Loggia
Strona 1 z 3 • 1, 2, 3
AutorWiadomość
Loggia
Z części restauracyjnej można wyjść bezpośrednio na loggię, z której roztacza się widok na bogatszą część magicznego portu oraz różane ogrody przy samej Fantasmagorii - latem dając doskonały widok na plenerowe występy. Mieści się na niej tylko jeden oddzielony od pozostałych stolik, któremu dyskrecję zapewnia kwiecista roślinność pielęgnowana w wysokich donicach. Zaklęcia chronią to miejsce przed pogodą, magiczną barierą strzegąc je zarówno przed zbyt niskimi, jak i zbyt wysokimi temperaturami, zatrzymując deszcze, śniegi i wiatry. Aranżacja balkonu nie odbiega od tego, co znajduje się wewnątrz restauracji.
Wstęp wyłącznie dla postaci krwi czystej.Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 20:22, w całości zmieniany 1 raz
Wpatrywał się w skłębiony dym, który wypuścił z ust, mnąc między palcami tlącego się papierosa; za tą szarą chmurą wiatr niósł rozmoknięty śnieg, uderzając nim o magiczną barierę otaczającą loggię Fantasmagorii. Szaruga nie zachęcała, ni jeden promień słońca nie dawał nadziei na lepsze, choć mówią, że czasem gorsze chwile należało po prostu przeczekać. Nie był sobą. Przestał być w pełni sobą: echo wydarzeń sprzed kilku miesięcy nieustępliwie odbijało się w jego głowie, szeptem łaknąc krwawej zemsty. Czym lub kim było, wciąż nie wiedział, a słabość czyniła go wątłym: niepewnym, jako lord, jako brat i mąż, jako śmierciożerca, wreszcie jako przywódca, gdy posiadane przez niego moce umykały jego władzy. Jak długo był jeszcze w stanie nosić tę niewzruszoną maskę? Dziś milczała, nie słyszał jej, a gryzący dym dawał przytępione ukojenie, pozwalając skupić myśli na celu. Zbyt łatwo ulegał ostatnio rozproszeniom. Przez niebo przemknęła jaskółka, frunęła zbyt nisko, by zwiastować rozpogodzenie.
Zgasił papierosa w malowanej popielnicy wykonanej z muszli przydaczni, gdy usłyszał kroki, kazał przyprowadzić do siebie lady Primrose Burke niezwłocznie, gdy pojawi się na miejscu. Niegrzecznie byłoby kazać jej czekać, choć nie był pewien, czy ona nie kazała mu czekać na siebie - po prawdzie nie odmierzał czasu. Jego strój był adekwatny do pory i miejsca, grafitowa czarodziejska szata obszyta czarną nicią wykonana została z najwyższą starannością i podobnie się prezentowała, spięta dwoma rzędami złotych guzików skrupulatnie rzeźbionych w róże owinięte pędami o ostrych kolcach. Na dłoni pobłyskiwały dwa złote pierścienie, symbol władzy nad rodem i ślubna obrączka. Niedbale przemknął wzrokiem po drewnianej szkatułce, która leżała na stole, by z podobną nonszalancją powitać przybyłego gościa. Nie wstał, nie byli sobie równi.
- Lady Burke. - Skinął głową, usiłując uchwycić jej spojrzenie własnym. - Dwie Chmury - po chwili namysłu zwrócił się do człowieka, który jak cień pojawił się za nią, przywdziany w dyskretną liberię, przenosząc pytające spojrzenie na samą Primrose. W trakcie koncertu kelnerowi wymknęło się, że był to ulubiony drink lady Burke - której konkretnie zawisło niedopowiedzianą zagadką, a on je lubił. Stawiał wtedy na dojrzalszą od siostry Edgara Adeline - ale być może dane będzie mu poznać pełną odpowiedź. - Oceni lady, czy tutaj też potrafią go przyrządzić? - odezwał się do samej Primrose, gestem zapraszając ją do stołu. Spodziewał się jej w towarzystwie służki, ale nie wypatrywał kompanów, ignorując co mniej istotne persony wokół.
rzut na opętanie
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
W dniu, w którym otrzymała list od Tristana czas na chwilę się zatrzymał dla lady Burke. Nie miała pojęcia czego może od niej chcieć mąż przyjaciółki. Nie mieli wspólnych tematów, nie znali się na stopie prywatnej. On był lordem nestorem silnego rodu, człowiekiem u boku Czarnego Pana, ona zaś siostrą nestora i ambitną kobietą, ale nikim znaczącym. Przez myśl jej przeszło, że dowiedział się o rozmowie Evandry z Primrose i chce załatwić sprawę raz a porządnie. Jednak czy fatygował by się aby specjalnie na ten temat rozmawiać? Nie lepiej było wysłać list, który by to wszystko wyjaśniał czy też raczej nakazał jej milczenie i nie mieszanie się w nieswoje sprawy?
Przyjaciółka też nie wiedziała nic na temat natury tego spotkania, a nie wypadało odmówić. Takiemu człowiekowi się nie odmawia. Nigdy.
Siódmego grudnia, zgodnie z zaproszeniem udała się w towarzystwie służki do Fantasmagorie. Nigdy tego nie czyniła, zwykle towarzyszył jej skrzat, a czasami nikt kiedy szła na Pokątną czy Nokturn. Tym razem należało jednak zachować pozory, nawet jeżeli samej kobiecie nie było to w smak. Ubrana stosownie do okazji w granatową, prostą ale niezwykle szykowną suknię ruszyła za służącym, który miał zaprowadzić ją na miejsce spotkania. Wąskie rękawy oraz dekolt były zdobione haftem koralikowym układającym się na wzór maków; symbolu rodu Burke. Rozkloszowany, miękki materiał spódnicy spływał w dół gęstymi fałdami ku ziemi. Całości dopełniał mały kapelusz z piórem założony lekko na bakier, a pod nim skrywały się ciemne włosy zebrane w kok za pomocą srebrnej szpili podarowanej jej przez Rigela Black. Wcześniej zdjęła okrywającą ramiona czarną pelerynę podbitą króliczym futrem i oddała na przechowanie służbie, podobnie jak skórzane rękawiczki.
Wkraczając do loggi dojrzała Tristana w kłębach dymu papierosowego, który jeszcze unosił się w powietrzu. Nie wstał na jej widok uznając, że skinięcie głową powinno jej wystarczyć. Ona zaś skłoniła się jak nakazywał obyczaj, grzecznie ale nie usłużnie.
-Lordzie Rosier – Odezwała się na powitanie prostując sylwetkę. Szarozielone oczy spoczęły na twarzy mężczyzny szukając jakiejkolwiek podpowiedzi dlaczego została tutaj wezwana. –Dziękuję. - Zwróciła się do człowieka w liberii i podziękowała lekkim skinieniem głowy. Następnie odezwała się w stronę męża przyjaciółki. –Znając renomę Fantasmagorie mogę jedynie zakładać, że będzie równie dobrze zbalansowany.
Skierowała kroki w stronę stołu zajmując wolne miejsce, służka zaś dyskretnie została za drzwiami aby nie przeszkadzać w spotkaniu. Choć można było być pewnym, że nadstawia dokładnie ucha.
-W czym mogę służyć, lordzie Rosier? – Zapytała kiedy pierwszy niepokój z niej opadł. Postanowiła podejść do tego spotkania jak do każdego dotyczącego biznesów rodzinnych lub ważnych kontraktów.
Przyjaciółka też nie wiedziała nic na temat natury tego spotkania, a nie wypadało odmówić. Takiemu człowiekowi się nie odmawia. Nigdy.
Siódmego grudnia, zgodnie z zaproszeniem udała się w towarzystwie służki do Fantasmagorie. Nigdy tego nie czyniła, zwykle towarzyszył jej skrzat, a czasami nikt kiedy szła na Pokątną czy Nokturn. Tym razem należało jednak zachować pozory, nawet jeżeli samej kobiecie nie było to w smak. Ubrana stosownie do okazji w granatową, prostą ale niezwykle szykowną suknię ruszyła za służącym, który miał zaprowadzić ją na miejsce spotkania. Wąskie rękawy oraz dekolt były zdobione haftem koralikowym układającym się na wzór maków; symbolu rodu Burke. Rozkloszowany, miękki materiał spódnicy spływał w dół gęstymi fałdami ku ziemi. Całości dopełniał mały kapelusz z piórem założony lekko na bakier, a pod nim skrywały się ciemne włosy zebrane w kok za pomocą srebrnej szpili podarowanej jej przez Rigela Black. Wcześniej zdjęła okrywającą ramiona czarną pelerynę podbitą króliczym futrem i oddała na przechowanie służbie, podobnie jak skórzane rękawiczki.
Wkraczając do loggi dojrzała Tristana w kłębach dymu papierosowego, który jeszcze unosił się w powietrzu. Nie wstał na jej widok uznając, że skinięcie głową powinno jej wystarczyć. Ona zaś skłoniła się jak nakazywał obyczaj, grzecznie ale nie usłużnie.
-Lordzie Rosier – Odezwała się na powitanie prostując sylwetkę. Szarozielone oczy spoczęły na twarzy mężczyzny szukając jakiejkolwiek podpowiedzi dlaczego została tutaj wezwana. –Dziękuję. - Zwróciła się do człowieka w liberii i podziękowała lekkim skinieniem głowy. Następnie odezwała się w stronę męża przyjaciółki. –Znając renomę Fantasmagorie mogę jedynie zakładać, że będzie równie dobrze zbalansowany.
Skierowała kroki w stronę stołu zajmując wolne miejsce, służka zaś dyskretnie została za drzwiami aby nie przeszkadzać w spotkaniu. Choć można było być pewnym, że nadstawia dokładnie ucha.
-W czym mogę służyć, lordzie Rosier? – Zapytała kiedy pierwszy niepokój z niej opadł. Postanowiła podejść do tego spotkania jak do każdego dotyczącego biznesów rodzinnych lub ważnych kontraktów.
May god have mercy on my enemies
'cause I won't
'cause I won't
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Gestem odprawił mężczyznę, który doprowadził do niego Primrose, nie dostrzegłszy u niej sprzeciwu na złożone zamówienie. Spokojnie odczekał, aż kobieta zajmie miejsce naprzeciw niego, nienachalnie badając spojrzeniem ruchy jej dłoni, profil, spojrzenie, uchwyciwszy jej wzrok zdradził własnym niewiele, za pochmurnymi tęczówkami oczu nie gromadziły się emocje łatwe do rozczytania. Słowem właściwie od razu przeszła do rzeczy, cenił co prawda u ludzi konkretne podejście, ale nie mogło przecież przysłonić koniecznej kurtuazji.
- Tylko renomę? Odwiedza lady to miejsce po raz pierwszy? - zapytał, tonem pogawędki, gdy na stole pojawił się srebrny półmisek z owocami - kiścią zielonych winogron w otoczeniu moreli, śliwek i rozkawałkowanych grejpfrutów. Zerwał jedno z winogron od razu, częstując się jako pierwszy - zasady grzeczności wymagały tego od gospodarza. Jej pytanie nie było całkiem niezasadne, to miejsce należało przecież do Evandry, z którą łączyła ją bliższa więź - będąca zresztą w jakiś sposób sednem tego spotkania. - Proszę oszczędzać komplementy na czas po degustacji. Zdecydowanie wolę usłyszeć prawdę, niżeli grzeczne pochlebstwo - odparł, unosząc spojrzenie na czarodzieja, który pojawił się wkrótce przy ich stoliku, przekazując im oba drinki. Na jego oko wyglądał podobnie do tego, który podano mu w palarni, ale reakcja Primrose nie rozwikłała jeszcze całkiem zadanej tamtego dnia zagadki - nieprzerwanie pobudzającej ciekawość.
- Rzeczywiście wystosowanemu do lady zaproszeniu przyświecał jednak cel inny, niż tylko rozmowa o alkoholach - przyznał, przysuwając ku sobie kieliszek, by upić łyk drinka. Delikatna gorycz, czy dobrze pamiętał smak napoju degustowanego, gdy gryzło go duszne opium? Mogła to rozsądzić tylko ona, znała jego smak, czy może źle ocenił Adeline? A może - po prostu dzieliły te upodobania? - Przyjemności to sprawa tak błaha wobec bezkresu przyświecających nam dzisiaj celów - wtrącił pozornie bez znaczenia. - Zdaje się to jednak lady doskonale rozumieć - podjął po chwili, odnosząc się do jej niedawnego występu, nawet jeśli był dopiero debiutem, jasno pokazywał rozsądnie poukładane priorytety samej Primrose. - Nim przejdę do rzeczy, nie zamierzam ukrywać, że jedną z motywacji, z powodu której wystosowałem to zaproszenie, jest relacja, jaka łączy was z moją żoną. I chyba z tego samego powodu wcześniej zmuszony jestem poprosić o dyskrecję, zwłaszcza przed nią, nawet jeśli trwam w silnym przekonaniu, że nie ma potrzeby składać podobnej prośby przed córką maków. Proszę o wybaczenie, jeśli urażam tymi słowy. - Choć ni w głosie, ni na twarzy, nie dało się rozpoznać skruchy.
- Tylko renomę? Odwiedza lady to miejsce po raz pierwszy? - zapytał, tonem pogawędki, gdy na stole pojawił się srebrny półmisek z owocami - kiścią zielonych winogron w otoczeniu moreli, śliwek i rozkawałkowanych grejpfrutów. Zerwał jedno z winogron od razu, częstując się jako pierwszy - zasady grzeczności wymagały tego od gospodarza. Jej pytanie nie było całkiem niezasadne, to miejsce należało przecież do Evandry, z którą łączyła ją bliższa więź - będąca zresztą w jakiś sposób sednem tego spotkania. - Proszę oszczędzać komplementy na czas po degustacji. Zdecydowanie wolę usłyszeć prawdę, niżeli grzeczne pochlebstwo - odparł, unosząc spojrzenie na czarodzieja, który pojawił się wkrótce przy ich stoliku, przekazując im oba drinki. Na jego oko wyglądał podobnie do tego, który podano mu w palarni, ale reakcja Primrose nie rozwikłała jeszcze całkiem zadanej tamtego dnia zagadki - nieprzerwanie pobudzającej ciekawość.
- Rzeczywiście wystosowanemu do lady zaproszeniu przyświecał jednak cel inny, niż tylko rozmowa o alkoholach - przyznał, przysuwając ku sobie kieliszek, by upić łyk drinka. Delikatna gorycz, czy dobrze pamiętał smak napoju degustowanego, gdy gryzło go duszne opium? Mogła to rozsądzić tylko ona, znała jego smak, czy może źle ocenił Adeline? A może - po prostu dzieliły te upodobania? - Przyjemności to sprawa tak błaha wobec bezkresu przyświecających nam dzisiaj celów - wtrącił pozornie bez znaczenia. - Zdaje się to jednak lady doskonale rozumieć - podjął po chwili, odnosząc się do jej niedawnego występu, nawet jeśli był dopiero debiutem, jasno pokazywał rozsądnie poukładane priorytety samej Primrose. - Nim przejdę do rzeczy, nie zamierzam ukrywać, że jedną z motywacji, z powodu której wystosowałem to zaproszenie, jest relacja, jaka łączy was z moją żoną. I chyba z tego samego powodu wcześniej zmuszony jestem poprosić o dyskrecję, zwłaszcza przed nią, nawet jeśli trwam w silnym przekonaniu, że nie ma potrzeby składać podobnej prośby przed córką maków. Proszę o wybaczenie, jeśli urażam tymi słowy. - Choć ni w głosie, ni na twarzy, nie dało się rozpoznać skruchy.
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
Była Burke, a Burke nie słynęli z tego, że prowadzili rozmowy o niczym, nie władali słowem niczym orężem, nie byli mówcami, nie inspirowali słowem, ale za to słuchali i obserwowali; to była ich domena. Dzięki temu wiedzieli czego oczekuje klient przychodząc do ich sklepu, nie tylko po artefakty ale również po informacje, usługi czy też… oddać przysługę. Umiejętność słuchania bywała również przekleństwem, przez które zdobywało się wiedzę szkodliwą, męczącą i niechcianą. Wiedzę, którą należało trzymać w sekrecie i nie wyjawiać nikomu lub dysponować nią mądrze.
Szczerze wątpiła, że lord Rosier zaprosił ją by pogawędzić i poznać przyjaciółkę swojej żony. Mógł to zrobić w towarzystwie Evandry, na podwieczorku czy herbatce. Mógł zagadać kiedy przebywała w Kent by pod okiem jego żony ćwiczyć grę na skrzypcach; było wiele okazji, każda równie dobra. Zdecydował się jednak na osobne spotkanie, które musiało być czemuś dedykowane.
Na stole pojawił się talerz pełen świeżych owoców, ale nie skusiła się bowiem gardło miała zaciśnięte i żaden kęs by nie przeszedł.
-Miałam przyjemność bywać na spektaklach, ale zwyczajowo kobietom podaje się drinki słodkie, czasami lekko kwaskowo - orzeźwiające. - Wyjaśniła spokojnie. -Trunki wytrawne dedykowane są płci męskiej, dlatego mogę jedynie zakładać.
W tym momencie służący postawił przed nią Chmurę tym samym oznajmiając, że teraz ma możliwość sprawdzenia jakości trunku, a lord Rosier dowie się, która lady Burke ceni sobie ten typ alkoholu. Sięgnęła po niego jasną, drobną dłonią, na której pysznił się pierścionek zaręczynowy od lorda Carrow po czym uniosła do ust i powoli skosztowała drinka. Mogła z zadowoleniem stwierdzić, że nie był rozwodniony, że ilość alkoholu była odpowiednia do ilości toniku, który miał go równoważyć.
-Mogę śmiało stwierdzić, że jest trochę łagodniejszy od tego, który podawany jest w Palarnii, ale niczego ująć mu nie można. Dziękuję lordzie Rosier. - Ot zagadka rozwiązana. Primrose nie skrzywiła się, na jej twarzy nie drgnął ani jeden mięsień sugerujący, że drink nie trafił w jej gusta, wręcz przeciwnie, zdawała się być zadowolona, że to właśnie takim została poczęstowana. -Gdyby nie drobne przyjemności byłoby o wiele trudniej oddać się celom sobie wyznaczonym. - Dodała od siebie nie bardzo wiedząc do czego zmierza jej rozmówca. Wiedziała, że musi odczekać nim dowie się powodu swojej wizyty tutaj. To Tristan był tu osobą dyktującą warunki, to on prowadził tę partię szachów, a ona zaś mogła na razie obserwować jego ruchy starając się dostosować do sytuacji, która była dla niej stresująca, choć przecież nie powinna. Kolejne słowa jakie padły przy stole wcale jej nie uspokoiły; była tutaj ze względu na to, że łączyły ją bliskie relacje z Evandrą i jednocześnie z tego też powodu miała milczeć o naturze tego spotkania. Uniosła nieznacznie jedną brew do góry uważnie przyglądając się Tristanowi: W co Ty pogrywasz? Być może była niesłusznie uprzedzona przez jeden aspekt jego życia, więc nie patrzyła obiektywnie na całe spektrum. Nie można było zaprzeczyć temu, że lord Rosier dążył do stworzenia w Anglii świata przyjaznego czarodziejom. Działał z imieniem Czarnego Pana na ustach, miał jasno wyznaczone cele i dążył do ich realizacji - innymi słowy, był właściwym człowiekiem na właściwym miejscu. I czego oczekiwał od niej?
Kiwnęła głową na potwierdzenie, że rozumie oraz nie czuje urazy. Pewne stwierdzenia musiały paść.
-Zamieniam się w słuch, lordzie Rosier. - Z tymi słowami, które przyświecały jej rodzinie upiła kolejny łyk drinka ciesząc się w duchu, że może czymś zająć dłonie.
Szczerze wątpiła, że lord Rosier zaprosił ją by pogawędzić i poznać przyjaciółkę swojej żony. Mógł to zrobić w towarzystwie Evandry, na podwieczorku czy herbatce. Mógł zagadać kiedy przebywała w Kent by pod okiem jego żony ćwiczyć grę na skrzypcach; było wiele okazji, każda równie dobra. Zdecydował się jednak na osobne spotkanie, które musiało być czemuś dedykowane.
Na stole pojawił się talerz pełen świeżych owoców, ale nie skusiła się bowiem gardło miała zaciśnięte i żaden kęs by nie przeszedł.
-Miałam przyjemność bywać na spektaklach, ale zwyczajowo kobietom podaje się drinki słodkie, czasami lekko kwaskowo - orzeźwiające. - Wyjaśniła spokojnie. -Trunki wytrawne dedykowane są płci męskiej, dlatego mogę jedynie zakładać.
W tym momencie służący postawił przed nią Chmurę tym samym oznajmiając, że teraz ma możliwość sprawdzenia jakości trunku, a lord Rosier dowie się, która lady Burke ceni sobie ten typ alkoholu. Sięgnęła po niego jasną, drobną dłonią, na której pysznił się pierścionek zaręczynowy od lorda Carrow po czym uniosła do ust i powoli skosztowała drinka. Mogła z zadowoleniem stwierdzić, że nie był rozwodniony, że ilość alkoholu była odpowiednia do ilości toniku, który miał go równoważyć.
-Mogę śmiało stwierdzić, że jest trochę łagodniejszy od tego, który podawany jest w Palarnii, ale niczego ująć mu nie można. Dziękuję lordzie Rosier. - Ot zagadka rozwiązana. Primrose nie skrzywiła się, na jej twarzy nie drgnął ani jeden mięsień sugerujący, że drink nie trafił w jej gusta, wręcz przeciwnie, zdawała się być zadowolona, że to właśnie takim została poczęstowana. -Gdyby nie drobne przyjemności byłoby o wiele trudniej oddać się celom sobie wyznaczonym. - Dodała od siebie nie bardzo wiedząc do czego zmierza jej rozmówca. Wiedziała, że musi odczekać nim dowie się powodu swojej wizyty tutaj. To Tristan był tu osobą dyktującą warunki, to on prowadził tę partię szachów, a ona zaś mogła na razie obserwować jego ruchy starając się dostosować do sytuacji, która była dla niej stresująca, choć przecież nie powinna. Kolejne słowa jakie padły przy stole wcale jej nie uspokoiły; była tutaj ze względu na to, że łączyły ją bliskie relacje z Evandrą i jednocześnie z tego też powodu miała milczeć o naturze tego spotkania. Uniosła nieznacznie jedną brew do góry uważnie przyglądając się Tristanowi: W co Ty pogrywasz? Być może była niesłusznie uprzedzona przez jeden aspekt jego życia, więc nie patrzyła obiektywnie na całe spektrum. Nie można było zaprzeczyć temu, że lord Rosier dążył do stworzenia w Anglii świata przyjaznego czarodziejom. Działał z imieniem Czarnego Pana na ustach, miał jasno wyznaczone cele i dążył do ich realizacji - innymi słowy, był właściwym człowiekiem na właściwym miejscu. I czego oczekiwał od niej?
Kiwnęła głową na potwierdzenie, że rozumie oraz nie czuje urazy. Pewne stwierdzenia musiały paść.
-Zamieniam się w słuch, lordzie Rosier. - Z tymi słowami, które przyświecały jej rodzinie upiła kolejny łyk drinka ciesząc się w duchu, że może czymś zająć dłonie.
May god have mercy on my enemies
'cause I won't
'cause I won't
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Jego spojrzenie na dłużej zatrzymało się na pierścieniu zaręczynowym lady Burke, nie umknął jego uwadze brak obecności Aresa Carrowa na tamtym wydarzeniu, potworne faux pas wobec debiutującej scenicznie narzeczonej, ale po prawdzie nigdy nie miał o Carrowach dobrego zdania - ich rody podzieliły się przed wieloma laty, jeszcze za wojny stuletniej. Jego róża była czerwona, w Yorku kwitła biała - czy po ślubie wciąż mile widziane będzie jej towarzystwo u boku lady doyenne Kentu? Kącik jego ust uniósł się nieznacznie w górę, gdy rozwinęła swoją myśl.
- Słodkie i kwaskowe drinki nie trafiały w wasze gusta? - zapytał, ze szczerą ciekawością, choć trudno było stwierdzić czy ciekaw był bardziej odpowiedzi, czy sposobu jej udzielenia. Nie dało się nie wyczuć, że wydawała się skrępowana. Wkrótce padł jednak werdykt, miał założyć się o to z Edwardem - i całe szczęście, że nie zdążył, bo pewnie przegrałby parę galeonów. Dojrzały gust Primrose wydawał mu się dość zaskakujący, sięgnął kieliszka, smakując alkoholu, zastanawiając się nad krótką recenzją drinka. Dość konkretną, ale prawdopodobnie celną - tutaj nikt nie próbował gości upić, przynajmniej zazwyczaj, w oparach opium prawdopodobnie nie robiło to większej różnicy; nie był też pewien, czy nie przygotowano dla niej łagodniejszej wersji, potwierdzając wyjawione wcześniej słowa. - Co za nietakt. Czy powinienem na przyszłość uczulić moich ludzi? - Nie wydawał się urażony, nie było mu tez ujmą przełamać schemat i upewnić się, że przy kolejnych wizytach Primrose zostanie potraktowana szczególnie. Była bliska Evandrze, jako taka na to zasługiwała. Skinął głową, przyjmując podziękowania, odstawiając na bok własne szkło. - Niewątpliwie - przytaknął krótko jej słowom, dobry alkohol może i był podobną przyjemnością, ale teraz należało przejść do meritum. Wychwycił jej skinięcie - tyle musiało mu wystarczyć. Dyskrecja miała być priorytetem i po prawdzie tylko ona mogła mu ją zagwarantować w pełni.
- Sądzę, że nie jest lady obca natura mojej żony. W jej żyłach wrze wyjątkowa krew. - Mówiąc wprost, Evandra nie była w pełni człowiekiem, a on trwał w usilnym przekonaniu, że Primrose doskonale zdawała sobie z tego faktu sprawę. Wystarczyło zresztą spędzić z nią ledwie kilka chwil, by pojąć, że roztaczana przez nią aura nie mogła być naturalna. - Krew pełna pierwotnej mocy. Udało mi się dotrzeć do informacji, że można ją rozbudzić poprzez odpowiednio dobrany układ run - oznajmił, sięgając po szkatułę wciąż znajdującą się obok - którą przesunął w kierunku Primrose, gestem prosząc ją, by ją otworzyła. Wewnątrz znajdowała się brosza wykonana z najwyższej jakości złota, należała do jego prababki. Można ją było przetopić na ozdobę, która nada mu nowego życia. Kamień Primrose z pewnością potrafiła rozpoznać jako różę piaskową, zbyt skromną i zbyt szarą jak na Evandrę. Zapewne dlatego w szkatułce zamknięte zostały jeszcze trzy bardzo drobne delikatne diamenty - wyjęte z precjozów tej samej czarownicy. Rodowa biżuteria odznaczała się nadprzecietną jakością, ale przede wszystkim niosła tradycję. - Coraz częściej zdarza jej się pojawiać publicznie, a wróg już raz jej groził. - Tamtego dnia, na Connaught Place. - Nie chciałbym, by w razie niebezpieczeństwa musiała pozostać zdana tylko na siebie - zakończył, szukając spojrzenia swojego gościa. Czy Primrose potrafiła to zrobić - i czy zamierzała? Kontynuował wciąż tonem pogawędki, płynnie ciągnąc temat:
- Lady Burke, dużo słyszałem o waszym talencie. - Niejeden raz. - Wielu go wychwalało. - Nie tylko na salonach, nie tylko od samego Ramseya, w ostatnim czasie była tematem rozmów w gronie, które mogłoby ją pewnie zaskoczyć. - Szczerze powiedziawszy zastanawia mnie, dlaczego pozostaje tak skryty, podczas gdy mógłby przysłużyć się większemu celowi. Idei. - Istniała tylko jedna idea, jedna myśl, jedna właściwa droga. A Rycerze Walpurgii potrzebowali kogoś, kto operował tym tajemniczym rzemiosłem równie sprawnie, co Primrose.
- Słodkie i kwaskowe drinki nie trafiały w wasze gusta? - zapytał, ze szczerą ciekawością, choć trudno było stwierdzić czy ciekaw był bardziej odpowiedzi, czy sposobu jej udzielenia. Nie dało się nie wyczuć, że wydawała się skrępowana. Wkrótce padł jednak werdykt, miał założyć się o to z Edwardem - i całe szczęście, że nie zdążył, bo pewnie przegrałby parę galeonów. Dojrzały gust Primrose wydawał mu się dość zaskakujący, sięgnął kieliszka, smakując alkoholu, zastanawiając się nad krótką recenzją drinka. Dość konkretną, ale prawdopodobnie celną - tutaj nikt nie próbował gości upić, przynajmniej zazwyczaj, w oparach opium prawdopodobnie nie robiło to większej różnicy; nie był też pewien, czy nie przygotowano dla niej łagodniejszej wersji, potwierdzając wyjawione wcześniej słowa. - Co za nietakt. Czy powinienem na przyszłość uczulić moich ludzi? - Nie wydawał się urażony, nie było mu tez ujmą przełamać schemat i upewnić się, że przy kolejnych wizytach Primrose zostanie potraktowana szczególnie. Była bliska Evandrze, jako taka na to zasługiwała. Skinął głową, przyjmując podziękowania, odstawiając na bok własne szkło. - Niewątpliwie - przytaknął krótko jej słowom, dobry alkohol może i był podobną przyjemnością, ale teraz należało przejść do meritum. Wychwycił jej skinięcie - tyle musiało mu wystarczyć. Dyskrecja miała być priorytetem i po prawdzie tylko ona mogła mu ją zagwarantować w pełni.
- Sądzę, że nie jest lady obca natura mojej żony. W jej żyłach wrze wyjątkowa krew. - Mówiąc wprost, Evandra nie była w pełni człowiekiem, a on trwał w usilnym przekonaniu, że Primrose doskonale zdawała sobie z tego faktu sprawę. Wystarczyło zresztą spędzić z nią ledwie kilka chwil, by pojąć, że roztaczana przez nią aura nie mogła być naturalna. - Krew pełna pierwotnej mocy. Udało mi się dotrzeć do informacji, że można ją rozbudzić poprzez odpowiednio dobrany układ run - oznajmił, sięgając po szkatułę wciąż znajdującą się obok - którą przesunął w kierunku Primrose, gestem prosząc ją, by ją otworzyła. Wewnątrz znajdowała się brosza wykonana z najwyższej jakości złota, należała do jego prababki. Można ją było przetopić na ozdobę, która nada mu nowego życia. Kamień Primrose z pewnością potrafiła rozpoznać jako różę piaskową, zbyt skromną i zbyt szarą jak na Evandrę. Zapewne dlatego w szkatułce zamknięte zostały jeszcze trzy bardzo drobne delikatne diamenty - wyjęte z precjozów tej samej czarownicy. Rodowa biżuteria odznaczała się nadprzecietną jakością, ale przede wszystkim niosła tradycję. - Coraz częściej zdarza jej się pojawiać publicznie, a wróg już raz jej groził. - Tamtego dnia, na Connaught Place. - Nie chciałbym, by w razie niebezpieczeństwa musiała pozostać zdana tylko na siebie - zakończył, szukając spojrzenia swojego gościa. Czy Primrose potrafiła to zrobić - i czy zamierzała? Kontynuował wciąż tonem pogawędki, płynnie ciągnąc temat:
- Lady Burke, dużo słyszałem o waszym talencie. - Niejeden raz. - Wielu go wychwalało. - Nie tylko na salonach, nie tylko od samego Ramseya, w ostatnim czasie była tematem rozmów w gronie, które mogłoby ją pewnie zaskoczyć. - Szczerze powiedziawszy zastanawia mnie, dlaczego pozostaje tak skryty, podczas gdy mógłby przysłużyć się większemu celowi. Idei. - Istniała tylko jedna idea, jedna myśl, jedna właściwa droga. A Rycerze Walpurgii potrzebowali kogoś, kto operował tym tajemniczym rzemiosłem równie sprawnie, co Primrose.
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
Brak obecności narzeczonego lady Burke zostało szeroko omówione przez socjetę i najróżniejsze teorie powstały na ten temat. Niezależnie co mówiły salonowe plotki Primrose dowiedziała się, że Ares Carrow wybrał towarzystwo kochanki nad jej osobę zasłaniając się swoim zdrowiem, a następnie w listach wykazał się butą i brakiem szacunku. Ona sama nie miała w tej chwili dobrego zdania o swoim przyszłym mężu, ale miała obowiązki wobec rodziny. Pragmatyczne podejście do życia zaś mogło jej pomóc w wytrwaniu w małżeństwie z człowiekiem, którego nie potrafiła nawet polubić, po prawdzie, nawet nie chciała. Nie po tym co zrobił.
Znajomy smak alkoholu koił nerwy i sprawiał, że poczuła się trochę swobodniej choć nadal była czujna i uważna, spodziewała się zaskoczenia z każdej możliwej strony. Zdając sobie sprawę, że jest obserwowana ważyła każdy swój ruch i każde słowo jakie wypowiadała.
-Żaden nietakt. Jest to smak wyważony. Odrobina więcej goryczy mnie odpowiada, ale dla kogoś innego będzie to za dużo. – Odparła uważając, że tworzyć drinki pod jedną osobę kiedy miało się wielu gości nie było konieczne.
W końcu czekanie się opłaciło, a lord Rosier przeszedł do sedna sprawy wyjawiając naturę tego spotkania, poczuła jak zdenerwowanie opada z niej niczym ciężki płaszcz, który przygniata ramiona.
-Naturalnie. – Doskonale zdawała sobie sprawę kim jest Evandra, urok półwilli nie był tajemnicą dla ich małej grupki, do której w czasach szkolnych zaliczali się Aquila oraz Rigel. Będąc brzydkim kaczątkiem w nastoletnim wieku zdarzało się jej zazdrościć Lestrange jej urody, ale nigdy nie przysłoniło to przyjaźni i tego co łączyło obydwie kobiety. –Runa szczególnej krwi. – Powiedziała spokojnym, melodyjnym głosem sięgając po szkatułkę, której wieko ostrożnie otworzyła by wyjąć z jej wnętrza broszę. Kobieta wstała powoli ze swojego miejsca, a by podejść bliżej światła dziennego by przyjrzeć się wyrobowi jaki trafił w jej ręce. Sprawdzała czy przedmiot nie posiada na sobie już zabezpieczeń, czy nie nosi śladów pisanych run, które mogły się aktywować gdyby zabrała się do swojej pracy. –Róża pustyni wspiera indywidualność jednostki, podkreśla jej wyjątkowość. – Zwróciła się do Tristana odrywając spojrzenie szarozielonych oczu od broszki. – Złoto zaś symbolizuje wieczność, niezniszczalność, królewskość, ale również pokusę, chciwość czy zdradę. – Powróciła powoli do swojego miejsca, a towarzyszył jej delikatny zapach jaśminu, który ostatnio sobie upodobała. –Połączenie tych dwóch składników, wzmocnione chociażby diamentem… – Wskazała na trzy kamienie znajdujące się w szkatułce, a które teraz znalazły się w jej dłoni.- Daje silną, bardzo mocną energię. Diament, inaczej diamentum lub też adamantos niesie ze sobą, tak jak złoto, niezniszczalność i trwałość. – Odłożyła wszystko do szkatułki, którą na powrót zamknęła sięgając zaraz po tym po kieliszek z drinkiem. – Dodając do tego odpowiednią runę, która wzmocniłaby działanie talizmanu, powstanie silny artefakt magiczny. – Upiła łyk Chmury i spojrzała na męża przyjaciółki. –Jestem wstanie stworzyć taki talizman. – I zrobi to bez mrugnięcia okiem. Liczyło się bezpieczeństwo Evandry, a przy takim mężu była bardziej niż inne kobiety narażona na potencjalne ataki. Jeżeli w ten sposób będzie mogła przyczynić się do jej bezpieczeństwa stworzy talizman bez zająknięcia się. Kolejne pytanie czy też bardziej stwierdzenie wywołało delikatny uśmiech na twarzy lady Burke, a w oczach błysnęła iskra zdradzająca, że za tą chłodną fasadą tliło się więcej emocji niż zdradzała sama kobieta. –Nie jest tajemnicą, że tworzę talizmany, ciężko więc mówić o tym, że jest on skryty. Zapewniam, że robię wiele aby zaistnieć i być… zauważoną. – Badanie jej poglądów musiało nastąpić. Jej brat oraz kuzyni, wszyscy działali czynnie w imię ideałów. Wielu musiało się zastanawiać czy siostra nestora rodu wykazuje podobne zainteresowania. –Jak tylko mam możliwość wspieram dążenia i działania Rycerzy Walpurgii. Idea świata, w którym czarodzieje mogą żyć swobodnie nie obawiając się o swoje istnienie, w którym mogą stanowić przewodników dla innych, wskazywać właściwy kierunek jest mi bardzo bliska. – Wiedziała również, że Edgar starał się trzymać siostrę z dala od spraw Rycerzy i tego co on sam dla nich robił. Chciał chronić siostrę, a ona wielokrotnie powtarzała, że chce pomóc, a jemu też by było łatwiej gdyby w domu nie czekała na niego i kuzynów zmartwiona kobieta drżąca o ich życie, ale osoba, która ma świadomość co się dzieje i mogąca coś zdziałać z wyprzedzeniem będąc wyposażaną w pewną wiedzę. Niestety, jeżeli chodziło o bezpieczeństwo Primrose Edgar był nieugięty, choć mogła przysiąść, ze ostatnio chyba zaczynał mięknąć.
Znajomy smak alkoholu koił nerwy i sprawiał, że poczuła się trochę swobodniej choć nadal była czujna i uważna, spodziewała się zaskoczenia z każdej możliwej strony. Zdając sobie sprawę, że jest obserwowana ważyła każdy swój ruch i każde słowo jakie wypowiadała.
-Żaden nietakt. Jest to smak wyważony. Odrobina więcej goryczy mnie odpowiada, ale dla kogoś innego będzie to za dużo. – Odparła uważając, że tworzyć drinki pod jedną osobę kiedy miało się wielu gości nie było konieczne.
W końcu czekanie się opłaciło, a lord Rosier przeszedł do sedna sprawy wyjawiając naturę tego spotkania, poczuła jak zdenerwowanie opada z niej niczym ciężki płaszcz, który przygniata ramiona.
-Naturalnie. – Doskonale zdawała sobie sprawę kim jest Evandra, urok półwilli nie był tajemnicą dla ich małej grupki, do której w czasach szkolnych zaliczali się Aquila oraz Rigel. Będąc brzydkim kaczątkiem w nastoletnim wieku zdarzało się jej zazdrościć Lestrange jej urody, ale nigdy nie przysłoniło to przyjaźni i tego co łączyło obydwie kobiety. –Runa szczególnej krwi. – Powiedziała spokojnym, melodyjnym głosem sięgając po szkatułkę, której wieko ostrożnie otworzyła by wyjąć z jej wnętrza broszę. Kobieta wstała powoli ze swojego miejsca, a by podejść bliżej światła dziennego by przyjrzeć się wyrobowi jaki trafił w jej ręce. Sprawdzała czy przedmiot nie posiada na sobie już zabezpieczeń, czy nie nosi śladów pisanych run, które mogły się aktywować gdyby zabrała się do swojej pracy. –Róża pustyni wspiera indywidualność jednostki, podkreśla jej wyjątkowość. – Zwróciła się do Tristana odrywając spojrzenie szarozielonych oczu od broszki. – Złoto zaś symbolizuje wieczność, niezniszczalność, królewskość, ale również pokusę, chciwość czy zdradę. – Powróciła powoli do swojego miejsca, a towarzyszył jej delikatny zapach jaśminu, który ostatnio sobie upodobała. –Połączenie tych dwóch składników, wzmocnione chociażby diamentem… – Wskazała na trzy kamienie znajdujące się w szkatułce, a które teraz znalazły się w jej dłoni.- Daje silną, bardzo mocną energię. Diament, inaczej diamentum lub też adamantos niesie ze sobą, tak jak złoto, niezniszczalność i trwałość. – Odłożyła wszystko do szkatułki, którą na powrót zamknęła sięgając zaraz po tym po kieliszek z drinkiem. – Dodając do tego odpowiednią runę, która wzmocniłaby działanie talizmanu, powstanie silny artefakt magiczny. – Upiła łyk Chmury i spojrzała na męża przyjaciółki. –Jestem wstanie stworzyć taki talizman. – I zrobi to bez mrugnięcia okiem. Liczyło się bezpieczeństwo Evandry, a przy takim mężu była bardziej niż inne kobiety narażona na potencjalne ataki. Jeżeli w ten sposób będzie mogła przyczynić się do jej bezpieczeństwa stworzy talizman bez zająknięcia się. Kolejne pytanie czy też bardziej stwierdzenie wywołało delikatny uśmiech na twarzy lady Burke, a w oczach błysnęła iskra zdradzająca, że za tą chłodną fasadą tliło się więcej emocji niż zdradzała sama kobieta. –Nie jest tajemnicą, że tworzę talizmany, ciężko więc mówić o tym, że jest on skryty. Zapewniam, że robię wiele aby zaistnieć i być… zauważoną. – Badanie jej poglądów musiało nastąpić. Jej brat oraz kuzyni, wszyscy działali czynnie w imię ideałów. Wielu musiało się zastanawiać czy siostra nestora rodu wykazuje podobne zainteresowania. –Jak tylko mam możliwość wspieram dążenia i działania Rycerzy Walpurgii. Idea świata, w którym czarodzieje mogą żyć swobodnie nie obawiając się o swoje istnienie, w którym mogą stanowić przewodników dla innych, wskazywać właściwy kierunek jest mi bardzo bliska. – Wiedziała również, że Edgar starał się trzymać siostrę z dala od spraw Rycerzy i tego co on sam dla nich robił. Chciał chronić siostrę, a ona wielokrotnie powtarzała, że chce pomóc, a jemu też by było łatwiej gdyby w domu nie czekała na niego i kuzynów zmartwiona kobieta drżąca o ich życie, ale osoba, która ma świadomość co się dzieje i mogąca coś zdziałać z wyprzedzeniem będąc wyposażaną w pewną wiedzę. Niestety, jeżeli chodziło o bezpieczeństwo Primrose Edgar był nieugięty, choć mogła przysiąść, ze ostatnio chyba zaczynał mięknąć.
May god have mercy on my enemies
'cause I won't
'cause I won't
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Kącik jego ust drgnął, gdy wspomniała o goryczy, przez chwilę w milczeniu badał jej sylwetkę spojrzeniem; nietuzinkowość ulubionych smaków podkreślała tylko całość jej nietuzinkowości. Niesłusznie podejrzewał Adeline, ale gdyby był bardziej przezorny przypomniałby sobie, że rozmawiał przecież z siostrą Edgara.
Bystrą i lekko poruszającą się w materii, na której zależało mu dzisiaj najmocniej: nie musiała zastanowić się ni chwili, by wskazać odpowiednią runę. Jej nazwa niewiele mówiła samemu Tristanowi, jemu musiała wystarczyć pewność w głosie damy. Słyszał zbyt wiele, by powątpiewać w jej kompetencje. Powiódł spojrzeniem za jej sylwetką, gdy odeszła z broszą pod światło - z uwagą przyglądając się ozdobie. Nie mógł wiedzieć, czego na niej szukała, lecz najpewniej i tak nie znałby odpowiedzi na jej wątpliwości. Niewiele wiedział o magicznych właściwościach kamieni.
- Wykonana w 1809 roku na żądanie mojego pradziada, ze złota samorodka wydobytego w kopalni Falun w 1741 roku, w jednej z ostatnich żyznych żył, do których udało się dotrzeć po zapadnięciach tamtych terenów. Dwadzieścia cztery karaty. Była darem dla jego żony, od jej śmierci w 1874 nie opuściła rodowego skarbca - objaśnił tyle, ile wiedział, nie wiedząc, czy informacje te były dla niej w jakikolwiek sposób istotne. - Chciałbym, by została przetopiona w kształt, który będzie subtelniejszy - kontynuował, jeśli Evandra miała mieć przy sobie tę ozdobę, musiała nadawać się zarówno do tego, by nałożyć ją na spacer po plaży, jak i na sabat u Nottów, nie zaburzając przy tym całości stroju ani nie narzucając doboru biżuterii. - Być może spinki do włosów. Zależy mi na zachowaniu części elementów dekoracyjnych, rzeźbienia są wykonane z wysoką starannością, ale ta konkretna biżuteria nie może być zbyt ciężka ani przytłaczająca - dodał, w zamyśleniu przecierając brodę, nie przerywając jej późniejszego wywodu. Rzeźbienia na broszy układały się w drobne delikatne róże w otoczeniu liści i kolców. Primrose brzmiała profesjonalnie, przez jej gładkie słowa przedzierała się wiedza, która pozwoliła uwierzyć w to, że plotki o jej talencie nie były przesadzone. Bez trudu poruszyła kwestię każdego z przedstawionych minerałów, zgrabnie łącząc ich właściwości w spójną jedność - i być może na wyrost, ale zdawało mu się, że słyszał w jej głosie rzeczywistą pasję. Zlecenie było dla niego ważne, nie chciał powierzyć go byle komu - choć w istocie najbardziej intuicyjnym wyborem wydawała się mu kobieta, która i tak znała tajemnicę krwi Evandry. - Czy to nie zabawne, że indywidualność i wyjątkowość podkreśla kamień tak nijaki? - zapytał, przyglądając się trzymanej w jej dłoniach róży pustyni. Miała interesującą strukturę i historię, wyrwana z piasków Sahary, ale wyglądem, zwłaszcza osadzonym w biżuterii, nie zdobyłaby wielu serc. Wydawało mu się, że nie spodobałby się Evandrze, był zbyt szary i miał w sobie za mało życia. Gips był nudny, a nuda przerażała jego żonę chyba tak samo jak jego, choć w inny sposób. - Da się to ukryć? Najlepiej - zatopić w złocie całkiem lub w ostateczności wykorzystać tylko fragmenty w taki sposób, by zostały zakryte inną strukturą? - dopytał zatem, jasno precyzując oczekiwania. Zwykł dbać o detale. Niezniszczalność i trwałość diamentu brzmiały nawet obiecująco. Przytaknął głową, gdy zapewniła go o swoich możliwościach, brzmiała dla niego wiarygodnie. - Zatem oddaję tę sprawę w wasze ręce, lady. Ufam, że w kwestii... wynagrodzenia - Czy wolno mu było mówić o pieniądzach z damą? - otrzymam stosowną wiadomość - zakończył, upijając łyk alkoholowego napoju, by z uwagą - i powagą wypisaną na twarzy - wysłuchać jej kolejnych słów, po prawdzie szukając w nich więcej, niż Primrose wolno było wypowiedzieć. Swoim ostatnim wystąpieniem na koncercie w palarni dała dowód tego, że z jej ust nie padały tylko puste słowa.
- A jednak - zaczął, szukając ciemnymi tęczówkami spojrzenia jej oczu. Dostrzegł te tlące się w nich emocje, choć nie rozumiał jeszcze, co za nimi stało. - Wśród naszych ludzi nie krąży wieść o tym, że jest lady gotowa wspomóc ich swoim talentem. Niżej urodzeni pozostają onieśmieleni tytułami, a także możliwymi kosztami, i nie ośmiela ich brak jednoznacznej deklaracji. Z waszych słów rozumiem, że jest lady gotowa ją złożyć. Co stoi temu na przeszkodzie? - drążył dalej, być może winien był pomówić z Edgarem, nie z nią, lecz wpierw musiał nabrać pewności: czy miał o czym.
przekazuję złoto i różę piaskową
Bystrą i lekko poruszającą się w materii, na której zależało mu dzisiaj najmocniej: nie musiała zastanowić się ni chwili, by wskazać odpowiednią runę. Jej nazwa niewiele mówiła samemu Tristanowi, jemu musiała wystarczyć pewność w głosie damy. Słyszał zbyt wiele, by powątpiewać w jej kompetencje. Powiódł spojrzeniem za jej sylwetką, gdy odeszła z broszą pod światło - z uwagą przyglądając się ozdobie. Nie mógł wiedzieć, czego na niej szukała, lecz najpewniej i tak nie znałby odpowiedzi na jej wątpliwości. Niewiele wiedział o magicznych właściwościach kamieni.
- Wykonana w 1809 roku na żądanie mojego pradziada, ze złota samorodka wydobytego w kopalni Falun w 1741 roku, w jednej z ostatnich żyznych żył, do których udało się dotrzeć po zapadnięciach tamtych terenów. Dwadzieścia cztery karaty. Była darem dla jego żony, od jej śmierci w 1874 nie opuściła rodowego skarbca - objaśnił tyle, ile wiedział, nie wiedząc, czy informacje te były dla niej w jakikolwiek sposób istotne. - Chciałbym, by została przetopiona w kształt, który będzie subtelniejszy - kontynuował, jeśli Evandra miała mieć przy sobie tę ozdobę, musiała nadawać się zarówno do tego, by nałożyć ją na spacer po plaży, jak i na sabat u Nottów, nie zaburzając przy tym całości stroju ani nie narzucając doboru biżuterii. - Być może spinki do włosów. Zależy mi na zachowaniu części elementów dekoracyjnych, rzeźbienia są wykonane z wysoką starannością, ale ta konkretna biżuteria nie może być zbyt ciężka ani przytłaczająca - dodał, w zamyśleniu przecierając brodę, nie przerywając jej późniejszego wywodu. Rzeźbienia na broszy układały się w drobne delikatne róże w otoczeniu liści i kolców. Primrose brzmiała profesjonalnie, przez jej gładkie słowa przedzierała się wiedza, która pozwoliła uwierzyć w to, że plotki o jej talencie nie były przesadzone. Bez trudu poruszyła kwestię każdego z przedstawionych minerałów, zgrabnie łącząc ich właściwości w spójną jedność - i być może na wyrost, ale zdawało mu się, że słyszał w jej głosie rzeczywistą pasję. Zlecenie było dla niego ważne, nie chciał powierzyć go byle komu - choć w istocie najbardziej intuicyjnym wyborem wydawała się mu kobieta, która i tak znała tajemnicę krwi Evandry. - Czy to nie zabawne, że indywidualność i wyjątkowość podkreśla kamień tak nijaki? - zapytał, przyglądając się trzymanej w jej dłoniach róży pustyni. Miała interesującą strukturę i historię, wyrwana z piasków Sahary, ale wyglądem, zwłaszcza osadzonym w biżuterii, nie zdobyłaby wielu serc. Wydawało mu się, że nie spodobałby się Evandrze, był zbyt szary i miał w sobie za mało życia. Gips był nudny, a nuda przerażała jego żonę chyba tak samo jak jego, choć w inny sposób. - Da się to ukryć? Najlepiej - zatopić w złocie całkiem lub w ostateczności wykorzystać tylko fragmenty w taki sposób, by zostały zakryte inną strukturą? - dopytał zatem, jasno precyzując oczekiwania. Zwykł dbać o detale. Niezniszczalność i trwałość diamentu brzmiały nawet obiecująco. Przytaknął głową, gdy zapewniła go o swoich możliwościach, brzmiała dla niego wiarygodnie. - Zatem oddaję tę sprawę w wasze ręce, lady. Ufam, że w kwestii... wynagrodzenia - Czy wolno mu było mówić o pieniądzach z damą? - otrzymam stosowną wiadomość - zakończył, upijając łyk alkoholowego napoju, by z uwagą - i powagą wypisaną na twarzy - wysłuchać jej kolejnych słów, po prawdzie szukając w nich więcej, niż Primrose wolno było wypowiedzieć. Swoim ostatnim wystąpieniem na koncercie w palarni dała dowód tego, że z jej ust nie padały tylko puste słowa.
- A jednak - zaczął, szukając ciemnymi tęczówkami spojrzenia jej oczu. Dostrzegł te tlące się w nich emocje, choć nie rozumiał jeszcze, co za nimi stało. - Wśród naszych ludzi nie krąży wieść o tym, że jest lady gotowa wspomóc ich swoim talentem. Niżej urodzeni pozostają onieśmieleni tytułami, a także możliwymi kosztami, i nie ośmiela ich brak jednoznacznej deklaracji. Z waszych słów rozumiem, że jest lady gotowa ją złożyć. Co stoi temu na przeszkodzie? - drążył dalej, być może winien był pomówić z Edgarem, nie z nią, lecz wpierw musiał nabrać pewności: czy miał o czym.
przekazuję złoto i różę piaskową
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
Z uwagą oglądała jakość wykonania broszy, widząc, że jest dość stara, co potwierdziły po chwili słowa Tristana. Masywna, dość ciężka i niepasująca do obecnie panującej mody. Teraz stawiono na delikatniejsze i bardziej subtelne wzory, które miały dopełniać stroju, stanowić jego finisz; nie zaś dominować.
Nie zdziwiło jej, że mąż przyjaciółki zdecydował się na przetopienie rodzinnej biżuterii. Skoro miała leżeć i się kurzyć w rodowych szkatułach, to należało dać jej nowe życie, zaś pokaźna brosza, która teraz lekko ciążyła w jej dłoni mogła zostać zamieniona na coś pięknego i nawiązującego zarówno do Lestrange jak i Rosierów. Takie coś byłoby wyzwaniem dla lady Burke, a takowym ona nigdy nie odmawiała widząc w nich możliwość rozwoju i polepszania swoich umiejętności.
Patrzyła uważnie na Tristana słuchając jakie ma oczekiwania wobec wyrobu, który ma powstać. Było zrozumiałe, że chce zachować symbole swojego rodu jakimi były róże. Primrose znając przyjaciółkę wiedziała, że spodoba się jej przemycenie czegoś co nawiąże do rodu Lestrange i to w sposób inny niż kształt muszli czy syreny. Z pewnością spędzi przynajmniej jeden wieczór rozmyślając nad tym jakiego dokładnie kształtu ma być spinka do włosów; uznała, że właśnie taka ozdoba będzie najlepsza, nie zaburzająca całości kreacji czy narzucająca ciągle ten sam styl z powodu swojego wyglądu.
-Czyż właśnie często nie bywa tak, że coś prostego, nie rzucającego się w oczy podkreśla czy też wydobywa istotę czegoś niezwykłego? -Zapytała spoglądając już na zamkniętą skrzynkę, w której leżała przyszła ozdoba do włosów dla lady doyenne Rosier. Przez chwilę jeszcze rozmyślała czy dodawać do wyrobu coś co nawiązuje do Lestrange czy lepiej do samej Evandry. Symbolika kamieni była wielce istotna, lubiła nią żonglować, łączyć i tworzyć coś nowego, podkreślającego ważne i istotne cechy, choć nie zawsze oczywiste.-W wykorzystaniu kamieni przy wyrobie talizmanów, należy wiedzieć które warto zostawić w strukturze nadanej im przez naturę, a których strukturę można naruszyć bez pogarszania jakości działania danego minerału. - Zwróciła się do lorda Rosier odpowiadając na jego pytanie odnośnie ukrycia niezbyt atrakcyjnego wyglądu róży pustyni. -Ten konkretny kamień, czy też minerał jest dość kruchy. Dlatego najlepiej łączyć go ze złotem bezpośrednio. Wtedy otrzymujemy idealne połączenie składników, w których jedno jest bazą, a drugie sercem. Jak łatwo się domyślić, sercem tego konkretnego talizmanu, jest róża pustyni. - Upiła kolejny łyk drinka tym samym zwilżając gardło, które zdążyło wyschnąć po tej wymianie zdań i wyjaśnianiu na czym będzie się skupiać w swojej pracy lady Burke. Chciała pokazać, że jeżeli jakieś pochwały rzeczywiście dotarły do uszu Tristana nie są one wypowiedziane na wyrost by się przypodobać młodej kobiecie, ale realnie są odzwierciedleniem jej umiejętności. Ona sama uważała, że daleko jej było do mistrzostwa, widziała przed sobą długą drogę, pełną zakrętów i wybojów nim będzie mogła zwać się mistrzem ale do tego właśnie dążyła. -Moja sowa w stosownym momencie na pewno się zjawi po adekwatne wynagrodzenie. - Primrose nie operowała pieniędzmi, nie wśród arystokracji czy osób, które mogły w jakiś sposób jej pomóc. Zdecydowanie walutą, którą sobie ceniła były przysługi.
-To dość… ciekawe. - Odpowiedziała siedząc nadal wyprostowana niczym struna trzymając w dłoni na wpół opróżniony kieliszek z drinkiem.- Zważywszy na to, że co najmniej trzy osoby skorzystały z zamówienia talizmanu dla siebie bądź dla kogoś innego, a czwarta pomaga mi się rozwijać na trochę innym polu. - Nigdy nie ukrywała się z tym, że tworzy talizmany. Przebywała często na Nokturnie, obsługiwała klientów osobiście. Wobec tego nie bardzo wiedziała o co pyta ją Tristan choć mogła się domyślać. -Cena zawsze jest zależne od tego kto zamawia i jaki towar. - Zmarszczyła lekko brwi nie odwracając spojrzenia od wzroku lorda Rosier, choć nie było to łatwe, gdyż nic nie była w stanie wyczytać z oczu jej rozmówcy. Skoro mówił o onieśmieleniu, to w nim samym było coś takiego co sprawiało, że pilnowała każdego wypowiadanego słowa, ale jednocześnie nie chcąc być słodko przymilną czy odrzucająco grzeczną. W kącikach jej ust zadrgał uśmiech, który nie należał do tych delikatnych i uroczych jakimi zwykle raczą swoich rozmówców damy. - Nie ukrywam się lordzie Rosier, nie zaprzeczam jednak temu, że nie ogłaszam się wszem i wobec. Nie jest dość spotykanym aby młoda kobieta i do tego szlacheckiego urodzenia parała się pracą. Myślę, że nie tylko kwestia tytułu, ale fakt, że jestem kobietą może sprawiać, że nie każdy jest chętny do skorzystania z moich umiejętności. - Gorzka prawda, szlachcianki były często postrzegane jako rozkapryszone panienki, które oczekują, że każdy pyłek spod ich stóp będzie zmiatany. -Najzwyczajniej założyłem, być może błędnie, że kobieta, szlachetnie urodzona, nie jest osobą pożądaną. Dlatego też skierowałam swoje działania w strefę społeczną, tam gdzie my, szlachetnie urodzeni powinniśmy być. Mamy to szczęście, że jesteśmy na uprzywilejowanej pozycji, która nakłada na nas wiele obowiązków. W tym, troska o maluczkich. Bycie przewodnikiem, drogowskazem, w którym kierunku należy skierować spojrzenia i myśli. - Co do tego była przekonana, choć spotkała się z krytyką, że nie taką rolę winni wypełniać szlachetnie urodzeni. Primrose była jednak uparta i wierzyła, że to właśnie oni muszą być tymi, którzy niosą kaganek oświaty i właściwej myśli. - Proszę również pamiętać lordzie, że w Durham mam trzech, bardzo opiekuńczych mężczyzn. Każdy z nich nosi nazwisko Burke i proszę wierzyć, bywają bardzo uparci. - Ileż ona batalii musiała nie raz przejść aby coś zyskać, ale nie mogła narzekać. Burke pozwalali swoim dzieciom, niezależnie od płci, na bardzo wiele. O wiele więcej niż inne rody. Edgar, Craig i Xavier pilnowali Primrose niczym oka w głowie.
Nie zdziwiło jej, że mąż przyjaciółki zdecydował się na przetopienie rodzinnej biżuterii. Skoro miała leżeć i się kurzyć w rodowych szkatułach, to należało dać jej nowe życie, zaś pokaźna brosza, która teraz lekko ciążyła w jej dłoni mogła zostać zamieniona na coś pięknego i nawiązującego zarówno do Lestrange jak i Rosierów. Takie coś byłoby wyzwaniem dla lady Burke, a takowym ona nigdy nie odmawiała widząc w nich możliwość rozwoju i polepszania swoich umiejętności.
Patrzyła uważnie na Tristana słuchając jakie ma oczekiwania wobec wyrobu, który ma powstać. Było zrozumiałe, że chce zachować symbole swojego rodu jakimi były róże. Primrose znając przyjaciółkę wiedziała, że spodoba się jej przemycenie czegoś co nawiąże do rodu Lestrange i to w sposób inny niż kształt muszli czy syreny. Z pewnością spędzi przynajmniej jeden wieczór rozmyślając nad tym jakiego dokładnie kształtu ma być spinka do włosów; uznała, że właśnie taka ozdoba będzie najlepsza, nie zaburzająca całości kreacji czy narzucająca ciągle ten sam styl z powodu swojego wyglądu.
-Czyż właśnie często nie bywa tak, że coś prostego, nie rzucającego się w oczy podkreśla czy też wydobywa istotę czegoś niezwykłego? -Zapytała spoglądając już na zamkniętą skrzynkę, w której leżała przyszła ozdoba do włosów dla lady doyenne Rosier. Przez chwilę jeszcze rozmyślała czy dodawać do wyrobu coś co nawiązuje do Lestrange czy lepiej do samej Evandry. Symbolika kamieni była wielce istotna, lubiła nią żonglować, łączyć i tworzyć coś nowego, podkreślającego ważne i istotne cechy, choć nie zawsze oczywiste.-W wykorzystaniu kamieni przy wyrobie talizmanów, należy wiedzieć które warto zostawić w strukturze nadanej im przez naturę, a których strukturę można naruszyć bez pogarszania jakości działania danego minerału. - Zwróciła się do lorda Rosier odpowiadając na jego pytanie odnośnie ukrycia niezbyt atrakcyjnego wyglądu róży pustyni. -Ten konkretny kamień, czy też minerał jest dość kruchy. Dlatego najlepiej łączyć go ze złotem bezpośrednio. Wtedy otrzymujemy idealne połączenie składników, w których jedno jest bazą, a drugie sercem. Jak łatwo się domyślić, sercem tego konkretnego talizmanu, jest róża pustyni. - Upiła kolejny łyk drinka tym samym zwilżając gardło, które zdążyło wyschnąć po tej wymianie zdań i wyjaśnianiu na czym będzie się skupiać w swojej pracy lady Burke. Chciała pokazać, że jeżeli jakieś pochwały rzeczywiście dotarły do uszu Tristana nie są one wypowiedziane na wyrost by się przypodobać młodej kobiecie, ale realnie są odzwierciedleniem jej umiejętności. Ona sama uważała, że daleko jej było do mistrzostwa, widziała przed sobą długą drogę, pełną zakrętów i wybojów nim będzie mogła zwać się mistrzem ale do tego właśnie dążyła. -Moja sowa w stosownym momencie na pewno się zjawi po adekwatne wynagrodzenie. - Primrose nie operowała pieniędzmi, nie wśród arystokracji czy osób, które mogły w jakiś sposób jej pomóc. Zdecydowanie walutą, którą sobie ceniła były przysługi.
-To dość… ciekawe. - Odpowiedziała siedząc nadal wyprostowana niczym struna trzymając w dłoni na wpół opróżniony kieliszek z drinkiem.- Zważywszy na to, że co najmniej trzy osoby skorzystały z zamówienia talizmanu dla siebie bądź dla kogoś innego, a czwarta pomaga mi się rozwijać na trochę innym polu. - Nigdy nie ukrywała się z tym, że tworzy talizmany. Przebywała często na Nokturnie, obsługiwała klientów osobiście. Wobec tego nie bardzo wiedziała o co pyta ją Tristan choć mogła się domyślać. -Cena zawsze jest zależne od tego kto zamawia i jaki towar. - Zmarszczyła lekko brwi nie odwracając spojrzenia od wzroku lorda Rosier, choć nie było to łatwe, gdyż nic nie była w stanie wyczytać z oczu jej rozmówcy. Skoro mówił o onieśmieleniu, to w nim samym było coś takiego co sprawiało, że pilnowała każdego wypowiadanego słowa, ale jednocześnie nie chcąc być słodko przymilną czy odrzucająco grzeczną. W kącikach jej ust zadrgał uśmiech, który nie należał do tych delikatnych i uroczych jakimi zwykle raczą swoich rozmówców damy. - Nie ukrywam się lordzie Rosier, nie zaprzeczam jednak temu, że nie ogłaszam się wszem i wobec. Nie jest dość spotykanym aby młoda kobieta i do tego szlacheckiego urodzenia parała się pracą. Myślę, że nie tylko kwestia tytułu, ale fakt, że jestem kobietą może sprawiać, że nie każdy jest chętny do skorzystania z moich umiejętności. - Gorzka prawda, szlachcianki były często postrzegane jako rozkapryszone panienki, które oczekują, że każdy pyłek spod ich stóp będzie zmiatany. -Najzwyczajniej założyłem, być może błędnie, że kobieta, szlachetnie urodzona, nie jest osobą pożądaną. Dlatego też skierowałam swoje działania w strefę społeczną, tam gdzie my, szlachetnie urodzeni powinniśmy być. Mamy to szczęście, że jesteśmy na uprzywilejowanej pozycji, która nakłada na nas wiele obowiązków. W tym, troska o maluczkich. Bycie przewodnikiem, drogowskazem, w którym kierunku należy skierować spojrzenia i myśli. - Co do tego była przekonana, choć spotkała się z krytyką, że nie taką rolę winni wypełniać szlachetnie urodzeni. Primrose była jednak uparta i wierzyła, że to właśnie oni muszą być tymi, którzy niosą kaganek oświaty i właściwej myśli. - Proszę również pamiętać lordzie, że w Durham mam trzech, bardzo opiekuńczych mężczyzn. Każdy z nich nosi nazwisko Burke i proszę wierzyć, bywają bardzo uparci. - Ileż ona batalii musiała nie raz przejść aby coś zyskać, ale nie mogła narzekać. Burke pozwalali swoim dzieciom, niezależnie od płci, na bardzo wiele. O wiele więcej niż inne rody. Edgar, Craig i Xavier pilnowali Primrose niczym oka w głowie.
May god have mercy on my enemies
'cause I won't
'cause I won't
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Nigdy nie zwracał uwagi na rzeczy mało oczywiste albo dyskretne. Uroda Evandry nigdy taką nie była, przeważnie raczej ćmiła wszystko wokół, skromną nie była też żadna z jego kochanek, ni to obecnych ni przeszłych, tym bardziej nie była taką Deirdre. Nie znał się na kobiecych sztuczkach, sztuce przyciągania wzroku czy to makijażem czy odpowiednio dobranym strojem, dlatego też słowa Primrose, choć prawdziwe, dla niego pozostawały tylko obcym i pustym frazesem.
- Zaufam waszemu zdaniu, lady - Wierzył, że jako przyjaciółka jego żony zdoła trafić w gust Evandry najlepiej - a jako kobieta do kwestii samej biżuterii zapewne podejdzie z należytym wyczuciem. Z zainteresowaniem wysłuchał jej dalszych słów, w istocie zdawała się mieć większe pojęcie w kwestii talizmanów. Robiła dobre wrażenie, roztaczała wokół siebie raczej profesjonalną aurę. Dobrze to wróżyło tej współpracy, zależało mu wszak nade wszystko na skuteczności. Sens jej słów wydawał się satysfakcjonujący i w pełni odpowiadał na jego wątpliwości. - To wszystko, co będzie potrzebne? - dopytał, upewniając się, że tę sprawę domknęli. O magicznych artefaktach nie wiedział właściwie nic. - Od jak dawna zajmujecie się talizmanami? - zapytał, usiłując sobie przypomnieć, czy Primrose była dokładnie w wieku Evandry, czy może jednak rok starsza lub młodsza. Jak na skąpe doświadczenie wydawała się operować dość obszerną wiedzą. Skinął głową, gdy zapowiedziała wizytę sowy - niegrzecznością byłoby zapewne dopytywać o szczegóły tu i teraz, był otwarty na wskazaną przez nią formę, jakakolwiek by nie była. Nie zamierzał na tym oszczędzać.
- Tak, doszły mnie pewne słuchy. - Nie krył, gdy wspomniała o osobach, dla których wykonała swoje zlecenia. Ramsey był mu jak brat, wychowali się, sądząc, że płynie w nich ta sama krew. Tak dawno temu, że wydawało się to być w innym życiu. Czym innym jednak było zajmowanie się talizmanami w ogóle, a czym innym użyczenie tego talentu Rycerzom: to drugie interesowało go dzisiaj znacznie bardziej. Finalnie jednak ofiarowała mu to, do czego usiłował dociec - szczerość. Tristan daleki był wysyłaniu kobiet na barykady, jego siostry nie pracowały, nie musiały, wykorzystywały swoje talenty przy rodzinnym dziedzictwie, Melisande z pasji, Fantine za karę, dla ukojenia jej temperamentu. Evandra by go ośmieszyła, szukając zajęcia, za które otrzymałaby wynagrodzenie, stawiając go w pozycji kogoś, kto nie potrafi zadbać o własną rodzinę. Ale tutaj gra toczyła się o coś innego, kwestia utrzymania Primrose nie była jego sprawą, jej talent - zaczynał zwracać uwagę i przez to stawał się znacznie bardziej interesujący.
- Czy dzieło nie powinno bronić się samo? - zapytał, błądząc spojrzeniem po jej twarzy, najpewniej gdyby nie przyjaźń zapewniająca dyskrecję celu tego talizmanu sam zwróciłby się do kogoś innego, lekceważąc jej rzemiosło pomimo pochwał dobiegających go z różnych stron. Rzeczywiście była bardzo młoda, nie zdążyła nabrać doświadczenia, a płeć dawała powody, by powątpiewać w jej koncentrację. A jednak - dobiegające go z różnych stron głosy zdawały się temu przeczyć, co przyjmował z rosnącą ciekawością.
Owszem, Tristan wierzył, że czysta krew niosła za sobą obowiązki, że świat oczekiwał od niego czegoś więcej, i że tylko podoławszy tym oczekiwaniom mogli napisać historię. Gnuśność była cechą słabych i niżej urodzonych. Kto wpadł na pomysł, że zaręczyny tej dziewczyny z Aresem będą dobrym pomysłem? Przy nim zgnije, zaduszona bezczynnym tchórzostwem i próżniactwem godnym klasy niższej. Wielka strata.
- Jak na niedawnym koncercie - wtrącił. - Wierzę, że szlachectwo zobowiązuje do szlachetnego postępowania, lady Burke, czym różnilibyśmy się od innych, gdybyśmy nie podejmowali się obowiązków, do których jesteśmy predysponowani poprzez krew i przywileje? - pytał retorycznie, działalność społeczna kobiet mogła przynieść wiele dobrego, ich łagodniejsze charaktery miały szansę trafić do niżej urodzonych. Mężczyźni mieli inne obowiązki, jego dyktował Mroczny Znak na przedramieniu. - Słabszy umysł potrzebuje przewodnika, który poprowadzi go pośród ignoranckiej ciemności. Jest to wyzwanie naznaczone pewną karkołomnością, lecz tylko przez trudy można sięgnąć gwiazd. To bardzo budujące i chwalebne, co próbujecie robić. - Nie zwykł karmić pochlebstwami bez przyczyny, postawa Primrose rzeczywiście mu imponowała i jasno zdradzała wyznawane przez nią priorytety. O braciach wspomniała na końcu - wysłuchał tego z wciąż żywym zainteresowaniem, przecierając w zamyśleniu brodę. Czy mógłby się za nią wstawić, zapewne tak, w rozmowie z Edgarem wychodził wszak od innej pozycji niż ona. Nie mogła podjąć się niczego wbrew rodzinie, to oczywiste, ale czy jej brat odmówiłby jemu?
- Proszę pokazać mi swój talent - zaproponował w odpowiedzi, bo jednocześnie nie zamierzał walczyć o nią w ciemno. Jeśli talizman dla Evandry mógł pełnić rolę swoistego testu - tym lepiej. - Od swojej najlepszej strony. - Bo - co i ile właściwie potrafiła? Mówiła o silnym artefakcie, ale słowne zapewnienia nie były tym, czego oczekiwał. Sądził, że pojmie tę aluzję, mógł pomóc jej skruszyć niewidzialne mury ograniczeń, jeśli tylko rzeczywiście była tego warta. Pozostawał oddany rycerskiej sprawie nade wszystko, jeśli tylko mogła przy nich poszerzyć swoje doświadczenie, rozwijając swoje umiejętności i w dalszej perspektywie przysłużyć się sprawie rzeczywistą wiedzą, nic nie powinno stać temu na przeszkodzie. Nie sądził, by ciche wsparcie rozmijało się z jej społeczną rolą, zza alchemicznych aparatur wciąż nic jej nie groziło. Nonszalanckim gestem ujął kieliszek, dopijając jego zawartość. - Dziękuję, lady Burke - Czas na wojnie był cenniejszy od złota, spodziewał się wrócić do tej rozmowy w niedalekiej przyszłości. Na teraz - wątpliwości zostały rozwiane. - To był przyjemny czas. Czy mogę spodziewać się efektów pracy jeszcze przed świętami? - zapytał na koniec, czas naglił zewsząd, chciał, by Evandra miała to przy sobie jak najprędzej.
- Zaufam waszemu zdaniu, lady - Wierzył, że jako przyjaciółka jego żony zdoła trafić w gust Evandry najlepiej - a jako kobieta do kwestii samej biżuterii zapewne podejdzie z należytym wyczuciem. Z zainteresowaniem wysłuchał jej dalszych słów, w istocie zdawała się mieć większe pojęcie w kwestii talizmanów. Robiła dobre wrażenie, roztaczała wokół siebie raczej profesjonalną aurę. Dobrze to wróżyło tej współpracy, zależało mu wszak nade wszystko na skuteczności. Sens jej słów wydawał się satysfakcjonujący i w pełni odpowiadał na jego wątpliwości. - To wszystko, co będzie potrzebne? - dopytał, upewniając się, że tę sprawę domknęli. O magicznych artefaktach nie wiedział właściwie nic. - Od jak dawna zajmujecie się talizmanami? - zapytał, usiłując sobie przypomnieć, czy Primrose była dokładnie w wieku Evandry, czy może jednak rok starsza lub młodsza. Jak na skąpe doświadczenie wydawała się operować dość obszerną wiedzą. Skinął głową, gdy zapowiedziała wizytę sowy - niegrzecznością byłoby zapewne dopytywać o szczegóły tu i teraz, był otwarty na wskazaną przez nią formę, jakakolwiek by nie była. Nie zamierzał na tym oszczędzać.
- Tak, doszły mnie pewne słuchy. - Nie krył, gdy wspomniała o osobach, dla których wykonała swoje zlecenia. Ramsey był mu jak brat, wychowali się, sądząc, że płynie w nich ta sama krew. Tak dawno temu, że wydawało się to być w innym życiu. Czym innym jednak było zajmowanie się talizmanami w ogóle, a czym innym użyczenie tego talentu Rycerzom: to drugie interesowało go dzisiaj znacznie bardziej. Finalnie jednak ofiarowała mu to, do czego usiłował dociec - szczerość. Tristan daleki był wysyłaniu kobiet na barykady, jego siostry nie pracowały, nie musiały, wykorzystywały swoje talenty przy rodzinnym dziedzictwie, Melisande z pasji, Fantine za karę, dla ukojenia jej temperamentu. Evandra by go ośmieszyła, szukając zajęcia, za które otrzymałaby wynagrodzenie, stawiając go w pozycji kogoś, kto nie potrafi zadbać o własną rodzinę. Ale tutaj gra toczyła się o coś innego, kwestia utrzymania Primrose nie była jego sprawą, jej talent - zaczynał zwracać uwagę i przez to stawał się znacznie bardziej interesujący.
- Czy dzieło nie powinno bronić się samo? - zapytał, błądząc spojrzeniem po jej twarzy, najpewniej gdyby nie przyjaźń zapewniająca dyskrecję celu tego talizmanu sam zwróciłby się do kogoś innego, lekceważąc jej rzemiosło pomimo pochwał dobiegających go z różnych stron. Rzeczywiście była bardzo młoda, nie zdążyła nabrać doświadczenia, a płeć dawała powody, by powątpiewać w jej koncentrację. A jednak - dobiegające go z różnych stron głosy zdawały się temu przeczyć, co przyjmował z rosnącą ciekawością.
Owszem, Tristan wierzył, że czysta krew niosła za sobą obowiązki, że świat oczekiwał od niego czegoś więcej, i że tylko podoławszy tym oczekiwaniom mogli napisać historię. Gnuśność była cechą słabych i niżej urodzonych. Kto wpadł na pomysł, że zaręczyny tej dziewczyny z Aresem będą dobrym pomysłem? Przy nim zgnije, zaduszona bezczynnym tchórzostwem i próżniactwem godnym klasy niższej. Wielka strata.
- Jak na niedawnym koncercie - wtrącił. - Wierzę, że szlachectwo zobowiązuje do szlachetnego postępowania, lady Burke, czym różnilibyśmy się od innych, gdybyśmy nie podejmowali się obowiązków, do których jesteśmy predysponowani poprzez krew i przywileje? - pytał retorycznie, działalność społeczna kobiet mogła przynieść wiele dobrego, ich łagodniejsze charaktery miały szansę trafić do niżej urodzonych. Mężczyźni mieli inne obowiązki, jego dyktował Mroczny Znak na przedramieniu. - Słabszy umysł potrzebuje przewodnika, który poprowadzi go pośród ignoranckiej ciemności. Jest to wyzwanie naznaczone pewną karkołomnością, lecz tylko przez trudy można sięgnąć gwiazd. To bardzo budujące i chwalebne, co próbujecie robić. - Nie zwykł karmić pochlebstwami bez przyczyny, postawa Primrose rzeczywiście mu imponowała i jasno zdradzała wyznawane przez nią priorytety. O braciach wspomniała na końcu - wysłuchał tego z wciąż żywym zainteresowaniem, przecierając w zamyśleniu brodę. Czy mógłby się za nią wstawić, zapewne tak, w rozmowie z Edgarem wychodził wszak od innej pozycji niż ona. Nie mogła podjąć się niczego wbrew rodzinie, to oczywiste, ale czy jej brat odmówiłby jemu?
- Proszę pokazać mi swój talent - zaproponował w odpowiedzi, bo jednocześnie nie zamierzał walczyć o nią w ciemno. Jeśli talizman dla Evandry mógł pełnić rolę swoistego testu - tym lepiej. - Od swojej najlepszej strony. - Bo - co i ile właściwie potrafiła? Mówiła o silnym artefakcie, ale słowne zapewnienia nie były tym, czego oczekiwał. Sądził, że pojmie tę aluzję, mógł pomóc jej skruszyć niewidzialne mury ograniczeń, jeśli tylko rzeczywiście była tego warta. Pozostawał oddany rycerskiej sprawie nade wszystko, jeśli tylko mogła przy nich poszerzyć swoje doświadczenie, rozwijając swoje umiejętności i w dalszej perspektywie przysłużyć się sprawie rzeczywistą wiedzą, nic nie powinno stać temu na przeszkodzie. Nie sądził, by ciche wsparcie rozmijało się z jej społeczną rolą, zza alchemicznych aparatur wciąż nic jej nie groziło. Nonszalanckim gestem ujął kieliszek, dopijając jego zawartość. - Dziękuję, lady Burke - Czas na wojnie był cenniejszy od złota, spodziewał się wrócić do tej rozmowy w niedalekiej przyszłości. Na teraz - wątpliwości zostały rozwiane. - To był przyjemny czas. Czy mogę spodziewać się efektów pracy jeszcze przed świętami? - zapytał na koniec, czas naglił zewsząd, chciał, by Evandra miała to przy sobie jak najprędzej.
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
-Złoto i róża piaskowa to składniki, które są niezbędne do wykonania talizmanu, o resztę zatroszczę się już osobiście. - Zapewniła lorda Rosier w głowie już układając plan działania nad artefaktem dla przyjaciółki. Zajmie się nim tak jak każdym innym z ogromną pieczołowitością i zaangażowaniem w tworzenie każdego detalu. -Talizmanami zajmuję się praktycznie od momentu jak opuściłam szkole mury, czyli już będzie prawie sześć lat. - Mogło się zdawać, że to bardzo mało czasu, ale wbrew pozorom nauczyła się w tym czasie dużo. Jednak nie zmieniało to faktu, że była młoda i to jej wiek mógł zniechęcać potencjalnych kupców. Co może wiedzieć i umieć tak młoda osoba, która ledwo weszła w wiek dorosły? Jednak nie była za młoda aby stać się żoną i matką, co za ironia. Odpowiedzialność za życie drugiego człowieka i to jeszcze tak zależnego od dorosłych była o wiele większa od tworzenia artefaktów. Brak logiki w pewnym postrzeganiu świata był dla niej porażający i starała się z tym walczyć. Jak na razie kruszyła kopię, ale kiedyś trud ten się opłaci. Należała do osób ambitnych i dążących do celu za wszelką cenę, choć nie zawsze była chętna ją płacić i bywały momenty wahania. Do wielkości i potęgi jednak nie prowadzi prosta ścieżka, a to były pragnienia lady Burke. Tak bardzo nie pasujące do ogólnie przyjętego obrazu szlachcianki.
-Touche, lordzie Rosier. - Odpowiedziała słysząc jakże prawdziwe stwierdzenie. To właśnie praca jaką wykona, siła i działanie artefaktu będą świadczyć o jej umiejętnościach. Mogła opowiadać i mówić o nich, ale klient oczekiwał wyniku, w tym wypadku dopasowanego talizmanu do lady doyenne. Wiedziała, że nie spocznie póki nie stworzy dzieła idealnego. Tristan sprawił, że podniósł poprzeczkę, zmuszał Primrose do podjęcia się wyzwania. Nie był przeciętnym klientem, był człowiekiem niezwykle wpływowym, jeżeli ktoś taki oznajmia, że dzieła wykonywane przez lady Burke są godne pochwały i polecenia, to ona na tym jedynie może zyskać. Takim okazjom nigdy się nie odmawia, gdyż nie trafiają się zbyt często.
W tym momencie przeżywała wewnętrzną walkę gdzie z jednej strony wiedziała, że siedzący przed nią mężczyzna rani jej przyjaciółkę, zdradzając ją z kobietą, która żyła obok nich, która spędzała czas z Evandrą przybierając za pewne maskę pokornej i grzecznej podwładnej, by w nocy zaś grzać łoże lorda Rosiera. I nie sam fakt zdrady ją mierził, ale kłamstwo powtarzane wciąż i na okrągło. Z drugiej zaś strony współpraca z takim człowiekiem, z jego pozycją mogła otworzyć jej wiele drzwi, mogła przekroczyć próg, za który zwykle kobiet się nie wpuszcza, a ta wizja była wielce kusząca. Czy będzie wstanie pogodzić tak sprzeczne emocje? Czy uda się jej żyć w zgodzie z samą sobą mając tego świadomość? Od momentu kiedy wyznała Evandrze informacje o kochance jej męża nie rozmawiały na ten temat. Nie poruszyły go ani razu, a Primrose nie miała odwagi dopytywać. Tak odważna i waleczna na polu własnej niezależności i ambicji nie potrafiła poruszyć tak delikatnej kwestii z przyjaciółką. Uznała, że jeżeli lady Rosier będzie chciała pomówić to wie jak znaleźć drogę do Primrose. Dopiła swój drink rozumiejąc, że wizyta dobiegła końca. Powoli wstała ze swojego miejsca zabierając skrzyneczkę z rodzinną broszą. Spojrzała na Tristana na sam koniec i skinęła głową.
-Zamówienie zostanie dostarczone jeszcze przed świętami, lordzie Rosier. - Ponownie delikatnie się skłoniła na pożegnanie i opuściła loggię, a służka posłusznie ruszyła za swoją panią nie zdradzając się słowem ani gestem, że coś słyszała. Jeżeli chciała nadal pracować dla rodu Burke musiała wykazać się niezwykłą dyskrecją i umiejętnością zachowania pewnej wiedzy tylko dla siebie.
|zt x 2
-Touche, lordzie Rosier. - Odpowiedziała słysząc jakże prawdziwe stwierdzenie. To właśnie praca jaką wykona, siła i działanie artefaktu będą świadczyć o jej umiejętnościach. Mogła opowiadać i mówić o nich, ale klient oczekiwał wyniku, w tym wypadku dopasowanego talizmanu do lady doyenne. Wiedziała, że nie spocznie póki nie stworzy dzieła idealnego. Tristan sprawił, że podniósł poprzeczkę, zmuszał Primrose do podjęcia się wyzwania. Nie był przeciętnym klientem, był człowiekiem niezwykle wpływowym, jeżeli ktoś taki oznajmia, że dzieła wykonywane przez lady Burke są godne pochwały i polecenia, to ona na tym jedynie może zyskać. Takim okazjom nigdy się nie odmawia, gdyż nie trafiają się zbyt często.
W tym momencie przeżywała wewnętrzną walkę gdzie z jednej strony wiedziała, że siedzący przed nią mężczyzna rani jej przyjaciółkę, zdradzając ją z kobietą, która żyła obok nich, która spędzała czas z Evandrą przybierając za pewne maskę pokornej i grzecznej podwładnej, by w nocy zaś grzać łoże lorda Rosiera. I nie sam fakt zdrady ją mierził, ale kłamstwo powtarzane wciąż i na okrągło. Z drugiej zaś strony współpraca z takim człowiekiem, z jego pozycją mogła otworzyć jej wiele drzwi, mogła przekroczyć próg, za który zwykle kobiet się nie wpuszcza, a ta wizja była wielce kusząca. Czy będzie wstanie pogodzić tak sprzeczne emocje? Czy uda się jej żyć w zgodzie z samą sobą mając tego świadomość? Od momentu kiedy wyznała Evandrze informacje o kochance jej męża nie rozmawiały na ten temat. Nie poruszyły go ani razu, a Primrose nie miała odwagi dopytywać. Tak odważna i waleczna na polu własnej niezależności i ambicji nie potrafiła poruszyć tak delikatnej kwestii z przyjaciółką. Uznała, że jeżeli lady Rosier będzie chciała pomówić to wie jak znaleźć drogę do Primrose. Dopiła swój drink rozumiejąc, że wizyta dobiegła końca. Powoli wstała ze swojego miejsca zabierając skrzyneczkę z rodzinną broszą. Spojrzała na Tristana na sam koniec i skinęła głową.
-Zamówienie zostanie dostarczone jeszcze przed świętami, lordzie Rosier. - Ponownie delikatnie się skłoniła na pożegnanie i opuściła loggię, a służka posłusznie ruszyła za swoją panią nie zdradzając się słowem ani gestem, że coś słyszała. Jeżeli chciała nadal pracować dla rodu Burke musiała wykazać się niezwykłą dyskrecją i umiejętnością zachowania pewnej wiedzy tylko dla siebie.
|zt x 2
May god have mercy on my enemies
'cause I won't
'cause I won't
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
7.04
Dni po odznaczeniu bohaterów wojennych zlały się w kalejdoskop obowiązków, wertowanych z dumą gazet, gorączkowo przeglądanych szkiców, szumu samopiszących piór. Wielka Brytania była ciekawa swoich nowych bohaterów, a Cornelius osobiście pilnował by pisano o nich same przemyślane rzeczy. Co do niego niepodobne, poświęcał wszystkim nowym namiestnikom równą uwagę jak samemu sobie, ale to wiązało się z dodatkowym stresem - prawie zwolnił jednego asystenta za źle postawiony przecinek, ale potem przypomniał sobie, że i tak brakuje im rąk do pracy. Brakowało im też informacji - Ramsey Mulciber, Drew Macnair i Deirdre Mericourt byli boleśnie wręcz nierozpoznawalni i anonimowi. Namiestnik Mulciber, choćby, był tak skromny, że zataił własne talenty nawet przed Corneliusem, nawet w organizacji - pamiętał grzeczny list o tym, że w Ministerstwie zajmuje się papierkową robotą i pamiętał własne zaskoczenie i zachwyt, gdy okazało się, że Śmierciożerca nie zajmuje się papierkami tylko błyskotliwymi artykułami naukowymi.
Na szczęście, piękno polityki polegało na tym, że nikt nie musiał wiedzieć o nich wszystkiego i nikt nie musiał wiedzieć o nich prawdy. A Cornelius służył Śmierciożercom i organizacji po to, by myśleć o takich sprawach zanim jeszcze pomyślą o nich sami. Był Rzecznikiem Ministerstwa, był propagandzistą, był Sallowem - jego przodkowie dbali o wizerunek Averych, on o wizerunek Ministra, teraz zadba o ich wizerunek. Bohaterów. Namiestników zdobytych hrabstw i Pani Londynu. Ludzi dających nadzieję - jemu, przede wszystkim jemu - że świat można zmienić, że można wspiąć się na sam szczyt, że talent i praca i przelana mugolska krew znaczyły więcej niż błękitna krew. Pokrzepiał się tą myślą, ilekroć wspomnienie cyrkowego występu psuło mu humor, ale nie miał czasu na zły nastrój ani na strach. Miał pełno pracy, Deirdre zresztą z pewnością też. Cały Londyn.
Był szczerze ucieszony - i szczerze mu ulżyło, nie mógł w nieskończoność wstrzymywać artykułów do publikacji - że udało się jej dzisiaj znaleźć czas, stosunkowo szybko. Samemu przesunął własne spotkania - przesunąłby każde, poza tymi z Ministrem. Deirdre była teraz...
...była kimś wielkim.
Zaskakiwało go skala jej sukcesu, ale jeszcze bardziej zaskakiwało go, że samemu myśli o tym z takim spokojem. Tak, jakby tamte lata magicznie przestały się liczyć - ilekroć myślał o Deirdre, wspomnienia nie podsuwały mu już tamtej ostatniej kolacji gdy zerwała zaręczyny (do której niegdyś wracał myślami ciągle), a scenę pod pałacem Buckingham. Nie sądził, że pamięć da się zmienić - ale widać nie wiedział jeszcze wszystkiego o pamięci. Albo niedawne emocje i smak triumfu okazały się stokroć silniejsze od dawnych prywatnych uniesień i rozczarowań.
Zaprowadzono go do prywatnego stolika, jedynego na loggii, gdzie mieli porozmawiać w cztery oczy. Przybył punktualnie, pierwszy, w czarnej wyjściowej szacie. Zamówił białe wino, ale na stole od razu położył notes i samopiszące pióro - to nie było spotkanie towarzyskie, choć pragnął jej szczerze pogratulować w cztery oczy, na bankiecie i wśród publiki to co innego.
Musieli dzisiaj ustalić jej biografię, choć w prośbie o spotkanie przedstawił to trochę mniej bezpośrednio. Lud chciał chleba, igrzysk i wspaniałych historii - a Madame Mericourt, tajemnicza i piękna i potężna, wciąż była niezapisaną stroną.
-Dzień dobry, madame. - skłonił się lekko, gdy tylko ją zobaczył - mimo, że byli sami, że sam na sam uporczywie nazywał ją do tej pory po imieniu. Teraz coś się zmieniło - wydawał się poważniejszy, naprawdę poważny, bez stale ironicznego uśmieszku w kącikach ust, a zarazem jego spojrzenie było mniej puste niż zwykle. W zielonych oczach iskrzyło coś, czego Deirdre nigdy u Corneliusa nie widziała.
Nigdy nie cieszył się przecież szczerze z cudzego sukcesu, nie w ciągu lat ich znajomości. Cieszył się z sukcesów, których był współautorem i które mógł sobie przypisać (tak ujmował zresztą jej zasługi podczas ich związku) - ale ten, ten należał wyłącznie do niej.
Dni po odznaczeniu bohaterów wojennych zlały się w kalejdoskop obowiązków, wertowanych z dumą gazet, gorączkowo przeglądanych szkiców, szumu samopiszących piór. Wielka Brytania była ciekawa swoich nowych bohaterów, a Cornelius osobiście pilnował by pisano o nich same przemyślane rzeczy. Co do niego niepodobne, poświęcał wszystkim nowym namiestnikom równą uwagę jak samemu sobie, ale to wiązało się z dodatkowym stresem - prawie zwolnił jednego asystenta za źle postawiony przecinek, ale potem przypomniał sobie, że i tak brakuje im rąk do pracy. Brakowało im też informacji - Ramsey Mulciber, Drew Macnair i Deirdre Mericourt byli boleśnie wręcz nierozpoznawalni i anonimowi. Namiestnik Mulciber, choćby, był tak skromny, że zataił własne talenty nawet przed Corneliusem, nawet w organizacji - pamiętał grzeczny list o tym, że w Ministerstwie zajmuje się papierkową robotą i pamiętał własne zaskoczenie i zachwyt, gdy okazało się, że Śmierciożerca nie zajmuje się papierkami tylko błyskotliwymi artykułami naukowymi.
Na szczęście, piękno polityki polegało na tym, że nikt nie musiał wiedzieć o nich wszystkiego i nikt nie musiał wiedzieć o nich prawdy. A Cornelius służył Śmierciożercom i organizacji po to, by myśleć o takich sprawach zanim jeszcze pomyślą o nich sami. Był Rzecznikiem Ministerstwa, był propagandzistą, był Sallowem - jego przodkowie dbali o wizerunek Averych, on o wizerunek Ministra, teraz zadba o ich wizerunek. Bohaterów. Namiestników zdobytych hrabstw i Pani Londynu. Ludzi dających nadzieję - jemu, przede wszystkim jemu - że świat można zmienić, że można wspiąć się na sam szczyt, że talent i praca i przelana mugolska krew znaczyły więcej niż błękitna krew. Pokrzepiał się tą myślą, ilekroć wspomnienie cyrkowego występu psuło mu humor, ale nie miał czasu na zły nastrój ani na strach. Miał pełno pracy, Deirdre zresztą z pewnością też. Cały Londyn.
Był szczerze ucieszony - i szczerze mu ulżyło, nie mógł w nieskończoność wstrzymywać artykułów do publikacji - że udało się jej dzisiaj znaleźć czas, stosunkowo szybko. Samemu przesunął własne spotkania - przesunąłby każde, poza tymi z Ministrem. Deirdre była teraz...
...była kimś wielkim.
Zaskakiwało go skala jej sukcesu, ale jeszcze bardziej zaskakiwało go, że samemu myśli o tym z takim spokojem. Tak, jakby tamte lata magicznie przestały się liczyć - ilekroć myślał o Deirdre, wspomnienia nie podsuwały mu już tamtej ostatniej kolacji gdy zerwała zaręczyny (do której niegdyś wracał myślami ciągle), a scenę pod pałacem Buckingham. Nie sądził, że pamięć da się zmienić - ale widać nie wiedział jeszcze wszystkiego o pamięci. Albo niedawne emocje i smak triumfu okazały się stokroć silniejsze od dawnych prywatnych uniesień i rozczarowań.
Zaprowadzono go do prywatnego stolika, jedynego na loggii, gdzie mieli porozmawiać w cztery oczy. Przybył punktualnie, pierwszy, w czarnej wyjściowej szacie. Zamówił białe wino, ale na stole od razu położył notes i samopiszące pióro - to nie było spotkanie towarzyskie, choć pragnął jej szczerze pogratulować w cztery oczy, na bankiecie i wśród publiki to co innego.
Musieli dzisiaj ustalić jej biografię, choć w prośbie o spotkanie przedstawił to trochę mniej bezpośrednio. Lud chciał chleba, igrzysk i wspaniałych historii - a Madame Mericourt, tajemnicza i piękna i potężna, wciąż była niezapisaną stroną.
-Dzień dobry, madame. - skłonił się lekko, gdy tylko ją zobaczył - mimo, że byli sami, że sam na sam uporczywie nazywał ją do tej pory po imieniu. Teraz coś się zmieniło - wydawał się poważniejszy, naprawdę poważny, bez stale ironicznego uśmieszku w kącikach ust, a zarazem jego spojrzenie było mniej puste niż zwykle. W zielonych oczach iskrzyło coś, czego Deirdre nigdy u Corneliusa nie widziała.
Nigdy nie cieszył się przecież szczerze z cudzego sukcesu, nie w ciągu lat ich znajomości. Cieszył się z sukcesów, których był współautorem i które mógł sobie przypisać (tak ujmował zresztą jej zasługi podczas ich związku) - ale ten, ten należał wyłącznie do niej.
Słowa palą,
więc pali się słowa. Nikt o treści popiołów nie pyta.
więc pali się słowa. Nikt o treści popiołów nie pyta.
Ostatnio zmieniony przez Cornelius Sallow dnia 22.07.22 18:35, w całości zmieniany 1 raz
Cornelius Sallow
Zawód : Szef Biura Informacji, propagandzista
Wiek : 44
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
niech nie opuszcza ciebie twoja siostra Pogarda
OPCM : 8 +3
UROKI : 38 +8
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1 +3
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Widmo złotych orderów ciągle ciążyło na jej piersi. Złudnie, fantomowo, od pamiętnego wieczoru smakującego triumfem nie wyjęła odznaczeń z eleganckiego pudełka. Zaglądała tam jednak codziennie, rano, jakby bojąc się, że zaszczyty, jakie otrzymała, okażą się tylko snem, odurzająco słodkim i fałszywym, wyprodukowanym przez rozkołysany złudną nadzieją umysł. Ostrożnie sunęła opuszkami palców po wiśniowym drewnie kasetki, wsłuchiwała się w cichy brzdęk zapięcia, a później, równie pieszczotliwie i z szacunkiem, dotykała perfekcyjnie wykonanych zdobień, złotych zawijasów, delikatnych rzeźbień, układających się w cenne symbole zwycięstwa. I śmierci, czaszka przeplatała się z wężem, a w rozświetlonej nadmorskim wschodem słońca sypialni Białej Willi zielone wstęgi oplatające ordery rzucały na nie szmaragdową łunę, sprawiając, że puste oczodoły czaszek wydawały się lśnić złowrogim blaskiem.
Dziwnie było patrzeć na najwyższe odznaczenia leżące tuż przy łóżku, na Order Merlina Pierwszej Klasy, o jakim nigdy nie ośmieliła się nawet marzyć - o dziwo, Deirdre nie czuła szaleńczego upojenia triumfem, nie rozsmakowywała się w szczęściu, nieco niepewna i przejęta. Odpowiedzialnością, oczekiwaniami, wystawieniem na świecznik; im dłużej myślała o tym, co wydarzyło się przed kilkoma dniami, tym trudniej oddychała. Była zbyt mądra, zbyt dojrzała na beztroskie uznanie otrzymanych zaszczytów za powód do hucznej celebracji oraz koniec wszelkich kłopotów - paradoksalnie im bogatsza, bardziej wpływowa i rozpoznawalna się stawała, tym więcej szarych chmur kłębiło się nad jej głową. Odganiała je jednak skutecznie, od razu wpadła w wir pracy, starych - jeszcze - obowiązków, minął wszak dopiero tydzień, zajęcie się La Fantasmagorią ustawiła jako priorytet, wiedząc, że czekają ją miesiące pełne nowych wyzwań. Na razie radziła sobie z tymi najprostszymi: ze stertą listów z gratulacjami, lądującymi na biurku i z rozpoczynającym się korowodem towarzyskich wizyt, których nie mogła odłożyć ani odmówić.
W przypadku spotkania z Corneliusem nawet nie chciała tego robić, mieli sporo do ustalenia, zarówno na stopie prywatnej, jak i tej wystawionej na widok coraz bardziej publiczny. Odźwierny poinformował ją o pojawieniu się Sallowa w budynku, dokończyła więc ostatnią korespondencję, przyjmując zaproszenie na polowanie organizowane przez jedną z czystokrwistych rodzin, protegowanych Carrowów, po czym ruszyła ku restauracji, a później schodami na loggię, jedno z jej ulubionych miejsc magicznego baletu. Dyskretny stolik, pozwalający obserwować budzący się do wiosennego życia ogród; cicha, kameralna przestrzeń, pozwalająca z góry mieć kontrolę nad sytuacją - dosłownie i w przenośni. Kiedy minęła ostatni zakręt i wyłoniła się zza roślinnej przesłony, jej oczom ukazał się Cornelius. Punktualny, jak zwykle, zadowolony - również - i elegancki w każdym calu. Skinęła mu lekko głową na powitanie i zajęła miejsce po drugiej stronie stolika, zakładając nogę na nogę. Stylizowana na quipao suknia tego dnia drżała kolorem - stała dla madame Mericourt wdowia czerń została przełamana krwawą nicią, sunącą po brzegach orientalnej szaty; nicią w tym samym zgaszonym kolorze burgundu, który zdobił usta Deirdre a także, w delikatniejszym stopniu, powieki - w artystycznym niemalże makijażu.
- Możemy darować sobie oficjalne zwroty - powiedziała zamiast wstępnych uprzejmości, nie zamierzała też rozmawiać o pogodzie, obydwoje byli zajętymi ludźmi. I ludźmi sobie obcymi, z przeszłością, która nie ciążyła na żadnym z nich: dobrze było to widzieć. Cornelius ruszył do przodu, niedługo miał stać się mężem, a ona sama - osiągnęła to, czego jako pani Sallow nigdy nie byłaby w stanie. Czasem, w najgorszych chwilach życia, gdy leżała w wannie pełnej lodu w Wenus, trzęsąc się po wizycie wyjątkowo okrutnego gościa, żałowała tamtej decyzji. Bieg czasu pokazał jednak, że była słuszna, a lata cierpienia - opłaciły się w niewyobrażalny sposób, pozwalając jej stać się kimś wielkim. I kimś, kto mógł bez zawahania wyciągać ponad blat stolika różdżkę, układając pełne usta w niemalże pieszczotliwą klatwę, mającą stanowić uroczą lekcję.
- Bucco - wychrypiała, nie zmieniając pozycji, jedynie oczy nabrały chłodniejszego odcienia czerni. Obróciła różdżkę w palcach, nie bez satysfakcji obserwując twarz Corneliusa. Nie musiała wiele mówić: Sallow doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że Deirdre nie rzucała słów na wiatr. Nie zapominała. A udzielona nauczka - i tak łagodna jak na zwyczaje śmierciożerczyni - miała zaprocentować owocną współpracą. - Mam nadzieję, że nie będę musiała tego powtarzać i że nigdy więcej nie zwrócisz się do mnie w sposób uwłaczający mojej pozycji - ton czarownicy prawie złagodniał, sięgnęła po kieliszek wina, białe, wolała czerwone, nie chciała jednak przyciągać uwagi kelnerów. Wolała nie generować ewentualnych plotek o przetasowaniu szczęki rzecznika Ministerstwa przez nobliwą madame Mericourt. - Ceremonia przyznania odznaczeń była poprowadzona wspaniale, jeśli odpowiadasz choć za jej część, możesz być dumny - ciągneła swobodnie; brutalne przypomnienie zasad ich znajomości nie przekreślało faktu, że cieszył ją rozwój zawodowy Corneliusa oraz to, jak zajmował się działalnością propagandową.
Dziwnie było patrzeć na najwyższe odznaczenia leżące tuż przy łóżku, na Order Merlina Pierwszej Klasy, o jakim nigdy nie ośmieliła się nawet marzyć - o dziwo, Deirdre nie czuła szaleńczego upojenia triumfem, nie rozsmakowywała się w szczęściu, nieco niepewna i przejęta. Odpowiedzialnością, oczekiwaniami, wystawieniem na świecznik; im dłużej myślała o tym, co wydarzyło się przed kilkoma dniami, tym trudniej oddychała. Była zbyt mądra, zbyt dojrzała na beztroskie uznanie otrzymanych zaszczytów za powód do hucznej celebracji oraz koniec wszelkich kłopotów - paradoksalnie im bogatsza, bardziej wpływowa i rozpoznawalna się stawała, tym więcej szarych chmur kłębiło się nad jej głową. Odganiała je jednak skutecznie, od razu wpadła w wir pracy, starych - jeszcze - obowiązków, minął wszak dopiero tydzień, zajęcie się La Fantasmagorią ustawiła jako priorytet, wiedząc, że czekają ją miesiące pełne nowych wyzwań. Na razie radziła sobie z tymi najprostszymi: ze stertą listów z gratulacjami, lądującymi na biurku i z rozpoczynającym się korowodem towarzyskich wizyt, których nie mogła odłożyć ani odmówić.
W przypadku spotkania z Corneliusem nawet nie chciała tego robić, mieli sporo do ustalenia, zarówno na stopie prywatnej, jak i tej wystawionej na widok coraz bardziej publiczny. Odźwierny poinformował ją o pojawieniu się Sallowa w budynku, dokończyła więc ostatnią korespondencję, przyjmując zaproszenie na polowanie organizowane przez jedną z czystokrwistych rodzin, protegowanych Carrowów, po czym ruszyła ku restauracji, a później schodami na loggię, jedno z jej ulubionych miejsc magicznego baletu. Dyskretny stolik, pozwalający obserwować budzący się do wiosennego życia ogród; cicha, kameralna przestrzeń, pozwalająca z góry mieć kontrolę nad sytuacją - dosłownie i w przenośni. Kiedy minęła ostatni zakręt i wyłoniła się zza roślinnej przesłony, jej oczom ukazał się Cornelius. Punktualny, jak zwykle, zadowolony - również - i elegancki w każdym calu. Skinęła mu lekko głową na powitanie i zajęła miejsce po drugiej stronie stolika, zakładając nogę na nogę. Stylizowana na quipao suknia tego dnia drżała kolorem - stała dla madame Mericourt wdowia czerń została przełamana krwawą nicią, sunącą po brzegach orientalnej szaty; nicią w tym samym zgaszonym kolorze burgundu, który zdobił usta Deirdre a także, w delikatniejszym stopniu, powieki - w artystycznym niemalże makijażu.
- Możemy darować sobie oficjalne zwroty - powiedziała zamiast wstępnych uprzejmości, nie zamierzała też rozmawiać o pogodzie, obydwoje byli zajętymi ludźmi. I ludźmi sobie obcymi, z przeszłością, która nie ciążyła na żadnym z nich: dobrze było to widzieć. Cornelius ruszył do przodu, niedługo miał stać się mężem, a ona sama - osiągnęła to, czego jako pani Sallow nigdy nie byłaby w stanie. Czasem, w najgorszych chwilach życia, gdy leżała w wannie pełnej lodu w Wenus, trzęsąc się po wizycie wyjątkowo okrutnego gościa, żałowała tamtej decyzji. Bieg czasu pokazał jednak, że była słuszna, a lata cierpienia - opłaciły się w niewyobrażalny sposób, pozwalając jej stać się kimś wielkim. I kimś, kto mógł bez zawahania wyciągać ponad blat stolika różdżkę, układając pełne usta w niemalże pieszczotliwą klatwę, mającą stanowić uroczą lekcję.
- Bucco - wychrypiała, nie zmieniając pozycji, jedynie oczy nabrały chłodniejszego odcienia czerni. Obróciła różdżkę w palcach, nie bez satysfakcji obserwując twarz Corneliusa. Nie musiała wiele mówić: Sallow doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że Deirdre nie rzucała słów na wiatr. Nie zapominała. A udzielona nauczka - i tak łagodna jak na zwyczaje śmierciożerczyni - miała zaprocentować owocną współpracą. - Mam nadzieję, że nie będę musiała tego powtarzać i że nigdy więcej nie zwrócisz się do mnie w sposób uwłaczający mojej pozycji - ton czarownicy prawie złagodniał, sięgnęła po kieliszek wina, białe, wolała czerwone, nie chciała jednak przyciągać uwagi kelnerów. Wolała nie generować ewentualnych plotek o przetasowaniu szczęki rzecznika Ministerstwa przez nobliwą madame Mericourt. - Ceremonia przyznania odznaczeń była poprowadzona wspaniale, jeśli odpowiadasz choć za jej część, możesz być dumny - ciągneła swobodnie; brutalne przypomnienie zasad ich znajomości nie przekreślało faktu, że cieszył ją rozwój zawodowy Corneliusa oraz to, jak zajmował się działalnością propagandową.
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
Od razu zauważył nowe kolory - ostatnio gdy widział czerwień na jej sukni, prawdziwa i rdzawa krew wzbudziła w nim zrozumiały dyskomfort. Zaczął mordować, ale wciąż pozostawał politykiem, propagandzistą i pedantem, kimś kto brzydził się niemalże wszystkiego i przykładał wagę do porządku. Gdy był prefektem, wyjątkowo zażarcie ścigał niedokładnie wsunięte w spodnie koszule i wszelkie inne wykroczenia dotyczące szkolnych mundurków, urastając do rangi znienawidzonego donosiciela wśród wszystkich uczniów ceniących sobie swobodę. Teraz spoglądał jednak na Deirdre z niekrytym uznaniem, choć jeszcze niedawno uznałby jej makijaż za nieco zbyt mocny. Po pierwszym kwietnia wszystko się zmieniło - dama Orderu Merlina mogła i powinna nosić to, na co ma ochotę, "Czarownica" i tak obwołała jej suknię zbyt skromną (czyżby Deirdre przeczytała ten artykuł i wyciągnęła wnioski, szykując kreację na dzisiaj? Na jej miejscu zrobiłby tak samo), a Corneliusa osobiście satysfakcjonowało odejście od wdowiej czerni. Czerń kojarzyła mu się z panem Mericourt, człowiekiem, którego nie znosił chociaż go nie znał - ale co ważniejsze, czerń wszystkim kojarzyła się z wdowieństwem. A Deirdre była przecież kimś nieskończenie ważniejszym niż żoną zmarłego męża - męża tak nieistotnego, że nikt właściwie niczego o nim nie wiedział. O tym też powinni porozmawiać.
Miał dobry humor, a rezygnacja z poufałości jedynie go polepszyła. Założył, że medale i tytuły mogły zmienić relacje pomiędzy nimi, więc przezornie użył oficjalnego zwrotu, ale na misjach i sam na sam mówili już sobie na "ty", grzeczności wydawały się jakieś sztuczne.
-Oczywiście. - uśmiechnął się łagodniej, cieplej, wydawał się być w tak dobrym humorze w jakim Deirdre od dawna go nie widziała. Humorze pozbawionym wyniosłości i złośliwości, tak jakby Cornelius nadal był zdolny do zwykłej satysfakcji. -Ale publicznie... - zaproponował przezornie, ale nie dokończył zdania, a uśmiech momentalnie spełzł mu z twarzy, ustępując miejsca najpierw bezbrzeżnemu zaskoczeniu - a potem grymasowi bólu. Nie był zwinny ani nie spodziewał się ataku, nie zdążył nawet sięgnąć po różdżkę aby instynktownie podjąć próbę obrony. O ironio, miałby palce zaciśnięte na różdżce, w kieszeni szaty, gdyby spotkał się z kimkolwiek innym - regularnie czytał emocje i kłamstwa ludzi dla czystej zabawy, szukając okazji by dyskretnie zacisnąć dłoń na drewnie pau ferro i przywołać moc legilimencji. Przy Deirdre nie bawił się jednak podobnie, dłonie miał na stole - nie była kimś, kim chciał się bawić, była ważna. Nie była też chyba kimś, przed kogo humorami chciałby się bronić, choć trudno było mu określić czy to kwestia zaufania (jeśli nie w siebie, to w dobro wojennego wysiłku, w którym obydwoje byli potrzebni) czy strachu czy pokory. Tego ostatniego nie umiałby w sobie rozpoznać, nigdy nie był człowiekiem pokornym.
Ale przynajmniej przy niej, przynajmniej teraz (a dla swojego bezpieczeństwa, najlepiej zawsze) - musiał się nim stać. Zamrugał, mając nadzieję, że łzy bólu i zaskoczenia nie napłynęły mu do oczu. Szczęka go bolała i wiedział, że może być gorzej - pamiętał jak samemu dostał w grudniu odbitym Lamino, pamiętał jak przemarzł walcząc o Rzekę Severn, wtedy było źle - ale i tak nie był nawykły do bólu i pomimo coraz częstszych pojedynków chyba nigdy się do niego nie przyzwyczai. W dodatku w walce chroniła go adrenalina, a teraz pozostało jedynie poczucie upokorzenia, zdumienie (choć mógł i powinien spodziewać się nauczki, ale chyba łudził się, że sukces osiągnięty w Bury St Edmunds poprawi Deirdre humor - błędnie, bo przecież obydwoje bywali pamiętliwi) i podświadomy lęk przed czarną magią. Tego rodzaju atakiem nigdy nie oberwał - czy pozostaną siniaki? Albo jakieś skutki uboczne? Czy powinien szukać uzdrowiciela? Spoglądał przez chwilę na Deirdre oszołomiony i dopiero po kilku sekundach dotarł do niego sens jej słów, mówiła tak jakby nigdy nic, czyli chyba nie powinien... reagować? Szczęka go bolała, ale pytanie Deirdre o działanie jej czaru byłoby upokarzające, a wyjście stąd - jeszcze gorsze.
-Nie musiałabyś tego powtarzać nawet... przykładem, ale przyjmuję... nauczkę. - wycedził, starając się nie okazać tłumionej złości, wdech-wydech. Lekko musnął palcami szczękę, ale natychmiast pohamował odruch użalania się nad sobą, wziął kolejny wdech i spojrzał na Deirdre zadziwiająco spokojnie. -Żadna kobieta w tym kraju nie osiągnęła takiej pozycji i chciałem tylko powiedzieć, że nie potrzebowałbym... przypomnienia. - wyjaśnił łagodniej. -Dokonałaś niemożliwego, Deirdre. Już drugi raz. Nie jestem dumny tyle z ceremonii, a z Ciebie. - dodał, szukając jej spojrzenia. Doskonale wiedział, że kto jak kto, ale Deirdre mogła i powinna spodziewać się po nim pochlebstw, strategii i kłamstw. To on wciągnął ją w politykę, to on pokazał jej, że cała jego praca to teatr, chwalił legilimencją i uczył dyplomacji. Już jako jego narzeczona wiedziała, że rzadko mówił od serca, a teraz - gdy była potężna i użyła wobec niego siły - w teorii miał jeszcze mniej powodów by mówić szczerze. -Naprawdę. - podkreślił więc cicho, z naciskiem, usiłując zapanować nad bólem szczęki aby odezwać się do niej głosem, który mogła pamiętać jedynie z domowego zacisza. Szczerym. Pamiętała jeszcze, że czasem naprawdę potrafił mówić szczerze?
-Wiedziałem, że jesteś potężna i wiedziałem, że odbierzesz należne Ci zaszczyty na ceremonii, ale nikt nie wiedział, że sięgniesz po Londyn, Deirdre. Ty, nie Blackowie, nie Crouchowie. - wyjaśnił z powagą, zielone oczy lśniły. -Udowodniłaś całemu krajowi, że Czarny Pan i Ministerstwo doceniają ciężką pracę, wrodzone talenty i przebłyski geniuszu. Podoba Ci się takie hasło propagandowe, bez wspominania o szlachcie, rzecz jasna? - nie ma co ich drażnić, choć oczy Corneliusa lśniły chorobliwą satysfakcją. Jeśli Deirdre wspięła się ponad błękitną krew, to i dla reszty kraju była... nadzieja. Wśród arystokracji dominowali błyskotliwi stratedzy, wiodący ich kraj ku zwycięstwu, Sallow szczerze wierzył w moc czystej krwi, pielęgnowanej przez wieki... ale zdarzały się też zepsute owoce. Odkąd Alphard Black zginął, żaden z Blacków nie poszedł na front. Crouchowie nie angażowali się w wysiłek wojenny równie mocno jak niektóre czystokrwiste rodziny, a Carrowowie wręcz pozwolili swojemu hrabstwu na zgubne wpływy Zakonu Feniska. O ileż piękniej byłoby nagradzać zasługi, nie urodzenie - pierwszy kwietnia dawał nadzieję na nowy, lepszy świat, w którym to najsilniejsi posiądą zaszczyty. -Bonus jest taki, że szczerze w nie wierzę. - upił powoli łyk wina. -Gazety będą ciebie ciekawe. Przemyślałaś już swoją biografię? Plany? "Czarownica" na pewno zacznie rozważać, kim był Twój mąż i czy będziesz szukać kolejnego narzeczonego. - zauważył. -Nie chcę nic sugerować, ale zdobyłaś pozycję sama - nie pozwól żadnemu mężczyźnie ani widmu zmarłego mężczyzny dzielić tego sukcesu. Starokawalerstwo działało w polityce na moją niekorzyść, ale w propagandzie samotność może zadziałać na Twoją. Jeśli zdecydujesz coś innego, zadbam oczywiście o odpowiednią oprawę i narrację. - gdy zaczął już mówić o propagandzie, nie mógł tak łatwo przestać - ale zmusił się do pauzy, by upewnić się, że Deirdre prawidłowo rozumie jego zapał i że nie wkroczą znów na grząski grunt. -Jesteś teraz jedną z najważniejszych publicznych osób w Anglii - doskonale był świadom jej pozycji wśród Rycerzy Walpurgii, zaszczytu Mrocznego Znaku, ale ten mogła pokazywać jedynie wybranym. Nowego tytułu nie dało się zasłonić rękawem, jak przedramienia. -a ja jestem tu dla Ciebie. Dla was wszystkich. - obiecał formalnie, ale coś w jego tonie brzmiało, jakby szczególnie leżało mu na sercu dobro Deirdre. Namiestnikowie Warwickshire i Suffolk byli dla publiki równie interesujący, ale nie byli w Londynie - nie byli też kobietami, nie musieli pokonywać żadnych uprzedzeń. Lord nestor Rosier rozumiał i znał politykę, od zawsze był osobą publiczną. Deirdre... poradziłaby sobie ze wszystkim sama, znał ją, znał jej determinację. Ale nie musiała. Miała jego. A on miał doświadczenie z gazetami. "Walczący Mag" na skinienie palcem, a dzięki ostatnim listom i uśmiechom nawet "Czarownica" zdawała się liczyć z jego zdaniem. "Prorok" został zdelegalizowany, wystarczy popracować nad "Horyzontami" i wszystkie media będą posłuszne Ministerstwu. A Anglicy poznają taką Deirdre Mericourt, jaką będzie chciała być. A może Deirdre Tsagairt? - miał zaproponować (wmawiając sobie, że to szlachetny patriotyzm, a nie mściwa niechęć do pana Mericourt), ale Bucco ostudziło nieco jego rewolucyjne pomysły. Na szczęście wciąż był w stanie normalnie mówić, ale nerwowo poprawił kołnierz - co, jeśli ten pulsujący ból przemienia się w siniaka, co jeśli to widać?
Miał dobry humor, a rezygnacja z poufałości jedynie go polepszyła. Założył, że medale i tytuły mogły zmienić relacje pomiędzy nimi, więc przezornie użył oficjalnego zwrotu, ale na misjach i sam na sam mówili już sobie na "ty", grzeczności wydawały się jakieś sztuczne.
-Oczywiście. - uśmiechnął się łagodniej, cieplej, wydawał się być w tak dobrym humorze w jakim Deirdre od dawna go nie widziała. Humorze pozbawionym wyniosłości i złośliwości, tak jakby Cornelius nadal był zdolny do zwykłej satysfakcji. -Ale publicznie... - zaproponował przezornie, ale nie dokończył zdania, a uśmiech momentalnie spełzł mu z twarzy, ustępując miejsca najpierw bezbrzeżnemu zaskoczeniu - a potem grymasowi bólu. Nie był zwinny ani nie spodziewał się ataku, nie zdążył nawet sięgnąć po różdżkę aby instynktownie podjąć próbę obrony. O ironio, miałby palce zaciśnięte na różdżce, w kieszeni szaty, gdyby spotkał się z kimkolwiek innym - regularnie czytał emocje i kłamstwa ludzi dla czystej zabawy, szukając okazji by dyskretnie zacisnąć dłoń na drewnie pau ferro i przywołać moc legilimencji. Przy Deirdre nie bawił się jednak podobnie, dłonie miał na stole - nie była kimś, kim chciał się bawić, była ważna. Nie była też chyba kimś, przed kogo humorami chciałby się bronić, choć trudno było mu określić czy to kwestia zaufania (jeśli nie w siebie, to w dobro wojennego wysiłku, w którym obydwoje byli potrzebni) czy strachu czy pokory. Tego ostatniego nie umiałby w sobie rozpoznać, nigdy nie był człowiekiem pokornym.
Ale przynajmniej przy niej, przynajmniej teraz (a dla swojego bezpieczeństwa, najlepiej zawsze) - musiał się nim stać. Zamrugał, mając nadzieję, że łzy bólu i zaskoczenia nie napłynęły mu do oczu. Szczęka go bolała i wiedział, że może być gorzej - pamiętał jak samemu dostał w grudniu odbitym Lamino, pamiętał jak przemarzł walcząc o Rzekę Severn, wtedy było źle - ale i tak nie był nawykły do bólu i pomimo coraz częstszych pojedynków chyba nigdy się do niego nie przyzwyczai. W dodatku w walce chroniła go adrenalina, a teraz pozostało jedynie poczucie upokorzenia, zdumienie (choć mógł i powinien spodziewać się nauczki, ale chyba łudził się, że sukces osiągnięty w Bury St Edmunds poprawi Deirdre humor - błędnie, bo przecież obydwoje bywali pamiętliwi) i podświadomy lęk przed czarną magią. Tego rodzaju atakiem nigdy nie oberwał - czy pozostaną siniaki? Albo jakieś skutki uboczne? Czy powinien szukać uzdrowiciela? Spoglądał przez chwilę na Deirdre oszołomiony i dopiero po kilku sekundach dotarł do niego sens jej słów, mówiła tak jakby nigdy nic, czyli chyba nie powinien... reagować? Szczęka go bolała, ale pytanie Deirdre o działanie jej czaru byłoby upokarzające, a wyjście stąd - jeszcze gorsze.
-Nie musiałabyś tego powtarzać nawet... przykładem, ale przyjmuję... nauczkę. - wycedził, starając się nie okazać tłumionej złości, wdech-wydech. Lekko musnął palcami szczękę, ale natychmiast pohamował odruch użalania się nad sobą, wziął kolejny wdech i spojrzał na Deirdre zadziwiająco spokojnie. -Żadna kobieta w tym kraju nie osiągnęła takiej pozycji i chciałem tylko powiedzieć, że nie potrzebowałbym... przypomnienia. - wyjaśnił łagodniej. -Dokonałaś niemożliwego, Deirdre. Już drugi raz. Nie jestem dumny tyle z ceremonii, a z Ciebie. - dodał, szukając jej spojrzenia. Doskonale wiedział, że kto jak kto, ale Deirdre mogła i powinna spodziewać się po nim pochlebstw, strategii i kłamstw. To on wciągnął ją w politykę, to on pokazał jej, że cała jego praca to teatr, chwalił legilimencją i uczył dyplomacji. Już jako jego narzeczona wiedziała, że rzadko mówił od serca, a teraz - gdy była potężna i użyła wobec niego siły - w teorii miał jeszcze mniej powodów by mówić szczerze. -Naprawdę. - podkreślił więc cicho, z naciskiem, usiłując zapanować nad bólem szczęki aby odezwać się do niej głosem, który mogła pamiętać jedynie z domowego zacisza. Szczerym. Pamiętała jeszcze, że czasem naprawdę potrafił mówić szczerze?
-Wiedziałem, że jesteś potężna i wiedziałem, że odbierzesz należne Ci zaszczyty na ceremonii, ale nikt nie wiedział, że sięgniesz po Londyn, Deirdre. Ty, nie Blackowie, nie Crouchowie. - wyjaśnił z powagą, zielone oczy lśniły. -Udowodniłaś całemu krajowi, że Czarny Pan i Ministerstwo doceniają ciężką pracę, wrodzone talenty i przebłyski geniuszu. Podoba Ci się takie hasło propagandowe, bez wspominania o szlachcie, rzecz jasna? - nie ma co ich drażnić, choć oczy Corneliusa lśniły chorobliwą satysfakcją. Jeśli Deirdre wspięła się ponad błękitną krew, to i dla reszty kraju była... nadzieja. Wśród arystokracji dominowali błyskotliwi stratedzy, wiodący ich kraj ku zwycięstwu, Sallow szczerze wierzył w moc czystej krwi, pielęgnowanej przez wieki... ale zdarzały się też zepsute owoce. Odkąd Alphard Black zginął, żaden z Blacków nie poszedł na front. Crouchowie nie angażowali się w wysiłek wojenny równie mocno jak niektóre czystokrwiste rodziny, a Carrowowie wręcz pozwolili swojemu hrabstwu na zgubne wpływy Zakonu Feniska. O ileż piękniej byłoby nagradzać zasługi, nie urodzenie - pierwszy kwietnia dawał nadzieję na nowy, lepszy świat, w którym to najsilniejsi posiądą zaszczyty. -Bonus jest taki, że szczerze w nie wierzę. - upił powoli łyk wina. -Gazety będą ciebie ciekawe. Przemyślałaś już swoją biografię? Plany? "Czarownica" na pewno zacznie rozważać, kim był Twój mąż i czy będziesz szukać kolejnego narzeczonego. - zauważył. -Nie chcę nic sugerować, ale zdobyłaś pozycję sama - nie pozwól żadnemu mężczyźnie ani widmu zmarłego mężczyzny dzielić tego sukcesu. Starokawalerstwo działało w polityce na moją niekorzyść, ale w propagandzie samotność może zadziałać na Twoją. Jeśli zdecydujesz coś innego, zadbam oczywiście o odpowiednią oprawę i narrację. - gdy zaczął już mówić o propagandzie, nie mógł tak łatwo przestać - ale zmusił się do pauzy, by upewnić się, że Deirdre prawidłowo rozumie jego zapał i że nie wkroczą znów na grząski grunt. -Jesteś teraz jedną z najważniejszych publicznych osób w Anglii - doskonale był świadom jej pozycji wśród Rycerzy Walpurgii, zaszczytu Mrocznego Znaku, ale ten mogła pokazywać jedynie wybranym. Nowego tytułu nie dało się zasłonić rękawem, jak przedramienia. -a ja jestem tu dla Ciebie. Dla was wszystkich. - obiecał formalnie, ale coś w jego tonie brzmiało, jakby szczególnie leżało mu na sercu dobro Deirdre. Namiestnikowie Warwickshire i Suffolk byli dla publiki równie interesujący, ale nie byli w Londynie - nie byli też kobietami, nie musieli pokonywać żadnych uprzedzeń. Lord nestor Rosier rozumiał i znał politykę, od zawsze był osobą publiczną. Deirdre... poradziłaby sobie ze wszystkim sama, znał ją, znał jej determinację. Ale nie musiała. Miała jego. A on miał doświadczenie z gazetami. "Walczący Mag" na skinienie palcem, a dzięki ostatnim listom i uśmiechom nawet "Czarownica" zdawała się liczyć z jego zdaniem. "Prorok" został zdelegalizowany, wystarczy popracować nad "Horyzontami" i wszystkie media będą posłuszne Ministerstwu. A Anglicy poznają taką Deirdre Mericourt, jaką będzie chciała być. A może Deirdre Tsagairt? - miał zaproponować (wmawiając sobie, że to szlachetny patriotyzm, a nie mściwa niechęć do pana Mericourt), ale Bucco ostudziło nieco jego rewolucyjne pomysły. Na szczęście wciąż był w stanie normalnie mówić, ale nerwowo poprawił kołnierz - co, jeśli ten pulsujący ból przemienia się w siniaka, co jeśli to widać?
Słowa palą,
więc pali się słowa. Nikt o treści popiołów nie pyta.
więc pali się słowa. Nikt o treści popiołów nie pyta.
Cornelius Sallow
Zawód : Szef Biura Informacji, propagandzista
Wiek : 44
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
niech nie opuszcza ciebie twoja siostra Pogarda
OPCM : 8 +3
UROKI : 38 +8
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1 +3
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Powstrzymała koci uśmiech zadowolenia, który próbował zaistnieć na jej twarzy tuż po uderzeniu czarnomagicznego zaklęcia w szczękę Corneliusa. Lubiła przemoc, prawie każdego rodzaju, lecz ta wobec mężczyzn, do tego stosowana niemal bezkarnie, ze szczyptą personalnej urazy, smakowała najsłodziej, wprowadzając ją w nastrój...może nie szampański, ale na tyle dobry, by nie próbowała przedłużać lekcji. Oczywiście byłaby w stanie wypełnić żołądek czarodzieja kamieniami a płuca gorzkim dymem; mogłaby sprowadzić na niego wyniszczającą organizm gorączkę lub wyłamywać powoli każdy paliczek dłoni - nie potrzebowała jednak takiego arsenału cierpienia. Sallow był człowiekiem mądrym, szybko chłonął wiedzę, nawet taką, która niekoniecznie mogła być dla niego wygodna. Ciągle spoglądał przecież na nią przez pryzmat przeszłości, zamierzchłej historii, gdy mógł rościć sobie do niej wszelkie prawa, oznaczając ją jako swoją. Ten etap nigdy już nie miał powrócić do życia, chciała mu o tym dosadnie przypomnieć, wykazując się niezwykłą łaskawością - uczyniła to bez świadków i bez rozlewu krwi. Nie pozwoliła sobie nawet na triumfalny, krótki chichot, choć szczerze uradowała ją zaskoczona i obolała mimika Corneliusa. Nie podejmował wyzwania, nie sięgał po różdżkę; dobrze, zachował dużo zdrowego rozsądku. Takiego go poznała, takiego - kiedyś, naiwnie - pokochała.
Całe tysiąclecia temu, gdy sądziła, że wystarczy jej polityczna kariera, tkana w cieniu męża.
- Dziękuję za tak piękne komplementy i wyrazy uznania, ale nie potrzebuję twojej dumy, Corneliusie - odpowiedziała hardo. Wiedziała, że Sallow nie rzuca słów na wiatr i że sam fakt, że przemawiał do niej w taki sposób świadczył o osiągniętym przez nią sukcesie, lecz z niewiadomych - czy aby na pewno? - przyczyn takie komplementy tylko ją mierziły. Doceniłaby je wyłącznie z ust Tristana, innych Śmierciożerców lub Czarnego Pana; każda inna osoba wydawała się nieadekwatna, nie pojmująca, jak wiele musiała poświęcić, by stać się tym, kim była teraz. Powszechnie szanowana, władająca magią, mogącą sprowadzić na świat krwawą zagładę - i zarazem oczyścić go z brudu na dobre.
Nie spodziewała się, że wraz z talentem, oddaniem i czarodziejską władza przyjdzie rozpoznawalność i publiczne oddanie. Bała się tego, nigdy nie łaknęła atencji, wolała przemykać w półcieniach, pociągać za sznurki z ukrycia, pracować za kulisami - zwłaszcza biorąc pod uwagę jej chwiejną przeszłość. Wcale nie znikającą w cieniu orderów, odznaczeń i komplementów, ciągle serwowanych przez Corneliusa.
- Skończ, proszę - wyartykułowała, lecz w jej tonie nie było nawet odrobiny prośby, rozkazywała mu, chłodno, wyniośle; polecała, by nie oblewał ją lukrem pochlebstw, by nie werbalizował osiągnięć. Chciała wierzyć, że jej opór wynika z szukania uznania u innych czarodziejów, a nie z syndromu oszusta; z dziwnej tkliwości, prawie wstydu. - Wolałabym nie być przykładem propagandowych działań - dodała, wygodniej rozsiadając się na krześle, po czym sięgnęła za pas sukni i wyciągnęła z niej srebrną papierośnicę. O dobry tytoń było trudno, ale korzystała ze swego uprzywilejowania. Pstryknęła w koniuszek papierosa i zaciągnęła się powoli, przyglądając się Sallowowi z nieodgadnionym wyrazem twarzy, bez mrugnięcia, jak kot - niepewny, czy patrzy na ofiarę, zabawkę, przekąskę, czy może na średnio interesujący liść.
Wiedziała, dlaczego Cornelius tutaj przyszedł - i wiedziała, że będzie musiała podjąć wiele trudnych decyzji. Dotąd przemykała gdzieś pod czujnym wzrokiem opinii publicznej, obecna, ale nienachalnie, prawie możliwa do zapomnienia, gdyby nie egzotyczna uroda. Odkąd jednak otrzymała najwyższe odznaczenie, do tego pojawiając się na scenie jako osamotniona przedstawicielka płci pięknej, musiała zacząć dbać o swój wizerunek jeszcze mocniej. Zwłaszcza, że zbudowany został na sieci kłamstw, z których nie do końca zdawała sobie sprawę; to Tristan stworzył nową Deirdre, to on zapewnił uzyskanie nieskazitelnych personaliów i dowodów na prowadzenie zupełnie innego życia. Ciekawość społeczeństwa mogła brutalnie nadwyrężyć poczucie nietykalności oraz podważyć misterną konstrukcję, składającą się na tożsamość tajemniczej madame Mericourt.
- Nie - odpowiedziała więc krótko na pytanie o biografię; nie myślała o tym,jak się prezentuje, przejęta, zdziwiona i obciążona nowymi obowiązkami; ostatnie dni spędziła otrząsając się z szoku i próbując jakoś odnaleźć się w nowej rzeczywistości, nawet przez moment nie zastanawiała się nad swoją marką. Dopiero teraz miała chwilę, by skupić na tym myśli. Nie sięgnęła jeszcze po wino, słuchając uważnie Corneliusa - raz po raz przenosząc wzrok z jego oczu na rosnące zaczerwienienie szczęki.
- Wolałabym zrezygnować z miana osoby publicznej - powiedziała w końcu cicho, wiedząc, że Cornelius w najlepszym wypadku skomentuje to uprzejmym chichotem. Pewnych rzeczy nie dało się cofnąć, a otrzymanie Orderu Merlina oraz oficjalne przejęcie pieczy nad stolicą stawiało ją w jasnym świetle reflektorów. Mogących wydostać z półmroku niedociągnięcia, kłamstwa i manipulacje. Zignorowała sugestie o podkreśleniu samotności, nie zamierzała grać na współczującej nucie wdowy, ba - czuła wielka niechęć do grania jakkolwiek, choć wiedziała, że to nieubłagane, a Cornelius: ma rację. I pojawił się tutaj ze słuszną motywacja.
- Co więc mi radzisz? Co musisz o mnie wiedzieć - i po co? - zapytała, chcąc nieco przeciągnąć czas na odpowiedź. Nie wiedziała, co robić. Brakowało jej Tristana, jego decyzji, rady, jaką mógł jej udzielić.
Całe tysiąclecia temu, gdy sądziła, że wystarczy jej polityczna kariera, tkana w cieniu męża.
- Dziękuję za tak piękne komplementy i wyrazy uznania, ale nie potrzebuję twojej dumy, Corneliusie - odpowiedziała hardo. Wiedziała, że Sallow nie rzuca słów na wiatr i że sam fakt, że przemawiał do niej w taki sposób świadczył o osiągniętym przez nią sukcesie, lecz z niewiadomych - czy aby na pewno? - przyczyn takie komplementy tylko ją mierziły. Doceniłaby je wyłącznie z ust Tristana, innych Śmierciożerców lub Czarnego Pana; każda inna osoba wydawała się nieadekwatna, nie pojmująca, jak wiele musiała poświęcić, by stać się tym, kim była teraz. Powszechnie szanowana, władająca magią, mogącą sprowadzić na świat krwawą zagładę - i zarazem oczyścić go z brudu na dobre.
Nie spodziewała się, że wraz z talentem, oddaniem i czarodziejską władza przyjdzie rozpoznawalność i publiczne oddanie. Bała się tego, nigdy nie łaknęła atencji, wolała przemykać w półcieniach, pociągać za sznurki z ukrycia, pracować za kulisami - zwłaszcza biorąc pod uwagę jej chwiejną przeszłość. Wcale nie znikającą w cieniu orderów, odznaczeń i komplementów, ciągle serwowanych przez Corneliusa.
- Skończ, proszę - wyartykułowała, lecz w jej tonie nie było nawet odrobiny prośby, rozkazywała mu, chłodno, wyniośle; polecała, by nie oblewał ją lukrem pochlebstw, by nie werbalizował osiągnięć. Chciała wierzyć, że jej opór wynika z szukania uznania u innych czarodziejów, a nie z syndromu oszusta; z dziwnej tkliwości, prawie wstydu. - Wolałabym nie być przykładem propagandowych działań - dodała, wygodniej rozsiadając się na krześle, po czym sięgnęła za pas sukni i wyciągnęła z niej srebrną papierośnicę. O dobry tytoń było trudno, ale korzystała ze swego uprzywilejowania. Pstryknęła w koniuszek papierosa i zaciągnęła się powoli, przyglądając się Sallowowi z nieodgadnionym wyrazem twarzy, bez mrugnięcia, jak kot - niepewny, czy patrzy na ofiarę, zabawkę, przekąskę, czy może na średnio interesujący liść.
Wiedziała, dlaczego Cornelius tutaj przyszedł - i wiedziała, że będzie musiała podjąć wiele trudnych decyzji. Dotąd przemykała gdzieś pod czujnym wzrokiem opinii publicznej, obecna, ale nienachalnie, prawie możliwa do zapomnienia, gdyby nie egzotyczna uroda. Odkąd jednak otrzymała najwyższe odznaczenie, do tego pojawiając się na scenie jako osamotniona przedstawicielka płci pięknej, musiała zacząć dbać o swój wizerunek jeszcze mocniej. Zwłaszcza, że zbudowany został na sieci kłamstw, z których nie do końca zdawała sobie sprawę; to Tristan stworzył nową Deirdre, to on zapewnił uzyskanie nieskazitelnych personaliów i dowodów na prowadzenie zupełnie innego życia. Ciekawość społeczeństwa mogła brutalnie nadwyrężyć poczucie nietykalności oraz podważyć misterną konstrukcję, składającą się na tożsamość tajemniczej madame Mericourt.
- Nie - odpowiedziała więc krótko na pytanie o biografię; nie myślała o tym,jak się prezentuje, przejęta, zdziwiona i obciążona nowymi obowiązkami; ostatnie dni spędziła otrząsając się z szoku i próbując jakoś odnaleźć się w nowej rzeczywistości, nawet przez moment nie zastanawiała się nad swoją marką. Dopiero teraz miała chwilę, by skupić na tym myśli. Nie sięgnęła jeszcze po wino, słuchając uważnie Corneliusa - raz po raz przenosząc wzrok z jego oczu na rosnące zaczerwienienie szczęki.
- Wolałabym zrezygnować z miana osoby publicznej - powiedziała w końcu cicho, wiedząc, że Cornelius w najlepszym wypadku skomentuje to uprzejmym chichotem. Pewnych rzeczy nie dało się cofnąć, a otrzymanie Orderu Merlina oraz oficjalne przejęcie pieczy nad stolicą stawiało ją w jasnym świetle reflektorów. Mogących wydostać z półmroku niedociągnięcia, kłamstwa i manipulacje. Zignorowała sugestie o podkreśleniu samotności, nie zamierzała grać na współczującej nucie wdowy, ba - czuła wielka niechęć do grania jakkolwiek, choć wiedziała, że to nieubłagane, a Cornelius: ma rację. I pojawił się tutaj ze słuszną motywacja.
- Co więc mi radzisz? Co musisz o mnie wiedzieć - i po co? - zapytała, chcąc nieco przeciągnąć czas na odpowiedź. Nie wiedziała, co robić. Brakowało jej Tristana, jego decyzji, rady, jaką mógł jej udzielić.
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
Strona 1 z 3 • 1, 2, 3
Loggia
Szybka odpowiedź