znalazłam się zaraz tuż przy tobie, tak byś mógł poczuć moją obecność ogniście jabłkową. Dosłownie. Tak jak twoja amortencja... O ironio! - jak trzeba być naiwnym, by nabrać się na coś takiego?! - Nie zapomnisz o mnie, Selwyn, gwarantuję ci to - syczę, a w moim głosie nie można doszukać się niczego pozytywnego. Tylko cichą obietnicę piekła na ziemi, gdy tylko postawisz na swoim i wsuniesz na mój palec obrączkę - wciąż jesteś pewien, że nie chcesz się wycofać?
Allison Avery
Zawód : Alchemik u Borgina&Burkesa, badacz
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
imagine that the world is made out of love. now imagine that it isn’t.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Alexander patrzył na uniesienie się gniewem Allison, jednak z przyczyn oczywistych - a mianowicie przerażenia, jakie ogarniało go na myśl o furii Samaela, gdy ten dojdzie już do zmysłów - nie był w nastroju do dalszych kłótni. Już, jak dla niego, pobitych wazonów było dość. Jednak mimo wszystko, poczuł lekką irytację. Odstawił kubek na stolik, wstał z zajmowanego fotela i podchodząc do marnych pozostałości wazy zaczął wyrzucać z siebie frustracje.
- Kobieto, nie masz za knuta poczucia humoru - powiedział, wyciągając różdżkę. - Reparo - naprawił ofiarę wściekłości Allison. - Skojarzyło mi się jedynie, że z wystrojem łączy Cię ta.. ta taka... - kontynuował patrząc na Allison, jedną ręką trzymając wazon, drugą, już bez różdżki, unosząc - jakby ze zrezygnowaniem - w stronę kobiety. - Bladość. Gdy ktoś ci mówi, że pasujesz do wystroju pomieszczenia... Wróć - postawił wazon na swoje miejsce, wrócił do stolika, nalał sobie pół szklanki ognistej i mamrocząc tylko "wybacz, na trzeźwo nie mogę" wychylił jej zawartość. - Jak chcesz to się częstuj. Kontynuując, to jeżeli ja ci mówię, że pasujesz do wystroju pomieszczenia, to odetnij się jakoś. Przecież wiem, że umiesz. Twoje groźby robią się już nudne - stał teraz obok Allison i patrzył się jej uparcie w oczy. - Jak pociskam takie głupoty to zwyczajnie powiedz mi, że jestem głupi. Albo coś. Bądź kreatywna! - zakrzyknął, choć cały czas mówił głosem znudzonego profesora, którego i tak nikt nie słucha. Popatrzył się na chwilę na Avery. - A nie zapominanie rzeczywiście zostaw mnie. Właśnie, pewnie nawet nie zwróciłaś na to uwagi, tak bardzo zajęta wypominaniem mi, że nie stać mnie na ubrania, co swoją drogą było bardzo ładną docinką - mruknął, odsuwając się na bezpieczną odległość, po czym rozpinając dwa górne guziki koszuli zdjął ją przez głowę i zaprezentował Allison swoje oszpecone plecy. Odwrócił się i spojrzał na nią raz jeszcze.
- I tak większej blizny mi nie zrobisz. Ani takiej, ani innej - dodał, o wiele ciszej i... smutniej?
[bylobrzydkobedzieladnie]
- Kobieto, nie masz za knuta poczucia humoru - powiedział, wyciągając różdżkę. - Reparo - naprawił ofiarę wściekłości Allison. - Skojarzyło mi się jedynie, że z wystrojem łączy Cię ta.. ta taka... - kontynuował patrząc na Allison, jedną ręką trzymając wazon, drugą, już bez różdżki, unosząc - jakby ze zrezygnowaniem - w stronę kobiety. - Bladość. Gdy ktoś ci mówi, że pasujesz do wystroju pomieszczenia... Wróć - postawił wazon na swoje miejsce, wrócił do stolika, nalał sobie pół szklanki ognistej i mamrocząc tylko "wybacz, na trzeźwo nie mogę" wychylił jej zawartość. - Jak chcesz to się częstuj. Kontynuując, to jeżeli ja ci mówię, że pasujesz do wystroju pomieszczenia, to odetnij się jakoś. Przecież wiem, że umiesz. Twoje groźby robią się już nudne - stał teraz obok Allison i patrzył się jej uparcie w oczy. - Jak pociskam takie głupoty to zwyczajnie powiedz mi, że jestem głupi. Albo coś. Bądź kreatywna! - zakrzyknął, choć cały czas mówił głosem znudzonego profesora, którego i tak nikt nie słucha. Popatrzył się na chwilę na Avery. - A nie zapominanie rzeczywiście zostaw mnie. Właśnie, pewnie nawet nie zwróciłaś na to uwagi, tak bardzo zajęta wypominaniem mi, że nie stać mnie na ubrania, co swoją drogą było bardzo ładną docinką - mruknął, odsuwając się na bezpieczną odległość, po czym rozpinając dwa górne guziki koszuli zdjął ją przez głowę i zaprezentował Allison swoje oszpecone plecy. Odwrócił się i spojrzał na nią raz jeszcze.
- I tak większej blizny mi nie zrobisz. Ani takiej, ani innej - dodał, o wiele ciszej i... smutniej?
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Alexander Selwyn dnia 12.07.16 16:40, w całości zmieniany 2 razy
Nic cię to nie obchodzi, cóż tam rany, które mi zadałeś bez żadnego uprzedzenia! Rozumiem to doskonale po twoim tonie - monotonnym, jakbyś tłumaczył coś niesfornej córce. Nie lubię zbytniego paplania, a ta próba wyperswadowania mi swoich racji nie jest niczym innym jak niepotrzebnym marnowaniem energii i czasu na wyrzut z siebie słów. Szczególnie, że nawet z tak poważnych spraw potrafisz robić sobie żarty, oczekujesz, że inni będą mieli takie samo podejście do życia. Dorośnij, Selwyn, skoro masz zamiar wdepnąć w bagno dorosłych, kiedyś będziesz musiał, czy to po dobroci, czy dostając ostry policzek od życia. Uwierz, ten pierwszy sposób będzie mniej bolesny. To taka drobna rada, przecież powinnam wczuwać się w rolę troskliwej żony, gdyż rozwiązanie kontraktu narzeczeńskiego wydaje się tak prawdopodobne jak moja sympatia wobec mugolaków.
- Na Merlina, nawet nie wiesz, jaką masz rację! Rowena poskąpiła ci inteligencji! Albo Salazar obdarzył niezwykłą perfidnością! - muszę na chwilę przerwać, by uspokoić oddech, który z każdą chwilą robił się coraz to bardziej niespokojny i urywany, właśnie do tego mnie doprowadzasz - od skrajności do skrajności. - Miejsce na docinki jest wtedy, gdy nie ubierasz koszuli, gdy Czarownica może wziąć nas na język, lecz nie wtedy, gdy... Ugh! - wciąż towarzyszy mi mgliste wspomnienie twoich czynów, wobec których mój sprzeciw nie był proporcjonalny. Powinieneś chociaż za to wszystko porządnie dostać w twarz i to nie od mojego bliźniaka. - I to na JEGO oczach - kręcę z niedowierzaniem głową, jakbym była zbyt zmęczona walką z otaczający mnie światem. Widzisz to rozczarowanie? Jest całkiem wyczuwalne, bo chyba każda komórka mojego ciała nim oddycha... Dlaczego zacisnąłeś uścisk zamiast odpuścić choć raz? I możesz twierdzić, że żyję we własnych urojeniach, błądzę w desperackiej próbie ich spełnienia; jak mogłabym zaakceptować taką przyszłość, jaka czeka mnie u twojego boku, z Samaelem czającym się tuż za moim plecami? Nie mogę zmusić cię byś stał po mojej stronie, a tym bardziej nie potrafię przekonać cię do stanięcia po jednej stronie szachownicy w tej skomplikowanej rozgrywce. Być może brakuje mi hardości, by odpowiednio podejść do tego wszystkiego, zagrać wszystkim na nosie i postawić na swoim. Choć stoimy tak blisko siebie, opuszczam wzrok, pozwalając przeminąć złości... Tak by nie pozostało nic oprócz rozczarowania. To kolejna batalia, którą toczymy, lecz i ona nie wnosi niczego pożytecznego, dlatego gdy i ty się wycofujesz, odchodzę w drugą stronę. Napełniam jedną ze szklanek, nie tylko ty nie możesz na trzeźwo. Nieprawdopodobne, mruczę pod nosem, opadając z powrotem na miękką sofę - tu jest bezpiecznie, tutaj do mnie się nie zbliżysz.
Gdy ściągasz koszulę, odwracam wzrok, bynajmniej nie dlatego, że peszy mnie twoja nagość, na dość widziałam zaledwie przed kilkoma dniami. Doskonale wiem, co chcesz mi pokazać, gdy owładnięta chęcią mordu spotkałam się z tobą podczas pierwszego dnia festiwalu, dostrzegłam bliznę nie do przeoczenia, lecz z czasem zapomniałam poruszyć tego tematu, nawet po wróżbach, gdy zaczęła między nami tworzyć nić porozumienia - teraz nie mogę okazać przejęcia, to zdyskwalifikowałoby moją oschłą postawę.
- Wszyscy nosimy jakieś blizny - mówię niezwykle obojętnym tonem. Nawet nie wiesz jakie to trafne. Ty masz swoje rany, ja swoje, choć nie są widoczne dla mniej wprawnego oka - być może będziesz w stanie je dostrzec, przynajmniej powinieneś, w końcu szkolisz się na magipsychiatrę. Nie zamierzam pytać o źródło pochodzenia twojej paskudnej szramy. Nie powinno mnie to interesować, czyż nie?
- Na Merlina, nawet nie wiesz, jaką masz rację! Rowena poskąpiła ci inteligencji! Albo Salazar obdarzył niezwykłą perfidnością! - muszę na chwilę przerwać, by uspokoić oddech, który z każdą chwilą robił się coraz to bardziej niespokojny i urywany, właśnie do tego mnie doprowadzasz - od skrajności do skrajności. - Miejsce na docinki jest wtedy, gdy nie ubierasz koszuli, gdy Czarownica może wziąć nas na język, lecz nie wtedy, gdy... Ugh! - wciąż towarzyszy mi mgliste wspomnienie twoich czynów, wobec których mój sprzeciw nie był proporcjonalny. Powinieneś chociaż za to wszystko porządnie dostać w twarz i to nie od mojego bliźniaka. - I to na JEGO oczach - kręcę z niedowierzaniem głową, jakbym była zbyt zmęczona walką z otaczający mnie światem. Widzisz to rozczarowanie? Jest całkiem wyczuwalne, bo chyba każda komórka mojego ciała nim oddycha... Dlaczego zacisnąłeś uścisk zamiast odpuścić choć raz? I możesz twierdzić, że żyję we własnych urojeniach, błądzę w desperackiej próbie ich spełnienia; jak mogłabym zaakceptować taką przyszłość, jaka czeka mnie u twojego boku, z Samaelem czającym się tuż za moim plecami? Nie mogę zmusić cię byś stał po mojej stronie, a tym bardziej nie potrafię przekonać cię do stanięcia po jednej stronie szachownicy w tej skomplikowanej rozgrywce. Być może brakuje mi hardości, by odpowiednio podejść do tego wszystkiego, zagrać wszystkim na nosie i postawić na swoim. Choć stoimy tak blisko siebie, opuszczam wzrok, pozwalając przeminąć złości... Tak by nie pozostało nic oprócz rozczarowania. To kolejna batalia, którą toczymy, lecz i ona nie wnosi niczego pożytecznego, dlatego gdy i ty się wycofujesz, odchodzę w drugą stronę. Napełniam jedną ze szklanek, nie tylko ty nie możesz na trzeźwo. Nieprawdopodobne, mruczę pod nosem, opadając z powrotem na miękką sofę - tu jest bezpiecznie, tutaj do mnie się nie zbliżysz.
Gdy ściągasz koszulę, odwracam wzrok, bynajmniej nie dlatego, że peszy mnie twoja nagość, na dość widziałam zaledwie przed kilkoma dniami. Doskonale wiem, co chcesz mi pokazać, gdy owładnięta chęcią mordu spotkałam się z tobą podczas pierwszego dnia festiwalu, dostrzegłam bliznę nie do przeoczenia, lecz z czasem zapomniałam poruszyć tego tematu, nawet po wróżbach, gdy zaczęła między nami tworzyć nić porozumienia - teraz nie mogę okazać przejęcia, to zdyskwalifikowałoby moją oschłą postawę.
- Wszyscy nosimy jakieś blizny - mówię niezwykle obojętnym tonem. Nawet nie wiesz jakie to trafne. Ty masz swoje rany, ja swoje, choć nie są widoczne dla mniej wprawnego oka - być może będziesz w stanie je dostrzec, przynajmniej powinieneś, w końcu szkolisz się na magipsychiatrę. Nie zamierzam pytać o źródło pochodzenia twojej paskudnej szramy. Nie powinno mnie to interesować, czyż nie?
I sit alone in this winter clarity which clouds my mind
alone in the wind and the rain you left me
it's getting dark darling, too dark to see
alone in the wind and the rain you left me
it's getting dark darling, too dark to see
Allison Avery
Zawód : Alchemik u Borgina&Burkesa, badacz
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
imagine that the world is made out of love. now imagine that it isn’t.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
- Rany, naprawdę aż tak bardzo przejmujesz się tym, co piszą w jakiejś... niepoważnej gazetce? - zapytał, choćtylko z lekka szyderczo. Tak naprawdę to by go to nie obchodziło i nie byłby teraz hipokrytą, gdyby nie fakt, czyje nazwisko widniało pod tamtą rubryką.
Myśl o tym, że Annabelle wróciła, napawał go wewnętrzną mieszanką strachu i nerwowości. Jak strach mógł zrozumieć - zemsta kobietom podobno najlepiej smakuje na zimno - to ta nerwowość nie dawała mu spokoju. Czy było to po prostu rozdygotanie spowodowane obawą o własne życie, czy też może drżeniem jego serca? Czy możliwym było, żeby nadal czuł coś do Francuzki? Z jednej strony, po ich spektakularnym i elokwentnym (jednak jedynie z jej strony) końcu, nie powinien już chcieć kiedykolwiek mieć z nią do czynienia. Z drugiej jednak, tak naprawdę nigdy przecież nie przestał jej kochać. Choć w międzyczasie spotykał się przez krótki okres czasu z Eilis, choć teraz zdecydowanie zakochał się w Allison... czy możliwym było, aby nadal pałał płomiennym uczuciem do Anne, uśpionym tylko z powodu jej nieodwołalnej nieobecności? Czyżby teraz miało na nowo zawładnąć jego życiem? I w ogóle, czy było to możliwe, aby kochać dwie kobiety jednocześnie?
Te wszystkie pytania kłębiły się złowrogą chmurą w jego głowie, gdy stał tak w salonie.
- Wiem, że to widział. I obecnie mnie to nie interesuje. Życie prywatne to życie prywatne, nie mam zamiaru dać się terroryzować ani w Mungu ani poza nim - powiedział hardo, w głosie mając niezachwianą pewność. Choć serce mogło obecnie szwankować, umysł nie miał takiego prawa. Mimo, że Selwyn był bardzo zmęczony tym wszystkim, siły na walkę z Samaelem musiało mu starczać. Nie mógł sobie odpuścić w codziennych starciach z nim. Zbyt długo pracował na swoją stałość mentalną, by teraz popuścić rygoru i znów się stoczyć. O nie, tego robić nie zamierzał, choć Allison zdecydowanie mu tego nie ułatwiała. Gdy często kłótnie pomagały oczyścić burzową atmosferę niczym orzeźwiający deszcz, te z Allie mogły tylko wyjaławiać.
Do głowy znów wkradła mu się ta sama myśl, co wtedy po jego ślimaczym popisie. Może... może jednak to było wyjściem.
- Mogę zerwać zaręczyny - oznajmił, zakładając na powrót koszulę i opadając na fotel, dłonią obłapiając swój kubek z jeszcze obecną w nim herbatą. - Niezbyt się dogadujemy jak widać. Może to być głównym powodem końca tego "związku", wymyślę pewnie jeszcze kilka innych. Całą winę wraz z konsekwencjami wezmę na siebie, bo to ja włażę ci w życie z butami - powiedział, po czym upił łyk, czekając na odpowiedź kobiety.
Myśl o tym, że Annabelle wróciła, napawał go wewnętrzną mieszanką strachu i nerwowości. Jak strach mógł zrozumieć - zemsta kobietom podobno najlepiej smakuje na zimno - to ta nerwowość nie dawała mu spokoju. Czy było to po prostu rozdygotanie spowodowane obawą o własne życie, czy też może drżeniem jego serca? Czy możliwym było, żeby nadal czuł coś do Francuzki? Z jednej strony, po ich spektakularnym i elokwentnym (jednak jedynie z jej strony) końcu, nie powinien już chcieć kiedykolwiek mieć z nią do czynienia. Z drugiej jednak, tak naprawdę nigdy przecież nie przestał jej kochać. Choć w międzyczasie spotykał się przez krótki okres czasu z Eilis, choć teraz zdecydowanie zakochał się w Allison... czy możliwym było, aby nadal pałał płomiennym uczuciem do Anne, uśpionym tylko z powodu jej nieodwołalnej nieobecności? Czyżby teraz miało na nowo zawładnąć jego życiem? I w ogóle, czy było to możliwe, aby kochać dwie kobiety jednocześnie?
Te wszystkie pytania kłębiły się złowrogą chmurą w jego głowie, gdy stał tak w salonie.
- Wiem, że to widział. I obecnie mnie to nie interesuje. Życie prywatne to życie prywatne, nie mam zamiaru dać się terroryzować ani w Mungu ani poza nim - powiedział hardo, w głosie mając niezachwianą pewność. Choć serce mogło obecnie szwankować, umysł nie miał takiego prawa. Mimo, że Selwyn był bardzo zmęczony tym wszystkim, siły na walkę z Samaelem musiało mu starczać. Nie mógł sobie odpuścić w codziennych starciach z nim. Zbyt długo pracował na swoją stałość mentalną, by teraz popuścić rygoru i znów się stoczyć. O nie, tego robić nie zamierzał, choć Allison zdecydowanie mu tego nie ułatwiała. Gdy często kłótnie pomagały oczyścić burzową atmosferę niczym orzeźwiający deszcz, te z Allie mogły tylko wyjaławiać.
Do głowy znów wkradła mu się ta sama myśl, co wtedy po jego ślimaczym popisie. Może... może jednak to było wyjściem.
- Mogę zerwać zaręczyny - oznajmił, zakładając na powrót koszulę i opadając na fotel, dłonią obłapiając swój kubek z jeszcze obecną w nim herbatą. - Niezbyt się dogadujemy jak widać. Może to być głównym powodem końca tego "związku", wymyślę pewnie jeszcze kilka innych. Całą winę wraz z konsekwencjami wezmę na siebie, bo to ja włażę ci w życie z butami - powiedział, po czym upił łyk, czekając na odpowiedź kobiety.
Rozmijamy się jak dwa pociągi na całkowicie innych trasach. Mamy problem ze zrozumieniem jeden drugiego, gdzie tu mówić o jakiejkolwiek spójności, na której można by budować związek? Czarownica nic mnie nie obchodzi, choć wyśmiewa, wyciąga brudy - niech robi to dalej, jeśli trzeba mogę podesłać im kilka gorących faktów, do których nie mają dostępu. Już po sugestii w ostatnim numerze na temat nabycia przez ciebie rzekomej niepłodności, powinnam postarać się o zerwanie zaręczyn. Jak to szlachcic bez dziecka, nazwisko musi zostać przekazane, szczególnie, że nie masz rodzeństwa.
- Na oczach Sylvaina... - precyzuję, przyglądając ci się uważnie, czy na pewno wcześniej mnie nie zrozumiałeś. Jesteś taki pewien swego, co wybija mnie z rytmu wyrzucanych z siebie krzyków pełnych złości. - Był na festiwalu i wszystko widział... - urywam, by się roześmiać w sposób całkowicie pozbawiony wesołości, gdy z moich szalejących myśli kreuje się obraz. - Bez obaw, to nic nie zmienia... Nie przyjdzie tutaj, by wyperswadować ci, byś więcej tak nie robił... - wyobrażam sobie Sylvaina próbującego grozić Lexowi, nonszalancko opartego o ścianę w pobliżu tego felernego wazonu, na nowo całego tylko dzięki magii. Ta wizja wyda się być irracjonalnym senem - rana, nawet zabliźniona przez upływ czasu wciąż pozostaje raną, a obrzydzenie, które widziałam wymalowane na jego twarzy, tak łatwo nie wygasa. Zawsze był obok, od samego początku, zawsze gotów, by mnie bronić, lecz tym nie pojawi się, by w szlachetny sposób zasłonić mnie przed groźbami Samaela, odroczyć widmo rychłego ślubu. - Po prostu, nie mogę już żyć własnymi urojeniami. Nie potrafię naprawić własnych błędów i to przecież nie twoja wina, tylko moja... - w końcu się do tego przyznaję, chciałabym powiedzieć, że nie było tak strasznie, jak myślałam, że będzie. Odrzucam wszystkie wyobrażenia, które traciłam z każdym dniem - wracając do kraju myślałam, że jestem w stanie pozbierać wszystko, wrócić do przeszłości, lecz potem pojawiłeś się ty, niczym mroczny rycerz Samaela, do tego kilka spotkań z Sylvainem, słowa Lizzy i tyle wystarczyło by zostać z niczym. Wpatruję się wypranym z emocji wzrokiem w trzaskający ogień, z którego pojawiliśmy się w salonie przed kilkoma chwilami. Na powrót staję się osobą, która nawet nie podniesie różdżki, gdy będą w nią rzucać śmiercionośne zaklęcia, której wszystko obojętne - do tego stopnia, że raz za razem prowokuje los, by skrócić swoje życie. A tym razem nie pojawi się żaden Rosier, by ściągnąć mnie z urwiska. Jestem tego pewna.
Nie spodziewałam się takiej deklaracji, chyba wyglądam aż tak żałośnie, że łapiesz się na tę postawę udręczonej kobiety. Albo drwisz, bo czy to żart? Nie jesteś w stanie zerwać tych zaręczyn, to nierealne. - Tak, tak, zgoń to na moją chorobę - rzucam bezmyślnie, praktycznie automatycznie po twoich słowach, nie biorąc cię na poważnie. Żaden nestor nie posłucha twoich słów, obchodzi ich tylko potomek, a nie to co stanie się z matką; a nawet jeśli dziecko będzie chore, jesteś młody - znajdziesz inną szlachciankę. To dobry układ, Avery nie tracą ani knuta ze swojego majątku, a pozbywają się córki, używając do tego nie przekupstwa a groźby. Jednak nie ma co rozwlekać motywacji Samaela, na pewno nie teraz, gdy jesteś taki poważny w swoich słowach - słowach, o których marzyłam od dnia, gdy dowiedziałam się o planowanym ślubie. Lecz teraz, zdaje się to głupotą. Nie ochronisz mnie przed Samaelem, lecz, niezależnie jak bardzo pragnęłabym zepsuć twój obraz w swoich oczach, nie jesteś jego wysłannikiem, mającym zepsuć mi resztki zdrowej krwi.
- Masz rację, nie możemy być razem - zgadzam się cicho po kilkuminutowej ciszy. Choć początkowo brałam za mało śmieszny żart, kolejną szpilę perfidnie wbijaną we wrażliwe punkty, w końcu rozumiem, że jesteś całkowicie poważny. Nie pytam, skąd ta decyzja - co zrobi Samael, co tak właściwie ma na ciebie i twojego ojca, o czym wspominałeś chyba wieki temu. Te informacje wydają się całkowicie nieistotne, nic z tym nie zrobisz, nie znajdziesz klucza do kłódki, którą spięli łańcuchy wiążące nasze dłonie. - Jednakże... On nam tego nie odpuści. Sprawi, że stracisz wszystko, a ja... Mogę trafić tylko gorzej.
- Na oczach Sylvaina... - precyzuję, przyglądając ci się uważnie, czy na pewno wcześniej mnie nie zrozumiałeś. Jesteś taki pewien swego, co wybija mnie z rytmu wyrzucanych z siebie krzyków pełnych złości. - Był na festiwalu i wszystko widział... - urywam, by się roześmiać w sposób całkowicie pozbawiony wesołości, gdy z moich szalejących myśli kreuje się obraz. - Bez obaw, to nic nie zmienia... Nie przyjdzie tutaj, by wyperswadować ci, byś więcej tak nie robił... - wyobrażam sobie Sylvaina próbującego grozić Lexowi, nonszalancko opartego o ścianę w pobliżu tego felernego wazonu, na nowo całego tylko dzięki magii. Ta wizja wyda się być irracjonalnym senem - rana, nawet zabliźniona przez upływ czasu wciąż pozostaje raną, a obrzydzenie, które widziałam wymalowane na jego twarzy, tak łatwo nie wygasa. Zawsze był obok, od samego początku, zawsze gotów, by mnie bronić, lecz tym nie pojawi się, by w szlachetny sposób zasłonić mnie przed groźbami Samaela, odroczyć widmo rychłego ślubu. - Po prostu, nie mogę już żyć własnymi urojeniami. Nie potrafię naprawić własnych błędów i to przecież nie twoja wina, tylko moja... - w końcu się do tego przyznaję, chciałabym powiedzieć, że nie było tak strasznie, jak myślałam, że będzie. Odrzucam wszystkie wyobrażenia, które traciłam z każdym dniem - wracając do kraju myślałam, że jestem w stanie pozbierać wszystko, wrócić do przeszłości, lecz potem pojawiłeś się ty, niczym mroczny rycerz Samaela, do tego kilka spotkań z Sylvainem, słowa Lizzy i tyle wystarczyło by zostać z niczym. Wpatruję się wypranym z emocji wzrokiem w trzaskający ogień, z którego pojawiliśmy się w salonie przed kilkoma chwilami. Na powrót staję się osobą, która nawet nie podniesie różdżki, gdy będą w nią rzucać śmiercionośne zaklęcia, której wszystko obojętne - do tego stopnia, że raz za razem prowokuje los, by skrócić swoje życie. A tym razem nie pojawi się żaden Rosier, by ściągnąć mnie z urwiska. Jestem tego pewna.
Nie spodziewałam się takiej deklaracji, chyba wyglądam aż tak żałośnie, że łapiesz się na tę postawę udręczonej kobiety. Albo drwisz, bo czy to żart? Nie jesteś w stanie zerwać tych zaręczyn, to nierealne. - Tak, tak, zgoń to na moją chorobę - rzucam bezmyślnie, praktycznie automatycznie po twoich słowach, nie biorąc cię na poważnie. Żaden nestor nie posłucha twoich słów, obchodzi ich tylko potomek, a nie to co stanie się z matką; a nawet jeśli dziecko będzie chore, jesteś młody - znajdziesz inną szlachciankę. To dobry układ, Avery nie tracą ani knuta ze swojego majątku, a pozbywają się córki, używając do tego nie przekupstwa a groźby. Jednak nie ma co rozwlekać motywacji Samaela, na pewno nie teraz, gdy jesteś taki poważny w swoich słowach - słowach, o których marzyłam od dnia, gdy dowiedziałam się o planowanym ślubie. Lecz teraz, zdaje się to głupotą. Nie ochronisz mnie przed Samaelem, lecz, niezależnie jak bardzo pragnęłabym zepsuć twój obraz w swoich oczach, nie jesteś jego wysłannikiem, mającym zepsuć mi resztki zdrowej krwi.
- Masz rację, nie możemy być razem - zgadzam się cicho po kilkuminutowej ciszy. Choć początkowo brałam za mało śmieszny żart, kolejną szpilę perfidnie wbijaną we wrażliwe punkty, w końcu rozumiem, że jesteś całkowicie poważny. Nie pytam, skąd ta decyzja - co zrobi Samael, co tak właściwie ma na ciebie i twojego ojca, o czym wspominałeś chyba wieki temu. Te informacje wydają się całkowicie nieistotne, nic z tym nie zrobisz, nie znajdziesz klucza do kłódki, którą spięli łańcuchy wiążące nasze dłonie. - Jednakże... On nam tego nie odpuści. Sprawi, że stracisz wszystko, a ja... Mogę trafić tylko gorzej.
Allison Avery
Zawód : Alchemik u Borgina&Burkesa, badacz
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
imagine that the world is made out of love. now imagine that it isn’t.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
- Ach, Sylvain - westchnął, ni to ironicznie, ni to ze zmartwieniem. Westchnął chyba ot tak, po prostu. Zamiast jednak porzucić temat, postanowił go zgłębić. Skoro Allison wciąż go kochała, to dlaczego jest gdzie jest, a nie w jego objęciach, w jakiejś pięknej rezydencji wraz z gromadką dzieci? I Sylvain zrobi co będzie chciał. Jeżeli jej brat tak się lubuje w obijaniu alexowej szczęki to pewnie eks będzie miał tak samo. A niech sobie przychodzi, może będzie zabawnie, pomyślał.
- Nie obwiniajmy tutaj nikogo, bo zarzucanie czegoś czy sobie czy komuś innemu nigdy na dobre nie wychodzi. Rozumiem, że trapi cię fakt, iż Crouch widział moją żałosną próbę pocałunku. Jednak zastanawia mnie, dlaczego właściwie z nim nie jesteś? Co się stało? - zapytał, a zaraz potem dodał: - Możemy wymienić się opowieściami o wielkich, utraconych miłościach, których straty nie można przeboleć, choć jeśli nie chcesz to nie - uśmiechnął się smutno, wychylił do końca herbatę, po czym znów napełnił swoją szklankę ognistą. Zamiast jednak zacząć pić alkohol wpatrywał się weń, jakby mógł tam dojrzeć odpowiedzi na dręczące go pytania. Jak wyglądałoby jego życie, gdyby wciąż Annabelle zajmowała w nim główne miejsce? I czy w ogóle ten związek miałby prawo istnieć, skoro była czarownicą z krwi mugolskiej? Przecież nie mógł zaprzeczyć, że jakaś część jego tęskniła za Anne i pragnęła, by znów mogła być obok niego. Zwłaszcza teraz, gdy wróciła do Angli. Jednak sprawy nie miały się cudownie, bowiem ona go nienawidziła. A kto wie, jak daleko była w stanie posunąć się w swojej nienawiści? Dzisiaj rubryka plotkarska, a jutro? W obecnej sytuacji chyba naprawdę rezygnacja z małżeństwa z Allison nie byłaby taka zła. Choć z drugiej strony tak czy siak był i pod ostrzałem ze strony Samaela i panny Apollinaire...
Nie dał rady dokończyć myśli, bowiem Allison powiedziała coś, na czym jego mózg się zaciął na kilka minut tak bardzo, iż nie zarejestrował kolejnych słów kobiety. Choroba. Choroba?
- Jaka choroba? - zapytał, przenosząc spojrzenie na blondynkę i intensywnie się jej przyglądając. Czyżby jej drobna budowa ciała i wieczna bladość nie były tylko oznakami nieprzeciętnej urody, ale także poważnego schorzenia?
[bylobrzydkobedzieladnie]
- Nie obwiniajmy tutaj nikogo, bo zarzucanie czegoś czy sobie czy komuś innemu nigdy na dobre nie wychodzi. Rozumiem, że trapi cię fakt, iż Crouch widział moją żałosną próbę pocałunku. Jednak zastanawia mnie, dlaczego właściwie z nim nie jesteś? Co się stało? - zapytał, a zaraz potem dodał: - Możemy wymienić się opowieściami o wielkich, utraconych miłościach, których straty nie można przeboleć, choć jeśli nie chcesz to nie - uśmiechnął się smutno, wychylił do końca herbatę, po czym znów napełnił swoją szklankę ognistą. Zamiast jednak zacząć pić alkohol wpatrywał się weń, jakby mógł tam dojrzeć odpowiedzi na dręczące go pytania. Jak wyglądałoby jego życie, gdyby wciąż Annabelle zajmowała w nim główne miejsce? I czy w ogóle ten związek miałby prawo istnieć, skoro była czarownicą z krwi mugolskiej? Przecież nie mógł zaprzeczyć, że jakaś część jego tęskniła za Anne i pragnęła, by znów mogła być obok niego. Zwłaszcza teraz, gdy wróciła do Angli. Jednak sprawy nie miały się cudownie, bowiem ona go nienawidziła. A kto wie, jak daleko była w stanie posunąć się w swojej nienawiści? Dzisiaj rubryka plotkarska, a jutro? W obecnej sytuacji chyba naprawdę rezygnacja z małżeństwa z Allison nie byłaby taka zła. Choć z drugiej strony tak czy siak był i pod ostrzałem ze strony Samaela i panny Apollinaire...
Nie dał rady dokończyć myśli, bowiem Allison powiedziała coś, na czym jego mózg się zaciął na kilka minut tak bardzo, iż nie zarejestrował kolejnych słów kobiety. Choroba. Choroba?
- Jaka choroba? - zapytał, przenosząc spojrzenie na blondynkę i intensywnie się jej przyglądając. Czyżby jej drobna budowa ciała i wieczna bladość nie były tylko oznakami nieprzeciętnej urody, ale także poważnego schorzenia?
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Alexander Selwyn dnia 12.07.16 16:40, w całości zmieniany 2 razy
| kwadrat roku, szkoda, że hidden zrobił się nielegalny :x
Nie chcę ci o nim mówić, te sprawy wydają się zbyt intymne i prywatne, by dzielić się z tobą szczegółami dotyczącymi jego życia. Język mam związany w zbyt wielu miejscach, wymagałoby wielkiej wprawy opowiedzenie ci wszystkiego w taki sposób, by ominąć drażliwe tematy. Tylko jak mogę u ciebie szukać wsparcia, skoro nie pozwalam ci się zagłębić w mojej przeszłości? Dlatego tylko ten jeden raz przybliżę ci skrawek historii, byś więcej nie popełniał tych samych błędów, dopuszczając się zbytnich poufałości na jego oczach. Później możesz uraczyć mnie historią zwrotną o swojej ukochanej, może chociaż ona będzie pozbawiona przekłamań.
- Rozstaliśmy się po Hogwarcie, gdy… Wiesz, studia na alchemika są wymagające, a związek nie miałby szans na przetrwanie – kreuję się na zwykłą małpę bez serca, osobę, której wcale na nim nie zależało, skoro tak po prostu go zostawiłam. Kręcę głową, co to za bzdury, nie powinnam tak o tym mówić. Ciężko wracać znów do tych wspomnień, które sprawiają, że nie przesypiam spokojnie nocy - choć serce kruszy się znów na miliony kawałków, gdy znika salon, zastąpiony słodko-gorzkimi obrazami przeszłości. Kiedyś czerpałam z nich tylko szczęście, lecz teraz na każdym ze wspomnień Sylvaina ktoś narzucił gruby całun pełen goryczy i smutku, świadomości, że to już nie wróci. - Rodzina w pewnym sensie nie tolerowała nas… Samael zrobiłby wszystko bym nie zaznała szczęścia… Nie było dnia, bym nie żałowała tych decyzji. Na Merlina, ugięłam się pod nim, uciekłam niczym zaszczuty szczur… Powinnam wrócić, pokonać własne strachy, wytłumaczyć mu wszystko i błagać o przebaczenie – kłamię, lecz głos jest na tyle roztrzęsiony, że nie wyczujesz, co jest naciągnięciem faktów. Może będziesz zastanawiać się, czego tak się obawiam, lecz przecież znasz swojego przełożonego, jego bardzo powierzchowną stronę, jednak tyle powinno wystarczyć, byś zrozumiał. - Teraz już za późno... Wyrzekłabym się dla niego rodziny, gdy tylko się dowiedziałam o… – gubię wątek, omal nie ocierając się o wydziedziczenie, choć to przecież możesz się dowiedzieć tego od każdego - to ogólnodostępna informacja - nie chcę, by wyszła ode mnie. - …lecz co mi da wyrzucenie na bruk, skoro on mnie nienawidzi…? Zresztą jak mógłby mi wybaczyć to co zrobiłam, to do czego się przyczyniłam… – usta zaciskam w wąską linię, by nie zaczęły drżeć, ciężko przyznawać się do własnych błędów, szczególnie że nie wspominam o żadnej z okoliczności łagodzących, które pozwoliłby ci zrozumieć, dlaczego uciekłam w takim popłochu. - Przestać oddychać… Eliksir z czerńca mógłby pomóc – mamroczę już bardziej do siebie, zapominając o twojej obecności. Usta drżą, więc zasłaniam je dłonią, wciąż wpatrzona w ogień. Koszty nie grają tu większej roli, posiadam też wprawę w warzeniu trucizn, gdy w Egipcie tworzyłam je pod przygotowywanie odtrutek, tylko czy zdążyłabym to uwarzyć na czas, przed ślubem?
Zdaje się, że wiesz, że pomimo informacji o mojej chorobie, zgodziłeś się na taką narzeczoną. Chorą i wybrakowaną; zasługujesz na coś lepszego, co nie przysporzy ci większej ilości kłopotów. Jednak to badawcze spojrzenie, jakim mi się przyglądasz, sprawia, że wierzę - nic nie wiedziałeś. To jeszcze gorzej.
- To zły układ, co jeśli dam ci chorego dziedzica, albo co gorsza – córkę, a sama… Musiałbyś szukać nowej żony, to tylko sprawiłoby kłopot, trudniej kogoś znaleźć dla wdowca. Idź do nestora… Przekonaj swoją matkę… Ta Weasleyówna wydawała się całkiem urocza, pasowałaby do ciebie – paplam dwa po trzy, nie wiem, czy chcę utwierdzić cię w przekonaniu, że zerwanie zaręczyn to dobry pomysł, lecz właśnie tak wyglądają fakty. Dlatego nie wahaj się i złóż reklamację na wybraną ci kobietę. Przecież mogę zostać starą panną.
Nie chcę ci o nim mówić, te sprawy wydają się zbyt intymne i prywatne, by dzielić się z tobą szczegółami dotyczącymi jego życia. Język mam związany w zbyt wielu miejscach, wymagałoby wielkiej wprawy opowiedzenie ci wszystkiego w taki sposób, by ominąć drażliwe tematy. Tylko jak mogę u ciebie szukać wsparcia, skoro nie pozwalam ci się zagłębić w mojej przeszłości? Dlatego tylko ten jeden raz przybliżę ci skrawek historii, byś więcej nie popełniał tych samych błędów, dopuszczając się zbytnich poufałości na jego oczach. Później możesz uraczyć mnie historią zwrotną o swojej ukochanej, może chociaż ona będzie pozbawiona przekłamań.
- Rozstaliśmy się po Hogwarcie, gdy… Wiesz, studia na alchemika są wymagające, a związek nie miałby szans na przetrwanie – kreuję się na zwykłą małpę bez serca, osobę, której wcale na nim nie zależało, skoro tak po prostu go zostawiłam. Kręcę głową, co to za bzdury, nie powinnam tak o tym mówić. Ciężko wracać znów do tych wspomnień, które sprawiają, że nie przesypiam spokojnie nocy - choć serce kruszy się znów na miliony kawałków, gdy znika salon, zastąpiony słodko-gorzkimi obrazami przeszłości. Kiedyś czerpałam z nich tylko szczęście, lecz teraz na każdym ze wspomnień Sylvaina ktoś narzucił gruby całun pełen goryczy i smutku, świadomości, że to już nie wróci. - Rodzina w pewnym sensie nie tolerowała nas… Samael zrobiłby wszystko bym nie zaznała szczęścia… Nie było dnia, bym nie żałowała tych decyzji. Na Merlina, ugięłam się pod nim, uciekłam niczym zaszczuty szczur… Powinnam wrócić, pokonać własne strachy, wytłumaczyć mu wszystko i błagać o przebaczenie – kłamię, lecz głos jest na tyle roztrzęsiony, że nie wyczujesz, co jest naciągnięciem faktów. Może będziesz zastanawiać się, czego tak się obawiam, lecz przecież znasz swojego przełożonego, jego bardzo powierzchowną stronę, jednak tyle powinno wystarczyć, byś zrozumiał. - Teraz już za późno... Wyrzekłabym się dla niego rodziny, gdy tylko się dowiedziałam o… – gubię wątek, omal nie ocierając się o wydziedziczenie, choć to przecież możesz się dowiedzieć tego od każdego - to ogólnodostępna informacja - nie chcę, by wyszła ode mnie. - …lecz co mi da wyrzucenie na bruk, skoro on mnie nienawidzi…? Zresztą jak mógłby mi wybaczyć to co zrobiłam, to do czego się przyczyniłam… – usta zaciskam w wąską linię, by nie zaczęły drżeć, ciężko przyznawać się do własnych błędów, szczególnie że nie wspominam o żadnej z okoliczności łagodzących, które pozwoliłby ci zrozumieć, dlaczego uciekłam w takim popłochu. - Przestać oddychać… Eliksir z czerńca mógłby pomóc – mamroczę już bardziej do siebie, zapominając o twojej obecności. Usta drżą, więc zasłaniam je dłonią, wciąż wpatrzona w ogień. Koszty nie grają tu większej roli, posiadam też wprawę w warzeniu trucizn, gdy w Egipcie tworzyłam je pod przygotowywanie odtrutek, tylko czy zdążyłabym to uwarzyć na czas, przed ślubem?
Zdaje się, że wiesz, że pomimo informacji o mojej chorobie, zgodziłeś się na taką narzeczoną. Chorą i wybrakowaną; zasługujesz na coś lepszego, co nie przysporzy ci większej ilości kłopotów. Jednak to badawcze spojrzenie, jakim mi się przyglądasz, sprawia, że wierzę - nic nie wiedziałeś. To jeszcze gorzej.
- To zły układ, co jeśli dam ci chorego dziedzica, albo co gorsza – córkę, a sama… Musiałbyś szukać nowej żony, to tylko sprawiłoby kłopot, trudniej kogoś znaleźć dla wdowca. Idź do nestora… Przekonaj swoją matkę… Ta Weasleyówna wydawała się całkiem urocza, pasowałaby do ciebie – paplam dwa po trzy, nie wiem, czy chcę utwierdzić cię w przekonaniu, że zerwanie zaręczyn to dobry pomysł, lecz właśnie tak wyglądają fakty. Dlatego nie wahaj się i złóż reklamację na wybraną ci kobietę. Przecież mogę zostać starą panną.
I sit alone in this winter clarity which clouds my mind
alone in the wind and the rain you left me
it's getting dark darling, too dark to see
alone in the wind and the rain you left me
it's getting dark darling, too dark to see
Allison Avery
Zawód : Alchemik u Borgina&Burkesa, badacz
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
imagine that the world is made out of love. now imagine that it isn’t.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Mieszał lekko alkoholem w szkle, raz po raz zerkając na Allison, gdy opowiadała o tym, co się wydarzyło - czy aby na pewno tak dawno temu? - między nią a Crouchem. Nie przerywał jej, pochłaniał tylko informacje, dostarczane mu przez dźwięk słów płynących z ust kobiety, który to w jego głowie podlegał dokładnemu przetworzeniu i analizie, wyciągnięciu sensów i faktów. Argument ze studiami wydał mu się jednak śmieszny; przecież gdy kogoś się kocha, nie liczą się przeciwności. magia pozwalała na spotkanie się w przeciągu kilku zaledwie sekund, otwierała nieskończone możliwości. Nauka nauką, jednak gdy się kocha, tak prawdziwie, nie można się poddać. Poddawanie się, odpuszczanie, spisywanie na straty - tego nie robiły osoby kochające się wzajemnie. Kto bowiem pozwala umrzeć uczuciu, kto nie podejmuje walki i nie stara się, by podsycać płomień między sobą a wybraną osobą? Kto robi to wszystko, a później pluje sobie w brodę, że wszystko stracił? Powody są różne, z których podejmuje się te decyzje - strach, chęć ochrony ukochanej osoby i wiele innych - jednak czy były one wystarczająco silne?
Miał nieodparte wrażenie, że w tej historii było coś więcej, jakieś drugie dno. Nie kwestionował tego, że Samael mógł "pomóc" zniszczyć relację Allie i Sylvaina, że niedomówione wydziedziczenie mogło przekreślić aprobatę rodziny. Może i Allison chciała wrócić, kajać się i płaszczyć, by odzyskać ukochanego. Jednak... właśnie. Czy miała jeszcze cokolwiek do odzyskiwania? Zabawne, jak ich sytuacje były sobie podobnymi. Śmiech przez łzy, uśmiech i zgrzytanie zębów.
- Nawet nie mów o samobójstwie, to tchórzostwo. Czasem niestety nie ma się już do czego wracać, a to i tak samo znów do ciebie ciągnie. Trzeba wtedy umieć żyć dalej - powiedział jako swoistego rodzaju wstęp, a następnie pociągnął łyk ze szklanki. - Nie będę ci prawił żadnych rozbudowanych uwag, nawet niezbyt wiem, co ci poradzić, moja opinia może być naznaczona śladami subiektywności - mruknął, niby dla żartu, ale w jego głosie można było wyczuć tę charakterystyczną domieszkę powagi, niczym goryczkę czarnej herbaty, którą pachniał. - Powiedzmy, że sam też nie grzeszę czystą kartą związków. Widzisz, niezbyt wiele osób znałem przed pójściem do Beauxbatons, oprócz Lizzie nie utrzymywałem stałego kontaktu z innymi - było to wielkie niedomówienie. On był wręcz całkowicie wyizolowany od świata zewnętrznego. Małe, mówiące do siebie, patyczakowate dziecko o przerażających, wielkich oczach. - Jednak w akademii poznałem pewną dziewczynę, Francuzkę. Dzięki niej zrozumiałem parę bardzo istotnych rzeczy... i była mugolaczką. - zerknął na Allison, po czym kontynuował. - Po sześciu latach przyjaźni zaczęliśmy patrzeć na siebie inaczej. Oczywiście nie miałem jakichkolwiek wątpliwości, z pewnych powodów nasz związek nie mógłby istnieć, rodzina by się nie zgodziła. Ale byłbym gotów dla niej odejść i porzucić wszystko. Jednak... parę miesięcy przed końcem szkoły... - westchnął ciężko. - pewna dziewczyna sobie zakpiła. Uwarzyła amortencję, bardzo mocną - znów spojrzał na narzeczoną. - I jak się pewnie domyślasz, zdradziłem moją Anne - przerwał na chwilę, a w pokoju zapadła głęboka cisza. - Dowiedziała się w dniu ukończenia szkoły. Zwyzywała mnie i odeszła. Znienawidziła mnie. A teraz znów jest w moim życiu, przyjechała do Anglii - dokończył swoją historię.
Mimo tego, jak bardzo wspomnienia o Annabelle gruchotały mu serce, to teraz poczuł się tak, jakby ktoś pochwycił jego serce w garść i ścisnął je, mimo że mięsień nadal szamotał się i bił uparcie.
Następnym, co zarejestrował był dźwięk pękającego szkła i alkohol wymieszany z krwią, cieknące na jasny dywan.
- Obawiam się, że mógłbym mieć z tym problem - powiedział beznamiętnie, ignorując zranioną rękę, drugą dłonią złapał za różdżkę. - Accio dziennik - powiedział, a oprawiony w grubą, czarną skórę notes przyleciał po dosłownie dwóch sekundach. Złapał go niezranioną ręką, rzucił na stolik dzielący jego i Allison, po czym otworzył na stronie, na której widniały dwa wycinki z gazet. - Przeczytaj - powiedział, wzrok wbijając z czarny tusz na pożółkłym papierze.
Miał nieodparte wrażenie, że w tej historii było coś więcej, jakieś drugie dno. Nie kwestionował tego, że Samael mógł "pomóc" zniszczyć relację Allie i Sylvaina, że niedomówione wydziedziczenie mogło przekreślić aprobatę rodziny. Może i Allison chciała wrócić, kajać się i płaszczyć, by odzyskać ukochanego. Jednak... właśnie. Czy miała jeszcze cokolwiek do odzyskiwania? Zabawne, jak ich sytuacje były sobie podobnymi. Śmiech przez łzy, uśmiech i zgrzytanie zębów.
- Nawet nie mów o samobójstwie, to tchórzostwo. Czasem niestety nie ma się już do czego wracać, a to i tak samo znów do ciebie ciągnie. Trzeba wtedy umieć żyć dalej - powiedział jako swoistego rodzaju wstęp, a następnie pociągnął łyk ze szklanki. - Nie będę ci prawił żadnych rozbudowanych uwag, nawet niezbyt wiem, co ci poradzić, moja opinia może być naznaczona śladami subiektywności - mruknął, niby dla żartu, ale w jego głosie można było wyczuć tę charakterystyczną domieszkę powagi, niczym goryczkę czarnej herbaty, którą pachniał. - Powiedzmy, że sam też nie grzeszę czystą kartą związków. Widzisz, niezbyt wiele osób znałem przed pójściem do Beauxbatons, oprócz Lizzie nie utrzymywałem stałego kontaktu z innymi - było to wielkie niedomówienie. On był wręcz całkowicie wyizolowany od świata zewnętrznego. Małe, mówiące do siebie, patyczakowate dziecko o przerażających, wielkich oczach. - Jednak w akademii poznałem pewną dziewczynę, Francuzkę. Dzięki niej zrozumiałem parę bardzo istotnych rzeczy... i była mugolaczką. - zerknął na Allison, po czym kontynuował. - Po sześciu latach przyjaźni zaczęliśmy patrzeć na siebie inaczej. Oczywiście nie miałem jakichkolwiek wątpliwości, z pewnych powodów nasz związek nie mógłby istnieć, rodzina by się nie zgodziła. Ale byłbym gotów dla niej odejść i porzucić wszystko. Jednak... parę miesięcy przed końcem szkoły... - westchnął ciężko. - pewna dziewczyna sobie zakpiła. Uwarzyła amortencję, bardzo mocną - znów spojrzał na narzeczoną. - I jak się pewnie domyślasz, zdradziłem moją Anne - przerwał na chwilę, a w pokoju zapadła głęboka cisza. - Dowiedziała się w dniu ukończenia szkoły. Zwyzywała mnie i odeszła. Znienawidziła mnie. A teraz znów jest w moim życiu, przyjechała do Anglii - dokończył swoją historię.
Mimo tego, jak bardzo wspomnienia o Annabelle gruchotały mu serce, to teraz poczuł się tak, jakby ktoś pochwycił jego serce w garść i ścisnął je, mimo że mięsień nadal szamotał się i bił uparcie.
Następnym, co zarejestrował był dźwięk pękającego szkła i alkohol wymieszany z krwią, cieknące na jasny dywan.
- Obawiam się, że mógłbym mieć z tym problem - powiedział beznamiętnie, ignorując zranioną rękę, drugą dłonią złapał za różdżkę. - Accio dziennik - powiedział, a oprawiony w grubą, czarną skórę notes przyleciał po dosłownie dwóch sekundach. Złapał go niezranioną ręką, rzucił na stolik dzielący jego i Allison, po czym otworzył na stronie, na której widniały dwa wycinki z gazet. - Przeczytaj - powiedział, wzrok wbijając z czarny tusz na pożółkłym papierze.
"TRAGEDIA W PAŁACU BEAULIEU
Dnia drugiego grudnia w Pałacu Beaulieu doszło do tragedii rodzinnej. Jak donosi nasze zaufane źródło, ród Selwynów - znanych twórców "Fajerwerków Selwynów" - nie doczekał się kolejnego potomka. Isabella (z domu Prewett), żona Reginalda Selwyna III oraz matka Alexandra (lat 5) urodziła martwą córkę. Uzdrowiciel opiekujący się rodziną odmówił komentarza na ten temat. Z czym mamy do czynienia: błąd medyczny czy celowo zatajona prawda?
Łączymy się w bólu z rodziną z powodu tej niezmiernej straty."
Artykuł z "Proroka Codziennego", 3 grudnia 1940
"SAMOBÓJSTWO ISABELLI SELWYN
Kolejne szokujące wieści dobiegają nas z Pałacu Beaulieu. W dniu wczorajszym (tj. 6 grudnia) Isabella Selwyn (z domu Prewett) popełniła samobójstwo, dokładnie w dzień swoich 29 urodzin. Ten przerażający czyn został dokonany najprawdopodobniej z powodu utraty córki w wyniku martwego porodu, o którym można przeczytać w wydaniu z dnia 3 grudnia, str. 3.
Składamy najszczersze kondolencje rodzinie zmarłej."
Artykuł z "Proroka Codziennego", 7 grudnia 1940
Dnia drugiego grudnia w Pałacu Beaulieu doszło do tragedii rodzinnej. Jak donosi nasze zaufane źródło, ród Selwynów - znanych twórców "Fajerwerków Selwynów" - nie doczekał się kolejnego potomka. Isabella (z domu Prewett), żona Reginalda Selwyna III oraz matka Alexandra (lat 5) urodziła martwą córkę. Uzdrowiciel opiekujący się rodziną odmówił komentarza na ten temat. Z czym mamy do czynienia: błąd medyczny czy celowo zatajona prawda?
Łączymy się w bólu z rodziną z powodu tej niezmiernej straty."
Artykuł z "Proroka Codziennego", 3 grudnia 1940
"SAMOBÓJSTWO ISABELLI SELWYN
Kolejne szokujące wieści dobiegają nas z Pałacu Beaulieu. W dniu wczorajszym (tj. 6 grudnia) Isabella Selwyn (z domu Prewett) popełniła samobójstwo, dokładnie w dzień swoich 29 urodzin. Ten przerażający czyn został dokonany najprawdopodobniej z powodu utraty córki w wyniku martwego porodu, o którym można przeczytać w wydaniu z dnia 3 grudnia, str. 3.
Składamy najszczersze kondolencje rodzinie zmarłej."
Artykuł z "Proroka Codziennego", 7 grudnia 1940
Patrzę gdzieś w bok, a ty masz na tyle taktu, by nie podważać mojej historii, nie dopytywać o szczegóły, dlaczego każdy poranek przynosi ze sobą kolejny pusty dzień. Dlaczego zrezygnowałam, chociaż powinnam walczyć. To zbyt ciężki temat do wyjaśnienia, zbyt wiele o mnie nie wiesz, ród Averych skrywa zbyt wiele tajemnic, byś mógł je pojąć wraz z całą kartoteką moich uczuć. To cichy układ między członkami rodziny, gdzie pewnie każdy wie coś innego o pozostałych. Nie chcę drążyć prawdy, nie chce wyszukiwać informacji, które stanowiłyby asa w rękawie.
Nie będę ci mówić, że to straszliwie smutne, nie będę cię karmić współczuciem, ani nie będę raczyć kazaniami, jakie to nieodpowiednie – mieszanie krwi, lecz pomimo to widzisz ten cień zniesmaczenia, który nie potrafię ukryć. To wina wychowania - widać, jak wiele nas różni nawet w tej kwestii: ja trzymam ich na dystans, znów ty z takimi sypiasz. Jednak rozsądek traci prawo do głosu, gdy odzywa się serce. Może i jestem w stanie zrozumieć twoje motywy, w końcu obecnie moje położenie wobec Croucha jest identyczne jak twoje względem tej mugolaczki – całkowicie zakazane, równe wydziedziczeniu. Nie powinnam tobą gardzić, w końcu nie traciłabym czasu na rozmowy z tobą, gdybym miała choć najmniejszą szansę na odzyskanie tego, co kiedyś – nawet kosztem własnego szlachectwa. Jednak ta historia o Annabelle wydaje się wyssana z palca. Czy Samael naprawdę wybrałby na wspólnika swojego planu kogoś, kto spoufala się do tego stopnia ze szlamami? A może ta ckliwa historyjka, godna umieszczenia na kartach powieści młodzieżowej, jest wymysłem mającym przekonać mnie do ciebie, zamydlić oczy na prawdziwe intencje? Annabelle, tak? Zapamiętuję to imię, ileż w samym Londynie może być czarownic francuskiego pochodzenia? Jeśli naprawdę istnieje – znajdę ją wcześniej czy później. - Przypominam ci ją? - to dziwne pytanie, po takim wyznaniu, lecz nie oczekuję potwierdzenia, a zaprzeczenia. Nie mów mi, że widzisz ją we mnie - nie chcę być substytutem czegoś, czego nie mogłeś mieć, chociaż potraktowałam cię w podobny sposób oszołomiona pragnieniami własnego umysłu.
Podsuwasz mi pod sam nos sekrety swojej duszy, wystarczyłoby tylko obrócić kartki, by zobaczyć, co wtedy siedziało w twojej głowie. Kuszące, lecz te tajemnice nie powinny być wyjawiane w taki sposób. Dlatego też skupiam się tylko na tym, co mi pokazujesz – część swojej historii niosącej ze sobą blizny. Wzrok przebiega po tekście raz za razem, a sens artykułów nie dociera do mózgu, który zablokował się na informacje. Minuty mijają w ciszy – cóż to za faux pas… Czy powinnam czuć się głupio za swoją niewiedzę? Nigdy nie dociekałam twojej historii, nie zainteresowałam się nawet tak prozaicznymi rzeczami, jak twoja rodzina, która wraz z wolą mojego ojca i Samaela, stanie się także i moją. - To niesprawiedliwe – wydawałoby się, że praktycznie bezuczuciowy sposób przekazuję ci współczucie, wobec tego co kiedyś cię spotkało. Lecz gdzieś w ostatnich drgnięciach strun głosowych możesz wyczuć prawdziwy smutek, poczucie beznadziejności wobec niedorzeczności świata. Wspaniałe matki odchodzą, pozostają tylko te skore do wykończenia swoich dzieci, gdyby tylko nie powstrzymywały ich wzrok otaczających ich ludzi. Nie chcę wyobrażać sobie ciebie w tamtym okresie, lecz pomimo to mózg tworzy obraz młodego ciebie z połowy roku 1940, gdy ciężarna pani Selwyn czytała ci baśnie na dobranoc, albo gdy spędzałeś czas w towarzystwie o kilka lat starszej Elizabeth, zachwycając się faktem, że będziesz miał prawdziwą siostrę. - Musiała was kochać – szeptam, przysiadając się obok na sofie. Nie wiem nic o twoich relacjach z matką, nie wiem, jak jej przedwczesna śmierć wpłynęła na twoje życie – jednak musiała kochać ciebie i twoją siostrę, choć nie potrafiła się uczepić ciebie, by zobaczyć, jak dorastasz. Spoglądam, jak krew sącząca się z twojej dłoni cieknie po palcach, by w końcu zgodnie z prawami grawitacji ubrudzić skórzane obicie. Po raz kolejny sprawiam ci ból, dotknęłam ran, które już dawno zasklepione, wciąż mają na ciebie wpływ. Reagujesz emocjonalnie, inaczej szkło nie poraniłoby ci dłoni. Sama się dziwie podejmowanym działaniom, by jakoś zrekompensować ci nietakt, którym uraczyłam cię w jeden z najgorszych sposobów. Jednym zaklęciem oczyszczam ranę z drobinek, które samoistnie usuwają się ze zranienia, po kolejnym machnięciu różdżką pojawia się opatrunek – pewnie sam poradziłbyś sobie z tym o wiele lepiej, użył bardziej specjalistycznych zaklęć… Doceniam to, że pozwalasz mi się sobą zająć, nie wiem dlaczego, ale to jedyne właściwe rozwiązanie. Nawet gdy kończę cały mało skomplikowany zabieg, nie patrzę na ciebie – gładzę tylko wnętrze twojej dłoni opuszkami palców, co jest w jakiś sposób przyjemne. A więc nie będzie dane mi poznać kobiety, która poprzez małżeństwo z tobą miała stać się godnym zamiennikiem prawdziwej matki. To okrutne, Alexandrze, ci potrzebni ludzie odchodzą w mgnieniu oka, nieważne jak bardzo starałbyś się to powstrzymać – znów ci inni, którzy pozbawiliby nas oddechu w trakcie snu, wciąż trwają obok, z uporem maniaków zatruwają życie.
Nawet nie wiem, kiedy podchodzę do fortepianu – jednego z przedmiotów, którego unikałam jak ognia od czasu opuszczenia kraju, w którym zdaje się, że pozostawiłam wszystko, co przed ujawnieniem choroby wydawało się niezwykle istotne, potrzebne do codziennego funkcjonowania. Muzyka. To ona pozwala uporządkować myśli, chaos panujący w sercu, które ukryłam wraz ze wszystkimi drobnymi przyjemnościami, byle nie oszaleć. Śpiew był dla przyjemności innych – komponowanie, tylko dla mnie. Z czułością dotykam klawiszy z kości słoniowej, w lekkim dotyku przelewając na nie wszystkie tłumione od lat emocje; to kolejna z kar nałożonych na samą siebie – odcięcie się od czegoś drogiego, przynoszącego ukojenie poprzez wylewające się pejzaże dźwięków tkwiące w mojej głowie. Uderzam przeciągle w jeden z klawiszy, lecz to tylko pojedynczy dźwięk - karanie się za przeszłość, za wzgardzone uczucia, silne uleganie poczuciu strachu wciąż trwa.
Nie będę ci mówić, że to straszliwie smutne, nie będę cię karmić współczuciem, ani nie będę raczyć kazaniami, jakie to nieodpowiednie – mieszanie krwi, lecz pomimo to widzisz ten cień zniesmaczenia, który nie potrafię ukryć. To wina wychowania - widać, jak wiele nas różni nawet w tej kwestii: ja trzymam ich na dystans, znów ty z takimi sypiasz. Jednak rozsądek traci prawo do głosu, gdy odzywa się serce. Może i jestem w stanie zrozumieć twoje motywy, w końcu obecnie moje położenie wobec Croucha jest identyczne jak twoje względem tej mugolaczki – całkowicie zakazane, równe wydziedziczeniu. Nie powinnam tobą gardzić, w końcu nie traciłabym czasu na rozmowy z tobą, gdybym miała choć najmniejszą szansę na odzyskanie tego, co kiedyś – nawet kosztem własnego szlachectwa. Jednak ta historia o Annabelle wydaje się wyssana z palca. Czy Samael naprawdę wybrałby na wspólnika swojego planu kogoś, kto spoufala się do tego stopnia ze szlamami? A może ta ckliwa historyjka, godna umieszczenia na kartach powieści młodzieżowej, jest wymysłem mającym przekonać mnie do ciebie, zamydlić oczy na prawdziwe intencje? Annabelle, tak? Zapamiętuję to imię, ileż w samym Londynie może być czarownic francuskiego pochodzenia? Jeśli naprawdę istnieje – znajdę ją wcześniej czy później. - Przypominam ci ją? - to dziwne pytanie, po takim wyznaniu, lecz nie oczekuję potwierdzenia, a zaprzeczenia. Nie mów mi, że widzisz ją we mnie - nie chcę być substytutem czegoś, czego nie mogłeś mieć, chociaż potraktowałam cię w podobny sposób oszołomiona pragnieniami własnego umysłu.
Podsuwasz mi pod sam nos sekrety swojej duszy, wystarczyłoby tylko obrócić kartki, by zobaczyć, co wtedy siedziało w twojej głowie. Kuszące, lecz te tajemnice nie powinny być wyjawiane w taki sposób. Dlatego też skupiam się tylko na tym, co mi pokazujesz – część swojej historii niosącej ze sobą blizny. Wzrok przebiega po tekście raz za razem, a sens artykułów nie dociera do mózgu, który zablokował się na informacje. Minuty mijają w ciszy – cóż to za faux pas… Czy powinnam czuć się głupio za swoją niewiedzę? Nigdy nie dociekałam twojej historii, nie zainteresowałam się nawet tak prozaicznymi rzeczami, jak twoja rodzina, która wraz z wolą mojego ojca i Samaela, stanie się także i moją. - To niesprawiedliwe – wydawałoby się, że praktycznie bezuczuciowy sposób przekazuję ci współczucie, wobec tego co kiedyś cię spotkało. Lecz gdzieś w ostatnich drgnięciach strun głosowych możesz wyczuć prawdziwy smutek, poczucie beznadziejności wobec niedorzeczności świata. Wspaniałe matki odchodzą, pozostają tylko te skore do wykończenia swoich dzieci, gdyby tylko nie powstrzymywały ich wzrok otaczających ich ludzi. Nie chcę wyobrażać sobie ciebie w tamtym okresie, lecz pomimo to mózg tworzy obraz młodego ciebie z połowy roku 1940, gdy ciężarna pani Selwyn czytała ci baśnie na dobranoc, albo gdy spędzałeś czas w towarzystwie o kilka lat starszej Elizabeth, zachwycając się faktem, że będziesz miał prawdziwą siostrę. - Musiała was kochać – szeptam, przysiadając się obok na sofie. Nie wiem nic o twoich relacjach z matką, nie wiem, jak jej przedwczesna śmierć wpłynęła na twoje życie – jednak musiała kochać ciebie i twoją siostrę, choć nie potrafiła się uczepić ciebie, by zobaczyć, jak dorastasz. Spoglądam, jak krew sącząca się z twojej dłoni cieknie po palcach, by w końcu zgodnie z prawami grawitacji ubrudzić skórzane obicie. Po raz kolejny sprawiam ci ból, dotknęłam ran, które już dawno zasklepione, wciąż mają na ciebie wpływ. Reagujesz emocjonalnie, inaczej szkło nie poraniłoby ci dłoni. Sama się dziwie podejmowanym działaniom, by jakoś zrekompensować ci nietakt, którym uraczyłam cię w jeden z najgorszych sposobów. Jednym zaklęciem oczyszczam ranę z drobinek, które samoistnie usuwają się ze zranienia, po kolejnym machnięciu różdżką pojawia się opatrunek – pewnie sam poradziłbyś sobie z tym o wiele lepiej, użył bardziej specjalistycznych zaklęć… Doceniam to, że pozwalasz mi się sobą zająć, nie wiem dlaczego, ale to jedyne właściwe rozwiązanie. Nawet gdy kończę cały mało skomplikowany zabieg, nie patrzę na ciebie – gładzę tylko wnętrze twojej dłoni opuszkami palców, co jest w jakiś sposób przyjemne. A więc nie będzie dane mi poznać kobiety, która poprzez małżeństwo z tobą miała stać się godnym zamiennikiem prawdziwej matki. To okrutne, Alexandrze, ci potrzebni ludzie odchodzą w mgnieniu oka, nieważne jak bardzo starałbyś się to powstrzymać – znów ci inni, którzy pozbawiliby nas oddechu w trakcie snu, wciąż trwają obok, z uporem maniaków zatruwają życie.
Nawet nie wiem, kiedy podchodzę do fortepianu – jednego z przedmiotów, którego unikałam jak ognia od czasu opuszczenia kraju, w którym zdaje się, że pozostawiłam wszystko, co przed ujawnieniem choroby wydawało się niezwykle istotne, potrzebne do codziennego funkcjonowania. Muzyka. To ona pozwala uporządkować myśli, chaos panujący w sercu, które ukryłam wraz ze wszystkimi drobnymi przyjemnościami, byle nie oszaleć. Śpiew był dla przyjemności innych – komponowanie, tylko dla mnie. Z czułością dotykam klawiszy z kości słoniowej, w lekkim dotyku przelewając na nie wszystkie tłumione od lat emocje; to kolejna z kar nałożonych na samą siebie – odcięcie się od czegoś drogiego, przynoszącego ukojenie poprzez wylewające się pejzaże dźwięków tkwiące w mojej głowie. Uderzam przeciągle w jeden z klawiszy, lecz to tylko pojedynczy dźwięk - karanie się za przeszłość, za wzgardzone uczucia, silne uleganie poczuciu strachu wciąż trwa.
Allison Avery
Zawód : Alchemik u Borgina&Burkesa, badacz
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
imagine that the world is made out of love. now imagine that it isn’t.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Były różne.
Były tak zupełnie różne, niczym lato i zima. Annabelle pojawiła się w jego życiu niczym ożywcze tchnienie letniego wiatru, o sercu ciepłym i wyciągniętych ramionach, gotowa roztopić mury, które wokół siebie wzniósł i pomoc mu poukładać kręgi świat od nowa. Była zakazana. Za każdym razem gdy przeczesywał palcami jej włosy lub gdy słuchał jej głosu o intrygująco obcym akcencie zastanawiał się, jak długo jeszcze będzie mu dane tego doświadczać. Los wydzierał ją z rąk Alexandra pomału lecz nieubłaganie.
Allison zaś znajdowała się na drugim końcu osi. Nie dość, że została wręcz wepchnięta w jego ramiona, wywracając jego porządek i spokój ducha do góry nogami, to na dodatek miast ciepła przyprowadziła że sobą chłód. Zima stulecia, emocjonalny lód. Nawet jej włosy były tak jasne, że w słońcu mogły przypominać barwą śnieg. Ona była Królową Śniegu - ale jego Królową Śniegu. Tego był pewien bardziej niż własnej śmierci. Uśmiechnął się więc tylko do Allison i pokręcił głową w zaprzeczeniu. Panna Avery była dla młodego Selwyna swego rodzaju fascynacją, niezdobytym szczytem, celem wydawałoby się nieosiągalnym. Jednak czy aby na pewno? Milczał odkąd zaczęła czytać, pogrążył się we własnym, ciemnym świecie, do którego popchnęła go nieświadomie. Gdy chwilę później chwyciła jego dłoń, nie oponował - otępienie i ból z dawnych ran zniknęły, gdy dotknęła jego skóry, jednocześnie jakby wpuszczając świeże powietrze do jego żałobnych myśli. Spojrzał się na nią, objął wzrokiem jej skupioną twarz, światło bardzo późnego popołudnia tańczące w jej włosach... Sam też nie wiedział, kiedy wstała i podeszła do fortepianu, a on niczym cień podążył za nią. Była jak planeta przyciągająca go do siebie, jednocześnie nie pozwalając zbliżyć się do końca. Usiadł obok niej, a jeden wbijany rytmiczne dźwięk łamał panującą ciszę. Alexander wyciągnął przed siebie ręce i choć świeże rany paliły przy każdym ruchu, zaczął grać. Nie trwało to długo, może minutę, może dwie - muzyka płynęła, piękna i kojąca, a dźwięk wciąż wybijany przez Allison zdawał się jakby ją uzupełniać. W pewnym momencie kolejno przebiegł palcami po klawiaturze, aż do momentu nakrycia jej dłoni swoją. Splótł razem ich palce, po czym delikatnie ucałował czubki palców Allison.
- Chodź za mną - powiedział, po czym powstał z miejsca, patrząc na nią wyczekująco, z lekka podekscytowany. Gdy wreszcie wstała i ona, poprowadził wokół fortepianu do przeszklonych drzwi, które stanowiły przejście do prywatnej części Hylands Parku. Tam natomiast leżał ogród, w którym mnożyło się od kwiatów i roślin ozdobnych - nie tylko tych magicznych, ale i zwykłych, choć nie mniej urodziwych. Niebo było już paletą barw prawie wieczornych - ciemnoniebieski przechodził w fiolet, by następnie jakby jeszcze rozgrzewany ostatnimi promieniami słońca zakwitnąć pomarańczem i złotem. Moment był magiczny. Był właściwy.
Szli przez zaczarowany ogród, aż dotarli pod rozłożyste drzewo obsypane kwiatami w pastelowym, brzoskwiniowtm odcieniu. Alexander obrócił się w stronę Allison i spojrzał w jej oczy.
- Lady Allison Avery - zaczął niby poważnie, jednak ledwo wypowiedział te słowa, a szeroki uśmiech zagościł na jego ustach. Ujął jej drugą dłoń w swoją. - Allie.
Zdrobnienie wmówił z całą delikatnością i uczuciem, jakie tylko w nim były. Zabrzmiało to nie cukierkowo słodko, a szczerze i z serca. - Nie dane było nam razem dorastać czy też dzielić życie w czasie innym niż ostatni miesiąc. Jesteśmy skrajnie różni, co może zniechęcać. Okoliczności naszego poznania nie były też sprzyjające wielkim sercowym uniesieniom, nie były w żaden sposób podniosłe czy chwalebne. Mimo, że pisany nam jest los taki a nie inny, wszystko wydaje się chcieć mu zapobiec. Wszyscy zadecydowali za nas. Jednak ja również do nich należę - przerwał na moment, jednak oczu nie odrywał od lica Allison. - Mogę obiecać ci wiele; to, że będę przy tobie trwać nie bacząc na pojawiające się trudności; mogę obiecać ci moje wsparcie, oddanie i szczerość. Mogę obiecać ci stworzenie bezpiecznego miejsca na świecie, że będę o ciebie dbał, a codziennie rano będę te wszystkie obietnice powtarzał. Mogę obiecać ci pół świata i jeszcze trochę. Choć nie wszystkich obietnic dam radę dotrzymać, to dany jest mi wybór, czy w ogóle chcę się podjąć ich składania. Ty nie miałaś żadnego wyboru. Dziś chciałbym to zmienić.
Selwyn opadł na jedno kolano, nie zważając na trawę brudzącą materiał jego spodni. Był teraz całkowicie skupiony na kobiecie, która stała przed nim. Uwolnił swoją lewą dłoń tylko po to, by po chwili znalazło się w niej misternie rzeźbione pudełeczko wykonane z hebanu. Uniósł wieczko, a na poduszeczce z czarnego aksamitu spoczywał pierścionek - złoty, a wokół ognistego opalu metal tworzył koronkę tak delikatną, że wydawała się zdolna do rozwiania się w każdej chwili. - Należał do mojej przodkini, Wendeliny. Matki przekazywały go swoim synom z pokolenia na pokolenie. Jako jedyny męski przedstawiciel rodu w rodzeństwie, wiele lat temu otrzymał go również i mój ojciec, ofiarowując go mojej matce. I dziś, chcąc go ofiarować tobie, daję ci wybór. Twoja decyzja niech będzie szczera i zaznaczę to raz jeszcze: twoja.
I po kilku sekundach zapytał:
- Allison Avery, czy chcesz zostać moją żoną?
Były tak zupełnie różne, niczym lato i zima. Annabelle pojawiła się w jego życiu niczym ożywcze tchnienie letniego wiatru, o sercu ciepłym i wyciągniętych ramionach, gotowa roztopić mury, które wokół siebie wzniósł i pomoc mu poukładać kręgi świat od nowa. Była zakazana. Za każdym razem gdy przeczesywał palcami jej włosy lub gdy słuchał jej głosu o intrygująco obcym akcencie zastanawiał się, jak długo jeszcze będzie mu dane tego doświadczać. Los wydzierał ją z rąk Alexandra pomału lecz nieubłaganie.
Allison zaś znajdowała się na drugim końcu osi. Nie dość, że została wręcz wepchnięta w jego ramiona, wywracając jego porządek i spokój ducha do góry nogami, to na dodatek miast ciepła przyprowadziła że sobą chłód. Zima stulecia, emocjonalny lód. Nawet jej włosy były tak jasne, że w słońcu mogły przypominać barwą śnieg. Ona była Królową Śniegu - ale jego Królową Śniegu. Tego był pewien bardziej niż własnej śmierci. Uśmiechnął się więc tylko do Allison i pokręcił głową w zaprzeczeniu. Panna Avery była dla młodego Selwyna swego rodzaju fascynacją, niezdobytym szczytem, celem wydawałoby się nieosiągalnym. Jednak czy aby na pewno? Milczał odkąd zaczęła czytać, pogrążył się we własnym, ciemnym świecie, do którego popchnęła go nieświadomie. Gdy chwilę później chwyciła jego dłoń, nie oponował - otępienie i ból z dawnych ran zniknęły, gdy dotknęła jego skóry, jednocześnie jakby wpuszczając świeże powietrze do jego żałobnych myśli. Spojrzał się na nią, objął wzrokiem jej skupioną twarz, światło bardzo późnego popołudnia tańczące w jej włosach... Sam też nie wiedział, kiedy wstała i podeszła do fortepianu, a on niczym cień podążył za nią. Była jak planeta przyciągająca go do siebie, jednocześnie nie pozwalając zbliżyć się do końca. Usiadł obok niej, a jeden wbijany rytmiczne dźwięk łamał panującą ciszę. Alexander wyciągnął przed siebie ręce i choć świeże rany paliły przy każdym ruchu, zaczął grać. Nie trwało to długo, może minutę, może dwie - muzyka płynęła, piękna i kojąca, a dźwięk wciąż wybijany przez Allison zdawał się jakby ją uzupełniać. W pewnym momencie kolejno przebiegł palcami po klawiaturze, aż do momentu nakrycia jej dłoni swoją. Splótł razem ich palce, po czym delikatnie ucałował czubki palców Allison.
- Chodź za mną - powiedział, po czym powstał z miejsca, patrząc na nią wyczekująco, z lekka podekscytowany. Gdy wreszcie wstała i ona, poprowadził wokół fortepianu do przeszklonych drzwi, które stanowiły przejście do prywatnej części Hylands Parku. Tam natomiast leżał ogród, w którym mnożyło się od kwiatów i roślin ozdobnych - nie tylko tych magicznych, ale i zwykłych, choć nie mniej urodziwych. Niebo było już paletą barw prawie wieczornych - ciemnoniebieski przechodził w fiolet, by następnie jakby jeszcze rozgrzewany ostatnimi promieniami słońca zakwitnąć pomarańczem i złotem. Moment był magiczny. Był właściwy.
Szli przez zaczarowany ogród, aż dotarli pod rozłożyste drzewo obsypane kwiatami w pastelowym, brzoskwiniowtm odcieniu. Alexander obrócił się w stronę Allison i spojrzał w jej oczy.
- Lady Allison Avery - zaczął niby poważnie, jednak ledwo wypowiedział te słowa, a szeroki uśmiech zagościł na jego ustach. Ujął jej drugą dłoń w swoją. - Allie.
Zdrobnienie wmówił z całą delikatnością i uczuciem, jakie tylko w nim były. Zabrzmiało to nie cukierkowo słodko, a szczerze i z serca. - Nie dane było nam razem dorastać czy też dzielić życie w czasie innym niż ostatni miesiąc. Jesteśmy skrajnie różni, co może zniechęcać. Okoliczności naszego poznania nie były też sprzyjające wielkim sercowym uniesieniom, nie były w żaden sposób podniosłe czy chwalebne. Mimo, że pisany nam jest los taki a nie inny, wszystko wydaje się chcieć mu zapobiec. Wszyscy zadecydowali za nas. Jednak ja również do nich należę - przerwał na moment, jednak oczu nie odrywał od lica Allison. - Mogę obiecać ci wiele; to, że będę przy tobie trwać nie bacząc na pojawiające się trudności; mogę obiecać ci moje wsparcie, oddanie i szczerość. Mogę obiecać ci stworzenie bezpiecznego miejsca na świecie, że będę o ciebie dbał, a codziennie rano będę te wszystkie obietnice powtarzał. Mogę obiecać ci pół świata i jeszcze trochę. Choć nie wszystkich obietnic dam radę dotrzymać, to dany jest mi wybór, czy w ogóle chcę się podjąć ich składania. Ty nie miałaś żadnego wyboru. Dziś chciałbym to zmienić.
Selwyn opadł na jedno kolano, nie zważając na trawę brudzącą materiał jego spodni. Był teraz całkowicie skupiony na kobiecie, która stała przed nim. Uwolnił swoją lewą dłoń tylko po to, by po chwili znalazło się w niej misternie rzeźbione pudełeczko wykonane z hebanu. Uniósł wieczko, a na poduszeczce z czarnego aksamitu spoczywał pierścionek - złoty, a wokół ognistego opalu metal tworzył koronkę tak delikatną, że wydawała się zdolna do rozwiania się w każdej chwili. - Należał do mojej przodkini, Wendeliny. Matki przekazywały go swoim synom z pokolenia na pokolenie. Jako jedyny męski przedstawiciel rodu w rodzeństwie, wiele lat temu otrzymał go również i mój ojciec, ofiarowując go mojej matce. I dziś, chcąc go ofiarować tobie, daję ci wybór. Twoja decyzja niech będzie szczera i zaznaczę to raz jeszcze: twoja.
I po kilku sekundach zapytał:
- Allison Avery, czy chcesz zostać moją żoną?
Odciągasz mnie w końcu od tego pianina, może to i lepiej – sama nie wyrwałabym się z tego transu stworzonego przez pojedyncze uderzenia klawisza. Przywracasz mnie do rzeczywistości delikatną czułością, spleceniem palców dłoni i lekkim pocałunkiem na nich złożonym, który winien być zarezerwowany dla najbliższych osób. Nie neguję tego, nie obruszam się niczym nadwrażliwa kotka, w końcu akceptuję twoją obecność, wiedząc, że walczyć z tym nie ma sensu. Daję ci się poprowadzić do ogrodu, całkowicie nieświadoma tego, co zamierzasz, przecież dopiero co ciskałam w ciebie wazonem. O tam, jeszcze powinny leżeć jego szczątki, o ile nie naprawiłeś go szybkim ruchem różdżki, gdy byłam zbyt skupiona na sobie, by to zauważyć. Jeszcze przed chwilą wydawałeś się być całkowicie obcym człowiekiem, o którego samobójczej śmierci matki nie miałam pojęcia. Nie najlepsza ze mnie narzeczona, mogłeś trafić lepiej i pewnie na to zasłużyłeś. Najpewniej stąd nie potrafię ukryć zaszokowania, gdy rozpoczynasz poważnie, aczkolwiek czule, a potem padasz przede mną na jedno kolano. Chyba każda panna o mojej pozycji powinna marzyć o tej chwili – nie jestem zawiedziona, tylko zdziwiona. Może trochę się wyróżniam, jednak nie należę do tego typu kobiet, które uważają mężczyzn za tak potrzebnych jak rybie rower. Po prostu nie miałeś być to ty, choć czasami udaje nam się przetrwać obok siebie przez kilka godzin, gdy zapominamy, że te godziny mają zamienić się w aż do śmierci.
Cóż, Alexandrze, myślałam, że to wszystko już za nami, umowa zaręczynowa została podpisana już dawno. Czy mogę się nie zgodzić? To wywołałoby lawinę oburzenia, choć przecież nie powinnam stawiać skandale powyżej własnego życia. Czy to właśnie nie ja byłabym gotowa zostawić to wszystko za sobą, gdyby tylko była możliwość? Nie mogę ponieść się emocjom, czas na racjonalną, chłodną kalkulację. Jesteś lepszy niż wszystkie te nieznane mary przyszłości, więc nie powinnam cię odtrącać, tylko dostosować się do roli. Z racjonalnych pobudek. Jesteśmy tym, co udajemy. Czy powinnam zachować w tym ostrożność? Czy dam radę udawać dobra matkę, żonę… Postawić kroki ku nieznanej przyszłości, zaplanowanej przez kogoś innego? Mam się podjąć tej rozgrywki czy wycofać? Spoglądając w twoje oczy, odnoszę wrażenie, że wiem, kim jesteś – nie zaskoczysz mnie, nie wepchniesz w objęcia Samaela. Mam taką nadzieję, bo cóż innego mi pozostaje?
Pozwalam ci ująć moją dłoń, nim przemówisz. Czy wierzę w te wszystkie piękne słowa, którymi mnie karmisz… Czy naprawdę zaoferujesz mi wsparcie, oddanie i szczerość? Połowy świata nie potrzebuję, wystarczy odrobina ciepła i bezpieczeństwa, jeśli razem wkroczymy w tę ścieżkę, zapominając o przeszłości. Nie wiem, czy wiesz, w co się pakujesz, Alexandrze. Nie zadaję jednak pytań, przyszłość jest nieustępliwa, Samael taki jest, dlatego przekonasz się o tym wcześniej czy później. Gdy otwierasz pudełeczko, nawet nie spoglądam na pierścionek – na pewno jest piękny jak te wszystkie rodowe pamiątki – tylko dokładnie lustruję cię wzrokiem, szukając tu podstępu, bezskutecznie. Kiwam głową na te oświadczyny, ze zbyt ściśniętym gardłem, by cokolwiek z siebie wydusić - zdaje się przerażona, ale i pewna, że to właściwa droga, tylko po prostu jeszcze jej nie znam, stąd ten strach. Czuję jak krew odpływa mi z twarzy, choć, paradoksalnie, gdyby kropla wody kapnęła mi na policzek, na pewno zaczęłaby skwierczeć. Cóż, lordzie Selwyn, robimy to z własnej woli. Tylko nie wyrzucaj mi później, że nigdy cię nie ostrzegałam.
| zt x2
Cóż, Alexandrze, myślałam, że to wszystko już za nami, umowa zaręczynowa została podpisana już dawno. Czy mogę się nie zgodzić? To wywołałoby lawinę oburzenia, choć przecież nie powinnam stawiać skandale powyżej własnego życia. Czy to właśnie nie ja byłabym gotowa zostawić to wszystko za sobą, gdyby tylko była możliwość? Nie mogę ponieść się emocjom, czas na racjonalną, chłodną kalkulację. Jesteś lepszy niż wszystkie te nieznane mary przyszłości, więc nie powinnam cię odtrącać, tylko dostosować się do roli. Z racjonalnych pobudek. Jesteśmy tym, co udajemy. Czy powinnam zachować w tym ostrożność? Czy dam radę udawać dobra matkę, żonę… Postawić kroki ku nieznanej przyszłości, zaplanowanej przez kogoś innego? Mam się podjąć tej rozgrywki czy wycofać? Spoglądając w twoje oczy, odnoszę wrażenie, że wiem, kim jesteś – nie zaskoczysz mnie, nie wepchniesz w objęcia Samaela. Mam taką nadzieję, bo cóż innego mi pozostaje?
Pozwalam ci ująć moją dłoń, nim przemówisz. Czy wierzę w te wszystkie piękne słowa, którymi mnie karmisz… Czy naprawdę zaoferujesz mi wsparcie, oddanie i szczerość? Połowy świata nie potrzebuję, wystarczy odrobina ciepła i bezpieczeństwa, jeśli razem wkroczymy w tę ścieżkę, zapominając o przeszłości. Nie wiem, czy wiesz, w co się pakujesz, Alexandrze. Nie zadaję jednak pytań, przyszłość jest nieustępliwa, Samael taki jest, dlatego przekonasz się o tym wcześniej czy później. Gdy otwierasz pudełeczko, nawet nie spoglądam na pierścionek – na pewno jest piękny jak te wszystkie rodowe pamiątki – tylko dokładnie lustruję cię wzrokiem, szukając tu podstępu, bezskutecznie. Kiwam głową na te oświadczyny, ze zbyt ściśniętym gardłem, by cokolwiek z siebie wydusić - zdaje się przerażona, ale i pewna, że to właściwa droga, tylko po prostu jeszcze jej nie znam, stąd ten strach. Czuję jak krew odpływa mi z twarzy, choć, paradoksalnie, gdyby kropla wody kapnęła mi na policzek, na pewno zaczęłaby skwierczeć. Cóż, lordzie Selwyn, robimy to z własnej woli. Tylko nie wyrzucaj mi później, że nigdy cię nie ostrzegałam.
| zt x2
I sit alone in this winter clarity which clouds my mind
alone in the wind and the rain you left me
it's getting dark darling, too dark to see
alone in the wind and the rain you left me
it's getting dark darling, too dark to see
Allison Avery
Zawód : Alchemik u Borgina&Burkesa, badacz
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
imagine that the world is made out of love. now imagine that it isn’t.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Zaiste, zastanawiało go cóż Alexander, jego kuzyn mógł od niego chcieć. Prawdą jest to że nigdy za często się nie widzieli, więc to że mieli do siebie sprawy choćby błahe i nieistotne, zdarzało się - Jak nie patrzeć, rzadziej niż częściej. Jednakże ufał Alexandrowi że sprawa, którą do niego miał faktycznie była na tyle ważna by bezzwłocznie ją omówić, przy tym cóż, mimo iż William z natury nie był człowiekiem ciekawskim, nie wpychającym w nic nosa jak nie musiał, to był ciekaw cóż takiego od niego kuzyn mógł chcieć. Gdyby to był ktoś inny z rodu, jak na przykład ojciec lub matka - Wtedy, domyślić się jest bajecznie łatwo, gdyż czego może chcieć ojciec od nie ożenionego syna? Dobrze, jednakże - Jak napisał Alexander, zjawił się następnego dnia jak tylko nakazywała sowa. Ubrany elegancko, w sumie jak to w przypadku Williama - Niemalże, galowo, ale dziwnym by było jakby William ubrał się inaczej. Ubranie to nie tylko porażało elegancją, ale też - W pewnym sensie skrywało muskulaturę Williama, choć czemu to ukrywał nikt za bardzo nie rozumiał. Kiedy podszedł do drzwi, zapukał oraz zobaczył w drzwiach skrzaty, dał im się poinstruować, i wszedł do salonu, przy tym przed tym powiesił płaszcz w stosownym miejscu. Rozglądając się dookoła, wyraźnie widział że Alexander urządził się całkiem... Nieźle. On sam żył w warunkach ciut skromniejszych, ale William mimo pochodzenia aż takich wymagań nie miał. Choć, od czasu jak dostał od przyjaciela dom a dzisiaj i tak jest różnica, jako że dzisiaj i tak dom wygląda wyjątkowo szlachecko. Ale, konkretnie rzecz biorąc usiadł na jednym z foteli, elegancko kładąc nogę na nogę i spojrzał się w kominek. Ogień. Mimo iż prędzej jego kuzyni z rodu prędzej porównywali Williama do wody, niżeli do ognia, to nadal nie przeszkadzało mu czuć przywiązanie do tego żywiołu. I, choć co prawda też przez jego pośrednictwo lord Selwyn mógłby się dostać do kuzyna, to jednak preferował wejście drzwiami niż brudzenie płaszcza w kominie, chociaż ufał że komin u rezydencji kuzyna jest, naturalnie, czysty. Zatem postanowił czekać na kuzyna, mając nadzieję że ten zaraz się zjawi.
Gość
Gość
Alexander miał wrócić przed ósmą z dyżuru - jednak jak zwykle kolejne obowiązki, zrucane na niego w ostatnich chwilach sprawiły, że ostatecznie w domu znalazł się za kwadrans dwunasta i - omal nie zaspał. Skrzat obudził go pół godziny przed nadejściem Williama. Młodszy z Selwynów zdążył więc naprędce zjeść przygotowany mu obiad, by następnie ekspresowo wziąć prysznic (nawet na to nie miał siły gdy wrócił po pracy) i założyć jeszcze spodnie od jednego ze swoich garniturów oraz białą koszulę. Dosłownie w momencie, gdy zapiął ostatni guzik przyszedł jeden ze skrzatów informując Alexandra, że przybył wyczekiwany gość. Lex zbiegł lekkim krokiem ze schodów i choć na jego twarzy malowały się cienie nieprzespanej nocy uśmiechnął się szeroko na widok krewniaka.
- Williamie, miło mi cię widzieć - powiedział, witając się z kuzynem. Jednocześnie w głowie starał się sobie jakoś wszystko logicznie poukładać - pooddzielać informacje najbardziej istotne do przekazania od tych, które mogły trochę poczekać. Musiał jakoś ładnie i zgrabnie ugryźć ten temat, bowiem sam Zakon - jako organizacja, nie oszukujmy się, nielegalna nie należał do rzeczy najprostszych i takich, w które łatwo było uwierzyć. Zmarli kontaktujący się poprzez skarpety i pojawiające się znikąd pióra? Świetliste feniksy? Albo historie tych, których już stracili. Luno. Cressida.
Alexander wrócił jednak do chwili obecnej i chcąc zagwarantować kuzynowi jak największy komfort psychiczny, przygotować go w jakiś sposób na bombę, która w bardzo niedalekiej przyszłości miała wybuchnąć mu prosto w nos, postanowił zadać najbardziej standardowe pytanie, które padało na takich właśnie popołudniowych spotkaniach towarzyskich.
- Masz może ochotę na herbatę albo kawę? A z racji godziny mógłbym zaproponować także bourbona lub ciemne wino. Ognista oczywiście też jest w barku - dodał z uśmiechem, nie chcąc jak na razie wspominać o Tojours Pur, który od kilku dni kojarzył się Alexandrowi tylko z jedną rzeczą. O której też niestety trzeba będzie dzisiaj porozmawiać.
A później wreszcie pójdzie spać.
- Williamie, miło mi cię widzieć - powiedział, witając się z kuzynem. Jednocześnie w głowie starał się sobie jakoś wszystko logicznie poukładać - pooddzielać informacje najbardziej istotne do przekazania od tych, które mogły trochę poczekać. Musiał jakoś ładnie i zgrabnie ugryźć ten temat, bowiem sam Zakon - jako organizacja, nie oszukujmy się, nielegalna nie należał do rzeczy najprostszych i takich, w które łatwo było uwierzyć. Zmarli kontaktujący się poprzez skarpety i pojawiające się znikąd pióra? Świetliste feniksy? Albo historie tych, których już stracili. Luno. Cressida.
Alexander wrócił jednak do chwili obecnej i chcąc zagwarantować kuzynowi jak największy komfort psychiczny, przygotować go w jakiś sposób na bombę, która w bardzo niedalekiej przyszłości miała wybuchnąć mu prosto w nos, postanowił zadać najbardziej standardowe pytanie, które padało na takich właśnie popołudniowych spotkaniach towarzyskich.
- Masz może ochotę na herbatę albo kawę? A z racji godziny mógłbym zaproponować także bourbona lub ciemne wino. Ognista oczywiście też jest w barku - dodał z uśmiechem, nie chcąc jak na razie wspominać o Tojours Pur, który od kilku dni kojarzył się Alexandrowi tylko z jedną rzeczą. O której też niestety trzeba będzie dzisiaj porozmawiać.
A później wreszcie pójdzie spać.
Strona 1 z 3 • 1, 2, 3
Salon
Szybka odpowiedź