Wydarzenia


Ekipa forum
Loggia
AutorWiadomość
Loggia [odnośnik]05.07.21 22:00
First topic message reminder :

Loggia

★★★★
Z części restauracyjnej można wyjść bezpośrednio na loggię, z której roztacza się widok na bogatszą część magicznego portu oraz różane ogrody przy samej Fantasmagorii - latem dając doskonały widok na plenerowe występy. Mieści się na niej tylko jeden oddzielony od pozostałych stolik, któremu dyskrecję zapewnia kwiecista roślinność pielęgnowana w wysokich donicach. Zaklęcia chronią to miejsce przed pogodą, magiczną barierą strzegąc je zarówno przed zbyt niskimi, jak i zbyt wysokimi temperaturami, zatrzymując deszcze, śniegi i wiatry. Aranżacja balkonu nie odbiega od tego, co znajduje się wewnątrz restauracji.
Wstęp wyłącznie dla postaci krwi czystej.
[bylobrzydkobedzieladnie]


Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 20:22, w całości zmieniany 1 raz
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Loggia - Page 2 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Loggia [odnośnik]26.06.22 5:40
Zachował na tyle przezorności (świadomość tego, że musi uważać przy Deirdre na każde słowo i krok przychodziła łatwo po tym, gdy zademonstrowała mu działanie czarnej magii, a własny ból otrzeźwiał szybciej niż wcześniejsze tortury innych, których był świadkiem) by nie okazać jawnie zaskoczenia słowami pani Londynu. Nie, żeby zaskoczyło go to, że nie potrzebowała jego dumy - te słowa zbył uprzejmym, pokornym uśmiechem, tych się spodziewał. Zaskoczyło go to, czego ona się nie spodziewała. Był specjalistą od wystąpień publicznych i propagandy, przybył tu po to, by omówić z nią dalsze kroki, by zaoferować jej swoją ekspertyzę - jako pracownik Ministerstwa, jako sługa Śmierciożerców i Czarnego Pana - a ona... kazała mu skończyć zanim jeszcze zaczęli? Łudziła się, że może usunąć się w cień, zrezygnować z miana osoby publicznej? To - naiwność, z jaką obstawała przy tym, że nic się nie zmieniło - zaskoczyło go najmocniej. On już pierwszego kwietnia zrozumiał, że zmieniło się wszystko, że sukces Deirdre, Mulcibera i Macnaira jest przykładem nowego porządku świata. Otrzymali zaszczyty na równi z lordem nestorem Rosier, nie po nim. Pierwsi czarodzieje czystej, nie błękitnej, krwi, którzy objęli w posiadanie własne hrabstwa i miasta. Kawalerowie i Dama Orderu Merlina. Deirdre miała tydzień na oswojenie się z myślą, że stworzyła na nowo historię.
"Wolałabym zrezygnować z miana osoby publicznej?"
Nie skomentował tych słów chichotem, nie skomentował ich nijak - utrzymał pokerową twarz, pamiętając, jaka kara mogłaby go spotkać za złośliwość. Szczęka wciąż pulsowała bólem. A on nie miał nawet ochoty na złośliwości - był zbyt zdziwiony.
Nie rozumiał. Kobieta, która odmawiała teraz zaszczytów, ukrywając coś pod maską chłodu, nie była Deirdre, którą znał. Żadną z jej wersji, bo pogodził się już przecież z myślą, że od zerwania ich zaręczyn zmieniła się nie do poznania. Polityczna naiwność (przemieszana z czymś, co wziąłby nawet za nieśmiałość, gdyby nie jej pokerowa twarz - nie wykluczał jednak nawet tej możliwości, choć z niedowierzaniem; przed laty na własnym przykładzie pokazał przecież Deirdre, że w polityce niepewność najlepiej maskować wyniosłością) nie pasowała jednak ani do dawnej, ambitnej narzeczonej, z którą dzielił się marzeniami o politycznym szczycie, ani do potężnej czarownicy, która na jego oczach rzucała Imperiusy i zastraszała mugolskich polityków. Powinna sięgnąć po całą chwałę równie łapczywie, jak zrobiłby to on - zasłużyła na to, choćby z tego względu, że nawet on, Cornelius Sallow, którego serce niegdyś złamała, podziwiał szczerze (!) jej zasługi. A wraz z nim podziwiała je - powinna podziwiać - cała Anglia.
Cierpliwie odczekał aż skończy mówić, umilkł gdy kazała mu przerwać, siedział w ciszy (choć wiele go to kosztowało) gdy go obserwowała i powoli zapalała papierosa. Cierpliwość się opłacała, w końcu zadała mu pytanie, prosiła o radę.
Pozwolił sobie na ciche westchnięcie, niby naturalne, ale wystudiowane. Zauważył, w jaki sposób zerkała na jego szczękę, więc lekko dotknął siniaka opuszkami palców, nie ukrywając grymasu bólu. To chciałaś zobaczyć? Proszę bardzo.
Był człowiekiem dumnym, ale dla odpowiednich osób potrafił schować dumę do kieszeni. Na przykład dla Pani Londynu. Nie była już tylko służebnicą Czarnego Pana, znalazła się w ścisłych elitach - czy to rozumiała?
-Chcesz usłyszeć moją radę czy to, co chcesz usłyszeć, Deirdre? Mogę odejść lub powiedzieć ci wiele pięknych słów. Każdy, kto ma odrobinę rozsądku i zobaczy demonstrację czarnej magii powie ci wiele pięknych słów, a jestem pewien, że od tygodnia każdy kogo spotkasz mówi ci je tak po prostu, ze względu na twoją nową pozycję i odznaczenia. - zaczął, ostrożnie, łagodnie, ale konkretnie. -To się nie zmieni. Im wyżej jesteś, tym trudniej o szczerość. Mogę dołączyć do grona potakiwaczy, jeśli taka jest twoja wola. - zaproponował, bez śladu kpiny. Obydwoje wiedzieli, że widział jak rzucała Imperio, że nie musiał nawet dołączać do pochlebstw z własnej woli. -Pewnie kilka kolejnych nauczek, a będę mówił coraz mniej. Lęk to potężny środek perswazji. - rzucił na pozór pokornie, ale chyba ostrzegawczo. -Ale obydwoje wiemy, że służę Czarnemu Panu dzięki temu, że potrafię czytać myśli jednostek i nastroje gawiedzi, oraz mówić dużo i dobierać odpowiednie słowa. Służę także Tobie, Deirdre. Jako Śmierciożerczyni i jako pani Londynu. - skłonił lekko głowę, bez śladu ironii. -Moja rodzina od wieków służy lordom Avery, a oni - pomimo przypisywanego im... temperamentu - umiejętnie rozdumuchiwanego lub łagodzonego przez plotki Sallowów -cenią nas za szczere porady. To chciałbym ci zaoferować, jeśli mnie przyjmiesz. Szczerość, służbę, a jeśli zechcesz - rodzaj przyjaźni. Zawsze dobrze współpracowaliśmy, a sprawy leżące w kręgu mojej ekspertyzy mogą odjąć pracy tobie. - zaproponował, kładąc dłonie na stole i splatając palce w piramidkę. Widzisz, nie sięgam nawet po różdżkę, nie czytam ci w myślach. Odwzajemnił jej spojrzenie, łagodniej, ale prosto w oczy, nie jak zwierzyna płosząca się przed drapieżnikiem, a jak wilk cofający się przed alfą stada.
-Po pierwsze - zaczął, jeśli pozwoliła mu mówić. -obawiam się, że źle mnie zrozumiałaś. Nie będziesz i nigdy nie miałaś być przykładem propagandowych działań. To propaganda powinna działać dla ciebie. - wyjaśnił cierpliwie, z lekkim naciskiem na kluczowe słowa. Może dla laika niuans między tym, czy ktoś był obiektem czy klientem propagandy była subtelna, ale dla niego - kolosalna. -Możemy stworzyć własną prawdę, Deirdre. Dla ciebie. Cokolwiek zechcesz, utkam historię ze wszystkiego, a o rzeczach niemożliwych uprzedzę zawczasu. A, jeśli chcesz znać moją opinię, nie tyle możemy, co powinniśmy. Jak najszybciej. Opinia publiczna już jest ciebie ciekawa, jeśli nie będziesz kontrolować narracji o sobie, to gawiedź sama dopowie sobie resztę, plotkami, pogłoskami, zmyślonymi historiami - a tego nie chcemy. Ich pomysły będą głupsze niż twoje i moje. Psu trzeba rzucić kość, by nie pogryzł z głodu ręki swojego pana. - a psami byli oczywiście Londyńczycy.
-Od pierwszego kwietnia jesteś osobą publiczną. Pierwszą kobietą od lat, która zdobyła Order Merlina. Młodą, piękną, zagadkową. - przedstawił jej chłodne fakty, bez śladu pochlebstwa. -Pierwszą osobą w Anglii, która objęła panowanie nad naszą stolicą. Czarownicą, która pomogła oczyścić tą stolicę. Ludzie będą ciebie ciekawi, już są. To rzeczywistość - i decyzja nie moja, nie Ministerstwa, nie Twoja, a Czarnego Pana. - obydwoje wiedzieli, dlaczego Cronus Malfoy jest Ministrem Magii, nie musieli się okłamywać, że to decyzja Ministerstwa. -Prawdę mówiąc, nie sądziłem, że będziesz nią zaskoczona? - rzucił lekko, z udawanym zdziwieniem, ostrożnie próbując zagrać na jej ambicji i ośmielić ją do przyjęcia nowej roli. To akurat powinno być rolą przyjaciela, nie doradcy, ale czy naprawdę nie miała przez ostatni tydzień nikogo bliskiego? Czy naprawdę była zaskoczona tymi honorami? Nie mieściło mu się w to głowie - to ona była Śmierciożerczynią, to ona była blisko Czarnego Pana, do dzisiaj sądził chyba, że wiedziała o nadchodzących honorach albo przynajmniej się ich spodziewała. -Nie powierzyłby stolicy osobie, która nie jest do tego idealna. - dodał łagodniej, odnajdując w sobie iskrę empatii. -A moją rolą jest przekonanie całej Anglii do tego, że jesteś odpowiednią osobą na odpowiednim miejscu. - kobietą o migdałowych oczach na miejscu zarezerwowanym dla lordów; nie będzie to łatwe, ale Cornelius Sallow uwielbiał przecież wyzwania.




Słowa palą,

więc pali się słowa. Nikt o treści popiołów nie pyta.

Cornelius Sallow
Cornelius Sallow
Zawód : Szef Biura Informacji, propagandzista
Wiek : 44
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
niech nie opuszcza ciebie twoja siostra Pogarda

OPCM : 8 +3
UROKI : 38 +8
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1 +3
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Loggia - Page 2 Tumblr_p5310i9EoI1v05izqo1_500
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t8992-cornelius-sallow https://www.morsmordre.net/t9022-gaius https://www.morsmordre.net/t12143-cornelius-sallow#373480 https://www.morsmordre.net/f146-chelsea-mallord-street-31 https://www.morsmordre.net/t9021-skrytka-bankowa-nr-2119#271390 https://www.morsmordre.net/t9123-cornelius-sallow#275155
Re: Loggia [odnośnik]26.06.22 15:49
Krótkie westchnienie, które wyrwało się z ust Corneliusa, zirytowało ją bardziej niźli jakikolwiek komentarz. To nic, że głębszy oddech nie niósł ze sobą kpiny, pogardy czy zniecierpliwienia; coś w tym niewerbalnym przekazie zmierziło ją do głębi. Nie pokazała tego po sobie, wiedząc, że zachowałaby się więcej niż absurdalnie, zmarszczyła tylko brwi jeszcze bardziej, nadając swojej twarzy na kilka sekund grymas bardziej gadzi niż koci. Złudne wrażenie szybko przeminęło, wyprostowała się na wygodnym krześle, zaciągnęła papierosem i postanowiła posłuchać, co Sallow ma do powiedzenia. Wiedziała, że posiadał głęboką wiedzę na tematy propagandy i polityki, ufała mu też niemal bezgranicznie, lecz nie jako byłemu narzeczonemu, a poplecznikowi Czarnego Pana, zaufanemu na tyle, by wprowadzić go w tajemnice największej wagi. Nie mógł działać na szkodę Rycerzy Walpurgii, a więc rady padające z ust Corneliusa musiały być podyktowane najszczerszymi intencjami czynienia dobra. Dobra opłacalnego nie tyle Deirdre, co porządkowi, któremu tak wiernie służyli.
- Daruj sobie retoryczną ekwilibrystykę, dobrze wiesz, że nie potrzebuję czczego przytakiwania, a jeśli chciałabym posłuchać przygłupich klakierów, nie spotkałabym się akurat z tobą - prawie weszła mu w słowo, gdy tak celnie przemawiał. Celnie i bezsensownie, znał ją chyba na tyle dobrze, by wiedzieć, że nie uciekała od odpowiedzialności i niewygody; zniosłaby wiele dla większego dobra. Zirytowało ją - ponownie - przypuszczenie, że pragnie tylko świętego spokoju oraz pochlebstw; nie po to się spotkali. Energicznie strzepnęła popiół z papierosa do bogato inkustrowanej popielnicy, a długie, czerwone paznokcie mignęły tak szybko, że mogły przypominać krople krwi spadające na brzeg naczynia. Szkoda, że ta nie należała do Corneliusa; zawiesiła na moment wzrok na unoszącym się znad stołu cieniutkim kosmyku dymu, dając rozmówcy wyrzucić z siebie dziesiątki słów. Pełnych znaczenia, wprawnych, perfekcyjnie rozegranych; nie znajdował się jednak w saloniku pełnym dyplomatów ani na konferencji prasowej Ministerstwa. Od nagromadzenia dwuznacznych, łagodnych i wprawnych metafor oraz sugestii zaczynała boleć ją głowa.
- Możemy przejść do konkretów? - zasugerowała dość ostro, przeciągając się lekko i dyskretnie, ale znacząco, a quipao ściślej oblekło jej ramiona, pierś i talię. - Opowieści o historii Sallowów i twojejmu oddaniu mnie możesz zostawić dla swej małżonki - dorzuciła nie bez ironii, zaciągając się ponownie. Słowa, słowa, słowa. Kiedyś wierzyła w nie niemal ślepo, teraz, nauczona doświadczeniem: podchodziła do nich z pewną podejrzliwością. Sama władała nimi równie sprawnie, ale gdy nie musiała, pozbywała się maski retorycznej królowej, woląc tą...erotyczną? Nie, tą racjonalną. - Dobrze, uznajmy więc, że przyjmuję twoją przyjaźń. Co dalej? Czego ode mnie potrzebujesz? - powróciła do nieco łagodniejszego tonu, drugą dłonią sięgając w końcu po zbawienny kieliszek wina. Oby odpędził migrenę. Biedna Valerie, czy ona również cierpi na notoryczne bóle głowy, ilekroć Sallow nakręci się i zasypie ją setkami słów? Wychyliła trunek może zbyt szybko, nie było jej wygodnie w tej rozmowie, bynajmniej z powodu personaliów mistrza propagandy. Chodziło tylko o treść, o zagrożenie czające się w prawdzie, nawet tej pieczołowicie przygotowanej na publiczne okazanie. - Tak często wspominasz o nauczkach i lęku, że zaczynam podejrzewac, że po prostu to lubisz, Corneliusie - pozwoliła sobie na jeszcze jeden ostatni, dwuznaczny, prawie mruczący komentarz, ogniskując czujne spojrzenie na jego oczach. Życie bywało przewrotne; niegdyś to on w zaciszu ich domu pozwalał sobie na podobne sugestie. Było, minęło, tamta Deirdre umarła, rozszarpana na strzępy przez wygłodniałych klientów Wenus, ciągle pragnących więcej: jeszcze jedna z wersji historii, jaką musiała mieć w zanadrzu.
Czy powinna wtajemniczyć Sallowa w prawdę o sobie? Poprowadzić go grząskimi, brudnymi ścieżkami upokorzenia? Przyznać się do konsekwencji zerwania zaręczyn? Obnażyć najplugawszy czas egzystencji? Wszystko w niej wzbraniało się przed prawdą, im więcej osób znało sekret, tym większe ryzyko jego upublicznienia, a choć ufała Corneliusowi, to...wolała pozostać ostrożna. Głównie z powodu ego, dopiero niedawno powstającego z popiołów.
- To jaką narrację proponujesz? - spytała ostrożnie, przechodząc do konkretów. Usiadła porządniej, odłożyła kieliszek, dopaliła papierosa, trochę zbyt szybko wciągając dym do płuc. Musiała być skupiona; zmiażdżyła filtr palcami i wrzuciła go do popielniczki, po czym zaplotła dłonie na podołku, słuchając uważnie Sallowa. Mówił sensownie, porzucił ozdobniki i wyrazy uznania, śledziła jego tok myślenia uważnie, choć bez przyjemności. Tak wiele kłamstw, tak wielka odpowiedzialność, tak frustrujące ryzyko. - Nie jestem już młoda - wtrąciła krótko, te czasy dawno minęły, zbliżała się do trzydziestki, była wdową, matroną i madame - a nie niewinną mademoiselle. - Czego więc społeczeństwo jest ciekawe? Co muszą wiedzieć? - kontynuowała serię pytań, chcąc wybadać, ile może bezpiecznie zdradzić. - Czy propaganda nie może skupić się na Mulciberze i Macnairze? To mężczyźni. Utalentowany badacz i tajemniczy czarnoksiężnik; obydwaj przychylni dla oka, obydwaj kawalerowie - zasugerowała, uderzając w ostatni, obosieczny argument; wolałaby czytać w Czarownicy czy Proroku o historii i perypetiach Drew i Ramseya niż spodziewać się artykułów na swój temat. Zachowałaby się inaczej, gdyby mogła być szczera - lecz sukces, który osiągnęła, zbudowała na kłamstwie. Solidnym, zabezpieczonym przez Tristana. Ponownie powróciła do niego myślami, wolałaby, by tu był. Ta żałosna myśl nieco ją zirytowała, powinna poradzić sobie sama, tworzyła własną historię, ale... z Rosierem czuła się bezpieczniej. Pewna, że wybierze najlepsze chroniące ją i ich dzieci rozwiązanie. Wierzyła przecież w swą siłę i w to, że uczyni Londyn miejscem godnym podziwu, obawiała się tylko przesadnej wnikliwości. Nie mogła zawieść Czarnego Pana, a cienie rzucane na nieposzlakowaną opinię namiestniczki stolicy były sporym zagrożeniem.
- Wiem, że na to zasłużyłam, wiem też, że spełnię swe obowiązki, ale... - zawiesiła głos, musząc zdecydować, czy dopuści Corneliusa choć do ułamka utrzymywanej tajemnicy. Nie podjęła jeszcze tej decyzji. Zawahała się, widocznie, zacisnęła dłonie na krawędziach podłokietnika fotela i zacisnęła na moment usta ni to w grymasie niezdowolenia, ni to obojętności.- Więc czego potrzebujesz, by ich przekonać? Co musisz wiedzieć? - powtórzyła, mało płynnie zmieniając temat. Kątem oka widziała wychylającego się zza balustrady kelnera, dyskretnie sprawdzającego, czy podczas prywatnego spotkania czarodzieje nie potrzebują czegokolwiek; władczo machnęła dłonią, przyzywając go, gotowa złożyć zamówienie na talerz przystawek, głównie egzotycznych owoców. Tych morskich wolała nie próbować, nie przy Corneliusie.


there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down

OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
we still got the taste dancing on our tongues
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t1037-deirdre-tsagairt https://www.morsmordre.net/t1043-moira#6174 https://www.morsmordre.net/t12147-deirdre-mericourt https://www.morsmordre.net/f217-kent-wyspa-sheppey-biala-willa https://www.morsmordre.net/t4825-skrytka-bankowa-nr-301#103486 https://www.morsmordre.net/t1190-deirdre-tsagairt
Re: Loggia [odnośnik]29.06.22 4:14
Coś było nie tak, a Cornelius zdawał sobie sprawę, że stąpa po kruchym lodzie. W normalnych sytuacjach, ilekroć czuł się niepewnie (ale na tyle pewnie, by wsunąć rękę do kieszeni), sięgał po różdżkę aby poznać emocje swojego rozmówcy. Teraz, po pierwsze, wolał nie ryzykować, a po drugie - nie musiał. Legilimencja nie powiedziałaby mu nic, czego nie wiedział: Deirdre wydawała się zirytowana. Przez sekundę wyglądała niemalże jak spoglądający na ofiarę drapieżny wąż, ale nawet pomijając to przelotne wrażenie znał ją na tyle dobrze, by dostrzec, że za maską obojętności skrywa niezadowolenie. Dlaczego? Choć z pokorą przyjął Bucco, wiedząc, że powinien był ugryźć się w język w Bury St. Edmunds, to nie mógł oprzeć się wrażeniu, że może za humorem Deirdre kryje się coś jeszcze, że może wyżyła się nie tylko po to aby podkreślić autorytet. Nie mógłby jej zresztą za to winić, rozumiał. Ilekroć samemu czuł się niepewny lub zestresowany, lubił się odprężyć w cudzych wspomnieniach - jeśli ból lub poczucie kontroli dawało jej podobną satysfakcję, nie miał prawa jej oceniać. Zastanawiał się jedynie, co ją drażniło lub stresowało - i dlaczego. Przecież w teorii spełniły się wszystkie jej marzenia - ba, zdobyte honory przerosły pewnie jej oczekiwania. A Deirdre, którą znał, znosiła wiele dla większego dobra, ale zarazem nie miewała tremy. Nie podejrzewałby jej o niechęć do publicznych wystąpień.
-A ty wiesz, że nie potrzebuję pokazów czarnej magii by szanować Ciebie i Czarnego Pana, szczególnie publicznie. Bywam... zbyt wyniosły, ale nie jestem głupcem. - odparł, gdy orzekła, że nie potrzebuje przyklaskiwaczy. Gdyby nie Bucco, może by nawet nie pytał o to, czy potrzebowała szczerości - ale zasady ich relacji się dzisiaj zmieniły, nie tylko przez nauczkę, ale głównie przez jej nowe tytuły i zaszczyty.
Wolał się upewnić, nie lubił bólu ani niepotrzebnych lekcji - obrazą jego inteligencji byłoby sądzić, że nie wystarczy jedna. Deirdre wydawała się zaskoczona tym, że się przejął, albo po prostu chciała mu dopiec - ale zignorował jej docinek, podobnie jak docinek o Valerie, obydwa będące na tyle nie na miejscu (nie, gdy nie łączyły ich już namiętności), że zrzucił te słowa na karb jej humoru. Musiała wiedzieć, że nikt nigdy nie śmiałby użyć na nim czarnej magii - jeśli chciała kogoś, kto otrząśnie się po jej lekcji od razu, wybrałaby pewnie inną osobę. Lękał się szczerze i miał wrażenie, że właśnie to chciała zobaczyć - nie zamierzał więc kryć się z tym, że od dzisiaj ma zamiar dbać i o jej dobry nastrój i o własną skórę.
-Dałaś mi cenną lekcję, Deirdre - odpowiedział łagodniej, być może szczerze się z tym zgadzając, a być może wierząc, że właśnie to chce usłyszeć -ale wolę zapobiegać kolejnym niż kajać się zawczasu. Upewnić się, czego potrzebujesz. Skoro konkretów, przejdźmy zatem do konkretów. - wyjaśnił pojednawczo w odpowiedzi na jej kolejne docinki, notując w głowie, że dalsze pochlebstwa są zbędne. Albo ich nie potrzebowała, albo nie chciała - mógłby ją nimi zasypać, ale równie łatwo mógł zamilknąć. Słowa, słowa, słowa, to tylko instrument i instrument, potrafił być oratorem, potrafił być konkretny, nie byłby profesjonalistą gdyby nie potrafił zmieniać stylu rozmowy niczym kameleon.
-Cieszę się zatem z naszej przyjaźni. - wzniósł lekko kieliszek wina, a Deirdre mogło się wydawać, że w jego głosie pobrzmiała prawdziwa ulga albo wdzięczność, że mówił odrobinę cieplej. Ale może to tylko kolejna gra Sallowów?
Spytała, co potrzebował wiedzieć - celowo odwlekł odrobinę odpowiedź, pozwalając jej się wygadać, najpierw gdy niemal weszła mu w słowo, a potem gdy zbierała myśli przy winie.
-Pytasz, czego potrzebuję i co społeczeństwo powinno wiedzieć, ale to nieodpowiednie pytania. - wyjaśnił, a jego oczy zalśniły niemalże radośnie. Nie wytykał jej błędu, mówił z cichym entuzjazmem, tak jakby wtajemniczał ją w jakiś sekret. Uwielbiał to. -Prawdziwym pytaniem jest to, co chcesz żebyśmy wiedzieli, jaki idealny obraz chcesz namalować - pamiętaj, że to Ty jesteś panią sytuacji, swojej biografii. Powiesz, mi ile chcesz - kilka haseł, stelaż, całą wizję, ja dopowiem resztę i skonsultujemy wszystko razem. - nie był pewien, ile pracy Deirdre chce włożyć w kreowanie nowej siebie (lub prezentowanie prawdziwej siebie publiczności - samemu nie znał dziur w jej biografii, z prawdziwej swoim zdaniem Deirdre też mógł stworzyć pociągający obraz). Chętnie ją we wszystkim wyręczy, ale zauważył, że rozmowę zaczęła od mylnego założenia, że to ona będzie na usługach propagandy (a nie odwrotnie), a teraz pytała o potrzeby jego i społeczeństwa. Chciał uświadomić jej, że priorytety były inne - to ona była panią sytuacji, zarówno ze względu na swoje zasługi i pozycję, a także z powodu pragmatycznego faktu, że role wybrane przez innych zawsze odgrywało się gorzej i mniej wiarygodnie. Przynajmniej tak sądził Cornelius, od lat grający role, w których obsadzał samego siebie - i całkowicie nieświadom, że znana mu od jesieni Madame Mericourt, tak inna od Deirdre Tsagairt, również jest fikcją i kreacją ułożoną przez kogoś innego.
Dał się nabrać tak pięknie, że może zacząłby ją podziwiać - ale na razie zakładał, że jest mniej doświadczona w teatrze propagandy i cierpliwie ją do niego wprowadzał.
-Kolejnym pytaniem, które powinnaś zadać sobie równolegle jest, kto - lub co - może zachwiać Twoją pozycją, kto zna jakieś niewygodne fakty, kto wie zbyt wiele i może ci zaszkodzić. Przeważnie takie osoby ucisza się na różne sposoby, Biuro Dezinformacji zajmuje się obecnie tuszowaniem niewygodnych... czynów urzędników państwowych i tak dalej - można też płacić komuś pieniądze co miesiąc i zniknąć, a potem już nawet nie płacić -ale Ty jesteś ważniejsza od pracowników Ministerstwa, a ja mam jeszcze jeden sprawdzony sposób. Mogę po prostu sprawić, że zapomną. Wymaga to wysiłku, potrzebuję trochę czasu, ale jest skuteczne. - uśmiechnął się promiennie, optymistycznie, oferując jej coś, czego nie oferował często i lekko - całkowitą zmianę dawnych wspomnień za pomocą legilimencji. Potrafił to robić, choć kosztowało go o wiele więcej energii niż zwykłe czytanie wspomnień - skutecznie usuwał też wspomnienia o morderstwie Kruegera, ale bardzo świeże. Nie wiedział, jak daleko musiałby sięgnąć aby zatuszować cokolwiek z przeszłości Deirdre, ale da radę - a poza tym, jak wiele mogła mieć sekretów? W jego wyobraźni, może najwyżej kilka osób było świadkami czegoś niewygodnego - tego, jak używała czarnej magii, czy coś podobnego. Nie słyszał o niej przez ostatnie kilka lat, musiała być dyskretna sama z siebie, a Deirdre, którą znał wcześniej miała nieskazitelny życiorys i zawsze przestrzegała prawa. Inaczej nie chciałby przecież jej poślubić. Paradoksalnie, w jego wyobraźni to sekrety Mulcibera i Macnaira mogły sięgać głębiej - o Deirdre najwyraźniej myślał naprawdę dobrze, w najśmielszych przypuszczeniach nie sądząc, że z niewygodnych sytuacji mogliby ją rozpoznać klienci Wenus. Więcej osób niż mogliby znaleźć, a co dopiero wejść do głowy. Nie chodził tam, nie licząc niedawnego biznesowego spotkania z jednym arystokratą, przed zaręczynami - brzydził się prostytutek, lubił tylko wchodzić im do głowy, ale od tego miał tańsze dziwki.
-Z namiestnikami Mulciberem i Macnairem też porozmawiam, ich społeczeństwo też jest ciekawe, ale nie zastąpią Ciebie. - zapewnił w odpowiedzi na jej pytanie, dziwnie gorączkowe, wciąż niezrozumiałe. Dlaczego tak łatwo chciała oddać komuś swój blask? -Jesteś panią Londynu, stolicy kultury. Gwarantuję ci, że choć kury domowe z Yorkshire będą ciekawe przystojnych namiestników nowych hrabstw, to do ich wyobraźni bardziej przemawia Londyn niż Warwickshire i Suffolk. - ile myśli sami poświęcali tym hrabstwom zanim postanowili je zbrojnie zdobyć? Przed wojną - zero. -Poza tym, sytuacja w Warwickshire i Suffolk wciąż jest niestabilna - nie wątpię, że dzięki nowym rządom rozbłysną, ale Londyn już jest oczyszczoną i bezpieczną stolicą. Sukcesem, którego potrzebujemy - a Ty jesteś jego panią. - wyjaśnił czysto pragmatycznie. Może za kilka miesięcy lub lat takie Warwickshire stanie się ikoną i symbolem dla Anglików, ale na razie wciąż nie wykorzenili stamtąd wszystkich mugoli, a Londyn już był symbolem, już podnosił na duchu.  -To, że jesteś kobietą, że swoim zdaniem nie jesteś już młoda, to jak wyglądasz i jak się ubierasz, to, że miałaś męża - o dzieciach nie wiedział - to nieistotne. - dodał łagodniej, chyba wyczuwając jej wątpliwości, kontrast pomiędzy nią i Macnairem i Mulciberem. -Stworzymy z tego wszystkiego atuty, z twojego stylu może nawet nową modę. Potrzebuję tylko odpowiedniej historii, wszyscy na pewno będą ciekawi Twojego doświadczenia w kulturze, lat we Francji, niestety pewnie śmierci męża. Kochałaś go na tyle, by wpleść go w swoją biografię, czy wolisz usunąć go w cień? - kolejne pragmatyczne pytanie. Sam wybrałby drugą opcję, ale miłość bywała zagadkowa.


Słowa palą,

więc pali się słowa. Nikt o treści popiołów nie pyta.

Cornelius Sallow
Cornelius Sallow
Zawód : Szef Biura Informacji, propagandzista
Wiek : 44
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
niech nie opuszcza ciebie twoja siostra Pogarda

OPCM : 8 +3
UROKI : 38 +8
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1 +3
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Loggia - Page 2 Tumblr_p5310i9EoI1v05izqo1_500
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t8992-cornelius-sallow https://www.morsmordre.net/t9022-gaius https://www.morsmordre.net/t12143-cornelius-sallow#373480 https://www.morsmordre.net/f146-chelsea-mallord-street-31 https://www.morsmordre.net/t9021-skrytka-bankowa-nr-2119#271390 https://www.morsmordre.net/t9123-cornelius-sallow#275155
Re: Loggia [odnośnik]29.06.22 20:39
Uniosła lekko lewą dłoń, niecierpliwie, w raczej uspokajającym niż surowo uciszającym geście. Nie miała czasu na prywatne rozgrywki, lekcja została Corneliusowi udzielona, przyswajał wiedzę szybko i sprawnie, wierzyła więc, że ledwie cień siniaka na żuchwie mężczyzny wystarczy, by naprowadzić ich relację ponownie na słuszne tory. Już na dłużej, jeśli nie na zawsze; nie życzyła sobie ojcowskich sugestii, komentarzy odnośnie wyglądu czy powątpiewania w jej zdolności. Mogłaby jeszcze wyraźniej podkreślić swą przewagę, ale nie potrzebowała tego, po prostu dotrzymywała słowa. - Nie musisz być dla mnie taki miły. Nie lubię przesadnej słodyczy - powiedziała z mocą i lekkim westchnieniem, mając nadzieję, że kto jak kto, ale zaufany rzecznik Ministerstwa Magii potrafi odnaleźć balans pomiędzy skrajnościami. Drażniły ją pochlebstwa, nie pojmowała dlaczego, była łasa na uznanie, ale ostatnio jakiekolwiek komplementy dotyczące swej pozycji przyjmowała z trudnością. Na zewnątrz skromna aczkolwiek pewna siebie, w środku: gotowa syczeć i prychać. Zachowanie absurdalne, syciła się przecież szacunkiem, cieszyła przywilejami, na jakie ciężko zapracowała, irytowały ją jednak opinie...Corneliusa? Czarodziejów płci męskiej ogółem? Każdego, kto nie był Tristanem?
Musiała odłożyć to na bok, nagliły ich inne sprawy, mogące okazać się za kilka miesięcy niezwykle problematyczne. Niezależnie od stopnia przyjaźni, łączącej ją z głównym propagandzistą Nowej, Czystej Anglii. Zamilkła, poświęcając całą uwagę kelnerowi, podszedł do ich stolika nieśpiesznie, dyskretnie, przynosząc pozłacane półmiski pełne świeżych owoców oraz słodkich przekąsek: croissantów, bułeczek, makaroników i bogato zdobionych muffinek. Zaoferował się także z nalaniem kolejnej porcji wina zarówno madame Mericourt, jak i jej rozmówcy. Później: zniknął, nie oglądając się za siebie. Deirdre za to w zamyśleniu śledziła sylwetkę chłopaka, tak, jakby postura kelnera interesowała ją bardziej niż celne przemyślenia, którymi dzielił się z nią Sallow. Tak nie było, grała na czas, na tyle, na ile mogła. Nie z powodu uprzejmości, musiała zachować się rozsądnie, bo chociaż tuż przed nią siedział sojusznik, ba, przyjaciel, wiedziała, że nie może mu w pełni zaufać. Nikomu nie mogła.
- Tak jak ci już powiedziałam - odezwała się po chwili ciszy, w której sięgnęła po różany makaronik, odgryzając połowę ciasteczka; okruszki posypały się na przód sukni, ale niezbyt się tym przejęła. - wolałabym nie odmalowywać żadnego obrazu. Skoro mam nad tym władzę: chcę pozostać dziełem nieznanym. Tajemniczym. Jeśli przez to pomijanym - jestem na to gotowa - uniosła głowę znad przekąski, oblizując powoli usta, w zastanowieniu, nieświadomie kokieteryjnie. Naprawdę nie chciała splendoru i sławy: a przynajmniej nie chciał tego jej rozsądek. Niskie motywacje popychały w stronę należnej rozpoznawalności, siania postrachu lub uwielbienia wśród obywateli, sięgnięcia po to, na co zapracowała, ale...miała zbyt wiele do stracenia. - Dlaczego nie możemy tego zrobić? Tajemnicza madame Mericourt, niewiele o niej wiadomo, czarownica pracowita, oddana sprawie, pełna miłości do sztuki - to chyba wystarczy? - spróbowała raz jeszcze, być może naiwnie, przeforsować swój pogląd na popularność. A raczej jej brak; ciągle żyła przekonaniem, że pojawienie się na łamach gazet i językach tłumu będzie tylko zagrożeniem, nie potencjalną kopalnią zysków i wpływów. Wolała być ostrożna, zbyt wiele osób mogłoby zagrozić pozycji namiestniczki Londynu.
O tym samym zdawał się myśleć Cornelius, kiwnęła lekko głową, ni to z uznaniem ni to z czystego pragnienia podtrzymania jego uwagi, po czym sięgnęła ponownie po wino. Upiła kilka łyków, odkładając kieliszek na słowa o zmuszeniu niebezpiecznych person do utraty pamięci. Szkło stuknęło o blat stolika a Deirdre -
zaśmiała się nagle cicho, perliście, tak słodko i zmysłowo, że na kilka sekund Cornelius mógł zrozumieć, co w Mericourt widzieli inni mężczyźni - ten chichot słyszał po raz pierwszy, tak nie śmiała się czarownica, jaką znał kiedyś; Deirdre sztywna, zachowawcza i obojętna. Teraz: szybko jednak spoważniała, docierali do sedna problemu, jego centrum, którego nie mogła obnażyć.
- Wątpię, że byłbyś w stanie pozbawić pamięci kilkudziesięciu magów - skwitowała rozbawiona, tylko pozornie, bo pod wesołością skrywala się...rezygnacja? Irytacja? Lęk? Personalia stworzone przez Rosiera wydawały się niemożliwe do podważenia, wierzyła mu, lecz do tej pory nie stawiano jej w świetle reflektorów. Pojedyncze przypadki rozpoznania zdarzały się rzadko, mogła policzyć je na palcach jednej ręki, w większości wystarczyło dobre odegranie zdumienia i nieporozumienia; skośnookie piękności zlewały się w jedno, szlachcice nie chcieli zazwyczaj zdradzić swych wyskoków, szybko więc łagodziła ewentualny problem. Niestety, była świadoma, że dobra passa nie mogła trwać w nieskończoność; że finalnie pojawi się gość Wenus, który zapragnie coś na Miu ugrać. Dla galeonów, dla władzy, a najprawdopodobniej - dla połechtania męskiego ego. To jego wpływu bała się najbardziej, widziała, do czego zdolni są spragnieni władzy absolutnej czarodzieje. Cóż, będzie musiała sobie z tym poradzić sama.
- Dziękuję za propozycję, ale to nie będzie potrzebne - powróciła gładko do tematu legilimencji, świadoma, że poprzedni wybuch wesołości zasieje w Corneliusie podejrzliwość. Ciągle miał ją za tamtą niewinną, sztywną, nudną dziewczynę? - Moja pozycja w Londynie jest właściwie służbą. Służbą naszemu krajowi, czarodziejskiej społeczności, magicznej kulturze. Nie muszę zaspokajać ciekawości nikogo, tak długo, jak będę dobrze wykonywała swoje obowiązki - weszła mu w słowo, frazesy godne poklasku, ale obydwoje wiedzieli, że tłum szybko zdrapywał pozłotkę, chcąc dotrzeć do mięsa, wbić w nie paznokcie, zaciągnąć się zapachem tego co brudne, ukryte, ludzkie. Wadliwe. Budzące prymitywne namiętności. Czy mogła ukryć to głębiej, zakopać na dobre, pogrzebać żywcem Miu, urządzić jej ostateczny pogrzeb? Ilu ludzi musiałaby wtedy zabić? Ilu szlachciców pozbawić głów? Przetrzebienie arystokracji nie wchodziło w grę, a szkoda - wydawało się jedynym sensownym, ostatecznym rozwiązaniem.
- Wolałabym nie skupiać się na mojej przeszłości, a na tym, kim stałam się po zaślubinach, już jako pani Mericourt - odezwała się w końcu, powracając do raczenia się trunkiem, jakby w białym winie mogła utopić niezadowolenie, zaniepokojenie i dyskomfort. Typowe dla wspominania zmarłego małżonka - mężczyzny, który nigdy nie istniał. - Powiedzmy, że...mam pewne sekrety. Nie mogą wyjść na światło dzienne. Nigdy - podniosła wzrok znad kieliszka, a spojrzenie miała po raz pierwszy podczas tej rozmowy tak spokojne: i mordercze zarazem, poważne, nie drapieżne, ostateczne. Chciała, by Sallow pojął wagę sytuacji. - Przedstawmy mnie więc jako czarownicę wypełniającą swe obowiązki wobec rodziny i kraju. Jako żonę swego ukochanego męża, który zginął podczas anomalii, w ataku sprowokowanym przez mugoli - rzuciła pierwsze puzzle historii, właściwie nie wiedząc, co dodać jeszcze. Pierwszy raz tak konkretnie mówiła o Bastienie, o jego śmierci; do tej pory wspominała o niej delikatnie, metaforycznie; równie dobrze mógł umrzeć na śmiertelną chorobę, ze starości lub bohatersko - ale w odmalowywanym piórem Corneliusa obrazie musiała zdecydować się na jedną z opcji. - Był wspaniałym czarodziejem, utalentowanym artystą, opiekuńczym marszandem. Czułym i oddanym mężem. Oczywiście, że kochałam Bastiena. Całym sercem - dodała jeszcze, nagle zaciekawiona reakcją byłego narzeczonego. Bacznie śledziła jego twarz i spojrzenie; czy skrzywi się słysząc tyle pochlebstw padających z ust zazwyczaj oschłej Deirdre; pochlebstw skierowanych w stronę czarodzieja, któremu powiodło sie doprowadzenie jej do ołtarza?


there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down

OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
we still got the taste dancing on our tongues
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t1037-deirdre-tsagairt https://www.morsmordre.net/t1043-moira#6174 https://www.morsmordre.net/t12147-deirdre-mericourt https://www.morsmordre.net/f217-kent-wyspa-sheppey-biala-willa https://www.morsmordre.net/t4825-skrytka-bankowa-nr-301#103486 https://www.morsmordre.net/t1190-deirdre-tsagairt
Re: Loggia [odnośnik]10.07.22 10:06
Najchętniej uniósłby brew, ale boląca żuchwa zachęcała do uważania na własną mimikę twarzy. Kobiety bywały nieprzewidywalne, cenił zawsze Deirdre za jej spokój kontrastujący z innymi przedstawicielkami płci pięknej, ale dzisiaj zachowywała się… niezrozumiale?
-Jak sobie życzysz. - obiecał już mniej przymilnie, skoro nie życzyła sobie nadmiernej uprzejmości to przecież spełni jej życzenie - choć trochę ubodło go to, że tym razem przecież nie grał, tym razem jego pochlebstwa były szczere. -Im wyższa Twoja pozycja, tym słodsi będą dla Ciebie inni. - przypomniał jeszcze - mogła znaleźć szczerość (lub jej pozory) u niego, ale będzie musiała przyzwyczaić się do rzeszy pochlebców. Na przykład ten kelner, który tak prędko uwijał się przy stolikach, udając, że nie dostrzega jej spojrzenia - podlizywał się jej już, czy przytomnie uznał, że strach przysłuży się mu lepiej? Gdy nalewał im wina, ręka nawet mu nie drgnęła - ale potem uparcie nie oglądał się za siebie. Cornelius chętnie sprawdziłby jego emocje, dla czystej zabawy, ale dzisiaj i on postanowił mieć się na baczności, żadnych rozproszeń, rozrywka poczeka. Musiał się skupić na Deirdre, bo choć miał wrażenie, że zaczynali się wzajemnie rozumieć, to co jakiś czas trafiał na ścianę - tak jakby Mericourt była świadoma własnej pozycji, ale zarazem wypierała tą świadomość, udawała, że konsekwencje nie zaistnieją dopóki będzie omijać temat. -Możesz pozostać tajemnicza - zgodził się z bladym uśmiechem uznania, taka oprawa opowieści była wymagająca, ale całkiem ciekawa, mógł z tym pracować -ale nie będziesz pomijana, wątpię byś kiedykolwiek była, nawet jeśli usuniesz się w cień. Mogę porozmawiać z redaktorami gazet, ale nie nikt nie może wpłynąć na wyobraźnię tłumów ani udawać, że nie zmieniłaś historii. Londyn to nie pomniejsze miasto ani dalekie hrabstwo, będąc jego namiestniczką - już stałaś się symbolem. - tłumaczył cierpliwie, chyba drugi raz, choć łagodniejszymi słowami. Nie lubiła pochlebstw, zapamiętał - mówił zatem konkretnie, nie owijając w bawełnę. Nie mogą udawać, że nic się nie stało. -Ale ta historia… wystarczy, na początek. Uzupełnię dziury, utrzymasz tajemnicę lakonicznymi słowami i oddaniem pracy… - lakonicznymi, ale nie żadnymi, publiczne okazje będą od niej wymagać publicznych wypowiedzi, a każda wypowiedź zdradzi publice coś więcej o niej samej. Wypełni plamy na wyimaginowanym obrazie, nad którym będą pracować na bieżąco. -Publiczny wizerunek to nie coś, co ustali się raz - wymaga utrzymania, pracy, dostosowywania do okazji. Zaczniemy od tajemnicy, ciężka praca połączy się ładnie z miłością do sztuki - będziesz gotowa zdradzić, co rozbudziło w Tobie tą miłość, gdzie nabyłaś doświadczenia? Nie wszystko, ale dajmy spragnionej publice choćby kroplę. - zasugerował z uśmiechem i niekrytą ciekawością. Pamiętał, że ceniła piękno i kulturę gdy się poznali, ale nie przypominał sobie, by wychodziło to wtedy poza sferę zainteresowań - obydwoje byli wtedy pochłonięci innego rodzaju polityką. Życie zaskakiwało, to obejmując opiekę nad kulturą Deirdre zdobyła polityczny szczyt.
Nie oczekiwał od niej prawdziwej odpowiedzi, rzecz jasna - chciał tylko przećwiczyć tą, która stanie się częścią jej oficjalnej historii.
Przeszli do kwestii zagrożeń, z którymi przecież też sobie poradzą i…
…odłożył powoli kieliszek wina, zanim zdążył wziąć kolejny łyk - zaskoczony, marszcząc leciutko brwi, z namysłem maskującym zdziwienie. Spodziewałby się szyderstwa, ale nie słyszał w śmiechu Deirdre zimnej kpiny - słyszał coś innego, nie śmiała się wcześniej - nigdy - tak perliście, nie przy nim, nie do niego. Zatem do kogo, gdzie nauczyła się tego rodzaju zmysłowej kokieterii, nie przystającej ani do Ministerstwa Magii ani do obecnej okazji? Słowa, które nadeszły gdy spoważniała, były jeszcze bardziej zaskakujące choć w teorii spodziewał się, że Deirdre mogła wspiąć się na szczyt po trupach. W praktyce nie był chyba na takie wyznanie przygotowany, a poza tym trupy powinny być martwe - kilkudziesięciu magów, kilkudziesięciu świadków, kto, jak, dlaczego?
-Kilku…dziesięciu. - powtórzył powoli. -Faktycznie, moja propozycja nie byłaby tu… najskuteczniejsza ani najszybsza. - westchnął. Choć nie niemożliwa, nie, gdyby ktoś ich złapał i gdybym miał na to kilka tyg…miesięcy - dopowiedział sobie w myślach, z typową dla siebie arogancją. Deirdre nie dała mu dokończyć, mówiła dalej, z zaskakującą beztroską jak na kogoś, kto właśnie przyznał, że czuje się… zagrożony (?) przez kilkudziesięciu czarodziejów.
-Chwila, Deirdre. - poprosił, zaniepokojony. -Możesz wmawiać samej sobie co chcesz, aby służyło ci się lepiej, ale w oczach innych jesteś na szczycie. Jak arystokracja, choć jesteś ciekawsza, bo objęłaś tą pracę sama. A wrogowie nie śpią - jeśli posunęli się do oczerniania lady Black, do podburzania ludu na Connaught Square, to każdy może być celem plotek. Plotek, które w razie czego zwalczę, rozmyję, wyśmieje, zwalczymy, zajmę się Tobą osobiście i masz pełne wsparcie Biura Informacji - jej pozycja, jej służba, władza Śmierciożerców, to wszystko było nieskończenie ważniejsze od ulotek rozrzucanych w porcie i jednej akcji charytatywnej organizowanej przez niezwiązaną z Rycerzami szlachciankę bez pomocy Ministerstwa i Corneliusa (odkąd Silke przekazała mu jeden z oszczerczych plakatów zaniepokoił się jednak tym, że biedota może wymyślić coś takiego - i postanowił wzmożyć czujność) -ale prościej byłoby nie dopuścić do ich powstania. Kilkudziesięciu magów, czy ktoś z nich może wiedzieć coś… kompromitującego, może się skusić na pójście do gazet lub kolaborację z wrogami? Powiesiliśmy w jesieni jakiegoś chłopaka dystrybuującego Proroka Codziennego, choć osłabiliśmy i zdławiliśmy kontrpropagandę to w jakimś stopniu dalej działa. - ostrzegł, wciąż wierząc, że ci magowie to coś, z czym sobie poradzą - może ktoś, czyja rodzina zginęła na wojnie, może ktoś oszukany na pieniądze, może ktoś kto był świadkiem używania czarnej magii, musiał zgadywać, bo prawdę mówiąc nie miał pojęcia co i jak robiła Deirdre aby znaleźć się w gronie najbliższych sług Czarnego Pana. -Ale nie martw się - od miesięcy tuszujemy wszystkie… niewygodne informacje o osobach związanych z Ministerstwem, z Rycerzami. Skutecznie. - dodał optymistyczniej, to tym zajmowało się Biuro Informacji odkąd nie trzeba już było ukrywać magii przed mugolami. Pracy tam nie brakowało, ale uniknęli większych skandali. -Każdy ma sekrety. Pamiętaj, że kreujemy tu idealną rzeczywistość - nie szukam prawdy, a tylko potencjalnych pułapek. - powiedział ciszej, tym razem chyba nie w kontekście samej pracy, ale tak jakby próbował ją pocieszyć, jak do przyjaciółki - nieudolnie, nigdy nie byli w końcu tylko i aż przyjaciółmi, ale się starał. Wciąż zajęty propagandowymi zmartwieniami, drgnął lekko na dźwięk imienia Bastiena - mimowolnie wyobrażając sobie rywala, czarodzieja, który naprawdę skradł jej serce. Szybko upomniał się w myślach - nie powinien o nim myśleć jak o rywalu, nie teraz, gdy nie łączyło ich nic, a on był zaręczony. Nie powinien w ogóle myśleć o prawdzie, powinien myśleć o wykreowanym Bastienie, o historii, nad którą wspólnie pracowali. -Wspaniały… opis - pełen frazesów -a jakiś fakt, anegdota ze wspólnego życia z pewnością by go urozmaicił. - zauważył trzeźwo i dyplomatycznie Cornelius, orientując się, że Deirdre opisała Bastiena samymi przymiotnikami - nadal nie wiedział kim był, poza tym, że jakimś marszandem. -Anegdota, która stawia ciebie w dobrym świetle - inaczej ktoś dopowie sobie, że był lepszym marszandem, albo że zawdzięczasz karierę jemu. Skoro go kochałaś, niech oczywiście będzie doceniony w Twojej historii, ale zastanów się nad balansem - ile zawdzięczasz jemu, a ile sobie. Historia uczennicy przerastającej mentora to zawsze dobry motyw. - zasugerował, z własnego doświadczenia. Ty, Deirdre, przerosłaś mnie - nadal pracował w Ministerstwie, a ona siedziała w prowadzonym przez siebie lokalu, objąwszy pieczę nad samą stolicą.


Słowa palą,

więc pali się słowa. Nikt o treści popiołów nie pyta.

Cornelius Sallow
Cornelius Sallow
Zawód : Szef Biura Informacji, propagandzista
Wiek : 44
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
niech nie opuszcza ciebie twoja siostra Pogarda

OPCM : 8 +3
UROKI : 38 +8
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1 +3
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Loggia - Page 2 Tumblr_p5310i9EoI1v05izqo1_500
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t8992-cornelius-sallow https://www.morsmordre.net/t9022-gaius https://www.morsmordre.net/t12143-cornelius-sallow#373480 https://www.morsmordre.net/f146-chelsea-mallord-street-31 https://www.morsmordre.net/t9021-skrytka-bankowa-nr-2119#271390 https://www.morsmordre.net/t9123-cornelius-sallow#275155
Re: Loggia [odnośnik]13.07.22 20:03
Nie zgadzała się w pełni ze stwierdzeniem padającym z ust Corneliusa, na im wyższych poziomach hierarchii - tej czarnoksięskiej i tej ogólnej, spolecznej - się znajdowała, tym więcej goryczy osiadało na jej ustach. Słodkie pochlebstwa posypano lukrem tylko z wierzchu, praktycznie każdy komplement czy oferta przyjaźni skrywały drugie dno, a otwierająca je zapadnia prowadziła prosto w piekielny ogień. Wystarczyła chwila nieuwagi, by wpadła w pułapkę; przeżyła jednak zbyt wiele, by dać się skusić pozornej sympatii lub wielkim obietnicom. Towarzyskie sympatie przyjmowała uprzejmie, acz bez wielkiego uczucia, wszędzie wietrząc jeśli nie podstęp, to na pewno działanie obliczone na zysk. Czyjś zysk, nie jej; o własny rozwój musiała dbać sama, nikt nigdy nie zaofiarował jej prawdziwej wielkości. Prawie nikt; zaskakujące, że to mężczyzna nie cieszący się opinią wiernego, szczerego czy hojnego, rzucił jej do stóp cały świat. A raczej - rzucił do swych stóp samą Miu, a potem nauczył ją wszystkiego, co pozwoliło wspiąć się na sam szczyt. Doskonale pamiętała trudności towarzyszące każdej lekcji, przywoływała bez trudu smak upokorzenia, bólu, zagubienia i panicznego strachu, ale gdy spoglądała na te bodźce z dystansu łaskawego czasu, dostrzegała w tej tresurze czułość. I nie tylko, lubiła się łudzić, że także coś więcej. Coś, co pozwalało mieć nadzieję, co motywowało ją do działania, co sprawiało, że znosiła każdy nowy trud stawiany na jej drodze.
Nigdy nie sądziłaby, że będzie nim nazywać dyskusję o swym publicznym wizerunku. Czyż nie tego chciała? Zostać Ministrą Magii, stać na czele magicznej Wielkiej Brytanii, rządzić sprawiedliwie i surowo, zawsze w świetle reflektorów? O tym ostatnim aspekcie myślała najmniej, wiedziała, że z tą polityczną rolą wiąże się wiele zobowiązań natury wręcz wystawienniczej, ale w naiwnych marzeniach nie dochodziła do prozy codzienności. Zatrzymywała się na dekretach, komisjach; na sposobach na wzmocnienie pozycji Anglii, a nie rozjaśnionych fleszami bankietach oraz wścibskich dziennikarzach oraz reprezentantach opozycji, chcących podważyć nieskazitelną opinię minister.
Ale - nie znajdowała się przecież w marzeniach, a w swym prawdziwym życiu, nie zasiadała też na tym najważniejszym fotelu, miała pod swoją pieczą tylko Londyn. Musiała ochłonąć, rozegrać tę rozmowę mądrze, wykorzystując doświadczenie i spryt Sallowa. Schrupała ciasteczko do końca, upiła hojny łyk wina - i spojrzała na Corneliusa w niejednoznaczny sposób, ni to rozbawiony, ni rozgoryczony. - Wiem, że mogę zostać uznana za symbol, ale stanowczo nalegam, by nie kontynuować tej narracji. Ani w oficjalnych, ani w tych mniej... politycznych przekazach - zawiesiła głos, wiedziała, że rzecznik Ministerstwa Magii miał pewną kontrolę nad całymi mediami wydawanymi w Anglii. - Rozumiem potrzebę podkreślania męstwa - znów urwała, kąciki ust nieco zadrżały; ach, jakże w niesmak większości musiała być jej nominacja, zwłaszcza w świetle artykułu Mulcibera - ale w kontekście madame Mericourt skupmy się na pokorze. Pracowitości. Skupieniu na obowiązkach. Służbie magicznemu społeczeństwu a zwłaszcza obywatelom Londynu - ciągnęła, orientując sie, że łatwiej przychodzi jej wypowiadanie się o sobie w trzeciej osobie, ustawienie madame jako postaci z powieści. - Od zawsze kochała piękno i sztukę. Głównie jednak jako obserwatorka, nie aktywna twórczyni. Wiedziała, że powinna szanować ciężką pracę i dzieła innych czarodziejów. Czerpała satysfakcję, motywację i siłę z historii magów uwiecznianą na płótnach, stronicach ksiąg a przede wszystkim - w wieloznacznej estetyce muzyki - kontynuowała, przedstawiając to, co chciała udostępnić szerszej publice. Słodkie kłamstwo, nie interesowała się sztuką, wolała suche dokumenty, reportaże, rzeczowość nauki. - Można wspomnieć, że działała w dyplomacji, w artystycznym jej aspekcie - postukała paznokciami o brzeg kieliszka - rozkwitła jednak dopiero po zaślubinach z Bastienem. To on pozwolił jej w siebie uwierzyć, prowadząc ją ku sukcesowi. Bez męskiego wsparcia, protekcji oraz mądrości, nie stałaby się czarownicą, jaką jest teraz - dawna Deirdre nigdy nie wypowiedziałaby tych słów, obecna: serwowała je z autentyczną (czy aby na pewno?) wiarą. Wiedziała, komu zawdzięczała swój sukces. Zbyt cenny, by móc go zaprzepaścić przez...kilkudziesięciu wichrzycieli.
Reakcja Corneliusa nie umknęła jej uwadze, nie zareagowała jednak w żaden sposób. Spoważniała, choć rozsiadła się na krześle wygodniej, nonszalancko, nieco opuszczając się na oparciu, poły sukni rozchyliły się odrobinę, obnażając bladą skórę nagiej nogi, ale wydawała się tego nie zauważać, zatopiona w myślach. Nie ufała Sallowowi na tyle, by zdradzić swój największy sekret. Już nie, jeszcze nie; nieistotne, nie chciała przyznać się do tego, kim była. Miu umarła. Bezpowrotnie. I nawet ryzyko jej publicznego zmartwychwstania nie było w stanie przekonać ją do sięgnięcia po pomoc dawnego narzeczonego. - Oczywiście, że mogą rozsiać plotki. Bardzo krzywdzące. Wierzę jednak, że sięgną po absurdalne argumenty, takie, które ty i twoi współpracownicy obalicie bez żadnego problemu - odpowiedziała w końcu po długiej chwili napiętej ciszy. - Zduszenie ich w zarodku byłoby oczywiście lepszą opcją, dlatego możesz mieć pewność, że w granicach swych możliwości, będę lobbować za dofinansowaniem twych działań - ciągnęła znacząco, mogła więcej i zamierzała z tego skorzystać. By chronić siebie, ale także opinię o Śmierciożercach, o Rycerzach Walpurgii, o sługach Czarnego Pana. To jednak on zaproponował jej stanowisko, podejrzewała, że tak było; a On wiedział o wszystkim. Musiał więc być pewien, że sobie poradzi. Z pomocą Corneliusa i bez niej. - Powiedzmy, że potencjalną pułapką będzie jakiekolwiek zagłębianie się w moją przeszłość. Propaganda powinna skupić się na ostatnim roku działań madame Mericourt, maksymalnie dwóch - przestrzegła, zaplatając dłonie na piersi. Straciła apetyt, wino szumiało w skroniach coraz mocniej, nie sięgała więc po kolejny kieliszek, wiedząc, że złagodzi niepokój, ale jednocześnie wystawi ją na większe ryzyko obnażenia swych lęków. - Ależ Corneliusie, ależ to chyba oczywiste, że swój sukces zawdzięczam Bastienowi. Nie czytałeś ostatniego artykułu o różnicy płci...? - zdziwiła się w teatralnej uprzejmości, ciekawa, jakie stanowisko zajmie Sallow. Udławi się ciasteczkiem, widząc, jak się zmieniła? Opowie się po stronie silnych wiedźm? Rozpocznie pieśni pochwalne pod adresem Mulcibera? - Chcę kontynuować jego pracę. Anegdoty? Wątpię, by jakakolwiek z nich nadawała się dla publiki. Mam opowiedzieć ci, jak kochał się ze mną na balkonie francuskiego hotelu, nie mogąc powstrzymać się od dotknięcia mnie? - zmrużyła oczy, żartowała, skrajnie i kontrowersyjnie, może go prowokując, może chcąc uciec od tego tematu na dobre.


there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down

OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
we still got the taste dancing on our tongues
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t1037-deirdre-tsagairt https://www.morsmordre.net/t1043-moira#6174 https://www.morsmordre.net/t12147-deirdre-mericourt https://www.morsmordre.net/f217-kent-wyspa-sheppey-biala-willa https://www.morsmordre.net/t4825-skrytka-bankowa-nr-301#103486 https://www.morsmordre.net/t1190-deirdre-tsagairt
Re: Loggia [odnośnik]22.07.22 2:02
-Pokora, pracowitość, służba. - powtórzył powoli, smakując każde słowo. Wyprostował się odruchowo na krześle, oczy rozbłysły na sekundę, jak zawsze gdy się czymś ekscytował. Zwykle idealnie kontrolował swoją mimikę, ale Deirdre mogła czytać go łatwiej niż inni - gdy był w niej zakochany, próbował w końcu być szczery, przyjmując nieco swobodniejsze maski niż zwykle. -Piękny slogan, piękna oś narracji. Doskonale zgrywa się też z naszą polityką, a nawet artykułem w "Horyzontach". - uśmiechnął się, rad, że znaleźli porozumienie. Słuchał uważnie dalszej części historii, dopijając wino i splatając palce w piramidkę. -Doskonale. Przemyślę jeszcze tą część przed zaślubinami z Bastienem i dam ci znać. Niektórzy mogą pamiętać cię z Ministerstwa - w Departamencie Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów zajmowała się dyplomacją, ale jej pasja do sztuki nie błyszczała jeszcze tak jasno jak w ułożonej teraz opowieści -ale ci będą pamiętać także mnie i zaufają mojej narracji. Nie będę mówił o nas, Bastien będzie głównym bohaterem - pamiętał doskonale, że sobie tego nie życzyła, a teraz i jemu byłoby to nie na rękę, nie gdy właśnie rozgłosił swoje nowe zaręczyny - -ale jeśli spyta o Ciebie ktokolwiek ze starych znajomych, zawsze pasjonowała cię kultura. - zaproponował, przekuwając ich dawną relację na ich korzyść. Nie sądził, by ktokolwiek śmiał pytać, ale niektórzy urzędnicy ich pamiętali, a jeśli tak - to on, były narzeczony, znał przecież Deirdre najlepiej; nikt nie zakwestionuje jego narracji o jej oddaniu sztuce i pracy, nawet w czasie prywatnym. Deirdre zawsze zresztą ceniła kulturę, bardziej niż Cornelius, po prostu uwypuklali teraz jej... kwalifikacje, przedstawiając obecną rolę jako pasję i powołanie.
Nie spodziewał się po niej odwołań do męskiej protekcji, ale nie zamierzał ich kwestionować. Wpisywały się w narrację o potędze czarodziejów, a pośrednio podłechtały także jego. Wiedział, że to nieznajomego Bastiena przedstawia jako swojego dobroczyńcę, wiedział, że prawdziwym twórcą jej sukcesu był Czarny Pan, któremu wiernie służyła; wiedział, że ich własne drogi się rozminęły - ale wspólnych lat nie uważał za stracone, już nie. To on zaczął uczyć Deirdre kłamstw i manipulacji politycznej dyplomacji, to on dzielił się z nią ambicjami, nawet jeśli sama pchnęła je dalej - to czuł się w jakiś sposób dumny.
-Ale, jak mówisz, będziemy unikać przeszłości. Francja, w nadmiarze, znudziłaby zresztą Brytyjczyków. - granica między egzotyką, kulturą i ksenofobią była w końcu cienka. Deirdre i tak wyglądała obco, nie ma po co zagłębiać się w jej lata spędzone u boku (coraz bardziej irytującego, lecz propagandowo użytecznego) Bastiena.
Nadal nie miał pojęcia, z jakimi plotkami powinien walczyć, ale najwyraźniej nie uznała za istotne, by się tym podzielić. Absurdalne zanotował w pamięci, mimowolnie zastanawiając się, jakie ziarna prawdy chciała pogrzebać - ale faktycznie, do tego powrócą w chwili zagrożenia.
-Cieszy mnie poparcie dla propagandy - będę mieć oczy i uszy szeroko otwarte, a pióro w gotowości. Gdybyś sama znalazła jakiekolwiek zalążki plotek, daj mi natychmiast znać. Środki podjęte zawczasu mogą zadziałać cuda. - poprosił, mając w rękawie całą gamę środków zapomnienia, od zastraszeń po legilimeincję.
Może nawet po coś więcej. Pierwszego człowieka rozkazał zabić dla Valerie, w tym roku zaczął zabijać już sam, przy Deirdre. Potrafiłby pewnie zabić także dla niej, Deirdre była wszak wspólną sprawą - a dla tej przekroczył już wszelkie moralne granice. Nigdy nie wierzył w żadne ideały, nie robił tego dla lepszego świata i nie robiłby tego, gdyby nie odnalazł w służbie Czarnemu Panu korzyści - ale za każdy do niedawna obrzydliwy czyn spotykała go przecież nagroda. Zaszczyty, dopuszczenie do grona Rycerzy Walpurgii, wygody, medale. Nadal nie lubił brudzić własnych rąk, nigdy nie odnajdzie w przemocy przyjemności, ale nagrody były zbyt słodkie by się im oprzeć.
-Bastien nie żyje, a ty jesteś namiestniczką Londynu. Cieszę się, że podobał ci się artykuł - powątpiewał w to by naprawdę tak było, nie wierzył chyba, że mogła aż tak się zmienić albo aż tak kogoś kochać, ale grał w jej grę. -Horyzonty Magii potrzebują n a s z e j propagandy, głosów takich jak Ramseya. Ta gazeta stawała się niebezpieczna, publikując kontrowersyjne tezy profesora Vane - między wierszami recenzji jego książki Cornelius wyczytał, że Vane rozważa iż mugole mogli lub mogą mieć dostęp do magii, hipoteza gorsząca w obecnych czasach -a Mulciber sprowadził ją na właściwe tory. - z naukowcami było negocjować ciężej niż nawet z plotkarami z "Czarownicy", byli nieznośnie wręcz oddani prawdzie, ale Cornelius miał teraz punkt zaczepienia. Nie obchodziła go prawdziwość tez Mulcibera (choć bardzo mu się podobały), dla propagandy były genialne.
Pomimo obolałej szczęki wrócił mu szampański humor, choć do czasu. Uniósł lekko brwi i zacisnął usta, słysząc o balkonie. Naprawdę? Na wspólnych wakacjach w Marsylii też kochali się często, choć nie na balkonie.
Sięgnął po kieliszek wina, ale był już pusty.
-Anegdoty mogą być równie dobrze krótkimi historiami nadającymi się dla publiki, jak moment, w którym zaraził cię miłością do baletu, pierwsza sztuka, którą razem widzieliście  - ale na razie to zostawmy. Mam z czym pracować, Deirdre, dziękuję za twój czas. - i lekcje, zarówno te zademonstrowane, jak i niewypowiedziane. Zmieniła się, była zagadką, reagowała na sukces inaczej niż się spodziewał. -Jestem do dyspozycji, jeśli będziesz - chciała porozmawiać, potrzebowała kogoś, kto życzy ci dobrze, jeśli przyjmiesz aferę przyjaźni, chciał powiedzieć, ale okazywanie afektu i troski nie przychodziło mu łatwo. Gubił się w słowach, jeśli miały przekroczyć intymność kogoś tak dumnego jak Deirdre, łatwiej byłoby mu znaleźć pochlebstwo dla kogoś, na kim mu nie zależało. -jeśli będziesz mnie potrzebowała. - dokończył zręcznie. Omówili wszystko, na czym mu zależało - teraz czekało go sporo pracy, nie tylko nad jej biografią, ale i nad innymi propagandowymi konsekwencjami pierwszokwietniowej uroczystości.

/zt x 2 :pwease:


Słowa palą,

więc pali się słowa. Nikt o treści popiołów nie pyta.

Cornelius Sallow
Cornelius Sallow
Zawód : Szef Biura Informacji, propagandzista
Wiek : 44
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
niech nie opuszcza ciebie twoja siostra Pogarda

OPCM : 8 +3
UROKI : 38 +8
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1 +3
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Loggia - Page 2 Tumblr_p5310i9EoI1v05izqo1_500
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t8992-cornelius-sallow https://www.morsmordre.net/t9022-gaius https://www.morsmordre.net/t12143-cornelius-sallow#373480 https://www.morsmordre.net/f146-chelsea-mallord-street-31 https://www.morsmordre.net/t9021-skrytka-bankowa-nr-2119#271390 https://www.morsmordre.net/t9123-cornelius-sallow#275155
Re: Loggia [odnośnik]31.08.24 21:31
| 6 XI

- Więc planujesz uprzykrzyć mu życie, tak? - Nie miała pojęcia, jak długo już rozmawiały, tematem zahaczając ostatnio o dziennikarza niezadowalającego lady Travers, ale czas spędzony z Melisande nigdy jej nie męczył, zwłaszcza, że w ostatnim czasie nie miały okazji do nieskrępowanej konwersacji. Zjedzenie wspólnej kolacji - w przerwie obowiązków madame Mericourt, w La Fantasmagorii - było więc miłą odmianą, chwilą wytchnienia, lżejszą od innego tego typu rodzajów celebracji. Siedziały tylko we dwie przy stoliku na tarasie, z dala od innych gości, za przeszklonymi drzwiami, skapane w blasku świec, spowite intensywnym aromatem ostatnich tego sezonu róż, magicznie utrzymywanych przy życiu nawet przy kapryśnej pogodzie. Wieczór był chłodny, nad magicznym portem zbierały się ciężkie, deszczowe chmury, zdające się szorować obłokami po dachach spichlerzy, magistratów, kamienic i hangarów, w których drzemały statki, lecz na tarasie restauracji było na tyle ciepło, by mogły cieszyć się tym półmrokiem i wyjątkowymi potrawami, a przede wszystkim - swym towarzystwem. Deirdre czuła, że odpoczywa, nawet jeśli jej strój pozostawał w pełni służbowy, włosy spięte warkoczem w ciasną koronę na szczycie głowy, a uszy obciążone drogimi, rubinowymi kolczykami. Migoczącymi w identyczny sposób, w jaki czyniło to wirujące w jej kierunku wytrawne wino. Ostatnio dystansowała się od słodkości, te kojarzyły się jej zbyt...nieprzewidywalnie.
Wolała nie wracać wspomnieniami do cukierkowej premiery, obfitującej w szereg przedziwnych wydarzeń, lecz skupienie się na tym, co z pewnością namacalne i realne, pozwalało kontynuować konwersację bez dywagacji na temat potencjalnie narkotycznego działania słodkości przygotowanych przez mistrza Scarpelliego. Żal, jaki odczuwała lady Travers wobec dziennikarza, wydawał się nieco przesadzony, lecz Deirdre zbyt długo przebywała z Tristanem, by nie poznać prawdziwej głębi charakteru Rosierów. Dumnych, butnych, przekonanych o tym, że są centrum wszechświata. W niektórych aspektach przekonanie to było więcej niż słuszne, lecz w głębi ducha Mericourt nie dziwiła się reporterom, oczarowanym urokiem Evandry - przegapienie innych dam wydawało się jasne to wyjaśnienia. Wydawałoby się jej podejrzane, gdyby nie padli jego ofiarą: wtedy mogłaby podejrzewać, że w "Czekoladowej Rzece" znaleźli się szpiedzy lub rebelianci płci damskiej, metamorfożki lub specjalistki w transmutacji, które pojawiły się tam, by siać zamęt. Uroda nawet najwspanialszej lady gasła przy nienaturalnym pięknie potomkini wil, co nie zmieniało faktu, że podobne zachowanie na pewno uraziło wrażliwe kobiece ego średniej z Róż.
- Nie szkoda twojego cennego czasu na takiego szaraczka? - spytała jeszcze łagodnie, nieoceniająco; właściwie obserwowanie efektów zemsty Melisande byłoby naprawdę intrygujące. Sposób dokonywania zadośćuczynienia wiele mówił o człowieku - przyglądała się przyjaciółce znad kielicha z winem z ciekawością, zastanawiając się, do czego ta byłaby zdolna. Zechce zniszczyć dziennikarzynę publicznie? Z fajerwerkami i hukiem - czy może subtelnie, zza kulis, pociągając za sznurki? Uczyni to natychmiast, chcąc po prostu rozwiązać problem jak najszybciej, czy rozciągnie go w czasie? - Nie masz innych potencjalnych wrogów, którymi chciałabyś się zająć? - dodała melodyjnie, jej słowa nie były prowokacją ani kpiną, kierowało nią szczere zainteresowanie tym tematem. Podlane kolejnym łykiem trunku i pięknem nadchodzącej nocy.
Pięknem nagle rozdartym nieprzyjemną rysą. Siedziała bokiem do wejścia na loggię, Melisande zajmowała lepsze miejsce z widokiem na gasnący już różany ogród i panoramę Tamizy, to Deirdre dostrzegła więc jako pierwsza zbliżająca się ku nim sylwetkę. Rozkołysaną w sposób wskazujący na doskonały nastrój, postawną, przyciągającą od razu uwagę dopracowanym krojem i kolorem ubrania. Jeszcze miała nadzieję, że skręci w bok, że nie wkroczy na taras, zmierzając do ich stolika, ale łudziła się naiwnie, oprócz nich w loggi nie było nikogo. Dotychczasowy leniwy uśmiech, goszczący na twarzy Mericourt, nieco zbladł, roziskrzone oczy pociemniały: detale te nie były łatwe do dostrzeżenia, nie spięła przecież ramion ani nie zacisnęła palców na uchwycie kieliszka z mocą umożliwiającą jego roztrzaskanie. Nagle posmak wina w jej ustach zrobił się nieprzyjemnie gorzki.


there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down

OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
we still got the taste dancing on our tongues
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t1037-deirdre-tsagairt https://www.morsmordre.net/t1043-moira#6174 https://www.morsmordre.net/t12147-deirdre-mericourt https://www.morsmordre.net/f217-kent-wyspa-sheppey-biala-willa https://www.morsmordre.net/t4825-skrytka-bankowa-nr-301#103486 https://www.morsmordre.net/t1190-deirdre-tsagairt
Re: Loggia [odnośnik]02.09.24 14:46
Uniosła brwi przenosząc ciemne spojrzenie na Deirdre kiedy pomiędzy nimi zawisło pytanie mierząc ją nim uważnie. Wargi wyginał lekki, subtelny uśmiech, a może coś co jedynie odgrywać miało podobną rolę. Szukała możliwości - sposobności, by wybadać sprawę, której nie dało się poruszyć w momentach kiedy otaczało je więcej ludzi. Teraz, zdawało się idealne. Jeszcze kilka łyków wina, pozornego rozluźnienia, snucia na temat dziennikarzyny, który musiał ponieść karę.
- Poniekąd. - potwierdziła, odwracając tęczówki by spojrzeć znów przed siebie, na rozciągający się widok. Na ciężkie deszczowe chmury zbierające się nad portem abstrakcyjnie odpowiadającym nastrojowi wewnątrz niej samej. Frustrację odsuwała od siebie szybko, próbując obejmować się spokojem, albo skupiać myśli na tematach przynoszących jej zadowolenie - nie mogła poddać się zbyt wielkiemu wzburzeniu ponownie. Nawet tego nie było jej wolno - oddać się oczyszczającej złości, furii. Zakuta dziś w kajdany noszonego pod sercem życia - dziedzica, spoiwa, przyszłości. Uniosła kielich do warg, ale ledwie zamoczyła w trunku usta - nie dlatego, że nie chciała zbyt szybko się odurzyć, coś drażniło ją dzisiaj w posmaku wina. Wróciła do niej tęczówkami ponownie, kiedy zadała kolejne z pytań.
- Ten szaraczek miał czelność zignorować mnie, zwracając się jedynie do ciebie i Evandry. Jeśli nie wiedział kim jestem, tym większy błąd popełnił. Jeśli zignorował mnie intecjalnalnie jest głupcem który zadarł z niewłaściwą osobą. W obu przypadkach - musi za to zapłacić. Mam teraz wiele czasu, Manannan najchętniej niewypuszczałby mnie z zamku. - orzekła nie zamierzając odpuścić nikomu, kto potraktował ją w ten sposób. Może mogłaby odnaleźć w sobie łaskę, gdyby zwrócił się tylko do jej bratowej, wiedziała o magii płynącej w żyłach Evandry i zazdrościła jej tej umiejętności. Jej życie byłoby zdecydowanie prostsze, gdyby jednym mrugnięciem mogła zmusić mężczyzn do uległości. Teraz musiała się męczyć, prowadzić rozległe i rozciągnięte frustrująco w czasie gry. Nie pozwoliła, by płomień złości rozgorzał w niej na nowo, dziś pilnując się bardziej. Nie dziś, od czasu otrzymania informacji o własnym stanie. Jej dziecko nie było winne niefrasobliwości otaczających ją ludzi. Lista osób którym ufała znów gwałtownie się zmieniła, ale jej zachowanie ku większości - głównie kobiet - pozostawała taka sama. Deirdre też tam była tego dnia, dlatego przyglądała się jej zachowaniom kiedy się spotykały słowa pozostawiając jednak bez zmian - nie było sensu ich zmieniać, kiedy rozprawiały o rzeczach tak mało ważnych. Kolejne z pytań uniosło kącik jej warg ku górze, mimowolnie zadarła też górną wargę w geście, który nie pojawił się przed nią wcześniej, niknącym równie szybko jak szybko zajaśniał w przestrzeni tarasu na którym siedziały. - Mam. - wyznała w końcu. - Jeszcze go nie zlokalizowałam. Ale to tylko kwestia czasu. - powiedziała ze spokojem, ciemne onyksowe spojrzenie zawieszając na namiestniczce, jej podbródek uniósł się ku górze. W tęczówkach próżno było szukać czegoś więcej ponad pewnością i abstrakcyjnym zadowoleniem z wyzwania, które zdecydowała się podjąć. Rzadko zmieniała raz powzięte plany, tego nie zamierzała porzucić. To już nie była kwestia zdrady a dumy. Zaspokojenia własnych emocji. Zemsty. Mijający czas jej nie przeszkadzał - ponoć wszak ta, na zimno, smakowała najlepiej. Będzie miała okazję przekonać się o tym na własnej skórze. - Pisarzyna będzie jedynie przystawką przed tym. - oznajmiła pozwalając by jej wargi rozciągnęły się w urokliwym uśmiechu a w ciemnym spojrzeniu zajaśniały refleksy autentycznego oczekiwania spełniania powziętych planów, posmakowaniu swoistego rodzaju zwycięstwa. To - bez wątpienia - miało należeć do niej. Bez względu na koszty, które przyjdzie zapłacić po drodze. - To mi przypomina, że chciałam cię o coś zapytać. - powiedziała kompletnie nieświadoma pojawienia się znajomego mężczyzny, skupiona na swojej towarzyszce jej zachowaniu i reakcjach. - Szukam jeszcze kogoś. - dodała poruszając leniwie nadgarstkiem, wprawiając w ruch napój w naczyniu które trzymała. Zerkając na nie na krótką chwilę nim skupiła się ponownie na niej. - Mężczyzny, może nawet kilku. - wyznała przesuwając brodę odrobinę w lewą stronę. Deirdre znała ludzi - nie tylko przez obecną funkcję, ale i to, czego podejmowała się wcześniej. A Melisande musiała znaleźć każdego który nosił pewne miano. - Karkaroff - mówi ci to coś? - zawiesiła między nimi pytanie. Musiała go znaleźć i zadbać o swojego syna - na Manannanie nie zamierzając polegać w żadnej z kwestii dotyczących jego bezpieczeństwa. Wykorzystywać bez skrupułów każdego, kto mógł jej pomóc w tej. Nadal nie wiedząc, czy przyszłość istotnie można było zmienić. Ale na razie, czekając nadejścia wolności, która kosztować miała ją tylko trochę czasu wolała skupić na innych aspektach snu, który do niej przyszedł.


I've heard allegations 'bout your reputation
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
Melisande Travers
Melisande Travers
Zawód : badacz; behawiorysta smoków; początkujący twórca świstoklików
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I do not chase. I conquer.
You will crumble for me
like a Rome.
OPCM : 10
UROKI : 0 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +1
TRANSMUTACJA : 10 +7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 19
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica

Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t4704-melisande-rosier#100644 https://www.morsmordre.net/t5050-nulla#108518 https://www.morsmordre.net/t12140-melisande-travers https://www.morsmordre.net/f15-norfolk-corbenic-castle https://www.morsmordre.net/t5178-skrytka-bankowa-nr-1209 https://www.morsmordre.net/t5098-melisande-rosier#110615
Re: Loggia [odnośnik]05.09.24 20:35
Chociaż od mojego powrotu z Peru minęły zaledwie godziny – i to takie, w czasie których nie zmrużyłem nawet oka – czułem się, jakby minęło co najmniej kilka tygodni. Zdecydowanie zbyt wolno płynął mi czas zwłaszcza teraz, gdy jak najszybciej chciałem sformalizować swój narzeczeński stan i uczynić go stanem małżeńskim. Gdyby to zależało wyłącznie ode mnie, w tej chwili zamiast upijać się w tej podrzędnej baletowej spelunie, ciągnąłbym Elvirę do ołtarza i ślubował jej wszystko, cokolwiek by sobie tylko zażyczyła. Niestety w pewnych kwestiach mój los nie zależał ode mnie i musiałem podporządkować się absurdalnie patriarchalnym i nieżyciowym zasadom socjety, co oznaczało, że swój pierwszy dzień po powrocie mogłem zagospodarować w inny sposób. Wybrałem więc ten, który najbardziej odpowiadał mojemu humorowi: a ponieważ mój był skwaszony i niezadowolony koniecznością niecierpliwego oczekiwania, postanowiłem zepsuć go też innym.
Nogi same poniosły mnie do La Fantasmagorii, zahaczając jednak o restaurację po drodze do gabinetu, w którym tak przyjemnie spędziłem czas kilka tygodni temu. Faktycznie, w Peru miałem na głowie zgoła inne zajęcia niż jedzenie, więc nagły ścisk w żołądku domagający się posiłku wydawał się całkiem naturalny, tak jak pierwsza, druga i trzecia szklaneczka wytrawnego alkoholu. W pewnym momencie przestałem je liczyć, zapijając po prostu swoją tęsknotę i niecierpliwość, złorzecząc pod nosem na bzdurne zasady i tradycje oraz układając w myślach przemowę, jaką uraczę Bradforda, gdy tylko zdołam dotrzeć do domu. Szósta rano wydawała się odpowiednią porą na to, aby mu zakomunikować swoje oświadczyny, dając jednocześnie do zrozumienia, że jako starszy brat niemożebnie się obija i to w końcu nie moją rolą jest dawanie przykładu.
- A wtedy mówię jej, nie, rozkazuję jej, że zostanie moją żoną – pochwaliłem się po raz czwarty kelnerowi i musiałem z podziwem zauważyć, że za każdym razem wykazywał się olbrzymim profesjonalizmem, gratulując mi z pełną powagą w głosie. Zapewne liczył na sowity napiwek, niemniej mnie samego szlag by trafił już przy pierwszym razie; co mnie obchodziło życie obcych ludzi? Postanowiłem więc spełnić jego oczekiwania i gdy podniosłem się w końcu z krzesła, zostawiłem na blacie stolika odpowiednią liczbę połyskliwych monet. Ku mojemu zaskoczeniu trzymałem się dość prosto, a świat nie wirował mi przed oczami. Czyżby w tym podłym lokalu podawano rozwodnione trunki? Przynajmniej krewetki były naprawdę pyszne i nieco podbudowały mój podminowany nastrój.
Spojrzałem na zegarek, było jednak za wcześnie, aby wracać do domu, poza tym moja wizyta tutaj miała zdecydowanie inny cel niż napchanie żołądka. Skierowałem się więc ku korytarzowi prowadzącemu do wewnętrznej części budynku, ale już po kilku krokach, gdy spojrzałem nieco w bok, mignęła mi znajoma sylwetka. Zatrzymałem się, przypatrując się jej dokładniej, bo w oddaleniu i za szkłem drzwi mogła być tylko przywidzeniem, lecz po upewnieniu się, że mam do czynienia naprawdę z Melisande, ruszyłem w jej kierunku. Dopiero kilka metrów od wyjścia na taras dostrzegłem, że nie siedzi sama. Moja twarz momentalnie przybrała zadowolony wyraz, a po irytacji i podminowaniu w nastroju nie było ani śladu. Przywołałem uprzejmy uśmiech, wyprostowałem sylwetkę i bez wahania pociągnąłem za klamkę, chwilę później odcinając nas od restauracyjnego gwaru. Wszedłem dokładnie w chwili, w której moja droga przyjaciółka, która tak okropnie zalazła mi za skórę kilka tygodni wcześniej, domagała się koniecznie znajomości z paroma mężczyznami. Jednego zaś łaskawa była wymienić nawet z nazwiska.
- Melisande, na Merlina – uniosłem w górę brwi, zdziwiony nieco jej zapalczywością w dążeniu do realizacji, miałem nadzieję, wyłącznie towarzyskich kontaktów. Uprzejmy uśmiech zamienił się w jawne rozbawienie, gdy nie czyniąc sobie absolutnie nic ze złowrogich spojrzeń drugiej kobiety, ominąłem ich stolik i stanąłem przy tarasowej barierce. Dopiero wtedy spojrzałem na Dei. - Madame – skłoniłem lekko głowę – szukałem cię. - Nie zamierzałem ukrywać celu wizyty wiedząc, że już samo to mogło ją wyprowadzić z równowagi. Specjalnie do niej przyszedłem, specjalnie chciałem ją zobaczyć; nie było chyba wyraźniejszego sygnału, że n i e zamierzałem dawać jej spokoju. Rozejrzałem się po loggii. Kameralna atmosfera, niewielka przestrzeń, klimatyczne światło świec sprawiały, że samą przyjemnością było przebywanie w tym miejscu; miły dodatek w postaci odpowiedniego towarzystwa czynił je wręcz na swój sposób romantycznym. - Nie sądziłem jednak, że moje poszukiwania zostaną nagrodzone również towarzystwem róży Rosierów. Ten wieczór stał się o wiele przyjemniejszy – rzuciłem na złagodzenie swojego bezceremonialnego wejścia, wygodniej oparłem się o balustradę, swobodnie rozpinając guziki marynarki i dając znać, że zamierzam się tu rozgościć. - Co knujecie? - szepnąłem nieco teatralnie; może jednak ten alkohol wcale nie był taki rozrzedzony, bo nagle poczułem, jak robi mi się gorąco i musiałem dwa razy mrugnąć, aby utrzymać wzrok w odpowiednim miejscu. Chociaż to drugie mogło być wynikiem odzienia obu kobiet.
Harland Parkinson
Harland Parkinson
Zawód : Uzdrowiciel, drugi syn
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 0
UROKI : 0
ALCHEMIA : 6 +2
UZDRAWIANIE : 19 +2
TRANSMUTACJA : 0 +1
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 11
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Czarodziej

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t12391-harland-dunstan-parkinson#381407 https://www.morsmordre.net/t12425-dior#382440 https://www.morsmordre.net/t12445-harland-parkinson#382735 https://www.morsmordre.net/f170-gloucestershire-cotswolds-hills-broadway-tower https://www.morsmordre.net/t12451-skrytka-bankowa-nr-2651 https://www.morsmordre.net/t12439-harland-parkinson#382675
Re: Loggia [odnośnik]06.09.24 19:50
Nie rozumiała pełnej pasji niechęci Melisande do nic nie znaczącego dziennikarza, ale nie musiała tego robić, by chcieć ją wesprzeć. Życie nauczyło ją pokory, nie pozwalając rozwinąć się megalomanii - obserwowała kierowane egoizmem czy przekonaniem o własnej wspaniałości porywy serca z dystansu, zastanawiając się, czy kiedyś i ona stanie się równie...próżna? Wątpiła w to, lecz w milczeniu uniosła kieliszek wina, w niemym toaście za paskudny los oczekujący szaraczka, ośmielającego się zignorować lady Travers. W chaosie sytuacji, w gęstym tłumie, gdy przed sobą miał półwilę i żonę nestora, a tuż obok nową Namiestniczkę, cieszącą się - czego nie lubiła - nagłym zainteresowaniem. Mogłaby powtórzyć logiczne argumenty, mogące przekierować niechęć dawnej Róży na bardziej efektywne tory, ale nie czuła takiej potrzeby. Melisande była nieodrodną siostrą Tristana: jeśli coś sobie postanowiła, na pewno nie odpuści. - I co zamierzasz mu zrobić? - spytała, unosząc lekko brew, ciekawa mrożących krew w żyłach obrazków, które z pewnością zamierzała odmalować przed nią przyjaciółka. - I postępuje rozsądnie. Sytuacja ciągle jest niestabilna, powinnaś unikać niebezpieczeństw za wszelka cenę - dodała słysząc o zamknięciu, na które skazywał żonę Manannan. Nie wyobrażała sobie, by jakikolwiek trzeźwo myślący arystokrata postępował inaczej: jednym z jego podstawowych obowiązków była ochrona kwiatu, który mu powierzono, a ta konkretna róża wymagała wyjątkowej troski i uwagi. - Zwłaszcza w twoim stanie - dodała ciszej, pozwalając sobie na lekki uśmiech; spojrzenie Deirdre przesunęło się na moment przez skryty pod materiałem sukni brzuch przyjaciółki. Wspaniała nowina, jaką została niedawno obdarzona, szczere ją ucieszyła. Im więcej czystokrwistych dzieci, tym lepiej, a potomek akurat tej dwójki czarodziejów na pewno okaże się silny: w nie aż tak odległej przyszłości mogąc stanowić podporę nowego porządku, o jaki teraz walczyli. Odkąd została matką zaczynała patrzeć dalej: nie spodziewała się, że bliźnięta będą rosły tak szybko. Perspektywa kilkunastu lat nagle nie wydawała się aż tak odległa, ba, stawała się niemal namacalną rzeczywistością. O jaką obydwie musiały zawalczyć, na różne sposoby.
Kiedy twarz lady Travers przyjęła butny, nieco lisi wyraz, Deirdre przechyliła głowę w bok - z zaciekawieniem przysłuchując się strzępkom słów dotyczących prawdziwego wroga. - Zdradzisz mi kto to? - spojrzała na Melisande spod półprzymkniętych powiek, zaintrygowana. Nie naciskała gwałtownie na obnażenie sekretu, ale coś w zaciętym wyrazie twarzy przyjaciółki sprawiało, że poznanie personaliów głównego dania wydawało się niezwykle cenne. Jeśli ktoś wzburzył ją do tego stopnia, by godny pożałowania dziennikarz - któremu przecież chciała zniszczyć życie - to Deirdre z radością poznałaby całą wiążącą się z tym historię. - Nie muszę chyba dodawać, że masz moje pełne wsparcie w każdym aspekcie kary, jaką chciałabyś mu wymierzyć. Gdy już znajdzie się w twoich pięknych dłoniach - ciągle nie zlokalizowała przecież tej osoby; mógł być to problem, ale chyba niezbyt poważny. Mericourt nie miała pojęcia, o co mogło chodzić, czekała więc na dalsze informacje.
Nie spodziewając się również rewelacji, które padły z ust szlachcianki po chwili. Ukryła zdziwienie bezpardonowym wystosowaniem ilościowej potrzeby męskiego towarzystwa.
- Dlaczego... - zaczęła, chcąc dopytać o powód poszukiwania grona samców, lecz w tej chwili beztroska aura wspólnego wieczoru została bezpowrotnie zepsuta. Przesunęła wzrok na wymijającego ich stolik Parkinsona, wyraźnie równie zadziwionego rozbuchanymi potrzebami Melisande. Nie wydawał się szczerze przejęty, wręcz przeciwnie, emanował dziwnie radosną energią. Nietrzeźwą w sposób, który kojarzył się jej jednoznacznie z zbyt brzemiennym w skutkach spotkaniem w dusznym wnętrzu kasyna. Zacisnęła usta, lecz sekundę później je rozluźniła, nie chcąc zdradzać, jak bardzo rozwścieczyło ją pojawienie się na tarasie tego akurat mężczyzny. - Harlandzie - odparła na jego powitanie beznamiętnie, odkładając kieliszek na stół i prostując się na krześle, tak, jakby instynktownie czuła, że musi mieć wolne ręce. Tak na wszelki wypadek ewentualnej obrony lub ataku. Szukał jej: po co? - Z jakiego powodu? - podniosła na niego wzrok, niechętnie przyjmując różnicę poziomów. Mógł zająć jedno z wolnych miejsc przy stole, najwyraźniej wolał jednak nad nimi górować. - Obawiam się, że jestem zajęta, ale jeśli napiszesz mi list, odpowiem na niego najszybciej jak tylko zdołam - kontynuowała jeszcze, podkreślając - choć niezwykle subtelnie i grzecznie, jak miała to w zwyczaju - że nie jest tu mile widzianym gościem. Najchętniej od razu by go wyprosiła, ale byłoby to niekulturalne, a przede wszystkim obnażyłoby jej słabość. Wydawał się też dobrze zaznajomiony z Melisande; przesunęła na nią wzrok, zastanawiając się, jaka relacja łączy ją z Parkinsonem. - Absolutnie nic - odparła miękko na pytanie bruneta, na razie nie kontynuując odpowiedzi o Karkaroffie. Może Travers nie chciała, by rozmawiały na ten temat z kimś trzecim, dawała jej więc przestrzeń do ewentualnej zmiany tematu.


there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down

OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
we still got the taste dancing on our tongues
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t1037-deirdre-tsagairt https://www.morsmordre.net/t1043-moira#6174 https://www.morsmordre.net/t12147-deirdre-mericourt https://www.morsmordre.net/f217-kent-wyspa-sheppey-biala-willa https://www.morsmordre.net/t4825-skrytka-bankowa-nr-301#103486 https://www.morsmordre.net/t1190-deirdre-tsagairt
Re: Loggia [odnośnik]09.09.24 12:16
- Yhm… - wypadło w krótkim wyrazie zastanowienia. - Widzisz, wcześniej zamierzałam złamać mu kilka kości, może rozmówić się z redaktorem naczelnym. I plan właściwie nie będzie się różnił, ale może zamiast zniszczyć mu karierę, wykorzystam go dla własnych korzyści. I tak będę potrzebowała kogoś z mediów w niedalekiej przyszłości. - zastanowiła się na poważnie, spoglądając przed siebie. Może poza upomnieniem głupiego dziennikarzynę lepiej było wykorzystać? Nie wiedziała jeszcze, co miało przynieść jej więcej korzyści.  
- Przecież nie wskakuje w nie z uśmiechem szaleńca. - powiedziała bagatelizując sprawę, kręcąc z niezadowoleniem głową. - I nie zarzucam mu braku rozsądku, bardziej przewrażliwienie - które sam sobie sprowadził. W rezerwacie, czy Fantasmagorie nic mi nie grozi. Poza tym, zabieram Fallanisa ze sobą i kryształ. - przypomniała a może wyjaśniła bo i dzisiaj specyficzny kocur znajdował się u jej boku. Jego głównym zadaniem jest odstraszać - ale Melisande ma pewność, że w razie potrzeby podąży za jej rozkazem. Pracuje z nim od kiedy go dostała, poświęcając czas na tresurę i odpowiednie zachowania. Krótkie westchnienie wypadło z jej warg na wspomnienie jej stanu. Tak, dokładnie tak jak mówiła Tristanowi, to zdanie zdecydowanie szybko zaczęło przynosić jej irytację. Mimo to odpowiedziała na uśmiech przyjaciółki, dźwigając własne kąciki ust ku górze. Trudno było nie przyznać, że mimo wszystko - i problemów, którymi musi się zająć - i ją ten stan rzeczy kontentował. Potrzebowała dziecka - syna najlepiej. Dziedzica, spoiwo sojuszu łączącego ich rody.
- Kiedy tylko się dowiem. - zgodziła się potakując krótko głową. Dołożone słowa propozycji - a może bardziej obietnicy, rozciągnęły mocniej jej usta, zadzierając górną wargę odrobinę wyżej, zdecydowanie pomoc, którą ofiarowała jej Deirdre mogła jej się przydać. Nie będzie musiała wyjmować nikogo, po prostu zabierze ją ze sobą. - Idealnie, chętnie. - przyznała, bo właściwie od początku nie zamierzała owej kary wymierzać własną dłonią, a użyć do tego innych - bardziej w tej kwestii… kompetentnych. Uniosła wino, by zaraz mruknąć. - Hm… - w nie, nachylając się do przodu, wyciągając rękę jakby sobie o czymś przypomniała. W jednocześnie chwili chcąc mówić i mając trunek w wargach, potrzebowała chwili żeby go przełknąć. Uniosła drugą z dłoni, żeby je zasłonić. - Właściwie, możesz mi pomóc z czymś innym jeszcze. - przyznała odsuwając kielich, kiedy upewniła się że zapanowała nad wszystkim. - Pamiętasz szampan, który rozdawali w Zaciszu Kirke? Różowy. Smakował mi jak nic wcześniej. - przyznała i właściwie nie kłamała - łatwiej było poruszać się po prawdzie przecież. - Przypominasz sobie kto nam go podawał? Nie zwróciłam uwagi. - bo nie patrzyła przecież na służbę, nawykła do niej, obrzeżem świadomości rejestrując obecność tych, którzy mieli jej pomagać - przynajmniej w miejscach w którym była gościem tylko na chwilę i z danej wiedzy korzyści nie miała mieć żadnej. Teraz działała dwutorowo, sprawę badając w kontekście samej Deirdre a jednocześnie faktycznie poszukując sprawcy całego zajścia - ten musiał zapłacić za to, czego dopuścił się przecież.
Odwróciła głowę odnajdując właściciela głosu, unosząc brwi odrobinę w wyrazie twarzy, który mówił ze stoicką pewnością jedno:  - Naprawdę nie ma potrzeby wzywać Merlina, Harlandzie. - przywitała go tymi słowami obserwując jak wchodzi na taras który zajmowały, gotowa już dokonać prezencji, wstrzymana jednak przywitaniem które wystosował ku siedzącej obok niej kobiecie. Przeniosła tęczówki na nią, a potem na niego, wracając finalnie do Deirdre, przez mgłę przypominając sobie nazwisko Parkinsona, puzzle zaczynały odnajdować własne miejsce, choć mimo że się zorientowała jej wyraz twarzy nie powiedział niczego - bo właściwie nie wiedziała jeszcze wiele, mogła jedynie podejrzewać, że to do tego pałała niechęcią siedząca obok kobieta - całość obserwowała z uprzejmy zaskoczeniem.
- …Traversów. - weszła mu w słowo przypominająco, mrużąc odrobinę oczy i unosząc brodę. Jeśli planował używać w towarzystwie jej nazwiska, winien tego, które nosiła teraz - nie wcześniejszego. - Istotnie, raduj się. Spotkać nas dwie jednocześnie to objaw niebywałego szczęścia. - zawyrokowała z rozbawioną manierą. - Może chciał osobiście poprosić o złotą lożę - zastanowiła się spoglądając na Deirdre - w końcu ta, najlepsza, przeznaczona była głównie dla nich. Pozornie niewinne pytanie, nie zdradzało wiele, od prowadzona nad niewielkim stolikiem dyskusja w znajomym gronie. Ale ciemne tęczówki obserwowały każdego z nich uważnie.
- Postanowiłam, Harlandzie, pójść za twoim słowem. Zacznę od spełnienia. Dziedziczeniem majątku zajmę się później. A skoro już podejmować się czegoś - zawiesiła tęczówki na Harlandzie w ciemne tęczówki łapiąc te należące do niego. Uniosła rękę, by zasunąć ciemny kosmyk włosów za ucho, przesuwając palcami po nim aż do długiej, łabędziej szyi na której skończyła niewinny gest. - czemu by nie zrobić tego z rozmachem? - stawia między nimi retoryczne pytanie unosząc brwi w rozbawieniu przesuwając spojrzeniem do Deirdre, wracając Harlanda na nim zawieszając je na dłużej. O Karkarffowie nie chciała z nim rozmawiać, zamiast tego zdecydowała się powrócić do rozmowy, która wzburzyła go wtedy niebywale. Miała dzisiaj dobry humor, mimo problemów z Manannanem uzyskała jego zgodę na oba przedsięwzięcia którymi chciała się zająć. - Jak się miewa Bradford? Jestem pewna że wspomina nasze spotkanie równie przyjemnie co ja. - wargi rozciągnęły się w niemal chochliczym, figlarnym uśmiechu. Była pewna że zirytowała go wtedy - swoją obecnością, butą, odwagą. Poruszyła, czy przyciągnęła? Miało się dopiero okazać.


I've heard allegations 'bout your reputation
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
Melisande Travers
Melisande Travers
Zawód : badacz; behawiorysta smoków; początkujący twórca świstoklików
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I do not chase. I conquer.
You will crumble for me
like a Rome.
OPCM : 10
UROKI : 0 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +1
TRANSMUTACJA : 10 +7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 19
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica

Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t4704-melisande-rosier#100644 https://www.morsmordre.net/t5050-nulla#108518 https://www.morsmordre.net/t12140-melisande-travers https://www.morsmordre.net/f15-norfolk-corbenic-castle https://www.morsmordre.net/t5178-skrytka-bankowa-nr-1209 https://www.morsmordre.net/t5098-melisande-rosier#110615
Re: Loggia [odnośnik]09.09.24 18:28
Piękny to był wieczór i piękne towarzystwo, którego wyjątkowość poczułem wraz z pierwszym złapanym spojrzeniem mojej słodkiej Miu, spojrzeniem uwięzionym na sekundę, może dwie, gdy podniosła na mnie wzrok. Niechętny, wypraszający, zdegustowany moją obecnością, wzrok pamiętliwy, lecz przede wszystkim patrzący z dołu, tam gdzie było jej miejsce. Jej imię w moich ustach zabrzmiało jak przekleństwo, lecz ach! jakie słodkie ono było; klątwa, której mógłbym się poddać bez wahania, byleby słuchać, jak wypowiada je raz za razem w tej pozornej beznamiętności, którą pragnęła przykryć gorejące ku mnie uczucia. Bo że p ł o n ę ł a morzem uczuć, tłumiąc złość, tłumiąc wściekłość, odczuwałem aż nadto. Mimowolnie dotknąłem szyi, nie tracąc jednak nic ze swojej swobodnej bezpośredniości.
- Zapragnąłem powspominać przeszłość – odpowiedziałem, nie mijając się właściwie z prawdą, chociaż w tej chwili pragnienie to zeszło na drugi plan. Widząc je obie, porzuciłem chęć zepsucia Dei humoru, jako że i mój zdawał się być już nieco podbudowany. - Och. List – wychrypiałem, czując nagłą suchość w gardle, nieodłączny znak, że nieco przesadziłem z alkoholem, który tak bezsensownie wysuszał ludzkie wnętrze, dosłownie i w przenośni. - Uwielbiam pisać do ciebie listy, droga namiestniczko – obdarzyłem ją słodkim, tak chłopięco słodkim uśmiechem i nawet mrugnąłem. Zupełnie niepoważnie, zupełnie dalece od szlacheckich standardów dyskusji. Poklepałbym ją po ramieniu, gdyby nie wymagała to ode mnie ruszenia się z miejsca. - Szkoda jedynie, że tak długo muszę czekać na odpowiedź – westchnąłem z wyczuwalnym żalem – postanowiłem więc pofatygować się osobiście. Mam głęboką nadzieję, że mnie nie wyprosisz? - zapytałem nieco buńczucznie, pogrywając sobie z nią w otwarte karty, wystawiając na niemą próbę: wyrzuci mnie w obecności Melisande, niewątpliwie musząc się potem tłumaczyć ze swojej brutalnej decyzji? Nader ciekawe byłoby oglądanie tego przedstawienia i pokrętnych tłumaczeń zapewne dalekich od prawdy i przeszłości.
Zamiast jednak dalej ją prowokować, co podpowiadał mi nie do końca trzeźwy rozsądek, zwróciłem się w kierunku jej towarzyszki. Ta – na szczęście! - zdawała się porzucić już myśl o spotkaniu z mężczyznami w liczbie mnogiej; najwyraźniej moje towarzystwo okazało się wystarczające, aby zaspokoić jej nagłe i niespodziewane pragnienie.
- Szukasz spełnienia? Tutaj? - zapytałem Melisande, powstrzymując się od dwuznacznego zerknięcia na Dei i omal nie zaczynając rechotać na tę całą ironię sytuacyjną, która docierała do mnie mimo alkoholowej mgiełki. Cóż za niesamowity zbieg okoliczności. - Jesteś w takim razie w doskonałych rękach, moja droga. La Fantasmagorie zdecydowanie ma... rozmach – potwierdziłem, kiwając potakująco głową z entuzjazmem godnym wiernego fana tego miejsca i jego właścicielki. Daleko mi było do przekroczenia granicy, za którą runęłaby sekretna fasada mojej przeszłości z Dei, niewątpliwie jednak wkrótce mogłoby do tego dojść, gdybym przypadkowo nie zapanował nad swoim językiem. Postanowiłem więc korzystać z okazji, jaką nieświadomie podsunęła mi Melisande.
- Ach, Bradford, cóż, nie widziałem go od kilkunastu dni, gdyż byłem poza krajem, drogie panie. W ostatnich dniach borykałem się z lekkim bólem szyi – zrobiłem minę cierpiętnika, w pełni zresztą zasłużoną, bo faktycznie swoje wycierpiałem, jeśli nie fizycznie to gojąc ranę na mojej dumie – i musiałem odpocząć od szkodliwych czynników – rozłożyłem ręce w geście bezradności, że nawet ja, wielki medyk i uzdrowiciel, nie ze wszystkim mogłem sobie poradzić. Jeszcze raz potarłem szyję, tym razem pieczętując ten gest długim spojrzeniem rzuconym w kierunku Dei; prowokowałem ją z rozmysłem, nie bacząc na dodatkowe towarzystwo, jednak chwilę później znów skupiłem uwagę na szlachciance. - Domyślam się jednak, że skoro spotkanie przebiegło wam w miłej atmosferze, to niedługo sam się odezwie – zapewniłem ją, tym razem mijając się poważnie z prawdą, jako że doskonale wiedziałem, jaki stosunek mój brat ma do lady Travers. Aż nazbyt dosadnie dał mi to do zrozumienia podczas naszej ostatniej rozmowy. - Skoro nie knujecie, to może świętujecie? - W moim pytaniu tliła się nagła nadzieja, wszak świętowanie oznaczało alkohol i coś dobrego do przekąszenia, a ja, mimo że niedawno zaspokojony sytą kolacją, z chęcią spróbowałbym czegoś jeszcze, aby przezornie wyplenić ze swoich myśli resztki nietrzeźwości. Powiodłem spojrzeniem po blacie ich stolika, ale nie wyglądał zbyt zachęcająco; najwyraźniej moje drogie towarzyszki były już po posiłku, a ja musiałem się zadowolić jedynie wizją nocnej przekąski po powrocie do domu. - Czyż Londyn nie wraca do swej potęgi pod tak znamienitymi rządami? - rzuciłem, odsuwając w końcu wolne krzesło i zajmując na nim miejsce.
Harland Parkinson
Harland Parkinson
Zawód : Uzdrowiciel, drugi syn
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 0
UROKI : 0
ALCHEMIA : 6 +2
UZDRAWIANIE : 19 +2
TRANSMUTACJA : 0 +1
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 11
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Czarodziej

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t12391-harland-dunstan-parkinson#381407 https://www.morsmordre.net/t12425-dior#382440 https://www.morsmordre.net/t12445-harland-parkinson#382735 https://www.morsmordre.net/f170-gloucestershire-cotswolds-hills-broadway-tower https://www.morsmordre.net/t12451-skrytka-bankowa-nr-2651 https://www.morsmordre.net/t12439-harland-parkinson#382675
Re: Loggia [odnośnik]10.09.24 13:37
Wizja Melisande łamiącej kości jakiemuś gryzipiórkowi nie wydawała się zbyt fascynująca - bo i nie wydawała się odpowiednia dla szlachcianki - ale Deirdre i tak uśmiechnęła się dość grzecznie. Rozumiała, jak niebezpieczna potrafiła być prasa, Cornelius uczulał ją na utrzymywanie z jej przedstawicielami dobrych stosunków, sama jednak wolała się nie wychylać. Chętnie oddałaby całe zainteresowanie mediów w ręce lady Travers, nie było to jednak już możliwe. - Kocha cię, jest za ciebie odpowiedzialny, wie, jak teraz wygląda postapokaliptyczna codzienność. To nie przewrażliwienie - pozwoliła sobie na łagodne wyrażenie niezgody. Nie rozumiała pędu arystokratek do wymykania się z opiekuńczych ramion mężów czy rodzin; tysiące niżej urodzonych kobiet oddałoby naprawdę wiele, by nie musieć się martwić o to, czy przeżyją kolejny dzień. Każdy, kto posiadał choć kroplę oleju w głowie, ukrywałby to, co dla niego najcenniejsze za grubymi murami posiadłości. W których nie brakowało damom przecież niczego, wręcz przeciwnie, otaczała ich sztuka, doskonali kompani do rozmowy, syte posiłki i wiele rozrywek. Nie rozwijała tego tematu, wyczuwając, że dla buntowniczej Melisande jest on problematyczny.
Zdecydowanie wolała dalszą część opowieści o nieznanym z nazwiska wrogu. Brzmiało tajemniczo, a Deirdre nie miała pojęcia, że ów sekret może w jakiś sposób dotyczyć jej samej - przynajmniej do czasu wspomnienia o Zaciszu Kirke.
Twarz Mericourt nie zmieniła wyrazu nawet o cal, dalej lekko się uśmiechała, mocząc usta w kielichu wina. Zmarszczyła tylko lekko brwi, ot, typowy grymas zastanowienia nad rzuconym lekko pytaniem.
- Pamiętam, ale chyba piłam biały extra-sec - odparła powoli, nie uciekając spojrzeniem w żadną ze stron. Potrafiła doskonale kłamać i udawać, zresztą w tej chwili nie miała jeszcze poważnego powodu, by to robić. Spędzona z Manannanem noc była tematem niezbyt problematycznym, choć bez wątpienia rozkosznym. Nie dociekała, dlaczego się wydarzyła, nie miała przecież większych konsekwencji: oprócz wzmożonego pragnienia u obu stron na więcej? - Chyba jedna z służek. Taka z jasnym warkoczem. Ale nie jestem pewna, wszędzie było tyle pary i gwaru... - zawiesiła głos, znów racząc się winem. Tamten wieczór, pełen gwaru, gorąca i beztroski, rozmywał się we wspomnieniach każdego obecnego w łaźniach. - Dlaczego pytasz? - co powodowało w lady Travers taką ciekawość? Czy i ona została gdzieś teleportowana: i teraz chciała odszukać swego kochanka? Konsekwencje poluzowania obyczajów dla damy były tysiąckroć większe niż dla lorda, poniekąd rozumiała więc motywy Melisande. Pewnie kontynuowałaby odpowiedź, dalej całkowicie szczerą, gdyby nie postawna przeszkoda w prowadzeniu swobodnej konwersacji. Zupełnie zmieniająca luźny nastrój wieczoru, igrając z pragnieniami Deirdre. Do tej pory chciała po prostu zjeść dobrą kolację i wypić pół butelki wina, teraz w pierwszym, prymitywnym odruchu, najbardziej pożądałaby widoku głowy Parkinsona na złotym półmisku. Mimo to zachowała całkowity spokój, nawet, gdy tak jawnie i dwuznacznie ją prowokował. Czy Melisande połączyła fakty? Nie chciała tego, podczas ostatniej rozmowy w łaźniach pozwoliła sobie na zbyt wiele szczerości, która w tym przypadku obnażyłaby niewygodną prawdę o jej dawnej relacji z Harlandem.
- Myślę, że to nie jest odpowiednie miejsce na wspominanie przeszłości - odpowiedziała mu miękko, dalej uśmiechnięta, chociaż spojrzenie, wbite w rozbawioną i nieco zarumienioną od alkoholu twarz arystokraty mogłoby ociosać te idealne kości policzkowe ze skóry. Temat listu sprawił, że na moment zmrużyła oczy, w głębi niegodnego serca doceniając te wszystkie aluzje. Parkinson miotał nimi celnie, subtelnie, z wyważoną lepkością, zrozumiałą tylko dla ich dwojga. W innych okolicznościach doceniałaby okrucieństwo, z jakim ją prowokował. - Mam w ostatnim czasie wiele pilniejszych spraw, Harlandzie. Liczę, że zrozumiesz - odparła grzecznie, choć odrobinę protekcjonalnie. Nie mogła zrobić nic więcej - i nie mogła go stąd wyprosić, co tak jawnie sugerował. Oczywiście powinna to zrobić. Powinna postawić jasną granicę i go stąd niemal wygonić, ale nie wypadało tego zrobić. - Skądże. Dołącz do nas, wina z pewnością wystarczy - odparła tonem wspaniałomyślnej gospodyni, starając się, by do jej głosu nie wdarł się niechętny zgrzyt zębów, wywołany kolejną aluzją do zamierzchłej przeszłości. Szybkim ruchem sięgnęła po różdżkę - wcale nie chciała go przestraszyć - i machnęła nią niby od niechcenia, nalewając trunku do jednego z pustych kielichów. Mogłaby zrobić to samodzielnie, lecz ten rytuał zbytnio kojarzył się jej z Wenus, gdzie proces pojenia gościa ociekał zmysłowością. Teraz zamierzała poczęstować go w jak najchłodniejszy sposób, ignorując kolejną gorącą prowokację. Wybitną; mogłaby mu przyklasnąć, gdyby tylko chodziło o kogoś innego. Zamiast tego zainteresowała się podjętym przez przyjaciółkę tematem.
- Jaką radę Harlanda wzięłaś sobie do serca? - zwróciła się do Melisande, czując, że jest nieco pozostawiona poza torem wypowiedzi przyjaciółki. Wspomnienie o spełnieniu zabrzmiało dwuznacznie nawet bez znajomości tła; uniosła lekko brwi. Utrzymując je, gdy Parkinson tak sugestywnie ustawił się w roli ofiary niewinnej, ćpuńskiej zabawy, której detali niemal już nie pamiętała. Poczuła, że robi się jej gorąco, ale potrafiła zapanować nad reakcjami ciała, w tym nad rumieńcem, chcącym wybrzmieć na jej szyi - jakby w bliźniaczym znaku, którym obdarzyła Parkinsona jakiś czas temu. - Nabawiłeś się jakiegoś urazu podczas swych wojaży? Co się stało? - nawet nieźle odegrała zainteresowaną samopoczuciem Harlanda, postanawiając nieco zmienić swą rolę z wyrozumiałej gospodyni. Spojrzała mu prosto w oczy z jawną prowokacją. Dalej, Harly, ośmielisz się to kontynuować? Była wściekła - i podskórnie, czego sama nie chciała przyznać, była ciekawa. Czy powie prawdę czy też wymyśli wiarygodną historyjkę - a jeśli tak, to jakiej treści. Znów sięgnęła po kielich wina, pijąc z niego trzy pokaźne łyki, niezbędne do utrzymania emocji na wodzy w towarzystwie Parkinsona. Temat Bradforda pominęłą milczeniem, spotkali się kilka razy w oficjalnych sytuacjach, polubiła go nawet: w odróżnieniu od brata był rozsądnym, pełnym szacunku i rozwagi czarodziejem.
Milczała przez chwilę, przyglądając się rozmówcom, po czym, na wspomnienie celebracji, znów lekko się uśmiechnęła. Dobrze, że opanowała te umiejętność do perfekcji.
- Można tak powiedzieć - znów spojrzała na lady Travers, zastanawiając się, czy ta poinformowała już Parkinsona - z którym najwyraźniej pozostawała w bliskich stosunkach - o swym błogosławionym stanie. Idealnym powodzie do świętowania. - Wraca - potwierdziła ze spokojem retoryczne przypuszczenia Harlanda, nie dając mu się sprowokować. - Kończymy odbudowę magicznego skrzydła British Museum - poinformowała bez przesadnej egzaltacji, gryząc się w język; najchętniej opowiedziałaby o tym, jak wyrżnęła grupkę rebeliantów, próbujących okraść ruiny, ale nie był to temat odpowiedni do poruszania w tak eleganckim towarzystwie. A szkoda: siedząc naprzeciwko wyraźnie rozluźnionego i zachwyconego Harlanda jedynym, co mogło poprawić jej humor, byłaby rozmowa o krwawych morderstwach.


there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down

OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
we still got the taste dancing on our tongues
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t1037-deirdre-tsagairt https://www.morsmordre.net/t1043-moira#6174 https://www.morsmordre.net/t12147-deirdre-mericourt https://www.morsmordre.net/f217-kent-wyspa-sheppey-biala-willa https://www.morsmordre.net/t4825-skrytka-bankowa-nr-301#103486 https://www.morsmordre.net/t1190-deirdre-tsagairt
Re: Loggia [odnośnik]10.09.24 19:10
Kocha. Zdusiła w sobie chęć roześmiania się z goryczą. Nie mogła jej winić za te słowa - w końcu wszystko co robiła przez większość czasu, to poza, by właśnie tak postrzegał ich świat. Poza którą zamierzała utrzymać nawet teraz, kreując nowe przedsiemwzięca, jedno przecież dostało swoją aprobatę ledwie wczoraj. Przez krótką chwilę sądziła, że to mogła być prawda. Ale była nawina. Spojrzała na Deirdre, unosząc brwi do góry kiedy mówiła dalej. Nie podobało jej się, jak wydaje wnioski, niejako broniąc jej męża, nie mając nawet poglądu na całość sytuacji a przy tym… - Uważaj, Deirdre, za chwilę uznam, że postrzegasz mnie jako nieodpowiedzialną, nieświadomą, młódkę, która dla rozrywki poszukuje adrenaliny poza murami. - jedna z jej brwi uniosła się wyżej. Twardo stąpała po ziemi. Nie wskakiwała w pewne niebezpieczeństwo, ale nie zamierzała spocząć na kanapie. Poruszała się jednak z rozsądkiem, własne ścieżki znacząc bezpieczeństwem. - Manannan jest przewrażliwiony, bo nie dociera do niego, że powodem mojego omdlenia był on sam i że była to jednorazowa anomalia. Ale z pewnością byłby rad, że popierasz jego zdanie. - wargi wykrzywiło coś co tylko z pozoru przypominało uśmiech. Może to w nim, nie w Melisande Deirdre winna szukać przyjaciela - już któryś raz zdawała się popierać go w każdym aspekcie nie mając nawet pełni poglądu na sytuację, którą się z nią dzieliła.
Uśmiech, który obejmował jej wargi nie zszedł z niej całkiem. Ciemne, onykowe spojrzenie zawisło na Deirdre, kiedy ta odezwała się odpowiadając na zadane pytanie. Broda mimowolnie, powolnie, niemal leniwie dźwignęła do góry. Oczy zmrużyły pozostając na niej. Odnotowała w pamięci informacje dotyczące kobiety, choć nie miały znaczenia.
Nie potrafiła tego dojrzeć - prawda czy fałsz? - właściwie nic nie wskazywało na to drugie, ale wnioski nasuwały się same niezależnie od tego, co widziała. Kłamała - obijało się w głowie Melisande - w sprawie spożytego trunku, albo w sprawie ich przyjaźni - innej opcji nie dostrzegła - może jedynie chroniła własne dobre imię, ale nie widziała sensu by próbowała tego przed nią po tym, jak w dusznych oparach zamkowej łaźni przyznała się do przeszłości którą niosła z sobą. Nie umiała jednoznacznie określić, z całą pewnością wskazać. A może nie potrafiła jej zaufać - nie dzisiaj - kiedy była jedną z podejrzanych. I w słowach doszukiwała się fałszu. Była przewrażliwiona, czy ostrożna? Może to emocje, które wymykały jej się częściej niż przeważnie brały nad nią górę, kiedy traciła cierpliwość nadal pozostając w miejscu z całą sytuacją. - Chciałam poznać nazwę, może zamówić więcej... - wypadło z warg Melisande kąciki warg drgnęły, pogłębiając na chwilę uśmiech. Jeśli go nie piła, nie było problemu. - Straciłam cię tamtego wieczoru z oczu... - stwierdziła, właściwie mówiąc prawdę. Straciła ją z oczu. Dziwne było to, że Deirdre nie zaniepokoiło jej własne zniknięcie zwłaszcza, że tak ochoczo wtórowała w troskach samego Manannana. Twierdziła, że nie piła szampana, który był świstoklikiem. A może były też inne? Może to nie napój, a sam przedmiot miały ową moc. Ale jeśli nie, to winna zauważyć jej nieobecność. Wiedzieć, że Melisande nie zostawiłaby jej bez słowa wyjaśnienia. Nie przejęła się tym? Może coś innego zajmowało ją wtedy bardziej. Ktoś. Nadal jednak nie widziała powodu, dla którego miałaby trzymać ten sekret ze sobą - dawała jej teraz szanse. Na przeprosiny, zreflektowanie siebie samej? Pozostawiłaby sprawę samą sobie całkiem, gdyby Manannan nie przyznał się do teleportacji na śniadaniu. Ale do teleportacji doszło u niej i u niego - czyli w obu łaźniach. Ona nie była sama. On też nie. Ile tak naprawdę tego wieczoru osób zostało wyrwanych z łaźni? Czy siedząca obok niej kobieta była wśród nich? Nie wiedziała. Ryzykowała tym stwierdzeniem. Tristan byłby wściekły i na nią, gdyby pozwoliła na jej porwanie, kiedy znajdowała się obok. Zasiadła do gry, czy Deirdre robiła to świadomie czy nie, pierwsze piony przesunęły się po planszy. Dla Melisande odnalezienie kobiety którą jej mąż wyniósł ponad nią, to już nie była kwestia prawdy, a dumy. Gardziła nim w równym stopniu co samą sobą. I tą pogardę, szalejącą i zduszaną wewnątrz złość, zapaść własnej wartości, musiała wyżyć nie na kimś - na niej, konkretnie. Chciała zobaczyć na własne oczy, kto był od niej ważniejszy. Tylko to mogło przynieść jej ulgę. Poprosiłaby Deirdre o pomoc, tak jak zwróciła się o nią do Evandry, problem polegał na tym, że była wśród podejrzanych. A może powinna sobie zdawać sprawę że kto kreuje wokół siebie ułudę, potem ją zbiera. Oczekiwała od niej troski? Ile jeszcze niewyplenionej naiwności pozostało w niej samej? Raz za razem, zawodziła się na tych, którym pozwoliła stanąć obok siebie, podejść bliżej, poznać się dokładniej. Zaczynała nabierać przekonania, że jedynym, któremu naprawdę mogła zaufać był Tristan. Może miał rację, że to na rodzinie, na różanym krzewie winna się oprzeć i nigdy o nim nie zapomnieć. Zrobiła się nierozważna i pazerna, zapragnęła przyjaźni, miłości. Może jeszcze szczęścia. Niemal prychnęła na całkowicie abstrakcyjne i niepoważne myśli. Teraz płaciła za tym wszystkim co pozornie osiągnęła. Zaufaniem do Manannana, poczuciem własnej wartości, kobiecości. Naiwność zawsze miała wysoką cenę. Chwiała się w posadach od miesięcy, ścierając potrzeby ze złością; ciąża nie ułatwiała sprawy. - Słyszałam, że niektóre z szampanów były świstoklikami. - przyznała, nachylając poufale w jej kierunku zawieszając ciemne tęczówki na jej twarzy, unosząc brwi jakby właśnie konfrontowała ją z zasłyszaną plotką, której ofiarą nie padła sama.
Obejrzała się na wchodzącego na taras Harlanda odprowadzając do miejsca, które zajął. Nie pokazując niezadowolenia z faktu, że im przerwał. To nie miało znaczenia. Ostatecznie, informacje wyciągnie od samego Manannana. Siłą, podstępem, nie patrząc na konsekwencje. Nie miały dla niej znaczenia, jeśli zemsta miała przynieść jej ulgę, której potrzebowała. Deirdre pozostawała zaangażowana, choć na ten moment niewinna. Nie mogła jednak skreślić jej z listy całkiem. Na razie jednak przerzuciła skupienie na rozmowę, którą prowadzili między sobą. Wpatrywała się w nich, przesuwając tęczówki od jednego do drugiego.
- Wiem. - wypowiedziała nagle, jakby olśniona unosząc ręce żeby klasnąć w nie z zadowoleniem. - Już wiem co mi to przypomina. - wyjaśniła by zaśmiać się lekko. Spojrzała na Deirdre. - Pierwsze spotkanie jakie odbyliśmy w trójkę z Alphardem. - powiedziała. - Też zarzekał się, że spraw musi dopilnować osobiście, pamiętasz? - zapytała uśmiechając się z zadowolonym rozbawieniem. Chociaż wątpiła, by te dwójkę łączyła… przyjaźń. Ale może jednak? Przesunęła tęczówki na Harlanda, nachylając się w jego kierunku. - Alphard ledwie znosił wtedy przebywanie w moim towarzystwie. - wyznała z niegasnącym rozbawieniem. Na niego też nadal była zła - nie wybaczała mu tego, że śmiał umrzeć. Ale tą emocję, próbowała odpychać od siebie możliwie daleko.
- Miejsce ma znaczenie? - zapytała przekrzywiając głowę. Uniosła brwi na kolejne zachwalające słowa. - Tristana i Evandrę ucieszy twoja opinia. - skomentowała tylko krótko nie widząc sensu w dalszym rozpływaniu się nad tym miejscem. Oczywiście, że posiadało rozmach - jak jej brat. Kącik ust drgnął jej lekko.
- Wierzę, Harlandzie, że zaznałeś odpoczynku, którego było ci potrzeba. - wypadło z jej warg, kiedy pochylała lekko głowę w jego kierunku. - Szczerze na to liczę, pozdrów go ode mnie, kiedy już w końcu uda wam się zobaczyć. Dokąd się udałeś? - zapytała sięgając po kielich z winem. - Pozwolę sobie zaryzykować stwierdzeniem, że nie do Francji, pamiętam że wspominałeś że nie przepadasz za nią zbytnio. - nie tak mówił, podczas wspólnego malowania jej obrazu?
- Ah, to właściwie nie rada, moja droga. - powiedziała. - Odbyliśmy ostatnio dyskusję o wolności. - spojrzała w jej kierunku - czyż same nie rozmawiały o niej wcześniej? - Wysunął kilka ciekawych wniosków. Choć dziś oczywiście żartuje. - spojrzała na Parkinsona. - Wszedłeś w momencie w którym poszukiwałam kogoś, kogo muszę odnaleźć. Oczywiście, nie by mnie zadowolił w sposób, który przeszedł ci przez myśl. - uniosła usta, żartobliwie wywracając oczami.
- Masz na coś ochotę, Harlandzie? Bo widocznie zdajesz się poszukiwać powodu do wzniesienia kielicha. Jeśli tak, to istotnie, mam nawet kilka. - zgodziła się z Deirdre rozciągając wargi w promiennym uśmiechu. Sięgnęła po swój unosząc go do góry. - Za plany, które wprawiłam w ruch. Miłość, która istotnie pozwala sięgnąć dalej i zemstę, która nadejdzie okupiona cierpliwością. - uniosła swój kielich do góry przesuwając ciemnym spojrzeniem od jednego do drugiego. Dołączycie?


I've heard allegations 'bout your reputation
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors


Ostatnio zmieniony przez Melisande Travers dnia 10.09.24 20:44, w całości zmieniany 2 razy
Melisande Travers
Melisande Travers
Zawód : badacz; behawiorysta smoków; początkujący twórca świstoklików
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I do not chase. I conquer.
You will crumble for me
like a Rome.
OPCM : 10
UROKI : 0 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +1
TRANSMUTACJA : 10 +7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 19
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica

Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t4704-melisande-rosier#100644 https://www.morsmordre.net/t5050-nulla#108518 https://www.morsmordre.net/t12140-melisande-travers https://www.morsmordre.net/f15-norfolk-corbenic-castle https://www.morsmordre.net/t5178-skrytka-bankowa-nr-1209 https://www.morsmordre.net/t5098-melisande-rosier#110615

Strona 2 z 3 Previous  1, 2, 3  Next

Loggia
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach