Wydarzenia


Ekipa forum
Ipswich Waterfront
AutorWiadomość
Ipswich Waterfront [odnośnik]23.07.21 12:58

Ipswich Waterfront

Doki Ipswich położone są w zakolu rzeki Orwell i są uznawane za jedne z najszybciej rozwijających się w całej Wielkiej Brytanii. Są malownicze i przepełnione lokalnymi restauracjami, w których serwowane są zarówno dania rybne, jak i owoce morza. Deptak obfituje w kawiarnie i drobne sklepy, z których kilka należy do miejscowych czarodziejów. Niegdyś wieczorami port tętnił życiem, a przypływające prywatne żaglówki ściągały rzesze turystów — dziś, z powodu coraz bardziej komplikującej się sytuacji i wojny, której Suffolk się opiera, ulice opustoszały. Nadbrzeże portu otoczone jest linią tramwajową, która cieszy się dużą popularnością.

Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Ipswich Waterfront Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Ipswich Waterfront [odnośnik]30.10.21 21:17
1 marca 1958, Felixstowe i Landguard Fort
Do Felixstowe dotarłam z samego rana. Zanim wyszłam na jakąkolwiek ulicę i ktokolwiek mnie dostrzegł, skierowałam jeszcze na siebie różdżkę wypowiadając czar — Sphaecessatio — w nadziei, że pozostanę chociaż trochę bardziej niezauważona, gdy tu będę.
Ta niewielka miejscowość nie była przejęta przez czarodziejów, tak więc moją różdżkę schowałam głęboko w wewnętrzną kieszeń płaszcza. Życie w centrum Londynu przyzwyczaiło mnie do ukrywania się, a chociaż teraz ulice były czystsze i przyjemniejsze, tak w Suffolk sytuacja miała się zupełnie inaczej. Z wiedzą, że mogę spędzić tu dużo czasu, musiałam dobrze się przygotować. Zima stulecia, jaka nawiedziła Anglię, nie mogła mi przecież pokrzyżować planów, a już zwłaszcza doprowadzić do tego, że zawiodę dowództwo. Ubrana byłam w gruby wełniany płaszcz w szaro-brązową kratę, którym to opatuliłam się niemal cała, przemierzając ulice miasta. Wygodne buty pozbawione były obcasa, na szczęście wykonane przez Demelzę ze skóry tego chroniły przed poślizgnięciem się w tej okolicy. W kieszeń miałam wciśnięte dwie kanapki z chleba razowego z sałatą i nawet papryką. Zdawałam sobie sprawę, że to prawdopodobnie za mało, ale znacznie cenniejsza była dla mnie woda. Tą w metalowej butelce miałam schowaną w drugiej kieszeni. Czekał mnie długi dzień.
Na początku udałam się do biblioteki w tym mieście. Co prawda mugolskie książki zdawały mi się co najmniej durne, tak też miały papier i wyryte tuszem w nim litery. Od początku poszukiwałam informacji na temat fortu Languard. Siedziałam spokojnie i nie rzucałam się w oczy, błądziłam spojrzeniem po kartkach, aby odnaleźć jakiekolwiek informacje, nawet te historyczne, które mogłyby zdradzić mi nieco więcej na temat miejsca, na które mieliśmy przeprowadzić szturm. Jeśli gdziekolwiek pojawiła się nazwa Landguard Fort, tak ja starałam się ją zapamiętać i dogłębnie zrozumieć. Wiedziałam też, że jeśli w książce znajdę jakiekolwiek zdjęcie, tak za wszelką cenę postaram się je zapamiętać. Jeśli zdjęcie lub nawet rysunek będzie zrobione na jego terenie, tak byłam w stanie wydrzeć kartkę i schować głęboko w kieszeń, aby nikt się nie zorientował.
Gdy mój czas w bibliotece się skończył, udałam się na krótki spacer na okoliczny targ. Wypatrywałam żołnierzy, kogokolwiek w mundurze typowym dla mugoli, a jeśli tylko go zauważyłam, tak korzystając z każdego mięśnia w swoim ciele, z każdego cienia, jaki tylko był po drodze, wypatrywałam i przysłuchiwałam się, czy informacje, które między sobą przekazują, mogą okazać się przydatne dla naszej misji. Priorytetem było dla mnie, pozostanie niezauważoną i niezapamiętaną, tak więc nie nadwyrężałam tego za wszelką cenę, nie łamałam granic i wszystko, co robiłam, robiłam w tłumie i z boku. W międzyczasie zainteresowałam się jednym obrazem na pchlim targu, oczywiście tylko na niby, ale sprzedawca wydawał się być bardziej zainteresowany innym klientem w tym czasie. Swoją drogą. Ciekawą sztukę mają ci mugole, nawet się nie rusza.
Po przedpołudniu spędzonym w tym mieście ruszyłam pomiędzy drzewami, budynkami i starymi murami, aby znaleźć się możliwie najbliższej fortu, dalej pozostając niezauważoną. Zapamiętywałam drogę, jaką szłam, w międzyczasie wypatrując wszystkiego, co mogłoby posłużyć za kryjówkę, a także elementów, które, o ile w ogóle zaistniałaby taka potrzeba, w trakcie ucieczki, albo oddalania się w stronę miasta od fortu, mogły nam posłużyć do obrony, albo do zwiększenia sił w trakcie ataku. Tym zajmowałam się zawodowo i bardzo chciałam skorzystać z własnego doświadczenia, aby przysłużyć się Rycerzom w trakcie tej misji. To oznaczało przecież też dodatkowe bezpieczeństwo. Wypatrywałam czy droga jest przeludniona w okolicach lunchowych, ale sama unikałam wzroku ewentualnych ludzi, wyglądając bardziej na kogoś, kto zwyczajnie spaceruje bez celu, albo czeka na spotkanie. Resztę trasy, w której trakcie moja obecność blisko fortu mogłaby zostać wykorzystana, albo zapamiętana, spędziłam, ukrywając się za murkami i ewentualnymi drzewami, tak aby nie zostać zauważoną. Zachowywałam pełną czujność i ostrożność, wzorkiem próbując objąć cały teren. Uszy miałam szeroko otwarte, sądziłam też, że amulet od lady Burke mocno mi w tym pomaga, miałam wrażenie, że skupia lepiej moją uwagę.
Gdy skończyła się moja wędrówka, a ja znalazłam punkt, z którego byłam w stanie obserwować fort niezauważona, zostałam tam tak długo, jak długo było to konieczne. Różdżkę wciąż miałam w pogotowiu, gotowa się bronić. Było zimno, ale to nie był mój pierwszy raz w terenie, gdy musiałam schować wygodę do kieszeni i zwyczajnie wytrzymać. Rzeczy do dostrzeżenia miałam zresztą całą listę. Zwiad z góry miał zrobić Manann, już wcześniej razem pracowaliśmy i przyznaję, że był to owocny dzień spędzony przy molo Southwold Pier. Tu jednak byłam sama, zdana na siebie. W trakcie zwiadu próbowałam obserwować to samo z kilku punktów, które pozostały niezauważone przez mugoli, o ile w ogóle takie były, tak aby mieć pełen pogląd na sytuację tego fortu ze strony lądu.
Pierwszą rzeczą, na którą chciałam zwrócić uwagę były punkty obserwacyjne fortu. Wybierając samo miejsce, z którego ja miałam prowadzić zwiad, musiałam być pewna, że nie zostanę dostrzeżona. To mogło również zaważyć na naszym wejściu na jego teren w trakcie przejęcia. Usiłowałam odnaleźć wieżyczki strażnicze, a gdy one tam były, tak wypatrywałam jacy ludzie tam się pojawiają. Spodziewałam się, że mają pukawki. Wszystko, co mugolskie wydawało mi się dziwne, ale znałam się na obserwacji ludzi i z tego właśnie zamierzałam dzisiaj korzystać. Interesowało mnie, w jaki sposób zmieniają warty, jak często to robią, kiedy oraz ilu jest ich tam na raz. To mogło dać mi do zrozumienia, z jakim właściwie typem armii mamy do czynienia. Oczywiste było, że mamy nad nimi niebotyczną przewagę, ale jednak nie lekceważyłam przeciwnika, spodziewając się, że jeśli podejmiemy się walki, ta będzie trudna. Zawsze wolałam załatwiać rzeczy po cichu, próbowałam odszukać w tym terenie informacji, które potwierdziłyby mi, że było to możliwe, aby wedrzeć się tam niepostrzeżenie. O ile pukawek i ich obecności tam mogłam być pewna, zanim dotarłam do fortu, tak nie wiedziałam jak duże będą. Widywałam zwykle takie nieco większe od różdżek, czasem takie wielkości kuszy, ale słyszałam plotki, że istnieją nawet takie, co są wielkości samochodów. Raczej w to nie wierzyłam, a już na pewno nie sądziłam, że są wysoce śmiercionośne, gdy my mieliśmy różdżki.
Po sprawdzeniu i obserwacji ich punktów obserwacyjnych zaczęłam przyglądać się murom. Interesowało mnie czy są w nich wyrywy, czy wystaje coś, co mogłoby być potencjalnie dziwaczne lub niebezpieczne, a także, jeśli to tam było, jak dokładnie wygląda. Wiedziałam, że ciężko będzie mi się domyślić nad użytecznością tego, ale samo zagęszczenie oraz ruchy takich obiektów mogłyby mi cokolwiek podpowiedzieć. I tak na owe byśmy uważali. Ważnym było dla mnie czy są w murze okna, czy są jakieś zaułki, albo dziwne krzywizny, które mogłyby posłużyć albo do włamania się, albo które mogły nam zagrozić, gdyby przez nie wystawił głowę i pukawkę mugol.
Ostatecznie wzrok przeniosłam niżej, na ziemię. Była zima, więc spodziewałam się, że na białym śniegu, przynajmniej dopóki było jasno, zobaczę więcej, ale nigdy nie mogłam być pewna. Interesowało mnie, w jaki sposób zabezpieczyli ląd. Wszyscy wiedzieli, że mugole nie latają ani na miotłach, ani na hipogryfach, ani nie zmieniają się w ptaki, tym samym więc spodziewałam się, że główna ich droga to ziemia właśnie. Interesowało mnie obłożenie tego terenu. Pierwsze, na co starałam się zwrócić uwagę to oznakowania, czy gdziekolwiek są jakieś napisy, albo symbole, które mogłyby przestrzegać przed zagrożeniem dla cywilów. Próbowałam odszukać zasieki, druty, wielkie płoty, czy też nawet okopy i doły, które w trakcie przemieszczania się mogłyby utrudnić nam poruszanie się. Zastanawiało mnie czy zaobserwuję warty na ziemi, a jeśli tak to również to jakim działają trybem, ilu ich jest, co noszą przy sobie oraz jak często się zmieniają. Łapiąc ostatnie słońce dzisiejszego dnia, a przy okazji czując, jak cholernie zimno się robi, usiłowałam odszukać właściwe wejście do tego miejsca, o ile w ogóle byłoby tylko jedno. Próbowałam dostrzec czy przechodzi ktoś tamtędy, w jaki sposób jest zabezpieczone, a jeśli otworzyło się w trakcie, w którym je obserwowałam, czy dostrzegłam tam coś, co mogłoby mi pomóc przewidzieć, jak bezpieczne będzie wtargnięcie na ten teren, albo ucieczka z niego.
Potem należało mi czekać w bezpiecznym punkcie, aż nadejdzie zmierzch, a potem wieczór i w końcu noc. Robiło się zimno, ale dzięki szacie od Demelzy nie trzęsłam się nadto. Miałam zresztą na sobie rękawiczki i wełniane swetry. Potrafiłam zagryźć zęby i wytrzymać, taką miałam pracę. Interesowały mnie zachowania ludzi, którzy kręcili się tam w pobliżu. Na palcu zawsze nosiłam oko ślepego, a więc gotowa byłam wyglądać jedynie plam ciepła w ciemności. Zastanawiało mnie czy mają jakiś system, który sprawia, że odkryją ruch w nocy, wiadome było, że nie mieli takich artefaktów jak czarodzieje i musieli posługiwać się bardziej prymitywnymi rozwiązaniami, dlatego spodziewać się mogłam tam wszystkiego. Interesowało mnie, czy mają światło, które mogłoby odkryć wroga, czy teren jest pokryty ciemnością, czy palą ogniska albo korzystają z nafty. Chciałam poznać zachowania ludzi, czy noc zmieniała je, albo ujawniała słabe lub mocne punkty, dostrzegalne przeze mnie z daleka.
Nie chciałam się zbliżać i gdy tylko dostrzec mogłam jakiś patrol, sama zmieniałam położenie, albo chowałam się, tak aby mnie nie dostrzegali. Pod żadnym pozorem nie interesowało mnie wdanie się w walkę, albo skupienie na sobie czy kimkolwiek podejrzeń, tak aby nie stali się czujniejsi niż wcześniej. Nie gnębiła mnie myśl o szturmie, ale chciałam być do niego jak najlepiej przygotowana.
Gdy było już późno, a ja wiedziałam, że skończyłam przyglądanie się temu miejscu, odeszłam możliwie jak najdalej, wciąż pozostając w ukryciu, a następnie przeszłam przez miasto z głową spuszczoną lekko w dół. Nie sądziłam, że liczba ludzi wieczorem jest większa niż w ciągu dnia, ale i tak wolałam nie rzucać się w oczy. Przeszłam, mijając jakiś otwarty pub i dopatrując w środku, czy są tam jacyś żołnierze, albo ktoś, kogo wcześniej dostrzegłam przy forcie. Nie wchodziłam do środka, nie chciałam zostać zauważona, ale jeśli tam byli, to mogło oznaczać, że w niektórych momentach tracili czujność i mieli mniej ludzi. Taka informacja też była dla mnie cenna. W końcu oddaliłam się od miasta i gdy byłam już poza jego granicą, teleportowałam jak najdalej, aby zniknąć z tego miejsca.

zt


dobranoc panowie

Teacher says that I've been naughty, I must learn to concentrate. But the girls they pull my hair and with the boys, I can't relate. Daddy says I'm good for nothing, mama says that it's from him.
Rita Runcorn
Rita Runcorn
Zawód : wiedźmi strażnik, szpieg
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
different eyes see
different things
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9622-rita-runcorn https://www.morsmordre.net/t9822-raido#297856 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f367-borough-of-enfield-chase-side-21 https://www.morsmordre.net/t9823-skrytka-bankowa-nr-2203 https://www.morsmordre.net/t9824-rita-runcorn#297859
Re: Ipswich Waterfront [odnośnik]01.11.21 14:48
{ 2 marca; Landguard Fort }

Silne podmuchy porywistego, wiejącego od południa wiatru, raz po raz uderzały w rozłożone szeroko skrzydła wędrownego sokoła, zmuszając szybującego ponad terenem Manannana do ciągłych korekt obranego kursu, swój koniec mającego na wzbijającej się w niebo wieży należącej do osławionego, mugolskiego fortu. Dostrzegał go już z daleka: potężną budowlę wzniesioną na planie pięcioboku, z bastionami wychodzącymi na cztery strony świata, przycupniętą niemal na końcu zagłębiającego się w morze cypla, z wewnętrznymi dziedzińcami, po których – pomimo opustoszałych ulic leżącego zaledwie kilkaset metrów dalej miasta – jak mrówki poruszali się identycznie ubrani żołnierze, marszowym krokiem przemieszczając się pomiędzy poszczególnymi punktami groźnie wyglądającej fortecy. Skupieni na zadaniach, których istota pozostawała dla Manannana tajemnicą, nie zwrócili uwagi na przelatującego ponad ich głowami sokoła; gdy pikował w dół, z zamiarem wylądowania na szczycie wieży, jedynymi żywymi stworzeniami, które zarejestrowały jego obecność, było stado rozkrzyczanych mew, prawdopodobnie w ten sposób przekazujących sobie ostrzeżenie o pojawieniu się drapieżnika w okolicy, by następnie poderwać się do lotu – zmierzając w stronę położonego po drugiej stronie rzeki Harwich. Nie śledził ich spojrzeniem, zamiast tego wykonując jeszcze jeden, szeroki łuk ponad fortem, wykorzystując perspektywę, jaką dawało mu jego położenie do dopasowania poszczególnych elementów fortyfikacji do tych uwiecznionych na mapie, którą na spotkaniu pokazał mu Drew. Wtedy przyglądał jej się długo, wracając do niej też później, skupiając się na zapamiętaniu starannie nakreślonych linii i zarysów budynków, aż te wyryły się w jego pamięci; teraz rozpoznawał je bez trudu: cztery bastiony, kształtem przypominające groty strzał; ułożoną w półkole wieżę łączącą dwa z pięciu boków; prostokątny budynek po południowej stronie, pełniący funkcję kwatery głównej, umieszczony – strategicznie – dokładnie naprzeciwko zbrojowni.
Kolejne machnięcie skrzydeł pozwoliło mu na zmianę kierunku; korzystając ze sprzyjającego wiatru, obrócił się przodem do biegnącej od strony lądu drogi, żeby przelecieć dokładnie ponad nią, czujnym spojrzeniem obserwując prosty jak naprężona lina odcinek prowadzący wprost do głównej bramy. Widocznej – niestety – jak na dłoni, zarówno od zewnątrz jak i ze środka, a także z otaczających fort murów, na których również dostrzegł pojedyncze, obserwujące okolicę sylwetki. Czy było to jedyne możliwe wejście do środka? Wydawało mu się to mało prawdopodobne, załogi okrętów należących do mugolskiej floty musiały mieć możliwość dostania się do wewnątrz od strony morza – ale póki co nie dostrzegał, w jaki sposób miałyby to robić; przelatując ponad pięciokątnymi zabudowaniami, skupił się więc na próbach odszukania innych, alternatywnych dróg prowadzących za wysokie mury, może dyskretniejszych, może mniej strzeżonych; szturm, który mieli przeprowadzić, nie miał być liczny – próbując przejąć fortecę w grupie liczącej zaledwie kilka osób, musieli polegać na dyskrecji, nie brutalnej sile. Oblężona twierdza nawet przed całymi zastępami wojska była w stanie bronić się tygodniami, jeśli tylko jej obrońcom udałoby zabarykadować się w środku, z dostępem do zapasów; oni nie mieli przewagi liczebnej, nie znali też terenu tak dobrze, jak wróg – który w dodatku, zgodnie ze słowami Drew, otrzymywał pomoc od zdradzieckich czarodziejów – jeśli chcieli więc przejąć fort, mogli to zrobić jedynie docierając do jego serca, opanowując strategiczne punkty zanim jeszcze mugolskie wojsko zdąży podnieść alarm.
Obniżywszy wreszcie lot do odpowiedniej wysokości, Manannan zamachał kilkukrotnie skrzydłami, na ułamek sekundy zawisając ponad szczytem wieży, a później zakrzywionymi szponami łapiąc się jej najwyższego punktu; przysiadając nieruchomo tak, jak kiedyś zwykł przesiadywać na grotmasztach okrętów, przez wiele godzin zapamiętując zwyczaje załogi – by finalnie zebrane informacje zanieść na pokład czekającej na atak Szalonej Selmy. Składając skrzydła i zamierając w jednej pozycji, stawał się prawie niedostrzegalny, zwłaszcza dla ludzi spoglądających w jego kierunku pod słońce; zdradzając się ze swoją obecnością jedynie krótkimi ruchami poruszającej się na boki głowy.
Tym razem znajdował się zbyt wysoko, by wyłapać słowa wymieniane pomiędzy żołnierzami, zamiast tego skupiając się na ich zachowaniu; w pierwszej kolejności spojrzenie sokolich oczu kierując ku głównej bramie i cierpliwie czekając, aż któraś z równo ustawionych kolumn mugoli zdecyduje się przez nią przejść, a wtedy starając się dostrzec i zapamiętać: kto ją otwierał i w jaki sposób, kto dawał znak – i jak długo po zniknięciu ostatniego z rzędów żołnierzy pozostawała jeszcze otwarta, stanowiąc ewentualne okno do niepostrzeżonego przemknięcia się pomiędzy murami. Pozostając w miejscu przez dłuższy czas, próbował też wyłapać jakiś schemat w tych przemarszach, zwracając uwagę na częstotliwość i liczebność oddziałów, oraz czy kiedykolwiek w ciągu dnia wejście pozostawało niestrzeżone; ile dokładnie trwała zakładka, w trakcie której zmieniali się wartownicy, i czy wyglądali na czujnych – czy wprost przeciwnie, podchodzili do swoich obowiązków z lekkomyślnością i pewnością siebie charakterystyczną dla ludzi, którzy poddali się rutynie, nie spodziewając się już żadnego ataku.
Gdy przy bramie aktualnie nic się nie działo, śledził aktywność mugoli na wszystkich wewnętrznych dziedzińcach, starając się przede wszystkim wyłapać pośród nich postacie niepasujące do reszty; chcąc sprawdzić, czy rzeczywiście mieli podstawy, by podejrzewać, że mugolskim żołnierzom pomagali ludzie Longbottoma – a jeśli tak, to jakie właściwie było ich zadanie; wątpił, by uczestniczyli w prowadzonych przez wojsko ćwiczeniach, istniało jednak prawdopodobieństwo, że zdrajcy przygotowywali niemagicznych na perspektywę starcia z wrogimi im czarodziejami – choć sama ta myśl budziła w Manannanie odrazę. Obserwował ich więc uważnie, szczególną uwagę zwracając na jednostki nienoszące żołnierskich mundurów, albo te przemieszczające się samotnie; przyglądał się ich zachowaniu i twarzom, obce rysy próbując dopasować do tych znajomych, należących do najaktywniej działających rebeliantów, zdając sobie sprawę, że sama ich obecność dałaby Rycerzom Walpurgii pewne pojęcie na temat tego, na ile istotna była dla wroga mugolska fortyfikacja; i na jaki rodzaj oporu musieli się przygotować.
Kiedy słońce zaczęło chylić się ku zachodowi, zalewając okolicę i powierzchnię wody pomarańczowym światłem, rozprostował zdrętwiałe od długiego pozostawania w jednej pozycji skrzydła, żeby przy pomocy silnego odepchnięcia się od konstrukcji wieży poderwać się do lotu; nie pomknął jednak jeszcze w stronę majaczącego w oddali miasteczka, zamiast tego wzbijając się wyżej i wykonując jeszcze dwie szerokie pętle nad okolicą – a później kierując się w stronę cumującej w porcie floty. To był kolejny element, który musiał sprawdzić; lądując więc w pewnym oddaleniu, na jednym z wystrzeliwujących w górę masztów, zaczął obserwować wszystko to, co działo się poza fortem – przyglądając się przybijającym do wybrzeża okrętom, przeliczając poruszającą się po pokładach załogę i oceniając zamontowane na nich wyposażenie. Im ciemniej się robiło, tym większą uwagę zaczął z kolei przykładać do zachowania żołnierzy – sprawdzając, dokąd udawali się na spoczynek i ilu wartowników wystawiali na noc, w których punktach stacjonowali, i po jakich ścieżkach się poruszali, patrolując okolicę. Pustoszejącą stopniowo, ale nie do końca; obrócił czujnie głowę, w gęstniejących ciemnościach wypatrując jaśniejszych punktów, oznaczających, że gdzieś jeszcze mugole nie udali się na spoczynek, zamiast tego oddając się innym zajęciom. Zawodowym? Rozrywkowym? Podsumowawszy w myślach sytuację panującą w porcie, wzbił się w powietrze raz jeszcze, żeby powoli i ostrożnie przelecieć nad układającymi się w geometryczne kształty zabudowaniami; tym razem wypatrując miejsc ciemnych, cichych, pustych; dróg, którymi niezbyt liczna grupa ukrytych przed wzrokiem żołnierzy czarodziejów mogłaby przemknąć niepostrzeżenie, kierując się głębiej do wnętrza fortyfikacji. Przysiadłszy na jednym z murów otaczających bastiony, spędził jeszcze kilkadziesiąt minut na cichej obserwacji budynku ukrytego w samym środku, wygiętego w łuk; jedynego, którego przeznaczenie pozostawało dla nich tajemnicą. Zachęcony panującą dookoła ciszą, przez moment miał ochotę podlecieć bliżej, próbując dostać się do środka, ale związane z tym ryzyko ostatecznie skłoniło go do zachowania dystansu; nie wiedział, czyje czujne oczy spoglądały z coraz dłuższych, snujących się wokół murów i wartowni cieni, a chociaż siedzący na murze sokół wędrowny nie stanowił niecodziennego widoku, to ptak szukający drogi prowadzącej do wnętrza wypełnionego ludźmi budynku już z całą pewnością wydałby się podejrzany. A chociaż był niemal pewien, że poradziłby sobie z ewentualną ucieczką, to zaalarmowanie mugolskiego wojska o ich zainteresowaniu zbyt wcześnie, mogłoby pociągnąć za sobą konsekwencje zbyt szkodliwe, by dało się usprawiedliwić je potrzebą zdobycia dodatkowych informacji, których ryzykowny ruch mógł równie dobrze wcale mu nie przynieść.
Wraz z zapadnięciem zupełnych ciemności, z szelestem skrzydeł po raz ostatni poderwał się do lotu, kierując się ku terenom niezabudowanym i bardziej odludnym, by tam – odnalazłszy miejsce ukryte przed wzrokiem przypadkowych gapiów – powrócić do ludzkiej postaci i teleportować się z powrotem do zamku; wiedząc, że jeszcze przez długi czas nie przyjdzie mu zmrużyć oka, bo zebrane przez cały dzień informacje musiał jak najszybciej spisać – nim upływ czasu pozbawi je kolorów i szczegółów.

| zt; tu rzuciłem na przemianę




some men have died
and some are alive
and others sail on the sea
with the keys to the cage
and the devil to pay
we lay to fiddler's green

Manannan Travers
Manannan Travers
Zawód : korsarz, kapitan Szalonej Selmy
Wiek : 31
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
so I sat there,
beside the drying blood
of my worst enemy,
and wept
OPCM : 5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 30 +4
CZARNA MAGIA : 12 +4
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Czarodziej

Rycerze Walpurgii
Rycerze Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t10515-manannan-travers https://www.morsmordre.net/t10605-zlota-rybka#321117 https://www.morsmordre.net/t12133-manannan-travers https://www.morsmordre.net/f15-norfolk-corbenic-castle https://www.morsmordre.net/t10596-skrytka-bankowa-nr-2306#320992 https://www.morsmordre.net/t10621-manannan-travers
Re: Ipswich Waterfront [odnośnik]07.02.22 16:34
| 18 marca '58

Miała dosyć widoku krwi i rozpłatanych ciał młodych dziewcząt pozostawionych jak padlina dla wygłodniałych zwierząt zwabionych zapachem otwartej tkanki. Dosyć kłótni, upartości, męskiej dumy i pasma okrutnych odkryć, które pełzły za nią jak cień, ilekroć tylko opuszczała Londyn. Jedynym remedium była praca: wir obowiązków przeznaczonych przynajmniej dla trzech osób, a chętnie przyjmowanych na barki jednej jedynej, zdeterminowanej by udowodnić całemu światu, że samodzielnością i perfekcją w zadaniowości prześcigała każdego śmiertelnika. To odbierało pole na przemyślenia, na wspominki, nie miała na nie czasu, zresztą nawet nie chciała go mieć, zbyt zmęczona, by skupiać się na samotności bijącej od ścian mieszkania przy Eden Grove, kiedy wycieńczona wsuwała szczupłe ciało pod pierzynę i zasypiała niemal od razu, odnajdując przestrzeń tylko i wyłącznie na to, by w ostatnim ochłapie świadomości powściekać się jeszcze na Hectora Vale. Wszystko niewątpliwie było jego winą. Nie jej, nawet nie Septimusa, jego.
Z tego powodu zaproszenie do oględzin i pomocy morskiemu potworowi Manannana okazało się przyjemnością. Początkowo zamierzała udać się do Norfolk, wychodząc z założenia, że jego stworzenie musiało znajdować się w jednym z akwenów pod protekcją rodu Travers, jednak kolejny list ściągnął lejce zamiarów i przekierował ją do Suffolk. Ziemia niczyja, jakby zapomniana i porzucona samej sobie. Zaintrygowanie pęczniało w ciele Amelii kiedy na granicy Londynu teleportowała się do jednej ze znanych jej tam miejscowości, blisko punktu docelowego, gdzie na nabrzeżu miała spotkać się ze szlachcicem; wspólna przeszłość wciąż parzyła pewnym rozbawieniem, rozczuleniem wspomnienia mężczyzny przyznającego się do błędu, uznającego, że jej pomoc stała się nieoceniona, a uprzedzenia - garścią bzdur, które równie dobrze mogły zaprzepaścić całe przedsięwzięcie. Z dumnie uniesioną głową przyjęła wówczas przeprosiny, od tamtej pory rozpoczynając cykl specyficznej współpracy wynikającej z zaufania zrodzonego w praktyce; brak przywiązania do szlacheckiej etykiety czynił go interesującym kompanem, przyziemnym, w pewien sposób prawdziwym, nieskrywającym się za pompatyczną tarczą ciasnych konwenansów, o których Amelia nie miała zielonego pojęcia.
Resztę drogi dzielącej ją od punktu rendezvous pokonała na miotle, zawiedziona brakiem stajni w najbliższej okolicy, skąd mogłaby wypożyczyć czterokopytnego wierzchowca. Szare słońce wciąż przylepione było do nieboskłonu, druga połowa marca rozpieszczała jasną częścią doby o wiele dłuższą niż w trakcie poprzednich miesięcy, to z kolei dawało nadzieję na łatwiejsze dojrzenie rzeczonego zwierzęcia, jeśli to nie odpoczywało zbyt daleko od linii brzegu. Poły grubego czarnego płaszcza powiewały lekko na mrozie, kiedy przemierzała teren na miotlanym rydwanie, pod szyją dodatkowo opatulona bordową chustką. Pukle jasnych włosów, gdyby teraz nie były spięte, mierzwiłby tańczący wiatr; przez ramię przewieszoną miała wypełnioną po brzegi ciemną torbę. Godzina piętnasta wybiła punktualnie wraz z jej pojawieniem się na niedużej, samotnej plaży przy porcie. Zmrożony piasek skwierczał cicho pod obcasami wysokich botek, gdy zbliżała się do bez trudu rozpoznanego mężczyzny, spokojna, pozbawiona sztywności onieśmielonej dzierlatki stykającej się z arystokratą. Amelia z przeszłości, Amelia z teraźniejszości, tak różne, brodzące w ostrym kontraście nierówności, jedna przytłoczona chaosem młodości, druga skąpana w ładzie dojrzałej harmonii, mądrzejsza życiowo i zawodowo.
- Manannanie - powitała go miękko, skinąwszy przy tym głową; następnie zsunęła się z zatrzymanej w miejscu miotły, którą ujęła pod ramię. - Nie traćmy czasu, zamieniam się w słuch. Co to za stworzenie, w jakich okolicznościach zostało ranne, kiedy? - podejrzenia logicznie wskazywałyby na węża morskiego, którego upatrzył sobie Travers, być może chętny, by okaz przetransportować bliżej portów w Norfolk, żeby strzegło jego wód przed wrogimi okrętami, jeśli takowych dorobiłby się kiedykolwiek Zakon Feniksa. Lub, co gorsza, przed żeglarzami deklarującymi własną niepodległość, uznającymi siebie samych za trzecią stronę konfliktu, panów własnego losu zdolnych obrabować szanowanych czarodziejów; obłęd nieposłuszeństwa zasadom bywał tak zgubny. - Powiedz mi wszystko co wiesz - poprosiła, a kąciki ust drgnęły w dość leniwym, zaintrygowanym uśmiechu. Ponad dziesięć lat temu wypowiadała podobne słowa do innego korsarza, jeszcze nie tak doświadczona, nie tak oświecona w kwestii magizoologii, ale tętniąca identyczną pasją.
Amelia Eberhart
Amelia Eberhart
Zawód : Magizoolog w Departamencie Kontroli nad Magicznymi Stworzeniami, w Wydziale Zwierząt
Wiek : 37
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
if you were a woman and i was a man
would it be so hard to understand?
OPCM : 8 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 7 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 12
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t10932-amelia-eberhart#333340 https://www.morsmordre.net/t10966-wolfgang#334285 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f410-borough-of-islington-eden-grove-12 https://www.morsmordre.net/t10967-skrytka-nr-2394#334286 https://www.morsmordre.net/t10968-amelia-eberhart#334288
Re: Ipswich Waterfront [odnośnik]07.03.22 11:15
Czekał na jej nadejście z niecierpliwością, z milczącym ponagleniem dźwięczącym w nierównych, stawianych w tę i z powrotem krokach, którymi raz po raz przemierzał kilka metrów kamienistej plaży, rozciągającej się wzdłuż portu w Felixstowe, kątem oka obserwując postępy pracujących w obozowisku czarodziejów. Chociaż echa stoczonej tu niedawno walki pozornie zdążyły już ucichnąć, to praca nad przywróceniem bitewnych terenów do stanu używalności wciąż trwała; zaledwie dzień wcześniej spędził długie godziny na pokładzie Szalonej Selmy, nadzorując uciążliwą, a momentami karkołomną akcję oczyszczenia dna zatoki, naszpikowanego wrakami zatopionych, mugolskich statków; wyciągając, co dało się z nich wyciągnąć, a resztę – strzeliste kadłuby z metalowego paskudztwa, tony żelastwa – spychając dalej, w głębiny, gdzie nie mogły już zagrozić okrętom ich sojuszników. Te należące do Traversów wciąż znajdowały się niedaleko portu, z opuszczonymi żaglami i zarzuconymi kotwicami, ale gotowe do odparcia ewentualnego ataku – bez względu na to, czy miałby nadejść od strony niefortunnie pozostającego w rękach wroga Ipswich, czy nadal odpoczywającego na dnie krakena. Zachowanie tego ostatniego było dla niego zagadką; spodziewał się, że naruszenie jego przestrzeni wywoła natychmiastową reakcję, podobną do tej, z jaką spotkała się mugolska flota, ale gdy kolejne trójmasztowce pływające pod rodową banderą pojawiały się w porcie, a w ich kierunku nie wystrzeliła ani jedna wściekła macka, Manannan zaczął wierzyć, że coś ich chroniło – jakaś siła, której nie rozumiał, a która zdawała się towarzyszyć mu nieustannie, odkąd opadł wojenny kurz. Nie potrafił tego opisać ani uchwycić, wrażenie było dziwne, obce, nieporównywalne z niczym innym; mające coś wspólnego z głosami szepczącymi w prastarym języku i ciemnością spowijającą fort; z istotami kształtującymi się z cienia i piskiem, który wdarł się do jego uszu, żeby tam już pozostać, odciśnięty w umyśle niczym niewidzialne piętno. Musiał porozmawiać na ten temat z Macnairem; miał podskórne przeczucie, że Śmierciożerca mógł zaoferować mu odpowiedzi na co najmniej kilka pytań, jednak w ogniu pochłaniających ostatnie godziny obowiązków, nie było jeszcze na to czasu. Dzisiaj również go nie miał, spoczywająca na dnie zatoki bestia wydawała mu się problemem zdecydowanie bardziej naglącym.
Zatrzymał się, kiedy jego wzrok wyłapał zbliżającą się sylwetkę na miotle; nie wyszedł jej jednak naprzeciw, zamiast tego opierając się mocniej na rzeźbionej lasce – którą starał się maskować uporczywe utykanie na lewą nogę. Mimo że uzdrowiciel poradził sobie z poskładaniem w całość strzaskanego kolana, to powrót do pełnej sprawności nie miał być natychmiastowy – a przenoszenie ciężaru ciała na słabszą stronę kończyło się falą bólu, odmalowującego się w wykrzywiającym usta grymasie, przemieszanym z uprzejmym uśmiechem powitania. – Amelio – przywitał się, sięgając dłonią do ronda kapitańskiego kapelusza, żeby ściągnąć go na chwilę z głowy i ukłonić się lekko; brak oficjalnego tytułu go nie dotknął, mimo że przez moment miał ochotę poprawić stojącą przed nim czarownicę z czystej przekory. Nie zrobił tego jednak, może ze względu na świadomość upływających minut – a może nawarstwiające się zmęczenie, ciągnące w dół powieki i sprawiające, że ramiona i nogi wydawały się odlane z ołowiu. – Jak zwykle od razu do rzeczy. Aż tak udało mi się cię zaintrygować? – zagadnął, rozbawiony trochę kryjącym się między głoskami ponagleniem; przyglądał jej się przez moment, zastanawiając się, czy podejrzewała, co wydarzyło się tutaj zaledwie parę dni temu – i co by powiedziała, gdyby jej o tym opowiedział. Wiedział, że umysł miała otwarty, oraz że w swojej dziedzinie zasługiwała na miano specjalisty, a chociaż w innych okolicznościach nie byłaby jego pierwszym wyborem, to zdawał sobie sprawę, że póki co smoczych lordów Kentu zajmowała sytuacja w Warwickshire; morski potwór jednak czekać nie mógł, a już na pewno nie powinien. – Bestia to kraken – odpowiedział jej, wciąż nie odrywając spojrzenia od jej twarzy. – Wpłynął do portu dwa dni temu, od ciebie chciałbym się dowiedzieć, co mogło przyciągnąć go tak blisko wybrzeża. Zaatakowały go mugolskie okręty. – Skrzywił się na tę myśl, satysfakcja z zatopienia zdradzieckiej floty osłodziła jednak gorycz tamtego wspomnienia. – Ich… działa, trafiły go co najmniej kilka razy. Po bitwie opadł na dno, żyje – ale nie zaatakował nas, gdy przypłynęliśmy, żeby pozbyć się wraków, mimo że z całą pewnością był świadomy naszej obecności. Przesunął się jedynie dalej, w tamtym kierunku – mówił, prostując się nieco – i dłonią, która nie opierała się na lasce, wskazując południe. – Jak blisko potrzebujesz się znaleźć, żeby ocenić, w jakim jest stanie? – zapytał, unosząc wyżej brew. Podejrzewał, że przejście na koniec długiego, sięgającego w morze pomostu mogło nie wystarczyć; miał na tę okazję przygotowany jeden z mniejszych, zacumowanych w porcie statków, ale ostateczną decyzję pozostawiał Amelii; póki co jeszcze nie zdradzając jej wszystkiego, pomijając własny udział w stoczonej morskiej bitwie oraz to, co czego właściwie planował wykorzystać krakena.




some men have died
and some are alive
and others sail on the sea
with the keys to the cage
and the devil to pay
we lay to fiddler's green

Manannan Travers
Manannan Travers
Zawód : korsarz, kapitan Szalonej Selmy
Wiek : 31
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
so I sat there,
beside the drying blood
of my worst enemy,
and wept
OPCM : 5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 30 +4
CZARNA MAGIA : 12 +4
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Czarodziej

Rycerze Walpurgii
Rycerze Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t10515-manannan-travers https://www.morsmordre.net/t10605-zlota-rybka#321117 https://www.morsmordre.net/t12133-manannan-travers https://www.morsmordre.net/f15-norfolk-corbenic-castle https://www.morsmordre.net/t10596-skrytka-bankowa-nr-2306#320992 https://www.morsmordre.net/t10621-manannan-travers
Re: Ipswich Waterfront [odnośnik]22.03.22 23:21
Nie miała zamiaru okazywać faktycznej fascynacji, jaką wzbudziła w niej wiadomość Manannana. Czarodziej nie marnowałby jej czasu, gdyby pragnął skonsultować się w kwestii stworzenia doskonale znanego mu z bezbrzeżnych morskich wód, a sam przecież znać musiał ich wiele, dyktowało to wieloletnie doświadczenie spędzone na pokładach statków - więc jeśli teraz potrzebował jej pomocy, Amelia była przekonana, że było warto jej mu udzielić. Na jej ustach zamigotał krótki, kwaśny uśmiech, tak różny od zawstydzonych uśmiechów spąsowiałych panien ledwie wkraczających w dorosłość, obracających się pośród jedwabiów i biżuterii, z którymi ona wspólnego miała tyle co nic, odizolowana od arystokratycznego świata kwestią swojego urodzenia.
- W porównaniu do akt, które mam jeszcze do przejrzenia? - odpowiedziała pytaniem na pytanie, to, które umknęło z jej ust było jednak zupełnie retoryczne. Większość magizoologów wolała pracować na żywych gatunkach niż pergaminach pokrytych tuszem i liczbami, a jeśli nie, być może nie nadawali się do swojego zawodu i powinni jeszcze raz przemyśleć wybraną specjalizację. Od czasu związania kariery z brytyjskim Ministerstwem nieczęsto miała do czynienia z morskimi zwierzętami, pamiętała je z wypraw, badała niektóre, tropiła, leczyła i obserwowała, a teraz lubująca się w wyzwaniach i sprawdzaniu swoich możliwości Amelia wręcz łaknęła nowej możliwości do stanięcia oko w oko z tą właśnie rodziną magicznej fauny. Travers dał jej ku temu idealną okazję. Dał jej krakena. Podwodnego króla czarnych głębin, postrach oceanów, klątwę statków rozrywanych na strzępy; mężczyzna mógł dostrzec zwężające się źrenice w oczach kobiety, te błysnęły w ekscytacji, która nie odbiła się jeszcze w ekspresji, a rzęsy zatrzepotały gdy zamrugała kilka razy, szybciej niż dotychczas.
Choć w głowie kłębiło się mnóstwo pytań, dziesięć, nawet sto, jakie natychmiast chciała zadać magowi, żadne z nich nie padło, nie wybrzmiało w sekwencji jego wyjaśnień przetykanej szumem fal uderzających o brzeg. Potrzeba informacji była silniejsza, wszystkich, jakie mógł jej zaoferować niewątpliwie przygotowany do tego spotkania żeglarz, więc pozwoliła mu mówić, w myślach notując co ważniejsze fragmenty i tak rzeczowej opowieści.
Wstrętni, ograniczeni mugole. Ich maszyny zagłady nigdy nie powinny powstać, każda z nich prędzej czy później przyczyniała się do narażenia magicznych gatunków na krzywdę, a czasem nawet na całkowite wyginięcie.
- Jak najbliżej - odpowiedziała dopiero gdy Manannan skończył wyjaśnienia zwieńczone pytaniem, a potem przysunęła wolną dłoń do głowy i przycisnęła palec wskazujący do brody, spoglądająca we wskazanym przez niego kierunku. Milczenie trwające dłuższą chwilę poświęciła na rozmyślania, aż wreszcie odezwała się ponownie. - Ale zacznijmy od początku - Amelia ruszyła niespiesznym krokiem w stronę wybrzeża, jego cienkiej granicy między zbitym, zziębniętym piaskiem a wodą rozmywającą się w zawilgoconej powierzchni, chłód uderzał w jej twarz, rumienił skórę policzków, która czerwienią reagowała także na buzujące w niej podniecenie. To było jednak wyważone i trzymane na wodzy na rzecz profesjonalnej, trzeźwej oceny sytuacji. - Kraken na pewno nie zbliżyłby się do brzegów w poszukiwaniu pożywienia, to możemy wykluczyć. Wielorybów i delfinów nie brakuje, przynajmniej nic nie wiadomo o tym ani mi, ani Ministerstwu - bo mimo wszystko trafiały do nich informacje także o faunie niemagicznej, o jej stanie i potencjalnych zagrożeniach, bo te mogły przełożyć się na dobrobyt ich magicznych odpowiedników. Przezorny zawsze ubezpieczony, czy tak? Nie mogła zatem wprowadzać go w błąd, nawet bazując na samych ogólnikach, jakie w takowej przezorności pozyskiwali magizoolodzy. - Mógł za to przegrać walkę o terytorium. Zostać tu zapędzonym, zmuszonym do podpłynięcia bliżej cywilizacji, którą traktuje na swoich wodach jako zagrożenie i intruzów. Przez coś większego - jej oczy znów błysnęły. - Stworzenie, o którym jeszcze nie wiemy, albo kolonię zrzeszonych mniejszych drapieżników, która zdołałaby go zdominować. Siłę, z którą nie poradził sobie nawet kraken. Intrygujące, a jeśli to dorosły, nie młody osobnik, to niepokojące zarazem, nie uważasz? - bo jak inaczej mogłaby wytłumaczyć obecność krakena w pobliżu brytyjskiego wybrzeża? Wszystkie inne hipotezy wydawały się śmieszne, abstrakcyjne lub naukowo niemożliwe, jeśli natomiast stworzenie - nawet ranne - nie przypuściło ataku na flotę czarodziejów, niewykluczone, że spowodowała to emanująca od nich magia, w której odnalazł sprzymierzeńca w chwili swojego cierpienia. Nawiązali chwilowy rozejm, ale kto wie, ile ten mógł trwać? Miało okazać się permanentne, jeśli inteligentna bestia zrozumie, że to z rąk czarodziejów, nie mugoli, została mu udzielona pomoc? Informacje, potrzebowała ich więcej, łapczywie wertująca wspomnienia w poszukiwaniu każdego ochłapu wiadomości odnośnie zwierząt takich jak to, które najprędzej można było przyrównać do morskich węży. Przez stulecia jego pobratymcy uważani byli jednak za wytwory legend nawet przez czarodziejów, nie istniała więc na ich temat zbyt rozległa i przede wszystkim wiarygodna literatura, przynajmniej jeszcze nie. - Nie jestem ekspertką w ich dziedzinie, Manannanie, w dziedzinie krakenów, więc musimy zawierzyć moim spekulacjom. Ale czy kiedyś cię zawiodłam? Nigdy - z kolejnym cierpkim uśmiechem odpowiedziała na własne pytanie gdy patrzyła na niego kątem oka, a zaraz potem obróciła się plecami do domniemanego miejsca spoczynku stworzenia i skrzyżowała ręce na piersiach. - Powiedz mi, ile martwych ciał jesteś w stanie poświęcić w imię jego wyzdrowienia? Świeżych ciał, najlepiej jeszcze ciepłych. Nie wnikam skąd i w jaki sposób zdobytych.


i won't be afraid. hesitation got me against the wall,
but no more mistakes like i made before.
Amelia Eberhart
Amelia Eberhart
Zawód : Magizoolog w Departamencie Kontroli nad Magicznymi Stworzeniami, w Wydziale Zwierząt
Wiek : 37
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
if you were a woman and i was a man
would it be so hard to understand?
OPCM : 8 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 7 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 12
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t10932-amelia-eberhart#333340 https://www.morsmordre.net/t10966-wolfgang#334285 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f410-borough-of-islington-eden-grove-12 https://www.morsmordre.net/t10967-skrytka-nr-2394#334286 https://www.morsmordre.net/t10968-amelia-eberhart#334288
Re: Ipswich Waterfront [odnośnik]27.03.22 16:14
Śledził jej twarz uważnie, zatrzymując spojrzenie jasnych tęczówek na parze zwężających się w zaciekawieniu źrenic, bez trudu dostrzegając odbijające się w nich emocje; całkowicie zrozumiałe – na krótką chwilę łączące ich cienką, niewidzialną nicią porozumienia, utkaną z ekscytacji; z fascynacji tym, co niezbadane i niezwykłe. Bliskie spotkanie z krakenem wciąż było w jego pamięci świeże, nie miał problemu z przywołaniem obrazu jego potężnych, wijących się macek, kończyn oplatających stalowe maszty mugolskich statków, przyciągających je do siebie, jakby były zaledwie papierowymi łódeczkami, lekkimi zabawkami bez wysiłku wciąganymi w głębiny dłonią kapryśnego dziecka. Był pewien, że zabierze ze sobą ten obraz do grobu: wizję ciężkich, strzelających ogniem i metalem maszyn, z jednej strony stanowiących o sile ich wrogów, z drugiej – poddających się potędze magicznej istoty, tonących w akompaniamencie przerażonych krzyków mugolskich żołnierzy i ogłuszającego ryku morskiej bestii. Uśmiechnął się, częściowo pod wpływem odciśniętego w umyśle wspomnienia, częściowo w odpowiedzi na milczącą reakcję czarownicy.
Jak najbliżej.
Skinął głową, odwracając się w kierunku pobliskiego pomostu i wyciągając rękę przed siebie, dłonią wskazując na kołyszący się na stalowoszarych falach statek. Nie Szaloną Selmę – ta wciąż pozostawała w porcie w Felixstowe, w pełnej gotowości do odparcia ewentualnego kontrataku wyprowadzonego przez resztki rozpierzchniętego, mugolskiego wojska. Zresztą – mieli do przepłynięcia niecałą morską milę, angażowanie w podobną podróż trójmasztowca wydawało się niepotrzebne. – Zapraszam zatem – powiedział, ruszając do przodu, mimo utykania poruszając się względnie sprawnie, choć każdy krok okraszony był promieniującym od kolana bólem. Starał się obciążać je jak najmniej, opierając ciężar ciała na trzymanej w ręku lasce, od czasu do czasu zagłębiającej się w mokrym, zbitym piasku. Nie zwracał jednak uwagi na te drobne niedogodności, myślami skupiony wyłącznie na krakenie – i na słowach idącej obok niego Amelii. Nie przerywał jej, wysłuchując wypływających spomiędzy jej ust teorii, powstrzymując cisnące się na język zdania do momentu, w którym zamilkła, zawieszając pomiędzy nimi retoryczne pytanie. – Intrygujące – powtórzył, wolną dłonią bezwiednie przesuwając wzdłuż gęstej brody. Czy niepokojące? Nie był pewien; obecność morskiego potwora stanowiła póki co jedynie jeden z elementów rozłożonej przed nim układanki, a Manannan nie wiedział, w które miejsce ostatecznie się wpasuje. Nie wierzył, że to wszystko, co rozegrało się w forcie, było dziełem przypadku: pomiędzy krakenem, starożytną magią, a tkwiącym w jego kieszeni, przesiąkniętym dziwną energią kamieniem, musiało istnieć jakieś powiązanie – i być może zrozumienie jego istoty miało okazać się kluczem do przejęcia kontroli nad tym postrachem morskich głębin; może – czy wybiegał we własnych pragnieniach i wyobrażeniach zbyt daleko? – mogli raz jeszcze skierować go przeciwko swoim wrogom, raz na zawsze oczyszczając wody z ich plugawej obecności. – Czy mogła przyciągnąć go magia? – zapytał po chwili, zwalniając na moment i przenosząc wzrok na idącą obok niego kobietę, jakby z jej twarzy chciał wyczytać odpowiedź, nim ta dotarłaby na usta. Nie próbował nawet ukryć fascynacji tańczącej na ostatnich głoskach, ciekawości i ekscytacji targającej sylabami; nie było sensu udawać, że los czy pochodzenie bestii było mu obojętne. Wyrósł na legendach o morskich potworach, dorastał wśród przestróg i opowieści przestrzegających przed ich gniewem; był niemal pewien, że nie było żeglarza, który nie odczuwałby respektu przed istotą tak wspaniałą i przerażającą jednocześnie. – Niedługo przed jego pojawieniem się w okolicy doszło do… magicznych wyładowań. Silnych, powiązanych z magią, której nie doświadczamy na co dzień. Starszą. Pierwotną – wyjaśnił, przypominając sobie szmer celtyckich głosów rozbrzmiewających we wnętrzu jego czaszki, mugoli padających jak muchy, światło wysysane z przestrzeni, armię ciał powstających z błota i piachu; armię, która przeszła tuż obok niego, nie atakując go ani nie reagując na niego w żaden sposób. Czy to również miało jakiś związek z kamieniem, z obecnością, którą czuł tuż obok, jakby za jego plecami zawisła niewidzialna istota, chuchając prosto w odsłonięty kark? Podrapał się po nim bezwiednie, unosząc spojrzenie na morze; w miejsce, w którym po raz ostatni dostrzegli ciemną sylwetkę krakena. – A jeśli coś rzeczywiście go pokonało – podjął po chwili, odnosząc się do teorii wysnutej przez Amelię – czy jesteśmy w stanie ustalić, skąd nadpłynął? – zapytał; jeśli naprawdę istniała taka siła, drapieżnik zdolny do wygnania z terytorium nawet krakena, to musieli to sprawdzić.
Zatrzymał się, puszczając ją przodem, gdy dotarli do drewnianych, prowadzących na pomost schodków. – Nigdy – dlatego tu jesteś – przytaknął. Kiedyś przyznawał się do tego niechętnie, odrzucenie kapitańskiej dumy nie przyszło od razu – fakt, że cokolwiek zawdzięczał kobiecie, nie był łatwy do przełknięcia – ale wypracowanie czegoś w rodzaju partnerskiej relacji sprawiło, że zaczął tę wzajemną pomoc traktować jak transakcję. Jeśli nawet zaciągał u niej dług, to przecież prędzej czy później miał go spłacić – może z nadwyżką.
Ruszył dalej, końcem laski stukając o drewniane deski pomostu, z zaintrygowaniem unosząc brew w odpowiedzi na jej następne słowa. Nie zawahał się jednak przed odpowiedzią. – Kraken pokonał całą flotę naszych wrogów – utrzymanie go przy życiu jest warte co najmniej tyle. Co masz na myśli? – zapytał; w jaki sposób świeżo pozbawione życia ciała miały im pomóc? Obrócił się, gdy dotarli do statku, wyciągając ramię, by pomóc czarownicy wejść na kołyszący się pokład. – Zabierze nas bliżej – wyjaśnił, jednocześnie kiwając głową w stronę marynarza, który zerwał się z miejsca na ich widok; wizyta Amelii była zapowiedziana – wiedział, dokąd chcieli dotrzeć.




some men have died
and some are alive
and others sail on the sea
with the keys to the cage
and the devil to pay
we lay to fiddler's green

Manannan Travers
Manannan Travers
Zawód : korsarz, kapitan Szalonej Selmy
Wiek : 31
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
so I sat there,
beside the drying blood
of my worst enemy,
and wept
OPCM : 5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 30 +4
CZARNA MAGIA : 12 +4
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Czarodziej

Rycerze Walpurgii
Rycerze Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t10515-manannan-travers https://www.morsmordre.net/t10605-zlota-rybka#321117 https://www.morsmordre.net/t12133-manannan-travers https://www.morsmordre.net/f15-norfolk-corbenic-castle https://www.morsmordre.net/t10596-skrytka-bankowa-nr-2306#320992 https://www.morsmordre.net/t10621-manannan-travers
Re: Ipswich Waterfront [odnośnik]28.03.22 22:34
Jak zawsze przygotowany. Nie miało znaczenia czy w pobliże krakena miał zabrać ich potężny, imponujący okręt, czy nieduża łódź podporządkowana batucie kilkorga, jeśli nie jednego, marynarzy, oprawa podróży bladła w porównaniu do jej celu, do głębin pamiętających świeże tchnienie morskiej potyczki, gdzie pod tonią odbijającą promienie bladego słońca spoczywał dochodzący do zdrowia kraken. Czy raczej - wciąż na nim podupadający. Skoro zderzył się z całą flotą, musiał odnieść pokaźne obrażenia, a te nawet na magicznie regenerującym się organizmie nie odeszłyby w niepamięć zbyt szybko, szczególnie bez pomocy - mniej lub bardziej fachowej, w tym wypadku oferowanej poniekąd na wyczucie, bazując na gatunkach podobnych, ale mniejszych, mniej intrygujących. Amelia skinęła głową i ruszyła obok Manannana we wskazanym kierunku, przez dłuższy moment rozpatrując w myślach postawioną przez niego hipotezę, pytanie o magię, która zwabiłaby stworzenie zbyt blisko ludzkich osad i zamieszkałych, użytkowanych brzegów. Machinalnie odwzajemniła przy tym jego spojrzenie, swoim - nieco już podejrzliwym, uważnym, poniekąd jeszcze bardziej zaabsorbowanym - odnajdując niebieskie tęczówki kapitana Szalonej Selmy.
- Czego mi jeszcze nie powiedziałeś? - zapytała, zanim z ust mężczyzny wydobyła się dalsza część opowieści, a ta, zgodnie z podszeptem przeczucia, okazała się tak intrygująca, jak najlepszy, najsoczystszy materiał do badań, jak woda ściekająca do wyschniętego gardła po długiej podróży w palącym słońcu pustyni, chłodna i słodka w swoim pozornym tylko braku smaku. Starsza, pierwotna magia. Merlinie, co dokładnie mogło mieć tu miejsce? W czym brał udział Travers, czego doświadczył? Nie, to nieistotne, przecież nie on winien grać tu pierwsze skrzypce, jej uwaga od razu powędrowała do splotu ciągu przyczynowo-skutkowego bazującego na krakenie właśnie, to na nim skupiła się w tle rozpościeranej historii. - Niewykluczone - przytaknęła wreszcie. - Nie muszę pouczać cię na temat legend, o których pewnie wiesz więcej ode mnie, ale te stworzenia pochodzą z czasów, kiedy my dopiero uczyliśmy się formować koherentną mowę, nie, są starsze nawet niż to. Miały w sobie magię zanim pojawił się pierwszy pełnoprawny czarodziej. Lubimy się pysznić, że to nasze rozumienie magii jest tym prawidłowym, ale one rezonują z nią na zupełnie innych płaszczyznach. Głębszych. Są na nią bardziej uwrażliwione. Na jej zmiany - nie brakowało w jej głosie podziwu i szacunku, gdy wypowiadała się na temat tak prastarych, wręcz mitycznych stworzeń, być może w sercach marynarzy wzbudzały jedynie strach i niepewność o bezpieczeństwo drogich łodzi, ale dla niej były czymś innym, pewnego rodzaju ostatnim szczeblem drabiny prowadzącej ku pełnemu zrozumieniu magizoologii. Oczywiście, że jako naukowiec chciałaby być odpowiedzialną za wszystkie przełomowe odkrycia, ale tak naprawdę nie wzgardziłaby innym nazwiskiem podpisanym pod publikacjami podpartymi skrupulatnymi badaniami, ważne, by w końcu ten postęp nastąpił, oby jeszcze za jej życia. - Jesteś w stanie opowiedzieć mi więcej o tych magicznych wyładowaniach? - zapytała, nie chcąc wysnuwać kolejnych teorii bez większej liczby faktów; faktów, które być może wciąż przed nią zatajał, ze świadomego wyboru czy przekonania, że wcale nie były potrzebne. - Czym były spowodowane? W jakim odstępie czasu od ich powstania pojawił się kraken? Moglibyśmy spróbować oszacować skąd nadpłynął, ale tylko nad mapą, na której precyzyjnie pokazałbyś mi wszystkie związane z nim miejsca - odparła poważnie, spokojnie.
Deklaracja Traversa pogłębiła jej zadowolenie, tak jak ona nie zawiodła jego, tak on nie zawodził jej, gotów zapewne do ostatniej kropli potu poświęcić się w imię stworzenia z rodowych podań, stworzenia, które wsparło go w batalii z mugolską flotą wyposażoną w maszyny zniszczenia, jakich nawet nie była w stanie sobie wyobrazić. Stał się mu sojusznikiem, nieświadomie odnajdując w Manannanie własnego, a lepiej trafić - nie mógł. Choć zdania o szlachcie Amelia nie miała niepoprawnego, tak niewielu znała podobnych jemu fortunnie urodzonych mężczyzn, otwartych (mimo wcześniejszych rezerw wynikających z panującego w ich świecie patriarchatu i sposobu wychowania, to nic nowego), kreatywnych i zaskakujących.
- Chciałabym nakarmić go medykamentami, Manannanie - wyjaśniła bez zawahania, dopiero gdy stanęli na deskach pokładu; jeśli zarejestrowała obecność towarzyszącego im marynarza, a zapewne tak było, nawet nie zwróciła na niego uwagi, zbyt pochłonięta rozmową. Przechodzili przecież do najważniejszego meritum. - Widzisz, większość sposobów zaaplikowania lekarstw mogłaby narazić krakena na dodatkowy niepokój, wzniecić w nim agresję, - a nas narazić na niebezpieczeństwo, to mniej ważne - dlatego pomyślałam, by w ciałach zaszyć mieszanki, które zazwyczaj zastosowałabym przy leczeniu węży morskich, lekko modyfikowane, odpowiadające biologii magicznych głowonogów. Poczuje świeżą krew, a nawet zraniony nie powinien odmówić pożywienia - oceniła; wystarczyłoby, żeby zwierzę lekko poruszyło masywną macką i pochwyciło opadające w dół truchło, a potem przyciągnęło je w stronę aparatu gębowego i pożarło, a leki zaczęłyby działać od środka. Jedynie tak mogli zaopiekować się nim z nadzieją na powodzenie. Wszelkie maści aplikowane na otwarte rany mogłyby tylko bardziej je podrażnić, jeśli udałoby się zaklęciem zabezpieczyć taką ilość przed rozmywającym działaniem wody, z kolei próba podpłynięcia bliżej krakena w nadziei, że ten otworzy buźkę i chapsnie smakołyki posłusznie jak psidwak, cóż, byłaby zwyczajną głupotą - i sztuką dla sztuki, adrenaliną dla adrenaliny, bez sensu i logiki. - Masz w swojej załodze kogoś, kto zna się na ludzkiej anatomii? - spytała sceptycznie. - To nie wymóg, poradzimy sobie i bez tego, ale dobrze byłoby mieć u boku kogoś, kto rozciąłby ciała szybko i sprawnie - a potem zaszył je z powrotem, z dodatkiem nowego wyposażenia zamiast kilku niezdatnych już organów.


i won't be afraid. hesitation got me against the wall,
but no more mistakes like i made before.
Amelia Eberhart
Amelia Eberhart
Zawód : Magizoolog w Departamencie Kontroli nad Magicznymi Stworzeniami, w Wydziale Zwierząt
Wiek : 37
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
if you were a woman and i was a man
would it be so hard to understand?
OPCM : 8 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 7 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 12
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t10932-amelia-eberhart#333340 https://www.morsmordre.net/t10966-wolfgang#334285 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f410-borough-of-islington-eden-grove-12 https://www.morsmordre.net/t10967-skrytka-nr-2394#334286 https://www.morsmordre.net/t10968-amelia-eberhart#334288
Re: Ipswich Waterfront [odnośnik]04.04.22 23:07
Nie odpowiedział na wtrącone pytanie, posyłając jedynie znaczące spojrzenie w stronę Amelii i kontynuując przerwaną wypowiedź. Poniekąd uważał je za retoryczne – od samego początku planował zdradzić jej wyłącznie część historii, i to nie tylko dlatego, że powstrzymywała go lojalność względem Rycerzy Walpurgii; większości wydarzeń, które rozegrały się przed dwoma dniami w forcie, sam wciąż nie rozumiał, a towarzysząca mu moc była niemożliwa do opisania, zbyt niezwykła, by zamknąć ją w prymitywnych słowach. Zdawał sobie sprawę, że coś się w nim zmieniło, nie potrafił jednak wskazać, co – ani gdzie, myślami wciąż i wciąż wracając do echa zalewających go ze wszystkich stron głosów, do szeptów rozlegających się we wnętrzu czaszki; do odrealnionego, nieporównywalnego z niczym innym uczucia, które ogarnęło go, gdy na kilka chwil złączył własny umysł z umysłem krakena. – Czyli teoretycznie – podjął po chwili, kiedy wybrzmiały już słowa Amelii – czarodziej mający dostęp do tej magii, powinien być w stanie się z nimi porozumieć? – zapytał, nie ukrywając dźwięczącej w głosie fascynacji, nierozerwalnie związanej z faktem, że rozmawiali w ten sposób o stworzeniu, które jeszcze do niedawna tkwiło wyłącznie w sferze legend; morskich opowieści, mrożących krew w żyłach historii, o których nigdy nie było wiadomo, czy miały w sobie chociażby najdrobniejsze ziarno prawdy. Żeglarzy, którzy w istocie stanęli oko w oko z mityczną bestią było niewielu, a tych, którzy przeżyli, żeby o tym opowiedzieć – jeszcze mniej. – Nie potrafię opisać ich w naukowy sposób, jeśli o to pytasz – odparł, krzywiąc się nieznacznie – czy to ze względu na konieczność przyznania się do niewiedzy, czy uciekający nagle spod laski kamień, który sprawił, że zachwiał się lekko, na ułamek sekundy tracąc równowagę. Odzyskał ją w następnym kroku, ignorując falę rozchodzącego się wzdłuż nogi bólu, ogniskującego w zranionym kolanie. – Nie wiem, w jaki sposób do nich doszło – dodał, co było kłamstwem – ale tylko po części; podejrzewał, wywnioskował z otrzymanego niedawno listu, że pradawną magię przyzwał do siebie Drew, ale choć wiedział, że miała ona związek z kamieniem – z kamieniem, którego część obecnie spoczywała w jego kieszeni – póki co nie udało mu się rozwikłać jego działania. – W pewnym momencie zapadł mrok – zniknęło całe światło, zrobiło się ciemno jak w trakcie bezksiężycowej nocy na środku oceanu – odezwał się po chwili, pomijając kwestię rozlegających się w jego głowie szeptów; miał poczucie, że były czymś osobistym, czymś przeznaczonym tylko dla niego, poza tym – wspomnienie o nich uczyniłoby z niego szaleńca; nikt, kto sam nie doświadczył czegoś podobnego, nie byłby w stanie tego zrozumieć. – Wtedy nadpłynął kraken. Na początku go nie widziałem, słyszałem tylko zamieszanie, jakie wywołał w porcie. Mogło minąć kilka minut, nie więcej. – W samym środku bitwy trudno było pilnować upływającego czasu.
Statek, na pokładzie którego się znaleźli, odbił miękko od brzegu, zgodnie z jego poleceniem kierując się w stronę miejsca przebywania krakena. Niespiesznie, nie chcieli go sprowokować; mimo że potwór z jakiegoś powodu zdawał się do tej pory nie reagować na obecność ich okrętów, nie mogli sobie pozwolić na utratę czujności – wiedział już, widział na własne oczy, jak szybko spokojna zatoka mogła zmienić się w chaotyczną walkę z żywiołem. – To doskonały pomysł – przyznał, gdy Amelia skończyła wyjaśniać, w jaki sposób planowała podać krakenowi medykamenty. Oparł się jedną ręką o nadburcie, obracając się w jej stronę i obrzucając ją krótkim spojrzeniem; w jasnych tęczówkach błysnęło uznanie. – Zaangażuję kogoś, bez trudu poradzi sobie z podobnym zabiegiem – zapewnił, w pierwszej chwili myśląc o Zacharym; podejrzewał, że praca w szpitalu dawała mu dostęp zarówno do ciał, jak i koniecznych do ich przygotowania umiejętności. – Zadbam też o ciała. Ile ich potrzebujemy? – zapytał, większa ilość wymagałaby zapewne dłuższych przygotowań.
Chciał powiedzieć coś jeszcze, myśli rozpierzchły się jednak, gdy pokład zakołysał się nagle, poruszony wznieconą znikąd falą; zamilkł więc nagle, żeby odłożyć na bok rzeźbioną laskę, a zamiast tego dłonią uchwycić się jednej z biegnących skośnie lin; wychylił się za burtę, bystry wzrok wbijając w uprzednio gładką powierzchnię wody, bez trudu wychwytując miejsce, z którego koliście rozchodziły się fale. – Chyba się poruszył – poinformował Amelię, czując nagły przypływ podekscytowania i adrenaliny. – Wolniej! – rzucił, tym razem kierując te słowa nie do swojej towarzyszki, ale do załogi; opadł z powrotem na pokład, ani na moment nie odrywał jednak wzroku od falującej powierzchni, wiedząc, że za moment dostrzegą pod sobą charakterystyczny, ciemny kształt. – Tam – powiedział ciszej, wyciągając rękę, żeby wskazać właściwe miejsce; w międzyczasie rejestrując, że woda była przejrzysta, czysta. – Wygląda na to, że przestał krwawić – zauważył, wciąż mając w pamięci czerniącą się wśród wzburzonego wiru posokę, krew barwiącą fale. Zerknął z ukosa na Amelię, starając się odczytać cokolwiek z jej twarzy; czy brak barwiącej szare wody krwi był dobrym, czy złym omenem?




some men have died
and some are alive
and others sail on the sea
with the keys to the cage
and the devil to pay
we lay to fiddler's green

Manannan Travers
Manannan Travers
Zawód : korsarz, kapitan Szalonej Selmy
Wiek : 31
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
so I sat there,
beside the drying blood
of my worst enemy,
and wept
OPCM : 5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 30 +4
CZARNA MAGIA : 12 +4
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Czarodziej

Rycerze Walpurgii
Rycerze Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t10515-manannan-travers https://www.morsmordre.net/t10605-zlota-rybka#321117 https://www.morsmordre.net/t12133-manannan-travers https://www.morsmordre.net/f15-norfolk-corbenic-castle https://www.morsmordre.net/t10596-skrytka-bankowa-nr-2306#320992 https://www.morsmordre.net/t10621-manannan-travers
Re: Ipswich Waterfront [odnośnik]05.04.22 22:41
- Teoretycznie tak - zmrużyła oczy i uważnie przyjrzała się Manannanowi. Pragnął być pierwszym, który posiądzie tego typu magię i porozumie się z mitycznymi stworzeniami drzemiącymi w najciemniejszych głębinach? Wielu śmiałków badało legendy ich świata w podobnej nadziei, podporządkowywali swoje życie gonieniu za ambicją tak chorobliwą i nęcącą, że nie liczyło się nic więcej ponad jej słodycz; a mimo to nauka wciąż nie odnotowała spektakularnych osiągnięć, jakich zamierzali się dopuścić. Wszyscy zawiedli. Pragnienie przeradzało się w obsesję, obsesja w obłęd, obłęd w ostateczne poświęcenie - i nawet to nie wystarczyło, by zapamiętano ich imiona. Pamiętać mogły je tylko bestie podobne krakenowi. Żyjące o wiele dłużej niż zwykli śmiertelnicy, wyczuwające delikatne drżenia magicznej energii, nastawione na bytowanie w ścisłym splocie z jej przepływem, mądre ponad wszelką wątpliwość i wszelką wspaniałomyślną ocenę. Póki co - nie kontynuowała tematu. Będą mieć na to jeszcze dużo czasu, szczególnie jeśli kraken istotnie przeżyje, splatając ich ścieżki wspólnym dokonanie. W swoim egocentryzmie Amelia była skłonna uznać także zasługi Traversa dlatego, że to on otworzył przed nią możliwość zajęcia się sprawą - a z szacunku nie upewniła się, czy wszystko było z nim w porządku, gdy zachwiał się na obolałych nogach. Nie spytała czy potrzebował pomocy. Czy należało sprowadzić dla niego uzdrowiciela. Nie takim typem człowieka był, to wiedziała od początku; był za to morskim synem wykutym z soli, drewna i stali, potrzeba było więcej do jego złamania niż byle kamień stający mu na drodze.
Magiczne wyładowania kalibru zdolnego zwabić tak nieobliczalną istotę musiały być czymś zarówno przerażającym, jak i fascynującym. Czarownica lekko skinęła głową i dotknęła dwoma palcami swojej skroni, zamyślająca się w ponownej ocenie, lecz każda ścieżka prowadziła już do tego samego wniosku. Każdy skutek miał przyczynę. Każdy wybuch - odpalony wcześniej lont. - Należałoby zbadać czym były spowodowane, skoro to rzeczywiście najprawdopodobniej one odpowiadają za zwrócenie uwagi krakena. Czy zostały wywołane naturalnie, czy może do ich pojawienia się doprowadziło działanie czegoś lub kogoś, nawet przypadkowe. Choć trudno mi uwierzyć w zbieg okoliczności o tak kolosalnych skutkach - stwierdziła. - Być może bylibyśmy w stanie je... powtórzyć. Zreplikować w kontrolowanych warunkach. Wykorzystać - naukowo, oczywiście - w celu lepszego zrozumienia tych stworzeń. Póki co wokół tematu krąży zbyt wiele niewiadomych - jej gardło zapiekło cierpką melodią; Amelia od zawsze była głodna wiedzy, chorobliwie jej spragniona, a ta potrzeba nie przeminęła z wiekiem, ba, zdawała się wręcz uwydatniać i zarysowywać mocniej z każdym kolejnym rokiem przebytego życia. Może dlatego, że w podświadomości czuła, że mozolnie zbliża się do jego połowy; nawet jeśli od tego dzieliła ją jeszcze ponad dekada i wszelka panika na temat umykającego czasu, dyszącego na kark, z logicznego punktu widzenia okazywała się głupstwem. - Ponadto - zaczęła po krótkiej chwili, rzeczowo i chłodno, - musimy mieć na uwadze inną możliwość. Kraken to potężna bestia, wiesz o tym. Co jeśli wyładowania i całe zajście zwróciły uwagę terrorystów? Nie wyobrażam sobie, by brakowało przestraszonych uciekinierów z takiego portu - szczególnie że do wszystkiego doszło podczas wyniszczania mugolskiej zgrai; istniała więc szansa, że buntownicy, wrogowie wolnej, czystej Anglii, będą zdecydowani wykorzystać ich bestię do własnych celów. Albo jeszcze gorzej - co jeśli sprawą zainteresują się ulokowani w wodnej wspólnocie sąsiedzi, chcący w ten sposób zyskać przewagę nad innymi nadbrzeżnymi państwami? Razem z Manannanem stąpali po okrutnie cienkim lodzie, na czego świadomość czarownica mruknęła z niezadowoleniem, nawet z oburzeniem; jeśli ktoś śmiałby sięgnąć po zranioną istotę i wmanewrować ją w międzynarodowe - lub domowe - gierki, ona, jako magizoolog, powinna uczynić wszystko, by do tego nie dopuścić.
I tak też zamierzała uczynić.
Statek żwawo mknął na falach i choć Amelia wcale nie czuła się pewnie na pokładzie (kiedyś było inaczej, żadne drżenie łodzi nie było w stanie jej poruszyć, żaden sztorm nie tworzył myśli, że być może tym razem nie dopłynie do celu), to rosnąca we wnętrznościach adrenalina pozbywała się z jej organizmu wszelkiego strachu. Zamiast tego - mogła przycisnąć się do burty, oprzeć ręce na drewnie i wychylić w próbie wypatrzenia krakena przed kimkolwiek innym; jednak to Travers, naturalnie, zauważył go pierwszy. Przeklęte sokole oko (nawet tak przyjemnie wyglądające jak jego) morskiego wyjadacza. W odruchowej odpowiedzi na jego pytanie uniosła lekko dłoń ku górze, na znak, że pomyśli o tym zaraz - bo oto właśnie woda powracała do harmonii, odsłaniając cień spoczywający pod taflą, masywny ciemny kształt, który najdelikatniejszym ruchem byłby w stanie rozerwać ich transport na pół. Połamać wszystkie maszty. Zaszczepić w sercach podziw i terror tak wielkie, że nigdy więcej żaden członek załogi, w tym ona, nie wypowiedzieliby słowa. Oddech na moment zamarł w jej piersi. Był prawdziwy. Wielki. Cudowny. Piękniejszy od każdego człowieka, jakiego dotychczas miała okazję widzieć na oczy, a nawet nie wyłonił na powierzchnię choćby jednej macki.
- Sześć, góra siedem - z błyszczącymi z podniecenia oczyma oceniła tuż po tym, gdy w umyśle wyklarował się mniej lub bardziej proporcjonalny obraz ich specyficznego pacjenta; za rozrzut odpowiadało tylko możliwe przekłamanie głębin, które lubiły czasem wodzić na manowce. Jeśli natomiast okaże się, że potrzebowali ich tylko czterech... Cóż. Manannan z pewnością nie poświęciłby nikogo, kto był w jakikolwiek sposób wart swojego życia. - Na kiedy byłbyś w stanie je przygotować? Im szybciej, tym lepiej, nie powinniśmy zwlekać. To, że nie krwawi, to dobry znak, ale optymizm nikomu w życiu jeszcze nie pomógł - myślowa sugestia, jakoby powinna spojrzeć teraz na arystokratę, zbiegła się w czasie z turbulentnym wzburzeniem, że to nie na niego chciała patrzeć - a na to, co mieli pod sobą. Rozmiar sugerował, że do czynienia mieli z osobnikiem ni to młodym, ni w pełni dorosłym. Zresztą: jeśli byłoby inaczej, istniała spora szansa, że mugolskie wynalazki nie uczyniłyby mu żadnej krzywdy. - Musi być wyczerpany - dodała ciszej, jakby do siebie; zderzenie z rozszalałą kolonią gryzących mrówek nie było przyjemne dla nikogo, natomiast on odniósł z tego obrażenia na tyle poważne, by transparentność swojego królestwa zabarwić posoką, nie ich, a własną. - Potrzebuję dnia na zgromadzenie i przygotowanie medykamentów w takiej ilości - następnie zwróciła się do Manannana, wciąż wychylająca się za burtę, wolną ręką, tą, którą nie przytrzymywała się drewnianej balustrady, odgarniająca z oczu falujące złote pukle. - Nie, nawet niecałego. Dwunastu godzin - a znając jej pracoholizm, nie zaśnie, nie zrobi żadnej przerwy w zadaniu, byle tylko doprowadzić rekonwalescencję krakena do szczęśliwego finału. Tak należało. Tylko jakich konkretnie ilości - to się okaże; czarownica sięgnęła bowiem do kieszeni i wyjęła z niej różdżkę, po czym nakierowała jej szpic na lustro wody i wypowiedziała prawie bezdźwięczne oculus, powołując do życia trzecie oko, które natychmiast skierowało się pod powierzchnię. Jego lot nie był powolny, wizja przypominała prawdziwe, ludzkie oczy otwierane pod wodą, lecz z tej perspektywy mogła dojrzeć więcej niż z pokładu łodzi.


i won't be afraid. hesitation got me against the wall,
but no more mistakes like i made before.
Amelia Eberhart
Amelia Eberhart
Zawód : Magizoolog w Departamencie Kontroli nad Magicznymi Stworzeniami, w Wydziale Zwierząt
Wiek : 37
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
if you were a woman and i was a man
would it be so hard to understand?
OPCM : 8 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 7 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 12
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t10932-amelia-eberhart#333340 https://www.morsmordre.net/t10966-wolfgang#334285 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f410-borough-of-islington-eden-grove-12 https://www.morsmordre.net/t10967-skrytka-nr-2394#334286 https://www.morsmordre.net/t10968-amelia-eberhart#334288
Re: Ipswich Waterfront [odnośnik]06.04.22 22:00
Jego źrenice rozszerzyły się nieznacznie w reakcji na padające od Amelii słowa potwierdzenia, a więc było to możliwe; potęga, której okruch otrzymał tamtego dnia, tkwiący teraz w jego kieszeni pod niepozorną postacią czarnego kamienia, mogła zaprowadzić go dalej – do wielkości, o jakiej wcześniej zdarzało mu się marzyć wyłącznie w odrealnionych, upojonych alkoholem snach. Musiał jedynie ją zrozumieć, opanować; zmusić, by go usłuchała – by istoty szepczące w starożytnym języku stały się dla niego łaskawe. Z ich pomocą, w służbie Czarnemu Panu, mógł zapisać się w historii równie mocno, co jego żyjący setki lat temu imiennik; tak, jak on, stać się władcą mórz, na skinienie dłoni mając legendarną bestię, zdolną w mgnieniu oka zmiażdżyć jego wrogów, zatopić ich okręty, ściągnąć na oceaniczne dno.
Wsunął dłoń do kieszeni płaszcza, żeby zacisnąć palce na kanciastym odłamku; obrócił go powoli, prawie bezwiednie, teraz już niemal pewien tego, co początkowo jedynie podejrzewał: że to moc celtyckiego bóstwa uczyniła go w trakcie bitwy niewidzialnym dla rozszarpującej wszystko na swojej drodze armii inferiusów, to na nią uwagę zwróciły zaciekawione trytony, i to ona ochroniła statki Traversów, gdy dzień wcześniej dobiły do portu w Felixstowe. Czego jeszcze mogła dokonać? – Byłabyś w stanie przeprowadzić taki eksperyment? Na innych stworzeniach, nie na krakenie. – W tym drugim przypadku pomyłka w poczynionych założeniach mogłaby ich drogo kosztować. – Oczywiście zakładając, że udałoby się powtórzyć wyładowania – dodał, wciąż nie precyzując, w jaki sposób do owej powtórki miałoby dojść. Zacisnął mocniej palce na kamieniu, w uszach usłyszał szmer; szelest niemal niemożliwy do odróżnienia od obmywających plażę fal, w którym dało się jednak wychwycić szepty, słowa, frazy; nadal nie rozumiał żadnej z nich, im dłużej jednak rozbrzmiewały, tym bardziej miał ochotę się im poddać – opanowując się w ostatniej chwili, gdy przez fałszywy krok prawie stracił równowagę. Otrząsnął się, wypuszczając odłamek spomiędzy palców i wyjmując dłoń z kieszeni.
Uśmiechnął się z widoczną satysfakcją, kiedy Amelia wspomniała o ewentualnych świadkach. – Och, jestem pewien, że zwróciły ich uwagę – potwierdził, nie brzmiąc jednak, jakby ta świadomość powodowała u niego jakikolwiek niepokój. Zdawał sobie sprawę z tego, że niedobitki z ostatniej bitwy gromadziły się właśnie w Ipswich, przygotowując się do szeroko zakrojonej inwazji; w swojej bucie nie wierzył jednak, by rozbici i wciąż liżący rany po ostatniej porażce mugole byli w stanie prawdziwie im zagrozić. Żeby to zrobić, musieliby najpierw pokonać barierę stworzoną przez ich okręty oraz czuwającego u ujścia rzeki krakena; morską bestię, która już raz zatopiła ich metalowe maszyny. – Jeżeli okażą się na tyle szaleni, by po raz drugi stanąć w szranki z krakenem, dołączą do zaścielających morskie dno pobratymców – dodał, uśmiechając się z zadowoleniem na tę wizję; widok miażdżącego mugolskie statki potwora należał do tych niezwykłych, niesamowitych, niezapomnianych; nie wzgardziłby możliwością oglądania podobnego spektaklu raz jeszcze.
Majacząca pod taflą, ciemna sylwetka, skutecznie odciągnęła uwagę Manannana od niemagicznego wojska, sprawiając, że skupił się wyłącznie na krakenie – jedynie przelotnie spoglądając w stronę Amelii, żeby sprawdzić, jakie wrażenie robiła na niej bestia. – Na jutrzejszy poranek – odpowiedział po sekundzie namysłu. Termin póki co należał do tych bez pokrycia, w głosie Traversa nie było jednak słychać zawahania; nie czuł go – wiedząc, że nawet jeżeli lord Shafiq zdecyduje się mu odmówić, to zrobi wszystko, by dostarczyć potrzebne ciała – bez względu na to, czy będzie musiał wyciągnąć je (dosłownie i w przenośni) spod ziemi, czy dopiero pozbawić kogoś życia.
Zacisnął mocniej dłoń na linie, instynktownie balansując na nogach, żeby utrzymać równowagę na kołyszącym się statku. Poruszający się pokład nie stanowił wyzwania, przywykł do żeglowania podczas sztormów, które potrafiły z brutalnością i siłą rzucić okręt na ostre skały; fale wzniecone niespodziewanym poruszeniem się krakena bladły w tym porównaniu, dla Manannana będąc ledwie zauważalnymi. – Ile czasu potrzebuje na rekonwalescencję? – zapytał, spoglądając w morskie głębiny, a później kiwając głową w odpowiedzi na padającą z ust Amelii deklarację. Dzień im wystarczy, jutro będą mogli pojawić się w porcie ponownie – najlepiej bladym świtem; podejrzewał, że i tak nie miał zmrużyć tej nocy oka.
Dostrzegając zanurzający się pod wodę kształt, przeniósł wzrok na stojącą obok niego czarownicę, przyglądając się jej intensywnie; przez chwilę oczekiwał na wyniki obserwacji w milczeniu, nim jednak Amelia zdążyłaby się odezwać, zrobił to pierwszy. – Potrafisz bliżej ocenić jego stan? – zapytał; między głoskami dało się wyczuć ponaglenie. Zanim doczekałby się odpowiedzi, sam również dobył różdżki, powtarzając bliźniaczy ruch nadgarstkiem. – Oculus – wypowiedział, mając zamiar w ślad za Eberhart zajrzeć głębiej, na własne oczy ujrzeć krakena – nawet jeśli nie znał się na magicznych stworzeniach na tyle, by wysnuć cokolwiek z rozmytych obrazów, niewyraźnych kształtów, słabych ruchów wijących się w wodzie macek.




some men have died
and some are alive
and others sail on the sea
with the keys to the cage
and the devil to pay
we lay to fiddler's green

Manannan Travers
Manannan Travers
Zawód : korsarz, kapitan Szalonej Selmy
Wiek : 31
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
so I sat there,
beside the drying blood
of my worst enemy,
and wept
OPCM : 5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 30 +4
CZARNA MAGIA : 12 +4
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Czarodziej

Rycerze Walpurgii
Rycerze Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t10515-manannan-travers https://www.morsmordre.net/t10605-zlota-rybka#321117 https://www.morsmordre.net/t12133-manannan-travers https://www.morsmordre.net/f15-norfolk-corbenic-castle https://www.morsmordre.net/t10596-skrytka-bankowa-nr-2306#320992 https://www.morsmordre.net/t10621-manannan-travers
Re: Ipswich Waterfront [odnośnik]06.04.22 23:45
Właściwie bez zawahania skinęła głową w odpowiedzi, bo zanim Manannan zadał to pytanie, w jej myślach już szalał sztorm potencjalnego przebiegu takiego eksperymentu; eksperymentu, na którego czele stała ona, decyzyjna, zdeterminowana i fachowa ponad miarę, bowiem marzenia w dowództwie nie uwzględniały innych magizoologów, niezależnie od renomy towarzyszącej nazwiskom. - To byłoby zaszczytem - wymruczała, skoncentrowana na przepływie myśli, które jeszcze przez chwilę pochłaniały ją bardziej od rzeczywistości. Ku jakim stworzeniom w pierwszej kolejności winna zwrócić uwagę, gdyby wyładowania magiczne okazały się zjawiskiem do kontrolowanego powtórzenia? Które z nich były tak wrażliwe na magię jak mityczne, prastare istoty obierające w swe władanie bezkres mórz i oceanów? Prężnie działający umysł gnał przed siebie w tezach i założeniach, być może tym samym wręcz wybiegając przed siebie. Travers nie ujawnił przed nią sekretu, jaki nosił w sercu i pamięci; świszczące echo szeptów dźwięczało wyłącznie w jego uszach, wiązało go do siebie słodką tajemnicą, której z pewnością by mu pozazdrościła. To co nowe i nieznane - tego łaknęła całe życie Amelia, dlatego poświęcała się badaniom i próbom odnalezienia jeszcze nieodkrytych informacji, zgłębiania wiedzy o poznanych gatunkach, bo niechybnie nie dowiedziano się o nich wszystkiego, nawet jeśli niektórzy odnajdywali mylne pocieszenie w przekonaniu, że posiedli wiedzę absolutną.
- Wolałabym, żeby trzymali się od niego z daleka - przyznała z cierpką niechęcią; nie była tą, której istnienie mugoli przeszkadzałoby w codziennym funkcjonowaniu, jednakże w momencie gdy ci zagrażali bezpieczeństwu magicznych stworzeń, w tym również takich, które potrafiły odpowiedzieć agresywnym kontratakiem, doskonale rozumiała pobratymców chwytających za różdżki i rozprawiających się z nimi raz na zawsze. Tym razem uczynił to kraken - ale kosztem własnego zdrowia. - Dość już narobili szkód. Ale to wszystko, co potrafią w zetknięciu z naszym światem. Jakby za punkt honoru brali sobie doprowadzenie do ruiny wszystkiego, co przerasta ich miałkie rozumienie - czarownica pokręciła głową, pełna dezaprobaty. Spokoju dodawała jedynie myśl, że Manannan wydawał się mieć to wszystko w pewien sposób pod kontrolą. Trzymał rękę na pulsie, a jego głos pełen był przekonania, niósł się siłą, której Amelia odruchowo decydowała się wierzyć. Nie bez powodu; porty i wody były jego domeną, tym, na czym znał się najlepiej, nie zdziwiłaby się, gdyby w dzieciństwie prędzej nauczył się wytyczać kursy statkom niż latać na miotle.
Zanim wygłosiłaby opinię na temat rekonwalescencji krakena, pełnia jej uwagi została poświęcona trzeciemu oku dyskretnie podróżującemu w kierunku bestii spoczywającej blisko linii dna, przy niej, na niej; szczęśliwie stworzenie nie wydawało się zaalarmowane pojawieniem się pary oczu dryfujących po jego głębinie, podobnie było przecież także z rybami, które w bliskim otoczeniu bestii odnajdywały pożywienie i bezpieczeństwo, żyjące i poruszające się z nim w pewnej symbiozie. Był ranny, tak, widziała to teraz doskonale. Tu i ówdzie rozerwane ciało, przerwaną twardą powłokę skóry, czasem aż naruszoną do mięsa. Barbarzyńcy. Podli, okrutni mugole, jak śmieli tak go potraktować? Z nozdrzy czarownicy umknął świszczący, rozdrażniony oddech, jej policzki pokryły sie głęboką tintą oburzonej czerwieni, jej własne arterie pęczniały od gniewu wrzącego we krwi. Żadna liczba wraków dekorujących dno nie zrekompensowałaby jej tej zbrodni.
- Medykamenty znacznie przyspieszą pojawienie się hemocytów odpowiedzialnych za pozbycie się martwiczych fibroblastów, pomogą z wytworzeniem ochronnych warstw amorficznych, wspomogą regenerację, która już zaszła... Od dziesięciu do dwunastu dni, Manannanie. Ale warstwa skórna powróci do poprzedniej, silnej formy dopiero za około półtora miesiąca - stwierdziła cicho, skoncentrowana na obserwacji; prawdą było to, że nie znała nikogo z żyjących czarodziejów, kto mógłby opowiedzieć o leczeniu przeprowadzanym na krakenie, stąd jej rachunki nie mogły być tak precyzyjne, jak mogłaby tego od siebie oczekiwać. - Z poważniejszych ran widzę cztery. Poradzimy sobie z nimi - oko pod wodą nieustannie poruszało się w pobliżu ich pacjenta, zbliżało i oddalało od masywnej postaci, w razie konieczności podpłynąwszy na tyle blisko, by mogła bez problemu przyjrzeć się poszarpanej skórze. - Jego przyćmiona aktywność to sprawka organizmu, którego większość sił przeznacza na powrót do zdrowia. Musiałoby się stać coś naprawdę poważnego, by teraz stąd odpłynął - oceniła, a gdy doszła do wniosku, że widziała wystarczająco i niczego nie pominęła (wystarczająco, cóż za absurd w zetknięciu z tak majestatycznym stworzeniem, była go ciekawa, zafascynowana, oczarowana każdym elementem jego istnienia, lecz czas naglił, a wraz z nim potrzeba jak najszybszej pomocy), Amelia machnięciem różdżki przerwała zaklęcie, a trzecie oko rozmyło się w kilku błyszczących iskierkach, pozwalając jej na powrót oczyma do otaczającej ją rzeczywistości. Do fal, na których kołysał się statek, oraz stojącego nieopodal Traversa. - Jest wspaniały - powiedziała cicho, pełna podziwu. - A niedługo będzie też zdrowy. Dobrze zrobiłeś, że do mnie napisałeś, Manannanie. Gdyby do ran dostały się patogeny, mógłby sobie z tym nie poradzić. Zakażenie nie dba o to, czy jesteś królem oceanów - westchnęła, w końcu pozwoliwszy sobie na uśmiech. Uśmiech, którego od dawna, jeśli kiedykolwiek, u niej nie widział. Prawdziwie płomienny.

zt :pwease:


i won't be afraid. hesitation got me against the wall,
but no more mistakes like i made before.
Amelia Eberhart
Amelia Eberhart
Zawód : Magizoolog w Departamencie Kontroli nad Magicznymi Stworzeniami, w Wydziale Zwierząt
Wiek : 37
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
if you were a woman and i was a man
would it be so hard to understand?
OPCM : 8 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 7 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 12
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t10932-amelia-eberhart#333340 https://www.morsmordre.net/t10966-wolfgang#334285 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f410-borough-of-islington-eden-grove-12 https://www.morsmordre.net/t10967-skrytka-nr-2394#334286 https://www.morsmordre.net/t10968-amelia-eberhart#334288
Re: Ipswich Waterfront [odnośnik]12.04.22 21:51
Przytaknął z zadowoleniem w reakcji na padające z ust Amelii potwierdzenie, nie mając wątpliwości co do tego, że po dzisiejszym dniu wciąż będzie potrzebował jej wsparcia; chociaż zdecydowanie trudno byłoby odmówić mu buty, to nie brakowało mu również inteligencji – zdawał sobie sprawę, że sama znajomość morskich legend nie wystarczała; spoczywający na dnie kraken nie był zaledwie ruchomą ryciną na kartach książki, mieli do czynienia z żywym organizmem. W dodatku rannym; zaatakowanym przez zaślepionych, prymitywnych mugoli, zbyt głupich i nierozumnych, by z szacunkiem ugiąć karki przed morską potęgą. – I zrobimy wszystko, by ich do niego nie dopuścić. Przynajmniej dopóki nie odzyska pełni sił – potwierdził. Żeby wypłynąć na szersze wody, mugolska flota musiała najpierw dopłynąć do ujścia rzeki – przedrzeć się przez przesmyk, w którym strategicznie stacjonowały statki należące do jego rodziny. Bitwa w takich warunkach nie miała być łatwa, ograniczone pole manewru niemal skazywało ją na bycie tą krwawą – ale w przeciwieństwie do rozbitych w Landguard Fort mugoli, mieli czas na poczynienie odpowiednich przygotowań. – Oni nie mają honoru – odpowiedział spokojnie, z zaintrygowaniem spoglądając jednak na Amelię. Rzadko słyszał podobne słowa padające z jej ust, polityka i wojna na ogół nie znajdowały się w puli poruszanych przez nich tematów; kącik ust drgnął mu lekko – zaangażowanie, z jakim wyrażała swoją dezaprobatę, z pewnością było warte uwagi. – Boją się wszystkiego, czego nie rozumieją, a ich pierwszą reakcją jest bezsensowny atak. Nie baczą na to, ilu zniszczeń dokonają po drodze, nie zastanawiają się, czy ich walka ma sens. – Widział ich – gromadzących się w dziesiątkach i setkach przed murami, wystrzeliwujących salwy z dziwnej broni; pamiętał twarze wykrzywione złością, strachem, dezorientacją. – Wkrótce jednak będą należeli do przeszłości – dodał jeszcze, pewnie, bez zawahania; ostatni sukces miał być jednym z wielu – w taki sam sposób, w jaki przejęli kontrolę nad Suffolkiem, opanują inne tereny, wyplenią zdrajców z każdej dziury, w którą uda im się wpełznąć.
Nie pospieszał jej, kiedy skupiła uwagę na trzecim oku, zamiast tego podążając za nią w milczeniu; jedynie od czasu do czasu przestając śledzić podwodną ścieżkę, żeby przenieść spojrzenie na kobiecą twarz – jakby to z niej, czytelniej niż z samych oględzin pradawnego potwora, mógł wysnuć wnioski co do jego stanu. I poniekąd – właśnie tak było, bo z finalnej diagnozy zrozumiał niewiele; anatomiczne określenia nic mu nie mówiły, z długiej wypowiedzi zdołał jednak wyłapać to, co najistotniejsze: szkody były odwracalne, potrzebowali jedynie czasu i środków. Tyle mu wystarczało, nie miał zamiaru szczędzić ani jednego ani drugiego – bo za przewagę, jaką mógł dać im kraken, nie istniała cena zbyt wysoka. – Niezwykle mnie to cieszy – przyznał, kiwając głową z wdzięcznością. – Czy to znaczy, że póki co nie musimy obawiać się jego ucieczki? – upewnił się; to była dobra wiadomość, szczęście w nieszczęściu – gdyby stworzenie zdecydowało się odpłynąć, prawdopodobnie nie zdołaliby namierzyć go powtórnie. Jego stan, mimo że niepokojący, dawał Manannanowi więcej czasu – na zrozumienie, na wymyślenie sposobu, by przynajmniej do pewnego stopnia zapanować nad krakenem. Wydawało się to niemożliwe, szalone, a jednak – wierzył, że było możliwe; że on mógł tego dokonać, jeśli nie sam – to z pomocą magii, której ślady odcisnęły się na nim trwale, towarzysząc mu wszędzie tam, gdzie tylko skierowałby kroki.
Cofnął zaklęcie w ślad za Amelią, jednocześnie dając załodze sygnał, by zawróciła w stronę brzegu – póki co nie byli w stanie ustalić więcej, dłuższe niepokojenie bestii nie miało więc sensu. – To prawda – przytaknął, kątem oka przyglądając się malującemu się na ustach kobiety uśmiechowi. Miał wrażenie, że szczeremu. – Ufam, że będziesz nadzorować cały proces? Jestem oczywiście gotów zapłacić za twój czas, a także za to, byś tę konkretną sprawę potraktowała priorytetowo – powiedział z naciskiem, odrywając dłonie od nadburcia, żeby powolnym, pewnym krokiem przejść na drugą stronę pokładu – przez cały czas nie odrywając jednak spojrzenia od swojej towarzyszki.

| zt :pwease:




some men have died
and some are alive
and others sail on the sea
with the keys to the cage
and the devil to pay
we lay to fiddler's green

Manannan Travers
Manannan Travers
Zawód : korsarz, kapitan Szalonej Selmy
Wiek : 31
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
so I sat there,
beside the drying blood
of my worst enemy,
and wept
OPCM : 5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 30 +4
CZARNA MAGIA : 12 +4
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Czarodziej

Rycerze Walpurgii
Rycerze Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t10515-manannan-travers https://www.morsmordre.net/t10605-zlota-rybka#321117 https://www.morsmordre.net/t12133-manannan-travers https://www.morsmordre.net/f15-norfolk-corbenic-castle https://www.morsmordre.net/t10596-skrytka-bankowa-nr-2306#320992 https://www.morsmordre.net/t10621-manannan-travers
Re: Ipswich Waterfront [odnośnik]25.02.23 20:15
09.07.1958

Nie spodziewała się listu na parapecie, właściwie nie spodziewała się żadnych listów ani słów. Spotkali się, pokłócili, porozmawiali… tyle. Tak to powinno się zakończyć. Oboje potrzebowali zakończenia, swego rodzaju pożegnania. Opuszczając Suffolk myślała, że to był już definitywny koniec. Obiecała sobie nawet nie wracać już do tego myślami. Cóż nie obiecała sobie, że tej obietnicy dotrzyma, ale przynajmniej chciała spróbować. On jednak miał inny plan. Plan, którego nie rozumiała. Przez długi czas wpatrywała się w zapisane atramentem słowa nie wiedząc jak na nie zareagować i co zrobić. Nie rozumiała skąd brała się w nim ta bezpośredniość skoro ich relacja zawsze opierała się na domysłach. W myślach blondynki pojawiało się wiele pytań, a ona usilnie starała się nie szukać na nie odpowiedzi. Nie mogło wyniknąć z tego nic dobrego. Bo co jeśli faktycznie zgodzi się z nim spotkać? Co jeśli znów zaczną rozmawiać, rozdzierać zabliźnione rany, co jeśli znowu będzie musiała przechodzić przez to samo co kilka miesięcy wcześniej? To nie było fair, tylko osoby pielęgnujące własne cierpienie świadomie zgodziłby się na coś takiego. Może powinna więc nazwać się masochistką?
To nie tak, że biegła tam z duszą na ramieniu. Miała masę wątpliwości. Myślała o zawieszeniu broni, o tym czy właściwie powinna spotykać się z nim na jego ziemiach. Pierwsze spotkanie mogła zrzucić na przypadek, ale teraz? Według Walczącego Maga była martwa, ale jeszcze niedawno mury wszystkich hrabstw zdobiły listy gończe z jej twarzą. Chciałaby móc powiedzieć, że nauczyła się wystarczająco przez ostatnie lata by nie wierzyć żadnym zapewnieniom, ale widocznie niczego się nie nauczyła. Idąc za regułą, której ostatnio użył próbowała powtarzać w głowie słowo „nie” tak długo by w końcu w nie uwierzyć. To nie podziałało. Wiedziała, że własną ciekawość będzie w stanie zaspokoić jedynie biorąc udział w tym spotkaniu. Prawdopodobnie on również doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Nie mogła kłócić się z tą częścią jego listu: znał ją jak mało kto.
Kiedy zjawiła się w dokach słońce powoli kryło się za horyzontem. W końcu było trochę chłodniej. Lato w tym roku było szczególnie gorące co jakoś nie cieszyło. Wiedziała, że dla tych wszystkich ludzi pragnących zgromadzić zapasy na zimę taka pogoda była najgorszym scenariuszem. Pewnie gdyby Marcella wciąż mieszkała razem z nią w Szkocji to by zajmowała się ogrodem, który teraz zaczął przypominać raczej cmentarz dla roślin. Nie miała do tego ręki, nie miała do tego głowy, nie miała do tego serca, ale Figg miała. Idąc wzdłuż wybrzeża przyglądała się ludziom. Postanowiła zrezygnować z kaptura i peleryny. Przez wzgląd na temperaturę, ale również przez wzgląd na to jak bardzo wyróżniałaby się z tłumu. Jeśli myślała, że hrabstwa należące do zwolenników Voldemorta nie są dotknięte wojną, to bardzo się myliła. Właściwie to wcale tak nie myślała. To dlatego zależało jej tak bardzo na tych tunelach, to dlatego zależało jej na tym by dać ludziom wyjście. Nie wiedziała jakim namiestnikiem jest Macnair, ale to nie miało znaczenia. Każdy powinien mieć wybór, każdy miał prawo do decyzji. Największą uwagę przykuł fort. Budynek był niemal całkowicie zniszczony. Nie dotknął go czas, a magia. Jedna strona budynku była całkowicie zapadnięta, a okna w budynku uszkodzone lub całkowicie wybitne. Obok fortu wciąż cumowały statki, ale te również były zniszczone i martwe. Zastanawiała się dlaczego postanowiono zachować tak ważny punkt doków w takim stanie, ale odpowiedź nasuwała się sama. Choć do końca nie wiedziała co tam się stało to nie trzeba było być strategiem by wiedzieć, że doszło do walki. Nie skupiała dłużej spojrzenia na przechodzących obok ludziach, wpatrywała się w budynek, który dawniej musiał być naprawdę imponujący. Co zastaną kolejne pokolenia skoro wszystko legnie w gruzach?
Zjawiła się w miejscu, o którym pisał w liście, ale nigdzie go nie dostrzegła. Poczuła ulgę? A może przestrach? Nie była pewna. Oparła się o barierkę obserwując fale rozbijające na kamieniach. Drugi raz w tym tygodniu przyjdzie jej przyglądać się zachodowi słońca w Suffolk. Usłyszała za sobą kroki i obróciła się przez ramię. Pokręciła głową rozbawiona i znów wróciła spojrzeniem na taflę wody. – A ponoć to ty miałeś czekać na mnie – odparła zaciskając mocniej dłonie na barierce. Już teraz powinna wiedzieć, że to błąd. Powinna żałować, prawda?


Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Ipswich Waterfront Tumblr_on19yxR5PA1tj4hhyo2_500
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t3072-lucinda-lynn-selwyn https://www.morsmordre.net/t3145-sennett#51834 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f104-szkocja-kres-w-john-o-groats https://www.morsmordre.net/t4137-skrytka-bankowa-nr-806#82308 https://www.morsmordre.net/t3214-lucinda-selwyn#55539
Re: Ipswich Waterfront [odnośnik]02.03.23 16:59
Trudno było mi odpowiedzieć sobie na pytanie co mną kierowało, gdy chwyciłem za pióro i powoli zacząłem składać słowa w list zaadresowany do Lucindy. Bezpośredniość mogłem zrzucić na garb pustej butelki, która przeszło trzy godziny wcześniej była jeszcze zamknięta, ale sam fakt nawiązania kontaktu byłby już dużym naciągnięciem. Myślałem o tym odkąd rozstaliśmy się na wzgórzu; pewien niedosyt, nieustannie niezrozumienie nie dawały mi spokoju. Byłem przekonany, że mam to już dawno za sobą, łudziłem się, iż jej osoba pozostawała tylko i wyłącznie mglistym wspomnieniem, ale przypadkowe spotkanie zrzuciło złudną maskę.
Kolejne rozmowy nie mogły przynieść nic dobrego; żadnych nowości, rewelacji, czy też nadziei, że przemówię jej do rozsądku. Wiedziałem o tym, a mimo to nie mogłem powstrzymać się przed propozycją spotkania, jak i wyjawieniem prawdy, którą zawsze trzymałem w sobie. Następnego ranka byłem na siebie zły, rzuciłem nawet w kierunku alkoholu nienawistne spojrzenie, ale tak naprawdę czy miałem coś do stracenia? Nie. Tak samo jak nic do zyskania.
Spodziewałem się wątpliwości z jej strony, właściwie sam takowe posiadałem, bowiem ostatnie czego bym chciał to kolejnej, tym razem mniej słownej, konfrontacji tudzież dwuznacznych pytań, gdyby tylko ktoś nas zobaczył. Wyjątkowo miałem czyste intencje, nie uknułem żadnej intrygi, nie zamierzałem zabrać ze sobą nawet fiolki eliksiru. Liczyłem tylko na spacer, przechadzkę po dokach Ipswich, jakie zapewniały nam spokój i zmniejszały prawdopodobieństwo spotkania kogokolwiek. Po walkach w forcie to miejsce bardziej przypominało cmentarzysko, czarodzieje unikali go jak ognia i zapewne minie jeszcze wiele dni nim wszystko wróci do normy. Liczyłem, że przyjdzie to szybciej niżeli później, albowiem handel drogą morską był mocną stroną tutejszej gospodarki i jego brak powodował ogromną lukę, na jaką nie mogłem sobie pozwolić. Wybór miejsca naprawdę nie miał żadnego drugiego dna – gdybym chciał się jej pozbyć, to na pewno nie poprzez wrzucenie do wody. Wiedziałem, że umiała pływać.
Słońce zniknęło za horyzontem, kiedy pojawiłem się nieopodal drewnianego pomostu, do którego przycumowane były niewielkie łodzie rybackie. Na pierwszy rzut oka można było stwierdzić, iż dawno nikt z nich nie korzystał. Czyżby opowieść o krakenie była wciąż żywa? Rybacy obawiali się jego ataku, mimo naszych zapewnień kontroli nad sytuacją? W głowie zrodziła się myśl, nowy plan, jaki zamierzałem wcielić w życie, lecz nie dziś – dziś musiałem zrobić coś zupełnie innego, coś co w żaden sposób nie wiązało się z pracą, a dziewczyną, którą dostrzegłem przy barierkach.
-Trenowałaś czujność?- spytałem z lekkim uśmiechem, kiedy zatrzymałem się tuż obok Lucindy. Zorientowała się co do mojej obecności, mimo że głośno obijające się o brzeg fale z pewnością zagłuszyły kroki. Odpowiedź nasuwała się sama – była wojownikiem, żołnierzem wroga, którego zmysły mimowolnie nabierały wprawy, reagowały na najmniejsze bodźce, szczególnie przez wzgląd na jej charakter oraz umiejętności. -Widocznie nie mogłaś się mnie doczekać, skoro zjawiłaś się przed czasem- odparłem obracając się w jej kierunku i skupiając spojrzenie na jej twarzy. Oczach wpatrujących się w horyzont.
-Byłem pewien, że odmówisz- rzuciłem z przekonaniem w głosie. W listach przemawiała przeze mnie pewność siebie, ale tak naprawdę nie miałem pojęcia, czy gotów będzie po raz kolejny spotkać się osobiście i do tego nie na skutek przypadku. Czym się kierowała? -Brakuje ci tego- zawyrokowałem z nutą ironii w głosie. -Tej niepewności, ciekawości. Każde nasze spotkanie szło w zupełnie nieoczekiwaną stronę- kontynuowałem nie spuszczając z niej wzroku. -Chyba, że masz to też tam, u siebie- dodałem po chwili mając w pamięci jej słowa odnośnie jakiegoś mężczyzny. Kim dla niej był? Jak wiele znaczył? Właściwie… to nie było istotne, nie powinno mnie to interesować.
-Ognistej?- spytałem po chwili ze słyszalnym entuzjazmem w głosie. Wyciągnąłem piersiówkę z wewnętrznej kieszeni marynarki i wysunąłem rękę w jej kierunku. Alkohol rozwiązywał język, wiele negatywnych emocji dusił w zarodku, a zatem potrzebowaliśmy go dziś bardziej niżeli zwykle.

[b]|opętanie




The eye sees only what the mind is prepared to comprehend
Drew Macnair
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Dan­ger is a beauti­ful thing when it is pur­po­seful­ly sou­ght out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag

Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t6211-drew-macnair https://www.morsmordre.net/t4416-avari https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f445-suffolk-dunwich-przekleta-warownia https://www.morsmordre.net/t4418-skrytka-bankowa-nr-1139 https://www.morsmordre.net/t4417-drew-macnair

Strona 1 z 3 1, 2, 3  Next

Ipswich Waterfront
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach