Oranżeria
Strona 3 z 3 • 1, 2, 3
AutorWiadomość
First topic message reminder :
[bylobrzydkobedzieladnie]
Oranżeria
W oranżerii zawsze jest wiele światła za dnia - wszystko dzięki przeszklonym ścianom i sufitowi. Rosną tu egzotyczne rośliny w donicach, które rodowi dyplomaci nierzadko otrzymują jako podarki w czasie swych delegacji dyplomatycznych. Tak jak w każdym pomieszczeniu w rezydencji również i w oranżerii znajduje się kominek. Miejsce zachęca, by zostać w nim na dłużej, z filiżanką herbaty i dobrą lekturą.
Na oranżerię nałożone jest zaklęcie Muffliato
Ostatnio zmieniony przez Alexander Selwyn dnia 23.08.17 21:56, w całości zmieniany 10 razy
Znów zaciągnął się papierosem, ale wyłącznie po to, by mieć czym zająć ręce; zawsze łatwiej skupiał się, jednocześnie wykonując nieokreśloną, machinalną czynność. Teraz miarowo wydychał wątłe jęzory nikotynowego dymu, unosił dłoń i znów ją upuszczał; nawet nie próbował powstrzymać chaosu obijających się o siebie z łoskotem myśli. Mimo że od zawsze był zwolennikiem rewolucji, dłużące się procesy uważając za zbyt chwiejne, zbyt niepewne, w zbyt nieuregulowany sposób prowadzące to końca stojącego pod znakiem zapytania - mimo że cenił działanie, nienawidził tracić kontroli.
A ta teraz skrupulatnie wymykała się im spomiędzy palców; przyłożył papierosa do ust ponownie, ledwo zauważalnie kręcąc głową.
- Konsekwencje będą w stopniu równym niesatysfakcjonujące co nieuchronne - dodał po krótkiej chwili, przenosząc spojrzenie na Alexa. - Nie popieram śmierci ludzi, nawet takich, którymi gardzę - bo gardził: hodował w sobie nienawiść niczym najpiękniejszy kwiat, dla odmiany nie zapominając o tym, że rośliny należy czule pielęgnować; przez długie miesiące nauczył się darzyć arystokrację najgorszymi z uczuć - bo przecież, nawet pomimo zapewnień o neutralności, nieprzerwanie hołdowała czystości krwi, parując się niczym koty z rodowodem - ale nie mogę odeprzeć wrażenia, że w innym wypadku arystokracja zbyt długo umywałaby ręce. Bo robi tak zawsze. Praktykuje kłamstwa, uniki, zasłony dymne. - Bo przebywał w tym półświatku wystarczająco długo, by to zrozumieć; spędził na salonach określoną ilość czasu, zanim zrozumiał, że nie zawsze musi decydować się na tolerancję - że nieakceptowanie pewnych norm i otwarty sprzeciw budują, nie burzą.
Znów się zamyślił, zanim powiódł spojrzeniem do Alexandra.
- Czy nie przydałby się każdemu z nas? - rzucił zaraz jakoś dziwnie lekko, piętnując wypowiedziane zgłoski subtelną nutą goryczy. Choć z pozoru zawód aurora wymuszał na nim cykliczne kontrole poczytalności (tak, był poczytalny, dziękuję bardzo), coraz częściej nabierał wrażenia, że zaczyna balansować na pograniczu czystego szaleństwa - cenił jednak swój umysł (i, przede wszystkim, informacje, jakie posiadł) zbyt wysoko, by pozwolić komukolwiek na jakąkolwiek ingerencję. Błąd kosztowałby go zbyt wiele; poprzednie miesiące dały mu skuteczną lekcję, że jeżeli już decyduje się komuś zaufać, to powinien wierzyć tylko i wyłącznie sobie.
Ale niekiedy nie mógł być pewien poprawności nawet własnych poczynań.
Bo gubił się. Błądził. Ostatnio coraz częściej, choć nigdy nie dał tego po sobie poznać.
- Chyba zostało nam tylko czekać na rozwój wydarzeń - skwitował, odchylając się od oparcia krzesła. Ale nie lubił bezczynności; dławił się nią, dręczyło go poczucie bezsilności, które zdawało się wręcz paraliżować mięśnie. Odbierać oddech. Kłębić myśli, które znacznie utrudniały skupienie się na tym, co tu i teraz. Marszcząc nieznacznie brwi, podniósł się z miejsca, jakby już teraz ta stagnacja rozrywała go od środka na strzępy. Niespiesznie ruszył w z pozoru nieokreślonym kierunku, stając do Alexandra tyłem; podszedł do przeszklonej ściany i przez moment zawiesił spojrzenie na odległej przestrzeni.
Psia mać, dlaczego to wszystko musiało się tak komplikować?
- Dziękuję, że natychmiast mnie o tym poinformowałeś - skwitował po dłużącej się chwili milczenia, do końca wypalając kolejnego (którego to już? wolał nie zliczać) papierosa. Na czas kilku oddechów znów zapadła cisza. - Powiadomię Zakon - choć jego arystokratyczna część musiała już wiedzieć; jak szybko rozpierzchały się tak tragiczne wieści? W jaki sposób opowiedzą o tym gazety, czy znów spróbują zatuszować prawdę?
Nawet gdy po pożegnaniu opuścił rezydencję Alexa, by wypaść z kominka we własnym mieszkaniu, wątpliwości nie przestały szaleć mu w umyśle niczym niepowstrzymana nawałnica. Sam nie wiedział, czy wyszli już z etapu preludium do katastrofy.
| dla Garretta zt!
A ta teraz skrupulatnie wymykała się im spomiędzy palców; przyłożył papierosa do ust ponownie, ledwo zauważalnie kręcąc głową.
- Konsekwencje będą w stopniu równym niesatysfakcjonujące co nieuchronne - dodał po krótkiej chwili, przenosząc spojrzenie na Alexa. - Nie popieram śmierci ludzi, nawet takich, którymi gardzę - bo gardził: hodował w sobie nienawiść niczym najpiękniejszy kwiat, dla odmiany nie zapominając o tym, że rośliny należy czule pielęgnować; przez długie miesiące nauczył się darzyć arystokrację najgorszymi z uczuć - bo przecież, nawet pomimo zapewnień o neutralności, nieprzerwanie hołdowała czystości krwi, parując się niczym koty z rodowodem - ale nie mogę odeprzeć wrażenia, że w innym wypadku arystokracja zbyt długo umywałaby ręce. Bo robi tak zawsze. Praktykuje kłamstwa, uniki, zasłony dymne. - Bo przebywał w tym półświatku wystarczająco długo, by to zrozumieć; spędził na salonach określoną ilość czasu, zanim zrozumiał, że nie zawsze musi decydować się na tolerancję - że nieakceptowanie pewnych norm i otwarty sprzeciw budują, nie burzą.
Znów się zamyślił, zanim powiódł spojrzeniem do Alexandra.
- Czy nie przydałby się każdemu z nas? - rzucił zaraz jakoś dziwnie lekko, piętnując wypowiedziane zgłoski subtelną nutą goryczy. Choć z pozoru zawód aurora wymuszał na nim cykliczne kontrole poczytalności (tak, był poczytalny, dziękuję bardzo), coraz częściej nabierał wrażenia, że zaczyna balansować na pograniczu czystego szaleństwa - cenił jednak swój umysł (i, przede wszystkim, informacje, jakie posiadł) zbyt wysoko, by pozwolić komukolwiek na jakąkolwiek ingerencję. Błąd kosztowałby go zbyt wiele; poprzednie miesiące dały mu skuteczną lekcję, że jeżeli już decyduje się komuś zaufać, to powinien wierzyć tylko i wyłącznie sobie.
Ale niekiedy nie mógł być pewien poprawności nawet własnych poczynań.
Bo gubił się. Błądził. Ostatnio coraz częściej, choć nigdy nie dał tego po sobie poznać.
- Chyba zostało nam tylko czekać na rozwój wydarzeń - skwitował, odchylając się od oparcia krzesła. Ale nie lubił bezczynności; dławił się nią, dręczyło go poczucie bezsilności, które zdawało się wręcz paraliżować mięśnie. Odbierać oddech. Kłębić myśli, które znacznie utrudniały skupienie się na tym, co tu i teraz. Marszcząc nieznacznie brwi, podniósł się z miejsca, jakby już teraz ta stagnacja rozrywała go od środka na strzępy. Niespiesznie ruszył w z pozoru nieokreślonym kierunku, stając do Alexandra tyłem; podszedł do przeszklonej ściany i przez moment zawiesił spojrzenie na odległej przestrzeni.
Psia mać, dlaczego to wszystko musiało się tak komplikować?
- Dziękuję, że natychmiast mnie o tym poinformowałeś - skwitował po dłużącej się chwili milczenia, do końca wypalając kolejnego (którego to już? wolał nie zliczać) papierosa. Na czas kilku oddechów znów zapadła cisza. - Powiadomię Zakon - choć jego arystokratyczna część musiała już wiedzieć; jak szybko rozpierzchały się tak tragiczne wieści? W jaki sposób opowiedzą o tym gazety, czy znów spróbują zatuszować prawdę?
Nawet gdy po pożegnaniu opuścił rezydencję Alexa, by wypaść z kominka we własnym mieszkaniu, wątpliwości nie przestały szaleć mu w umyśle niczym niepowstrzymana nawałnica. Sam nie wiedział, czy wyszli już z etapu preludium do katastrofy.
| dla Garretta zt!
a gniew twój bezsilny niech będzie jak morze
ilekroć usłyszysz głos poniżonych i bitych
Ze złością wgniótł niedopałek w dno popielniczki, jakby chcąc tym sposobem wyładować wszystkie negatywne emocje, które teraz kłębiły się w jego sercu. Nie było to jednak możliwe. Było ich zbyt wiele, a Alex miał za mało siły. Nie mówiąc już o tym, że żeby się wyładować musiałby ten niedopałek wgnieść aż do Chin - może wtedy poczułby się lepiej. Teraz jednak pozostawało mu być jedynie zasępionym, z grymasem analizując wszystko, co padało w trakcie trwającej rozmowy. Mruknął w zamyśleniu na deklarację pogardy Garretta, rozważając przez moment swoje własne uczucia względem szlachty. Nigdy jakoś nie czuł się wybitnie związany z kimś dalszym od niego o jedną linię kuzynostwa, no może dwie, jeżeli była mowa o samych Selwynach, jeżeli mowa była o poczuciu przynależności do jakiejś grupy. Nawet zresztą w rodzinie nie wszyscy go lubili, część unikała go wzrokiem do dziś, mimo że wyszedł na ludzi, a dawne problemy przykryte zostały już warstwą kurzu. Poruszył się niekomfortowo na sofie, gdy Weasley wspomniał o unikach i kłamstwach. Alexander nosił nazwisko genialnych aktorów, zmyślnych dyplomatów; kłamców. Jednocześnie znów serce się w nim ścisnęło boleśnie, myśląc o kobiecie, z którą jeszcze nie tak dawno przeznaczone mu było spędzić resztę życia. Nabrał powoli powietrze w płuca, po czym ze świstem je wypuścił, starając się pozbierać rozbite myśli.
- Mogę podjąć się tej grupowej terapii, ale kolejki do mnie są już na pięćdziesiąty ósmy, tak wszyscy unikają Avery'ego - parsknął niby żartując, ale jakoś słabo mu to wyszło. Garrett w tym czasie zaczął przemieszczać się po pomieszczeniu, a Lex podskórnie wyczuł, że rudzielec zaraz zapewne uda się do własnego mieszkania.
- Pozostaje nam czekać, zaprawdę. I reagować - skwitował wypowiedź aurora, zgadzając się z nim. Czuł jednak już duże zmęczenie i mimo, iż cenił sobie zdanie Garretta to delikatnie zaczął mieć ochotę, by ten jednak w końcu wyszedł. Zmęczenie robiło swoje, a chwilowe wyrwanie z letargu znikało, pozostawiając chęć by zasnąć i nie budzić się przez najbliższy miesiąc. Albo rok. Marne jednak były szanse, że się wyśpi. Wręcz zerowe. Potarł skronie dłońmi, jednak na słowa towarzysza zaraz poderwał się z sofy, prawie tracąc przy tym równowagę, po czym podszedł do Garry'ego i pożegnał się, gdyż ten wychodził.
- Nie ma sprawy, Garrett - powiedział ściskając mu rękę, a następnie odprowadził gościa do kominka.
Został sam. Rozejrzał się po rezydencji i powlókł się do własnej sypialni, w głowie mając milion i jedną myśl, które skutecznie nie pozwoliły mu zasnąć. Doszedł jednak do jednego, istotnego wniosku: świat, jaki znali, właśnie się kończył.
| zt
[bylobrzydkobedzieladnie]
- Mogę podjąć się tej grupowej terapii, ale kolejki do mnie są już na pięćdziesiąty ósmy, tak wszyscy unikają Avery'ego - parsknął niby żartując, ale jakoś słabo mu to wyszło. Garrett w tym czasie zaczął przemieszczać się po pomieszczeniu, a Lex podskórnie wyczuł, że rudzielec zaraz zapewne uda się do własnego mieszkania.
- Pozostaje nam czekać, zaprawdę. I reagować - skwitował wypowiedź aurora, zgadzając się z nim. Czuł jednak już duże zmęczenie i mimo, iż cenił sobie zdanie Garretta to delikatnie zaczął mieć ochotę, by ten jednak w końcu wyszedł. Zmęczenie robiło swoje, a chwilowe wyrwanie z letargu znikało, pozostawiając chęć by zasnąć i nie budzić się przez najbliższy miesiąc. Albo rok. Marne jednak były szanse, że się wyśpi. Wręcz zerowe. Potarł skronie dłońmi, jednak na słowa towarzysza zaraz poderwał się z sofy, prawie tracąc przy tym równowagę, po czym podszedł do Garry'ego i pożegnał się, gdyż ten wychodził.
- Nie ma sprawy, Garrett - powiedział ściskając mu rękę, a następnie odprowadził gościa do kominka.
Został sam. Rozejrzał się po rezydencji i powlókł się do własnej sypialni, w głowie mając milion i jedną myśl, które skutecznie nie pozwoliły mu zasnąć. Doszedł jednak do jednego, istotnego wniosku: świat, jaki znali, właśnie się kończył.
| zt
[bylobrzydkobedzieladnie]
Strona 3 z 3 • 1, 2, 3
Oranżeria
Szybka odpowiedź