Oranżeria
Strona 1 z 3 • 1, 2, 3
AutorWiadomość
Oranżeria
W oranżerii zawsze jest wiele światła za dnia - wszystko dzięki przeszklonym ścianom i sufitowi. Rosną tu egzotyczne rośliny w donicach, które rodowi dyplomaci nierzadko otrzymują jako podarki w czasie swych delegacji dyplomatycznych. Tak jak w każdym pomieszczeniu w rezydencji również i w oranżerii znajduje się kominek. Miejsce zachęca, by zostać w nim na dłużej, z filiżanką herbaty i dobrą lekturą.
Na oranżerię nałożone jest zaklęcie Muffliato
Ostatnio zmieniony przez Alexander Selwyn dnia 23.08.17 21:56, w całości zmieniany 10 razy
\Z tydzień po spotkaniu z Colinem, kilkanaście minut po spotkaniu z Ally\
Wiele ludzi na tym cudownym świecie ją denerwowało: Lestrange, Longbottom, Dobrev, Yaxley – do tej listy mogła dołączyć jeszcze całkiem sporo nazwisk. Była jednak dobrze wychowana i umiała zapanować nad negatywnymi emocjami kłębiącymi się wewnątrz jej ciała. Ale kiedy jej przyjaciółka informuje ją, że czeka ją małżeństwo z jej drogim kuzynem... Młodszym o cztery lata! I sama Elizabeth nic o tym nie wiedziała - to można jednak dać się ponieś emocjom. Oczywiście, trzeba to wszystko wyjaśnić. Może nie o tego Alexandra Selwyna jej chodziło? Albo Alexander Selwyn stał niepoczytalny umysłowo i nie może samodzielnie podejmować takich decyzji? A może Alexander Selwyn niedługo będzie martwy i na pewno nie będzie mógł się ożenić? Różne są przecież losy ludzkie i niezbadane nasze drogi.
Był już wieczór, padał deszcz, a Elizabeth uderzała wystarczająco głośno o podłogę butami, że jeśli jej kochany kuzyn, jednak jest zdrowy umysłowo, to powinien zainteresować się owym hałasem. Albo czyta. Miała na sobie niebieską czarodziejską szatę, która wydawała szelest przy każdym jej kroku i denerwowała ją ograniczaniem, jaki powodowała. Cała mowa jej ciała była przygotowana do konfrontacji - chciała wyjaśnień. Nie, ona ich żądała. Lex był jedną z najbliższych jej osób, był jak brat. Spędziła z nim czas, gdy stracił matkę, pokazała mu Indie i nauczyła grać na gitarze. A teraz takie coś! Weszła do domu, pozostawiając po sobie mokre ślady i od razu skierowała się do oranżerii - znała go wystarczająco dobrze, aby wiedzieć, gdzie go szukać. Nie patrzyła na obrazy, które mijała, ani nie przeszkodził jej żaden skrzat - jego szczęście. Nie zapukała do drzwi, tylko otworzyła je i odnalazła przyczynę jej wzburzenia; oczywiście, czytającą. Istny anioł niewinności, zapewne nawet nie planował uświadomić jej o jego przyszły ożenku. Usiadła szybko naprzeciwko niego i uśmiechnęła się, choć ciężko było szukać w tym akcie jakiegoś przejawu wesołości.
- Witaj, kuzynie. – rozpoczęła, choć miała wielką ochotę, aby podejść do niego i wytrząsnąć z niego co mu strzeliło do głowy. Czasem naprawdę nie miała do niego sił; zawsze świetnie potrafił szybko ją zdenerwować. Wykonać ruch, który sprawiał, że irytacje czuła nawet na skórze. – Dostałam, dosłownie przed chwilą, bardzo interesujące wieści. Domyślasz się, kuzynie, jakie? – zapytała z udawaną lekkością, choć jej wzrok raczej nie zapowiadał miłej rozmowy. Czas było na poważną rozmowę. Zdarzało im się to rzadko, woleli pograć na gitarze, ale czasem trzeba było zwrócić Lexa ziemi. Założyła nogę na nogę, co było u niej prawdziwą rzadkością, wyprostowała się i w owej sztywnej pozycji czekała aż wybąka swą odpowiedź. Ma być mężem, niech będzie mężczyzną.
"Z zaprogramowaną, uwarunkowaną reakcją mamy do czynienia wtedy, gdy uzależnienie lub obsesja domaga się zaspokojenia czy też ukojenia. Niezaspokojenie wywołuje negatywne emocje. Ktoś, na przykład, wpada we wściekłość, gdy jakieś jego przekonanie zostaje podważone. Inny złości się, gdy oczekuje czegoś i to się nie zdarza lub przeciwnie: gdy los podrzuca mu sytuację, której ktoś nie chce doświadczyć-"
Drzwi otworzone z impetem wydały cichy stęk. Oderwał oczy od tekstu i to co ujrzał bynajmniej nie poprawiło jego wisielczego nastroju. Normalnie już zerwałby się z okupowanej sofy i porwał kuzynkę w objęcia. Ale mina i postawa Elizabeth nie zachęcała go do tego. O nie. Ani odrobinkę. Niet. Szalejąca nad oranżerią burza dodawała nastroju grozy, ponieważ Alex wiedział, czym grozi wściekła Lizzie. A nie wiedział czy dzisiaj jest w stanie poskromić jej złość, ponieważ sam był u kresu wytrzymałości. Nie dziwnym więc było, że włosy na jego głowie przybrały głęboki, czarny odcień. Wiedział, co przeskrobał i dlaczego ściągnął na siebie gniew kuzynki. I wcale mu się to nie podobało. Jakże adekwatny do sytuacji był fragment książki o psychiatrii, którą właśnie odkładał na stolik zaznaczywszy stronę zakładką.
Na powitanie odpowiedział tylko kiwnięciem głowy - jeszcze na tyle nad sobą panował, by nie zrobić żadnego głupstwa tak wcześnie - i odsłuchał z powagą swoich zarzutów.
Czy Eliza jest w stanie pójść siedzieć w Azkabanie z mojego powodu?
...
Chyba zdecydowanie tak.
Oceniając, że jego sytuacja może być albo zupełnie beznadziejna albo przekichana do bólu, wybrał bezpieczną opcję. Chyba bezpieczną. Czy przy niej w takim stanie w ogóle jakiekolwiek działanie (tudzież jego brak) jest bezpieczne? Otóż nie! Umarł w butach albo i nawet bez nich. W sumie to nie miał butów, zadowolił się jedynie skarpetkami na stopach. Więc nawet w butach nie może umrzeć. Cudownie. Ponieważ wraz z narastającą w nim złością rosły szanse na jego rychły zgon. Wtedy przynajmniej znalazłby wyjście z dość niezręcznej sytuacji, gdy twój przełożony wrabia cię w małżeństwo z jego siostrą, co dodatkowo rozjusza twoją rodzoną kuzynkę i zapewne jeszcze kilka innych osób. Ciekawe, ile takich wizyt jeszcze doświadczy.
Chyba żadnej.
Jop.
Umrze dzisiaj.
- Chyba się domyślam. - przełknął głośno ślinę. Byleby nie dać się ponieść. Spokojnie. - Domyślam się też, że niezbyt cię one cieszą. Ale mogę się wytłumaczyć!
Gdy był pewien, że może mówić, kontynuował:
- Jak wiesz, od dwóch lat jestem na stażu w Mungu. I od początku lipca jestem pod "opieką" - nie mógł się powstrzymać przed podniesieniem palców obu rąk i wykonaniu znaku cudzysłowu. - Niejakiego wręcz legitymowanego zgreda Avery'ego. On mnie do tego zmusza. Więc, to nie ja wpadłem na ten jakże genialny pomysł. Nigdy bym nie chciał się wpakować w małżeństwo z Allison.
Myśl o jego kochanym mentorze sprawiła, że zapłonął on w środku, a jego włosy na zewnątrz na rudo. Jeszcze trochę i naprawdę Weasleyowie go adoptują.
Myśl ta sprawiła również, iż nie zauważył obelgi w kontekście, którą skierował względem najlepszej przyjaciółki jego porywczej kuzynki.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Drzwi otworzone z impetem wydały cichy stęk. Oderwał oczy od tekstu i to co ujrzał bynajmniej nie poprawiło jego wisielczego nastroju. Normalnie już zerwałby się z okupowanej sofy i porwał kuzynkę w objęcia. Ale mina i postawa Elizabeth nie zachęcała go do tego. O nie. Ani odrobinkę. Niet. Szalejąca nad oranżerią burza dodawała nastroju grozy, ponieważ Alex wiedział, czym grozi wściekła Lizzie. A nie wiedział czy dzisiaj jest w stanie poskromić jej złość, ponieważ sam był u kresu wytrzymałości. Nie dziwnym więc było, że włosy na jego głowie przybrały głęboki, czarny odcień. Wiedział, co przeskrobał i dlaczego ściągnął na siebie gniew kuzynki. I wcale mu się to nie podobało. Jakże adekwatny do sytuacji był fragment książki o psychiatrii, którą właśnie odkładał na stolik zaznaczywszy stronę zakładką.
Na powitanie odpowiedział tylko kiwnięciem głowy - jeszcze na tyle nad sobą panował, by nie zrobić żadnego głupstwa tak wcześnie - i odsłuchał z powagą swoich zarzutów.
Czy Eliza jest w stanie pójść siedzieć w Azkabanie z mojego powodu?
...
Chyba zdecydowanie tak.
Oceniając, że jego sytuacja może być albo zupełnie beznadziejna albo przekichana do bólu, wybrał bezpieczną opcję. Chyba bezpieczną. Czy przy niej w takim stanie w ogóle jakiekolwiek działanie (tudzież jego brak) jest bezpieczne? Otóż nie! Umarł w butach albo i nawet bez nich. W sumie to nie miał butów, zadowolił się jedynie skarpetkami na stopach. Więc nawet w butach nie może umrzeć. Cudownie. Ponieważ wraz z narastającą w nim złością rosły szanse na jego rychły zgon. Wtedy przynajmniej znalazłby wyjście z dość niezręcznej sytuacji, gdy twój przełożony wrabia cię w małżeństwo z jego siostrą, co dodatkowo rozjusza twoją rodzoną kuzynkę i zapewne jeszcze kilka innych osób. Ciekawe, ile takich wizyt jeszcze doświadczy.
Chyba żadnej.
Jop.
Umrze dzisiaj.
- Chyba się domyślam. - przełknął głośno ślinę. Byleby nie dać się ponieść. Spokojnie. - Domyślam się też, że niezbyt cię one cieszą. Ale mogę się wytłumaczyć!
Gdy był pewien, że może mówić, kontynuował:
- Jak wiesz, od dwóch lat jestem na stażu w Mungu. I od początku lipca jestem pod "opieką" - nie mógł się powstrzymać przed podniesieniem palców obu rąk i wykonaniu znaku cudzysłowu. - Niejakiego wręcz legitymowanego zgreda Avery'ego. On mnie do tego zmusza. Więc, to nie ja wpadłem na ten jakże genialny pomysł. Nigdy bym nie chciał się wpakować w małżeństwo z Allison.
Myśl o jego kochanym mentorze sprawiła, że zapłonął on w środku, a jego włosy na zewnątrz na rudo. Jeszcze trochę i naprawdę Weasleyowie go adoptują.
Myśl ta sprawiła również, iż nie zauważył obelgi w kontekście, którą skierował względem najlepszej przyjaciółki jego porywczej kuzynki.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Alexander Selwyn dnia 31.07.16 13:36, w całości zmieniany 2 razy
Obserwując kolor włosów jej kuzyna można było przypuszczać, że to nie będzie łatwa rozmowa. I dobrze. Niech się kaja, tłumaczy i da zrozumieć. Elizabeth nie odpuści mu dopóki nie dostanie wystarczająco satysfakcjonującej odpowiedzi. Będzie krzyczeć, piszczeć, kwiczeć aby tylko wyartykułował w miarę logiczne wyjaśnienie. To przecież nie jest takie trudne pytanie: Co Ci odbiło, że nagle zapragnąłeś ożenku? Kolejną kwestią było dlaczego wybrał o 4 lata starszą kobietę, której zapewne nawet nie znał. Szukając jakiekolwiek przyczyny jaka zmusiła go do owego zachowania zahaczała o chorobę psychiczną, strach przed samotność czy desperacką chęć zwrócenia na siebie uwagi ojca. Każda z nich jednak nie była dla niej wystarczająco „odpowiednia” aby się z nią pogodzić. Jeśli ma problemy ze swoją psychiką, co by było ironiczne patrząc na jego zainteresowania, to nie pozwoli mu popełnić takiego głupstwa. Reszta, bardziej prawdopodobna, wywołałaby u niej raczej śmiech niż poczucie empatii.
Oh mój drogi, coś ty wymyślił.
Nie miała ochoty go zabić. To by było zbyt proste. Miała tyle innych możliwości, planów czy chęci, że tak szybkie i mało wymagające zadanie nie napawałoby ją odpowiednim uczuciem zadowolenia. No i byli przecież rodziną. Ponad wszystko. Więzy krwi zawsze dla niej dużo znaczyły, ale to oznaczało, że trzeba było czasem uświadomić niektórym co czynią. Rzadko kiedy kłóciła się z Lexem, byli zaskakująco zgodni w wielu kwestiach, ale była starsza, mądrzejsza i bardziej doświadczona. Po prostu miał się jej słuchać, bo wiedziała lepiej. Jakoś gdy byli młodsi lepiej to działało. A teraz chyba zupełnie nie liczył się z jej zdaniem.. Musiał się domyślać jak zareaguje. Nadal czuła jakby ta informacja była formą żartu, ale słyszała powagę Ally i widziała jego udrękę.
Niech ktoś ją obudzi.
- Oczywiście, że możesz. Niczego innego się po tobie nie spodziewałam. Jaką bajkę mi sprzedasz, aby się mnie pozbyć? – zapytała z kpiną. Wiedziała, że nie gra fair, ale mało ją to obchodziło. Dawno, naprawdę dawno nikt jej tak nie wkurzył. Akurat po nim takiego czegoś się nie spodziewała. Przecież był tak młody! Miał jeszcze całe życie, a chciał już na początku popełnić błąd, który może zaprogramować całe jego dalsze życie.
- Ta „opieka” – wykonała taki sam gest jak on. – jest chyba tylko służbowa? A może jesteś jak piesek, którym trzeba się zajmować? – Nie mogła się powstrzymać. Już dawno przekroczyła granicę żeby mogła się uspokoić. Zaśmiała się szyderczo słysząc jego słowa. I on sądził, że ona w to wszystko uwierzy? Niech on się bardziej postara, dla niej. – Czyli mówisz mi, że wszystkiemu winien jest Samael Avery? – Chciała się upewnić, że dobrze zrozumiała, w końcu to bardzo ciekawa wizja. Zignorowała nawet jego obelgę wymierzoną w Ally, mało ją to teraz obchodziło. – Wyjaśnisz mi w jaki sposób on Cię do tego zmusza? Bo widzisz, ciężko mi to sobie wyobrazić. Ma na ciebie jakiś haczyk? Masz u niego dług? Co takiego ma ten Avery? – mówiła śmiertelnie poważnie, gdyż może to jest prawda i jej mały kuzyn, który zawsze mógł na nią liczyć wpakował się w niezłe bagno i teraz nie może sobie z tym poradzić. Jej mały kuzyn, który ma być mężem.
Oh mój drogi, coś ty wymyślił.
Nie miała ochoty go zabić. To by było zbyt proste. Miała tyle innych możliwości, planów czy chęci, że tak szybkie i mało wymagające zadanie nie napawałoby ją odpowiednim uczuciem zadowolenia. No i byli przecież rodziną. Ponad wszystko. Więzy krwi zawsze dla niej dużo znaczyły, ale to oznaczało, że trzeba było czasem uświadomić niektórym co czynią. Rzadko kiedy kłóciła się z Lexem, byli zaskakująco zgodni w wielu kwestiach, ale była starsza, mądrzejsza i bardziej doświadczona. Po prostu miał się jej słuchać, bo wiedziała lepiej. Jakoś gdy byli młodsi lepiej to działało. A teraz chyba zupełnie nie liczył się z jej zdaniem.. Musiał się domyślać jak zareaguje. Nadal czuła jakby ta informacja była formą żartu, ale słyszała powagę Ally i widziała jego udrękę.
Niech ktoś ją obudzi.
- Oczywiście, że możesz. Niczego innego się po tobie nie spodziewałam. Jaką bajkę mi sprzedasz, aby się mnie pozbyć? – zapytała z kpiną. Wiedziała, że nie gra fair, ale mało ją to obchodziło. Dawno, naprawdę dawno nikt jej tak nie wkurzył. Akurat po nim takiego czegoś się nie spodziewała. Przecież był tak młody! Miał jeszcze całe życie, a chciał już na początku popełnić błąd, który może zaprogramować całe jego dalsze życie.
- Ta „opieka” – wykonała taki sam gest jak on. – jest chyba tylko służbowa? A może jesteś jak piesek, którym trzeba się zajmować? – Nie mogła się powstrzymać. Już dawno przekroczyła granicę żeby mogła się uspokoić. Zaśmiała się szyderczo słysząc jego słowa. I on sądził, że ona w to wszystko uwierzy? Niech on się bardziej postara, dla niej. – Czyli mówisz mi, że wszystkiemu winien jest Samael Avery? – Chciała się upewnić, że dobrze zrozumiała, w końcu to bardzo ciekawa wizja. Zignorowała nawet jego obelgę wymierzoną w Ally, mało ją to teraz obchodziło. – Wyjaśnisz mi w jaki sposób on Cię do tego zmusza? Bo widzisz, ciężko mi to sobie wyobrazić. Ma na ciebie jakiś haczyk? Masz u niego dług? Co takiego ma ten Avery? – mówiła śmiertelnie poważnie, gdyż może to jest prawda i jej mały kuzyn, który zawsze mógł na nią liczyć wpakował się w niezłe bagno i teraz nie może sobie z tym poradzić. Jej mały kuzyn, który ma być mężem.
Pozwolił kuzynce skończyć mówić, nie przerwał jej choć chciał. Piesek. Co ona sobie myśli? Piesek! O nie kochana kuzyneczko, tak nie będziemy się bawić. Niech mówi dalej, z każdym jej słowem ciśnienie podskakiwało mu efektownie.
Właśnie, co takiego miał Avery? Co takiego miał Avery, oprócz brudnych chwytów, szantaży, psychologicznych gierek i pewnych informacji? Jestem urzeczony, kuzyneczko, sarknął w myślach i wykrzywił twarz w grymasie, zakładając ręce na piersi. Nie chciał wybuchnąć, rodzina znaczyła dla niego więcej niż życie, ale Merlin mu świadkiem, że gdy kłóci się z tą kobietą to niech się dzieje wola nieba. Prawda była też taka, że choć Lizzie mogła nie zdawać sobie z tego sprawy, to jej zdanie było dla Alexa bardzo istotne. Nie chciał zniszczyć ich relacji jedną kłótnią. Kłótnie były może bardzo produktywne (czasem) i pomagały oczyścić atmosferę, ale obecna sytuacja nie wymagała według niego dalszych komplikacji.
Naprawdę chciał się opanować. Wstał więc i zaczął nerwowo krążyć po oranżerii. Był to znak, że wdepnął w poważne łajno - Selwyn irytował się swoim dreptaniem. I jeszcze Elizabeth. Wszechwiedząca jasnowidzka. Chędożona, od zawsze przecież wie lepiej!
Było to o jedną frustrację za daleko.
- Oh, nie wyobrażasz sobie? Myślałem, że masz więcej wyobraźni, kuzyneczko.
Pierwsza szpilka.
- Zawsze też sądziłem, że masz o mnie wyższe mniemanie, niż o salonowych pieskach. I aż dziw bierze, że nie doceniasz Avery'ego! Zawsze wiesz przecież lepiej! Nie ważne jak bardzo cię kocham, ale ty NIC NIE ROZUMIESZ!
Wrzeszczał.
- Nie mogę ci powiedzieć, to by było za łatwe, uśmiercić siebie i CIEBIE za jednym zamachem. Bo tak, jeśli nie wiesz, taka jest cena, gdy popełnisz jeden błąd za dużo!
Grzmot przetoczył się nad Hylands.
- JA MAM DO JASNEJ CHOLERY DOPIERO DWADZIEŚCIA LAT! CAŁE ŻYCIE PRZED SOBĄ! - uderzył otwartą dłonią w ścianę, a następnie poczuł ból. Pewnie złamana. Ale zignorował to.
- Będę miał szczęście, jeżeli ona by mnie zabiła, naprawdę dziękowałbym niebiosom za truciznę czy skrytobójcę, lepsze to niż Samael!
Kolejny grzmot przetoczył się nad rezydencją.
Szalała burza.
Właśnie, co takiego miał Avery? Co takiego miał Avery, oprócz brudnych chwytów, szantaży, psychologicznych gierek i pewnych informacji? Jestem urzeczony, kuzyneczko, sarknął w myślach i wykrzywił twarz w grymasie, zakładając ręce na piersi. Nie chciał wybuchnąć, rodzina znaczyła dla niego więcej niż życie, ale Merlin mu świadkiem, że gdy kłóci się z tą kobietą to niech się dzieje wola nieba. Prawda była też taka, że choć Lizzie mogła nie zdawać sobie z tego sprawy, to jej zdanie było dla Alexa bardzo istotne. Nie chciał zniszczyć ich relacji jedną kłótnią. Kłótnie były może bardzo produktywne (czasem) i pomagały oczyścić atmosferę, ale obecna sytuacja nie wymagała według niego dalszych komplikacji.
Naprawdę chciał się opanować. Wstał więc i zaczął nerwowo krążyć po oranżerii. Był to znak, że wdepnął w poważne łajno - Selwyn irytował się swoim dreptaniem. I jeszcze Elizabeth. Wszechwiedząca jasnowidzka. Chędożona, od zawsze przecież wie lepiej!
Było to o jedną frustrację za daleko.
- Oh, nie wyobrażasz sobie? Myślałem, że masz więcej wyobraźni, kuzyneczko.
Pierwsza szpilka.
- Zawsze też sądziłem, że masz o mnie wyższe mniemanie, niż o salonowych pieskach. I aż dziw bierze, że nie doceniasz Avery'ego! Zawsze wiesz przecież lepiej! Nie ważne jak bardzo cię kocham, ale ty NIC NIE ROZUMIESZ!
Wrzeszczał.
- Nie mogę ci powiedzieć, to by było za łatwe, uśmiercić siebie i CIEBIE za jednym zamachem. Bo tak, jeśli nie wiesz, taka jest cena, gdy popełnisz jeden błąd za dużo!
Grzmot przetoczył się nad Hylands.
- JA MAM DO JASNEJ CHOLERY DOPIERO DWADZIEŚCIA LAT! CAŁE ŻYCIE PRZED SOBĄ! - uderzył otwartą dłonią w ścianę, a następnie poczuł ból. Pewnie złamana. Ale zignorował to.
- Będę miał szczęście, jeżeli ona by mnie zabiła, naprawdę dziękowałbym niebiosom za truciznę czy skrytobójcę, lepsze to niż Samael!
Kolejny grzmot przetoczył się nad rezydencją.
Szalała burza.
Jak niby mieli dojść do porozumienia, gdy on zachowywał się zupełnie irracjonalnie? Tak przynajmniej odczuwała. Czuła jak serce bębni w jej klatce piersiowej, a pot spływa na usta nadając im słonego posmaku. Co takiego miał ten Avery?! Znała go tylko z opowieści Ally, to wystarczyło, aby nie chciała go poznać więcej. Nikt nie mógł być wszechmocny i niezwyciężony, nawet sam Samael Avery! Nie mogła już słuchać jak potężny on jest, nadal pozostawał zwykłym śmiertelnikiem. Już prawie zapomniała dlaczego tak rzadko kłóciła się z Selwynem.
Nie lubiła takich kłótni, nie z tak bliską jej osobą. Może sam Lex o tym nie wiedział, ale szybkość z jaką potrafi ranić osoba, którą kochamy jest zaskakująca. Ją samą uderzała przy każdej podobnej kłótni. Ale to nic nie znaczyło, w końcu byli rodziną.
-Może dlatego, że obawiam się, że każde moje wyobrażenie się ziści, kuzynie. – Nie wiedziała już co myśleć o jego zachowaniu, decyzji i całym tym narzeczeństwie. Wszystko wydawało się jej po prostu tragedią, której miała być biernym obserwatorem. Autor: Samael Avery.
-BO NIE DAJESZ MI TAKIEJ MOŻLIWOŚCI! Miałam o tobie wyższe mniemanie, ale nagle pewien Avery powiedział, że masz się ożenić a ty to robisz! Próbuje znaleźć sens twego zachowania ale nie odnajduje. Jeśli on taki straszny dlaczego chcesz się do niego przywiązać do końca twego ŻYCIA! Wtedy nigdy się od niego nie uwolnisz. – Człowiek jest zwierzęciem- w chwilach zagrożenia wybiera: atak albo ucieczkę. Ciężko było jej powiedzieć co wybrał Lex.
- Złożyłeś Przysięgę Wieczystą? I skąd ma niby o tym wszystkim się dowiedzieć? Wytłumacz mi to! – Ależ ona nienawidziła błądzić tak po omacku.
- NO WŁAŚNIE! DWADZIEŚCIA LAT! Pomyśl ile Cię czeka lat życia z ciągłym odczuwaniem oddechu Avery’ego na karku. Przecież to paranoja abyś zgadzał się na coś takiego. I CO Z ALLISON? CZYM ONA SOBIE NA TO ZASŁUŻYŁA?
Ależ ona miała ochotę go udusić. Nie! Tego gnojka, który to wszystko zaplanował.
- Nadal nie wytłumaczyłeś mi jego wspaniałości. Słyszę tylko: potężny, niebezpieczny.. Dlaczego się tak go boisz? PRZECIEŻ ON RÓWNIEŻ MOŻE UMRZEĆ!- krzyknęła wstając. – Nikt nie jest nieśmiertelny. I każdy ma swoje słabe strony, nawet on. Możemy ich poszukać. – zaproponowała opadając na kanapę, schowała twarz w dłoniach, próbując to wszystko przemyśleć.
Nie lubiła takich kłótni, nie z tak bliską jej osobą. Może sam Lex o tym nie wiedział, ale szybkość z jaką potrafi ranić osoba, którą kochamy jest zaskakująca. Ją samą uderzała przy każdej podobnej kłótni. Ale to nic nie znaczyło, w końcu byli rodziną.
-Może dlatego, że obawiam się, że każde moje wyobrażenie się ziści, kuzynie. – Nie wiedziała już co myśleć o jego zachowaniu, decyzji i całym tym narzeczeństwie. Wszystko wydawało się jej po prostu tragedią, której miała być biernym obserwatorem. Autor: Samael Avery.
-BO NIE DAJESZ MI TAKIEJ MOŻLIWOŚCI! Miałam o tobie wyższe mniemanie, ale nagle pewien Avery powiedział, że masz się ożenić a ty to robisz! Próbuje znaleźć sens twego zachowania ale nie odnajduje. Jeśli on taki straszny dlaczego chcesz się do niego przywiązać do końca twego ŻYCIA! Wtedy nigdy się od niego nie uwolnisz. – Człowiek jest zwierzęciem- w chwilach zagrożenia wybiera: atak albo ucieczkę. Ciężko było jej powiedzieć co wybrał Lex.
- Złożyłeś Przysięgę Wieczystą? I skąd ma niby o tym wszystkim się dowiedzieć? Wytłumacz mi to! – Ależ ona nienawidziła błądzić tak po omacku.
- NO WŁAŚNIE! DWADZIEŚCIA LAT! Pomyśl ile Cię czeka lat życia z ciągłym odczuwaniem oddechu Avery’ego na karku. Przecież to paranoja abyś zgadzał się na coś takiego. I CO Z ALLISON? CZYM ONA SOBIE NA TO ZASŁUŻYŁA?
Ależ ona miała ochotę go udusić. Nie! Tego gnojka, który to wszystko zaplanował.
- Nadal nie wytłumaczyłeś mi jego wspaniałości. Słyszę tylko: potężny, niebezpieczny.. Dlaczego się tak go boisz? PRZECIEŻ ON RÓWNIEŻ MOŻE UMRZEĆ!- krzyknęła wstając. – Nikt nie jest nieśmiertelny. I każdy ma swoje słabe strony, nawet on. Możemy ich poszukać. – zaproponowała opadając na kanapę, schowała twarz w dłoniach, próbując to wszystko przemyśleć.
Każdy, kto miał okazję spędzić z którymś z Selwynów dość czasu by odkryć ich temperament, z całą wiarą świata dorzucał kolejny głos poparcia dla teorii jakoby w żyłach członków tego rodu płynęła lawa. Tudzież szkocka ognista, zależało to od tego, jak bardzo dana osoba ceniła sobie trunki wyskokowe. Gorące głowy, w gorącej wodzie kąpani, gorący temperament - to wszystko było pogłoskami prawdziwymi. Jednak prawdziwy był też fakt, że Selwynowie byli urodzonymi aktorami, co przyczyniło się także do ich sukcesów w dyplomacji. Każdy Selwyn umiał więc poskromić swoje jakże ogniste przywary, chyba że sytuacja naprawdę była już zbyt paląca. Ciągłe związanie z ogniem i (przeważnie) dość przebojowy charakter czyniły z Selwynów postaci tak intrygujące i jednocześnie nieprzewidywalne jak... sklątki tylnowybuchowe. Można więc sobie na przykładzie ów sklątek przedstawić hipotetyczną wizję na zasadzie "co by było, gdyby?". Zagrajmy więc: co by było, gdyby zamknąć ze sobą dwie wściekłe sklątki w jednym pomieszczeniu? Na szczęście dużo wyobrażać sobie nie trzeba, wystarczy być świadkiem jednej z takich kłótni, jaka miała właśnie miejsce w oranżerii rezydencji Hylands, należącej do niejakiego Alexandra Selwyna. Wrzaski, połamane kości, uszczerbki na wystroju wnętrz to był standard. W powietrzu aż iskrzyło, dziw brał iż w ruch nie poszły jeszcze różdżki.
Alexander oddychał ciężko. Może i za sprawą złamanych przynajmniej dwóch kości śródręcza prawej dłoni wywołujących pulsujący, ostry ból, ale jednak bardziej trafnym byłoby twierdzić, że to właśnie sytuacja życiowa była tego sprawczynią. Był wściekły, zdesperowany i smutny.
Wściekłość. Jak ktoś mógł wejść ot tak z butami w jego życie? Kto dał Avery'emu aż tak daleko idące pozwolenia? Alexander nie przypominał sobie, by był to on. Avery sam sobie prawem i panem.
Zdesperowanie. Jak uniknąć losu, który na razie otwierał przed nim swoje mroczne podwoje, łudząco przypominające trumniane wieka? Skąd u licha ciężkiego znaleźć wystarczająco siły i zdeterminowania, by walczyć o szczęśliwą przyszłość, jaką naprawdę mógł mieć z Allison?
Smutek. Patrzenie na Elizabeth doprowadzoną do takiego stanu zadawało kolejną ranę jego sponiewieranemu sercu.
Złapał za różdżkę i wycedził inkantację przez zaciśnięte zęby, celując w uszkodzoną dłoń. Przy Lizzie nie musiał ukrywać jak bardzo nie lubił akurat tego zabiegu. Wydał z siebie krótki krzyk, gdy kości z ostrym trzask!trzask!trzask! wróciły do poprawnej anatomicznie formy. Następnie przywołał paczkę papierosów. Oboje z Lizzie nienawidzili tego syfu, jednak zawsze miał gdzieś w domu zakamuflowaną paczuszkę, na takie właśnie sytuacje. Włożył do ust jedno metalowe Malboro, zapalił je przy pomocy nieodłącznych zapałek i próbował się uspokoić.
Jeden, dwa, trzy...
Gdy doliczył do trzydziestu, a cisza ciężka od tajemnic i tytoniwego dymu zaczęła go przytłaczać, zerknął na kuzynkę. Jęknął, zgasił papierosa i otworzył kilka okien, wypuszczając świeże burzowe powietrze, po czym opadł na kanapę obok Fawleyówny.
- Wiem, że musi być coś na tego zgreda.
Milczał chwilę.
- Zniszczę go, kiedyś go zniszczę, obiecuję. Teraz tylko jestem naprawdę w tak beznadziejnej sytuacji...
- Naprawdę chętnie bym uciekł, zaszył się z powrotem w górach we Francji czy Włoszech, ale sumienie mi nie pozwala. Widzisz, bo co w takim razie z Allison? - popatrzył się na Lizzie z miną człowieka płonącego na stosie. - Jeżeli ja jestem w takiej sytuacji, to jak głęboko siedzi ona w tym bagnie?
Przygryzł dolną watgę.
- Rozmawiałem z nią. Nie, nie jako ja - spuścił wzrok, wlepiając spojrzenie w swoje błękitne skarpetki. - Udawałem Francuza półkrwi, śledziłem ją aż do pubu "Siwy Dym" na Cliodne. I widziałem, słyszałem. Ja... nie mogę jej tak zostawić! To mogłoby zadziałać. Myślę, że naprawdę mógłbym ją pokochać - ostatnie zdanie powiedział cicho, tonem miękkim i pełnym nadziei.
Bał się podnieść wzrok i spojrzeć na Elizabeth. Milczenie jakie nastało po jego wyznaniu zakłócało jedynie miarowe bębnienie deszczu o szklany dach oranżerii.
Alexander oddychał ciężko. Może i za sprawą złamanych przynajmniej dwóch kości śródręcza prawej dłoni wywołujących pulsujący, ostry ból, ale jednak bardziej trafnym byłoby twierdzić, że to właśnie sytuacja życiowa była tego sprawczynią. Był wściekły, zdesperowany i smutny.
Wściekłość. Jak ktoś mógł wejść ot tak z butami w jego życie? Kto dał Avery'emu aż tak daleko idące pozwolenia? Alexander nie przypominał sobie, by był to on. Avery sam sobie prawem i panem.
Zdesperowanie. Jak uniknąć losu, który na razie otwierał przed nim swoje mroczne podwoje, łudząco przypominające trumniane wieka? Skąd u licha ciężkiego znaleźć wystarczająco siły i zdeterminowania, by walczyć o szczęśliwą przyszłość, jaką naprawdę mógł mieć z Allison?
Smutek. Patrzenie na Elizabeth doprowadzoną do takiego stanu zadawało kolejną ranę jego sponiewieranemu sercu.
Złapał za różdżkę i wycedził inkantację przez zaciśnięte zęby, celując w uszkodzoną dłoń. Przy Lizzie nie musiał ukrywać jak bardzo nie lubił akurat tego zabiegu. Wydał z siebie krótki krzyk, gdy kości z ostrym trzask!trzask!trzask! wróciły do poprawnej anatomicznie formy. Następnie przywołał paczkę papierosów. Oboje z Lizzie nienawidzili tego syfu, jednak zawsze miał gdzieś w domu zakamuflowaną paczuszkę, na takie właśnie sytuacje. Włożył do ust jedno metalowe Malboro, zapalił je przy pomocy nieodłącznych zapałek i próbował się uspokoić.
Jeden, dwa, trzy...
Gdy doliczył do trzydziestu, a cisza ciężka od tajemnic i tytoniwego dymu zaczęła go przytłaczać, zerknął na kuzynkę. Jęknął, zgasił papierosa i otworzył kilka okien, wypuszczając świeże burzowe powietrze, po czym opadł na kanapę obok Fawleyówny.
- Wiem, że musi być coś na tego zgreda.
Milczał chwilę.
- Zniszczę go, kiedyś go zniszczę, obiecuję. Teraz tylko jestem naprawdę w tak beznadziejnej sytuacji...
- Naprawdę chętnie bym uciekł, zaszył się z powrotem w górach we Francji czy Włoszech, ale sumienie mi nie pozwala. Widzisz, bo co w takim razie z Allison? - popatrzył się na Lizzie z miną człowieka płonącego na stosie. - Jeżeli ja jestem w takiej sytuacji, to jak głęboko siedzi ona w tym bagnie?
Przygryzł dolną watgę.
- Rozmawiałem z nią. Nie, nie jako ja - spuścił wzrok, wlepiając spojrzenie w swoje błękitne skarpetki. - Udawałem Francuza półkrwi, śledziłem ją aż do pubu "Siwy Dym" na Cliodne. I widziałem, słyszałem. Ja... nie mogę jej tak zostawić! To mogłoby zadziałać. Myślę, że naprawdę mógłbym ją pokochać - ostatnie zdanie powiedział cicho, tonem miękkim i pełnym nadziei.
Bał się podnieść wzrok i spojrzeć na Elizabeth. Milczenie jakie nastało po jego wyznaniu zakłócało jedynie miarowe bębnienie deszczu o szklany dach oranżerii.
W porównaniu do rodziny ze strony jej matki, rodzina Fawley miała całkiem spokojne usposobienie. Cenili sobie sztukę i naturę, w końcu mieli jedne z najpiękniejszych ogrodów z całej arystokracji. Nie śpieszyli się i zawsze roztropnie podejmowali decyzje, a przynajmniej woleli dać sobie czas na przemyślenie pewnych spraw na świeżym powietrzu. Jednakże Hectora Fawley’a nigdy nie można było utożsamiać ze wszystkimi cechami rodu. Był butny, pełen pasji i z wielkimi ambicjami. Szczególnie za młodu sprawiał problemy wychowawcze, ale właśnie następnie ta zaciętość połączona z umiejętnościami dyplomatycznymi pozwoliła osiągnąć mu najwyższą posadę w Ministerstwie. Elizabeth, która z wyglądu zawsze przypominała matkę i krwi Selwynów nie mogłaby się wyprzeć, odziedziczyła właśnie po nim niektóre cechy. Idea buntu czy szukania własnej drogi nie mogły przecież pochodzić od kogoś innego niż jej ojca. Była jednak Fawley’em i nauki dziadków nigdy nie poszły u niej w las. Ciężko było wyprowadzić ją z równowagi i wolała wziąć kilka głębszych oddechów niż wszczynać kłótnie. Zabierały one za dużo energii; już teraz odczuwała zmęczenie zaistniałą sytuacją, a spotkanie nie dobiegło jeszcze przecież końca. Ciągle odczuwała złość, nie potrafiła pogodzić się z brakiem rozwiązania. Jak już zapłonął w niej ogień, to ciężko było go ugasić, więc lepiej było nigdy go zapalać. Miała ochotę wyrwać sobie włosy, ale nigdy nie była masochistą. Oczywiście, mogła wyrwać włosy Lexowi; ta opcja zaskakująco się jej spodobała. Zacisnęła dłonie w piąstki, a chwilę później na skórze dłoni pojawiły się charakterystyczne półksiężyce, choć nie pomogło to za wiele. Może jednak miała coś z masochisty.. Jak on się w to wszystko wpakował? Przed chwilą skończył tę Francuzką szkołę, a teraz ma się ożenić. I to z kim?! Jej mały kuzyn. Popatrzyła na niego i miała wielką ochotę go przytulić, ale ona nie robi takich rzeczy. Obserwowała beznamiętnie, gdy leczył sobie rękę. Jeśli łamie sobie kości uderzając o stół, to jak ma on walczyć o własną drogę? Wydawał się jej tak kruchy i bezbronny, że nie wyobrażała go sobie triumfującego. Poczuła dym tytoniowy.
Obiecałam Astrze, obiecałam.
Jak dobrze by było teraz zapalić papierosa. Gdy była młodsza uwielbiała ten zapach, nadużywała owej używki. Gdy przestała palić, zaczął on ją drażnić, gdyż zwiększał pokusę. Niby jej siostra mogłaby się o tym nigdy nie dowiedzieć, ale Elizabeth wiedziała, że na jednym się nie skończy. Popatrzyła wymownie na Lexa, który chyba próbował medytować, aż w końcu skończył palić. Ciągle nie uzyskała odpowiedzi na swoje pytania. Chciała wiedzieć, dusiła ją od wewnątrz jej niewiedza. Czuła, że dzieję się coś ważnego obok niej, a ona nie patrzyła wystarczająco uważnie, aby zaobserwować początek ciągu tych wydarzeń.
- Przynajmniej w tej kwestii się zgadzamy. – zauważyła z lekką ulgą. Zaczynała się już obawiać, że jej kuzyn jest mocniej przywiązany do Avery’ego niż mogłaby sądzić. Nadal nie wiedziała na czym polega ich relacja, więź, która miała wpływ na całe dalsze życie Lexa.
- W jakiej sytuacji? – drążyła dalej. – Cały czas błąkasz się dookoła odpowiedzi i nie dajesz żadnych konkretów. Jak mam odnaleźć się w tej mętni? Powiedz to w końcu! – bogowie, dajcie jej cierpliwość. Może nie powinna już na niego krzyczeć, ale była sfrustrowana, zdesperowana i po prostu się o niego bała.
- To by była dobra opcja. Ale ty jesteś taki miłosierny. Gdyby to był ktokolwiek inny a nie Ally, to od razu zorganizowałabym Ci wyjazd stąd. Dałabym Ci kasę, załatwiłabym po cichu Świstoklik w Ministerstwie i pożegnała. Nie patrzyłabym zupełnie na tą kobietę, której miałeś być przyrzeczony. Ale to jest Ally.- zamknęła oczy, a przed oczami stanął jej obraz ich ślubu. Ależ to będzie ponure przedstawienie, istna parodia miłości. Stop. Popatrzyła na niego uważnie, na wpół zszokowana na wpół zaintrygowana.
- Nie posądziłabym cię o taką intrygę, lecz nie mogę powiedzieć, aby był to zły pomysł. – Gdyż było to niezwykle pomysłowe, a ona nie bez powodu była w Slytherinie. – Mógłbyś ją pokochać. – powtórzyła otępiale po nim, zupełnie niedowierzając. Przesunęła się do niego tak, że poczuła jego oddech na skórze. Chwyciła jego dłoń i ścisnęła mocno, za mocno. – Obiecaj mi coś. – Patrzyła mu prosto w oczy. – Jeśli cała ta farsa dojdzie do skutku to zaopiekujesz się Allison. – Każde słowo była wyważone i wyszeptane. – Zrobisz wszystko, aby nie był to najgorsza decyzja w waszym życiu i pomożesz jej się z tym pogodzić. Nie musisz jej kochać. Miłość przemija, jest nietrwała i krucha. Ale masz ją szanować i wspierać. – zakończyła, ciągle ściskając jego dłoń.
Obiecałam Astrze, obiecałam.
Jak dobrze by było teraz zapalić papierosa. Gdy była młodsza uwielbiała ten zapach, nadużywała owej używki. Gdy przestała palić, zaczął on ją drażnić, gdyż zwiększał pokusę. Niby jej siostra mogłaby się o tym nigdy nie dowiedzieć, ale Elizabeth wiedziała, że na jednym się nie skończy. Popatrzyła wymownie na Lexa, który chyba próbował medytować, aż w końcu skończył palić. Ciągle nie uzyskała odpowiedzi na swoje pytania. Chciała wiedzieć, dusiła ją od wewnątrz jej niewiedza. Czuła, że dzieję się coś ważnego obok niej, a ona nie patrzyła wystarczająco uważnie, aby zaobserwować początek ciągu tych wydarzeń.
- Przynajmniej w tej kwestii się zgadzamy. – zauważyła z lekką ulgą. Zaczynała się już obawiać, że jej kuzyn jest mocniej przywiązany do Avery’ego niż mogłaby sądzić. Nadal nie wiedziała na czym polega ich relacja, więź, która miała wpływ na całe dalsze życie Lexa.
- W jakiej sytuacji? – drążyła dalej. – Cały czas błąkasz się dookoła odpowiedzi i nie dajesz żadnych konkretów. Jak mam odnaleźć się w tej mętni? Powiedz to w końcu! – bogowie, dajcie jej cierpliwość. Może nie powinna już na niego krzyczeć, ale była sfrustrowana, zdesperowana i po prostu się o niego bała.
- To by była dobra opcja. Ale ty jesteś taki miłosierny. Gdyby to był ktokolwiek inny a nie Ally, to od razu zorganizowałabym Ci wyjazd stąd. Dałabym Ci kasę, załatwiłabym po cichu Świstoklik w Ministerstwie i pożegnała. Nie patrzyłabym zupełnie na tą kobietę, której miałeś być przyrzeczony. Ale to jest Ally.- zamknęła oczy, a przed oczami stanął jej obraz ich ślubu. Ależ to będzie ponure przedstawienie, istna parodia miłości. Stop. Popatrzyła na niego uważnie, na wpół zszokowana na wpół zaintrygowana.
- Nie posądziłabym cię o taką intrygę, lecz nie mogę powiedzieć, aby był to zły pomysł. – Gdyż było to niezwykle pomysłowe, a ona nie bez powodu była w Slytherinie. – Mógłbyś ją pokochać. – powtórzyła otępiale po nim, zupełnie niedowierzając. Przesunęła się do niego tak, że poczuła jego oddech na skórze. Chwyciła jego dłoń i ścisnęła mocno, za mocno. – Obiecaj mi coś. – Patrzyła mu prosto w oczy. – Jeśli cała ta farsa dojdzie do skutku to zaopiekujesz się Allison. – Każde słowo była wyważone i wyszeptane. – Zrobisz wszystko, aby nie był to najgorsza decyzja w waszym życiu i pomożesz jej się z tym pogodzić. Nie musisz jej kochać. Miłość przemija, jest nietrwała i krucha. Ale masz ją szanować i wspierać. – zakończyła, ciągle ściskając jego dłoń.
Słowo do słowa, skóra do skóry, oddech do oddechu,
Krew do krwi.
Co można kupić, a co można otrzymać?
Co jest zasłużoną nagrodą a co
Nieuzasadnionym darem?
Krew do krwi.
Co można kupić, a co można otrzymać?
Co jest zasłużoną nagrodą a co
Nieuzasadnionym darem?
W jego życiu były cztery kobiety, które nadały mu kształt jako osobie. Jako pierwsza była nigdy nie poznana siostra - z biegiem lat i zacieraniem się wspomnień gdy wszyscy oczekiwali przyjścia na świat małej Lottie, Alexander nauczył się delikatności. Drugą jego matka, która nauczyła go dawać ludziom wolną wolę, by mogli odejść wedle uznania; ale to też zrozumiał dopiero gdy był starszy. Trzecią była Annabelle, która powiedziała mu jak wyrabiać sobie opinię o ludziach: poprzez poznanie ich tak bardzo, jak na to pozwolą. Czwartą była Lizzie. Uczyła go cały czas. Uczyła go życia, którego była jedynym stałym fragmentem. Czuł uścisk jej dłoni. Słyszał jej słowa. Widział jej oczy. I nie mogąc znieść widoku tych oczu, w których była mieszanka strachu, zdezorientowania oraz uporu, przyciągnął ją do siebie. Oparł jej głowę o swoją pierś i objął wolną ręką, drugą cały czas trzymając jej dłoń. Oparł plecy o sofę, a podbródek o czubek jej głowy. Z zamkniętymi oczami słuchał ich oddechów wśród padającego deszczu. Czuł, jak odpływa z niego całe napięcie, mięśnie się rozluźniają, a myśli w głowie porządkują.
Celowo nie zaczął od obietnicy, jaką Lizzie na nim próbowała wymóc. Wolał najpierw skupić się na tym, jak i ile mógł powiedzieć kuzynce bez dalszego pakowania się w kłopoty. Powoli zaczął mówić.
- Nie przerywaj mi teraz, bo muszę być bardzo uważny w tym co mówię, dobrze? Jeżeli się zgodzisz to powiem ci o tym, co mnie wpakowało w tę sytuację.
Gdy kobieta kiwnęła głową, kontynuował.
- Otóż zanim jeszcze zacząłem stażu Avery'ego, zebrałem o nim opinie od ludzi. Wszyscy naprawdę za nim nie przepadali, lekko mówiąc. Jest to człowiek, który sam sobie stanowi, ma własne reguły i własne sposoby postępowania. Jest jednak najlepszym psychiatrą o jakim Anglia słyszała, choć miewa swoje gorsze momenty. Męczące jest przebywanie z nim, trzeba cały czas się pilnować, zauważać psychologiczne pułapki jakie na ciebie zastawia i jeszcze umieć z nich wyjść. Powiedzmy, że Avery coś na mnie ma. Coś ważniejszego niż kariera i reputacja. To drugi z powodów, dla których nie mogę uciec ot tak. Jedyne, o czym mogę cię zapewnić co do tego jak to się zaczęło to to, - odsunął ją od siebie na odległość zdecydowanie mniejszą niż wyciągnięte ramię, patrząc głęboko w niebieskie oczy Elizabeth. - Że zupełnie nie wiedziałem iż jakiekolwiek moje działania mogą doprowadzić do takiej sytuacji. Uwierz mi.
Pozwolił Elizabeth przetrawić jego słowa, dając tyle czasu ile tylko potrzebowała, obawiając się w pewnym momencie wybuchu.
- A co do Allison... - znów głos mu zadrżał, gdy wypowiedział jej imię. - To ja... Ja...
Jąkał się. Na gacie Merlina, Alexander się zająknął!
Westchnął bardzo ciężko. Czuł się jakby był już przynajmniej po czterdziestce.
- Ja wiem, że ta farsa, jak to ujęłaś, nie dojdzie do skutku tylko jeśli ja lub Allison zginiemy w niewyjaśnionych okolicznościach. Zgaduję, że i tak mam już życie tak poplątane, że chronienie jej może być jakimś pomysłem co z nim zrobić - powiedział, po czym zaśmiał się gorzko uporczywie mrugając.
Przecież musi być teraz mężczyzną. To nie miejsce dla łez.
Poczucie bezsilności zawsze ją przytłaczało. Czuła wtedy niewyjaśnione mrowienie w klatce piersiowej, które nie dało się w żaden sposób pozbyć. Były to krótkie momenty, które jednak zawsze wprawiały ją w nastrój niepokoju i chęci zajrzenia do magomedyka. Oczywiście, nigdy się z tym do niego nie udała, bo co jeśli stwierdzi, że ma to podłoże psychosomatyczne? Lepiej żyć w niewiedzy i unikać owego stanu, choć często pojawiał się on w czasie śledztwa. Póki jednak mrowienie trwało krótką chwilę i w żaden sposób nie powodowało bólu, lecz poczucie dyskomfortu, wolała zostawić to w spokoju. I właśnie w tej chwili również poczuła owe mrowienie. Nie przejęła się nim, w pełni skupiając się na czarnych myślach tańczących w jej umyślę. Nigdy nie była optymistką, raczej chłodną realistką zahaczającą o pesymizm. W tamtym momencie nie widziała żadnych zalet ich sytuacji, a co gorsze możliwości wyjścia z niej. Znaczy, widziała jedną, ale wolała o niej nie wspominać i nigdy z niej nie korzystać, niech pozostanie w otchłani jej umysłu. Gdy Lex przyciągnął ją do uścisku poczuła się zaskoczona, ale poddała się temu ruchowi. Poczuła się jak mała dziewczynka, która potrzebuje pomocy, a przecież to nie ona gniła w takim bagnie. Jeśli jednak potrzebował on tego, to ona nie będzie protestować. Kiedy zastanowiła się kiedy ją ktokolwiek tak przytulał, uznała, że tylko jej brat miał takie zapędy, ale to było dawno. Teraz była Aurorem; żołnierzem. Nie mogła powiedzieć, że było to nieprzyjemne, ale na pewno niecodzienne dla niej. Ale ona chciała działać, a nie przytulać się. Poczuła jak jego ciało się odpręża i cierpliwie czekała aż w końcu przemówi. Nie chciała go pośpieszać, była cierpliwa, ale wystawiał ją na nie małe męki wywoływane niewiedzą i pragnieniem zmiany tego stanu.
-Słysząc od wszystkich negatywne opinie o tym człowieku, postanowiłeś jednak rozpocząć u niego staż? Rozumiem, kilka osób mogło go po prostu nie lubić, ale wszyscy? Nie zastanowiłeś się czemu tak jest? Może oni lepiej go znali, albo mieli wystarczająco dużo rozumu by trzymać się od niego z daleka? – zapytała, nadal nie rozumiejąc jego zachowania. Gdy wszyscy mówią, że ten napój to trucizna to nie połykasz go, aby to sprawdzić. Wrabiasz w to kogoś innego lub po prostu zostawiasz ten napój. – Zastanawiam się gdzie podział się twój instynkt przetrwania.. Można było uznać, że opinie innych są krzywdzące dla tego człowieka, ale potem go poznałeś. Zapewne było wiele przesłanek mówiących z kim masz do czynienia. Nie pojawiło się to nagle. Czy miał to „coś” na ciebie od początku, dlatego zgodziłeś się na ten staż, mimo jego osoby? Czy dopiero później to zdobył? I jak on to zdobył?- Odsunęła się od niego, aby móc dokładnie na niego spojrzeć. Nie będzie już przytulania ani pocieszania. Jeśli nie widzisz rozwiązania z danej sytuacji, to ją stwórz. Ten ślub nie odbędzie się od razu, a siedzą tutaj i wylewając swe żale nie zmienią tego. Jeśli nic nie da się zrobić, trzeba jak najlepiej wykorzystać to co będzie mu dane. Niech jeszcze ten Avery żałuje tego co wymyślił. – Wierzę Ci. – powiedziała pewnych głosem. Nie wiedziała jeszcze wszystkiego o całej tej sprawie, ale miała czas. Czekała cierpliwie aż jej kuzyn się wysłowi, próbując ogarnąć w swojej głowie wszystko co się dowiedziała. – Obiecaj. Chce usłyszeć jak to robisz. – powtórzyła, bo takie zgadywanie nie brzmiało zbyt oficjalnie. Opcji mieli mało, ale nie mieli przeciwko sobie całego świata tylko jednego człowieka. – Nie musicie tworzyć pięknego związku wypełnionego miłością, wiesz? Przecież to w naszych kręgach rzadkość. Prawdziwy cud. Możecie być partnerami i mieć wystarczająco dużo szacunku do siebie, aby nie chcieć się zabić. To nie jest taka zła opcja. – stwierdziła po chwili namysłu. Próbowała przekonać i siebie i jego. Zawsze traktowała małżeństwo jako kajdany i wiedziała, że z miłością ma to niewiele wspólnego. – Tylko nie płacz.- warknęła widząc jak mruga powiekami.
- Może napijemy się herbaty? Ona jest dobra na wszystko.- Żadnej rozpaczy, smutku czy żalu. Jeśli chcą przetrwać, muszą walczyć. Ale teraz mogą odpocząć.
-Słysząc od wszystkich negatywne opinie o tym człowieku, postanowiłeś jednak rozpocząć u niego staż? Rozumiem, kilka osób mogło go po prostu nie lubić, ale wszyscy? Nie zastanowiłeś się czemu tak jest? Może oni lepiej go znali, albo mieli wystarczająco dużo rozumu by trzymać się od niego z daleka? – zapytała, nadal nie rozumiejąc jego zachowania. Gdy wszyscy mówią, że ten napój to trucizna to nie połykasz go, aby to sprawdzić. Wrabiasz w to kogoś innego lub po prostu zostawiasz ten napój. – Zastanawiam się gdzie podział się twój instynkt przetrwania.. Można było uznać, że opinie innych są krzywdzące dla tego człowieka, ale potem go poznałeś. Zapewne było wiele przesłanek mówiących z kim masz do czynienia. Nie pojawiło się to nagle. Czy miał to „coś” na ciebie od początku, dlatego zgodziłeś się na ten staż, mimo jego osoby? Czy dopiero później to zdobył? I jak on to zdobył?- Odsunęła się od niego, aby móc dokładnie na niego spojrzeć. Nie będzie już przytulania ani pocieszania. Jeśli nie widzisz rozwiązania z danej sytuacji, to ją stwórz. Ten ślub nie odbędzie się od razu, a siedzą tutaj i wylewając swe żale nie zmienią tego. Jeśli nic nie da się zrobić, trzeba jak najlepiej wykorzystać to co będzie mu dane. Niech jeszcze ten Avery żałuje tego co wymyślił. – Wierzę Ci. – powiedziała pewnych głosem. Nie wiedziała jeszcze wszystkiego o całej tej sprawie, ale miała czas. Czekała cierpliwie aż jej kuzyn się wysłowi, próbując ogarnąć w swojej głowie wszystko co się dowiedziała. – Obiecaj. Chce usłyszeć jak to robisz. – powtórzyła, bo takie zgadywanie nie brzmiało zbyt oficjalnie. Opcji mieli mało, ale nie mieli przeciwko sobie całego świata tylko jednego człowieka. – Nie musicie tworzyć pięknego związku wypełnionego miłością, wiesz? Przecież to w naszych kręgach rzadkość. Prawdziwy cud. Możecie być partnerami i mieć wystarczająco dużo szacunku do siebie, aby nie chcieć się zabić. To nie jest taka zła opcja. – stwierdziła po chwili namysłu. Próbowała przekonać i siebie i jego. Zawsze traktowała małżeństwo jako kajdany i wiedziała, że z miłością ma to niewiele wspólnego. – Tylko nie płacz.- warknęła widząc jak mruga powiekami.
- Może napijemy się herbaty? Ona jest dobra na wszystko.- Żadnej rozpaczy, smutku czy żalu. Jeśli chcą przetrwać, muszą walczyć. Ale teraz mogą odpocząć.
Herbata. Zastanawiał się czasem, czy jego kuzynka nie była przypadkiem ukrywającym się geniuszem.
Szybkim zaklęciem przywołał serwis z kuchni, wypełnił czajnik wodą i bezzwłocznie doprowadził ją do wrzenia. Zaparzył dwa kubki herbaty i podał jeden Lizzie. Westchnął ciężko, wdychając zapach napoju. Zasługiwała na wyjaśnienia najbardziej ze wszystkich znanych mu osób. Nie wiedział jednak, czy chce ją obciążać tym wszystkim co jemu wydawało się basenem ołowiu.
Upił bardzo duży łyk herbaty. Rzeczywiście, koiła jego nerwy i wypełniała znajomym ciepłem. Kusiło go, by teatralnie sprawdzić sobie puls i zażartować, że w "Siwym Dymie" zostawił nie tylko trochę pieniędzy ale także serce, wydarte przez Oziębłą Cesarzową.
- Jeszcze pozwolę sobie wrócić do tej części przesłuchania, która dotyczy Avery'ego - jego ton ociekał sarkazmem, bo znów był z lekka rozeźlony. - Zbierałem informacje o nim w kontekście psychiatry, a dopiero później osoby. Psychiatrą jest naprawdę świetnym, jego wyniki mówią same za siebie, wszyscy to potwierdzili. Ma dobre metody leczenia i nauczania, jest surowy ale sprawiedliwy - przyznał z niechęcią i upił kolejny łyk. - Ale coś jest z nim nie tak prywatnie, a tak nikt z tamtych osób go nie poznał. Nie lubili go bo jest po prostu wredny i się wywyższa, ale z tym można sobie poradzić - machnął ręką. Użerał się z tyloma ludźmi w życiu, że na początku lipca Avery naprawdę nie wydawał się taki straszny. - I znalazł to co na mnie ma dopiero później - celowo unikał odpowiedzi na pytanie, co dokładnie Avery na niego znalazł. - Chyba po prostu nie myślałem, że może w nim tkwić coś gorszego niż ten okropny charakter. Ale widząc to, jak Allison się go boi... - zboczył na chwilę myślami od osoby Avery'ego do jego siostry.
W sumie, mógł obiecać Lizzie to, co od niego wymagała. Co mu to zaszkodzi? Jeżeli Allison go załóżmy otruje to już nie będzie mógł dotrzymać obietnicy. Może nawet zostanie to uznane przez Siłę Wyższą jako niezałatwiona sprawa i będzie mógł do końca żywota Lizzie nawiedzać swoją kuzynkę powtarzając: a nie mówiłem? Wziął głęboki oddech.
- Obiecuję, że zaopiekuję się Allison. Ale też mi coś obiecaj - spojrzał w niebieskie oczy kobiety. - Obiecaj, że pomożesz Allison zmienić zdanie o mnie. Sam mogę nie dać rady, a tobie ufa.
Po chwili postanowił jeszcze coś dodać.
- Jednak jeżeli stwierdzisz, że wasza przyjaźń jest ważniejsza, zostaniesz zwolniona z obietnicy.
Alexander dolał kolejny litr ołowiu do swojego basenu.
- Mi naprawdę jest obojętne, jak ja i ona to rozegramy - bąknął lekko obrażonym tonem. - To nie ja tutaj rozdaję karty, tylko Allison. Powiedziałem, że mógłbym ją pokochać i tego nie odszczekuję, wiem że musi w niej być coś więcej. Jednakowoż, twoja droga przyjaciółka nie zamierza dać mi szansy. Gdy to zasugerowałem w pubie powiedziała, cytuję: "to całkowite szaleństwo, idę o zakład że to będzie całkowita katastrofa, a mój mąż będzie takim samym potworem jak mój brat". - spojrzał na Elizabeth, chcąc widzieć jej reakcję.
- A do tego nazwała mnie manipulatorem, kłamcą i dzieckiem nieświadomym tego, co robi.
Szybkim zaklęciem przywołał serwis z kuchni, wypełnił czajnik wodą i bezzwłocznie doprowadził ją do wrzenia. Zaparzył dwa kubki herbaty i podał jeden Lizzie. Westchnął ciężko, wdychając zapach napoju. Zasługiwała na wyjaśnienia najbardziej ze wszystkich znanych mu osób. Nie wiedział jednak, czy chce ją obciążać tym wszystkim co jemu wydawało się basenem ołowiu.
Upił bardzo duży łyk herbaty. Rzeczywiście, koiła jego nerwy i wypełniała znajomym ciepłem. Kusiło go, by teatralnie sprawdzić sobie puls i zażartować, że w "Siwym Dymie" zostawił nie tylko trochę pieniędzy ale także serce, wydarte przez Oziębłą Cesarzową.
- Jeszcze pozwolę sobie wrócić do tej części przesłuchania, która dotyczy Avery'ego - jego ton ociekał sarkazmem, bo znów był z lekka rozeźlony. - Zbierałem informacje o nim w kontekście psychiatry, a dopiero później osoby. Psychiatrą jest naprawdę świetnym, jego wyniki mówią same za siebie, wszyscy to potwierdzili. Ma dobre metody leczenia i nauczania, jest surowy ale sprawiedliwy - przyznał z niechęcią i upił kolejny łyk. - Ale coś jest z nim nie tak prywatnie, a tak nikt z tamtych osób go nie poznał. Nie lubili go bo jest po prostu wredny i się wywyższa, ale z tym można sobie poradzić - machnął ręką. Użerał się z tyloma ludźmi w życiu, że na początku lipca Avery naprawdę nie wydawał się taki straszny. - I znalazł to co na mnie ma dopiero później - celowo unikał odpowiedzi na pytanie, co dokładnie Avery na niego znalazł. - Chyba po prostu nie myślałem, że może w nim tkwić coś gorszego niż ten okropny charakter. Ale widząc to, jak Allison się go boi... - zboczył na chwilę myślami od osoby Avery'ego do jego siostry.
W sumie, mógł obiecać Lizzie to, co od niego wymagała. Co mu to zaszkodzi? Jeżeli Allison go załóżmy otruje to już nie będzie mógł dotrzymać obietnicy. Może nawet zostanie to uznane przez Siłę Wyższą jako niezałatwiona sprawa i będzie mógł do końca żywota Lizzie nawiedzać swoją kuzynkę powtarzając: a nie mówiłem? Wziął głęboki oddech.
- Obiecuję, że zaopiekuję się Allison. Ale też mi coś obiecaj - spojrzał w niebieskie oczy kobiety. - Obiecaj, że pomożesz Allison zmienić zdanie o mnie. Sam mogę nie dać rady, a tobie ufa.
Po chwili postanowił jeszcze coś dodać.
- Jednak jeżeli stwierdzisz, że wasza przyjaźń jest ważniejsza, zostaniesz zwolniona z obietnicy.
Alexander dolał kolejny litr ołowiu do swojego basenu.
- Mi naprawdę jest obojętne, jak ja i ona to rozegramy - bąknął lekko obrażonym tonem. - To nie ja tutaj rozdaję karty, tylko Allison. Powiedziałem, że mógłbym ją pokochać i tego nie odszczekuję, wiem że musi w niej być coś więcej. Jednakowoż, twoja droga przyjaciółka nie zamierza dać mi szansy. Gdy to zasugerowałem w pubie powiedziała, cytuję: "to całkowite szaleństwo, idę o zakład że to będzie całkowita katastrofa, a mój mąż będzie takim samym potworem jak mój brat". - spojrzał na Elizabeth, chcąc widzieć jej reakcję.
- A do tego nazwała mnie manipulatorem, kłamcą i dzieckiem nieświadomym tego, co robi.
Chciała się zapytać czemu nie zawołał skrzata, ale powstrzymała się. Ostatecznie nic by to nie zmieniło, a mieli chwilę ciszy by móc przemyśleć ostatnie wydarzenia. Jak wszystko się może zmienić w jeden dzień.. Wczoraj była jeszcze zestresowana spotkaniem z Ally, w końcu miały się zobaczyć po raz pierwszy od lat. Ale po upłynięciu doby wszystko się zmieniło. Jej przyjaciółka wróciła, kuzyn się żeni a do tego żyje na tym świecie pewien Avery. Jakie błahe wydaje się jej teraz wczorajsze zdenerwowanie. Może być gorzej? Wolała nawet nie tego nawet nie sprawdzać. Upiła łyka przygotowanej herbaty odprężając się. W pokoju panowała cisza, która nie była krępująca, znali się zbyt dobrze, raczej była umiłowaniem dla jej zmysłów. Tę komfortową atmosferę przerwał jednak jej kuzyn, ponownie wracając do tematy jego .. mentora? Jak można było nazwać ich obecną relację?
- Jest świetnym psychiatrą, to już ustaliliśmy. Wyniki, innowacyjne metody leczenia.. Wszystko w porządku. Ale nikt nigdy nie jest czysty. Jeśli nie można znaleźć na kogoś jakiegoś brudu, oznacza to, że jest to coś dużego. Mogę się założyć, że jakbyś poszukał dokładnie informacji o mnie to znalazłbyś kilka ciekawych rzeczy, nie zawsze prawdziwych. Myślę, że z tobą byłoby podobnie. A nawet jestem pewna, skoro Avery znalazł to „coś”.- I nadal nie wiedziała co to jest. Zapewne dzisiejszego wieczoru nie będzie mieć zaszczytu, aby poznać ową tajemnicę, ale o niej nie zapomni. Zbyt mocno zwróciła na nią uwagę, aby pominąć ją. – Mógł sobie mieć charakterek, ale pierwsze spotkanie z jego siostrą i już wiesz, że jest to coś poważniejszego. Teraz zapytam Cię o coś trochę niemoralnego. Dlaczego wcześniej nie użyłeś swoich umiejętności, aby go sprawdzić? Zapewne Ally była rozżalona informacją o ślubie, dlatego dała z siebie wyciągnąć tak wiele, lecz mogłeś spróbować. Ale zapewne się nie spodziewałeś.. – Czy ona sama by tak zrobiła? Przecież wyglądał on na całkiem normalnego człowieka, bez żadnych aberracji czy grzeszków. Nie powinna go o to winić.- Dobra, nie było pytania.- Trochę ją poniosło. Zaraz chciałaby, aby śledztwo przeprowadzał. Popatrzyła na niego uważnie. Jeśli rozmawiała z przyjaciółką na temat jej braci to raczej na temat młodszego. Znała osobiście, musiał on czasem wytrzymywać jej towarzystwo w Hogwarcie. Nie pamięta by kiedykolwiek rozmawiały o starszym, może powinna się tym zainteresować, ale żyły w takim świecie gdzie wszelakie brudy były zatrzymywane w domowym zaciszu i nie mogła komuś kazać tego złamać, sama nie robiąc tego samego. – Obietnica. Uważam, że nawet jeśli nie będzie chciała tego zrobić to będzie się musiała przełamać. Dla jej własnego dobra. Lepiej byście współpracowali, zbyt dużo energii zabiera wam jej braciszek byście i między sobą walczyli. Musi ona zrozumieć, że ty również jesteś ofiarą w tym przedstawieniu. – Że tak bliskie jej osoby muszą to wszystko znosić. Oglądanie tego wszystkiego za każdym razem będzie napawać ją obrzydzeniem. Zawsze uważała, że zmuszanie kogoś do małżeństwa za bzdurę, a teraz ma potwierdzenie. – Zraniła twą delikatną dusze?- zapytała z udawaną troską.- Nie dziwie się. Na jej miejscu wydrapałabym Ci od razu oczy. – Niech się boi ten kto będzie miał to nieszczęście. Jak dobrze, że jej dziadkowie mają jeszcze jej starsze rodzeństwo a ojciec zajęty jest tą kobietą, której imię zaczyna się na G. – Myślę, że potrzebuje ona czasu. Gdy zrozumie kto jest wrogiem, a kto sojusznikiem powinniście dać rade wytrzymać w jednym pokoju. – pocieszyła go, klepiąc po ramieniu. Nie chciała się z niego nabijać, ale czasem trzeba było wprowadzić trochę rozluźnienia. No i co, że jej kuzyn jest zmuszany do małżeństwa przez sadystycznego brata jego narzeczonej. Wolała o tym myśleć jednak w bardziej komicznej formie, było bardziej zjadliwe. – I z tym dzieckiem to trochę racji miała, nie uważasz?- zapytała delikatnie nie chcąc zranić jego męskiej dumy czy czegoś tam.
- Jest świetnym psychiatrą, to już ustaliliśmy. Wyniki, innowacyjne metody leczenia.. Wszystko w porządku. Ale nikt nigdy nie jest czysty. Jeśli nie można znaleźć na kogoś jakiegoś brudu, oznacza to, że jest to coś dużego. Mogę się założyć, że jakbyś poszukał dokładnie informacji o mnie to znalazłbyś kilka ciekawych rzeczy, nie zawsze prawdziwych. Myślę, że z tobą byłoby podobnie. A nawet jestem pewna, skoro Avery znalazł to „coś”.- I nadal nie wiedziała co to jest. Zapewne dzisiejszego wieczoru nie będzie mieć zaszczytu, aby poznać ową tajemnicę, ale o niej nie zapomni. Zbyt mocno zwróciła na nią uwagę, aby pominąć ją. – Mógł sobie mieć charakterek, ale pierwsze spotkanie z jego siostrą i już wiesz, że jest to coś poważniejszego. Teraz zapytam Cię o coś trochę niemoralnego. Dlaczego wcześniej nie użyłeś swoich umiejętności, aby go sprawdzić? Zapewne Ally była rozżalona informacją o ślubie, dlatego dała z siebie wyciągnąć tak wiele, lecz mogłeś spróbować. Ale zapewne się nie spodziewałeś.. – Czy ona sama by tak zrobiła? Przecież wyglądał on na całkiem normalnego człowieka, bez żadnych aberracji czy grzeszków. Nie powinna go o to winić.- Dobra, nie było pytania.- Trochę ją poniosło. Zaraz chciałaby, aby śledztwo przeprowadzał. Popatrzyła na niego uważnie. Jeśli rozmawiała z przyjaciółką na temat jej braci to raczej na temat młodszego. Znała osobiście, musiał on czasem wytrzymywać jej towarzystwo w Hogwarcie. Nie pamięta by kiedykolwiek rozmawiały o starszym, może powinna się tym zainteresować, ale żyły w takim świecie gdzie wszelakie brudy były zatrzymywane w domowym zaciszu i nie mogła komuś kazać tego złamać, sama nie robiąc tego samego. – Obietnica. Uważam, że nawet jeśli nie będzie chciała tego zrobić to będzie się musiała przełamać. Dla jej własnego dobra. Lepiej byście współpracowali, zbyt dużo energii zabiera wam jej braciszek byście i między sobą walczyli. Musi ona zrozumieć, że ty również jesteś ofiarą w tym przedstawieniu. – Że tak bliskie jej osoby muszą to wszystko znosić. Oglądanie tego wszystkiego za każdym razem będzie napawać ją obrzydzeniem. Zawsze uważała, że zmuszanie kogoś do małżeństwa za bzdurę, a teraz ma potwierdzenie. – Zraniła twą delikatną dusze?- zapytała z udawaną troską.- Nie dziwie się. Na jej miejscu wydrapałabym Ci od razu oczy. – Niech się boi ten kto będzie miał to nieszczęście. Jak dobrze, że jej dziadkowie mają jeszcze jej starsze rodzeństwo a ojciec zajęty jest tą kobietą, której imię zaczyna się na G. – Myślę, że potrzebuje ona czasu. Gdy zrozumie kto jest wrogiem, a kto sojusznikiem powinniście dać rade wytrzymać w jednym pokoju. – pocieszyła go, klepiąc po ramieniu. Nie chciała się z niego nabijać, ale czasem trzeba było wprowadzić trochę rozluźnienia. No i co, że jej kuzyn jest zmuszany do małżeństwa przez sadystycznego brata jego narzeczonej. Wolała o tym myśleć jednak w bardziej komicznej formie, było bardziej zjadliwe. – I z tym dzieckiem to trochę racji miała, nie uważasz?- zapytała delikatnie nie chcąc zranić jego męskiej dumy czy czegoś tam.
Czasami bardzo żałował, że nie jest bazyliszkiem. Ileż problemów by to rozwiązało! Na przykład ten, który siedzi obok niego na sofie. Gdyby wzrok wlepiony w Elizabeth mógł zabijać to w tym momencie jej szczątki obracałyby się w pył.
I jak za przełączeniem magicznego pstryczka na jego twarzy wykwitł niespodziewanie uśmiech godny nordyckiego boga psot, Lokiego.
- Mówisz więc - odstawił swój kubek na stolik.
- Że jestem - sięgnął po jej kubek, wyrwał go z rąk Lizzie i postawił obok swojego.
- Dzieckiem? - w tym momencie rzucił się na pannę Fawley niczym kot na laserową kropkę, łaskocząc ją bez litości.
Walka była zacięta, nie trwała jednak bardzo długo - Lexi zapominał bowiem czasem, że ma do czynienia z aurorką. Chwilę później w oranżerii znów rozległ się trzask i krzyk bólu, kiedy naprawiał sobie kolejną złamaną kość.
- Szlag by te twoje szkolenia, kiedyś inaczej się to kończyło - mruknął, gdy padł zmęczony z powrotem na sofę.
Elka była mu jak starsza siostra. Wiedział, że oboje nie są już tak bezbronni jak kiedyś, jednak miał w żołądku bardzo nieprzyjemne uczucie. Obawiał się, że jego temperamentna kuzynka może zechcieć osobiście wyrazić swoje zdanie na temat jego rychłego ożenku - samemu inicjatorowi. Sprawiało to, że jego wewnętrzny, i tak już mocno nadszerpnięty, spokój był jeszcze bardziej nadszarpnięty i niespokojny.
- Lizzie, tylko nie próbuj konfrontować Avery'ego sama i na swój sposób, dobrze? - teraz on schwycił jej dłoń w swoją. - Jeżeli znajdę coś na niego to obiecuję, że dowiesz się o tym jako pierwsza. Będziecie mogli z Weasleyem wymyślić dla niego jakąś spektakularną interwencję. A na razie, mogłabyś się trzymać bliżej Garretta - powiedział to poważne i tonem nie znoszącym sprzeciwu. Martwił się o nią. Była jednym z ostatnich filarów utrzymujących go przy zdrowych zmysłach...
Gdy to pomyślał westchnął ciężko. No właśnie, jak nie ona to kto zasługiwał na prawdę?
- Lizzie... - zaczął grobowym tonem. Ach, jak on umiał szybko zmienić atmosferę panującą w pomieszczeniu. - Avery znalazł moje karty w Mungu, te dotyczące czterech lat gdy miałem problemy - nie musiał rozwijać tego słowa, Elizabeth była przecież obecna gdy walczył z zaburzeniami osobowości. - Z ich użyciem może w kilka chwil obrócić mój umysł w papkę i zamiast zostać psychiatrą stanę się stałym mieszkańcem izolatki na oddziale. - wziął głęboki oddech. - I ma coś, sam nie wiem dokładnie co, co może natychmiast wysłać mojego ojca do Azkabanu. Ale biorąc pod uwagę, w jakich szemranych kręgach towarzyskich zaczął się ostatnio obracać, musi to być coś naprawdę poważnego - głos mu zadrżał od emocji, włosy pobielały od nagłego strachu. Zbyt kochał ojca, nawet jeśli jego ojciec ostatnimi czasy zdawał się nie odwzajemniać tego uczucia.
Spojrzał na Elizabeth, szukając w niej ukojenia, jedną dłonią nadal ujmując jej dłoń, drugą nerwowo zaciskając na wiszącym na jego szyi klejnocie rodowym.
W co on się wpakował.
I jak za przełączeniem magicznego pstryczka na jego twarzy wykwitł niespodziewanie uśmiech godny nordyckiego boga psot, Lokiego.
- Mówisz więc - odstawił swój kubek na stolik.
- Że jestem - sięgnął po jej kubek, wyrwał go z rąk Lizzie i postawił obok swojego.
- Dzieckiem? - w tym momencie rzucił się na pannę Fawley niczym kot na laserową kropkę, łaskocząc ją bez litości.
Walka była zacięta, nie trwała jednak bardzo długo - Lexi zapominał bowiem czasem, że ma do czynienia z aurorką. Chwilę później w oranżerii znów rozległ się trzask i krzyk bólu, kiedy naprawiał sobie kolejną złamaną kość.
- Szlag by te twoje szkolenia, kiedyś inaczej się to kończyło - mruknął, gdy padł zmęczony z powrotem na sofę.
Elka była mu jak starsza siostra. Wiedział, że oboje nie są już tak bezbronni jak kiedyś, jednak miał w żołądku bardzo nieprzyjemne uczucie. Obawiał się, że jego temperamentna kuzynka może zechcieć osobiście wyrazić swoje zdanie na temat jego rychłego ożenku - samemu inicjatorowi. Sprawiało to, że jego wewnętrzny, i tak już mocno nadszerpnięty, spokój był jeszcze bardziej nadszarpnięty i niespokojny.
- Lizzie, tylko nie próbuj konfrontować Avery'ego sama i na swój sposób, dobrze? - teraz on schwycił jej dłoń w swoją. - Jeżeli znajdę coś na niego to obiecuję, że dowiesz się o tym jako pierwsza. Będziecie mogli z Weasleyem wymyślić dla niego jakąś spektakularną interwencję. A na razie, mogłabyś się trzymać bliżej Garretta - powiedział to poważne i tonem nie znoszącym sprzeciwu. Martwił się o nią. Była jednym z ostatnich filarów utrzymujących go przy zdrowych zmysłach...
Gdy to pomyślał westchnął ciężko. No właśnie, jak nie ona to kto zasługiwał na prawdę?
- Lizzie... - zaczął grobowym tonem. Ach, jak on umiał szybko zmienić atmosferę panującą w pomieszczeniu. - Avery znalazł moje karty w Mungu, te dotyczące czterech lat gdy miałem problemy - nie musiał rozwijać tego słowa, Elizabeth była przecież obecna gdy walczył z zaburzeniami osobowości. - Z ich użyciem może w kilka chwil obrócić mój umysł w papkę i zamiast zostać psychiatrą stanę się stałym mieszkańcem izolatki na oddziale. - wziął głęboki oddech. - I ma coś, sam nie wiem dokładnie co, co może natychmiast wysłać mojego ojca do Azkabanu. Ale biorąc pod uwagę, w jakich szemranych kręgach towarzyskich zaczął się ostatnio obracać, musi to być coś naprawdę poważnego - głos mu zadrżał od emocji, włosy pobielały od nagłego strachu. Zbyt kochał ojca, nawet jeśli jego ojciec ostatnimi czasy zdawał się nie odwzajemniać tego uczucia.
Spojrzał na Elizabeth, szukając w niej ukojenia, jedną dłonią nadal ujmując jej dłoń, drugą nerwowo zaciskając na wiszącym na jego szyi klejnocie rodowym.
W co on się wpakował.
Jakże to było dorosłe z jego strony. Uniosła tylko brew widząc jego przygotowania, a następnie jej ukochany kuzyn zaczął ją łaskotać. Była jednak gotowa na ten atak i szybko przechyliła szale zwycięstwa na swoją stronę. Poniosło ją jednak trochę i dopiero charakterystyczny dźwięk łamanej kości powstrzymał ową zabawę. Elizabeth ,zupełnie bez poczucia winy, ponownie związała włosy w koka i sięgnęła po herbatę. On zaczął i ona nie miała zamiaru przepraszać. Jego zachowanie przypomniało jej czasy dzieciństwa, choć takie zabawy głównie miała z rodzeństwem i jej rówieśnikami, niż z Lexem, który był po prostu za mały. A jak już brał w nich udział to zawsze kończyło się to jakoś boleśnie dla któregoś z nich. – Ależ się pomyliłam w twojej ocenie. Wybacz mi tą zniewagę. – poprosiła z dłonią na sercu, a następnie uśmiechnęła się do niego zawadiacko. Niech się cieszy, że nie nabił się na nóż, który miała schowany w połach szaty, wtedy dopiero by było zamieszanie. – To się mój drogi nigdy inaczej nie kończyło. Byłeś takim małym berbeciem. – Pokazała ręką jego wzrost i drugą ręką pociągnęła go za policzek. Rozluźniła się już zupełnie, choć w głowie jej myśli krążyły wokół jednego. Elizabeth nadal ciężko było myśleć o Lexie jako o kimś dorosłym. Dla niej zawsze pozostanie tym małym kuzynem, którego nauczyła grać na gitarze A teraz się on żeni. Uśmiech zszedł z jej twarzy na samą tą myśl, patrzyła chwilę na niego w milczeniu, a następnie rozpromieniła się mając nadzieje, że jej kuzyn nie zauważył tego chwilowego smutku.
- Wesleya? – zapytała z jakby zwariował. – A co on ma z tym wszystkim wspólnego? I ty wiesz o co mnie prosisz? Jest Wesley, to obok niego Longbottom i jeszcze Dobrev się przypałęta. Ledwo umiem z nimi wytrzymać, a ty ode mnie coś takiego wymagasz. – Nie ma mowy. Prędzej weźmie urlop niż zgodzi się na coś takiego. – Nie mam zamiaru składać mu żadnej wizyty, jestem jeszcze zdrowa na umyślę. - uspokoiła go, ściskając jego dłoń w odpowiedzi. – Zresztą zawsze byłam długodystansowcem. Jakiego zwierzęcia przyjmuje kształt mój Patronus? – zapytała go jakby miało to wszystko wyjaśnić. – Likaona. Jego taktyka polowań polega na gonieniu ofiary tak długo aż nie będzie ona wystarczająco zmęczona i nie będzie stanowiła zagrożenia. Potrafią przebiec nawet 5 kilometrów za zwierzyną i mają bardzo wysoką skuteczność. Nie bez przyczyny akurat moim Patronusem jest likaon, kuzynie. – Teraz nie jest wystarczająco gotowa na spotkanie z Averym. Wystarczająco dużo nasłuchała się jak groźny on jest aby pobiec prosto w jego szczęki, pozostając przy etymologii zwierzęcej. Jego następne słowa sprawiły, że znieruchomiała. A jednak poznała owe „coś”. Popatrzyła na niego uważnie, szukając jakikolwiek oznak żartu. Już się tutaj zaczynała dobrze bawić, a ten jej wyskakuje z czymś takim. – Znalazł to. – Napiła się ponownie herbaty patrząc gdzieś w przestrzeń. O tym w domu nie mówiło się nigdy. Było to zakazane i zamiecione pod dywan. Ona nie lubiła tej cenzury, ale to był jeden z tych tematów, które były niedopuszczalne na rodzinnych obiadach. Wiedziała ile pracy wykonał Lex, aby mu się poprawiło, a teraz jeszcze to. – Gdy poczujesz się gorzej to od razu mi o tym powiesz, dobrze? – zapytała poważnym tonem. Jeśli mieliby wrócić znowu do tego co było, to nie wiedziała jak sobie z tym poradzą. Prychnęła słysząc skomlenie kuzyna. Jego ojciec.. Obydwoje mieli szczęście do udanych rodziców, choć każdy z nich przejawiał to w inny sposób. Ojciec Lexa rozpoczął swoje czarne interesy, jej ojciec znalazł nową, młodziutką żonę.– Czasami twoja lojalność wobec ojca mnie zaskakuje. Zawsze jest taka ciągła i silna. Myślę, że on na to nie zasługuje, ale na Azkaban również. Lecz jeśli Avery ma coś na twojego ojca, to może jest i na odwrót? Kto wie co siedzi w tej ojcowskiej głowie. – Napiła się już dzisiaj sporo whisky z Ally, ale teraz również nie odrzuciła by takiej propozycji. Na szczęście była jeszcze herbata, dziękować trzeba za nią bogom.
- Wesleya? – zapytała z jakby zwariował. – A co on ma z tym wszystkim wspólnego? I ty wiesz o co mnie prosisz? Jest Wesley, to obok niego Longbottom i jeszcze Dobrev się przypałęta. Ledwo umiem z nimi wytrzymać, a ty ode mnie coś takiego wymagasz. – Nie ma mowy. Prędzej weźmie urlop niż zgodzi się na coś takiego. – Nie mam zamiaru składać mu żadnej wizyty, jestem jeszcze zdrowa na umyślę. - uspokoiła go, ściskając jego dłoń w odpowiedzi. – Zresztą zawsze byłam długodystansowcem. Jakiego zwierzęcia przyjmuje kształt mój Patronus? – zapytała go jakby miało to wszystko wyjaśnić. – Likaona. Jego taktyka polowań polega na gonieniu ofiary tak długo aż nie będzie ona wystarczająco zmęczona i nie będzie stanowiła zagrożenia. Potrafią przebiec nawet 5 kilometrów za zwierzyną i mają bardzo wysoką skuteczność. Nie bez przyczyny akurat moim Patronusem jest likaon, kuzynie. – Teraz nie jest wystarczająco gotowa na spotkanie z Averym. Wystarczająco dużo nasłuchała się jak groźny on jest aby pobiec prosto w jego szczęki, pozostając przy etymologii zwierzęcej. Jego następne słowa sprawiły, że znieruchomiała. A jednak poznała owe „coś”. Popatrzyła na niego uważnie, szukając jakikolwiek oznak żartu. Już się tutaj zaczynała dobrze bawić, a ten jej wyskakuje z czymś takim. – Znalazł to. – Napiła się ponownie herbaty patrząc gdzieś w przestrzeń. O tym w domu nie mówiło się nigdy. Było to zakazane i zamiecione pod dywan. Ona nie lubiła tej cenzury, ale to był jeden z tych tematów, które były niedopuszczalne na rodzinnych obiadach. Wiedziała ile pracy wykonał Lex, aby mu się poprawiło, a teraz jeszcze to. – Gdy poczujesz się gorzej to od razu mi o tym powiesz, dobrze? – zapytała poważnym tonem. Jeśli mieliby wrócić znowu do tego co było, to nie wiedziała jak sobie z tym poradzą. Prychnęła słysząc skomlenie kuzyna. Jego ojciec.. Obydwoje mieli szczęście do udanych rodziców, choć każdy z nich przejawiał to w inny sposób. Ojciec Lexa rozpoczął swoje czarne interesy, jej ojciec znalazł nową, młodziutką żonę.– Czasami twoja lojalność wobec ojca mnie zaskakuje. Zawsze jest taka ciągła i silna. Myślę, że on na to nie zasługuje, ale na Azkaban również. Lecz jeśli Avery ma coś na twojego ojca, to może jest i na odwrót? Kto wie co siedzi w tej ojcowskiej głowie. – Napiła się już dzisiaj sporo whisky z Ally, ale teraz również nie odrzuciła by takiej propozycji. Na szczęście była jeszcze herbata, dziękować trzeba za nią bogom.
Lexi nie znał tajników legilimencji - można to było więc zrzucić na przypadek, że właśnie w tym samym momencie co Elizabeth zapragnął nagle napić się czegoś mocniejszego niż herbata. Machnięciem różdżki przywołał butelkę ognistej i dwie szklaneczki, po czym napełnił obie. Znów wyjął kubek z rąk Lizzie, po czym na jego miejsce wcisnął bardziej treściwy napój.
- Nie jesteśmy już dziećmi, a sytuacja mówi sama za siebie - powiedział pół żartem, przyoblekając na twarz smutny uśmiech i stukając swoim szkłem o jej, po czym pociągnął duży łyk.
- Ojciec może i teraz nie jest najlepszym rodzicem na świecie... o ten czas zaraz po śmierci mamy go nie winię - ponownie się napił. Zostało mu już tylko trochę na dnie. - Jednak ostatnio gdy mnie spoliczkował - tego dnia gdy Avery mnie przyjął na staż i powiedziałem mu, jak to się postawiłem - Zacząłem podejrzewać, że coś jest nie tak. Ale myślałem że to dlatego, że poważany ród i te sprawy. Teraz się okazuje, że to nie respekt, a strach. - skończył szklankę i znów ją napełnił. - Pasowałoby nawet. Ta cała organizacja do której należy, jacyś "Rycerze", to wszystko jest... mój wywiad mówi, że są niegroźni, ot banda co się spotyka pogadać i pojęczeć - niechcący wymsknęło mu się słówko o jego tajnym przyjacielu i informatorze, ale teraz nie miał po co się nad tym rozwodzić. Może Liz to zignoruje, jak nie to nic jej nie powie albo powie bardzo niewiele. Cóż, w tych czasach każdy szukał sobie sprzymierzeńców, a jego kuzynka musiała wreszcie zrozumieć, że nie jest już dzieckiem. Też był teraz uwikłany w ciemną stronę tego świata i musiał walczyć, by nie zatonąć w jej cuchnących odmętach. Każdy człowiek taki jak Ryan był niczym jedno pociągnięcie ręką więcej w odpowiedzi na zalewające cię fale zepsucia i spisków. To wszystko czyniło go tak zirytowanym, że postanowił znów ukoić nerwy łykiem whisky. Jak to możliwe, że łyk ten stanowił aż pół objętości szklanki? Dziwne.
- Jak tak dalej pójdzie to dzięki Averym zostanę legitymowanym alkoholikiem - zaśmiał się, a whisky już przyjemnie grzała go od środka.
- A wracając do Weasleya - kontynuował. - To jak już wspomniałem o moim "wywiadzie" to dodam, że mu ufam. Nie znam go, ale słyszałem o nim wystarczająco by wiedzieć, że można na tego człowieka liczyć. Myślałem, że raczej chyba się lubicie? - zadał to pytanie z lekka zawiedzionym tonem. A może powinien inaczej ubrać to w słowa: Liz raczej nie nienawidziła Garretta, co było już bardzo blisko do zakwalifikowania tej relacji jako pozytywnej.
Relacje, relacje, relacje.
Właśnie - czy jego pozytywne relacje mogłyby wpłynąć na zdrowie psychiczne wystarczająco, żeby zadziałać jak antidotum na truciznę Samaela? Lizzie mogła mu w przyszłości nie wystarczyć. Obserwował ją gdy mówiła, a to napawało go takim rozrzewnieniem, że skończył i drugą szklankę. Właściwie to Liz była w dużej części powodem jego powrotu do zdrowia psychicznego, jako jedyna nigdy nie traktowała go z tego powodu jakby był z porcelany (choć nie przeszkadzało jej to w traktowaniu go jak coś kruchego z wielu innych powodów). Kiepsko pamiętał czasy przed pójściem do Akademii, choć wystarczająco by wiedzieć, że zaraz po ojcu i niańce to Elizabeth widywał najczęściej. Wypełniła częściowo dziurę w jego osobowości wyrąbaną po ciężkim ciosie jakim była śmierć matki. Stała się naprawdę kimś w rodzaju starszej siostry - pokazywała mu świat, uczyła go, bawiła się z nim.
Bezwiednie napełnił szkło trzeci raz i znów zaczął pić. I wypił to duszkiem.
- No co - bąknął. - Jak się ożenię to już nie będę tak mógł - powiedział, po czym nalał sobie po raz czwarty. - I obiecuję, że jeśeli miałoby mi się coś zacząć walić w głowie to pójdę od razu do ciebie - jedną ręką wyciągnął zapałki z kieszeni, odpalił pojedynczą o własny podbródek i w nią dmuchnął, posyłając w powietrze iskrzącą płomienną spiralkę.
Łyknął whisky.
I próbował zapomnieć.
Jak się ożeni.
- Nie jesteśmy już dziećmi, a sytuacja mówi sama za siebie - powiedział pół żartem, przyoblekając na twarz smutny uśmiech i stukając swoim szkłem o jej, po czym pociągnął duży łyk.
- Ojciec może i teraz nie jest najlepszym rodzicem na świecie... o ten czas zaraz po śmierci mamy go nie winię - ponownie się napił. Zostało mu już tylko trochę na dnie. - Jednak ostatnio gdy mnie spoliczkował - tego dnia gdy Avery mnie przyjął na staż i powiedziałem mu, jak to się postawiłem - Zacząłem podejrzewać, że coś jest nie tak. Ale myślałem że to dlatego, że poważany ród i te sprawy. Teraz się okazuje, że to nie respekt, a strach. - skończył szklankę i znów ją napełnił. - Pasowałoby nawet. Ta cała organizacja do której należy, jacyś "Rycerze", to wszystko jest... mój wywiad mówi, że są niegroźni, ot banda co się spotyka pogadać i pojęczeć - niechcący wymsknęło mu się słówko o jego tajnym przyjacielu i informatorze, ale teraz nie miał po co się nad tym rozwodzić. Może Liz to zignoruje, jak nie to nic jej nie powie albo powie bardzo niewiele. Cóż, w tych czasach każdy szukał sobie sprzymierzeńców, a jego kuzynka musiała wreszcie zrozumieć, że nie jest już dzieckiem. Też był teraz uwikłany w ciemną stronę tego świata i musiał walczyć, by nie zatonąć w jej cuchnących odmętach. Każdy człowiek taki jak Ryan był niczym jedno pociągnięcie ręką więcej w odpowiedzi na zalewające cię fale zepsucia i spisków. To wszystko czyniło go tak zirytowanym, że postanowił znów ukoić nerwy łykiem whisky. Jak to możliwe, że łyk ten stanowił aż pół objętości szklanki? Dziwne.
- Jak tak dalej pójdzie to dzięki Averym zostanę legitymowanym alkoholikiem - zaśmiał się, a whisky już przyjemnie grzała go od środka.
- A wracając do Weasleya - kontynuował. - To jak już wspomniałem o moim "wywiadzie" to dodam, że mu ufam. Nie znam go, ale słyszałem o nim wystarczająco by wiedzieć, że można na tego człowieka liczyć. Myślałem, że raczej chyba się lubicie? - zadał to pytanie z lekka zawiedzionym tonem. A może powinien inaczej ubrać to w słowa: Liz raczej nie nienawidziła Garretta, co było już bardzo blisko do zakwalifikowania tej relacji jako pozytywnej.
Relacje, relacje, relacje.
Właśnie - czy jego pozytywne relacje mogłyby wpłynąć na zdrowie psychiczne wystarczająco, żeby zadziałać jak antidotum na truciznę Samaela? Lizzie mogła mu w przyszłości nie wystarczyć. Obserwował ją gdy mówiła, a to napawało go takim rozrzewnieniem, że skończył i drugą szklankę. Właściwie to Liz była w dużej części powodem jego powrotu do zdrowia psychicznego, jako jedyna nigdy nie traktowała go z tego powodu jakby był z porcelany (choć nie przeszkadzało jej to w traktowaniu go jak coś kruchego z wielu innych powodów). Kiepsko pamiętał czasy przed pójściem do Akademii, choć wystarczająco by wiedzieć, że zaraz po ojcu i niańce to Elizabeth widywał najczęściej. Wypełniła częściowo dziurę w jego osobowości wyrąbaną po ciężkim ciosie jakim była śmierć matki. Stała się naprawdę kimś w rodzaju starszej siostry - pokazywała mu świat, uczyła go, bawiła się z nim.
Bezwiednie napełnił szkło trzeci raz i znów zaczął pić. I wypił to duszkiem.
- No co - bąknął. - Jak się ożenię to już nie będę tak mógł - powiedział, po czym nalał sobie po raz czwarty. - I obiecuję, że jeśeli miałoby mi się coś zacząć walić w głowie to pójdę od razu do ciebie - jedną ręką wyciągnął zapałki z kieszeni, odpalił pojedynczą o własny podbródek i w nią dmuchnął, posyłając w powietrze iskrzącą płomienną spiralkę.
Łyknął whisky.
I próbował zapomnieć.
Jak się ożeni.
Strona 1 z 3 • 1, 2, 3
Oranżeria
Szybka odpowiedź