Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Sussex
Tawerna "Przystań Jane"
Strona 1 z 3 • 1, 2, 3
AutorWiadomość
Tawerna "Przystań Jane"
Tawerna znajduje się w niewielkiej odległości od klifów Beachy Head. Wiekowy budynek zbudowany z drewnianych bali wita gości obejściem z szemrzącymi na wietrze girlandami muszli oraz figurą kota wykonaną z brązu. Niektórzy w okolicy dają sobie rękę uciąć, że figura potrafi mrugnąć i oblizać łapę. W środku znajduje się szeroki szynkwas oraz liczne dębowe ławy, przy których można usiąść i spróbować lokalnych potraw. Za niewielkimi oknami przyozdobionymi donicami kwiatów widać rozległe angielskie pastwiska. Wiejska legenda mówi, że przed laty stołowała się tu sama Charlotte Brontë i tu wpadła na pomysł napisania historii Jane Eyre.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 19:45, w całości zmieniany 1 raz
07.02.1958
Niby sobie radził, niby nie koniecznie. Odkąd otrzymał list od Lady Macmillan wszystko z niego wyparowało. Dobry humor, chęć do robienia czegokolwiek całkowicie zniknęło. Szlajał się tylko tam gdzie go nogi poniosły, palił i pił jeśli udało mu się akurat coś znaleźć. I jak na złość, kiedy teraz potrzebował to znajdywał, zarówno papierosy jak i alkohol. Sam siebie nie poznawał. Nigdy wcześniej nie posądziłby się, że coś takiego może go, aż tak zaboleć.
Owszem, zdawał sobie sprawę od początku, że może być im ciężko. On mugolak bez żadnego statusu społecznego, ona szlachcianka, do tego Anthony, który wyraził się jasno co o tym myśli. Jednak był na tyle głupi aby myśleć, że jednak im się uda. Zwłaszcza, że wydawało mu się, że to co ich łączy to coś silnego i prawdziwego. Z jego strony tak było. Fakt, nigdy nie powiedział jej wprost co do niej czuje, ale wiedział, że ona wiedziała. Pokazywał jej to, zapewniał o swoim oddaniu…i jak skończył? Dostał kopa w tyłek. Z jednej strony to rozumiał, wybrała rodzinę, dla niego również rodzina była ważna, jak nie najważniejsza…ale z drugiej strony, w jego mniemaniu jeśli się kogoś kocha, tak prawdziwie kocha, można naginać zasady. Może dlatego tak go to ubodło? Napisała, że go kocha, ale jednocześnie zostawiła go samemu sobie.
Wziął z domu butelkę bimbru, którą kiedyś przyniósł do nich Vincent i wyszedł. Zdążył opuścić teren posiadłości i teleportował się. Na początku odwiedził Kornwalie, ale potem stwierdził, że jednak to nie jest dobre hrabstwo, więc znów się przeniósł, tym razem do Dorset. To tam mu się skończył bimber, a więc skierował swoje kroki do pierwszego lepszego baru. Nie został tam jednak za długo, nie dlatego, że powoli zaczynały mu się kończyć pieniądze, ale dlatego, że gdzieś kątem ucha usłyszał, że ktoś coś gada o Macmillanach. Zły i rozgoryczony wyszedł z przybytku, po czym chwilę kręcił się po mieścinie, aż w końcu zdecydował się na ostatnią podróż.
Tym razem zmaterializował się w Sussex. Był już lekko pijany więc raczej nie specjalnie przejmował się tym, że większość mieszkańców tego hrabstwa jest zwolennikami aktualnie panujących i nie koniecznie jest tu mile widziany. On jednak chciał się tylko napić w spokoju, gdzieś gdzie nic ani nikt mu nie będzie przypominało o Prudence.
Nogi skierowały go na wybrzeże, aby tam wprowadzić go prosto do Taverny „Przystań Jane”. Ciepło i zapach typowy dla portowego przybytku od razu w niego uderzyły kiedy tylko wszedł do środka. Podobało mu się tu. Muzyczka grała, w kominku wesoło tańczyły płomienie. Kroki skierował do baru, tam zamówił sobie jakiś dobry alkohol, po czym odpalając papierosa ruszył do stolika w rogu.
Niby sobie radził, niby nie koniecznie. Odkąd otrzymał list od Lady Macmillan wszystko z niego wyparowało. Dobry humor, chęć do robienia czegokolwiek całkowicie zniknęło. Szlajał się tylko tam gdzie go nogi poniosły, palił i pił jeśli udało mu się akurat coś znaleźć. I jak na złość, kiedy teraz potrzebował to znajdywał, zarówno papierosy jak i alkohol. Sam siebie nie poznawał. Nigdy wcześniej nie posądziłby się, że coś takiego może go, aż tak zaboleć.
Owszem, zdawał sobie sprawę od początku, że może być im ciężko. On mugolak bez żadnego statusu społecznego, ona szlachcianka, do tego Anthony, który wyraził się jasno co o tym myśli. Jednak był na tyle głupi aby myśleć, że jednak im się uda. Zwłaszcza, że wydawało mu się, że to co ich łączy to coś silnego i prawdziwego. Z jego strony tak było. Fakt, nigdy nie powiedział jej wprost co do niej czuje, ale wiedział, że ona wiedziała. Pokazywał jej to, zapewniał o swoim oddaniu…i jak skończył? Dostał kopa w tyłek. Z jednej strony to rozumiał, wybrała rodzinę, dla niego również rodzina była ważna, jak nie najważniejsza…ale z drugiej strony, w jego mniemaniu jeśli się kogoś kocha, tak prawdziwie kocha, można naginać zasady. Może dlatego tak go to ubodło? Napisała, że go kocha, ale jednocześnie zostawiła go samemu sobie.
Wziął z domu butelkę bimbru, którą kiedyś przyniósł do nich Vincent i wyszedł. Zdążył opuścić teren posiadłości i teleportował się. Na początku odwiedził Kornwalie, ale potem stwierdził, że jednak to nie jest dobre hrabstwo, więc znów się przeniósł, tym razem do Dorset. To tam mu się skończył bimber, a więc skierował swoje kroki do pierwszego lepszego baru. Nie został tam jednak za długo, nie dlatego, że powoli zaczynały mu się kończyć pieniądze, ale dlatego, że gdzieś kątem ucha usłyszał, że ktoś coś gada o Macmillanach. Zły i rozgoryczony wyszedł z przybytku, po czym chwilę kręcił się po mieścinie, aż w końcu zdecydował się na ostatnią podróż.
Tym razem zmaterializował się w Sussex. Był już lekko pijany więc raczej nie specjalnie przejmował się tym, że większość mieszkańców tego hrabstwa jest zwolennikami aktualnie panujących i nie koniecznie jest tu mile widziany. On jednak chciał się tylko napić w spokoju, gdzieś gdzie nic ani nikt mu nie będzie przypominało o Prudence.
Nogi skierowały go na wybrzeże, aby tam wprowadzić go prosto do Taverny „Przystań Jane”. Ciepło i zapach typowy dla portowego przybytku od razu w niego uderzyły kiedy tylko wszedł do środka. Podobało mu się tu. Muzyczka grała, w kominku wesoło tańczyły płomienie. Kroki skierował do baru, tam zamówił sobie jakiś dobry alkohol, po czym odpalając papierosa ruszył do stolika w rogu.
Between life and death
you will find your true self, you will know what you are and what you never expected to be
Gabriel Tonks
Zawód : Szpieg
Wiek : 32
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony - no nie powiedziałbym.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Wpadła (czy też bardziej została wewleczona) do tego miejsca z entuzjazmem godnym martwego szczupaka. Przez ostatni miesiąc czuła, że rzuca swoje siły na wszystko, co tylko możliwe, a pracy wciąż nie ubywa, a mało tego, stawała się bardziej drażliwa, warcząc niemal na każdego, nie ze względu na niechęć do tej osoby, ale raczej wewnętrzne problemy i rozterki. W typowej dla siebie furii rozeźlonego zwierzątka futerkowego, rzucała się i prychała na wszystko, co jej się nie podobało. Obiecała Jenkinsowi, że postara się częściej widywać z magipsychiatrą, jednocześnie nie do końca wiedząc jak mu przetłumaczyć w żołnierskich słowach, że czasem pewne wydarzenia i działania kobiecego ciała, jak takie, gdzie zwijano się z bólu przez ten cholerny okres, nie polepszały sytuacji w żaden sposób. A przynajmniej nie dla niej. Wiedziała jednak, że chcą wyjść grupowo, a chociaż zapierała się rękoma i nogami, teraz właśnie przekraczała prób „Przystań Jane”, nie wiedząc, czemu akurat to miejsce wybrali, ale z jakiegoś powodu mając nadzieję po prostu walnąć się na blat twarzą do dołu i po prostu nie wstawać. Ewentualnie wypić, co tylko miało się przed nią pojawić.
Życie by jednak było za proste gdyby chodziło tylko o to, a w zaledwie parę minut pozostała sama, nawet bez żadnej butelki porządnego trunku, ze stolikiem, na który wpadła, puszczając taką wiązankę, że nie powstydziłby się jej nawet najstarszy wilk morski. Opadła na jakieś wolne krzesło, przez chwilę zaciskając zęby i szczękę, pozwalając, aby pulsujący ból przemijał kiedy ona w ponurym zacięciu obserwowała salę. Jak mogła w ogóle spodziewać się, że dzisiejszy wieczór przebiegnie inaczej? Przecież nie było ją aż tak ciężko zgubić. Westchnęła ciężko, kiedy nagle znajoma blond czupryna mignęła jej w tłumie.
W pierwszej chwili spodziewała się, że wzrok jej płatał figla, jednak wyraźnie mogła dostrzec znajomą figurę. Pojawiło się w niej coś na kształt ulgi, a sama podniosła się szybko ze swojego miejsca, wiedząc, że nie miała na co zwlekać i skoro w tym momencie pozostawała na pastwę swojego towarzystwa, to równie dobrze mogła to wykorzystać.
- Cześć, wcale nie Blondi Junior – uśmiechnęła się, podchodząc bliżej, wiedząc, że chociaż nie przepadał za tym przydomkiem (musiała mu jakiś nowy wymyśleć), tak w tym momencie mógł ją dzięki temu o wiele łatwiej rozpoznać a ona jego. Nie patyczkując się zbytnio, wyjęła z jego dłoni alkohol, upijając kilka łyków, zaraz też oddając mu naczynie aby poczęstować się bez pardonu jego papierosem, zaciągając się z błogą ulgą. – Co porabiasz w tym miejscu, poza oczywistą próbą upodlenia się i czy masz tego więcej? – Wskazała na tlącego się papierosa, którego obecnie trzymała w ręku.
Życie by jednak było za proste gdyby chodziło tylko o to, a w zaledwie parę minut pozostała sama, nawet bez żadnej butelki porządnego trunku, ze stolikiem, na który wpadła, puszczając taką wiązankę, że nie powstydziłby się jej nawet najstarszy wilk morski. Opadła na jakieś wolne krzesło, przez chwilę zaciskając zęby i szczękę, pozwalając, aby pulsujący ból przemijał kiedy ona w ponurym zacięciu obserwowała salę. Jak mogła w ogóle spodziewać się, że dzisiejszy wieczór przebiegnie inaczej? Przecież nie było ją aż tak ciężko zgubić. Westchnęła ciężko, kiedy nagle znajoma blond czupryna mignęła jej w tłumie.
W pierwszej chwili spodziewała się, że wzrok jej płatał figla, jednak wyraźnie mogła dostrzec znajomą figurę. Pojawiło się w niej coś na kształt ulgi, a sama podniosła się szybko ze swojego miejsca, wiedząc, że nie miała na co zwlekać i skoro w tym momencie pozostawała na pastwę swojego towarzystwa, to równie dobrze mogła to wykorzystać.
- Cześć, wcale nie Blondi Junior – uśmiechnęła się, podchodząc bliżej, wiedząc, że chociaż nie przepadał za tym przydomkiem (musiała mu jakiś nowy wymyśleć), tak w tym momencie mógł ją dzięki temu o wiele łatwiej rozpoznać a ona jego. Nie patyczkując się zbytnio, wyjęła z jego dłoni alkohol, upijając kilka łyków, zaraz też oddając mu naczynie aby poczęstować się bez pardonu jego papierosem, zaciągając się z błogą ulgą. – Co porabiasz w tym miejscu, poza oczywistą próbą upodlenia się i czy masz tego więcej? – Wskazała na tlącego się papierosa, którego obecnie trzymała w ręku.
Thalia Wellers
Zawód : Żeglarz, handlarz, przemytnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
OPCM : 13+2
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0+1
TRANSMUTACJA : 5+2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sam tak naprawdę nie wiedział czego tu szuka. Niby z jednej strony chciał się uporać z tym wszystkim co działo się w jego głowie i wydawało mu się, że samotność mu w tym pomoże, ale z drugiej strony chyba nie koniecznie chciał być sam. Już nie wiedział czego chce, a to wcale nie pomagało w niczym. Co więc zrobił, postanowił się upić, chociaż tak naprawdę wiedział, że to najgorsza opcja jaką mógł wybrać, jednak na razie jakoś nie miał lepszego pomysłu co ze sobą zrobić. Gdzieś tam z tyłu głowy słyszał głos, który drwił z niego, który mówił, że jest żałosny użalając się tak nad sobą, ale starał się go ignorować. Przerażał go powoli fakt, że zaczyna się do tego głosu przyzwyczajać. Powinien chcieć się go pozbyć, a nie się do niego przyzwyczajać. Oj zdecydowanie było z nim coraz gorzej.
Na początku myślał, że mu się przesłyszało. Po chwili jednak uniósł wzrok i dotarło do niego, że uszy wcale nie płatały mu figli. Stała przed nim Thalia, z tym swoim szelmowskim uśmieszkiem, który tak u niej lubił. Po za tym, tylko ona nazywała go Blondi Junior, nikt inny i nie ważne ile razy jej powtarzał żeby tego nie robiła. Powoli nawet zaczął się do tego przyzwyczajać.
- Cześć rudy chochliku. - powiedział unosząc brew ku górze, kiedy kobieta w typowy dla siebie sposób poczęstowała się jego dzisiejszymi kompanami, po czym pokręcił lekko głową z lekkim rozbawieniem – Zawiodę cię niestety, ale upodlenie się było moim jedynym planem na dzisiaj. - odparł sięgając po krzesło stojące nieopodal i przysunął je do swojego stolika, po czym wskazał by sobie klapnęła. - Tak się składa, że mam. Plany upodlenia się musiały zawierać dużą ilość tego... - czknął sięgając po butelkę zakupionego przed chwilą przy barze rumu – oraz tego. – dodał wyciągając z wewnętrznej kieszeni kurtki paczkę jakiś mugolskich papierosów, jednocześnie wyciągając sobie jednego żeby Thalia już mogła zatrzymać dla siebie tego, którego mu zabrała. - A ciebie cóż to dzisiaj tu przywiało? Cóż sprawiło, że jednak nie upodlę się dzisiaj w samotności, a z tak przemiłym towarzystwem? - uniósł brew ku górze, po czym opróżnił swoją szklankę i po chwili dolał do niej alkoholu.
Odnalazł wzrokiem kelnerkę, bardzo atrakcyjną kelnerkę tak w ogóle, i skinął jej głową by przyniosła jeszcze jedną szklankę dla Thali, jednocześnie puszczając jej oczko.
Na początku myślał, że mu się przesłyszało. Po chwili jednak uniósł wzrok i dotarło do niego, że uszy wcale nie płatały mu figli. Stała przed nim Thalia, z tym swoim szelmowskim uśmieszkiem, który tak u niej lubił. Po za tym, tylko ona nazywała go Blondi Junior, nikt inny i nie ważne ile razy jej powtarzał żeby tego nie robiła. Powoli nawet zaczął się do tego przyzwyczajać.
- Cześć rudy chochliku. - powiedział unosząc brew ku górze, kiedy kobieta w typowy dla siebie sposób poczęstowała się jego dzisiejszymi kompanami, po czym pokręcił lekko głową z lekkim rozbawieniem – Zawiodę cię niestety, ale upodlenie się było moim jedynym planem na dzisiaj. - odparł sięgając po krzesło stojące nieopodal i przysunął je do swojego stolika, po czym wskazał by sobie klapnęła. - Tak się składa, że mam. Plany upodlenia się musiały zawierać dużą ilość tego... - czknął sięgając po butelkę zakupionego przed chwilą przy barze rumu – oraz tego. – dodał wyciągając z wewnętrznej kieszeni kurtki paczkę jakiś mugolskich papierosów, jednocześnie wyciągając sobie jednego żeby Thalia już mogła zatrzymać dla siebie tego, którego mu zabrała. - A ciebie cóż to dzisiaj tu przywiało? Cóż sprawiło, że jednak nie upodlę się dzisiaj w samotności, a z tak przemiłym towarzystwem? - uniósł brew ku górze, po czym opróżnił swoją szklankę i po chwili dolał do niej alkoholu.
Odnalazł wzrokiem kelnerkę, bardzo atrakcyjną kelnerkę tak w ogóle, i skinął jej głową by przyniosła jeszcze jedną szklankę dla Thali, jednocześnie puszczając jej oczko.
Between life and death
you will find your true self, you will know what you are and what you never expected to be
Gabriel Tonks
Zawód : Szpieg
Wiek : 32
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony - no nie powiedziałbym.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nieco inaczej niż Gabriel, ona doskonale wiedziała, czemu się tutaj znajduje i co sprawiło, że postanowiła pojawić się w tym miejscu – alkohol. Nie miała zbyt wielu możliwości ucieczki, głównie dlatego, że udała niewielu substancjom, tak jakby miała do nich co raz mniejsze zaufanie. Nie pomagała w tym sytuacja z jej dzieciństwa, gdzie nie miała wyboru w kwestii przyjmowania niektórych substancji, a alkohol w najgorszym wypadku mógł być po prostu chrzczony. Nie spodziewała się tutaj jednak Gabriela, nie dlatego, że wątpiła aby odwiedzał takie przybytki (chociaż lokacja była rzeczywiście dość nietypowa, musiała mu to przyznać), ale dlatego, że wyglądał tak, jakby go tutaj przygnały noce bezsenności. To oczywiście budziło w niej odruchowe instynkty opiekuńczości, nie na tyle jednak aby nie poczęstować się na jego koszt.
- Nie mów, że tęskniłeś, zaraz zacznę wierzyć, że zostaniesz żeglarzem i zamieszkasz na statku aby tylko mnie widzieć – parsknęła, siadając przy stoliku, chociaż musiała przyznać, iż absolutnie nie była z tego zadowolona. Krzesło wydawało się nie tyle twarde, co po prostu nieodpowiednie do pozy, którą by teraz najchętniej przyjęła, a już w ogóle zrezygnowałaby z siedzenia na miejscu, kładąc się na ziemi, nogi być może kładąc gdzieś na górę, ale to spowodowałoby, że ludzie zaczęliby się na nich gapić. Być może normalnie nie by się nie przejęła, ale dziś po prostu chciała być zostawiona przez innych poza Gabrielem, nie był więc to dobry pomysł.
- Bardzo dobrze, że się zaopatrzyłeś, chociaż zdecydowanie chętnie przyjmę tego więcej. Jakiś szczególny powód, czy tak bo tak się dzieje? Nie, żeby mi to przeszkadzało, ale wiesz, jakbyś jednak potrzebował? – W końcu w tym momencie musiałby jej się zwierzyć, a niektórzy po prostu nie przepadali za opowiadaniem o swoich problemach. Wychyliła za jednym razem połowę szklanki, czując niepokojące palenie w gardle zanim odchrząknęła, dodając do tego wszystkiego dym, który potem wysunął się z jej warg, znikając gdzieś w mętnym powietrzu, śledzone przez spojrzenie błękitnych tęczówek.
- Ja… - naprawdę zastanowiła się nad tym, co mu odpowiedzieć. Nie chciała tego zrobić, w tym momencie nie ze względu na niego, bo nie miała po co ukrywać takie rzeczy, a raczej przez to, że w tym momencie po prostu było w okolicy za dużo ludzi. Ściany miały uszy, a ona nie chciała w tym momencie aby usłyszał o tym ktoś nieodpowiedni. A zwłaszcza osoby, które w tym momencie przyszły tutaj z jej osobą, nawet jeżeli się już rozdzielili. – Jak będziemy wracać to mogę ci powiedzieć, tu za dużo zainteresowanych. Albo po prostu gdzieś w spokojniejszym miejscu. Gdzie ewentualnie będzie można rzucić nożem. Czemu w ogóle siedzi się na krzesłach. Położyłabym się, przynajmniej już od początku byłabym na poziomie podłogi.
Westchnęła, zjeżdżając nieco na krześle i w tym momencie spojrzenie jej powędrowało tam, gdzie jego własne, również zerkając na kobietę, która zajęta była w tym momencie podawaniem kolejnych kieliszków jakiemuś innemu klientowi.
- Jeżeli będziesz ją podrywać, to od razu ostrzegam, że będę robić w tle głupie miny. – Chciała zażartować jakoś dla rozluźnienia atmosfery, wydawało się jednak, że niezbyt jej się to udało, co sama skwitowała delikatnym westchnięciem.
- Nie mów, że tęskniłeś, zaraz zacznę wierzyć, że zostaniesz żeglarzem i zamieszkasz na statku aby tylko mnie widzieć – parsknęła, siadając przy stoliku, chociaż musiała przyznać, iż absolutnie nie była z tego zadowolona. Krzesło wydawało się nie tyle twarde, co po prostu nieodpowiednie do pozy, którą by teraz najchętniej przyjęła, a już w ogóle zrezygnowałaby z siedzenia na miejscu, kładąc się na ziemi, nogi być może kładąc gdzieś na górę, ale to spowodowałoby, że ludzie zaczęliby się na nich gapić. Być może normalnie nie by się nie przejęła, ale dziś po prostu chciała być zostawiona przez innych poza Gabrielem, nie był więc to dobry pomysł.
- Bardzo dobrze, że się zaopatrzyłeś, chociaż zdecydowanie chętnie przyjmę tego więcej. Jakiś szczególny powód, czy tak bo tak się dzieje? Nie, żeby mi to przeszkadzało, ale wiesz, jakbyś jednak potrzebował? – W końcu w tym momencie musiałby jej się zwierzyć, a niektórzy po prostu nie przepadali za opowiadaniem o swoich problemach. Wychyliła za jednym razem połowę szklanki, czując niepokojące palenie w gardle zanim odchrząknęła, dodając do tego wszystkiego dym, który potem wysunął się z jej warg, znikając gdzieś w mętnym powietrzu, śledzone przez spojrzenie błękitnych tęczówek.
- Ja… - naprawdę zastanowiła się nad tym, co mu odpowiedzieć. Nie chciała tego zrobić, w tym momencie nie ze względu na niego, bo nie miała po co ukrywać takie rzeczy, a raczej przez to, że w tym momencie po prostu było w okolicy za dużo ludzi. Ściany miały uszy, a ona nie chciała w tym momencie aby usłyszał o tym ktoś nieodpowiedni. A zwłaszcza osoby, które w tym momencie przyszły tutaj z jej osobą, nawet jeżeli się już rozdzielili. – Jak będziemy wracać to mogę ci powiedzieć, tu za dużo zainteresowanych. Albo po prostu gdzieś w spokojniejszym miejscu. Gdzie ewentualnie będzie można rzucić nożem. Czemu w ogóle siedzi się na krzesłach. Położyłabym się, przynajmniej już od początku byłabym na poziomie podłogi.
Westchnęła, zjeżdżając nieco na krześle i w tym momencie spojrzenie jej powędrowało tam, gdzie jego własne, również zerkając na kobietę, która zajęta była w tym momencie podawaniem kolejnych kieliszków jakiemuś innemu klientowi.
- Jeżeli będziesz ją podrywać, to od razu ostrzegam, że będę robić w tle głupie miny. – Chciała zażartować jakoś dla rozluźnienia atmosfery, wydawało się jednak, że niezbyt jej się to udało, co sama skwitowała delikatnym westchnięciem.
Thalia Wellers
Zawód : Żeglarz, handlarz, przemytnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
OPCM : 13+2
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0+1
TRANSMUTACJA : 5+2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Zakonu Feniksa
Słysząc jej słowa mimowolnie zaśmiał się cicho. Zabawne było to, że kiedyś, w czasach dzieciństwa, rozmyślał nad karierą żeglarza. Potem jednak droga pokierowała go w innym kierunku, ale jako Strażnik i tak pracował w porcie i zajmował się przemytnikami. Nawet szło mu to całkiem nieźle. Tam też się czasami z Thalią widział, chociaż wtedy chyba jeszcze tak dobrze się nie znali.
- Nie wiem czy bym sobie poradził. Ale pewnie jakbyś mnie pod swoje skrzydła przyjęła to bym się wyrobił. - poruszała zabawnie brwiami patrząc na nią, po czym z uśmiechem wymalowanym na ustach puścił jej oczko.
Po chwili jednak zamyślił się na dłuższy moment. Wiedział, że Thalia jest bliską koleżanką, a może nawet i przyjaciółką Prudence, więc nie za bardzo wiedział jak to ugryźć. Bo jeszcze gdyby Thalia nie wiedziała, że między nimi coś było to pal sześć, ale Wellers doskonale widziała ich na sylwestrze. Chociaż z drugiej strony w tym rozstaniu nie było jego winy, bo przecież gdyby była to by tak to nie wyglądało.
- Prudence i ja… - zaczął gapiąc się w pół pustą szklankę – No cóż...wybrała rodzinę. Dowiedziałem się drogą listowną. - powiedział w końcu, po czym łyknął całą zawartość szklanicy naraz.
Nawet się nie skrzywił, a po chwili odpalił wcześniej wyciągniętego papierosa i zaciągnął się porządnie. Przez moment jeszcze milczał, uzupełniając swoją pustą szklankę, po czym w końcu jakby opamiętał się i na nowo spojrzał na Thalię.
- Rozumiem. Możemy zrobić tak, że jak już wypijemy to co mamy tutaj i udać się gdzieś gdzie znajdziemy milusie miejsce do rzucania. Z przyjemnością dzisiaj porzucam. - poruszał zabawnie brwiami, a po chwili roześmiał się słysząc jej skarżenie się na krzesło – No o ile się nie mylę, a jestem pijany, więc mogę się mylić, to krzesła zostały wynalezione właśnie po to by na nich siedzieć, ale jak połączysz kilka ze sobą to można się na nich położyć. - odparł rozbawiony na nowo zaciągając się papierosem, jednak cały czas jej się przyglądał.
Widział jak co chwile się krzywi, poprawia się na krześle. Podejrzewał, że coś ją boli. Ale skoro nie chciała o tym mówić tutaj, to nie będzie jej do tego zmuszać. Moment później mimowolnie znowu przeniósł wzrok na kelnerkę.
- Ale ja przecież nic nie zrobiłem. Szklaneczkę dla ciebie tylko poprosiłem. - uśmiechnął się niewinnie – No chyba nie powiesz mi, że jesteś zazdrosna? - uniósł brew ku górze i lekko ciuknął ją palcem w ramie.
- Nie wiem czy bym sobie poradził. Ale pewnie jakbyś mnie pod swoje skrzydła przyjęła to bym się wyrobił. - poruszała zabawnie brwiami patrząc na nią, po czym z uśmiechem wymalowanym na ustach puścił jej oczko.
Po chwili jednak zamyślił się na dłuższy moment. Wiedział, że Thalia jest bliską koleżanką, a może nawet i przyjaciółką Prudence, więc nie za bardzo wiedział jak to ugryźć. Bo jeszcze gdyby Thalia nie wiedziała, że między nimi coś było to pal sześć, ale Wellers doskonale widziała ich na sylwestrze. Chociaż z drugiej strony w tym rozstaniu nie było jego winy, bo przecież gdyby była to by tak to nie wyglądało.
- Prudence i ja… - zaczął gapiąc się w pół pustą szklankę – No cóż...wybrała rodzinę. Dowiedziałem się drogą listowną. - powiedział w końcu, po czym łyknął całą zawartość szklanicy naraz.
Nawet się nie skrzywił, a po chwili odpalił wcześniej wyciągniętego papierosa i zaciągnął się porządnie. Przez moment jeszcze milczał, uzupełniając swoją pustą szklankę, po czym w końcu jakby opamiętał się i na nowo spojrzał na Thalię.
- Rozumiem. Możemy zrobić tak, że jak już wypijemy to co mamy tutaj i udać się gdzieś gdzie znajdziemy milusie miejsce do rzucania. Z przyjemnością dzisiaj porzucam. - poruszał zabawnie brwiami, a po chwili roześmiał się słysząc jej skarżenie się na krzesło – No o ile się nie mylę, a jestem pijany, więc mogę się mylić, to krzesła zostały wynalezione właśnie po to by na nich siedzieć, ale jak połączysz kilka ze sobą to można się na nich położyć. - odparł rozbawiony na nowo zaciągając się papierosem, jednak cały czas jej się przyglądał.
Widział jak co chwile się krzywi, poprawia się na krześle. Podejrzewał, że coś ją boli. Ale skoro nie chciała o tym mówić tutaj, to nie będzie jej do tego zmuszać. Moment później mimowolnie znowu przeniósł wzrok na kelnerkę.
- Ale ja przecież nic nie zrobiłem. Szklaneczkę dla ciebie tylko poprosiłem. - uśmiechnął się niewinnie – No chyba nie powiesz mi, że jesteś zazdrosna? - uniósł brew ku górze i lekko ciuknął ją palcem w ramie.
Between life and death
you will find your true self, you will know what you are and what you never expected to be
Gabriel Tonks
Zawód : Szpieg
Wiek : 32
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony - no nie powiedziałbym.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Thalia uparła się, aby pływać, i tak też się stało. Ciężko było powiedzieć, co o tym zdecydowało tak konkretnie. Może fakt, że doskonale rozumiała los kobiet, które decydowały się być piratkami – to, jak wiele ma do zaoferowania miejsce, którego się jeszcze na oczy nie widziało. Nowość, której nadawało się własny posmak, coś, co dawało się uchwycić. I nad czym chociaż minimalnie zapanować. Rzeczywistość okazała się bardziej brutalna i szorstka, ale próbowała ją przełknąć. Słabo to wychodziło, sięgała więc po to, co jej pomagało – alkohol. Nawet jeżeli obiecała sobie, że nie będzie po niego sięgać, a przynajmniej nie tak często, jak sobie to wyobrażała. I wyszło jak zawsze.
- Ja w ciebie wierzę, wyglądasz co prawda ładniej niż wszyscy, więc spróbuj nie wiem, przejechać twarzą po bruku, podobno to pomaga. – Parsknęła lekko, odchylając znów głowę, tym razem przekręcając tak, aby móc na niego spojrzeć. Chociaż jej ton głosu wydawał się rozbawiony, spojrzenie miała dziwacznie…nijakie. Tak jakby wbiła je nagle w pustkę, tak jakby zastanawiała się nad czymś jeszcze, czego uchwycić się nie dało – a przynajmniej ona mogła, a nie Gabriel, a dla niej było to prawdą.
Wzięła łyk, w nieco nieodpowiednim momencie jak na całą sytuację, zaraz też krztusząc się, częściowo też oblewając własny płaszcz alkoholem. Przełknęła ostrożnie, kaszląc jeszcze i spoglądając na Tonksa nieco załzawionymi oczyma. Nie spodziewała się, że coś takiego padnie: w ogóle nie spodziewała się, żeby ta sprawa potoczyła się w ten sposób, chociaż im dłużej nad tym myślała, tym dłużej musiała przyznać sama przed sobą, że po prostu zbyt wiele rzeczy było poza jej zrozumieniem.
- …ja pierdole, życie jest pojebane. – Tyle zdobyła się na komentarz, jakoś chcąc wesprzeć Gabriela, ale…no właśnie, jak mogła? Jej życie miłosne było porażkami, z jej winy głównie, dlatego nie umiała znaleźć jakieś mądrej porady, słów, które powiedziałyby coś więcej. Mogła zaoferować swoje towarzystwo, jeżeli to miało osłodzić wieczór, albo przynajmniej zrobić go mniej nieznośnym.
- Trzymam cię za słowo. Możemy rzucać czymkolwiek chcesz, o ile nie ja będę musiała za to potem płacić. Sprzątać mogę, ale jakbym miała wykładać pieniądze na naprawę, to bym chyba będę musiała chodzić w moich przetartych spodniach przez następny rok jeszcze. – Było to przesadą, bo przecież stać ją było na ubranie, ale mimo chęci do rzucania ostrymi (i nie tylko) przedmiotami, naprawdę nie budziła w sobie chęci do wandalizmu. – Hej, ja wiem, do czego służą krzesła! Po prostu prędzej czy później w takich miejscach człowiek kończy na podłodze, warto więc pominąć wszelakie problemy. Można się poważnie zranić nieodpowiednio upadając na krzesło – wybrzmiała, ostatnie słowa prezentując niemal z teatralnym namaszczeniem. Niczym jakaś barowa boginka prezentująca swoje przedwieczne i magiczne królestwo – chociaż to miejsce nie dało się określić ani jednym, ani drugim.
- Jeżeli masz uciec ode mnie, to muszę psychicznie przygotować się na stratę i przełknięcie łez, i zamówić więcej alkoholu. Najlepiej na twój koszt tak póki jeszcze jesteś.
- Ja w ciebie wierzę, wyglądasz co prawda ładniej niż wszyscy, więc spróbuj nie wiem, przejechać twarzą po bruku, podobno to pomaga. – Parsknęła lekko, odchylając znów głowę, tym razem przekręcając tak, aby móc na niego spojrzeć. Chociaż jej ton głosu wydawał się rozbawiony, spojrzenie miała dziwacznie…nijakie. Tak jakby wbiła je nagle w pustkę, tak jakby zastanawiała się nad czymś jeszcze, czego uchwycić się nie dało – a przynajmniej ona mogła, a nie Gabriel, a dla niej było to prawdą.
Wzięła łyk, w nieco nieodpowiednim momencie jak na całą sytuację, zaraz też krztusząc się, częściowo też oblewając własny płaszcz alkoholem. Przełknęła ostrożnie, kaszląc jeszcze i spoglądając na Tonksa nieco załzawionymi oczyma. Nie spodziewała się, że coś takiego padnie: w ogóle nie spodziewała się, żeby ta sprawa potoczyła się w ten sposób, chociaż im dłużej nad tym myślała, tym dłużej musiała przyznać sama przed sobą, że po prostu zbyt wiele rzeczy było poza jej zrozumieniem.
- …ja pierdole, życie jest pojebane. – Tyle zdobyła się na komentarz, jakoś chcąc wesprzeć Gabriela, ale…no właśnie, jak mogła? Jej życie miłosne było porażkami, z jej winy głównie, dlatego nie umiała znaleźć jakieś mądrej porady, słów, które powiedziałyby coś więcej. Mogła zaoferować swoje towarzystwo, jeżeli to miało osłodzić wieczór, albo przynajmniej zrobić go mniej nieznośnym.
- Trzymam cię za słowo. Możemy rzucać czymkolwiek chcesz, o ile nie ja będę musiała za to potem płacić. Sprzątać mogę, ale jakbym miała wykładać pieniądze na naprawę, to bym chyba będę musiała chodzić w moich przetartych spodniach przez następny rok jeszcze. – Było to przesadą, bo przecież stać ją było na ubranie, ale mimo chęci do rzucania ostrymi (i nie tylko) przedmiotami, naprawdę nie budziła w sobie chęci do wandalizmu. – Hej, ja wiem, do czego służą krzesła! Po prostu prędzej czy później w takich miejscach człowiek kończy na podłodze, warto więc pominąć wszelakie problemy. Można się poważnie zranić nieodpowiednio upadając na krzesło – wybrzmiała, ostatnie słowa prezentując niemal z teatralnym namaszczeniem. Niczym jakaś barowa boginka prezentująca swoje przedwieczne i magiczne królestwo – chociaż to miejsce nie dało się określić ani jednym, ani drugim.
- Jeżeli masz uciec ode mnie, to muszę psychicznie przygotować się na stratę i przełknięcie łez, i zamówić więcej alkoholu. Najlepiej na twój koszt tak póki jeszcze jesteś.
Thalia Wellers
Zawód : Żeglarz, handlarz, przemytnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
OPCM : 13+2
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0+1
TRANSMUTACJA : 5+2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Zakonu Feniksa
Gabs już zdążył się przyzwyczaić, że życie nie zawsze toczy się tak jak obi to zaplanujemy. Za pierwszym razem planował sobie, że znajdzie żonę, założy rodzinę i będzie wiódł spokojne życie. Wszystko jednak potoczyło się kompletnie inaczej. Został zabity, potem przywrócony do życia i teraz postanowił sobie, że nie będzie nic planował, że pozwoli aby wszystko toczyło się swoim torem. No cóż, może nie do końca wyszedł na tym najlepiej biorąc pod uwagę fakt gdzie był i w jakim był stanie, ale stwierdził, że nie będzie się tym przejmował.
- Mówisz, że musiałbym zbrzydnąć? A to nie, za ładny jestem żeby zbrzydnąć. Wiesz ile tez buźce zawdzięczam? - uniósł rozbawiony brew ku górze prezentując jej przy tym bardziej swoją, pijaną w tym momencie, twarz.
Patrzył tak na nią przez chwilę zastanawiając się co jej tam pod tą rudą czupryną się dzieje. Wyglądała jakby się poważnie zamyśliła, jednak zdecydowanie szybko jej przeszło kiedy zaczęła się krztusić. Od razu poklepał ją porządnie po plecach by mogła odkaszlnąć.
- No jest niestety nic nie możemy na to poradzić. - powiedział wzruszając ramionami – Jest popierdolone i czasami nawet jak jesteś czegoś pewny to… a szkoda gadać, naprawdę. - pokręcił głową, po czym, kiedy kelnerka przyniosła dodatkową szklankę, nalał alkoholu dla siebie i Thalii – Zdrówko. - puścił jej oczko unosząc szklanicę w geście toastu i upił łyka.
Słysząc jej kolejne słowa roześmiał się wesoło kręcąc głową z rozbawieniem.
- Zero wandalizmu obiecuje. - zrobił krzyżyk na sercu unosząc jedną rękę, po czym zaśmiał się – Możesz mi wierzyć, ale ja też nie śmierdzę specjalnie groszem. W zasadzie to przepijam swoje oszczędności, potem będzie się trzeba wziąć do jakiejś dobrze płatnej roboty, żeby się dorzucić reszcie, bo mam wrażenie, że trochę jak darmozjad się zachowuje. - pokręcił głową z westchnieniem.
Ostatnio łapał się każdej pracy, na której mógł coś zarobić. Jego rodzinie się nie przelewało, a dodatkowo dwójka z ich czwórki była poszukiwana listem gończym, co wcale nie ułatwiało im znalezienia dobrze płatnej pracy. Starali się jednak wszyscy by starczało im na życie.
- Ale możesz być spokojna. Nie pozwolę ci się w żaden sposób uszkodzić i ile obiecasz, że mi też się nie pozwolisz uszkodzić. - poruszał zabawnie brwiami, po czym puścił jej oczko, a następnie zaciągnął się porządnie papierosem – I możesz być pewna, że cię nie zostawię tutaj...ba w ogóle nie ma opcji żebym cię gdzieś zostawił czy wystawił. Nie tak zachowują się przyjaciele. - uśmiechnął się łagodnie nie odrywając od niej wzroku – Ale większa ilość alkoholu wcale nie jest złym pomysłem...podzielimy się kosztami? - zaproponował przybierając na usta niewinny i błagalny zarazem uśmiech.
- Mówisz, że musiałbym zbrzydnąć? A to nie, za ładny jestem żeby zbrzydnąć. Wiesz ile tez buźce zawdzięczam? - uniósł rozbawiony brew ku górze prezentując jej przy tym bardziej swoją, pijaną w tym momencie, twarz.
Patrzył tak na nią przez chwilę zastanawiając się co jej tam pod tą rudą czupryną się dzieje. Wyglądała jakby się poważnie zamyśliła, jednak zdecydowanie szybko jej przeszło kiedy zaczęła się krztusić. Od razu poklepał ją porządnie po plecach by mogła odkaszlnąć.
- No jest niestety nic nie możemy na to poradzić. - powiedział wzruszając ramionami – Jest popierdolone i czasami nawet jak jesteś czegoś pewny to… a szkoda gadać, naprawdę. - pokręcił głową, po czym, kiedy kelnerka przyniosła dodatkową szklankę, nalał alkoholu dla siebie i Thalii – Zdrówko. - puścił jej oczko unosząc szklanicę w geście toastu i upił łyka.
Słysząc jej kolejne słowa roześmiał się wesoło kręcąc głową z rozbawieniem.
- Zero wandalizmu obiecuje. - zrobił krzyżyk na sercu unosząc jedną rękę, po czym zaśmiał się – Możesz mi wierzyć, ale ja też nie śmierdzę specjalnie groszem. W zasadzie to przepijam swoje oszczędności, potem będzie się trzeba wziąć do jakiejś dobrze płatnej roboty, żeby się dorzucić reszcie, bo mam wrażenie, że trochę jak darmozjad się zachowuje. - pokręcił głową z westchnieniem.
Ostatnio łapał się każdej pracy, na której mógł coś zarobić. Jego rodzinie się nie przelewało, a dodatkowo dwójka z ich czwórki była poszukiwana listem gończym, co wcale nie ułatwiało im znalezienia dobrze płatnej pracy. Starali się jednak wszyscy by starczało im na życie.
- Ale możesz być spokojna. Nie pozwolę ci się w żaden sposób uszkodzić i ile obiecasz, że mi też się nie pozwolisz uszkodzić. - poruszał zabawnie brwiami, po czym puścił jej oczko, a następnie zaciągnął się porządnie papierosem – I możesz być pewna, że cię nie zostawię tutaj...ba w ogóle nie ma opcji żebym cię gdzieś zostawił czy wystawił. Nie tak zachowują się przyjaciele. - uśmiechnął się łagodnie nie odrywając od niej wzroku – Ale większa ilość alkoholu wcale nie jest złym pomysłem...podzielimy się kosztami? - zaproponował przybierając na usta niewinny i błagalny zarazem uśmiech.
Between life and death
you will find your true self, you will know what you are and what you never expected to be
Gabriel Tonks
Zawód : Szpieg
Wiek : 32
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony - no nie powiedziałbym.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Chciałaby mu jakoś pomóc, ale prawda była taka, że chociaż była doskonałym człowiekiem do rozmowy o kłopotach, na tych sercowych nie znała się prawie wcale. Prawie, bo mogła wypomnieć sobie jeden wypadek, gdzie relacja zaczęła kierować się w stronę poważniejszą i to ona uciekła. Czy powinna przyznać cokolwiek? Dalej się tego wstydziła, a po spotkaniu w styczniu miała ochotę chyba kogoś zamordować.
- Dobra, pochwal się, ile dziewczyn? – parsknęła lekko, nie mogąc się powstrzymać. Nie chciała już generalizować, ale odruchowo oczekiwała już tego kiedy tylko ludzie zaczynali mówić na temat własnej urody. Za dużo czasu spędziła pośród marynarzy, którzy tak bardzo chętnie chwalili się kobietami w każdym porcie. Dopiero wtedy zrobiło jej się głupio, że wyciągnęła coś takiego – mruknęła cicho, obijając sobie głowę lekko o blat zanim nie spojrzała znów na niego. Starała się, a to że wychodziło jak zawsze i właśnie rozmawiali o rozstaniu z Prudence. Tak trochę rozmawiali, bo tematy zmieniały się tak szybko, jak kalejdoskop. – Dobra, jak gadam za bardzo głupoty, to rzuć we mnie czymś, byle nie alkoholem, nie marnujmy go.
Zastanowiła się, kiedy wspomniał o tym, że niewiele z tym mogli coś zrobić. Rzeczywiście, niestety taka była prawda, bo w końcu sama wiedziała, jak problematyczne było, zwłaszcza, że od lat obserwowała traktowanie kobiet w miejscu, gdzie nikt ich nie chciał poza krótką przygodą na noc. Były jeszcze ewentualnie żony, ale te nie pojawiały się najczęściej w okolicach statków, zostawiając to wszystko mężom do zajęcia się.
- Wiesz co, można jeszcze zrobić coś ciekawego, ale tak publicznie nie wypada. W końcu są ty moi koledzy i już mi wystarczy osób na dziś. Znaczy, ci są mili, ale cała reszta na statku… - westchnęła, kopiąc w stół z niezadowoleniem. To zdecydowanie nie była rozmowa na teraz, jeszcze jedna osoba, jakaś bardzo miła kelnerka, powie to dalej i znów będzie miała problemy. – Zdrowie. – Stuknęła swoją szklanką o jego, upijając parę łyków.
- Jeżeli potrzebujesz dodatkowej pracy, mogę podpytać w dokach albo upewnić się w zajeździe, ciocia powiedziała, że rozmyśla nad naprawami na ten moment, nie wiem jak z opłatą, ale miałbyś nocleg i wyżywienie zagwarantowane. Co prawda wysłałam wam nieco zapasów w styczniu, ale gdybyście tylko potrzebowali więcej, daj znać, dobrze? Ja wiem, że ciężko żerować na dobroci, ale mam lepsze kontakty ze względu na pracę. – Przez chwilę zrobiło się poważnie, ale naprawdę starała się, aby jej przyjaciele nie musieli głodować. Nie musieli się przecież wstydzić, bo dawała sobie radę. Nie była też sama.
- Oj tam, czasem uszkodzenia nie są takie złe. – Zaciągnęła się, znowu wydychając dym i oddychając głęboko i rozciągając się na krześle, znów starając się poprawić na swoim siedzeniu. Posłała mu szeroki i ciepły uśmiech kiedy wspomniał, że nie zostawi jej samej. Może to było nieco idiotyczne, ale…poczuła się miło, kiedy o tym wspomniał.
- W razie czego możemy… - nachyliła się w jego stronę, śmiejąc się lekko kiedy wiedziała, co mieli zaraz powiedzieć - …zabrać tak szybko komuś alkohol ze stołu i uciec. I nikt nie będzie musiał płacić.
- Dobra, pochwal się, ile dziewczyn? – parsknęła lekko, nie mogąc się powstrzymać. Nie chciała już generalizować, ale odruchowo oczekiwała już tego kiedy tylko ludzie zaczynali mówić na temat własnej urody. Za dużo czasu spędziła pośród marynarzy, którzy tak bardzo chętnie chwalili się kobietami w każdym porcie. Dopiero wtedy zrobiło jej się głupio, że wyciągnęła coś takiego – mruknęła cicho, obijając sobie głowę lekko o blat zanim nie spojrzała znów na niego. Starała się, a to że wychodziło jak zawsze i właśnie rozmawiali o rozstaniu z Prudence. Tak trochę rozmawiali, bo tematy zmieniały się tak szybko, jak kalejdoskop. – Dobra, jak gadam za bardzo głupoty, to rzuć we mnie czymś, byle nie alkoholem, nie marnujmy go.
Zastanowiła się, kiedy wspomniał o tym, że niewiele z tym mogli coś zrobić. Rzeczywiście, niestety taka była prawda, bo w końcu sama wiedziała, jak problematyczne było, zwłaszcza, że od lat obserwowała traktowanie kobiet w miejscu, gdzie nikt ich nie chciał poza krótką przygodą na noc. Były jeszcze ewentualnie żony, ale te nie pojawiały się najczęściej w okolicach statków, zostawiając to wszystko mężom do zajęcia się.
- Wiesz co, można jeszcze zrobić coś ciekawego, ale tak publicznie nie wypada. W końcu są ty moi koledzy i już mi wystarczy osób na dziś. Znaczy, ci są mili, ale cała reszta na statku… - westchnęła, kopiąc w stół z niezadowoleniem. To zdecydowanie nie była rozmowa na teraz, jeszcze jedna osoba, jakaś bardzo miła kelnerka, powie to dalej i znów będzie miała problemy. – Zdrowie. – Stuknęła swoją szklanką o jego, upijając parę łyków.
- Jeżeli potrzebujesz dodatkowej pracy, mogę podpytać w dokach albo upewnić się w zajeździe, ciocia powiedziała, że rozmyśla nad naprawami na ten moment, nie wiem jak z opłatą, ale miałbyś nocleg i wyżywienie zagwarantowane. Co prawda wysłałam wam nieco zapasów w styczniu, ale gdybyście tylko potrzebowali więcej, daj znać, dobrze? Ja wiem, że ciężko żerować na dobroci, ale mam lepsze kontakty ze względu na pracę. – Przez chwilę zrobiło się poważnie, ale naprawdę starała się, aby jej przyjaciele nie musieli głodować. Nie musieli się przecież wstydzić, bo dawała sobie radę. Nie była też sama.
- Oj tam, czasem uszkodzenia nie są takie złe. – Zaciągnęła się, znowu wydychając dym i oddychając głęboko i rozciągając się na krześle, znów starając się poprawić na swoim siedzeniu. Posłała mu szeroki i ciepły uśmiech kiedy wspomniał, że nie zostawi jej samej. Może to było nieco idiotyczne, ale…poczuła się miło, kiedy o tym wspomniał.
- W razie czego możemy… - nachyliła się w jego stronę, śmiejąc się lekko kiedy wiedziała, co mieli zaraz powiedzieć - …zabrać tak szybko komuś alkohol ze stołu i uciec. I nikt nie będzie musiał płacić.
Thalia Wellers
Zawód : Żeglarz, handlarz, przemytnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
OPCM : 13+2
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0+1
TRANSMUTACJA : 5+2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Zakonu Feniksa
Słysząc jej pytanie pokręcił głową z rozbawioną miną. Owszem, kiedyś faktycznie zmieniał dziewczyny jak rękawiczki. Ba, w czasach szkolnych to potrafił spotykać się z kilkoma dziewczynami naraz, a potem kończył z czerwonymi policzkami, kiedy jedna dowiedziała się o kolejnych. Nie żeby wtedy uczył się na błędach o nie, wtedy nie. Teraz było inaczej. Teraz już nie bawił się w casanovę, teraz szanował kobiety i nie było opcji aby kogoś zdradził. Teraz jeśli już by z kimś był i to było coś na poważnie, to na pewno nie pozwoliłby sobie na takie zachowanie ja w latach szczenięcych.
- Powiem tak, ta buźka przyciąga wzrok, ale ta buźka szanuje każdą kobietę. - powiedział z uśmiechem puszczając jej oczko, po czym upił łyk alkoholu.
- Ej , ej! - złapał ją za głowę obiema rękami kiedy ponownie chciała się uderzyć w czoło – Nie ma po co się tak uszkadzać. I wcale nie gadasz żadnych głupot, nie rozumiem po co tyle krytyki w swoją osobę kierujesz. - pokręcił głową patrząc na nią uważnie. - Trzeba myśleć pozytywnie. Panno Wellers nie ważne jak źle się dzieje, ważne, że następnego dnia może być lepiej. I właśnie tak trzeba myśleć, że zawsze może być lepiej, że nowy dzień przynosi ze sobą nowe możliwości. - powiedział z uśmiechem patrząc na nią, po czym zabrał w końcu dłonie, by po chwili chwycić w jedną szklankę z alkoholem i upił trochę.
- Ale to nadal rozmawiamy o krzesłach tak? Że te ciekawe rzeczy można robić na krzesłach, zgadza się? - uniósł brew ku górze, a po chwili parsknął niekontrolowanym śmiechem.
Wysłuchał jej słów, po czym na moment zamyślił się dopalając swojego papierosa.
- Masz na myśli panią Skamander? - uniósł brew ku górze – Nie znam jej osobiście, w zajeździe nigdy nie miałem przyjemności być. W ogóle jej zajazd chyba jest dość popularny prawda? Ale nie ukrywam, że znam się na majsterkowaniu, więc jeśli faktycznie potrzebuje pomocy w jakiś naprawach to chętnie pomogę. - uśmiechnął się kiwając głową – Nawet nie wiesz jak jesteśmy wdzięczni za to co nam podesłałaś. Jakoś dajemy radę, ale twoje prezenty naprawdę nam pomagają. Nie wiem jak ci się odwdzięczymy, ale z pewnością to zrobimy. - dodał po chwili patrząc na nią z uśmiechem.
- Jest to bardzo dobry pomysł, aczkolwiek nie jestem pewny czy w moim aktualnym stanie upojenia alkoholowego będę w stanie coś szybko komuś zwędzić i udziec. Wtedy na pewno uszkodzę sobie buźkę jak wyrżnę orła pięknego na lodzie. - roześmiał się cicho.
- Powiem tak, ta buźka przyciąga wzrok, ale ta buźka szanuje każdą kobietę. - powiedział z uśmiechem puszczając jej oczko, po czym upił łyk alkoholu.
- Ej , ej! - złapał ją za głowę obiema rękami kiedy ponownie chciała się uderzyć w czoło – Nie ma po co się tak uszkadzać. I wcale nie gadasz żadnych głupot, nie rozumiem po co tyle krytyki w swoją osobę kierujesz. - pokręcił głową patrząc na nią uważnie. - Trzeba myśleć pozytywnie. Panno Wellers nie ważne jak źle się dzieje, ważne, że następnego dnia może być lepiej. I właśnie tak trzeba myśleć, że zawsze może być lepiej, że nowy dzień przynosi ze sobą nowe możliwości. - powiedział z uśmiechem patrząc na nią, po czym zabrał w końcu dłonie, by po chwili chwycić w jedną szklankę z alkoholem i upił trochę.
- Ale to nadal rozmawiamy o krzesłach tak? Że te ciekawe rzeczy można robić na krzesłach, zgadza się? - uniósł brew ku górze, a po chwili parsknął niekontrolowanym śmiechem.
Wysłuchał jej słów, po czym na moment zamyślił się dopalając swojego papierosa.
- Masz na myśli panią Skamander? - uniósł brew ku górze – Nie znam jej osobiście, w zajeździe nigdy nie miałem przyjemności być. W ogóle jej zajazd chyba jest dość popularny prawda? Ale nie ukrywam, że znam się na majsterkowaniu, więc jeśli faktycznie potrzebuje pomocy w jakiś naprawach to chętnie pomogę. - uśmiechnął się kiwając głową – Nawet nie wiesz jak jesteśmy wdzięczni za to co nam podesłałaś. Jakoś dajemy radę, ale twoje prezenty naprawdę nam pomagają. Nie wiem jak ci się odwdzięczymy, ale z pewnością to zrobimy. - dodał po chwili patrząc na nią z uśmiechem.
- Jest to bardzo dobry pomysł, aczkolwiek nie jestem pewny czy w moim aktualnym stanie upojenia alkoholowego będę w stanie coś szybko komuś zwędzić i udziec. Wtedy na pewno uszkodzę sobie buźkę jak wyrżnę orła pięknego na lodzie. - roześmiał się cicho.
Between life and death
you will find your true self, you will know what you are and what you never expected to be
Gabriel Tonks
Zawód : Szpieg
Wiek : 32
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony - no nie powiedziałbym.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Thalia nigdy nie miała powodzenia wśród płci przeciwnej. Nie, że zupełnie nie podobała się innym, jednak na przestrzeni wieków albo nie była gotowa na związek, albo wystawiano ją do wiatru, albo wplątywała się w relacje, które ostatecznie wydawały się wyjęte rodem z książek mających mrozić krew w żyłach i sama mogła jedynie cieszyć się, że nie poszło za daleko zanim nie oprzytomniała i nie powróciła do znanej sobie rzeczywistości. A teraz? Nie wiedziała w sumie, na co liczyła, czując, że wraca do relacji tak skomplikowanych i zagmatwanych, że nie miała się co łudzić i lepiej było dla niej, aby zajęła się swoją pracą. Na pewno łatwiej.
- Eh…znaczy…to miłe, ale wiesz, tak dziwnie mi o tym myśleć, że właśnie miałam pochwalić cię za coś, co miało być normalnością – zauważyła kwaśno, popijając na nowo ze swojej szklanki. Miejsce nagle wydawało się ciasne i duszne, a ona sama miała wrażenie, że ludzi dookoła jest za dużo. Wchodzili na tematy, które zawsze powodowały w niej wybuch niekontrolowanej złości i w tym momencie miała ochotę rzucać przedmiotami. Powstrzymywało ją nie to, że byli obecnie w miejscu publicznym, a to, że był tutaj Gabriel. Nie chciała, aby miał przez nią dodatkową partię problemów.
Zmarszczyła brwi, kiedy tak trzymał jej głowę, patrząc na niego nie tyle z niechęcią co pewnego rodzaju…irytacją? Dziwacznie jej było kiedy tak trzymał ją, ale nie z jego winy. Wyprostowała się lekko, potrząsając głową i odstawiając szklankę. Wyprostowała się, łagodniejąc w spojrzeniu i ale wciąż nie uśmiechając się kiedy o tym wspomniał.
- Po pierwsze, sam przyznałeś, że jesteś pijany, więc nie wiem, czy powinnam wierzyć w twoje zapewnienia! – Chciała to potraktować nieco z humorem, ale czuła, że nie umie z siebie tego wykrzesać. Policzki zaczerwieniły się jak zawsze, gdy było zbyt gorąco, stanowiąc ciekawy kontrast pomiędzy jasną twarzą, a burza czerwonych loków. – Po drugie….nie wiem, nie chcę przejawiać optymizmu. Nie wiesz, jak to jest, być kobietą na statku. Albo chować się po kątach, modląc się, aby jednak cię nikt nie wykrył. Mugole mają pojazdy na kołach które są w stanie podróżować wiele kilometrów, bez dodatkowych opcji dając ci miejsce do spania i ochronę przed warunkami atmosferycznymi, a my uważamy, że jak nie ma się penisa to jest się gorszym i jak któraś próbuje wystąpić z szeregu to trzeba ją utemperować i jak któraś z nich wystąpi przed szereg, to trzeba ją utemperować. Potrafili mi zrobić taką krzywdę… - zamilkła, wiedząc, że nie powinna chyba kontynuować, tym prędzej unosząc szklankę do ust, wzrokiem uciekając gdzieś na ubocze. Jak zwykle, ofiarami jej monologów i bolączek zostawali ci, którzy na to nie zasługiwali.
- Wybacz… - mruknęła cicho, rzucając mu znaczące spojrzenie i szturchając lekko w ramię kiedy dopytał w kwestii krzeseł. – Ja wszędzie mogę robić ciekawe rzeczy, co to w ogóle za pytanie. Tylko czytanie nad wanną jest zdecydowanie niepolecane, bo jak książka ci się wyślizgnie z dłoni, wyląduje w wodzie to potem żal takiej książki i trzeba ją suszyć, a suszenie papieru kiedy stoi się i ocieka wodą to trochę praca dziwacznie sama w sobie. – Jak zawsze mówiła sama o sobie, ale po prostu gadatliwa się robiła w towarzystwie, które lubiła.
- Tak, to moja ciocia…znaczy, nie do końca. Ale…bliska kuzynka mojego taty. – Cóż, dopiero uczyła się rozmawiać o tym, że ma ojca, ale powiązania rodzinne zdecydowanie były wyzwaniem. – Dlatego w ułatwieniu mówię ciocia. Ma całkiem popularny zajazd i powinieneś znaleźć tam sporo rzeczy do pomocy jeżeli chciałbyś się wybrać. Wiadomo, teraz przez wojnę ma o wiele gorszy czas, ale co poradzić. – Potarła policzek, mając nadzieję, że jej zaczerwienienia już schodzą i nie będzie to tak widoczne. – To żaden problem, wiesz o tym. Mam w końcu lepsze kontakty i dojścia niż wy, zwłaszcza, że macie dwie osoby na plakatach gończych. – I Kerstin, która nie powinna w ogóle zbytnio się pokazywać w wielu miejscach. – Nie musicie mi się odwdzięczać.
- W takim razie wybacz, ale musisz płacić. Ale nie martw się, jestem dobrym przyjacielem więc cię poratuję. – Wywróciła lekko oczyma, odchylając się i zerkając na sufit.
- Eh…znaczy…to miłe, ale wiesz, tak dziwnie mi o tym myśleć, że właśnie miałam pochwalić cię za coś, co miało być normalnością – zauważyła kwaśno, popijając na nowo ze swojej szklanki. Miejsce nagle wydawało się ciasne i duszne, a ona sama miała wrażenie, że ludzi dookoła jest za dużo. Wchodzili na tematy, które zawsze powodowały w niej wybuch niekontrolowanej złości i w tym momencie miała ochotę rzucać przedmiotami. Powstrzymywało ją nie to, że byli obecnie w miejscu publicznym, a to, że był tutaj Gabriel. Nie chciała, aby miał przez nią dodatkową partię problemów.
Zmarszczyła brwi, kiedy tak trzymał jej głowę, patrząc na niego nie tyle z niechęcią co pewnego rodzaju…irytacją? Dziwacznie jej było kiedy tak trzymał ją, ale nie z jego winy. Wyprostowała się lekko, potrząsając głową i odstawiając szklankę. Wyprostowała się, łagodniejąc w spojrzeniu i ale wciąż nie uśmiechając się kiedy o tym wspomniał.
- Po pierwsze, sam przyznałeś, że jesteś pijany, więc nie wiem, czy powinnam wierzyć w twoje zapewnienia! – Chciała to potraktować nieco z humorem, ale czuła, że nie umie z siebie tego wykrzesać. Policzki zaczerwieniły się jak zawsze, gdy było zbyt gorąco, stanowiąc ciekawy kontrast pomiędzy jasną twarzą, a burza czerwonych loków. – Po drugie….nie wiem, nie chcę przejawiać optymizmu. Nie wiesz, jak to jest, być kobietą na statku. Albo chować się po kątach, modląc się, aby jednak cię nikt nie wykrył. Mugole mają pojazdy na kołach które są w stanie podróżować wiele kilometrów, bez dodatkowych opcji dając ci miejsce do spania i ochronę przed warunkami atmosferycznymi, a my uważamy, że jak nie ma się penisa to jest się gorszym i jak któraś próbuje wystąpić z szeregu to trzeba ją utemperować i jak któraś z nich wystąpi przed szereg, to trzeba ją utemperować. Potrafili mi zrobić taką krzywdę… - zamilkła, wiedząc, że nie powinna chyba kontynuować, tym prędzej unosząc szklankę do ust, wzrokiem uciekając gdzieś na ubocze. Jak zwykle, ofiarami jej monologów i bolączek zostawali ci, którzy na to nie zasługiwali.
- Wybacz… - mruknęła cicho, rzucając mu znaczące spojrzenie i szturchając lekko w ramię kiedy dopytał w kwestii krzeseł. – Ja wszędzie mogę robić ciekawe rzeczy, co to w ogóle za pytanie. Tylko czytanie nad wanną jest zdecydowanie niepolecane, bo jak książka ci się wyślizgnie z dłoni, wyląduje w wodzie to potem żal takiej książki i trzeba ją suszyć, a suszenie papieru kiedy stoi się i ocieka wodą to trochę praca dziwacznie sama w sobie. – Jak zawsze mówiła sama o sobie, ale po prostu gadatliwa się robiła w towarzystwie, które lubiła.
- Tak, to moja ciocia…znaczy, nie do końca. Ale…bliska kuzynka mojego taty. – Cóż, dopiero uczyła się rozmawiać o tym, że ma ojca, ale powiązania rodzinne zdecydowanie były wyzwaniem. – Dlatego w ułatwieniu mówię ciocia. Ma całkiem popularny zajazd i powinieneś znaleźć tam sporo rzeczy do pomocy jeżeli chciałbyś się wybrać. Wiadomo, teraz przez wojnę ma o wiele gorszy czas, ale co poradzić. – Potarła policzek, mając nadzieję, że jej zaczerwienienia już schodzą i nie będzie to tak widoczne. – To żaden problem, wiesz o tym. Mam w końcu lepsze kontakty i dojścia niż wy, zwłaszcza, że macie dwie osoby na plakatach gończych. – I Kerstin, która nie powinna w ogóle zbytnio się pokazywać w wielu miejscach. – Nie musicie mi się odwdzięczać.
- W takim razie wybacz, ale musisz płacić. Ale nie martw się, jestem dobrym przyjacielem więc cię poratuję. – Wywróciła lekko oczyma, odchylając się i zerkając na sufit.
Thalia Wellers
Zawód : Żeglarz, handlarz, przemytnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
OPCM : 13+2
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0+1
TRANSMUTACJA : 5+2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Zakonu Feniksa
- Normalnością? - uniósł brew ku górze patrząc na nią, po czym pokręcił głową z uśmiechem – Kiedyś tak. Teraz już nie. - odparł spokojnie gasząc dopalonego do końca papierosa w popielniczce.
Dopił na spokojnie swój alkohol, po czym spokojnie spojrzał na Thalię, uśmiechając się łagodnie. Coś było nie tak. Znał ją już kupę lat i nie przywykł do tego, że się nie uśmiechała. Owszem, nie widzieli się jakiś czas i tak naprawdę dopiero kilka miesięcy temu ich znajomość zaczęła n nowo nabierać tempa, ale i tak coś mu nie grało.
Po chwili, kiedy wysłuchał jej kolejnych słów zaczął rozumieć o co chodzi. Nie podobało mu się to co mówiła. Wywodził się z rodziny, w której nauczono go szacunku do kobiet i dla niego nie stanowiło różnicy, że ktoś nie ma penisa, jak to Thalia ładnie nazwała. Jeśli ktoś miał umiejętności i był w stanie coś zrobić, płeć w jego mniemaniu kompletnie nie miała znaczenia. Wyprostował się na swoim krześle, po czym mimowolnie rozejrzał się po przybytku, w którym się znajdowali. Jego spojrzenie padło na „kolegów” Thalii przy barze. Zazgrzytał zębami, po czym na nowo wrócił spojrzeniem do swojej towarzyszki. Nie chciał jej robić żadnych kłopotów, a do tego jednak nie był w stanie aby rozpoczynać burdy. Ale pewnie gdyby nie jego stan upojenia alkoholowego oraz fakt, że znajdował się na terenie wroga, zaraz dałby komuś w pysk.
- Możesz wierzyć moim zapewnieniom, ponieważ pijany człowiek zawsze mówi prawdę. - odezwał się w końcu i uśmiechnął się do niej łagodnie, a po chwili zanim zdążył w ogóle pomyśleć położył dłoń na jej dłoni – I zapewniam cię, że jeśli tylko usłyszę, że ktoś cię skrzywdził, nie ważne w jaki sposób, to osobiście go sobie wyjaśnię. I nie będzie to miłe i spokojne wyjaśnianie. - pokręcił głową – I ja wiem, że pewnie potem sama skopiesz mi tyłek, ale trudno. Nie jesteś sama i wiem, że jesteś twarda i potrafisz sobie sama radzić, ale nie musisz sobie zawsze sama radzić, jasne? Dotarło? Zawsze możesz się do mnie zgłosić ze wszystkim, nie ważne co by to nie było. Pokazałem środkowy palec śmierci, jestem w stanie wszystko zrobić. - puścił jej oczko uśmiechając się do niej.
Roześmiał się cicho na wspomnienie o książce wpadającej do wanny.
- Aktualnie mamy w domu prysznic, ale jak jeszcze swojego czasu mieszkałem w Londynie to miałem wannę...milion razy suszyłem książki po tym jak je przez przypadek zwodowałem. - powiedział rozbawiony, po czym na nowo napełnił ich szklanki, tym razem opróżniając już butelkę.
Uniósł zaskoczony brew ku górze, gdy wspomniała o ojcu. Nie przypominał sobie aby kiedykolwiek o nim mówiła. Raczej zawsze wspominała, że nie ma ojca. Tudzież jego zdziwienia było tym większe. Postanowił jednak nic nie mówić, jeśli będzie chciała sama mu opowie, nie będzie jej naciskał w żaden sposób.
- No jeżeli nie pani Skamander będzie chciała mojej pomocy to ja z chęcią jej udzielę. Nie mogę siedzieć w domu, bo mnie nosi. A niestety ostatnio chyba muszę bardziej Kerrie pilnować. Szlaja się gdzieś chociaż wie, że nie powinna. - westchnął kręcąc głową – I ja niby wiem, że nie powinienem nad nią tak siedzieć, ale to jednak młodsza siostra. I o ile Just sobie sama potrafi poradzić, to Kerrie nie umie czarować, nie obroni się tak jak Just. - przez chwilę gapił się jak sroka w grat w swoją szklankę, po czym zamrugał szybko i pokręcił głową odganiając wstrętne myśli. - Dobra, to zapłacę. Wole stracić pieniądze niż tą piękną buźkę. - zamrugał do niej niczym mała kokietka uśmiechając się słodko.
Dopił na spokojnie swój alkohol, po czym spokojnie spojrzał na Thalię, uśmiechając się łagodnie. Coś było nie tak. Znał ją już kupę lat i nie przywykł do tego, że się nie uśmiechała. Owszem, nie widzieli się jakiś czas i tak naprawdę dopiero kilka miesięcy temu ich znajomość zaczęła n nowo nabierać tempa, ale i tak coś mu nie grało.
Po chwili, kiedy wysłuchał jej kolejnych słów zaczął rozumieć o co chodzi. Nie podobało mu się to co mówiła. Wywodził się z rodziny, w której nauczono go szacunku do kobiet i dla niego nie stanowiło różnicy, że ktoś nie ma penisa, jak to Thalia ładnie nazwała. Jeśli ktoś miał umiejętności i był w stanie coś zrobić, płeć w jego mniemaniu kompletnie nie miała znaczenia. Wyprostował się na swoim krześle, po czym mimowolnie rozejrzał się po przybytku, w którym się znajdowali. Jego spojrzenie padło na „kolegów” Thalii przy barze. Zazgrzytał zębami, po czym na nowo wrócił spojrzeniem do swojej towarzyszki. Nie chciał jej robić żadnych kłopotów, a do tego jednak nie był w stanie aby rozpoczynać burdy. Ale pewnie gdyby nie jego stan upojenia alkoholowego oraz fakt, że znajdował się na terenie wroga, zaraz dałby komuś w pysk.
- Możesz wierzyć moim zapewnieniom, ponieważ pijany człowiek zawsze mówi prawdę. - odezwał się w końcu i uśmiechnął się do niej łagodnie, a po chwili zanim zdążył w ogóle pomyśleć położył dłoń na jej dłoni – I zapewniam cię, że jeśli tylko usłyszę, że ktoś cię skrzywdził, nie ważne w jaki sposób, to osobiście go sobie wyjaśnię. I nie będzie to miłe i spokojne wyjaśnianie. - pokręcił głową – I ja wiem, że pewnie potem sama skopiesz mi tyłek, ale trudno. Nie jesteś sama i wiem, że jesteś twarda i potrafisz sobie sama radzić, ale nie musisz sobie zawsze sama radzić, jasne? Dotarło? Zawsze możesz się do mnie zgłosić ze wszystkim, nie ważne co by to nie było. Pokazałem środkowy palec śmierci, jestem w stanie wszystko zrobić. - puścił jej oczko uśmiechając się do niej.
Roześmiał się cicho na wspomnienie o książce wpadającej do wanny.
- Aktualnie mamy w domu prysznic, ale jak jeszcze swojego czasu mieszkałem w Londynie to miałem wannę...milion razy suszyłem książki po tym jak je przez przypadek zwodowałem. - powiedział rozbawiony, po czym na nowo napełnił ich szklanki, tym razem opróżniając już butelkę.
Uniósł zaskoczony brew ku górze, gdy wspomniała o ojcu. Nie przypominał sobie aby kiedykolwiek o nim mówiła. Raczej zawsze wspominała, że nie ma ojca. Tudzież jego zdziwienia było tym większe. Postanowił jednak nic nie mówić, jeśli będzie chciała sama mu opowie, nie będzie jej naciskał w żaden sposób.
- No jeżeli nie pani Skamander będzie chciała mojej pomocy to ja z chęcią jej udzielę. Nie mogę siedzieć w domu, bo mnie nosi. A niestety ostatnio chyba muszę bardziej Kerrie pilnować. Szlaja się gdzieś chociaż wie, że nie powinna. - westchnął kręcąc głową – I ja niby wiem, że nie powinienem nad nią tak siedzieć, ale to jednak młodsza siostra. I o ile Just sobie sama potrafi poradzić, to Kerrie nie umie czarować, nie obroni się tak jak Just. - przez chwilę gapił się jak sroka w grat w swoją szklankę, po czym zamrugał szybko i pokręcił głową odganiając wstrętne myśli. - Dobra, to zapłacę. Wole stracić pieniądze niż tą piękną buźkę. - zamrugał do niej niczym mała kokietka uśmiechając się słodko.
Between life and death
you will find your true self, you will know what you are and what you never expected to be
Gabriel Tonks
Zawód : Szpieg
Wiek : 32
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony - no nie powiedziałbym.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
To nie było miejsce na takie rozmowy – nie tylko dlatego, że byli w przestrzeni publicznej, co jednak też miało znaczenie – kiedy pod uwagę brało się to, że znajdowali się w obcym miejscu, na ziemi nieprzyjaznej takim, jak Gabriel. Podniosła się więc szybko, łapiąc za butelkę, wolną dłonią łapiąc Gabriela i kierując się w stronę jakiegoś wolnego pokoju. Złapała różdżkę, kierując bardzo udane Muffliato na drzwi, zanim nie zasunęła zasłon, tak aby nikt nie skorzystał z okazji do podglądania ich. Wyglądało to bardziej niż dwuznacznie, ale nikt nie powinien słyszeć tego, co mówiła, ani tego, co być może odpowie Gabriel. O ile odpowie cokolwiek.
- To łatwo powiedzieć, że to chodzi o mnie. Że to jest decyzja moja i sama robię sobie krzywdę, nie prosząc o pomoc. Ale świat zawsze był głuchy na takich jak ja i to coś więcej, niż ta wojna. To trwało już długo przed tym, gdzie silni tłamsili słabych, biedakom rzucając ochłapy o które kazali im walczyć. Nie tylko ludziom innej krwi, ale tym, którzy nie mieli rodziny, nie mieli domu, byli za głupi według oficjalnych standardów, dlatego zostawiono ich samych sobie, licząc na to, że zajmą się sami sobą albo może umrą gdzieś po drodze. Mówisz, że to nie byłoby przyjemne spotkanie dla kogoś, ale rozumiesz, jakie to dla mnie konsekwencje? Bo to nie jest jedna osoba, to nie jest parę osób, to cały świat żeglarzy, który po prostu czeka na moje potknięcie i słabość, licząc na to, że właśnie tym podstawię się i pozwoli to im rozpowiadać, że kobiety rzeczywiście nie nadają się na pływanie. A potem wyżyją się na mnie – skąd będziesz wiedzieć, czy to wypadek czy to jednak ktoś mi coś zrobił? Od jedenastu lat jestem bezdomna, walczyłam o wszystko, co zdobyłam, a ludzie chętniej widza we mnie rudowłosego narwańca, bo tak łatwiej dla nich, niż zaakceptować, że musieliby mieć wobec mnie jakieś zobowiązania, a przecież łatwiej mieć te zobowiązania wobec kogoś innego, bo cóż jest lepszego, niż jak zawsze martwienie się o własne podwórko i odwracanie oczu od innego? – Nakręcała już siebie bardziej niż to wymagało. Dziwacznie, prawda, ale na razie nie sądziła, że sama będzie siebie tak nakręcać. Nie chciała wyżywać się na Gabrielu, ale rozmowa poszła tak szybko, że jak po sznurku Thalia przeszła z jednego miejsca w drugie, a to prowadziło do tego, że wszystko sprawiało, że bolało ją tak mocno brała to do siebie. Nie miała gdzie ostatnio się wygadać, a emocje, które tłamsiła w sobie, teraz wylewały się z niej. Co się działo, że nie mogła znieść samej siebie? Czy to wina klątwy, przez którą cały świat pogrążony był od dawna w śmierci?
- Bo nie oszukujmy się, ale ludzie po stronie Zakonu uważają, że robią wiele, kiedy ratują ludzi, ale ilu z nich zajmuje się tym, że ci ludzie potrzebują też potem przystosowania do nowej rzeczywistości? Łatwo skoczyć w wir walki, zresztą, była to pierwsza rzecz którą napotkałam po powrocie, a jednak wojny przegrywane były z powodów ekonomicznych nie raz i nie dwa. Nie ma pomyślunku nad stworzeniem dodatkowych miejsc pracy, nawiązaniem innych relacji handlowych, otworzeniem większej ilości banków i urzędów niż poleganiu tylko na Londynie, do którego nie ma dostępu? Wystarczy, że parę rodów się obraziło i teraz nagle nie mamy wielu rzeczy, które mogły by być przydatne, bo polegamy na szlachcie jak jacyś idioci. Szlachcie, której przodkowie w ogóle nie różnili się od nas i do wszystkiego musieli dojść, aby ich potomkowie się czymś cieszyli. – I czym się cieszyli? Wykorzystywaniem ludzi? Ignorowaniem problemów? Dorabianiem kolejnych powodów, dla których trzeba było ich nienawidzić, bo w czasach wojny, którą wywołali, zostawili ludzi na lodzie i mordowali ich bliskich. Po jednej i drugiej stronie, nic się nie zmieniło. Zaczęła chodzić po pomieszczeniu, w zdenerwowaniu przygryzając wargę.
- A nasza ekonomia leży, to też trzeba by przemyśleć, ale musi to zrobić więcej niż jedna osoba. A ja na ten moment jestem tak zirytowana tym, jak traktują mnie ludzie. Muszę znosić marynarzy na statku, aby spełniać swoje marzenia, musiałam znosić głód, bezdomność, ukrywanie się przez osiem lat, kiedy musiałam wymyślać kolejne wymówki, a moi przyjaciele klepali mnie po plecach, ale kiedy znikałam im z oczy, przestali myśleć o mnie czy kimkolwiek do mnie podobnym. Bo złodziej to złodziej, można go zepchnąć na margines. A teraz wracam, do ludzi, którzy próbują mi tłumaczyć, jak to jest znosić głód, bezdomność i ukrywanie się. Co więcej, musze znosić podejrzliwość, niepewność, patrzenie mi przez ręce, albo przelewając swoje frustracje na mnie, tak jak twoja siostra, która już chyba na wstępie chciała wierzyć, że śpię z jej chłopakiem…kimkolwiek tam są dla siebie z Vincentem. – Oczywiście, osobiste motywy musiały zadziałać, bo sama nie rozumiała, czemu tak nagle zadziało się, że czuła się jak zupełnie obca osoba wśród ludzi, którzy tacy być nie powinni.
Stanęła ostatecznie, obserwując Gabriela, oddychając powoli aby uspokoić się i już nie zalewać go informacjami. Przełknęła ślinę, siadając na krawędzi łóżka i ostrożnie odetchnęła, twarz chowając przez chwilę w dłoniach.
- Przepraszam, nie wiem co się dzieje ze mną ostatnio…ostatnio…musiałam…byłam na misji z Michaelem, byli tam szmalcownicy, musieliśmy dotrzeć do mugoli…nie sądziłam, że kiedyś wiesz…robiłam już wcześniej komuś krzywdę, bo się broniłam, albo po prostu byłam agresywna, ale to…to nie było zabijanie. A teraz…czy to sprawia, że jestem gorsza? Mogłam być w końcu taka jak oni…gdybym nie spotkała ludzi, którzy mają dobre rodziny, dobre wzory…czy byłabym taka jak oni? – Westchnęła lekko, podnosząc głowę. Dopiero teraz zatrzymała spojrzenie na Gabrielu, ciekawa, czy w ogóle jeszcze jest w pomieszczeniu, czy jednak już udał się gdzieś na picie w spokoju, nie pisząc się na kuchni. Teraz poczuła się przykro, że jednak nie podrywał tej kelnerki. Skoro chciał w ten sposób leczyć złamane serce…
- Wiesz, że nie dasz rady zatrzymać jej w miejscu, prawda? Ona rozumie, że jest wojna, ale jeżeli będziecie ją zamykać w domu jak zwierzę w klatce, to będzie najbardziej paskudne co można zrobić. Nauczcie ją samoobrony bez użycia zaklęć, to raz. Dwa, jakieś podstawowe techniki przetrwania gdyby nagle musiała się udać gdzieś i nie mogła wrócić. A trzy, pamiętajcie, że większym problemem jest to, że to za głowę Justine i Michaela jest nagroda i to akurat to naraża też ją na niebezpieczeństwo, co jest przykre kiedy wszyscy biegacie sobie bez większych problemów, jej zacieśniając możliwości. Niech wychodzi z ludźmi, do którymi zaufanie macie, do miejsc, w których wiecie, że jest bezpiecznie. Rozumiem, jak to jest, przerabiałam to, zamykanie kogoś dla jego rzekomego bezpieczeństwa, podczas kiedy samemu tego bezpieczeństwa się nie przestrzega nie wzbudza żadnych pozytywnych przemyśleń. Kerry jest bardzo mądra, mądrzejsza ode mnie, chociaż umiem rzucać zaklęcia. Ale kursując dom a praca będzie jedynie więdnąć. – Jasne było, z czego wynikają wątpliwości i problemy, ale zmienienie domu w więzienie a rodziny w siłę przymusu, obserwując jak oni sami biegną w stronę niebezpieczeństwa bez większego pomyślenia.
- Wciąż się cieszysz, że natknąłeś się na mnie dzisiejszego wieczora, a nie wiem, nie mnie w innej wersji którą byłaby przepiękna barmanka z jamniczkiem i domem? – Nie mogła powstrzymać smutnego uśmiechu na twarzy, dłonią zakrywając twarz.
- To łatwo powiedzieć, że to chodzi o mnie. Że to jest decyzja moja i sama robię sobie krzywdę, nie prosząc o pomoc. Ale świat zawsze był głuchy na takich jak ja i to coś więcej, niż ta wojna. To trwało już długo przed tym, gdzie silni tłamsili słabych, biedakom rzucając ochłapy o które kazali im walczyć. Nie tylko ludziom innej krwi, ale tym, którzy nie mieli rodziny, nie mieli domu, byli za głupi według oficjalnych standardów, dlatego zostawiono ich samych sobie, licząc na to, że zajmą się sami sobą albo może umrą gdzieś po drodze. Mówisz, że to nie byłoby przyjemne spotkanie dla kogoś, ale rozumiesz, jakie to dla mnie konsekwencje? Bo to nie jest jedna osoba, to nie jest parę osób, to cały świat żeglarzy, który po prostu czeka na moje potknięcie i słabość, licząc na to, że właśnie tym podstawię się i pozwoli to im rozpowiadać, że kobiety rzeczywiście nie nadają się na pływanie. A potem wyżyją się na mnie – skąd będziesz wiedzieć, czy to wypadek czy to jednak ktoś mi coś zrobił? Od jedenastu lat jestem bezdomna, walczyłam o wszystko, co zdobyłam, a ludzie chętniej widza we mnie rudowłosego narwańca, bo tak łatwiej dla nich, niż zaakceptować, że musieliby mieć wobec mnie jakieś zobowiązania, a przecież łatwiej mieć te zobowiązania wobec kogoś innego, bo cóż jest lepszego, niż jak zawsze martwienie się o własne podwórko i odwracanie oczu od innego? – Nakręcała już siebie bardziej niż to wymagało. Dziwacznie, prawda, ale na razie nie sądziła, że sama będzie siebie tak nakręcać. Nie chciała wyżywać się na Gabrielu, ale rozmowa poszła tak szybko, że jak po sznurku Thalia przeszła z jednego miejsca w drugie, a to prowadziło do tego, że wszystko sprawiało, że bolało ją tak mocno brała to do siebie. Nie miała gdzie ostatnio się wygadać, a emocje, które tłamsiła w sobie, teraz wylewały się z niej. Co się działo, że nie mogła znieść samej siebie? Czy to wina klątwy, przez którą cały świat pogrążony był od dawna w śmierci?
- Bo nie oszukujmy się, ale ludzie po stronie Zakonu uważają, że robią wiele, kiedy ratują ludzi, ale ilu z nich zajmuje się tym, że ci ludzie potrzebują też potem przystosowania do nowej rzeczywistości? Łatwo skoczyć w wir walki, zresztą, była to pierwsza rzecz którą napotkałam po powrocie, a jednak wojny przegrywane były z powodów ekonomicznych nie raz i nie dwa. Nie ma pomyślunku nad stworzeniem dodatkowych miejsc pracy, nawiązaniem innych relacji handlowych, otworzeniem większej ilości banków i urzędów niż poleganiu tylko na Londynie, do którego nie ma dostępu? Wystarczy, że parę rodów się obraziło i teraz nagle nie mamy wielu rzeczy, które mogły by być przydatne, bo polegamy na szlachcie jak jacyś idioci. Szlachcie, której przodkowie w ogóle nie różnili się od nas i do wszystkiego musieli dojść, aby ich potomkowie się czymś cieszyli. – I czym się cieszyli? Wykorzystywaniem ludzi? Ignorowaniem problemów? Dorabianiem kolejnych powodów, dla których trzeba było ich nienawidzić, bo w czasach wojny, którą wywołali, zostawili ludzi na lodzie i mordowali ich bliskich. Po jednej i drugiej stronie, nic się nie zmieniło. Zaczęła chodzić po pomieszczeniu, w zdenerwowaniu przygryzając wargę.
- A nasza ekonomia leży, to też trzeba by przemyśleć, ale musi to zrobić więcej niż jedna osoba. A ja na ten moment jestem tak zirytowana tym, jak traktują mnie ludzie. Muszę znosić marynarzy na statku, aby spełniać swoje marzenia, musiałam znosić głód, bezdomność, ukrywanie się przez osiem lat, kiedy musiałam wymyślać kolejne wymówki, a moi przyjaciele klepali mnie po plecach, ale kiedy znikałam im z oczy, przestali myśleć o mnie czy kimkolwiek do mnie podobnym. Bo złodziej to złodziej, można go zepchnąć na margines. A teraz wracam, do ludzi, którzy próbują mi tłumaczyć, jak to jest znosić głód, bezdomność i ukrywanie się. Co więcej, musze znosić podejrzliwość, niepewność, patrzenie mi przez ręce, albo przelewając swoje frustracje na mnie, tak jak twoja siostra, która już chyba na wstępie chciała wierzyć, że śpię z jej chłopakiem…kimkolwiek tam są dla siebie z Vincentem. – Oczywiście, osobiste motywy musiały zadziałać, bo sama nie rozumiała, czemu tak nagle zadziało się, że czuła się jak zupełnie obca osoba wśród ludzi, którzy tacy być nie powinni.
Stanęła ostatecznie, obserwując Gabriela, oddychając powoli aby uspokoić się i już nie zalewać go informacjami. Przełknęła ślinę, siadając na krawędzi łóżka i ostrożnie odetchnęła, twarz chowając przez chwilę w dłoniach.
- Przepraszam, nie wiem co się dzieje ze mną ostatnio…ostatnio…musiałam…byłam na misji z Michaelem, byli tam szmalcownicy, musieliśmy dotrzeć do mugoli…nie sądziłam, że kiedyś wiesz…robiłam już wcześniej komuś krzywdę, bo się broniłam, albo po prostu byłam agresywna, ale to…to nie było zabijanie. A teraz…czy to sprawia, że jestem gorsza? Mogłam być w końcu taka jak oni…gdybym nie spotkała ludzi, którzy mają dobre rodziny, dobre wzory…czy byłabym taka jak oni? – Westchnęła lekko, podnosząc głowę. Dopiero teraz zatrzymała spojrzenie na Gabrielu, ciekawa, czy w ogóle jeszcze jest w pomieszczeniu, czy jednak już udał się gdzieś na picie w spokoju, nie pisząc się na kuchni. Teraz poczuła się przykro, że jednak nie podrywał tej kelnerki. Skoro chciał w ten sposób leczyć złamane serce…
- Wiesz, że nie dasz rady zatrzymać jej w miejscu, prawda? Ona rozumie, że jest wojna, ale jeżeli będziecie ją zamykać w domu jak zwierzę w klatce, to będzie najbardziej paskudne co można zrobić. Nauczcie ją samoobrony bez użycia zaklęć, to raz. Dwa, jakieś podstawowe techniki przetrwania gdyby nagle musiała się udać gdzieś i nie mogła wrócić. A trzy, pamiętajcie, że większym problemem jest to, że to za głowę Justine i Michaela jest nagroda i to akurat to naraża też ją na niebezpieczeństwo, co jest przykre kiedy wszyscy biegacie sobie bez większych problemów, jej zacieśniając możliwości. Niech wychodzi z ludźmi, do którymi zaufanie macie, do miejsc, w których wiecie, że jest bezpiecznie. Rozumiem, jak to jest, przerabiałam to, zamykanie kogoś dla jego rzekomego bezpieczeństwa, podczas kiedy samemu tego bezpieczeństwa się nie przestrzega nie wzbudza żadnych pozytywnych przemyśleń. Kerry jest bardzo mądra, mądrzejsza ode mnie, chociaż umiem rzucać zaklęcia. Ale kursując dom a praca będzie jedynie więdnąć. – Jasne było, z czego wynikają wątpliwości i problemy, ale zmienienie domu w więzienie a rodziny w siłę przymusu, obserwując jak oni sami biegną w stronę niebezpieczeństwa bez większego pomyślenia.
- Wciąż się cieszysz, że natknąłeś się na mnie dzisiejszego wieczora, a nie wiem, nie mnie w innej wersji którą byłaby przepiękna barmanka z jamniczkiem i domem? – Nie mogła powstrzymać smutnego uśmiechu na twarzy, dłonią zakrywając twarz.
Thalia Wellers
Zawód : Żeglarz, handlarz, przemytnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
OPCM : 13+2
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0+1
TRANSMUTACJA : 5+2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Zakonu Feniksa
Na początku nawet mu nie przeszło przez myśl, że mogli wkraczać na drażliwe tematy. Dopiero potem, kiedy i on się uruchomił jakby do niego dotarło. Pomimo pitego nadal alkoholu czuł, że już trzeźwiał o ile już nie wytrzeźwiał. Teraz to on był tu dla niej, kompletnie zapominając o swoich problemach, które tak naprawdę nie było problemami jeśli się temu dokładniej przyjrzeć.
Kiedy złapała go za dłoń podniósł się z miejsca i ruszył za nią be słów. Wszedł do pomieszczenia i nie odrywając od niej wzroku usiadł na krawędzi łóżka. Nie przerywał jej, dał jej mówić, chciał by mówiła, by się wygadała. Nie miał bladego pojęcia, że musiała tyle przejść, że doświadczyła takich rzeczy, takiego traktowania.
Kiedy się poznali, ani on, ani ona nie przejmowali się innymi. Żyli swoim szkolnym życiem, brali z niego całymi garściami, snując plany na przyszłość. Gabriel po szkole nadal nie przejmował się tym co myślą inni, większość życia był lekkoduchem. Poszedł na kurs aurorski gdzie płeć nie miała znaczenia, liczyły się umiejętności. Thalia jednak wkroczyła w świat zdominowany przez mężczyzn. Domyślał się, że zdawała sobie sprawę z tego, że nie będzie łatwo, ale najwyraźniej nie spodziewała się, że, aż tak. Widział to teraz, jak bardzo to wszystko leżało jej na sercu, że do tej pory to w sobie dusiła. Sam dusił w sobie wiele negatywnych emocji od bardzo długiego czasu i nie wychodził na tym dobrze. Nie chciał jednak nikomu robić problemu,więc po prostu zamknął to wszystko głęboko w sobie. Ostatnio kiedy próbował mówić o swoich odczuciach i o tym co mu leżało na sercu, Michael mu nie uwierzył. Nie było więc sensu.
Jeśli chodziło o Zakon, zgadzał się z nią. Sam od jakiegoś czasu nie koniecznie im ufał. Owszem, chętnie pomagał podczas walki z przeciwnikiem, ale poza tym nie angażował się bardziej na razie. Zrobili z niego wariata. Nie liczyli się z konsekwencjami jakie to on, nie oni, ponosił, po tym jak przywrócili go do życia. Był im za to wdzięczny, ale nie wydawało mu się aby to dokładnie przemyśleli. Zostawili go samego sobie kiedy było po wszystkim i tyle. Tak jak robili z ludźmi. Przystosowanie się do odmiennego życia, życia w wiecznym stresie, w strachu przed utratą wolności było trudne. Z drugiej strony jednak w stanie wojny domowej trudno było nawiązywać jakiekolwiek nowe stosunki handlowe czy otwierać placówki bankowe. On się na tym nie znał totalnie, ale domyślał się to nic łatwego. Tonks był szarakiem, zajmował się tym co umiał czyli walką i majsterkowaniem, jak również pomocą potrzebującym na tyle na ile mógł i potrafił.
Słysząc o Justine uniósł zaskoczony brew ku górze. Między jego siostrą, a przyjacielem już od dłuższego czasu było coś więcej niż tylko zwykła znajomość i Gabriel to szanował, bo wiedział, że Vinnie to jedyny kandydat na partnera dla Just. Jednak nie spodziewał się, że siostra zachowywała się w ten sposób, zwłaszcza w stosunku osób które znał. Wiedział, że uczucia Vincenta do Justine były szczere dlatego też wiedział, że nigdy by jej nie zdradził. Znał go za dobrze. Będzie się musiał jednak rozmówić z siostrą.
Kiedy Thalia usiadła obok niego ukrywając twarz w dłoniach od razu objął ją ramieniem i lekko potarł jej ramię dłonią.
- Nie Thalio. - odezwał się w końcu patrząc na nią uważnie – To nie sprawia, że jesteś gorsza. Szmalcownicy to skurwysyny, których należy usunąć z powierzchni ziemi. Oni bez mrugnięcia okiem odebraliby ci życie… Ale zdaje sobie sprawę, że to nie jest łatwe. Ja mam to za sobą, ale to wcale nie sprawia, że jest to łatwo odebrać komuś życia. - pokręcił głową, po czym uśmiechnął się do niej łagodnie – Nie sądzę abyś kiedykolwiek stała się taka jak oni. Znam cię już trochę i wiem, że dobro innych leży ci na sercu, a w obronie słabszych jesteś w stanie rozkwasić kilka nosów. - puścił jej oczko – Ciesze się, że mi to wszystko powiedziałaś. Trzymanie tego wszystkiego w sobie na dłuższą metę nie jest dobre. Przykro mi, że musiałaś przez to wszystko przechodzić, że tego wszystkiego doświadczyłaś. Ale nie zmienia to faktu, że jesteś niesamowicie silna i odważna, bo pomimo wszystkich przeciwności losu się nie poddałaś i dalej spełniasz swoje marzenia. Niestety świat jest okrutny, a faceci to świnie. Zgadzam się, kobiety mają bardzo pod górkę, czego nie rozumiem. Moim zdaniem kobiety wcale nie są pod żadnym względem gorsze od mężczyzn, a wręcz często lepsze w wielu rzeczach. - powiedział zgodnie z tym co sam myślał – A Justine się nie przejmuj. Jej coś odbija ostatnio, na mnie też się wyżywa. - dodał po chwili.
Przemilczał kwestie Kerstin. Nie chciał się w to bardziej zagłębiać. Wiedział, że te wszystkie ograniczenia ją denerwują, ale jak miała się bronić przed magią sama nie potrafiąc jej używać? Może był przewrażliwiony na tym punkcie, ale ostatnio odnosił wrażenie, że tylko on się tym w ogóle w domu przejmował.
- A więc jamniczek, tak? - uniósł brew ku górze uśmiechając się do niej – Zawsze się zastanawiałem jakie zwierze sprawia, że serce panny Wellers się roztapia. - poruszał zabawnie brwiami – I tak, ciesze się, że cię spotkałem. Nie zależenie od sytuacji zawsze lubiłem i lubię spędzać z tobą czas. - znów puścił jej oczko i potarł znów jej ramię dłonią.
Kiedy złapała go za dłoń podniósł się z miejsca i ruszył za nią be słów. Wszedł do pomieszczenia i nie odrywając od niej wzroku usiadł na krawędzi łóżka. Nie przerywał jej, dał jej mówić, chciał by mówiła, by się wygadała. Nie miał bladego pojęcia, że musiała tyle przejść, że doświadczyła takich rzeczy, takiego traktowania.
Kiedy się poznali, ani on, ani ona nie przejmowali się innymi. Żyli swoim szkolnym życiem, brali z niego całymi garściami, snując plany na przyszłość. Gabriel po szkole nadal nie przejmował się tym co myślą inni, większość życia był lekkoduchem. Poszedł na kurs aurorski gdzie płeć nie miała znaczenia, liczyły się umiejętności. Thalia jednak wkroczyła w świat zdominowany przez mężczyzn. Domyślał się, że zdawała sobie sprawę z tego, że nie będzie łatwo, ale najwyraźniej nie spodziewała się, że, aż tak. Widział to teraz, jak bardzo to wszystko leżało jej na sercu, że do tej pory to w sobie dusiła. Sam dusił w sobie wiele negatywnych emocji od bardzo długiego czasu i nie wychodził na tym dobrze. Nie chciał jednak nikomu robić problemu,więc po prostu zamknął to wszystko głęboko w sobie. Ostatnio kiedy próbował mówić o swoich odczuciach i o tym co mu leżało na sercu, Michael mu nie uwierzył. Nie było więc sensu.
Jeśli chodziło o Zakon, zgadzał się z nią. Sam od jakiegoś czasu nie koniecznie im ufał. Owszem, chętnie pomagał podczas walki z przeciwnikiem, ale poza tym nie angażował się bardziej na razie. Zrobili z niego wariata. Nie liczyli się z konsekwencjami jakie to on, nie oni, ponosił, po tym jak przywrócili go do życia. Był im za to wdzięczny, ale nie wydawało mu się aby to dokładnie przemyśleli. Zostawili go samego sobie kiedy było po wszystkim i tyle. Tak jak robili z ludźmi. Przystosowanie się do odmiennego życia, życia w wiecznym stresie, w strachu przed utratą wolności było trudne. Z drugiej strony jednak w stanie wojny domowej trudno było nawiązywać jakiekolwiek nowe stosunki handlowe czy otwierać placówki bankowe. On się na tym nie znał totalnie, ale domyślał się to nic łatwego. Tonks był szarakiem, zajmował się tym co umiał czyli walką i majsterkowaniem, jak również pomocą potrzebującym na tyle na ile mógł i potrafił.
Słysząc o Justine uniósł zaskoczony brew ku górze. Między jego siostrą, a przyjacielem już od dłuższego czasu było coś więcej niż tylko zwykła znajomość i Gabriel to szanował, bo wiedział, że Vinnie to jedyny kandydat na partnera dla Just. Jednak nie spodziewał się, że siostra zachowywała się w ten sposób, zwłaszcza w stosunku osób które znał. Wiedział, że uczucia Vincenta do Justine były szczere dlatego też wiedział, że nigdy by jej nie zdradził. Znał go za dobrze. Będzie się musiał jednak rozmówić z siostrą.
Kiedy Thalia usiadła obok niego ukrywając twarz w dłoniach od razu objął ją ramieniem i lekko potarł jej ramię dłonią.
- Nie Thalio. - odezwał się w końcu patrząc na nią uważnie – To nie sprawia, że jesteś gorsza. Szmalcownicy to skurwysyny, których należy usunąć z powierzchni ziemi. Oni bez mrugnięcia okiem odebraliby ci życie… Ale zdaje sobie sprawę, że to nie jest łatwe. Ja mam to za sobą, ale to wcale nie sprawia, że jest to łatwo odebrać komuś życia. - pokręcił głową, po czym uśmiechnął się do niej łagodnie – Nie sądzę abyś kiedykolwiek stała się taka jak oni. Znam cię już trochę i wiem, że dobro innych leży ci na sercu, a w obronie słabszych jesteś w stanie rozkwasić kilka nosów. - puścił jej oczko – Ciesze się, że mi to wszystko powiedziałaś. Trzymanie tego wszystkiego w sobie na dłuższą metę nie jest dobre. Przykro mi, że musiałaś przez to wszystko przechodzić, że tego wszystkiego doświadczyłaś. Ale nie zmienia to faktu, że jesteś niesamowicie silna i odważna, bo pomimo wszystkich przeciwności losu się nie poddałaś i dalej spełniasz swoje marzenia. Niestety świat jest okrutny, a faceci to świnie. Zgadzam się, kobiety mają bardzo pod górkę, czego nie rozumiem. Moim zdaniem kobiety wcale nie są pod żadnym względem gorsze od mężczyzn, a wręcz często lepsze w wielu rzeczach. - powiedział zgodnie z tym co sam myślał – A Justine się nie przejmuj. Jej coś odbija ostatnio, na mnie też się wyżywa. - dodał po chwili.
Przemilczał kwestie Kerstin. Nie chciał się w to bardziej zagłębiać. Wiedział, że te wszystkie ograniczenia ją denerwują, ale jak miała się bronić przed magią sama nie potrafiąc jej używać? Może był przewrażliwiony na tym punkcie, ale ostatnio odnosił wrażenie, że tylko on się tym w ogóle w domu przejmował.
- A więc jamniczek, tak? - uniósł brew ku górze uśmiechając się do niej – Zawsze się zastanawiałem jakie zwierze sprawia, że serce panny Wellers się roztapia. - poruszał zabawnie brwiami – I tak, ciesze się, że cię spotkałem. Nie zależenie od sytuacji zawsze lubiłem i lubię spędzać z tobą czas. - znów puścił jej oczko i potarł znów jej ramię dłonią.
Between life and death
you will find your true self, you will know what you are and what you never expected to be
Gabriel Tonks
Zawód : Szpieg
Wiek : 32
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony - no nie powiedziałbym.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nie chciała wpędzić Gabriela w jakieś przykre rozważania czy problemu, po prostu…wszystkie te ostatnie sytuacje złożyły się na to, że jej już i tak dość zestresowana psychika wydawała się nie odbierać czegokolwiek w sposób pozytywny. Zmęczenie, wyczerpanie wydarzeniami i to, że wciąż trwała w tej nienajlepszej (aby ostatecznie nie nazwać tego toksycznym) atmosferze, tak Thalia musiała pogodzić się z tym, że lepiej nie będzie, a jedynie to, co wydarzy się będzie gorzej. Teraz zaś mogła wygadać się komuś, kto nie był jej magipsychiatrą i w końcu mogła upewnić się, że pokazanie swojego bólu i wykazanie słabości nie byłoby problemem, gdy trafiała na osobę, której mogła jakkolwiek zaufać. W pierwszej chwili kiedy poczuła rekę na swoim ramieniu, miała ochotę odskoczyć i nie pozwolić się dotknąć, ale…ale poczuła się swobodnie, dziwacznie jak na ten moment.
Siedziała przez chwilę, dość niepewnie, po chwili jednak kładąc głowę na jego ramieniu, przymykając oczy. Odetchnęła głęboko, pozwalając, aby cisza była tym leczącym rodzajem milczenia, kiedy tylko nikt nie wymagał od nich aby gdzieś się spieszyli, aby nagle chwytali za różdżki. Dziwaczna chwila oddechu odzyskana gdzieś na wrogiej ziemi, ale mimo to, nie chciała nawet podnosić swojej głowy z jego ramienia. Cieszyła się jego towarzystwem i bliskością, nawet jak wymagało to pewnego przejścia nad porządkiem dziennym.
- To nie jest tak proste. Popatrz na mnie. Może i byłam dobra, ale miałam od zawsze problemy z agresją. Co by było, kiedy bym nie natrafiła na ludzi, którzy byli mili, czemu cokolwiek miałoby mnie ukształtować w dobrym kierunku. Z Michaelem w listopadzie natrafiliśmy na jego dawnego znajomego w pracy, co to ma znaczyć. Czemu ktoś zły miał pójść do pracy, skoro pomagał ludziom. Czy zmienił się w trakcie wojny, czy jednak coś innego miało na to wpływ? Co się zadziało, że zmienił strony. Może nigdy się nie dowiemy, może nas kiedyś też ktoś postawi przed sytuacją, że zmienimy strony albo będziemy musieli patrzeć na cierpienie naszych bliskich. – Westchnęła lekko. Z chęcią odcięłaby się od wszystkich gdyby tylko miałoby im to zapewnić największe bezpieczeństwo jakie to możliwe, ale wiedziała, że życie w ten sposób nie działało.
- Musiało to być fatalne, prawda? Kobieta w twojej okolicy właśnie wariuje, twoje rodzeństwo jest na listach gończych, wszyscy się martwią... Jeżeli byś potrzebował o tym porozmawiać, to słuchacz ze mnie marny ale wiesz…możesz porozmawiać. – W sumie to nie miała pojęcia, czy tak naprawdę ktoś go rozumiał albo czy może się komuś zwierzał i miał dobrego rozmówce…ale dość wiele razy wspominał o tym i miała wrażenie, że martwił się bardzo o ten aspekt jego życia…śmierci…jakkolwiek mieli to nazwać. Wolną dłonią złapała jego drugą dłoń i ścisnęła lekko, dla potwierdzenia, że skoro on był tutaj, to ona też była tu dla niego. Niewiele umiała, niestety, ale może mogła pomóc. Jakkolwiek.
- Może jestem i silna, ale tak naprawdę jestem też jedną osobą przeciwko całej reszcie, która uważa, że nie powinno mnie być w tym miejscu. Nie da się walczyć długo będąc jedną osobą, wiemy to wszyscy. To ważny komplement ale ile można być silnym? Dla siebie czy dla innych? – Potarła twarz, ostrożnie spoglądając gdzieś za okno i mając nadzieję, że następne dni będą już…spokojniejsze…lepsze…nie wiedziała nawet, jak to ocenić. Przygryzła wargę, nie wiedząc, czy to dobre do powiedzenia w tym momencie, ale chyba chciała mu o tym powiedzieć. – Rzucono na mnie klątwę i muszę znosić towarzystwo osób, które to zrobiły. Najprawdopodobniej, bo oczywiście, że nikt się nie przyzna.
Na wspomnienie o jamniczku szturchnęła go łokciem między żebra, uśmiechając się lekko chociaż i nieco smutno przez te ostatnie słowa, które wypowiedziała w jego kierunku.
- Hej, jamniczki to stworzenia gończe. Lubię też mewy, bo kradną wszystko na swojej drodze, ale nie wiem czy uznalibyśmy to za słodkie. Nie, nie będę adoptować mewy, spokojnie. – Uniosła lekko dłonie w ramach kapitulacji. Powróciła jeszcze do jednego tematu i odetchnęła lekko. – Nie będę cię nastawiać przeciwko twojej siostrze…ale też muszę zarysować pewną linię pomiędzy traktowaniem mnie. Musze znosić nazywanie mnie kurwą przed marynarzy, poza tym natomiast nie muszę znosić nawet cienia insynuacji, że z kimkolwiek sypiam. – Potarła policzek. Nie wiedziała, jakie podejście do tego ma Vincent, ale sama też wolała odciąć się od tego, co miało być problemem niż kisić się w sosie znajomych, którzy uważali, że mogą wcisnąć ją w ziemie i zdeptać ją bo czuli się niepewnie.
- Odprowadzisz mnie? Przepraszam, bo obiecałam ci możliwość wyżycia się dzisiaj…ale chciałabym odpocząć. – Powinna na pewno napisać do niego list i umówić się na dokładniejszą rozmowę, ale dziś poczuła się zmęczona.
Siedziała przez chwilę, dość niepewnie, po chwili jednak kładąc głowę na jego ramieniu, przymykając oczy. Odetchnęła głęboko, pozwalając, aby cisza była tym leczącym rodzajem milczenia, kiedy tylko nikt nie wymagał od nich aby gdzieś się spieszyli, aby nagle chwytali za różdżki. Dziwaczna chwila oddechu odzyskana gdzieś na wrogiej ziemi, ale mimo to, nie chciała nawet podnosić swojej głowy z jego ramienia. Cieszyła się jego towarzystwem i bliskością, nawet jak wymagało to pewnego przejścia nad porządkiem dziennym.
- To nie jest tak proste. Popatrz na mnie. Może i byłam dobra, ale miałam od zawsze problemy z agresją. Co by było, kiedy bym nie natrafiła na ludzi, którzy byli mili, czemu cokolwiek miałoby mnie ukształtować w dobrym kierunku. Z Michaelem w listopadzie natrafiliśmy na jego dawnego znajomego w pracy, co to ma znaczyć. Czemu ktoś zły miał pójść do pracy, skoro pomagał ludziom. Czy zmienił się w trakcie wojny, czy jednak coś innego miało na to wpływ? Co się zadziało, że zmienił strony. Może nigdy się nie dowiemy, może nas kiedyś też ktoś postawi przed sytuacją, że zmienimy strony albo będziemy musieli patrzeć na cierpienie naszych bliskich. – Westchnęła lekko. Z chęcią odcięłaby się od wszystkich gdyby tylko miałoby im to zapewnić największe bezpieczeństwo jakie to możliwe, ale wiedziała, że życie w ten sposób nie działało.
- Musiało to być fatalne, prawda? Kobieta w twojej okolicy właśnie wariuje, twoje rodzeństwo jest na listach gończych, wszyscy się martwią... Jeżeli byś potrzebował o tym porozmawiać, to słuchacz ze mnie marny ale wiesz…możesz porozmawiać. – W sumie to nie miała pojęcia, czy tak naprawdę ktoś go rozumiał albo czy może się komuś zwierzał i miał dobrego rozmówce…ale dość wiele razy wspominał o tym i miała wrażenie, że martwił się bardzo o ten aspekt jego życia…śmierci…jakkolwiek mieli to nazwać. Wolną dłonią złapała jego drugą dłoń i ścisnęła lekko, dla potwierdzenia, że skoro on był tutaj, to ona też była tu dla niego. Niewiele umiała, niestety, ale może mogła pomóc. Jakkolwiek.
- Może jestem i silna, ale tak naprawdę jestem też jedną osobą przeciwko całej reszcie, która uważa, że nie powinno mnie być w tym miejscu. Nie da się walczyć długo będąc jedną osobą, wiemy to wszyscy. To ważny komplement ale ile można być silnym? Dla siebie czy dla innych? – Potarła twarz, ostrożnie spoglądając gdzieś za okno i mając nadzieję, że następne dni będą już…spokojniejsze…lepsze…nie wiedziała nawet, jak to ocenić. Przygryzła wargę, nie wiedząc, czy to dobre do powiedzenia w tym momencie, ale chyba chciała mu o tym powiedzieć. – Rzucono na mnie klątwę i muszę znosić towarzystwo osób, które to zrobiły. Najprawdopodobniej, bo oczywiście, że nikt się nie przyzna.
Na wspomnienie o jamniczku szturchnęła go łokciem między żebra, uśmiechając się lekko chociaż i nieco smutno przez te ostatnie słowa, które wypowiedziała w jego kierunku.
- Hej, jamniczki to stworzenia gończe. Lubię też mewy, bo kradną wszystko na swojej drodze, ale nie wiem czy uznalibyśmy to za słodkie. Nie, nie będę adoptować mewy, spokojnie. – Uniosła lekko dłonie w ramach kapitulacji. Powróciła jeszcze do jednego tematu i odetchnęła lekko. – Nie będę cię nastawiać przeciwko twojej siostrze…ale też muszę zarysować pewną linię pomiędzy traktowaniem mnie. Musze znosić nazywanie mnie kurwą przed marynarzy, poza tym natomiast nie muszę znosić nawet cienia insynuacji, że z kimkolwiek sypiam. – Potarła policzek. Nie wiedziała, jakie podejście do tego ma Vincent, ale sama też wolała odciąć się od tego, co miało być problemem niż kisić się w sosie znajomych, którzy uważali, że mogą wcisnąć ją w ziemie i zdeptać ją bo czuli się niepewnie.
- Odprowadzisz mnie? Przepraszam, bo obiecałam ci możliwość wyżycia się dzisiaj…ale chciałabym odpocząć. – Powinna na pewno napisać do niego list i umówić się na dokładniejszą rozmowę, ale dziś poczuła się zmęczona.
So heed the words from sailors old
Beware the dreams with eyes of gold
And though he'll speak of quests and powers...
...blessed, ignore the lies you're told
Beware the dreams with eyes of gold
And though he'll speak of quests and powers...
...blessed, ignore the lies you're told
Thalia Wellers
Zawód : Żeglarz, handlarz, przemytnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
OPCM : 13+2
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0+1
TRANSMUTACJA : 5+2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Zakonu Feniksa
Strona 1 z 3 • 1, 2, 3
Tawerna "Przystań Jane"
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Sussex