Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Sussex
Stara latarnia morska
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Stara latarnia morska
Dawna latarnia morska Belle Tout przestała pełnić swoją funkcję w roku 1905. Zniszczona w trakcie wojny mugolskiej, została odrestaurowana przez czarodziei na początku lat 50; w chwili obecnej pełni funkcję sklepu zielarskiego, gdzie można kupić jedyne w swym rodzaju rośliny nadmorskie. Jeżeli poprosić starszą właścicielkę w nadgryzionym przez mole kapeluszu, może ona zaoferować wejście na szczyt wieżyczki lub spędzenie nocy w dawnym pokoju latarnika.
Oko, które miało być ich zabezpieczeniem zawirowało, schowało się za nim, ale magia tym razem go zawiodła i zamiast oślepienia ledwie wydostała się z różdżki poświata. Jednak jego towarzyszka miała więcej szczęścia i posłała ogień w stronę roślin, tym samym torując im drogę, że mogli w miarę bezpiecznie przejść.
W miarę, ponieważ płomienie trawiły otoczenie i należało je skutecznie wyminąć. Należało biec.
-Gotowe? - Spojrzał na obydwie czarownice i wskazał przejście, w które sam na początek wbiegł osłaniając dodatkowo twarz ramionami. Ciepło bijące od świecy dodawało odwagi, bo determinacji mu nie brakowało, choć nie wiedział czego się spodziewać.
Chyba tylko najgorszego.
Wrzask na chwilę obezwładnił, sprawiał, że przez kręgosłup przebiegł mu dreszcz niepokoju. Zjawa pokazała do czego już jest zdolna. Teraz ją rozgniewali, kto wie co tym razem zrobi. Musieli się mieć na baczności; najwyraźniej czarno-biały ogród należał do niej. Naciągając materiał na twarz chronił się przed innymi atakami i też po części odcinał się od smrodu jaki docierał do ich nozdrzy.
Mordercze kwiaty zdawały się nie żywić muszkami, musiały preferować o wiele większe ofiary.
-Trzymajcie się od nich z daleka. - Wskazał na raflezje, choć zdawały się teraz o wiele bardziej kuszące. Jego wzrok jednak przyciągnęło czarne, pulsujące serce i bagno pod nim. Na jego twarzy odmalowała się lekka odraza, choć nie była widoczna przez materiał, więc jedynie widać było jak niebieskie oczy wędrują wzdłuż przedziwnych korzeni, które połączone były z roślinami.
-Leć na rekonesans - Zwrócił się do lewitującego oka, chcąc, aby obserwowało teren i tym samym wiedzieć wcześniej jeżeli coś jeszcze ich zaatakuje. Spodziewał się zjawy.
Te zaś były świadome ich obecności i mogły zaatakować w każdej chwili. Tym bardziej, że w tym samym momencie z banga wyszła cienista locha, a inna roślina właśnie zaczęła wyrastać tuż obok nich. Zaciskając mocniej dłoń na różdżce wycelował ją w stronę roślin.
-Planta auscultatoris - Chciał przynajmniej jednego wroga spacyfikować, aby ich nie atakował.
|Rzut na unik ognia - udany
|Rzuta na Planta auscultatoris, st 50, opcm 18 + 2
Będę jeszcze pisać
W miarę, ponieważ płomienie trawiły otoczenie i należało je skutecznie wyminąć. Należało biec.
-Gotowe? - Spojrzał na obydwie czarownice i wskazał przejście, w które sam na początek wbiegł osłaniając dodatkowo twarz ramionami. Ciepło bijące od świecy dodawało odwagi, bo determinacji mu nie brakowało, choć nie wiedział czego się spodziewać.
Chyba tylko najgorszego.
Wrzask na chwilę obezwładnił, sprawiał, że przez kręgosłup przebiegł mu dreszcz niepokoju. Zjawa pokazała do czego już jest zdolna. Teraz ją rozgniewali, kto wie co tym razem zrobi. Musieli się mieć na baczności; najwyraźniej czarno-biały ogród należał do niej. Naciągając materiał na twarz chronił się przed innymi atakami i też po części odcinał się od smrodu jaki docierał do ich nozdrzy.
Mordercze kwiaty zdawały się nie żywić muszkami, musiały preferować o wiele większe ofiary.
-Trzymajcie się od nich z daleka. - Wskazał na raflezje, choć zdawały się teraz o wiele bardziej kuszące. Jego wzrok jednak przyciągnęło czarne, pulsujące serce i bagno pod nim. Na jego twarzy odmalowała się lekka odraza, choć nie była widoczna przez materiał, więc jedynie widać było jak niebieskie oczy wędrują wzdłuż przedziwnych korzeni, które połączone były z roślinami.
-Leć na rekonesans - Zwrócił się do lewitującego oka, chcąc, aby obserwowało teren i tym samym wiedzieć wcześniej jeżeli coś jeszcze ich zaatakuje. Spodziewał się zjawy.
Te zaś były świadome ich obecności i mogły zaatakować w każdej chwili. Tym bardziej, że w tym samym momencie z banga wyszła cienista locha, a inna roślina właśnie zaczęła wyrastać tuż obok nich. Zaciskając mocniej dłoń na różdżce wycelował ją w stronę roślin.
-Planta auscultatoris - Chciał przynajmniej jednego wroga spacyfikować, aby ich nie atakował.
|Rzut na unik ognia - udany
|Rzuta na Planta auscultatoris, st 50, opcm 18 + 2
Będę jeszcze pisać
Zły pomysł?Nie ma czegoś takiego jak zły pomysł, tylko złe wykonanie go
Herbert Grey
Zawód : Botanik, podróżnik, awanturnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Podróżowanie to nie jest coś, do czego się nadajesz. To coś, co robisz. Jak oddychanie
OPCM : 18 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2 +1
TRANSMUTACJA : 15 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
The member 'Herbert Grey' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 8
'k100' : 8
— Co? Romy, poczek— — to był ładny szal, zdecydowanie za ładny, aby go rozrywać i podarować prawie nieznajomej. Iris nie zdążyła jednak wyrazić swojego sprzeciwu, nim dźwięk rozrywanej tkaniny przedarł się przez powietrze. Myśl — całkiem nieprzystająca do okazji, a jednak mająca swoje korzenie w uwielbiającej modę pani Moore — wykiełkowała w jej umyśle, kupię jej jeszcze ładniejszy szal, gdy będzie po wszystkim. Na kolejną prośbę rudowłosej, ciało Iris zareagowało natychmiastowo, sięgnęła do dłoni drugiej kobiety, trzymając ją mocno w swojej.
W tej właśnie pozycji dobiegł ją wrzask. Chciała skulić się, zasłonić sobie uszy, ale nie chciała puszczać dłoni Romy. Z drugiej strony, czuła przedziwną satysfakcję, Należało ci się, rzuciła w myślach, po walijsku, bo to ten język, jako jej ojczysty, dominował w jej myślach. Zostaw nas w spokoju. Skoro słyszała chichot i wrzaski, może ta dziwna istota usłyszy jej myśli. Dobrze byłoby, żeby je zrozumiała.
Kobieta przycisnęła fragment szalu do twarzy, chcąc osłonić się przed wszystkim, co czaiło się w powietrzu. Prędko jednak musiała otworzyć usta, aby wydobyć z siebie długi, przeciągły krzyk. Ból, palący ból, gdzieś na dekolcie. Nie mogła dotknąć bolącego miejsca, choć chciała, ale jedną dłonią przytrzymywała szal w miejscu, drugą trzymała Romy. Czuła napływające do oczu łzy, ale próbowała zacisnąć szczęki, nie wydobyć z siebie kolejnego dźwięku. Może nie umrze. A nawet jeżeli, powinna przeć naprzód, wykorzystać cały pozostały jej czas, aby wykonać postawione przed nimi zadanie.
Ruszyła więc zaraz za Herbertem, po drodze szczęśliwie unikając języków ognia. Na koniec odskoczyła od płonących roślin, ciągnąc Romy za siebie - tak, aby i ta znalazła się poza ich zasięgiem, o ile nie będzie stawiała oporu. Próbowała odetchnąć dopiero, gdy krzyk wiercący w bębenkach ustał, ale nie mogła. Odór był nieznośny, czuła, jak treść żołądkowa podchodzi wyżej, to było chyba jeszcze gorsze od trzewi wielkiej ramory.
— To tutaj — wydusiła z siebie, przebijając się przez chrypę władającą jej głosem. Chodziło jej oczywiście o czarne serce, na którym skupiła swoje spojrzenie. — Czym są te... Łodygi? — chodziło jej oczywiście o pędy; nie widziała dokąd prowadziły, ani jakie mogły mieć zastosowanie. Zmarszczyła lekko brwi, próbując zebrać myśli, gdy usłyszała bardzo specyficzne, miłe dla ucha nawoływanie. Zwróciła twarz w tym kierunku, zaskoczona odkrywając... — Ojej, jaki duży kwiat — jeszcze nigdy nie widziała podobnego, wzbudził jej zachwyt. Najchętniej ruszyłaby się w jego kierunku, ale Romy była obok i może nie chciała? Iris na pewno nie chciała zdecydować za nią, dlatego pozostała w miejscu. Chyba dobrze, bo dzięki temu mogła dostrzec wynurzającą się cienistą lochę. W jednej sekundzie poczuła dreszcze spływające w dół jej pleców. Coś, co miało być tylko historyjką dla niegrzecznych dzieci, pojawiło się na jej własnych oczach. Czarna locha bez ogona goniła, a nie mogła tego robić... ze związanymi oczami.
Wreszcie puściła rękę Romy, zyskując większą mobilność dłoni, w której trzymała różdżkę. Skierowała ją wprost na lochę, aby po chwili z pewnością wykonać odpowiedni ruch nadgarstkiem i wypowiedzieć inkantację:
— Obscuro
| udany rzut na unik przed ogniem.
W tej właśnie pozycji dobiegł ją wrzask. Chciała skulić się, zasłonić sobie uszy, ale nie chciała puszczać dłoni Romy. Z drugiej strony, czuła przedziwną satysfakcję, Należało ci się, rzuciła w myślach, po walijsku, bo to ten język, jako jej ojczysty, dominował w jej myślach. Zostaw nas w spokoju. Skoro słyszała chichot i wrzaski, może ta dziwna istota usłyszy jej myśli. Dobrze byłoby, żeby je zrozumiała.
Kobieta przycisnęła fragment szalu do twarzy, chcąc osłonić się przed wszystkim, co czaiło się w powietrzu. Prędko jednak musiała otworzyć usta, aby wydobyć z siebie długi, przeciągły krzyk. Ból, palący ból, gdzieś na dekolcie. Nie mogła dotknąć bolącego miejsca, choć chciała, ale jedną dłonią przytrzymywała szal w miejscu, drugą trzymała Romy. Czuła napływające do oczu łzy, ale próbowała zacisnąć szczęki, nie wydobyć z siebie kolejnego dźwięku. Może nie umrze. A nawet jeżeli, powinna przeć naprzód, wykorzystać cały pozostały jej czas, aby wykonać postawione przed nimi zadanie.
Ruszyła więc zaraz za Herbertem, po drodze szczęśliwie unikając języków ognia. Na koniec odskoczyła od płonących roślin, ciągnąc Romy za siebie - tak, aby i ta znalazła się poza ich zasięgiem, o ile nie będzie stawiała oporu. Próbowała odetchnąć dopiero, gdy krzyk wiercący w bębenkach ustał, ale nie mogła. Odór był nieznośny, czuła, jak treść żołądkowa podchodzi wyżej, to było chyba jeszcze gorsze od trzewi wielkiej ramory.
— To tutaj — wydusiła z siebie, przebijając się przez chrypę władającą jej głosem. Chodziło jej oczywiście o czarne serce, na którym skupiła swoje spojrzenie. — Czym są te... Łodygi? — chodziło jej oczywiście o pędy; nie widziała dokąd prowadziły, ani jakie mogły mieć zastosowanie. Zmarszczyła lekko brwi, próbując zebrać myśli, gdy usłyszała bardzo specyficzne, miłe dla ucha nawoływanie. Zwróciła twarz w tym kierunku, zaskoczona odkrywając... — Ojej, jaki duży kwiat — jeszcze nigdy nie widziała podobnego, wzbudził jej zachwyt. Najchętniej ruszyłaby się w jego kierunku, ale Romy była obok i może nie chciała? Iris na pewno nie chciała zdecydować za nią, dlatego pozostała w miejscu. Chyba dobrze, bo dzięki temu mogła dostrzec wynurzającą się cienistą lochę. W jednej sekundzie poczuła dreszcze spływające w dół jej pleców. Coś, co miało być tylko historyjką dla niegrzecznych dzieci, pojawiło się na jej własnych oczach. Czarna locha bez ogona goniła, a nie mogła tego robić... ze związanymi oczami.
Wreszcie puściła rękę Romy, zyskując większą mobilność dłoni, w której trzymała różdżkę. Skierowała ją wprost na lochę, aby po chwili z pewnością wykonać odpowiedni ruch nadgarstkiem i wypowiedzieć inkantację:
— Obscuro
| udany rzut na unik przed ogniem.
It's beautiful here
but morning light can make
the most vulgar things tolerable.
the most vulgar things tolerable.
Iris Moore
Zawód : Zaopatrzeniowiec w Podziemnym Ministerstwie Magii
Wiek : 26 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
until the lambs
have become lions
have become lions
OPCM : 15 +3
UROKI : 14 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Zakonu Feniksa
The member 'Iris Moore' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 79
'k100' : 79
Jeszcze była chwila, jeszcze moment, aby zapewnić sobie jako takie bezpieczeństwo nim wyciągną świece.
Magia znów go zawiodła, czego nie mógł powiedzieć o Iris. Czarownica po raz kolejny pokazała swoją biegłość, a on w duchu się cieszył, że kolejne zaklęcia wychodzą jej z taką łatwością. Liczył, że zasłonięcie oczu sprawi, iż locha będzie miała trudność z ich zaatakowaniem, bo szczerze wątpił, że była niewinnym stworzeniem. Nic co było stworzone z cieni nie mogło być nieszkodliwe.
Skinął głową niemo w stronę Iris w wyrazie uznania. Nie chciał na razie nic mówić, aby zwracać na siebie zbytniej uwagi stworzenia. Przyłożył również palec do ust, dając tym samym znać swoim towarzyszkom, że powinni zachować jak największa ciszę, która przerywały jedynie inkantacje.
Skupił się ponownie na roślinach i na tym, aby je unieszkodliwić, sprawić, że nie będą ich atakować.
-Planta auscultatoris - spróbował ponownie, a potem uznał, że warto jeszcze zmylić lochę, być może uda się wprowadzić w błąd kolejny jej zmysł - tym razem słuch. Wybrał obszar przed lochą, i skupił tam swoje spojrzenie oraz wycelował różdżkę. Chciał, aby usłyszała tam szelest, trzask łamanej gałęzi, coś co sprawi, że to ją zainteresuje bardziej niż ich szepty. -Caneteria ficta
Następnie wskazał na serce i w powietrzu wskazał, aby ustawili się wokół serca i wyciągnęli swoje świece. Należało zacząć działać, bo czas kurczył się niemiłosiernie.
|Rzut na Planta auscultatoris, st.50, opcm 18+2
|Rzut na Caneteria ficta, st. 40, transmutacja 15+2
Magia znów go zawiodła, czego nie mógł powiedzieć o Iris. Czarownica po raz kolejny pokazała swoją biegłość, a on w duchu się cieszył, że kolejne zaklęcia wychodzą jej z taką łatwością. Liczył, że zasłonięcie oczu sprawi, iż locha będzie miała trudność z ich zaatakowaniem, bo szczerze wątpił, że była niewinnym stworzeniem. Nic co było stworzone z cieni nie mogło być nieszkodliwe.
Skinął głową niemo w stronę Iris w wyrazie uznania. Nie chciał na razie nic mówić, aby zwracać na siebie zbytniej uwagi stworzenia. Przyłożył również palec do ust, dając tym samym znać swoim towarzyszkom, że powinni zachować jak największa ciszę, która przerywały jedynie inkantacje.
Skupił się ponownie na roślinach i na tym, aby je unieszkodliwić, sprawić, że nie będą ich atakować.
-Planta auscultatoris - spróbował ponownie, a potem uznał, że warto jeszcze zmylić lochę, być może uda się wprowadzić w błąd kolejny jej zmysł - tym razem słuch. Wybrał obszar przed lochą, i skupił tam swoje spojrzenie oraz wycelował różdżkę. Chciał, aby usłyszała tam szelest, trzask łamanej gałęzi, coś co sprawi, że to ją zainteresuje bardziej niż ich szepty. -Caneteria ficta
Następnie wskazał na serce i w powietrzu wskazał, aby ustawili się wokół serca i wyciągnęli swoje świece. Należało zacząć działać, bo czas kurczył się niemiłosiernie.
|Rzut na Planta auscultatoris, st.50, opcm 18+2
|Rzut na Caneteria ficta, st. 40, transmutacja 15+2
Zły pomysł?Nie ma czegoś takiego jak zły pomysł, tylko złe wykonanie go
Herbert Grey
Zawód : Botanik, podróżnik, awanturnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Podróżowanie to nie jest coś, do czego się nadajesz. To coś, co robisz. Jak oddychanie
OPCM : 18 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2 +1
TRANSMUTACJA : 15 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
The member 'Herbert Grey' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 95
--------------------------------
#2 'k100' : 3
#1 'k100' : 95
--------------------------------
#2 'k100' : 3
Kątem oka zauważyła skinienie głowy Herberta. Uśmiechnęła się w odpowiedzi — wszak jak każda kobieta lubiła być doceniana, Iris nie była tutaj żadnym wyjątkiem. Magia słuchała się jej dzisiaj bez większego zarzutu, a gdy odmawiała posłuszeństwa jej towarzyszom, nie znaleźli się jeszcze w sytuacji krytycznej, więc można to było uznać, za ich wspólny sukces. Nie robili przecież niczego w oderwaniu od siebie, na tych kilka godzin stając się właściwie jednym organizmem. Dlatego też sama uśmiechnęła się, gdy jasna mgiełka zaklęcia Herba sięgnęła wyrosłych przed nimi roślin. Wyglądało na to, że wiedział, co robi — a świadomość tego w zupełności wystarczyła Iris, która nie zamierzała dopytywać, przynajmniej tak długo, jak nie uznają, że byli już bezpieczni.
Było jej, oczywiście, trochę wstyd — wstyd, że nie wiedziała praktycznie nic na temat roślin, że drogę pomiędzy nimi, oczywiście po wysłuchaniu stanowiska Herba i Romy, że były one dla nich potencjalnie niebezpieczne — wytyczyła im ognistym szlakiem. Dłoń trzymająca różdżkę dotknęła miejsca, w którym wcześniej czuła piekący ból, w poszukiwaniu rany, o której nie miała pojęcia. Czemu bolało ją akurat to miejsce? Czy miało coś wspólnego z wcześniej czutym zimnem, z tym, że nie mogła nabrać oddechu? Czy to jej organizm w przedziwny sposób reagował na stres? Nie wiedziała, ale mogła się domyślać, przecież nie widziała cienistej kobiety na własne oczy.
Jej własne zaklęcie szczęśliwie dosięgło lochę, choć nie wiedziała, jaki skutek odniosło — czy opaska na oczy faktycznie przysłoniła cienistej istocie wzrok, czy było wręcz odwrotnie? Jedno było pewne, locha stanowiła zagrożenie dla ich wyprawy, a oni nie mieli na tyle dużo czasu, aby móc nim swobodnie szastać. Dlatego też Iris przyszykowała w swojej głowie plan awaryjny — plan, w którego powodzenie wierzyła, ale również spodziewała się, że przez wzgląd na samą naturę cienistej lochy, może nie przynieść oczekiwanych przez nią rezultatów. Niemniej jednak warto było zaryzykować, aby tylko kupić im odrobinę czasu. Słyszała inkantację Herberta, chciał zmanipulować słuch lochy. Wiązka wyglądała jednakże na zbyt słabą, aby odnieść odpowiedni rezultat, dlatego sama przystąpiła do działania.
— Clamario — wypowiedziała kolejną inkantację, kierując ją wprost na lochę.
Było jej, oczywiście, trochę wstyd — wstyd, że nie wiedziała praktycznie nic na temat roślin, że drogę pomiędzy nimi, oczywiście po wysłuchaniu stanowiska Herba i Romy, że były one dla nich potencjalnie niebezpieczne — wytyczyła im ognistym szlakiem. Dłoń trzymająca różdżkę dotknęła miejsca, w którym wcześniej czuła piekący ból, w poszukiwaniu rany, o której nie miała pojęcia. Czemu bolało ją akurat to miejsce? Czy miało coś wspólnego z wcześniej czutym zimnem, z tym, że nie mogła nabrać oddechu? Czy to jej organizm w przedziwny sposób reagował na stres? Nie wiedziała, ale mogła się domyślać, przecież nie widziała cienistej kobiety na własne oczy.
Jej własne zaklęcie szczęśliwie dosięgło lochę, choć nie wiedziała, jaki skutek odniosło — czy opaska na oczy faktycznie przysłoniła cienistej istocie wzrok, czy było wręcz odwrotnie? Jedno było pewne, locha stanowiła zagrożenie dla ich wyprawy, a oni nie mieli na tyle dużo czasu, aby móc nim swobodnie szastać. Dlatego też Iris przyszykowała w swojej głowie plan awaryjny — plan, w którego powodzenie wierzyła, ale również spodziewała się, że przez wzgląd na samą naturę cienistej lochy, może nie przynieść oczekiwanych przez nią rezultatów. Niemniej jednak warto było zaryzykować, aby tylko kupić im odrobinę czasu. Słyszała inkantację Herberta, chciał zmanipulować słuch lochy. Wiązka wyglądała jednakże na zbyt słabą, aby odnieść odpowiedni rezultat, dlatego sama przystąpiła do działania.
— Clamario — wypowiedziała kolejną inkantację, kierując ją wprost na lochę.
It's beautiful here
but morning light can make
the most vulgar things tolerable.
the most vulgar things tolerable.
Iris Moore
Zawód : Zaopatrzeniowiec w Podziemnym Ministerstwie Magii
Wiek : 26 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
until the lambs
have become lions
have become lions
OPCM : 15 +3
UROKI : 14 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Zakonu Feniksa
The member 'Iris Moore' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 92
'k100' : 92
Wskoczyć do środka należało szybko i Romy uczyniła to bez zastanowienia, zaciskając jedynie usta w czasie szybkiego, małego skoku nad wijącymi się w cierpieniu po ziemi pędami diabelskich sideł, dławiąc w gardle pisk. Po przejściu, trzymająć mocno dłoń Iris, jakby mimowolnie, zaczęła rozglądać się po ogrodzie, nie będąc pewną, co góruje w biegu o szybsze bicie jej serca - fascynacja florą, co prawda agresywną i przerażającą, ale jak żywą, chroniącą wszystko dookoła siebie jak matka chroniąca swoje dzieci; czy może jednak strach, który w swojej naturze nakazywał jej stąd uciekać. Nie mogła i nie miała zamiaru, nie teraz,kiedy byli tak blisko północy i zapalenia świec, uratowania tego, co jeszcze uratować można.
Uciekła przed ogniem, ledwo zaledwie dostrzegła jak zaraz uciszone wichrem języki ognia po raz ostatni usiłują pożreć materiał jej ciepłych rajstop i spódnicę. Obejrzała się za siebie, słysząc krzyk - krzyk tak dotkliwy jak ten, który rwie gardłem, gdy ciału dzieje się krzywda.
- To jej ogród... jej dom - szepnęła, gdy szła już za Iris, wzrokiem pędząc już dalej, szukając źródła ogrodu, może pnia, z którego te pasożytnicze rośliny czerpałyby soki. Zamiast tego, jej oczy dostrzegły ciemność malującą się w ciemności, cień, który pochłonął już życie i wypluwa tylko śmierć. Który pulsuje i żyje. Jak rośliny dookoła nich. - Jej serce. To jeden organizm.
Smród był duszący, docierał do nosa nawet przez szal, dławił, wymuszał na oczach otulenie łzawym filtrem. Zakaszlała głucho, krzywiąc się przy tym i od razu znów dławiąc w sobie pisk, kiedy w jej kierunku wyskoczyło pnącze, chętne najwyraźniej na zabranie jej życia albo choćby i zdrowia.
- Na fałdki samej Helgi! - mruknęła pod nosem, odskakując na bok, dając przestrzeń Herbertowi, bo widziała, że już szykował różdżkę do ataku. - Nie, Iris, nie podchodź - musiały puścić swoje dłonie chwilę wcześniej, więc Rosemary natychmiast chwyciła Iris za łokieć, chcąc przyciągnąć ją bliżej siebie. - Raflezje żywią się owadami, przyciągają je do siebie płynem, który wydzielają na płatkach. Zjedzą cię, jeśli podejdziesz za blisko - wytłumaczyła prędko, przełykając ślinę. Dotąd raflezje widziała tylko w atlasach matki, a teraz... czuła przemożną ochotę, żeby podejść i dotknąć płatków, sprawdzić, jakie były w dotyku - mięsiste czy może włochate, jak te u fiołka afrykańskiego? Pokręciła głową sama do siebie. Całe szczęście budzące się z ciemnej mocy stworzenie odwróciło jej uwagę. Natychmiast wyciągnęła różdżkę, dokładając swoją cegiełkę do walki z nią. - Pullus!
| udany rzut na unik
Uciekła przed ogniem, ledwo zaledwie dostrzegła jak zaraz uciszone wichrem języki ognia po raz ostatni usiłują pożreć materiał jej ciepłych rajstop i spódnicę. Obejrzała się za siebie, słysząc krzyk - krzyk tak dotkliwy jak ten, który rwie gardłem, gdy ciału dzieje się krzywda.
- To jej ogród... jej dom - szepnęła, gdy szła już za Iris, wzrokiem pędząc już dalej, szukając źródła ogrodu, może pnia, z którego te pasożytnicze rośliny czerpałyby soki. Zamiast tego, jej oczy dostrzegły ciemność malującą się w ciemności, cień, który pochłonął już życie i wypluwa tylko śmierć. Który pulsuje i żyje. Jak rośliny dookoła nich. - Jej serce. To jeden organizm.
Smród był duszący, docierał do nosa nawet przez szal, dławił, wymuszał na oczach otulenie łzawym filtrem. Zakaszlała głucho, krzywiąc się przy tym i od razu znów dławiąc w sobie pisk, kiedy w jej kierunku wyskoczyło pnącze, chętne najwyraźniej na zabranie jej życia albo choćby i zdrowia.
- Na fałdki samej Helgi! - mruknęła pod nosem, odskakując na bok, dając przestrzeń Herbertowi, bo widziała, że już szykował różdżkę do ataku. - Nie, Iris, nie podchodź - musiały puścić swoje dłonie chwilę wcześniej, więc Rosemary natychmiast chwyciła Iris za łokieć, chcąc przyciągnąć ją bliżej siebie. - Raflezje żywią się owadami, przyciągają je do siebie płynem, który wydzielają na płatkach. Zjedzą cię, jeśli podejdziesz za blisko - wytłumaczyła prędko, przełykając ślinę. Dotąd raflezje widziała tylko w atlasach matki, a teraz... czuła przemożną ochotę, żeby podejść i dotknąć płatków, sprawdzić, jakie były w dotyku - mięsiste czy może włochate, jak te u fiołka afrykańskiego? Pokręciła głową sama do siebie. Całe szczęście budzące się z ciemnej mocy stworzenie odwróciło jej uwagę. Natychmiast wyciągnęła różdżkę, dokładając swoją cegiełkę do walki z nią. - Pullus!
| udany rzut na unik
nie każdy żyje sztuką i
snami o wolności
snami o wolności
Rosemary Sprout
Zawód : spikerka radiowa
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
instead of new branches
i might grow
deeper roots
i might grow
deeper roots
OPCM : 5 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 10 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Zakonu Feniksa
The member 'Rosemary Sprout' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 36
'k100' : 36
Przerażenie brało górę, ale spróbowała raz jeszcze.
- Pullus! - usztywniła nadgarstek, gdy inkantacja zadrżała na jej języku delikatnie.
Obejrzała się na Iris, widząc jej dłoń przylgniętą do dłoni i dziwny cień przemykający po jej skórze. Łagodnie odsunęła jej palce, ale prędko również cofnęła swoje. Rana wyglądała... koszmarnie. W dosłownym tego słowa znaczeniu.
- Zraniłaś się? To przez rośliny czy... - uniosła brwi, przypominając sobie, że duch kobiety przez chwilę trzymał ją w potrzasku. - Trzeba będzie się tym szybko zająć, nie wygląda dobrze. - popatrzyła na nią zmartwiona, by zaraz popędzić spojrzeniem w stronę serca, którego korzenie najprawdopodobniej wszystkich żyjących tu roślin oplatały je jak żebra oplatają ludzkie serce.
- To z niego wypływają soki, którymi żywią się rośliny. Myślicie, że to tutaj powinniśmy zapalić świece? - spojrzała na swoich towarzyszy.
- Pullus! - usztywniła nadgarstek, gdy inkantacja zadrżała na jej języku delikatnie.
Obejrzała się na Iris, widząc jej dłoń przylgniętą do dłoni i dziwny cień przemykający po jej skórze. Łagodnie odsunęła jej palce, ale prędko również cofnęła swoje. Rana wyglądała... koszmarnie. W dosłownym tego słowa znaczeniu.
- Zraniłaś się? To przez rośliny czy... - uniosła brwi, przypominając sobie, że duch kobiety przez chwilę trzymał ją w potrzasku. - Trzeba będzie się tym szybko zająć, nie wygląda dobrze. - popatrzyła na nią zmartwiona, by zaraz popędzić spojrzeniem w stronę serca, którego korzenie najprawdopodobniej wszystkich żyjących tu roślin oplatały je jak żebra oplatają ludzkie serce.
- To z niego wypływają soki, którymi żywią się rośliny. Myślicie, że to tutaj powinniśmy zapalić świece? - spojrzała na swoich towarzyszy.
nie każdy żyje sztuką i
snami o wolności
snami o wolności
Rosemary Sprout
Zawód : spikerka radiowa
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
instead of new branches
i might grow
deeper roots
i might grow
deeper roots
OPCM : 5 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 10 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Zakonu Feniksa
The member 'Rosemary Sprout' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 68
'k100' : 68
Iris odgrażała się istocie w myślach - nie mogła wiedzieć, czy ta ją słyszała, jej myśli nie spotkały się z żadną odpowiedzią. Herbert i trzymające się za dłonie Iris oraz Romy bezpiecznie pokonali cienistą kurtynę. Wysłane przez Herberta oko pomknęło w bezbarwny krajobraz bez większego entuzjazmu, ale posłusznie, a Grey chłonął widoku odsłaniane przez trzeci - zewnętrzny - narząd wzroku. Cudaczne i upiorne rośliny ciągnęły się w dal, ale oko nie wychwytywało nigdzie sylwetki poszukiwanej zjawy - zupełnie jakby kobiecy cień rozmysł się w powietrzu. Czy zamierzał powrócić, z pewnością, ale pani tego ogrodu najwyraźniej zamierzała uczynić to na własnych zasadach. Tym, co zwróciło uwagę Herberta, były ponownie raflezje, trzy ogromne kwiaty znajdowały się w trzech równych odległościach, a połączone ułożyłyby kształt trójkąta z sercem pośrodku - w podobnym układzie widzieli wcześniej odłamki gwiazd przysłonięte przez cienisty ogród.
Herbert nie zdołał wstrzymać hydnory, który wynurzyła się spod ziemi - cieniste szczęki, sprowokowane, skupiły się na nim, wbijając w jego nogę. Kły przebiły nogawki spodni, wbijając się przez skórę do mięsa, strużka krwi spłynęła, a mięsiste wargi rośliny potłukły nogę, wywołując wewnętrzne krwawienia. Herbert odczuł ból - lecz nie na tyle dotkliwy, aby go spowolnił lub zdekoncentrował w próbie powtórnego rzucenia zaklęcia. Wiązka za drugim razem została przywołana z sukcesem - trafiona nią roślina puściła go, przez chwilę chybocząc się w zdezorientowaniu i powróciła pod ziemię nieśpiesznie. Herbert wiedział, że roślina nie reagowała prawidłowo. Nie mogła, nie będąc prawdziwą rośliną, a jedynie jej cienistą marą - władała nią inna, silniejsza magia, moc Greya okazała się jednak dostatecznie silna, aby objąć nad nią kontrolę na chwilę wystarczająco długą, aby mógł ją odepchnąć od siebie skutecznie.
Być może to ból nogi nie pozwolił mu skupić myśli na zaklęciu dostatecznie uważnie, aby zmylić cienistą lochę dźwiękiem, ale na głos wypowiadane inkantacje zwróciły jej uwagę - maszkara spoglądała wprost na Iris, gdy wiązka obscuro przemknęła przez jej ciało. Cienisty kształt lochy rozrzedził się i zbił ponownie, pozwalając opasce, która miała zatrzymać się na jej oczach, opaść jak przez cień. Clamario sięgnęło celu - ale rzucone po kilku inkantacjach nie mogło jej zdezorientować na tyle, by bestia ich nie dostrzegła. Pullus sięgnęło celu za drugim razem. Cienista locha prychnęła, spoglądając na Rosemary, wierzgnęła, stając na tylnych nogach - a przednie z wolna zaczęły przeobrażać się w czarne gęsie skrzydła. Rozpostarte na boki wydały się znacznie większe, niż być powinny. Sylwetka lochy wysmukliła się, lecz nie pokryła pierzem, szyja wydłużyła się, a pysk stwardniał, przeobrażając się w ptasi - wyciągnęła dziób w górę, wydając z siebie głośny wrzask, podobny do rozpaczliwego krzyku kobiecej zjawy. Czymkolwiek stała się ta maszkara, nie była gęsią, cień przeobraził się w coś większego, latającego, co ze świstem zapikowało w kierunku Rosemary...
Czas na odpis: do wtorku, godziny 20. Możecie w tej turze wykonać do 3 akcji i napisać do 3 postów. Do północy zostało około 10 minut.
Energia magiczna:
Herbert: 41/50; Oculus 1/3
Iris: 41/50
Rosemary: 47/50
Żywotność:
Herbert: 205/220 (10 - szarpane, 5 - tłuczone)
Rosemary: 220/220
Iris: 207/207
Herbert nie zdołał wstrzymać hydnory, który wynurzyła się spod ziemi - cieniste szczęki, sprowokowane, skupiły się na nim, wbijając w jego nogę. Kły przebiły nogawki spodni, wbijając się przez skórę do mięsa, strużka krwi spłynęła, a mięsiste wargi rośliny potłukły nogę, wywołując wewnętrzne krwawienia. Herbert odczuł ból - lecz nie na tyle dotkliwy, aby go spowolnił lub zdekoncentrował w próbie powtórnego rzucenia zaklęcia. Wiązka za drugim razem została przywołana z sukcesem - trafiona nią roślina puściła go, przez chwilę chybocząc się w zdezorientowaniu i powróciła pod ziemię nieśpiesznie. Herbert wiedział, że roślina nie reagowała prawidłowo. Nie mogła, nie będąc prawdziwą rośliną, a jedynie jej cienistą marą - władała nią inna, silniejsza magia, moc Greya okazała się jednak dostatecznie silna, aby objąć nad nią kontrolę na chwilę wystarczająco długą, aby mógł ją odepchnąć od siebie skutecznie.
Być może to ból nogi nie pozwolił mu skupić myśli na zaklęciu dostatecznie uważnie, aby zmylić cienistą lochę dźwiękiem, ale na głos wypowiadane inkantacje zwróciły jej uwagę - maszkara spoglądała wprost na Iris, gdy wiązka obscuro przemknęła przez jej ciało. Cienisty kształt lochy rozrzedził się i zbił ponownie, pozwalając opasce, która miała zatrzymać się na jej oczach, opaść jak przez cień. Clamario sięgnęło celu - ale rzucone po kilku inkantacjach nie mogło jej zdezorientować na tyle, by bestia ich nie dostrzegła. Pullus sięgnęło celu za drugim razem. Cienista locha prychnęła, spoglądając na Rosemary, wierzgnęła, stając na tylnych nogach - a przednie z wolna zaczęły przeobrażać się w czarne gęsie skrzydła. Rozpostarte na boki wydały się znacznie większe, niż być powinny. Sylwetka lochy wysmukliła się, lecz nie pokryła pierzem, szyja wydłużyła się, a pysk stwardniał, przeobrażając się w ptasi - wyciągnęła dziób w górę, wydając z siebie głośny wrzask, podobny do rozpaczliwego krzyku kobiecej zjawy. Czymkolwiek stała się ta maszkara, nie była gęsią, cień przeobraził się w coś większego, latającego, co ze świstem zapikowało w kierunku Rosemary...
Energia magiczna:
Herbert: 41/50; Oculus 1/3
Iris: 41/50
Rosemary: 47/50
Żywotność:
Herbert: 205/220 (10 - szarpane, 5 - tłuczone)
Rosemary: 220/220
Iris: 207/207
Skupiony na tym co widział trzecim okiem nie wyłapywał całej wymiany zdań między kobietami, ale na tyle był uważny, że dosłyszał wzmiankę o ranie oraz o tym, że ta wygląda fatalnie.
-Mam ze sobą wywar ze szczuroszczeta, powinien oczyścić skutecznie ranę. - Mówiąc to poklepał dłonią wierzch torby. -Widzę… trzy raflezje, które zdaje się, że połączone ułożyłyby kształt trójkąta z sercem pośrodku, podobnie jak wcześniejsze odłamki gwiazd. - Oznajmił czarownicom dzieląc się tym samym co dostrzegał przez lewitujące oko. Zaraz po tym musiał zmierzyć się z rośliną, która wykorzystała fakt, że pierwsze zaklęcie okazało się nieudane. Grey zaklął w głos kiedy kły hydnory wbiły się boleśnie w nogę powodując krwawienie. -Zaraza! - Zawołał przywołując od razu kolejne zaklęcie, które tym razem zadziałało, a roślina uciekła jak najdalej. Ciepła krew zabarwiła nogawkę spodni, spływała do wnętrza buta, a rana piekła niemiłosiernie. Zaciskając zęby zrobił parę kroków do tyłu, zaraz jednak zapomniał na chwilę o bólu kiedy dostrzegł, że cienista locha również ich zauważyła i już była gotowa zaatakować kiedy zaklęci Iris ją dosięgnęło, a ta zaczęła się zmieniać. Nie wiedział czy za sprawą zaklęcia zmieszanego z jej własną mocą, ale patrzył na kreaturę, która mogła śnić się w koszmarach.
A teraz pikowały na Rosemary.
-Luminis virtute! - To było pierwsze co przyszło mu do głowy, oślepienie atakującego stworzenia, dając tym samym czas na ucieczkę. Mieli coraz mniej czas. -Sądzę, że musimy rozstawić się w trzech miejscach, ja te odłamki gwiazd i kwiaty. I zapalić świece. - Zawołał do kobiet.
|Rzut na Luminis virtute, st. 60, opcm 18 + 2
-Mam ze sobą wywar ze szczuroszczeta, powinien oczyścić skutecznie ranę. - Mówiąc to poklepał dłonią wierzch torby. -Widzę… trzy raflezje, które zdaje się, że połączone ułożyłyby kształt trójkąta z sercem pośrodku, podobnie jak wcześniejsze odłamki gwiazd. - Oznajmił czarownicom dzieląc się tym samym co dostrzegał przez lewitujące oko. Zaraz po tym musiał zmierzyć się z rośliną, która wykorzystała fakt, że pierwsze zaklęcie okazało się nieudane. Grey zaklął w głos kiedy kły hydnory wbiły się boleśnie w nogę powodując krwawienie. -Zaraza! - Zawołał przywołując od razu kolejne zaklęcie, które tym razem zadziałało, a roślina uciekła jak najdalej. Ciepła krew zabarwiła nogawkę spodni, spływała do wnętrza buta, a rana piekła niemiłosiernie. Zaciskając zęby zrobił parę kroków do tyłu, zaraz jednak zapomniał na chwilę o bólu kiedy dostrzegł, że cienista locha również ich zauważyła i już była gotowa zaatakować kiedy zaklęci Iris ją dosięgnęło, a ta zaczęła się zmieniać. Nie wiedział czy za sprawą zaklęcia zmieszanego z jej własną mocą, ale patrzył na kreaturę, która mogła śnić się w koszmarach.
A teraz pikowały na Rosemary.
-Luminis virtute! - To było pierwsze co przyszło mu do głowy, oślepienie atakującego stworzenia, dając tym samym czas na ucieczkę. Mieli coraz mniej czas. -Sądzę, że musimy rozstawić się w trzech miejscach, ja te odłamki gwiazd i kwiaty. I zapalić świece. - Zawołał do kobiet.
|Rzut na Luminis virtute, st. 60, opcm 18 + 2
Zły pomysł?Nie ma czegoś takiego jak zły pomysł, tylko złe wykonanie go
Herbert Grey
Zawód : Botanik, podróżnik, awanturnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Podróżowanie to nie jest coś, do czego się nadajesz. To coś, co robisz. Jak oddychanie
OPCM : 18 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2 +1
TRANSMUTACJA : 15 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
The member 'Herbert Grey' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 17
'k100' : 17
Stara latarnia morska
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Sussex