Salon
Strona 1 z 3 • 1, 2, 3
AutorWiadomość
Salon
Salon jest dość przestronnym pomieszczeniem, połączonym z jadalnią. Zajmuje sporą część parteru, a Steffen postawił tutaj sporą kanapę oraz kilka foteli - z natury towarzyski, miał zamiar przyjmować gości przed wielkim kominkiem. Cattermole kocha różne kolory i czasem zmienia barwy tapicerii zaklęciem "Coloritum".
Na stoliku do kawy zawsze leżą najnowsze numery "Czarownicy", które Steff chowa przed przybyciem niektórych kolegów.
intellectual, journalist
little spy
little spy
Ostatnio zmieniony przez Steffen Cattermole dnia 07.04.22 0:21, w całości zmieniany 1 raz
Steffen Cattermole
Zawód : młodszy specjalista od klątw i zabezpieczeń w Gringottcie, po godzinach reporter dla "Czarownicy"
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
I like to go to places uninvited
OPCM : 30 +7
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 35 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 16
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
|23.01.1958 - wesele
Co to by było za wesele gdyby nie odbyły się tańce i pełna zabawa. Trzymając w dłoni kieliszek wypatrywał partnerki, z którą przybył na ślub. W końcu dostrzegł ją jak ze śmiechem prowadzi ożywioną rozmowę, przez chwilę się jej przyglądał z błąkającym się uśmiechem na ustach. Florka jaśniała i na chwilę zapomniała o wszelkich troskach. Widział jej szczęście kiedy lepili bałwany w ogrodzie w trakcie jednej z wielu zabaw jakie zapewnili swoim gościom nowożeńcy. Cieszył się, że na chwilę oderwała się od problemów życia codziennego. Zacisnął dłoń na runie, którą wylosował wchodząc do Szczurzej Jamy, po czym wyciągnął ją z kieszeni i rozpakował. Gebo, nie pamiętał za wiele z czasów szkolnych co ona znaczyła, ale gdy jego wzrok znów powędrował do Florki schował ją szybkim ruchem do kieszeni i skierował się w stronę czarownicy. Stanął na przeciwko panny Fortescue i wyciągnął dłoń w geście zapraszającym do tańca.
-Czy mogę? - Zapytał z figlarnym błyskiem w oku, a jak tylko podała mu swoją dłoń porwał ją na parkiet w rytm muzyki, który właśnie unosiła się w powietrzu. Melodia była porywająca i zachęcająca do pląsów. Obrócił Florkę wokół własnej osi i trzymając pewnie dłoń kobiety pociągnął do siebie obejmując w pasie i kierując w kolejnych krokach tańca. Dał się porwać muzyce, która nadawała tempo i rytm ich tańcu. Odbierała oddech, a jednocześnie uskrzydlała. Kolejna śmiała figura, w której jej policzki się zaróżowiły, a ona sam puścił jej niefrasobliwie oczko. -Wydajesz się zadowolona. - Zagadnął ją kiedy wykonała kolejny obrót, coś w nim drgnęło kiedy wśród innych par wywijali na parkiecie w salonie. Dawno nie uczestniczył w takiej zabawie więc czuł się jakby przenieśli się w czasie, do czasów kiedy wojny domowej nie było, kiedy wiedział co czeka go następnego dnia. Teraz zaś każda misja łączyła się z niebezpieczeństwem oraz szansą, że wróci uszkodzony do domu albo nie wróci wcale. Choć teraz za każdym razem chciał wracać, jeszcze bardziej niż zawsze.
Co to by było za wesele gdyby nie odbyły się tańce i pełna zabawa. Trzymając w dłoni kieliszek wypatrywał partnerki, z którą przybył na ślub. W końcu dostrzegł ją jak ze śmiechem prowadzi ożywioną rozmowę, przez chwilę się jej przyglądał z błąkającym się uśmiechem na ustach. Florka jaśniała i na chwilę zapomniała o wszelkich troskach. Widział jej szczęście kiedy lepili bałwany w ogrodzie w trakcie jednej z wielu zabaw jakie zapewnili swoim gościom nowożeńcy. Cieszył się, że na chwilę oderwała się od problemów życia codziennego. Zacisnął dłoń na runie, którą wylosował wchodząc do Szczurzej Jamy, po czym wyciągnął ją z kieszeni i rozpakował. Gebo, nie pamiętał za wiele z czasów szkolnych co ona znaczyła, ale gdy jego wzrok znów powędrował do Florki schował ją szybkim ruchem do kieszeni i skierował się w stronę czarownicy. Stanął na przeciwko panny Fortescue i wyciągnął dłoń w geście zapraszającym do tańca.
-Czy mogę? - Zapytał z figlarnym błyskiem w oku, a jak tylko podała mu swoją dłoń porwał ją na parkiet w rytm muzyki, który właśnie unosiła się w powietrzu. Melodia była porywająca i zachęcająca do pląsów. Obrócił Florkę wokół własnej osi i trzymając pewnie dłoń kobiety pociągnął do siebie obejmując w pasie i kierując w kolejnych krokach tańca. Dał się porwać muzyce, która nadawała tempo i rytm ich tańcu. Odbierała oddech, a jednocześnie uskrzydlała. Kolejna śmiała figura, w której jej policzki się zaróżowiły, a ona sam puścił jej niefrasobliwie oczko. -Wydajesz się zadowolona. - Zagadnął ją kiedy wykonała kolejny obrót, coś w nim drgnęło kiedy wśród innych par wywijali na parkiecie w salonie. Dawno nie uczestniczył w takiej zabawie więc czuł się jakby przenieśli się w czasie, do czasów kiedy wojny domowej nie było, kiedy wiedział co czeka go następnego dnia. Teraz zaś każda misja łączyła się z niebezpieczeństwem oraz szansą, że wróci uszkodzony do domu albo nie wróci wcale. Choć teraz za każdym razem chciał wracać, jeszcze bardziej niż zawsze.
Zły pomysł?Nie ma czegoś takiego jak zły pomysł, tylko złe wykonanie go
Herbert Grey
Zawód : Botanik, podróżnik, awanturnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Podróżowanie to nie jest coś, do czego się nadajesz. To coś, co robisz. Jak oddychanie
OPCM : 18 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2 +1
TRANSMUTACJA : 15 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Oaza była pełna ludzi, tam zawsze było z kim zamienić słowo. Jednak to właśnie tutaj, w otoczeniu mnóstwa nowych i znajomych twarzy, Florence zrobiła się naprawdę gadatliwa. Całość wydarzenia zdawała się jakby zamykać szczęście i radość w ochronnej bańce, która nie dopuszczała do siebie trosk i zmartwień z zewnątrz. Więc tak, panna Fortescue niemalże rozkwitła. Ze staruszkami dyskutowała o sposobach na przygotowanie najsmaczniejszych konfitur, zaś swoje rówieśniczki zaczepiała pytaniami dotyczącymi ich strojów. Nie miała zbyt wielkiego pojęcia o szyciu, pragnęła jednak to zmienić, a jak inaczej zacząć tę przygodę, niż po prostu rozejrzeć się? Warunki były przecież trudne, a mimo to wszyscy goście byli ubrani odświętnie, aby uczcić dzień ślubu Steffena i Isabelli.
Z powodu tych ożywionych dyskusji, z początku nie zauważyła, że ktoś zmierza w jej kierunku. Rozdzielili się z Herbertem wcześniej, ale przecież nie byli ze sobą uwiązani. Każde mogło skorzystać z upatrzonych sobie wcześniej atrakcji. Była jednak jedna, szczególna zabawa, do której wymagana była para - a grzechem byłoby ją opuścić.
Gdy Florence usłyszała pytanie Herberta, na jej twarzy pojawił się szeroki uśmiech. Widząc tę scenę, jej rozmówczyni tylko cicho zachichotała i szybko uciekła, zostawiając parkę samą.
- Chyba nie mogę panu odmówić, panie Grey - odpowiedziała, ujmując wyciągniętą dłoń. Skłamałaby, gdyby powiedziała, że nie liczyła po cichu na takie właśnie zaproszenie. Istotnie, co to za wesele bez tańców? Wirując w takt muzyki, Florence była pewna, że długo będzie chować w sercu wspomnienie tego wyjątkowego dnia, czerpiąc z niego siłę aby stawiać czoła kolejnym przeciwnościom. Kolejnym smutkom i trudom - także tym, które dotyczyć będą osoby samego pana Greya.
- Bo jestem - zaśmiała się cicho, kiedy ostatni raz miała okazję tak zatańczyć? Owszem, był ten krótki, bujany taniec w Greengrove Farm, o którym wspomnienie także bardzo ceniła. Takie wirowanie napełniało ją podobną radością, choć bardziej elektryzującą, bardziej ekscytującą - Uwielbiam wszystko w takich imprezach. Przygotowania, gotowanie, samą zabawę... - dodała jeszcze posyłając Herbowi uśmiech po kolejnym piruecie. Gdyby nie została twórczynią lodów, może w końcu zainteresowałaby się branżą ślubną i organizacją wesel...? - A jak ty się bawisz, mój drogi? - chyba znała odpowiedź, sądząc po jego roziskrzonych oczach, ale zdecydowanie przyjemniej było to usłyszeć od niego samego.
Z powodu tych ożywionych dyskusji, z początku nie zauważyła, że ktoś zmierza w jej kierunku. Rozdzielili się z Herbertem wcześniej, ale przecież nie byli ze sobą uwiązani. Każde mogło skorzystać z upatrzonych sobie wcześniej atrakcji. Była jednak jedna, szczególna zabawa, do której wymagana była para - a grzechem byłoby ją opuścić.
Gdy Florence usłyszała pytanie Herberta, na jej twarzy pojawił się szeroki uśmiech. Widząc tę scenę, jej rozmówczyni tylko cicho zachichotała i szybko uciekła, zostawiając parkę samą.
- Chyba nie mogę panu odmówić, panie Grey - odpowiedziała, ujmując wyciągniętą dłoń. Skłamałaby, gdyby powiedziała, że nie liczyła po cichu na takie właśnie zaproszenie. Istotnie, co to za wesele bez tańców? Wirując w takt muzyki, Florence była pewna, że długo będzie chować w sercu wspomnienie tego wyjątkowego dnia, czerpiąc z niego siłę aby stawiać czoła kolejnym przeciwnościom. Kolejnym smutkom i trudom - także tym, które dotyczyć będą osoby samego pana Greya.
- Bo jestem - zaśmiała się cicho, kiedy ostatni raz miała okazję tak zatańczyć? Owszem, był ten krótki, bujany taniec w Greengrove Farm, o którym wspomnienie także bardzo ceniła. Takie wirowanie napełniało ją podobną radością, choć bardziej elektryzującą, bardziej ekscytującą - Uwielbiam wszystko w takich imprezach. Przygotowania, gotowanie, samą zabawę... - dodała jeszcze posyłając Herbowi uśmiech po kolejnym piruecie. Gdyby nie została twórczynią lodów, może w końcu zainteresowałaby się branżą ślubną i organizacją wesel...? - A jak ty się bawisz, mój drogi? - chyba znała odpowiedź, sądząc po jego roziskrzonych oczach, ale zdecydowanie przyjemniej było to usłyszeć od niego samego.
What is my life?
Am I doing this right?
I just realized that I might
Not know what the hell is going on!
Am I doing this right?
I just realized that I might
Not know what the hell is going on!
Florence Fortescue
Zawód : Bezrobotna
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
If you can't see anything beautiful about yourself...
Get a better mirror
Look a little closer
Stare a little longer
Get a better mirror
Look a little closer
Stare a little longer
OPCM : 5 +2
UROKI : 4 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 10
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 3
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Nie był wybitnym tancerzem, ale nie deptał stóp partnerki, a to już był wyczyn. Nie znał wspaniałych tańców, wielu kroków jednak coś tam ojciec go nauczył kiedy był jeszcze dzieciakiem. Tańcząc zaś z Florką nie przejmował się tym tylko poddał się muzyce podążając za jej rytmem. Widział jak połyskują jej włosy, jak oczy są roziskrzone, jak na ustach widnieje szczery, pełen radości uśmiech, a to sprawiało mu wiele przyjemności. Po ostatniej figurze uniósł dłoń kobiety i złożył na jej palcach pocałunek patrząc jej w oczy z błyskiem w oku.
-Wyśmienicie. - Odpowiedział prawie smakując to słowo. Nie wiedział czy to atmosfera wesela, czy ogólne pobudzenie spowodowane tańcem i alkoholem ale miał ochotę wziąć ją w ramiona i nigdy nie wypuszczać. W tym momencie muzyka ze skocznej przeszła w spokojniejsze nuty. Nadal trzymając dłoń kobiety zbliżył się aby objąć ją w pasie i przyciągnąć do siebie. Nie zważał na to, że są inni weselnicy w pomieszczeniu, że ktoś może patrzeć, ale nie potrafił się oprzeć temu pragnieniu i postanowił się mu poddać całkowicie. -Olśniewasz dzisiaj, Florko. - Wyszeptał jej do ucha ogrzewając skórę ciepłym oddechem. Serce mu biło szybciej kiedy była tak blisko, ale czuł spokój kiedy była obok niego. -Lubisz organizować przyjęcia? - Zagadnął kiedy mówiła mu, że przebywanie na weselu sprawia jej ogromną przyjemność. -Myślałaś o tym kiedyś jak by mogło wyglądać twoje przyjęcie ślubne? - Trochę się z nią drażnił, ale przecież każdy kiedyś o tym myślał, snuł plany i marzenia, nawet te nierealne, które zdawały się nigdy nie zaistnieć. Jednak to właśnie marzenia i plany na przyszłość napędzały ich do działania. Sprawiały, że nieśmiało spoglądali w przyszłość, a wydarzenie takie jak to, w którym uczestniczyli rozpalało ogień nadziei. Przyglądał się jej twarzy z zadziornym uśmiechem, może też trochę pewnym siebie spodziewając się albo ciętej riposty lub odpowiedzi zakończonej pytaniem, na które sam będzie musiał udzielić odpowiedzi. Nad nią nie będzie się musiał długo zastanawiać. Wbrew powszechnej opinii mężczyznom zdarzało się również myśleć o weselu, czy o tym jakby ono miało wyglądać.
-Wyśmienicie. - Odpowiedział prawie smakując to słowo. Nie wiedział czy to atmosfera wesela, czy ogólne pobudzenie spowodowane tańcem i alkoholem ale miał ochotę wziąć ją w ramiona i nigdy nie wypuszczać. W tym momencie muzyka ze skocznej przeszła w spokojniejsze nuty. Nadal trzymając dłoń kobiety zbliżył się aby objąć ją w pasie i przyciągnąć do siebie. Nie zważał na to, że są inni weselnicy w pomieszczeniu, że ktoś może patrzeć, ale nie potrafił się oprzeć temu pragnieniu i postanowił się mu poddać całkowicie. -Olśniewasz dzisiaj, Florko. - Wyszeptał jej do ucha ogrzewając skórę ciepłym oddechem. Serce mu biło szybciej kiedy była tak blisko, ale czuł spokój kiedy była obok niego. -Lubisz organizować przyjęcia? - Zagadnął kiedy mówiła mu, że przebywanie na weselu sprawia jej ogromną przyjemność. -Myślałaś o tym kiedyś jak by mogło wyglądać twoje przyjęcie ślubne? - Trochę się z nią drażnił, ale przecież każdy kiedyś o tym myślał, snuł plany i marzenia, nawet te nierealne, które zdawały się nigdy nie zaistnieć. Jednak to właśnie marzenia i plany na przyszłość napędzały ich do działania. Sprawiały, że nieśmiało spoglądali w przyszłość, a wydarzenie takie jak to, w którym uczestniczyli rozpalało ogień nadziei. Przyglądał się jej twarzy z zadziornym uśmiechem, może też trochę pewnym siebie spodziewając się albo ciętej riposty lub odpowiedzi zakończonej pytaniem, na które sam będzie musiał udzielić odpowiedzi. Nad nią nie będzie się musiał długo zastanawiać. Wbrew powszechnej opinii mężczyznom zdarzało się również myśleć o weselu, czy o tym jakby ono miało wyglądać.
Zły pomysł?Nie ma czegoś takiego jak zły pomysł, tylko złe wykonanie go
Herbert Grey
Zawód : Botanik, podróżnik, awanturnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Podróżowanie to nie jest coś, do czego się nadajesz. To coś, co robisz. Jak oddychanie
OPCM : 18 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2 +1
TRANSMUTACJA : 15 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Fakt, że nie przydeptywał jej stóp już był znaczącym plusem. To, że nie znał żadnego konkretnego tańca, już tak istotne nie było - w jej przypadku było tak samo. Poczucie rytmu wystarczyło, przecież to nie były jakieś pokazy. Nikt ich tu nie oceniał. No, może jacyś tacy by się znaleźli, ale nimi nie trzeba się było przejmować. Pewnie i tak byli już nieźle napojeni alkoholem. Nazajutrz i tak niewiele będą pamiętać. Tym lepszy powód, aby skorzystać z okazji oraz zmiany muzyki na znacznie wolniejszą. Widząc jego pocałunek, kobieta oblała się lekkim rumieńcem. Gdy zaś przyciągnął ją bliżej, Florence położyła jedną z dłoni na karku Herberta, drugą zaś na jego klatce piersiowej. Czy jego serce naprawdę tak szybko biło, czy tylko jej się wydawało?
- Uprzejmie dziękuję za komplement, mój panie. Pan także dziś czaruje swoją prezencją - odpowiedziała, zaraz jednak krótko parsknęła cichym śmiechem. Absolutnie nie śmiała się jednak z niego - po prostu ten udawany, szlachecki ton którego użyła, wydał jej się bardzo zabawny. Nawet nie wiedziała za bardzo, czemu naszło ją na tytułowanie go "panem Greyem". Na końcu języka miała nawet "lorda", choć powstrzymała się przed taką tytulaturą. Nie dało się jednak ukryć, że Herbert wyglądał dziś naprawdę przystojnie i dumnie. Niejeden szlachcic mógł mu pozazdrościć prezencji, Florka była tego pewna.
- Kocham wręcz! Zawsze jest z tym sporo rozgardiaszu, ale jednocześnie tyle zabawy - nawet w takich czasach. Pamiętała przecież pieczenie tortu i babeczek na ślub Alexa, który niestety trzeba było odwołać z powodu nagłej choroby panny młodej. W kuchni panowały niemal tańce - i to zarówno w wykonaniu kucharzy, jak i utensyliów kuchennych. Nie przeszkadzał nawet fakt, że mieli ograniczoną ilość składników. Pomysłowość rodzeństwa Fortescue zwyciężyła. A co by byli w stanie zdziałać na pełnych obrotach? Prawdziwe cuda!
- Moje przyjęcie ślubne? - powtórzyła za nim, nagle zaskoczona takim pytaniem. Nic nie mogła poradzić na to, że rumieńce które pokrywały jej policzki, jeszcze się pogłębiły. Och, strasznie dziś pogrywał sobie z nią ten pan Grey! Kobieta jednak zaraz odchrząknęła, próbując ukryć swoje początkowe zmieszanie. Nie mogła mu przecież dać satysfakcji! A czy wyobrażała sobie swoje własne wesele? - Oczywiście że tak. Przecież każda dziewczynka marzy o takim dniu. - oczy jej rozbłysły. Z wiekiem oczywiście te marzenia się zmieniają, rzeczywistość je weryfikuje, ale nadal nosi się je w sercu. Z Florence było tak samo. Nie zamierzała jednak zdradzać swoich wyobrażeń Herbertowi. O, co to, to nie. Jeśli chciał odkryć jej sekret, musiał się trochę bardziej postarać. - A ty?
- Uprzejmie dziękuję za komplement, mój panie. Pan także dziś czaruje swoją prezencją - odpowiedziała, zaraz jednak krótko parsknęła cichym śmiechem. Absolutnie nie śmiała się jednak z niego - po prostu ten udawany, szlachecki ton którego użyła, wydał jej się bardzo zabawny. Nawet nie wiedziała za bardzo, czemu naszło ją na tytułowanie go "panem Greyem". Na końcu języka miała nawet "lorda", choć powstrzymała się przed taką tytulaturą. Nie dało się jednak ukryć, że Herbert wyglądał dziś naprawdę przystojnie i dumnie. Niejeden szlachcic mógł mu pozazdrościć prezencji, Florka była tego pewna.
- Kocham wręcz! Zawsze jest z tym sporo rozgardiaszu, ale jednocześnie tyle zabawy - nawet w takich czasach. Pamiętała przecież pieczenie tortu i babeczek na ślub Alexa, który niestety trzeba było odwołać z powodu nagłej choroby panny młodej. W kuchni panowały niemal tańce - i to zarówno w wykonaniu kucharzy, jak i utensyliów kuchennych. Nie przeszkadzał nawet fakt, że mieli ograniczoną ilość składników. Pomysłowość rodzeństwa Fortescue zwyciężyła. A co by byli w stanie zdziałać na pełnych obrotach? Prawdziwe cuda!
- Moje przyjęcie ślubne? - powtórzyła za nim, nagle zaskoczona takim pytaniem. Nic nie mogła poradzić na to, że rumieńce które pokrywały jej policzki, jeszcze się pogłębiły. Och, strasznie dziś pogrywał sobie z nią ten pan Grey! Kobieta jednak zaraz odchrząknęła, próbując ukryć swoje początkowe zmieszanie. Nie mogła mu przecież dać satysfakcji! A czy wyobrażała sobie swoje własne wesele? - Oczywiście że tak. Przecież każda dziewczynka marzy o takim dniu. - oczy jej rozbłysły. Z wiekiem oczywiście te marzenia się zmieniają, rzeczywistość je weryfikuje, ale nadal nosi się je w sercu. Z Florence było tak samo. Nie zamierzała jednak zdradzać swoich wyobrażeń Herbertowi. O, co to, to nie. Jeśli chciał odkryć jej sekret, musiał się trochę bardziej postarać. - A ty?
What is my life?
Am I doing this right?
I just realized that I might
Not know what the hell is going on!
Am I doing this right?
I just realized that I might
Not know what the hell is going on!
Florence Fortescue
Zawód : Bezrobotna
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
If you can't see anything beautiful about yourself...
Get a better mirror
Look a little closer
Stare a little longer
Get a better mirror
Look a little closer
Stare a little longer
OPCM : 5 +2
UROKI : 4 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 10
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 3
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Bawiła go ta ich gra, w której starali się być wytworni oraz eleganccy niczym wielka szlachta na salonach, choć w żyłach żadnego z nich ona nie płynęła. Muzyka sączyła się leniwie, a oni podążyli za jej rytmem w spokojnych figurach, wciąż jednak blisko siebie. Przez materiał sukienki czuł ciepło bijące od Florki, jej dłoń oparta na jego torsie zamknięta w jego dłoni; uśmiechał się patrząc na kobietę, którą trzymał w ramionach. Cliche, dwójka ludzi na weselu innej pary nie widzi poza sobą, całe otoczenie zdaje się nie mieć znaczenia kiedy są razem. Nie przeszkadzało mu to całkowicie. Przechylił lekko głowę na bok kiedy mówiła, ale nie odpowiadała na jego pytania. Całkiem nieźle pogrywała sobie panna Fortescue z panem Greyem, podsycając jego ciekawość sprawdzając jednocześnie jak daleko może zajść w tym drażnieniu się z nim. Pomimo rumieńców jakie ozdobiły jej twarz podejmowała rękawice i rzucała mu dalsze wyzwania. Zawirowali w kolejnej figurze, a Herbert spojrzał ponad jej głowę wypatrując miejsca ich ucieczki. Zaczął prowadzić ich właśnie w tamtym kierunku kiedy go już wypatrzył. Wąskie przejście w salonie, do zapewne cichszego i spokojnego kącika, gdzie miejsce spokoju mieli gospodarze, a teraz idealnie się nadało do jego niecnego planu.
-Pod gołym niebem. - Odpowiedział wprost uznając, że zaskoczy ją tą odpowiedzią. Nie miał zamiaru kluczyć, a ceremonia pod gołym niebem zdawała mu się fantastycznym pomysłem. Indianie nie znali pojęcia małżeństwa, ale rozumieli zasadę tworzenia rodziny, a mężczyzna, gdy podobała mu się jakaś kobieta zapraszał ją pod swój koc i razem tak siedzieli oznajmiając wszystkim dookoła, że ten właśnie mężczyzna ma pewne zamiary wobec tej konkretnej kobiety. Nie powiedział tego na głos, tylko uśmiechając się dość tajemniczo w kolejnej figurze przybliżył ich do wąskiego korytarzyka. -Z dużą ilością świateł i ozdób zwisających z drzew. - Dodał jeszcze, choć mógł być to zaskakujący detal W przypadku Greya jedyny jaki mu przychodził do głowy, ponieważ takowy mieli państwo Grey na swoim ślubie i uznał to za całkiem miły akcent. Nie zwracał uwagi na inne aspekty związane z weselem i zaślubinami. Trzymając wciąż jedną dłoń Florki w swojej wyprowadził ich sprawnie w kącik, gdzie byli zasłonięci kolumną oraz komodą i tam nie wahając się ani sekundy ujął twarz kobiety w dłonie składając na jej ustach gorący pocałunek.
-Pod gołym niebem. - Odpowiedział wprost uznając, że zaskoczy ją tą odpowiedzią. Nie miał zamiaru kluczyć, a ceremonia pod gołym niebem zdawała mu się fantastycznym pomysłem. Indianie nie znali pojęcia małżeństwa, ale rozumieli zasadę tworzenia rodziny, a mężczyzna, gdy podobała mu się jakaś kobieta zapraszał ją pod swój koc i razem tak siedzieli oznajmiając wszystkim dookoła, że ten właśnie mężczyzna ma pewne zamiary wobec tej konkretnej kobiety. Nie powiedział tego na głos, tylko uśmiechając się dość tajemniczo w kolejnej figurze przybliżył ich do wąskiego korytarzyka. -Z dużą ilością świateł i ozdób zwisających z drzew. - Dodał jeszcze, choć mógł być to zaskakujący detal W przypadku Greya jedyny jaki mu przychodził do głowy, ponieważ takowy mieli państwo Grey na swoim ślubie i uznał to za całkiem miły akcent. Nie zwracał uwagi na inne aspekty związane z weselem i zaślubinami. Trzymając wciąż jedną dłoń Florki w swojej wyprowadził ich sprawnie w kącik, gdzie byli zasłonięci kolumną oraz komodą i tam nie wahając się ani sekundy ujął twarz kobiety w dłonie składając na jej ustach gorący pocałunek.
Zły pomysł?Nie ma czegoś takiego jak zły pomysł, tylko złe wykonanie go
Herbert Grey
Zawód : Botanik, podróżnik, awanturnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Podróżowanie to nie jest coś, do czego się nadajesz. To coś, co robisz. Jak oddychanie
OPCM : 18 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2 +1
TRANSMUTACJA : 15 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Przyjęcie ślubne pod gołym niebem faktycznie brzmiało jak bajka. Kiedy Florence ujrzała to oczami wyobraźni, musiała przyznać, że automatycznie zakochała się w tym pomyśle - wieczorna ceremonia, ozdobiona nie tylko przez pięknie przystrojone drzewa i krzewy, ale także miliardy gwiazd połyskujących na niebie. Do tego kojąca poświata lampionów, ciepło dłoni i spojrzenia ukochanego mężczyzny, ogólna radość i nadzieja unoszące się w powietrzu.
- Nad brzegiem jeziora? - rozmarzyła się, wypowiadając na głos kolejny ze swoich pomysłów. Dużo kwiatów, może jakieś łabędzie, urocze kaczuszki... Na Merlina, chyba się trochę zagalopowała...
Nie bardzo wiedziała, gdzie właściwie Herbert ją ciągnie, jednak pozwoliła mu, nie opierając się w żaden sposób. Dopiero wtedy zauważyła zaułek, do którego najwyraźniej zmierzali. Naprawdę wyglądało to, jakby byli parą nastolatków, wymykającą się z jakiegoś przyjęcia w Wielkiej Sali, tylko po to, aby zniknąć w jakimś ciemnym kącie. Florence aż uniosła lekko brwi, rozglądając się, czy nikt przypadkiem nie odprowadza ich wzrokiem. Wyglądało jednak na to, że nikogo nie zainteresowała ich ucieczka.
Mimo że zachowywali się właśnie niczym głupiutkie nastolatki, Florence nie domyśliła się jednak po co Herbert właściwie zabrał ją z widoku innych. Chyba po prostu nie spodziewała się po nim aż takiej śmiałości. Pierwszą reakcją na ten pocałunek była oczywiście fala gorąca, która zabarwiła policzki Florence jeszcze wyraźniejszym rumieńcem. Właściwie czując dłonie mężczyzny na swojej twarzy miała wrażenie, że się topi. Kolana jej na moment zmiękły, co z pewnością było spowodowane także odrobiną alkoholu, na jaką sobie dziś pozwoliła. Herbert parzył, ale było to cudowne uczucie, uzależniające, pozostawiające niedosyt ilekroć jego dotyk znikał. Florence oczywiście odwzajemniła pocałunek, co właściwie było jej pierwszym odruchem - po kilku chwilach przyszło jednak opamiętanie.
Kilkukrotnie lekko uderzyła dłonią o pierś Greya, odrywając się jednocześnie od jego ust. W jej oczach nadal błyszczało podekscytowanie całą sytuacją, ale błyskały tam także ogniki lekkiego wyrzutu - Herbert! Jesteśmy na czyimś weselu! - wyszeptała, choć pretensja w jej głosie nie wybrzmiała tak znacząco, jak Florence by sobie tego życzyła. Chyba parze młodej należało się jakieś poszanowanie, a gdyby ktoś ich tutaj zobaczył... Plotkom nie byłoby końca, tak obściskiwać się publicznie...! - Jesteś okropny - dodała jeszcze, choć przy tych słowach cały wyrzut już zniknął z jej głosu - na ustach pojawił się za to szeroki uśmiech. Naprawdę był okropny... Kto to widział, mieć na porządną pannę Fortescue taki wpływ, tak ją porywać i zawstydzać!
- Nad brzegiem jeziora? - rozmarzyła się, wypowiadając na głos kolejny ze swoich pomysłów. Dużo kwiatów, może jakieś łabędzie, urocze kaczuszki... Na Merlina, chyba się trochę zagalopowała...
Nie bardzo wiedziała, gdzie właściwie Herbert ją ciągnie, jednak pozwoliła mu, nie opierając się w żaden sposób. Dopiero wtedy zauważyła zaułek, do którego najwyraźniej zmierzali. Naprawdę wyglądało to, jakby byli parą nastolatków, wymykającą się z jakiegoś przyjęcia w Wielkiej Sali, tylko po to, aby zniknąć w jakimś ciemnym kącie. Florence aż uniosła lekko brwi, rozglądając się, czy nikt przypadkiem nie odprowadza ich wzrokiem. Wyglądało jednak na to, że nikogo nie zainteresowała ich ucieczka.
Mimo że zachowywali się właśnie niczym głupiutkie nastolatki, Florence nie domyśliła się jednak po co Herbert właściwie zabrał ją z widoku innych. Chyba po prostu nie spodziewała się po nim aż takiej śmiałości. Pierwszą reakcją na ten pocałunek była oczywiście fala gorąca, która zabarwiła policzki Florence jeszcze wyraźniejszym rumieńcem. Właściwie czując dłonie mężczyzny na swojej twarzy miała wrażenie, że się topi. Kolana jej na moment zmiękły, co z pewnością było spowodowane także odrobiną alkoholu, na jaką sobie dziś pozwoliła. Herbert parzył, ale było to cudowne uczucie, uzależniające, pozostawiające niedosyt ilekroć jego dotyk znikał. Florence oczywiście odwzajemniła pocałunek, co właściwie było jej pierwszym odruchem - po kilku chwilach przyszło jednak opamiętanie.
Kilkukrotnie lekko uderzyła dłonią o pierś Greya, odrywając się jednocześnie od jego ust. W jej oczach nadal błyszczało podekscytowanie całą sytuacją, ale błyskały tam także ogniki lekkiego wyrzutu - Herbert! Jesteśmy na czyimś weselu! - wyszeptała, choć pretensja w jej głosie nie wybrzmiała tak znacząco, jak Florence by sobie tego życzyła. Chyba parze młodej należało się jakieś poszanowanie, a gdyby ktoś ich tutaj zobaczył... Plotkom nie byłoby końca, tak obściskiwać się publicznie...! - Jesteś okropny - dodała jeszcze, choć przy tych słowach cały wyrzut już zniknął z jej głosu - na ustach pojawił się za to szeroki uśmiech. Naprawdę był okropny... Kto to widział, mieć na porządną pannę Fortescue taki wpływ, tak ją porywać i zawstydzać!
What is my life?
Am I doing this right?
I just realized that I might
Not know what the hell is going on!
Am I doing this right?
I just realized that I might
Not know what the hell is going on!
Florence Fortescue
Zawód : Bezrobotna
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
If you can't see anything beautiful about yourself...
Get a better mirror
Look a little closer
Stare a little longer
Get a better mirror
Look a little closer
Stare a little longer
OPCM : 5 +2
UROKI : 4 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 10
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 3
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Uśmiechnął się trochę zadziornie, a trochę prowokacyjnie unosząc lekko brew do góry widząc minę Florki, która była zaskoczona jego odpowiedzią. Widział lekką zmianę w jej twarzy kiedy rozmyślała na temat wesela nad jeziorem i pod gołym niebem, wszak wcześniej przyznała, że lubi planować takie przyjęcia.
-Czemu nie. Szum wody, światła odbijające się w jej tafli? - Zasugerował patrząc na nią intensywnie niebieskimi oczami, które teraz nie odrywał od niej kiedy wyrzucała mu zachowanie jakiego się właśnie dopuścił. Efekt zaskoczenia zadziałał, a reakcja kobiety była taka jakiej oczekiwał. Nie odtrąciła go, nie odepchnęła a odpowiedziała na pocałunek, który tak śmiało jej skradł bez pytania o zdanie. Jakaś nieznana mu siła popchnęła go do tego, sprawiła, że stał się śmielszy, bardziej nie rozważny w tym co robił. Jednocześnie trwała wojna i świadomość ta sprawiała, że podejmował decyzje nad którymi by się zastanowił w czasach pokoju. Kamień z runą zaś ciążył w jego kieszeni jakby przyznawał się do tego, że jest prowodyrem całego tego zdarzenia.
-Dokładnie jest to wesele. - Zgodził się z Florką przekornie. -Być może atmosfera jaka tu panuje popchnęła mnie do tego? - Brzmiało to bardziej jak stwierdzenie niż pytanie. Sięgnął ku jej dłoni i uniósł do swoich ust, nadal nie odrywając od niej spojrzenia złożył na niej pocałunek. -Zgadza się. Jestem okropny. - Oczy jego śmiały się do niej, żartowały i jednocześnie obdarowywały ciepłem. Szeroki uśmiech Florki był dla niego najlepszą odpowiedzią, że nie jest na niego zła. Wiedział, że śmiało sobie z nią poczyniał, przekraczał kolejne granice, ale cóż mógł poradzić na to, że tak na niego działała? Przyciągała go do siebie, sprawiała, że myślał o niej coraz częściej, że przywoływał w chwilach zadumy jej oczy, włosy i głos, który koił. -Jeżeli jednak sprawiłem ci przykrość, to nie takie były moje intencje. - Impuls, coś z czym nie potrafił w tej chwili walczyć. Taniec, jej wesołość, zapach to wszystko sprawiło, że zrobił co zrobił. Czy żałował? Ani trochę.
-Czemu nie. Szum wody, światła odbijające się w jej tafli? - Zasugerował patrząc na nią intensywnie niebieskimi oczami, które teraz nie odrywał od niej kiedy wyrzucała mu zachowanie jakiego się właśnie dopuścił. Efekt zaskoczenia zadziałał, a reakcja kobiety była taka jakiej oczekiwał. Nie odtrąciła go, nie odepchnęła a odpowiedziała na pocałunek, który tak śmiało jej skradł bez pytania o zdanie. Jakaś nieznana mu siła popchnęła go do tego, sprawiła, że stał się śmielszy, bardziej nie rozważny w tym co robił. Jednocześnie trwała wojna i świadomość ta sprawiała, że podejmował decyzje nad którymi by się zastanowił w czasach pokoju. Kamień z runą zaś ciążył w jego kieszeni jakby przyznawał się do tego, że jest prowodyrem całego tego zdarzenia.
-Dokładnie jest to wesele. - Zgodził się z Florką przekornie. -Być może atmosfera jaka tu panuje popchnęła mnie do tego? - Brzmiało to bardziej jak stwierdzenie niż pytanie. Sięgnął ku jej dłoni i uniósł do swoich ust, nadal nie odrywając od niej spojrzenia złożył na niej pocałunek. -Zgadza się. Jestem okropny. - Oczy jego śmiały się do niej, żartowały i jednocześnie obdarowywały ciepłem. Szeroki uśmiech Florki był dla niego najlepszą odpowiedzią, że nie jest na niego zła. Wiedział, że śmiało sobie z nią poczyniał, przekraczał kolejne granice, ale cóż mógł poradzić na to, że tak na niego działała? Przyciągała go do siebie, sprawiała, że myślał o niej coraz częściej, że przywoływał w chwilach zadumy jej oczy, włosy i głos, który koił. -Jeżeli jednak sprawiłem ci przykrość, to nie takie były moje intencje. - Impuls, coś z czym nie potrafił w tej chwili walczyć. Taniec, jej wesołość, zapach to wszystko sprawiło, że zrobił co zrobił. Czy żałował? Ani trochę.
Zły pomysł?Nie ma czegoś takiego jak zły pomysł, tylko złe wykonanie go
Herbert Grey
Zawód : Botanik, podróżnik, awanturnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Podróżowanie to nie jest coś, do czego się nadajesz. To coś, co robisz. Jak oddychanie
OPCM : 18 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2 +1
TRANSMUTACJA : 15 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
- Najokropniejszy - uznała dobitnie, podkreślając swoje wcześniejsze zdanie.
Chyba wszyscy mężczyźni mieli w sobie coś z dzieci. Łamanie zasad przychodziło im tak łatwo, nawet jeśli były to zasady jasno określone. Florence nie była co prawda w stanie wskazać gdzie mogłaby być zapisana reguła, mówiąca o tym że kradzież pocałunków na weselach innych ludzi jest niedozwolona... ale gdzieś z pewnością była! Florean może by jej w tym pomógł, on znał się na historii, na pewno by wiedział kto ustanowił taki zakaz! Tymczasem Herbert nawet nie wyglądał, jakby mu było przykro! Co chyba jasno znaczyło jak bardzo był okropny.
- Nie, nie. Nie sprawiłeś, po prostu... zaskoczyłeś mnie - zaraz pospieszyła z wytłumaczeniem. Teraz z kolei jej było głupio, jakby uczyniła jakiś ogromny nietakt. To co mu odpowiedziała było prawdą, jednak za jej słowami kryło się trochę więcej głębi. Florence w całym tym wojennym zamieszaniu czasem zapominała po prostu że jest... kobietą. Jak bardzo absurdalnie by to nie brzmiało. Mieszkanie z grupą ludzi pod jednym dachem przez dłuższy czas sprawiało, że momentami zapominała o tej delikatniejszej stronie swojej natury. O jej własnych potrzebach. O tym, jak można było ją traktować. O tym, że miałaby kiedyś ochotę ubrać ładną sukienkę i wybrać się na spacer nad jezioro. Rozłożyć koc i urządzić piknik. Miała swoje marzenia, ale zostawały one zawsze właśnie tym - marzeniami. Bez cienia nadziei na spełnienie. Skupiała się na tym, co obecnie najważniejsze. Na rzeczywistości. Szczególnie teraz, gdy trwała wojna. Florence nigdy też nie była przesadnie kobieca w swoim zachowaniu - nie podążała za modą, nie spędzała godzin przed lustrem, pudrując nosek czy poprawiając szminkę na wargach. Nie bała się też ciężkiej pracy. Gdy trzeba było zakasać rękawy, stawiała się jako pierwsza. Zapomniała, że ktoś mógłby ubiegać się o jej uwagę i względy... w taki sposób. Powoli znów zaczynała się do tego przekonywać, niemniej potrzebowała tej odrobiny czasu. Ale to co robił Herbert zdecydowanie nie było nieprzyjemne. Przeciwnie, Florence momentami sama bała się tego, jak bardzo miłe i obezwładniające uczucia wywoływała w niej osoba Herberta Greya.
Chyba wszyscy mężczyźni mieli w sobie coś z dzieci. Łamanie zasad przychodziło im tak łatwo, nawet jeśli były to zasady jasno określone. Florence nie była co prawda w stanie wskazać gdzie mogłaby być zapisana reguła, mówiąca o tym że kradzież pocałunków na weselach innych ludzi jest niedozwolona... ale gdzieś z pewnością była! Florean może by jej w tym pomógł, on znał się na historii, na pewno by wiedział kto ustanowił taki zakaz! Tymczasem Herbert nawet nie wyglądał, jakby mu było przykro! Co chyba jasno znaczyło jak bardzo był okropny.
- Nie, nie. Nie sprawiłeś, po prostu... zaskoczyłeś mnie - zaraz pospieszyła z wytłumaczeniem. Teraz z kolei jej było głupio, jakby uczyniła jakiś ogromny nietakt. To co mu odpowiedziała było prawdą, jednak za jej słowami kryło się trochę więcej głębi. Florence w całym tym wojennym zamieszaniu czasem zapominała po prostu że jest... kobietą. Jak bardzo absurdalnie by to nie brzmiało. Mieszkanie z grupą ludzi pod jednym dachem przez dłuższy czas sprawiało, że momentami zapominała o tej delikatniejszej stronie swojej natury. O jej własnych potrzebach. O tym, jak można było ją traktować. O tym, że miałaby kiedyś ochotę ubrać ładną sukienkę i wybrać się na spacer nad jezioro. Rozłożyć koc i urządzić piknik. Miała swoje marzenia, ale zostawały one zawsze właśnie tym - marzeniami. Bez cienia nadziei na spełnienie. Skupiała się na tym, co obecnie najważniejsze. Na rzeczywistości. Szczególnie teraz, gdy trwała wojna. Florence nigdy też nie była przesadnie kobieca w swoim zachowaniu - nie podążała za modą, nie spędzała godzin przed lustrem, pudrując nosek czy poprawiając szminkę na wargach. Nie bała się też ciężkiej pracy. Gdy trzeba było zakasać rękawy, stawiała się jako pierwsza. Zapomniała, że ktoś mógłby ubiegać się o jej uwagę i względy... w taki sposób. Powoli znów zaczynała się do tego przekonywać, niemniej potrzebowała tej odrobiny czasu. Ale to co robił Herbert zdecydowanie nie było nieprzyjemne. Przeciwnie, Florence momentami sama bała się tego, jak bardzo miłe i obezwładniające uczucia wywoływała w niej osoba Herberta Greya.
What is my life?
Am I doing this right?
I just realized that I might
Not know what the hell is going on!
Am I doing this right?
I just realized that I might
Not know what the hell is going on!
Florence Fortescue
Zawód : Bezrobotna
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
If you can't see anything beautiful about yourself...
Get a better mirror
Look a little closer
Stare a little longer
Get a better mirror
Look a little closer
Stare a little longer
OPCM : 5 +2
UROKI : 4 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 10
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 3
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Wciąż nie wiedział co czuła i myślała kobieta, która stała przed nim. W gestach czy spojrzeniach mógł pewne rzeczy wyczytać, ale wszystko bardziej opierało się na jego domysłach i spostrzeżeniach niż pewnych faktach. Badał, testował, sprawdzał by wiedzieć czy może zrobić kolejny, być może śmielszy krok i nie tylko w jej stronę, ale też u siebie. Przywiązywanie się do ludzi miało swoje dobre jak i złe strony. A wesele w jakim brali udział pokazywało, że potrzebowali tych weselszych chwil, małych drobnostek poprawiających humor.
Czy były zasady jasno mówiące czy można skraść pocałunek? Miał nadzieję, że nie, a nawet jeśli, miał zamiar łamać go częściej. Pewne zasady były po to aby testować ich granice. Inaczej nigdy, niczego by nie osiągnął. -To dobrze. - Założył kosmyk włosów za ucho kobiety muskając przy tym delikatnie płatek jej ucha. Była drobna, eteryczna i piękna. Nie wiedział zmęczenia odbitego na jej twarzy, widział za to duże, błyszczące oczy. Cenił w niej gotowość do pracy, niesienia pomocy i uważał, że należało się jej to aby ktoś docenił w niej kobiecość jaką emanowała każdego dnia. Tyle mógł zrobić.
-W takim razie… - Zaczął mówić z zaczepnym błyskiem w oku ujmując obydwie dłonie kobiety. -... Co powiesz na to, aby dać plotkarom jeszcze więcej powód do plotek?
Tym samym wskazał miejsce gdzie wciąż trwała szampańska zabawa na parkiecie. -Jeszcze jeden taniec?
Byli na weselu, mogli korzystać z czasu zabawy i radości, a widok jej uśmiechniętej twarzy gdy wirowali na parkiecie było czymś co rozgrzewało serce podróżnika. Chciał go zobaczyć ponownie i usłyszeć brzmienie jej głosu gdy się śmiała. Zdawał sobie sprawę, że następnego dnia Florka będzie oblegana przez koleżanki, które być może będą pytać czemu tyle razy tańczyła z Greyem. Fakt jednak, że nie uciekła z krzykiem od niego dawał mu nadzieję, że kobiecie nie przeszkadzało jego towarzystwo i samo działanie jakiego się podjął nie przestraszyło jej.
Wobec tego podał ramię by mogła ułożyć w zgięciu męskiego łokcia dłoń i poprowadził ich na parkiet.
|zt dla Herba
Czy były zasady jasno mówiące czy można skraść pocałunek? Miał nadzieję, że nie, a nawet jeśli, miał zamiar łamać go częściej. Pewne zasady były po to aby testować ich granice. Inaczej nigdy, niczego by nie osiągnął. -To dobrze. - Założył kosmyk włosów za ucho kobiety muskając przy tym delikatnie płatek jej ucha. Była drobna, eteryczna i piękna. Nie wiedział zmęczenia odbitego na jej twarzy, widział za to duże, błyszczące oczy. Cenił w niej gotowość do pracy, niesienia pomocy i uważał, że należało się jej to aby ktoś docenił w niej kobiecość jaką emanowała każdego dnia. Tyle mógł zrobić.
-W takim razie… - Zaczął mówić z zaczepnym błyskiem w oku ujmując obydwie dłonie kobiety. -... Co powiesz na to, aby dać plotkarom jeszcze więcej powód do plotek?
Tym samym wskazał miejsce gdzie wciąż trwała szampańska zabawa na parkiecie. -Jeszcze jeden taniec?
Byli na weselu, mogli korzystać z czasu zabawy i radości, a widok jej uśmiechniętej twarzy gdy wirowali na parkiecie było czymś co rozgrzewało serce podróżnika. Chciał go zobaczyć ponownie i usłyszeć brzmienie jej głosu gdy się śmiała. Zdawał sobie sprawę, że następnego dnia Florka będzie oblegana przez koleżanki, które być może będą pytać czemu tyle razy tańczyła z Greyem. Fakt jednak, że nie uciekła z krzykiem od niego dawał mu nadzieję, że kobiecie nie przeszkadzało jego towarzystwo i samo działanie jakiego się podjął nie przestraszyło jej.
Wobec tego podał ramię by mogła ułożyć w zgięciu męskiego łokcia dłoń i poprowadził ich na parkiet.
|zt dla Herba
Zły pomysł?Nie ma czegoś takiego jak zły pomysł, tylko złe wykonanie go
Herbert Grey
Zawód : Botanik, podróżnik, awanturnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Podróżowanie to nie jest coś, do czego się nadajesz. To coś, co robisz. Jak oddychanie
OPCM : 18 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2 +1
TRANSMUTACJA : 15 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Ona sama nie była pewna tego, co myśli i czuje. Rozsądek, którym zwykle Florence się kierowała, podpowiadał jej, że pakowanie się w związek, to nie był najlepszy pomysł. Pogłębianie tej relacji mogło się skończyć prawdziwą katastrofą - i to pod wieloma względami. Starczyło jednak jedno spojrzenie w te niebieskie tęczówki i rozsądek zostawał gdzieś w tyle, a stery obejmowało serce - nieco obtłuczone, skrzywdzone w przeszłości, dziś niepewne i przepełnione obawą... mimo wszystko jednak ciepłe i wciąż kurczowo trzymające się nadziei. Wyglądające nieśmiało i coraz mocniej przyciągane do osoby pewnego wysokiego, ciemnowłosego podróżnika.
Jej wahanie trwało właściwie tylko pół sekundy. I tak wszyscy już widzieli ich razem na parkiecie, widzieli także jak Florence i Herbert wymykają się gdzieś, uciekając z tłumu i chowając się w dużo bardziej prywatnym kąciku... Rzecz jasna, o ile w ogóle ktoś ich zauważył. Owszem, salon był dość zatłoczony, ludzie wciąż tańczyli na środku pokoju, ale niektórzy byli już w stanie wyraźnie wskazującym. Mogło się okazać, że ich dwójka była niewidzialna niczym duchy. Ta myśl jakoś poprawiła jeszcze bardziej humor Florence. Ujęła więc zaoferowane jej ramię i dała się poprowadzić na parkiet. Hej, było wesele, oczywiście że sama podda się szaleństwu nocy i spędzi mnóstwo czasu na parkiecie... czy raczej panelach, które za takowy służyły. Mogłaby przetańczyć i cała noc z Herbertem, a jej przyjaciółkom nic do tego!
- Z przyjemnością, panie Grey - uśmiechnęła się do niego lekko. Być może jutro faktycznie tego pożałuje, ale w tym momencie przestało ją to obchodzić. Noc była zbyt krótka by się nią nie nacieszyć, okazje jak te nie nadarzały się tak często. Jasne, nic nie stało na przeszkodzie by po prostu puścić muzykę z gramofonu stojącego w salonie w Greengrove Farm i w takich okolicznościach poddać się rytmowi. Było jednak coś prawdziwie magicznego w weselach. Nie bez powodu przecież planuje się je z taką dokładnością - dzień ten ma być wyjątkowy zarówno dla pary młodej, jak i dla zaproszonych gości. Florence zamierzała więc śmiać się i tańczyć w towarzystwie Herberta Greya aż do białego rana, lub aż do chwili gdy nogi ugną się pod nią z wysiłku.
zt
Jej wahanie trwało właściwie tylko pół sekundy. I tak wszyscy już widzieli ich razem na parkiecie, widzieli także jak Florence i Herbert wymykają się gdzieś, uciekając z tłumu i chowając się w dużo bardziej prywatnym kąciku... Rzecz jasna, o ile w ogóle ktoś ich zauważył. Owszem, salon był dość zatłoczony, ludzie wciąż tańczyli na środku pokoju, ale niektórzy byli już w stanie wyraźnie wskazującym. Mogło się okazać, że ich dwójka była niewidzialna niczym duchy. Ta myśl jakoś poprawiła jeszcze bardziej humor Florence. Ujęła więc zaoferowane jej ramię i dała się poprowadzić na parkiet. Hej, było wesele, oczywiście że sama podda się szaleństwu nocy i spędzi mnóstwo czasu na parkiecie... czy raczej panelach, które za takowy służyły. Mogłaby przetańczyć i cała noc z Herbertem, a jej przyjaciółkom nic do tego!
- Z przyjemnością, panie Grey - uśmiechnęła się do niego lekko. Być może jutro faktycznie tego pożałuje, ale w tym momencie przestało ją to obchodzić. Noc była zbyt krótka by się nią nie nacieszyć, okazje jak te nie nadarzały się tak często. Jasne, nic nie stało na przeszkodzie by po prostu puścić muzykę z gramofonu stojącego w salonie w Greengrove Farm i w takich okolicznościach poddać się rytmowi. Było jednak coś prawdziwie magicznego w weselach. Nie bez powodu przecież planuje się je z taką dokładnością - dzień ten ma być wyjątkowy zarówno dla pary młodej, jak i dla zaproszonych gości. Florence zamierzała więc śmiać się i tańczyć w towarzystwie Herberta Greya aż do białego rana, lub aż do chwili gdy nogi ugną się pod nią z wysiłku.
zt
What is my life?
Am I doing this right?
I just realized that I might
Not know what the hell is going on!
Am I doing this right?
I just realized that I might
Not know what the hell is going on!
Florence Fortescue
Zawód : Bezrobotna
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
If you can't see anything beautiful about yourself...
Get a better mirror
Look a little closer
Stare a little longer
Get a better mirror
Look a little closer
Stare a little longer
OPCM : 5 +2
UROKI : 4 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 10
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 3
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Listy od Steffena były... dziwne. Chaotyczne, przypominały raczej w pośpiechu sporządzane notatki, których Marcel wciąż albo nie do końca rozumiał, albo których rozumieć nie chciał. Czy on naprawdę pisał, że Isabella... odeszła? Brzmiało to strasznie ponuro, niezrozumiale, jak, dlaczego, kiedy, więcej pytań niż odpowiedzi, pewien był jednego: Steffen ich teraz potrzebował. Nie tylko jego, potrzebował swoich przyjaciół. Nie zastanawiał się długo, zahaczył o wagon dyrektora pod pozorem kilku pytań, lecz, nie zastawszy go, ukradł ze znajdującego się tam barku butelkę drogiego alkoholu - kilka chwil później odczytał z etykiety, że był to gin - a potem wsiadł na miotłę i udał się prosto do Doliny Godryka, pokonując tę odległość tak szybko, jak szybko był w stanie: nic nie robiąc sobie z patroli nad miastem, które mogły go zatrzymać za niebezpieczną prędkość. Wiatr smagał jego policzki, chłodził dłonie mocno zaciśnięte na trzonie miotły, ale wiedział, że musiał znaleźć się na miejscu jak najprędzej. W kieszeni miał list, który przysłał mu Steffen, choć nie rozumiał, po co brał go ze sobą. Czy miał cichą nadzieję, że Steffen powie mu, że źle go zrozumiał?
Zatrzymał się pod domem Jamesa, uderzając pięścią w drzwi; zjawił się tu po raz pierwszy od tamtych zdarzeń z początku kwietnia, lecz dzisiaj Steffen był ważniejszy od tamtych niesnasek, od jego bezpieczeństwa, od zagrożenia, które niósł za sobą Thomas. - JAMES!!! - ryknął, przez drzwi, przez otwarte okna, nie chcąc, by zatrzymał go ktokolwiek inny. Z nim był umówiony i jego potrzebował. Kiedy jego przyjaciel zszedł, pokazał mu zdobytą butelkę ginu, nie bardzo wiedział, co więcej mogli zrobić.
- Rozumiesz coś z tego? - zapytał od wejścia, już w pośpiesznej drodze, gdy z miotłą przewieszoną przez ramie razem z nim podążał pod dom Steffena. Na krańcu ścieżki dostrzegł trzecią sylwetkę zmierzającą w tym samym kierunku. - Castor - rzucił, przenosząc wzrok na Jamesa, wzrok pełen obaw. Fakt, że też tutaj przyszedł, oznaczało, że sprawa naprawdę była poważna. Zatrzymał się przed progiem, bez przekonania spoglądając to na drzwi, to na twarz przyjaciela, to na trzecią zbliżającą się sylwetkę. Ściskała go niepewność, nade wszystkim obawa o los przyjaciela i jego żony, o bezpieczeństwo Isabelli, przez to, kim była, groziło jej tak wiele. Steffen pisał, że ona po prostu... po prostu odeszła? Nie chciał w to wierzyć, wolał sądzić, że to wszystko było nieporozumieniem. Że źle go zrozumieli - że w tych lakonicznych notatkach trudno było ująć sedno problemu. Lecz teraz, kiedy rzeczywiście znaleźli się przed jego domem, Marcel poczuł się sparaliżowany. Czego się lękał? Czy prawdy?
jeszcze w zielone gramy jeszcze nie umieramy, jeszcze się nam ukłonią ci co palcem wygrażali
Nie analizował pierwszych listów zbyt dokładnie, zdawało mu się, że to jakaś durna gra. Może się zmówiły; może Eve naopowiadała jej jakiś rzeczy i postanowiła zrobić to samo, co ona wtedy. Zadziałało? Dostała to, czego chciała? Wątpił, patrząc po kolejnych tygodniach od tamtego wydarzenia, ale może Isabellą chciała to sprawdzić? Chciał mu powiedzieć, by to zignorował, dać jakąś lepszą radę, ale żadnej dla niego nie miał. Nie poradził sobie z tamtą sytuacją i nie sądził, by cokolwiek nie wymyślił dzisiaj pomogło Cattermolowi naprawdę. Może po prostu trzeba było zdruzgotać się alkoholem i zrzygać w pierwsze lepsze krzaki, to zawsze przynosiło ulgę, nawet jeśli chwilową. Nakreślił kilka słów do przyjaciela, wiedząc, że powinni ogarnąć to razem. Odciągnąć go od ponurych myśli. Zmarszczył brwi, kiedy już miał wychodzić a Leonora przyniosła odpowiedź od Marcela. Zdążył jeszcze spisać wyjaśnienie, niedługo po tym dobiegł go jego głos z dołu. Spojrzał na Eve — nie powiedział jej ani słów o listach Steffena. Nie z powodu braku zaufania, nie zdążył. Rzucając krótkie muszę iść i całując ją przelotnie zbiegł na dół, niemalże wypadając przez drzwi domu, który okupowali od miesięcy.
— Dostałeś mój ostatni list? — spytał jeszcze na wydechu, napisał mu co się stało. Chyba, nie miał takiej pewności. W końcu to mogły być jakieś głupie kobiece gierki. Ostatnio miał wrażenie, że proste komunikaty wcale nie były takie proste, może i ten miał jakieś poczwórne dno? — Bella go zostawiła — rzucił, zamykając za sobą drzwi, podszedł do Marcela, a kiedy ujrzał Castora na horyzoncie nie powiązał go w pierwszej chwili ze Steffenem, bo jak i dlaczego? Zerknął na blondyna, myśląc, że może to jego sprawka, nie do końca rozumiał tę sytuację. Spytałby go, co tu robił, ale chyba wciąż mieszkał — nie był pewien czy powinna go dziwić obecność tutaj. — Cześć — powitał go. — Idziemy do Steffa, potrzebuje męskiego wsparcia— rzucił niepewnie, patrząc na wysokiego blondyna. — Idziesz z nami? — Co prawda miał pomysł, który nieszczególnie mógłby przypasować byłemu prefektowi, ale może jakby Steffen potrzebował pomocy uzdrowicielskiej to Castor umiałby go skutecznie ocucić.
— Dostałeś mój ostatni list? — spytał jeszcze na wydechu, napisał mu co się stało. Chyba, nie miał takiej pewności. W końcu to mogły być jakieś głupie kobiece gierki. Ostatnio miał wrażenie, że proste komunikaty wcale nie były takie proste, może i ten miał jakieś poczwórne dno? — Bella go zostawiła — rzucił, zamykając za sobą drzwi, podszedł do Marcela, a kiedy ujrzał Castora na horyzoncie nie powiązał go w pierwszej chwili ze Steffenem, bo jak i dlaczego? Zerknął na blondyna, myśląc, że może to jego sprawka, nie do końca rozumiał tę sytuację. Spytałby go, co tu robił, ale chyba wciąż mieszkał — nie był pewien czy powinna go dziwić obecność tutaj. — Cześć — powitał go. — Idziemy do Steffa, potrzebuje męskiego wsparcia— rzucił niepewnie, patrząc na wysokiego blondyna. — Idziesz z nami? — Co prawda miał pomysł, który nieszczególnie mógłby przypasować byłemu prefektowi, ale może jakby Steffen potrzebował pomocy uzdrowicielskiej to Castor umiałby go skutecznie ocucić.
ay, Romale, ay, Chavale
Djelem, djelem, lungone dromensa
maladilem baxtale Romensa
maladilem baxtale Romensa
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Duchy świata, cyganie,
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 35
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Oczywiście, że miał złe przeczucia. Nikt, kto czuł się dobrze i kto nie znalazł się w podbramkowej sytuacji nigdy nie budził go wysyłanymi listami z prośbami. Ostatnie wydarzenia w Oazie na tyle intensywnie odbiły się na energii blondyna, że ten mógłby równie dobrze przespać kilka dni z rzędu, gdyby nie to, że miał przecież obowiązki, z których nikt go nie wyręczy. Zresztą, pomoc przyjacielowi w potrzebie zawsze należało stawiać nad własną wygodę, dlatego też zerwał się rano z łóżka, tylko po to by zejść od razu do szopy, przygotować stosowne (w swoim mniemaniu) kadzidło i wyruszyć w drogę do Doliny Godryka. Steffenowi napisał przecież, że wpadnie do niego po drodze do sklepu, lecz ostatecznie stwierdził, że musiał nieco przemyśleć swoje podejście.
Zjawiwszy się w Dolinie, pierwsze kroki skierował właśnie tam — wywieszając kartkę, z której wyczytać można było, że w dniu dzisiejszym sklep będzie zamknięty. To był dzień pełni, musiał się do niej przygotować odpowiednio wcześniej, a na dziś i tak żaden z klientów nie zamówił niczego, co wymagałoby osobistego odbioru. Dopiero w momencie, w którym był spokojny o swój dzisiejszy interes, przerzucił przez ramię torbę, w której poza kilkoma rzeczami na zmianę umieścił jeszcze przygotowane wcześniej kadzidło i kadzielnicę, a także śledzie w słoju i bochen razowego chleba, aby skierować swe kroki ku Szczurzej Jamie.
Zdawało mu się, że widział nadchodzące z naprzeciwka dwie sylwetki, sylwetki niezwykle niemal znajome. Wytężył wzrok, mrużąc skryte za szkłami okularów oczy, po chwili upewniając się w swoich przypuszczeniach. Przyspieszył kroku, wychodząc chłopakom naprzeciw, a gdy znalazł się przy nich — przy bramie — powitał ich obu uściskiem ręki i noszącym coraz to większy wyraz skonfundowania i obaw spojrzeniem.
— Marcel, Jim — odezwał się do nich, marszcząc lekko brwi w zamyśleniu na kolejne słowa Jamesa. Potrzebuje męskiego wsparcia? — No ja tutaj właśnie do niego... Napisał mi list, że nie może spać i chce coś nasennego albo energetyzującego, bo musi iść do jakiegoś portu — przez chwilę obecność Doe i Carringtona sprawiła, że miał nadzieję, iż będzie to jakiś kolejny wypad z kradzieżą, coś, do czego już przywykli, ale miny chłopaków sugerowały jak nic, że działo się coś znacznie, znacznie poważniejszego. — Wiecie coś więcej? Normalnie pisze tak, jak mówi, teraz to były ledwie dwa zdania — dodał już ciszej, z zaniepokojeniem spoglądając w stronę domu, w którym — jak całą trójką mieli nadzieję — znajdował się Cattermole.
Rzucili na niego klątwę, czy jak?
Zjawiwszy się w Dolinie, pierwsze kroki skierował właśnie tam — wywieszając kartkę, z której wyczytać można było, że w dniu dzisiejszym sklep będzie zamknięty. To był dzień pełni, musiał się do niej przygotować odpowiednio wcześniej, a na dziś i tak żaden z klientów nie zamówił niczego, co wymagałoby osobistego odbioru. Dopiero w momencie, w którym był spokojny o swój dzisiejszy interes, przerzucił przez ramię torbę, w której poza kilkoma rzeczami na zmianę umieścił jeszcze przygotowane wcześniej kadzidło i kadzielnicę, a także śledzie w słoju i bochen razowego chleba, aby skierować swe kroki ku Szczurzej Jamie.
Zdawało mu się, że widział nadchodzące z naprzeciwka dwie sylwetki, sylwetki niezwykle niemal znajome. Wytężył wzrok, mrużąc skryte za szkłami okularów oczy, po chwili upewniając się w swoich przypuszczeniach. Przyspieszył kroku, wychodząc chłopakom naprzeciw, a gdy znalazł się przy nich — przy bramie — powitał ich obu uściskiem ręki i noszącym coraz to większy wyraz skonfundowania i obaw spojrzeniem.
— Marcel, Jim — odezwał się do nich, marszcząc lekko brwi w zamyśleniu na kolejne słowa Jamesa. Potrzebuje męskiego wsparcia? — No ja tutaj właśnie do niego... Napisał mi list, że nie może spać i chce coś nasennego albo energetyzującego, bo musi iść do jakiegoś portu — przez chwilę obecność Doe i Carringtona sprawiła, że miał nadzieję, iż będzie to jakiś kolejny wypad z kradzieżą, coś, do czego już przywykli, ale miny chłopaków sugerowały jak nic, że działo się coś znacznie, znacznie poważniejszego. — Wiecie coś więcej? Normalnie pisze tak, jak mówi, teraz to były ledwie dwa zdania — dodał już ciszej, z zaniepokojeniem spoglądając w stronę domu, w którym — jak całą trójką mieli nadzieję — znajdował się Cattermole.
Rzucili na niego klątwę, czy jak?
Zniecierpliwieni teraźniejszością, wrogowie przeszłości, pozbawieni przyszłości, przypominaliśmy tych, którym sprawiedliwość lub nienawiść ludzka każe żyć za kratami. |
Oliver Summers
Zawód : Twórca talizmanów, właściciel sklepu "Bursztynowy Świerzop"
Wiek : 24
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
❝ Weariness is a kind of madness.
And there are times when
the only feeling I have
is one of mad revolt. ❞
And there are times when
the only feeling I have
is one of mad revolt. ❞
OPCM : 11
UROKI : 0
ALCHEMIA : 31+10
UZDRAWIANIE : 11+1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6
SPRAWNOŚĆ : 4
Genetyka : Wilkołak
Zakon Feniksa
Nie spał wcale dzisiejszej nocy. Kilku(nastu)krotnie przeczytał list od Belli i z niedowierzaniem obszedł cały dom - wszystko zniknęło, jej ubrania, jej książki, nawet jej ulubiona roślina doniczkowa. Musiała chyba rzucić kilka Reducio, żeby to wszystko zabrać, ale zawsze takie rzeczy robił Steffen - szybciej i pewniej. Nawet nie chciał myśleć, ile czasu nad tym spędziła, bo to wszystko sugerowało, że jej zniknięcie było przemyślanym planem - a nie wybiegnięciem z domu w afekcie.
Czy tak samo czuła się jej rodzina? - przemknęło mu przez myśl, Isabelle przecież uciekła tak już w c z e ś n i e j, ale wtedy nie potrafił znaleźć w sobie ani okrucha empatii dla jej krewnych. Teraz... teraz...
Musiał coś zrobić, musiał jej poszukać. Rozesłał najpierw listy, licząc, że może Marcel dowie się czegoś prędzej i że Castor da mu coś, co postawi go na nogi, a Jim uspokoi w kwestii tamtego Śligzona (Jules był w domu z Bellą, pewnie dobrze go znała...), ale przecież nie mógł czekać. Chwycił za miotłę, chcąc gnać do Londynu, ale w ostatniej chwili przypomniał sobie o godzinie policyjnej.
Nie odnajdzie Belli z Tower, a nie mógł rozpytywać w porcie jako szczur, jej rysopis nic szczurom nie powie.
Potem może się zdrzemnął, nie pamiętał, a rano wybiegł nieuczesany z domu żeby pognać do domu Julienne i Mayi, wspomnianych w liście. Pusty, pusty, pusty. Zapukał do drzwi ich starszej sąsiadki, która wiedziała o wszystkich wszystko i uwielbiała z nim plotkować odkąd wprowadził się do Doliny - ale tym razem nie mógł i nie chciał zostać na herbacie, porażony tym, że to rzeczywiste, że Maya i Julienne i ich rodzice naprawdę zniknęli. Że Bella zniknęła.
Wrócił do domu na miękkich nogach. Adrenalina po akcji w Oazie trochę opadła, paliły go zakwasy, czuł nadwyrężone mięśnie. Powinien się przespać, powinien odpocząć, ale nie mógł, nie mógł, nie mógł.
Serce zatrzepotało, gdy zobaczył pod domem trzy osoby - Bella, Maya, Julienne? Może wróciły, może to kiepski dowcip? Szybko rozpoznał jednak męskie sylwetki, poczuł ukłucie rozczarowania. Przyśpieszył kroku, trochę szurając nogami, a widząc kolegów - spojrzał na nich z zakłopotaniem.
Zastanawiam się, czy Twoje ratowanie świata to nie wymówka do spędzania czasu z kolegami. - zadudniło mu w uszach zgrzytliwym piskiem, choć Bella nigdy nie wysyczała do niego tych słów, choć widział je tylko na papierze.
Czegoś od niego chcieli, potrzebowali? Po Oazie? Albo... co robił tu Jim, czy Cyganie znowu wpadli w jakieś kłopoty? Przetarł czoło dłonią, wahając się. Chciałby pomóc, ale ... chyba nie dzisiaj, chyba nie miał siły.
-Cześć. - zbliżył się do kolegów, patrząc pustym wzrokiem to na nich, to na drzwi wejściowe. Chcieli wejść, do niego? Przestąpił z nogi na nogę, zatrzymując się przed schodkami do domu. -Co... - jest, czego chcecie? Przełknął ślinę, przesuwając wzrokiem po Marcelu i Castorze. Odpisali mu na listy, więc byli na nogach, ale w sumie - nie padali z nóg? Też wyglądali na zmęczonych. -...u was? - wydusił w końcu. Wyglądał jakoś dziwnie, inaczej niż zwykle - jeśli cała trójka zastanowi się dlaczego, to dotrze do nich, że po prostu się nie uśmiechał.
Czy tak samo czuła się jej rodzina? - przemknęło mu przez myśl, Isabelle przecież uciekła tak już w c z e ś n i e j, ale wtedy nie potrafił znaleźć w sobie ani okrucha empatii dla jej krewnych. Teraz... teraz...
Musiał coś zrobić, musiał jej poszukać. Rozesłał najpierw listy, licząc, że może Marcel dowie się czegoś prędzej i że Castor da mu coś, co postawi go na nogi, a Jim uspokoi w kwestii tamtego Śligzona (Jules był w domu z Bellą, pewnie dobrze go znała...), ale przecież nie mógł czekać. Chwycił za miotłę, chcąc gnać do Londynu, ale w ostatniej chwili przypomniał sobie o godzinie policyjnej.
Nie odnajdzie Belli z Tower, a nie mógł rozpytywać w porcie jako szczur, jej rysopis nic szczurom nie powie.
Potem może się zdrzemnął, nie pamiętał, a rano wybiegł nieuczesany z domu żeby pognać do domu Julienne i Mayi, wspomnianych w liście. Pusty, pusty, pusty. Zapukał do drzwi ich starszej sąsiadki, która wiedziała o wszystkich wszystko i uwielbiała z nim plotkować odkąd wprowadził się do Doliny - ale tym razem nie mógł i nie chciał zostać na herbacie, porażony tym, że to rzeczywiste, że Maya i Julienne i ich rodzice naprawdę zniknęli. Że Bella zniknęła.
Wrócił do domu na miękkich nogach. Adrenalina po akcji w Oazie trochę opadła, paliły go zakwasy, czuł nadwyrężone mięśnie. Powinien się przespać, powinien odpocząć, ale nie mógł, nie mógł, nie mógł.
Serce zatrzepotało, gdy zobaczył pod domem trzy osoby - Bella, Maya, Julienne? Może wróciły, może to kiepski dowcip? Szybko rozpoznał jednak męskie sylwetki, poczuł ukłucie rozczarowania. Przyśpieszył kroku, trochę szurając nogami, a widząc kolegów - spojrzał na nich z zakłopotaniem.
Zastanawiam się, czy Twoje ratowanie świata to nie wymówka do spędzania czasu z kolegami. - zadudniło mu w uszach zgrzytliwym piskiem, choć Bella nigdy nie wysyczała do niego tych słów, choć widział je tylko na papierze.
Czegoś od niego chcieli, potrzebowali? Po Oazie? Albo... co robił tu Jim, czy Cyganie znowu wpadli w jakieś kłopoty? Przetarł czoło dłonią, wahając się. Chciałby pomóc, ale ... chyba nie dzisiaj, chyba nie miał siły.
-Cześć. - zbliżył się do kolegów, patrząc pustym wzrokiem to na nich, to na drzwi wejściowe. Chcieli wejść, do niego? Przestąpił z nogi na nogę, zatrzymując się przed schodkami do domu. -Co... - jest, czego chcecie? Przełknął ślinę, przesuwając wzrokiem po Marcelu i Castorze. Odpisali mu na listy, więc byli na nogach, ale w sumie - nie padali z nóg? Też wyglądali na zmęczonych. -...u was? - wydusił w końcu. Wyglądał jakoś dziwnie, inaczej niż zwykle - jeśli cała trójka zastanowi się dlaczego, to dotrze do nich, że po prostu się nie uśmiechał.
intellectual, journalist
little spy
little spy
Steffen Cattermole
Zawód : młodszy specjalista od klątw i zabezpieczeń w Gringottcie, po godzinach reporter dla "Czarownicy"
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
I like to go to places uninvited
OPCM : 30 +7
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 35 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 16
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Strona 1 z 3 • 1, 2, 3
Salon
Szybka odpowiedź